Objęte silnymi zaklęciami zwodzącymi mugoli, magiczne pola od wielu już stuleci stanowią największe skupisko wolnych terenów wybiegowych dla hipogryfów. Niejednokrotnie są także wykorzystywane jako miejsca uprawne bądź zagospodarowuje się je w razie potrzeby zorganizowania magicznych rywalizacji bądź festynów. Od kilkudziesięciu lat są głównym miejscem organizacji zabaw obchodzonych z okazji święta Barda Beedla.
Ogromny, sztucznie przygotowany labirynt rozpościerał się przed uczestnikami, sprawiając, że nawet największemu domatorowi dreszcz podniecenia mógł przebiec wzdłuż kręgosłupa. Wysokie i szerokie trybuny okalały go niczym ramiona matki, a setki podnieconych głosów rozdzierały nienaturalną ciszę jaka zwykle panowała na polach. Pomyślałby kto, że dzisiaj powinni się jedynie bawić, skoro było to święto na cześć bajkopisarza, ale po cóż, skoro było tyle okazji do sprawdzenia się. W innych sekcjach można było grać w eksplodującego durnia, bądź kosztować wyśmienitych dzieł najlepszych cukierników, a w tej okolicy zaczynała się prawdziwa gra. Ogromne wyzwanie dla wszystkich dorosłych czarodziejów ze wspaniałymi nagrodami, które kusiły swoim prestiżem, ale przede wszystkim miała to być wspaniała zabawa, propagująca współpracę międzyludzką i prowadzący miał szczerą nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Projekt był nastawiony na propagowanie współpracy zarówno między ludźmi jak i również z magicznymi stworzeniami, wszak Bard w swoich utworach uczył i rozwijał, a organizatorzy również musieli wziąć to pod uwagę. Poinformowali więc uczestników, aby zważali na swoje czyny, wszak od nich będzie zależał przebieg dalszej gry. Zadania miały nie tylko sprawdzać umiejętności magiczne, ale również zachowanie w sytuacjach stresowych, zdolność do logicznego myślenia oraz odwagę. Długo pracowali nad wystrojem labiryntu, starając się odwzorować nawet najmniejszy szczegół, zwłaszcza, że z szacunku dla pana Beedla, nie można było zaniedbać nawet jednego korytarza. Liście były gęste, zmodyfikowane w taki sposób, aby rosły błękitne niczym niebo, a gdy weszło się do środka, można było podziwiać fioletową trawę, wśród której rosły różnokolorowe odmiany przeróżnych roślin czarodziejskich. Wejścia były trzy, a każdy wchodził z kimś innym, zupełnie tak, jakby wręcz narzucano im swego rodzaju współpracę, czemu zaraz zaprzeczyło rozwidlenie na końcu pierwszej ścieżki. Wtedy każdy szedł w swoją stronę, a wybuch pomarańczowych fajerwerków oznaczał rozpoczęcie rywalizacji.
UWAGA: Na razie po prostu wchodzicie do labiryntu, kiedy wszyscy się zbiorą pojawi się pierwsze zadanie. Macie 5dni na napisanie posta nim nastąpi dyskwalifikacja.
Percival zastanawiał się, co się z nim dzieje. Dlaczego bierze udział we wszystkim, w czym się tylko da? Po co? Żeby zagłuszyć niewesołe myśli? A może udowodnić sobie, że może robić wszystko, na co ma ochotę, bo po prostu jest wolnym człowiekiem? To trochę tak, jakby próbował cofnąć się w czasie do momentu, kiedy zaczął się zmieniać. Zresztą nie było ważne. Chciał się sprawdzić, chciał poczuć mocniejsze bicie serca, uderzenie adrenaliny. Chciał po prostu żyć i czuć to całym sobą. Tak jak dawniej. Zastanawiał się, czy numer trzy przyniesie mu szczęście, czy też niekoniecznie, ale był pełen optymizmu i wiary w siebie. Poprzedniego dnia dopieszczał swoją różdżkę, wcierając w nią różne specyfiki (oczywiście wyłącznie te legalne), które miały wpłynąć na jej giętkość, moc i tak dalej. Tak naprawdę nieszczególnie w to wierzył, ale sama myśl, że przygotowuje się do jakiejś rywalizacji sprawiała mu przyjemność. Uwielbiał rywalizację, uwielbiał adrenalinę i zmagania z przeciwnikiem,ale przede wszystkim sobą samym. Gwizdnął przez zęby, widząc błękitny labirynt, a opuszki palców zaczęły go lekko mrowić, jak zawsze gdy był podekscytowany zbliżającym się wyzwaniem. Najwyraźniej był pierwszy. Nie szkodzi, choć ciekawe, kim są inni uczestnicy.
No popatrzcie tylko, w co Taylor się wpakowała. Labirynt. Chociaż na brak orientacji w terenie narzekać nie mogła, to zdecydowanie nie był najlepszy pomysł na spędzenie święta Barda Beedla. Uświadomiła sobie to dopiero wtedy, gdy przyszło do niej zaproszenie na czarodziejskie pola z numerem uczestnika. D w a. Jak dwójka rodzeństwa, druga praca, dwa ulubione teatry, dwa dni do pierwszego. Krótko mówiąc - szczęścia i nieszczęścia w jednym. Czy właśnie tak miała wyglądać dla niej cała rywalizacja? Mieszanka rzeczy tak cudownych jak spektakle i tak beznadziejnych jak brak forsy na nie? I czy w ogóle ją to obchodziło? Rywalizacja to rywalizacja. Adrenalina jak na finałowym meczu quidditcha, tajemnica wielka jak nazwisko kochanki trenera, a nadzieja... Tak wielka jak na to, że ominą ją zajęcia z transmutacji. Tak, miło powspominać szkolne czasy, ależ oczywiście, ale najwyższa pora się skupić i zacząć myśleć pozytywnie. Czarodziejskie pola w końcu kojarzyły się jej głównie z hipogryfami, a to tworzyło w jej głowie obrazy kolejnych, przeróżnych, magicznych stworzeń, które być może będą w labiryncie... Ach, Taylor, o co ty prosisz. W końcu wszystko jest z góry ustalone, a szansa na to, że za najbliższym rogiem trafisz na któryś z niegroźnych gatunków pegaza jest naprawdę znikoma. Rusz swój chudy tyłek i sprawdź lepiej, co się kryje w środku. Wchodź, wchodź. Tylko się nie potknij!
Idea święta jakiegoś bajkopisarza była według niej bez sensu. Nawet by się na nim nie pojawiła, gdyby nie usłyszała o ciekawej konkurencji. Labirynt. Podobno niebezpieczny, wymagający odwagi, jednym słowem niezła rozrywka. Nie kupowała tego gadania o współpracy. Nie znosiła na nikim polegać i nie zamierzała prosić o pomoc. Jeśli nie będzie w stanie sobie z czymś poradzić, odpadnie, trudno. Chyba że uda jej się tak to ułożyć, żeby dzięki czyjejś pomocy się wybić, pogrążając jednocześnie przeciwnika. To tak. Pewnym krokiem weszła na teren konkurencji. Omiotła spojrzeniem labirynt. Jej zdaniem był zbyt pstrokaty. Błękitne liście? To jest zadanie dla dorosłych czy małych dzieci? Wywróciła oczami. Miała przydzielony numer jeden. Nie wierzyła w znaki, ale i tak to już było dla niej jak dowód jej wygranej. Bo niby czemu nie?
Alison lubiła obchody wszystkich świąt i kiedy tylko coś się działo. A może po prostu pakowała się gdzie się da żeby nie czuć się taka znudzona i samotna? Nie ważne, w końcu to jakaś tam rozrywka dlatego też z chęcią się zapisała i po otrzymaniu zaproszenia z numerem sześć stawiła się na miejscu i nawet o dziwo o czasie. Labirynt wyglądał niesamowicie. Na miejscu zaczęła się czuć naprawdę jak w bajce tylko jeszcze nie wiedziała jak potoczą się jej przygody. Liczyła na kontakt ze zwierzętami. Z tym na pewno nie powinna mieć problemu. Zadania sprawdzające odwagę, zdolność do logicznego myślenia i zachowanie w sytuacjach stresowych? To coś idealnie dla niej! Nie wiedzieć czemu ale rywalizacja i wszelkiego rodzaju konkurencje działały na nią odstresowująco. To było miłe czuć dreszczyk emocji na karku i te chwile napięcia kiedy nie wiesz co wydarzy się następne...
Labirynt brzmiał nieco jak turniej. Jak dawne zmagania, którym poddana była lata temu. Czas, w którym odbywał się turniej trójmagiczny, był naprawdę magiczny. Oczywiście były to piekielnie stresujące dni, przez co ucierpiały jej owutemy, ale jednocześnie było wtedy wyjątkowo. Poznała niesamowitych ludzi, sprawdziła się w wielu zadaniach, ale i nauczyła paru przydatnych rzeczy. Z czasem wiedziała, że gdyby była okazja i drugi raz wzięłaby w tym wszystkim udział. Święto Barda na pewno nie brzmiało aż tak drastycznie (bo też nie była już tak młoda jak przed laty), ale jednak miało pewien element, który kojarzył się jej z turniejem - znów mogła sprawdzić swoje umiejętności będąc na przeciw realnemu zagrożeniu. Nie wahała się długo, uznała, że musi się zgłosić. Wzięła wolne od pracy (a praca Niewymownego ostatnio niemal całkowicie ją pochłaniała), a także zgłosiła nieobecność w aptece, by dni przed labiryntem, nieco poćwiczyć zaklęcia. Na ten dzień chciała być w dobrej formie. O wyznaczonej godzinie pojawiła się na Czarodziejskich Polach, teleportując się wprost ze swego domu. Chłodne powietrze uderzyło ją w twarz, podciągnęła więc zamek w skórzanej kurtce, by nieco się ochronić. Na odzieniu tym widniał jej dzisiejszy numer, cztery. Jej, ostatnio nie tak długie, włosy związane były w luźny kucyk, wygodniejszy na te warunki. Na nogach miała dopasowane, czarne spodnie i skórzane buty, dobre do biegania - gdyby zaszła taka konieczność. Nie kojarzyła swych rywali, których zdążyła paru już dostrzec. Schowała więc dłonie do kieszeni przestępując z nogi na nogę, jakby doczekać się już startu nie mogła.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Magiczny labirynt? Nawet ją to bawiło. Widziała na własne oczy gorsze rzeczy niż roślinne mury czy nawet to, co się pośród nich czaiło. Nie potrafiła jednak przyznać, czemu zdecydowała się na przerwanie względnego spokoju we własnym domu nad stertami wypracowań i testów na rzecz rywalizacji w dniu tego głupiego święta. Nikt nigdy nie czytał jej magicznych baśni. Nikt nigdy nie przejmował się tym, czego chciała. A Beedla... Beedla kojarzyła wyłącznie z Hogwartu, gdzie raz czy dwa usłyszała te śmieszne, podobno wręcz legendarne historie. Co więc liczyło się dzisiaj? Może nawet nauczycielka transmutacji potrzebowała czasem opuścić bezpieczne mury zamku, żeby sprawdzić, jak silna potrafi być. Rozejrzała się po trybunach. Tych wszystkich śmiesznych ludziach, którzy liczyli na dobrą rozrywkę. Niemal od razu pomyślała o starożytnych igrzyskach, o których czytała w księgach. Czy nie tak miało się to skończyć? Nawet nie liczyła, że wyjdzie stamtąd bez ani jednego zadrapania. I chociaż cała ta impreza wydawała się być dostatecznie zabezpieczona, tutaj, w magicznym świecie, nie trudno było po prostu rozpłynąć się w powietrzu. Stanęła na starcie z numerem piątym. Zerknęła przelotnie w stronę innych uczestników, dostrzegając wśród nich rudowłosą kobietę, którą pamiętała wciąż jeszcze z zawodów w łapaniu Kołkogonka. Och, doprawdy... Tą samą, która potem "niechcący" dźgnęła ją podczas nauki szermierki. Odwróciła wzrok, krzywiąc się nieznacznie. Jeśli - biorąc pod uwagę wyłącznie trzy wejścia do labiryntu - ta wariatka przypadnie jej w udziale, pozabijają się już na pierwszym zakręcie. Co oni mówili o labiryncie? Współpraca? Już to widzę, pomyślała i chociaż zwykle doskonale panowała nad swoimi emocjami, w tej jednej chwili poczuła, jak po kręgosłupie przebiega jej dreszcz strachu.
Zadanie pierwsze: Każdy, zgodnie z otrzymanym numerem, otrzymuje opisaną sytuację, do której musi się ustosunkować. Standardowo macie 5 dni na napisanie posta, nim ktoś zajmie wasze miejsce.
1
Spoiler:
Ledwo odłączyłeś się od swojego partnera, a środowisko skrajnie się zmieniło. Pod stopami zaczął chrzęścić Ci żwir, który wkrótce skruszał całkowicie w magiczny, mieniący się złoty piasek, przykuwający uwagę swoją miękką fakturą. W dodatku zaczęło Ci się robić straszliwie gorąco i jeśli miałeś na sobie jakieś grubsze okrycie, zapewne poczułeś potrzebę, aby zrzucić je ze swych ramion. Przedzierałeś się po zapadającym się piasku przez pięć długich minut nieustannego marszu, aż wreszcie trafiłeś na pierwszą przeszkodę. Stanowiła ją przepiękna, ręcznie zdobiona złota brama. Naparłeś na wrota, ale ani drgnęły, co zmusiło Cię do poszukiwania innego sposobu na ich otworzenie. Kiedy tak stałeś i rozmyślałeś nad tym co dalej, do Twoich uszu dobiegł dziwny, skrzeczący dźwięk. Rozejrzałeś się wokół, ale jego źródło odnalazłeś dopiero wtedy, gdy cofnąłeś się nieco. To malutki feniks, jeszcze zdecydowanie pisklę, siedział na piasku i powoli się zapadał, machając rozpaczliwie drobnymi skrzydełkami. W tym samym momencie szczęknęła złota brama, która otworzyła się na oścież, z każdą sekundą coraz bardziej się zamykając. Możesz wybrać tylko jedno: czyli albo pomoc, albo pójście drogą. Dalsze instrukcje w następnym poście Mistrza Gry.
2
Spoiler:
Przejście w dalszą część labiryntu mogło być dla Ciebie ciekawym doświadczeniem, bo o ile podczas marszu byłeś nieco zgrzany i odczuwałeś chęć na to, aby zrzucić z siebie okrycie wierzchnie, tak im dalej tym temperatura się zmieniała. Było Ci coraz zimniej, aż wreszcie, gdy już Twój oddech zamieniał się w parę, wstąpiłeś na lód, przez chwilę przyzwyczajając się do nowej, przedziwnej sytuacji. Lód w środku labiryntu? No cóż, nie miałeś jednak zbyt dużo okazji do marudzenia na organizatorów, bo wkrótce natrafiłeś na solidną, lodową bramę tuż przed sobą. Naparłeś na jej wrota, jednakże nic to nie dało, więc przez moment stałeś w miejscu, zastanawiając się cóż dalej. Może jest tutaj jakieś inne przejście? Nagle usłyszałeś jakiś szelest, a gdzieś w pobliżu Ciebie odezwało się coś jeleniowatego. Odwróciłeś się, widząc pod liściastą, lekko zmrożoną ścianą rannego, malutkiego Ferni, którego tylna kończyna była zakrwawiona. Leżał, nawołując o pomoc, a gdy skierowałeś w jego stronę kilka kroków, brama za twoimi plecami otworzyła się gwałtownie, aby zaraz zacząć zamykać się z upływem czasu. Możesz wybrać tylko jedno: czyli albo pomoc, albo pójście drogą. Dalsze instrukcje w następnym poście Mistrza Gry.
3
Spoiler:
Szedłeś spokojnie przez labirynt. Nic nie wskazywało na to, że na Twojej drodze pojawi się coś nieoczekiwanego, bo niebo było spokojne, a cichy szum wiatru działał uspokajająco, chociaż mimo wszystko gdzieś w mroku, który zaczynał Cię otaczać mogłeś poczuć niepokój. Było coraz ciemniej, aż wreszcie gdy się zatrzymałeś i spojrzałeś w niebo, okazało się ono być upstrzone setkami gwiazd. Przez moment wpatrywałeś się w nie, starając się zrozumieć ich ułożenie, kiedy tuż przy Tobie rozległo się głośne zawodzenie. To lelek wróżebnik wył w najlepsze, najpewniej na zmianę pogody, siedząc po przeciwnej stronie do ogromnych, żelaznych wrót odgradzających Ci dalsze przejście. Wtem ciszę przerwał szelest, a następnie świst, połączony z krzykiem. Zdrętwiałeś na sekundy, jednocześnie z drugiej strony słysząc zgrzyt. To wrota otworzyły się na oścież, z każdą sekundą zbliżając się do zamknięcia, a Ty spoglądając na magiczne stworzenie odkryłeś, że jest postrzelone strzałą w ramię. Możesz wybrać tylko jedno: czyli albo pomoc, albo pójście drogą. Dalsze instrukcje w następnym poście Mistrza Gry.
4
Spoiler:
Zagłębiałeś się coraz dalej w labirynt, pogrążając się zarówno w mroku, jak i ciszy. Z każdym krokiem roślinność wokół Ciebie gęstniała, aż wreszcie zatrzymałeś się, docierając do wielkich, grubych konarów, zagradzających Ci przejście. Rozejrzałeś się wokół, cofając się, aż wreszcie spostrzegłeś dwie rzeczy jednocześnie. Gałęzie rozluźniły splot, dając Ci możliwość pójścia dalej, ale i z każdą chwilą zawijając się ponownie coraz bardziej. Potem zauważyłeś, że nieopodal leżał ranny jackalope. Jego przednia łapa leżała smętnie pod dziwnym kątem, najwyraźniej złamana. Możesz wybrać tylko jedno: czyli albo pomoc, albo pójście drogą. Dalsze instrukcje w następnym poście Mistrza Gry.
5
Spoiler:
Szedłeś dalej, zagłębiając się coraz bardziej w labirynt. Wokół było cicho i spokojnie, aż do momentu, w którym do Twoich uszu dobiegła cicha muzyka. Z każdym krokiem była coraz głośniejsza, aż wreszcie odkryłeś jej źródło. Przez moment stałeś jak wryty, spoglądając z zaskoczeniem na otoczenie, bo wszystko było… różowe. Wściekle różowe liście i trawa, różowa brama zamykająca przejście, wysoki fotel z wygodnym oparciem. Był jednak pusty, a ledwie odwróciłeś się plecami do wrót, a te otworzyły się z hukiem, w każdej sekundzie coraz szybciej się zamykając, podczas, gdy przed Tobą znajdowała się grupka małych, różowych pufków kwilących żałośnie. Coś z pewnością im dolegało. Możesz wybrać tylko jedno: czyli albo pomoc, albo pójście drogą. Dalsze instrukcje w następnym poście Mistrza Gry.
6
Spoiler:
6. Szedłeś swoją drogą, pogrążając się w coraz większej ciszy i zastanawiając się dlaczego jest tak spokojnie. Było to wręcz nieprawdopodobne, skoro nie byłeś w labiryncie sam. Skręciłeś w prawo, a wtedy twoim oczom ukazał się dość niecodzienny widok. Nagle zrobiło się ciemno, ukrywając przed Tobą niebo, dzięki czemu widziałeś jedynie ogromny bąbel z wody, zawieszony przed Twoim nosem. Rzuciłeś na siebie bąblogłowy i przebiłeś ręką jego powierzchnię, wchodząc w wodę. Zatrzymałeś się na środku, spostrzegając, że po jednej stronie znajduje się masywna, pokryta glonami i ślimakami brama, która otworzyła się gwałtownie, zamykając w miarę upływu czasu. Już zaczynałeś kierować się w jej stronę, kiedy za Twoimi plecami rozległo psie, zduszone szczeknięcie. To wodnik kappa dusił swoimi płetwiastymi palcami błotoryja. Możesz wybrać tylko jedno: czyli albo pomoc, albo pójście drogą. Dalsze instrukcje w następnym poście Mistrza Gry.
Fontaine nie czekając na nic, prędko weszła między gęste konary budujące ten labirynt. Różdżkę nieustannie trzymała przed sobą, obawiając się ewentualnego niespodziewanego ataku. Wolała być przygotowana na wszystko. Im dalej zmierzała, tym większa cisza ją otaczała. Zupełnie jakby jej towarzysze totalnie przepadli. Nagle przed wilą skończyła się droga. Ogromne konary zasłaniały przejście, Eff już chciała walnąć w nie zaklęciem, kiedy dostrzegła, iż te co chwila się otwierają. Jednakże kiedy to robiły, później splatały się tak mocno, jakby gotowe były pogruchotać kości. Mniej więcej w tej chwili Fontaine dostrzegła bardzo nietypowe stworzenie. Był to jacklop, o którym tylko czytała w książkach. Zwierzak miał złamaną łapę, co źle wróżyło w przypadku chęci przejścia dalej. Dziewczyna zawahała się przez chwilę. Automatycznie chciała podjąć ryzykowną decyzję i spróbować rozszerzyć krzaki rośliną, po czym szybko przebiec, kiedy przypomniała sobie, że te zające potrafią mówić. Szybko przeanalizowała, że sprytniej będzie mu pomóc i spróbować czegoś się od niego dowiedzieć. Ach, urodzona Ślizgonka! Podeszła do królika, lekko i spokojnie ujmując jego łapę. - Coite Reparro - naprawiła sprawnie zaklęciem, miejmy nadzieję, przywracając sprawność zwierzakowi. Powędrowała spojrzeniem to do krzaków, to ponownie do królika i nie czekając na nic zadała fundamentalne pytanie. - Da się przejść tędy? - Dziwnie co prawda czuła się mówiąc do małego zająca, ale potrzebowała jego odpowiedzi. Może istniały jakieś skróty, albo królik znał jakiś magiczny sposób? Cholera wie, z tymi magicznymi stworami to różnie bywa.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Gdy tylko weszła do labiryntu, z miejsca usłyszała muzykę. Kakofonię, niewróżącą niczego dobrego. Z różdżką wysuniętą przed siebie i w pełnym skupieniu, malującym się na jej twarzy, szła naprzód. Wzrokiem śledziła uważnie otoczenie, wychwytując każdy najmniejszy ruch listka czy gałązki, z których składał się roślinny mur. Zastanawiała się, jak będzie wyglądać pierwsze wyzwanie. Szła powoli, ostrożnie, nasłuchując coraz głośniejszych dźwięków. Spodziewając się czegoś przerażającego, posiadającego największe i najostrzejsze pazury na świecie, zamarła, widząc, że za kilka kroków wejdzie we wściekle różową krainę, z której dobiegała muzyka. Liście, a nawet trawa przybrały ten ohydny odcień i Callisto zmarszczyła brwi. Och, nie bała się różu. Ale to tutaj... Było niemal jak trafienie do miodowego królestwa, w którym z jakiegoś powodu zabrakło słodyczy. Zagłębiając się coraz dalej w różowy labirynt, przesunęła wzrokiem po fotelu. Ostatnim, na co miała ochotę, było siadanie na nim. Marquett miała wrażenie, że w tym miejscu nie czeka jej nic dobrego. Wyglądało niemalże jak wielka, słodka pułapka. Wreszcie spojrzała pod nogi, dostrzegając niewielką gromadę Pufków Pigmejskich, skamlących cichutko. Wyglądały na chore. Miała wrażenie, że to test. Czy jeśli im pomoże, będzie mogła pójść dalej? Czy właśnie o to chodziło? Zacisnęła lodowatą dłoń w pięść. Wrota były zamknięte, ale gdy tylko się odwróciła... Drgnęła gwałtownie, słysząc nieprzyjemny, głośny dźwięk. Odwróciła się z powrotem, w ułamku sekundy, patrząc w kolejny, pusty korytarz, który nie był już zablokowany ohydną, różową bramą. A jednak ta zamykała się szybko i Callisto nie miała już zbyt wiele czasu na decyzję. Spojrzała jeszcze raz na Pufki. Jeśli były jej testem, być może nigdy nie powinna była brać udziału w tej rywalizacji, bowiem jej podświadomość krzyczała tylko, że to pułapka. Róż zalewający wszystko zdawał się mydlić oczy, ale ona nie zamierzała się mu poddać. Ignorując małe zwierzątka, przemknęła przez szczelinę, która pozostała w zamykającej się bramie. Ostatni raz nabrała powietrza, mając nadzieję, że jej instynkt... jej przeczucia są właściwe.
Cisza i spokój. Był zdany sam na siebie, nie wiedział, czego może oczekiwać, a jednak czuł jakiś niewyjaśniony spokój, który spływał na niego z każdym krokiem, pozwalając wziąć głęboki oddech i iść przed siebie. Kiedyś był bardziej towarzyski, ale pewne rzeczy się zmieniają, zwłaszcza gdy doświadczy się tyle przykrości od ludzi, którzy nie liczą się z nikim - kłamią, zdradzają albo po prostu odchodzą bez słowa. Zaczynał doceniać ciszę, zaczynał doceniać chwile, gdy był sam na sam ze sobą i nie musiał niczego udawać, na nic się silić. Coraz poważniej się zastanawiał, czy dobrze zrobił, decydując się na staż w drużynie quidditcha, czy nie powinien raczej skupić się na opiece nad magicznymi stworzeniami, z której to dziedziny pisał pracę dyplomową. Kto to wie. Szedł spokojnie, równym krokiem, z zaskoczeniem konstatując, że zapada zmrok. Aż tak stracił poczucie czasu? Przystanął i uniósł wzrok, przyglądając się bladym gwiazdom nieśmiało pojawiającym się na niebie. Przejmujące wycie przyprawiło go o dreszcz, spiął się gwałtownie, po czym odetchnął, gdy dotarło do niego, że to tylko lelek wróżebnik, zwiastujący zmianę pogody. Uśmiechnął się pod nosem - przestraszyć się lelka, dobre sobie. Mruknął ciche lumos, a koniec jego różdżki zapalił się, oświetlając mu drogę. Znajdował się przed żelaznymi wrotami, które zagradzały mu przejście. To zza nich dobiegał głos lelka. Percy właśnie zastanawiał się, jak może pokonać tę przeszkodę, kiedy usłyszał świst, krzyk i zgrzyt - wrota zaczęły się otwierać. Percival szybko znalazł się za nimi, po czym zauważył, że w barku ptaka tkwi strzała. Gonił go czas, ale przecież nie mógł zostawić tego stworzenia w takim stanie. Odetchnął głęboko, zastanawiając się, co robić. W końcu wycelował w niego różdżką. - Petrificus totalus! - lelek znieruchomiał, a Percy miał pewność, że nie będzie próbował ucieczki. Podszedł do niego i jednym szybkim ruchem wyciągnął strzałę z jego ciała. - Episkey - mruknął pod nosem, mając nadzieję, że zadziała.
Dobrze, że założyła buty na płaskim obcasie, bo gdyby pokusiła się na dodanie sobie kilku centymetrów, jak nic ugrzęzłaby w tym żwirze. Zresztą diabli wiedzą, co będzie dalej, nie daj Merlinie jakieś błoto czy coś... Wolałaby nie, nie uśmiechałoby jej się doczyszczanie kiecki z błocka. Było gorąco. Przeraźliwy skwar był dokładnie wyczuwalny na skórze. Nie lubiła takich wysokich temperatur. Bardzo niskich też nie. Dla niej idealny był chłód i miała szczerą nadzieję, że niedługo w labiryncie zrobi się przyjemnie. Po kilku minutach dotarła do bramy. Zamkniętej bramy. Wywróciła oczami. Na pewno musi być coś, co ją otworzy - oby tylko prędzej, niż później. Usłyszała dziwny dźwięk i odwróciła się, by zlokalizować jego źródło. Cofnęła się o kilka kroków i dostrzegła feniksa. W tym samym momencie brama się otworzyła. Obrzuciła więc ptaka pogardliwym spojrzeniem i przeszła dalej. Nie potrzebowała czasu na zastanowienie. Uważała, że wygra silniejszy, to naturalne. A skoro feniks nie potrafił sobie poradzić... Cóż. To nie był jej problem.
Wchodząc w głąb labiryntu Taylor pożałowała, że założyła na siebie skórzaną kurtkę. Stwierdziła, że to już nie lato i dzięki temu mało co nie dyszała teraz jak po przebiegnięciu maratonu. Czyżby osłabienie kondycji? Na szczęście - bądź nieszczęście - powoli zaczynało się robić coraz chłodniej, co z początku przywitała z uśmiechem. Szybko jednak spełzł jej z twarzy, bo usta musiała wykorzystać do desperackiego chuchania na zmarznięte ręce. Wkrótce jednak jej oddech zmienił się w parę, a Camilla postanowiła po prostu przyspieszyć kroku, żeby nieco się rozgrzać. Nie był to najlepszy pomysł, bo cichy trzask pod nogami uświadomił jej, że znalazła się na lodzie. Było patrzeć pod nogi! Ostrożnie, oswajając się z podłożem stawiała kolejne kroki, usiłując nie skomentować głośno tego, jak wielki zawód sprawili jej organizatorzy. Ona, Australijka, uwielbiająca ciepło, skazana na marznięcie. Gdyby wiedziała, zdecydowanie trampki zamieniłaby na buty zimowe, a na dłonie założyła rękawiczki. Podnosząc w końcu głowę, by ocenić swoje postępy w poruszaniu się po lodzie, dostrzegła bramę. Oczywiście z tego samego materiału. Merlinie, nie dość już tego chłodu? Po chwili napierała już na wrota bramy, usiłując ją otworzyć. Ostatecznie dała sobie z tym spokój. To było oczywiste, że nie da sobie z tym rady... Może jest gdzieś jakieś inne przejście? Z rozmyślań wyrwał ją cichy szelest, a głowa od razu powędrowała w bok, szukając powodu dźwięku, jakby rozglądając się za niebezpieczeństwem. Jej wzrok padł na ścianę labiryntu, lekko zmrożoną, pod którą dostrzegła małego Ferni. Morgano, ranny? Podeszła do niego, a w tej samej chwili brama gwałtownie się otworzyła, by zaraz zacząć powoli zamykać. Wybór między pomocą a pójściem dalej nie był dla niej wyborem. Podetknięcie jej pod nos skaleczonego zwierzęcia musiało skończyć się upadkiem Taylor na kolana i wyjęciem różdżki. - Episkey - powiedziała miękko, by po chwili zacząć zastanawiać się nad tym, co ma zrobić dalej. Brama właśnie domykała się, a biedna Taylor została na lodzie. Dosłownie. Wiedziała, że ma do czynienia z niegroźnym zwierzęciem, które w dodatku rozumie mowę ludzką... Może warto spróbować? - Wszystko już dobrze? - spytała spokojnie, podnosząc się z kolan w kucki. - Jeśli tak, wstań - dodała, cały czas trzymając pod ręką różdżkę wychodząc z założenia, że zwierze może być czymś rozwścieczone. - Jest stąd inne wyjście?
Zachariasz w odróżnieniu do innych nie zastanawiał się, co tu robi. Byli w labiryncie, który miał ich zaskoczyć, nic więcej go nie interesowało. Każdego wieczora przyglądał się kamieniowi, zastanawiając się, jakie ma właściwości. Czy mógł coś stracić, biorąc udział w labiryncie? Absolutnie. Nieco spóźniony przyszedł na miejsce, podziwiając na początek z zewnątrz sam labirynt. Przeczytał oczywiście, czego dotyczy projekt. Może nauczy się współpracować z innymi? Napisany na ręku numer sześć miał dodawać mu otuchy. Powinien pamiętać, że jest tu, aby poznać system pod tytułem: jak współpracować z innymi. Nie wiem, czy jak Zachariasz przyszedł na zastępstwo, to czy mógł się powitać ze znajomymi, ale na pewno długie spojrzenie zatrzymał na pannie Fontaine. A kto był tego nie zrobił? Była taka piękna! Wszedł do labiryntu, od razu wyjmując różdżkę i trzymając ją w gotowości. Denerwowała go ta cisza, której nie mógł po prostu znieść. Dlaczego nie mógłby sobie teraz porozmawiać z panną Effie? Nie słyszał innych, żadnych odgłosów stópek, chrząknięć, przeklinania. Szedł dalej, już nieco z irytowany, bo wyobraźnia zaczynała płatać mu figle. Skręcił w prawo, a wtedy nagle stała się ciemność. Nie krzyczał, była aż tak zdziwiony, gdy dotknął przestrzeni tuż przed swoją głową, na której był bąbel wody. Nie czekał dłużej. Rzucił zaklęcie bąblogłowy, wchodząc do świata, którego bał się poznać. Płynął sobie wolno, uważnie i nagle zauważył bramę. Zachęcała aż, aby do niej wejść. Tuż za plecami usłyszał w końcu jakiś dźwięk. Skowyt błotoryja. Odwrócił się i zauważył wodnika kappa. Jak cholera miał go pokonać? Wpadł na pewien pomysł! - Homenum Illuminati - rzucił zaklęcie oślepiające, korzystając z tej chwili wyrwał błotoryja z rąk wodnika, a nastepnie na doprawkę, aby napastnik nie zaczął ich szukać albo co gorsza: chcieć ich obydwu zabić, dodał krótkie zaklęcie: - Discerio - płynął z tym błotoryjem, ile miał sił w nogach do tej bramy całej pokrytej glonami i właśnie za nią się skrył. Puścił zwierzę i gdyby nie to, że za każdym razem jak mówił, bąbelki pojawiały się w wodzie absorbując każdy dźwięk. Chciał się spytać, czy jest w porządku, ale nie stracił wszystkich zdrowych zmysłów, aby gadać ze zwierzakiem.
Osoby, które zdecydowały się pomóc muszą przystosować się do opisanych niżej sytuacji, podczas gdy dwie pozostałe muszą poczekać na następne zadanie.
2.
Spoiler:
Po sekundach zastanowienia, postanowiłeś rzucić się w stronę rannego Ferni. Drzwi za Twoimi plecami zatrzasnęły się z hukiem, a Ty dopadłeś renifera, starając się pomóc mu z jego ranną nogą. Jeśli masz 10p w kuferku z uzdrawiania, możesz przyjąć, że udało Ci się wyleczyć jego nogę, jeśli nie, musisz wziąć go na ręce, gdyż nie był jednak na tyle duży żeby było to niemożliwe. Ledwie skończyłeś, a po Twojej prawej rozległ się głośny ryk i coś twardego uderzyło Cię w bok, posyłając na ziemię. Spojrzałeś na napastnika, którym okazał się być całkiem niewielki jak na przedstawicieli swojego gatunku, olbrzym z drewnianą maczugą, która najwyraźniej była sprawcą tego, że teraz łapałeś przez sekundy oddech, czując jak płuca pali Ci ogień. Nie było to poważne uderzenie, więc udało Ci się dźwignąć na nogi.
Kostki: 1 i 2 - Wpadłeś na dość niebezpieczny pomysł. Rzuciłeś na olbrzyma zaklęcie Acusdolor, które pożądliło jego oczy. Dzięki temu stwór tak się zdenerwował, że zamachnął się na oślep maczugą i gdyby nie Twój błyskawiczny unik, to zostałaby z Ciebie mokra plama, a tak to „tylko” skręciłeś kostkę, dość niefortunnie upadając na ziemię. Jeśli masz 10p z uzdrawiania, możesz przyjąć, że udało Ci się wyleczyć ranę, zanim zacząłeś dalej walczyć. 3 i 4 - Cofając się wraz z reniferem w stronę lodowej bramy, przyszedł Ci do głowy pewien pomysł. Rzuciłeś Fraxinus avis, a ognisty feniks bez najmniejszego problemu ją stopił, dzięki czemu mogłeś szybko pobiec dalej. Następnie uniosłeś resztki rozpuszczonej bramy i zamroziłeś zaklęciem Glacius, dzięki czemu chociaż na chwilę odgrodziłeś się od olbrzyma. Lepiej uciekaj zanim sobie o Tobie przypomni i zrozumie, że powinien zniszczyć przejście maczugą! 5 i 6 - Zbliżyłeś się do leżącego na lodzie, przerażonego Ferni, postanawiając użyć zaklęcia Fraxinus ignis. Uderzyłeś ognistym biczem przed olbrzyma, który cofnął się nieco, ale zaraz zaczął się zbliżać. Jedynie opóźniłeś nieuniknione.
Za każde 10 punktów w kuferku z zaklęć przysługuje natychmiastowy przerzut kostki. W przypadku niepowodzenia należy ponowić próbę, ale w poście uwzględnić, że udało się zniszczyć bramę po kilkunastu minutach więcej za każde podejście.
3.
Spoiler:
Zdecydowałeś się pomóc lelkowi, więc wrota zatrzasnęły się za Twoimi plecami, jeszcze zanim do niego podbiegłeś. Jeśli masz 10p w kuferku z uzdrawiania, możesz przyjąć, że udało Ci się usunąć strzałę i opatrzyć jego ramię bez problemów. Kiedy już wstawałeś, aby zastanowić się co dalej robić, tuż za Tobą zmaterializował się postawny, czekoladowobrązowy centaur, który uderzył Cię kopytami w pierś. -Ludzka szumowino! - zawarczał, napinając łuk, aby wycelować nim w Ciebie. - 11,5 h i -15° Syknął jeszcze, a Ty przez moment patrzyłeś na niego z zaskoczeniem. Zdawał się nie być agresywny, aż do momentu w którym splunął z pogardą na Ciebie, najwyraźniej nie rozumiejącego co miał na myśli. - Gwiazdy - mruknął, wskazując Ci ruchem głowy niebo nad wami. Spojrzałeś w górę.
Kostki: 1 i 2 - Zachowałeś się skrajnie nierozważnie, najwyraźniej nie mając ochoty na domyślanie się o co mogło chodzić, bo wycelowałeś w stworzenie różdżką. Centaur zarżał z irytacją i natychmiast postrzelił Cię w dłoń, tym samym wytrącając Ci różdżkę. Dzięki Twojej natychmiastowej reakcji, jedynie rozciął bardzo poważnie Twoją rękę, całe szczęście jej nie przebijając. Jeśli masz 10p z uzdrawiania, udało Ci się zaleczyć ranę, jeśli nie, musisz zadowolić się zaklęciem uśmierzającym ból i bandażem. Lepiej się pospiesz, zanim zacznie strzelać do twojej głowy. Po jego wyrazie twarzy można było stwierdzić, że ma na to wielką ochotę. 3 i 4 - Przez kilka chwil wpatrywałeś się w niebo, ukazujące pełną gamę gwiazdozbiorów wiosennych. Centaur zaczynał się niecierpliwić, ale nie zwracając na niego uwagi myślałeś, dochodząc do wniosku, że podane przez niego wartości to rektascensja i deklinacja. Musiałeś podać mu nazwę gwiazdozbioru. Zbliżyłeś się powoli do lelka. Jeśli udało Ci się go uleczyć, od razu zdradził Ci, że to gwiazdozbiór puchar, jeśli nie, przez chwilę musiałeś go uspokajać, narażając się na gniew przeciwnika, nim wydusił z siebie odpowiedź. Po wypowiedzeniu w stronę centaura odpowiedzi, ten opuścił łuk, a drzwi otworzyły się. Mogłeś iść dalej. 5 i 6 - Nie miałeś zielonego pojęcia o co mogło mu chodzić. Wpatrywałeś się w niebo, ale nie widziałeś tam niczego więcej poza masą świecących ciał niebieskich. W ramach zmotywowania Cię do myślenia, centaur celował w Twoją głowę, najwyraźniej każąc Ci nią ruszyć. Lepiej się pospiesz zanim się zdenerwuje.
Za każde 10 punktów w kuferku z wróżbiarstwa i astrologii przysługuje natychmiastowy przerzut kostki. W przypadku niepowodzenia należy ponowić próbę, ale w poście uwzględnić, że udało się przejść przez bramę po kilkunastu minutach więcej za każde podejście.
4.
Spoiler:
Zbliżyłeś się do magicznej wersji zająca, tym samym pozwalając gałęziom na ponowne zablokowanie przejścia. Jackalope próbował się cofnąć, jednak szybko znieruchomiał, jęcząc cicho, zupełnie jak człowiek. Jeśli masz 10p w kuferku z uzdrawiania, możesz przyjąć, że udało Ci się uzdrowić jego łapę. W momencie, w którym się wyprostowałeś, rozległ się piskliwy chichot, a coś rzuciło Ci się na plecy, uderzając Cię fletem w głowę. Rzuciłeś się w tył, przygniatając do ziemi erklinga, lecz gdy tylko się przetoczyłeś, ten umknął przed Twoimi palcami, strzelając do Ciebie z rurki ślinowej.
Kostki: 1 i 2 - Stałeś obok jackalope, zastanawiając się do dalej zrobić. Jeśli udało Ci się uleczyć zwierzę, zając pociągnął Cię za rękaw, kierując się w stronę gęstych liści, nieopodal bramy. Poszedłeś za nim, ignorując wrzeszczącego erklinga, a on przeprowadził Cię bezpiecznie przez… iluzję krzaków. Jeśli jednak nie udało Ci się go uleczyć, przez swoją nieuwagę, otrzymałeś cios dość dużym kamieniem z ostrymi krawędziami, prosto w głowę. Z rany natychmiast popłynęła krew, a Ty byłeś lekko oszołomiony. 3 i 4 - Działałeś szybko, nie zastanawiając się długo nad tym co masz zrobić z erklingiem. Wymierzyłeś różdżką w konary odgradzające Ci drogę i rzuciłeś Suceratos. Pod wpływem ogromnego ciśnienia, przeciąłeś drewno i udało Ci się uciec, zanim wyrośnięty elf wpadł na jakiś głupi pomysł. 5 i 6 - Unikałeś ślinowych pocisków, jednocześnie zastanawiając się co możesz zrobić, aby przedostać się przez zablokowane przejście. Traciłeś czas i energię.
Za każde 10 punktów w kuferku z zaklęć przysługuje natychmiastowy przerzut kostki. W przypadku niepowodzenia należy ponowić próbę, ale w poście uwzględnić, że udało się przejść przez bramę po kilkunastu minutach więcej za każde podejście.
6.
Spoiler:
Skierowałeś się w stronę błotoryja, a brama z hukiem zatrzasnęła się za Twoimi plecami. Wodnik, widząc, że się zbliżasz natychmiast rzucił się w Twoją stronę i chwycił Cię za gardło. Zadrasnął Twoją szyję ostrymi palcami, jednak dzięki szybko rzuconemu Relashio, udało Ci się go odpędzić. Zbliżyłeś się do wodnego psa, ale kappa wciąż krążył wokół Ciebie. Jeśli masz 10p z uzdrawiania, możesz rzucić na błotoryja Anapneo, pomagając mu oddychać.
Kostki: 1 i 2 - Albo byłeś zbyt zajęty błotoryjem, albo na moment straciłeś koncentrację, bo nawet nie zauważyłeś kiedy wodnik podkradł się do Ciebie i po raz kolejny podjął próbę uduszenia Cię. Zacząłeś się miotać i przypadkiem (lub specjalnie) uderzyłeś go łokciem w głowę. Rozluźnił uścisk, ale cofnął się tylko na chwilę, wciąż wyczekując na odpowiednią okazję. Jeśli masz 10p w kuferku z uzdrawiania, możesz założyć, że udało Ci się udrożnić swoje drogi oddechowe. W przeciwnym wypadku ciężko Ci złapać oddech po ataku stworzenia. 3 i 4 - Szukałeś sposobu na otworzenie drzwi, kiedy tuż obok Ciebie przepłynęła plumpka, łaskocząca Cię w stopę, do której przyczepił się ślimak. Zagarnęła go do otworu gębowego i pożywiła się, a Twój wzrok padł wtedy na drzwi, całe pokryte tymi zwierzakami. Chwyciłeś w ręce plumpkę i w ostatniej chwili uskoczyłeś, unikając ataku kappy. Podbiegłeś do wrót i przyłożyłeś do nich rybę, która natychmiast zgarnęła kilka ślimaków, najwyraźniej bardzo zadowolona. Wtedy też drzwi się uchyliły, a Ty wyskoczyłeś przez nie, wyskakując z wodnego bąbla. 5 i 6 - Zastanawiałeś się co masz zrobić, aby otworzyć sobie przejście, jednak nie spoczywałeś w bezruchu, kręcąc się po wodnym bąblu i obserwując uważnie, czającego się do ataku wodnika. Traciłeś czas.
Za każde 10 punktów w kuferku z ONMS przysługuje natychmiastowy przerzut kostki. W przypadku niepowodzenia należy ponowić próbę, ale w poście uwzględnić, że udało się przejść przez bramę po kilkudziesięciu minutach więcej za każde podejście.
Ach, grunt to niezrozumienie. Oczywiście, wszystko co napisałam w poprzednim poście jest głupotą, patrząc na to, że nie rozumiałam, iż mam napisać tylko decyzję swojej postaci, a nie to co się z nią dalej wiążę. Zachariasz skierował się w stroję błotoryja. Usłyszał za sobą huk. Odwrócił się prędko i jeszcze zobaczył, jak brama wibruje od gwałtownego zamknięcia. Czy w wodzie mógł być przeciąg? Zaczął się denerwować, kto mógł zamknąć przejście. "Job twoju mać", to właśnie by powiedział, gdyby tafla wody nie tamowała każdego możliwego dźwięku. Chciał dosłownie zawinąć się w kilka sekund i już uciekać, a wodnik zacisnął palce na jego gardle i jeszcze zadrasnął! Szybkie Relashio pozwoliło się uwolnić do tego potwora. Nawet błotoryj był szczęśliwy, skoro kappa już go nie dusił. Co to w ogóle za skłonności do sadomaso? Jednak wodnik nie chciał się za bardzo odpieprzyć, a Zachariasz jako były uzdrowiciel doskonale znał zaklęcie, które mogłoby pomóc biednemu zwierzakowi. Anapneo i znów mógł oddychać. Wrócił do bramy, nie przejmując się już wodnikiem, który pewnie gdzieś zniknął. Szukał sposobu, jak ponownie może ją otworzyć. Wzdrygnął się, czując na swojej nodze coś obślizgłego. Zerknął z lekkim przerażeniem w dół i gdyby mógł, krzyknąłby na widok plumpka. Zjadła na jego oczach ślimaka, a ten jeszcze szybciej przeniósł wzrok na drzwi. Całe były pokryte ślimakami. Chwycił plumpkę, dbając o jej wygłodniały żołądek, kazał "żryj teraz". Zaskakująco dla Zachariasza zwierzątko się go posłuchało i wkrótce nawet uratowało go przed kolejnym atakiem wodnika! Przemknął przez bramę, która zaczęła się otwierać i zatrzasnął nią tak, aby potwór znowu go nie złapał. Wyskoczył z wodnego bąbla, łapiąc powietrze jak ryba, którą dopiero co się wyłowiło. Ten kappa nieźle go wystraszył!
Wrota zatrzasnęły się za nim, zanim się zorientował. No trudno, jakoś sobie poradzi. Próbował opatrzyć lelka, jednak nie było to takie proste - chyba brakowało mu umiejętności magomedycznych, a może po prostu nie znał się na leczeniu ptaków. Zrobił, co mógł, ale jednak wciąż za mało, bo stworzenie nie wyglądało wcale lepiej. Westchnął ciężko i wstał. W tym momencie pojawił się za nim centaur. Percy miał już kilka razy w swoim życiu do czynienia z tymi istotami i zdawał sobie sprawę, że ta eskapada może nie skończyć się za ciekawie, ale nie zdążył nawet o tym pomyśleć, bo centaur uderzył go kopytami w klatkę piersiową. Percival stracił dech i upadł na ziemię, czując rozdzierający ból. Stworzenie wypowiedziało kilka obraźliwych słów, a potem zaczęło mówić zagadkami. Oszołomiony chłopak nie miał siły zastanawiać się nad ich znaczeniem i instynktownie sięgnął po różdżkę. To był zasadniczy błąd, bo rozwścieczony centaur postrzelił go w rękę, jednocześnie wytrącając z niej różdżkę. Percy syknął i zdrową ręką zaczął nerwowo szukać w trawie, modląc się, by starczyło mu czasu. Na szczęście udało mu się ją znaleźć i rzucić na swoją ranę zaklęcie uśmierzające ból - nic więcej się nie dało z tym zrobić, nie w obliczu takiego zagrożenia.
(wiem że czas minął, ale jeszcze nie ma posta MG, to wbijam!) 2, przerzut na 5
Fontaine nie była tak dobra z uzdrawiania, jak miała nadzieję być. Jej zaklęcie miast uleczyć uszkodzoną łapę zająca nie dokonało zupełnie niczego. Blondwłosa mruknęła coś z niezadowoleniem, mając nadzieję, że zwierzak i tak pomoże jej jakoś pomóc, zwłaszcza, że roślinne przejście wciąż się zakleszczało. Chciała być sprytna, ale swym czekaniem na wyleczenie zwierzaka tylko dodatkowo zamotała. Nagle w głowę uderzył ją lecący flet. Zaskoczona wila upadła lecąc na erklinga. Ten szybko uciekł w krzaki, jednak w odwecie zaczął strzelać w nią z rurki ślinowej. Dziewczyna zwinnie zaczęła unikać pocisków, co realnie wyszło jej naprawdę zgrabnie. Gorzej tylko, iż totalnie nie miała pojęcia jak przedostać się dalej. Przejście się zakleszczało, erkling nie przestawał w nią strzelać... to była jakaś fatalna sytuacja. A energii definitywnie jej nie przybywało. Zmęczenie bardzo szybko zaczęło ją dopadać. Zdecydowanie za szybko jak na etap tych zawodów. Oby tylko nie było coraz gorzej. Doświadczenie jednak podpowiadało jej, że zapewne tak właśnie się wydarzy.
Gdyby mugole byli w okolicy usłyszeliby huk, który byłby dla nich powodem do zaniepokojenia. Jednak nie mogli go usłyszeć, bo w tym miejscu nie było nigdy żadnego mugola. Czarodziejskie pola to wyjątkowe miejsce, które było uważane za jedno z największych skupisk hipogryfów. Benj teleportował się do tego miejsca nie przez przypadek. Słyszał o nim dużo opowieści. Zdarzyło mu się kiedyś przebywać w tym miejscu przez krótką chwilę. Wystarczyła ona jednak na tyle, by móc się tu teleportować z powrotem. Trzymając dalej znajomą-nieznajomą uśmiechnął się i ją puścił. Odszedł kilka kroków odwracając się od dziewczyny i zaczął podziwiać widoki. - A to kiedyś widziałaś? - zapytał i nagle rozsiadł się wygodnie na ziemi. Rzadko pozwalał sobie na takie swawole. Zazwyczaj pilnował się, by ludzie nie dostrzegali jego marzycielskiej strony osobowości. Odwrócił się do dziewczyny i gestem ręki zaprosił ją koło siebie.
W tym miejscu była po raz pierwszy. Złociste pole kojarzące się jej jedynie ze spokojem, którego tak bardzo pragnęła. Ciągła głupota mugoli już ją zaczynała dobijać, teraz, dzięki tajemniczemu 'nieznajomemu' poznała kolejny obszar bezwzględnego odpoczynku od otaczającej jej rzeczywistości. Nim się obejrzała towarzysz zalegał już kilka kroków dalej. Zbliżyła się powoli po czym umiejscowiła się obok niego wpatrując się w krajobraz. -Aż do tej chwili nie. - uśmiechnęła się odwracając się do niego twarzą - Może nie jesteś taki zły za jakiego Cię miałam? Ale tylko pod warunkiem, że będziesz zabierał mnie miejsca jak to. -dodała cicho się śmiejąc. -Ale w teleportacji na pewno jestem lepsza! -powiedziała z kpiną w głosie -Ślizgonka musi być górą! Nie martw się, dam Ci kilka lekcji, ale musisz zasłużyć. Nawet nie zauważyła kiedy zaczęła swobodnie z nim rozmawiać. Nie znała nawet jego imienia. Ironia losu.
To, że ludzie starali połechtać swoje ego Benj wiedział od dawna. Przejawiało się to w drobnych czynniościach, które nie każdy dostrzegał. Tutaj z kogoś się pośmiali, tam okazali dla kogoś pogardę. Wywyższali się, by poczuć się lepsi. Było to bardzie prymitywne zachowanie. Ale bardzo powszechne Można było powiedzieć, że Benj należał do tych osób. Zdarzały mu się jednak chwile człowieczeństwa. Czasami zapominał o tym, że jest gwiazdą. W chwilach takie jak te był w stu procentach sobą. Chociaż sam właściwie nie wiedział jaki jest. - Nie ma wiecej takich miejsc. To jest jedyne w swoim rodzaju. - powiedział rozkoszując się widokiem złotych pól. Legenda głosiła, że to miejsce zostało odseparowane od reszty mugolskiego świata przez samych założycieli Hogwartu. Ale słyszał to tylko z plotek. Nie mógł nigdzie znaleźć informacji na ten temat. Miał zamiar w przyszłości zainteresować się tym tematem. W głębi duszy bardzo interesowała go historia magii. - I w czym jeszcze niby jesteś lepsza ode mnie? - zapytał i zaśmiał się z tego, jak ta dziewczyna ma wysokie mniemanie o sobie.
Nie wiedziała jak ma odbierać jego słowa. W każdej chwili zastanawiała się nad tym czy chłopak traktuje ją poważnie, czy jednak nie. Przecież żartowała, sposób w jaki się teleportował był naprawdę na wysokim poziomie. Ale cóż, trzeba kontynuować tą 'gierkę'. -Myślę, że wielu w wielu kategoriach byłabym górą!-uśmiechnęła się po czym stanowczo dodała -Wiem! Zrobimy turniej! -uniosła głowę patrząc na reakcję chłopaka. Kolejne WYZWANIE! Patrząc na zaistniałą sytuację czuła, że to będzie coś pozytywnego. Nieznajomy był osobą inteligentną, na pewno nie sprawiłby, że chociaż przez chwilę będzie się nudziła. Była pewna swojego, właśnie dlatego parła do przodu w swoich przekonaniach. Matka zawsze jej powtarzała, że nie ważne jak dobry jesteś, nie uda Ci się, jeśli nie będziesz walczył o swoje. Od tamtej pory starała przestrzegać się tej zasady. Chociaż czasem nie było warto, wystarczyło jedynie znaleźć odrobinę sensu w swoich poczynaniach, wtedy łatwą ręką można było osiągnąć sukces. -Różne kategorie, co Ty na to? -kontynuowała -Jeśli wygram, to zabierasz mnie w jakieś zaskakujące a zarazem nieznane jeszcze mi miejsce. Jak to. -obsunęła się na ziemię - Oczywiście ustalimy pewne zasady. Nagrodę wybierasz sam, w miarę rozsądku. Spojrzała mu w oczy z pewną powagą, to dopiero było coś. Oderwanie się od monotonnej codzienności, a zarazem zawiązanie relacji, której do końca nie była jeszcze pewna. Leżała teraz na plecach wpatrując się w bezchmurne niebo, które raz za razem niemalże ją oślepiało. Powiew wiatru sprawił, że wszystkie negatywne emocje jakby uleciały razem z nim.
W jednej chwili Benj wszystko sobie zaplanował. Wiedział jaką chce nagrodę. Dziewczyna nawet sobie nie zdawała sprawy jak bardzo jest przebiegły. Można powiedzieć, że był to plan doskonały, którego przebiegu nikt sobie nie mógł wyobrazić. Jednak, żeby się ziścił.. Najpierw musiał wygrać. - Turniej? Na teleportację? - zapytał śmiejąc się. Wiedział, że dziewczyna nie ma w tej kategorii żadnej szansy. Teleportacja nigdy nie sprawiała mu problemu. Zdał wszystkie egzaminy za pierwszym razem. Oczywiście z wyróżnieniem. Nie wiedział jednak o jaki turniej mu chodzi. Będzie chciała walczyć na zaklęcia? Albo kto pierwszy dosiądzie hipogryfy, które były w tym miejscu? Musiał przyznać, że nie za wiele wiedział o jej pomyśle. Ale brzmiał bardzo ciekawie. A ewentualna nagroda ucieszyłaby go jak nigdy. Zwłaszcza, że później będize o nim głośno jak nigdy. - Skąd pomysł, że znam równie interesujące miejsca? - zapytał. Musiał się głęboko zastanowić czy stać go na przegranie tego pojedynku. Musiałby się po raz kolejny mocno wysilić. A skala zadowolenia z tego miejsca mogła być za wysoka. Ale raz czarodziejowi Azkaban, jak to mówią. - Nieważne. Wchodzę w to. Jaka jest pierwsza kategoria? - dodał.
Tutaj chciała go troszkę zaskoczyć, wcale nie miała zamiaru wiązać pojedynku ze światem magii w dużej skali. To co tliło się w jej głowie zdawało się czymś bardzo ale to bardzo zaskakującym. -Jeśli myślisz, że myślałam o teleportacji to się mylisz. Pierwsza kategoria - gotowanie. Zdecydowanie musisz się sprawdzić w mugolskich potrawach. -zaśmiała się obmyślając co dalej ma powiedzieć -Nie wchodzą w grę proste dania, bo to każdy potrafi. -była mistrzynią jeśli chodzi o gotowanie, wkładała w to całą swoją pasję co owocowało niezłymi rezultatami. -I mówię od razu, każda próba użycia przy tym magii skutkuje punktem dla mnie!-ostrzegła go, wiedziała, że będzie próbował w każdy możliwy sposób wygrać. -I tak jak wspominałam, nagroda w ramach rozsądku. Także już na tą chwilę musisz się określić, nie jestem na tyle naiwna, by brać kota w worku. Myślał, że jest na tyle głupia by dać tak podejść? O nie, nie ma zamiaru zbytnio ryzykować. Tym bardziej, że nie chciała rozgłosu. Własne sukcesy i porażki zostawiała jedynie dla siebie. Ale własnie to różniło ją od innych.
Mugolskie umiejętności przetrwania w świecie czarodziejów nie były zbyt popularne. Jeżeli ktoś już takie posiadał to znaczyło, ze był zwolennikiem tych istot pozbawionych magicznych mocy. Benj jednak do nich nie należał. Zdarzyło mu się uczęszczać na mugoloznawstwo. Było to najgorsze doświadczenie w życiu. Bardzo szybko z niego zrezygnował. Benj był ogromnym przeciwnikiem mugoli. Nie umiał zrozumieć dlaczego muszą się przed nimi ukrywać. Przecież to oni byli lepszą wersją tej rasy. - Bardzo typowe jak na Gryfonkę. A myślałem, że jesteś ze Slytherinu.- powiedział słysząc jaka miała być pierwsza kategoria. - Wybacz, nie jestem zwolennikiem mugoli, nie umiem gotować tak jak oni. I w sumie mi z tym dobrze. - dodał po chwili nie zamierzając startować tym razem. Nie upadł jeszcze tak nisko, żeby zachowywać się jak mugol. To było kompletnie nie w jego stylu. - Będziesz musiała wysłać kilka sów w których przez przypadek będzie list miłosny skierowany w moją stronę. - powiedział szczerząc zęby i śmiejąc się z własnego pomysłu. Jakież to było genialne!