Jeżeli masz ochotę na odrobinę adrenaliny - świetnie trafiłeś. To miejsce tylko dla odważnych. Na szczyt poszczególnych stromych skał możesz dostać się na dwa sposoby. Albo wykonasz mozolną i ciężką wspinaczkę, albo wspomożesz się czarami. Z góry jest piękny widok na szeroko rozciągający się ocean. To także świetne miejsce na zjawiskowy skok do wody. Podejmiesz się?
Szybko ulotnił się z pokoju, nie zamierzając spędzić tam ani minuty dłużej po otrzymanych listach. Zahaczył jedynie o pokój numer jeden, w którym znajdowała się Mallory. Bezceremonialnie zapukał i wszedł, porywając dziewczynę. Nie zważając na jej słowa sprzeciwu, po prostu chciał się znaleźć jak najdalej tego cholernego pensjonatu, które na razie zwalił na niego same problemy. Choć nie były to żadne problemy, tylko irytujące sytuacje. Jak ta z tych cholernym bagnem. -Mam jedynie nadzieję, że wzięłaś strój.-Powiedział, oglądając się na dziewczynę i lustrując ją wzrokiem. Z tego co widział, zdążyła chyba zabrać torbę. Zmarszczył lekko brwi... Pewnych rzeczy się nie oduczy, co? Nie wydobędziesz z niego dupka, skoro tak głęboko w nim siedział. Puścił jej dłoń, którą trzymał zdecydowanie zbyt mocno. Za to chwycił jej dwa palce w sposób najdelikatniejszy jaki tylko potrafił... Wciąż czuł różnicę w grubości ich skóry, w tym, jak kompletnie do siebie nie pasowały. Jak czuł każdą bliznę pod wpływem jej dotyku. Irytujące uczucie, które nie chce o sobie zapomnieć... Jakby było to nierzeczywiste i zwyczajnie niemożliwe. TO było niemożliwe. Po drodze, którą odbyli w milczeniu(najwidoczniej wyraz jego twarzy jasno dawał do zrozumienia, że nie potrzebował rozmowy lub zwyczajnie nie był na nią gotowy) doszli na miejsce. Jedynie o nim słyszał, nogi same go poniosły... Zawsze chciał stąd wskoczyć. Wiedział, że plaża będzie zawalona ludźmi, których nie chciał oglądać. Chciał się zrelaksować, a jeżeli za relaks uważał możliwość skręcenia sobie karku podczas wchodzenia na skałę lub skręcenia karku podczas skoku do wody, w której czaiło się nie wiadomo co... Cóż, każdy miał swoje własne sposoby oraz priorytety. Uśmiechnęła się szeroko, zapewne po raz pierwszy dzisiejszego dnia, szczerze, do dziewczyny. Jak dziecko, które w końcu dostanie to, o czym marzyło od tygodni.-Powiedz mi, że wejdziesz tam ze mną, a nie będziesz mnie podziwiać z dołu.-Powiedział, nie czekając na odpowiedź i zdejmując z siebie czarny materiał. Było zbyt gorąco aby sterczeć tutaj w ubraniach, jeszcze opaliłby się na robotnika i wyglądał komicznie. Nie, nie, nie. Złoty brąz to kolor do którego dążył na tym wyjeździe. Spojrzał w kierunku wody, a uśmiech na jego wargach się powiększył. Pływanie znajdowało się na drugim miejscu na jego własnym piedestale. Czyli dosyć wysoko. Nie zamierzał spędzić swojego wolnego czasu w fikuśnych barach czy restauracjach, czy na wylegiwaniu się na plaży. Zamierzał spróbować każdej potrawy, choćby takiej robionej na ulicy. Zamierzał pójść tam, gdzie człowiek o zdrowych zmysłach dawno by sobie odpuścił. Zamierzał żyć i miał jedynie nadzieję, że podzielała jego uczucia. Bo zamierzał zrobić to wszystko właśnie z nią.
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Po "lekcji" w bibliotece Daisy ruszyła w stronę wybrzeża. Cóż, spędzała tu 3/4 wyjazdu, ale co poradzić, gdy to właśnie tutaj czuła, że ma wakacje? W miasteczku rzadko bywała, bo i tak serce rwało się do plaży i wody. Nawet wieczorne drinki można było zamówić na plaży, więc tutaj spędzała większość wakacji. Teraz minęła jednak plażę i szła dalej w stronę wystających z wody wysokich skał. Wpatrywała się w nie urzeczona z postanowieniem choć jednego skoku z jednej z nich. Przyciągana przez ten widok nawet nie zauważyła, że ktoś przed nią stoi i nie dała rady uniknąć zderzenia. - Ups! - zawołała, zderzając się z silnym, męskim ciałem. Otworzyła zamknięte mimowolnie oczy, a jej wzrok padł na wytuatuowany tors. Już samo to spowodowało, że ucieszyła się nawet na to niespodziewane zderzenie. Uniosła głowę, bo chłopak był wyższy od niej. Jej twarz rozjaśnił uśmiech, kiedy w nieznajomym poznała @Enzo Zaccaria. Lekko przekrzywiła głowę, bo Enzo wydawał jej się jeszcze bardziej przystojny niż zapamiętała. - Hej - powiedziała, nadal przyglądając mu się uważnie. Po chwili jednak stwierdziła, że chyba wygląda to dziwnie i otrząsnęła się. Odchrząknęła i zapytała: - Masz jakieś konkretne plany? Mam nadzieję, że nie, bo porywam cię tam! - oznajmiła mu z szelmowskim uśmiechem, wskazując palcem w stronę skał. Roześmiała się wesoło i złapała chłopaka za rękę, pociągając go za sobą. Kiedy dotarli do stóp wysokiej skały Daisy zadarła głowę do góry, wypatrując szczytu. Badała wzrokiem całą skałę i stwierdziła, że da się tam wspiąć. Odwróciła się do Ślizgona z wyzwaniem w oczach. - Wspinamy się bez użycia czarów? - zapytała. - Pokaż ile warte są te twoje mięśnie - dodała jeszcze, zatrzymując na nim wzrok nieco dłużej. Zaśmiała się i złapała rękami za pierwsze skalne półki, podciągając się do góry.
Leżała na łóżku, pochłonięta rozmową ze współlokatorkami, gdy usłyszała głośne pukanie, poprzedzające bezceremonialne wejście Lennoxa do pokoju. Leniwie uniósła głowę chcąc zlokalizować źródło niespodziewanego hałasu, jednak nie zdążyła powiedzieć nawet pół słowa. Momentalnie poderwała się i wyszła z pomieszczenia, ciągnięta przez Ślizgona, ale o dziwo -nie protestowała. Zdążyła jedynie chwycić leżący na krześle skórzany plecak, który szybko zarzuciła na plecy. Szedł tak szybko, że co jakiś czas musiała podbiegać, nie chcąc skończyć jak ciągnięty po ziemi worek ziemniaków, chociaż nie była przecież karzełkiem z krótkimi nogami. -Masz szczęście. -Głośno odetchnęła, gdy w końcu się zatrzymał. Tuż przed wyjściem z pensjonatu wzięła szybki prysznic, przebierając się od razu w kostium. Nie wiedziała nawet czy dzisiaj pójdzie w ogóle na jakąkolwiek plaże, ale warto mieć zabezpeczenie. -Gdzie idziemy? -Rozejrzała się naokoło, stwierdzając po chwili, że nie ma zielonego pojęcia gdzie się obecnie znajdują. Wydawało jej się, że nie szli tak długo, jednak roztaczający się wokół krajobraz w niczym nie przypominał meksykańskiego miasteczka, w którym jeszcze przed chwilą się znajdowali. Podejrzewała, że kierują się w stronę oceanu, chyba nawet słyszała szum rozbijających się fal. Wciąż nie mogła przyzwyczaić się do jego dotyku. Przed chwilą taki mocny, można nawet powiedzieć, że agresywny, teraz zamienił się w delikatny, zupełnie nie pasujący do jego osoby. Wzrok skierowała ku ich splecionym dłoniom, a pod jej nosem pojawił się lekki uśmiech. Nie sądziła, że kiedyś do tego dojdzie. Szli w milczeniu, po drodze podziwiając Meksyk. Ten inny od wszystkich, tak bardzo kolorowy i bogaty w różnorodności kraj był spełnieniem marzeń. Nie musieli rozmawiać, nie teraz, chociaż przecież nie widzieli się dość długo. -Jak nie chcesz się ze mną zadawać wystarczy powiedzieć, a nie zabierać mnie na pewną smierć. -Powiedziała po chwili, unosząc głowę do góry. Stali przed kompleksem wystających wysoko ku gorze skał, które najwyraźniej służyły miedzy innymi do skoków do wody. Oczami wyobraźni widziała siebie potykającą się o najmniejszy kamień i spadającą na twarde kamienie. -Chyba, że mnie tam wniesiesz. -Dokończyła i skierowała na niego swój wzrok. Zatrzymała się na jego twarzy trochę dłużej niż powinna, marszcząc lekko brwi, zupełnie jakby się nad czymś intensywnie zastanawiała. Uśmiech, który pojawił się na jego twarzy spowodował, że i ona miała ochotę się uśmiechnąć -tak samo szczerze jak on w tej chwili. Pasował mu. Powinien uśmiechać się częściej. Obserwowała przez chwilę jak pozbywał się coraz kolejnych warstw ubrań, by po chwili zrobić to samo. Odłożyła na ziemię plecak, a obok położyła spodenki i nieco zbyt luźną koszulkę -pierwszą lepszą wyjętą z walizki. Dzięki Merlinowi, że przed wyjściem zdecydowała się założyć strój kąpielowy! -Potykam się o właśne nogi, nie ręczę, że dotrę na sam szczyt. -Stanęła przed nim i opierając ręce na biodrach czekała na pełną gotowość Ślizgona. Mimo, że sama perspektywa wspinania się na skały średnio się jej podobała (a raczej trochę przerażała), ogromnie cieszyła się, że nie zabrał jej na zatłoczoną plaże, ani pełnego ludzi baru. Meksyk sprawiał, że zamiast piaszczystych wybrzeży i luksusowych restauracji niecierpliwie czeka na skosztowanie tradycyjnych dań prosto z ulicy, zwiedzenie najmniejszych zakamarków okolicy i cieszenie się każdym spędzonym tu dniem. I ona również miała nadzieje, że to wszystko zrobi właśnie z nim.
Był dzikusem, to fakt. Nie umiał zachować się jak cywilizowany człowiek i grzecznie przeprosić osoby obecne w pokoju, poprosić Mallory o spędzenie z nim przemiłego dnia, a później może nawet wieczoru. Raczej nie przejmował się formami grzecznościowymi czy zwykłymi zasadami dobrego wychowania. Jednak to raczej jej nie zdziwiło, prawda? Może dlatego była już gotowa kiedy przybył... Spojrzał na dziewczynę wymownie, jakby zdradzenie jej ich celu podróży zniszczyłoby cały urok samej przechadzki po tym miejscu. W końcu jeżeli wiemy, że jedziemy do Disneylandu, to czy przejmujemy się widokami lub tym, co spotyka nas po drodze? Nie. Czekamy jedynie na punkt końcowy naszej podróży... Nie wiedząc, jak wiele może nas ominąć. Może zbyt to komplikował, mogąc od razu powiedzieć jej o tym miejscu, do którego chciał się udać... Prawda jednak była taka, że sam do końca nie wiedział gdzie dokładnie zmierzają. Nie miał mapy w głowie, nie obmyślał planu, który uwzględniałby miejsca, do których zawitają jego nogi... Kompletnie nie przygotowywał się do tego, co może ich spotkać. -Jeżeli chciałbym Cię zabić, to znam o wiele subtelniejsze sposoby.-Powiedział, a coś w jego uśmiechu sugerowało, że wiedział o czym mówi. Spojrzał jeszcze raz na skały, zasłaniając oczy przed słońcem. Zaśmiał się.-Zawsze możesz użyć czarów... Jednak co to za przyjemność, co?-Oczywiści w jego przypadku nie wchodziło to w grę, miał jedynie cichą nadzieję, że i w jej również. Przecież jej nie zostawi na dole czy w połowie drogi kiedy będzie miała problem w dostaniu się na sam szczyt. Nie był aż takim dupkiem. Dołożył wszelkich starań aby ukryć swoje zadowolenie na widok Mallory, która ruszyła jego śladami. Nie musiał jej namawiać, nie musiał przekonywać do słuszności tego pomysłu. Gdyby miał się czegokolwiek po niej spodziewać, to chyba czegoś takiego. Zrzucił spodnie z tyłka i również założył ręce na biodrach, w żadnym prześmiewczym naśladownictwie.-Jak powiem z podniosłym akcentem, że tutaj jestem i nie masz się czego obawiać, poczujesz się lepiej?-Uniósł lekko brwi i prychnął. Przecież jej nie zostawi... -Chodź.-Powiedział i chwycił jej dłoń, aby zejść na dół. Najpierw musieli dostać się na najniższe skały aby stamtąd wspiąć się do góry. Nie przejmował się tym, że niewielkie kamyczki wbijały mu się w stopy. Zawsze mógł zostać w butach, jednak bądźmy szczerzy, jaka to przyjemność? O wiele lepiej szła mu wspinaczka kiedy czuł grunt pod nogami, kiedy wiedział, gdzie znajdują się najmniejsze nierówności. Przeskoczył wnękę między skałami na dole, a ich ścianą do wspinaczki. Odwrócił się w kierunku dziewczyny, asekuracyjnie wyciągając jedną dłoń w jej kierunku. Tę szorstką i nieprzyjemną w dotyku, tą, która tak bardzo nie pasowała do tej, którą wyciągała dziewczyna. Prawdziwy dżentelmen. -Jeżeli chcesz, będziesz mogła pójść pierwsza.-Powiedział spokojnie, z jednej strony w każdej chwili mógł jej pomóc, z drugiej lepiej by było aby obserwowała gdzie wsuwał stopy i jakiej wnęki się trzymał coby łatwiej było jej wejść. Pytanie, gdzie czułaby się lepiej? Jeszcze zarzuciliby mu, że nie wierzy w samodzielność kobiety. W to, że sama świetnie dałaby sobie radę... Coś jednak w wyrazie jej twarzy mówiło mu, że nie to był problem.
Całe szczęście, że była gotowa. W innym przypadku zmuszony byłby do spędzenia czasu z jej współlokatorkami w czasie, gdy ona szykowałaby się do wyjścia, a biorąc pod uwagę to, że raczej nie pałał sympatią do większości ludzi, istniało duże prawdopodobieństwo, że zniszczą mu dzień już do końca. Dlatego tuż po jego ostatnim liście postanowiła się szybko ogarnąć, spakować jakieś najpotrzebniejsze rzeczy, a swój wygląd doprowadzić do względnie dopuszczalnego. Meksyk był super pod wieloma względami, jednak wysokie temperatury sprawiały, że miała ochotę siedzieć tylko w wodzie, ewentualnie pić zimne drinki. Z całą pewnością nie miała siły, aby codziennie wybierać pasujące do siebie ubrania, aby wyglądać perfekcyjnie, ani (tym bardziej) wykonywać codzienny, nawet lekki makijaż. Wraz z postawieniem stopy na meksykańskiej ziemi, postanowiła być najbardziej naturalną wersją siebie i gdzieś miała to, co o niej myślą inni. Zauważyła jego wymowne spojrzenie, po czym uniosła prawą brew i posłała mu to z serii pytająco-oskarżycielskich. Czy to taka zbrodnia, że chciała wiedzieć dokąd ją zabiera? Nie zna jej od dziś, powinien wiedzieć, że jest osobą, która lubi mieć kontrolę i po prostu znać pewne fakty. Szybko jednak odwróciła wzrok i rozglądając się z zaciekawieniem naokoło postanowiła więcej nie naciskać na Ślizgona. Mimo wszystko ufała mu i wiedziała, że nie zaciągnie jej do lasu, aby później zostawić na pastwę dzikich tubylców. C h y b a. -Subtelniejsze? Czy morderstwo może być w ogóle subtelne? -Uniosła na niego swoje spojrzenie, próbując wyobrazić sobie subtelnego zabójcę. Oh i Lennoxa w roli głównej oczywiście. -Spokojnie, nie dam Ci tej satysfakcji, nie martw się- wejdę tam z Tobą, nawet jeżeli już nigdy miałbyś mnie nie zobaczyć, bo zostanę na zawsze w Meksyku. A raczej moje ciało. -Odpowiedziała i szeroko się do niego uśmiechając złapała go za obie dłonie. Wakacje sprawiły, że w przeciągu kilku tygodni spędzonych u rodziców oraz zaledwie paru dni tutaj- na drugim końcu świata, znacznie wypoczęła i czuła się jak zupełnie inna osoba. Ostatnie tygodnie szkoły wymęczyły ją do tego stopnia, że teraz mogła śmiało sprawiać wrażenie człowieka lekko nadpobudliwego. -Może...No dobra, ale jakby co bedziesz mnie łapał. -Ruszyła za nim, zostawiajac wszystkie rzeczy gdzieś w jakiejś szczelinie. Jeszcze raz spojrzała na górę, chcąc ocenić sytuację i znów poczuła lekkie ukłucie. Nie była panikarą, ale skała z tej perspektywy wydawała się naprawdę wysoka i stroma. Ścisnęła dłoń chłopaka, jakby chciała upewnić się, że jej nie puści i przeskoczyła wnękę z jego pomocą. Miała wewnętrzny dylemat -z jednej strony nie chciała wyjść na ten typ osoby, który nie umie poradzić sobie w trudnej sytuacji, z drugiej jednak bardzo nie chciała umierać. Szybko postanowiła, że skorzysta z propozycji Lennoxa i pójdzie pierwsza, w razie czego spadnie i zginą razem. Trochę egoistycznie, ale cóż. Może jednak ma w sobie coś z prawdziwego Ślizgona. -Jak wejdę tam bez twojej pomocy to będę mistrzem. -Rzuciła jeszcze spoglądając ostatni raz w jego stronę i głęboko oddychając. W jednym momencie pomyślała, że wejście tam to jedno, a skończenie do wody to drugie i znów nerwowo rozejrzała się naokoło, jakby chciała skorzystać z chwili nieuwagi chłopaka i szybko uciec z jego pola widzenia. Cóż, najwyraźniej będzie musiał ją zepchnąć. Czyżby jednak była panikarą?
Zdecydowanie nie zamierzał spędzić tego czasu z jakimiś pożal się Merlinie współlokatorkami. Miał ich serdecznie dosyć, dlatego sam zapewne te kilka nocy spędzi poza pensjonatem. Nie, nie upije się w pobliskim pubie z głową na kiblu. Zwyczajnie powłóczy się to tu, to tam... Podobno temperatura w nocy nie spada do takiej, która mogłaby mu odmrozić palce u stóp. A uwielbiał spać na plaży... Szum wody jakoś zawsze go uspokajał, dzięki czemu spał jak dziecko. Czy naprawdę to jak wyglądała było istotne w tym momencie? Woda i tak zmyłaby to, co nazywała makijażem. W sumie, nie patrzał na to w ten sposób. Nie dostrzegł różnicy między naturalnym, a delikatnie podrobionym pięknem. Może dlatego, że zwyczajnie miał to gdzieś? Zapewne gdyby się tym przejmował, coś byłoby nie halo i powinna zacząć się martwić. Tak, była to zbrodnia, szczególnie w takim miejscu! Nie chciała poczuć tego dreszczyku ekscytacji? Adrenaliny? Sam był człowiekiem żądnym kontroli... Potrafił jednak zrobić ustępstwa. O ile szło to na jego warunkach. Ah, człowiek to raczej nie był skłonny do zmian. A przynajmniej on. Jedna w jego życiu wystarczy. -Może być... Jakby to ująć. Artystyczne? Pełne pasji?-Wzruszył lekko ramionami. Wiedział, że nijak się to miało do subtelności. Nie powie jej, że jako dzieciak oglądał polskie seriale dotyczące takich rzeczy. Takie jego zboczenie z lat kiedy był jeszcze gówniarzem. Nie wiedział, czy mógł nazwać tę obsesje seryjnymi mordercami zwykłym przypadkiem czy hobby. -O nie. Zabrałbym Cię ze sobą. Lessie nie dałaby mi spokoju.-Wywrócił oczyma, jakby ta myśl szczególnie go irytowała. -Mnie by zabiła za to, że pozwoliłem wejść Ci na tę cholerną skałę. Czy to nie romantyczne? Taka tragiczna miłość.-Mruknął. Niczym nie gardził bardziej niż tragediami miłosnymi, czy samą ideą romantyczności... To wcale nie przychodziło naturalnie. Bardziej brało się z obowiązku i oczekiwań. A one zawsze przychodzą, prędzej czy później. Uśmiechnął się pod nosem kiedy wysunęła do przodu, głupota czy odwaga? Czy ktoś zwracał na to uwagę? Na pewno nie on. Obserwował jak przymierza się do wsunięcia stopy do pierwszej wnęki. Mieli o tyle dobrze, że ktoś już utorował im drogę. W końcu to miejsce odwiedzało tak wiele osób, nic dziwnego, że mieli ułatwione zadanie. Choć sama wspinaczka nie będzie należała do najprzyjemniejszych. Dostrzegając jej wahanie, stanął za nią i oparł podbródek na jej ramieniu. -Ej. Nie będzie tak źle. Ubezpieczam tyły.-Powiedział, nie powstrzymując ruchu warg, które ukazały szeroki uśmiech. Musiała poczuć na skórze napięcie jego szorstkiego podbródka. Swoją drogą, była pewna aby pójść przodem w tym stroju? Chwycił jej dłoń i wyciągnął ją w kierunku pierwszej wnęki, która znajdowała się ponad wysokością jej wzroku. -Podciągnij się i schowaj stopę tutaj, prawą przyczep się do skały i podciągnij się do góry. Wolna noga pójdzie za ciałem... To proste.-Powiedział łagodnie, odsuwając się od niej, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Czekał spokojnie, czując na sobie ciepłe promienie słońca... Mieli całe wakacje.
Noc na plaży jest czymś, co zawsze gdzieś tam chodziło jej z tyłu głowy, jednak mieszkając całe życie w deszczowej Szkocji, gdzie temperatury po zmroku zdecydowanie nie zachęcają do tego typu wypoczynku, upewniała się tylko w przekonaniu, że nie jest to najlepszy pomysł. Momentalnie przypomniała sobie pewną letnią noc, gdy wraz ze starszym bratem postanowili spać w namiocie w ogrodzie. Nie wytrzymali nawet dwóch godzin, mimo że przecież zabrali ze sobą ciepłe koce i kołdry i naprawdę chcieli pokazać rodzicom, że dadzą radę. Uśmiechnęła się pod nosem na to wspomnienie i nagle zachciało jej się spędzić noc na meksykańskim wybrzeżu. Dreszczyk emocji i adrenaliny to ona miała jak tylko spojrzała na wysoką skałę, a później na twarz Ślizgona -tyle wystarczyło, aby z pewnym strachem i wątpliwościami ruszyć w stronę wejścia na „szczyt”, chcąc pokazać jemu, ale przede wszystkim sobie, że da radę. -Przerażasz mnie, ale jak kiedyś będę chciała kogoś artystycznie zabić, to dam Ci znać. -Zawiesiła na nim wzrok, zastanawiając się przez chwilę jak wyglądało jego dzieciństwo. Nie mogła przecież wiedzieć, że jako mały brzdąc oglądał te swoje polskie seriale, a tym bardziej nie wiedziała jak te seriale musiały wyglądać. Uśmiechnęła się na jego komentarz dotyczący Nessy -ma racje. To by się mogło zakończyć tragicznie. -Racja, byłaby do tego zdolna...Swoją drogą pytała się co u Ciebie. Podobno byliście gdzieś razem przed zakończeniem roku. -Odwróciła się do niego tyłem, przymierzając się do wejścia na ścianę. Przez chwilę uważnie obserwowała wystające półki skalne i zagłębienia, chcąc przeanalizować drogę na samą górę i kiedy już chciała zrobić pierwszy ruch, usłyszała jego głos tuż koło swojego ucha, a na ramieniu poczuła znaczny ciężar. -Wiem. -Powiedziała szybko, zupełnie jakby chciała od niego uciec, jakby przerażało ją to, jak blisko siebie stoją, chociaż przecież wcale tak nie było. Nie rozumiała swojego zachowania, czując się trochę tak, jakby to ktoś inny rządził jej umysłem. Posłała mu nieco nerwowe spojrzenie i pozwoliła sobie pomóc. Z początku szło jej nawet nieźle. Dała radę dojść do mniej więcej połowy, wyglądając przy tym pewnie co najmniej śmiesznie, ale kto by się przejmował. Później jednak coś poszło nie tak, a przez chwile nie ruszała się nawet z miejsca, nie wiedząc za co się złapać. Wspinaczka bez zabezpieczenia zdecydowanie nie należała do jej ulubionych sportów, ale teraz już się przecież nie wycofa. -Jesteś? Chyba żałuje, że zdecydowałam się iść pierwsza... -Chciała spojrzeć się na dół, zarejestrować jego położenie, zobaczyć czy w ogóle za nią wszedł, ale nie odważyła się. Bała się, że straci równowagę i się puści. Czy ona właśnie dowiedziała się, że cierpi na lekki lęk wysokości? -Powiedz, że to pierwszy i ostatni raz, gdy tu wchodzimy. Ręce odmawiają mi posłuszeństwa. -Jęknęła, podciągając się raz po raz, chcąc jak najszybciej znaleźć się na górze. Jeszcze tylko parę metrów dzieliło ją od wspaniałego celu ich wspinaczki, jednak poważnie obawiała się, że nie da rady. Czyżby to właśnie tu miała przeżyć ostatnie chwile swojego życia?
Urodził się w Cannes. Nic dziwnego, że woda jak i słońce to jego najlepszy przyjaciel. Jego skóra przybierała zdrowy złoto-brązowy odcień... A spanie pod gołym niebem gdzieś na piasku to nic zaskakującego. Mógłby szczerze oszczędzić sobie śniegu. I nie musiała dwa razy powtarzać, zaraz jej tutaj gdzieś zrobi prowizoryczny szałas i mogą podziwiać nocne widoki. On zadba o dach nad głową, a ona niech zaopatrzy ich w coś słodkiego i zjadliwego. To się nazywa podział obowiązków domowych. Zaśmiał się szczerze, a uśmiech nie schodził mu z ust jeszcze przez kilka chwil. Całe to zdanie zabrzmiało dosyć poważnie i ostrożnie. Jakby naprawdę miała to na myśli, zapewne miała i wcale nie powinien się jej dziwić. Zamiłowanie do zagłębiania się w umysły psychopatów to nic dziedziczonego, nie mógł więc tego na nikogo zwalić. Choć czy życie z jego matką nie jest życiem z jednym z nich? Ona to dopiero znała się na subtelności. Westchnął.-Mam jedynie nadzieję, że powiedziałaś jej aby poszła w diabły.-Mruknął, marszcząc na moment brwi.-Wiedziała, że jej nie odpiszę na sowę to uruchomiła swoje kontakty.-Zerknął na dziewczynę i przez moment się nad czymś zastanawiał. Wyleciało mu kompletnie z głowy, że się przyjaźniły. Przez duże P. To dziwne, że on nie czuł żadnego skrępowania? W końcu ostatnio coś sobie postanowili. Skoro zrobili krok do przodu, po co wracać o dwa kroki do tyłu... Nic nie powiedział, nawet nie zareagował na ton jej głosu oraz nerwowe spojrzenie. Lepiej nad tym nie rozmyślać podczas wspinaczki po stromej skale, prawda? Ruszył więc za nią, starając się zachować odpowiednią odległość. Nie chciał aby czuła na sobie jego oddech, który namawiałby ją do przyspieszenia. Czuł pod skórą każdy najdrobniejszy kamyczek, który z czasem starł się do rozmiarów piasku. Wnęki były odpowiedniej głębokości aby wsadzić tam stopy i zaczepić się palcami. Odchylił się lekko do tyłu i spojrzał na Mallory, która niespodziewanie zaprzestała wspinaczki. Rozejrzał się po skale, szukając miejsca, na którym mogliby zrobić przystanek. Nie zamierzał ograniczać się do połowy tej przeprawy, jednak czuł, że to chyba najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. -Jestem, jestem.-Powiedział spokojnie i przesunął się w prawo, coby się z nią zrównać. Podciągnął się do góry, a coś w lewym boku kazała mu przypomnieć, że dawno temu odpuścił sobie jakiekolwiek ćwiczenia. Ostrożnie wsunął stopę do dziury, a prawą dłoń zarzucił wyżej, podciągając się jednocześnie. Kiedy jego głowa znajdowała się na wysokości głowy dziewczyny, posłał jej szeroki uśmiech. Był z niej cholernie dumny i miał nadzieję, że było to widać na jego twarzy. Czuł na plecach krople potu, nie wiedział tylko czy to od słońca czy od wysiłku. -Zaraz będziemy na górze. Jeżeli zechcesz, sam Cię później tam wniosę lub użyje magicznych sztuczek. Lub w ogóle nie będziesz musiała tego robić.-Powiedział.-Widziałem dosyć niewielką skałkę. Tam również jest zajebiście.-Puścił w jej kierunku perskie oczko i odchylił się do tyłu, coby zerknąć na sam szczyt. Tak niewiele im brakowało. -Będę Cię asekurował. Będzie dobrze Mall.-Powiedział cicho. Sama wysokość go nie przerażała, bez problemu mógł spojrzeć w dół. Jednak jego niepokój wzrastał za każdym razem kiedy na nią spoglądał. Coś nie podobało mu się w sposobie drżenia jej ramion oraz tej zmarszczce widniejącej pomiędzy jej brwiami.
Meksyk był piękny, pod każdym względem. Enzo niezaprzeczalnie zakochał się w tym miejscu, które było jego ideałem we wszystkich kategoriach. Klimat był przyjemny i pozwalający na uzasadnione nic nierobienie. Jedzenie smakowało kilkanaście razy lepiej niż to w Wielkiej Brytanii. Najważniejszym elementem, były jednak zapierające dech w piersiach widoki i miejsca. Właśnie dlatego, miast spędzać czas z innymi ludźmi, przez prawie cały czas trwania wyjazdu, zaszywał się właśnie w takich miejscach jak to i w pełni odpoczywał. Niechęć do kontaktu z ludźmi była uzasadniona i spowodowana tym, co stało się przed samym wyjazdem. Ojciec dał mu się we znaki mocniej niż zwykle, zabraniając mu wyjechać do babci, przy okazji niszcząc wszystkie plany towarzyskie młodego Włocha. Właśnie dlatego, Daisy zastała chłopaka w zamyśleniu, niespodziewającego się jakiegokolwiek spotkania. Zderzenie było nie tyle bolesne, ile zaskakujące. Wyrwało go to z zamyślenia i sprawiło, że na krótką chwilę przywołał na twarz wyjątkowo zabawna zagubioną minę. Momentalnie wrócił do opanowanej i obojętnej miny. -Hej- Powtórzył jak echo, wciąż lekko zdziwionym głosem. Chłopak zaczął lustrować dziewczynę wzrokiem swych zielonych poprzecinanych szarymi żyłkami oczu, raz na jakiś czas zatrzymując wzrok na jakimś bardziej interesującym go elemencie. Nim zdążył zrobić to dokładnie, dziewczyna ujęła jego dłoń i zaczęła go ciągnąć w stronę skał, pozostających do tej pory elementem jego obserwacji. -Jeżeli mam być szczery to nie, ale skoro mnie porywasz to chyba i tak nie mam zbyt wiele do gadania, prawda?- Powiedział lekko ironicznym tonem i posłał jej kpiący uśmieszek. Kiedy znaleźli się na miejscu, a z ust Gryfonki padło pytanie, uśmiechnął się pod nosem i powiedział. -Oh, nigdy nie używam do tego magii, martwi mnie jedynie twój brak wiary i fakt, że nawet w trackie wakacji muszę ci udowadniać, na co mnie stać.- Kiedy zobaczył, że dziewczyna nie zamierza czekać ze wspinaniem, dołączył do niej, energicznie podciągając się po skalnych półkach. Dość szybko wyprzedził dziewczynę i znalazł się na szczycie skały. W momencie, w którym dziewczyna znalazła się na szczycie, mogła dostrzec Włocha, rozłożonego na skałach i teatralnie znudzonego. Chłopak ziewnął by podkreślić jak bardzo nudził się, kiedy jej nie było i zapytał. -Dłużej się nie dało?-
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Daisy, w przeciwieństwie do Enzo, większość czasu spędzała z ludźmi. Na każdą wyprawę, czy to na plażę czy na pomost czy do miasta, zabierała kogoś do towarzystwa albo ktoś porywał ją. Nie stroniła od towarzystwa ludzi, była pełna energii, chłonęła meksykański klimat i spragniona była wrażeń i kontaktów ze znajomymi. Zwłaszcza, że to na wakacjach było ku temu najwięcej okazji. W Hogwarcie, mimo, że mieszkali tam przez dobę, jednak czasem szukało się samotności, a z osobami z innych domów spotykało się dużo rzadziej. W związku z tym Daisy widziała w wakacyjnym wyjeździe szansę na spotkania z każdym z kim w trakcie roku szkolnego spędziła mniej czasu niż by chciała. Miała zamiar też rozwinąc kontakty z innymi osobami, które dopiero co poznała stosunkowo niedawno. Swoją drogą jedną z tych osób był Enzo, Ślizgon, którego poznała bliżej na urodzinach Nessy. Trafili razem do pokoju w pensjonacie, ale fakt, że Daisy prawie nie bywa w pokoju zdecydowanie utrudniał im kontakt. Dlatego nawet ucieszyła się, że to na niego wpadła na plaży, kierując się w stronę skał. Początkowo zrobił dość zagubioną i zdezorientowaną minę, ale zaraz przywdział swoją standardową maskę. Daisy przemknęło przez myśl, żeby postawić sobie za cel powodowanie, aby ta maska opanowania i obojętności spadała coraz częściej. - Nie masz, zwykle ofiary porwań nie mają prawa głosu - przytaknęła i wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Przewróciła oczami, widząc jego kpiący uśmiech. - Trafiło ci się najlepsze towarzystwo, więc nie narzekaj! - powiedziała, puszczając mu oczko. - Wiesz, nie znam cię na tyle, aby znać twoje zdolności i możliwości, ale to wcale nie brak wiary, tylko wyzwanie! - powiedziała, gdy położyła jedną rękę na wypustce skały. - I przecież jeszcze nie do końca wiem na co cię stać, więc tu masz rację - musisz mi to pokazać. Na razie wiem, że całkiem nieźle wychodzą ci masaże - powiedziała z błyskiem w oku, przypominając wieczór na karaoke i grę w butelkę. - Generalnie mogłabym zacząć się bać, sam na sam z prawie nieznajomym... Jednakże sama cię porwałam, więc to trochę komplikuje sytuację - zastanowiła się. Złapała się za skalne półki, podciągając się do góry. Nie było to najłatwiejsze zadanie, ale nie było też tak źle, jak na początku wyglądało. Obserwowała uważnie, gdzie może ułożyć nogi i ręce. Wchodziła ostrożnie, ale w dobrym tempie. Jednak Enzo był zwinny i na pewno szybszy od niej w tym względzie. Przez kilka chwil była ponad nim, ale szybko ją wyprzedził i widziała go już ponad sobą. Uśmiechnęła się i pokręciła głową. Skupiła się ponownie na wspinaczce, starając się nie patrzeć w dół. Nie była to kwestia lęku wysokości, lecz raczej świadomości, że znajduje się na niemal pionowej skale, a moment nieuwagi czy nierozważny ruch mogłyby spowodować nieprzyjemny lot w dół i jeszcze mniej przyjemny upadek. Wspinali się od strony lądu i skał, a nie wody, więc upadek mógłby być niebezpieczny. W swoim tempie więc dotarła do szczytu. Kiedy jej głowa znalazła się ponad szczytem skały oczy natrafiły na teatralnie znudzonego Enzo. Prychnęła, słysząc jeo pytanie. - Nie przesadzaj, aż tak wolniejsza od ciebie nie byłam! - Daisy podciągnęła się ostatni raz i przerzuciła nogi na bardziej płaską powierzchnię. Odsunęła się od krawędzi skały w ostatniej chwili jeszcze spoglądając w dół. Gwizdnęła z podziwem. - No, no, niezła odległość - stwierdziła i odchyliła się do tyłu. - Wolałabym stąd nie spadać, bo rozbicie o skały nie jest szczytem moich marzeń. Usiadła po turecku i rozejrzała się. Kto by pomyślał, że szczyt tej skały będzie niemal płaski i całkiem wygodny do siedzenia? Z doł nie było tego widać. Spojrzała przed siebie na wodę rozciągającą się daleko aż po horyzont. - Niesamowity stąd widok, prawda? - zapytała.
Zawsze jej tego brakowało. W zimnej Szkocji plaże owszem są, jednak w niczym nie równają się z tymi, które można spotkać w ciepłych krajach. Przyzwyczaiła się do tego, jednak zawsze gdy ma okazję, korzysta ze słońca i przyjemnej wody w stu procentach. Dlatego trzyma go za słowo i będzie czekała na ten szałas, niech wie. A ona może mu w końcu odda tą czekoladową żabę, którą kiedyś podwędziła mu sprzed nosa, możliwe, że nawet przyniesie coś więcej. Będzie dobra, czasem chyba trzeba, prawda? Zastanawiał ją jego nadzwyczaj dobry humor, czyżby aż tak cieszyło go ich spotkanie? Zatrzymała na nim wzrok, chcąc przeanalizować zachowanie chłopaka i lekko się uśmiechnęła, gdy ich oczy się spotkały. To nie tak, że nie chce robić kroku naprzód- chyba po prostu się tego trochę boi. -Cóż, nie. -Wzruszyła ramionami, nawet na niego nie spoglądając. Dobrze wiedział, że Nessa była jej najlepszą przyjaciółką, przecież nigdy przed nikim się z tym nie ukrywały. -Czy jestem dosłownie jedyną osobą w kręgu twoich znajomych, której udało się wyjść poza strefę bycia chamem? -Zapytała po chwili, unosząc jedną brew i posyłając mu zaciekawione spojrzenie. W zasadzie jeszcze całkiem niedawno się nad tym poważnie zastanawiała, nie dochodząc jednak do żadnego większego wniosku. Jednak była ciekawa. I miała nadzieje, że jej ciekawość zostanie zaspokojona. Te dwa słowa w zupełności wystarczyły, aby poczuła się nieco lepiej. Momentalnie ruszyła dalej, chcąc znaleźć się na szczycie jak najszybciej i już chciała podciągnąć się na lewej ręce, którą włożyła w niewielkie zagłębienie, kiedy z prawej strony ujrzała uśmiechniętego od ucha do ucha Ślizgona. -Nie wiem co, ale nie wejdę tu już drugi raz, nawet gdybym bardzo chciała. -Mruknęła, podciągając się po raz kolejny. Powoli uniosła głowę, chcąc ocenić sytuacje w jakiej się znajdują i kiedy zobaczyła, że brakuje im raptem parunastu metrów, odetchnęła z ulgą. Ostatni odcinek okazał się być prostszy, niż wyglądał. Nie wiedziała czy to kwestia niesamowitej chęci bycia na górze i zejścia z tej przeklętej pionowej ściany, czy rzeczywiście końcowe metry były mniej strome, wiedziała natomiast, że była z siebie naprawdę dumna. -Ale tu niesamowicie. -Rzuciła po chwili i usiadła na płaskim podłożu, a nogi opuściła na dół. Siedziała przodem do oceanu, podziwiając jego piękno, próbując zapamiętać każdy najmniejszy szczegół, po prostu ciesząc się chwilą. Zamknęła na chwilę oczy, chcąc wsłuchać się w szum rozbijających się o skały fal. Jakby ktoś ją teraz popchnął, spadłaby, rozbijając się o kamienie niczym płynąca na dole woda. -Wiesz, że sama stąd nie skoczę? Bedziesz mnie musiał zepchnąć, ewentualnie skoczymy razem, chociaż to chyba niezbyt bezpieczne... -Powiedziała po chwili, kierując na niego swoje spojrzenie. Miała tylko nadzieje, że nie uważa jej za naczelnego tchórza Hogwartu, chociaż gdyby takie myśli krążyły mu po głowie, niespecjalnie by ją to zdziwiło. W końcu od kiedy tylko weszła na skałe, z jej ust wydobywały się tylko słowa narzekania. Była jednak przeszczęśliwa i bardzo wdzięczna. I chciała mu to w jakiś sposób pokazać.
O tym, że Daisy spędzała mnóstwo czasu z innymi, wiedział aż za dobrze, bowiem zawsze, kiedy naszła go chęć na bliższe poznanie Gryfonki, lub po prostu rozmowę z kimś znajomym i szukał dziewczyny w pokoju, okazywało się, że nie było jej na miejscu, bo gdzieś wyszła. To prawda, Enzo momentami czuł się jak wyrzutek i tęsknił za kontaktem z ludźmi, tylko czasami, potem znów przypominał sobie, dlaczego stronił od spotkań i całe poczucie braku przynależności i towarzystwa znikało. Oczywiście, należy rozwiać mylne założenie, iż fakt, że ogranicza spotkania, sprawiał, że podczas owych, zachowywał się inaczej, apatycznie bądź cicho. W obliczu takich sytuacji, do głosu powracał Enzo, którego znali wszyscy, arogancki i pewny siebie. Właśnie dlatego, jego oczy jasno okazywały, jak chętny do działania jest i jak bardzo nie może się doczekać tego, co wymyśliła dla niego Daisy, a na jego twarzy gościł standardowy kpiący uśmieszek. -Cóż, nie wiem, czy nazwałbym się zwykłą ofiarą porwania, jestem co najmniej niecodzienny. Nie zaprzeczaj, bo poczuje się urażony.- To powiedziawszy, również wyszczerzył zęby i kontynuował. -Droga Daisy, nigdy nie wątpiłem, iż jesteś "Najlepszym Towarzystwem", ale czy nie mogę ci powiedzieć tego samego?- Wysłuchał jej monologu z rosnącym rozbawieniem. Kiedy zaczeli się wspinać, a chłopak zauważył, że zrównał się z dziewczyną, otworzył usta. -Wydawało mi się, że wyzwanie to coś trudnego....- Dopiero jej kolejne słowa sprawiły, że lekko się zachwiał i prawie spadł ze skały. Całkowicie zapomniał o tamtym wieczorze, choć jego arogancja i pewność siebie nie miały granic, jeżeli chodziło o rozmowę, to kiedy przychodziło do kontaktu fizycznego, młody Zaccaria zachowywał się jak dziecko we mgle. Cieszył się, że wyprzedził już dziewczynę i nie miała ona prawa obserwować czerwieni, jaka zagościła na jego twarzy. W końcu zdecydował się na odpowiedź. -Cóż, gdybyś zechciała poznać mnie bliżej, dowiedziałabyś się o większej ilości moich zalet. Poza tym, po raz kolejny w tej rozmowie wielce mnie ranisz, nie dość, że uznałaś mnie za „zwykłego porwanego”, to teraz mówisz o mnie tak, jak bym był kimś, kogo należy się bać.- Enzo nie był mistrzem wspinania, miał okazje tego próbować, jak wielu innych rzeczy, lecz nigdy nie zajmował się tym na poważnie. Miał za to inną wyjątkowo przydatną w tej czynności cechę, był wysportowany. Chłopak biegał, ćwiczył boks i poświęcał wiele czasu na polepszenie swojej kondycji. Właśnie dlatego dotarł na górę tak szybko. -Masz rację, przesadzam. Pozwól, że zapytam panno Bennett, czy skromny Zaccaria zdołał dowieść swojej wartości? Czy może wciąż muszę udowadniać, na co mnie stać?- Również posłał krótkie spojrzenie w morską toń rozbijającą się o skałę kilkanaście metrów niżej. Usiadł naprzeciwko, a na jej pytanie zareagował kolejnym już uśmiechem. -To prawda, lecz czy znalazłaś tu gdzieś miejsce, gdzie nie byłoby pięknie? Poza tym, nawet jeżeli to miejsce nie było by tak piękne, upiększyłabyś go swoją obecnością panno Benett.- Oczywiście powiedział to lekko ironicznym tonem, ironicznym, mimo tego, że tak naprawdę uważał te słowa za w pełni prawdziwe.
Jeżeli przyniesie mu cokolwiek związanego z czekoladą lub innym niesamowitym przysmakiem, może wiedzieć, że wybuduje jej cholerną wille, tylko po to aby nie męczyła się z piaskiem wchodzącym w tyłek. To będzie szałas wszech czasów, a tubylcy będą o nim mówić przez wieki. Jest w stanie naprawdę zrobić wiele rzeczy, o ile dobrze się go zmotywuje. Był raczej tani w obsłudze. To niech mu to powie, w końcu co do tego obydwoje się zgadzali. Nienawidził niedomówień, jakiś dziwnych sytuacji, które nakazują jego szarym komórkom na intensywne rozmyślanie nad tym, co jest, co będzie, co może być i jak do cholery sobie z tym poradzić. Będzie mniej krępujących momentów, w których będzie szukał jej dotyku. Wtedy zwyczajnie tego nie zrobi... I będzie czekał. Jak posłuszny piesek. -Dla Ciebie muszę być uprzejmy. Kto mi później zrobi masaż? Wiesz ile mięśni naderwałem?-Pokręcił mocno głową. Czy był dla niej jakoś szczególnie miły? Czy to dla innych był szczególnie chamem? Nie widział żadnej różnicy, oprócz tej, że innych raczej nie chciał całować, no i ogólnie mieć do czynienia. Mhm. Prawda jest jednak taka, że nikogo nie wrzucał do żadnej strefy, przynajmniej nie robił tego zamierzanie... Jeżeli ktoś był wyjątkowym dupkiem, to chyba nie zabrania mu być jeszcze bardziej wyjątkowym dupkiem. Nie było tak strasznie, prawda? To tylko kwestia wyobraźni i kilku szybkich susów do góry. Coś jednak zelżało w jego żołądku kiedy ruszyła do góry, nie przejmując się tym, co wcześniej stanowiło problem. Zwykle wychodził z opresji w pojedynkę, nigdy nie było przypadku, w którym musiał wesprzeć drugą osobę... To byłoby wyzwanie, które musiałby podjąć. Bez względu na to, czy był na to gotowy czy też nie. Wiedział, że nie w tym tkwił problem. A w tym, że autentycznie się przestraszył... Kurwa. Poczekał na nią aż ruszy przodem, nie chcąc jej denerwować swoją obecność gdzieś z boku. Przy okazji rozejrzał się po rozchodzącym widoku, a jego wargi lekko drgnęły. Jakby było to właśnie to, czego się spodziewał... A jednak, wciąż przechodziło ludzkie pojęcie. Podciągnął się ostatni raz i usiadł, opierając mokre plecy o skałę. Czuł jak drobne kamienie wbijają się w jego skórę tworząc nikomu niezrozumiały wzór. Widok nie posiadałby tego uroku gdyby nie trud włożony w dostaniu się do tego punktu. Przynajmniej on zawsze miał wrażenie, jakby właśnie to nadawało sens całemu istnieniu. Sposoby, dzięki którym osiągamy zamierzany cel. Wysiłek napędzał jego wyśmienity humor, dlatego spojrzał na dziewczynę, jakby nie do końca ich sens do niego dochodził. Powoli się podniósł i wyciągnął bez słowa w jej kierunku dłoń.-Naprawdę chcesz rozmawiać ze mną o kwestiach bezpieczeństwa?-Uniósł delikatnie brwi, a kącik ust uniósł się drwiąco.-Nie chcę pozostawiać po sobie niesmaku związanego z zepchnięciem Cię ze skały.-Dodał, robiąc krok do przodu, aby znaleźć się na najwyższym punkcie.
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Rzeczywiście to mogło być dziwne, że mieszkając w tym samym pokoju Enzo musiałby chyba wysłać sowę, żeby skontaktować się z Daisy. Nie było go pełno wśród ludzi, a Daisy często obracała się tam, gdzie było ich wielu. Podejrzewała, że po powrocie będzie musiała na kilka dni trochę się odizolować i pobyć sama ze sobą, aby naładować baterie. Nie potrzebowała na to wiele czasu, zaraz na pewno wyciągnęłaby kogoś chociażby na Pokątną lub zwykły spacer. Z satysfakcją zauważyła w jego oczach chęć działania i spędzenia z nią czasu, mimo jego kpiącego uśmiechu, który przywdziewał na co dzień. Zaśmiała się na jego lekkie „oburzenie” na temat zwykłych ofiar porwań. - Ach, nie miałam zamiaru zaprzeczać – powiedziała, przykładając dłoń do miejsca nad sercem. – Dobrze, że sam znasz swoją wartość, bo nie będę musiała wysilać się z komplementami – puściła mu oczko. – No, chodź, najlepszy towarzyszu, bo jeszcze będę gotowa pomyśleć, że się boisz! – zaśmiała się jeszcze, zanim zaczęła się wspinać. Kiedy zobaczyła twarz Enzo obok siebie zaklęła w myślach, bo jednak chciała być na górze pierwsza! - Widzisz, ktoś musi być wygrany, a ktoś przegrany, widocznie jednak to wyzwanie było dla mnie – powiedziała. Po jej kolejnych słowach Enzo zachwiał się, a Daisy odruchowo wyciągnęła rękę i złapała go za ramię. Cóż, wisząc uczepiona skały, jedną ręką raczej by mu nie pomogła, prędzej spadliby razem, ale to było instynktowne. Na szczęście chłopak odzyskał równowagę i mógł kontynuować wspinaczkę. Nie powiązała jego niedoszłego wypadku z jej własnymi słowami, wypowiedzianymi kilka sekund wcześniej, ale gdyby wiedziała, co spowodowało jego zachwianie i widziałaby szkarłat oblewający jego twarz z pewnością uśmiechnęłaby się szelmowsko. Nie zdawała sobie sprawy co czuł Enzo tamtego wieczoru, ale myślała, że zwyczajnie wykonał swoje zadanie i nie zrobiło ono na nim wrażenia. Jednak było chyba inaczej. Musiałaby go lepiej poznać, aby przewidzieć jego reakcje i wiedzieć jakie uczucia targają nim w danej chwili. Na razie wydawał jej się pewny siebie, nieco zamknięty, z dystansem podchodzący do większości ludzi. Na pewno nie pomyślałaby, że ma w sobie uczucia skrępowania czy nieśmiałości. Dobrze się krył. I chyba właśnie coś o tym mówił. - Gdybym zechciała… – powtórzyła po nim, przewracając oczami. – A kto powiedział, że nie chcę? – zapytała, zadzierając głowę w górę, aby spojrzeć na niego bezczelnie. Akurat spojrzał w dół, więc mogła zawstydzić go trochę swoim natarczywym wzrokiem, ha! Po chwili jednak opuściła głowę, aby znaleźć kolejny punkt podparcia dla nogi. I dobrze się stało, bo uśmiechnęła się do siebie pod nosem. Co ten Meksyk ze mną robi, pomyślała. Zazwyczaj sama zachowywała dystans w stosunku do ludzi, ale tutaj czuła się jakby każdego znała i z każdym mogła pożartować i porozmawiać o wszystkim. Pewnie po powrocie wszystko wróci do porządku dziennego, ale na razie miała zamiar z tego korzystać. - Nie pochlebiaj sobie, nie jesteś ani trochę straszny i na pewno nie mam zamiaru się ciebie bać – powiedziała wyzywająco, zastanawiając się jak zareaguje na jej słowa. – Jeszcze mówisz, że cię ranię. Zdecydowanie nie muszę się bać, a jeszcze pewnie powinnam zrobić cos na przeprosiny, skoro zraniłam twe serce! – powiedziała górnolotnie i zaśmiała się krótko. Naprawdę ciekawa była jego reakcji. Czy będzie brnął w tę wymianę zdań dalej czy jak typowy facet zbulwersuje się na wzmiankę o ranieniu uczuć. Faceci byli w tym względzie dziwni. Kiedy usiadła już wygodnie na górze odwróciła się do chłopaka, zastanawiając się nad czymś usilnie. Teatralnie zmarszczyła brwi i zmrużyła oczy, patrząc na niego intensywnie. - Nooo, niech będzie, że zdołałeś – zadecydowała w końcu. – Tylko nie zepsuj tej opinii! – ostrzegła go z szerokim uśmiechem. Oparła się łokciami o kolana, a twarz podparła na dłoniach. - Prawdę mówiąc w miasteczku był brzydki sklep – wyszczerzyła się. – A tak poważnie to chyba masz rację. Byłam mocno sceptycznie nastawiona do Meksyku, zdecydowanie wolałam inne miejsca, ale teraz muszę przyznać, że tu jest naprawdę pięknie i nie żałuję, że przyjechałam – odparła. Na kolejną część jego zdania poczuła, że serce nieco szybciej jej zabiło, bo – przyznajmy – miło usłyszeć takie słowa. Spojrzała na niego z uśmiechem. - Jasne, że tak – powiedziała nieskromnie. – I nie udawaj, że żartujesz, wiem, że mówisz to szczerze! Nie wiedziałam, że potrafisz flirtować – odwróciła się w stronę wody, ale kątem oka obserwowała jego reakcję. Oj, ta kartka nasączona amortencją znaleziona w bibliotece chyba działała dłużej niż powinna.
Wspinaczka, mimo, że średnio przyjemna sama w sobie, miała parę znaczących plusów. Pierwszym był niesamowity widok, rozciągający się na błękitny ocean oraz kawałek plaży parędziesiąt metrów niżej. Była z siebie naprawdę dumna, zwłaszcza, gdy siedząc na krawędzi, delikatnie wychyliła się, chcąc oszacować na jakiej wysokości się znajdowali. Wysoko. Piękny krajobraz zdecydowanie był wart trudu włożonego w wejście na szczyt, jednak nie zamierzała wspinać się tu drugi, trzeci i dziesiąty raz. Chętnie skorzysta z niższej skały, którą wskazał jej chwilę wcześniej Lennox. Albo wskoczy mu na plecy. Drugim niezaprzeczalnym plusem był fakt, że dowiedziała się o swoim lęku wysokości. Lekkim, bo lekkim, ale w tej chwili nie potrafi powiedzieć, czy dałaby radę wejść wyżej, gdyby rzeczywiście była taka potrzeba. Ostatnie metry pokonała z myślą, że z każdą sekundą jest coraz bliżej szczytu i to była jedyna rzecz, która przekonała ją do ruszenia dalej. -Wiedziałam, że miałeś jakiś cholerny cel w tej znajomości. -Pokręciła lekko głową, a usta wygięły jej się w uśmiech. -Trzeba sobie zasłużyć Lenny. Na razie jedyną rzeczą jaką zrobiłeś było narażenie mojego życia. W pewnym momencie chciałam już się z Tobą żegnać. Kto wtedy zrobiłby Ci masaż? O nie, już wstajesz? -Spojrzała na wysuniętą w jej kierunku dłoń, a jedna z jej brwi wywindowała ku górze. Tak dobrze jej się siedziało, że w głębi serca poczuła nawet lekkie ukłucie, wiedząc że na sto dwadzieścia procent nie jest gotowa, aby skoczyć. Spojrzała się na niego po raz drugi, jednak mając przed oczami wciąż wystawioną w jej kierunku rękę, westchnęła ciężko i wstała. Ruszyła więc za nim, wchodząc jeszcze parę centymetrów wyżej, idąc zapewne w kierunku punktu, który był tym najwyższym. Mocno ściskała jego dłoń, prawdopodobnie zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że robi to pięć razy mocniej, niż zwykle i trzymała się jak najbliżej idącego przed nią chłopaka. Skała nie była specjalnie szeroka, a najmniejsze potknięcie w jej wyobraźni kończyło się po prostu tragicznie. Najchętniej znalazłaby się już na dole. -No tak, komu ja to mówię. -Odpowiedziała mu w końcu, na wcześniejszą wypowiedź, przysuwając się do niego jak najbliżej. Cały czas patrzyła się na dół, widząc i słysząc rozbijające się o skały fale. Słońce wciąż niemiłosiernie grzało, mimo iż godziny były już raczej popołudniowe, a jedyną ulgą była znajdująca się teraz tak daleko od nich woda. -Mówię poważnie, serio. Nie ma mowy, że skoczę stąd sama. Jednak nie jestem tak odważna, nie mam w sobie nic z lwa, ale raczej nie ubolewam z tego powodu. Salazarze, jak można być tak głupim i poświęcać się w każdej możliwej sytuacji...albo próbować udowodnić komuś swoją hmm, głupotę. -Odparła, orientując się po chwili, że z każdym wypowiedzianym słowem nieświadomie przesuwała się w stronę najwyraźniej nieco zdezorientowanego Ślizgona, teraz niemal się do niego przytulając. Posłała mu nerwowe spojrzenie, które jednak niewiele miało wspólnego z uśmiechem, po czym odgarnęła z twarzy niesforne, wpadające w oczy kosmyki. -Fun fact -jak się stresuje zaczynam mówić więcej, niż zwykle. Czasem zupełnie bez sensu, wybacz. -Dodała po chwili, jednak nie odsunęła się, aby stanąć tam, gdzie stała jeszcze minutę wcześniej. Fale wciąż niebezpiecznie rozbrzmiewały w jej głowie, a ona wciąż nie czuła się pewniej.
Zdecydowanie marzy mu się ponowna wspinaczka z uczepioną do jego pleców Mallory. Czekaj, czy sam wcześniej nie zaproponował, że jej tutaj wniesie? To się nazywa nieprzemyślana decyzja. Jednak jak mus to mus, prawda? Chciał aby się dobrze bawiła, chciał aby zobaczyła coś z jego perspektywy... To dlatego ją tutaj zabrał, to dlatego nalegał na to, aby się wspięli po tej cholernej skale. Uderzyło to w niego w momencie, w którym pomyślał o tym miejscu, o tym, że nie chciał zrobić tego sam. I tak jak niespodziewanie ta wiadomość go nawiedziła, tak usilnie bronił przed nią swoją podświadomość. A jedyna osoba, która naprawdę mogłaby go teraz zrozumieć... I z którą naprawdę chciał się tym faktem podzielić... Cóż, chyba zrezygnowała z niego już całkowicie. Tak jak wcześniej wzdrygał się na samo wspomnienie siostry, teraz zaczynał powątpiewać w słuszność swoich decyzji. A choć słowa były prawdziwe, przepełnione były jednak jadem i złością. Czyli typowo. -Myślałaś, że jestem bezinteresowny?-Pokręcił głową w niedowierzaniu, śmiejąc się pod nosem. Jego wzrok spoczął gdzieś na horyzoncie.-Nie zasłużyłem? Zabrałem Cię na super wycieczkę! Patrz ile przeżyłaś. Czy kiedykolwiek byłaś tak blisko tamtego świata? Nie. Będzie co wspominać!-Wzruszył delikatnie ramionami.-I jakbyś zeszła skoro ledwo co się tutaj wspięłaś?-Uniósł lekceważąco jedną brew i dopiero teraz na nią spojrzał. Czekał spokojnie, ważąc w głowie wszystkie możliwości. Mogła nie skorzystać z jego ręki oraz tego, że chciał skoczyć właśnie z nią. Nie wiadomo tylko czy robił to z zwykłej chęci skoczenia we dwójkę(bo to troszkę bardziej wymagające) czy dlatego, że nie chciał aby robiła tego sama. Prawdopodobnie w głowie przeważyła myśl, że gdyby zrobił to pierwszy to Mall utknęłaby na górze. A przecież by jej nie zepchnął... Raczej. Ból ręki to chyba jeden z jego najmniejszych problemów. A choć palce mu zbielały i z czuciem było coraz gorzej, to uśmiech nie schodził z jego ust. Pochylił się do przodu aby zobaczyć, co takiego znajduje się pod skałą, uderzające o nią fale sięgały niemal jej połowy. Kilka szybszych uderzeń serca sprawiło, że się wyprostował i skupił na dziewczynie, która rozpoczęła dosyć zabawny monolog. Czy jego mina wyrażała zdezorientowanie? Być może. Było coś jednak w jej słowach, które utknęły mu w pamięci. Czy sam nie był tym głupcem, o którym mówiła? Czyż nie poświęcał się i sprawdzał w każdej możliwej sytuacji? Żył w przekonaniu aby w życiu niczego nie żałować. Robił to, co podpowiadał mu instynkt, a to, że czasem pojawiało się czerwone światło o niczym nie świadczyło... Nie nazwałby tego głupotą. Zamrugał, nawet nie zdając sobie sprawy, że objął ją jakby zaraz miała ponownie się odsunąć. Znajdowali się w miejscu, w którym raczej nie było to wskazane.-Nie... To zdecydowanie nie było pozbawione sensu.-Powiedział spokojnie, próbując zmusić swoje wargi do uśmiechu, który jeszcze chwilę tam widniał. Jednak jedyne co udało mu się zrobić to objąć jej twarz wolną ręką i pocałować ją, zanim spróbowałaby się odsunąć. Nie mogła zrobić gwałtownego ruchu, nie kiedy stała na tej przeklętej skarpie. Czy ją do tego zmusił, czy może chciał odwrócić uwagę od miejsca, w którym naprawdę się znajdowali? A może zwyczajnie chciał to zrobić i jak na egoistę przystało, zrobił dokładnie to, czego chciał... Nie dając jej czasu do jakiegokolwiek namysłu. -Skaczemy. Na trzy.-Powiedział, ponownie łącząc ich dłonie. Odsunął się o jeden krok do tyłu i pochylił lekko do przodu. -Po prostu się odbij. Raz.-Jedno drgnięcie policzka, jakby nie mógł doczekać się tego, co zaraz nadejdzie.-Dwa.-Mocniej zacisnął palce wokół jej dłoni, jakby zaraz miała się odsunąć.-Trzy.-Powiedział głośniej i zrobił większy krok do przodu, aby odbić się od skały. Czuł ciężar ciała, swój oraz Mallory, która nie puściła jego dłoni i tak jak on skoczyła. Wylądowali w wodzie po kilku sekundach, nawet nie zdążył zarejestrować momentu, w którym jego ciało przestało otaczać ciepłe powietrze, a zetknęło się z chłodem wody. Po prostu już się tam znalazł. Wynurzył się z wody, chcąc zaczerpnąć powietrza, którego zaczynało mu brakować. Był to raczej szok po uderzeniu w taflę, jednak kto by się teraz nad tym zastanawiał? Wzrokiem poszukał spienionej wody, tam, gdzie prawdopodobnie wylądowała dziewczyna.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Trzeźwy wypad do Meksyku miał wiele twarzy. Zwiedzali ruiny, jak na turystów przystało. Zaznajamiali się z miejscowymi zwyczajami i grami, walcząc o zwycięstwo z miejscowymi dzieciakami w jakąś dziwną lokalną grę. Załatwili sobie pamiątki na całe życie w postaci tatuaży. Brooks oczywiście nie byłaby sobą, gdyby przed wyjazdem nie namówiła Maxa do tego, żeby wziął miotłę. W końcu lepiej było ją zabrać i nie skorzystać, niż nie wziąć, a jej potrzebować. Prawdziwie Krucze podejście do tematu. Chodząc miejskimi uliczkami, dziewczyna szukała jakiegoś sklepu ze sprzętem do quidditcha. O tym, że w Meksyku kochają ten sport, wiedziała doskonale. Ich kadra narodowa, choć nienajlepsza, mogła zawsze liczyć na gorący doping rozentuzjazmowanych tabunów fanów. Kiedy w końcu udało im się znaleźć sklep, postanowiła zajrzeć do środka i kupić sobie jakąś pamiątkę. Może znajdzie jakąś pastę miotlarską o zapachu kaktusów czy tequilli? A może mają tu jakieś bogato zdobione gogle miotlarskie? Drzwi otworzyły się, dzwoneczek przy nich zadzwonił. W środku było mnóstwo ludzi. Część z nich czytała czasopisma, stojąc lub siedząc po turecku na ziemi. Inni przeglądali kolekcje koszulek miejscowych drużyn. Zdecydowana większość jednak dyskutowała o czymś zawzięcie ze sprzedawcą. Angielka włożyła do uszu tłumaczki i po chwili już rozumiała. Dyskusja dotyczyła zbliżających się mistrzostw świata i tego, kto wygra.
- Anglia będzie faworytem, ale myślę, że nie zajdą daleko. Za dużo zmian w kadrze. Mają pełno świeżaków bez doświadczenia – rzucił jeden amigo.
- Zobaczycie, będziemy czarnym koniem i dojdziemy do finału, a potem go wygramy. Merlin mi świadkiem – zaparł się drugi, lekko otyły grubasek z grubym wąsem pod nosem. Julka prychnęła z rozbawienia. Oczywiście, że są faworytami! I nie bez powodu. Ale Meksyk zwycięzcą? Tego sobie nie potrafiła wyobrazić. Kiedy zbliżyła się do lady, chrząknęła wymownie, wyciągnęła przed siebie jedną z tłumaczek i pokazała sprzedawcy, aby włożył ją do ucha.
- Dzień dobry. Chciałam kupić jakąś ciekawą pamiątkę. Mógłby mi pan coś doradzić?
Mężczyzna zmarszczył brwi, przyjrzał jej się dokładniej, ponownie zmarszczył brwi. Potem się zamyślił i dostał nagłego olśnienia. Szybkim krokiem opuścił swoje stanowisko, podszedł do działu z prasą, chwilę coś pogrzebał i w końcu! Wyciągnął jakiś starszy numer czasopisma miotlarskiego, przekartkował go i wydał z siebie tryumfalny pomruk. Z otwartą gazetą podszedł do niej i pokazał jej artykuł. Tytuł nie mówił jej kompletnie nic, bo nie znała hiszpańskiego. Za to zdjęcie rozpoznała. Z fotografii uśmiechała się oblana szampanem Brooks, układająca palce dłoni w gest „evil horns”.
- Ty jesteś Brooks, pałkarka – powiedział, a reszta zgromadzonych również zaczęła jej się przyglądać, jak jakiemuś zwierzakowi w zoo.
Dziewczyna pokryła się delikatnym rumieńcem, uśmiechnęła się zmieszana i pokiwała głową. Następne kilkanaście minut stanowiły rozmowy o sezonie, mistrzostwach świata. Ludzie z zaciekawieniem przyglądali się jej czerwonej miotle, inni chcieli zdjęcia lub autografy. A gdy skończyli, okazało się, że to jeszcze nie koniec. Ktoś bowiem wpadł na ciekawy pomysł. Pojedynek Bludgera. Wyspy Brytyjskie kontra Meksyk. Właściciel z radością przyjął ich zgodę, wręczył im ochraniacze i już wkrótce czwórka graczy w towarzystwie kilkunastu kibiców, ruszyła w kierunku plaży. Nie byli to jednak wszyscy kibice. Wieść o pojedynku rozniosła się po wizzbooku i już wkrótce Maxa, Julkę i dwóch meksykańskich pałkarzy otaczał okrąg składający się z niemal setki zapalonych i zaciekawionych miłośników pałowania.
- Gotowy, Felixo? – zapytała, zapinając skórzane karwasze i sprawdzając, czy trampki nie będą się jej ślizgały na podnóżkach.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Miotłę oczywiście pożyczył od innego zapalonego miotlarza w Arabii, który był z nimi na wycieczce, bo swojej nie wziął. Wiedział, że z Brooks jednak nie warto się kłócić i był ciekaw, co dziewczyna wymyśli tym razem. Slalom między kaktusami? A może tequilowy tor przeszkód? Pisał się na wszystko, bo cholernie brakowało mu latania, a z nikim nie latało mu się tak dobrze, jak z jego Juanitą. Najpierw jednak weszli do sklepu, gdzie nagle wokół dziewczyny wybuchł gwar. Solberg uśmiechnął się pod nosem, powoli wycofując ze zgromadzenia i dając przyjaciółce jej pięć minut sławy podczas, gdy on rozglądał się po sklepowym asortymencie. Niczego ciekawego nie znalazł, ale za to usłyszał zajebistą propozycję. Bludger? Brytole versus Meksykańcy? Dwa razy nie trzeba było go namawiać. Od razu ruszyli na plażę w towarzystwie, jakiego się nie spodziewał nigdy. Po drodze omawiali zasady i dopracowywali składy, by ostatecznie wśród gwary i tłumu gapiów ustawić się na odpowiednie pozycje. -Od roku nie grałem, oczywiście, że jestem kurwa gotowy! Przegrany czyni honory i skacze z tamtej skały! - Zawołał do niej, od razu dodając charakterystyczny dla siebie element hazardu, po czym dodał A la Batalla! - do meksykańskich ziomeczków z drużyny i rozpoczęli rozgrywkę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
1 → trafienie w nogę przeciwnika (za 1 pkt) 2 → pudło 3 → trafienie w rękę przeciwnika (za 1 pkt) 4 → trafienie w plecy bądź tors przeciwnika (za 2 pkt) 5 → pudło 6 → trafienie w głowę przeciwnika (za 3 pkt) i lądowanie w wodzie, na plaży lub na skale (do wyboru)
przerzuty: 6/7 kostka:6n (Brooks)/ Przeciwnik Wynik: 3:2 dla J&F
Serce biło Krukonce jak szalone. Oczy miała rozszerzone, dłonie na pałce zaciśnięte mocno. Czy się bała? Oczywiście. Zawsze się bała, czy to grając w bludgera czy też wylatując na stadion. Strach był nieodłączną częścią gier miotlarskich i nie było w tym nic dziwnego. Mało kto z własnej woli pędził na kawałku drewna z zawrotną prędkością i pozwalał żelaznym kulom łamać sobie kości. Mimo to sztuką było opanowanie strachu i wykorzystanie go. Człowiek robił się wtedy czujny, nerwy miał na krawędzi ostrza. I dzięki temu reagował sprawniej, szybciej, pewniej. Tak było i tym razem. Kiedy tylko wznieśli się w górę, a tłuczki zaczęły świszczeć w akompaniamencie dopingujących krzyków, Brooks przełknęła ślinę, nawilżając suche gardło,odetchnęła głęboko i wbiła wzrok w tłuczek. Ten, jakby czując rzucane mu wyzwanie, ruszył w jej kierunku. Krukonka tylko na to czekała. Zamachnęła się z precyzją godną zawodowej pałkarki, a żelazna kula ruszyła w kierunku przeciwnika. Trafiła idealnie – w głowę. Meksykański miotlarz wydał z siebie głośny krzyk, zakręcił w powietrzu kilka młynków i przywalił w jedną z wystających skał. Kibice wydali z siebie zdziwione i wystraszone okrzyki, kiedy to nieszczęsny przeciwnik walczył o to, żeby utrzymać się na miotle. - Sorry! – krzyknęła w jego kierunku, bardziej z grzeczności, bo niespecjalnie żałowała chłopaka. Grali w końcu w bludgera, na Merlina, najbardziej niebezpieczną grę miotlarską na świecie. Prawdopodobnie. Na szczęście przeciwnik nie miał jej chyba tego za złe, bo kiedy tylko się ogarnął, odpłacił jej się pięknym za nadobne. I choć Krukonka robiła wszystko, żeby uniknąć tłuczka, ten trafił ją prosto w brzuch i nawet ochraniacze nie były w stanie powstrzymać przeszywającego trzewia bólu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max podchodził do tego inaczej, bardziej lekkomyślnie i zdecydowanie z większym luzem, choć małe zdenerwowanie pojawiało się w jego sercu ze względu na to, jak dawno nie miał okazji pograć. Nie chciał jednak odmawiać sobie tego uznając każde ćwiczenie za dobre i prawdopodobnie dla niego wskazane. Wskoczył więc na miotłę i od razu zaczęła się rozgrywka. Pierwsza honory czyniła Brooks i to ona zdobyła przepiękne trzy punkty. Niestety przeciwnik szybko jej się odwdzięczył, waląc prosto w tors krukonki. -Żyjesz Juanita?! - Zawołał do niej, samemu szykując się do przypuszczenia ataku, gdy widział rozpędzony tłuczek, który mknął w jego stronę. Wystarczył jeden dobry zamach, by kręgosłup przeciwnika przeszył ból wywołany gwałtownym spotkaniem z twardą piłką. Meksykańscy byli jednak twardymi i widocznie mściwymi zawodnikami, bo nim Solberg zdążył wrócić na pozycję, zrobiło mu się ciemno przed oczami i poczuł, jak gwałtownie leci w dół, by następnie zderzyć się z taflą wody, która leniwie egzystowała pod nimi. Całe szczęście, że miał kask, bo nie skończyłoby się to najlepiej. Przez chwilę Solberg znajdował się pod wodą, by następnie mokry i obolały wylecieć na powierzchnię i przystąpić do dalszej rozgrywki.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Póki co szło im średnio. Kto inny mógłby stwierdzić, że jest przyzwoicie, ale nie Brooks. Dla niej remis był porażką i nic nie było w stanie tego zmienić. Kiedy więc Max i przeciwnicy się ogarnęli, postanowiła nieco wpłynąć na obecny wynik. Przeciwnicy, w przeciwieństwie do Krukonki byli zachwyceni. Wynik był na styku, a to oznaczało dodatkowe emocje do samego końca. Niedoczekanie! Pałkarka, która zdążyła przez ten krótki czas poznać słabości przeciwnika, ponownie przerzuciła pałkę z jednej dłoni do drugiej. Oburęczność umożliwiała jej zaskakiwanie rywala i nie miała zamiaru z tego rezygnować. Zamachnęła się więc lewą dłonią i ponownie trafiła rywala. Co ważne, ponownie w głowę. Maksykaniec wylądował z pluskiem w wodzie, co sprawiło jej mnóstwo satysfakcji. Niestety. Rywal ponownie okazał się być twardym skurwolem i kiedy już skontrował, to z diabelską celnością. Mostek Krukonki ponownie oberwał mocnym ciosem, co oznaczało jeno. Byli ponownie na styku.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Średnio to może szło im. Max już od początku zbierał srogi wpierdol i niezbyt mu się to podobało. Wrócił jednak na pole walki nie mając zamiaru tak po prostu się poddać. Brooks zdążyła w tym czasie strzelić kolejne celne uderzenie w przeciwnika i teraz przyszedł czas, by Solberg spróbował zrewanżować się za ten piękny strzał w łeb. Niestety wciąż jeszcze migało mu przed oczami i nie do końca potrafił wycelować. W tłuczek co prawda trafił pięknie, ale już w przeciwnika wcale. Sam za to oberwał prosto w rękę, którą trzymał obecnie na pałce. Warknął lekko z bólu, zataczając kółko wokół otaczających ich skał i czekał na kolejną okazję. Szczerze mu tego brakowało i te razy tłuczkiem powoli sprawiały, że znów czuł się żywy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Brooks była w swoim żywiole. Tłuczek latał w każdą stronę, ludzie wiwatowali albo wydawali z siebie znamienne ooof, kiedy któryś z zawodników oberwał. A obrywali wszyscy po równo. Nie było chyba jeszcze sytuacji, w której ktoś uchylił się przed rozpędzoną żelazną piłką. Ochraniacze trzaskały, chroniąc organy, ale ból i tak był ciężki do zniesienia. Grymas cierpienia wymalował się na twarzy dziewczyny, kiedy po raz trzeci oberwała w pierś. Przeciwnik najwyraźniej uparł się, że złamie jej mostek. Oddychała ciężko i płytko. Nie miała wątpliwości co do tego, że ten pojedynek skończy się dla niej obitymi płucami i całym tygodniem walki o każdy oddech. Nie byłby to pierwszy raz, a mimo to za każdym razem wracała do bludgera. Może była jedną z tych osób, która czerpie przyjemność z bólu? A może po prostu tak bardzo lubiła adrenalinę i poczucie zagrożenia? Ciężko było stwierdzić. Kiedy już doszła do siebie i powstrzymała hiperwentylację, wycelowała. I ponownie trafiła w głowę. Przeciwnik ponownie wpadł do wody, a wśród widowni usłyszeć można było wiwaty i śmiechy. Dziewczyna również by się uśmiechnęła, gdyby nie fakt, że była na to zbyt obolała. Kąte oka spojrzała jeszcze na Maxa, żeby się upewnić, że wszystko u niego gra, bo nie tak dawno dostał tłuczkiem w rękę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max o dziwo też odnajdywał się w grze lepiej niż przypuszczał. Jakby nagle został wyrwany z długiego snu, a kolejne urazy od tłuczka skutecznie sprowadzały go na ziemię sprawiając, że na jego nastoletniej japie pojawiał się szeroki uśmiech, a w oczach tańczyły dobrze znane iskierki. Nie pamiętał kiedy ostatnio miał okazję czuć się tak lekko i tak wolnym mimo, że całe ciało nakurwiało go od bliskiego spotkania z twardą piłką. Powoli przestał zwracać nawet uwagę na Brooks, choć nieco zmartwił się, gdy ta po raz trzeci oberwała prosto w mostek. Czas na zaleczenie tego przyjdzie później. Teraz sam musiał chwycił pałkę w prawą, gorszą rękę i widząc nadlatujący tłuczek posłał go prosto w nogę przeciwnika, który przeklął głośno, gdy twardy metal uderzył wprost w jego piszczel. Satysfakcja była ogromna szczególnie, że sam chwilę później uchylił się przed kolejnym ciosem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
To, co było zadowalające to fakt, że Maxowi z każdą upływającą minutą szło coraz lepiej. A gdy Krukonka do tego dostrzegła, że ten śmieje się jak głupi to sera, to mimowolnie kąciki ust same uniosły się jej do góry. Powoli zaczęła osiągać swój cel. Max mógł zapomnieć o całym gównie i jak się okazało, przemoc i ból nie miały w tym sobie równych. Widząc, że przeciwnik po trzech kolejnych ciosach w głowę nieco się zatacza na miotle, postanowiła nieco odpuścić. Nie przyszło jej to najłatwiej, w końcu nigdy nie grała na pół gwizdka, tylko dawała z siebie absolutnie wszystko, ale koniec końców była to zwykła gra na wakacjach i ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę, było trwałe uszkodzenie przeciwnika. Kiedy więc tłuczek ponownie ruszył w jej kierunku, uderzyła nieco lżej i wycelowała nieco niżej. Trafiła rywala w dłoń, w której nie trzymał pałki, przez co ten zachwiał się, tracąc chwilowo oparcie na miotle. Szybko jednak się pozbierał i zrewanżował pięknym za nadobne. Krukonka przeklęła głośno, kiedy żelazna piłka trafiła ją w łokieć. Bolesna gra z tego bludgera, nie było co do tego najmniejszych wątpliwości.