Na jednej z najpopularniejszych handlowych ulic, nieopodal skrzyżowania z Charing Cross Road znajduje się jedna z restauracji sieci McDonald's. Mimo menu zbliżonego do McMagic jest to typowo mugolskie miejsce, więc jesteś zobowiązany płacić tutaj funtami i zrezygnować z używania magii. O dziwo, to miejsce jest bardzo popularne wśród czarodziejów mugolskiego pochodzenia - najprawdopodobniej jest to skutek tego, że miejsce to było parokrotnie wspominane w twórczości DJ Mudblooda.
Autor
Wiadomość
Romeo O. A. Rosa
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Urok wili all the time; bardzo jasne oczy; szeroki uśmiech; zwykle nosi ze sobą jakiś napój; niemiecki akcent
- Chwila chwila, to ty wszystkich klientów tak bajerujesz? - Gaspnął w nieco tylko udawanym oburzeniu, śmiejąc się już zaraz przy wilczym skonfundowaniu nietypowym drinkiem. - A myślałem, że jestem wyjątkowy… - westchnął jeszcze nad swoją frytką, uciekając też ciekawsko spojrzeniem w bok, gdy ktoś zaczął denerwować się o “nie działające okazje” przy jednym z ekranów do zamawiania. - Eeeee no nie wiem, nie znam się jakoś bardzo dobrze, bo jednak mam magiczną rodzinę i jakieś takie wtapianie się w mugolskie środowisko brzmi jak strasznie dużo roboty - przyznał z rozbawieniem, dobierając się po przetestowanym nuggetsie do jednego z burgerów. - Tak na dłuższą metę to bym nie chciał… to mi się w ogóle wydaje bardziej wykorzystywaniem, bo oni nawet nie wiedzą o magii, no nie wiem. Zresztą, mugole też czasami wierzą w jakieś hipnozy czy wszechmocne istoty, i kłócą się o to strasznie, także raczej wolę żyć wśród czarodziejów, bo oni znają trochę więcej faktów - zauważył z lekkim wzruszeniem ramionami. - W sensie wiesz, mam wrażenie, że jak ktoś się chce uczepić wykorzystywania, to zawsze znajdzie do tego sposób… jedzenie jest dobre tho. I w ogóle niektóre mugolskie rzeczy są fajne, no na przykład oglądanie filmów u nich jest tysiąc razy prostsze. Oglądaliście filmy w rezerwacie? Jak nie, to koniecznie musimy skoczyć do kina kiedyś - zadecydował całkiem pewnie.
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Zaśmiał się mimowolnie, niemal dławiąc się ledwo przełkniętym szejkiem, więc i musząc odchrząknąć, gdy z rozbawieniem zarzucał rękę na Romkowe ramiona, przysuwając się do niego bliżej. - Ale z ciebie aktor - wytknął mu na granicy wstrzymywanego śmiechu, palcem od obejmującej go ręki napierając na jego szczękę, by zachęcić go do odwrócenia z powrotem głowy w swoją stronę. - Żadne "myślałem". Wiesz, że jesteś - poprawił go, w tej jednej chwili czując jakby to jego spojrzenie mogło wymuszać na kimś posłuszeństwo, bo i sam wpatrując się w jasne tęczówki nie wątpił w swoje słowa ani odrobinę, będąc pewnym, że i Romeo musi to widzieć. - Mugolskie miejsca są tańsze, ale bez przesady. Nie byłoby mnie stać na randkę z każdym klientem - dodał już bardziej żartobliwie, teraz samemu robiąc drobny krok w tył pod myślą, że może naciska za mocno, co przecież wcale nie łączyło się dobrze z wcześniej okazaną zazdrością. Mruknął cicho na znak, że słucha, ale ściągnął nieco brwi, bo i próbował zastanowić się nad tym czy faktycznie było coś złego w takim "wykorzystywaniu". W końcu mugole też wciąż wykorzystują siebie nawzajem, korzystają z przywilejów dawanych im przez los czy naturę, więc i czemu oni nie mieliby mieć do tego prawa? Czemu Romeo nie miałby skorzystać z tego, że jego uroda mogłaby mu ułatwić zdobycie dobrej pracy albo czemu on sam nie mógłby wykorzystać wilkołaczej wytrzymałości w jakiejś z mugolskich dyscyplin sportowych? Brzmiało to dla niego jak ograniczenia narzucone strachem mugolskich polityków, którzy zdają sobie sprawę z tego, że Czarodzieje mogliby bez problemu nimi rządzić. - Moja mama nazywała kinem to, jak na ścianie robiła nam przedstawienie z cieni - parsknął cicho, bo i w teorii wiedział od niej jak wyglądał teatr i czym różnił się od prawdziwego kina, ale nigdy jakoś do końca nie brał tego na poważnie, a i niezbyt mógł porozmawiać o tym z kimkolwiek innym, bojąc się, że ojciec się o tym dowie. - Rozumiem, że Ty już jesteś z kinem doświadczony - podjął, sięgając po nietknięte jeszcze pudełko ze swoim burgerem, poprawiając się więc i na ich kanapie do bardziej służącej jedzeniu pozycji. - I że zapraszasz mnie właśnie na randkę - pociągnął dalej, uśmiechając się szerzej, gdy przelotnie zerkał do jasnych oczu, kilka sekund później odkrywając w końcu swój strzał w dziesiątkę z mcdonaldowego menu. Mruknął zadowolony, od razu biorąc drugiego gryza, którym w sumie niemal swojego burgera skończył, zaraz już gniotąc w dłoni śmieszny ni to plastik, ni to papier, dorzucając go do reszty śmieci na tacy. - Wiesz… - podjął, brzegiem dłoni przecierając usta, by móc z powrotem nie tylko oprzeć się o kanapę, ale i wrócić dłonią za jej oparcie, zaczepiając ramię Romeo. - Tak mówimy o tych randkach, ale nie końca wiem o co z nimi chodzi - przyznał nieco ciszej, nachylając się do niego bliżej, by na granicy rozbawienia i skrępowania wygiąć brwi, gdy uśmiechał się wpatrzony w te jasne oczy. - W Rezerwacie randką był wspólny spacer albo jak się zapraszało kogoś do siebie na kolację. Pod warunkiem, że robiło się to tylko we dwoje i było się przeciwnej płci - wyjaśnił wolno, bo i z pewnym namysłem, niby wiedząc, że zasada o płci tutaj nie obowiązywała, ale przez to… wszystko też zaczynało się komplikować, bo i granica czysto przyjacielskich spotkań zaczynała się zacierać. - Chcę wiedzieć jaka była Twoja najlepsza randka. I z kim. Czy miałeś już jakąś w kinie?
Romeo O. A. Rosa
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Urok wili all the time; bardzo jasne oczy; szeroki uśmiech; zwykle nosi ze sobą jakiś napój; niemiecki akcent
Uśmiechnął się pod nosem, dziwnie rozczulony wzmianką o przedstawieniu na ścianie. Nie mógł mieć zarzutów do swojego dzieciństwa, raczej mu nigdy niczego nie brakowało i jako “ten najmłodszy” w jakimś stopniu musiał mieć najłatwiej… ale miał też świadomość, że jego potrzeba nieustannej uwagi innych brała się choć częściowo z tego, jak wszyscy w jego rodzinie byli zajęci swoimi sprawami. Jego mama miała ważniejsze rzeczy do robienia niż zabawa z dziećmi. - Byłem kilka razy, fajna zabawa - przytaknął, kręcąc lekko głową z rozbawieniem przy dojadaniu swojego burgera, bo wychodziło na to, że faktycznie wkręcili się w to całe randkowanie. - Chcesz wiedzieć, czy masz szansę przebić moją najlepszą randkę? - Zaśmiał się cicho, nie do końca rozumiejąc łapiące go nagle uczucia, przez które milczał zdecydowanie dłużej, niż normalnie; wydawało mu się, że jakoś tak nigdy nikt o to nie pytał, a może nie tak bezpośrednio? - Ja bym randkę określił raczej jako dowolne spotkanie dwóch osób, które są sobą zainteresowane i chcąąąą się jakoś lepiej poznać, i nie wiem, rozwinąć swoją relację w takim bardziej romantycznym znaczeniu? - Wyjaśnił wreszcie. - No wiesz, to się jakoś musi różnić od takiego przyjacielskiego spędzania czasu, ale nie jest też booty callem… i randki w takim klasycznym kinie nie miałem, ale byłem kiedyś na takim samochodowym kinie, że się siedzi w samochodzie na jakimś parkingu i z przodu jest wielki ekran i puszczają jakiś film - pociągnął dalej, po dopiciu swojego szejka wygarniając zmrożone resztki z jego ścianek przy pomocy frytek. - Moja najlepsza randka chyba byłaaaaa w Paryżu, po fashion weeku. Byliśmy na takich ogromnych zakupach i ponaciągałem ludzi w sklepach tak tragicznie - prychnął, nie do końca potrafiąc ukryć dumę w swoim uśmieszku. - I czułem się tak swobodnie i tak naturalnie… a potem poszliśmy na fancy kolację, wycieczkę po takim warsztacie z perfumami… tam w ogóle zrobiłem te moje dzisiejsze perfumy… znaczy, to już było dawno temu, to nic nowego - zaznaczył, marszcząc lekko brwi. - No nie brzmi może jakoś szalenie wyjątkowo, to było takie dość turystyczne chyba, ale na koniec dostałem jeszcze bukiet kwiatów i pierścionek zaręczynowy, więc nie mogę narzekać - podsumował, zerkając ciekawsko w ciemne tęczówki. - Ale spokojnie, bez zaręczyn też można mieć zajebistą randkę - zapewnił ciszej, trochę jakby zdradzał jakiś sekret, w rzeczywistości po prostu chcąc przysunąć się do Wilka bliżej.
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
- Zamierzam przebić Twoją najlepszą randkę - odpowiedział od razu dość pewnie, nie czując choćby najdrobniejszego drżenia zawahania w podciąganym ku górze kąciku ust, dając zafascynować się nakreślanym mu wizjom, aż powoli, stopniowo, z każdym kolejnym słowem zaczęło docierać do niego jaka przepaść dzieliła go od Romeo. Nie pozwolił jednak kącikowi ust na opadnięcie, a nawet wbrew nieprzyjemnemu ucisku w żołądku podciągnął do góry i ten drugi, starając się zakotwiczyć nie na myśli, jak daleko od tego wszystkiego jest, a na tym, że sprawi jeszcze, by to wszystko było osiągalne i dla niego. Samochód, wycieczki po całym świecie, zakupy bez ograniczeń w Paryżu, drogie kolacje, jeszcze droższe perfumy i szlachetne kamienie, których nie będzie sam wyławiał z rzeki, a za które zapłaci, by ktoś inny wcisnął je w biżuterie. To musi być i jego świat. - W sumie to mogłem się domyślić, że pewnie nie raz ktoś Ci się oświadczył - zaśmiał się cicho, próbując nie zapętlać w swojej głowie myśli, że skoro to wszystko nie brzmiało dla Gryfona "szalenie wyjątkowo", to jak żałosne może wydawać się mu to wyjście do mugolskiego fast fooda. - Skoro to była Twoja najlepsza randka, a typ był ewidentnie dobrze ustawiony, to czemu nie przyjąłeś oświadczyn? - podpytał ciekawsko, z zabawy kołnierzem Romeo przesuwając palce nieco wyżej, by kciukiem gładzić go teraz po szyi, nie mogąc wciąż przeboleć, że pozostawione tam malinki tak szybko stamtąd zniknęły.
Romeo O. A. Rosa
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Urok wili all the time; bardzo jasne oczy; szeroki uśmiech; zwykle nosi ze sobą jakiś napój; niemiecki akcent
- W sumie to takie poważne oświadczyny były tylko ten jeden raz - przyznał z rozbawieniem, wykręcając się mocniej w stronę Wilka i wreszcie też podpierając sobie dłoń o jego udo, jakby potrzebował dodatkowego upewnienia, że ten zaraz mu przypadkiem nie ucieknie. - Przyjąłem te oświadczyny i wzięliśmy ślub, ale zanim zaczniesz się zastanawiać co to za tajemne drugie życie, to zapewniam, że się skończyło - zaznaczył, nie przeciągając już, bo nie widział za bardzo sensu. Zawsze uważał, że nie ma problemu z rozmawianiem o tym, ale prawda była taka, że nowym znajomym raczej zbyt często o tym nie wspominał. - Zmarł jeszcze przed naszą pierwszą rocznicą, problemy zdrowotne - wyjaśnił zwięźle. - Iiii tak nawiązując do naszej rozmowy wtedy… o żałowaniu jakichś swoich decyzji, to tej też nie żałuję. Miałem dziewiętnaście lat i to nie brzmi poważnie, a on był w dodatku dużo starszy, ale to nie było takie małżeństwo właśnie… nastawione na dzieci i tylko siedzenie razem i jakąś taką statyczność. To było bardziej na zasadzie zabawy, na tym żeby nie marnować czasu i żeby mieć zawsze do kogo się w razie czego zwrócić… wiesz o co mi chodzi?...
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Dłoń na jego nodze błyskawicznie sprawiła, że i uśmiech wydał mu się łatwiejszy, lżejszy, więc i gdy usłyszał o ślubie tylko w ostatniej chwili powstrzymał się od śmiechu, przez długą sekundę będąc pewnym, że Romeo zwyczajnie sobie z niego żartuje. Ściągnął brwi w skupieniu i otworzył już nawet usta, by zadać pierwsze pojawiające mu się w głowie pytanie, a jednak to uciekło gwałtownie, gdy uniesieniem brwi komentował informację o śmierci kogoś, o kogo istnieniu dowiedział się zaledwie kilka słów wcześniej. - Ja- Tak - przytaknął właściwie odruchowo, bo i nagłe pytanie wyrwało go z ogłupienia, by zaraz i tak się wokół niego zakręcić dodając mimowolnie "Chyba…. Opadł dłonią do tej Romkowej na swoim udzie, próbując jakoś poskładać te abstrakcyjne informacje w logiczną całość, bo i to co usłyszał nijak nie pasowało mu do tego, co sobie o Gryfonie wyobrażał, stawiając go przed niewygodnymi myślami co jeszcze błędnie sobie założył. - Myślałem, że nasz wiek to za wcześnie na ślub i szczeniaczki - rzucił więc z drobnym rozbawieniem, uśmiechając się już połowicznie, gdy pozerkiwał na jasne tęczówki, próbując wybadać czy nie wyszedł na zbyt dużego idiotę tym nietypowym dla siebie milczeniem. - Czyli… Jak stary właściwie był? Bo wiesz, "dużo starszy" to dość różnie rozumiane określenie, więc no, zastanawiam się na ile, eee, fizyczne to było a na ile bardziej psychiczne, skoro mówisz o zwracaniu się do siebie w potrzebie i- no ogólnie nie musimy o tym gadać, jeśli nie chcesz - przerwał ze śmiechem na moment, orientując się jak gwałtownie odpalił się z pytaniami po kompletnej pustce w głowie, więc i wstrzymał się na jeden oddech i wznowienie gładzenia jasnej szyi swoim kciukiem. - Ale jestem ciekaw czy to było takie faktyczne małżeństwo z wyłącznością i czy w takim razie nie powinieneś mieć jakiegoś hajsu w spadku czy coś.
Romeo O. A. Rosa
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Urok wili all the time; bardzo jasne oczy; szeroki uśmiech; zwykle nosi ze sobą jakiś napój; niemiecki akcent
- Za wcześnie na taki typowy ślub i szczeniaczki - doprecyzował, rozluźniając się odrobinę dzięki świadomości, że Wilkie nie ucieka, a raczej dopytuje. - No wiesz, to nie było raczej jakieś szlachetne zwracanie się do siebie w potrzebie, bo ja to raczej nie miałem za wiele do zaoferowania, może poza doskonałym rozproszeniem… miałby teraz, eeee, czterdziestkę? - Wzruszył ramionami, nawet nie udając pewności, bo niezbyt go obchodziły takie szczegóły, zwłaszcza już teraz. - Możemy gadać, znaczy nie chcę się na ten temat jakoś mocno rozwodzić, bo chyba nie ma po co. W sensie wiesz, to brzmi tak poważnie, ale tak z perspektywy czasu to to był po prostu taki mój poważniejszy związek, jedyny w sumie. I małżeństwo brzmi jak wielkie zobowiązanie i tak dalej, ale dla nas miało nie być, my od razu… zakładaliśmy, że to wcale nie musi przetrwać wieczności, tylko ma nas cieszyć teraz. I cieszyło - zapewnił, podsuwając Wilkowi do ust ostatnią frytkę. - Nie byliśmy na wyłączność. Czasami zapraszaliśmy kogoś do nas, ale większość czasu po prostu się nie ograniczaliśmy, ale dobrze było zawsze mieć do kogo wrócić i wiesz, mieć po prostu taką swoją osobę, to chyba mój ulubiony układ - przyznał z namysłem. - Mam trochę hajsu, ale część poszło do jego rodziny, a mojej części nie lubię wydawać. Mam jego dom w Wiedniu! - Pochwalił się, mrużąc zaczepnie powieki. - Zabiłem trochę mood tej randki, co? Chyba się nie wspomina o byłych tak wcześnie…
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Potrafił zrozumieć chęć odcięcia się od śmierci kogoś sobie bliskiego, bo i w jego rodzinie panowała ta niepisana zasada, że nie rozmawiali wcale ani o zmarłych, ani o tych, którzy bez słowa zdecydowali się opuścić Rezerwat. Gryzło mu się to jednak z tym jak pozbawiony żalu wydawał mu się przy tym Romeo, więc i musiał ściągnąć brwi w zastanowieniu na ile wynikało to z faktu, że i od początku swojej relacji z - Merlinie, jak dziwnie to brzmi - mężem spodziewał się jego nagłej śmierci - naturalniejszej dla starszego i obarczonego chorobą mężczyzny, niż dla nastoletniej siostry. Parsknął mimowolnie z nagłego rozbawienia, dopiero wtedy łapiąc się na tym, że przez dłuższy czas tylko machał potakująco głową, z sekundy na sekundę ściągając tylko brwi w większym skupieniu. -Trochę - przyznał szczerze, przegryzając w końcu złapaną wcześniej bezmyślnie frytkę, uśmiechając się mimowolnie pod myślą jaki ten świat był jeszcze pełen fascynujących historii do odkrycia. - Martwy mąż to chyba trochę inny kaliber od szkolnego związku - zauważył już nieco trzeźwiej, nie gubiąc jednak rozbawienia, bo i wcale nie czuł, by cały ten temat aż tak wpłynął na jego humor - bardziej zmusił go do rozmyślań przez zdzielenie go taką informacją z zaskoczenia. - Ale chyba bardziej zbiło mnie z tropu to, że… no wiesz, miałem jakieś wyobrażenie Ciebie, jakiś, nie wiem, zamysł instynktowny Twojego charakteru i małżeństwo nijak mi do tego nie pasowało, więc przez chwilę mój mózg się zawiesił próbując jakoś dodać tę informację do równania. Ale jak tak to teraz wytłumaczyłeś, tooo, no brzmi to jak Ty, brzmi naprawdę wygodnie i przyjemnie. Pasuje mi to do układanki, po prostu chwilę zajęło mi poskładanie jej z powrotem - rozwinął, próbując wyjaśnić nieco lepiej, nie chcąc przecież chłopaka stresować swoim nietypowym zawieszeniem. - No i chyba powinienem się przyznać, że nie mam w ogóle pojęcia do której części Wielkiej Brytanii należy Wiedeń, ale zgaduję, że w tej dalszej od Hogwartu, skoro tam nie mieszkasz. No iii że ja nigdy nie byłem w związku. Ani mniej ani bardziej poważnym. Wiesz, u nas to raczej… dość mocno zobowiązujące, a gdy z tyłu głowy wciąż miało się chęć ucieczki, to to niezbyt sprzyjało jakimkolwiek mocniejszym długotrwałym relacjom… Chcesz jeszcze frytek? - podpytał, powstrzymując się przed wchodzeniem w szczegóły, które nie zawsze stawiały go w korzystnym świetle. - Albo cokolwiek innego, bo ja i tak jeszcze idę dokupić figurkę, zobacz tylko jakie są absurdalne - pociągnął ze śmiechem dalej, wyciągając spod sterty pustych papierków i opakowań podkłądkę z reklamą zabawek do Happy Meala.
Romeo O. A. Rosa
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Urok wili all the time; bardzo jasne oczy; szeroki uśmiech; zwykle nosi ze sobą jakiś napój; niemiecki akcent
- Rozumiem - zaśmiał się cicho, nieco zauroczony tymi wyjaśnieniami. Nie do końca ich potrzebował, bo nie dziwił się wcale, że te informacje były czymś, co Ślizgon musiał przetrawić nieco ciszej - dobrze jednak było widzieć, że Wilkie bardzo chciał nie zostawiać w ich relacji żadnych niedopowiedzeń. - A, Wiedeń-... - zaczął odruchowo, milknąc jednak z uśmiechem na ustach i unosząc tylko brew w rozbawieniu przy pytaniu o frytki. - Frytek nigdy za wiele, Wilku, ale musisz mi też dokupić jakąś figurkę w takim razie - zażyczył sobie, układając zaraz dłoń na policzku swojego towarzysza, by przyciągnąć go sobie do absurdalnie delikatnego pocałunku, tym się interesujac zdecydowanie bardziej, niż wybieraniem zabawki. - Wiedeń jest w Austrii, nie w Wielkiej Brytanii - szepnął, unosząc jasne spojrzenie do ciemnych tęczówek. - Zabiorę cię tam kiedyś - zaoferował, chyba bardziej oznajmiając niż pytając, bo niezbyt brał pod uwagę, że chłopak mógłby mu odmówić. - Dobra, leć zamawiać, a jak wrócisz to mi opowiesz co robimy dalej i czy naprawdę zawsze miałeś z tyłu głowy chęć ucieczki…?
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Zdążył się uśmiechnąć, a nawet i unieść dłoń, by palcem wskazać na psa-surfera, ale już zaraz odruchowo odbił ręką do Romkowej talii, gdy tylko poczuł jego ciepło na swoim policzku, przywołujące go bliżej. - Mhm - przytaknął mu zadowolonym pomrukiem, niezbyt biorąc odmowę lub choćby jakiejkolwiek wątpliwości jako opcję, zbyt skupionym będąc na nachyleniu się do półwila w próbie zachęcenia go do kolejnego pocałunku, nawet jeśli miałby być jeszcze lżejszy od poprzedniego. Nie do końca chyba też brał na poważnie takie deklaracje wycieczek, bo przecież lepiej od kogokolwiek innego zdawał sobie sprawę jak absurdalnie drogie były Świstokliki, a i nieszczególnie wyobrażał sobie, by Romeo miał ochotę na dużo tańszą ale mniej komfortową podróż pociągiem. - Tak zawsze to chyba nie… - mruknął z zastanowieniem, gdy posłusznie wstawał już z kanapy, faktycznie rozmyślając jak najlepiej wyjaśnić to, jak właściwie czuł się w Rezerwacie, a może nawet co ważniejsze - jak czuł się we własnym domu, by w kolejce do kasy dojść do wniosku, że jeśli z kimkolwiek ma się dzielić takimi informacjami, to chyba właśnie z Romeo. - Pani mi pozwoliła kupić dwie figurki w cenie jednego zestawu, skoro nie chciałem jedzenia - pochwalił się, głupio z tego powodu szczęśliwy, więc i niemal do Romeo doskakując z trzymanymi w obydwu dłoniach zabawkami, by od razu pokazać, które z nich wybrał. - Wziąłem Ci syrenkę, bo wiesz, syreny to takie wodne wile, nie? - wytłumaczył, szczerząc się na tyle mocno, że i nie było żadnych wątpliwości, że wszelkie negatywne myśli związane z porównaniem się do poziomu, do którego przyzwyczajony był Romeo, musiały już wyparować z jego głowy. - Lubię wodę i w ogóle, ale cieszę się, że nie masz ogona - przyznał, musząc ściągnąć brwi pod powagą tej wizji, gdy przepuszczał chłopaka w przejściu, od razu podążając tuż za nim, by złapać go za rękę wraz z pierwszym krokiem na chodniku. - Niezbyt wiedziałbym, jak, no wiesz… [...].
☽ zt x2 ☾
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Gdy tylko zdał sobie sprawę gdzie został przyprowadzony to minę miał podejrzliwą. - Możesz mi powiedzieć czemu przyprowadzasz mnie w miejsce pełne mu... - urwał widząc wzrok brata i zniżył głos do szeptu dokańczając słowo: "mugoli", bo było ich mrowie. Nie dość, że nie czuł się jakoś dobrze z powodu jutrzejszej pełni księżyca, to jeszcze musiał sparaliżować swój wędrujący tatuaż i zakryć go ubraniem, ograniczając tym samym wszelką towarzyszącą mu magię - a świat niemagiczny znał tyle co nic. Będzie musiał bazować na bogatym doświadczeniu starszego brata, który zauważył, czuł się tutaj znakomicie. Teraz już rozumiał czemu kazał mu założyć skórzaną kurtkę zamiast czarodziejskiej szaty, jak i zakryć ruchome logo "czarokoszulki", którą sobie dziś rano założył. Jakąś godzinę temu dostatecznie dosadnie powitał marnotrawnego brata. Nie ma co wspominać o silnym uścisku, a raczej o tym szturchaniu i zaczepkach jakie po drodze temu towarzyszyły. Mógł czuć się kiepsko ale skoro zobaczył japę Tristana to humor miał poprawiony. Obiecał mu solennie przesłuchanie ale dopiero po obiecanym posiłku. - Co to za zajebisty zapach? Co to za budynek? - gdy dotarł do niego cudowny aromat to momentalnie zgłodniał, a jego żołądek głośno to potwierdził. Pytał na tyle wyraźnie, że jakiś mały mugol, których ich mijał popatrzył na niego jak na idiotę. - Idźmy tam. - nie wiedział czy braciszek miał taki plan lecz oznajmiał, że warto odwiedzić cudownie pachnący przybytek. Mógłby przyglądać się mugolom jednak facjaty Tristana nie widział zbyt długo więc nic dziwnego, że idąc w kierunku budynku, twarz miał zwróconą do brata. Dziś musiał mu oddać, że wygląda o niebo lepiej od swojego bladego i lekko podgorączkowanego młodszego brata, który wyglądał jakby był czymś naćpany - a to tylko akonit. - Skoro wracasz na studia to znaczy, że będziesz siedzieć na dupie w granicach Wielkiej Brytanii? - wolał się upewnić co do jego planów bo jednak brakowało mu go bo to z nim najlepiej się dogadywał. Cały czas był na niego zły za milczenie lecz gotów był wybaczyć gdy zapłaci fortunę za zaspokojenie apetytu bardzo głodnego wilkołaka.
C. szczególne : Mnóstwo tatuaży, rozmierzwione włosy, czarne ciuchy - raczej typ oldschoolowy, aniżeli ten "na czasie"; umówmy się, moda lat 90 jest niepowtarzalna
Ten świat był dla Tristana nierozerwalny i zespolony z nim już na zawsze. Uwielbiał muzykę mugolską, tak jak i jedzenie, a alkohol razem z papierosami wychwalał pod niebiosa każdemu, kto chciał słuchać. I nie chodziło o to, że wyłącznie te alternatywy dostrzegał. Cenił życie, które było tak różne i wyzbyte z rozmyślania o kolejnym zaklęciu, jakie należało rzucić, byle zaliczyć semestr. A może to Collins zgorzkniał na tyle, że nie umiał cieszyć się prozą czarodziejskiej rzeczywistości. - Pod moją nieobecność stałeś się ich przeciwnikiem? - uniósł wymownie brew, nie do końca rozumiejąc wyrzut, ale być może faktycznie peruwiańskie zioło popaliło zupełnie możliwości odbierania świata zewnętrznego. Nie zważał jednak na słowa najmłodszej latorośli ich szanowanej rodziny, idąc przed siebie i chełpiąc się promieniami słońca, które przyjemnie otulały policzki. Wiatr nie rozpieszczał na tyle, dlatego starszy krokun mimowolnie wsunął dłonie w kieszenie skórzanej kurtki, obracając w palcach zapalniczkę. Nie chciał palić, przynajmniej - jeszcze nie. Wolał rozmyślać o tym, co było przyjemne, a przyjemne w tej chwili mogło być jedzenie, w którego kierunku zmierzali. Od czasu do czasu spoglądał nawet na Trevora, zastanawiając się - ile zdołało się zmienić przez okres, gdy był tutaj prawie sam. Nie zadał jednak żadnego pytania, nie do końca wiedząc, o co pytać. Sądził, że żartobliwość w tematach przejawiających się między nimi będzie znacznie łatwiejsza, bo Tristan nie umiał prowadzić dialogu zakrawającego o poważne aspekty, spychając je w otchłań niebytu, bo przecież sam miał poradzić sobie ze wszystkim najlepiej; bez zasad, ograniczeń i tempem, które było dla niego odpowiednie. Parsknął, słysząc słowa młodego. - Tutaj cię zabieram, żebyś zobaczył, jak bardzo jesteśmy za gumochłonami w kwestii jedzenia - zażartował, bo choć niektóre czarodziejskie potrawy faktycznie były wybitne, to jednak mugole kierowali się jakąś inną, dziwną i niezrozumiałą zasadą, dzięki której każdy posiłek był inny i wyjątkowy. Ruszyli w kierunku McDonalda, a kiedy znaleźli się już w środku, uderzył w nich zapach świeżo wypiekanych frytek, bo te mieli tutaj ponadwymiarowo wybitne, a także szmery rozmów gości, którzy wpadali i wypadali w jednej chwili, gdy w ich dłoniach znajdowały się szybko robione kanapki. Obserwował przez moment kilku zgromadzonych uczniów, młodocianych podobnie do nich, ale swoją całą uwagę wolał poświęcić bratu, którego tak rzadko widywał. Teraz miało się to zmienić. - Zaskoczę cię... Nie stać mnie na razie na podróże, a chyba powinienem skończyć studia, bo w końcu bliżej niż dalej, nie? Tylko nie chrzań, że się martwisz - wzruszył od niechcenia ramionami, po czym ściszył głos. - Zapłacę za nas, tylko nie wypal z żadnymi galeonami, syklami, ani niczym co wiąże się z naszym światem, ok? Udawaj debila czy coś - zaproponował, a jego wargi rozciągnął zniewalający uśmiech, pełen złośliwej przekory. - Wybrałeś już?
Wywrócił oczami. - Jestem neutralny ale to wiesz, może bym podpytał Rowle jak się zachowywać w mugolskim sklepie żeby nie wzbudzać podejrzeń. - wzruszył ramionami bo choć świat niemagiczny niewiele mu mówił, tak nie miał problemu aby raz na jakiś czas przyjść tu jako towarzystwo. Nie czułby się jedynie dobrze w trakcie rozmowy bo musiałby pilnować swoich słów a to niekiedy sprawiało mu trudność. - Ej, a mają tu jakąś cukiernię pewnie, co nie? Może bym wziął do Żądlibusa trochę mugolskich słodyczy do testowania. Dzisiaj nie mogę ale pojutrze czemu nie. - okazał zainteresowanie skoro było zachwalone przez Tristana, który był tu bardziej obeznany. Kto wie, może zaszczepi w Trevorze jakiekolwiek zaciekawienie związane z niemagami? Polskie słodycze akurat mu się pokończyły więc dobrze będzie uzupełnić zapas przed kolejną lotną wycieczkę za granicę. Zaskoczyły go duże ekrany nad kontuarami. Migały tam cyfry będące numerem zamówienia, do tego jeszcze jakieś duże prostokątne porozstawiane wokół i ludzie to macali, wybierając w ten sposób kolorowe obrazki. Zaskoczony tym widokiem podszedł do jednego z tych paneli i dźgnął palcem losowe miejsce. - Do czego to służy? Wszyscy to macają. - zapytał brata i próbował objąć rozumem co trzeba zrobić na ekranie i dlaczego panel płatniczy świeci. Nie był jednak idiotą więc po przeczytaniu paru nazw zaczął kojarzyć. Nazwy dostępnych posiłków, ceny i nawet kolorowy obrazek. Pokiwał głową z uznaniem bo fajnie to wyglądało. - Dlaczego nie mają normalnej karty menu? - panował tu gwar, chaos a mnogość zapachów go obezwładniała. Co chwila coś migało, z małych głośniczków leciała wesoła muzyka, ktoś latał z mopem, z numerkami, jakieś dzieciaki kłóciły się o nieruchomą zabawkę, za oknem widział podjeżdżające i odjeżdżające auta. Musiał przyznać, że były znacznie ładniejsze niż te na targu samochodowym. Nawał bodźców trochę go przytłoczył. - Nie może być tu dwóch debili, muszę pozostać mądry. - wyszczerzył się do niego i szturchnął go lekko. - Ty będziesz z nimi gadał. O, ta kanapka wygląda fajnie. - pokazał mu na ekranie wielkiego burgera z bekonem, który wizualnie bardzo zachęcał do zamówienia. Cena obok niewiele mu mówiła bo nie miała przelicznika na galeony. - I te frytki. One najmocniej pachną. - nie wpadł na to, że można zamówić duży zestaw. Wodził wzrokiem po restauracji i nawet nie wiedział gdzie mieliby usiąść bo ludzi było mrowie. - Wiesz, że ja nie mam ich pieniędzy? - upewnił się, że Tristan o wszystkim wie. Stał obok niego i czekał aż ten złoży zamówienie. Jeśli otrzymał jakiekolwiek pytanie czy ma to być zestaw czy dołożyć colę to odpowiadał "chcę to samo co Trist". W końcu usiedli gdzieś w kącie i czekali na zamówienie. Aura wesołości i sytych brzuchów robiła miłe wrażenie. Do tego te wysokie sufity! Przekonany był, że mają je znacznie wyższe niż zwykłe, w świecie magii. - Jak na tyle ludzi to mają tu czysto. - zdjął z siebie skórzaną kurtkę i upewnił się, że logo na koszulce cały czas jest utrzymane eliksirem spowalniającym. Odruchowo chciał wyjąć różdżkę i położyć ją na stole lecz w porę zorientował się, że nikt tu różdżki nie ma. Tak samo było z wizzengerem. - Jak skończysz studia to ojciec da ci święty spokój. Poza tym co to za podróże beze mnie? Nie miał kto cię drażnić i zobacz jak spotulniałeś. - wytykał mu zauważalną w nim łagodność. Nie był pewien czy to jakaś stała cecha charakteru czy przelotna a może była jego wyobrażeniem.
C. szczególne : Mnóstwo tatuaży, rozmierzwione włosy, czarne ciuchy - raczej typ oldschoolowy, aniżeli ten "na czasie"; umówmy się, moda lat 90 jest niepowtarzalna
Starał się odgrzebać we wspomnieniach osobę Rowle, a gdy to zrobił - uśmiechnął się nieco wrednie. Nauczycielki mugoloznawsta ze Slytherinu... Niezwykle przezabawne. Oczywiście nie wątpił w zdolności młodej czarownicy, ale nie był pewien, na ile mogła być przekonująca w tej sferze. Sam zwiedził połowę Europy, poznał niemagiczny świat od podszewki, więc co do nauczyciel wymagał ogrom, którego być może nigdy miał nie otrzymać. - Po prostu nie bądź sobą - powiedział ze stoickim spokojem, zaś jego wargi rozciągnął uśmiech. Był rozbawiony tym żartem na tyle, że zdążył parsknąć dostatecznie głośni, by spojrzenia stojących nieopodal ludzi osiadły na ich dwójce. - Żeby to jedną, stary - rozbawienie nadal osiadało na języku Tristana, który ze wszystkich sił starał się zachować spokój i opanowanie. Nie wychodziło mu to, ale nie miało to też za wielkiego znaczenia, bo im dłużej trwał w tym dziwnym zawieszeniu, tym mocniej zaczynał dostrzegać szansę na to, że Trevor odnajdzie się w mugolskiej części Londynu bardziej niż początkowo zakładał. Zaczął przeglądać z zachwytem menu, tak jak wiele razy wcześniej, bo za każdym razem, gdy bywał w takich miejscach, przypominał sobie Elsie i jej roztargnienie. Nie umiała się zdecydować na jeden zestaw, zazwyczaj biorąc dwa. Pierwszy pałaszowała na miejscu, zaś ten następny przynosiła do domu - na wypadek, gdyby szybko zgłodniała. Nikły uśmiech pojawił się na obliczu krukona na to wspomnienie, choć nie chciał się tym dzielić. Ta część jego duszy wciąż pozostawała żywa i nie odchodziła nawet na moment w eter. Z trudem przychodziła mu myśl, że to on nie potrafił wypuścić tych obrazów, dając im zniknąć, tak jak wszystkiemu innemu. - To jest karta menu, tylko elektroniczna - głos miał pełen spokojny, gdy pociągnął młodego w stronę wielkiego ekranu, powoli zaczynając operować palcami na nim. Wybierał pierwszego lepszego burgera z frytkami i colą, a ten przeskakiwały z okienka na okienko. Kątem oka zdążył też zauważyć reakcję Trevora, ale nie umiał sprecyzować, czy chłopakowi podobało się to miejsce na tyle, by podjął ryzyko i faktycznie zjadł jedzenie nieznanego mu pochodzenia. - Wybacz, ale aktualnie to ty jesteś debilem, więc bardzo proszę, bo za karę obejdziesz się smakiem - wzruszył od niechcenia ramionami, oddając młodszemu Collinsowi kuksańca. - Tutaj wybierz, co chcesz - tam pójdziemy zapłacić - wskazał podbródkiem na ladę, gdzie stał kasjer, cierpliwie czekając na zamówienie krukona. Podejrzewał, że miało mu to zająć całkiem sporo czasu, dlatego wolała już nie rozmyślać o tym, czy to wszystko było dobrym pomyhsłe. Wystarczyło, że oboje bawili się w miarę dobrze, a dzięki temu mogli udawać, że większość spraw jest w porządku. - Na spokojnie, zapłacisz za mnie następnym razem w innym miejscu czy coś – powiedział z rozbawieniem, lustrując ekran i wzdychając ciężko, gdy dostrzegł listę, która miała sugerować zamówienie Treva. Czasem wydawać się mogło, że Tristan zapominał, jak wielki apetyt miała najmłodsza latorośl Collinsów, co dzisiejszego popołudnie zapewne uszczupli znacząco jego portfel. Cóż, czego nie robi się dla rodziny, czyż nie? - Dobra, chyba cię to przerosło, chodź… Zamówimy przy kasie – zaproponował, ruszając do przodu i pozwalając po raz ostatni spojrzeć osiemnastolatkowi na planszę, a potem z pamięci wypowiedział nazwę każdej bułki, dodatków i przede wszystkim frytek. Upewnił się jeszcze, że niczego nie brakowało, po czym uśmiechnął się, widząc konsternację na twarzy chłopaka, gdy ich zamówienie było gotowe raptem po trzech minutach. Usiadł przy oknie, spoglądając na przestrzeń tuż za. Przyglądał się ludziom, którzy gonili w szaleńczym pędzie, aż wreszcie sam zaczął konsumować to co zamówił, choć w głębi serca nie miał za grosz apetytu. Nie pamiętał, czy w ciągu ostatnich tygodni jadł cokolwiek wartościowego. - Sądziłeś, że mugole to brudasy czy coś? Może nie wszędzie jest tak wybitnie czysto, ale dbają o porządek, oczywiście jeśli nie weźmiemy na tapet podrzędnych spelun, w których nie tylko cuchnie, ale też nie wygląda – roześmiał się, po czym dziwnie spiął, gdy Trevor znowu poruszył temat ojca. Nie zamierzał mówić o tym człowieku, a przynajmniej na razie nie. Wolał zostawić ich długą dysputę pełną przykrych argumentów na potem, byle tylko uratować się przed gniewem mężczyzny i wyrzutami, które miały na niego opaść, niczym wodospad Niagara. - Musiałeś skończysz rok, zapomniałeś? To ja jestem debilem, nie ty – wypomniał mu jego własne słowa, sprzed dłuższej chwili. – Poza tym, sam nie wiem… Potrzebowałem chyba odpocząć i skoro moje wakacje wybitnie się udało, to możesz mi opowiedzieć o swoich, c’nie? Jak było na Podlasiu? I po tych słowach, ukradł Trevowi jedną frytkę.
- Łatwo ci mówić. - prychnął ale uśmiechał się pod nosem. Zaprzestanie bycia sobą wymagało nie lada wysiłku. Na całe szczęście miał już wprawę w hamowaniu swojego języka i tonowania zbyt żywiołowych i gwałtownych reakcji na otoczenie. Dzięki temu nie było głośnych komentarzy dotyczących kilku chłopaków przyklejonych do mniejszych prostokątnych ekranów, z których płynęła głośna muzyka. Nie było też zapytania dlaczego mugole spetryfikowali klauna za oknem i dlaczego nie ma tu żadnej rozsądnej kolejki - ludzie podchodzili losowo do lady i zabierali swoje zamówienia bez patrzenia na to czy inni czekali minutę czy dwadzieścia. Nie pytał też o ten dziwny czarny patyk połączony ze śmiesznymi nausznikami, które miała ubrana na sobie jedna z kelnerek. Cały czas mówiła do tego kabelka przy ustach jakby miał jej odpowiedzieć. Tak, Trevor Collins nauczył się powściągać niektóre komentarze i dzięki temu nie zwrócili na siebie większej uwagi. - My mamy magię a oni elektrenikę. - postukał palcami w "menu", które dla niego miało nazywać się od tej pory elektroniką, niczym przedmiot użytkowy. Obrazki przeskakiwały przed oczami więc wybierał te, które przedstawiały duże kanapki i frytki. Jeśli chodzi o napoje to nacisnął losowo licząc, że któraś z tych puszek to alkohol. - Muszę mieć jakieś wady, co nie? Nie mogę się znać na wszystkim bo będę zbyt zajebisty. - żartował sobie gdy bardzo szybko dostali zamówienie. Nie wierzył, że potrafili je tak szybko przyrządzić więc stawiał jak nic, że ukradli komuś identyczne kanapki. Skoro Tristanowi to odpowiadało, nie zamierzał się kłócić. Kopnął go za to lekko pod stolikiem gdy zostało mu zarzucone takie pomówienie. - Nic takiego nie powiedziałem. Wyobraziłem sobie po prostu gospodę "Pod Świńskim Łbem". Tam jest ciemno, ciasno, wszystko drewniane a tu jasno, pedantycznie czysto, mają wysokie sufity, ogromne okna i dużo plastiku. To trochę orzeźwiające ale jak tu dużo ludzi. - potarł knykciami powieki jakby to miało mu pomóc przyswoić te wszystkie bodźce. Niewątpliwie był z lekka zagubiony i co chwila jego uwaga była rozpraszana - zapewne przez to, że jutro czekała go nocna hulanka na czterech łapach. Niełatwo przychodziło mu skupienie na jednej czynności więc wielokrotnie Tristan musiał sprowadzać jego uwagę do tego co jest tu i teraz. Nabrał trochę powietrza zabarwionego przepysznymi zapachami i popatrzył na facjatę brata z uniesionymi brwiami. - Nie będę się z tobą licytować kto jest idiotą bo obaj wiemy, że Tim wygrywa. - parsknął śmiechem gdy wspomniał o Podlasiu. Przetarł twarz dłonią aby otrząsnąć się z przebodźcowania i zajął się zawartością tacy. - Czemu pakują jedzenia w pudełka skoro powiedziałeś, że chcemy zjeść przy stoliku? - zapytał zanim miał odpowiedzieć jak było na Podlasiu. Otworzył jedną kanapkę, drugą, trzecią, frytki się wysypały a jakaś czerwona saszetka spadła na podłogę. - Utopce próbowały zabić wszystko, co się rusza. Wiele osób, w tym ja, było chorych na wodnelico, które po paru dniach transmutuje trwale w utopce. Po miesiącu ja, Holly i Ced zwialiśmy stamtąd świstoklikiem. Wiele osób poszło w nasze ślady. - mógłby opowiedzieć o dobrym polskim jedzeniu, o dziwnych, niepokojących biesach i duchach, o cudownej kucharce, która go ukochała nad życie, o Jagience, o szeptusze... lecz cały obraz polskich wakacji zaburzały krwiożercze utopce. Wgryzł się w kanapkę i ta błogość jaka rozlała się po jego twarzy była rozbrajająca. - Zajebiste. Na gacie Merlina, nigdy nie jadłem niczego tak dobrego. - wybuchnął entuzjazmem, oczywiście mówiąc przy tym głośniej niż powinien. Zdawał sobie sprawę, że te jedzenie nie jest specjalnie zdrowe ale zawierało mięso! Z tego powodu odsunął frytki w stronę Tristana, oddając mu je całkowicie i zajął się kanapkami. Dzięki cioci Cassi, kuchni Holly i hogwardzkim skrzatom żywienie Trevora było różnorodne i rozbudowane dzięki czemu jednorazowy wypad na fastfoody - lub magazynowanie i podjadanie z kufra słodyczy - uchodziły mu płazem i nie odbijały się na jego zdrowiu. Prowadził na tyle ruchliwy i aktywny tryb życia (przez ojca nazywany brakiem umiejętności siedzenia na dupie), że mógł z czystym sumieniem delektować się najlepszym jedzeniem na świecie.
Tristan Collins
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188
C. szczególne : Mnóstwo tatuaży, rozmierzwione włosy, czarne ciuchy - raczej typ oldschoolowy, aniżeli ten "na czasie"; umówmy się, moda lat 90 jest niepowtarzalna
Zabranie tutaj Trevora było nie lada wyzwaniem. Brat - jak już zdążył się domyślić - nie bywał częstym bywalcem mugolskiego świata, co Tristanowi wcale nie przeszkadzało, a przynajmniej nie na tyle, by spoglądał na niego, jak na zagubionego w dorosłym życiu puffka, desperacko szukającego wsparcia. Starał mu się tłumaczyć wszystko, mając cichą nadzieję, że młodszy Collins zrozumie od razu, jak wygląda życie wśród niemagicznych, bo to często jawiło się jako absurdalnie i piekielne trudne, nawet dla kogoś tak obytego z ich codziennością jak ten-głupszy. Uśmiechnął się na ten samo-komplement, bo w pewnym sensie dostrzegł w błysku oczy Treva samego siebie, sprzed wypadku. - Jeszcze trochę i obrośniesz w piórka, więc zostańmy na etapie - w miarę ogarniętego - stwierdził bez namysłu ciemnowłosy krukon, po czym rozsiadł się wygodnie na przeciwko swojego dzisiejszego towarzysza. Sama obecność w Hogwarcie nie była przytłaczająca, ale tląca się w podświadomości myśl, że należało zachowywać się jak odpowiedzialne rodzeństwo, zaczynała być przytłaczająca. Tristan nie potrafił dorosnąć. Cierpiał na syndrom Piotrusia Pana, ciągle goniąc za marzeniami i wyobrażając sobie ogrom przygód, które mogły być dla nich czymś niezapomnianym. Czasem nawet sądził, że za bardzo odstawał od reszty, bo w jego pokracznym świecie nie było miejsca na smutek i nostalgię, a mimo to - te dwie emocje towarzyszyły mu nieustannie. - To pewnie całkiem spora zmiana dla ciebie, co? Czysto, schludnie... Zresztą, czemu włóczysz się po takich spelunach jak świński łeb? - zagaił, choć początkowe frazesy zdawały się być przepełnione nutą złośliwości. Oczywiście - w kwestii dogryzania sobie nic się nie zmieniło, dlatego też starszy (lecz nadal młody!) mężczyzna nadał sobie niewypowiedziane prawo być w tej roli, która przed laty przylgnęła do niego, niczym rzep. Rozpakował swojego burgera, a frytki wysypał na tackę, obserwując ukradkiem jak radzi sobie z tym wszystkim jego brat. Otaksował też najbliższe otoczenie, ale na szczęście w nim nie było nikogo, kto teraz akurat skupił się na nich i ich nieudolnych próbach skonsumowania niezdrowego żarcia. - To on jeszcze żyje? Merlinie, co za pech - zakpił, nieco rozdrażniony tematem Treva, w głębi ducha przyznając mu rację. Timothy był skończonym kretynem, przez co spotkanie braci mogło zakończyć się kompletną masakrą, choć bez piły mechanicznej. - A wyobrażasz sobie, jak do torby papierowej wrzucą ci burgera ot tak, niezapakowanego? Ewentualnie frytki... Pomyśl - wszystko rozpieprzyłoby się w drobny mak, a z tego smacznego rarytasu powstałaby papka - nie żeby już nią nie była - dopowiedział w myślach, bo mimo iż faktycznie uwielbiał niezdrowe jedzenie, to żywienie się regularne w McDonaldzie stanowiło wyzwanie dla każdego śmiałka. Przysłuchiwał się historii o utopcach, dochodząc do wniosku, że ta szkoła za niedługi czas - o ile już tego nie zrobiła - zejdzie do reszty na gumochłony i inne padalce. Pamiętał absurdy, które się tutaj wyprawiały, jednak świadome narażanie życia i zdrowia uczniów wydawało się niedorzeczne. Nawet on potrafił to przyznać, co wielu mogło znacznie dziwić. - A kadra pedagogiczna cokolwiek zrobiła czy jak zawsze - radźcie sobie sami, musimy być silni w tych trudnych czasaaaach - ironizowął, bo co mu pozostało? Nie wierzył wszak, że ktokolwiek czuł jakiekolwiek wyrzuty sumienia, toteż nie pytał o to. Na całe szczęście - Trevor żył, a to cieszyło krukona najbardziej. - Poczekaj, aż dostaniesz deser, żarłoku - stwierdził bez namysłu, bo skoro już tu byli, to bezeceństwem byłoby marnowanie szansy zjedzenia odrobiny lodów, czyż nie?