Mugolski pub. Przeważnie we dnie świeci pustkami, a życie zaczyna się tutaj dopiero wieczorem. Bezpieczny (przynajmniej według właścicieli), ale trochę "mroczniejszy". Mieści się w centrum Londynu.
Ivy Davies
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : lekko odstające uszy, przeważnie uśmiechnięta, krótkie włosy
Ivy miała z pewnością ciężki dzień. Nawet nie miała ochoty teraz o tym myśleć. Już miała nadzieję, że wszystko zaczęło się układać, ale najwidoczniej los wyjątkowo bardzo lubi płatać jej figle. Znajdowała się w mugolskiej części Londynu. Czemu tutaj, tym bardziej, że była już dosyć późna pora, a nie w swoim mieszkaniu? To właśnie było jedną z części tej "historii", o której nie chciała myśleć. Nadal nie mieściło jej się w głowie jak można tak bardzo kogoś nienawidzić, żeby nasyłać na nią starsze rodzeństwo?! Tak, tylko matka Ivy była do tego zdolna. Dziewczyna jeszcze bardziej utwierdziła się w swojej hipotezie, która wykiełkowała z niedopowiedzeń i tajemnic, w jej głowie już kilka tygodni temu. Weszła do pubu. Ostatnimi czasy niemal się tutaj nie pojawiała. Nie przebadała zresztą ani za pubami, ani za alkoholem, ale czasami trzeba było gdzieś pozbyć się swoich problemów. Zamówiła białe wino. Aż dziwne, że w takich miejscach jak "The Trolley" sprzedawano wino. Raczej wszyscy zamawiali tutaj whisky, albo inne tańsze alkohole. Wybrała jeden z bardziej oddalonych stolików. Wypiła pierwszy łyk wina i ponownie chcąc, nie chcąc wróciła do ponurych rozmyślań. To już nie pierwsza taka sytuacja. Wyrzucenie dziewczyny z domu przez rodzoną matkę najwidoczniej jej nie wystarczyło. Postanowiła najwyraźniej uprzykrzać życie Ivy do końca swoich dni. Drugi łyk. Tak naprawdę dziewczyna nie do końca nie wiedziała o co dokładniej chodziło matce. Wychodząc za mąż za czarodzieja była całkowicie świadoma skutków jakie niosła ta decyzja. A jednak, po narodzinach dwóch mugolskich dzieci, nie spodziewała się najwidoczniej, że magiczne geny jej męża kiedyś się jednak ujawnią. Przykładowo w trzecim dziecku - Ivy. Trzeci łyk. Z myśli wyrwał ją tym razem trzask drzwi. Osoba, która właśnie weszła najwidoczniej też nie była w najlepszym nastroju. Zważając na kolor jej włosów i oryginalny ubiór ciężko było jej nie zauważyć. Większość oczu klientów pubu skierowała się momentowo na nią, ale już po chwili wrócili do swoich zajęć.
Ostatnio zmieniony przez Ivy Davies dnia Pon Sty 25 2021, 10:12, w całości zmieniany 1 raz
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Eve tego dnia miała wyjątkowo kiepski, jak na nią, humor. Właściwie to dzień rozpoczął się spokojnie. Kończyła właśnie obraz, nad którym pracowała od jakiegoś czasu, i jak na złość właśnie na ostatnim etapie tworzenia musiała coś zepsuć. Może dlatego, że pracowała od rana bez przerwy, a może z jeszcze innego powodu, dłoń drgnęła jej w najmniej odpowiednim momencie, przez co twarz malowanej postaci wyglądała na zniekształconą. Jakby tego było mało, to próbując naprawić to zaklęciem chyba ze stresu źle zaakcentowała formułkę, bo zniekształcenie tylko się powiększyło. Z tego wszystkiego postanowiła skończyć na dzisiaj pracę nad tym obrazem. Jutro na spokojnie przy nim usiądzie i naprawi tą katastrofę. Bo wydawało jej się, że zdoła to zrobić, ale musiała najpierw wyluzować. Z tego powodu postanowiła udać się do mugolskiej części Londynu, gdzie mogła usiąść w spokoju w jakimś małym barze i dostać swoje ulubione trunki. Nic tak nie poprawiało jej humoru jak kieliszek dobrego wina. A właściwie to butelka jakiegoś niewytrawnego winiacza. Bo jeśli chodziło o ten rodzaj alkoholu, to Evedlyn na jednym kieliszku raczej nie kończyła. Jej wybór padł na The Trolley, gdzie nie bywała od dłuższego czasu. Pub nie należał do najelegantszych czy stylowych, ale miał swój klimat. Nie przejęła się tym, że jej wejście wzbudziło zainteresowanie obecnych w lokalu osób. Jej karli wzrost w połączeniu z ognistymi włosami często przyciągał wzrok. Skierowała się do baru, gdzie zamówiła od razu całą butelkę wina i poprosiła o kieliszek. Chwyciła butelkę i szkło i ruszyła w poszukiwaniu dobrego miejsca. Nie lubiła pić przy barze, bo zdarzało się, że niektórzy, patrząc na jej wzrost i budowę ciała, uznawali ją za nieletnią i nawet nie dali jej w spokoju upodlić się alkoholem. - Przepraszam, wolne? - zapytała kobietę siedzącą samotnie, gdy stanęła przy jej stoliku. Dopiero po chwili rozpoznała nową nauczycielkę. Nie miała pojęcia, jak zareaguje profesorka. W sumie były w podobnym wieku, więc chyba wspólne wypicie wina nie powinno stanowić większego problemu...
Drgnęła, gdy usłyszała głos nieznajomej, która kilka minut temu spowodowała małe zamieszanie w pubie. - Jasne, zapraszam - odpowiedziała odruchowo. W zasadzie nie do końca planowała posiadanie towarzystwa, ale obecność kogoś mogła poprawić jej humor. Zauważyła też zdziwioną minę kobiety. W zasadzie to nie do końca wiedziała o co jej chodziła. Jeżeli była mugolką nie mogła jej znikąd kojarzyć, gdyż ostatnimi czasy Ivy niemal nie opuszczała Hogwartu i Pokątnej. Istniała jednak szansa, co prawda nikła, ale była, że kobieta jest czarownicą. Nie odważyła się jednak jej o to zapytać, by w najgorszym wypadku nie mieć problemów z Ministerstwem. - Kiepski dzień, tak? - zapytała. Można powiedzieć, że było to pytanie retoryczne, bo z miny kobiety była w stanie domyślić się, że ona także ma za sobą ciężki dzień. Najwidoczniej nie tylko ona postanowiła się napić, aby pozbyć się myśli o problemach, chociaż na kilka godzin. Naraz uświadomiła sobie, że nawet się nie przedstawiła nieznajomej. Co prawda pub to pub, ale trochę kultury nie zaszkodzi. - Ivy jestem. Ivy Davies - nie wiedziała, czy jej towarzyszka także postanowi się przedstawić, czy nie dlatego też nie zadała wprost pytania. Wzięła kolejny łyk wina.
Ostatnio zmieniony przez Ivy Davies dnia Pon Sty 25 2021, 10:13, w całości zmieniany 1 raz
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Gdy kobieta odpowiedziała twierdząco Eve uśmiechnęła się i usiadła na wolnym krześle. Wiadomo, mogła usiąść gdzieś sama, ale lubiła towarzystwo. Lubiła też sobie z kimś pogadać, więc w pubach czy kawiarniach często przysiadała się do samotnie siedzących osób, jeśli zgadzali się na jej towarzystwo. Profesor chyba nie rozpoznała w niej uczennicy, co w sumie jej nie zdziwiło. W końcu nie była zbyt pilną studentką, a na zaklęciach chyba jeszcze w tym roku nie była, więc logiczne było, że zgubiła się gdzieś w tłumie uczniów na korytarzach. Nalała sobie kieliszek wina, które, swoją drogą, miało niesamowity zapach, a następnie upiła spory łyk. Nic tak nie poprawiało humoru Eve jak właśnie mugolski alkohol. - Tak, niestety. Mała wpadka w pracy. Ale mam nadzieję, że jutro uda mi się to naprawić, bo inaczej kilka dni pracy pójdzie na marne. Pani chyba również nie miała dzisiaj lekko? - zapytała, spoglądając na kobietę. Nie znała jej dobrze, więc mogła co najwyżej snuć przypuszczenia, ale tak jej się wydawało, gdy na nią patrzyła. Ev była empatyczną osobą, dzięki czemu dosyć łatwo przychodziło jej odczytywanie emocji innych. - Evedlyn Nevina Dear. Miło poznać - przedstawiła się z uśmiechem, wyciągając dłoń w stronę Ivy na przywitanie. Jakże lubiła zawierać nowe znajomości! - Jeśli masz ochotę, możesz sobie polewać - dodała, wskazując ruchem głowy prawie całą butelkę wina.
Z propozycji kobiety prędko skorzystała, nalewając sobie wina do pustego już kieliszka. Miała ważenie, że skądś kojarzy Eve. Może spotkała ją na Pokątnej albo pamięta ją z Hogwartu, chociaż to drugie jest raczej niemożliwe, bo po pierwsze jej kolorowe włosy na długo zapadają w pamięć, a po drugie w jej głosie dało się słyszeć mocny amerykański akcent, co wskazywało na jej pochodzenie zza oceanu. - Ciężki dzień to dla mnie mało powiedziane - zdziwiła się trochę, że kobieta zwróciła się do niej per pani, ponieważ wydawało jej się, że są w podobnym wieku, ale mogła się mylić. - Problemy rodzinne - dodała. Niekoniecznie chciała się z kimkolwiek dzielić swoją historią, a już na pewno nie osobie, którą poznała przed chwilą w barze. Tak, Ivy potrafiła zachować trzeźwość umysłu, mimo tego, że powoli czuła już błogie działanie alkoholu. - Nie chcę być wścibska, ale zwróciłaś się do mnie per pani. Chodzi o różnicę wieku? - nie mogła powstrzymać ciekawości, a poza tym chciała odwrócić rozmowę od swojego dnia.
Ostatnio zmieniony przez Ivy Davies dnia Pon Sty 25 2021, 10:13, w całości zmieniany 1 raz
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Czego jak czego, ale kieliszka wina czy innego alkoholu Evedlyn nigdy nikomu nie szkodowała. Uśmiechnęła się więc pod nosem, gdy kobieta poczęstowała się winkiem, sama popijając ze swojego kieliszka. Miała wrażenie, że nauczycielka przez chwilę jej się przyglądała. Może rozpoznała w niej uczennicę? - Och, współczuję - powiedziała Eve zmartwionym głosem. Nie naciskała na kobietę, bo też nie oczekiwała, że zacznie jej ona opowiadać o prywatnych sprawach. Sama jednak miała skomplikowane relacje rodzinne, więc wiedziała, jakie czasami można mieć na tym polu kłopoty. Właściwie to sama powinna w końcu nawiązać jakieś głębsze relacje z rodziną ze strony ojca, ale póki co dokładała to na ostatnią chwilę. Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić, by szanowany ród przyjął bękarta z otwartymi ramionami. - Nie, nie chodzi o wiek. Podejrzewam, że jest nami najwyżej rok czy dwa różnicy. Po prostu jesteś nauczycielką w Hogwarcie, a ja tam studiuję - wyjaśniła, ściszając głos, aby żaden niemag nie usłyszał nazwy szkoły magii. Tutaj byli nieco mniej negatywnie nastawieni do osób niemagicznych, ale ostatnie wydarzenia polityczne postawiły wszystko pod znakiem zapytania.
Takiej odpowiedzi się absolutnie nie spodziewała. Po pierwsze nie sądziła, że w niemagicznym pubie spotka jakiegoś czarodzieja albo czarownicę, a to, że dodatkowo była to prawdopodobnie jej przyszła uczennica. Po drugie nie sądziła, że wiadomość o jej zatrudnieniu w Hogwarcie tak szybko się rozniesie. Zapewne zresztą jej mina mówiła sama za siebie. Przytaknęła jedynie, ale poza tym nie skomentowała tego w żaden sposób. Inne problemy zaprzątały jej głowę. Posada w Hogwarcie była jednym z nich. Nie była pewna, czy podjęła słuszną decyzję. Fakt, było to jej marzenie odkąd pamięta, ale ostatnimi czasy czuła się z tym dziwnie. Zresztą nie tyko z tym. Miała ochotę wszystko zmienić. Nie była jeszcze stara, co to to nie, ale czuła jakiś niedosyt. Przez 26 lat jej życia działo się wiele, ale nadal czuła się niespełniona. Chciała czegoś innego, czegoś nowego i nie wiedziała, czy posada w Hogwarcie może jej to zapewnić. Czasami nawet wątpiła, czy naprawdę chciała zostać tam nauczycielką, czy była jedynie napędzana przez marzenia z dzieciństwa. Mogła robić, przecież wiele innych rzeczy. Skończyła szkołę i studia z bardzo dobrymi wynikami. Posiadała ogromną wiedzę z zaklęć. Wiele ścieżek stało przed nią otworem. Wróciła do pubu i siedzącej naprzeciwko kobiety, która teraz przyglądała jej się dziwnie. Chociaż może nie tyle dziwnie co ciekawie. Ivy znała zresztą powód. Całkowicie pogrążyła się w rozmyślaniach i odpłynęła. Może kobieta zadała jej jakieś pytanie i oczekiwała teraz na odpowiedź? - Przepraszam, ostatnimi czasy chodzę bardzo rozkojarzona - odpowiedziała studentce jednocześnie tłumacząc się ze swojej chwilowej "nieobecności" jak i z ewentualnego braku odpowiedzi na zadane przez nią pytanie.
Ostatnio zmieniony przez Ivy Davies dnia Pon Sty 25 2021, 10:13, w całości zmieniany 1 raz
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Odniosła wrażenie, że kobietę zaskoczyła jej odpowiedź, bo przez dłuższą chwilę nic nie mówiła. Evedlyn jej jednak nie poganiała, a zamiast tego rozsiadła się wygodniej na krześle i nalała sobie kolejny kieliszek wina. Nie przeszkadzała jej cisza, która zapanowała przy ich stoliku. Fakt, lubiła sobie pogadać, ale wiedziała i rozumiała, że ciągły potok słów nie zawsze jest dobry. Obserwowała ludzi obecnych w pubie, ich zachowanie, miny, emocje rysujące się na ich twarzach. Starała się wychwycić jak najwięcej szczegółów z otaczającej ją rzeczywistości, by potem przenieść jej fragmenty do malowanych przez siebie obrazów. Najczęściej podczas malowania dawała się po prostu ponosić wyobraźni, ale czasami umieszczała w swoich obrazach jakieś symbole czy inne elementy, które widywała na co dzień, czy też w przeszłości, w różnych odwiedzanych krajach. Eve taki moment zastanawiania się nad tym, co naprawdę chce robić w życiu, zaliczyła kilka miesięcy wcześniej, gdy zaczęła mieć wątpliwości, czy już zawsze chce być tylko krawcową. Lubiła szyć, to prawda. Ale czasami miała wrażenie, że to za mało. I tak oto zrobiła kurs na malarza czarodziejskiego, a potem zapisała się na studia. Czy zrobiła dobrze? To się okaże. - Nie ma za co przepraszać, każdemu to się czasem zdarza - odpowiedziała Eve, uśmiechając się przyjaźnie. Jej samej czasem zdarzało się oderwać od rzeczywistości.
Na szczęście obawy Ivy, że zachowała się niekulturalnie i nie zaregowała na pytanie nie miały uzasadnienia. Między kobietami zapanowała cisza. Nie była to cisza niezręczna tylko bardziej cisza pozwalająca obu przetrawić informacje o nowo poznanej i wyrobić sobie o niej opinię. Eve sprawiała wrażenie charyzmatycznej i pomocnej. Co prawda kobieta wydawała się być naprawdę dobrą towarzyszką. Zaciekawiła Ivy swoją osobą. Była na pewno oryginalna i czuć było w niej duszę artystki. Profesorka była ciekawa, czy miała rację. Powoli popijając wino czekała na krok ze strony panny albo pani Dear. Tymczasem powróciła do swoich rozmyślań. Musiała coś zrobić z zachowaniem matki. Mogła pójść przykładowo na mugolski komisariat, ale szczerze wątpiła, że cokolwiek byłaby w stanie w ten sposób zdziałać. Przede wszystkim nie miała dowodów. Starsze rodzeństwo z całą pewnością stanęłoby po stronie matki. Poza tym nawet jeżeli policjanci by ją wysłuchali, a nawet wpisali matkę do kartoteki za nękanie, nic by to nie zmieniło. Ivy była pewna, że matki absolutnie by to nie powstrzymało. Wymyślałaby coraz to nowe i bardziej dotkliwe sposoby na nękanie kobiety. Nagle w jej umyśle zakiełkowała pewna szalona myśl. Gdzie matka nie mogłaby jej dosięgnąć? Nie brała oczywiście pod uwagę wyprowadzki z kraju. Ale co gdyby wyniosła się z Londynu? Przykładowo do Doliny Godryka. Tam nikt by jej nie znał i mogłaby zacząć wszystko od nowa. Jako, że miasteczko to było zamieszkane tylko przez czarodziei matka miałaby trudności z dostaniem się do niej. Wróciła jednak myślami do pubu słysząc pytanie kobiety.
Ostatnio zmieniony przez Ivy Davies dnia Pon Sty 25 2021, 10:14, w całości zmieniany 1 raz
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Nawet gdyby Ivy przez swoją chwilę zamyślenia nie odpowiedziała na jakieś jej pytanie, Evedlyn nie poczułaby się urażona ani nic podobnego. Należała do tego typu ludzi, którzy podchodzili do życia i wszystkiego, co ich spotyka, z dystansem. Potrafiła zrozumieć, że ktoś potrzebuje ciszy i milczenia, i w takiej sytuacji nie zmuszała nikogo do rozmowy. Nie wyrobiła sobie jeszcze zdania na temat towarzyszącej jej kobiety. Znała ją za krótko, by w jakikolwiek sposób ją oceniać. Wydawała się być jednak miła i budziła sympatię, więc Eve była do niej nastawiona pozytywnie. Popijała wino, wodząc wzrokiem po wnętrzu lokalu. Takie spokojne siedzenie było całkiem miłe i oczyszczało umysł z myśli i emocji nagromadzonych tam podczas całego dnia. Choć stwarzało również okoliczności do snucia innych rozmyślań, które mogły mieć tendencję do uciekania na niechciane tory. Dlatego po dłuższej chwili potrząsnęła głową i również wróciła do rzeczywistości. - Wybacz, że zapytam, ale czemu wybrałaś akurat ten bar? Rzadko można spotkać tutaj kogoś… podobnego do nas - przerwała w końcu ciszę, uśmiechając się do rozmówczyni.
Nie wiedziała jak odpowiedzieć na pytanie kobiety. W zasadzie sama nie znała na nie odpowiedzi. Nawet nie była sobie w stanie przypomnieć skąd mogła wiedzieć o tym pubie. - W zasadzie to przypadek. Zazwyczaj nie pojawiam się w takich barach - na początku postanowiła wyjaśnić w pewien sposób swoją obecność, gdyż nie chciała, aby studentka wyrobiła sobie na jej temat złą opinię. - Ostatnie wydarzenia w moim życiu i niektóre decyzje spowodowały, że czuję się niesamowicie wykończona. Zdaję sobie sprawę, że niekoniecznie jest to dobre miejsce na odpoczynek, ale jakoś mi od razu wpadło do głowy - dokończyła. - A ty? - wiedziała, że u starszych uczniów i studentów to pewnego rodzaju norma, ale mimo wszystko w jakiś sposób nie pasowało to Ivy do wizerunku Ev.
Ostatnio zmieniony przez Ivy Davies dnia Pon Sty 25 2021, 10:14, w całości zmieniany 1 raz
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Eve nie oceniała ludzi po pozorach, czy też na podstawie szczątkowych informacji, więc to, że spotkała Ivy w mugolskim pubie nie sprawiało, że wyrabiała sobie o niej jakąś spaczoną opinię. W końcu sama też tu przyszła, więc czemu miałaby potępiać czy myśleć źle o ludziach, których tu spotkała? Słysząc odpowiedź kobiety skinęła ze zrozumieniem głową. Chyba każdy miał czasem taki dzień, kiedy po prostu musiał odreagować w taki czy inny sposób. - Właściwie jest to miejsce równie dobre jak każde inne. Każdy ma przecież swój własny sposób na takie sytuacje, prawda? - zapytała z delikatnym uśmiechem na ustach. Jej zdaniem spokoje picie wina w pubie i tak było o wiele lepsze niż wyładowywanie emocji na innych, na przykład przez bicie ich lub coś podobnego. - Ja musiałam odreagować niepowodzenie w pracy - odpowiedziała, lekko wzruszając ramionami. - A ten bar wybrałam dlatego, że lubię niemagiczne alkohole i lokale. Chyba po prostu mam do nich słabość. Lubię też obserwować niemagów - dodała, ruchem głowy wskazując innych klientów lokalu. Sporo swojego życia spędziła wśród osób bez magii, więc była w jakiś sposób przywiązana do takiej prostej, niemagicznej rzeczywistości.
Całkowicie zgadzała się z Eve. Każdy ma czasem gorszy dzień. Coś nie wyjdzie w pracy, w szkole albo ktoś go skutecznie popsuje. Ponownie przypomniała sobie rozmowę, a w zasadzie kłótnię sprzed kilku godzin. Nie wiedziała jak ani tym bardziej dlaczego jej rodzeństwo tak ślepo wierzy matce. Cokolwiek by im nie powiedziała oni zrobią to. Tłumaczenie im jakie błędy podejmują nie przynosi żadnego skutku. Potrafi nimi tak umiejętnie manipulować. Właśnie manipulacja może być odpowiedzią do zagadki, którą próbuje rozwikłać Ivy. Być może matka zmanipulowała też ojca i tym samym skłoniła do popełnienia samobójstwa upozorowanego na zawał. Szybko jednak odrzuciła tę wersję. Żeby mieć na niego wpływ na odległość matka musiałaby posiadać magiczne zdolności, a tak nie jest. Nie mogła się dostać przecież do miejsca pracy taty, gdyż pracował w czarodziejskiej firmie, a ona była mugolaczką. Skupiła się ponownie na rozmowie w pubie. - Tak. Jak najbardziej się z tobą zgadzam - odpowiedziała ponownie sięgając po kieliszek z winem. Zwróciła też uwagę na słowo jakim kobieta określiła "zwykłych" ludzi nie posiadających magicznych zdolności. Najwidoczniej pochodziła zza oceanu albo chociaż miała tam przodków. Postanowiła jednak o to zapytać: - Niemagów, tak? Nie pochodzisz z Anglii, mam rację?
Ostatnio zmieniony przez Ivy Davies dnia Pon Sty 25 2021, 10:14, w całości zmieniany 1 raz
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Problemy Eve nie były aż tak poważne, jak problemy Ivy, ale każdy musiał się jakoś ze swoimi demonami zmierzyć. Evedlyn, od dziecka uczona raczej pozytywnego nastawienia do życia i beztroski, podchodziła do problemów mniej poważnie niż normlani ludzie. W końcu żadne zło nie trwa wiecznie, czyż nie? Właśnie takiego nastawienia nauczyła się będąc członkinią grupy artystycznej matki, i tak też nauczyła się podchodzić do wszelkich problemów. I choć nie zawsze jej to wychodziło, to w sporej części przypadków pozytywne myślenie było już połową sukcesu. Uśmiechnęła się, gdy kobieta zgodziła się z jej słowami. Zawsze to miło było nawiązać z kimś nić porozumienia, chociażby w tak błahej sprawie. Również sięgnęła po swój kieliszek i upiła trochę alkoholu. Słysząc pytanie towarzyszki uśmiechnęła się pod nosem z sentymentem i pokiwała powoli głową. - Mój ojciec jest stąd, ale wychowywałam się z Stanach, przy matce. Tutaj przybyłam jakieś sześć lat temu, w poszukiwaniu ojca właśnie. I tak jakoś zostałam na dłużej - odpowiedziała, nadal z sentymentalnym uśmiechem. Czasem ciężko było jej uwierzyć, że minęło już tyle lat. Wspomnienia z podróżowania z grupą były tak wyraźne i żywe, jakby to było zaledwie wczoraj. - Niech zgadnę, zdradziło mnie nazywanie mugoli niemagami? - zapytała z uśmiechem. Mimo lat spędzonych w tym kraju nadal posługiwała się zwrotami, których używała kiedyś w Stanach.
Jej przypuszczenia zostały potwierdzone. Charakterystyczne jednak słowa dla przybyłych zza oceanu były bardzo rzadko używane w Anglii. Swoją drogą ciekawe w jaki sposób wgląda życie czarodziejów w Stanach. Czym różni się tamtejsza szkoła magii od tej angielskiej, czy istnieją tam także osady lub miasteczka stuprocentowo zamieszkane przez czarodziejów takie jak Dolina Godryka? - Tak, rzeczywiście to niemagowie cię zdradzili - odpowiedziała z uśmiechem. Zdziwiła ją historia powrotu Eve na wyspy. Poszukiwania ojca. Niemal tak jak w jej głowie. Tyle, że ona nie szuka żywego ojca tylko sprawcy jego śmierci. Szybko jednak wyrzuciła te myśli z głowy. Chwilowo musiała się skupić na innych problemach i dopiero kiedy wyjdzie na prostą zająć się pewnego rodzaju śledztwem. - Mam do ciebie poważne pytanie... - nie wiedziała w jaki sposób je sformułować. Po chwili zastanowienia kontynuowała: - Jeżeli jako dorosła już osoba spełniłabyś marzenie z dzieciństwa, lecz okazałoby się, że nie uszczęśliwia cię tak jak tego oczekiwałaś, co byś zrobiła? Wiem, że to dziwne pytanie, ale potrzebuję pewnego rodzaju porady. Co zrobiłabyś, jeżeli okazałoby się, że to do czego dążyłaś całe życie i czemu poświęciłaś wiele lat nauki i ciężkiej pracy, jednak czułabyś, że nie jest to czego naprawdę oczekiwałaś od życia, że byłaś napędzana tylko dziecięcymi marzeniami - kiedy wreszcie to z siebie wyrzuciła, opadła na siedzenie i popijając wino czekała na odpowiedź kobiety.
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Eve była w tym kraju wystarczająco długo, by w jakimś stopniu przyswoić sobie to nowe, nieco odmienne na niektórych płaszczyznach słownictwo. Czasem jednak nie do końca myślała nad każdym sowim słowem i w takich chwilach posługiwała się słownictwem, które znała od dziecka. Najczęściej właśnie nazywała właśnie zwykłych ludzi niemagami, a nie mugolami, jak tutejsi czarodzieje. - Tak myślałam. Ale właściwie to wolę to określenie od 'mugoli'. Jakoś tak... brzmi przyjemniej. Nie wiem, jak to inaczej określić - powiedziała rozbawiona. Czasem tęskniła za Stanami i za ludźmi, których tam znała, i z którymi żyła. Po stracie matki życie tam jednak nie było takie samo. I nie wyobrażała sobie powrotu tam. Musiałaby zaczynać wszystko od nowa. Gdy Ivy wspomniała o pytaniu, Evedlyn odwróciła twarz w jej stronę. Nie chciała, żeby kobieta pomyślała, że błądzi myślami gdzieś indziej. Wysłuchała przedstawionej przez nią sprawy i na chwilę się zamyśliła. - Pewnie rzuciłabym to. Życie jest za krótkie żeby robić to, w czym się nie spełniamy i co nie daje nam radości - odpowiedziała po dłuższej chwili, wodząc palcem po brzegu kieliszka. - Ja sama po liku latach bycia krawcową zachciałam czegoś więcej. Zrobiłam kurs, zapisałam się na studia i teraz chcę zostać malarką. Kocham krawiectwo, ale czułam, że to jeszcze nie to - powiedziała, wzruszając ramionami. Uważała, że jeśli ma się możliwości, to trzeba z nich korzystać.
Nie wiedziała jak to stracić matkę. Sama nigdy nie miała kochającej rodzicielki. Wiedziała jednak jak to jest stracić ojca, a razem z nim dom, pieniądze i dosłownie wszystko. Dosłownie jak za dotknięciem magicznej różdżki. Stracić osobę, którą się najbardziej kochało w najmniej oczekiwanym momencie. Zostać wyrzuconym z domu, został z dnia na dzień dzieckiem ulicy, trafić do sierocińca. Później, zaraz po skończeniu podstawowej szkoły, zacząć pracować, aby mieć gdzie mieszkać i schronić się w te bardziej kapryśne dni. Na szczęście poza mnóstwem niepowodzeń i kilku niezbyt miło wspominanych osób na drodze Davies stanęło też wiele cudownych, życzliwych, troskliwych, często zaskoczonych jej sytuacją magów i nie tylko. Poniekąd zdanie poznanej kilkanaście minut temu kobiety, utwierdziło Ivy tylko w przekonaniu o słuszności podjętej już jakiś czas temu decyzji. Nie podchodziła jednak do tego w taki sposób jak Evedlyn. Ona przeszła już szkołę życia. Czasami miała wrażenie, że wszystko co miało jej się przydarzyć złego już się zdarzyło, a zaraz potem kolejne niemiłe wydarzenia miały miejsce. Wpadła w swego rodzaju rutynę. Przestała częściowo zauważać tych dobrych aspektów. Cały czas czekała na kolejną katastrofę, co nie pozwalało się jej z niczego cieszyć. - Tak, to jeszcze nie to...
Jak się okazało, mężczyźni mieli w sumie wolne i plany okazywały się takie, że mogli pokorzystać z tego czasu w sposób polegający na wyluzowaniu i pozbawieniu stresu wynikającego z upływu poprzednich dni. Zresztą, samo pójście do sklepu i rozwidlenie ścieżek jakoś średnio wyglądało w zdaniu Lowella, który ostatnimi czasy jakoś lgnął do ludzi. Czy to zadając się z młodszymi w celu ich edukacji, czy jednak traktując siebie samego na równi ze starszymi. Ot, życie niosło ze sobą wiele niespodzianek, a skoro pewne problemy powiązane z wcześniejszymi wydarzeniami zostały zażegnane, nie pozostawało nic innego, jak z tego życia jakoś korzystać. I celebrować, w zdrowym tego słowa znaczeniu, wszak ponowne pójście na Nokturn raczej byłoby pokłonem w zakresie panującego idiotyzmu. Szedł zatem z Borisem do okolicznego, czarodziejskiego baru, w którym to mogliby skorzystać z uroków atmosfery i zwyczajnie pogadać. Samemu Lowell nie zamierzał tykać alkoholu - od sprawy z zaginięciem, kiedy to narąbał się w cztery dupy i poniekąd przyczynił do takiego przebiegu zdarzeń, niespecjalnie przepadał za procentami. - Co do naprawy kryształu - powoli szedł do pubu o częściowo mroczniejszej opinii, lecz nie przejmował się tym wcale, dopóki wszystko pozostawało w spektrum legalności. Otworzył drzwi, wpuścił Zagumova, usiadł przy ladzie, gdyż innego sensu i innych kroków tutaj nie widział - trzeba wówczas zakupić nowy naszyjnik. Cała magia, która w nim drzemie, ulega zniszczeniu. - nie był to pozytywny scenariusz, ale gdyby przedmiot był powszechny, na pewno nie dzierżyłby w sobie takiej siły. Pewne rzeczy musiały trzymać się schematów, a skoro ktoś miał na nim zarobić, to nie obejmowało to żadnej gwarancji. - A co do szkoły, to obecnie jestem zawieszony. Także mam sporą ilość czasu. - nie wiedział, czy może sobie z tego żartować, ale prostym ruchem poprosił bezalkoholowy trunek, na co barman podniósł brew, by tym samym nalać go do niskiej szklanki. Felinus raz po raz obrócił ciecz w taki sposób, by radośnie okalała ścianki naczynia, spoglądając w ferwor niewielkiego tornada smakowego płynu.
Miała już trochę dość siedzenia w domu, mimo że przez ostatnie pół roku niesamowicie stęskniła się za rodzicami i ich (nie)rodzinnym brytyjskim domem. Wciąż nie mogła przyzwyczaić się do nowego miejsca. Wciąż przed oczami miała ich amerykański dom i wracając z Hogwartu, przyłapała się nawet na tym, że myślała o powrocie właśnie do niego, a nie do tego, który zlokalizowany jest w jednej z londyńskich magicznych dzielnic. Teraz jednak znajduje się tutaj. Wcześniej tylko głośno oznajmiła wszystkim członkom rodziny, że wychodzi i mają się o nią nie martwić i wróci nie wie kiedy i o której. Na całe szczęście pogoda była iście letnia i to nie taka w stylu brytyjskim, dlatego założyć mogła jedną ze swoich lżejszych sukienek, które w tutejszym klimacie zazwyczaj leżały na samym dnie jej szafy i nieśmiało czekały na ciepłe dni. A było ich cóż… mało. A napewno mniej niż w Ameryce. I bardzo za tym tęskniła. Zanim jednak znalazła się w jednym z mugolskich pubów, które bardzo chciała odwiedzić i czego jeszcze nie miała okazji uczynić, zaoszczędzone pieniądze wydała na kolejny tatuaż, odwiedzajac wcześniej studio, podobno jedno z najlepszych w mieście. Miała taki mały zwyczaj, zresztą kultywowany już od jakiegoś czasu, że na większe okazje i w przypadku kiedy miała na to wystarczający budżet, fundowała sobie nowy wzór, czego jej matka wprost nie mogła zdzierżyć, wciąż żywiąc nadzieje że Aurora pójdzie w ślady któregokolwiek z rodziców i rozpocznie nudną karierę polityczno-dyplomatyczną. Zresztą, nawet gdyby coś rzeczywiście strzeliło jej do głowy i gdyby postanowiła jednak pójść w tym kierunku, istnieją przecież sposoby pozwalające na zakrycie czegokolwiek co znajduje się na ciele. Dlatego wprost nienawidziła gadania jej rodzicielki na temat tego co robi a czego nie robi ze swoim wyglądem. W całym tym rozgardiaszu dobrze przynajmniej, że miała przy sobie Aleca, który w tej kwestii, jak i w wielu innych podzielał jej zdanie. Tatuaż zrobiła jednak już tydzień temu, wtedy kiedy rzeczywiście miała urodziny, a wychodząc ze studia minęła pub. Ten właśnie, przed którym teraz stoi. I powiedziała sobie wtedy, ze niedługo tu wróci i cóż…wróciła. Dlatego kiedy tylko znalazła się przed wejściem, momentalnie chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi, uprzednio szybko próbując ogarnąć niesforne włosy, które przez wiatr wpadały jej wprost na twarz. Nie chciała przecież wyglądać jak jakaś ostatnia pokraka, zwłaszcza że znajdowała się na cudzym terenie, jakim była mugolska część Londynu i znajdujący się w niej mugolski pub. I mimo, że czuła w żyłach lekką nutkę adrenaliny i podobało jej się to, nie mogła zaprzeczyć, że czuła się trochę jak intruz - z mugolami tak naprawdę ma tyle wspólnego, co z baletem. I chociaż od czasu do czasu lubi ich poobserwować, zobaczyć jak żyją bez magii, spróbować zrozumieć ich dziwne urządzenia, które podobno mają ułatwić życie, pewnie nigdy nie będzie czuła się wśród nich swobodnie. Pub przywitał ją tym śmiesznym akcentem, który początkowo skutecznie utrudniał jej komunikacje z Brytyjczykami, a także grającą gdzieś w tle muzyką. Był nieco zatłoczony, jednak nie na tyle, aby nie mogła znaleźć wolnego miejsca. Usiadła przy barze, na wysokim krześle barowym i poprosiła barmana o drinka, którego szczególnie upodobała sobie tego lata i który był chyba dość rzadko spotykany wśród czarodziejów - gin z tonikiem i sokiem z limonki, po czym całym ciałem skierowała się w stronę pubu i siedzących w nim ludzi.
Jego obecność w mugolskiej części Lodnynu wcale nie była czymś zaskakującym. Pomimo wielu tatusiów, to tych mugolskich zapamiętał najbardziej, nie żeby wyciągał z ich obecności jakiekolwiek nauki. To prędzej oni uczyli się czegoś od niego, przede wszystkim: nie posiadaj własnych dzieci, to tylko zbędny dodatek, a raczej wieczne utrapienie. To samo powtarzała im jego matka, co najzabawniejsze, w obecności swojego małego bękarta. Jak to uprzejmie go nazywała. A wracając do pięknej rzeczywistości, bo kto chciałby w ten cudowny wieczór zakrzątać sobie głowę ckliwymi wspominkami z dzieciństwa? Miał teraz dosyć istotniejsze kwestie do ogarnięcia, jak na przykład to, że został na lodzie, bo jego kumple do kompletnie złamasy. Kutasy również było dobrym określeniem, ale musiał zostawić trochę sił na występ. Jak udało mu się przekonać menadżera tego pubu, że występ tylko dwóch osób zastąpi mu koncert całego zespołu? Proste. Siła przebicia i urok osobisty to coś, z czego mógł wykładać. Sprawę ułatwiał fakt, że menadżer był kobietą i to nie dosyć starą, która nie złapałaby się na tych kilka zalotnych uśmiechów spod długich rzęs i kilku przydługawych kręconych włosów. Plus utracili na honorarium, a i tak uważał, że robili tu charytatywnie. Na szczęście wiedzieli jak i wybrnąć z tej sytuacji, ale brudną robotą miał zająć się ktoś inny. Rozstawanie się nie zajęło im zbyt dużo czasu, szczególnie że dzisiaj szli raczej w akustyczne brzmienie. Pomieszczenie było idealne, a już niejednokrotnie tutaj bywał, właśnie po to, aby posłuchać rozchodzenie się dźwięku. Zawsze było być gorzej, prawda? Nie przedstawiał ich i to nie dlatego, że nie musiał tego robić. Gwar głosów był zbyt donośny, a wiedział, jak irytujące było specjalne ogłaszanie swojej obecności na scenie. Przerywanie rozmów, niezbyt zabawnych żartów w towarzystwie... To wszystko psuło jedynie nastrój anonimowości. Ustawił się wygodnie na stołku, poprawiając gitarę na udzie i podciągając rękawy luźnej koszuli. Słyszał za sobą charakterystyczne skrzypienie siedziska przy fortepianie, wiedząc, że za kilka chwil będą już gotowi. Nie podniósł wzroku, nie obejrzał się na stoliki, czy ludzi podpierających ściany obok, po prostu zaczął grać, układając palce w tak dobrze znane pozycje. Muzyka miała być raczej spokojna, a głos znudzony. Nawet nie chodziło o przyciągnięcie uwagi, a o wypełnienie sali czymś znośnym, co nie przeszkodzi w tym, czym ktokolwiek się zajmował. Po półgodzinie musiał wstać, nie ze względu na zdrętwiałe pośladki, czy zaczerwienione opuszki palców. Musiał się napić, przepłukać gardło, aby jego głos nabrał jeszcze mocniejszego charakteru. Już dawno nie posługiwał się swoim rodzimym językiem, kiedyś uznawanym przez pewnych osobników za zakazanym. Pewnych, czyli tych, którzy próbowali ukryć jego niegodziwe korzenie. Przeczesał palcami włosy i odłożył sprzęt, wiedząc, że będzie musiał jeszcze dzisiaj tutaj wrócić. W tym momencie nie liczyło się coś znacznie ważniejszego. Naprawdę doceniał miejsca, w których można było palić bez wrogich spojrzeń i wytykania palcami, dlatego kiedy z ulgą wsunął papierosa do ust i odpalił go starą zapalniczką, jęknął, jakby nie znał przyjemniejszego uczucia. Zamawiając whisky, obejrzał się w bok, całkowicie przypadkowo i oczywiście jak zwykle bezczelnie. Jego wzrok przykuła osoba, która kierowała się w tym momencie do wolnych stolików, których było tutaj nadzwyczaj mało. Obrócił się i oparł łokciami o blat, przyglądając się poczynaniom nieznajomej. Ot, zwykła ludzka ciekawość, która jak zwykle wodziła jego zmysłami. Teraz przekrzywiał głowę i co jakiś czas zaciągał się wolno papierosem, aby zza dymu próbować dojrzeć sylwetki, którą chyba już zdążył zapamiętać. Odbił się od baru i skierował właśnie tam, sam nie mając swojego miejsca w tym pubie. Znaczy, miał swoje miejsce, ale siedzenie z kumplem, który zapewne gdzieś na zapleczu robi, Merlin wie co, z Merlin wie kim, wcale go dzisiaj nie interesowało. Kiedy indziej będzie bezbożnym podglądaczem. Kiedy dziewczyna usiadła przy jednym z mniejszych stolików, przysunął krzesło i sam zasiadł na swoim, okrakiem, opierając łokcie na oparciu siedzenia. -Pietro, pozwolisz, że zajmę, sama widzisz jak ciężko o godziwe miejsce.-Mruknął, kładąc swoje naczynie na blacie stolika, wysuwając dłoń do przodu, niespiesznie, a może nawet niechętnie. Co mogło być jedynie wrażeniem.
Aurora N. Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172
C. szczególne : Kilka tatuaży, burza loków na głowie, silny amerykański akcent
Mugole z całą pewnością stanowią jedną z najbardziej interesujących grup społecznych dla siedzącej w pubie gryfonki. Pewnie dlatego niejednokrotnie mieszkając jeszcze w Stanach organizowała sobie samotne wędrówki do niemagicznej części Nowego Jorku i z wielkim zaangażowaniem patrzyła jak żyją ów osobnicy. W Londynie jeszcze tego nie robiła. Co więcej - tak naprawdę prawie wcale nie zna tego miasta, chociaż razem z rodziną mieszka tu już ponad pół roku. Jedyną rzeczą, która faktycznie może stanowić usprawiedliwienie dla jej okropnej nieznajomości miasta jest fakt, że 5 miesięcy z tego okresu spędziła w zamku, usilnie próbując nadrobić wszelkie różnice programowe i poznając Hogwart, chociaż i tak nadal odnosi dziwne wrażenie, że szkoła ta kryje w sobie jeszcze wiele i najbliższe 3 lata studiów pewnie nie starczą, aby całkowicie się w nią wdrożyć. Miejsca takie jak te mają jednak swój niesamowity klimat, nawet jeżeli przesiąknięte są zapachem papierosów i alkoholu - zresztą to właśnie te dwie rzeczy są tego główną przyczyną. I ludzie, to oczywiste. Dlatego nawet głupie i wydawać by się mogło bezsensowne obserwowanie, dla Aurory stanowiło bardzo zajmujące i ciekawe zajęcie. Na moment nawet zawiesiła wzrok na małej scenie, na której dwóch muzyków wygrywało rytmiczną, aczkolwiek nienachalną melodie, a w wyobraźni próbowała zobrazować sobie siebie jako mugola. Ciekawe czym by się wówczas zajmowała. Muzyka nie trwała jednak długo. Niedługo po tym gdy weszła do pubu, duet postanowił zapewne zrobić sobie przerwę. Musieli grać już sporo przed jej przybyciem. Naturalnie nie miała nikomu za złe tego, że nagle zrobiło się ciszej, wszak nie spodziewała się nawet muzyki na żywo i wchodząc do pomieszczenia była tym naprawdę mile zaskoczona. Poza tym już po chwili w sali zrobiło się znów gwarno i głośno, a Aurora znów mogła wtopić się w tłum i spokojnie wypić zamówionego przed chwilą drinka. I kiedy ponownie podniosła go z blatu stołu, usłyszała dźwięk bezceremonialnie przesuwanego po podłodze krzesła. Zdziwiona uniosła lekko brwi, w tajemniczym przesuwaczu ów mebla rozpoznając jednego z muzyków, którzy jeszcze przed chwilą stali na podeście. Przez chwilę mu się przyglądała, sprawiając zapewne wrażenie jakby coś się w niej zacięło, po chwili jednak kiwnęła lekko głową, zupełnie jakby chciała dać mu pozwolenie na to aby się dosiadł, chociaż już dawno wygodnie rozłożył się na niezbyt wygodnym krześle. -Nie krępuj się. -Rzuciła w końcu, po czym upiła spory łyk trunku i gwałtownie odłożyła szklane naczynie, aby szybkim ruchem sprawdzić czy pospieszenie wrzucona wcześniej do torby różdżka nadal jest na swoim miejscu i czy aby na pewno z niej nie wystaje. W końcu trzymany kawałek drewna może zdziwić nawet najbardziej wyluzowanego mugola, a ona pospiesznie nie wymyśliłaby żadnego logicznego wytłumaczenia. Czasem ma niemały problem z szybkimi reakcjami. Wolała więc nie ryzykować. -Gdzie zgubiłeś kolegę? -Zapytała po chwili, wzrokiem i postawą znów wracając do siedzącego naprzeciwko chłopaka, po czym zorientowała się, że zagubione gdzieś w tym całym wypowiedzianym przez niego wcześniej zdaniu Pietro, jest zapewne jego imieniem, a ona rozkojarzona całą tą sytuacją wcale mu się nie przedstawiła. Rzuciła więc przepraszające spojrzenie, chociaż na Merlina nie ma obowiązku rozmawiania z obcymi, a tym bardziej mówieniu komukolwiek jak się nazywa, więc tym bardziej nie powinna nikomu wysyłać żadnych przepraszających spojrzeń, po czym chwyciła wyciągniętą w jej kierunku dłoń. -Aurora. -Podniosła szklankę z ginem i ruchem głowy wskazała stojące na blacie drugie naczynie, zapraszając tym samym swojego towarzysza do wiadomej czynności. -W takim razie za nową znajomość, Pietro. -Lekko uniosła kąciki ust, po czym zanurzyła je w gorzkim, orzeźwiającym trunku. Tak, to zdecydowanie jej smak tegorocznego lata.
Mugole niczym nie różnili się od czarodziei, powiedziałby nawet, że żyli o wiele ciekawszym życiem, pozbawionym udogodnień, z których korzystamy my. No, nie wszyscy, przecież nie możemy wrzucać każdego do jednego worka z wygodnym dla nas podpisem. Powiedzmy sobie jedno, wszyscy byli ulepieni z tej samej gliny i wszyscy żyli w podobnym syfie. Jego perspektywa nie dotyczyła tylko tej ze sceny, gdzie faktycznie wszystko mogło wyglądać identycznie. Obserwował swoje otoczenie i ludzi w każdym miejscu, w którym się znajdował. Od dzieciaka, kiedy matka zabierała go na swoje występy, kiedy siedział wraz z resztą widowni lub kiedy obserwował ją zza kotar, wraz z jej współpracownikami, którzy według niej byli niczym innym jak tłem dla jej osobistości. Nie powinien oglądać się za nieznajomymi kobietami. W tym momencie powinien raczej poszukać menadżerki lokalu, aby porozmawiać z nią na konkretny temat, kolejnej zmiany w liczbie muzyków, która miała wystąpić po przerwie. Na pewno nie będzie zadowolona, a ucierpi na tym dobre imię ich zespołu. Oczywiście nie jego, jednostki, która nawet w tej czteroosobowej grupie znajdowała się na całkowicie innym poziomie zaangażowania. Dla większości członków takie miejsca nie miały znaczenia, nie wiązały swojej przyszłości z mugolskim światem muzycznym. Pietro znał je aż zza dobrze, aby wiedzieć, w jaki konkretnie sposób powinien postępować i jak cały ten system działał. W sumie działa podobnie jak ten drugi, nie ma tu niczego wielce skomplikowanego. Korzystał ze swojej wiedzy i doświadczeniu innych ludzi, a fakt, że był przy tym egoistą... Cóż, nic zdrożnego! Żyjemy w podłym świecie. Nie zamierzał. W sumie to nie pamięta sytuacji, w której poczułby się, chociaż odrobinę zażenowany czy skrępowany. Mógłby wyjść na scenę i zagrać bez żadnego odzienia, a i tak czułby się na swoim miejscu. Picie z nieznajomą było naturalnym następstwem każdego występu, chociaż to mogłoby źle o nim świadczyć. Cóż, zwykle siedzieli w większym gronie, z kumplami z zespołu, którzy na pewno schlaliby się do tego stopnia, że zmuszony byłby kończyć występ samotnie. Odpowiadało mu to. Rozejrzał się, jakby faktycznie szukał go w tłumie. Doskonale wiedział, gdzie w tym momencie się znajdował, ale to przynajmniej wygląda tak, jakby przejmował się swoim kompanem.-Hm, na pewno daje w tym momencie własny koncert. Chyba widziałem w tłumie jego dziewczynę.-Wzruszył ramionami, w sumie to nie wiedział, czy to faktycznie była jego dziewczyna. Widywał ją kilka razy, a przynajmniej tak mu się wydawało. Wysoka, szatynka. Tyle pamiętał. Oh, przeprosiny nie były konieczne, nie wymagał ich, zapewne nawet by ich nie przyjął. Uniósł naczynie do góry i upił spory łyk swojego trunku, przyjmując chłodny napój jak lekarstwo dla jego zmęczonej duszy. -O, to myślisz, że ta znajomość przetrwa poza murami tego pubu? Wychodzisz daleko w przyszłość, a ja ledwo poznałem Twoje imię.-Powiedział spokojnie, a chociaż wyraz jego twarzy nieznacznie się zmienił, można było uznać, że żartował.
Aurora N. Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172
C. szczególne : Kilka tatuaży, burza loków na głowie, silny amerykański akcent
Chciałoby się napisać, że Aurora również nie powinna tu z nim siedzieć. Wszak nie ma w zwyczaju rozmawiać z nieznajomymi, a w dodatku z takimi, którzy nie należą do jej świata, chociaż oczywiście nie miałaby problemu gdyby ktoś postawił ją przed tłumem mugoli i rozkazał z nimi pogadać. Przecież jak już wcześniej zostało wspomniane, uważa ich za niezwykle interesujących ludzi! Trudność sprawiałoby jej pewnie tylko uważanie, żeby nie palnąć czegoś dla nich kompletnie niezrozumiałego. Jednak teraz siedząc w mugolskim pubie nie widziała żadnych przeciwwskazań dla jakichkolwiek interakcji z innymi klientami, bądź jak w tym przypadku - muzykami, a może nawet podświadomie liczyła na to, że spotka tu kogoś interesującego. W końcu przecież przyszła tu sama. -Oh, oczywiście. Pewnie tak jest. -Odpowiedziała po chwili i machinalnie rozejrzała się po pomieszczeniu, podobnie jak chwile wcześniej siedzący obok nieznajomy, zupełnie jakby chciała odnaleźć tego drugiego członka zespołu, chociaż tak naprawdę wcale nie pamietała jak wyglądał i zapewne nie poznałaby go nawet jakby właśnie przeszedł obok niej. -Jesteście tylko we dwóch? -Zapytała po chwili i ponownie wzrok skierowała w stronę jej dzisiejszego kompana. Mimo, że sama z muzyką miała tyle wspólnego, ile z mugolską piłką nożną, od zawsze interesowała się szeroko pojętą sztuką i bardzo zazdrościła bratu jego muzycznego talentu. Jej pozostało jedynie włóczenie się z galerii do galerii i podziwianie tego, co większość osób uważa jednak za coś kompletnie niezrozumiałego. A czasem udało jej się nawet kupić coś fajnego w antykwariacie! Dlatego tez spotkanie kogoś kto rzeczywiście gra w zespole, nawet dla niej nieznanym, stanowiło niezwykłe ubarwienie dzisiejszego wieczoru. -Hmmm, myśle, że nie… -Odpowiedziała po dłuższej chwili, sprawiając przez chwile wrażenie, jakby rzeczywiście się nad tym zastanawiała. Prawda jest jednak taka, że z całą pewnością owa znajomość skończy się równie szybko jak się rozpoczęła - w chwili gdy ktokolwiek z ich dwójki przekroczy próg pubu, w którym teraz siedzieli. -Ale każda okazja jest dobra do świętowania, a może można jakoś wykorzystać fakt, że prawdopodobnie widzimy się pierwszy i ostatni raz. -Uniosła swój kieliszek do góry i z niemym „na zdrowie” wypiła pozostałą zawartość cierpkiego, ale jakże orzeźwiającego napoju, pozostawiając ostatnie wypowiedziane przez nią zdanie do dowolnej interpretacji. Po chwili odstawiła naczynie na blat stołu i paznokciami zaczęła wbijać rytmiczną melodię, a wzrok skupiła na siedzącym obok chłopaku. -Skąd pochodzisz? -Zwykła ludzka ciekawość wzięła górę. Już po pierwszym spojrzeniu wiedziała, że nie jest stąd, a nie angielsko brzmiące imię „Piętro” skutecznie utwierdziło ją w tym przekonaniu. Sama nie jest Brytyjką, dlatego niezmiernie interesują ją losy ludzi, którzy znaleźli się z obcym dla siebie miejscu.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
28.06.2022 | londyn, pub "the trolley" boris zagumov & hawk a. keaton
Boli w kieszeń. Myślę, gdy zamawiam kolejne piwo, siedząc w jednym z pubów w Londynie. Niczym rzut monetą wszystko wydaje się być zależne od tego, jak karty losu postanowią się uśmiechnąć w kierunku delikwenta. Kimże jesteśmy w obliczu rzeczy najróżniejszych, jakoby przewijających się poprzez zarówno szczęścia, jak i ich brak; poprzez wydarzenia sięgające pozytywnego podejścia do życia, jak i poprzez wydarzenia, które zdzierają z człowieka tę nadzieję konieczną, snującą się pod czaszką niczym zabłąkany, szukający właściciela pies? Nie mam bladego pojęcia. Zresztą, gdy żłopie się alkohol, tego typu rozterki albo nabierają na sile, albo schodzą na bok, stając się jedynie wspomnieniem do momentu obudzenia się w łóżku i przypomnienia, w której to czasoprzestrzeni człowiek (prawdopodobnie) żyje. Ze względu na brak towarzystwa i powoli odczuwalny wpływ procentów, coś pomiędzy. Między ignorancją a zakłopotaniem istnienia takich sytuacji, między kolejnym zastanowieniem się nad tym, czy likier kokosowy będzie dobry, czy jednak lecieć ciągle w kolejne piwa, przypominając sobie smak zagranicznego alkoholu z wydarzenia zwanym Nowym Rokiem. Przynajmniej - jeżeli tylko przypomnę sobie wezwać skrzatkę - nie będzie mi dane sprawdzać wygodności najróżniejszych uliczek i nocą zimnej kostki brukowej połączonej z ulewami. Parę osób znajduje się w barze - nie oszukując się, jest to przede wszystkim barman czyszczący pieczołowicie szklanki, od czasu do czasu snujący swoim spojrzeniem po obecnych klientach. W kącie starsza kobieta - zdecydowanie starsza - przy drinku popala dość mocne papierosy, pozwalając tym samym na unoszenie się dymu w pomieszczeniu, a przy jednym ze stolików mężczyźni rozmawiają - jak domniemam - o pracy. Mimo umiejscowienia lokalu w centrum i poza magiczną strefą, wydaje się on mieć nieco własnych tajemnic, które raczej nie powinny ujrzeć ani światła dziennego, ani błysku w oczach umierającego człowieka. Spokój zakłóca tak naprawdę wejście jednej ze sylwetek nie do końca mi znanych, ale skojarzonych z sytuacją, która miała niedawno miejsce. Na początku spoglądam uważnie, ale nie na tyle nachalnie, ażeby zostało to nieprawidłowo odebrane. Upijam łyk alkoholu, mając nadzieję, iż stróż prawa - jak mi się udało chyba dobrze wywnioskować po naszym wcześniejszym, dość ironicznie "przyjemnym" spotkaniu w jednej z alejek - postanowi opuścić to miejsce. Bądź co bądź, usiąść gdzieś indziej. Tak, powinno to tak działać, prawda?
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Wchodząc do baru, Boris nie oczekiwał kolejnego niespodziewanego spotkania, a zwłaszcza spotkania osoby, która chcąc nie chcąc nie wypadła najlepiej przy pierwszym ich spotkaniu. Na nieszczęście dla chłopaka, Rosjanin poinformował już dyrektorkę Hogwartu o całym zajściu, więc może nie od razu, ale za jakiś czas, młodzik zostanie zreformowany, żeby następnym razem, o ile taki by był, wypadł lepiej przy spotkaniu z ministerskimi oficjelami. Tak jak przestępca nie może oprzeć się pokusie powrotu na miejsce zbrodni, tak i pracownik Ministerstwa nie mógł stać biernie w miejscu, dlatego też postanowił niezwłocznie udać się w stronę pana Raucha i usiąść obok niego. -Witam Panie Juliusie!- powiedział z wyraźnie fałszywym uśmiechem Zagumov, kładąc energicznie rękę na ramieniu lekko podpitego chłopaka. O ile na początku wątpił, w prawdziwość danych, podanych mu kilka dni temu, o tyle teraz wiedział, że osoba, którą widzi wsypała kogoś, albo siebie, albo kolegę ze szkoły. Nie mógł powstrzymać się od pewnego rodzaju... Radości, którą czuł wewnątrz, chociaż lepszym określeniem byłaby szydera, z ledwo tłumionym parsknięciem podczas przywitania. -Czemu siedzi Pan tak samemu? Jakiś smutek do zalania?- zapytał się, nie powstrzymując rozszerzającego uśmiechu. Jednocześnie przywołał do siebie barmana, prosząc go o nalanie mu jakiejś dobrej napitku, bo w końcu nie przyszedł tutaj, żeby siedzieć o suchej mordzie. -Dotarły do Pana, Panie Rauch może wieści ze szkoły?- zapytał się biorąc pierwszy, energiczny łyk, obserwując przy tym uważnie reakcję rozmówcy. Nie chciał, żeby mu coś umknęło. Normalnie nie bawiły go takie sytuacje, ale musiał korzystać z okazji, póki mały blondyn- potencjalny kłamczuszek- siedział przed nim.