Mugolski pub. Przeważnie we dnie świeci pustkami, a życie zaczyna się tutaj dopiero wieczorem. Bezpieczny (przynajmniej według właścicieli), ale trochę "mroczniejszy". Mieści się w centrum Londynu.
Autor
Wiadomość
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Przybycie nieznajomego - de facto znajomego, ale nie do końca, prędzej tajemniczej osoby, którą miałem okazję spotkać wcześniej, co zwiastowało burzowe chmury - działa niczym zimny prysznic. Nie, inaczej - wiadro pomyi z dni poprzednich, jakoby udowadniajace, że nie zawsze da się uniknąć potencjalnych problemów. Jak lód otulający skrzętnie serce nie daje w żaden sposób odpocząć. Człowiek nie staje się trzeźwy, ale odczuwa za to od razu konieczność powrotu do prędzej "prawidłowej" postawy - mimo że chwyta tym samym za naczynie zawierające w sobie więcej niż jedną normalną butelkę piwa. W przeciwieństwie do stróża prawa nie jest mi do uśmiechu. Unikanie kontaktu wzrokowego, tak naturalne w moim przypadku, nie pozwala uniknięcia podniesionych do góry kącików ust, jakie to przejawiają w sobie coś więcej, niż tylko i wyłącznie sztuczność. Dotyk wcale nie pomaga - jakoby nie tyle był skażony, co prędzej nieproszony. Odruchowo wręcz ramię ruszyłoby się do odruchu strzepnięcia, ale skutecznie się przed tym powstrzymuję. - Dzień dobry- - staram się zachować powagę, popijając przy tym samym łyk piwa, ale teraz to z parę razy bardziej trzeźwo. Nie podoba mi się to i w sumie to najchętniej bym wyszedł, ale też - byłoby to co najmniej podejrzane. W mniemaniu nieznajomego. Przynajmniej alkohol pozwala na mniejszą ilość zająknięć niż zazwyczaj. - Ojej, jakie to uprzejme. - już raz ktoś testował moją cierpliwość. Pamiętam doskonale, jakimi metodami posługiwał się Ravinger i jakoś niezbyt mi się morda cieszy na taką możliwość. - O-Otóż... otóż pić można bez przyczyny. Nie trzeba mieć jej szczególnej. - ot, to kwestia sporna. Z jednej strony koniec roku szkolnego. Z drugiej - konieczność zastanowienia się, jakie kroki należy począć dalej. A informacji jak ostatni idiota na swój temat nie zamierzam sprzedawać. Na wieść o informacjach zastanawiam się, czy typ blefuje, czy też i nie. Zgłosił? A może nie? W sumie miał do tego pełne prawo, ale teraz kwestia sporna w zakresie uwierzenia, czy cokolwiek tego typu miało miejsce. Dawno ktoś mnie nie stawiał pod działaniem na dwa obozy, w związku z czym wiem, iż muszę działać ostrożnie, nie dając po sobie poznać lekkiego spięcia mięśni. - Jeżeli chodzi, no cóż... o wakacje, to poza zgłoszeniami - absolutnie nic. - jeszcze czego, myśli człowiek, że inni wiedzą, gdzie będzie wycieczka? Aż powstrzymuję się od uśmiechu. Dobre sobie. Na razie najlepiej jest zagrać bezpieczną kartą, dzięki której uniknięcie wtopy będzie w sumie najbardziej możliwe. Poza tym, w obliczu kończącego się roku szkolnego jest to chętnie wybierany temat, prawda?
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Boris był w stanie zauważyć, że chłopak, z którym miał przyjemność rozmawiać lekko się spiął i osowiał. Nie dziwił mu się, bo w końcu ich ostatnie spotkanie nie mogło zostać zaliczone u niego do udanych. Teraz przynajmniej ma się bardziej na baczności, dzięki czemu Rosjanin może nie mieć powodu pisania kolejnej skargi -Trochę źle to brzmi- chociaż samemu lubił golnąć sobie jednego czy dziesięć głębszych, to nie dziwił się i tym samym nie pochwalał podobnego zachowania wśród młodzieży czarodziejskiej. W końcu ten świat nie potrzebuje więcej borysiątek, chociaż oczywiście są też plusy takiego nawyku, mianowicie puby, bary i inne kluby nie zbankrutują przez brak klienteli. -Rozumiem, że się wybierasz ze znajomymi ze szkoły na te wakacje, tak?- znowu nie mógł powstrzymać uśmiechu, wiedząc, że w razie odpowiedzi twierdzącej co najmniej parsknie. Blondyn po jego reakcji mógł się domyślać, lub też i nie, że Zagumov zjawi się w pełni swoich sił i gracji na tegorocznym wyjeździe, by odetchnąć trochę od zgiełku miasta.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Obecność stróża prawa wcale mnie nie cieszy. Nic dziwnego, że staram się uważać na własne słowa, ażeby mieć pełnię możliwości wybrnięcia, gdyby poszło coś nie tak. Spokojnie - jakoby mówię pod kopułą czaszki sam do siebie, chcąc uspokoić powoli rozjuszane, wewnętrzne zwierzę, w którego to tęczówkach jawi się strach. Źrenice nienaturalnie rozszerzają, a samo ciało staje powoli gotowe do ataku. Mądry jastrząb chowa swoje szpony. I staram się tego trzymać. Gra pozorów, choć nie do końca przyjemna i obarczona ryzykiem niepowodzenia, jest obecnie jednym z najbardziej dostosowanych rozwiązań i ścieżek. Anarchista ze mnie żaden, więc prędzej staram się siłą argumentów jakoś przez to przebrnąć - choć usta moczące się raz po raz w alkoholu chcą czasami powiedzieć o jedno słowo za dużo. - Źle? - podnoszę brwi, jakoby udając zaskoczenie. Fakt faktem, w moim przypadku alkohol często jest metodą ucieczki od jednego problemu do drugiego, choć staram się to jakoś kontrolować. Najwidoczniej niezbyt skutecznie, zważywszy uwagę na to, że kolejny raz ląduje w mniej znanym dla czarodziejów barze, chcąc uzyskać trochę świętego spokoju. Ale na co i modły do bóstw najwyższych, skoro świat magiczny tak naprawdę czai się wszędzie? Sam Merlin wie. - Nigdy nie korzystałeś z takiej... możliwości? - pytanie opuszcza usta tym razem zaskakująco gładko. - Wiele rzeczy źle wygląda, o wiele gorzej niż... no cóż, moje sączenie alkoholu w samotności. M-Myślę, że to one wymagają uwagi. - nie ja. W końcu to inni biegają z narzędziami gotowymi do stworzenia przy złej i bardzo niestabilnej pod względem relacji międzyludzkich iskry. Iskry, która może pochłonąć wiele innych istot - i to tylko za sprawą drewnianego patyczka. - Możliwe. - nie podobają mi się te pytania i nie wątpię, że funkcjonariusz publiczny nie podpiąłby pod nie żadnego paragrafu. - Zgaduję, ż-że ty także. Ale pod względem służbowym. - te słowa powiadam ostrożnie. W końcu wycieczka jest otwarta dla wszystkich - a osoby doświadczone pod względem magii są jednak bardziej przydatne.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Patrzył jak chłopak popija kolejne łyki napoju z procentami, samemu robiąc to samo. Ciekawiło go, w jaki sposób rozwinie się to spotkanie i chociaż kusiło go, żeby dalej prowokować siedzącą naprzeciwko niego osobę, to postanowił się ograniczyć do prostych, w miarę neutralnych odpowiedzi. -Tak- picie samemu, a na dodatek bez jakiegokolwiek powodu nie mogło oznaczać niczego dobrego, w mniemaniu Borisa oczywiście. Zwłaszcza kiedy robiło się to w peryferyjnym pubie, takim jak ten, w którym obecnie przebywają. -Korzystałem i dalej korzystam, ale to nie znaczy, że pochwalam takie zachowanie-nie zamierzał mu kłamać, robiąc z siebie idealnego czarodzieja, w końcu przyszedł tutaj po to, żeby właśnie samemu się napić. Oczywiście jak za każdym razem taka sytuacja miała miejsce, liczył, że trafi na kogoś do kogo będzie mógł otworzyć gębę raz na jakiś czas. -Tak, ktoś musi pilnować, żeby nie powtórzyła się sytuacja sprzed roku. Mamy już wystarczająco dużo problemów na głowie w Ministerstwie, więc nie potrzebna nam jest kolejna afera- jeżeli znowu jakieś dzieciaki sprawiłyby takie problemy jak to miało miejsce w Arabii, to osobiście by dopilnował, żeby ich życie nie było lekkie. Robienie takich rzeczy, zwłaszcza gdyby on był w okolicy, sprawiłoby tylko wszystkim kłopoty.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Obecność nie pomaga - wydaje się być kamieniem. Leżącym na sercu, pełnym winy, a przede wszystkim braku możliwości wyniesienia z tej rozmowy czegoś więcej. Przynajmniej na początku, gdy pub wygląda nadal tak samo, choć znamiona krążącej atmosfery przypomina prędzej drapieżniki, które to oczekują na odpowiedni moment do ataku. Nie martwię się o siebie. Martwię się zazwyczaj o innych, choć i też, nie chciałbym mieć żadnych problemów z obowiązującym w magicznym świecie prawem. Nieważne, jak bardzo nastawione byłoby na dość niezdrowe schematy, widoczne czasami gołym okiem. Nadużywanie praw zdarza się zaskakująco często i chyba tylko wpływ matki pozwala mi wykryć, na co inni mogą w tym zakresie sobie pozwolić. Huh - myślę jedynie, gdy ten odpowiada. Nie wiem, co mam o tym sądzić, w związku z czym mrużę oczy, popijając nadal z kufla zakupiony alkohol. Lubię, zwyczajnie lubię, a od dłuższego czasu zdarza się to nieco rzadziej. Nadal często, ale nie tak często, ażeby organizm chciał wysiąść po kilkudniowych alkoholowych libacjach. - Wielu elementów zachowania nie pochwalamy... - moralizacja nie idzie idealnie w moim kierunku, inaczej - nie jest tym, co da się łatwo osiągnąć. Chodzenie własnymi ścieżkami pozwala tym samym na mniejszą ślepotę i mniejsze poddanie się cudzej woli. Zabawne, jak zwyczajny stróż prawa - tak przynajmniej mam nadzieję - zwyczajnie zwraca mi uwagę w tym zakresie. - Śmiertelny Nokturn posiada na swoich ulicach bardziej wymagające uwagi jednostki. - zaznaczam; delikatnie, lekko, być może wbijając szpileczkę z trucizną, chcąc zwrócić uprzejmie uwagę, że jednak pod naszym nosem mogą dziać się inne, bardziej wymagające uwagi rzeczy. - To z tymi b-beduinami? - pytam się. Szczegółów aż tak nie znam, ale nie ma bata, żeby nikt o tym nie wiedział. Zresztą, aż mnie szok bierze, jakim cudem rodzice dzieciaków, które udały się na "odmieniającą życie podróż" nie pozwały władz o zaszkodzenie. A podobno, jeżeli wierzyć krążącym wokół tego tematu pogłoskom, w ruch nie szły zwyczajne zaklęcia. Właśnie. Muszę sobie kupić za jakiś czas, o ile napływ gotówki na to pozwoli, nową różdżkę. - Łatwo niestety o kolejną. - prycham. - Zgrai dzieciaków korzystających z magii nie zdołasz upilnować, tak samo zgrai mieszkańców. To tak, jakby dorośli czarodzieje chcieli ogarnąć armię prawie-dorosłych-czarodziejów, którzy mają własną wolę. - to jest smutne. Smutne na tyle, iż w sumie dzierżenie ze sobą patyczka o magicznej mocy jest zarówno zbawieniem, jak i znacznym ryzykiem. - Czy w tym wieku byłbyś... byłbyś w stanie określić to, co jest dla ciebie dobre? Albo złe? System prawny, jak i zasady, mimo że są doskonalone z pokolenia na pokolenie, niosą ze sobą ziarno braku sprawiedliwości. Systemy da się oszukać, o ile posiada się ku temu zagwozdkę. Da się nimi... no cóż, zrobić krzywdę. - nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś na mnie chciał się za to odegrać.; wzdycham, wiedząc doskonale o tym, że świat nie jest łagodny. Posiada w sobie znamię okrucieństwa, a i na same tego typu rozmyślania zaczyna mnie boleć głowa. - Nie upilnujesz. Osobom o zagubionym osądzie podaje się różdżki mogące zarówno pomagać, jak i szkodzić. To w sumie... w sumie tylko kwestia czasu, aż coś się wydarzy. - upijam łyk ze szklanki, dłonią dotykając kieszeni w poszukiwaniu paczki chusteczek. - Niezależnie od tego, jak byś się do tego przykładał. - trudna do przełknięcia tabletka.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Podobnie jak chłopak, samemu napił się piwa, widząc, że blondyn rozmyśla nad odpowiedzią trochę dłużej. Nie przeszkadzało mu to, w końcu osobiście wolał by jego rozmówca ostrożnie dobierał słowa. Nie chodziło mu o to, że miałby problem z jakimiś zaczepkami, ale wolał nie marnować sobie czasu na zbyteczne kłótnie. -Tak, ale na twoje nieszczęście innych osób tutaj nie znam, więc nie będę głosił kazania dla każdego. Możesz uważać, że cię męczę, a możesz też to wziąć do serca- rzadko kiedy zajmował się moralizowaniem innych, ostatni raz robił to tylko w otoczeniu rodzinnym i przy osobach o zbliżonych relacjach, więc takie odstępstwo nie było w jego stylu, nie miał jednak nic przeciwko kontynuowaniu i przeniesieniu rozmowy na bardziej poważny, solidniejszy grunt. -Nokturnem Ministerstwo zajmować się będzie w swoim czasie, na obecną chwilę z tego co wiem są podejmowane działania ograniczające w odpowiednim stopniu nielegalne działalności- planował osobiście zająć się tą sprawą, jednak nie do końca miał na to czas. Samo istnienie Nokturnu ułatwiało sprawę jego współpracownikom, ponieważ osoby mniej ogarnięte, parające się czarną magią i innymi zakazanymi sztukami, gromadziły się w jednym miejscu. Ewentualne rozbicie takiego miejsca doprowadziłoby do rozdrobnienia się społeczności praktykujących nieodpowiednie czynności, przez co trudniej byłoby to ogarnąć, przez co z kolei mogłoby powstać niemałe zamieszanie. -Tak- nie był zadowolony z tego co się stało, ani z tego w jaki sposób poradzono sobie ze sprawcami tego zajścia, ale wiedział, że następna taka kompromitacja nie ujdzie nikomu płazem. -Całkowicie ograniczyć się ich nie będzie dało, jednak świadomość, że przedstawiciele prawa znajdują się tuż obok nich, może działać otrzeźwiająco w pewnych sytuacjach-
-Nie, młody wiek wiąże się z pewnymi brakami w wiedzy, a raczej powinienem powiedzieć doświadczeniu, dlatego ważne jest, by czarodzieje w okresie adolescencji mieli odpowiednie wzorce i osoby, które potrafiłyby im wskazać co powinno, a czego nie powinno się robić i motywować je do podejmowania dobrych decyzji.- liczył, że jego obecność będzie odpowiednio demotywującym czynnikiem, bo szczerze nie miał ochoty odpowiadać przed nikim i za nikogo w razie ewentualnych niesnasków. W końcu może, jeżeli coś ktoś by zrobił, Ministerstwo postanowiłoby się zaangażować bardziej w sprawy Hogwartu i w to, jak przygotowywani są niektórzy uczniowie do życia w dorosłym społeczeństwie -Nie da się stworzyć idealnego systemu prawnego. Co do wykorzystywania prawa do złych celów, tak, da się tak zrobić, dlatego mamy osoby zajmujące się prawem, które w razie zaistnienia takiej sytuacji, są w stanie skorygować pewne zapisy, żeby nie doszło do powtórzenia podobnej "akcji"- na szczęście w Ministerstwie mieli kilka ogarniętych osób, które potrafiły być na tyle zdeterminowane, by ułatwić życie osobom o magicznych zdolnościach i dopilnować, by te o złych zamiarach nie miały zbyt wielkiego pola do popisu. -Nie mamy systemu prewencyjnego, ale wciąż akcje podejmowane przez Ministerstwo w sprawie niepożądanych osób, zniechęcają w dobry sposób innych do podążania ich śladami- gdyby dało się zawczasu przewidzieć, kto i co złego zrobi, to wtedy życie byłoby o wiele lepsze, ale niestety musieli skupiać się na tym, by niwelować skutki działań pewnych czarodziejów i czarodziejek.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Niektóre tematy są ciężkie - niektóre również na sercu wagę mają zdecydowanie większą od innych, odbierając resztki sił. Wszystko zależy od własnego podejścia do poszczególnych aspektów rozmowy. - To prawda. Nie da się każdemu w sumie prawić kazań. Nie da się poznać po wyglądzie... czy czymkolwiek innym. - i chociaż wygląd odgrywa kluczową rolę wbrew wszelkim osobom, które twierdzą, że tak nie jest, poprzez społeczne struktury łatwiej jest przypisać osoby posiadające tatuaże bądź piercingi do bańki potencjalnych kryminalistów. A to głównie dlatego, bo kojarzy się to z poszczególnymi ugrupowaniami społecznymi - jakby nie było, poplecznicy kogokolwiek podejmują się właśnie takiej formy "utwierdzenia" innych w swoich poglądach. Wróć; każda racja może zostać zanegowana w imię innej racji. Świat ulega zawsze rozmyciu, gdy dochodzi głos innych ludzi, mniej miękki, mniej komfortowy, a boleśnie, jakoby osiągając stan apogeum, dowala. Zabiera wdech, obdziera skórę dłoni na dłoniach. - Tak naprawdę nie da się tego wyplenić... prawda? - palce automatycznie próbują sięgnąć do kieszonki spodni, aby wyczuć fakturę papieru podtrzymującego w środku gilzy nabite mieszanką mocnego, specyficznego tytoniu, acz odmiennego od tego, który nam towarzyszył przy ostatnim spotkaniu. - Przynajmniej się to nie rozłazi- - Nokturn w swoich silnych szczękach trzyma wszelkie możliwe nielegalne interesy, które powinny teoretycznie zniknąć. Czarny rynek posiada w swoich mrocznych objęciach specyficzne jednostki, stanowiąc dla nich ekosystem. Niemniej, jeżeli doszłoby do rozbicia tegoż miejsca, nie wątpię w to, iż zaraza pokoleniowa przeniosłaby się na wcześniej pozbawione dużej skazy uliczki Londynu. Ale to obejmuje w sumie wszystkie inne aspekty życia codziennego, uderzające w podświadomość jeszcze bardziej. - Albo prowokująco. - władzę nad głosem zabiera mi lekka chrypka, którą odchrząkuję kulturalnie. W końcu wiele osób nie będzie zwracało uwagi na to, czy ktoś patrzy na ręce. Liczy się tylko efekt - skupienie na siebie uwagi. - Niby podejście masz dobre- - rozpoczynam, ponownie biorąc łyk orzeźwiającego piwa. Przynajmniej nikt nie podsłuchuje tej rozmowy; pomieszczenie charakteryzuje się nadal niewielką ilością osób, głównie ze względu na reputację godną pozazdroszczenia. Ironicznie, rzecz ujmując. - Ale trzeba wziąć pod uwagę to, gdzie różnica pokoleniowa zaciera się z różnicą czasów, w których dorastaliśmy... To znaczy się, młodzi idą nowszymi standardami. Starsi pielęgnują to, co było dla nich tak samo wartościowe i tak samo "nowymi standardami", jak dla nas teraz jest wiele innych rzeczy. - kurtyna rzęs na krótki moment zasłania widok na niebieskie tęczówki do momentu otworzenia ponownie powiek. - Z tym się zgodzę. - mówię, wzdychając ciężej, jakoby na klatce piersiowej znajdowało się potencjalne zagrożenie - kamień, być może zalęgły głęboko w sercu. - Tak naprawdę nie ma w rzeczywistości niczego idealnego. Każde oko widzi inaczej, każdy umysł reaguje inaczej. Coś dla jednej osoby może nieść... miano pojęcia idealnego. Dla drugiej - niekoniecznie. To... To tak jak z próbą zadowolenia każdego. W końcu ubolewa tylko ten, który chciał dobrze. - i o ile prawo jest efektem pracy wielu generacji, zarówno poprzednich, jak i przyszłych, na których to barkach znajdzie się konieczność udźwignięcia tego systemu, o tyle jednak nikogo nie zadowoli. I choć to są jedynie pojedyncze przypadki z osądem błędnym, o tyle zawsze będą istnieć. - Wiem. Podobno teraz jest najmniej czarnoksiężników. - podobno; słowo klucz, które rozbrzmiewa raz po raz. Ale czy to oznacza, że ich nadal nie ma? - Czy nie uważasz, że wydarzenia... wydarzenia, które miały miejsce podczas zniknięcia księżyca, przyczynią się do ponownego wzrostu miłośników tego rodzaju magii...? - zadaję pytanie ostrożnie. W końcu sztuki zakazane wtedy wrzały nieustannie; wiele osób z nawet bardzo nikłą wiedzą było w stanie osiągnąć pewnego rodzaju efekty w tym zakresie. A jak wiadomo - jeżeli na horyzoncie znajduje się coś, co daje nieporównywalnie większą przewagę, porzuca się wszelkie zasady nie tylko własne, ale i moralne - w większości przypadków - nie widząc niczego złego w tym, ze magia służąca do czynienia zła może wymsknąć się spod kontroli. Człowiek, który uważa coś za słusznego, znajdzie wytłumaczenie dla swoich czynów bez najmniejszego zwątpienia. Bez żadnego, kurwa, wyjątku.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Zazwyczaj starał się nie oceniać po wyglądzie, czy "czymkolwiek innym", ale jeżeli osoba lub osoby o pewnych gabarytach pojawiają się w złym miejscu o niewłaściwej porze, to można było mieć pewność, że Boris tam będzie, by sprawdzić o co chodzi. -Wygląd ma jakąś tam rolę oczywiście, chociaż ważniejsze jest to w jaki sposób dana osoba się zachowuje czy prowadzi rozmowę, na co zwraca uwagę i czego może chcieć się dowiedzieć.- tak jak za pierwszy razem gdy się spotkali, tak i teraz zwracał uwagę na to co mówi pan Rauch i w jaki sposób stara mu się przekazać pewne zdania. Nie ukrywał, że takie gierki bardzo go interesowały, bo już w ten sposób ma okazję poznać w pewnym, bardzo małym, stopniu, daną osobę. -Nie, za każdym razem powstanie próżnia, która zostanie zapełniona przez kolejne osoby o złych intencjach. Oczywiście dzięki regularnym akcjom można by to niwelować, ale brakuje do tego ludzi na ten moment- jakby pozwolono Rosjaninowi działać trochę mniej zgodnie z pewnymi zapisami w prawie, to z pewnością problem zostałby ograniczony, ale na jego nieszczęście, dalej musiał przestrzegać pewnych procedur, no chyba, że mowa jest o spotkaniu w nietypowych godzinach, w odosobnionym miejscu. -Na ten moment nie, głównie dzięki temu, że możemy z łatwością monitorować ruchy pewnych osób- rozrastanie się ugrupowań zajmujących się nielegalnymi czynnościami byłoby bardzo nie na rękę ani obecnemu Ministrowi, ani jemu samemu. Jest to rak nie do wycięcia, ale da się go niwelować, jeżeli wie się co i w jaki sposób należy uczynić. -Zaognienie stosunków na tej linii doprowadziłoby do zaostrzenia prawa, co by się nikomu nie opłacało- rozruchy na ulicy spowodowałyby, że w Ministerstwie zaczęłyby się sypać głowy, a borisowa, jako jedna z bardziej medialnych, poleciałaby jako jedna z pierwszych. Oczywiście, dzięki takim ruchom łatwiej byłoby wyłapywać niepożądane osoby, ale wszystko ma swoją cenę. -Nie zawsze "nowe standardy" są tymi lepszymi. Pewnych rzeczy nie należy jednak zmieniać, dlatego podstawy społeczności czarodziejskiej są tak bardzo sztywne. Kiedy młodsze pokolenie dojdzie do władzy, będą mogli kształtować prawo i obyczaje na swoją modłę, ale to i tak nie będzie nic rewolucyjnego.- w każdej społeczności jest potrzebna pewna doza stabilności. Ciągłe zmiany, lub zmiany wprowadzane nagle nie miały prawa zadziałać korzystnie. Chaos w administracji opóźniłby pracę całego departamentu, nie mówiąc już o Ministerstwie, dlatego jeżeli wprowadzać zmiany, to tak, żeby nie wpływały one na życie oficjeli państwowych. -Yhm, nie da się zadowolić każdego, dlatego Ministrowie lawirują pomiędzy pucowaniem różdżek liczniejszej grupie i tej, która ma większe wpływy w świecie magicznym- niestety ale takie były realia. Politycy jako najbardziej nieszczerzy ludzie, musieli płynnie balansować na kłodzie, ponieważ spadnięcie z niej, w momencie, gdy znajdują się na wodach pełnych drapieżnych bestii, mogłoby zakończyć się katastrofą. Zagumov coś o tym wiedział, bo w końcu sam pełnił obecnie stanowisko, po prawicy Ministra. Niech żyje, jak najdłużej, pomyślawszy Boris upił kolejny łyk piwka. -Niestety nie liczy się liczebność, a jakość w tej sprawie. Jeżeli ktoś się za bardzo poczuwa, wtedy ani się go nie zniechęci, ani łatwo nie zneutralizuje.- problem był taki, że utalentowanego czarodzieja, lub czarownicę, trudno było dopaść nawet w kilka osób. Jednostek tych lepiej było nie denerwować na co dzień jakimiś podchodami. Co do przeciętnie utalentowanych osób, te miały siłę tylko w dużych grupach, ale osoba wykazująca jakiekolwiek umiejętności nie miałaby problemu z załatwieniem kilku takich osobników na raz. -Z czasem na pewno, każda charyzmatyczna osoba zbiera wokół siebie grupę wielbicieli. Nie muszą oni się ujawniać, czy to dlatego, że są nieliczni, na wysokich stanowiskach, niegotowi, lub boją się, że po ostatnich wydarzeniach dojdzie do skoordynowanej akcji, bo w końcu osoby w Ministerstwie są teraz bardzo czujne na to co się dzieje- tego się w zasadzie wszyscy obawiali w biurze. Jedna osoba się już ujawniła, a nikt nie wiedział, czy nie będzie to dopiero początek problemów. Na obecną chwilę szczerze mówiąc byli nie do końca przygotowani, zwłaszcza, że nie wiedzieli czego się mają spodziewać.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Trochę się zastanawiam. Zawsze mnie bawi to, jak piękni ludzie mówią, że wygląd nie ma znaczenia, natomiast bogaci - iż pieniądze są do szczęścia niepotrzebne. Żyjemy w świecie otulających się nawzajem kłamstw, którym to możemy przeciwdziałać, ale czy schematy zakorzenione głęboko w psychice postanowią się zaaklimatyzować na dobre? - To prawda. Jest to ważniejsze, ale... ale nie zawsze na to patrzymy na samym początku. - odpowiadam spokojnie, żłopiąc nieco napoju. Wzdycham; jesteśmy tylko ludźmi. Istotami chciwymi, słabymi, poddanymi własnej egzystencji, którą to nazywamy niesamowitą, aż w końcu sami stajemy się własnymi wrogami, próbując siebie wyplenić. Na zewnątrz, jak i wewnątrz; ale przecież odczuwamy więcej, różnimy się mocno, a do tego w wielu przypadkach pracujemy. Za dużo, za długo. Swoiste anamnesis pojawiające się pod kopułą czaszki w lekkich, specyficznych przebłyskach. Jakby dusza sama w sobie dzierżyła jakiś ładunek pamięci i kazała funkcjonować tak, a nie w sposób odmienny, odbiegający od reszty, udowadniając bunt umysłu. - C-czyli jest to nieustanna walka z wiatrakami. - mówię pod nosem. Nie da się tego usunąć na żaden z możliwych sposobów. Nie da się "zniwelować" raz na zawsze. Bo, dopóki znajduje się każda dusza dzierżąca w sobie zło, będzie się ono rozpowszechniać wedle jej woli. - W chuja my, a nie nas? - może i jest to śmieszne, ale w sumie każda taka relacja opiera się na wzajemnej kontroli połączonej z ziarnem zdrady. Ktokolwiek, kto współpracuje z aurorami, którzy sprzedają pewne informacje na czarnym rynku, ma na tym zysk. Tak samo i kret, który dowiaduje się od czasu do czasu czegoś ciekawego i wie, kiedy zaatakować. Kiwam głową; zaostrzenie obecnych zasad byłoby dla obu stron niekorzystne. - Nie zawsze. Część z nich jest dobra, część... niesie ze sobą kontrowersje. Ale dopóki będą ludzie spierający się ze sobą w swoich racjach, c-co tak naprawdę dobrego nam z tego wyjdzie? - powinni się wspierać, a zamiast tego skupiają się na tym, jak bardzo łatwo można wsadzić własny pysk do koryta, nażerając się do syta. Korupcja jest wszędzie, a na scenie politycznej nie ma miejsca dla czystej, dobrej duszy. - Jakich rzeczy byś nie zmienił...? - zadaję pytanie, może proste, ale z drugiej strony pozwalające na pociągnięcie jeszcze nieco tejże dyskusji. Paru fundamentów nie należy przestawiać, poddawać renowacji, ponieważ pozostały trud wówczas może runąć i sprowadzić terror połączony z usposobieniem chaosu. Trochę prycham z rozbawienia na słowa mężczyzny. Nikogo w obecnych czasach nie da się zadowolić - a ludzie sami na siebie sprowadzają łańcuchy, aby potem krzyczeć. Bardziej świadomie. - Wierzysz, że w każdym jest potencjał, który można "wytrenować", czy mamy z góry ustalony limit? - smutna rzeczywistość wydaje się być bardziej zauważalna z tejże perspektywy. Wysługiwanie się skrzatem może i jest elementem najwyższego poniżenia, ale jakoś trzeba funkcjonować. Nawet jeżeli z dnia na dzień będzie coraz gorzej. - Albo inaczej... że każdy, k-kto ma potencjał, brnie w bardziej... śmiałe elementy magii? - nie brzmi to dobrze. Brzmi źle, bo w sumie wielu czarnoksiężników jest potężnych. Pozostają świadomi tego, co może im ta magia dać? Nie mam bladego pojęcia. - To prawda. Niczym złotousty Gilderoy- - w czasach, gdy nie wiadomo, co jest dobre, a co złe, przekroczenie pewnych granic pozostaje wyjątkowo łatwe. Ale gdzieś zawsze to zagrożenie musi się przewijać na kartach historii - śmierci, zabójstwa, wojny. - Ale gdy się ujawnią, to pociągnie to za sobą... w-więcej ofiar. - odpowiadam, patrząc na kufel, gdzie pojedyncze krople napoju są jedynie wspomnieniem chwili wypicia procentów. Z wadami podobno nie powinno się obnosić dumą. Czasami są jedynym, co wyróżnia człowieka na tle szarawej rzeczywistości.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Samemu nauczył się obserwować środowisko wokół siebie, więc naturalnie przychodziło mu oceniać pewne zjawiska i istoty po samych pozorach, dzięki temu miał większe szanse na uniknięcie wszelkiego rodzaju nieprzyjemności, wadą takiej postawy było oczywiście to, że zrażał, jak w tym przypadku, innych do siebie już na samym starcie, jednak nie było to jakoś mocno niekomfortowe dla niego. -Niestety czarodzieje, jak i mugole, często tak robią, przez co dochodzi do nieporozumień, chociaż pal D'Arc jeżeli coś takiego zdarzy się pomiędzy magicznie uzdolnionymi osobami, gorzej jeżeli dojdzie do naruszenia granic pomiędzy oboma światami.- złamanie najważniejszego prawa w świecie magicznym było czymś, co przysparzało Rosjaninowi wiele nieprzyjemności podczas jego pracy w Biurze Bezpieczeństwa. Nie zawsze oczywiście były to celowe działania, niemniej jednak, presje wywierana na niego w ten sposób nie zawsze była czymś, co motywowało do dalszej, cięższej i bardziej sumiennej pracy, wręcz na odwrót. -Tak, chyba że bylibyśmy w stanie objąć w jednym momencie ludzi na danym obszarze kontrolą lub zanikiem pamięci, jak Imperius lub Obliviate, wtedy pewnie poszłoby wszystko znacznie łatwiej- takie przedsięwzięcie też niestety było niemożliwe, z powodu tego, że organizacja podobnej akcji byłaby zbyt złożona, przez co nawet najmniejsze potknięcie mogłoby doprowadzić do sytuacji, w której ucierpią niewinne osoby, a to było nie na rękę i jemu, i Ministerstwu. -Coś w tym stylu- zawsze dobrze byłoby być jeden krok przed przeciwnikami różnego rodzaju i zazwyczaj się to jemu i jego współpracownikom udawało, jednak wymagało to dużego nakładu pracy i czasu, a tego ostatniego w niedalekiej przeszłości wyjątkowo brakowało. -Dzięki krytycznej postawie, jesteśmy dostrzec solidne zalety i wady danego pomysłu. Oczywiście postawienie się w opozycji wymaga zachowanie obiektywizmu.- chowanie się za jedną lub drugą barykadą prowadziło do tworzenia się niepotrzebnie zabetonowanych stronnictw, co z kolei prowadziło do impasu albo przeforsowania opcji, które benefitami obejmowały tylko część społeczeństwa. -Na pewno utrzymywałbym dalej nasze istnienie w tajemnicy przed ogółem mugoli.- coraz częściej ostatnio, wbrew samemu sobie, zastanawiał się, czy aby na pewno takie rozwiązanie jest najlepsze. W obecnych czasach, chociaż mugole wciąż znacznie przeważali jeżeli chodzi o liczebność, to, według Borisa, prezentowali znacznie węższe spektrum jeżeli chodzi o idee jakimi można się było kierować dla dobra swojej i cudzej społeczności - Powiem ci, chociaż się nie pytałeś, co bym zmienił. Otóż lepiej i dla nas, i dla osób niemagicznych, byłoby gdybyśmy znaleźli sobie odizolowane miejsce, z dala od zgiełku ich miast, ich problemów i degrengolady.- takie rozwiązanie jest i będzie tylko mrzonką, ale miał nadzieję, że osoby i istoty magiczne kiedyś będą miały możliwość całkowitego odcięcia się od spraw mugoli, co dawałoby urzędnikom mniej obowiązków do sprawowania. Dość egoistyczna myśl, ale według niego słuszna. -Gdyby był limit potencjału, to pewnie jeden profesorek z Hogwartu czy innej zadufanej w swojej wszechstronności szkoły już by opisał tę kwestię na pergaminach. W osobach magicznych się rzeźbi, jedni są jak drewno, inni jak kamień, a drudzy jak... szkło? Można by powiedzieć. Nie mogę tego samego powiedzieć o stworzeniach z naszego świata, ale patrząc po tym, że nie słyszymy o żadnym wybitnym skrzacie, goblinie czy centaurze, jeżeli chodzi o czystą magię, wyuczoną, nie wrodzoną, to dla nich bym postawił werdykt, że mają ograniczenia i dlatego to my, a nie oni, rządzimy magicznym światem- przy odpowiednim podejściu z każdej osoby, która posiada różdżkę i nie jest upośledzona względem magicznym, mogła uczynić wiele dobra jeżeli odpowiednio by się nią pokierowało, dlatego też samemu nie miał problemu z praktykowaniem magii różnego rodzaju z czarodziejami i czarodziejkami na różnym etapie edukacji i znajomości zaklęć. -Większe progi osiągane w danych dziedzinach i naturalnie wrodzony talent oczywiście kuszą, ale mogą też ciągnąć w tę dobrą stronę.- jeżeli dana osoba nie była wychowana wśród dobrych ideałów i w odpowiednim środowisku, to mogłoby mieć to katastrofalne skutki, tak jak mieli okazję się tego przekonać nie tak dawno temu, nie wspominając już o ubiegłym stuleciu. -Od tego jesteśmy my, to jest Ministerstwo, by zapobiec dużej ilości ofiar. Oczywistym jest, że nie da się uratować każdego. - nie chciało mu się okłamywać Raucha, w końcu rzeczą banalną jest zrozumienie, że nie da się zapewnić ochrony każdej osobie, zwłaszcza kiedy nie ma się pojęcia, kto mógłby być celem, albo kto dokładnie stanowi zagrożenie.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Nieporozumienia - swoiste, wynikające z tego, jak każdy człowiek i każda istota podchodzi inaczej do tematu; poprzez swoje doświadczenia, albo sypiące się niczym piasek przez palce, albo ich brak, wyrabiamy własne zdanie. Jesteśmy ludźmi. Zgubnymi istotami, które mają parę wyborów względem obranej ścieżki. Gdyby można je nazwać, pochodziłyby one od tego, co stanowi najważniejszy fundament na tle reszty. Jedni posługują się tym, co mówi serce - a więc i metaforycznie uczucia krążące raz po raz i podpowiadające poprzez współczucie bądź chęć pomocy. Drudzy korzystają z porad umysłu - analizując dokładnie za i przeciw, rozdzielając wydarzenia na argumenty i fakty. Trzeci korzystają z wiary. Czy to w kogoś, czy to w siebie, co przeplata się z sercem. Zdaję sobie z tego sprawę, jak i sprawę z tego, że tych ścieżek jest milion, a to tylko parę z nich, przytoczonych poprzez przykład. - Wtedy sam bym się zastanawiał, czy przypadkiem n-nie jestem ofiarą tego procederu... - odmruknąwszy, wzdycham ciężej. Nic nie jest takie proste, jak mogłoby się z początku wydawać. Świat magicznym, w którym to przyszło mi się wychować, na swój sposób - gdy patrzy się na te dobre strony - stanowi bramę co do wszystkiego, co niemożliwe. Ale i tutaj diabeł tkwi w szczegółach. Nie przypominam sobie, aby magia była dokładnie zbadana co do joty - a więc i to, co umożliwia, może być obusiecznym mieczem. Bycie o krok przed każdym wydaje się mieć ze sobą pewnego rodzaju spokój. Przewidzenie przeszłości nie należy do rąk każdej z istot, a więc i - nawet dopinając wiele rzeczy na ostatni guzik - coś innego może zaskoczyć. Zaboleć, uderzyć prosto w najbardziej wrażliwy punkt. I choć krytyczna postawa pozostaje przyziemna, tak stanowi istotę, w której nie ma części duszy. W jednej dłoni dzierży magię tworzenia, a w drugiej - magię bezlitosnego zniszczenia; śmieje się, jednocześnie zachowując powagę. - Świat magiczny i mugolski... nie mają prawa razem, jednolicie i-istnieć. Za bardzo się różnią. - odpowiadam, nie chcąc wyobrażać sobie tego, jak wpłynęłoby to na służby państwowe i ludzkość. Ukrywanie tożsamości może nie jest tym, czego chce każdy czarodziej, wszak dumą nie jest ukrywanie się w cieniu, ale, potrafiąc oddzielić korzyści od szkód, więcej pojawiłoby się tego drugiego. Z miażdżącą przewagą. - Być może. Nie musielibyśmy się wtedy ukrywać, ale z drugiej strony... W jakiś sposób k-korzystamy z dorobku, który wytwarzają mugole. Nie mówię, że to jest ani dobre, ani złe, tylko też. Musielibyśmy zamieszkać chyba w jakimś innym wymiarze czy czymkolwiek, co dałoby się stworzyć. - nawet nie wiem, czy coś takiego istnieje. Czy można stworzyć "odrębny" kawałek świata, do którego wstęp będą mieli tylko nieliczni? I tutaj nie chodzi o miasteczko - tutaj chodzi w sumie o cały aparat państwowy. Osobiście wydaje mi się - słuchając nieznajomego - że kwestia braku opisania może wynikać z tego, że nie do końca każdy chce znać swoje limity, jak i limity tego, na co pozwala magia. Błękitne tęczówki spoglądają zaciekawione, zaintrygowane, ale i też - zażenowane własnym ja. Jeżeli jedni są jak drewno, inni jak kamień, a drudzy jak szkło, tak chyba w moim przypadku nie należę do żadnego materiału, z którego można coś uzyskać. - Myślę, że też trzeba brać pod uwagę odpowiednie aspekty... - wzdycham, zerkając z utęsknieniem w kierunku szklanki piwa. - R-Różdżka jest ośrodkiem mocy dla czarodzieja. Bez niej większość nie jest w stanie wydobyć z siebie absolutnie nic. - mówię powoli, ostrożnie dobierając słowa. W końcu nie jestem pewien, czy moja paplanina ma jakikolwiek większy sens. - Na przestrzeni wieków czarodzieje próbowali rozróżnić zwierzę od istoty. Początkowo status istoty miało otrzymać każde stworzenie chodzące na dwóch nogach, ale... ale to nie wyszło. Potem następczyni wcześniejszego pomysłodawcy zadecydowała, iż... no cóż, każde stworzenie mówiące po ludzku ma status istoty. I to też nie wypaliło. Dopiero Grogan Kikut ustanowił o-odpowiedni podział, ze względu na obdarzenie inteligencją do zrozumienia praw magicznej społeczności. - mówiąc wprost, zależy mi na przekazaniu tego, iż od wieków istniał problem na tle uznawania wielu gatunków za element magicznej społeczności. - Do tego, odwołując się do t-trzeciego paragrafu Kodeksu Użycia Różdżki... żadne nie-ludzkie stworzenie nie może nosić lub używać różdżki. Oznacza to, że ani gobliny, ani skrzaty domowe, nie mogą z nich korzystać. Szanse... no cóż, nie są wyrównane. - wzdycham ciężej. Nic nie jest proste. Z jednej strony my bez różdżek jesteśmy bezbronni, z drugiej: z różdżkami posiadamy potęgę. Drewniany, niepozorny patyczek, katalizator mocy magicznej, daje nam sporą władzę - ale czy nie aż nadto sporą? - Ale chyba trzeba uważać... - nie, żadna potęga mnie nie przekonuje. I tak nie pozostałaby ze mną na dłużej, dlatego jest tylko nędzną, gnijącą pod sklepieniem skóry mrzonką. - Tak, wiem, zdaję sobie z tego sprawę. Szkoda tylko, że nie można w-wcześniej uniknąć problemu, sięgając do zarodka. - wstaję od stolika, spoglądam za okno i na jeżdżące po ulicy pojazdy. Myślę, że czas się zbierać - powoli i jednocześnie skrupulatnie. Choć piwo nadal kusi, tak jednak portfel ubolewa znacznie; wyrwanie się z tego schematu bywa trudne. - D-Dziękuję za rozmowę. - mówię tylko, spoglądając tym samym na stróża prawa. Kiwam głową, jednocześnie wybywając z mugolskiego lokalu. Jest tutaj o dwóch czarodziejów za dużo i zdaję sobie z tego doskonale sprawę, nie wątpiąc w to, że prędzej czy później mężczyzna również opuści to miejsce.
Mogłaby sobie wmawiać, że nie wiedziała, co pchnęło ją ku posłaniu zaproszenia na wizbooku do Thalii, lecz doskonale wiedziała, co było motorem dla tego zachowania - samotność. Potworna, niezwykle doskwierająca jej samotność. Wystarczyło, że poprzedniego wizbooka spaliła, by nie zostawiać śladu za sobą dla wszystkich uprzednio powiązanych z nim znajomych - w tym jej ex-męża, który choć nieobecny w jej życiu, nieustannie zajmował jej myśli. Snuła się po zamku, w którym myślała, że znajdzie ukojenie, a tak naprawdę uczyniła z niego swoje prywatne więzienie - wielkie i piękne, ale wciąż ograniczające niczym cela. Hogwart nie umywał się do Szpitala, brakowało jej tego zgiełku i gwaru, trudnych przypadków, godzin zespołowej pracy i burz mózgów, jak zerwać więzy danej klątwy, które pętały skąpanego w bólu pacjenta. Tego poczucia wspólnoty i przynależności, posiadanie swojej drużyny do spraw beznadziejnych, która rozumiała każdą bolączkę - większość z nich wszak dzielili, zarówno niewyspanie, głód, jak i koszmary senne, gdy już udało się zamknąć oczy na poduszce. Thalia była jedną z tych osób, która brała Noreen pod skrzydła i nie stroniła od pomocy, gdy młodsza adeptka tego potrzebowała. To za jej twarzą i głosem tęskniła paradoksalnie najbardziej, a może za wspomnieniem tego, jak dobrym wsparciem potrafiła być na oddziale? Czy potrafiłaby być równie dobrym wsparciem w sprawach prywatnych? Siedziała przy stoliku zaledwie od pięciu minut, a już zaczynała popadać w paranoję, że koleżanka nie zjawi się. Pewnie pomyśli o niej, że jest żałosna. Może na oddziale krążą same niepochlebne opinie na jej temat, kto wie, jej były był nieprzewidywalny. Omiotła spojrzeniem brązowych oczu wiszący na ścianie zegar - niedługo wybije godzina ich spotkania. Nie powinna być tu tak wcześnie, jeszcze kilka minut i spietra.
Nienawidziła się spóźniać, ale paradoksalnie poza szpitalem nigdy nie była na czas. Miała ostatnio ręce pełne roboty i to nie tylko w pracy, co było dla niej całkiem normalne, ale także w życiu prywatnym, które od paru, a może parunastu? miesięcy pozostawiało wiele do życzenia. Przeszła już etap smutku i żałoby, a etap gniewu powoli wygasał, choć pchał ją teraz w ramiona towarzyskich spotkań i wyjść poza obszar szpitala, czy hotelu, w którym pomieszkiwała, choć już nie długo. I właśnie ostatnia kwestia zajmowała jej szalenie dużo czasu, bo chyba żadne mieszkanie w tym przeklętym mieście nie spełniało wszystkich jej oczekiwać, a cóż, Thalia była perfekcjonistką i nie wyobrażała sobie kupić mieszkania, które nie zadowoli ją we wszystkich wymaganiach, które postawiła. Być może pewne rzeczy można było naciągnąć, mogłaby sama je poprawić, ale niestety jej zawód oraz praca na dwóch różnych oddziałach nie sprzyjała wcale wolnemu czasowi, tym bardziej, że starała się, naprawdę się starała, przestać zaniedbywać życie poza pracą. I choć szło jej to opornie, tak teraz teleportowała się spod szpitala już spóźniona. Liczyła jednak na to, że kto jak kto, ale Noreen akurat zrozumie powód jej spóźnienia. To była specyfika tej pracy, dyżur nigdy nie kończył się kiedy powinien, a potem miała mnóstwo nadgodzin nie wiadomo skąd. Wpadła do pubu cała zgrzana, bo kobieta wybrała takie miejsce, że Heartling musiała się teleportować odpowiednio daleko, by żaden Mugol jej nie zobaczył. To był jeden z wielu powodów, dla których nie wybierała nigdy mugolskich miejscówek, ale uznała tym razem, że być może Finch miała jakiś swój powód. Była trochę zaskoczona zaproszeniem, bo chyba wcześniej nie pomyślała o niej jako kimś więcej niż koleżanki z pracy, ale umówmy się – praktycznie nie miała innych znajomych, no nie licząc Nate’a czy Freda, ale to były dwa cymbały, których nie zamieniłaby na nikogo innego, ale jednak przyjaciółki żadnej nie miała. — Merlinie, przepraszam, ale nie mogłam jakoś skończyć dyżuru o czasie, ciągle ktoś czegoś potrzebował, więc pewnie wyglądam jak siedem nieszczęść, bo pędzę prosto ze szpitala — powiedziała bez zbędnych wstępów, kiedy sadowiła się na krześle i w ostatnim momencie przypomniała sobie, że tutaj nie powinna odsyłać zaklęciem płaszcza na wieszak, więc przerzuciła ubranie przez oparcie krzesła. — No więc, co sprawiło, że muszę się użerać z Marshallem sama? — nic tak właściwie do niego nie miała, ale czasem odnosiła wrażenie, że miał większego kija w tyłku niż ona sama, a przez długi czas sądziła, że to nie było możliwe.
Zegar już jakiś czas temu pokazał godzinę umówionego spotkania, a Noreen zdążyła w przeciągu tych kilku minut oczekiwania dwukrotnie sprawdzić obytą z Thalią konwersację na wizbooku, by upewnić się, że nie pomyliła ani miejsca, ani godziny, ani w ogóle daty. Domyślała się, że wyrwanie się ze szpitala o czasie, jeszcze w okresie jesienno-zimowym, graniczyło z cudem niezależnie od oddziału, na którym się pracowało, a co dopiero kiedy rezydowało się na dwóch, więc była wyrozumiała i nie zamierzała koleżance wyrzucać tego spóźnienia. Było jej tylko ciężko wysiedzieć sama ze sobą, choć miejsce, w którym była, odejmowało jej przynajmniej tego irracjonalnego stresu wywołanego perspektywą spotkania jej byłego męża. Dlatego właśnie zaproponowała spotkanie w mugolskim pubie, który zresztą bardzo szybko namierzyła palcem na mapie i obrała jako ich dzisiejszy cel, zupełnie losowo. Wszystkie inne knajpy, które przychodziły jej na myśl, znała tylko dlatego, że powiedział jej o nich jej były mąż - a to zwiększało szansę natrafienia na niego. Tutaj była bezpieczniejsza. Gdy @Thalia S. Heartling wpadła do środka, Noreen widocznie odetchnęła z ulgą. Wstała, by się z nią przywitać, w międzyczasie obciągając nieco podskakującą ku górze spódniczkę. - Cieszę się, że przyszłaś - skwitowała, chcąc tym krótkim podsumowaniem zdjąć z niej jakiekolwiek poczucie winy. Była wystarczająco wdzięczna za samą obecność, nawet jeśli miałaby czekać do północy. - Wyglądasz wspaniale - skomentowała jej uwagę z uśmiechem i nie było w tym ni krzty fałszu - Thalia zawsze wyglądała zniewalająco pięknie w jej oczach. Miała twarzy i ciało modelki z wybiegu, lśniące włosy i te iskry w oczach, które sprawiały, że cała jej postać elektryzowała, niezależnie od stopnia zmachania i rozczochrania. - Och, od razu do rzeczy... - straciła nieco animuszu, zajmując z powrotem swoje miejsce i moszcząc się na nim wygodniej. W sumie liczyła, że uda jej się najpierw wybadać teren i wypytać co nieco o nastroje w szpitalu, ale koleżanka nie owijała w bawełnę i najwyraźniej bardzo ceniła swój czas, od razu chcąc poznać odpowiedź na najbardziej palące pytania. Czy miała jakiś wybór? Mogła spróbować opóźnić moment rozpoczęcia rozmowy na najtrudniejszy z tematów, ale może powinna chwycić byka za rogi? - Wzięłam rozwód. Bum, stało się.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Machnęła ręką na komplement, ale podziękowała, choć niespecjalnie wierzyła w jego prawdziwość, co raczej zwykłą uprzejmość. Nie łudziła się przecież, że po czternastu godzinach pracy prezentowała się choć w połowie tak, jak potrafiła, ale bywało i tak, więc nie zaprzątała sobie tym głowy. Przecież na pewno miały dużo ciekawsze tematy rozmowy, jak choćby fakt, że nie widziała koleżanki stanowczo zbyt długo, by mogło to być zwyczajne wolne. Zaprzeczyła już macierzyństwu, więc Thalię przepełniała teraz czysta ciekawość po tym, jak kobieta tajemniczo zamiast odpisać w międzyczasie na wizzbooku – poprosiła o spotkanie. Heartling nie była też zbyt subtelna, co prawda potrafiła, przede wszystkim przy pacjentach, ale w kontaktach prywatnych bywała nader bezpośrednia i tak też było tym razem. Nie widziała sensu i potrzeby w small talku i szalenie go nie lubiła. Wolała od razu przejść do rzeczy, nie owijając w bawełnę, by bawić się w jakieś pochody. Miała na tyle mało czasu wolnego, że nie zamierzała go marnować na tego typu rzeczy. Kiedy młodsza kobieta wyraźnie się zmieszała i chyba szukała w sobie odwagi, by odpowiedzieć Thalii na pytanie – zamówiła sobie u przechodzącego akurat obok kelnera americano na podwójnym espresso, pytając też Noreen czy coś by chciała i jeśli odpowiedź była twierdząca, zamówiła też coś dla niej. — Powinnam współczuć, czy gratulować? — zapytała bez ogródek, bo niestety próżno było szukać u Thalii pokładów wyczucia w takich momentach. Prawdę mówiąc stała się w tych tematach szalenie zgorzkniała, odkąd jej własne małżeństwo się rozpadło, choć jeszcze żadna ze stron nie zrobiła kroku, by oficjalnie to oznajmić. On nie szukał jej, ona nie zamierzała wrócić i taki stan rzeczy jej odpowiadał, na razie. — Nie wiem co ci powiedzieć, moje małżeństwo to równa klapa — wzruszyła ramionami, otwarcie pokazując jak niewiele ją już obchodził jej związek, wciąż nie zakończony odpowiednimi procederami, choć w jej sercu nie było już na niego miejsca — Ale chyba od początku takie było, nawet nie zmieniłam nazwiska — parsknęła śmiechem, bo o ile wtedy wmawiała wszystkim, że była zbyt przywiązana do swojej rodziny, tak teraz doskonale znała prawdziwy powód. Podziękowała kelnerowi, gdy przyniósł zamówienie i ujęła parujący kubek w dłonie. Przyjemne ciepło rozlało się po jej wnętrzu, gdy upiła z naczynia, a jej ulubiony smak pogładził kubki smakowe. Jeśli Noreen szukała emocjonalnego wsparcia, to trafiła pod zły adres, jeśli natomiast szukała kogoś, kto twardo stał na ziemi, chyba nie było lepszej osoby niż Heartling.
Noreen z kolei lubiła chodzić dookoła tematu, badając teren, poznając wszystkie dotyczące go aspekty, zanim zabierała się za faktyczną jego konsumpcję. Zdawała sobie sprawę z bezpośredniości koleżanki - umówmy się, widziała ją w pracy i wiedziała, że kobieta nie lubi marnować czasu, który w ich zawodzie stanowił naprawdę wartościową walutę. Mimo tego liczyła po cichu, że uda jej się zyskać kilka minut, które mogłaby poświęcić na zebranie większych zasobów odwagi, by przedstawić swoją historię i wytłumaczyć się z tego nagłego odejścia. Nie dostała jednak tego, czego chciała i w sumie może na dobre jej to wyszło? Wyrzuciła to zdanie z siebie z szybkością karabinu maszynowego, ale niestety słowa, które wybrzmiały w powietrzu rezonowały z nią jeszcze przez dłuższą chwilę, brzęcząc w jej uszach. Ich ciężar na jej barkach wcale nie zelżał. Westchnęła. Już chciała rozwinąć myśl, ale w międzyczasie przyszedł kelner, więc dziewczyna po prostu przytaknęła i podwoiła zamówienie Thalii, biorąc dla siebie dokładnie to samo, choć prawdopodobnie latte weszłoby łatwiej. - Sama nie wiem - odparła w końcu na zadane przez nią pytanie. Z jednej strony współczucie byłoby słuszną reakcją, bo należało czuć litość do kobiety, która została zdradzona i porzucona, z drugiej strony gratulacje uniknięcia uwikłania w dalszy związek z takim człowiekiem. Ciężej byłoby, gdyby założyli tę rodzinę, o której tak długo i często rozmawiali i na co wyznaczali sobie punkt w bliżej nieokreślonej przyszłości. Noreen robiło się niedobrze na myśl, że może poczynił ten krok już z kimś innym... Zamrugała gwałtownie, bo rewelacja, którą rzuciła w nią Thalia, była dla niej nowością. W sumie chyba nigdy o tym nie rozmawiały, wstyd, na pewno nigdy nie zapytała, czy była mężatką. Ona sama nie kryła się, bo pracowała ze swoim eksem w tym samym szpitalu, więc siłą rzeczy albo się czasem razem pokazali, albo o sobie wzajemnie wspominali, albo po prostu ludzie kojarzyli ich po tym samym nazwisku. - Och... - wymsknęło jej się w pierwszej chwili. Na moment zabrakło jej słów, żeby jakoś konkretniej to skomentować. - Ja z powrotem jestem Finch - powiedziała zamiast tego. - Chociaż tu na początku nie zanosiło się na taki obrót spraw. Mieliśmy dużo planów, ale najwyraźniej zabrakło w nich miejsca dla mnie samej - podsumowała gorzko. W międzyczasie dotarły do nich dwie filiżanki kawy. Upiła łyk swojej, przypadkiem parząc sobie usta. Cmoknęła. - Kiedy... Kiedy zorientowałaś się, że u was to nie wypali? - zagaiła, by może w ten sposób na chwilę odwrócić uwagę od swojej tragedii i skupić się na cudzej.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Obserwowała ją przez chwilę, widziała w młodszej kobiecie siebie w czasie gdy wróciła do Wielkiej Brytanii. Widziała ten ciężar, niemal namacalny, który osiadał na jej ramionach, to zagubienie w oczach i bezsilność, bo co przecież miała zrobić. Thalia nie była szczególnie empatyczna, choć brzmiało to paradoksalnie, skoro poświęcała własne życie, czy ratować czyjeś. Teraz jednak uśmiechnęła się pokrzepiająco, wysilając się nawet na to, by na chwilę położyć dłoń na ramieniu Noreen. Nie sądziła, że miała prawo dawać jej jakieś rady. Miała wrażenie, że dochodziła do tego wszystkiego pewnego rodzaju żałoba, którą każdy musiał przejść tak jak potrzebował i tak długo jak potrzebował. Jej samej zajęło to znacznie dłużej niż nie byłoby jej wstyd przyznać. — To może przydałoby nam się coś mocniejszego niż kawa… — powiedziała i uśmiechnęła się półgębkiem, trochę znacząco, od razu zaczepiając przechodzącego kelnera i zamawiając, cóż nie mogła poszaleć, bo były w mugolskim pubie, więc postawiła na starą, dobrą tequile. Bardzo się pilnowała, by nie wejść w swój uzdrowicielski stan – który koleżanka po fachu od razu by rozpoznała, a przecież potrzebowała teraz wyraźnie rozmowy ze znajomą, a nie terapeutki. Thalia też uznała, że nie było potrzeby obchodzić się z nią delikatnie, cóż, w gruncie rzeczy to tylko związek, a może aż? Dla niej zdecydowanie nie było do czego wracać. Zmarszczyła jednak brwi na jej słowa, aż nadto znajome. — Zdradził cię? — zapytała więc ponownie bez żadnego ostrzeżenia, waląc prosto z mostu, prosto w twarz — Może powinnam wlać mu jakiś eliksir przeczyszczający do kawy… — mruknęła sobie jeszcze, bo przecież pracowała wciąż z byłym mężem Noreen. Teraz jednak zakwitła w niej jakaś nowa złość na to, że to ona odeszła, a on był na tyle bezczelny by jej na to pozwolić. Nie obchodził ją fakt, że sama zrobiła dokładnie to samo, a nawet więcej, bo nie dość, że uciekła jak ostatni tchórz, to jeszcze do innego kraju. — No… — zaczęła, trochę chcąc uniknąć tematu, ale zaraz potem uzmysłowiła sobie, że skoro zmuszała koleżankę do prawdy, to sama powinna być całkowicie szczera. Chyba potrzebowała tego tak samo. Rozmawiała o tym wcześniej tylko z bratem i Nathanielem, ten drugi obiecywał jej zabić gnoja gdy go zobaczy, ale nie sądziła, by Finch przyjęła podobne słowa ze spokojem. — W momencie, w którym nakryłam go z asystentką, i moją dobrą przyjaciółką, w moim, naszym — poprawiła się — łóżku. A potem uświadomiłam sobie, że to i tak nigdy nie działało, ja byłam w pracy i pięłam się po szczeblach kariery, a on miał mi to za złe — wzruszyła ramionami. Teraz już miała to w nosie, ale pamiętała jak źle to zniosła na początku. Podziękowała kelnerowi, gdy przyniósł alkohol i postawiła jeden mały kieliszek przed Noreen, a drugi wzięła w dłoń. — Za lepsze życie bez tych niedojd — powiedziała, unosząc kieliszek i wychylając jego zawartość, by zaraz zagryźć zęby na kawałku cytryny.
Cała ta sytuacja przypominała zdzieranie z wrażliwego miejsca na ciele plastra przyklejonego silnym, wiecznym zlepem. Choć nieprzyjemna, musiała się odbyć - czy tego chciała, czy nie. Potrzebowała rozmowy, nawet ta wersja terapeutyczna nie byłaby taka zła, aczkolwiek w istocie szukała w Thalii bardziej koleżanki, niż psychologa. Sama dość dobrze potrafiła wytłumaczyć sobie własne spostrzeżenia i odczucia, żałoba odgrywała tu dość dużą rolę. Podobno potrafiła ona trwać tak długo, jak połowa stażu związkowego - mało optymistyczna wersja, biorąc pod uwagę, że budowała relację ze swoim byłym mężem blisko sześć czy siedem lat, zależy od którego momentu zacząć odliczanie. Czy naprawdę miała w perspektywie kolejne trzy lub cztery wiosny zaprzeczania, gniewu i depresji? Obecnie znajdowała się gdzieś pomiędzy tęsknotą a dezorganizacją. Wciąż była mocno rozgoryczona, niejedną noc przepłakiwała, na poły ze złości, na poły ze smutku nad własnym losem i niedolą. Jednocześnie musiała działać i na nowo organizować swoją codzienność. Zmieniła swoje życie w przeciągu tygodnia czy dwóch, a choć od tego czasu mijał trzeci miesiąc, wciąż zaledwie aklimatyzowała się w swojej nowej rzeczywistości, która daleka była od jej własnych marzeń. Prychnęła pod nosem, gdy Thalia zaproponowała mocniejsze trunki i nawet gdy jej żołądek wywinął koziołka na dźwięk słowa "tequila", nie zaooponowała. Może to był sposób na przetrawienie przeszłości? - Tak - odparła, krzywiąc się z dyskomfortu. Heartling nie owijała w bawełnę, nie siliła się na delikatność w tej rozmowie, lecz takie stawianie jej pod ścianą miało swoje plusy. Nie mogła uciec od odpowiedzi. Musiała wypuścić te słowa z ust, przysłuchać się ich brzmieniu, dopuścić do własnego umysłu te nieodparte fakty. Machnęła ręką, gdy usłyszała jej propozycję. - Nie... Nie warto - odparła, bo choć ten mężczyzna zranił ją dogłębnie, ona sama nie była zdolna do myślenia o jego krzywdzie. Nie była taką osobą i nie aspirowała do zemsty. Jedyne, czego pragnęła, to osiągnąć spokój ducha po całej tej farsie i nauczyć się żyć na nowo - żyć bez niego, a to było dotychczas najtrudniejszym zadaniem. Przysłuchała się jej wyjaśnieniom, wciąż pod ogromnym wrażeniem, jak podobne wydawały się ich historie. Spojrzała na nią ze współczuciem, gdy wspomniała o nakryciu swojego męża z inną kobietą, w dodatku blisko z nią związaną. Pod tym względem ona sama miała nieco łatwiej, ale ciężko porównać te doświadczenia - oba niosły ból i zawód. - To musiało być straszne - skomentowała, tym razem sama kładąc dłoń na jej ramieniu. Prawdopodobnie jej dotyk był nieproszonym gościem, Thalia zdawała się być osobą, która niespecjalnie potrzebowała fizycznej afektacji. Chciała jednak w jakiś sposób zasygnalizować, że zamierzała ją wspierać. - Ja go nie nakryłam. Parę innych osób to zrobiło i trzymało przede mną w tajemnicy. Od słowa do słowa wyszło na jaw, że przeciągle romansował z jakąś praktykantką - rozwinęła przed nią szczegóły jej własnej historii. - Gdy go zapytałam, nawet nie próbował zaprzeczać - dodała i urwała, bo kelner postawił przed nimi szatański pomiot tequilę. Uśmiechnęła się w podzięce, gdy Thalia czyniła werbalne honory, po czym idąc w jej ślady, wychyliła cały kieliszek, zalewając gardło piekącym napojem. Tylko cudem się nie zakrztusiła, szybko szukając ulgi w zagryzionym cytrusie.
I pewnie dlatego Noreen była od niej lepsza. Nie szukała zemsty, nie chciała jego krzywdy, chciała tylko własnego spokoju. Za to Thalia gdyby tylko miała szansę – najpewniej zniszczyłaby jego życie, kawałek po kawałku deptała i czerpała z tego niezdrową satysfakcję. Wiedziała, że to przyszło z czasem. Na początku była zozżalona do tego stopnia, że wolała uciec z miejsca, w którym zbudowała już reputację niezależną od nazwiska – cóż, nie w takim stopniu jak tutaj – niż na niego jeszcze raz spojrzeć. Teraz miała w sobie ten gniew, który z jednej strony pchał ją do przodu, napędzał działania, to wiedziała co nastąpi, gdy gorący płonień złości już zgaśnie – po nim nastanie pustka. Liczyła jednak na to, że wtedy już będzie miała czym ją zapełnić, a jeśli nie, zawsze miała pracę. Ta dawała jej satysfakcję, poczucie spełnienia i zajmowała znaczną część jej życia. Nie miała przecież za wiele poza pracą, nie licząc rodziny, nie posiadała wielu znajomych. W głębi więc się cieszyła z tego zaproszenia, może to już przyszedł czas, by odbudować też swoje życie prywatne? Już i tak przecież uchodziła za wariatkę, pracoholiczkę, która pracowała na dwóch oddziałach. Mało kogo było stać na takie poświęcenie. Jej słowa zawisły w powietrzu, a Thalia zbudowała mur, dzięki któremu nie były w stanie jej więcej zranić. Stało się, była zbyt młoda, zbyt dużo życia jej zostało, by roztrząsać to wciąż i wciąż. Jej życie teraz było tutaj, dokładnie w tym beznadziejnym pubie, ale z dobrą tequilą i Noreen, która patrzyła na nią trochę jakby zobaczyła ducha. Podobieństwo ich doświadczeń było uderzające, a aż miała ochotę prychnąć pod nosem. Widocznie wszyscy faceci byli takimi samymi świniami. — Powiem ci, że gdyby chociaż to był ktoś obcy… ale Merlinie, nawet nie wiesz ile złości w sobie mam, że zrobiły mi to dwie najbliższe mi w tamtym czasie osoby — pokręciła głową — Niektórzy widocznie tacy się urodzili — podli, bo innego wyjaśnienia nie potrafiła znaleźć. Uniosła brew na jej opowieść i aż się skrzywiła. I pewnie te wszystkie osoby nie mają sobie nic do zarzucenia, przecież to nie ich sprawa. Mogła przysiąc tu i teraz, że nigdy przed nikim nie byłaby w stanie czegoś takiego ukryć. Może dlatego, ze doświadczyła zdrady na własnej skórze. Po pierwsze, nie szkodzić, ale Merlinie czasem miała taką ochotę! Niektórzy naprawdę zasłużyli na ten środek przeczyszczający w kawie, w dawne nieco większej niż trzeba… — I najgorsze jest to, że przy tym wszystkim zaczynasz szukać swojej winy — westchnęła i zamówiła im następną kolejkę, prosząc właściwie o otwarty rachunek, bo nie wyglądało na to, by szybko miały stąd pójść. — I co teraz zamierzasz? — zapytała, szczerze ciekawa, przesuwając nowo napełniony kieliszek w jej stronę.
Noreen w żaden sposób nie uważała, jakoby była "lepsza" od Thalii w czymkolwiek. Wręcz prawdopodobnie zapytana o zdanie powiedziałaby, że to koleżanka stanowiła silniejszą personę, gotową na walkę o siebie samą. Ona wciąż była na etapie ucieczki, w dodatku na tyle nieudolnej, że tkwiła obecnie w miejscu, w którym w przeszłości zaczynali pisać swoją historię. Zamykała się w Skrzydle Szpitalnym, by móc skupić się na tym, co było w tej chwili dla niej istotne - rozwojem, pracą, niesieniem innym pomocy. Wszystkie eskapady, na które się do tej pory zdecydowała, powodowały tworzenie się coraz głębszych szczelin w jej pooranym bliznami sercu. Do dziś pamiętała ten jeden raz, gdy przysiadła przy wielkim dębie na błoniach i przeżyła emocjonalny kryzys, widząc w korze wydrapane przez nich lata temu serduszko przebite strzałą. Teraz, po czasie, zastanawiała się, czy nie powinna zamienić strzały na sztylet. Podziwiała Thalię za odwagę wyznania. Jej tak ciężko było ubrać w słowa własną tragedię, a mówienie o niej było porównywalne do gwałtownej utraty tchu, osuwania się z klifu, spadania w przepaść, wielkiego ścisku w dołku i nieodpartej ochocie rozdzierającego trzewia krzyku. Wciąż tak świeże, tak wrażliwe, nieustannie krwawiące, niczym niechcąca się zagoić, sącząca rana, z której boleśnie zrywano strzępki strupa. Chciała być już na etapie, gdzie po tym doświadczeniu zostanie wyłącznie blady ślad, ledwie dostrzegalna kreska, którą trudno będzie dostrzec niewprawnemu oku, lecz ze swoją tendencją do zamartwiania się, prawdopodobnie jeszcze lata będzie obserwować narastanie tkanek. - Nie da się ukryć, podwójny cios - przyznała, kiwając głową, wciąż czując palenie w gardle po wychyleniu kieliszka tequili. Paradoksalnie, choć nie sprawiało jej to żadnej radości, miała już ochotę na kolejny, byleby zalać głowę i myśli czymś innym. Zupełnie jakby liczyła, że złe wspomnienia ulotnią się z jej organizmu razem z alkoholem. Westchnęła ciężko. - Nie mam pojęcia, jeśli mam być szczera - zaczęła, przygarniając kieliszek do ręki. - Hogwart nie jest spełnieniem moich marzeń. To było pierwsze, co przyszło mi na myśl... Po czasie trochę żałuję, tęsknię za szpitalem - powiedziała, choć gdy wypowiedziała te słowa na głos, zaczęła zastanawiać się, czy faktycznie brakowało jej Munga, czy może po prostu jej dawnego życia? - Nadal tęsknię i jest to niesamowicie głupie, ale niestety prawdziwe - rzekła, po czym skinęła do Thalii kieliszkiem, gotowa przełknąć kolejną porcję trunku. - Myślę, że dopóki nie wyliżę swoich ran, nie wrócę do Munga. Możliwe, że dopóki on nie zmieni oddziału, nie wrócę do Munga. - Druga perspektywa była niestety bardziej prawdopodobna.
Niektóre rany się nie goiły. Czas jedynie pozwalał przyzwyczaić się do powolnego krwawienia, pozwalał skupiać uwagę na czymś innym, ale rana na zawsze pozostawała otwarta. Thalii nie było łatwo o tym mówić, choć sprawiała najpewniej takie wrażenie. Łatwo było jej przybrać maskę pewności siebie, szczególnie kiedy czuła, kiedy widziała, że Noreen tego potrzebowała. Czuła jednak jak rozdrapuje to, co uznawała już za zabliźnione. Nie przestała jednak mówić, jakby i jej ta rozmowa była potrzebna, bo przecież nigdy tak otwarcie o tym nie mówiła. Owszem, przyznała bratu, że została zdradzona, powiedziała tej o tym Nathanielowi, ale nie wdawała się w szczegóły – aż do teraz. Rozumiała ją, prawdopodobnie jak mało kto i dlatego nieco odetchnęła, zamawiała alkohol i słuchała, kiwając głową. Marszczyła brwi i trochę się skrzywiła, kiedy usłyszała o szkole. Thalia nigdy się do tego nie nadawała, nie pracowała z dziećmi, choć czasem zdarzały się wyjątki, kiedy potrzebowano jej pomocy. Zawsze jednak był ktoś jeszcze. Była świadoma, że czasem brakło jej typowej dla innych empatii. Zdawała sobie sprawę, że była dobrą uzdrowicielką, ale w relacjach międzyludzkich nie brylowała, kulała wręcz. — Wróć do szpitala — powiedziała, chociaż wiedziała, że łatwo było mówić. Czuła jednak jakąś taką złość i żal, że kobieta rezygnowała – bo dla Thalii to była rezygnacja – ze swojej kariery przez jakiegoś faceta. Wiedziała też, że to wcale nie był jakiś facet, a jednak twardo wbiła spojrzenie w Finch. — Przyjdź do mnie na zatrucia, co prawda jestem tam rzadziej niż na urazach, ale jestem — w końcu była wariatką, pracującą na dwóch oddziałach — Nie rezygnuj z kariery przez niego, co ci da szkoła, urazy miotlarskie? — prychnęła, bo jej ambicje nie rozumiały decyzji przyjaciółki. Owszem, sama uciekła i może była hipokrytką, ale czy na pewno? Zmieniła szpital, ale wciąż miała pole do rozwoju. Nie wierzyła, że w Hogwarcie takie istniało. Thalia wciąż musiała się wspinać po szczeblach kariery, nie potrafiła stać w miejscu, co jej przecież innego zostało? Miała pracę, której oddawała się całkowicie. Nie rozumiała jak Noreen mogła z tego całkiem zrezygnować, ona by nie potrafiła. — Zatruję mu życie, jeśli chcesz, mam kontakty — powiedziała i mrugnęła do niej okiem i, o zgrozo, naprawdę je miała. Jej nazwisko nie było anonimowe, a dyrektorka Munga była bliską przyjaciółką jej matki. Mogła powiedzieć to i owo, podszepnąć na ucho, ale nie wiedziała, czy było tutaj jej pole. Była gotowa uszanować każdą decyzję, ale nie mogła pozbyć się tego żalu, nie wiedziała już czy dotyczył on tylko sytuacji siedzącej naprzeciw uzdrowicielki.
Spodziewała się, że będzie potrzebowała dużo czasu, by uporządkować sobie to wszystko w głowie. Proces ten może przypominać gojenie poważnie zakażonej rany - będzie długi, żmudny, prawdopodobnie nawet bezcelowy, bo obrażenia tego typu nie lubiły się goić. Wspomnienia dawnego życia i wszystkiego, co zbudowała z nim już zawsze będą przesączać się w jej umyśle jak trucizna, zajmując coraz to większe obszary, dopóki nie odnajdzie na nią antidotum. Hogwart na pewno nim nie był i zdawała sobie z tego sprawę. Właściwie już od początku podjęcia pracy w tym miejscu czuła, że nie była to dobra decyzja, nie pierwsza i nie ostatnia w jej wykonaniu. Była jednak zmęczona byciem niedoskonałym człowiekiem, potrzebowała przerwy, czasu, oddechu, odpoczynku. Czy go zażywała? To już inna sprawa i jej wiele nieprzespanych nocy było dogłębnym świadectwem tego, jak nie potrafiła odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Thalia ostatecznie okazała się być całkiem dobrym wsparciem. Gdy tylko zrzuciła woal tajemnicy, za którym skrywała te wstydliwe, niewygodne elementy swojego życia, Noreen poczuła, że mimowolnie zbliżyły się do siebie przez te niezwykle podobne życiowe doświadczenia. Współczuły sobie wzajemnie, mogły też wzajemnie pchać się do przodu, by pokonać przeciwności. Westchnęła. - To nie takie proste - powiedziała, choć zdawała sobie sprawę, że koleżanka prawdopodobnie wiedziała. Równie lekko mogła jej odpowiedzieć, że wróci, na pewno, by dalej twardo nie stawiać stopy na terenie szpitala. Potrzebowała jeszcze przerwy, zbudowania morali, pogodzenia się z tym, że pewien etap w jej życiu się skończył - mając na myśli oczywiście małżeństwo, bo kwestia kariery zakończyła się na jej własne życzenie. Rozumiała też podejście Thalii, wiedziała, że była ambitna i jej zawód wiele dla niej znaczył. Dla Noreen też, lecz w obecnym stanie psychicznym niespecjalnie czuła, by mogła poradzić sobie z wyzwaniami, które oferował szpital. Czuła się rozbita, jak szklana fiolka ciśnięta o kamienną posadzkę. Pytanie, czy te okruchy były w stanie jeszcze kiedyś tworzyć całość? - Na razie proszę, byś nic nie robiła, jeśli to możliwe - stwierdziła po krótkim namyśle. Poświęciła tej opcji kilka sekund, lecz nie widziała w niej żadnych korzyści dla siebie. Jego ból w niczym jej nie pomoże, a w obecnym stanie mógł nawet zaszkodzić. Ach, ta jej wrażliwa, kobieca psychika. - Ale zapamiętam tę propozycję, w razie gdybym zmieniła zdanie - dodała, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Była jej naprawdę wdzięczna za to spotkanie i za wzajemne wyznania. Uniosła kolejny kieliszek tequili w jej stronę. +
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Życie pisało różne scenariusze, a ten jej i Noreen wydawał się być zbyt podobny. Dlatego właśnie nie potrafiła przejść obok tego obojętnie, zbyć koleżanki i powiedzieć „jakoś to będzie”. Sama przecież doskonale wiedziała, że wcale nie będzie. Składała okruchy swojego życia jeden po drugim, żmudnie pracując nad tym od wielu miesięcy. Czasem miała wrażenie, że rozbitych kawałków było coraz więcej i miała ochotę się poddać. Patrzyła na Finch i wiedziała, że na pewno czuła się podobnie. Że na pewno czuła się znacznie gorzej, bo przecież Heartling doskonale wiedziała jak było na początku. Pamietała pierwsze chwile, gdy wróciła do Anglii i miała ochotę tylko na krzyk i gorzkie łzy. Nie zrobiła jednak ani tego, ani tego. Wpadła w wir pracy, który pozwalał jej nie myśleć. Może Noreen potrzebowała tego samego? Nie sądziła jednak, że praca w Hogwarcie jej to umożliwi. Szpital miał swój urok w tym, że czasem nie miała kiedy opróżnić pęcherza. Czy szkoła pozwalała tak przyjaciółce wyczyścić głowę i skupić się tylko na jednym? — Ale mogłoby być — podsunęła, bo przecież nie była sama. Thalia była gotowa się za nią wstawić, ba! była gotowa zniszczyć karierę temu palantowi i co więcej – miała takie możliwości. Wiedziała jednak, ze te słowa były puste, póki Noreen nie zechce tego samego. Okropnie jednak pragnęła namówić ją choć na to, by nie rezygnowała ze swojej kariery. Nie namawiała jej jednak. Może niewiele miała wspólnego z magipsychologią, ale zdawała sobie sprawę, że każdy musiał wylizać swoje rany. Mogło to trwać miesiące, a mogło i lata i Thalia nic nie mogła z tym zrobić. Dlatego uśmiechnęła się lekko w stronę kobiety i uniosła kolejny kieliszek, nie krzywiąc się nawet odrobinę, gdy ciepło rozlało się w jej przełyku. — W razie gdybyś zmieniła zdanie, wiesz gdzie mnie szukać — powiedziała jeszcze, bo znalezienie uzdrowicielki nie było trudne. W końcu szpital był jej, nie drugim, pierwszym domem. Czasem jednak bywała w mieszkaniu, choć znacznie rzadziej.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Ty, ja, piwo, osiemnasta. Załóż coś ładnego. - Takim komunikatem powitał @Kate Milburn w pewien piękny piątkowy wieczór. Od jakiegoś czasu miał wrażenie, że coś się u niej wydarzyło. Nie był pewien co, ale miał zamiar pomóc jej się nieco wyluzować w dobrym, Solbergowym stylu, a że nie dał jej czasu na odpowiedź, to uznał, że są umówieni. Ucieszył się, gdy zastał ją gotową w sali wejściowej. Sam nawet się nieco postarał, zamieniając bluzę na koszulę, choć dżinsy i trampki pozostał te same. -Wyglądasz zjawiskowo. Jak na gryfonkę. - Radośnie powitał ją, darując ten wyszukany komplement. -W Hogsmeade dzisiaj stypa, ale "The Trolley" organizuje jakieś jam session. - Przedstawił jej plan, żeby nie pomyślała, że jednak planuje ją zamordować gdzieś w krzakach i zaraz przy pomocy teleportacji łącznej przeniósł ich na Pokątną, skąd spacerkiem ruszyli w stronę wspomnianego Pubu. -No i masz, zmienili godzinę. - Westchnął, widząc informację na plakacie przed wejściem. -Trudno. Nie było jeszcze takiej, co by się ze mną nudziła w piątkowy wieczór. Rzutki czy bilard? Ostrzegam, jestem wybiórczym szczęściarzem w obydwu tych dyscyplinach. - Posłał jej szeroki uśmiech, opierając się o barową ladę, by zaraz zamówić dla nich po złotym trunku własnego wyboru.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Max złapał ją z zaskoczenia i nie pozostawił przestrzeni na jakikolwiek sprzeciw. Nawet później, bo tym głupiej czułaby się pisząc mu na wizbooku, że jednak nie da rady, niż odmawiając mu w twarz. Skoro rzekło się A, a raczej nie rzekło się nic, trzeba było powiedzieć naraz "a" i "b", toteż stawiła się w umówionym miejscu, nawet całkiem nieźle ubrana, choć ich definicje "ładnego" mogły się różnić. Komplement na starcie sprawił, że nieco opuściła gardę, niepewna tego, co właściwie miało ich dziś czekać. Nie spędzali razem czasu od... Świąt? Jakoś tak. Kate w jakimś stopniu unikała ostatnio chłopaków, wszystkich, nawet tych, którzy nieszczególnie na to zasłużyli. Max wpadł do tego worka przypadkiem. - To gdzie idziemy? - zapytała na starcie, zaraz po tym jak pięknie zapozowała w swoim outficie. Nie słyszała o pubie The Trolley, więc równie dobrze mógł powiedzieć o mordzie w krzakach, na jedno by wyszło. I tak musiała mu zaufać, co też zrobiła, bo akurat ze strony Solberga nie doznała nigdy krzywdy. Upadek z pegaza się nie liczył. Zmianę godziny na plakacie skomentowała kwaśnym uśmiechem, bo zawód napędzał ostatnimi czasy wszystkie jej interakcje, ale na szczęście Ślizgon nie zamierzał pozwolić jej nudzić się w swoim towarzystwie. - Ja za to jestem beznadziejna w obu - stwierdziła ze wzruszeniem ramionami, pozwalając mu zdecydować o wyborze trunku. W ogóle wszystko jej było jedno, już od jakiegoś czasu wpadła w tę obojętność, z której ciężko było jej się wyrwać. - Możemy zacząć od bilarda - dodała, w kwestii rozrywki dając sobie możliwość decyzji. I tak nie miała wielkich oczekiwań względem swojej gry. Nie bez powodu nie była pałkarką, machanie jakimkolwiek kijem nie było jej domeną.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Faktycznie sporo czasu minęło od kiedy ostatnio byli gdzieś razem, czy nawet rozmawiali. Mijali się na zajęciach i korytarzu szkolnym, ale w sumie to tyle i dopiero po długim czasie do Maxa dotarło, że coś tu mocno nie gra. Dlatego zastosował taktykę postawienia jej przed faktem dokonanym. Jak widać takie podejście działało. Nie ważne dlaczego, ale podziałało. Wszystko początkowo zostało powiedziane, więc mogli zacząć to, po co się spotkali. Najpierw piwko, potem rozrywka. Po raz kolejny zdziwił się jednak, gdy Kate pozostawiła mu wybór trunków. Miał wrażenie, że zawsze miała coś do powiedzenia, a dzisiaj wydawała się dziwnie zdystansowana. No tym, to już obudziła jego ciekawość strasznie i musiał wyciągnąć z niej dziś cokolwiek więcej. -No i świetnie. - Podsumował jej umiejętności w pubowych rozrywkach. -Niech będzie więc bilard. - Opłacił stół przy barze, wziął dwa kije, podając jeden z nich gryfonce, a drugi konfiskując dla siebie. Chwycił ich browarki i już mogli zaczynać. -Rozbijasz pierwsza? - Zaproponował w ramach jakiejś tam kultury, co wbrew pozorom posiadał. Ustawił bile w piękny trójkąt, położył białą na swoje miejsce i już mogli zaczynać. -O co gramy? - Zapytał jeszcze, bo życie bez hazardu było mniej więcej tak nudne, jak lekcje wróżbiarstwa.
kostki:
Na początek rzucamy k100. Ten kto ma wyższą z sukcesem rozbija bile, wrzucając pierwszą do łuzy. Jeśli kostka była parzysta, ta osoba gra "całe", jeśli nieparzysta - "połówki"
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees