Jako że dom Aurory jest typowo czarodziejski, duży pokój nie ma telewizora, tylko półki pełne książek. Mieszkanie jest magicznie zmienione, więc ten pokój nie jest w środku taki, jak z zewnątrz i wykończony jest kopułą która często pokazuje zamiast okien krajobrazy górskie z Austrii, które zapamiętała Aurora. W centralnym punkcie pokoju jest jej biurko, przy którym pracuje, naprzeciw którego jest kanapa i stolik kawowy.
Kuchnia
Kuchnia, ze standardową, magiczną kuchenką. W największej szafce skryte są półki chłodzące, typowe magiczne urządzenie do przechowywania jedzenia. Pod zlewem jest magicznie wytworzona piwniczka w której Aurora składuje swoje wina.
Łazienka
Duża i przestronna łazienka zawierająca nowy magiczny wynalazek do prania ubrań, z puchatymi ręcznikami ułożonymi na półkach i wielką, naprawdę wielką wanną. Mimo wszystko Aurora prawie z niej nie korzysta, używa niemal wyłącznie prysznica.
Pokój gościnny
Pokój w którym Aurora zwykła kłaść swoich gości - zazwyczaj wysłanników z innego ministerstwa, choć czasem zdarza się że gości jakiegoś znajomego.
Sypialnia
Wielkie podwójne łóżko w którym praktycznie nie sypia, bo woli kanapę w dużym pokoju. Za łóżkiem jest szklany panel za którym jest jej garderoba.
Ostatnio zmieniony przez Aurora von Schwarzenberg dnia Wto 26 Gru 2017 - 22:39, w całości zmieniany 3 razy
Ogarnięcie mieszkania przed świętami nie było trudne, mieszkając samemu. Mimo, że było duże, Aurora ogarnęła je migiem. Miała nawet choinkę i zaczarowane świeczki które mieniły się na różne kolory, które przymocowała na gałązkach. Tak naprawdę to nie wiedziała, kogo chce oszukać, czy znajomych z Ministerstwa, którzy pytali kilka razy, czy na pewno ma z kim spędzić święta, czy siebie. Nie umiała jednak przyznać przed nikim, że będzie sama. Nie umiała też przyznać, że ją to boli. Nie chciała niczyjego współczucia. Kiedyś znajdzie swojego brata... albo nie, ale będzie miała z kim spędzać święta. Każde jedne. W Boże Narodzenie stwierdziła, że pierdoli to wszystko i w sumie nikt, ani nic nie jest jej potrzebne. Sama też może być szczęśliwa. Z butelką wina tańczyła do muzyki, którą słyszała tylko ona, a później ubrała się i chodziła w nocy po okolicy dalszej lub bliższej. Wróciła prawie nad ranem następnego dnia i spała do prawie południa, by wstać i przypomnieć sobie, że przecież była umówiona z Dorienem. Spanikowana zaczęła doprowadzać do użytku mieszkanie po swojej popijawie. Na szczęście nie uszkodziła prezentu, jedynego jaki stał pod jej choinką. Zajrzała na swoje półki, schowane w szafce w kuchni, szukając czegoś odpowiedniego na obiado-kolację i zamarła między łososiem a kaczką. Zamknęła szafkę i ruszyła do barku, by zajrzeć do swoich zapasów alkoholu, ale i one nie rozwiązały problem. Łatwiej by było jakoś się skontaktować z Dear'em i dowiedzieć, co wolałby zjeść... ostatecznie padło na kaczkę z gruszkami i puree ziemniaczanym i mini-marchewkami. No kto by pomyślał, że taka wspaniała z niej kucharka? W czasie gdy jedzenie dochodziło do siebie, Aurora postanowiła się doprowadzić do porządku po ostatnich bardzo, hm, emocjonujących dniach i nocach i weszła pod prysznic.
Święta w rodzinie Dearów były istnym teatrzykiem. O ile jemu samemu zależało na dobrych relacjach z rodzicami, tak jego rodzeństwu już nie za bardzo. Utrzymywali poważny i sztywny ton, choć każde z nich miało ochotę po prostu uciec i nie męczyć się już dłużej. Odkąd Liam się wyniósł ustały awantury, ale atmosfera była tak gęsta, że dało się ją kroić nożem. Nie był w stanie zrozumieć całego tego żalu, który jego rodzeństwo żywiło wobec rodziców. Fakt, byli konserwatywnymi przedstawicielami wysoko postawionego czystokrwistego rodu i pomimo tych wszystkich zmian w społeczeństwie, które nastąpiły w przeciągu ostatnich kilku dziesięcioleci, wciąż uparcie wierzyli, że to ma sens. Niestety, nie wszystkim dzieciom udało się przekazać te wartości. Właściwie udało się tylko jednemu – właśnie Dorienowi. Niełatwo być ‘złotym dzieckiem’ wśród czarnych i szarych(?) owiec. Po burzy, która nastąpiła po kolacji, naprawdę miał ochotę zasnąć, obudzić się późnym popołudniem kolejnego dnia i wybrać się do Aurory. Była wybawieniem i ulgą dla jego skołatanych nerwów, ukojeniem, a jej ramiona swoistą formą azylu. Przyjaciółka, psycholog i kochanka w jednym. Zapoznał ich ze sobą jego ojciec, który również pracował w Ministerstwie, choć na zdecydowanie bardziej prestiżowej posadzie niż Dorien ze swoim stanowiskiem amnezjatora. Od razu mu się spodobała. Uroda niesamowita, ale pani ambasador na pewno nie obejmowała swojej funkcji ze względu na wygląd. Zaczęli się regularnie spotykać po jego rozstaniu z Ruth, gdy obustronne wyżalanie się przy drinkach w klubach szybko przeszło na poziom łóżka. Prosty układ. Czysta biała koszula z idealnie zaprasowanym kołnierzykiem, czarna marynarka, elegancki płaszcz i skórzane rękawiczki. Nie zapomniał o drobnym prezencie na święta, bukiecie kwiatów i butelce jej ulubionego wina. Stawił się pod drzwiami jej mieszkania nieomalże punktualnie, zapukał i poczekał, aż kobieta mu otworzy.
Woda zawsze ją odprężała. Może dlatego kompletnie straciła poczucie czasu stojąc pod prysznicem i pozwalając, by woda spływała po niej swobodnie. Z westchnieniem zakręciła wodę i... Kurwa. Pukanie do drzwi rozległo się po raz drugi, a ona porwała ręcznik i wyprysnęła z łazienki, uderzając bosymi stopami w zimne, kamienne płyty. Otworzyła drzwi i ujrzała Doriena. Wyglądał świetnie, jak zawsze, a w dłoniach ściskał kwiaty i butelkę. - Jesteś za wcześnie, Liebling - ofuczała go, zamiast dzień-dobry, wpuszczając do środka i prędko zamykając drzwi. Owinięta tylko w biały, puszysty ręcznik, z jej włosów na ziemię kapała woda. Przestąpiła z nogi na nogę, skrępowana sytuacją. Oczywiście, nie raz oglądał ją bardziej nagą niż teraz, mimo wszystko jednak zawsze była, hm... sytuacja była pod kontrolą. Dała mu czas by zdjął płaszcz i poprowadziła go do dużego pokoju, gdzie zajęła się wyjmowaniem jedzenia z kuchenki. Całe szczęście, że sprzęt był magiczny, inaczej już dawno na obiad mogła by serwować węgielki, zamiast kaczki. Mimo niezbyt wygodnego ubrania świetnie sobie radziła rozkładając jedzenie na stole. - Jak minęły święta? - mimo wszystko, marzyła o tym żeby się ubrać stosowniej do sytuacji, więc próbowała jakoś się rozluźnić, mówiąc o czymkolwiek, byle by tylko nie pozwolić mu milczeć.
No tego się nie spodziewał. Oczekiwał, że ujrzy ją w jakiejś ładnej, eleganckiej sukience, makijażu podkreślającym jej naturalne piękno i z włosami ułożonymi w jakiś misterny kok. Pomimo całej swej powściągliwości wciąż pozostawał mężczyzną. Szczęka dosłownie mu opadła – tj. jego usta zostały rozchylone i nie mrugał powiekami przez dwie do trzech sekund (bardzo w takich sytuacjach długich), zanim się zorientował, że zwyczajnie się na nią gapi. Skłamałby, mówiąc, że nie był pod wrażeniem. Fizycznie pociągała go jak mało która kobieta, ale w tamtej chwili był wręcz oszołomiony. – Dzień dobry – odpowiedział, kiedy już doszedł do siebie i odłożył na pobliski stolik zarówno kwiaty jak i wino, a potem zdjął lekko przyprószony śniegiem płaszcz – Możliwe, ale ty jesteś zdecydowanie bardziej spóźniona niż ja za wcześnie. Podążył za nią, nawet nie siląc się na subtelność czy ukrywanie się z podziwianiem jej okrytego jedynie ręcznikiem ciała. Skomentował tylko, że naprawdę mogłaby się ubrać, bo nie dość, że się przeziębi, to mocno go rozprasza, a jednak zdejmowanie z niej ubrań to jak rozpakowywanie najlepszego prezentu i mogłaby nie pozbawiać go tej frajdy. – Święta jak zawsze. Moje wiecznie obrażone na wszystko i wszystkich rodzeństwo nie pozwala odpocząć. Wpadłem na genialny pomysł, byśmy wszyscy sobie powiedzieli co nam leży na sercu, ale nie jestem pewien, czy to w jakiś sposób pomogło czy tylko zaogniło sprawę. Usiadł we wskazanym przez kobietę miejscu. Zapach z kuchni przypomniał mu o tym, jak bardzo był głodny i na całe szczęście wszystko wskazywało na to, że na obiecany obiad nie będzie musiał już zbyt długo czekać. Pogonił ją znowu, żeby się przyodziała i poczekał, aż kobieta wróci. Od jego ostatniej wizyty nie zmieniło się praktycznie nic, poza oczywiście świątecznym wystrojem.
Pokręciła głową, wybuchając śmiechem. Było to aż nazbyt celne, niestety. Przestąpiła z nogi na nogę i zagryzła usta, ale nie przyznała mu racji. Nie była w stanie, z resztą, po co mówić o rzeczach tak oczywistych. Gdyby była w lepszej kondycji psychicznej to nie miało by miejsca, ale z drugiej strony tłumaczenie się też nie miało większego sensu. Jego komentarz o ubraniu zbyła tylko mamrotaniem po niemiecku o niedocenianiu starań. Szczerze nie wątpiła w swoje zdolności rozpraszania, ale hej, przecież Dorien nic ważnego nie robił. Na przykład żadnych raportów nie pisał, które leżały rozłożone na biurku, na którym usiadłaby gołą pupą. Prawda? Roześmiała się głośno, znów. To było takie łatwe, w jego obecności. - Od razu myślę, że nie był to dobry pomysł - odparła w przerwie między kolejnym wybuchem śmiechu. Przygotowała błyskawicznie stół i zgodnie z jego prośbą, w końcu, ruszyła się ubrać. Było jej naprawdę okropnie zimno, przez te włosy, więc nie omieszkała, idąc do łazienki odwinąć ręcznika z ciała i zawiązać go sobie na włosach. Przecież Dorien raczej się za nią nie oglądał, prawda? Miała cichą nadzieję, że jednak się oglądał. Całe szczęście, wszystko zdążyła sobie przygotować wcześniej, więc teraz tylko błyskawicznie wysuszyła włosy zaklęciem i upięła je w luźny kok, tak by kosmki spływały luźno wokół twarzy. Lekki makijaż był bardziej pro-forma. Ubrała szary sweterek z dekoltem w serek i czarną ołówkową spódnicę. Nie bawiła się jednak w buty na obcasie we własnym domu i z wciąż bosymi stopami wróciła do Dear'a, którego poprowadziła do stołu. - To co mi przyniosłeś? - spytała nalewając wina do kieliszków i rozkładając jedzenie na stole. Po jej twardym, niemieckim akcencie nie było śladu, wyzbyła się go przez tych kilka lat równie łatwo, co wcześniej norweskiego ucząc się niemieckiego. Otrzepała ręce z niewidzialnych pyłków - no, gotowe. Kaczka w gruszkach z puree ziemniaczanym i mini-marchewkami - zaanonsowała zupełnie jak w restauracji.
Zima przyszła już na dobre. Czuł, jak uchodziło z niego całe to zimno, którym zdążył przesiąknąć w trakcie podróży z Brighton do Londynu i krótkiego spaceru po czarodziejskiej okolicy. Potarł dłońmi uda, by pozbyć się specyficznego uczucia szczypania skóry spowodowanego wcześniejszym wystawieniem na niewątpliwy mróz. Fakt, w mieszkaniu było bardzo ciepło, choć powód gwałtownego rozgrzania się od środka był zgoła inny. Oczywiście, że odprowadził ją wzrokiem, gdy już dała się namówić na przywdzianie jakiegoś okrycia i przeszła do swojej sypialni, po drodze zdejmując z siebie ten ręcznik. Ledwie widoczny szelmowski uśmiech wpłynął na jego usta, tym samym zmieniając wyraz całej jego twarzy na jeszcze bardziej zaintrygowany i zwyczajnie zadowolony. Który mężczyzna nie byłby szczęśliwy, widząc tak piękne pośladki? – Ślicznie wyglądasz. Komplement drobny, ale jakże celny. Nakrycia były już przygotowane, wino nalane, kolacja podana. Magia świąt. Już nie wstydzili się siebie w żaden sposób, potrafili ze sobą rozmawiać, śmiać się, ale też milczeć. Ciężko było mu oderwać od niej wzrok, tak mu się podobała. Przyćmiewała nawet to danie, przy którym się na pewno natrudziła i bardzo chciała, by wszystko udało się po jej myśli. – Co ci przyniosłem? Kwiaty, bo uważam, że zasługujesz na takie codziennie, wino, bo wiem, że je lubisz i jeszcze coś… chcesz dostać teraz czy później? – z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął mały, ale za to elegancko zapakowany w błyszczący granatowy papier prezent i położył go na stole pomiędzy nimi.
Uśmiechnęła się promiennie słysząc komplement. - Jak zawsze czarujący, panie Dear. To aż smutne, że wszystkie jemy ci z ręki - zaśmiała się zakładając kosmyk włosów za ucho. Nie brzmiała jednak na zasmuconą, tylko rozbawioną. W końcu miała dobry humor po kilku wyjątkowo paskudnych dniach jakie nazywano szumnie świętami. Nikt nie miał by dobrego humoru gdyby musiał spędzić je samemu. - Brakuje mi cierpliwości - westchnęła i widząc małe pudełeczko wysunięte w jej stronę poderwała się w stronę choinki by wyciągnąć prezent dla niego. Była niesamowicie podekscytowana, bo pierwszy raz robiła komuś prawdziwy prezent, taki do którego się przygotowywała. Nie wiedziała, że Dorien da się zaprosić w święta, ale i bez tego chciała mu coś dać. Był dla niej ważny, choć ciężko było powiedzieć, że go kochała. To było coś innego. Nie czuła się też przywiązana, zbyt wiele razy robiła wobec ludzi to co musiała, niż to co dyktowały jej uczucia... Jednak zawsze gdy go widziała, czuła jakby w jej brzuchu wybuchały fajerwerki - i to nie było nieprzyjemne. Podsunęła mu pudełeczko. - Wesołych świąt, Dorien - miała cichy głos i patrzyła na niego w napięciu. Miała nadzieję, że magiczny zegarek który dla niego wybrała będzie mu się podobał. Oczywiście, nie był to prezent za kilka galeonów... Aura zadbała by smocza skóra była w odpowiednim odcieniu i była odpowiednio miękka, a złocenia były z prawdziwego złota. Tarcza, standardowo w świecie czarodziei pokazywała planety i słońce - a każda z planet była zastąpiona kamieniem szlachetnym w odpowiednim odcieniu. Prócz zegarka w pudełeczku był jeszcze woreczek z ręcznie robionymi, przez nią samą, czekoladkami, które w swoich wnętrzach miały różne "niespodzianki", takie jak borówka, czy wypełnienie z ognistej whiskey. Gdy mężczyzna brał do ręki woreczek z czekoladkami, odezwała się znów, ze śmiertelnie poważnym tonem: - Uważaj. W jednej z nich jest amortencja. Po przestudiowaniu jego miny, wybuchnęła śmiechem, choć nie sprostowała żartu. Nie dała nigdzie żadnego eliksiru. Zwłaszcza, że absolutnie nie potrzebowała do szczęścia ułudy miłości. Dopiero gdy on rozpakował swój prezent, wzięła w dłonie prezent od niego. Nie była pewna, czy może być coś lepszego od darowania mu czegoś - nie była do końca pewna jego reakcji, ale sam fakt że mogła mu coś podarować sprawiał że czuła się jakby już wypiła kilka lampek wina. Czując pod palcami gładki papier prezentu dla siebie, nie była już taka podekscytowana, bardziej... zaniepokojona.
‘Wszystkie?’ Czyżby mówiła ogólnie o kobietach, które dotychczas pojawiły się w jego życiu, czy sądziła, że nie jest jedyną w tego typu układzie? Teoretycznie mogło to być bardzo prawdopodobne, ale nie przekładało się na rzeczywistość. Kolacja powoli stygła, ale widział to podekscytowanie w jej oczach, te błyski i słodki uśmiech, jak i zniecierpliwienie, a mimo to nalegała, by to on otworzył podarunek jako pierwszy. W pudełku, które mu podsunęła, był przepiękny i na pewno bardzo drogi zegarek. Gadżet idealny dla tak dystyngowanego dżentelmena, za jakiego się (słusznie bądź nie) uważał. – Wow, jest niesamowity. Na pewno będę go nosił, obiecuję – takich słów nie rzucał na wiatr. Wyjął zegarek z pudełeczka, obejrzał go dokładnie i po wnikliwym przyjrzeniu mu się założył go na lewy nadgarstek. Potem pojawiła się kwestia słodyczy, które jak się okazało, zrobiła sama Aurora – Nie ma cukierków przed kolacją. Zjemy je razem i zobaczymy, kto się pierwszy zakocha. Uśmiechnął się szeroko i naprawdę szczerze, a jednocześnie zawadiacko i podkreślając absolutną pewność siebie. Przyszedł czas na otwieranie drugiego prezentu. Będąc w sklepie jubilerskim bardzo długo nie mógł się zdecydować. W ogóle zastanawiał się, czy powinien sprezentować jej biżuterię, czy może jakiś bardziej praktyczny prezent. Postawił jednak na ozdóbkę, którą mogłaby zawiesić na szyi. Stwierdził, że pierścionek mógłby się kojarzyć zbyt wiążąco. Oczywiście, że żywił wobec niej uczucia, które były bardzo pozytywne, przyjazne i ciepłe. Ale to nie była miłość. Z tego też względu zrezygnował z wszelkich serduszek – nie pasowały do ich relacji. Wybrał magicznie wyglądający tęczowy topaz na złotym łańcuszku, który powinien dodatkowo podkreślać jej karnację. – Mam ogromne nadzieje, że ci się spodoba. Wesołych Świąt. Na całe szczęście nie podarła granatowego papieru ozdobnego zbyt agresywnie. Do pudełeczka z wisiorkiem przyczepiona była mała kopertka, a w niej coś w rodzaju vouchera do magicznego SPA.
Aurora oczywiście nie miała pojęcia czy była jedyną w układzie, czy nie - mimo wszystko w swej próżności uważała że owszem, choć nie dała by się za to pociąć. Mimo wszystko była by nieco zirytowana gdyby było ich więcej niż tylko ona. Jednak chwilę później przekonała się, że raczej nie było by to możliwe - wątpiła by Dorien chciał każdą kochanicę obdarowywać takimi prezentami. Słysząc jego słowa rozpromieniła się. Miała nadzieję że się mu spodoba, ale nie sądziła że postanowi go od razu założyć. Zaś kolejne zdanie skwitowała tylko śmiechem. Oczywistym było, że w takich układach zawsze ktoś się w końcu zakochiwał, a było na tyle przyjemnie, za równo w łóżku jak i po za nim, że nie sposób było nie zwieść się tą słodką aurą. Mimo wszystko miała nadzieję, że to nie ona pierwsza wpadnie. Gdy przyszło do jej prezentu, drżącymi rękami, metodycznie odpakowała papier, tak że został praktycznie jeden, cały kawałek. Lubiła tak robić, nie lubiła gdy rzeczy były zniszczone - prawdopodobnie jakaś nerwica natrenctw, bo nie miała zamiaru przecież zużywać kawałka papieru po raz drugi. Otworzyła wieczko od prezentu dla siebie i wciągnęła głośno powietrze. Komplletnie nie zauważyła koperty dołączonej do pudełeczka. W jej oczach odbijał się kamień, w którego wpatrywała się jak urzeczona. Po nieznośnie długiej chwili wyciągnęła w jego kierunku palce i ostrożnie dotknęła jednej z metalowych nitek oplatających kamień. Po tym gwałtownie poderwała głowę. - Gdzieś ty to wynalazł? - była mocno przejęta. Nie chodziła do jubilera zbyt często, ale ten kamień wyglądał wyjątkowo, nawet jak na jej magiczne standardy. Wbiła znów wzrok w naszyjnik i po chwili wyciągnęła go z puzderka. Wstała i podała mu go - mógłbyś? - Spytała odwracając się do niego plecami ukazując jednocześnie że dekolt ze swetra był równie duży z tyłu, co z przodu. Dopiero gdy zapinał jej naszyjnik dojrzała kopertę z voucherem. Biorąc ją w palce uśmiechnęła się szeroko - Za to też dziękuję. Odwróciła się do niego i wspinając się na palce złożyła na jego ustach gorący pocałunek. Kolacja stygła, wino się utleniało, a świeczki na choince migotały urokliwie.
Uff, podobał jej się. Naszyjnik, rzecz jasna. Nie potrzebował słów – błysk w oczach tej młodej, ale jakże atrakcyjnej kobiety zdradzał wszystko. Pozwolił sobie nie odpowiadać na pytanie dotyczące miejsca dokonania zakupu, natomiast pomocy z zapięciem udzielił wręcz natychmiastowo. Tuż po zapięciu delikatnej sprzączki przesunął palcami po jej karku w dół, po odsłoniętej skórze pleców. Pocałunek przyjął z uśmiechem. Mogła poczuć, jak kąciki jego ust się unoszą, tym samym bezgłośnie szepcząc ‘bardzo proszę’ bądź ‘nie ma za co’. Ze względu na brak obuwia, a zazwyczaj gdy się widzieli nosiła w miarę wysokie szpilki, musiał pochylić się bardziej niż zwykle. Jego silne ramiona oplotły ciało kobiety na wysokości talii, uścisnął ją, jakby była najdroższą mu wartością. Utrzymał ją przy sobie, nawet gdy ich usta już się rozdzieliły. Spoglądał na jej rozanieloną twarz z ciepłem w spojrzeniu, którego już od dawna brakowało w jego oczach. – Tak właściwie to nie podziękowałem ci jeszcze za zaproszenie. Gdyby nie ty, to albo siedziałbym zupełnie sam albo byłbym zmuszony do powtórki z rozrywki z wczoraj. Jesteś moim wybawieniem. Czaruś. Pewnie jeden z najlepszych, jakiego kiedykolwiek znała. Mimo tej relacji, która między nimi zakwitła, chwilami zastanawiał się, czy jego ojciec miał jakiś głębszy interes, zapoznając swojego (prawie) najstarszego syna z nie tylko bardzo piękną, ale też odznaczającą się wysokim poziomem prestiżu zarówno na stopniu zawodowym – pani ambasador to nie byle kto, towarzyskim, ale i prywatnym, ze względu na pochodzenie i nieskalaną czystość krwi. Jeszcze do niedawna rodzice Doriena byli przekonani, że w kwestii poszukiwań odpowiedniej kandydatki na żonę poradzi sobie sam, aczkolwiek po rozstaniu z Ruth, którym to związkiem zdążył się przed rodzicielami pochwalić, coraz częściej podpytywali go, czy coś się w tej materii ruszyło. Wymijające odpowiedzi miały uchronić Doriena przed podzieleniem losu jego brata Caluma, który został perfidnie zeswatany, jak i siostry Vivien, której rodzice za wszelką cenę chcieli ułożyć życie. Jeśli zatem faktycznie Jacob zrobił to specjalnie – dobre zagranie, tato. Odsunął krzesło dla swej towarzyszki, a dopiero potem sam usiadł obok niej. Przygotowana przez nią kolacja była naprawdę wyśmienita; aż dopytał żartobliwym tonem, czy na pewno robiła to wszystko sama i jeśli tak, to ciekawe ile jeszcze innych jej talentów nie odkrył do tej pory. Dbał o to, by jej kieliszek nie stał pusty.
Jego uśmiechnięte, miękkie usta na jej własnych sprawiły że czuła jakby właśnie zjadła całe cukrowe pióro. Jego ręce wokół jej talii, ciepło jego ciała... to było zdecydowanie przyjemne, miła odmiana po tym długim czasie w kompletnej izolacji. Były też bezpieczne, na swój pokręcony sposób. Świadomie wiedziała, że to nic więcej, jak tylko dotyk. Że nie dotyka jej po to, by ją skrzywdzić. Uwielbiała to, że był wyższy, zwłaszcza teraz, gdy mimo tego że stała na palcach, to musiał się do niej nachylić. Zabawnie, ale to też sprawiało że czuła się bezpieczniej, zupełnie jakby mógł ją ukryć przed całym światem... Ledwie powstrzymała potrząśnięcie głową, żeby wyrzucić te myśli. To było niebezpieczne - jej myśli, nie on. Zbyt daleko od jej planów o niezakochiwaniu się. Spoważniała ale na jego słowa roześmiała się głośno, całując go jeszcze raz, krótko. Nie powiedziała, że on też ją wybawił, nazbyt świadoma tego że zaczyna jej zależeć. Zamiast tego wyplątała się z jego objęć i skłoniła dworsko. - Zawsze do usług - rzuciła i usiadła przed jedzeniem. Miała już ochotę na deser, a tu całe danie do pokonania. Jego słowa dotyczące jej kuchni zbyła machnięciem ręki. - Nudziłam się, więc postanowiłam cię ugościć moją kuchnią... Po prostu lubię gotować... - przerwała, patrząc jak jej kolejny raz dolewa wina. - Chcesz mnie upić! - jej głos brzmiał oskarżycielsko, ale zaraz po tym z figlarskim uśmiechem wypiła cały kieliszek, odchylając głowę do tyłu, a chwilę później jej śmiech kolejny raz rozbrzmiał w pomieszczeniu. Nie raz się zastanawiała, jak to się stało, że wpadła na Doriena i nigdy nie mogła sobie przypomnieć, jak to się stało, że znaleźli się tu gdzie byli. Mimo wszystko, sam Dorien... mógłby być bezpieczny, na swój sposób. Wiedziała, że dobrze im się rozmawiało. Dobrze im było w łóżku. Oboje byli czystej krwi, więc niosło to za sobą same profity. Pomijając jej koszmary, jego niedawny związek z Ruth i bogowie wiedzą co jeszcze było nie tak i co oboje chowali. - W sumie, ostatnio i tak nie trzeźwieję, więc, whatever, możesz mnie upić - mruknęła w pusty kieliszek odstawiając go obok niemal pustego talerza. Jej humor gwałtownie się pogorszył. Może zamiast figlować w łóżku, powinna go wyrzucić, bo najwyraźniej miała spore szanse przegrać swoje małe wyzwanie.
– Jak za szybko cię upiję, to zaśniesz z nosem w talerzu. A pragnę przypomnieć, że obiecałaś mi jeszcze deser – otarł usta serwetką i dolał jej kolejną porcję wina – Sam nie będę jadł tych czekoladek. W zasadzie to trochę się przejął tym, co powiedziała na temat jej stanu wiecznego upojenia. Śmiał podejrzewać, że była to kwestia po prostu samotności. Już nawet nie chodziło o święta, choć faktycznie ten specjalny i (ekstra) magiczny czas powinno spędzać się z rodziną, tak ona w Anglii nie miała praktycznie nikogo. Z tego co kiedyś mu wyznała wiedział, że z tą rodziną i tak było u niej generalnie kiepsko. Co za paradoks – członkowie jego pełnej rodziny odwracali się do siebie plecami, nigdy nie doceniali tego, że mieli siebie nawzajem, kiedy Aurora tęskniła za czułością ze strony bliskich jej osób, których, o ile dobrze pamiętał, nie zawsze miała obok. Nie pamiętał, był wtedy zbyt nietrzeźwy, a teraz głupio było mu dopytywać. Poza tym, chyba też nie znalazła sobie zbyt wielu przyjaciół czy nawet znajomych po przeprowadzce do Londynu i cieszył się, że mógł jej pomóc. Przecież czuł, jak kurczowo się w niego wczepia za każdym razem, gdy się przytulają, jak bardzo mu ufa, i że chyba czeka z niecierpliwością na każde ich spotkanie. Takie układy zazwyczaj nie kończą się dobrze. – Najwyżej zaniosę cię do łóżka, jeśli odpadniesz w przedbiegach, choć miałem jeszcze nadzieję na jakieś atrakcje. Nie wiem, rozmowa na absolutnie każdy temat poza pracą, jakiś wolny taniec, pewnie już pod lekkim wpływem; masz jemiołę? – spytał zadziornie, choć nie był pewien, czy to słowo brzmi podobnie po niemiecku i czy będzie wiedziała co miał na myśli.
Przekrzywiła głowę przyglądając się mu uważnie. Nie tknęła więcej wina, przecież damą trzeba być, a niestety nie wyznawała zasady, że upita ale dama. W końcu wzruszyła ramionami i porwała z opakowania jedną z własnych czekoladek. Uśmiechnęła się szelmowsko rozgryzając ją na pół i czując jak gorąco ognistej whiskey rozpływa się jej w ustach. Dojadła czekoladkę i zlizała resztę alkoholu z palców. Wyciągnęła różdżkę i machnęła nią w stronę magicznego odtwarzacza do płyt ale zamiast miłej, spokojnej muzyki świątecznej którą miała ustawioną do zagrania w czasie kolacji z głośników dobiegła najbardziej agresywna muzyka w jej domu. Aurora zaklęła i ciepnęła różdżką w kanapę. - Co za bezużyteczne małe... - mamrotała i płynnie przyszła na niemiecki -ein verdammtes kleines Stück Holz, Deine Mutter war ein Baumstamm, der auf dem Ozean lag... Podeszła do urządzenia i po grzmotnięciu w nie kilka razy pięścią udało się jej "naprawić" urządzenie. Najwyraźniej usatysfakcjonowana wróciła do Doriena i wskazała na drzwi palcem. - Tam. Jemioła jest tam - powiedziała z uśmiechem. Mimo wszystko niemiecki i angielski wywodziły się z tej samej rodziny języków, więc część słów się powielała, jak choćby własnie jemioła, która brzmiała niemal identycznie w obydwu z nich. - Ale możesz mnie całować bez wymówek, liebe. I nie czekając aż zaprosi ją do tańca wcisnęła mu czekoladkę do ust. - To ta z napojem miłosnym - uprzedziła śmiejąc się i sięgając przez cały stół po swój kieliszek z winem.
Gdy tak gadała po swojemu… Niesamowicie go bawiła, musiał to przyznać. Do tego te emocje, ta złość skierowana w stronę niewspółpracującego urządzenia – Dorien musiał się mocno powstrzymywać, by nie parsknąć śmiechem. Po nierównej walce nieprzyjemne (a przynajmniej zupełnie niepasujące do sytuacji) dźwięki ucichły, zastąpione przez typowo świąteczną, pełną dzwoneczków melodię. Wyzwanie przyjęła, nawet oblizała palce. No, nie podejrzewał jej o dolanie choćby kropli eliksiru – chociaż… Nie, nie posunęłaby się aż tak. Może miał o sobie zbyt wysokie mniemanie, ale chyba miała zbyt wiele do stracenia. Czekoladkę pochłonął, próbując odszyfrować co było w środku. Totalnie nie miał pojęcia czym było to nadzienie. Słodka nuta wyraźnie się wybijała, smak bardzo znajomy; przecież wiedział co to! A jednak nie. – Co jest w środku? – przemówił w końcu, wciąż ciamciając czekoladkę w ustach – Poważnie pytam! Gdy tak się przechyliła nad stołem, miał nieodpartą chęć dania jej lekkiego klapsa. Nawet rozprostował i przygiął palce, jakby go łapka świerzbiła, ale nie był pewien, czy ta oficjalna część kolacji już dobiegła końca, czy jeszcze powinni zachowywać pozory. Wysunął się bardziej z całym krzesłem od stołu i chwycił Aurorę w biodrach, pociągnął ją w dół i zmusił, by usiadła mu na kolanie. Co prawda nie pomyślał o tym, że w trakcie szarpnięcia wino w kieliszku bujnie się niebezpiecznie i być może nawet wyleje, chlapiąc tym samym na stół i podłogę. Mało istotne szczegóły. – Ależ ty nieuważna – przechylił się do przodu, tylko po to, by chwilowo złączyć jej usta ze swoimi – Teraz zamiast się bawić będziemy musieli sprzątać.
Przyłożyła mu palec do ust, żeby go uciszyć. Prawdziwy kucharz nie zdradza swoich najlepszych przepisów, prawda? Uśmiechnęła się i puściła mu oko. Oczywiście, że nie dodała tam eliksiru... czekolada z dodatkami potrafiła jednak równie dużo, co sama amortencja. Okej. Spodziewała się klapsa. Nawet go do tego trochę prowokowała. Odrobinę. Zamarła w tej pozycji o pół sekundy zbyt długo, próbując się napić... ale zamiast tego on pociągnął ją na siebie, wyduszając z niej zaskoczony okrzyk, tylko po to by zagłuszyć go krótkim pocałunkiem. Oszołomiona zamrugała kilka razy, wciąż trzymając - teraz już niemal pusty kieliszek - w dłoni. Miał rację, część stołu była mokra, ale też i sama Aurora. Spojrzała na swój dekolt, w którego zagięciu zniknęły strumyczki czerwonego wina. Spojrzała na niego zza wachlarza rzęs. - Rzeczywiście, wybacz... - wymruczała i jakby nigdy nic, przysunęła kieliszek do ust by dopić resztkę, ale ledwie po łyku ostawiła go na skraj stołu. Kolejna mała rzeczka wina wypłynęła z kącika jej ust gdy go całowała, wplatając palce w jego włosy i muskając językiem jego wargi. Nie miała ochoty przerywać, ani trochę, rozpinając kilka guzików jego niegdyś białej koszuli. Teraz biel była oznaczona czerwienią, gdy ich ciała się zetknęły. Upił ją, cholera... ale jakoś ciężko było jej być za to złą. Odsunęła się w końcu i zerknęła na stół, na którym panował artystyczny nieład. Zerknęła na niego, nie przerywając rozpinania guzików jedną ręką. W końcu wyszarpnęła resztę koszuli, mimo wszystko metodycznie rozpinając każdy jeden ostatni zaczep. - Chyba już po głównym daniu...
– A myślałem, że główne danie dopiero podano – uwielbiał takie przekomarzanki, uwodzenie słowami – Doskonale smakuje z tym winem. Strużka alkoholu z jej piersi odbiła się i zostawiła na białej koszuli bordową plamę. W innych warunkach może nawet by się zdenerwował; wtedy nawet nie przeszło mu to przez myśl. Wręcz wyrażał uznanie, że tak szybko znalazła pretekst do zdjęcia z niego odzienia, a sposób, w jaki to zrobiła, przedstawiał poziom zaangażowania (wysoki, jak widać). Zderzenie odsłoniętej skóry z nie takim wcale gorącym powietrzem wywołały niemałe ciarki, które poczuł na plecach. Kolejny przyjemny dreszcz pojawił się w chwili, gdy musnęła palcami gdzieś w okolicy obojczyków, potem w dół aż do mostka. Widział, jak skrzyły jej się oczy, jak przygryza delikatnie dolną wargę, w której kąciku błyszczała się jeszcze zagubiona kropla wina, choć zdawałoby się, że scałował wszystko, i to, jak bardzo go pragnęła. Czy to tylko kwestia wypitego alkoholu? Na pewno nie. Był w pełni przekonany, że chciałaby go równie mocno, gdyby wciąż była trzeźwa. W zasadzie w trakcie chyba każdego spotkania towarzyszył im alkohol. Może to na odwagę, przełamanie swoistego rodzaju nieśmiałości (bo niby się przyjaźnili, ale jednak główny cel ich schadzek pozostawał ten sam), a może po prostu obydwoje lubili wino na tyle, że chętnie smakowali go w swoim towarzystwie. Faktem pozostawało, że Dorien na pewno nie miał na celu upijania jej do nieprzytomności, ani nawet tak, by czuła się niekomfortowo. Jeśli natomiast wprawił ją w lepszy nastrój i o ile nie miałaby potem totalnego doła czy moralnego kaca, to wszystko wydawało się być w porządku. Lubił, gdy w trakcie pocałunków kobiety przeczesywały palcami jego włosy. Tył głowy był chyba jakimś jego wrażliwym punktem, bo łasił się wtedy jak spragniony pieszczot kociak, a zmysłowe czułości sprawiały, że oczy same mu się zamykały. I musiał przyznać, że Aurora robiła to niesamowicie dobrze.
Niemal spoważniała, wyglądając na niemal obrażoną. - Doprawdy? Czekoladki uważasz za główne danie? - lubiła się z nim droczyć równie mocno co on z nią. Ta wymiana zdań między nimi zawsze ją odprężała. Paradoksalnie, zaczęła myśleć dokładnie o tym samym co on - alkoholu między nimi i w ogóle, w jej życiu. Nie trudno było jej zauważyć, że zawsze jakimś cudem między nimi się pojawiał, zupełnie jakby bez niego nie byli zdolni przebywać w swoim towarzystwie bez jego dodatku. Fakt tego burzył jej wewnętrzny spokój, podobnie jak świadomość że ostatnio więcej piła, niż by chciała. Z gorącym postanowieniem zmienienia tego stanu rzeczy pocałowała go znów, paznokciami drażniąc skórę na karku. Uwielbiała to robić, a uczucie włosów pod opuszkami palców było dziwnie przyjemne. Wtedy wkradło się to nieprzyjemne, ściskające uczucie, które tym razem nie było lekkim atakiem paniki, ale przypomnieniem. O czymś zapomniała. Niespodziewanie oderwała się od niego, prostując jak struna i rozglądając po pomieszczeniu. O czym zapomniała? Rozejrzała się po blacie, stole i wszystkim co widziała, próbując rozgryźć, co próbuje jej mózg przypomnieć, ale im bardziej była skupiona, tym bardziej jej to umykało. Westchnęła zirytowana, teraz to swoje włosy przeczesując palcami i powodując w delikatnym koku jeszcze większy nieład. Nagle zerwała się, wybuchając śmiechem i padła na kuchenkę. - Zapomniałam wyłączyć! - jej śmiech odbijał się echem od ścian. Przekręciła kurek bezpieczeństwa, który pozwalał na wyłączenie magicznego sprzętu bez użycia różdżki (która dalej leżała na kanapie) i śmiejąc się wróciła do Doriena, siadając na nim okrakiem z zadowoloną miną, zupełnie jak kot który dostał spodek śmietanki. Uczucie niepokoju zelżało, ale nie zniknęło do końca, choć dobry humor maskował go wystarczająco skutecznie. Wino sprawiło że cieniutki materiał kleił się do jej skóry, ale alkohol nie pozwalał by było jej zimno. Spódniczka skutecznie podwinęła się do góry, przez taką pozycję, a ona czuła na gołych nogach gładki materiał jego spodni. Palce zatopiła w jego włosach i pocałowała go kolejny raz, choć tym razem delikatnie, by zaraz przejść z pocałunkiem na kość szczęki, szyję i zagłębienie ucha. Zimnymi palcami drugiej ręki pozwoliła sobie badać odsłoniętą klatkę piersiową, z wyraźną przyjemnością studiując mięśnie rysujące się pod skórą. - Rozumiem, że dałeś mi dziś fory, Dorien... - wymruczała do jego ucha - ale zaczynam się niecierpliwić tą grą wstępną. Była dziś cały dzień zbyt podekscytowana jego wizytą i teraz coraz mniej miała cierpliwości by czekać. Cichy głosik w jej głowie nabijał się z niej, że to chyba powinno być na odwrót, ale może po prostu był jej ulubionym do tej pory obiektem do wykorzystywania?
‘Zdezorientowanie’ to właśnie to słowo, które doskonale opisywało stan Doriena, kiedy jego partnerka wystrzeliła jak poparzona. Coś zrobił nie tak, powiedział coś, co jej się nie spodobało, czy może nagle zmieniła zdanie? A, kuchnia. Gorąca atmosfera mogła być jak widać wywołana nie tylko ich miłosnymi uniesieniami, szczególnie gdy musieliby z nich zrezygnować na rzecz gaszenia pożaru. Mocno nieodpowiedzialnie, Auroro. – Spieszysz się gdzieś? – wymruczał cicho, kiedy już znowu siedziała na jego udach – Bo ja nieszczególnie. Wspaniała forma spędzania świąt. Poczuł ten przyjemny i satysfakcjonujący ciężar, kiedy usiadła na nim okrakiem. Przesunął dłońmi z jej bioder w górę, łapiąc po drodze górną część jej garderoby. Wymusił, by podniosła ręce i zdjął jej przez głowę tę poplamioną bluzkę/sweterek, cokolwiek to było. Nie doszukał się sensu pozostawiania bielizny, także po rozpięciu haftek i ta wylądowała na podłodze, częściowo na rzuconej wcześniej bluzce. Chociażby bardzo chciał utrzymać wzrok na wysokości jej oczu, to nie dał rady. Zresztą, nie po to się tam znalazł. Obydwoje pragnęli cielesnej uciechy, także chyba nie powinna mieć mu za złe, gdy podziwiał jej niewątpliwe fizyczne zalety. Przechylił się do przodu, a bijące od niej ciepło otuliło nagą skórę jego klatki piersiowej, która zdążyła odczuć nieco chłodnego powiewu, który nadszedł gdy zostawiła go na chwilę samego. Ślady na delikatnej bladej skórze szyi, której nie wahał się zahaczyć również zębami, na pewno utrzymywały się jeszcze przez kilka dni, zmieniając kolor z intensywnie czerwonego na żółtawozielony, aczkolwiek mężczyzna był przekonany, że Aurora ma swoje sposoby, by się zatrzeć wszelkie tego typu oznaczenia. Umieścił dużą, rozgrzaną dłoń w dole jej pleców, a drugą najpierw odgarnął pukiel długich blond włosów, który miała tuż przy twarzy, a potem ułożył ją na udzie kobiety, pod i tak krótką i skąpą spódnicą, zuchwale ściskając je palcami.
Miała wrażenie że jego głos przechodzi ją na wskroś, docierając do każdego możliwego miejsca w jej ciele. Tembr jego głosu i brytyjski akcent pogłębiający go bardziej... brzmiał jakby mruczał, zupełnie jak wielki kot, którego trzeba było pogłaskać w odpowiednim miejscu. Uwielbiała to chyba bardziej niż sama przed sobą się przyznawała. - Widzę - odpowiedziała tylko, nim Dorien pozbawił ją bluzki, a zaraz za nią jednego z jej ulubionych staników. Zadrżała z nagłego chłodu na ramionach, na skórze pojawiła się gęsia skórka. Lubiła gdy na nią patrzył. Nie dlatego, że uważała się za wyjątkowo piękną... spojrzenie jakim ją obdarzał sprawiało że czuła się wyjątkowa. I chyba o to jej chodziło w tej całej pokręconej relacji jaką mieli - o to, że czuła się przy nim kimś lepszym niż była. Lepszym niż... Czuła ciepło jego skóry, gdy zbliżył się do niej, a jego usta na jej szyi jak zawsze sprawiły że westchnęła. To znów był jej słaby punkt. Z żalem pomyślała że odkrywanie szło mu zbyt szybko i istniało pewne zagrożenie, że zbyt szybko się znudzi, gdy pozna je wszystkie. Mimo wszystko, nie umiała się tym teraz za bardzo przejmować. Odgarnął jej włosy z twarzy; Aurora w przeciwieństwie do niego głównie zwracała uwagę na jego oczy i usta, które, gdy tylko ścisnął jej nogę, ponownie wzięła we władanie, zaciskając palce na jego karku. To wszystko już wystarczyło, by przyspieszył jej oddech. Jej druga dłoń zawędrowała niżej niż klatka piersiowa i używając dwóch palców właśnie rozpięła guzik jego spodni. Uśmiechnęła się na to w jego usta, odsuwając się nieznacznie. - Nie wiem tylko czy starczy mi dziś cierpliwości - wyszeptała.
Zwrócił uwagę na pewien mało istotny szczegół, który mimo wszystko gdzieś się w jego głowie plątał. Chodziło o niski wzrost Aurory (co zresztą uważał za bardzo urocze, choć zastanawiał się, czy nie jest czasami z tego powodu znieważana) i fakt, że gdy tak siedziała mu na kolanach, nie musiał unosić lekko głowy by sięgnąć ustami jej ust, jak to bywało w przypadku chociażby Ruth, od której był wyższy jedynie o zawrotne pięć centymetrów. Dokładnie o tym samym pomyślał, gdy pierwszy raz zobaczył panią Ambasador noszącą jego koszulę. Kobiety coś miały z tymi męskimi koszulami, szczególnie tymi lekko wygniecionymi i przesiąkniętymi perfumami. O ile jego poprzedniej ukochanej idealnie leżąca na nim koszula ledwo zakrywała pośladki, tak Aurorze sięgała niemal do połowy uda. Fascynujące. Czuł, że lekko drżała. Oddech już lekko przyspieszony, płytszy. Skoro była gotowa, złakniona i zniecierpliwiona, to nie mógł jej dłużej wodzić. Zamruczał cicho, gdy sięgnęła dłonią pomiędzy ich ciała, a kontrastującym dźwiękiem było ciche jęknięcie, które zawisło w tej niewielkiej przestrzeni dzielącej ich twarze. Szumiało jej trochę w głowie, widział to doskonale, aczkolwiek nie był pewien, czy chodziło tylko o alkohol, czy też domieszki pożądania, które wydawało się wypełniać nie tylko ich umysły i ciała, ale wręcz całe pomieszczenie, w którym przebywali. Gdy już stali się jednością, próbował pozbyć się wszelkich zbędnych myśli. Na pierwszym miejscu chciał postawić Aurorę, a tuż za nią swój własny, niczym nie przyćmiony hedonizm, niezmącona przyjemność. Nawet ten mebel, a wybór padł na krzesło, nie był aż tak niewygodny, jakby się zdawało. Uwielbiał to uczucie, kiedy jej lekko podskakujące piersi ocierały o jego tors, jak chciałaby opleść go nogami, choć nie pozwalało im na to miejsce, które wybrali, i jak skutecznie nadrabiała poprzez owinięcie ramionami jego szyi. Nie czuł się przyduszany, absolutnie. Sam obejmował ją szczelnie w talii, choć pozwalał sobie też na wędrówki, gładząc palcami jej plecy i lędźwie. – Zadowolona? – spytał cicho, gdy akurat pocałunek został chwilowo przerwany.
Ostatnio zmieniony przez Dorien E. A. Dear dnia Pon 29 Sty 2018 - 14:48, w całości zmieniany 1 raz
Koszule... ciekawy temat do rozważań, zwłaszcza że gdy tylko Dorien postanowił jednak ją zaspokoić, Aurora zsunęła z jego ramion jego ubranie. Westchnęła zadowolona, sadowiąc się na nim wygodniej i pozwoliła mu posiąść swoje usta. Niemal od razu zgrali się w jeden rytm, a ich oddechy zgrywały się w muzykę, która znacznie bardziej podobała się kobiecie niż ta, która grała w tle... bo chyba jeszcze grała, prawda? Nie miała pojęcia. Nic teraz nie miało znaczenia, miała wrażenie że nie ma na świecie niczego więcej, po za ich dwójką, splecioną razem. Wyrwała się z pocałunku, łapiąc gwałtownie oddech, czując jak rozkosz rozchodzi się falami, coraz intensywniej po jej ciele, akurat gdy on o coś zapytał. - Mmm... - wymruczała tylko i oblizała usta, mając wrażenie że cała wilgoć spłynęła między jej nogi. W głowie się jej kręciło i to wcale nie od alkoholu, który już praktycznie wyparował z jej głowy. - Prawie... - powiedziała w końcu, cicho, z zawadiackim uśmiechem na ustach - zawsze może być lepiej, prawda? Z tymi słowami zakręciła biodrami i zadrżała, przymykając oczy. Musiała wyrzucić z głowy wszystkie myśli, które nieproszone próbowały się wybić na pierwszy plan. Nie chciała teraz myśleć o uczuciach. Nie teraz, najlepiej nigdy. Spojrzała na niego, bezceremonialnie przyglądając się jak wyglądał, gdy w nią wchodził. Uśmiechnęła się i pocałowała go, kąsając na koniec w dolną wargę. Przysunęła się jeszcze bliżej niego, o ile to w ogóle było możliwe i przeniosła pocałunki na szyję i lewe ramię, po to by znów się gwałtownie wyprostować, z cichym, niemal sfrustrowanym jękiem. Było jej tak cholernie dobrze, że to niemal bolało.
Tym razem to ona była aktywną stroną. Poruszała biodrami w przód i w tył, tyle wystarczyło. Tego wieczora zrezygnowali z typowej pikanterii, silnego gryzienia i drapania po plecach czy głośnych klapsów. Ta zmysłowość, smak wina i zapach świec zdawały się wypełniać całą przestrzeń mieszkania, ich ciała i dusze. Miał wrażenie, że czuje pod palcami każdy ruch jej mięśni, szczególnie że pozwolił sobie obejmować dłońmi jej pośladki. – Jestem czarodziejem – odpowiedział jej z równie zadziornym uśmiechem, a potem przechylił lekko głowę, tak by zetknęli się czołami – Znam wiele magicznych sztuczek. Co było w tym nadzieniu? Sama czekolada była niezwykłym afrodyzjakiem, ale nie zjedli zbyt dużo. Może to tylko dlatego, że pół-żartem pół-serio wspomniał o angażu emocjonalnym, który przecież teoretycznie wykluczyli zaczynając znajomość i potem mocno ją akcentując jedynie fizycznymi zbliżeniami. Upust emocji, wyładowanie stresu, chwila zapomnienia i przypływ ekstazy, nic więcej. Nie było spotkań przy kawie, randek, tych w południe i o północy, miłosnych listów i bezsenności z euforii. Nie wiedział jaki jest jej ulubiony kolor, gdzie chciałaby spędzić najbliższe wakacje i jak wygląda, gdy jest zamyślona. Z romantyzmu pozostały tylko mocne drinki w głośnym pubie, przyspieszone oddechy i krótkie 'do zobaczenia'. Przegonił te myśli. Wyglądali na parę doskonałych kochanków i tak powinno pozostać. Przez chwilę rozważał przeniesienie kobiety na stół czy kanapę, a nawet do sypialni. Zrezygnował. Była tak w niego wczepiona i jednocześnie zaangażowana i pochłonięta sytuacją, że żal byłoby mu to zburzyć. Może później, jeśli nie przejdzie im ochota na amory.
@Dorien E. A. Dear i @Aurora von Schwarzenberg To prawda, że Dorien Dear potrafił zawrócić w głowie. Z pewnością Aurora nie myślała w tych przyjemnych chwilach o rzeczach tak przyziemnych jak zadbanie, żeby nie groziły jej dalsze konsekwencje tego spotkania... Zdała się w ten sposób na wyrok losu. A ten potrafił być bardzo przewrotny.
Z racji tego, że się nie zabezpieczyliście, teraz jedno z was musi wykonać rzut kostką! Parzysta - Będziecie spodziewać się dziecka. Nieparzysta - Nic się nie stało.
Dziś rzeczywiście było inaczej. Może to święta, może wino, a może... może po prostu czasem tak jest, że jest inaczej niż zawsze. Nie wiedziała. Zamiast gorącego seksu na stole, można było śmiało im zarzucić uprawianie miłości. A przecież nie po to się spotykali, prawda? Gdyby chcieli się kochać, mieli by kogoś do pary. Przecież to nie był specjalny problem, dla żadnego z nich, by kogoś sobie znaleźć. A mimo to, to te niespieszne tempo, leniwe ruchy sprawiały że było... dobrze. Po krótkim czasie jednak znaleźli się w łóżku, błyskawicznie porzucając resztki ubrań, pozostali w takiej pozycji jak chwilę wcześniej, na kuchennym krześle. Już wtedy była blisko, jednak teraz, w jej sypialni z cichym jęknięciem poczuła jak tamy puszczają i spełnienie zalewa ją potężną falą. Zupełnie jak na jakiś znak, Dorien mocno zacisnął palce na jej pośladkach, dochodząc z nią. Opadł na łóżko, a ona z nim, wybuchając śmiechem. Była zaskakująco... zmęczona. Rozleniwiona. - Co ja dałam do tych czekoladek...? - wymamrotała, sadowiąc się wygodniej na łóżku, na swojej ulubionej poduszce. Patrzyła jak mężczyzna kładzie się obok niej i niemal spodziewała się drugiej serii, ale gdy przeczesała mu włosy palcami, jej ręce wydawały się dziwnie ciężkie...
Kostka po raz drugi: cztery. parzysta.
- Kota, kup mi kota - wymamrotała i, chyba to ją obudziło. Chyba. Nie była pewna, ale coś było nie tak. No, może nie tyle nie tak, co inaczej niż zwykle. Było jej ciepło. Nawet nie tyle ciepło, co gorąco, choć jednocześnie czuła chłód na plecach. Gołych plecach. Zadrżała i poczuła jak duża, ciepła dłoń zaciska się na jej biodrze. Otworzyła oczy i jedyne co zobaczyła to gładką skórę Doriena. Mimo wszystko, takie rzeczy się nie zdarzały, nigdy dotąd. Obejmował ją. W dodatku ona jedną ręką obejmowała jego. Była chyba jeszcze mocno zaspana, bo nie za bardzo wiedziała jak to możliwe i czyja ręka gdzie jest, ale nim spróbowała się unieść, by sprawdzić czy śpi i która godzina, poczuła strach, który ściska jej gardło. Uwielbiała swoje ataki paniki, doprawdy. Paraliż, który ją gwałtownie objął sprawił że zabrakło jej tchu i całą siłą woli jaką miała nie zaczęła krzyczeć. To Dorien. Nikt nie zrobi ci krzywdy... Dwa nierówne oddechy później i powoli zaczęła się rozluźniać. Napięcie jednak nie opuszczało jej ciała ani odrobinę, gdy unosiła się na łokciu. Zdecydowanie był już dzień. Niezbyt intensywne grudniowe słońce wpadało przez zasłony jej sypialni wprost na spodnie seksownego mężczyzny w jej łóżku. Kołdra niesfornie zakrywała jedynie strategiczną część jego ciała, jej pośladki i część nóg. Uśmiechnęła się pod nosem - oczywiście był rozłożony na niemal całe łóżko, ale nigdy jakoś jej to nie przeszkadzało. Aurora z reguły spała na samym skraju, zajmując minimalną ilość miejsca. Kiedyś ktoś jej wytknął, że tak wielkie łóżko nie było jej na pewno potrzebne do spania. Zagryzła usta. Wiedziała aż za dobrze, jak to wyglądało u mężczyzn z rana, a ona... cóż, czuła lekki niedosyt po wieczorze. I, będąc zupełnie szczerym, musiała zmyć z siebie igiełki paniki które zostały na jej skórze. Niestety, najlepiej temu służył seks. Seks z Dorienem, będąc precyzyjnym. Usiadła na nim, śpiącym i podjęła drogę z pocałunków od jego szyi aż po dół brzucha i z powrotem do góry. Gdy oddała ostatni tuż pod uchem, uniosła się nieco, by dostrzec te intensywnie niebieskie oczy, tak cholernie ciężkie do przejrzenia, wpatrzone w nią. - Nie chcesz? - spytała z delikatnym uśmiechem, dla pewności odsuwając się do tyłu, tak by odpowiedź poznać jeszcze zanim on otworzy usta. Niestety, co odkryła właśnie z wielkim żalem, ta pozycja, z jej wzrostem wiązała się z tym że nie mogła jednocześnie go ujeżdżać i posiąść jego ust. Na siedząco było prościej, ale gdy leżał, rozciągał się jeszcze bardziej niż przez sen. Westchnęła głośno, sfrustrowana, że nie może osiągnąć swojego wcześniej zamierzonego celu.
Czy planował zostać na noc? Nie. Przynajmniej z takiego założenia wychodził opuszczając własne mieszkanie - że wróci po kilku godzinach. Ale gdy tylko znaleźli się w łóżku ogarnęła go taka błogość, bardzo przyjemne ciepło, senność. Chyba nie wiedzieli, które z nich pierwsze zasnęło. Obudziło go łaskotanie. Jeśli miał w planie wyjść nad ranem, tak jak często robiła to Aurora kiedy mężczyzna nie chciał jej wypuszczać z jego domu w środku nocy, to niestety się nie udało. Zmarszczone brwi, ledwo otwarte powieki, głęboki oddech i gwałtownie uniesiona głowa, tylko po to, by za chwilę znów opadła na poduszkę. Zanim dotarło do niego gdzie i z kim się znajdował minęło zaledwie kilka sekund, zdążył też ziewnąć i sobie pomruczeć. Nie mówił z rana. W ogóle. Wydawał z siebie tylko różnie intonowane dźwięki, które można było intuicyjnie odebrać jako potwierdzenie, pytanie czy zaprzeczenie słysząc jedynie w jaki sposób mruczał. Jego pierwsze tego dnia i bardzo krótkie ‘Mmm?’ było wyraźnie reakcją na sam fakt, że się na niego wspięła i czegoś oczekiwała, a drugie, bardziej brzmiące jak ‘Uuuu…’ gdzie głos się obniżył i nabrał głębi przystrojone było zawadiackim uśmiechem, gdy już dotarło do niego, czego kobieta oczekuje. Duże dłonie, które umieścił na jej udach, powoli przesunęły się w górę i lekko do środka, a dopiero potem na zewnątrz, by, trzymając za biodra, jednak zmusić kobietę do przychylenia się z powrotem. Wtedy mógł objąć jedną ręką jej ciało na wysokości piersi, drugą chwycić za udo i szybkim, zdecydowanym ruchem obrócić ją na plecy. Był zaspany, ale czuł też potrzebę okazania swojej dominacji. Złapał jej drobne nadgarstki i zmusił, by uniosła ręce nad głowę, a sam zatopił twarz w załamaniu pomiędzy jej szyją a ramieniem. Wciąż mruczał, okazując w ten sposób wszystkie emocje. Lubił, gdy tak przyciągała do siebie nogi, a potem oplatała go szczelnie. Kilka minut później opadł na nią na wpół bezwładnie, troszkę ją przygniatając. Wciąż wspierał część swojego ciężaru na kolanach, a jego ciepły oddech delikatnie owiewał jej bark. Dłoń Doriena powoli zsuwała się w dół po boku jej ciała, na dłużej zatrzymując się przy piersi swej kochanki, a potem dopiero na pośladku. Czy to już czas na kawę?