Prawdę mówiąc nie potrzebowała jego uznania, które dostrzegła przez tę krótką chwilę w zwykle beznamiętnych oczach. Nie chciała uznania od niego. Przez ten czas współpracy wyrobiła sobie opinię. Wiedziała, że choć był genialnym uzdrowicielem, to z Gallagherem jako człowiekiem nie chciała mieć absolutnie nic do czynienia. Sama nie była idealna, ba! można było jej naprawę wiele zarzucić. A jednak nawet ona nie potrafiła zrozumieć jakim cudem tak nadęty i obcesowy czarodziej mógł stać się jakimś medycznym autorytetem. Umiejętności uzdrowicielskie były jednym, kompetencje miękkie drugim. Jej zdaniem ludzie pokroju Cilliana nie powinni mieć do czynienia z pacjentami, a już na pewno nie tak trudnymi pacjentami, jakim okazał się ten młody chłopak. Rzecz jasna wszystkie te myśli zachowała dla siebie, ale jej irytacja rosła z każdą kolejną chwilą.
Nie chciała jego uznania, bo doskonale wiedziała – dzięki uprzejmości Fishera – że zmusili go do wzięcia kobiety do zespołu. Choć to ona jako jedyna w tym zespole zdawała się mieć trochę oleju w głowie. Darzyła Fishera nawet czymś na wzór sympatii, ale w obecnej sytuacji denerwował ją tym swoim milczeniem tak samo jak reszta.
Cisza, która zapadła, sprawiła, ze Thalia niemal przewróciła oczami. Co za śmietanka, no naprawdę. Wszyscy jakby nagle stracili rezon, w tym pacjent, który od razu zauważył, że coś było nie tak. Heartling stłumiła westchnienie, które wezbrało jej w piersi, gdy wszystkie jej starania, by chłopak nic nie zauważył poszły właśnie na nic. Chyba tylko szkoła jej matki pozwoliła jej zachować resztki opanowania, bo była naprawdę blisko krzyków podobnych do tych Gallaghera.
Niedorzeczne.Spojrzenie szefa nieznacznie wybiło ją z rytmu. Czego od niej chciał? Dotąd negował wszystko co mówiła. Nie wierzyła ani przez sekundę, że jakakolwiek jej decyzja, którą zaraz podejmie, spotka się z jego uznaniem. Ale przecież uznania nie chciała. Jasne, chciała się sprawdzić, chciała zabłysnąć, chciała być
kimś, w końcu całe życie była porównywana do matki. Ale im dłużej pracowała z Cillianem, tym mniej ją obchodził. Kto nie ryzykował, ten tracił, a Thalia znana już była z ryzyka, które podejmowała przy zabiegach. Nie było rewolucji magimedycyny, bez odrobiny szaleństwa.
—
Nie chcesz leczenia, to go zaprzestaniemy — nim skończyła zdanie, już czuła na sobie oburzone spojrzenia, choć bezgłośnie próbowała dać im do zrozumienia, że w tej metodzie był sposób. Krzyki nie działały, słowne zastraszanie też nie. Za każdym razem gdy mu się pogarszało stawali na rzęsach, by przywrócić go chociaż do poprzedniego stanu. Nie mogli też skonfiskować jego rzeczy prywatnych, nie w tej chwili, to mogło tylko Ministerstwo i to z odpowiednimi papierami.
Ten chłopak musiał się porządnie przestraszyć, żeby zacząć gadać.
A Thalia modliła się w duchu, żeby właśnie nie straciła pracy.