Na wzniesieniu znajduje się częściowo zachowana świątynia poświęcona greckiej bogini, Artemidzie. Prowadzi do niej kręta ścieżka, wokół której rośnie mnóstwo niskich drzewek, krzewów i innych roślin. Jeśli dobrze się wpatrzysz, może uda Ci się nawet zebrać marozy*? W głównej części samej świątyni znajduje się kamienny ołtarz, na którym antyczni Grecy składali niegdyś krwawe ofiary z ludzi oraz zwierząt. Ze wzgórza rozciągają się piękne widoki, a tutejsi mówią, że jest to idealne miejsce do oglądania gwiezdnych konstelacji. Jeśli chcesz się o tym przekonać, przyjdź tu wieczorem i rzuć okiem na zawsze bezchmurne niebo.
* Jeśli napiszesz, że twoja postać znajduje marozy, pamiętaj, że będą one wystarczały wyłącznie na 3 użycia!
Przebywanie w dusznym pomieszczeniu nie było tym, czego Candy pragnęła od wakacji. Zwłaszcza w tak urokliwym miejscu jak Grecja. Szybko więc uciekła z wyspy Lefko, aby zaszyć się na tajemniczej wyspie Agrios. Początkowo chciała znaleźć coś niezwykłego pośród białych domków i rajskich plaż, ale szybko okazało się, że to nie jest to, czego szuka. Przeprawiła się więc przez most i zapuściła w niewiarygodnie dziki świat. Początkowo przedzierała się przez gęsty las (postanowiła, że w drodze powrotnej rozejrzy się za paroma roślinami), ale wkrótce dotarła na pustą przestrzeń i poczuła lekkie podmuchy wiatru na twarzy. Zebrała włosy z twarzy i założyła za ucho, aby rozejrzeć się dookoła. Otaczały ją mchy, małe krzaki i niskie drzewa, a przed nią rozpościerał się widok na starą, podniszczoną świątynie. Candy od razu poczuła potrzebę wspięcia się po krętej, kamienisto-piaszczystej drodze i wejścia w ruiny. Gdy szła w górę, pod jej nogami przebiegły małe, włochate gryzonie, jednak Hiszpanka nie znała się na zwierzętach i mogła jedynie strzelać, że to miejscowa odmiana myszy. O wiele bardziej zainteresował ją nietypowy mech, na który natknęła się tuż przy schodach prowadzących do świątyni. Kucnęła, żeby przyjrzeć się mu bliżej, i wyrwała kępę, aby jeszcze lepiej zbadać roślinę. Tak, nie mogła się pomylić, to na pewno marozy, które można wykorzystać w eliksirach przeciwbólowych. Otworzyła wakacyjną torbę i przerzuciła kilka drobiazgów do jednej kieszeni, a drugą wypchała magiczną rośliną. Gdy skończyła, wygładziła palcami wzruszoną ziemię i otrzepała ręce z piachu.
Liam nie chciał spędzać czasu w swoim pokoju. Kiedy tylko dowiedział się, że jego współlokatorem będzie Edgar Fairwyn, postanowił szybko się wymiksować i po prostu uciec. Jasne, miał Thijsa jako wsparcie (i teoretycznie nie powinien zostawiać go samego na pastwę profesorka starożytnych run), ale Liam czasem lubił pobyć w samotności. Jego pierwsza myśl na temat Grecji? Latanie. Korciło go strasznie, żeby wskoczyć w swoje nietoperzowe ciałko i nieco polatać po okolicy. Nasłuchał się o tej drugiej wyspie, ponoć okrytej tajemnicami. Była bardziej historyczna, mniej turystyczna - dzięki temu była ciekawsza. Dear już miał pewność, że to właśnie tam się skieruje. Uwielbiał latać, uwielbiał prostotę jaką przynosiło mu ciało nietoperza. Miał wrażenie, że nie znał życia, dopóki nie wszedł w posiadanie skrzydeł i nie machnął nimi po raz pierwszy (chociaż było ciężko. Uczenie się latania to dość ciężka sprawa...). Leciał jak najszczęśliwszy nietoperek na świecie, rozkoszując się zachodzącym słońcem. Po całym dniu upału zapadający mrok przynosił ogromną ulgę, chociaż dalej nie zrobiło się zimno. Chyba nie można było tego oczekiwać... Liam i tak nie narzekał, ponieważ w tym pędzie zapominał o każdej jednej niedogodności. Był wolny (ale nie jak ptak). W tym wszystkim zapomniał o jako takiej ostrożności... Ale właściwie, to nie spodziewał się nikogo tutaj spotkać. Nie dostrzegł jakiejś dziewczyny, grzebiącej zażarcie w ziemi - lecz kiedy wstała, nie zdążył jej wyminąć. Wpadł z impetem prosto na jej twarz. Wydał z siebie parę nietoperzych pisknięć, a potem zaczął rozpaczliwie wzbijać się znowu w powietrze, żeby nieznajoma przypadkiem nie postanowiła go ukatrupić. Sam prawdopodobnie nie byłby zbyt delikatny dla jakiegoś tępego zwierzaka, który wpada na ludzi. No, dla nietoperza byłby kochany, ale to inna sprawa. Tak czy inaczej, odpychając się od dziewczyny chyba zajechał ją pazurkiem, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Czmychnął czym prędzej w krzaki, a tam przemienił się z powrotem w siebie. Podniósł się z ziemi, otrzepał, wziął parę głębszych oddechów i poszedł w stronę dziewczyny. - Hej, wszystko w porządku? - Rzucił niepewnie. Z tego wszystkiego nie wiedział nawet, czy to jest jakaś Greczynka, czy może ktoś z Hogwartu.
Nie spodziewała się, że na otwartej przestrzeni zaatakuje ją cokolwiek, a tym bardziej była w szoku, gdy okazało się, że to coś latającego! Wstała jak gdyby nigdy nic, poprawiła torbę, sprawdziła, czy na pewno ją zapięła i odwróciła się, żeby kontynuować drogę, gdy coś z impetem uderzyło ją w nos, a gdy uciekało, wbiło pazurki tuż przy lewym oku dziewczyny i pociągnęło, zostawiając krwawe ślady. Krzyknęła ze strachu i zaczęła machać rękoma dookoła głowy, aby odstraszyć to paskudztwo i zmusić do ucieczki. Nie przeszło jej przez myśl, że mogła użyć różdżki i odrzucić atakujące zwierzę wystarczająco daleko, więc żeby zniknąć z pola rażenia nietoperzach skrzydeł, kucnęła i ukryła głowę w rękach. Dopiero gdy przestała słyszeć trzepot skrzydeł, odważyła się podnieść spojrzenie i sprawdzić, czy jest bezpiecznie. Nigdy nie widziała nietoperza, ale skoro znalazła go na otwartej przestrzeni, gdy jeszcze nie było ciemno, możliwe, że grecka odmiana tych stworzeń preferowała popołudniowe lody po otwartych przestrzeniach. Zdecydowała się jednak odważnie stawić czoło tej dziwnej sytuacji i teraz znowu stała. Torba spadła jej z ramienia i leżała wśród kujących krzaków (Candy zrzuciła ją tam prawdopodobnie z chwilą, kiedy odganiała namolne stworzenie), a na twarzy Krukonka poczuła coś ciepłego. Najpierw dotknęła skroni, a potem spojrzała na swoje palce, ale jak się okazało – wcale aż tak nie krwawiła. Myślała, że nic się nie stało, jednak gdy oblizała wargi i poczuła metaliczny posmak, natychmiast zakryła usta z jękiem. Nos nie był złamany, a jednak ciekła z niego krew i Candy wyglądała, jakby ktoś chwilę temu jej go właśnie rozkwasił. Wytarła nieporadnie wargi i skórę nad nimi, a jej ręka zaraz stała się czerwona. Cholera! Nie wiedziała, co zrobić, żeby nie wyglądać jak potwór – nawet gdyby miała wrócić od razu do pokoju, nie chciała się tak pokazywać. W Grecji było tak ciepło, że nie potrzebowała swetra, którym mogłaby przetrzeć twarz. Nie miała nawet głupich chusteczek! Przyszła tu w adidasach, krótkich spodenkach i koszulce na ramiączka, więc nie miała zbytniego wyboru – podwinęła bluzkę i przyłożyła do twarzy, żeby przetrzeć krew. W tej chwili usłyszała za sobą głos, więc odwróciła się i spojrzała spod czarnych włosów na mężczyznę, który wydawał się równie przejęty sytuacją ją ona. Pokręciła. Przetarła twarz jeszcze raz i zaraz opuściła bluzkę, która zasłoniła jej brzuch. Nawet nie wiedziała, że od tego uderzenia jej oczy zaczęły łzawić. Stała przez mężczyzną z zakrwawioną twarzą, koszulką i dłońmi – trochę jak postać z horroru. – Nietoperz – wyjaśniła, wymawiając każdą sylabę coraz ciszej. Au, jednak nos bolał, kiedy próbowała nim poruszyć w trakcie mówienia.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra kompletnie nie miał pojęcia, gdzie idzie i jak długo już tak błądzi. Starał się po prostu jako tako trzymać ścieżki, która zawijasem przebiegała pomiędzy drzewami, czasami łączyła z innymi, czasami w ogóle znikała... Więc nawet jeśli miał wrażenie, że cały czas szedł przed siebie, mógł kilka razy zrobić zgrabne kółeczko i ostatecznie podążyć w zupełnie przeciwną stronę. I och, niespodzianka, wcale go to nie obchodziło, bo głowę miał w zupełnie innym miejscu. Myślami wciąż znajdował się na drewnianym mostku, przeżywając ten dramatyczny moment znowu i znowu... Kiedy tylko oddalił się od kładki, zauważył, że jego myśli stały się o wiele bardziej chaotyczne i po prostu głupie. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie lepiej dla ich dwójki będzie, jeśli Ezra na przykład poprosi o przeniesienie do innego pokoju, ale no... to byłby akt desperacji, który zaprzeczyłby, że między nimi jest w porządku. Tego nie chciał. Po prostu miał mętlik w głowie, zabarwiony przeplatającymi się emocjami: złością za to, że Leonardo miał czelność mu o tym powiedzieć, szokiem, że Leonardo odkrył w sobie takie uczucia względem niego i czułością... że Leonardo odkrył w sobie tak uczucia względem niego! Na mostku zdawał się tym wszyskim jakoś mniej przejmować, a perspektywa, że mógłby być z Leo wydawała się mniej przerażająca. Zrzucał to teraz na pierwszy szok, bo kiedy on minął, przypomniały mu się racjonalne argumenty, dla których nie mógł tego zrobić. Poza tym, co by powiedzieli inni ludzie? A wszystko komplikowała po prostu płeć. Gdyby Ezra nie był chłopakiem, otworzyłyby się przed nim zupełnie nowe możliwości. Mógłby na przykład dołączyć do magicznego pochodu łowczyń Artemidy, gdyby starożytna bogini raczyła się przed nim pojawić... A tak? Tak co najwyżej mógł dostać strzałą w serce za złamanie cudzego. Już drugi raz. To chyba byłaby adekwatna kara.
Theo miał po prostu pecha. Kiedy już udało mu się przeboleć rozstanie, kiedy udało mu się zapomnieć o dawnym partnerze, kiedy był już gotów aby ruszyć do przodu - to trafiał na dziewczynę, która była na zupełnie innym etapie. Bridget była śliczna, bystra, kochana, urocza... Miała w sobie trochę takiej rozczulającej niewinności. Właściwie, serce Theo zdobyła chyba zaraz po tym, jak pierwszy raz się do niego uśmiechnęła, nawet jeśli on sam jeszcze o tym nie wiedział. Zaczęło mu na niej zależeć o wiele za szybko i przez to zbagatelizował sytuację z balu, nie zmartwił się w herbaciarni i wystawiony został dopiero teraz, kiedy Hudson oficjalnie załamała się jakąś plotką, która oczywiście dotyczyła nikogo innego, jak Krukona imieniem Ezra Clarke. Evermore poczuł się zepchnięty na drugi plan i nie mógł zrozumieć, jak wszystko się tak posypało, ale wiedział jedno - musi odreagować, a szkicownik mu w tym nie pomoże. Rzadko kiedy był aż tak wytrącony z równowagi, ale jeśli już przytrafiała się taka sytuacja, to najłatwiej było mu się uspokoić podczas łagodnego napinania cięciwy i wypuszczania strzały. Z jedną myślą w głowie zabrał z hotelu swoje rzeczy (pomniejszona torba pełna nie tylko notesów i ołówków!), po czym wyruszył na poszukiwania miejsca idealnego. Pamiętał, że widział gdzieś na Agrios wzmiankę o świątyni Artemidy, a gdzie lepiej trenować umiejętności strzeleckie, jeśli nie pod czujnym spojrzeniem bogini łowów i łucznictwa? Poszedł tam więc, a spokój panujący w okolicy bardzo mu odpowiadał. Rzucił torbę na ziemię (w sumie to nie był pewien, co jeszcze tam do niej wrzucił, ale dobra) i zaklęciem Melofors zmienił parę kamieni w dynie różnych rozmiarów. Wszystko wydawało mu się pasować idealnie i nie martwił się ani odrobinę tym, że zbłąkana strzała może zniszczyć jakiś posąg. Porozsyłał zaklęciami dynie w różne zakamarki świątyni, aby mierzyć i wysoko, i nisko, pod wiatr i z wiatrem. Dopiero wtedy pozwolił sobie sięgnąć po łuk i czule przesunąć palcami po cięciwie. W jednej chwili zapomniał o wszystkich zmartwieniach i liczyło się tylko to, aby prawidłowo wycelować. Przystanął na schodkach na samym przodzie świątyni, spoglądając w jej głąb i wybierając pierwszy cel. Miękka lotka musnęła kącik jego ust, gdy wyprostowany naciągnął cięciwę. Wystarczyło tylko puścić, aby pomknęła przed siebie. To miał być istnie zbawienny moment, bowiem wraz z nią Theo miał uwolnić się od wszelkich trosk. Nie wypuścił strzały, bo usłyszał kroki. Korciło go, aby to zignorować, ale nie chciał przypadkiem kogoś zranić lub przestraszyć. Zaczął zatem powoli odpuszczać, przekręcając lekko głowę w stronę źródła hałasu. Kiedy rozpoznał w zbliżającej się sylwetce Ezrę, przepełniła go szczera złość. - Ty - wyrzucił z siebie wściekle i bezsensownie, bo dzieliła go od chłopaka taka odległość, że spokojnie mógł tego nie usłyszeć. Theo jednak przypomniał sobie o tym, że to właśnie ten Krukon na każdym kroku krzywdził Bridget i to on powstrzymywał ją od odnalezienia szczęścia - a miała je naprawdę tuż pod nosem! Clarke stał się uosobieniem tego, co Włocha najbardziej denerwowało, a kiedy trzyma się broń... Cóż, cięciwę napiął dość machinalnie, nie celował też wcale zbyt długo - posłał strzałę prosto pod nogi zbliżającego się chłopaka. Zanim grot zarył w ziemię, Theo już sięgał po kolejną strzałę, nie mogąc tak po prostu odpuścić. Było to wszystko strasznie głupie i nieprzemyślane, ale w gruncie rzeczy nie zamierzał nikogo krzywdzić. Chciał się tylko pozbyć gniewu, a ta metoda zdawała się być niesamowicie kojąca.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Tak bardzo zajęty był własnymi problemami, że zupełnie zapomniał, że dziewięćdziesiąt procent szkoły posiada wizbooka, w tym jego była ukochana, Bridget Hudson. Ezra swoich spraw prywatnych pilnował bardzo skrupulatnie i na samą myśl o tym, że większość jego znajomych będzie teraz na niego krzywo parzyła ze względu na rzekomy związek, miał ochotę spakować walizki i nie wrócić więcej do Hogwartu. (Beauxbatons. W Beauxbatons by mu się podobało...) Ezra z jakiegoś powodu przejmował się opinią ludzi i nie miał pojęcia jak przy następnej okazji spojrzy znajomym w oczy - Ruth, która w swojej opinii zdegradowała Leo jakoś do poziomu znaczenia robaczka. Bridget, której odstawił taką scenę podczas gdy sam zabawiał się w najlepsze... I mimo tego, że wiedział, że zasługiwał, bał się tego szyderstwa, które niechybnie miało paść z ust Hudson i które wciąż mogło go dogłębnie zranić. Bał się też tego, że mając powód, ludzie będą zaczepiać jego młodszą siostrę, chcąc odegrać się za złe rzeczy, które on im kiedyś zrobił. Z pozoru prosta kwestia tego, czy Leo mógł mu się podobać posiadała bardzo rozległy cień obaw i hipotetycznych scenariuszy. Ezra tak pogrążony był w myślach, że nie usłyszał tego nienawistnego "ty", które padło z ust uzbrojonego Krukona. Szedł, mając zupełne klapki na oczach i nie zwracając uwagi na otaczający go świat. Nie zauważył, że drzewa się przerzedziły, że piasek powoli oddawał miejsce coraz większym kamyczkom. Nie zauważył też dyni zupełnie nie pasującej do tego obrazka. Tak naprawdę pierwszą rzeczą, która dotarła do Clarke'a, była strzała wbijająca mu się zaraz pod stopami. Chłopak w tym momencie wykonywał krok, więc nic dziwnego, że wytrącony nagłym atakiem z zamyślenia, zachwiał się i zaraz zarył kolanami w ziemię, co mogło wyglądać tak, jakby jednak został trafiony. Syknął gdy drobne kamyczki o ostrych brzegach wbiły mu się w dłonie, kiedy się podparł. Uniósł głowę, żeby sprawdzić, czy to sama Artemida postanowiła się po niego pofatygować. Ale zamiast wdzięcznej bogini łowów, przed nim stał Theo Evermore we własnej osobie. Ezra zaśmiał się ponuro, powoli podnosząc się z kolan i wyciągając wbitą w ziemię strzałę. - Chybiłeś, Kupido - poinformował go z lekką kąśliwością. Po jego twarzy widać jednak było, że nie ma ani złych intencji, ani nie jest szczególnie zainteresowany przepychankami słownymi z Theo. Właściwie to chłopak po prostu już go nie obchodził. - Jak tak mnie nienawidzisz, to wpakuj we mnie strzałę, a jeśli nie to daj mi po prostu przejść, bo naprawdę nie mam ani czasu, ani ochoty na żadne pogaduszki z tobą. - Zbliżył się do chłopaka, nawet nie próbując zasłaniać swojego braku humoru. Rzucił pod nogi Krukona strzałę, nie zdając sobie sprawy, że może mu uszkodzić lotki lub przy niefortunnym uderzeniu o twardszy kamień, wyszczerbić strukturę, przez co strzała nie będzie w idealnym balansie. Ezra nie znał się na łucznictwie...
Spotkanie tych dwóch Krukonów było wyjątkowo niefortunnym zbiegiem okoliczności, ponieważ żaden nie miał ochoty na rozmowę z drugim. Theo uznał to jednak w swoim małym napadzie gniewu za dar od Artemidy, która właśnie podsunęła mu idealną zwierzynę, najwyraźniej urażona strzelaniem do jakichś głupich warzyw. Z tego wszystkiego nie wziął pod uwagę faktu, że skoro Ezra się rusza, a odległość między nimi jest spora, to może go faktycznie skrzywdzić. Ośmieliłby się nawet stwierdzić, że by mu się to podobało - w rzeczywistości jednak krzywdzenie istot żywych było bardzo przeciwne z jego naturą. Mógł się denerwować i wyzłośliwiać, ale żeby kogoś ranić? Kącik ust sam podjechał mu do góry, gdy dostrzegł jak chłopak traci równowagę. Wiedział, że nie trafił w jego stopę (gdyby to zrobił, to chyba serio zacząłby się modlić do Artemidy). Zbiegł po schodkach świątyni, przybliżając się w ten sposób do jelonka, który to do niego tak ochoczo przywędrował. Gdyby przyszedł tutaj ktokolwiek inny, łuk już dawno nie znajdowałby się w rękach Theo, ale Ezra? Nie, Ezra nie zasługiwał na zostawienie go w spokoju. - Nie chybiłem - coś w tych słowach rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Chore ambicje mu podpowiadały, że nie jest tak słaby, aby chybiać. Nie po to wkładał tyle energii i czasu w naukę strzelania z łuku, aby potem jakiś zadufany w sobie Krukon próbował mu to odebrać szyderstwami. Kołczan ze strzałami przewieszony miał przez ramię (tak wygodniej, niż podnosić każdą kolejną z ziemi), więc "amunicji" mu nie brakowało. Jakim cudem nie stresowało to Ezry? - Jak śmiesz... - Głos zadrżał mu ze złości, ale dłonie nie. Łuk był trzymany stabilnie pod idealnym kątem, cięciwa napięta była dokładnie tak jak powinna, a grot strzały... Grot strzały wycelowany był w szyję Clarke'a. A on bezczelnie gadał, jak gdyby jego słowa miały choćby najmniejsze znaczenie. - Zamknij się i nie ruszaj- nakazał, mając gdzieś fakt, że tak chamskie używanie hipnozy nie może zostać zignorowane - bo inaczej faktycznie wpakuję w ciebie tę strzałę. Z perspektywy Ezry ruch Theo musiał być ledwie widoczny, albo i wcale - ale rzeczywiście odchylił lekko łuk, pozwalając aby strzała śmignęła tuż obok niego, tak blisko, że lotka mogła musnąć mu łagodnie skórę. Wbiła się w sam środek drzewa za Krukonem. Kolejna strzała przeleciała obok ramienia Ezry, rozcinając mu przy tym w tym miejscu koszulkę - nie pozostawiając jednak śladu na skórze. Przynajmniej nie musiał się martwić, że Ezra drgnie czy się zachwieje, bo przecież mu tego zabronił... Każdy strzał wymagał od niego spokojnego wydechu, a to pozwalało pozbyć się całej złości. Podobała mu się ta precyzja, którą potrafił osiągnąć. Podobało mu się, że Clarke milczał i tkwił nieruchomo, bo musiał. - Myślisz, że mam ochotę z tobą rozmawiać? Poważnie starałem się ciebie nie oceniać, Ezra, ale zaczynasz przeginać. - Odzyskał zdolność mowy, opuszczając na chwilę łuk. Nie obchodziło go, czy czarodziej jest przestraszony, skołowany, zafascynowany, czy co tam jeszcze mogło być. - Ty zdajesz sobie sprawę, jak to wygląda? To wygląda, jakbyś się z niej bezczelnie nabijał. Jakbyś sobie wszystko zaplanował, żeby ją upokorzyć, żeby czuła się jeszcze gorzej. Wstrzymujesz ją, do cholery! Powiedz mi, czy chociaż dobrze się przy tym bawisz? - No pięknie, teraz dodatkowo zirytowało go, że chłopak był tak nieruchomy, a to nawet nie była jego wina. Hipokryzja? - Już, starczy. Tylko nie myśl nawet o dotykaniu różdżki, dobrze ci radzę. Nie musiał chyba mówić o kogo mu chodzi, prawda? No chyba, że Ezra więcej dziewczyn traktował tak, jak Bridget. Theo wolał zakładać, że jednak nie jest aż tak okropnym człowiekiem - to mogłoby mu poważnie zepsuć światopogląd.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Fakt, że wystarczyło jedno słowo umniejszające umiejętności Theo, aby chłopaka wyprowadzić z równowagi, dało Ezrze pewną satysfakcję. To w niego poleciała jedna strzała, to w niego dalej wycelowany był łuk, to jemu serce podchodziło do gardła... A mimo to potrafił nie dać po sobie poznać tych emocji i stać na pewnych nogach, z lekko zadartym podbródkiem i uśmiechem pełnym nieskrywanego obrzydzenia osobą Theo. Pokręcił głową, nie zamierzając stać bezczynnie. - Jak ty śmiesz... Theo przerwał mu ostro wypowiedzianym rozkazem i Ezra zorientował się, że mimo wzburzonych myśli przez jego gardło nie chciało przejść ani jedno słowo. Chciał sięgnąć do różdżki, jednak tak jak w poprzednim przypadku, jego ciało nie chciało go posłuchać. Stał tak, jakby trafiony zaklęciem "drętwota", mając jednak świadomość każdej myśli i czując każde najmniejsze uderzenie serca. Które zaczęło walić wyjątkowo szybko, kiedy pierwsza strzała śmignęła mu koło szyi, nie zostawiając śladu i tylko muskając go lotką po szyi tak łagodnie, jakby był to dotyk kochanka. Ezra wiedział, że Theo nie mógł mu niczego zrobić, bo wpadłby w ogromne kłopoty, jednak nie mógł powstrzymać organizmu od nerwów uderzających mu do głowy za każdym razem, kiedy strzała mknęła w jego kierunku z przerażającą precyzją, nie czyniąc mu żadnej szkody. Ezra nie wiedział, czy bardziej niepokoją go wysokie umiejętności Theo, czy fascynują. Nie mniej, nie podobało mu się zostanie zwierzyną łowną. I nawet nie mógł w żaden sposób zaprotestować. Musiał słuchać tego bezsensownego pieprzenia Theo, dopóki ten nie pozwolił - a nie, on rozkazał - mu się odezwać. Na początku zamierzał zrobić mu na złość i wciąż milczeć, ale to nie było takie proste. Mocno zagryzł usta, czując pod zębami smak krwi, po kilku sekundach jednak odpuścił, bo rozkaz Theo wydawał się być silniejszy niż jego własna wola. - Więc się odpieprz, Evermore. Ja zaczynam przeginać? Co niby takiego robię? Uświadom mnie może, bo mój ostatni kontakt z Bridget był wtedy, kiedy wysłałem jej przeprosinowy prezent urodzinowy. - Theo zaczynał go drażnić. Za kogo on się uważał, żeby wtrącać się i na nowo wyciągać tę sprawę? Ezra tym razem zamierzał dotrzymać złożonej sobie obietnicy i trzymać się od Bridget najdalej jak to możliwe. Kiedy mógł się już ruszać, dla pewności złapał jedną ręką łuk, gdyby drugiemu Krukonowi przyszła do głowy kolejna seria zabawy w łucznika. Drugą zaś pchnął Theo prosto w klatkę piersiową, żałując że chłopak pomyślał i zabronił mu wyciągnięcia różdżki. Już marzył o wpakowaniu w niego upiększającego pakietu zaklęć. Nie chciał mu się z niczego tłumaczyć, bo chłopak był dla niego po prostu nikim. Mimo to wystarczyły dwa słowa z odpowiednim naciskiem, by usta Ezry znalazły się poza jego kontrolą. - Nie bądź śmieszny. Nigdy, przenigdy nie chciałem skrzywdzić Bridget i to w taki sposób jak to zrobiłem. Zerwania z nią żałuję najbardziej na świecie. Przez cały ten czas nie mogłem się pogodzić z tym, jak wielki błąd popełniłem. I wiesz co, przyjmuję to wszystko na siebie, bo wiem, jakim dupkiem byłem. Byłem, Theo. Czas przeszły - wycedził lodowato, ani na moment nie spuszczając wzroku z oczu chłopaka. Myślał, że jest tu jedynym pokrzywdzonym, że w ogóle zna całą sprawę. A prawda była taka, że Theo właził właśnie bezczelnie z buciorami już nie tylko w samą relację Ezry z Bridget, ale wszystkie towarzyszące temu okoliczności. Jakby miał do tego jakieś prawo! - Nie obchodzi mnie, jakim cudem poskładałeś sobie nieskompletowaną układankę i właściwie myśl sobie o mnie co chcesz. Ale nie jestem taki dwulicowy, żeby rozkochać w sobie przyjaciela, po to by upokorzyć byłą dziewczynę. Więc nie, Evermore, akurat bawię się chujowo, więc nie wkurzaj mnie jeszcze bardziej swoimi domysłami wyssanymi z palca. I spróbuj jeszcze raz użyć na mnie tego jebanego czaru czy cokolwiek to jest, a magomedyk będzie ci musiał język z gardła wyjmować. Puścił wreszcie łuk i odepchnął od siebie Krukona, samemu cofając się o kilka kroków. Nie chciał wyrzucać z siebie całego tego słowotoku, ale kiedy już zaczął mówić, jakby nie mógł przestać. Wyrzucał z siebie całą tę złość, która nawet nie była skierowana na Theo, (chociaż te wyskoki z jego "czaromową" były wybitnie wkurzające) ale która nagromadziła się przez ten cały czas. I ironicznie, ta wymuszona spowiedź przyniosła mu pewną ulgę.
Hipnoza była zbyt niebezpieczna, żeby tak się nią bawić. Theo doskonale o tym wiedział, dlatego zawsze używał jej tylko w ostateczności, lub jeśli wiele nie zmieniała. Uspokojenie Bridget, albo zakazanie jakiemuś dzieciakowi spożywania alkoholu, to były dobre decyzje. Unieruchomienie Ezry po to, aby do niego strzelać? Gorszy pomysł. (Chociaż gdyby mógł się ruszać, to najprawdopodobniej odruchowo by drgnął i mógłby ucierpieć. No, to taki szczegół.) Nie uważał jednak, że Krukon zna go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że nic mu się nie stanie. W tej chwili Theo chętnie odesłałby go do hostelu ze strzałą w ramieniu, zahipnotyzowanego aby powtarzał, że nic nie pamięta. Na szczęście, jeszcze w pełni nie zwariował, tak więc udało mu się od tego powstrzymać. Niepokojące było jednak to, jak łatwo pozbierał myśli, gdy Ezra już został unieruchomiony. Przyjemnie było mieć kogoś pod swoją kontrolą... - Cóż, Bridget najwyraźniej postrzega to zupełnie inaczej. Najpierw olewasz jej próby zostania przyjaciółmi, potem kiedy ona znajduje sobie kogoś innego, ty psujesz jej ten dzień urządzając wyjątkowo nieprzyjemną scenę. Następnie, dzięki za informację, wysyłasz jej prezent na urodziny... I kiedy już jest spokojnie, kiedy wszystko układa się idealnie, to Bri ma szanse dowiedzieć się, że chwilę przed zrobieniem jej afery, całowałeś się z jakimś gościem. - Mówił spokojnie, chociaż aż w nim zawrzało, kiedy Clarke złapał łuk. Mimo wszystko słowa, które do niego docierały, pomagały mu w tonowaniu własnych emocji. Przynajmniej dostawał jakieś konkrety... - Co? - Wyrwało mu się, kiedy gdzieś tam pojawiło się jakieś rozkochiwanie przyjaciela. Miał wrażenie, że ta wzmianka była jakaś... wyjątkowo bolesna? Tak czy inaczej, zaraz potem Ezra przysłonił wszystko groźbą, która była tak pusta i bezsensowna, że Evermore po prostu się uśmiechnął. Nie zirytowało go nawet to odepchnięcie. - Uspokój się trochę. - Dobra, nie musiał tego robić, ale ten zakaz używania hipnozy trochę go podjudził. - Poważnie wierzysz w tę swoją "groźbę"? Był zaskakująco usatysfakcjonowany tym wszystkim, chociaż i zmartwiony. Ezra nie robił tego wszystkiego celowo (Theo w gruncie rzeczy go o to nie podejrzewał, ale dobrze mieć jasność), a Bridget i tak nie potrafiła tej sytuacji przetrawić. Zarzucił łuk na plecy i wyjął różdżkę, aby przywołać wszystkie wystrzelone strzały. Przesunął palcami po jednej z nich, która chyba trafiła w kamień w ziemi, ponieważ miała mocno wyszczerbiony grot. Skrzywił się lekko. - Przepraszam - rzucił w końcu w stronę Ezry, ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że strzelanie do ludzi to kiepski pomysł. - Jakoś tak utarłeś mi się jako przedstawiciel całego zła tego świata.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Jeśli w najbliższym czasie ktoś chciałby zapytać Ezrę, co sądzi o Theo, odpowiedziałby, że szczerze nienawidzi tego gnojka, który sądził, że wszystko mu wolno. Były pewne zasady korzystania z magii i pozostałych nietypowych umiejętności, a Theo właśnie bezczelnie je łamał. - Bridget ma swoją wersję, a ja swoją i to nie znaczy, że któraś jest fałszywa. Jesteśmy ludźmi, mylimy się i popełniamy błędy. A fakt, że za każdą złą rzeczą stoi jedno zadośćuczynienie znaczy tylko to, że zawsze potem żałowałem. Nienawidzę jej zasmucać, Theo. - Nie miał pojęcia, jak długo będzie musiał przekonywać towarzysza, że nie był kompletnym chujem, a po prostu kretynem z ostrym językiem. - Ale nie będę jej przepraszał za ten pocałunek. Ja nie miałem prawa się wtrącać w waszą relację i nie chcę, żeby ona teraz zaczęła to robić. To zaczyna być błędnym kołem. Raz ja jej zatruwam życie, raz ona mi... A to naprawdę nie ma z nią żadnego związku. To po prostu Leo - Ezra nawet nie zauważył, że jego głos automatycznie złagodniał przy imieniu przyjaciela, a na usta zabłąkał się mały uśmieszek. Zaraz jednak się ogarnął i lekko wydał usta, jakby nie wiedział o co chodzi, powtarzając po Theo krótkie "co?". A jeśli chodzi o jego pseudo groźbę... No dobrze, Theo może i był wyższy od Ezry i właśnie zrobił niezły popis łucznictwa z miejscami tylko w pierwszym rzędzie, ale chłopak mógł się chociaż trochę powstrzymać z bagatelizowaniem gróźb Clarke'a. On też miał uczucia, tak? - Wierzyłem jeszcze trzy sekundy temu, zanim użyłeś swojej czaromowy, przez którą nawet nie mogę się odpowiednio wkurzyć. Bardzo sprytne - prychnął, ale pozwolił sobie na lekki uśmiech, bo większa część złości uciekła wraz z nerwowym monologiem, a reszty skutecznie pozbył się Theo. I dobrze, bo Ezra nie chciał się z nim dłużej kłócić, skoro miał na głowie sprawę trochę ważniejszą niż domniemania Bridget. Z całym szacunkiem do niej, potrafiła czasem za mocno histeryzować... - Ale no, dzięki, chyba. Chociaż to kazanie mi się podręczyć po akcji na basenie też nie było zbyt przyjemne. Nie jesteś chyba aż tak milutki na jakiego wyglądasz w pierwszym wrażeniu. Nie miał pojęcia, czy to on wyzwalał mroczną stronę Evermore'a, ale ona ewidentnie istniała i czekała na odkrycie. Jak na razie Ezra zauważył właściwość, że włączała się w momencie, kiedy ktoś sprawiał przykrość ludziom, których Theo darzył względami. Z tego względu Ezra nawet za bardzo nie potrafił się na Krukona gniewać - robił to tylko dlatego, że zależało mu na pannie Hudson. A takie pobudki Ezra mógł zaakceptować. Westchnął, wsuwając ręce do kieszeni i lekko bujając się z pięt na palce. Obserwował jak Theo zbiera swoje strzały, czekając na dobry moment na pożegnanie się. Mimo że ich znajomość od strony Ezry ociepliła się o parę stopni, wciąż znajdowała się w części, która wcale się dla niego nie liczyła. - Nie szkodzi. Przynajmniej dajesz jasno do zrozumienia, że masz dobre intencje względem Bridget, więc ciężko mi to źle oceniać. - Jak to możliwe, że ze strzelania i unoszenia głosów przeszli na taką nawet chłodno przyjacielską rozmowę? - Uszczęśliwiasz ją, więc nie zamierzam wam wchodzić w drogę. Słowo. Jeśli w najbliższym czasie ktoś chciałby zapytać Ezrę, co sądzi o Theo, odpowiedziałby, że w sumie to całkiem porządny chłopak.
Ezra nie powinien martwić się o to łamanie zasad korzystania z magii, ponieważ Theo doskonale wiedział, co go czeka. Już teraz czuł, że takie wtrącanie hipnozy co drugie słowo nie było dobrym pomysłem - poza tym, wymagał wiele. Nie tylko kazał milczeć osobie, która bardzo chciała mówić, ale również zabronił jej się ruszać w podpadowej sytuacji, a potem jeszcze wymusił na nim iluzję spokoju. Ogarnęło go znajome uczucie, przypominające moment, kiedy głowa nie boli, ale wiadomo, że zaraz zacznie. - Dlatego chciałem poznać twoją wersję. - Chociaż przed chwilą się ciskał i groził, teraz wrócił do bycia tą "oazą spokoju". Naprawdę rozumiał Ezrę. W końcu mógł usłyszeć, że to wszystko faktycznie było jednym wielkim nieporozumieniem, że nikt nie miał złych zamiarów. Theosiowi bardzo to pasowało. Był w stanie zaakceptować to, że ktoś popełniał błędy. Był raczej dobrym obserwatorem i po raz drugi dostrzegł, że o coś chodzi z tym Leo, bo Clarke zmieniał się, kiedy tylko o nim wspominał. Evermore znowu się uśmiechnął, ale tym razem o wiele cieplej i przyjaźniej. Och, wrócą do tego tematu. Czuł, że to interesujący wątek. (I przy okazji zrobiło mu się trochę szkoda Ezry, który teraz nie mógł nawet pospacerować bez otrzymywania gróźb od jakiegoś prawie obcego Krukona) - Możesz się wkurzyć, oczywiście, tylko byłoby to bardzo trudne. - Uściślił, ponieważ to nie tak, że swoją hipnozą wywołał u Ezry jakieś prawdziwe emocje. Mógł mu jedynie wmawiać, że tak, to jest właśnie spokój, a Theo tego chce, więc tak ma być. Bawiło go również, że chłopak tak szybko zaakceptował istnienie tej "czaromowy", jak to nazywał. Włocha kusiło nawet, aby powiedzieć mu dokładniej co i jak, ale potem najchętniej kazałby mu o tym zapomnieć... A bał się, że może mu to już teraz nie wyjść. To była zbyt mocna manipulacja. - Cóż, zasłużyłeś sobie. Zresztą, nie dałem ci żadnego konkretnego terminu, a ty zaraz wyszedłeś... z Leo? - Uniósł pytająco brew. Niezbyt wiedział, jak nazywa się wyrośnięty prefekt Gryffindoru, ale miał przeczucie, że to dobry strzał (ba dum tss, żarcik łucznika). Dobra, więc przed chwilą do niego strzelał, a ten teraz mówi... "Nie szkodzi"?... Theo był wyrozumiały, ale teraz to Ezra go zaskoczył. I rozbawił, chociaż na krótko, bo niestety dalsza część wypowiedzi chłopaka trochę go przygnębiła. Przespacerował się z powrotem do świątyni i usiadł na jednym schodku, wrzucając swój sprzęt do torby. Odechciało mu się strzelania... - Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ci wierzę - westchnął. - Sęk w tym, że nawet jeśli nie wchodzisz nam w drogę celowo, to... To i tak coś jest źle. - Długo się zastanawiał, czy sam jakoś nie zawinił. Może gdyby trochę zwolnił, przestał organizować romantyczne pikniki... Może wtedy lepiej układałoby mu się z Bridget? Istniała możliwość, że Ezra nie miał z tym wszystkim żadnego związku, a Puchonka po prostu nie chciała za szybko wskoczyć w nowy związek. Zapomniał, że powinni się teraz pożegnać i rozstać. Osobiście tak naprawdę nie miał nic przecież do Clarke'a, a kiedy wpadli na siebie po raz pierwszy, dostrzegł w nim potencjał na kogoś bliższego. Skoro więc mógł już oficjalnie uznać, że Ezra to nie jest czarny charakter, po prostu zaczął patrzeć na niego jak na kumpla.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
W ostatnim czasie działo się tak wiele, że Ezra sam był zdziwiony, że jego głowa jeszcze nie eksplodowała. Byłby naprawdę wdzięczny, gdyby ludzie po prostu przestali go aż tak zaskakiwać. No bo serio, miłosne wyznanie przyjaciela i doświadczenie podejrzanych zdolności nowego chłopaka byłej to trochę dużo jak na jeden wieczór. Taka kulminacja emocji nie działała zbyt dobrze na jego zdrowie psychiczne. - Raczej spasuję w kwestii tej złości. Tak jest całkiem fajnie - Nawet jeśli nie były to prawdziwe emocje, wydawały się być bardzo realne... Ezra postanowił więc ich nie kwestionować, stwierdzając, że w takiej atmosferze nawet Theo lubił. Szkoda byłoby to niszczyć, tak samo jak okazję do dowiedzenia się cos o te czaromowie Krukona. Przez chwilę stał w milczeniu, niecierpliwie przebierając nogami, prawdopodobnie dając Theo jasno do zrozumienia, że coś go dręczyło. - Dobra, nie chciałem pytać, dopóki oficjalnie cię nie mogłem lubić, żebyś nie pomyślał, że ci czegoś zazdroszczę... Ale to co robisz jest chore, stary. Rzucasz jakieś zaklęcie? Albo to jakiś przedmiot? Amulet? Jak to działa, że możesz tak po prostu zmusić do czegoś ludzi? - wypalił Ezra wreszcie z błyszczącymi z zafascynowania oczami, z trudem powstrzymując się od dziecinnego żądania "też tak chcę". A chciał! - Z Leo, tak. Gdyby nie on, pewnie resztę dnia spędziłbym w kącie, myśląc o swojej głupocie, także... - wzruszył lekko ramionami. Magia Theo w tamtym przypadku podbijana była przez jeszcze jedna rzecz - własne wyrzuty sumienia Ezry. Ale poza tym to Ezra powinien dostać medal za wyrozumiałość. Gdyby wszyscy ludzie tak nie trzymali urazy jak on, ten świat stałby się lepszym miejscem. Skoro nawet przekwalifikowanie go na żywą tarcze nie zrobiło na nim aż takiego wrażenia. To chyba było ostateczne potwierdzenie, że Clarke coś miał z głową nie tak... To chyba był już dobry czas na oddalenie się. Mimo to Ezra jak zaczarowany podążył krok w krok za Theo do świątyni i pozwolił sobie przysiąść obok niego. Obecność drugiej osoby dobrze mu robiła, bo przynajmniej odciągała go od trudnych decyzji, z którymi wkrótce będzie musiał się zmierzyć. Brzmiało to naprawdę okrutnie, ale fakt, że Theo też miał problemy miłosne był jakiś taki... Podnoszący na duchu, o. - Może... Może by jej ulżyło, gdyby mi wygarnęła? - zaproponował bez przekonania. Ezra nie był pewien jak się zachowa dziewczyna, kiedy go spotka. Zaleje się łzami, zasypie go wyzwiskami albo uderzeniami? A co najważniejsze, czy w ogóle cokolwiek to zmieni? Bo choć Bridget nieustannie poruszała się w przód, dążąc do pełnego uniezależnienia od Ezry, na co trzeci jej ruch przypadały dwa krok w tył. Wiedział, że jeszcze nie wszystko zdołała pozostawić za sobą, a bez tego nie sposób było stworzyć zdrową relację z kimś innym. Dlatego Ezra naprawdę chciał odpokutować swój błąd, gdyby tylko wiedział jak.
Widział, że Ezra chce wiedzieć. Właściwie, to perfidnie milczał, czekając aż w końcu padnie jakieś konkretne pytanie. Clarke mógł być zaskakująco wyrozumiały, mógł być wredny czy miły (to chyba zależy od sytuacji, najwyraźniej radził sobie i z tym, i z tym), ale nie mógł nie być zainteresowany czymś tak specyficznym. Theo zaśmiał się, gdy Ezra to z siebie wyrzucił. Nie było w tym śmiechu niczego złośliwego ani uwłaczającego - och, sam by takiego tematu nie porzucił. - Skoro do ciebie już strzelałem, to teraz możesz? - Pokręcił głową z rozbawieniem. Pewnie powinni ten jeden aspekt ich spotkania już porzucić, bo to naprawdę kiepsko brzmiało. Zawahał się, zastanawiając, czy faktycznie warto mówić. Nie opowiadał o tym byle komu, z drugiej strony teraz fatalnie się wystawił, bo ani nie mógł kazać Ezrze zapomnieć, ani nie mógł wmówić mu, że tylko mu się wydawało, że Evermore ma na niego jakiś wpływ. W całej tej złości zapomniał o "zacieraniu śladów". - Jestem hipnotyzerem - wyjaśnił krótko, ciekaw reakcji. Widział to zafascynowanie i nie mógł pozbyć się myśli, że też tak wyglądał, gdy pierwszy raz babcia wspomniała mu o tej umiejętności. Śmiało, panie Clarke, proszę dopytywać. - Wiesz, normalnie staram się tego jakoś często nie używać, ale kiedy już to umiesz, to bardzo kusi. W pewnym sensie poczuł się zobowiązany do tego, aby wyjaśnić swoje zachowanie - nie był potworem, który każdego tak paraliżuje i traktuje jak zabawkę. - Dobry przyjaciel - rzucił niewinnie, nie mogąc zapomnieć o tym "rozkochaniu przyjaciela", o którym Ezra wspomniał. Trochę mu ulżyło, gdy Krukon podążył za nim do świątyni, chociaż tak naprawdę nie spodziewał się, że tak to wszystko porzucą. Byli chyba ostatnimi osobami, które powinny ocieplać swoje relacje, ale Theo w pewnym sensie zależało na tym, aby nie robić sobie bez sensu wrogów. Dodatkowo dziwnie pocieszający był fakt, że chociaż zaistniała sytuacja jest bardzo pogmatwana, to mimo wszystko mogą o niej porozmawiać i przy okazji się zrozumieją. Evermore nie wyobrażał sobie opowiadania komukolwiek, co się dzieje - miał wrażenie, że ciężko przedstawić coś takiego na tyle dobrze, aby uzyskać czyjeś współczucie. - Szczerze nie mam pojęcia. Może potrzebuje po prostu czasu - nie udało mu się ukryć niezadowolenia w głosie (nie żeby się jakoś szczególnie starał). Sam był gotowy na nowy związek i było mu przykro, że Bridget nie jest. Problem w tym, że raczej niewiele mógł w tej kwestii zmienić.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Problemem Ezry była mała... obsesyjność w różnych dziedzinach życia. Kiedy fascynowała go jakaś osoba, potrafił przez pewien okres chodzić za nią krok w krok, żeby ją do siebie przekonać, a nawet posunąć się do bardziej drastycznych kroków. (amortencja podsunięta dziewczynie nie brzmiała fajnie. Żywił nadzieję, że już z tego wyrósł, no ale jeszcze się okaże) Tak samo było w kwestiach naukowych - jeśli coś go nie interesowało to po prostu nawet tego różdżką nie dotykał. Wolał już czytać na temat zróżnicowania trwania długości głosek i sylab, co w niektórych językach mogło zmieniać nawet całe znaczenie wyrazu, niż poświęcić choćby jedną myśl przedmiotom tak bezużytecznym jak na przykład wróżbiarstwo. A tak się złożyło, że Theo bardzo Ezrę zainteresował swoimi umiejętnościami... - Stary, jeśli podzielisz się ze mną wiedzą na ten temat, to możesz na mnie ćwiczyć to swoje łucznictwo nawet na pełen etat - odpowiedział ze śmiechem, ale w sumie całkiem prawdziwie. - Hipnotyzer? Super... To znaczy, przerażające, ale super. Jesteś trochę jak ten człowiek wymachujący przed oczami wahadłem i zmieniający osobę w bezwolne zombie, tylko w wersji rzeczywistej, a nie filmowej. I bez wahadła. I zombie... Ale wiesz o co chodzi - wypalił natychmiast ze śmiechem. Okay Ezra, wdech, wydech, bo przestraszysz biedaka. - Czytałem o tym kiedyś, ale to podobno bardzo trudna sztuka i nie sądziłem, że ktoś taki młody jak ty może coś takiego osiągnąć. Chyba zmarnowałem swoje życie... Nie posądzał Theo o żadne złe zamiary - do dziś przecież miał wrażenie, że chłopak jest wcieleniem bodhisattwy, więc w sumie dobrze, że chłopak miał chwilę słabości. Dała ona Ezrze odrobinkę satysfakcji. - Coś ty, jestem pod wrażeniem, jak bardzo się w tym kontrolujesz. No bo... tak jakby możesz wszystko. Myślisz, że potrafiłbyś zahipnotyzować zwierzę? Albo przekonać do czegoś samego siebie? Jak dużo osób może być pod twoim urokiem jednocześnie? Mógłbyś na przykład oczarować całą salę? - na moment się zamknął, dając chłopakowi chwilę na przemyślenie albo jakąś odpowiedź. Ale milczenie w tej sytuacji było trudne, skoro już teraz pojawiło mu się w głowie tyle pytań. - Najlepszy - potwierdził, nie chcąc jednak wchodzić w żadne szczegóły, bo nie podobał mu się ten pseudo niewinny uśmieszek Theo. Ezra i tak palnął o jedną informację za dużo i liczył tylko, że chłopak nie zwrócił na to szczególnej uwagi. A nawet jeśli, to że stwierdził, że nic mu do tego tematu. Choć liczba konfliktów, w których uczestniczył, mogłaby temu przeczyć, Ezra nie lubił się kłócić ani robić sobie wrogów. Od zawsze starał się być pozytywną osobą i przekazywać innym ludziom jak najwięcej dobrej energii i optymizmu. Trzeba byłoby się bardzo postarać, aby przekroczyć granicę jego cierpliwości, a Theo wbrew pozorom tego nie zrobił i dlatego Clarke nie miał nic przeciwko próbie nawiązania jakiejś bliższej relacji. W końcu, kiedy poznał chłopaka w komnacie wspomnień, odebrał go jako naprawdę fantastyczną osobę, a Ezra wierzył swojej intuicji po pierwszym wrażeniu. - Być może... Po prostu bądź przy niej i zaczekaj, a na pewno to doceni, tak myślę. Z pewnymi rzeczami trzeba uporać się samodzielnie - wzruszył lekko ramionami, kiwając głową ze zrozumieniem i współczuciem. Taka świadomość bycia na innym etapie relacji musiała być całkiem frustrująca... Ezra podarł podbródek na ręce, nie wiedząc co powiedzieć. Jego problemem również był czas, którego nie miał. Przecież nie powie Leo "poczekaj miesiąc, może wtedy będę gotowy". Kiedy to wszystko zrobiło się takie pogmatwane? Mieli wakacje, mieli po dwadzieścia lat, kto wymyślił, że to dobry moment na miłość?
Theo też potrafił się na czymś zafiksować - albo raczej, na kimś. Lubił specyficzne osoby, które nie boją się tego w jakiś sposób zaprezentować. Od razu zapałał entuzjazmem do swojej współlokatorki, Lorraine, która miała w sobie niesamowicie dużo pozytywnej energii i przekazywała ją dość oryginalnie. Również Florence pochwyciła jego uwagę, kiedy w rozmowie wyszła na jaw prawda o jej zdolności jasnowidzenia. Evermore chętnie spędzał czas z osobami, od których mógł się czegoś nauczyć, równie chętnie jednak sam wiedzę przekazywał. Zdarzyło mu się w życiu dać parę lekcji rysunku, a podczas grupowej nauki wszyscy go wychwalali, bo starał się i zwyczajnie uczenie innych mu wychodziło. Ekscytacja Ezry była tak urocza, że chyba sam sobie z tego nie zdawał sprawy - Theo z kolei przez chwilę był w ciężkim szoku. Dopiero co sobie grozili, a teraz Clarke zmienił się w najbardziej słodkiego dzieciaka na świecie, który ma milion pytań i oczekuje odpowiedzi od ręki. Wysłuchał go grzecznie, kiwając jedynie głową i mając nadzieję, że nie wygląda przy tym pobłażliwie. Właściwie, całkiem mu się to podobało. - Dobra, czekaj, spokojnie, oddychaj - zażartował, kiedy Ezra w końcu wylał z siebie te wszystkie pytania. - Wahadełko to niegłupi pomysł, pomaga się skoncentrować. Tak, mogę zahipnotyzować zwierzę, ale trochę inaczej to działa. Wiesz, sowa mimo wszystko zupełnie inaczej wszystko widzi i nie rozumuje tak, jak człowiek. Ciężej pochwycić uwagę i raczej trzeba ograniczać się do czegoś tak prostego, jak krótkie powiedzenie. Mogę kazać psu usiąść, ale będzie gorzej z poproszeniem go o zaniesienie komuś daleko patyka, zaszczekanie i przeturlanie się - pewnie połowy by nie wykonał. - Nie, żeby Theo kiedyś próbował, skąd... No chyba nic dziwnego w tym, że trochę eksperymentował? O takich bardziej praktycznych aspektach hipnozy mało kto pisał w książkach, więc Evermore dużo próbował na własną rękę. - Na mnie moja własna hipnoza nie działa... I nie wiem, na ile osób naraz dałbym radę wpłynąć. - Zmarszczył brwi, przez chwilę starając się to jakoś wykalkulować. - Cała sala... Może jakaś prosta komenda, jeśli bardzo bym się postarał. To wbrew pozorom męczące - uniósł mimowolnie kącik ust, bo już teraz był trochę skołowany po tym hipnotyzowaniu Ezry. Czekał na jakieś rozwinięcie wypowiedzi w temacie prefekta Gryffindoru, ale niestety się zawiódł. Przez chwilę zastanawiał się, czy w ogóle dociekanie ma sens, ale zaraz doszedł do wniosku, że oczywiście. Ezrze rozmowa nie zaszkodzi, a wręcz może pomóc - osoba spoza tematu niekiedy ma inną perspektywę i postrzega fakty w odmienny sposób. Theo był święcie przekonany, że może teraz jedynie pomóc, a wyraźnie widział, że to potrzebne. - I na pewno tylko przyjaciel? - Nacisnął łagodnie. W spojrzeniu miał czyste zaciekawienie, ale ta otwartość świadczyła tylko o jednym - on się wyżalił, teraz czas na Ezrę. To nie może działać tylko w jedną stronę, nie w tym przypadku. Temat Bri z kolei uznał za zakończony, bo ostatecznie i tak wszystko sprowadzało się do tego, że Theo nie ma wiele możliwości.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
W takim razie Ezra był pasożytem, bo niestety poza wspaniałą osobowością nie mógł zbyt wiele zaoferować drugiej osobie ze względu na brak unikatowych uzdolnień. Na pewno nie byłby też zbyt dobrym korepetytorem, bo sam zbyt łatwo się rozpraszał. Jedyne, co potrafił to szlachetna sztuka kradzieży i oszustw... a do tego lepiej się nie przyznawać. Jego życie było smutne.. Ezra kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że zszokował swojego nowego kumpla. Nie był też świadomy, że ta chaotyczna paplanina przyniosła mu przydomek "słodki" - i może lepiej, żeby tak zostało, bo nieważne jak zniewieściały był Ezra, niektóre przymiotniki uwłaczały jego godności. Słodki to mógł być przy Leo, przy Ruth czy jakiejś dziewczynie, którą chciał uwieść. Zręcznie zmienił pozycję, przeskakując do siadu na kolanach i nachylając się w stronę chłopaka, jakby to miało mu pomóc w chłonięciu wypowiadanych przez Theo słów. Co chwilę naprzemiennie potakiwał i marszczył brwi z zamyśleniem, nie próbując pohamować swojej żywej ekspresji. - Nie masz na myśli udomowionego psa, prawda? - Dać komendę udomowionemu zwierzakowi to i on by umiał... - Bo to swoją drogą ciekawe. Przecież dzikie zwierzęta nie rozumieją słów i nie mogą wiedzieć, co znaczy takie "siad". Więc musisz im w jakiś sposób nie tylko dawać impuls, ale jakby... świadomość, jaki ruch kryje się za poleceniem. Ezra nie wiedział, czy jego słowa nie są trochę głupie albo dziecinne. Był jakiś zbiór często zadawanych pytań na temat hipnozy, żeby na następny raz Ezra mógł się jakoś do tego przygotować? - Racja, to byłoby zbyt proste. Ale zobacz, gdybyś został nauczycielem, mógłbyś jednym słowem przymusić ich do nauki. Zostałbyś nauczycielem roku - zaśmiał się sympatycznie, a zaraz dodał z niewinną minką, bo przecież wcale nic mu nie chodziło o głowie... - Nie myślałeś kiedyś, że fajnie byłoby komuś to przekazać? No wiesz, to musi być super, z ucznia stać się dla kogoś autorytetem. I sam na pewno mógłbyś się przy tym czegoś jeszcze dowiedzieć. Cóż, Ezra i tak długo się powstrzymał przed wysunięciem swojej kandydatury... I nie użył przy tym mało przekonywującego zwrotu "naucz mnie". Prawdziwy sukces. - Na pewno - odparł natychmiast trochę ostrzej, jakby w tych dwóch słowach zawierając ostrzeżenie "to nie twoja sprawa" powiedziane na wszystkie możliwe sposoby. Ezra bardzo nie lubił wywlekania tematów, które nie potrzebowały być ujawnione. Theo przecież widział artykuł, chciał się jeszcze ponabijać, wyzłośliwić? Zanim jednak powiedział coś opryskliwego, spojrzał na Theo, na którego twarzy nie było żadnej złej intencji - spojrzenie miał zaciekawione i zachęcające, a Ezra... Ezra nie miał pojęcia co robić i to poczucie bezsilności wraz z myślą czającą się z tyłu głowy, że Theo przecież miał chłopaka (sam widział), popchnęły go do bardzo głupiego kroku. - Dobra, um... Być może to przyjaciel, z którym całowałem się raz lub dwa? - powiedział tak niepewnie, że zabrzmiało to jak pytanie. Krukon nigdy nie narzekał na brak pewności siebie, akurat teraz jednak mu jej trochę zabrakło. - Ale to już nieaktualna sprawa. Nie jestem bi - dodał jeszcze ofensywnie, gdyby Theo coś takiego przyszło do głowy.
Zaczynał czuć się trochę jak nauczyciel, do którego przyszedł ciekawski adept. Theo dobrze się mówiło, zawsze lubił dźwięk własnego głosu, a Ezra wyraźnie był zainteresowany tematem. Mimo wszystko do Włocha zaczęła przedzierać się myśl, że może lepiej przystopować, bo mu Krukon później żyć nie da - jeśli wpadnie na pomysł nauki hipnozy... No cóż, ciężko było to sobie wyobrazić. Theo nie uważał siebie za szczególnego specjalistę, a Ezrze w jego oczach trochę brakowało do bycia idealnym studentem hipnozy. (Z całym szacunkiem, Theo po prostu zależało na wykorzystywaniu tego do dobrych celów, a Clarke bywał chamski. Trochę to przejaw hipokryzji, ale cóż.) - Wtrącę tu, zanim się pojawią jakieś nieścisłości - nie wiem. Nie mam pewności. W większości książek o hipnozie możesz poczytać o najoczywistszych aspektach jej działania, albo o nauce, która swoją drogą jest wyjątkowo trudna. Pragnę również przypomnieć, że nie jestem jakimś mistrzem i sam ciągle się uczę. Ale nie, nie chodzi mi o udomowionego psa, więc... Zgadzam się z twoimi wnioskami. - Odetchnął trochę, mając wrażenie, że Ezra zaczyna odpuszczać i zostawiać ten temat. Kolejne słowa chłopaka były jedynie jak wytknięcie błędu, bo niestety myśli Clarke'a poszły w tym kierunku, w którym miały nie iść. Theo uśmiechał się grzecznie, czekając aż skończy. - Nie. - Krótko i dobitnie. Nie zrażał się kompletnie, czekając aż Krukon przestanie się tak wypierać i w końcu zacznie normalnie rozmawiać. Nie było nic złego w powiedzeniu prawdy, tym bardziej, że Theo był ostatnią osobą do oceniania w takich przypadkach. - Nie jesteś, czy nie chcesz być? - Spytał, podczepiając się do tego stwierdzenia, które zapewne w mniemaniu Ezry kończyło temat. To pytanie było istotne, chociaż przy tym pewnie bardzo peszące... - I jak to wygląda z jego perspektywy?...
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Prawdopodobnie pierwszym odpowiednim krokiem w kierunku namówienia Theo do czegokolwiek, była zmiana jego nastawiania do osoby Ezry. Wiadomo, przez to male nieporozumienie chłopak mógł mieć o nim mylne zdanie - Clarke był chamski, a jego odzywki cięły równo każdego, niezależnie od tego czy był to jego rówieśnik, osoba spoza kategorii wagowej czy ktoś dawniej dla niego ważny. Nie mniej, nigdy nikogo nie krzywdził w inny, fizyczny sposób. To też nie tak, że zaraz poleciałby stworzyć sobie niewolnika, dlatego obawy Theo były zupełnie bezpodstawne. Ezra był idealnym kandydatem na studenta hipnozy. Bystry, zainteresowany, pełen entuzjazmu, przeważnie z wysoką moralnością... Tylko brać. - Och, no dobra... Po prostu jesteś jedynym, jakiego w tym momencie znam, a to dosyć ciekawe i stąd ta lawina pytań. Pewnie nie masz ochoty nad kimś brać odpowiedzialności... Przepraszam - odparł z pokorą, która przeszła mu oczywiście na mimikę, nawet jeśli w myślach już się zastanawiał, skąd mógłby wziąć książki o hipnozie. Przecież nic złego nie mogło wyniknąć z tego, że po prostu chciał jak na razie wiedzieć coś na ten temat. Wiedział, że ta fascynacja jeszcze może mu przejść (szczerze wątpił) i dlatego na Theo nie naciskał. Nie to nie. - Oba, oczywiście - oburzył się na tę ewidentną insynuację. Jak Theo śmiał, skoro kompletnie nie znał Ezry? - Gdybym był bi, chyba bym o tym wiedział, nie? Przecież jest wielu przystojnych facetów na świecie, no nie wiem, nawet ty. Ale żaden mnie nie kręci w ten sposób co dziewczyny, więc to niemożliwe - wyjaśnił Ezra już trochę spokojniej, bardzo starając się nie czuć zażenowany tematem. Nie nienawidził Theo nawet przez minutę, nie mniej, był to trochę dziwne, że Krukon chciał wysłuchiwać jego miłosnych problemów. To jednak była domena przyjaciół. - A on... To bardziej skomplikowane. Twierdziżejestwemniezakochany - wyrzucił z siebie tak szybko, że wszystko zbiło się w jedno, nie przypominające nic słowo. Odwrócił przy tym nieznacznie wzrok, bo powiedzenie tego na głos wciąż sprawiało mu pewną trudność. - Ale to na pewno nie jest tak poważne, na jakie brzmi. Nie wiedział, czy próbuje przekonać siebie czy Theo - obie próby były żałosne i wcale nie poprawiały nastroju Ezry. Bo co jeśli było?
Evermore z pewnością nie był gotów na uczenie kogokolwiek, ponieważ sam dopiero zdobywał doświadczenie. W gruncie rzeczy, jego przygoda z hipnozą dopiero się rozkręcała. Widząc entuzjazm i zapał u Ezry nie mógł przestać wspominać, jak to on męczył swoją opiekunkę, aby zaczęła wprowadzać go w temat. Później z kolei jego autorytetem pod tym względem (i paroma innymi) stał się ukochany, który przecież sam hipnozy na zbyt wysokim poziomie nie znał. Z tego powodu Theo wiedział, że wspólna nauka może być bardzo owocna... Wiedział również, jak trudne to jest. Nie wyobrażał sobie, że miałby kogoś uczyć, bo przecież odnosiłby się w jakiś sposób do tego, jak uczono jego. Nie wydawało mu się, aby proces opanowywania tej zdolności przebiegł u niego zbyt normalnie czy prawidłowo. - To trochę skomplikowane, Ezra. Nie można uznać, że "och, to ciekawe", a potem po prostu rozpocząć naukę, ot tak. Ale doskonale rozumiem fascynację - uśmiechnął się szerzej, czując, że nawet jeśli teraz porzucą ten temat, to z pewnością do niego pewnego razu wrócą. O dziwo, nawet mu ulżyło, że teraz rozmową sterował bardziej Clarke, a sam nie musiał już kombinować i się zastanawiać. Dodatkowo miał wrażenie, że skoro chodzi o miłosne problemy dwóch chłopaków, to może okazać się całkiem przydatny. Z pewnością miał w tym zakresie dużą dozę współczucia i zrozumienia. - Nie - odparł błyskawicznie, niezmiernie ciesząc się, że Ezra tak zakończył swoje zdanie. - Istnieje prawdopodobieństwo, że jesteś fenomenalnym tancerzem hula, ale nigdy tego nie próbowałeś i o tym nie wiesz. Oczywiście, to słaby przykład, chcę tylko zaznaczyć, że takie zarzekanie się nie ma sensu. I jeśli próbowałeś tańca hula, to zazdroszczę - wtrącił, na chwilę pozwalając się trochę rozproszyć. Miał jednak wrażenie, że taka anegdotka nie będzie Krukonowi przeszkadzała, bo była bardzo niewinna i przy okazji rozładowywała napięcie (dobra, nadzieja matką głupich, nie?). - Wiesz, jak byłeś dzieckiem, to zapewne wizja robienia czegokolwiek z dziewczyną była dla ciebie odrzucająca i nie mogłeś sobie tego wyobrazić. Potem do tego dorosłeś. Czemu odrzucasz tego typu możliwość? - Theo szybko zorientował się, że chociaż mówi sensownie, to mimo wszystko trochę źle zaczyna to brzmieć. - Nic ci nie wmawiam, żeby nie było. To twoje oburzenie mnie sprowokowało. Skrzywił się znacząco, kiedy Ezra w końcu wyrzucił z siebie o co chodzi, a przy tym dobrał słowa tragicznie niefortunnie. Gdy ponownie otworzył usta zamiast sobie pomóc, jedynie wkopał się jeszcze bardziej. - "Twierdzi"? Masz powody żeby wnioskować, że to "nie jest tak poważne"? - Nie znał dokładnie sytuacji, co gorsza Leo znał jeszcze mniej niż Ezrę, sam zatem tego typu wniosków wysuwać nie mógł. Ciekaw był po prostu, czy to wszystko ma jakieś poparcie, czy też może starszy Krukon próbuje ułatwić sobie sytuację, przeinaczając fakty.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Theo musiałby być bardzo naiwny, gdyby sądził, że ten temat zamknięty jest już na zawsze. Ezra miał w sobie bardzo wiele szczerego entuzjazmu, ale był w stanie przyjąć o wiadomości, że podejmowanie decyzji to proces trwający dłużej niż trzy sekundy. No a wiadomo, czasami zdarzało mu się chcieć coś "tu i teraz". Ezra starał się nad cierpliwością pracować, a oto postawiona została przed nim kolejna pokusa. Nie podda się jej, nie. Będzie grzeczny - poczyta jakieś książki, rozważy to, czy w ogóle byłby w stanie poświęcić się tak żmudnej nauce i dopiero wtedy zacznie męczyć Theo. - Ile miałeś lat, kiedy zacząłeś się uczyć? - zapytał, bo biorąc pod uwagę obecny wiek Theo, nie mógł być wtedy starszy niż jedenaście, dwanaście lat? Ezra nie uważał, żeby wtedy decyzje chłopaka były w stu procentach przemyślane. Skinął jednak głową, odpuszczając, nawet jeśli Theo niespecjalnie rozumiał, że i on powinien w kwestii Leo. Ezra zaśmiał się z niedowierzaniem na ten absurdalny przykład. (Tak swoją drogą, uważał, że radził sobie całkiem dobrze ze wszystkim, co wiązało się z krokami tanecznymi. Byłby cudownym tancerzem hula.) - Tak, ale spróbowanie tańca hula i odkrycie, że jestem w tym beznadziejny, nikogo nie zrani, a eksperymentowanie z orientacją, kiedy niemal wszystko we mnie krzyczy "nie", żeby ostatecznie się wycofać, już tak. Nie chcę tego dla niego. - Theo najwyraźniej nie rozumiał problemu. Gdyby Ezra był pewny, gdyby on i Leo dorastali do tego stopniowo, może wszystko przyszłoby im łatwiej. A w tym momencie na plecach mieli bagaż z już zdeklarowanymi uczuciami Gryfona, co było trochę... no stresujące. - To nie takie proste, bo już nie jestem dzieckiem... Poza tym, co powiedzą ludzie? - Wysuwanie takiego argumentu przeciwko osobie, która była w homoseksualnym związku prawdopodobnie nie było bardzo mądre. Wskazywało tylko na to, że Ezra w pierwszej kolejności patrzył przez egoistyczny strach o dobre imię. Ale to chyba powinno być zrozumiałe - ludzie non stop nie robili tak wielu rzeczy z obawy przed opinią publiczną, a decyzja o podjęciu próby bycia z Leo była trochę, jakby rzucił się do wody, mówiąc "jeśli tylko chcesz, możesz mnie utopić, nie zamierzam się bronić". Ezra westchnął ciężko, z siadu zsuwając się do leżenia na schodach - daleko temu było do wygody - i wpatrując się z zamyśleniem w niebo, lekko uderzył głową o schodek, jakby chciał wybić sobie te wszystkie głupie myśli, żeby w umyśle została tylko ta jedna, najważniejsza odpowiedź. - Nie - jęknął, bo niestety Leo nie wyglądał, jakby żartował. I przecież nie ryzykowałby ich przyjaźni, gdyby tego nie czuł. - Ale on wcześniej nigdy nie był zakochany i to jest jakby dodatkowa presja... Lubię go, bardzo. Ale nie kocham. Nie poradzę sobie z tym. I jeszcze jutro poczuję się zażenowany tym, że teraz cię tym obarczam. - Podciągnął się ponownie do siadu i spojrzał przepraszająco na Evermore'a. - Może będzie lepiej, jak cię po prostu zostawię... I nic nie mógł poradzić, że brzmiał jakoś tak słabo. Jakby jego zwyczajna energia wyparowała.
- Dowiedziałem się o istnieniu hipnozy jak miałem dziesięć lat, od babci, która posiadała tę umiejętność. Trochę zajęło mi przekonanie jej, żeby zaczęła mnie uczyć - uśmiech nie schodził mu z twarzy. Aurelia Dobrzycka była w jego oczach niesamowitą postacią, niebywale uzdolnioną czarownicą i przy tym kochaną babką. Pamiętał, jak wiele razy poddawała jego pobudki wątpliwościom, jak początkowo próbowała go odwieść od nauki i jak później wspierała go, aby zapał nie minął. Stała się idealną nauczycielką właśnie dzięki tej wierze - Theo obawiał się, że sam nie dałby rady kogoś tak mocno motywować. Nawet śmierć Aurelii nie ostudziła jego entuzjazmu, wręcz przeciwnie. Wymusiła przecież na nim obietnicę, że będzie uczył się dalej i nie będzie źle wykorzystywał hipnozy. Był to również przełom w jego życiu, ponieważ nagle został bez żadnego mentora - babka odeszła, swojego ukochanego sam zostawił (nie bez powodu...). Reszty uczył się więc sam, dlatego mógł śmiało stwierdzić, że wiele mu brakuje, o wielu aspektach nie wie i dalej popełnia błędy... Jak widać, nawet teraz, gdy w złości przestawał nad sobą panować. Do dzisiejszej zabawy hipnozą z pewnością sprowokowała go również Bridget, ale do tego Theo nie chciał wracać nawet myślami. O wiele łatwiej było przekierować choć na chwilę swoją uwagę na cudze problemy. - To nie eksperymentuj, po prostu się zastanów i spróbuj pozbyć tego przekonania, że "nie chcesz", więc nie. Skoro ci na nim zależy, to nie powinieneś... - przerwał, wybity z rytmu przez to retoryczne pytanie, które prawdę mówiąc, zraniło go dogłębnie. Nawet nie starał się ukryć tego, że po odrobinie szoku ogarnęła go irytacja - jak można było mówić coś tak idiotycznego? Spodziewał się mimo wszystko po Krukonie czegoś więcej, niż tak ograniczonej tolerancyjności. Odebrał to bardzo personalnie, mając wrażenie, że jednak rozmawia z głupcem, który mówi o emocjach, ale myśli o wizerunku. Przytłoczony tym wszystkim milczał przez dłuższą chwilę, nie chcąc palnąć czegoś niemiłego. - Nie powinieneś gadać takich głupot. Poważnie obchodzi cię, co sobie ludzie pomyślą? To ważniejsze od emocji? Rozumiem, że tobie w tym przypadku ich brakuje, Ezra, nikt nie wini cię za to, że nie darzysz kogoś szczególnym uczuciem - ale to nie powinno się ani odrobinę wiązać z opinią kogokolwiek. - Chyba zaczynał za bardzo się wczuwać, ale hej, może dzięki temu lepiej wytłumaczy? - Zdajesz sobie sprawę, jakie to trudne dla niego? - Dodał jeszcze ostro, nie wierząc, że w ogóle musi coś takiego Ezrze wytykać. Z tego co rozumiał, Leo był zakochany nieszczęśliwie, a w dodatku zawsze kojarzył prefekta Gryffindoru kręcącego się wokół pań, tak więc zadurzenie w przyjacielu płci męskiej musiało być jedynie dodatkowym utrudnieniem. Nie wiedział już, komu mu bardziej jest szkoda - Ezry, który sam nie potrafił zrozumieć danej sytuacji, czy Leo, który przechodził aktualnie całkiem poważny kryzys. Evermore na szczęście musiał zajmować się tylko jednym (chociaż pewnie łatwiej poszłoby mu z drugim gdyby to nie było moje multi...). Mimo wszystko gdy usłyszał o tej sprawie z pierwszą miłością, nie powstrzymał się od mruknięcia "biedny". - Bardziej bym się martwił o niego, bo pewnie szkoda mu przyjaźni, ale nie wie co zrobić... bardziej niż ty. Nie wiem, co ci tutaj doradzić. Nie zostawiaj go. Może uda wam się dalej przyjaźnić? Nie tak samo, to z pewnością, ale... No cóż, jeśli definitywnie go odrzucisz, koniec końców znajdzie kogoś innego, nie? A przynajmniej tego mu życzę. - Potarł kark w zamyśleniu. O wiele łatwiej było mu rozważać jakieś sprawy, gdy miał zajęte dłonie - nie chodziło już o odegnanie myśli poprzez odesłanie ich ze strzałą, o wiele częściej przelewał rozterki na papier. Głupio mu było jednak zacząć sobie beztrosko szkicować w obecności Ezry, tak więc ograniczył się do posłania jednego tęsknego spojrzenia na wystający z torby szkicownik. - To pewnie źle zabrzmi, ale dobrze skoncentrować się na czyichś problemach. Zresztą, nie obarczasz, wbrew pozorom nawet lubię słuchać ludzi. I czasem próbuję im pomóc! - Pochwalił się, chcąc jakoś odegnać ten smutek z głosu Ezry. - W ogóle mogę być całkiem przydatny, jeśli nie rzuca się na mnie konfundujących zaklęć...
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- Czyli wszystko zostaje w rodzinie - podsumował, podejrzewając, że musiało być to jeszcze bardziej osobiste dla Theo, skoro pierwsze nauki pobierał u swojej babki. Wskazywał na to choćby ten uśmiech, który nie schodził z ust Evermore'a - och, jak Ezra chciałby mieć podobny wyraz twarzy, myśląc o swojej rodzinie! Theo musiał dostawać od nich bardzo dużo wsparcia... Ezra był tolerancyjny, w końcu bez tego nie mógłby realizować w życiu swojej idei nieograniczonej wolności dla każdego człowieka. Nie chciał w ten sposób urazić Theo, bo w rzeczywistości on sam nie zwracał uwagi na orientację swojego rozmówcy. Ciekawe, że w przypadku innych ludzi ciężko mu było w to uwierzyć - Ezra czasami był cholernie przewrażliwiony, szczególnie na swoim punkcie. Nawet teraz, kiedy powinien mieć na uwadze tylko i wyłącznie dobro ich dwójki, w jego myślach pojawiała się świadomość, że każda z opcji przyniesie mu jakąś dozę niechęci. Bo jeśli definitywnie odrzuci Leo, Fire i Dreama prawdopodobnie przy najbliższej okazji wrzucą go do jakiegoś zbiornika wodnego albo wypchną na pożarcie dzikiemu zwierzakowi... Ale, tak jak mówił Theo, branie pod uwagę opinii kogokolwiek było po prostu złym ruchem. - Nie wiem, trochę. Pewnie nie wyglądam na taką osobę, ale przejmuję się wieloma rzeczami... Tylko nie zrozum mnie źle. Jak rozważam taką kwestię, różne myśli przychodzą mi do głowy. I słuszne i bardzo, bardzo głupie. Ale jeśli przyjdzie co do czego, on będzie ważniejszy, to oczywiste. Po prostu teraz zastanawiam się nad różnymi aspektami - wyjaśnił, nie chcąc bardziej irytować Krukona, który chyba odebrał to trochę mocniej, niż Ezra przypuszczał. - I tak, zdaję, nie musisz mi tego tłumaczyć. Ezra nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś poza Ruth udziela mu rad i mimo wszystko do innego ich stylu był przyzwyczajony. Co nie znaczyło, że Theo sobie nie radził, skąd. Zadziwiająco celnie trafiał ze swoimi spostrzeżeniami, a problemem było po prostu to, że Clarke nie czuł się dobrze z tym, że ktoś takie oczywiste rzeczy musiał mu wykładać. - Zostawienie go nawet nie wchodzi w grę... Myślisz, że wystarczy to przeczekać i samo się ułoży? - zapytał, tylko machinalnie wyjawiając swoje myśli. Wcale nie oczekiwał od Theo odpowiedzi, bo sam jej sobie udzielił niewerbalnie. Udawanie, że nic się nie stało, nikomu nie wychodziło na dobre. Nigdy. A kiedy Evermore wspomniał o znalezieniu przez Leo kogoś innego... Ezra z jakiegoś powodu poczuł małe ukłucie w sercu, nawet jeśli zaraz przytaknął gorliwie Theo. Zaczynał mieć dość tego pesymistycznego nastroju, który wprowadzał. Ile można było gadać o uczuciach? Ech, obrzydliwe. - Nie krępuj się - rzucił, dostrzegając to krótkie spojrzenie, które posłał Theo w stronę swojej torby. Rozumiał potrzebę chłopaka, biorąc pod uwagę to, że sam często nieświadomie przekładał sobie różne przedmioty pomiędzy palcami, byle tylko nie tkwić w zupełnej statycznej bezczynności. - Nie męczy cię czasem to całe bycie miłym? - Uśmiechnął się łagodnie. Ale faktycznie, Theo dobrze słuchał i dał Ezrze trochę do myślenia. Clarke będzie miał się nad czym zastanawiać przez noc... W końcu i tak nie miał za bardzo co robić, a do hotelu nie miał zamiaru wracać. Jeszcze nie teraz. - Wtedy też byłeś przydatny. Naprawdę od dawna chciałem przetestować to zaklęcie - zażartował, bo wydawało mu się, że są już ponad to i konflikt poszedł w zapomnienie. Swoją drogą to ciekawe - znajomości rozpoczęte kłótnią miały jakiś większy potencjał.
Ezra pewnie by się zdziwił, jakby poznał bardziej szczegółowo sytuację rodzinną Theo, ale raczej nie miało się to wydarzyć w najbliższej przyszłości. Evermore raczej nie opowiadał o tym, jak to jego matka zapadła na ciężką chorobę psychiczną, przez którą cała rodzina była w zagrożeniu, a ostatecznie ucierpiał jego ojciec, który niosąc pomoc stracił życie. Rzadko kiedy opowiadał również, do jakich ludzi później trafiali czy jak ich oni traktowali. Właściwie, w temacie rodziny to wspominał tylko swoje ukochane siostry i zmarłą babkę. Potrząsnął lekko głową na wyjaśnienia chłopaka. - To było źle postawione z mojej strony pytanie. Nie zdajesz sobie sprawy, to chyba jeden z tych tematów, których nie zrozumiesz, jeśli ich nie odczujesz na własnej skórze. - Mógł się podzielić przynajmniej jakimiś życiowymi radami, które sam zdobył. Theo wbrew pozorom też nie miał tak łatwo, bo z ciągłymi przeprowadzkami ciężko było znaleźć jakichś porządnych znajomych. Pomyślałby kto, że chodzi tylko o bariery językowe, jakie napotykał na każdym kroku, ale przecież liczą się również takie "drobiazgi" jak przyzwyczajenia, orientacja, charakter. Włoch i tak uważał, że niesamowicie trafił, bo prawie dwa lata był w cudownym związku, jeszcze za czasów Drakensberg. Inna sprawa, że wszystko skończyło się dość smutno. - Jest taka możliwość - uznał ostrożnie, bardzo starając się odpowiednio dobrać słowa. Nie wiedział, czy Leo będzie chciał się przyjaźnić, czy odpocząć od Ezry, nie mógł przewidzieć jego reakcji na jakieś zachowania Krukona. Nawet jemu nie było łatwo się wczuć w sytuację, więc jak musiał czuć się jego rozmówca? - Myślę, że jeśli nie zaczniesz zachowywać się jakoś... inaczej... to może wam się udać to wszystko poukładać. Najlepszy przyjaciel, nie? Dogadacie się - dodał pocieszająco, wkładając w te słowa tyle pozytywnej energii, ile tylko mógł (bez hipnozy oczywiście). Zachęcony szybko sięgnął po szkicownik, z zadowoleniem przebiegając palcami po kartkach i odnajdując czyste strony, czekające na zapełnienie. Nie zastanawiał się nawet, co chce uwiecznić, tylko po prostu zaczął rysować jakieś kreski oczekując, że dłoń sama odnajdzie odpowiednie kształty. - Męczy, ale nie martw się - nadrabiam strzelaniem do ludzi - odparł zupełnie poważnym tonem, zerkając na lekki uśmiech Ezry i po chwili odpowiadając tym samym. Przez tę nieuwagę ze szkicownika wypadł mu ostatni rysunek, jakim był szkic konstelacji gwiezdnych. - Ach, no to cieszę się, że mogłem pomóc! Następnym razem proszę o uprzedzenie - potrząsnął lekko głową, podnosząc zgubioną kartkę. Zamiast ją schować, zaprezentował swojemu rozmówcy. - Wiesz, że są teraz deszcze meteorytów? Kometa Swifta-Tuttle'a zbliża się zawsze w tym letnim okresie do Słońca, przez co jej drobne części odpadają, a my możemy to zaobserwować w nocy. Coś na kształt spadających gwiazd, no wiesz. To regularne zjawisko, nazywane Perseidami. - Schował rysunek, wracając do swojego aktualnego dzieła. - I tak prawdę mówiąc, po części dlatego tu jestem. - Wskazał na niebo, które było faktycznie niesamowicie przejrzyste. Dostrzegł to od razu, gdy tylko zawędrował do świątyni Artemidy. Teoretycznie jego głównym planem było doszlifowanie umiejętności strzeleckich, ale prawdę mówiąc, to i tak planował pozostać którejś nocy na zewnątrz i obejrzeć przynajmniej część tego zjawiska. Nie wierzył w przypadki i jak teraz się nad tym zastanawiał, to wybranie późnej pory na strzelanie z łuku było wyjątkowo głupie - ale pozostanie i obserwowanie gwiazd, o wiele mniej.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie miał pojęcia, jak to się stało, ale Theo jakimś sposobem zamienił się w osobę, której rady warto wziąć sobie do serca. Taka pozycja nie była uwarunkowana wyłącznie tym, że Ezra nikogo o podobnym doświadczeniu nie znał. Po prostu łatwo było stwierdzić, że intencją Krukona była pomoc i Clarke bardzo to doceniał, biorąc pod uwagę, ile on sam narobił Evermore'owi kłopotów. - Myślę, że ostatecznie będzie dobrze. A co pośrodku, jeszcze się okaże... Wiesz co? Strzelasz do ludzi, udzielasz rad miłosnych, chyba faktycznie masz coś z tego antycznego gościa ze skrzydełkami - zaśmiał się, a potem zaskakująco szczerze dodał: - Dzięki Kupido. Przez chwilę jego wzrok podążał za ruchami nadgarstka Theo. Jak na razie na kartce pojawiały się jednak jakby przypadkowe linie, co szybko go znudziło. - Powinieneś zacząć je spinać, bo w końcu wszystkie pogubisz. A szkoda by było, bo są naprawdę niesamowite - poradził chłopakowi z lekkim uśmiechem, obserwując jak jedna z kart szkicownika lewituje sobie w stronę ziemi. Zanim zdążył ją podnieść, Theo sam postanowił mu swój rysunek zaprezentować. Ezra zmarszczył brwi, bo dla osoby kompletnie niezorientowanej w tematach astronomicznych szkic konstelacji wyglądał jak... jak połączone ze sobą kropeczki. Bardzo ładnie, swoją drogą, ale tylko kropeczki. Dopiero kiedy Krukon zaczął mówić o meteorytach i kometach, coś przeskoczyło w jego małym, ograniczonym ziemskimi myślami móżdżku. - Poczekaj, zwolnij - zaśmiał się, kiedy chłopak zaczął paplać, nawet jeśli były to generalnie proste kwestie. Ezra mógł nie rozumieć zbyt wiele z astronomii, ale podstawowe zagadnienia kojarzył, a do nich zdecydowanie należało zjawisko spadających gwiazd. Który dzieciak chociaż raz w życiu nie siedział całą noc na tarasie lub na parapecie z nosem przyklejonym do szyby, tylko po to, żeby wypatrzeć jedną gwiazdkę, która spełni jego życzenie? Ezra tak robił. Chciał tylko jedno małe życzenie, a jak na złość żadna kometa nie chciała mu się objawić. Potem stawał się coraz starszy i stopniowo tracił zainteresowanie tym przereklamowanym spektaklem gwiazd. - Niebo rzeczywiście jest bardzo ładne, ale... Chcesz mi powiedzieć, że siedzisz tu tylko po to, żeby zobaczyć jakąś smugę, która na dwie sekundy przetnie niebo? Brzmiał tak prześmiewczo jak mu się wydawało? Chyba tak. Ale no, spadające gwiazdy były dobre jako tani chwyt na randkę i to chyba tyle. - Przepraszam za bycie takim ignorantem, ale po prostu nie za bardzo to łapię. Wy, artyści, myślicie trochę inaczej. Tym razem faktycznie zaczął się podnosić, bo w takim układzie, nic tu po nim. Nie chciał naprzykrzać się Theo i testować jego cierpliwość, a wątpił, żeby potrafił usiedzieć spokojnie na tyłku całą noc.
- Odbieram to jako komplement - uznał pogodnym tonem, kiwając przy tym lekko głową. Lubił bardzo mitologie i szczerze uważał, że Kupidyn to jeszcze nie jest najgorszy bóg, do jakiego możnaby kogoś porównywać. O wiele mniej podobałby mu się już grecki odpowiednik - Erosa przecież utożsamiano mocno z namiętnością seksualną, a o to Theo by się jakoś szczególnie nie podejrzewał. To znaczy, proszę nie zrozumieć nic źle, ale miłość emocjonalną, piękną i niemalże artystyczną, stawiał na pierwszym miejscu. - Taki jest plan, problem w tym, że zwykle zapominam albo coś - wzruszył lekko ramionami. Jakoś sobie dawał radę z tymi rysunkami, nawet jeśli mu w nieodpowiednich momentach uciekały. Często chował rysunek do szkicownika w pośpiechu, jeszcze częściej kartki wypadały dlatego, że było ich zbyt wiele. Evermore starał się swoich skarbów nie pogubić, ale nie widział niczego dziwnego w tym, że sam gubi się pośród starszych i nowszych dzieł. Czasem bazgrał sobie zupełnie bezmyślnie, tak jak teraz - dopiero po chwili zorientował się, że szkicuje swojego rozmówcę. Nie przerwał i nie zasłonił kartki, nie uznając tego za coś niepokojącego. Właściwie, to nie mówił nic skomplikowanego. Dodawał po prostu konkretne nazwy i przyczyny zjawiska, o którym słyszał chyba każdy. Uśmiechnął się przepraszająco, gdy Ezra zwrócił mu uwagę, że trochę za dużo i za szybko gada. - Tak, dokładnie tak - przytaknął, w ogóle nie biorąc do siebie tego prześmiewczego zabarwienia wypowiedzi drugiego Krukona. Zastanawiał się, jak to wszystko wyjaśnić, ale Clarke wstał i go rozproszył. Theo zerknął znad kartki na swojego modela. - Przeraziła cię wizja oglądania gwiazd i uciekasz? Bo żeby nie było, nie wyganiam - zaznaczył, nie chcąc wyjść na jakiegoś antyspołecznego gbura, który próbuje pozbyć się towarzystwa drugiej osoby poprzez zanudzanie go astronomicznymi faktami i rysowanie w trakcie rozmowy. Nie mógł powstrzymać się od jeszcze jednej uwagi, na dłuższą chwilę odrywając ołówek od papieru. - Pytałeś o hipnozę. Osobiście uznaję tę umiejętność za prawdziwą sztukę. Polega na otwarciu umysłu, na pozostawaniu w harmonii z samym sobą, na przekazywaniu tego innym. Cierpliwość jest kluczowa. Zamierzam siedzieć tu godzinami dla tego małego zwycięstwa, jakim będzie zobaczenie spadającego meteorytu. My, artyści, lubimy doceniać piękno chwil, choćby trwały one przeraźliwie krótko. Przy okazji moim zdaniem właśnie sam proces dodaje uroku. - Chyba trochę za bardzo się wczuł i poważnie obciążał Ezrę słuchaniem swoich monologów. Theo zawsze lubił dźwięk własnego głosu i właśnie kolejna osoba miała okazję się o tym przekonać na własnej skórze. - Wiesz, że nauka hipnozy opiera się w dużej mierze na astronomii i wróżbiarstwie? Dla mnie to na początku brzmiało idiotycznie, ale koniec końców chyba nawet rozumiem, czemu tak jest. Teraz Ezra mógł uciekać, jeśli chciał. Włoch w gruncie rzeczy nie chciał go zatrzymywać, przecież przyszedł do świątyni sam z myślą, że noc spędzi bez żadnego towarzystwa. Cieszył się, że wyjaśnili sobie wszystko i chyba oficjalnie pochowali topór wojenny, który wcześniej ostrzegawczo unosili. Nie obraziłby się, gdyby Clarke postanowił zostać - mógłby się czegoś przy okazji nauczyć, prawda?