Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Wydawało się, że Daisy gra całkiem spokojnie, bo ani nikt w nią nie uderzał tłuczkami, ani ona sama nie próbowała tego robić. Nic dziwnego, że łapanie kamyków wychodziło jej tak świetnie i miała ich już dobry tuzin. Śmigała na swojej super miotle, nie dając się trafić żadnemu tłuczkowi, które chociaż nie odbijane w jej stronę, to wydawały się same za nią latać. I znowu jeden z nich był wyjątkowo uparty i Daisy już widziała śmierć w oczach i niemalże wyobraziła sobie jak ląduje na ziemi razem z koszem kamyków, które rozsypują się dookoła i może jeszcze połamaną miotłą. Przyśpieszyła jednak i przechytrzyła wszystkie te okropne piłki, w końcu miała z nimi niemałe doświadczenie. Złapała przy okazji jeszcze parę kamyków, szło jej naprawdę wyśmienicie.
Redmond wcale nie chciał tutaj być. Czuł ogromny strach przed lataniem, spowodowany przeszłą traumą po spadnięciu z miotły na sporej wysokości. Jednak przegrał zakład, a jego honor nie pozwalał mu na wycofanie się z raz danej obietnicy. Tak oto skończył jako obrońca, co w zasadzie nie było najgorszym wyborem ze wszystkich. Czuł jednak pewnego rodzaju presję, której nie mógł się pozbyć. W duchu dziękował temu, że w sumie nie musi teraz z nikim rozmawiać. Wiedział bowiem, że zacząłby się jąkać, jak jakiś frajer. Nagle dostrzegł piłkę, lecącą w jego stronę. Cholera, pomyślał do siebie, starając się jak najlepiej wywiązać ze swojej roli. Cholera-cholera-cholera, pomyślał ponownie, kiedy piłka przeleciała przez jedną z trzech pętli, których miał bronić. Poczuł pewnego rodzaju wstyd, mimo tego, że Quidditch i tak nie był jego najmocniejszą stroną. Świetny początek meczu, Red. Obyś reszty tak nie zawalił, durniu.
Obrona: B (20%)
Rowan Kállai
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : Świdrujące spojrzenie i brak manier.
Deszcz. Ciężkie krople spływały jej po twarzy, mocząc właściwie wszystko, co ma na sobie. Czy jej to przeszkadzało? Zupełnie nie, za to miała nadzieję, że przeciwnicy pozsuwają się z drewnianych trzonków, spadając z hukiem na boisko. Kiedy usłyszała gwizdek obwieszczający początek meczu, poprawiła gogle na twarzy i ustawiła się w odpowiedniej pozycji. Riley wydawał się być w niesamowitej formie, trafiając w obręcz w pierwszych sekundach meczu. Oby Cię błyskawica trafiła. Czy to niepewność swoich umiejętności sprawiała, że było w niej tyle nerwów? Chyba tak, bo gdy po nieudanej obronie kafel trafił w jej dłonie, zwyczajnie nie potrafiła trafić w cel, strzelając dosyć... nieudolnie. I tak oto przeszło jej obok nosa 10 punktów. Brawo, drużyno. Genialny początek. Zacisnęła dłonie mocniej na trzonku, prawie robiąc w nim wyżłobienia paznokciami, gdyby tylko nie ograniczały jej rękawice.
Rzut: C (30%)
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Celny rzut, piłka przeleciała przez pętle. Przerażona mina obrońcy zdradziła mi, że czuje się dzisiaj na miotle równie pewnie jak ja. Rozumiałem go doskonale, uśmiechnąłem się do niego lekko, pocieszająco, ale ciężko było stwierdzić czy dostrzegł to w deszczu siekącym szaleńczo wokół nas. Ścigający drużyny przeciwnej przejął piłkę i pomknął przed siebie. Rzuciła, celując w nasze pętle. Niecelnie. Wystrzeliłem do przodu, chwytając piłkę jeszcze zanim spadła na ziemię, ale tym razem nie miałem już tyle szczęścia. Kiedy zbliżyłem się do pętli, wiatr uderzył mnie w bok, spychając mnie bez problemu w lewą stronę. Omknęła mi się ręka, nie było szans, że kafel doleci do celu.
Rzut: C = 30%+23% < 60% (niepowodzenie)
Rowan Kállai
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : Świdrujące spojrzenie i brak manier.
Dobra passa nie trwa wiecznie. A przynajmniej nie w tym wypadku - jednak nie jej było to oceniać, biorąc pod uwagę kiepski początek. Ale 10:0 to jeszcze nie tragedia, wszystko może się zmienić, jeśli tylko się skupi. Dziewczyna pomknęła w stronę spadającej piłki, która nie miała nawet szans dolecieć do celu. Nie było czemu się dziwić, wiatr wzmagał się na sile, szarpiąc jej szatą tak, że coraz trudniej było jej się utrzymać na miotle. Mimo wszystko, ciężar kafla nieco osadzał ją w siedzisku, jednak jej gogle były coraz bardziej zmoknięte, a widok rozmazywał się przed jej oczami. - Cholera - Mruknęła pod nosem, kiedy kolejny z jej rzutów był niecelny. Tym razem było trochę lepiej, ale błędnie oceniła odległość do obręczy. Kafel zaczął opadać kilka metrów przed nią, czekając, aż ktoś go dosięgnie.
Rzut: D (40%)
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Ona wiedziała, że będzie padać. Zawsze wiedziała, że będzie padać. No prawie zawsze, bo jej dar nie przychodził na zawołanie, ale zwykle miała rację. Kiedy stanęła na boisku i zobaczyła szukającą drugiej drużyny, miała ochotę splunąć przez zęby. Powstrzymała się tylko dlatego, że nie umiała. Przy Nimbusie Gryfonki jej szkolna miotła wyglądała jak jedna ze szczotek z bazaru, które sprzedawali jej starzy. Do tego zaczęła przeczuwać, że przegra. Dobrze wiedziała, że z przeznaczeniem nie było co walczyć, ale i tak miała zamiar spróbować. W końcu była Irlandką, więc nie mogła się poddać. Mecz się zaczął i bardzo szybko wpadła pierwsza bramka. Oczywiście dla przeciwnej drużyny - Niamh to przewidziała. Miała jednak własne zadanie, wiec przestała zwracać uwagę na ścigających. Deszcz niby nie pomagał, ale dość szybko zobaczyła złoty błysk. Popędziła w jego kierunku z nezadowoleniem stwierdzając, że Gryfonka tez już za nim leci.
Koskta: F (60%)
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Odwykła od grania w deszczu po wakacjach, gdzie oba mecze, podobnie do rozgrywanego w międzyczasie bludgera, odbywały się w palącym, pustynnym słońcu. Teraz jednak nie miało to znaczenia, swoje zadanie znała aż za dobrze. Była zdeterminowana prawdopodobnie nawet bardziej niż zwykle, zwłaszcza ze względu na zakład z Fire, ale swój udział miał również plac gry - znajdujący się w Hogwarcie, a nie na jakimś mało znaczącym zasypanym piachem pustkowiu. Nawet, jeżeli był to wyłącznie mecz towarzyski, nie miała zamiaru odpuszczać. Zorganizowała sobie miotłę od Wykeham, z poleceniem, aby godnie broniła imienia Lewków (albo jakoś tak), więc czuła się do tegoż właśnie zobowiązana. Choć może powiedziała po prostu, że ma wygrać i uważać na Nimbusa, bo jak jemu się coś stanie, to Davies będzie miała nogi z tyłka wydarte razem z kręgosłupem? Hm, trudno orzec. Brak cholernych gogli w tej nieszczęsnej ulewie... nie miał na nią zupełnie żadnego wpływu. Ujrzała znicz jako pierwsza, jednak nie rzucała się na niego od razu. Najpierw postanowiła udać się migiem w dół, zwodząc tym samym, najwyraźniej nieco mniej doświadczoną w grze, pyskatą Puchonkę-Irlandkę. Ta bowiem ruszyła za nią, najpewniej podpatrując ruchy oponentki, aby przed zetknięciem się z glebą dojrzeć znicz już naprawdę. Wyhamowanie zajęło jej trochę czasu, który to czas Davies poświęciła na śmignięcie pomiędzy kroplami deszczu w stronę znicza. Zyskała przewagę.
Kuferek: 27 Wyposażenie: Nimbus od Ette (+6) Litera:H + 33 -> zauważa pierwsza + kombinacja
To była skrajna głupota. Naprawdę nie wiedziała, co ją podkusiło do wzięcia udziału w tym meczu. Jako pałkarz to raczej ona uderzała, ale na meczu wszystko mogło się wydarzyć i równie dobrze sama mogła oberwać. A jednak zdecydowała się grać, mimo że to był tylko i wyłącznie towarzyski mecz. Naprawdę brakowało w jej życiu rozrywek. Nie chciała zresztą całkowicie wypadać z formy. Pojawiła się na boisku i uniosła brew, widząc w swojej drużynie @Rowan Kállai. - Skoro jesteś tu, rozumiem, że zobaczę cię też na następnym treningu? - zapytała, patrząc na nią i już w głowie rozplanowując najbardziej wykańczające dodatkowe ćwiczenia. Trzeba było popracować nad jej kondycją, z całą pewnością. Kiedy rozpoczął się mecz, czułam, że nie jestem w formie. Byłam wolniejsza i nie tak zwinna jak normalnie, ale w końcu udało mi się uderzyć z całych sił w tłuczek, który poleciał prosto w @Riley Fairwyn w kluczowym momencie.
Wiatr we włosach i lekko powiewające szaty – mimo że miło spędzał wakacyjny czas, brakowało mu trochę szkolnych meczów quidditcha. Nie przeszkadzała mu nawet uletwa. Co prawda ten pojedynek nie był jeszcze aż tak ekscytujący, zważywszy na fakt, że nie toczył się pomiędzy konkretnymi domami, ale za to był on dobrym przygotowaniem do pucharowych rozgrywek. Miał zamiar wykorzystać go do przećwiczenia konkretnych chwytów, które później mogłyby zadziałać na przykład przeciwko Krukonom czy Gryfonom. - Brawo, Riley! – Wykrzyknął do kolegi z drużyny, kiedy ten jako pierwszy wrzucił kafla do obręczy. W normalnych okolicznościach z pewnością nie kibicowałby komuś z Ravenclawu, ale aktualnie grali razem, więc mogli zakopać wojenny topór. Od początku meczu szukał krążących po boisku tłuczków, by jak najprędzej wykluczyć najlepszych graczy drużyny przeciwnej. Wreszcie wypatrzył jednego z nich i podfrunął bliżej na swojej miotle. Znaczy nie swojej, ale na szczęście ślizgońska drużyna nie klepała biedy, a on mógł wypożyczyć dobry sprzęt. Co zabawne, miał trochę szczęścia podczas tej akcji, bo jak się okazało, Moe i Niamh ruszyły w pogoń za zniczem i znajdowały się tuż nad nim. Musiał dobrze wycelować tłuczka, by czasem nie uderzyć przypadkowo swojej szukającej. W końcu jednak nadleciał ponad niego i uderzył mocno w Puchonkę. Zapolował niczym orzeł na swoją ofiarę i chyba miał to orle oko, co?
Ekwipunek: nimbus, rękawice, kompas i koszulka (+9) Kuferek: 31 + 9 = 40 Kostka: I, 70% + 30% = 120% (kombinacja – orle oko) Dostępny przerzut 1/1 (za 40 pktów)
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Drgnąłem, słysząc swoje imię przedzierające się przez wycie wiatru i głośny szum spadającego deszczu. Wokół mnie śmigały miotły, a ludzie w różnokolorowych szatach zlewali się w jedną, wielką drużynę. Trudno mi było zapamiętać kto jest w mojej, więc nietrudno się dziwić, że zaskoczył gratulujący mi Ślizgon nieco mnie zaskoczył. Odpowiedziałem mu uniesieniem dłoni, nie chcąc się przekrzykiwać. Chwilę później dostałem piłkę, a jeszcze moment później znowu ją straciłem. Tym razem za sprawą Heaven, która nadleciała znikąd i trzasnęła mnie tłuczkiem prosto w przedramię. Skurcz mięśni odebrał mi władzę nad palcami. Wypuściłem piłkę, zamiast niej łapiąc się za nadgarstek. Rozmasowałem rękę, zerkając na Ślizgonkę z niejasną wdzięcznością. Gdyby trafiła mnie w plecy, w obecnym stanie jak nic spadłbym z miotły…
Rzut: za mało
Rowan Kállai
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : Świdrujące spojrzenie i brak manier.
Próbowała śledzić wzrokiem latające w powietrzu punkty, ale zacinający deszcz i wiatr skutecznie jej w tym przeszkadzał. Jedna z sylwetek szczególnie się jednak odznaczała, zwłaszcza w momencie, w którym zamachnęła się pałką i trafiła tłuczkiem ścigającego przeciwnej drużyny. Tych ruchów nie mogła pomylić z nikim innym. Rowan pochyliła się do przodu, by szybciej przemknąć w kierunku Heaven O. O. Dear, przy okazji prawie ocierając się o jej miotłę. Być może i chciała coś jej powiedzieć, rzucić jakąś zaczepką, ale miała ważniejsze rzeczy na głowie. Dokładnie był to kafel, który w bolesnych okolicznościach wypadł Riley Fairwyn z dłoni. Dziewczyna zwinnym ruchem pochwyciła piłkę, kierując się z nią w stronę obręczy. Wdech, wydech. Jeśli nie chciała zostać staranowana, musiała natychmiast rzucać i... trafiła. W sam środek celu. Z uśmiechem wycofała się do tyłu, okrążając Fairwyna, z ciekawością obserwując w jakim jest stanie.
Rzut: G (70%)
Ostatnio zmieniony przez Rowan Kállai dnia Sob 28 Wrz - 21:54, w całości zmieniany 1 raz
Nie przepadał za quidditchem, ale przecież nie mógł zrobić przykrości rodzicom i zrezygnować z tego sportu, szczególnie kiedy wiele osób mu mówiło, że ma do niego jakiś talent. Od niechcenia obserwował sytuację na boisku, chociaż musiał przyznać, że kibicujące tłumy uczniów nieco zmotywowały go do gry. Sęk w tym, że zbyt późno zauważył jak ścigająca przeciwnej drużyny – Rowan – kieruje kafel w kierunku obręczy. Cholera jasna, jaką decyzję powinien podjąć? Być może gdyby nie zastanawiał się nad tym o parę sekund zbyt długo, zdążyłby na czas wypiąstkować drewnianą kulę poza obręb boiska, ale nie… nie tym razem. Rzucił się do obrony, ale kafel rozminął się z jego ciałem i trafił idealnie w sam środek jednej z obręczy. - Sorry! – Krzyknął do swoich członków drużyny, choć na usta cisnęły mu się największe przekleństwa. Nie chciał być w tej drużynie, ale skoro już grał w meczu, chciał dać z siebie wszystko, a jakoś nie do końca mu to wychodziło. Może jednak to, że nie lubił tego sportu sprawiało, że grał gorzej, niż wskazywałby na to jego potencjał? Próbował się skoncentrować, ale jego myśli krążyły wokół zupełnie innego tematu, a to sprawiło, że akcja przeciwnej drużyny zakończyła się totalnym sukcesem.
Deszcz nie był w stanie zmyć z jej twarzy satysfakcji, która rysowała się w związku zostawieniem oponentki za sobą już w pierwszej fazie łowów. Mecze w ogóle budziły w niej jakieś nieznane na co dzień, dzikie instynkty. Pozostawała wyjątkowo skupiona, gotowa do reagowania i tak pewna siebie, że nic nie było w stanie zaburzyć jej postawy. Nie zrobił tego Fairwyn-sztywniak, strzelając gola ani Fairwyn-dętka, obrywając tłuczkiem. Ani nawet Fairwyn-patałach, tracąc piłkę zaraz po przyjęciu ciosu. W ogóle jakoś dużo akcji działo się wokół niego. Zdecydowanie nie spodobało jej się, gdy konkurentka Morgan wyłapała uderzenie tłuczka. To był jeden z niezwykle rzadkich momentów, gdy na moment straciła koncentracje, skupiając się wyłącznie na tym, że cała ta farsa nie była fair, a jej zostająca już i tak w tyle przeciwniczka miała wiatr w oczy, deszcz w gębę, a przy tym prześladujące ją tłuczki. Okej, szukającym zdarzały się obrażenia wywołane tłuczkami. Biorąc pod uwagę ich rolę na boisku, to i tak zdarzało się w pewnym sensie zbyt rzadko. Ale Moe nie mogła powstrzymać wrażenia, że jednak coś w tym było nie tak. Czy oczekiwała fair play na tyle intensywnego, że zaburzałoby to rozgrywkę? Być może. Nie ona jednak na szczęście ustalała zasady. Ona po prostu goniła znicz. I goniła na tyle dobrze, że w tym czasie wykonała kolejną kombinację. Sięgając już po znicza, stanęła dwiema nogami na miotle, potężnie się wyciągając i mając go prawie w palcach. Brakowało zaledwie kilku cali, które już za chwili miały zniknąć, a jej bohaterskie wyczyny zakończyłyby mecz.
I tak była z tyłu przez to, że typiara miała lepszą miotłę. Robiła co mogła, żeby dogonić ją chociaż na tyle, by zepchnąć ją z niej bokiem. Prawie zapomniała o zniczu. Teraz głównym celem była druga szukająca. Fakt, że była skupiona zarówno na zniczu, jak i na ogonie Gryfonki, a do tego jeszcze deszcz, spowodował jednak, że nie dojrzała lecącego w jej stronę tłuczka. Wewnętrznym opkiem też go nie zobaczyła. Dostała w ramię tak mocno, że aż zbiło ją z toru. Klnąc pod nosem i ignorując ból, wróciła do pogoni za drugą szukającą. Znicza w ogóle już nie widziała, ale liczyła na to, że znajdzie się po dordze, jak już doleci do tej na Nimbusie.
Koskta: I (90%) - 50% tłuczek
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Walnął Puchonkę z taką mocą i skutecznością, że właściwie aż poczuł się z tego powodu winny. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że to mecz i mimo że nie pucharowy, trzeba było mieć na uwadze to, że można oberwać albo złapać jakąś kontuzję. Na szczęście Niamh nic się nie stało, a i będzie miał okazję przeprosić ją po meczu. Niby nie musiał, bo nie był to żaden faul, ale uważał, że gra była w porządku dopóki była fair. Nie widział więc przeszkód w wyjaśnieniu sobie na spokojnie tej sytuacji. Swoją drogą, do faulów też nie miał, były częścią gry. Zdecydował się nawet na takie ryzyko na meczach wakacyjnych. Teraz jednak nie chciał go podejmować, bo miał świadomość, że mecz obserwuje grono pedagogiczne, a w tym może i sam Fairwyn, a przecież można powiedzieć, że znajdował się na boisku „na warunkowym”. Cóż… skoro już raz uderzył Niamh, wykluczenie szukającego przeciwnej drużyny wydawało się dobrą taktyką. Może i brutalną, ale kto powiedział, że mecze quidditcha były łatwe i przyjemne? Tym razem nie miał już takiej dobre okazji do oddania strzału, ale wreszcie wypatrzył znicza i zamachnął się pałką, kierując go w stronę Puchonki. Miał nadzieję, że i tym razem uda mu się unicestwić jej wielkie plany co do złapania złotego znicza.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Kiedy straciłem kafla, myślałem tylko o tym, aby w miarę możliwości szybko uporać się ze zesztywniałymi palcami. Heaven strzeliła celniej, niż mogłoby się wydawać. Kiedy zaciskałem palce, zorientowałem się, że nie jestem w stanie zamknąć ich do końca. Zablokowała mi mięsień, tak podejrzewałem. Myśl ta nie była szczególnie pocieszająca w obliczu tego, że mecz wcale nie zdawał chylić się ku końcowi. No cóż, a przynajmniej z mojej perspektywy, bo gryfońska prefekt najwyraźniej miała swoje własne plany. Wyginała się na miotle, sięgając już po znicza, a ja zapatrzyłem się na nią, nie zauważając nawet jak do naszej pętli wpadł kafel. A niech to! Remis spowodował, że ponownie złapałem piłkę. O wiele mniej pewnie, niż poprzednio. Na szczęście wciąż latałem całkiem sprawnie, nawet jeżeli miałem mieć dziurawe ręce. Przebijając się przez obronę przeciwnej drużyny ponownie natarłem na bramkę. Odważnie wycelowałem w sam środek, uznając że Krukon nie będzie się tego spodziewał.
Cholera, jasna cholera, powtarzał w myślach Redmond, próbując skupić się na nadlatujących piłkach. Było to dość ciężkie w deszczu, który wcale nie ułatwiał mi widzenia. Przeklinał w duchu ten cholerny zakład, przez który musiał teraz tutaj latać, strzegąc trzech pętli. Co go niby podkusiło do tego wszystkiego? Wiedział przecież, że zawali ten mecz jeżeli przegra zakład. Bał się nawet pomyśleć o tym, co zrobi z nim jego drużyna po pewnej przegranej. Nadlatujący kafel sprawił, że Red poczuł adrenalinę, pędzącą przez jego żyły. O, nie, nie ma mowy że to też zawali. Mimo tego, że kafel leciał w kompletnie inną stronę, chłopak popędził w jego kierunku, wyciągając jak najdalej dłoń. Ku swojemu zdziwieniu, jedna dłoń wystarczyła do złapania piłki. Co? Nie było jednak czasu na myślenie. Skupiając całą swoją uwagę na dobrym rzucie, uniósł rękę i zamachnął się najlepiej jak potrafił. Kafel wylądował prosto w dłonie bliżej mu nieznanej ścigającej, powodując u Redmonda niemałą ekscytację. Chyba nie jestem w to aż taki zły, pomyślał, uśmiechając się do siebie. Może jednak ten mecz nie zapowiadał się aż tak źle.