Bianca i Lysander otrzymali swoje mieszkanie od ojca, który pomieszkiwał w nim za czasów studenckich. Ze względu na pochodzenie Zakrzewskich ich mieszkanie zostało urządzone częściowo po czarodziejsku, częściowo po mugolsku.
Kuchnia
Kuchnia jest umeblowana po mugolsku i byłaby bardzo ładna, gdyby nie to, że niemal zawsze panuje tu burdel nieład. Trudno ukryć, że ani Bianca, ani Lysander nie są fanami sprzątania (gotowanie też interesuje ich dość miernie), stąd milcząca zgoda ze strony obojga, na ten porządek (a raczej nieporządek) rzeczy.
Łazienka
O dziwo jest to jedyne pomieszczenie, w którym zawsze panuje względny porządek - nawet gdyby w całym domu był syf, kiła i mogiła to tutaj Zakrzewscy dbają o zachowanie zasad higieny. Łazienka jest przestronna i bardzo elegancka.
Salon
Salon jest urządzony dość minimalistycznie i nowocześnie, jedyny wyróżniający się element to duży kominek, który mimo mieszkania w mugolskiej dzielnicy udało się podłączyć do sieci Fiu (ach ten tata w Ministerstwie!). Na ścianach wiszą obrazy Bianci oraz zdjęcia rodziny i przyjaciół.
Pokój Bianci
Pokój musiał zostać magicznie powiększony, żeby dziewczyna pomieściła wszystkie swoje niezbędne przedmioty. Zaraz po wejściu widać bałagan artystyczny nieład. Ale nie dajmy się zwieść pozorom! Gdzieś w środku jest łóżko i chyba nawet szafa. Do pokoju Bianci się nie wchodzi. Nieliczni tam byli, Bianca ceni sobie prywatność, a przede wszystkim spokój podczas pracy. Jest zamykany na wszystkie możliwe sposoby. Nie da się ukryć, że nie widać w środku nic poza rozwalonymi w każdym kącie farbami, sztalugami, pędzlami, czy niedokończonymi pracami.
Pokój Lysandra
Lysander mimo nieszczególnego zamiłowania do porządku stara się utrzymywać go w swojej sypialni (ale nie oszukujmy się, idzie mu z tym dość opornie), która jest urządzona w bardzo minimalistycznym stylu i zawiera zarówno mugolskie (np. komputer) jak i czarodziejskie elementy. Na co dzień nie jest zamykany - Lys ufa Biance bezwarunkowo, ale po zamknięciu drzwi jest zabezpieczony dźwiękoszczelnymi zaklęciami. Na półce nad łóżkiem znajdują się zdjęcia Skarsgårdów i Zakrzewskich oraz przyjaciół.
- Uważaj, bo jeszcze w hipogryfie piórka obrośniesz – powiedziała z rozbawieniem na wzmiankę o jego doskonałości na płaszczyźnie quidditcha. Oczywiście, mogła się z tym zgodzić, bo wiele takich plotek chodziło po szkole, jednak czy sama była gotowa uwierzyć na słowo? Mężczyźni uwielbiali się przechwalać, toteż dopóki Marceline nie doświadczy tego i nie ujrzy na własne oczy – zaufa Zakrzewskiemu co najwyżej na słowo. - Tak, pamiętam… Pytanie tylko, skąd takie zamiłowanie? – nie chciała uzyskiwać odpowiedzi na siłę, wszak było to niegrzeczne, jednak ciekawość wygrywała ponad oniryczną miarę. Uśmiech zagościł na zaróżowionych wargach Francuzki, kiedy tak obserwowała błękitnymi tęczówkami reakcje kolegi i dałaby wiele, żeby zostać w tej chwili legilimentą, który jest w stanie odgadnąć wszelkie enigmy skryte w odmętach umysłu. - Doprawdy? Kwiaty, gotowanie… Powinnam naprawdę zacząć doceniać twoje starania – zażartowała, bo możliwe, że dla wielu byłoby to co najmniej dziwaczne. Sama rudowłosa wolała jednak utrzymać te dwie sytuacje w sekrecie, bo choć za pierwszym razem Lysander był winny, tak teraz nie powinien odpowiadać za postępowanie kogoś, kto zupełnie opacznie rozumował ich relację. - Zapomniałam, że przechodzisz na emeryturę studencką… – skwitowała i faktycznie – dobrze, że nie przyznał na głos – dlaczego zamierza jechać. Owszem, Marce nie miała prawa się w to wtrącać, ale mimo wszystko, gdyby sama udała się na wyjazd to chciałaby zobaczyć mugolskie miejsca i być oprowadzoną przez niego, aczkolwiek… W tej chwili legilimencja byłaby problematyczna, gdyby odgadła jego niecne zamiary. Czasami można było odnieść wrażenie, że krukonka jawiła się jako typowa niedorajda towarzyska, która nie pojmuje intencji drugiej strony i pewnie nigdy się nie dowie, że Lysander wziąłby ją chętnie do łóżka. Może to i lepiej, że nie była tego świadoma? Reakcja mogłaby być różna, nawet kończąca się przysłowiowym uniesieniem honoru i nakrzyczeniem na biednego gryfona.
- Za późno - oznajmiłem śmiejąc się - Już mam ego jak stąd do Sztokholmu Nie zamierzałem udawać - byłem pewnym siebie bucem. Czasami. Gdy akurat nie zajmowałem się trzaskaniem zaklęciami, chlaniem, ani lataniem na miotle, moim głównym zajęciem było naprzemienne popadanie w samozachwyt i obrzydzenie swoją własną osobą. Choć w pewien chory sposób uwielbiałem siebie, to wyrzuty sumienia związane z moją przeszłością wciąż dawały mi się we znaki. Zachciało mi się pić, więc nie zważając na obecność Marceliny starałem się dyskretnie przywołać szklankę bez różdżki. Jak zwykle nie wyszło, ale kto nie próbuje ten nie pije szampana. Wstałem z krzesła i nalałem sobie wody klasycznie dając jej do zrozumienia, że jeśli ma ochotę to również może się częstować. - Nienawidziłem mojej macochy, więc nie lubiłem gdy dotykała mnie i mojej siostry. Nie pozwalałem jej czesać Bianci i za każdym razem gdy to robiła wybuchałem. Moje wybuchy to było piekło - powiedziałem zdecydowanie zbyt wylewnie - Bianca strasznie przypominała min mamma. Nadal ją przypomina. Nie mogła jednak chodzić wiecznie nieuczesana, więc skoro nie pozwalałem nikomu innemu tego robić, to musiałem się sam nauczyć. Na moment zamilkłem enigmatycznie, jakby wzruszony wspomnieniem, po chwili jednak, chcąc uniknąć sentymentalizmu zażartowałem: - Na seranadę pod oknem nie licz, chujowo śpiewam. Kurczak smakował naprawdę dobrze, a atmosfera była swobodna - cieszyłem się, że przyszła, chociaż jeszcze parę minut chciała mnie zamordować. Czułem się w jej towarzystwie wyjątkowo dobrze. - Zobaczymy, moze jeszcze Bergmann mnie upierdoli - rzuciłem ze śmiechem, choć w gruncie rzeczy nie tego się bałem. Niezdanie klasy wiązało się z poprawką, zaś pozytywna, ale zbyt słaba ocena mogła skreślić moje marzenia związane z karierą.
- Zauważyłam – przyznała z uśmiechem, który wykrzywił jej karminowe wargi, po czym wzruszyła delikatnie ramionami. Nie przeszkadzało jej to wbrew pozorom, podobnie jak przypominanie o swoim talencie, który był niepodważalny. Owszem, różnili się diametralnie. On rozhukany i przesiąknięty brakiem ograniczeń, a ona? Lawirowała na pograniczu tego co wypada a co nie. Wolała tkwić w czterech ścianach domku babci, gdzie to odnajdywała spokój, ucząc się i poszerzając pasję do transmutacji czy muzyki. Alkohol był jej prawie obcy, oprócz nikłego uzależnienia od wina, ale czy to było istotne? Dwa różne żywioły odnajdujące nikłą nić zrozumienia. - Trenujesz magię bezróżdżkową? – była dobrym obserwatorem, dlatego też zwróciła uwagę na próbę przywołania szklanki, co oczywiście nie wyszło tak jak powinno. Uśmiech po raz kolejny pojawił się na twarzy Marceline, bo sama chętnie zagłębiłaby się w tej dziedzinie, ale wiedziała, że jest to zbyt wiele pracy, więc pewne rzeczy musiały najzwyczajniej w świecie poczekać. - No tak… Teraz rozumiem, skąd pasja do kobiecych włosów, ale bardziej imponująca jest twoja zawziętość względem walki o dobro najbliższych – powiedziała zgodnie z prawdą, wszak sama od dawna była pozbawiona ojca, który wolał jej macochę. No, przynajmniej jeszcze nieoficjalną, wszak ślub zbliżał się wielkimi krokami, a Holmes musiała jak najszybciej wymyślić nagłą chorobę, byleby nie być na tej rodzinnej uroczystości. - Lysandrze! – krzyknęła zaskoczona, bo nie spodziewała się takowej sytuacji. Owszem, miał szalone pomysły, nawet przyzwyczaiła się do nagminnego przeklinania, ale śpiew był ostatnim o co mogłaby go podejrzewać. - Dlaczego tak mówisz? – zapytała skonsternowana, bo odkąd był jej profesorem - przepuścił wszystkich, nawet tych najbardziej nieogarniętych. - Wydaje mi się, że nie ma aż takiego powodu, by robić ci na złość, poza tym… Mówiłam już o tym Bridget, gdyby była kolejna wyprawa – chciałabym jechać w takim samym składzie, a przecież wtedy się dogadywaliście, prawda? – czyżby czegoś nie zauważyła?
Przemilczałem kwestię bezróżdżkowości - nie szło mi tak dobrze jak tego chciałem, wolałem więc nie poruszać tego tematu. Byłem trochę zły, ze zauważyła moją próbę (rzecz jasna na siebie), dlatego udawałem, że do niczego nie doszło. - To naturalne. Gdyby mama żyła to ona by o nas dbała, a tak mamy tylko siebie - powiedziałem chcąc uciąć temat rodziny. Chociaż miałem liczne rodzeństwo, ciotki, babcie, to jednak Bianca i ojciec byli dla mnie zdecydowanie najważniejsi. Tęskniłem za mamą całym sercem i uważałem, że najlepsze co mogę zrobić by uczcić jej pamięć to pielęgnowanie więzi z tą dwójką, nie zmieniało to jednak faktu, że temat matki był delikatny i nie miałem ochoty go roztrząsać. Zaśmiałem się widząc jej oburzenie, ale nie dane było nam prowadzenie sympatycznej dyskusji o drobnostkach, bo z tematu o rodzinie, Marceline przeskoczyła do Bergmanna. To zdecydowanie nie był mój dzień - trafialiśmy na same drażliwe tematy. - Żartuję - rzuciłem kończąc się śmiać - Ale jeśli mam być szczery to nigdy mnie nie lubił, nawet w Trausnitz. A co wyprawy - skupiałem się na szukaniu przedmiotu, a nie na prywatnych preferencjach. W końcu Bergmann jest świetnym specjalistą. Byłbym głupcem, gdybym nie przyznał, że nauczyciel transmutacji był genialny w swoim fachu. Nie zmieniało to jednak faktu, że nasza relacja była co najmniej trudna.
- Zapewne tak, chociaż nie jestem najlepsza w potwierdzaniu takich teorii – powiedziała z wątpliwym uśmiechem, wszak nie do końca była pewna czy jest odpowiednim towarzyszem takowej rozmowy. Wolała lawirować na pograniczu niejasności, jak gdyby nie odpowiadając na teorie, które wysnuwał Lysander. Miała tylko ojca, który wybrał nowe życie, dokładnie to o istnieniu, którego nie miała pojęcia, bo wychowywała się sama lub pieczę nad nią pełniła babcia. Wizja posiadania pełnej rodziny była niezwykła, ale nierealna, nawet wtedy, gdy to ona znajdzie się w doskonałym wieku, by myśleć o dziecku i poważnym związku. Należało to do priorytetów, które być może (nigdy) nie znajdą się na jej liście. - Trausnitz? – zdziwiła się, a serce zakołowało w piersi Holmes, jakby nadając zupełnie innego tempa tej iluzorycznej chwili. Tęczówki osiadły na przystojnej twarzy Zakrzewskiego, bo nie wiedziała o tym, ba!, skąd mogłaby przypuszczać, że Lys kiedykolwiek miał styczność z tą szkołą?, z drugiej strony – nigdy o tym nie rozmawiali. - W takim razie, kto wie – może kiedyś wasze stosunki się ocieplą, ale teraz… Powinnam podziękować za obiad i chyba… Ja… Chyba powinnam już iść – szepnęła, a następnie przygryzła policzek od środka i wstała z miejsca, by wolnym krokiem ruszyć do drzwi. - Dzięki i mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w przyjemniejszych okolicznościach… – dodała, tym razem siląc się na szczery uśmiech, a po chwili opuściła jego mieszkanie.
Wdech, wydech. Od lipca robiłem to codziennie rano. Rutyny, które dotąd mnie wykańczały niszcząc moją naturalną spontaniczność stały się poniekąd kluczem do sukcesu. Codziennie rano przed zjedzeniem śniadania medytowałem kilka minut zgodnie z radami matki Matamali. Sięgałem myślami do czasów, gdy używałem magii w sposób niekontrolowany i starałem się przeżywać proces magiczny w sposób pozbawiony warstwy emocjonalnej. I naprawdę robiłem postępy. Nie tylko powoli zyskiwałem panowanie nad magią, ale również powolutku godziłem się z przeszłością. Spojrzenie na moje dawne kłótnie z Yvonne trochę z boku, z odizolowanymi emocjami wydawało mi się bardzo oczyszczające. Choć nadal miałem żal do kobiety, było mi łatwiej zrozumieć pewne sprawy, które dotąd postrzegałem nie jak dorosły mężczyzna, ale rozemocjonowane dziecko, które nie jest w stanie wyzbyć się żalu. Oprócz codziennej medytacji próbowałem używać magii bezróżdżkowej niemal cały czas, zamiast tak jak dotąd sporadycznie. Każdą, nawet najdrobniejszą czynność w domu starałem się wykonywać za pomocą magii, zaś po różdżkę sięgałem dopiero, gdy dwukrotnie mi się nie powiodło. Oczywiście w większości przypadków doświadczałem głównie druzgocących niepowodzeń, jednak powolutku widziałem pewne postępy. W tej kwestii moja żywiołowość była bardzo upierdliwa, gdyż czekanie było dla mnie piekielnie trudne – dzięki powoli wykształcałem w sobie cierpliwość. Początkowo przedmioty zupełnie mnie nie słuchały, jednak z czasem zacząłem osiągać powolne wyniki. Zazwyczaj czary działały za mocno albo za słabo, często były nieprecyzyjne. Gdy przyzywałem różdżką szampon to przylatywał ten Bianci, gdy lewitowałem kubek to gdzieś w połowie drogi opadał i rozbijał się na drobny mak. Często rujnowałem wyniki delikatnym odwróceniem uwagi, tudzień wybuchem emocjonalnym, bo w przypadku tak silnych genów, nawet medytacja nie była w stanie stuprocentowo poradzić sobie z moimi problemami. A jednak – to mimo wszystko był postęp. Mimo niecierpliwości potrafiłem cieszyć się z drobiazgów. Na dziesięć rozbitych kubków, jeden dolatywał do mnie bez uronienia kropli wody. Przy dwudziestym gotowaniu udało mi się nie podpalić jedzenia i choć wciąż większość zaklęć mi nie wychodziła to byłem bliski osiągnięcia tego o czym marzyłem przez całe czasy nastoletnie. Miałem świadomość, że w tej kwestii czekają mnie jeszcze lata pracy i pewnie nigdy nie uda mi się opanować tej zdolności tak płynnie jak posługiwania się różdżką, czułem jednak, że cały włożony przeze mnie wysiłek nie poszedł na marne. Po całych wakacjach wypełnionych ćwiczeniami w końcu poszedłem naprawdę mocno do przodu – oczywiście, nie byłbym w stanie stoczyć pojedynku bez użycia różdżki, jednak w większości przypadków potrafiłem wykonać proste czynności magiczne bezróżdżkowo. Mogłem uznać to za wielki sukces – w końcu wciąż byłem bardzo młody i totalnie nieustabilizowany w kwestii pokory, więc mimo iż posługiwałem się różdżką wyjątkowo dobrze to czarowanie bez niej nie było dla mnie czymś niewymagającym żadnego większego wysiłku i zaangażowania.
Bianca długo szukała dnia, który będzie mogła poświęcić temu co wychodziło jej najlepiej, a i jej brat oderwie się od swoich nowych obowiązków. Była cholernie podekscytowana, że zgodził się jej pozować, więc od samego rana biegała w tę i z powrotem, od salonu do swojego pokoju, przenosząc rzeczy i robiąc ogólny remanent. Wszystkie meble w salonie przesunęła pod jedną ścianę, tylko po to żeby na drugiej rozwiesić szare tło. Doskonale wiedziała, że musi w końcu skierować swoją twórczość w jedną stronę. Musiała się określić czy zamierza malować portrety, czy też martwą naturę. Oczywiście każdy z tych kierunków jej odpowiadał, ale czy jej się to podobało czy nie – żeby rozpocząć karierę potrzebowała jednego kierunku. Miała już spore doświadczenie w malarstwie, ale jeszcze nigdy nikt jej nie pozował. Cóż, z reguły tego nie potrzebowała. Teraz jednak chciała spróbować czegoś nowego. Dlatego właśnie była wniebowzięta, że Lysander się zgodził. Z kim najlepiej zacząć jak nie ze swoim bratem? Cieszyła się też z samego faktu, że spędzą ze sobą trochę czasu. Bianca przecież nadal większość dnia siedziała w hogwardzkim zamku, a Lys poświęcał się Ministerstwie. Mieli więc dla siebie zdecydowanie mniej chwil niżeli Bianca by sobie tego życzyła. Jasne, nie potrzebowała wcale spędzać z nim każdego momentu swojego życia. Już dawno oboje poszli w swoich własnych kierunkach. Miło było jednak czasami usiąść i niemalże poczuć się jak za dawnych lat. Przyniosła jeszcze niewielki stołek i postawiła go przed tłem. Przymknęła jedno oko i próbowała ocenić sytuację, czy aby na pewno wszystko było dobrze. Cofnęła się kilka kroków i zupełnie zapominając, że wcześniej postawiła na ziemi szklankę z wodą potrąciła ją. - Cholera. – zaklęła i wyjęła z tylnej kieszeni swoich spodni różdżkę. – Silverto. – mruknęła, ale zaklęcie spowodowało tylko większą ilość wody na podłodze. – Oh, na miecz Gryffindora. Silverto. – powtórzyła, tym razem nie stało się absolutnie nic. Zirytowana tym faktem wzniosła oczy do nieba i kilka razy pomachała różdżką w powietrzu jakby to miała w jakiś sposób pomóc. – Silverto. – powiedziała po raz kolejny, tym razem wypowiadając zaklęcie dużo głośniej. Tym razem zaklęcie zadziałało i chwała za to Merlinowi, bo Bianca nie należała do cierpliwych osób, ale jak to się mówi – do trzech razy sztuka.
Kostka:3, 5, 6 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 10 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 1 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 0
Stanie niemal bez ruchu przed siostrzaną sztalugą wydawało mi się piekielnie niezajmującą czynnością, szczególnie, że jako początkujący auror miałem roboty wręcz w nadmiarze, niemniej jednak chcąc spędzić trochę więcej czasu z ukochaną siostrą tak zajętą studiowaniem przystałem na tę niecodzienną propozycję. Liczyłem, ze sprawię jej w ten sposób przyjemność, zaś samo uwiecznienie mojego wizerunku odrobinę łechtało moje ego. - Mogłaś mnie poprosić - powiedziałem wchodząc do pokoju siostry, gdy dostrzegłem, że usunęła plamę wody z podłogi. Byłem niemal pewien, że podjęła więcej niż jedną próbę - zaburzenia magii, choć mniej dokuczliwe po odnalezieniu pierwszego artefaktu, wciąż bywały uciążliwe dla większości czarodziejów. Mnie osobiście dotykało to w mniejszym stopniu, niemniej jednak wciąż odczuwałem to chociażby przy trudniejszych zaklęciach transmutacyjnych. - Mogę tak być? - zapytałem obracając się wokół własnej osi i palcami wskazując na lekko wymęczony mundur aurorski, który przez ostatnie kilka dni trochę przecierpiał - Jeśli wolisz to się przebiorę. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że Bianca nie wpakuje mnie w hogwarcką szatę albo garnitur.
Bianca rozpromieniła się jeszcze bardziej, słysząc jak Lysander wchodzi do pokoju. Udała, że patrzy na niego groźnie i odparła: - Mogłam, ale sama sobie poradziłam. – doskonale wiedziała, że powiedział to bez żadnych insynuacji, że była kiepska, toteż w jej głosie nie było absolutnie żadnego wyrzutu; jednak nie mogła sobie odpuścić lekkiego przekomarzania się, kiedyś robili to znacznie częściej, teraz każde z nich poszło w swoją stronę. Zmierzyła go wzrokiem, a następnie wbiła go w oczy Lysandra – żartował prawda? Rozumiała, że był dumny ze swojej pracy, ale nie przesadzajmy, nie zamierzała malować jego portretu w mundurze służbowym, zresztą jemu także przydałby się odpoczynek. - Zwariowałeś? – zapytała. – Nie będę cię aż tak męczyć, po prostu się rozbierz. – dodała i zajęła się przygotowywaniem sztalugi. Po chwili jednak dotarło do niej, że mógł niekoniecznie dobrze zrozumieć jej intencję. – To znaczy górę zdejmij, oszczędźmy sobie resztę. – parsknęła. Wierzyła, że miał się czym pochwalić, ale nie zamierzała tego sprawdzać. Malowanie aktów nie wprawiało ją w wielkie zakłopotanie, była artystką, ale mimo wszystko uwiecznianie nagiego brata byłoby trochę niezręczne, a nawet bardzo. Kiedy już odkrył swoje rozbudowane ramiona usadziła go na stołku i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego, jednak jej wzrok wyraźnie mówił, że Bianca jest głęboko zamyślona. Miała w głowie swoją wizję, ale teraz musiała swoje wyobrażenie przenieść do rzeczywistości, co wcale nie było takie łatwe. - Dobra, odwróć głowę w... – wyciągnęła swoją prawą dłoń w prawo. – ...w lewo. Wyobraź sobie kartkę i patrz w lewy dolny róg. To znaczy w prawy. – powiedziała i zmarszczyła brwi, była niemal pewna, że jej nie zrozumiał.
Parsknąłem śmiechem, gdy kazała mi się rozebrać - oczywiście byłem dumny z mojego ciała i wstydziłem się paradować w negliżu, czy jak w tym wypadku w bieliźnie, niemniej jednak zdziwiło mnie odrobinę, że moja siostra, na co dzień raczej zniesmaczona moimi narcystycznymi skłonnościami, chciała mnie malować w wydaniu, w którym wprost eksponowałem się na samozachwyt oraz zachwyt ewentualnych odbiorczyń płci przeciwnej. - Dobra, dobra - rzuciłem żartobliwie, pośpiesznie rozbierając się do gaci - Mam nadzieję, że powiesisz to naprzeciwko drzwi wejściowych, żeby rozpraszać zaproszone koleżanki. Zgodnie z poleceniem siostry usiadłem na stołku i próbowałem odrobinę rozładować atmosferę rzucając w moją siostrę zabawnymi żarcikami, nic jednak nie zmąciło jej stuprocentowego skupienia, więc w końcu się poddałem wiedząc, że namalowanie obrazu jest dla niej na tyle ważne, że nie uda mi się jej z tego wytrącić. - To w prawo czy w lewo? - mruknąłem zdezorientowany i lekko zirytowany dziurą w rozumowaniu Bianci - I w prawy czy w lewy róg? Nie minął jeszcze kwadrans mojego pozowania, a ja już wiedziałem, ze to zdecydowanie nie jest dla mnie i mojej cierpliwości, niemniej jednak dla siostry byłem gotów znieść ewentualne męczarnie.
Bianca aktów jeszcze nie malowała, co prawda wiedziała, że z czasem będzie musiała to zmienić, tym bardziej, że zamierzała pokierować swoją karierę przede wszystkim w stronę portretów i czuła, że teraz z tego względu tym bardziej powinna skupić się na ludziach. Zawsze przecież musiał być ten pierwszy raz, ale jeszcze nie zdecydowała kogo do tego poprosić. Prawdopodobnie brat były najbardziej bezpieczną opcją, miała też gdzieś z tyłu głowy żarty z Franklinem, ale właśnie – to były tylko żarty, prawda? Nie postanowiła jeszcze nic, ale nie mogła zaprzeczyć, że o tym nie myślała. Doceniała ludzkie ciało pod tym kątem, pod którym niewiele osób na nie patrzyło. Nie jako obiekt seksualności czy atrakcji, ale jako coś sensualnego, zmysłowego i przede wszystkim jako dzieło sztuki samo w sobie. Wywróciła oczami na słowa Lysandra, ale uśmiechnęła się lekko. Pewnie gdyby nie był jej bratem to sama by na niego poleciała, urody nie można było mu odmówić, a i charakter miał nie najgorszy. - Powieszę przed drzwiami wejściowymi, żeby rozpraszać wszystkich. – odparła, ale sprawiała wrażenie nieco nieobecnej. Wizja w jej głowie była wyraźna, nie miała nigdy problemu z przelaniem myśli na płótno. Jednak czymś innym było pokierowanie Lysandrem tak żeby wszystko było idealnie, bo musiało być idealnie. Patrzyła na jego próby dostosowania się do jej niejasnych poleceń, których zapewne sama by nie zrozumiała. Zmrużyła oczy nie odrywając od niego, można powiedzieć, krytycznego wzroku, jakby zirytowana faktem, że nie może zobaczyć tego co siedziało w jej głowie i się do tego dostosować. Cóż, ten obraz jednak był większym wyzwaniem niż myślała Nie podejmując się kolejnej próby wytłumaczenia jak ma się ustawić, podeszła do Lysandra. Finezyjnie przekręciła jego głowę w lewo i skierowała ją delikatnie w dół. Zanim odeszła postanowiła poprawić jego włosy, układając je w prawo. - Fantastycznie, to teraz się nie ruszaj. – powiedziała, wracając przed płótno, zupełnie tak jakby w tym poleceniu nie było nic nadzwyczajnego, a trwanie w bezruchu należało do najprostszych na świecie rzeczy. Chwyciła w dłoń ołówek i zaczęła szkicować.
Mimo braku jakiegokolwiek, chociażby minimalnego wstydu chyba nie chciałbym, żeby Bianca malowała mój akt. Choć był między nami zaledwie rok różnicy to traktowałem ją jak moją małą księżniczkę, niewinnego aniołka nieskażonego przez świat w jakim ja żyłem. Odsuwałem od siebie myśl, że moja siostra jest dorosłą kobietą, która od lat ma powodzenie o chłopców i mężczyzn ze względu na swoją tożsamość - dla mnie wciąż była dziewczynką, którą musiałem się opiekować i chronić przed światem. - Sąsiedzi będą zachwyceni - powiedziałem parskając cichym śmiechem - Darmowy widok na mnie w dowolnym momencie doby. Z jednej strony mogłem podziwiać jej pasję do sztuki i tworzenia, z drugiej jednak fakt, że czerpała satysfakcję z gapienia się na typa i odwzorowywaniu jego twarzy był dla mnie zupełnie niezrozumiały. Mimo to nie komentowałem i powstrzymywałem się od wyrażania mojego zaskoczenia, nie chcąc zbijać siostry z tropu czy sprawiać jej przykrości. Zamiast tego podziwiałem efekt jej pracy starając się unikać myślenia o procesie twórczym. - I może jeszcze nie oddychaj - mruknąłem nerwowo starając się jednak nie zaprzepaścić ustawienia Bianci ani o centymetr. Nie chciałem ryzykować utraty głowy.
Bianca ciągle starała się rozwijać i próbować nowych rzeczy, by zebrać jak najwięcej doświadczenia. Przemęczyła się nawet na stażu, na którym prawdopodobnie zmarnowała kupę czasu z wredną i jakże zadufaną w sobie malarką. Cierpliwie znosiła wszystkie jej grymasy i doskonale pamiętała z jaką trwoga pomyślała wówczas, że kiedyś sama taka się stanie. Co jeśli dopiero wtedy uda jej się zaistnieć? Może właśnie taka była ta rzeczywistość, w której żyła, a ona miała zbyt słaby charakter żeby się wybić. Jasne, miała już na swoim koncie kilka osiągnięć, a nawet udało jej się namalować mural w muzeum, który podpisany był jej nazwiskiem i każdy miłośnik sztuki, odwiedzający muzeum mógł podziwiać jej dzieło w głównym holu. A jeśli to było wciąż za mało? Nigdy głośno się do tego nie przyznawała, ale koszmarnie się bała, że poświęcone sztuce lata jej życia pójdą na marne, a ona nie zrobi kariery, bo nie jest dość dobra. Właśnie dlatego tak bardzo zależało jej na tym portrecie Lysandra. Musiała w końcu zacząć robić coś konkretnego, ukierunkowywać się jeszcze bardziej i przede wszystkim – stawać się coraz lepszą w tym co tak kochała. Spiorunowała Lysandra wzrokiem. – Oddychać możesz, martwy stracisz kolor. – odparła zupełnie poważnie. Jej skupienie zdawało się być zupełnie nie do zachwiania, a na pewno dokładała wszelkich starań żeby tak właśnie było. Pociągała ołówkiem, raz po raz spoglądając na pozującego brata. Musiała przyznać, że nawet nieźle spisywał się w tej roli. Kiedy po długich minutach skończyła szkic zaczęła przygotowywać farbę. – Wiesz, że nie tak dawno rozmawiałam z Lilah? – zapytała nie zaszczycając go spojrzeniem i nawet nie myśląc, że być może nie powinna w ogóle zaczynać tego tematu; otwierała i wylewała coraz to nowe odcienie szarości na paletę, a kiedy wystarczająco ją zapełniła przystąpiła do wyboru odpowiedniego pędzla. – Masz z nią jakiś kontakt? Ponownie spojrzała na swojego brata, ale bynajmniej nie po to by zbadać jego reakcję, a po to żeby przyjrzeć się mu jeszcze dokładniej. Musiała przyznać, że rzuciła się na głęboką wodę. Dopiero teraz do niej dotarło, że inni widzieli Lysa nieco inaczej niż ona. Patrzyła więc na niego jako artystka, a nie siostra. Musiała wychwycić jego wszystkie rysy twarzy każdy kosmyk włosów. Miała wrażenie, że pędzel i farby były tylko zwykłymi narzędziami, a obraz powstający na płótnie przed nią był odbiciem jej duszy, właśnie duszą patrzyła na Lysandra oddając piękno jego ciała, które samo w sobie było doskonałe, ponieważ było ludzkie.
Z trudem powstrzymałem parsknięcie, bo gdy zobaczyłem jej poważną, niezakłóconą przez żadną emocję twarz zrozumiałem, że nie żartowała. - Z Twoim talentem udałoby Ci się odtworzyć kolory nawet gdybym umarł - odparłem siląc się na śmiertelnie poważny ton, który miał ją rozbawić - Tylko jednak trochę byłoby szkoda umierać. Mój doskonały humor opadł momentalnie, gdy siostra wspomniała o Lilce. Poczułem się naprawdę zdenerwowany, a serce zabiło mi szybciej. Szlag by to trafił. - Miałem ostatnio - rzuciłem przełykając ślinę - Ale wiesz jak z nami jest. Ciężko. Moja enigmatyczna wypowiedź była spowodowana wieloma względami. Po pierwsze nie chciałem wspominać feralnej nocy, kiedy Lilah została zaatakowana i musiałem użyć czarnej magii by ją uratować. Nie chciałem też przyznawać się siostrze, że Gryfonka tutaj nocowała, bo nie chciałem aby wysnuła błędne wniosku. Tu właśnie jawiła się druga przyczyna mojej skrytości - nie lubiłem za bardzo mówić o mojej relacji z Lilah, biorąc na wzgląd fakt, że młoda kobieta była poniekąd ofiarą mojej mocy, kimś kogo mimo wielkiego uczucia skrzywdziłem. Choć teraz mogłem odnieść wrażenie, że Islandka mi wybaczyła to wciąż relacja ta sprawiała mi sporo bólu.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Nie była przekonana do przyjścia tutaj a każdy kolejny metr zbliżający ją do mieszkania Lysandra sprawiał, że chciała zawrócić, gdy wątpliwości niemal w całości pochłonęły jej głowę. Nie wiedziała po co to robi i dlaczego nie wysłała właściwie zebranych z każdego zakamarku kawalerki rzeczy swojego byłego sową, ale skoro już podjęła jedną z wielu absurdalnych - i durnych - decyzji, wiedziała, że nie może się wycofać. Może dlatego, że chciała go po prostu zobaczyć; może dlatego, żeby udowodnić sobie, że nic już nie czuje i że nie jest tchórzem, więc ta krótka konfrontacja nie powinna na niej zrobić wrażenia; może też po to, żeby zobaczył co stracił, skoro wyglądała jak worek złotych monet - może nie tak wielki jak w sylwestra, kiedy miała na sobie wieczorową suknię lub żeby zobaczył, że nie jest wcale w tak złej formie jak tamtego wieczoru, gdy spotkali się w klubie. Wbrew pozorom dbała o siebie, z kolei postawienie się w pracy i sprawiedliwe rozdzielenie zakresu obowiązków pomiędzy pracowników zdziałało cuda. Odnajdując bez większego problemu dobrze znany adres jeszcze przez chwilę w duchu prosiła duchy Hogwartu, by jednak nikogo nie było, ale otwierany zamek i ciche skrzypnięcie drzwi upewniło ją, że już nie ma odwrotu. Przez moment zasłaniając się kartonem zbierała w głowie odpowiednie słowa, choć te, jak na złość, nie przychodziły. - Przyniosłam resztę twoich rzeczy - wypaliła więc wreszcie, zgodnie z prawdą - wydawało mi się, że cennych, dlatego nie chciałam ich wyrzucać - nie dodała, że powinien się przecież nimi zainteresować już wcześniej, skoro poza gaciami w pudełku znajdowały się też wartościowe przedmioty - domyślam się jednak, że mój notes, album i koszulka zaginęły w niewyjaśnionych okolicznościach - uniosła wzrok znad kartonu na twarz zaskoczonego Lysandra i chociaż mógłby pomyśleć, że żartowała, tak niestety - była zupełnie poważna. Notes i album nosił sentymentalne znaczenie pamiątek z dzieciństwa, koszulka zaś mniejsze, ale po prostu lubiła znoszony t-shirt z ręcznym haftem. Dla bezpieczeństwa odsunęła się jeszcze krok w tył, bo właściwie nie wiedziała jakiej reakcji mogła się po nim spodziewać; ostatniej, z klubu, nie przewidziała w ogóle, tymczasem nie chciała, by trzaśnięcie drzwiami złamało jej nos.
Nieregularne godziny pracy w duecie z zapierdolem nie sprzyjały ani randkowaniu, ani imprezowaniu, wręcz przeciwnie - ciągnęły ze sobą jedynie problemy z erekcją i wrzody żołądka. Wiedziałem, że ciężki okres w pracy kiedyś się skończy, lecz na razie byłem zaaferowany kolejnymi trudnymi zadaniami i nawet w domu skupiałem się na papierach. Jakież było moje zdziwienie, gdy z letargu wytrąciło mnie pukanie do drzwi, jednak uczucie to nie miało żadnego porównania do dziwnego kołatania serca, które pojawiło się w mojej piersi, gdy w drzwiach zobaczyłem byłą dziewczynę. Czyżby moje pożegnanie podczas ostatniego spotkania było zbyt mało subtelne? - Po co tu przylazłaś? - zapytałem chłodno, starając się powściągnąć emocje, ale w gruncie rzeczy miałem ochotę wypowiedzieć jakąś absolutnie niezgodną z prawem formułę. Mimo to starałem się podejść do sprawy na spokojnie. Przejąłem karton od Padme nawet przez moment nie zastanawiając się dlaczego nie wysłała mi wszystkiego pocztą. - Są w którymś kartonie pod łóżkiem, możesz sobie poszukać - odparłem niedbale, dopiero po chwili uświadamiając sobie w co się wpakowałem. Tak bardzo zależało mi na tym, żeby nie grzebać w jej rzeczach po raz kolejny, że ściągnąłem ją do siebie na chatę. Świetnie Zakrzewski, jesteś skończonym idiotą. Odsunąłem się na bok starając się powściągnąć emocje i nawet na nią nie spojrzeć. Wszystko się we mnie gotowało, jednak mimo wszystko w domu, tuż po pracy nie miałem ochoty na odwalanie burd jak wtedy, w klubie pod wpływem alkoholu. Zrobiłem krok w bok starając się odgrodzić jej przejście do mieszkania. Chciałem tylko, żeby jak najszybciej zabrała swoje graty i poszła w pizdu.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Ciemnowłosa zdziwiła się. Nie jego reakcją na jej widok – ta była całkiem oczywista, a i tak była przecież w miarę spokojna, stonowana. Zdziwiła się odpowiedzią na pytanie, wnet zaproszeniem do mieszkania, by sobie sama poszukała reszty rzeczy, które – jak do tej pory sądziła – już dawno spoczęły w koszu na śmieci. Zresztą, nie była pewna jakie intencje kierowały chłopakiem w tej chwili, skoro jeszcze w grudniu chciał ją rozszarpać na kawałki, dlatego nie cieszyła się zbyt wcześnie i pozostała ostrożna w osądzie, że hej, może wreszcie mu przeszło. Kalkulując w głowie na szybko jak się zachować, bo nie podejrzewała wskórania czegokolwiek z tym człowiekiem, podjęła decyzję i zrobiła kilka kroków wgłąb mieszkania. Kulturalnie zdjęła buty i bez słowa ruszyła dobrze znaną trasą do sypialni chłopaka niespecjalnie oglądając się na boki. – Jest Biancia? – spytała, kiedy klękała na ziemi i pochylała się, żeby sięgnąć pierwszy z brzegu karton. Obecność siostry Lysandra, choć w gruncie rzeczy była jej obojętna, mogła okazać się pomocna, gdyby tylko znowu rzucili się sobie do gardeł. Ktoś musiałby interweniować, skoro ani on ani ona ze swoimi wybuchowymi temperamentami nie odpuściliby z własnej woli. Pierwsze pudło, które okazało się nietrafionym, odłożyła na miejsce i sięgnęła kolejnego, ale i ono raczej nie było tym, co trzeba, kiedy na pierwszym planie znalazło otworzone opakowanie prezerwatyw. Chrząkając, zamknęła je pośpiesznie i sięgnęła kolejnego. – Więc Lys, co słychać? Jak w pracy? – zagaiła neutralnie, uznając, że bardziej krępowała ją cisza i stojący jak kat nad głową auror niż rozmowa. Cóż, najwyżej nie odpowie albo odpowie nieprzyjemnie, do czego chyba przywykła po ostatniej gorzkiej wymianie zdań. Tymczasem trzecie pudło okazało się w połowie tym, czego szukała; odnajdując jedną z trzech rzeczy nie ustawała w poszukiwaniach. W końcu była bliżej niż dalej.
Nie miałem ochoty z nią obcować, ba - nie chciałem nawet dotykać jej rzeczy, dlatego wydawało mi się, że najrozsądniej będzie jeśli zabierze je sama. Wszystko wskazywało jednak, że byłem nieskończenie naiwny licząc na to, że w ten sposób uda mi się załatwić sprawę względnie szybko - Nie - odparłem chłodno, nie zamierzając jej tłumaczyć, gdzie jest moja siostra. Miałem nadzieję, że moja bierność i ewidentna niechęć do nawiązywania kontaktów przekonają Naberrie, aby przyśpieszyć poszukiwania i na moment zamknąć buzię. Na brodę Merlina, jakim ja byłem naiwniakiem - przecież nic nie mogło uciszyć tej narwanej baby. Nic, poza Twoimi wargami, Zakrzewski - pomyślałem, by po chwili zepchnąć tę myśl w tył głowy i zwrócić się do Padme. - Nie sil się na small talk, nie ma sensu - rzuciłem nie kryjąc irytacji, jednocześnie unikając jej spojrzenia - Po prostu szybko znajdź swoje rzeczy i spierdalaj, okej? Poczułem, że to znowu zaczęło mnie boleć, a przecież wydawało mi się, że wszystko sobie ułożyłem. Kurwa mać.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Niezrażona warknięciem wściekłego ratlerka przeglądnęła kolejne pudło i następne, z każdą chwilą odnajdując resztę pozostawionych tutaj rzeczy. – Sam spierdalaj – wysyczała pod nosem; w początkowym zamiarze chciała użyć szeptu, w dodatku niezrozumiałego, ale później plan się zmienił, więc miała świadomość, że chłopak bez problemu mógł zrozumieć i usłyszeć jej odzywkę. Wreszcie znalazła swoje rzeczy, podniosła się z kolan i otrzepała kurz a potem stanęła przed Lysandrem, bez skrępowania mierząc go spojrzeniem. – Więcej kultury, nawet wobec wroga – naturalnie sama nie czuła się jego wrogiem, jednak najwidoczniej chłopak wciąż miał odmienne zdanie na ten temat. I ona, mimo myśli, że może jeszcze uda im się cokolwiek naprawić – w tym nawet neutralną stopę – powoli zaczynała tracić zarówno nadzieję, jak i chęci. Nie zamierzała tracić nerwów, sił i czasu na kogoś, kto nie potrafił nawet przez pięć minut podjąć próby bycia normalnym, ale i szybko sobie przypominała, że Zakrzewski z normalnością miał tyle wspólnego co ona z baletem. Czyli absolutnie nic. – Znalazłam swoje rzeczy, więc mogę spierdalać, skoro nie potrafisz odpowiedzieć nawet na jedno pytanie. Przesuń się – uśmiechnęła się jednostronnie, bo lewym kącikiem ust, nieco pobłażliwie, jak na okoliczności, i bez dodania niczego więcej wyminęła blondyna na koniec trącając go celowo ramieniem; mógł nie stać w przejściu.
- Nie - rzuciłem, gdy poprosiła mnie o przesunięcie się. Jej brak pokory i buta z jednej strony dawały mi swego rodzaju satysfakcję, z drugiej drażniły jeszcze bardziej i chociaż jeszcze piętnaście sekund wcześniej chciałem, żeby stąd wyszła to teraz byłem na granicy zdenerwowania i miałem ochotę wykrzyknąć jej w twarz wszystkie bolączki, które od miesięcy dręczyły mój umysł. Zastawiłem drzwi pokoju swoim ciałem tak, żeby nie mogła wyjść - skoro przyszła rozdrapywać moje rany, to nadszedł czas na moją grę. - Szkoda kochana, że ty nie miałaś cienia kultury - odparłem przeglądając się w jej ciemnych tęczówkach. Choć siliłem się na zimne, bezlitosne spojrzenia, to z trudem powstrzymywałem namiętność i napływający smutek - Już małe dzieci uczy się, że nie można odchodzić bez pożegnania.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Nie ukrywała zdziwienia, gdy Lysander zagrodził jej drogę do tego stopnia, że ani nie była w stanie w żaden sposób się prześlizgnąć ani trącenie go ramieniem na niewiele się zdało, kiedy najwidoczniej był w stanie przewidzieć ten ruch, przygotować się i sprawić, że przez ułamek sekundy straciła pewność siebie. Zresztą, nie rozumiała po co to zrobił – dopóki się nie odezwał. Znała go dobrze, nawet bardzo dobrze, więc dostrzeżenie niewielkiej zmiany w nastawieniu chłopaka nie umknęło jej uwadze. Wiedziała, że w takim przypadku próba wyjścia się nie powiedzie. Chyba, że przez okno. – Zostawiłam ci list – przypomniała jeszcze w miarę spokojnie – nie moja wina, że do ciebie nie dotarł; przyniosłam go osobiście a jak posprzątasz ten syf pod łóżkiem to pewnie się gdzieś tam znajdzie – do tej pory zresztą była w stanie powiedzieć mu co tamtego dnia spisała na pergaminie, ale nie widziała w tym sensu. Nie chciał jej słuchać ostatnio, nie chciał słuchać teraz. Chyba. – Po prostu mnie przepuść i więcej się nie spotkamy – odwróciła wzrok od jego oczu i marszcząc zupełnie mimowolnie czoło, zrobiła krok w bok, bliżej szpary, przez którą mogła się ewentualnie jakoś przecisnąć.
Nie działałem przemyślanie, jak niemal zawsze (poza pracą) o wszystkim decydował impuls, a nie da się ukryć, że trudno o silniejszy i bardziej intensywny niż stojąca przede mną Hiszpanka. - Naprawdę wierzysz, że kawałek papieru wystarczy - parsknąłem ironicznym śmiechem, pełnym zimna, spod którego mimo wszystko przedzierał się cień coraz dobitnej dopadającego mnie bólu - Po tym wszystkim nie zasłużyłem nawet, żeby spojrzeć mi w oczy? Zignorowałem jej uwagę o tym, że nigdy więcej się nie spotkamy - nie dlatego, że jednocześnie chciałem jej nie spotkać nigdy i pragnąłem spotykać codziennie, ale dlatego że po prostu szukałem odpowiedzi. Czy nie byłem wystarczająco dobry, żeby ze mną została? Czy nie byłem na tyle w porządku, by mogła mi chociaż powiedzieć w oczy dlaczego odchodzi? Chwyciłem jej twarz w dłonie, by wymusić na niej spojrzenie mi w oczy. Nie wiem czego chciałem - odpowiedzi, rozmowy, jej?
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Wcześniejsza chęć do przeprowadzenia tego typu rozmowy szybko zniknęła, kiedy wraz z jego słowami, zmuszeniem do skonfrontowania spojrzeń i próbą wymyślenia odpowiedzi, poczuła, jak odchodzą jej wszelkie siły. Łącznie z pewnością siebie, którą miała tamtego wieczoru w klubie, tą, którą jeszcze przed chwilą zaprezentowała stając przed drzwiami wejściowymi tego mieszkania, a zamiast tego poczuła dziwną mieszankę złości, zrezygnowania i bezsilności, gdy wiedziała, że Lysander znał ją równie dobrze, co ona jego i wiedział, w które punkty trafiać. – Ostatnim razem nie chciałeś mnie słuchać – przypomniała – powiedziałam ci w dużej mierze to, co powiedziałabym ci ponad rok temu – ujęła jedną z jego dłoni w chłodne palce, jednak nie odsunęła jej od swojego policzka – zareagowałbyś podobnie, Lys, dobrze o tym wiesz – pamiętała, że na początku znajomości bała się połączenia obu temperamentów, w jej przypadku ze względu na pochodzenie, w jego – ze względu na geny, a niedawna kłótnia utwierdziła ją w przekonaniu, że obawy te były trafne. Odnajdując mimo nieszczególnie komfortowego położenia ostatnią szansę na porozumienie, westchnęła. – Co mam ci więcej powiedzieć? – mógł pytać, skorzystać z okazji, że nie widziała w ich relacji niczego do stracenia. Nie lubiła niedokończonych spraw, a ta rana jątrzyła się nieprzerwanie od dnia, w którym zniknęła.
- Może tak, może nie - powiedziałem, pod wpływem dotyku jej chłodnych palców przymykając oczy. Ulga mieszała się z bólem, a ja ze złości przechodziłem w dziwny, nieokiełznany letarg - Ale przez ostatni rok dużo nad sobą pracowałem i gdybyś dała mi szansę zareagować inaczej, to może dałbym sobie z tym radę. Wszystko mogłoby wyglądać inaczej, gdybyś nie zwracała się do gościa, który szalał z miłości do ciebie, jak do randoma ze szkoły. Otworzyłem oczy starając się uspokoić i wybrnąć z tej sytuacji. Nie chciałem już krzyczeć i się złościć - w sumie sam nie wiedziałem czego tak naprawdę pragnę, poza ukryciem przed Padme, że naprawdę chce mi się płakać. - Powiedz mi, Paddie - odparłem zbolałym głosem, nie mając już siły niczego udawać i silić się na budowanie murów - Czy byłem dla ciebie tylko kolejną zabawką? To nie była gra na emocjach, a szczere pytanie, które w gruncie rzeczy ciążyło mi z tyłu głowy od wielu miesięcy. A jednak, gdy wyszło z moich ust wcale nie poczułem ulgi, a zażenowanie, że w oczach Naberrie okazałem tak wielką słabość.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
– Nie – odparła bez zawahania a jedynie z lekkim grymasem, że w ogóle był skłonny pomyśleć w ten sposób – nigdy nie traktowałam cię jak zabawki – dodała dla uściślenia, przypominając sobie jedno z mniej spektakularnych zniknięć, gdy zwyczajnie przestraszyła się, że ich relacja była zupełnie poważna i prawdziwa. Chociaż obiecała mu tamtego razu więcej nie znikać bez słowa, czuła, że mimo przyniesionego ponad rok temu listu, złamała daną obietnicę. Wyrzuty sumienia w sekundzie powróciły, wydzierając się z zamkniętych w czeluściach głowy szufladek, których zresztą już nie była w stanie długo utrzymywać. – Nie chciałam, żeby to zakończyło się w ten sposób, ale nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie zepsuła – uśmiechnęła się z pozoru rozbawiona, jednak miała przeczucie, że Lysander był w stanie dostrzec szczerość i udrękę, która kryła się za tym niepewnym żartem. Była człowiekiem skłonnym do autodestrukcji, palenia wszystkich mostów i ranienia tych, na których zależało jej najbardziej, ale i zauważającym swoje błędy. Pomijając fakt, że ów błędów nie naprawiała a przed nimi uciekała, jak chciała zrobić to i tym razem, wiedząc, że nie była przygotowana na tę rozmowę. Ale stojąc tak blisko niego i czując jego dotyk na swojej twarzy miała wrażenie, że nie jest w stanie się poruszyć w żadnym kierunku, nawet o centymetr. – Nie chciałam też, żebyś się o cokolwiek obwiniał, bo nie zrobiłeś niczego złego – wina zawsze leżała po obu stronach, lecz w tym przypadku wynikała głównie z jej powodu: miała tego pełną świadomość, jednak wolała to powtórzyć po raz kolejny z nadzieją, że Zakrzewski przestanie się obwiniać za ich rozstanie. Wolną dłonią złapała rękę chłopaka i tą spróbowała odciągnąć jego palce od swojego policzka.
- A jako co? - prychnąłem - Manekin z fajnym fiutem, który można wyrzucić do śmietnika, gdy się znudzi? Wiedziałem, że moje wahania nastroju, smutek występujący naprzemiennie z agresją nie są szczególnie normalne, a tym bardziej zachęcające, niemniej jednak, teraz gdy nie musiałem się ograniczać, pozwalałem swoim emocjom na zupełną swobodę, nawet kosztem otaczające mnie świata. - Właśnie - roześmiałem się sarkastycznie, już nie zimno, a wręcz bezlitośnie smutno - Zawsze było ci najłatwiej zjebać winę na "taka już jestem" niż poświęcić się trochę i postarać. Próbowała się uwolnić od moich rąk, więc ja wiedziony jakimś dziwnym instynktem zdjąłem dłonie z jej twarzy i przyciągnąłem ją do siebie. Kilka minut wcześniej kazałem jej spierdalać, lecz teraz, gdy faktycznie chciała wyjść czułem, że jeśli ją puszczę to nigdy więcej jej nie zobaczę. Przetrwale resztki dawnego Lysandra nie chciały, abym tak po prostu pozwolił jej odejść. Definitywnie nie byłem gotowy na to spotkanie, a jednak nie umiałem się poddać.