Młodzieżowe Centrum Sportowe powstało z myślą o aktywizacji młodych ludzi w londyńskim Kensington, choć wstęp mają tu wszyscy spragnieni ruchu. Można tu znaleźć niemal wszystko to, o czym marzy każdy miłośnik wysiłku fizycznego: siłownie, bieżnię lekkoatletyczną, boisko do koszykówki i futbolu, korty tenisowe, czy basen. Po ciężkim treningu można skorzystać ze strefy relaksu, na którą składa się kilka saun: klasyczna, parowa i na podczerwień, a także jacuzzi. Znajdzie się również coś dla mózgowców, bo w MCS bez problemu znajdą oni partnera do warcabów, szachów i wielu innych gier. Czarodzieje powinni pamiętać jednak, że jest to centrum mugolskie, tak więc korzystanie z jakiejkolwiek magii jest niewskazane.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Już od wielu dni, wyobraźnią Krukonki zawładnęło jedno wydarzenie – mecz ze Ślizgonami. Po tak długiej meczowej przerwie, zarówno szkolnej, jak i ligowej, była spragniona latania jak mało kto. Gdy oddychało się quidditchem każdego dnia, tak długa rozłąka z tym sportem potrafiła być bolesna. I nawet systematyczne treningi miotlarskie nie zastępowały tego uczucia, gdy grało się o coś. Jeżeli chciało się jednak wygrywać, to trzeba było ćwiczyć więcej i mądrzej, niż twój przeciwnik. Właśnie dlatego namówiła swojego pałkarskiego partnera na kolejny trening. Tym razem przestrzegła go jednak, aby nie zabierał sprzętu do quidditcha, ani różdżki, oraz żeby postarał się nie wyglądać jak cosplayowy czarodziej, tylko jak człowiek. Gdy już spotkali się pod bramą szkoły, aportowała ich w okolice Młodzieżowego Centrum Sportowego – mugolskiej mekki sportu w londyńskiej dzielnicy Kensington. Tak się wygodnie składało, że ośrodek ten znajdował się dosłownie rzut kamieniem od mieszkania Krukonki, tak więc doskonale zdążyła już poznać wszystkie jego dobrodziejstwa.
- Dobra, Shaw. Dziś popracujemy nad siłą. I wytrzymałością. I równowagą. I kondycją. Jak skończymy, będziesz chciał mnie zabić, ale nie zdołasz, bo nie będziesz miał sił. A jak już ci przejdzie i będziesz to ze mną powtarzał co tydzień, to mi podziękujesz. I Jess również. – Na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki banan, któremu towarzyszyło przyjacielskie klepnięcie w ramię. – Na początek bieg na rozgrzewkę. Biegniesz, ile chcesz i jakim tempem chcesz. Postaraj się nie zajechać jak koń na westernie, bo czeka nas naprawdę dużo roboty.
Kiedy wszystko było już jasne, mogli zacząć bieg po bieżni. Brooks nie bawiła się w półśrodki. Biegła przed siebie sprintem, ile fabryka dała. Oczywiście przekładało się to na znacznie wyższe tętno oraz mniejszą odległość. Gdy skończyła, dyszała jak stara ciuchcia, ale osiągnęła to, co chciała. Doskonale rozgrzała swoje mięśnie i płuca.
Kod:
<zg>Punkty w kuferku:</zg> X <zg>Przerzuty:</zg> Każde 15 pkt (bez sprzętu) to jeden przerzut <zg>Kostki:</zg> [url=LINK]OPIS[/url]
BIEG:
Proste kosteczki. Najpierw k6 na odległość, a potem k100 na tempo.
Po przemowie Brooks Darren nie wiedział, czy była jeszcze opcja wycofania się z obiecanego jej towarzyszenia w treningu. Ubrał się według jej zaleceń - w dresy - i aportował gdzieś w londyńskich zaułkach, w czarnej kurtce pędząc pod wskazany przez nią adres - który znalazł szybko i bez problemu tylko dlatego, że był on blisko mieszkania Brooks, a Krukon namęczył się już za dwóch próbując dostać się do Kruczego Gniazda. Mimo ostatniego "zwycięstwa" w Bludgera - jeśli można to było tak nazwać, biorąc pod uwagę że Shaw prawie wypluł żołądek po aportacji przed Hogwartem - podczas biegu dokładnie widać było różnicę pomiędzy Julią i Darrenem. Co prawda oboje przebiegli ten sam dystans, ale chłopak był praktycznie dwa razy wolniejszy od dziewczyny. Cóż, była to jednak ostatecznie tylko rozgrzewka, więc nie chciał się też przemęczać, szczególnie biorąc pod uwagę zapowiedź dziewczyny przed treningiem. W końcu Jess mu nie podziękuje, jeśli wróci nie jako Darren, ale jako jeden, wielki Zakwas, prawda?
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi, podobnie zresztą jak płuca. Co jak co, ale dwa kilometry sprintem powinny być uznane za pełnoprawny trening, a nie rozgrzewkę, ale Brooks miała na ten temat inne zdanie. Kiedy więc Shaw jeszcze biegał, ona nie siedziała bezczynnie, tylko dokładnie się rozciągała. Siat płotkarski, szpagat, szereg innych, pomniejszych ćwiczeń stretchingowych. Wszystko po to, by mięśnie wciąż pracowały i nie wystygły, a poza tym zwinność na miotle była w przypadku Krukonki znacznie ważniejsza, niż siła, jaką obdarzyły ją geny.
- No, pięknie – skwitowała, kiedy prefekt skończył własną rozgrzewkę. Zwinnym ruchem podniosła się do pozycji stojącej i podała chłopakowi butelkę z izotonikiem. – Swoją drogą, co słychać u najbardziej krukońskiej Krukonki? Mam na myśli Jess – dodała, aby nie pozostawić miejsca na wątpliwości, o kogo może chodzić. Kiedy Shaw już ochłonął, mogli przejść do kolejnego ćwiczenia. Burpees w wydaniu tabatowym. Pałkarka pokrótce wyjaśniła chłopakowi, o co chodzi, a gdy ten już się zaznajomił z całą tą mechaniką, wyjęła smartfon i odpaliła aplikację. Jako że Brooks się w tańcu nie hajdowała, ustawiła timer na trzy serie, zamiast na jedną, jak powinno się wykonywać. Zaczęła dziarsko, choć z każdą upływającą minutą, szło jej coraz trudniej. Tempo miała przyzwoite, ale daleko jej było do swoich najlepszych czasów. Może to kwestia ferii, a może przetrenowania, faktem jednak było, że nie dawała z siebie absolutnego maksimum.
TABATA:
Julka prowadzi ten trening, więc to ona rzuca najpierw K6 na ilość serii. Każde ćwiczenie działa na zasadzie tabaty, są to 4 minuty treningu interwałowego. Ty rzucasz K100 na wytrzymałość. 1-33 – Ale się wleczesz! To dopiero połowa treningu, a ty już oddychasz rękawami. *dingding* SHAME *dingding*. 34-66 – Widać, że na co dzień prowadzisz aktywny tryb życia, ale w ferie chyba przeholowałeś z norweskim łososiem i piwem. Jak chcesz być godnym reprezentantem swojej drużyny, musisz robić wszystko, jak to Daft Punk przykazał: „Harder, Better, Faster, Stronger!” 67-100 – Jesteś bogiem wojny, Herkulesem miotlarstwa, papieżem treningu. Zasuwasz ile fabryka dała i jeszcze ci mało!
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Shaw z kiwnięciem głowy przyjął napój, przy okazji rozglądając się po wnętrzu sportowego centrum. Nigdy nie był w takim miejscu - ba, nie wiedział nawet czy te magiczne odpowiedniki ulokowane przy narodowym stadionie albo boiskach większych drużyny wyglądały podobnie. Co innego Julia - grając w Holyhead zapewne miała doświadczenie z pierwszej ręki na temat zawodowych metod treningowych. - Kupiła autko - odpowiedział na pytanie Darren, przeciągając się lekko - Gdzie "autko" to duży bus, w którym chce pomieścić wszystkie zwierzaki - dodał, przypominając sobie całkiem imponujące rozmiary Wesołego Gumochłona. Następnie Krukon przeszedł do narzuconego przez Brooks reżimu treningowego. Rzeczywiście, dziewczyna nie żartowała kiedy mówiła że będzie ciężko, ale Shaw radził sobie mniej więcej przyzwoicie. Co prawda nie był królem kondycji i widać wyraźnie było, że podczas miesiąca w Norwegii ćwiczył czy biegał o wiele rzadziej niż podczas rutynowego życia w Wielkiej Brytanii - ale po zakończeniu wszystkich serii otarł po prostu pot z czoła i nie musiał wypluwać płuc, więc najgorzej nie było.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Punkty w kuferku: 108 Przerzuty: 7/7 Kostki:4/6 - Bus? Słodki Jezu, to ile ona ma tych zwierzaków, że potrzebuje busa, żeby je pomieścić? – Krukonka wzięła od prefekta butelkę i upiła kilka łyków. Po biegu wciąż ją nieco suszyło, a czekał ją jeszcze większy wycisk podczas tabaty. No i podczas reszty treningu. Kiedy burpees dobiegły końca, oddychała rękawami. Pot kapał jej z nosa, a serce dudniło jak dzwon na poranną mszę. A miało być jeszcze gorzej. Wkrótce zamienili bieżnię na siłownię, gdzie już czekał na nich prawdziwy sprawdzian sił i wytrzymałości. Salmon Ladder. Uwielbiała to ćwiczenie, choć początek przygody był nieco wyboisty, a gleb zaliczyła więcej, niż była w stanie spamiętać.
- Podciągałeś się na drążku, prawda? No cóż, to jest trochę bardziej hmm, wymagająca wersja tego ćwiczenia. Musisz tak się podciągnąć, żeby przerzucić drążek na wyższy poziom. Zresztą, pokażę ci.
Jak powiedziała, tak zrobiła i zaczęła wesoło hasać po nietypowej drabince, aż dotarła na sam szczyt. Gdy już tam była, podciągnęła się raz jeszcze, ale w taki sposób, by spaść na ziemię razem z drążkiem.
- Widzisz? Łatwizna – uśmiechnęła się szeroko i pozwoliła chłopakowi się sprawdzić. Ćwiczyli na zmianę. Brooks za każdym razem dotarła na sam szczyt, choć zrobiła jedynie cztery serie. Może te dodatkowe serie tabaty to nie był najlepszy pomysł? Czuła, jak mięśnie palą ją z wysiłku, prawie tak, jak podczas górskiej wspinaczki podczas Norweskiego rytuału.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Sześć... siedem? Może już osiem - powiedział ze wzruszeniem obolałych nieco ramion Darren. Kolekcja zwierząt Jess non stop się powiększała - przestawał się też już dziwić rozmiarom modelu wybranego przez dziewczynę, a zaczynał się wręcz zastanawiać, kiedy będzie musiała dokupić do niego jakąś przyczepkę na kolejne pupile. Pufek, kot czy kruk - to jeszcze pół biedy, bo nie były to największe stworzenia. Ale charjuk czy wyrośnięty widłowąż na pewno miałyby spore problemy ze zmieszczeniem się w zwykłym Znikaczu - a jeśli będzie ich więcej, może i w Gumochłonie. O kolejnym ćwiczeniu zaproponowanym - a raczej zarządzonym - przez Julię Darren słyszał, ale nigdy nie wykonywał go własnymi rękoma. Co prawda podciągał się na drążku - z tym nie miał większych problemów, bo mimo względnie wysportowanej sylwetki nie był typem nabitego dresa, a raczej szczupłego typa - ale wrzucanie od razu metalowej rurki na coraz wyższe poziomy było czymś nowym. Jednak po Brooksowej prezentacji - całkiem imponującej, trzeba przyznać - Shaw załapał w mig o co chodzi. Parę razy, szczególnie na początku, drążek co prawda wyślizgnął mu się z nowego miejsca albo luzował mu się uchwyt, ale już przy drugiej z czterech serii Krukon wskakiwał do góry drabinki tak zręcznie, że nad centrum sportowym powinien pojawić się biały dym oznaczający nadejście nowego papieża fitnessu.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Punkty w kuferku: 108 Przerzuty: 6/7 Kostki:18+27=45 Oczy Krukonki rozszerzyły się ze zdziwienia, a przez myśl przeleciało jej krótki o kurwa, kiedy usłyszała o menażerii Panny Smith. Osiem zwierzaków? To jak na jej gust o jakieś pięć za dużo. Ciekawe ile sierści musi być w jej mieszkaniu, skoro Brooks przy kocie i psie musiała codziennie odkurzać, a i tak miała wrażenia, że kudłów nie ubywa. Nie podzieliła się jednak swoimi przemyśleniami, a pokiwała tylko głową. Po zabójczej drabince, która Darrenowi poszła zaskakująco dobrze, nadszedł czas na kolejne zadanie, tym razem mniej wymagające pod względem fizycznym. Krukonka zaprowadziła go do salki obok, w której na dwóch hakach rozciągnięta była… lina, a może raczej taśma do balansowania. Bo tym właśnie mieli się zająć. Balansowaniem. Brooks podeszła do taśmy i po krótkiej walce z grawitacją, udało jej się na niej utrzymać. Gdy poczuła się pewniej, zaczęła powoli chodzić od lewej do prawej, a nawet pokusiła się o stanie na jednej nodze. Co prawda stanie na miotle było nieco prostsze, ale i tu radziła sobie wyjątkowo dobrze.
- No, to teraz ty. – Poklepała chłopaka po ramieniu i oparła się o ścianę, gotowa w każdej chwili zrobić nic. Był zdany na siebie i własne umiejętności. A gdy już skończy, będzie mogła pochodzić sobie jeszcze raz, bo był to jej ulubiony rodzaj ćwiczeń i nie miała go dość. W przeciwieństwie do tego, co czekało ich później.
Spoiler:
BALANSOWANIE: Rzucasz 1xK100. Aby balansować jak ta lala, musisz się zmieścić w przedziale 45-55. Do wyniku z K100 możesz dodać/odjąć połowę punktów z kuferka. Przykład: Darezek wyrzucił 25 na K100. Dodajesz z tego ½ z 50 pkt GM, czyli masz 25+25=100. Julka może dodać/odjąć ¼ pkt, żeby było sprawiedliwie ;*
1-30 – spadasz z liny co chwilę. Jak widać, nie tak łatwo utrzymać się na niej w pozycji stojącej. Ćwiczący obok dziadzia patrzy na ciebie z politowaniem. Za jego czasów takich pierdół nie było. 31-44 – Wspinasz się na linę, nawet udaje ci się utrzymać równowagę i nie spaść, ale miota tobą jak chwastokłębkiem na piaszczystej drodze. Jeszcze wiele wody w rzece musi upłynąć, nim osiągniesz mistrzostwo. 45-55 – Twoja mama musiała cię spłodzić z jakimś cyrkowym akrobatą, bo balansowanie na linienie sprawia ci najmniejszych problemów. Cóż, jak nie wyjdzie ci w quidditchu, to zawsze możesz pójść w ślady ojca. 56-70 – Wspinasz się na linę, nawet udaje ci się utrzymać równowagę i nie spaść, ale miota tobą jak chwastokłębkiem na piaszczystej drodze. Jeszcze wiele wody w rzece musi upłynąć, nim osiągniesz mistrzostwo. 71-100 - spadasz z liny co chwilę. Jak widać, nie tak łatwo utrzymać się na niej w pozycji stojącej. Ćwiczący obok dziadzia patrzy na ciebie z politowaniem. Za jego czasów takich pierdół nie było.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Rozszerzone oczy Krukonki Darren skwitował jedynie wzruszeniem ramion. Co prawda sierść była zapewne problemem też dla Jess - ale jej mieszkanie miało też tą przewagę, że położone było w Hogsmeade, nie mugolskiej okolicy, więc ewentualne czary czyszczące nie ryzykowały tego, że wywalą korki w całej kamienicy albo wystrzelą hydrant w powietrze. W takiej sytuacji Julia musiała rzeczywiście męczyć się z miotełką... czy czegokolwiek mugole używają do zbierania sierści i kurzu. Kolejne ćwiczenie, w przeciwieństwie do poprzednich, nie polegało tak bardzo na sile, a raczej na poczuciu równowagi, ważnym dla graczy quidditcha - choć może bardziej dla szukających i ścigających niż pałkarzy. Wyglądało też na mniej skomplikowane, przynajmniej do czasu kiedy Shaw postawił stopę na taśmie. Jednak po pierwszych wahaniach, Krukonowi udało się nie tylko w zadowalający sposób utrzymać równowagę, ale też przemaszerować się parę razy w jedną i drugą stronę zanim ustąpił znów miejsca Brooks, która najwyraźniej nie mogła się doczekać powrotu na taśmę.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Faktycznie, większość pałkarzy nie zawracała sobie głowy odpowiednią równowagą, skupiając się raczej na sile. I właśnie dlatego Brooks była od nich lepsza. Może nie waliła kijem z mocą Callahana Anno Silva, ale za to potrafiła zdążyć do tłuczków, do których inni nie potrafili. Jak się okazało, nie tylko Krukonka obdarzona była niezwykłym poczuciem równowagi, bo i Shaw radził sobie świetnie. Najwyraźniej była to cecha wspólna wszystkich kruków. Jeżeli Darren zachowa te umiejętności do sobotniego meczu, to ślizgońscy ścigający zostaną obici jak piniata na urodzinach pięciolatka. Kolejne ćwiczenie jeżyło włosy na karku Krukonki na samo tylko wspomnienie. Quidditch to jednak nie tylko przyjemność z latania i obijania gęb tłuczkami, ale przede wszystkim niewdzięczna i cholernie ciężka praca, a tym, robienie rzeczy, na jakie nie ma się ochoty. Przysiady ze sztangą, koszmar dla nóg oraz ramion, w które wbija się metal. Brooks westchnęła ciężko, prowadząc Shawa w kolejne miejsce. Pokrótce wyjaśniła mu, co mają robić, a gdy była już mentalnie przygotowana, nałożyła odpowiedni ciężar i zaczęła ćwiczyć. Góra-dół-góra-dół. I tak cały czas, aż do momentu, gdy czuła, że więcej nie da rady. I choć z boku mogło wyglądać to, jak coś łatwego, to Krukonka miała ochotę rzucić tym żelastwem w cholerę i zapłakać nad swoim losem.
Spoiler:
Rzucasz 1xK6 1-2 – ktoś tu chyba wstał lewą nóżką z wyrka! Męczysz się wyjątkowo szybko, a do tego chyba się nie rozgrzałeś zbyt dobrze, bo coś sobie naciągasz w nodze. Tracisz jeden przerzut. 3-4 – Nie jest to może szczyt twoich możliwości, ale radzisz sobie całkiem całkiem. Wstydu nie ma, ale powodu do dumy również. 5-6 – Pudzian to przy takim byczku jak ty, mleczna krówka z reklam Milki. Góra-dół-góra-dół – możesz tak w nieskończoność!
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Kiedy Julia mówiła o mękach piekielnych, zapewne właśnie tą część treningu miała na myśli. Bo nawet jeśli poprzednie ćwiczenia szły mu całkiem przyzwoicie, jak choćby to podciąganie się na drążku czy chodzenie po taśmie - nawiasem mówiąc, przypominając sobie trening z palami u Avgusta, na którym dosłownie wszyscy Krukoni popisali się idealną równowagą, Shaw zaczynał podejrzewać że zachowanie dobrego balansu było jedną z cech, której Tiara Przydziału szukała w przyszłych mieszkańcach wieży Ravenclawu. Tak czy siak, Darren nie miał co nawet porównywać się z Julią. Brooks wyciskała z siebie siódme poty, podczas gdy chłopakowi, mimo że starał się nadążyć, szło zaledwie przeciętnie. Już na samym starcie został przysiad z tyłu, a kiedy Harpia skończyła swoje serie, Shawowi zostało jeszcze trzy czwartej swojej ostatniej - którą dokończył w wielkich bólach.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kostki: 4 i 4 Przerzuty: 5/7 Kiedy skończyła, miała wrażenie, że nogi wejdą jej w dupę. I zapewne tak właśnie było. Przysiady ze sztangą w tempie, jakie sobie narzuciła, gwarantowały nie tylko stalowe nogi, ale i srogie zakwasy. Zwłaszcza że byli już po wielu innych, równie wymagających ćwiczeniach. Przy tych wszystkich drążkach, przysiadach i bieganiu, ostatnie zadanie zdawało się dziecięcą igraszką.
- No to na koniec skakanka – zawyrokowała, ocierając pot z czoła i jęcząc przy każdym kroku jak stara babulinka. – Robisz swoim tempem, tak długo, jak uznasz za stosowne. To ma być taka dobitka na koniec.
Po zdjęciu sznurka z wieszaka westchnęła głośno, jak przed zimną kąpielą, o której się wiedziało, że jest konieczna. Tempo miała przeciętne. Co tu dużo mówić, na więcej obecnie nie było ją stać. Każda sekunda tego ćwiczenia sprawiała, że jej ciało krzyczało z bólu, ale Krukonka zaciskała usta w cienką linię i po prostu kręciła skakanką, zachowując stałe tempo. Po czterech minutach padła po prostu na ziemię i leżała tak, aż tętno nie wróciło jej do względnej normalności. Było ciężko, cholernie ciężko, ale widziała, że tylko ćwicząc w ten sposób, można coś osiągnąć. A przecież im o to chodziło, prawda?
+
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Do ostatniego ćwiczenia Darren podchodził już na ostatnich oparach. Prawdopodobnie dobiły go już ćwiczenia ze sztangą, dlaczego do miejsca przeznaczonego do skakania przydreptał już dość niechętnie. Jeśli Brooks takie ćwiczenia przeprowadzała regularnie - a raczej "regularnie się katowała" - to Krukon nie czuł nic, oprócz bezkresnego podziwu dla samozaparcia oraz poświęcenia dla utrzymania szczytowej formy fizycznej. Ale cóż - jeśli chciało się być najlepszym i na tym szczycie pozostać, to ciężka praca była nieodłączną tego cześcią. Przed pierwszymi skokami Shaw odetchnął parę chwil, po czym ruszył z przysłowiowego piątego biegu - był to jednak jego łabędzi śpiew, gdyż jeszcze minutę przed Julią Shaw po prostu rzucił skakankę w bok i położył się na macie, żałując że nie może się stąd po prostu teleportować - najlepiej na dno oceanu.
z/t x2
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kolejny dzień, kolejny trening. Krukonka nie pamiętała sytuacji, kiedy coś ją nie bolało. Właściwie to w ostatnich miesiącach była jednym wielkim chodzącym bólem i zakwasem. Choć regularnie wlewała w siebie eliksiry lecznicze oraz posiłkowała się zaklęciami, a do tego dbała o to, co je oraz o prawidłową ilość snu, to jednak nawet to niekiedy nie wystarczało. Każdy organizm miał swoje granice i choć granica wyznaczona przez dziewczynę, każdego dnia znajdowała się coraz dalej, to i jej przytrafiały się kryzysy. Tak właśnie było w ten sobotni poranek. Julka z trudem wywlekła się z łóżka. Jak się szybko okazało, spała snem sprawiedliwego i przeoczyła trzy budziki ustawione na mugolskim smartfonie. Kiedy z wysiłkiem odkleiła się od poduszki i ze zdziwieniem odkryła, że ponownie wbił jej się do łóżka pies (choć mówiła mu wyraźnie, że nie wolno!), zdała sobie sprawę, że jest już niemal dziesiąta. Spała więc niemal dwanaście długich godzin.
- O cholera – mruknęła cicho i zmrużyła oczy, kiedy wyszła na balkon za zaczerpnąć nieco świeżego powietrza.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiła, było szybkie przemycie twarzy zimną wodą, a następnie wypiła szklankę zimnego soku. Zamulona jak staw sołtysa, kawę zostawiła na później i postanowiła walczyć ze zmęczeniem za pomocą porannego rozruchu. Szybko ubrała się w sportowe ciuchy, założyła czapkę z daszkiem, wzięła psa i słuchawki, po czym przeszła się w kierunku pobliskiego ośrodka sportowego. Zaczęła od krótkiej rozgrzewki. Rozciąganie, wymachy, kilka pompek. Nie chciało jej się. Nie chciało jej się jak cholera. I kiedy psiak biegał wesoło po okolicy, ona walczyła ze sobą i ze zniechęceniem. Kilka kółek wokół lekkoatletycznego boiska okazało się dziś dla niej zadaniem ponad jej siły, choć zazwyczaj bez problemu połykała kolejne kilometry. Dziś było jednak inaczej. Była w połowie czwartego kółka, gdy złapała ją kolka. Krukonka, trzymając się za bok, przebiegła jeszcze dwa okrążenia, ale ból był na tyle duży, że musiała przerwać. Ciężko dysząc, leżała na wilgotnej trawi, odganiając od siebie psa, który najwyraźniej uznał, że to czas głasków. Tak jednak nie było. Kiedy nieco ochłonęła, postanowiła kontynuować trening. Wyciągnęła telefon, odpaliła aplikację do tabaty, zdjęła buty i skarpetki i dreptając na bosaka po mokrej trawie, zbierała się w sobie. Wkrótce alarm zadzwonił, oznajmiając początek ćwiczeń. Początek w wykonaniu dziewczyny był naprawdę przyzwoity. Szkoda tylko, że trwało to tak krótko. Była w połowie, kiedy poczuła, jak zaczyna rwać ją jedno ze ścięgien. Syknęła z bólu i próbowała kontynuować, ale nie była w stanie. Przywykła do mikrourazów. W końcu wielokrotnie zdarzyło jej się źle stanąć, nadwyrężyć mięsień, czy też nieczysto odbić tłuczek. To było jednak coś innego. I doskonale widziała co. Przeciążenie. Nadmiar spotkań i treningów sprawił, że jej ciało się w końcu poddało. Nie mogła normalnie stanąć. Dokuśtykała się więc w kierunku najbliższej ławki. Mięśnie zatańczyły jej pod skórą, gdy grymas bólu wykrzywił jej bladą twarz. Wiedziała, że przeszarżowała. Starała się dogrzać mięsień i dokładnie go rozciągnąć, ale nie przynosiło to większych korzyści. To by było na tyle, jeżeli chodzi o bieganie. Kontuzja nogi nie oznaczało jednak końca treningu. Nie w przypadku Brooks. Dziewczyna chwyciła smycz i ruszyła w kierunku strefy do street workoutu. Może i nie mogła biegać, ale wciąż mogła się podciągać na drążku, nie obciążając tym samym nóg. William położył się pod jedną z maszyn do ćwiczeń i z zainteresowaniem przyglądał się swojej Pani, która z zacięciem na twarzy raz unosiła się to w górę, to w dół. Serię goniła seria, jak gdyby Krukonka chciała sprawić, by ból rąk i pleców zastąpił ból chorej nogi. Była to oczywiście głupota, bo teraz bolało ją wszystko. Kiedy poczuła, że jest już na krawędzi, a w oczach jej pociemniało, postanowiła wrócić do domu. Od razu po przekroczeniu progu mieszkania, ruszyła w kierunku wanny, do której napuściła gorącej wody i dolała olejku lawendowego. Z głośnika bluetooth poleciała cicha muzyka, a pałkarka zanurzyła się z lubością w pachnącej pianie. Po chwili zaś zanurzyła usta w lampce wina, do którego dolała podwójną porcję eliksiru wiggenowego, otrzymanego od drużynowego medyka. I choć w miarę szybko poczuła się lepiej, to wiedziała, że musi przez kilka dni przystopować z wysiłkiem, gdyż jej organizm wysłał jej dosyć wyraźny sygnał.
/ZT
+
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Życie raz po raz zdawało się go widocznie zaskakiwać. Od kwietnia ćwiczył intensywnie, ale nie tylko dlatego, gdyż chciał się zmienić - była to także bardzo dobra opcja odreagowywania stresu i uregulowania sobie dnia w celu normalnego sypania po nocach. Kiedy ostatnio większość rzeczy zdawała się układać w logiczną, spójną całość, trudno było nie zauważyć, iż sam Lowell zmieniał się wraz z upływem czasu. Może nadal był chudy, ale nie był już na pewno wychudzony. Albo wygłodzony, gdy kości wystawały przez tkankę i pokazywały, jak perfidnie o siebie nie dbał. Teraz, gdy jednak jadł normalnie już od grudnia, momentami będąc gotowym do wchłonięcia zawartości lodówki, ciało postanowiło się odwdzięczyć. Różnica była diametralna dla tych, którzy nie mieli szansy zobaczyć go w samej podkoszulce, a ten dzień musiał własnie nadejść - i był to właśnie ten. Nic nie pozostało po dawnym Felinusie. No, poza oczywiście twarzą, pewnymi nieprzyjemnymi faktami z przeszłości i ogólnie tym, że nosił ciągle te same inicjały. Zmienił się cholernie, co mogło być dla niektórych szokujące, ale kiedy zaczął ufać i zrozumiał, że wbicie noża w plecy wcale nie jest możliwe od każdej jednostki, był znacznie bardziej pogodny i widocznie uśmiechnięty. Miał trochę czasu dla siebie od ostatnich dni. Ciągle go nie było w domu, a jak już był, czas ten spędził w towarzystwie kogoś innego. Ciężko było go wyciągnąć na cokolwiek innego, tym bardziej że musiał niedawno składać zeznania w sprawie znalezienia zwłok i chciał trochę odpocząć od wrażeń, niemniej jednak proste skontaktowanie się z Brooks dało mu nowe możliwości aktywności fizycznej. Ciągłe wysyłanie listów na początku miesiąca zmęczyło go i pozostawiło skazy aż do teraz, ale były student doskonale wiedział, iż Zeph jest w dobrych rękach. Jakby nie było, znał Skylera, znał trochę Mefa, więc nie mogło być aż tak źle. Powinno być w sumie dobrze, ale czy mógł mieć stuprocentową pewność, iż tak będzie? Nic dziwnego, iż chłopak zdecydował się na wspólne trenowanie, skoro był naprawdę zmęczony pomaganiem innym. - Julia, hej! - machnął do niej, gdy zauważył ją tuż po wejściu do Młodzieżowego Centrum Sportowego w niemagicznym miejscu, co spowodowało, iż lekko się uśmiechnął i bez problemu podszedł. Ubrany był na razie w białą koszulę, ale przecież w tym miejscu są szatnie, prawda? Nie bez powodu zatem przytargał ze sobą torbę, w której trzymał najróżniejsze rzeczy na przebranie, w zależności od tego, czego postanowiliby się podjąć. - Dawno z tobą nie gadałem. Co tam, jak tam? Egzaminy dobrze poszły? - może nie powinien rozpoczynać od tego tematu, bo nie wszystkim się upiekło, ale w sumie nie uważał, by dziewczyna mogła mieć chujowe oceny. Mimo to intrygował go każdy aspekt - w granicach zdrowego rozsądku - wszak przecież kiedy to mieli jakiś wspólny wypad na piwo lub coś w ten deseń? - I, co najważniejsze - od czego dzisiaj zaczynamy? - pozwolił Krukonce wybrać, co niespecjalnie mu przeszkadzało.
Chyba jeszcze nigdy w życiu nie wyczekiwała wakacji tak bardzo, jak w tym roku. Dorosłe życie dało jej w kość przez ostatni rok. Łączenie studiów z pracą wymagało od niej pójścia na wiele ustępstw. W praktyce oznaczało to, że czasu miała dla siebie niewiele, a jak już udało jej się wygospodarować jakąkolwiek wolną chwilę, to poświęcała ją na latanie. Ambicja była kurtyzaną i wypalała człowieka do cna, ale widząc na to wszystko, co udało jej się osiągnąć w tak krótkim czasie, jeszcze bardziej wpadała w pętlę ciągłego podwyższania sobie poprzeczki, która i tak znajdowała się na niebotycznym poziomie. Kiedy więc udało jej się zaliczyć wszystkie egzaminy, sezon się skończył, a trenerka dała im wolne przed sezonem przygotowawczym, Krukonka naprawdę starała się korzystać z wolności i spokoju. Arla gdzieś wyjechała, więc miała cały dom dla siebie. Żeby nie odprężyć się za bardzo, wciąż trzymała się schematów, dzięki którym jej codzienność nie rozsypywała się w drobny mak, jak domek z piasku zmyty przez wzburzoną falę. Sypiała dobrze, mocno i długo. Spacerowała po mugolskich częściach Londynu, odwiedzając muzea, kina i puby, w których oglądała mecze Anglii na Euro. Biegała z psem po Hyde Parku i uczyła bratanków latania na miotłach. Robili się w tym coraz lepsi i coraz rzadziej musiała stosować na nich zaklęcia uzdrawiające, bo spadanie z dziecięcych miotełek przestało być tak częste. Wpadła również na kilka dni do Soton, żeby odpocząć od zgiełku stolicy i spędzać wieczory nad brzegiem morza. Kiedy już wróciła do Londynu, na mugolskim smartfonie zobaczyła wiadomość od Felka. Nie widziała go od, no właśnie, kiedy? Nawet nie pamiętała. Wygląda na to, że ostatni raz, gdy miała go przed oczami, to ten krwawił w mugolskim szpitalu gdzieś w Szkocji.
Na plecach dziewczyny znajdował się duży czarny plecak ze sprzętem sportowym. Za duży biały t-shirt wyglądał jak spadek po starszym bracie, a duże okulary przeciwsłoneczne oraz czapka z daszkiem chroniły ją przed żarem płynącym z nieba. Zaletą życia w mugolskim mieszkaniu była bez wątpienia klimatyzacja, przez którą miała zachrypnięty głos i poczucie komfortu nie do porównania z niczym innym. Kiedy zobaczyła zmierzającego w jej kierunku Felka, uśmiechnęła się nieznacznie i podniosła głowę w geście przywitania.
- Same wybitne. Dosłownie same. – Wzruszyła ramionami, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, po czym zdjęła czapkę i zmierzwiła spłaszczone pod nią ciemne włosy – A co u ciebie? Wysłałeś już CV królowi bonsai, czy zmieniły ci się plany i jednak nie planujesz kariery w Hogwarcie? – zapytała i zachęcającym ruchem głowy zasugerowała ex-puchonowi, aby ruszył za nią.
- Co powiesz na basen? Trochę popływamy, a gdy już skończymy, możemy pójść na saunę, albo do jacuzzi – zapronowała i wlepiła w chłopaka skryte za okularami spojrzenie – Jak nie masz kąpielówek czy czepka to żaden problem, bo w środku masz maszyny vendingowe, w których wszystko kupisz.
Pływanie było dla niej czymś naturalnym jak chyba dla większości dzieciaków pochodzących znad morza. I choć na co dzień stawiała na znacznie intensywniejsze (i ciekawsze) formy aktywności, to dziś chciała się przede wszystkim rozluźnić. Jeszcze się w te wakacje napracuje. Teraz chodziło przede wszystkim o to, żeby porobić cokolwiek, aby wejście w okres przygotowawczy nie wiązało się z zakwasami, wypluwaniem płuc i bólem mięśni, który nie daje spać po noc, nawet po eliksirach.
Już wcześniej miał wakacje. Gdy zabrał uczennicę nad strumyczek w Dolinie Godryka, przypieczętował sobie następny miesiąc poprzez... no właśnie. Brak obowiązków szkolnych. I ten okres zdawał się być najlepszym w życiu, bo wreszcie miał czas dla siebie i mógł skupić się w pełni na sobie. Szczerze - brakowało mu tego. Nawet teraz, gdy ledwo co się rozpoczęły dni wolne, a życie zaczynało go przytłaczać tym, z czym miał obecnie do czynienia. Jakby ktoś zarzucił tonę cegieł na plecy, które wytrzymywały, ale koniec końców przyczyniały się do odczuwalnego bólu. Konieczność złożenia CV, wypowiedzenie w pracy, a na dodatek jeszcze oferowanie pomoc Zephowi, który, mimo że starał mu się z wszelkich chęci pomóc, jednak wysysał jego własną energię. Serio, lepiej było chyba w tym kwietniu na przymusowym wolnym od szkoły. Nie bał się, żadne przerażenie nie przejmowało kontroli nad jego organizmem, a prędzej uczucie bycia "pożeranym". Pochłanianym przez każdą drobnostkę, na którą przecież musiał poświęcić czas, a przez które zapominał znowu o samym sobie. Naprawdę czuł się zniesmaczony tym schematem, więc i tak czy siak aktywność fizyczna, która nie była nastawiona na dawanie z siebie czegoś kosztem własnego ja, zdawała się być strzałem w dziesiątkę. A taką miał przynajmniej nadzieję. Ostatni okres życia był naprawdę stresujący, więc potrzebował chwili - nie - kilku dni relaksu, byleby się odświeżyć i powrócić z odnowionymi bateriami. Nawet jeżeli miał okazję się odprężyć, korzystając z wolnego, jakie sobie załatwił, potrzebował jeszcze czegoś odmiennego - czegoś, co pozwoliłoby mu skupić myśli w pełni na czymś innym. - Nic tylko pozazdrościć. - sam nie miał tylko i wyłącznie Wybitnych, skoro jednak źle mu poszło z Mugoloznawstwa. No dobrze, może nie tak źle, wszak przecież ciężko o tak wysokie noty, niemniej jednak na tym się potknął i zamiast samych pięknych, najlepszych ocen, jedna z nich raziła oczy poprzez Poniżej Oczekiwań. Mimo to nie narzekał - nie był to najistotniejszy przedmiot w jego karierze, więc niespecjalnie przykładał do tego uwagi. - Wysłałem, jeszcze zdawałem kurs na nauczyciela, ale szczerze - nie mam pojęcia, czy mnie zatrudni. Albo czy wrzuci papierek do szufladki, w której będzie nabierać mocy urzędowej wraz z kolejnym spędzonym w niej rokiem. - zastanawiał się nad tym, ale niespecjalnie chciał się nad tym rozwodzić, prędzej skupiając się na tym, by pójść w kierunku wyznaczonym przez dziewczynę. W końcu to ona wiedziała, co tutaj jest, a czego nie ma, więc w sumie jedyne, co zrobił, to chwycił pewniej pasek od torby, nie chcąc, by ta nagle zaginęła bądź rozpłynęła się w powietrzu pod wpływem jakiegoś nieprzyjemnego, czarodziejskiego żarciku. Nawet jeżeli kompleks był w stu procentach mugolski. - Jak najbardziej mi to odpowiada. Lubię pływać, a nie ma co się z początku przeciążać. - kiwnąwszy głową, akurat dzisiaj nie zapomniał o tej części sportowej garderoby, jak to miało miejsce podczas pobytu w Inverness. Pośpiech nie był wskazany, o czym zdołał się wcześniej przekonać, a do tego woda zawsze mu się kojarzyła z wymaganym relaksem. Ze strony Julii był to strzał w dziesiątkę, więc się zgodził bez żadnego zawahania, gdy czekoladowe tęczówki powędrowały na drogę, coby przypadkiem nie wywalić się o coś, czego by akurat nie zauważył. - Akurat kąpielówki wziąłem. - lekko się uśmiechnął, wędrując tym samym poprzez odpowiednie "formalności", które musieli wypełnić, zabierając ze sobą odpowiedni zegarek na nadgarstek, ażeby następnie przejść do szatni męskiej. - To do zobaczenia na miejscu. - mruknął do niej, gdy ta poszła do damskiego miejsca zmiany ubrań, by tym samym zamknąć za sobą drzwi, założyć odpowiedni ubiór oraz przejść przez odpowiednie prysznice w celu udania się na krytą pływalnię. Dawno nie był na basenie. Jedną z zasadniczych różnic było to, iż ex-Puchon nie posiadał już blizn, co mogło rodzić wiele pytań, ale się tym nie przejmował. Gdy natomiast zdołał zobaczyć Julię, machnął do niej dłonią, by tym samym bez problemu skorzystać z uroków pływalni, z jakiej to postanowili skorzystać. - W ogóle, gratulacje z okazji zdobycia Pucharu Domu, choć podejrzewam, że większość ma go raczej w dupie. No, wiesz, dzieciaki się ucieszą, studenci kompletna wyjebka. - powiedziawszy, gdy dryfował sobie tak na wodzie, dawno w sumie nie widział Voralberga, który czasami zachowywał się tak, jakby miał parasol w dupie, ale o tym nie zamierzał się rozgadywać, bo nie znał stosunku Brooks do własnego opiekuna.
Dzięki Merlinowi za felerny Felkowy trip nad strumyczek. Gdyby nie on, w Pucharze Domów z pewnością oglądaliby plecy Puchonów. Zwłaszcza po tym, gdy Brooks i Julek w brawurowy sposób spuścili wpierdol jednorękiemu bandycie z Gryffindoru, uszczuplając jednocześnie krukońską klepsydrę o kilkaset punktów. Jak się okazało, szkodliwość społeczna bójki na oczach szkoły, była w oczach Hampsona mniejszym wykroczeniem, niż próba poszukiwania kamieni szlachetnych poza Hogwartem. Julka, w przeciwieństwie do Lowella, nie miała okazji odpocząć sobie od szkoły. Kara od dziadzia była znacznie dotkliwsza. Nie mogła trenować z drużyną ani zagrać w meczu z Gryffindorem. Z powodu tej właśnie absencji nie czuła w pełni satysfakcji z wygrania pucharu quidditcha. Jak na Krukonkę jednak przystało, wyciągnęła wnioski i nie planowała kolejnych sparingów z Callahanem. Zapłaciła mu za miotłę, którą jej dał na początku roku, wyrównując tym samym wszelkie rachunki i kompletnie spaliła most między nią a rosłym patolem z Irlandii. Teraz mogła jedynie patrzeć do przodu, nie zawracając sobie głowy tym, co było. A przyszłość malowała się naprawdę różowo, co musiała przyznać nawet tak twardo stąpająca po ziemi dziewczyna, jak ona.
- Zdawałam tylko to, co mnie interesowało, więc miałam więcej czasu. No i nauka szła znacznie przyjemniej. Lepiej być świetnym w kilku rzeczach, niż przeciętnym we wszystkim – stwierdziła wzruszeniem ramion. Jak na Krukonkę, spędzała niewiele czasu przy książkach i nauce. Stawiała raczej na pragmatyzm i chodziła tylko na te zajęcia, które mogły jej się przydać. Albo ją interesowały. Partner do tańca był z niej żaden, podobnie jak zielarz, ale za to potrafiła złamał tłuczkiem każdą kość, a potem ją nastawić. A to już coś!
- Z tym dziadkiem nigdy nic nie wiadomo. W każdym razie jak się nie uda, to polecam branżę sportową. W quidditchu sprawni uzdrowiciele są na wagę złota. A i roboty miałbyś sporo – uśmiechnęła się delikatnie, idąc w kierunku basenu.
Kiedy się okazało, że Felek nie ma żadnych obiekcji co do pływania, skinęła głową na jego słowa i ruszyła w kierunku szatni. W torbie oprócz stroju kąpielowego miała również zwykły sprzęt sportowy, gdyby się okazało, że chłopak jednak woli pobiegać, ale wyszło na to, że sportowe adidasy będą miały dziś wolne. Po wyjściu z szatni, od razu wyłowiła chłopaka. Nie był co prawda wysoki, ale ludzi było jak na lekarstwo. I bardzo dobrze. Oznaczało to mniejszy ruch w basenie i mniej wścibskich uszu.
- Dzięki – skwitowała komentarz o pucharze domów, stając w wodzie na palcach, aby woda nie wlewała jej się do ust. – Taka wygrana nie pomaga co prawda w burzeniu stereotypu, że Krukoni to kujoni i nolife’y, ale zawsze lepiej być pierwszym, niż ostatnim. – W gruncie rzeczy bardzo się cieszyła z tej wygranej, może nawet bardziej, niż byłaby w stanie to przyznać, czy to przed Felkiem, czy też przed samą sobą. We wszystkim, co robiła, starała się wygrywać. Czy chodziło o quidditcha, pojedynki zaklęciarskie (w których obrywała regularnie po dupie), czy też w Pucharze Domów. – To, co, pływamy – stwierdziła i nie czekając na odpowiedź, nasunęła okulary na oczy i zanurkowała. Wynurzyła się dopiero w połowie basenu i spokojnie, żabką, zaczęła zmierzać w kierunku drugiego końca basenu. Po kilku długościach, gdy już znów się ze sobą zrównali, przystanęła na moment na drabince, coby sobie niezobowiązująco porozmawiać.
- Lecisz na szkolne wakacje, czy masz inne plany? – zagadała, poprawiając czepek, który zdążył jej się nieco przesunąć. – Mam nadzieję, że nie wezmą nas gdzieś, gdzie nie jest albo cholernie zimno, albo cholernie gorąco.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Pią Lip 09 2021, 09:20, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell niespecjalnie przepadał ze stereotypami. Bardzo często zdarzały się, iż były one dość krzywdzące ze względu na wsadzanie wszystkich do jednego, tego samego worka. Jak się okazywało, ludzie mieli naprawdę najróżniejsze podejście do Pucharu Domów. Jedni o niego walczyli, inni mieli go kompletnie gdzieś. Nie stanowił jednak jakiejś przepustki do lepszego życia - był prędzej nagrodą za osiągnięcia danego ugrupowania. Większość mogła mimo wszystko i wbrew wszystkiemu stwierdzić, że to właśnie przez ciągłe siedzenie w książkach i zakuwanie Krukoni zdobyli tę nagrodę. Gdyby jednak Hufflepuff miał w swojej gablotce taką widoczną, bardzo zachęcającą chlubę, wiele osób pomyślałoby - za co? Za co dom, który głównie wypycha dziurę w ścianie, mógł otrzymać coś takiego? Już nie raz i nie dwa Lowell spotkał się z takim przekonaniem. I było to bzdurą, gdyż wbrew pozorom każdy stara się osiągnąć jak najwięcej pod własnym względem, a nie, jak to mówią, wypełnia dziurę w ścianie i nic nie znaczy. - No i prawidłowo, nie ma co się przymuszać. - co prawda nie zgadzał się trochę z fragmentem o byciu świetnym w kilku rzeczach, bo życie doskonale pokazywało, iż zaniedbanie jednego tematu może mieć katastrofalne skutki. Tak naprawdę to wszystko się jakoś łączyło. Zaklęcia korzystały z najróżniejszych przedmiotów, których znajomość mogła ułatwić inkantację poszczególnych uroków, co powodowało, iż nawet ta przeciętna wiedza była bardziej przydatna niż jedna, szczegółowa. Ale Lowell się nie ograniczał pod tym względem i jeżeli coś go naprawdę interesowało, bez problemów wrzucał się w wir nauki, byleby jak najlepiej zrozumieć dany temat. - Słyszałem. Zastanawiałem się jednak nad tym, by, jeżeli stary dziad mnie nie przyjmie, albo iść na asystenta uzdrowiciela i w wolnym czasie dawać korepetycje, albo iść na aurora. - przyznał szczerze, choć wolałby uniknąć trzeciej opcji ze względu na jej dość niebezpieczną tematykę. Mimo to podszkolił się z tej dziedziny na tyle, iż nie narzekał, a i wiedza w postaci medycyny polowej mogła być kluczowa przy wielu skomplikowanych akcjach. Poszli zatem na basen, gdzie nie było zbyt dużo osób, a i przeciętny wzrost pozwolił Julce na wykrycie, w którym miejscu chłopak obecnie się znajduje. Następnie wszedł do wody i zaczął lekko pływać, nie oddalając się aż nadto od dziewczyny. - Ja tam pierdolę stereotypy. - zastanowił się na początku. - Wiesz, gdyby były prawdziwe, to zapychałbym dziurę w ścianie, siedziałbym na kuchni i gotował, tudzież piekł jakieś gówna, a Ślizgoni ze swoimi sadystycznymi zapędami by mnie gnębili podczas srania w kiblu, wsadzając przy okazji łeb do muszli klozetowej. - wzruszył ramionami, kiedy to powrócił do stania, wszak nie zamierzał być nieuprzejmy podczas tego dialogu pod względem mowy własnego ciała. - Robicie swoje i wam to wychodzi. To się liczy, a nie to, co ktoś o was pomyśli. - lekko się uśmiechnął. - Tym bardziej, że w naszym wieku większość ma już w sumie w dupie ten podział na ludzi mniej lub bardziej popierdolonych psychopatów walczących fanatycznie o czystość krwi, kujońskich no-lajfów bez życia towarzyskiego z charakterem dziwoląga, głupich idiotów mylących odwagę z debilizmem czy jednak pizd po tęczowej stronie mocy. Bez obrazy dla nikogo oczywiście. - różne opinie chodziły po domach i skrajne z nich były bardzo krzywdzące, a wraz z poleceniem Julki, zwyczajnie oddał się pływaniu, korzystając początkowo ze stylu motylkowego. Czuł jednak inny rodzaj satysfakcji pod względem Pucharu Domów - satysfakcji, że dał z siebie wszystko i mimo iż nie udało się uzyskać celu w namacalny sposób, stał się znacznie lepszym człowiekiem. Zrozumiał swoje błędy, nie mógł ich odpokutować w większości sytuacji, ale za to zyskał wiele bliskich osób, które były dla niego ważniejsze od tego typu rzeczy, jak chociażby właśnie to wyróżnienie, tudzież uhonorowanie. - Lecę jako opiekun. Podejrzewam, że będzie ciężko. - wziął głębszy wdech, kiedy to przystanął i oparł się ramionami o krawędź basenu, by tym samym przez krótką chwilkę odpocząć. Czepka nie miał, więc musiał początkowo odgarnąć włosy dłońmi, które, mimo że wcale nie były takie długie, potrafiły przeszkadzać. Z czepkami się nie lubił mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. - Jak ma być zimno, to niech będzie kominek czy coś innego, jak ma być ciepło - niech zamontują w pomieszczeniach klimatyzację... - chociaż druga opcja była dla Lowella bardziej przyjemna, to jednak za duża ilość ciepła szkodziła. - Oby nie było tak, że będziemy mieszkać w dżungli jak rok temu, gdzie nie było nawet łazienek. Serio. - zaśmiał się lekko, zanim to nie położył się na wodzie i nie wziął głębszego wdechu, korzystając z chwili wolności. - Jak podchodzisz w ogóle do tego wyjazdu? Chce ci się, nie chce ci się? I masz jakieś inne plany poza odpoczynkiem? - zaintrygowało go to.
Stereotypy faktycznie bywały krzywdzące. Faktem niezaprzeczalny jednocześnie było to, że ludzka natura potrzebowała wsadzić kogoś w konkretne ramy, ustawić go na odpowiedniej gablotce, z odpowiednim podpisem. To znacznie ułatwiało wiele spraw, choć równie wiele utrudniało. Krukoni? Kujoni i dwie lewe ręce do sportu. Gryfoni? Silni, odważni, ale i nierozsądni i w gorącej wodzie kąpani. Ślizgoni? Proste, czarodziejskie SS. A Puchon? Puchon to Puchon. Nie byk, nie krowa, taka dupa wołowa. Niekiedy te stereotypy miały swoje odbicie w rzeczywistości, nawet dosyć często. Ale patrzenie na kogoś przez pryzmat tego, kim był albo z jakiego domu pochodził, dawało pewien obraz człowieka, ale nie jego pełnię. Stanowiło raczej wstęp do powieści, w której się trzeba było zanurzyć. I tak oto Puchoni uczyli się więcej i ciężej, niż którykolwiek inny dom. Krukoni, te blade wieszaki z nosem w książkach, wygrały wszystkie mecze quidditcha. Poziom jedynie trzymali Gryfoni, a właściwie jeden, który był duży, silny i odważny. A przy tym stereotypowo głupi, co przypłacił straconą kończyną i pogrzebaniem marzeń o zawodowej grze w quidditcha.
Felek nie musiał się z nią zgadzać w kwestii nauki. A ona nie musiała się zgadzać z nim i było to coś zupełnie normalnego. Mieli zupełnie różne charaktery oraz podejście do życia. Felek miał mnóstwo zainteresowań i starał się liznąć wszystkiego po trochu, co było godne podziwu. Brooks podchodziła do wszystkiego z krukońskim rozsądkiem i pragmatyzmem. Mając dwie godziny wolnego czasu, wolała poświęcić go na latanie, zamiast na naukę OMNS. To w końcu latanie, a nie znajomość szkodników zamieszkujących szkolne jezioro, miały stanowić jej chleb powszedni przez najbliższe (oby) długie lata.
- Na aurora? Dobry pomysł. Jak się nie lubi skurwysynów. I życia. I swoich kończyn – odpowiedziała z uśmiechem. Sama miała dosyć urazogenny zawód, ale nigdy w życiu nie zamieniłaby obrywania tłuczkiem na machanie różdżką i łapanie jakichś wykolejeńców, którzy chcą cię wpakować do grobu. Wolała wykolejeńców, którzy chcieli ją wpakować jedynie do szpitalnego łóżka. – W każdym razie mam nadzieję, że jednak cię przyjmą. A płacą chociaż dobrze w tej szkole? – dodała zaciekawiona. – Czy robisz to raczej z potrzeby szerzenia wiedzy i dla benefitów pracowniczych: darmowego żarcia i dwóch miesięcy płatnych wakacji? Słysząc słowa chłopaka, charakteryzujące poszczególne domu, znalazła w nich odbicie swoich własnych poglądów. Przynajmniej większości z nich.
- Racja, Felek. Ale też, stereotypy nie biorą się z próżni. W kruczej wieży faktycznie świece wypalają się do końca, bo ktoś zakuwa po nocy. A wielu ślizgonów, których miałam nieprzyjemność poznać, była czystokrwistymi chujami, którzy wyżej srają, niż dupę mają. Bez obrazy oczywiście – dodała ze szelmowskim uśmieszkiem i zanurzyła się tylko po to, żeby usiąść na dnie, choć nie było ku temu najmniejszych powodów. Ot, drobne dziwactwa, które dodają życiu nieco kolorytu.
Kiedy po okresie pływania ponownie zatrzymali się przy drabince i pojawił się temat wakacji, poruszony zresztą przez samą Krukonkę, ta trzymała się sztywno metalu, jako że do dna brakowało jej całkiem sporo.
- W takim razie, jak mogę mieć prośbę. Nie sprawdzaj mi walizki – wyszczerzyła się jak głupia, gdy Felek potwierdził, że jedzie jako opiekun, a rozbawieniu na jej twarzy, dorównywało jedynie to w jej oczach.
- Jestem trochę rozdarta – przyznała szczerze, wciąż wesoło. – Z jednej strony myślałam o tym, żeby wsiąść w auto i sobie zrobić samotnego tripa po Europie. Z drugiej zaś wiem, że odcinając się od rodziny, internetu, wizbooka, Wysp i całej masy codziennych obowiązków, będę mogła w końcu psychicznie odpocząć. No i skupić się na treningu. To chyba właśnie ten zeszłoroczny wyjazd do Luizjany dał mi takiego kopa na cały rok, więc głupotą byłoby nie pojechać i nie powtórzyć tego.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Pią Lip 09 2021, 09:20, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
I tak oto wpakowanie kogoś w jedno, mniej lub bardziej kolorowe opakowanie, szło w zaparte. Głównie dzieci były podatne na te wpływy. Jedno trafiało do Krukonów, to chciało im przecież dorównać. Drugie do Gryffindoru, to pokazywało, co należy zrobić, by wyróżnić się odwagą (albo skrajną głupotą). Trzecie do Slytherinu, gdzie samo dormitorium okryte było w mrocznych, mniej radosnych barwach, wszak miał okazję je zobaczyć podczas pobytu w Pokoju Życzeń. Czwarte do Hufflepuffu, gdzie nawet Tiara Przydziału śpiewa, że trafiają do niego wszyscy inni. Udowodnienie innego podejścia niż z góry założonego wcale nie jest takie trudne, choć wiadomo - wymaga chęci. Bez nich osiągnięcie czegokolwiek granicy z cudem, choć posiadanie przy sobie cichego wsparcia zawsze jest tym czynnikiem, który powoduje, iż człowiek brnie do przodu. I to było piękne - tak samo jak różnice pod względem podejścia do przedmiotów. Nie narzucał swojego zdania na ten temat, a prędzej akceptował to, iż każdy człowiek jest inny. Nie chciał zmieniać tego - ta różnorodność wpływała na to, jak wiele od innych można się nauczyć i vice versa. - Dlatego myślałem o tym w ostateczności. Jakoś nie widzi mi się ryzykować i zamartwiać innych. - odpowiedział zaskakująco szczerze, bo jednak nauczył się w ciągu tych paru miesięcy bardzo ważnej lekcji - zaczął dostrzegać, jak wiele znaczy dla tych, na których się otworzył i których nie odtrącił. Nie chcąc tego psuć, jak również chcąc iść w lepszą stronę, porzucił dawne życie polegające na praktykowaniu czarnej magii z ryzykiem rykoszetu lub bieganiu po Nokturnie z dodatkowymi obrażeniami. Na miejsce głupoty weszła chęć stabilizacji, którą udało mu się osiągnąć. Związek, praca, dochody, znajomości. Wszystko znajdowało się w znacznie lepszym miejscu niż na początku marca. - Z tego, co słyszałem, to w zależności od doświadczenia. Mogę jednak liczyć na wynagrodzenie prawie - no dobra, nie do końca, ale no - dwukrotnie większe od tego, jakie mam w aptece. - jego też to zastanawiało. Prosty research pozwolił odkryć parę informacji na ten temat. - A powiem ci, że w sumie z tego i z tego. Praca jest dobrze płatna, mogę się dowiedzieć czegoś więcej na temat uzdrawiania od Huxa i Nory, do tego mam darmowe jedzenie, jakby mi rozwaliło dom, to mogę zamieszkać w Hogwarcie, no i wakacje, więc... No aż żal nie korzystać. - uśmiechnął się szerzej, bo to wiązało się z samymi fajnymi rzeczami. Co prawda odpowiedzialność za innych była równie ważna, ale już wcześniej organizował bardzo specyficzne zajęcia z Laboratorium Medycznego, z czym nie miał żadnych problemów. - Świece wypalają się dosłownie w każdym dormitorium, jeżeli ktoś chce mieć dobre oceny. - zamyślił się na krótki moment. - Jeżeli chodzi o Ślizgonów, to paru takich nieprzyjemnych typków spotkałem, ale nie zamierzam przez to wrzucać wszystkich do jednego worka. Wiadomo, trafiają się takie pojeby, ale w sumie takich pojebów spotkać można na każdym kroku, tylko o tym nie wiemy. - wyłamywanie się z tych krzywdzących struktur wcale nie było zbyt twardym orzechem do zgryzienia. Ci oznaczeni niebieskością własną determinacją udowodnili, jak można zdobyć Puchar Quidditcha i Puchar Domów jednocześnie, ale nie poprzez ciągłą, systematyczną naukę; Węże, mimo braku wszelkich form aktywności, brali się dosłownie za nabijanie punktów i chodzili na lekcje, wykazując nie podział na ludzi gorszych lub lepszych ze względu na czystość krwi, a prędzej własną ambicję. Ci obarczeni czerwonymi barwami potrafili się zjednoczyć, no ba - brnęli własnoręcznie do celu. Wiele razy przecież Lowell miał okazję trenować Percivala do tego, by zaklęcia szły mu lepiej. Teraz starał się poprawić własne wyniki Drake, któremu także pomagał. Gryfoni pozostawali uparci, ale przez tą upartość byli w stanie wydobyć z siebie znacznie więcej. Puchoni siedzieli natomiast po nocach i wkuwali materiał, co zdawało się być wyjątkowo dziwnym przedsięwzięciem. Lekko uśmiechnął się na prośbę dziewczyny dotyczącą tego, by jej walizka nie była sprawdzana. W sumie to się wyszczerzył, jakby jawnie na tacy Julia sprzedała informację na temat czegoś, czego nie powinna brać ze sobą na wycieczkę. Mimo to nie zamierzał jej wsypywać, gdyby rzeczywiście coś wzięła. Jako opiekun zajmował się wszystkimi na miejscu, nie przed wyjazdem. Dopiero gdyby coś się stało, musiałby interweniować. A wierzył, że Brooks nie jest głupia. - Kusisz, kusisz. - prychnął z widocznego rozbawienia, kiedy to ogniki w źrenicach okalanych przez czekoladowe tęczówki zdawały się widocznie zatańczyć. - Ale spoko, nie zamierzam nikogo sprawdzać. - kiwnąwszy głową, czasami lepiej jest nie wiedzieć, z czym jadą konkretne osoby. By koszmary się nie śniły po nocach i nie odbierały tchu. - Och, masz samochód? - podniósł kąciki ust do góry, bo nie słyszał, by ta miała cokolwiek ze sobą, a tu proszę - zamiar przełożył się na czyn, więc i w garażu pewnie stało już jakieś monstrum, o którym nie miał bladego pojęcia. - Z tripem po Europie może być naprawdę ciężko. Paliwo swoje kosztuje, do tego zmiana ruchu na prawostronny, choć idzie się przyzwyczaić oczywiście, inne ceny mandatów, prędkości, czy w ogóle czarodzieje mają jakąś nawigację? - zastanowił się poważnie, bo głównie to w sumie brał sobie telefonik w łapę, odpalał mapy tam, gdzie nie wzbudziłoby to podejrzeń, no i po prostu... jechał. - Czasami mam wrażenie, że magiczny świat jest sto lat za murzynami. - westchnąwszy, kontynuował. - Serio, w moim Ogniomiocie musiałem montować odtwarzacz płyt zasilany na akumulator, bo przecież jest to niezgodne z magią, żeby odtwarzać mugolskie płyty nagrane na kompie. Dramat. - a w większości przypadków to właśnie muzyka niemagiczna sprawiała mu więcej frajdy. - Zawsze w sumie możesz pojechać na jeden miesiąc do miejsca, gdzie mają odbyć się wakacje, a potem powrócić, by zrobić sobie tripa. To też jest jakiś plan. - zaproponował, bo w sumie rozumiał dziewczynę. Odcięcie się od źródeł informacji potrafiło ukoić zszarpane nerwy, a brak obowiązków pozwalał na bardziej swobodne podejście do życia.
Nie wyobrażała sobie Felka w roli aurora. Nie, żeby nie było w nim mroku, który tak kojarzył jej się z tą posadą. Nie brakowało mu również pazura, a chłopak potrafił zachować się jak kutas, czego była świadkiem. Mimo tego miał w sobie coś spokojnego i wyciszającego, a także jasne było to, że serce ma po dobrej stronie. Pomoc i uczynność były wpisane w jego naturę, ale bardziej widziała go w roli uzdrowiciela i nie bez powodu sam ex-puchon właśnie na tym skupiał swoje ambicje. A pójście do pracy, której się nie lubi, było dla niej najgorszym wymiarem kary od losu. Sama nie wyobrażała sobie, co by się stało, gdyby nagle jakiś pustnik ujebał jej łapę, a jej marzenia o długiej i bogatej w sukcesy karierze, straciłyby rację bytu. Bez pałki w dłoni i miotły między nogami, była kolejną zwykłą nastolatką, a jej nie interesowała przeciętność. Podawanie drinków w pubie albo praca w jakimś zakurzonym pokoiku w Departamencie Gier Ministerstwa Magii? Nope! Wolała robić to, co kocha i w czym jest najlepsza. I tego samego życzyła Felkowi, choć przecież mu tego nie powie, prawda?
- W takim razie albo w szkole płacą tak dobrze, albo w aptece tak słabo – puściła oczko, co nie było takie łatwe, z okularami przyklejonymi do twarzy. – W każdym razie kasa to nie wszystko, przynajmniej teraz, jak jesteśmy młodzi i nie mamy rodzin i dzieciaków. Zresztą, jak jest się w czymś zajebistym, to zawsze znajdzie się ktoś, kto ci za to nieźle zapłaci.
Sama nie mogła narzekać ani na pracę, ani na zarobki. Miała 19 lat, grała dla Anglii i dla Harpii i zarabiała więcej, niż powinna. A że była prostą osobą o niewielu potrzebach, to nawet nie miała co robić z zarobionymi galeonami. Najczęściej wydawała je na sprzęt sportowy dla bratanków. Nowe miotełki, nowe ochraniacze i piłki. Bliźniaki żyli z nią jak pączki w maśle, zyskując możliwości rozwoju, o których ona nawet nie śniła. Ona w ich wieku nawet nie miała pojęcia o istnieniu magii, a oni w wieku pięciu lat, uczyli się pod jej okiem zwisu leniwca. Jak nie braknie im charakteru i zapału, to za kilkanaście lat, brytyjskim światem quidditcha wstrząśnie duet krnąbrnych Brooksów, na co po cichu liczyła. No i najlepiej by było, gdyby grali dla Os z Wimbourne, a jak!
- Jasne, że nie ma co generalizować – stwierdziła przytomnie – ale z jakiegoś powodu tiara przydziela nas do konkretnych domów. To nie totolotek ani rzut kostkami. Nie bez powodu większość śmierciożerców była ślizgonami. Po prostu Voldi ze swoimi czystokrwistymi majakami trafił na odpowiedni grunt. W każdym razie jest jak jest, nie ma co drążyć. Liczy się zawartość serduszka, a nie kolor krawatu i tego się trzymajmy. – Potargała chłopaka po mokrych włosach i odepchnęła się mocno od drabinki, żeby już po chwili zasuwać jak jakaś syrenka czy inny delfin od jednego końca basenu do drugiego.
Pływanie sprawiało jej niemałą frajdę. Najbardziej lubiła pływać pod wodą. Raz, że było to znacznie trudniejsze. Dwa, panowała wtedy kompletna cisza, której jej często brakowało. Zwłaszcza gdy na co dzień miało się na głowie Szkotkę z ADHD i mały zwierzyniec, z cholernie atencyjnym i cholernie głupim krukiem na czele, który niezbyt dobrze się dogadywał z kotem. A jak się do tego doda, że kruk nawiązał przymierze z psem właśnie przeciwko kotu, to cała sytuacja nabierała dodatkowych rumieńców, a reparo było rzucane średnio raz dziennie.
Zawartość walizki Krukonki mogła stanowić powód do pogardy w białych oczach Voralberga, bo oprócz rzeczy tak oczywistych, jak ubrania czy sprzęt sportowy, zamierzała zabrać trochę zielonego rozluźnienia. I choć nie powinna o tym wspominać Felkowi, to wierzyła, że ten raczej nie będzie służbistą z kijem w dupie. Zresztą, są o wiele gorsze i bardziej niebezpieczne sposoby na spędzenie wolnego czasu, niż zaszycie się gdzieś z dala od ludzi, w otoczeniu przyrody i spalenie jointa przy muzyce i butelce druzgotkowego wina. To, że była sportowce nie oznaczało, że nie potrzebowała niekiedy się wychillować, zwłaszcza że nie robiła przy tym nikomu krzywdy, łącznie z samą sobą. Była człowiekiem, o czym niekiedy zapominano. Wiele osób widziało w niej cyborga bez serca, który nigdy się nie męczy, do wszystkiego podchodzi z chłodną rezerwą i nie ma prawa do własnych problemów, czy gorszego dnia. Najcięższą rzeczą w byciu pałkarka nie były treningi czy presja związana z meczami. Najtrudniejsze było sprostanie wyobrażeniom obcych ludzi, którzy mieli w głowie jakąś własną wersję Brooks, która w gruncie rzeczy była ciekawsza i bardziej idealna, niż ta prawdziwa.
- A, tak! Kupiłam ostatnio Pioruna. Zielonego! – podnieciła się nieco w reakcji na pytanie. Sportowe autko wciąż błyszczało nowością i zdążyła na razie zaliczyć jedynie trasę Londyn – Soton, ale jazda sprawiała jej mnóstwo frajdy i nigdy by nie przypuściła, że prowadzenie magicznego pojazdu może być równie ciekawe, jak latanie na miotle. – Akurat cena benzyny i cała reszta to tam pal licho. Większym problemem jest to, że nie wiem jak sprawić, by grała mi w aucie muzyka. Gdybyś miał jakiś pomysł, to chętnie cię wysłucham. I postawię piwo albo coś mocniejszego
Wyprawa do Soton, choć przyjemna, dłużyła jej się niemiłosiernie bez muzyki w tle. Co prawda podczas swojej listopadowej miotlarskiej podróży po Europie, również nie miała do czynienia z muzyką, to wtedy był jej najmniejszy problem. Przede wszystkim musiała się skupić, żeby nie zamarznąć nad Islandią i nie wpaść do morza. Albo, żeby dolecieć gdziekolwiek po trafieniu piorunem.
Szybko okazało się, że chłopak, a i owszem, miał sposób na muzykę, za co była mu wdzięczna. Teraz tylko będzie musiała znaleźć jakiegoś mechanika, który zna się na mugolskiej technologii, który jej to ogarnie, bo sama miała dwie lewe ręce do majsterkowania. - Ogniomiot? Nice, musisz w nim wyglądać jak nowojorski pimp z lat 70 – skomentowała i wyszła z wody. Czepek wylądował na ziemi, a Krukonka pozwoliła, aby mokre włosy spłynęły jej ciemnobrązową kaskadą na czoło i oczy. W ostatnich tygodniach jej zazwyczaj idealna grzywka żyła własnym życiem. Do tego słońce rozjaśniło jej włosy i przyciemniło lico, co było wyraźnym dowodem na to, że wakacje trwały na całego.
- Możliwe, że tak zrobię. Ale najpierw zobaczmy, gdzie nas zabiorą i jak będzie. Jak znowu będzie mnie stalkował jakiś duch pirata, to mój pobyt na pewno potrwa krócej niż miesiąc.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Mrok znajduje się tak naprawdę w każdym. Potrafi kryć się przez wiele lat... albo wydostać w najbardziej oczekiwany sposób. Spoglądając na to, jak jednak potrafiła ta strona zmienić ludzi, starał się ograniczyć samego siebie pod tym względem. Bo owszem, ta ciemność ciągle się w nim kryła. Gorsza natura, gorsza strona, bardziej niebezpieczna, z widocznym podejściem w postaci autodestrukcyjnej, a do tego, jakby nie było, mogącej skrzywdzić innych. Nie bez powodu ostatnio unikał używania czarnej magii, skoro wymagała ona negatywnych uczuć. Ponowne denerwowanie się na ojca, który pozostawił matkę, jak również na ojczyma, no cóż, spowodowałoby tylko i wyłącznie znalezienie się w zapętlonym kole, z którego ledwo co zdołał wyjść. I nie zamierzał ponownie wykonywać tego kroku, ażeby kroki ponownie stanowiły figurę idealną, powodując zabranie w objęcia tej chłodniejszej strony. Bez współczucia, bez miłości, bez jakichkolwiek pozytywnych elementów. Tak naprawdę było mu wstyd za słowa, które wystosował na Działalności Artystycznej, wszak teraz wiedział, jak mogły być krzywdzące. Mimo to czasu nie zmieni. To znacznie gorsze odbicie zostało w pełni opanowane i próba wydobycia go wcale nie byłaby trudna, a bardziej tragiczna w konsekwencjach. Tym bardziej, iż pozostawał świadom jej mocy niszczenia, która potrafiłaby rozszarpać na strzępy to, co zdołał zbudować. Nie sam, lecz z kimś innym. Z ludźmi dookoła, o których się troszczył, niezależnie od pochodzenia, posiadanych chorób czy czegokolwiek innego, co mogłoby spowodować niechęć. Mimo to czerpał z tego wszystkiego należyte doświadczenie, by być lepszym człowiekiem nie tylko dla innych, ale także dla siebie. Burza, jaka sforsowała jego życie, zamilkła, aczkolwiek mogła powrócić, gdyby tylko do tego dopuścił. Odgrodziwszy się w odpowiedni sposób, nie musiał się o to martwić. Gdyby jednak zaczął niszczyć budowlę, a wzmocniona bariera uległaby wątpliwościom, ponownie by upadł. Na kolana, by serce ponownie poddało się temu, co najbardziej znajome. - Podejrzewam, że zapewne obie opcje są prawidłowe. - uśmiechnął się, bo przecież jedno nie wykluczało drugiego. Prace mogły być z dwóch różnych światów - z jednej strony apteka nie oferowała niczego więcej poza wysiłkiem fizycznym wraz z obsługą klientów, dając marne grosze, a z drugiej strony Hogwart pozwalał na uzyskanie całkiem niezłej sumy wraz z wysiłkiem intelektualnym, ale jakim za to zadowalającym. Pomijając konieczność opiekowania się nad dzieciakami, które potrafiły wpaść na różne pomysły, nawet te nierealne. - Dokładnie. A jak się mieszka z kimś, to zawsze jest łatwiej. O pieniądze się nie martwię, a prędzej o to, że w aptece jedyne, co robię, to w sumie dostawa towaru, rozpakowywanie i obsługa klientów. Powtarzane monotonnie, jedno i to samo. - westchnąwszy ciężej, naprawdę się zaczynał dusić w tej robocie - głównie przez to, iż widać było, że miał okazję do tego, by jakoś rozwinąć własne skrzydła. Lubił jeździć samochodem, ale każda praca potrafi zbrzydnąć, gdy nie ma nowych wrażeń. W sumie, jakby nie było, zawsze stanowiło to ryzyko. Szkoda by było, gdyby jednak ktoś postanowił podjąć się kradzieży z uszczerbkiem na zdrowiu. Bo zarobki miał dobre. Ale możliwość samorealizacji zdawała się zaniknąć gdzieś w eterze obowiązków i braku możliwości przeczytania książki podczas kierowania samochodem. Oraz robienia innych rzeczy. - Czasami mam wrażenie, że nawet rzucenie prostego zaklęcia to totolotek. - lekko się zaśmiał, bo momentami tak rzeczywiście było. Gdy człowiek normalnie był w stanie rzucać uroki, a dochodziło do pojedynku, działy się naprawdę nieprzemyślane, dziwne rzeczy. - Dla mnie to takie samonapędzające się koło. Ślizgonów się nie lubi, bo są zwolennikami czystej krwi, Ślizgoni nie lubią innych, bo zamknięci są w półświatku, w którym to w sumie się wychowywali. Wiesz, o co mi chodzi. - zastanowiwszy się, kiedy to poprawił się w tej wodzie, kontynuował. - W większości przypadków, w szczególności w tamtych czasach, dzieciakom wpajano takie rzeczy, że czystość krwi ma znaczenie, jest najważniejsza, mugolaki nie powinni w ogóle istnieć. Przychodzą do Hogwartu, trafiają do tego domu, nadal wychowują się we własnym środowisku, bo przecież te same dzieciaki o tych samych poglądach, nie mając styczności z tym, z czym większość dzieci miała do czynienia, rodzice nadal wpajają te same schematy. - na krótki moment przerwał. - Próba uwolnienia się z tego uznawana jest jako forma buntu. Wstydu i hańby. Ale no, nie ma co drążyć. Za bardzo się rozgaduję, nawet jeżeli nie powinieneeeeeeem- - przerwał, podniósł obronnie ręce, bo nim się obejrzał, a byłby w stanie napisać na ten temat rozprawkę. Jego paplająca natura zdawała się być coraz to bardziej widoczna. Będąc poczochranym po mokrych włosach, rozluźniał się widocznie; nie miał powodu do tego, by się nad tym rozwodzić, kiedy powrócił z powrotem do pływania. I robił to swobodnie, spokojnie. Większość dzieciaków z mugolskich domów nie miała z tym żadnego problemu, dlatego wykonywanie jakichkolwiek aktywności w basenie wypełnionym wodą, było po prostu relaksujące. I człowiek nie zauważał, ile zdołał schudnąć, i człowiek nie męczył się aż tak szybko. Stawy nie pozostawały nadmiernie obciążone, choć w jego przypadku nie miało to aż nadto znaczenia. Mimo to taka forma ćwiczeń była na pewno czymś przyjemnym, do czego chciał wracać; tak samo do tego, że jednak nie powinien patrzeć do walizki dziewczyny. Nie zamierzał, bo to nie było w jego interesie. Gdyby miał prześwietlać zawartość każdego bagażu, to by się chyba zesrał z nadmiaru roboty. No, o ile Hampson by tego nie zorganizował, bo wtedy jednak musiałby pogrzebać, chociaż cenił sobie prywatność i nie lubił takich procederów, dlatego miał nadzieję, że uniknie tego typu przedsięwzięć. Sam przecież nie był robotem nakierowanym na wykonywanie jednego i samego, bez żadnych emocji. Może wcześniej. Teraz jednak zmieniał się niczym pogoda, raz czując irytację, innym momentem swoistą radość. Te zmiany nastroju były kojące, bo za każdym razem doceniał moment, kiedy wszystko powracało do normalności, a napięcie na umyśle ustępowało, dając tym samym możliwość bardziej luźnego wykorzystania wolnego czasu. Dopóki nie powodował swoim zachowaniem, iż kolejne wykrztuszenia słów były zarzutami, mógł korzystać z życia do woli - tak samo, jak ona. Każdy posiadał swój sposób na odpoczynek. - Mam nadzieję, że nie zielonego w postaci brudnego zielonego przypominającego jakieś moczary. - lekko się zaśmiał, aczkolwiek i tak czy siak zaakceptowałby taki stan rzeczy. Ludzie są różni i lubią różne rzeczy, a Piorun był idealnym środkiem do szybkiego transportu. Samemu stawiał trochę bardziej na klasykę, aczkolwiek Ogniomiot posiadał w sobie pewnego rodzaju styl. Choć i tak kupił nowszą wersję, wzorowaną na Cadillacu DeVille VIII, w związku z czym mógł zostać okraszony mianem grzesznika, ale miał to zwyczajnie w dupie. - Albo kup sobie przenośny głośnik na blutacza, co się będziesz pierdolić. Podłączasz telefon i elo, Spotify leci jak popierdolone. - najprostsze rozwiązania są najlepsze, a to zdawało się być akurat strzałem w dziesiątkę. Tym bardziej, że lepszy jakościowo głośnik był często lepszy od oryginalnego zestawu, jaki jest dorzucany do niemagicznych modeli. - Mam model wzorowany na ostatnim Cadillacu DeVille, więc w sumie aż tak nie wyglądam, no ale... - w sumie mugolski model miał zdolność widzenia pojazdów w mroku poprzez zastosowanie specjalnej kamery na podczerwień, ale oczywiście czarodziejscy projektanci musieli tę zajebistą funkcję usunąć. Wychodząc z wody, nie lubił momentu, gdy spotykał się z odkryciem mokrego ciała, no ale nie mógł na to nic poradzić. Musiał się przyzwyczaić, co nie stanowiło żadnego problemu. Sam wyglądał nie lepiej, ale odgarniając włosy do tyłu miał nad nimi jakąś kontrolę, gdy przyłożył wówczas zegarek do czytnika, gdzie się okazywało, że czas powoli ulegał skończeniu. - Nie przypominaj mi o tych duchach. Ja trafiłem na takiego, co mi opowiadał o rozmnażaniu aligatorów. PODZIĘKUJĘ. - zaśmiawszy się widocznie, westchnął ciężko. - Okej, jeżeli nie chcemy dopłacać, to musimy się zbierać. Jakieś plany po basenie? - spojrzawszy na nią, przeszedł sobie spokojnie poprzez płytki, ciesząc się wewnętrznie ze słoneczka, które dawało odpowiednie ciepło. Przecież je lubił, prawda?
Co tu dużo mówić. Prawdziwą sztuką, nie lada wyzwaniem, które stało przed każdym dorosłym, było znalezienie pracy, która była jednocześnie dobrze płatna, jak i interesująca. Taki komfort miało naprawdę niewiele osób. Reszta musiała wybierać: albo kasa, albo pasja. Jeszcze inni nie mieli ani satysfakcji, ani pieniędzy. Miała więc nadzieję, że Felek spełni swoje marzenia, a stary dziad Hampson przyjmie go do pracy, zwłaszcza że ciężko było o lepszego specjalistę z uzdrawiania. A że Pan Lowell potrafił w ciekawy sposób przekazać wiedzę, to była wiadomka, w końcu chodziła na spotkania labmedu.
Sama kompletnie nie nadawała się na nauczycielkę, nawet miotlarstwa. Tym bardziej doceniała więc tych, którzy uczyli. Jej brakowało cierpliwości do tych, którzy dopiero stawiali pierwsze kroki na quidditchowej ścieżce. Jak na ironię, była chyba zbyt dobra w tym, co robiła, przez nie potrafiła zrozumieć tych, którzy potrafili nieco mniej. Luzu nie miała nawet w stosunku do bratanków, których sztorcowała na każdym kroku. Całe szczęście, że bliźniaki to były harde chłopaki i zamiast smutnym podkówek, reakcją na jej słowa były ambitne spojrzenia. No i nie oszukujmy się. Fakt, że za każdym razem zabierała ich po treningu na lody, również miało w tym swój udział.
- Wiele ludzi nie docenia możliwości, jakie daje monotonia i powtarzalność – trąciła go przyjacielsko pod bok. I choć faktycznie opis pracy w aptece nie napawał optymizmem, to sama spędzała długie godziny, robiąc to samo, w kółko i w kółko. Dla Felka machanie w ten sam sposób drewnianą pałką, musiało być równie pasjonujące, co właśnie wypakowywanie pudełek z lekami.
Osoba Lowella z każdym spotkaniem stanowiła dla dziewczyny coraz większą zagadkę. Poznawała do z coraz to innej perspektywy. A fakt, że Felek okazał się takim gadułą? Zdecydowanie wolała go w takim wydaniu niż tego mruczka z początku roku. No i nie oszukujmy się. Wolała słuchać, niż mówić, więc pod tym względem się idealnie uzupełniali. Ex-puchon mógł się wygadać, a ona kiwać głową jak piesek na masce rozdzielczej w samochodzie. W kiwaniu głową i słuchaniu zawsze była dobra. Można by rzec, że miała do tego naturalny talent!
- Nie nie nie. W żadnym wypadku! Piękna butelkowa zieleń. Wygląda trochę jak „zielony szerszeń”. Kojarzysz ten komiks? – zapytała, poprawiając kąpielowy strój, który nieco się przesunął i wpił niewygodnie w jej ciało. Fanka motoryzacji była z niej żadna. Przy zakupie auta nie sugerowała się opiniami specjalistów, a własnym poczuciem estetyki. Auto miało być szybkie jak cholera i zielone, reszta ją nie interesowała. Nie miało to może zbyt wiele wspólnego z krukońskim racjonalizmem, ale czasem i kruczek musi zrobić coś spontanicznego i nie popartego logiką, a emocjami.
- Głośnik mam, ale czy magia w aucie nie będzie zakłócała jego pracy? – zapytała, bo nawet nie pomyślała o tym, żeby korzystać w pojeździe z mugolskiej technologii. Z góry założyła, że głośnik nie zadziała i nawet nie podjęła żadnej próby, by empirycznie sprawdzić, czy tak faktycznie będzie.
- Chyba bym wolała ciekawostki seksualne na temat gadów, zamiast tych cholernych szant. Wstyd się przyznać, ale do dziś czasem sobie nucę coś pod nosem, kiedy sprzątam albo gotuję. Co jak co, ale gust muzyczny to piraci mieli zacny.
Leave her Johhny, leave her, Randy Dandy Oh, Wellerman. Jej playlista wzbogaciła się w Luizjanie o kilka perełek. I choć duch okazał się być natrętnym dupkiem, który nie dawał jej spać, to była mu wdzięczna właśnie za to, że jak na trupa, miał całkiem żywe podejście do muzyki.
- Hmm. Jak dużo masz czasu? – zapytała, zakładając na stopy klapki. – W Dolinie Godryka jest salon SPA. Zbieram się z wizytą dobre pół roku i dojść nie mogę. Najwyższa pora to zmienić.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Tak naprawdę wiele osób wykonywało swój zawód z jednej, prostej rzeczy - konieczności zarobienia paru groszy. Z czasem, gdy miał okazję tak pracować na szpitalu, nie bez powodu czuł się bezsilny; rutyna ciągłego wymachiwania miotłą robiła swoje, a nikt przecież nie chciał robić kariery cały czas na sprzątaczu. Czy to poprzez ścieranie krwi do upadłego, czy jednak poprzez coś innego - czynność ta niosła ze sobą pewne wątpliwości. Czy można dowiedzieć się czegoś więcej o świecie poprzez kolejne wymyślanie metod na usunięcie niefortunnych plam na podłodze? Niespecjalnie. Chemikiem nie chciał zostać, w związku z czym zagazowanie pomieszczenia wcale nie znajdowało się w jego chęciach - gdyby te w ogóle postanowiły się oczywiście pod tym względem pojawić. Liczył zatem, że Hampson przyjmie go do tej roboty, a i wszyscy będą zadowoleni. Bo może nie był nader dobry z uzdrawiania - na litość merlinowską, nie był uzdrowicielem - ale już tyle razy miał okazję szyć własne rany, iż robił to wręcz mechanicznie. Cierpliwość posiadał. Wręcz momentami anielską. Jak inaczej można byłoby określić jego podejście do innych, jak chociażby mniej lub bardziej rozwydrzonych dzieciaków, które były młodsze od niego o prawie pięć lat? No właśnie. I nie miał tutaj na myśli partnera, a prędzej te jednostki, które przynosiły na siebie inny rodzaj problemów. Gadatliwy Eskil zdawał się być upierdliwy, natomiast Ana - z jakichś powodów niezrozumiała. Mimo to nie denerwował się i nie złościł na nich, bo nie miało to najmniejszego sensu. Krzykiem nic nie ogarnie, choć wiadomo, że cicha woda brzegi rwie i jeżeli kiedykolwiek dojdzie do sytuacji, gdy podniesie głos - na pewno zdoła przywołać odpowiednią dozę ciszy. Tej, której nikt po sobie by się nie spodziewał. Lekko się uśmiechnął, gdy przyjął trącenie w bok. Co jak co, ale był w ciut lepszym nastroju od poprzedniego, gdyż woda zawsze niosła ze sobą możliwość odpoczynku i relaksu. - To prawda. Na przykład ja. - zaśmiawszy się, był czasami zaczepialski. Ale taka już jego natura, kiedy to pojął, że ludzie wcale nie są demonami, jeżeli bliżej się ich pozna. A reagują podobną życzliwością - w większości przypadków - w związku z czym nawet jeżeli początki znajomości z Brooks były dość chaotyczne, tak zaczynał dziewczynę po prostu lubić. I nie przeszkadzało mu to, gdyż stanowiło to naturalny proces powstawania relacji międzyludzkich. Wcześniej nie miał takiego luksusu - prychał niczym kot na każdą możliwość interakcji, niepotrzebnie się spinał, bał dotyku. Teraz nie uciekał, no ba - lgnął do tego. Bardziej swobodnie czuł się wtedy, gdy mógł jakoś zrozumieć innych nie poprzez słowa, a poprzez mowę ciała. I być może dlatego stanowił dla Julii zagadkę. Z cichego chłopaka zmienił się w kogoś, kto bez problemu podejmował się prób kontaktu. Prawda była jednak bolesna - ukrywanie w sobie tej cząstki wynikało głównie z sytuacji, z którą to miał do czynienia w domu. Co prawda to wszystko zniknęło, ale gdzieś pod kopułą czaszki nadal siedziało. Czekało na możliwość obnażenia pazurów i pokazania, jak wiele rzeczy może być brutalnych. Mimo to pogodził się z tym jakoś - poprzez liczne sesje - a więc i zmiany były znacząco widoczne. Gaduła, przyjaciel, kolega wszystkich Puchonów, zmieniający się raz po raz partner. Wszystko szło w znacznie lepszym kierunku. Mógł zatem rozmawiać, a dziewczyna - bez problemu słuchać. Wcześniej samemu wolał wiedzieć, jakie ktoś ma zdanie; teraz bez problemu się tym dzielił. - I taki zielony to ja rozumiem! - lekko podniósł kącik ust do góry, jakby chcąc przekazać, że wie, co dziewczyna ma na myśli. Trudno, żeby było inaczej, skoro oboje korzystali z tego, co ma do zaoferowania niemagiczna popkultura. I to był akurat atut - możliwość korzystania z dwóch światów zdawała się nieść ze sobą wiele korzyści. Ale też, wiele wątpliwości. Nim się obejrzał, a przecież trudno było to wszystko pogodzić w jedną, logiczną całość. - Oczywiście, że kojarzę. - przytaknął dla pewności. Kwestia głośnika w aucie mogła być zadziwiająca, ale nie szkodziło przecież spróbować. Zresztą, dopóki nie sprawdzą, to nie dowiedzą się, czy magia wpływa na działanie przeciętnego blutacza. Przecież pikosieć brzmi zbyt uroczo i zbyt słodko, by mogła to zdzierżyć, prawda? A jednak mogliby się zdziwić. Kwestia właśnie chęci przetestowania tego wszystkiego, a skoro mają możliwość (podsumowując: Julia ma głośnik), nic nie stoi w sumie na przeszkodzie. - Wiesz, trzeba byłoby się przekonać. A jak nie przez blutacza, to przez auxa można spróbować po kablu. - większość tych przenośnych urządzeń miała ten wtyk, więc w sumie zakup odpowiedniego kabla mógł załatwić sprawę. Najlepiej z odpowiednim przeplotem, ekranowaniem i folią - żeby uniknąć wszelkich możliwych zakłóceń. Te cienkie kable nie współpracowały wraz z przepływem magii dookoła, więc w sumie tylko wojskowe, wręcz militarne zabezpieczenia, no cóż, były w stanie zapewnić idealną jakość. Chyba. - Ej, ale szanty są zajebiste, NIE SZKALUJ SZANT. - zaśmiawszy się, w radiu przecież ciągle szedł remix tego Wellermana, a więc i samemu znał cały tekst. Te bardziej sprośne wersje również utkwiły w jego pamięci i akurat z tego nie mógł być dumny. Wbrew pozorom to były bardzo dobre nuty, którym z trudem potrafił odmówić uroku idealnego dopasowania do codziennego prasowania koszul lub sprzątania pokoju. Ogarnąwszy się, wziął głębszy wdech - ach, nie ma to jak chlor - by następnie podnieść brwi na jej pytanie. - Mam dużo. Wolne wzięte, byleby odpocząć. - odpowiedział szczerze, a następnie zdziwił się na propozycję wstąpienia do salonu SPA. Nie był to zły pomysł, ale dlaczego akurat on? - Czy ty mi proponujesz wyjście do SPA? - zaśmiawszy się, nie dowierzał. - Zawsze się w sumie zastanawiałem, jak to jest. Dawaj! - ruszywszy w odpowiednim kierunku, nie miał w sumie nic przeciwko. Dbanie o siebie było ważne, nawet jeżeli dla innych facet w takim miejscu mógł być co najmniej dziwny.
Basen. To okazał się strzał w dziesiątkę. Brooks nie tylko miała okazję się nieco poruszać, nie pozwalając mięśniom na zbytnie rozluźnienie, ale do tego wszystkiego woda przyjemnie ją uspokoiła, jak zawsze zresztą. No i miała czas, żeby na spokojnie pogadać z Felkiem, który z każdym kolejnym takim spotkaniem, zyskiwał w jej oczach. Coś się w chłopaku zmieniło i było to aż nad wyraz widoczne. I dziewczyna była pewna, co było tego przyczyną. Nie zamierzała jednak poruszać tego tematu, gdyż, oczywiście, jej nie dotyczył, a rozmowa o związkach, zwłaszcza obcych, stanowiła dla niej drogę przez mękę. No ale! Były wakacje, oni mieli wolne, potrenowali, więc zasłużyli na nagrodę! A czy mogło być coś lepszego od wizyty w spa? Masaż gorącymi olejkami, jakaś błotna maseczka i martini z tonikiem. Przyjemne zwieńczenie przyjemnego poranka.