Do dyspozycji dla uczestników są cztery tory strzeleckie, wyposażone w tarczociągi oraz szeroki wybór arsenału broni, dlatego niezależnie od umiejętności każdy może znaleźć coś dla siebie. Są tu również instruktorzy, którzy w razie potrzeby chętnie wspomogą nowicjuszy.
Ostatnie dni w zamku nie było zbyt miłe. Nie wydarł się na uczniów ani nie dostał napadu padaczki w Wielkiej Sali, ale czuł się okropnie. Przez pierwsze dni był smutny, później zamieniło się to w złość którą ledwo hamował. Wpadł na pomysł odwiedzin w Mungu, spotkanie się ze specjalistą i wyjaśnienie sprawy. Kiedy już miał wyjść po wizycie ze szpitala pomyślał sobie o znajomej uzdrowicielce. Skoro jest już na miejscu to wypadałoby się spotkać. Odwiedził ją w gabinecie i umówili się na strzelnicy. Już od dawna tam nie byli więc wypadało odświeżyć nieco wiedzę strzelecką. Po każdej sesji Bjorn odczuwał ulgę, nie wiedział jak reaguje panna O'Keeffe, ale skoro chodziła z nim to raczej nie było źle. Drizzt zjawił się na miejscu chwilę przed umówioną porą. Opłacił wejście za siebie i swoją towarzyszkę, przywitał znajome twarze i wybrał środkowe stanowisko. Na dziś przewidziany był pistolet Colt M1911, stary wynalazek ale wciąż bardzo skuteczny i karabin ACR. Specjalnie wybrał te bronie bo były proste w obsłudze i nie miały dużego odrzutu. Nie chciał by Electra po przerwie zrobiła sobie albo komuś krzywdę.
Kiedy miało się na głowie pracę tak odpowiedzialną, jak uzdrowicielstwo, po prostu z człowieka uciekały wszelkie chęci na jakieś drobne rozrywki, o ile nie wiązały się z długim zaleganiem w pościeli... Electra tak dawno nigdzie nie wychodziła, że propozycja Bjorna dotycząca wspólnego spędzenia czasu na strzelnicy wydała się jej jak z innego świata. Z tego lepszego, więc nietrudno zgadnąć, że bardzo chętnie na nią przystała. O'Keeffe dotarła na strzelnicę w punkt o umówionej godzinie. Wiedziała, że on już tam będzie. Zawsze tak robił, wiedząc że blondynka nie miała kompletnego pojęcia na temat broni. A ona bardzo doceniała to zaoszczędzenie jej konieczności konfrontacji z tymi wszystkimi rodzajami broni. Strzelać mógł ją nauczyć, ale rozpoznawać nazwy już niekoniecznie. - Bjorn - Uśmiechnęła się szeroko na jego widok i lekko go uścisnęła - nieważne czy tego chciał. Z Electry już była taka uparta i przylepna osóbka, więc musiał się z tym pogodzić, będąc jej przyjacielem. Zerknęła na modele, które wybrał mężczyzna i skinęła z aprobatą z udawaną miną znawcy. - Jak dobrze znowu tu być. Nawet nie wiedziałam, że się stęskniłam. A jednak. Kiedy dopiero poznawała Bjorna, nie była przekonana do tego pomysłu. Ona, która zabawiała się w jogi i medytacje, miała dostać w ręce pistolet? Nie widziała tego. Tym bardziej, że znała swój brak umiejętności do przegrywania i jego konsekwencje. - To co? Jakieś rady dla przypomnienia? Uśmiechnęła się wesoło. Bardzo ceniła wiedzę swojego kolegi. A ona to była taką roztrzepaną kobietą, zawsze musiał jej przypominać to, co najważniejsze, żeby zaraz nie skończyła z jakimś wybitym przez odrzut barkiem. Tym bardziej po tak długiej przerwie.
Czekając na przybycie Electry zaczął rozbierać i składać pistolet. Teoretycznie było to zabronione, ale właściciel strzelnicy na to pozwalał. Znał Szweda od jego przybycia do Londynu, wiedział o problemach zdrowotnych i niektórych zamiłowaniach. Jednym z nich było właśnie składanie broni, sprawdzanie czy jest poprawnie złożona i czy nie brakuje jakiejś części. Kiedy Drizzt był w wojsku właśnie przez taki małe niedopatrzenie jeden z żołnierzy stracił palce kiedy broń wybuchła mu w ręce. Dzisiaj też myślał o tym nieszczęśliwym wypadku, ze smutnych wspomnień wyrwała go Electra. Znając jej sposób przywitania wyciągnął ręce i krótko pomasował ją po plecach kiedy się przytuliła. Od czasu śmierci narzeczonej Bjorn nie wszedł w tak bliski kontakt z inną kobietą, zazwyczaj odsuwając się na jakąkolwiek próbę kontaktu cielesnego. W przypadku panny O'Keeffe chcąc czy nie chcąc musiał to robić, więc zamiast za każdym razem się wyrywać zaadaptował się do sytuacji. -W takim razie dobrze postąpiłem, że do Ciebie wpadłem. Strzelanie rekreacyjne przynajmniej dla mnie jest jak używka. Kiedy chce poczuć broń w rękach mogę tutaj przyjść i wyżyć się w bezkrwawy sposób. Mężczyzna czasami tęsknił za czasami przed chorobą, kiedy ratował towarzyszy broni. Niemal w tym samym momencie przypominał sobie o bestialstwie wojny i nostalgia mijała. Tyle co on się naoglądał to wystarczyłoby dla trzech pokoleń. Nic dziwnego, że organizm się ostatecznie zbuntował i zaczął fiksować. Szkoda tylko, że w taki sposób. -Zaczniemy od pistoletu. a następnie złap go oburącz tylko nie kładź narazie palca na spust bo po takiej przerwie będzie Ci drgał i jeszcze przypadkowo w coś strzelisz. Pamiętaj o prawidłowej postawie ciała, jak nie pamiętasz to Ciebie skoryguję. Wymierz, połóż palec na spuście i go delikatnie naciśnij. Colt nie ma dużego odrzutu ale weź go pod uwagę by Ci broń nie wyleciała do góry. Po krótkim przypomnieniu wcisnął zawiesił tarczę na haku i wcisnął guzik by cel odjechał na 10 metrów. Następnie jeśli była potrzeba ustawił odpowiednio kobietę i na koniec założył jej nauszniki o których zapomniał. Sam ich nie potrzebował go przywykł już do dźwięków wojny, ale kobieta mogła jeszcze ogłuchnąć. Stanął obok niej i sam zaczął strzelać do swojego celu.
Doskonale rozumiała Bjorna. Niby się mówiło, że czasami miało się ochotę kogoś po prostu zabić... A Electra i Bjorn, kiedy furia bywała zbyt duża, faktycznie takich wrażeń doznawali. To tak naprawdę nie była ich wina, nie mniej musieli sobie z tym radzić, na tyle, ile potrafili. - Zatem pierwszym miejscem, w którym w razie potrzeby powinnam cię szukać, będzie strzelnica, a nie Hogwart? - uśmiechnęła się lekko. Blondynka sama nie posiadała takiego miejsca, które byłoby lekiem na wszelkie troski. Strzelnica, nawet jeśli ją polubiła, należała do Drizzta i kobieta nawet nie śmiała tego podkradać. - Pamiętam - odparła krótko. Wzięła Colta i przez chwilę go ważyła w ręce, przyzwyczajając się do jego ciężaru. Odetchnęła, ustawiając się w stabilnej pozycji, która trochę kojarzyła jej się z postawą do walki wręcz. Zgodnie z sugestią Bjorna, zaczekała, aż ustawi odpowiednio tarczę i delikatnie skoryguje ułożenie jej rąk, i dopiero wtedy położyła palce na spuście. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, kiedy Drizzt nałożył jej nauszniki, o których na pewno by sobie przypomniała w momencie, gdy hałas ponad kilkudziesięciu decybeli zaatakowałby jej słuch. Mężczyzna miał punkty za większy refleks. Przez kilka długich sekund celowała do swojej tarczy. Jak Electra radziła sobie z problemami na strzelnicy? Umieszczała je na swoi ceowniku. Teraz wyobraziła sobie na tle tarczy jednego starszego uzdrowiciela w Mungu, który naprawdę doprowadzał ją do szału. Zawsze doszukiwał się dziury w jej pracy, uważając ją za zbyt mało kompetentną do posiadania tytułu uzdrowicielki. Wystrzeliła, a odrzut, który mimo uprzedzenia trochę zlekceważyła, sprawił, że musiała cofnąć się o krok. Ale broń utrzymała. Jej następne strzały były bardziej satysfakcjonujące. Przynajmniej miała pewność, że trafiały w cel. Kiedy jej magazynek się skończył, przyciskiem przybliżyła swoją tarczę, żeby ocenić efekty. - Chyba ścięłam trochę włosów wymyślonemu współpracownikowi - skomentowała swój pierwszy, nieudany strzał. - Ale korpus i głowa też jest. Nawet jeśli celowałam w środek. Chyba tylko raz czy dwa udało jej się wycelować prawie idealnie w okrąg najwyżej oceniany. Czasami bywała więc zazdrosna o wyniki Bjorna, nawet jeśli zawdzięczał je niezbyt przyjemnej przeszłości. - Popraw mi samoocenę i powiedz, że chybiłeś chociaż jedno.
Och, jak ona się cieszyła na to strzelanie! Właściwie od rana miała wybitnie dobry humor, mimo porannych zajęć w Hogwarcie i pilnowania zagubionych duszyczek na recepcji prawie do osiemnastej. Prawie, bo umówiona z Dorienem na tę godzinę musiała jakoś się wyłgać z pracowania do punkt szósta i rzuciła koleżance coś o chorym kugucharze, czy innym puszku pigmejskim, przebierając się w locie z szpitalnego mundurka w lekką sukienkę w drobne kwiatki i wybiegła do czekającego na nią mężczyzny. Taktycznie włosy rozpuściła dopiero po wyjściu z Munga - koleżanka na zmianie mogłaby zacząć węszyć, widząc, że Ruth, która przenigdy nie rozpuszczała włosów nagle rozpuściła długie fale z grzecznego warkocza, ale Wittenberg ostatnio dziwnie naiwnie podchodziła do tematu spotkań z Dorienem. Zakładała sukienki, nie plotła włosów, zawsze, ale to zawsze przychodziła wesoła i szczęśliwa, ogólnie promieniejąc coraz bardziej z każdym dniem. Ciekawe, że sama niespecjalnie zauważyła tę zmianę w swoim zachowaniu, choć fakt, że czuła się o wiele lepiej, niż jeszcze kilka tygodni temu działał zdecydowanie na korzyść chyba dla obojga. Kiedy dotarła na miejsce spotkania zaplotła na krótko swoje ręce wokół jego szyi i podarowała Dearowi ciepły powitalny pocałunek, po czym uradowana jak mała dziewczynka pociągnęła go do strzelnicy. I teraz wyobraźcie sobie minę pracownika tego wyjątkowego budynku, który zobaczył wchodzącego do środka poważnego, bardzo dobrze ubranego mężczyznę i roześmianą dziewczynkę w sukience w kwiatki. Cóż, mowę odzyskał dopiero po chwili. -Dzień dobry, mieliśmy rezerwację na osiemnastą trzydzieści, na nazwisko Wittenberg. Chciałabym tylko zapytać, czy udało się już państwu wymienić sprzęt na te nowe Hecklery, bo jeśli tak, to... - urwała słowotok, żeby kontrolnie spojrzeć na Doriena - Chcesz strzelać glockiem? Powiedz, że nie chcesz... - zmarszczyła brwi modląc się w duchu, żeby jej towarzysz sercabroni wybrał lepszą opcję. Tak jak ona lubił "to lepsze" wino, pozostając wiernym wytrawnym smakom, więc jeśli woli także Hecklery niż Glocki, albo przynajmniej dobrze teraz strzeli Ruth z miejsca zakochała by się w nim bez pamięci. O ile nie było już na to za późno...
Wyszedł z biura po czwartej. Zdążył zrobić jakieś drobne zakupy, wrócić do domu w Brighton, zjeść, przebrać się i nawet poleżeć na kanapie. Przyłapywał się na tym, że coraz częściej o niej myślał, wspominał jej promienny uśmiech, kuszący ton głosu i błyszczące, roześmiane oczy. Czekał na nią tam, gdzie się umówili. Był kilka minut wcześniej, upewniając się, że to on będzie jej wypatrywał, a nie odwrotnie. Już się tak nie denerwował jak przed oddawaniem żakietu. Tym razem nie miał dla niej kwiatów, z racji tego, że mogłyby na strzelnicy nie przetrwać. Gdy zarzuciła mu ręce na szyję, on objął ją w pasie. Nie za mocno, nie za lekko. Po słodkim całusie wziął ją za rękę i, nawet trochę podekscytowany, dał się poprowadzić do miejsca docelowego. Znał się na tym. Poniekąd. Chcąc pracować w Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof, musiał do końca szkoły uczęszczać (pomimo swojej szczerej niechęci) na zajęcia mugoloznawstwa, a potem zdawać z tego egzamin. Wbrew pozorom wiele ‘magicznych wypadków’ dotyczyło Mugoli, a jako amnezjator Dorien musiał z nimi obcować. Tłumaczył sobie, że to wszystko dla dobra ich magicznego świata. Dlatego też, ku wszelkim środkom ostrożności, Dear miał niejakie pojęcie o broni palnej. Sam przed sobą nie chciał się przyznać, że ten temat nawet mu się podobał. Był taki… męski. Wiedział, że są takie małe pistolety i długie strzelby, potrafił je załadować i rozbroić, wiedział, że kula może rozprysnąć się w ciele ofiary i trzeba wtedy wyjąć wszystkie kawałeczki. Ale to nazewnictwo…? Nic mu nie mówiło. Przytaknął dziewczynie, mruknął, że skoro tak, to wybór jest oczywisty. Cokolwiek ona by wybrała, to było tym oczywistym. Taktyczny unik od odpowiedzi. Jeszcze nie wiedział, że przy Ruth był totalnym amatorem.
Była tak zaaferowana końcem szkoły, nowym etapem w życiu, a przede wszystkim nową sytuacją, w którą się wplątała z Dorienem, że zupełnie nie zauważyła, jak zaczęła traktować spotkania z nim jakby znali się od lat. Pocałunki na dzień dobry były dla niej już pewnego rodzaju normą przy widywaniu się z przystojnym Brytyjczykiem, tak samo jak naturalne, czułe uśmiechy, którymi obdarowywała go raz po raz. Coraz bardziej oczywistym stawało się dla niej to, że jeśli napisze do niego list, to będzie na nią czekał w umówionym miejscu, a jeśli w swoim przypływie szaleńczej, dziecięcej radości pociągnie w nieznane miejsce także nie będzie protestował. Nie analizowała tego, chyba właśnie z tego powodu, że wyniki tejże analizy mogły okazać się zgoła nie takie, jakby sobie życzyła. Jednak Ruth żyła tu i teraz, stąd chłonęła jak najwięcej przyjemności ze spotkań z Dearem, roztaczając wokół siebie coraz szerszą aurę szczęścia. I tylko jeden szczegół wprowadzał do ich beztroskiej, lekkiej relacji pewien zgrzyt. Fakt, że Wittenberg naprawdę chciała się dostać do Departamentu Katastrof za swoje umiejętności. Bliższe kontakty z pracownikiem mogły wzbudzić niebezpieczne podejrzenia i całkowicie przekreślić jej szanse na etat. Na szczęście Dorien był nie tylko przystojny, ale też wyrozumiały, więc nie miał (jak na razie) o to pretensji. Cóż, jeśli chodzi o strzelanie to Ruth wystrzelała z dziadkiem setki kul i może nawet zgodziłaby się na instruktora, gdyby nie fakt, że chciała tu pobyć sama z Dorienem, dlatego kiedy przystał, bardzo zresztą zachowawczo, na "te lepsze" bronie, kobieta dogadała się ostatecznie z pracownikiem strzelnicy, który bardzo sprawnie przygotował im dwie kabiny, samemu już przymierzając się do wytłumaczenia im zasad i warunków bezpieczeństwa. Sama Ruth ostatkiem rozsądku powstrzymała się od podskakiwania jak piłka, kiedy przechodziła przez próg salki, mimo że wciąż trzymała Doriena za rękę. -Przepraszam, do czego służy to pudełko na ścianie? - zapytała rozbrajająco uroczym tonem i z miną małej, naiwnej dziewczynki wskazała ręką na przeciwległą ścianę, kiedy upewniła się, że wszystko, czego potrzebują instruktor wyłożył już na blaty. Wymusiła na nim bardzo ludzki odruch obrócenia się we wskazanym kierunku i wtedy też momentalnie puściła rękę Doriena, znikąd wydobywając różdżkę i ciskając zaklęciem w mugola, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. -Somnium Dulcis. Mężczyzna osunął się po ścianie na ziemię, zapadając w mocny, aczkolwiek przyjemny sen, co ekspresowo sprawiło, że zostali sami z Dearem. Na szczęście w małej salce nie zamontowano kamer, przez co czar nie był właściwie żadnym problemem, choć fakt, że Dorien został sam z Ruth i dwoma pistoletami powinien już teraz zacząć go niepokoić... -Jestem bardzo ciekawa, jak to się będzie spisywać... - zwróciła się co prawda do Doriena, ale zajęła się przy okazji także ładowaniem swojego pistoletu. Chciała oddać trzy próbne strzały, zanim zaczną się pojedynkować na poważnie, a ciekawość nowego sprzętu zupełnie odwiodła ją od myśli, że Dear wcale nie musi umieć strzelać, ani ładować broni. Założyła słuchawki, kontrolnie spojrzała, czy Dear zrobił to samo, przymierzyła się i oddała trzy strzały. Tarcza przyjechała po chwili na zawołanie, przebita w siódemce, ósemce i na linii ósemki i dziewiątki. -O rany, jak dalej będę tak celować, to ślepy ze mną wygra - przyznała szczerze (!) zmartwiona i odłożyła pustą broń, zdejmując słuchawki. -To jak panie Dear, może małe zawody? Pięć kul w tarczę, poza tymi próbnymi. Jak wygram to... - przegryzła wargę, przykładając sobie palec wskazujący do ust i myśląc intensywnie nad tym, cóż by to odeń chciała w nagrodę - zabierzesz mnie do ogrodu botanicznego - wymyśliła w końcu uradowana, ale po sekundzie mina jej zbladła i zrobiło jej się okropnie, ale to okropnie głupio. Przecież Dear miał zupełne prawo nie znać się na broni. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby teraz dostała od niego ochrzan za takie nieuprzejme zachowanie... Mimo tego uświadomienia (a właściwie to przez nie) zastygła bez ruchu i zaczęła wpatrywać się to w mężczyznę, to w broń, która przed nim leżała. Bezmyślna dziewucha, wszystko potrafisz popsuć.
Kostki!:
Uskuteczniamy pięć strzałów. Na jeden strzał rzucamy dwiema kostkami. Suma oczek to wynik na tarczy (od 2 do 10), natomiast 11, 12 - kula w ogóle nie trafiła w tarczę. Ruth za strzelanie Hecklerem nie dotyczą kostki 11 i 12 (przerzut do skutku).
Łał. Łaał. Naprawdę mu zaimponowała. Najpierw powaliła instruktora, żeby przypadkiem im nie przeszkadzał (a szkoda, bo może podpowiedziałby Dorienowi coś istotnego), a potem jakby nigdy nic oddała trzy strzały, i to bardzo dobre strzały. Zaskakiwała go na każdym kroku. I już nie miał na myśli tylko nieprzytomnego człowieczka, ale również jej umiejętności strzeleckie. Nie spodziewał się, że dziewczyna miała jakiekolwiek doświadczenie z bronią, a wyglądała – jak na młodą czarownicę – całkiem profesjonalnie. Widział to w pozycji jaką przyjęła, skupieniu, tym jak trzymała pistolet w dłoniach. Z tyłu głowy kołatało mu się pytanie ‘jak?’. Skąd miała aż takie doświadczenie? Kiedy dostał od niej list sądził, że musiała przechodzić obok i to miejsce na tyle ją zaintrygowało, że chciała spróbować. Po tym co zobaczył nie zdziwiłby się, gdyby Ruth była stałą bywalczynią tego miejsca. – A jeśli ja wygram, to … – wyglądał, jakby się chwilę zastanawiał – hmm… może zabiorę cię do ogrodu botanicznego? Nie mógł nie przyjąć wyzwania, kiwnął głową z uśmiechem. Spróbował przypomnieć sobie jak najwięcej z wykładów, tych szczątkowych ze szkoły i z późniejszych kursów już w Ministerstwie. Miał szczęście, że jego towarzyszka złożyła się do strzału jako pierwsza; później po prostu starał się ją naśladować. Przygotował się, rozstawił szerzej nogi i przymierzył. Oddał trzy próbne strzały, gdzie pierwszy wpadł zaledwie w piątkę, ale dwa następne przebiły tarczę w obrębie dziewiątki. Może się przyłożył, a może po prostu miał szczęście. Odłożył broń i splótł ze sobą palce obydwu dłoni, nieznacznie je wyginając i strzelając kostkami. Przez chwilę czekał na jej reakcję, ale tylko gapili się na siebie przez dosłownie trzy sekundy. – Ja zaczynam? – spytał, a gdy przytaknęła, znów złożył się do strzału. Poruszył głową na boki, nabierając skupienia. Gdy wjechała nowa tarcza, Dorien oddał pięć strzałów, jeden za drugim. Wszystkie trafił, a to już sukces. Obawiał się ogromnie, że kule polecą gdzieś na boki. Trafił w szóstkę, siódemkę, dziewiątkę. Potem ręka lekko mu zadrżała, w konsekwencji kula przedziurawiła tarczę w polu z numerem cztery. Ostatnia kula wpadła w szóstkę. Był naprawdę zadowolony ze swojego wyniku, choć zdawał sobie sprawę, że ta jedna dziewiątka to może być za mało, żeby wygrać pojedynek.
Było jej tak strasznie, tak strasznie głupio, że zachowała się jak rozpieszczona smarkula i nie czekając na nic ani na nikogo zaczęła sobie strzelać w najlepsze. Zrobiła przepraszającą minę i spuściła głowę w wyrazie słusznego kajania się, kiedy to Dear zamiast upomnieć ją, że nie powinna się tak przechwalać sam wziął broń, załadował, strzelił trzy całkiem niezłe próby i pstryknął palcami. Zamurowało ją wyjątkowo mocno, bo tylko otworzyła usta w wyrazie niewymownego zdziwienia, przez co nawet jego propozycja kolejnej wycieczki dokładnie tam gdzie chciała umknęła jej uwadze. Skąd on, na litość, potrafił tak strzelać? Krótką bronią? Czarodziej? Być może miał szczęście, albo po prostu podpasowała mu broń, ale jedno było pewne - jego status społeczny był potwierdzony i nikt nie mógł go podważyć, a Ruth właściwie była trochę znikąd i takie beztroskie strzelanie z mugolskiej broni nie było najroztropniejszym pomysłem. Czy postanowiła jednak przyhamować? A skąd. Dorien strzelił pięć razy i kobieta ponownie rozdziawiła buzię ze zdziwienia, patrząc na jego tarczę. Naprawdę miała plan, żeby nie pokazywać, jak strzela i zrzucić te próby z początku na szczęście początkującego, ale zliczając wynik Deara obudził się w niej duch rywalizacji i wprost słyszała już dumny ton jej dziadka, który zawsze chwalił ją najbardziej, kiedy wygrywała ze wszystkimi ważniakami od niego z pracy. Ha! Taka mała, w sukience, ale nie ma opcji, żeby Dead ją zażył jej ukochanym Hecklerem. Strzeliła cztery razy praktycznie bez przystanku, kula za kulą. Wszystkie trafiły obok siebie. Dopiero wtedy opuściła nieco broń, żeby dać sobie sekundę oddechu. -Ale dostaniesz... - pokiwała głową z satysfakcją i strzeliła ostatni raz. Pewna siebie chybiła i ostatecznie trafiła tylko w szóstkę, przez co kiedy tarcze obojga były już przy nich, pistolety zostały unieszkodliwione a słuchawki grzecznie odłożone na miejsce Ruth zmarszczyła gniewnie brwi, widząc swoje śliczne dwie siódemki i dwie ósemki praktycznie w jednym miejscu i jakąś marną szóstkę zupełnie z drugiej strony. Co za wstyd, Dorien przynajmniej był konsekwentny i nie strzelał po całej tarczy. -Gratuluję drugiego miejsca - powiedziała z uśmiechem, po raz kolejny dziś zawieszając mu ramiona na szyi - Nie mówiłeś, że nie tylko analizowanie katastrof i podrywanie studentek tak dobrze ci wychodzi - przegryzła wargę rozbawiona do granic i pocałowała go krótko, tym razem w policzek. -To jak z tą kolacją? Chyba musimy najpierw odczarować pana... - wskazała na śpiącego mężczyznę za nimi sugerując, że zanim wyjdą powinni zrobić coś z pracownikiem. Najlepiej byłoby go po prostu przenieść do rejestracji, wtedy sam musiałby się martwić tym, że niefortunnie przysnął w pracy. No co za pech!
Nie patrzył na tarczę, do której strzelała. Patrzył na Ruth. Nawet nie czuła na sobie jego wzroku, tak była skupiona. Wątpił w wygraną, ale przecież nie to się liczyło. Ta drobna dziewczyna w zwiewnej sukience zwyciężyła czterema punktami. Pogratulował jej, a kiedy zarzuciła ręce na jego szyję, przytulił ją do siebie i rozpromienił się, gdy dała mu całusa. – Wiele rzeczy doskonale mi wychodzi. A szczególnie to podrywanie studentek. Dobrze, że pracujesz do osiemnastej, zdążyłem przed tobą obrócić jeszcze dwie – uśmiechnął się zadziornie, sugerując, że oczywiście żartuje – Ale żadna z nich nie potrafi tak strzelać. W ogóle nie dorastają ci do pięt. Faktycznie, pan, który się osunął pod ścianą, mógł stanowić pewien problem. Na całe szczęście obydwoje byli całkiem uzdolnionymi czarodziejami. Po krótkiej naradzie przetransportowali pana do miejsca, w którym ich przywitał i umieścili go na fotelu. Dorien, choć wcale nie musiał, ingerował nieco w pamięć jegomościa, wymazując ich zupełnie z jego wspomnień. – Kolacja aktualna. Musisz być okrutnie głodna. Zabiorę cię do świetnej restauracji, mam nadzieję, że jeszcze tam nie byłaś. Ale nie powiem ci, co cię czeka. To niespodzianka. Otworzył drzwi i po dżentelmeńsku przepuścił ją jako pierwszą.
-Tak. – Gregres rzucił krótko, kiedy jeden z instruktorów zapytał go, czy używał już kiedyś pistoletu automatycznego. – Strzelałem kiedyś z jednego… O, to był dokładnie taki, jak ten. – Ruchem ręki wskazał na znajdującą się w gablocie broń. – Ma niezłą moc. – Spojrzał na instruktora, a jego spojrzenie mówiło nie mniej nie więcej, niż „oszczędź mi nudnej gadki i daj w końcu postrzelać”. Colton znał się trochę na pistoletach. Swego czasu ojciec co tydzień zabierał go na strzelnicę, gdzie wylewał swoje wewnętrzne frustracje, celując w tarcze. Młody zastanawiał się wtedy, skąd w tym człowieku tyle złości. Nie wystarczyło piekło, które każdego dnia rozpoczynał na nowo w ich domu. Na wyrzucenie całej agresji, nie starczyłoby mu życia. Gregers nie miał pojęcia, czemu udał się właśnie tutaj. Ostatnio nogi prowadziły go w coraz to nowsze, dziwne miejsca, których nie odwiedzał wcześniej. Puby i bary wydawały się już nudne, a oglądanie wstawionych niby-par, które traktowały lokale, jak prywatne sypialnie, zaczęło przyprawiać Norwega o mdłości. Jego życie stawało się coraz bardziej płytkie i monotonne, a myśl o tym, czego najbardziej w tym życiu brakowało, była cięższa, niż każda inna. Westchnął ciężko, po czym wziął do ręki jeden z pistoletów i przez chwilę oglądał go uważnie. Obracając broń w dłoni, zastanawiał się, jak to możliwe, że strzelanie może odprężać. Czy dźwięk wystrzału pozwala docenić nastającą po nim ciszę? Nie myśląc jednak za wiele, przymknął jedno oko, obrał odpowiednie ustawienie i wycelował w tarczę. Trafił. Nie w sam środek, ale jak na początkującego, było całkiem nieźle. Zadowolony, dmuchnął w lufę tak, jak to robili w mugolskich filmach i uśmiechnął się do siebie. - A ma pan może… - Zaczął, kierując wzrok w stronę instruktora, ale to, na co natrafiły jego niebieskie oczy, na dobre parę minut odebrało Coltonowi mowę. Pistolet, na szczęście nienaładowany, upadł z hukiem na ziemię. Drobna, tak dobrze znana mu sylwetka pojawiła się tuż przed nim. Ona stała sobie, jak gdyby nigdy nic i majstrując coś przy rewolwerze, zerkała w jego stronę. Tak, jakby przyszli tu razem. Jakby nic się nie zmieniło. – Powiedz, że już pamiętasz.. - Zwrócił się do Sary. - Wszystko sobie przypomniałaś i znalazłaś mnie tutaj, prawda? – Nie chciał przyjmować żadnej innej odpowiedzi. – Puścili cię do domu i przyszłaś porozmawiać. Nie musisz nic mówić. Było bardzo nudno bez ciebie. Komplet talerzy w szafce kuchennej trochę mnie smucił i nawet sam myślałem, żeby pobić połowę. A, co do jedzenia, to mamy w mieszkaniu mnóstwo czekolady. Najlepszej, mówię ci, mleczna, albo z orzechami, zajebista. I nasz kot, na pewno pamiętasz kota, ma się dobrze. Karmiłem go codziennie i teraz wygląda raczej, jak niedźwiedź. Taki spasiony, poważnie. – Swój monolog skończył dopiero wtedy, kiedy zabrakło mu powietrza. - Bardzo mi ciebie brakowało.
To była ewidentnie pierwsza myśl w głowie Sarenki, która spoglądają na dziwnego gościa na strzelnicy, wydęła dolną wargę. Nie dość, że pracowała tutaj z jakimiś dziwnymi osobami, które lubiły sobie pofolgować z lufą czy innym karabinem w ręce; aby z dziecięcą radością powystrzelać później wszystkie wesoło dyndające tarcze na całej strzelnicy - to jeszcze w całej pięciotygodniowej karierze na strzelnicy, nie zdarzył się jej jeszcze taki amant. Dziwny amant, chociaż buźkę miał całkiem ładną. Otwierając szeroko oczy już miała go opieprzyć za upuszczenie rewolweru na zadeptaną podłogę, gdy jego słowa dość znajomo kołatały jej w głowie. Marszcząc nieco nosek przez jedną długą chwilę wydawać, by się mogło, że być może coś ogarnęła z jego jeszcze dziwniejszego monologu, gdy nagle uniosła wskazujący palec na wysokość jego czoła i niczym dziecko, po prostu go w niego stuknęła, aby się opamiętał. - Podrywasz mnie czy założyłeś się o coś z kumplem? Może z tym frajerem, co siedzi na bramce? - spytała z beznadziejnie bezradną miną i kucając przed nim, chwyciła palcami upuszczony pistolet i dmuchając w niego, aby pozbyć się kłaków z kurzu; podniosła jedną brew ku górze - Jeżeli z tamtym, to niefajnie. Zawsze wszystko przegrywa, ale takie już życie przygrywa. - wypaliła mądrze i bez zastanowienia pewniej złapała za grzbiet broni, nieopatrznie ustawiając palce na spuście. Jej wina, że tak się wygodniej trzymało? Zadzierając nieco głowę do góry z każdym jego kolejnym słowem, coraz mocniej marszczyła czoło i od biedy dmuchała w swoją rudą grzywkę. Z całej siły powstrzymywała się od niemego przytakiwania mu i mamrotania pod nosem, że trafił się jej kolejny psychofan, który najwidoczniej umiał ją znaleźć i na tej głupiej strzelnicy. Ułożyła usta w dzióbek na wieść, że niby mają wspólnego kota i, że koleś lubi rozbijać talerze. To całkiem fajne hobby, ale co ona ma niby z tym wspólnego? Ma do niego wpaść pogłaskać kota i rozbić mu o podłogę trzy kubki i pięć talerzy? Chyba, że to jakaś nowa metoda podrywu na kotki. Kiedyś jej rodzicielka mówiła, że starsi panowie lubią takie niewinne rudzielce jak ona zapraszać do piwnic i innych podziemi na kotki i inne sierściuchy. - Ile masz lat? - przerwała mu w połowie i mierząc go podejrzliwie, nieopatrznie zacisnęła mocniej palce na rewolwerze. Pukawka niemal od razu zareagowała i wystrzeliła gdzieś przy stopie blondwłosego. Na całe szczęście nabój niewinnie wbił się w ochronną podłogę - dokładnie tak samo jak Sara swoje niewinne spojrzenie w oczy wyższego. - Luz, przeżyjesz - zawyrokowała spokojnym głosem i uśmiechnęła się dość szeroko. I wtedy coś do niej dotarło. - Ej, to ty byłeś u mnie w szpitalu! Zamachnęła dziko ręką w powietrzu w której dzierżyła jego pistolet. Obróciła się do niego tyłem, aby odłożyć tą super zabawkę dla dorosłych na specjalny stolik i wtedy starszy mógł dostrzec, że wisząca na niej kurtka przypominająca bardziej te amerykańskie z nazwiskami na plecach; niemal świeciła swoimi literami układającymi się w cwaną nazwę:
COLTON O1
W końcu może nosić sobie kurty z własnym nazwiskiem, bo kto jej zabroni? Tak samo jak może mieć tatuaże, a zwłaszcza ten jeden szczególny, bo na serdecznym palcu. I chociaż Sarenka nie była w ciemię bita, to zaraz odwróciła się do niego z inną bronią; jakąś dłuższą i chyba nawet fajniejszą. - Więc mnie znasz, superowo. - wymruczała pod nosem i rzucając mu lufę, wzdrygnęła lekko ramionami. - Ale na kotki w piwnicy nie dam się nabrać, no weź. Jak chcesz ze mną randki, to powiedz to prosto z mostu, a nie jakieś podchody robisz jak małolat. Wybuczała niemal zrezygnowana. Jednak z wariatami trzeba ostrożnie postępować!
- Podrywam cię, a tamtego gościa w ogóle nie znam. – Rzucił zupełnie szczerze, kiedy podjął ostateczną decyzję. Zdecydował o tym, że stanie na wysokości zadania. Zdecydował, że odbuduje ich związek krok po kroku tak, jakby zaczynali wszystko od nowa, bo… Bo przecież zaczynali. Było to trudne zadanie i niejeden by się po prostu poddał. Niejeden rzuciłby to wszystko w kąt i szukając nowej miłości, powoli zapominałby o dawnych uczuciach, ale Gregers był… Stały. Gregers każdego dnia budził się z nadzieją, że to właśnie dziś zobaczy jej drobną sylwetkę w drzwiach ich wspólnego mieszkania. Że znów jak gdyby nigdy nic usiądą razem w salonie i przegadają całą noc. Bo żadna inna obecność nie była w stanie mu jej zastąpić. Była wyjątkowa i dlatego po prostu nie mógł odpuścić. Nie potrafił także dlatego, że to ona czyniła go kimś bardziej wartościowym. Ich pozornie sprzeczne charaktery uzupełniały się, tworząc wspólną całość. Tworząc perfekcję. - A ile byś mi dała? – Posłał jej charakterystyczny zadziorny uśmiech. Nie spuszczał wzroku z jej czekoladowych oczu. Tak, jakby chciał nacieszyć się widokiem Sary na zapas. Jakby chciał zapamiętać każdy szczegół jej twarzy najlepiej, jak potrafił. Ale przecież nigdy nie zapomniał. Utkwiła mu w pamięci. Był wyczulony na zapach jej włosów, dźwięk sprężystych kroków, na dotyk delikatnych opuszek palców. W całym tym zachwycie ledwo zarejestrował huk, pistoletu, który prawie przestrzelił jego stopę na wylot, a cały ten incydent postanowił skwitować krótkim: - Luz. – Które wypowiedzieli w tym samym momencie, tworząc całkiem zgrany chórek. Gregers uśmiechnął się szeroko. – Widzisz? Pasujemy do siebie. Mogłabyś być moją dziewczyną. – Oznajmił, śmiało robiąc krok w jej stronę. –Powiem ci więcej. Możesz w to wierzyć, albo nie, ale zanim straciłaś pamięć, byłaś moją… dziewczyną i chcę, by tak zostało. Dlatego chodźmy stąd, zanim zrobisz mi dziurę w stopie i zapraszam cię na cokolwiek chcesz. Możemy iść do herbaciarni, albo kupię ci gdzieś czekoladę do picia. Jeśli wolisz, skoczymy na ognistą, czy piwo kremowe, chociaż wolisz chyba tą pierwszą opcję. Spacer po parku też wchodzi w grę. No i mam, a właściwie mamy mieszkanie. Tobie na pewno by się spodobało, bo przecież wiesz… Sama je urządzałaś. Zamiast rozpaczliwie szukać zdjęć i innych dowodów na ich wspólną przeszłość, postanowił przekonać ją do siebie na nowo. Wiedział, że potrafi, a wrodzona pewność siebie okazała się w tym momencie jego ogromnym atutem. - Byłem i widzisz? Spotykamy się znowu. To musi być coś w rodzaju przeznaczenia, prawda? Wierzysz w takie rzeczy, Saro? – Jedną ręką przejmując od niej pistolet, drugą pogrzebał w kieszeni, by wyjąć z niej paczkę ich ulubionych papierosów. – Idziemy na zewnątrz? Nie odmówisz chyba? – Odłożył lufę gdzieś do gablotki i nie czekając na odpowiedź, kiwnął instruktorowi na pożegnanie. - Podoba mi się twoja kurtka. Muszę sobie ogarnąć podobną. – Zerknął jeszcze raz na ich nazwisko, wyszyte z tyłu i uśmiechając się do siebie, ruszył na zewnątrz. W słońcu dnia twarz Sary wydawała się jeszcze bardziej rozpromieniona. I w jednej chwili poczuł strach. Ogarnęło go przerażenie. Okropne poczucie, że ich spotkanie, to tylko sen, który za chwilę dobiegnie końca. Bał się, że już za parę sekund znowu zobaczy pustą sypialnię. Że otoczy go głucha cisza. Że ona zniknie, a on zostanie sam. Znowu. Zacisnął powieki i otwierając je na nowo, modlił się tylko o to, by napotkać jej wzrok. Była i patrzyła na niego, a czekoladowe oczy koiły duszę. - Opowiedz mi coś. – Poprosił i wyjął z paczki papierosa, częstując wcześniej rozmówczynię. – Opowiedz mi coś, bo lubię, jak mówisz i lubię twój głos.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Sam nie wiedział, co go natchnęło na strzelnicę - może chciał ponownie zwyczajnie pobyć samotnie, rozładowując pewnego rodzaju agresję skierowaną wobec sobie na biednych tarczach służących do rozwalania za pomocą pocisków o określonym kalibrze? A może zwyczajnie siedzenie w domu po wycieczce w Meksyku wydawało się być zbyt złudną rzeczywistością, by móc sobie na to pozwolić? Co jak co, ale wziął jeszcze, wbrew wszelkim pozorom, dodatkowy urlop - musiał odzyskać siły. Musiał się zająć sobą, a przede wszystkim tą cholerną raną, o którą tak wcześniej nie zadbał - i która zaczęła go coraz bardziej alarmować swoim stanem, że jednak coś jest nie tak i powinna natychmiast uzyskać trochę atencji. W tym celu, stety lub niestety, musiał jeszcze raz ją otworzyć, tym razem bez znieczulenia adrenaliną jak podczas walki, korzystając do tego zabiegu z zaklęcia Scalpello, by następnie pozbyć się zabarwionej na nietypowy kolor mieszanki krwi z ropą. Nie należało to do najprzyjemniejszych rzeczy - może prawą ręką było mu łatwiej operować, co nie zmienia faktu, iż ewidentnie powinien to robić ktoś, kto nie jest pozbawiony zdrowego rozsądku jak on - narzucający się niczym kłoda, mający w głębokim poważaniu własny stan zdrowia, jakby ono rzeczywiście nie istniało. Octenisept może zadziałał, nie wiedział, nie miał dostępu do oficjalnych, magicznych eliksirów, zdany jedynie na to, co znalazł w podręcznej apteczce. Z tego powodu postanowił nie leczyć rany przez dwa lub trzy dni, zamiast tego zastosował bandaże, obserwując kolejne etapy zasklepania się, ewentualnie zmieniając wcześniej nałożone opatrunki. Zdziwiło go to, aczkolwiek dało jednocześnie do zrozumienia, że świat pozbawiony magii wydaje się być w związku z medycyną światem o wiele trudniejszym, bardziej skomplikowanym. O wiele bardziej... niebezpiecznym? Podobno niewiedza powoduje, że patrzy się na rzeczywistość przez różowe okulary, niemniej jednak różnorakie zadrapania wydawały się być tym samym czymś o wiele gorszym niż zazwyczaj. A może po prostu dramatyzował? Westchnąwszy, otworzył drzwi, dostając się tym samym do pomieszczenia, zostawiając w szatni najmniej potrzebne rzeczy, odziany w prostą, kratkowaną koszulę. Spojrzenie przeszyło pomieszczenia oraz tory, do których dostał się bez konkretnego problemu. Charakterystyczne, chłodne tęczówki spojrzały na dostępny arsenał broni, zastanawiając się nad tym, z czego powinien na początek skorzystać - na razie nie zamierzał pchać się w rewiry zarezerwowane dla bardziej ogarniętych w tym temacie. W jego oczy wpadł karabinek M4, aczkolwiek na razie postanowił skorzystać z bardziej przyjaznych dla początkujących strzelców pistoletów - długo wahał się między Glockiem a Berettą 92FS, aczkolwiek postanowił tym razem postawić na włoską markę. Wziął głębszy wdech, biorąc w dłoń niezbyt ciężki pistolet, tym samym ponownie zapoznając się z jego konstrukcją - bez problemu zdjął blokadę, ustawił się, a przynajmniej miał taką nadzieję, w odpowiedniej pozycji - niestety, nogi nie były rozstawione podobnie do barków, zaś ten lewy ewidentnie zdawał się mimo wszystko wychodzić poza miarę, być mniej napięty. Palec ustawił na spuście, skupił się, wycelował na muszce w oddaloną tarczę - i strzelił. Niefortunnie, nie trafił zbyt prosto.
C. szczególne : Jest blondynką, ale farbuje włosy na brąz. Ma sporą bliznę na środku klatki piersiowej po działaniach czarnej magii, na które została wystawiona dość długi czas. Pieprzyk nad wargą po lewej stronie.
Na strzelnicy jesteś stałą bywalczynią. Dobrze cię tu znają. Witają się z tobą, ale żaden z instruktorów tu nadzorujących nie ma nawet czelności na ciebie spojrzeć. Raz jeden chciał cię wyrwać, to powaliłaś go jednym ciosem. Szanują cię, ale trzymają się na dystans. Dobrze wiedzą, do czego jesteś zdolna, a tego, czego jeszcze nie wiedzą — nie zamierzają się przekonywać o tym na własnej skórze. Mugole, magiczni jeden pies. Lubisz, kiedy oni wszyscy trzymają się od ciebie z daleka. W swoim życiu tolerujesz zaledwie kilka osób. Bardzo dobrze pamiętasz Lowella. Masz pamięć do twarzy. Jako auror nauczyłaś się, że każdy szczegół jest ważny. Wasza znajomość opierała się jedynie na pewnym wydarzeniu z przeszłości, jeszcze jak chodziłaś do szkoły, strzelnicy i Thomasie. To on was poznał. Potem wasz kontakt się urwał — po zaginięciu Toma. To i tak wiele, jak na twoje znajomości. Nie jesteś osobą zbytnio towarzyską, nienawidzisz nawiązywać nowych znajomości. Przyzwyczaiłaś się, że robisz to tylko na chwilę, głównie, bo tego wymaga od ciebie aurorstwo. Nie troszczysz się o innych. Chociaż tych ważnych dla siebie pilnujesz. Podobnie jest z Lowellem. Wysłałaś mu sowę i zawarłaś jedno konkretne zdanie, a ten pisze, że nie wie, o co chodzi. O życie, kurwa o życie. Robisz głęboki wdech, sięgając po P226. Lubisz to miejsce, a niewiele jest takich rzeczy, które darzysz sympatią. Mają tu wiele rodzajów broni, duży wybór, a wiesz, co mówisz, byłaś na niejednej strzelnicy. Zatrzymujesz na chwile powietrze w płucach, po czym oddajesz kilka strzałów do tarczy. Robisz wydech, kiedy pociski trafiają w cel. Czekasz, aż biała kartka z czarną sylwetką nadjedzie i sprawdzasz, jaka jest twoja celność — bezbłędna, chociaż dobrze wiesz, że mogłoby być lepiej. Zerkasz na mugolski zegar. Jeszcze ma czas i tak przyszłaś tu za wcześnie. Już dawno nie spędzałaś z nim, chociażby kilku chwil. Pracujesz, a on chodzi do szkoły, aczkolwiek to nigdy nie było dla ciebie przeszkodą. Nie chcesz, żeby spotkało go to samo co Thomasa. Felinus jest jednym z tych tolerowanych przez ciebie i na swój sposób ważny, chociaż wiesz, że w żaden sposób nie jesteś w stanie okazać swojej troski — nie w taki sposób jakby oczekiwał świat. Zawsze gonisz za złem i wymierzasz sprawiedliwość, jednak wiesz, że nikogo nie zbawisz. Naprawiasz albo niszczysz. Tak było z Thomasem, okazałaś mu litość, miłosierdzie. Tylko ty tak naprawdę wiesz, co się z nim stało. I tak już zostanie.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dawno tutaj nie bywał. Czy czuł się na siłach, by jakkolwiek odpowiadać na potencjalne zarzuty stawiane przez Phoenix? Niespecjalnie. Niewiele czasu minęło od wydarzeń z Opuszczonej Wieży, czego był doskonale świadom. Noc ta była traumatyczna, jakoby próbująca tym samym przyczynić się do powstania dodatkowych skrzywień na własnej psychice. Nie chciał do tego dopuścić - za wiele razy upadał i się wznosił, żeby jeszcze raz zaakceptować znajdowanie się na samym dnie własnego żywota. Wiele obrazów nadal utkwiło w jego pamięci i nie chciało schować pazurów, w związku z czym student zmagał się z niepewnościami względem tego, co miało tam miejsce. Wywiad. I chociaż miał już okazję odpocząć, jakoś wewnątrz nie był wypoczęty. Ciało reagowało normalnie, w normalnym również rytmie działało, oczy nie były podkrążone, skóra zdawała się być bardziej promienna i opalona w stosunku do ostatnich kilku miesięcy. Mimo to nie dawał po sobie poznać, iż coś jest nie tak, kiedy wchodził na strzelnicę, okazując wszelkie należyte papiery. To prawda, wyglądał nadal młodo, ale wraz z postępującymi, kolejnymi latami w Hogwarcie, zdawał się mieć bardziej męskie rysy twarzy. Mniej dziecinne, bardziej dojrzałe, co umożliwiało mu uniknięcie od czasu do czasu pokazywania chociażby własnego dowodu osobistego. Pewne rzeczy powinny pozostać w nim, bez konieczności spowiadania się, skoro i tak już otrzymywał dodatkową pomoc. Westchnął jedynie - charakterystycznie, poprawiwszy białą koszulę, na którą to nałożył kompletnie niepasującą, rozpinaną bluzę z kratką w środku. Jakoś lubił ją ostatnio mieć na sobie, eksperymentować z wieloma zaklęciami, a możliwość wchłonięcia przez nią Protego zdawała się być całkiem praktyczną rzeczą. Lewa ręka, no cóż, nadal bolała, niemniej jednak nie mógł z tym niczego zrobić. Opłaciwszy odpowiednio pobyt, samemu nie wiedział, czego oczekuje od niego Northwood, w szczególności po takim czasie. Nie mając z nią kontaktu od dawna, Lowell podejrzewał, iż obowiązkowa rozmowa wcale nie musi tyczyć się tylko i wyłącznie tematów powiązanych z jego własnym życiem. Może dotyczyć także czegoś mniej widocznego, czego pozostawał doskonale świadom. Z wyposażenia wybrał tym samym Berettę Px4 Storm; zawsze ciągnęło go do wyposażenia spod rąk i schematów śródziemnomorskiej ludności. Samemu nie wiedział, czy będzie jednak strzelał; dawno tego nie robił, pozycja pewnie nie ta, umiejętności pewnie również nie te. Prawa ręka nie nadawała się do perfekcyjnego, idealnego wręcz celowania, chociaż zapewne poradziłaby sobie jakoś radę. Ostatnio preferował korzystanie z lewej, choć teraz - kiedy to przywracał samego siebie do porządku po upadku ze schodów - wątpił w jej zdolności. - Hej. - przywitał się w dość prosty sposób, spoglądając na dziewczynę czekoladowymi tęczówkami, by subtelnie, bez nachalności, wyłapać jakiekolwiek możliwe do zauważenia zmiany. Dawno nie miał okazji z nią rozmawiać - w szczególności w takich okolicznościach, gdy samemu nie wiedział, do czego to wszystko może doprowadzić. Spokój emanował z jego twarzy, kącik ust delikatnie uniósł się do góry, kiedy to wziął głębszy wdech, sprawdzając blokadę iglicy w wybranym przez siebie pistolecie. - Nie spodziewałem się kompletnie tego listu. - jakiś początek, jakiś zalążek, a może dziwna wiara, że część rzeczy się ułoży? Już dosyć widział, by dostać kolejny wpierdziel; siniaki znajdowały się na całym ciele, ale te były skutecznie przykryte przez materiał ubrań. Nie chciał o tym myśleć, w związku z czym miał nadzieję, iż to właśnie Phoenix wprowadzi go w tok rozmowy, którą chciała właśnie przeprowadzić.
C. szczególne : Jest blondynką, ale farbuje włosy na brąz. Ma sporą bliznę na środku klatki piersiowej po działaniach czarnej magii, na które została wystawiona dość długi czas. Pieprzyk nad wargą po lewej stronie.
Lubisz go. Może przekonasz się do niego jak do Thomasa. Chociaż na swój sposób każdy z nich był inny. Patrząc na Lowella, widzisz w nim kawałek wszechświata przesiąkniętego dobrem. Wkurza cię to. Zazdrościsz mu, że mimo zmęczenia, jakie ukrywa w swoich oczach tak naprawdę nigdy ta dobra część, która go zdobi, nigdy nie umrze. Nie możesz tego powiedzieć o sobie. Wiesz, że dzięki temu i też masz swoje zalety, ale za jaką cenę. Nie czujesz się dobrze, mierząc się z ludzkimi emocjami, uczuciami, które spadają jak ciosy od innych. Nie wiesz jak ich pocieszać, chociaż całe życie obserwowałaś, jak się zachowują. Wydawało ci się to nie twoje. Przez większość życia myślałaś, że to ty jesteś zepsuta, a potem, że oni. Teraz uważasz, że to nie ma znaczenia. Nie kryje się nigdzie pojęcie normalności. Granice zawsze wyznaczałaś sama, chociaż niedawno to inni zaczęli ci wyznaczać linie, których nie możesz ot, tak przekroczyć. Pozwalasz im, gdybyś tego nie robiła, już dawno chcieliby dopasować cię do swojej normalności, dlatego dostosowujesz się — jak każdy. Nie widziałaś go tak dawno. Wydaje ci się, jakbyś patrzyła na kogoś obcego, a jednak gdzieś kryje się wrażenie, że go znasz. Wygląda całkiem dobrze, a może zawsze tak wyglądał. Nie dostrzegasz nic niepokojącego. Przyglądasz mu się dłuższą chwilę, kiedy się pojawia i wita z tobą, jakbyście widzieli się wczoraj. Obserwujesz, jak sprawdza blokadę iglicy. Nie odpowiadasz żadnym "hej", "cześć", ani "dzień dobry". Nie zamierzasz też nagle uściskać go, jakbyś nie widziała go całe życie. Thomas również nigdy nie liczył na wylewność od ciebie, chociaż czasami sam pozwalał się ponieść radosnym uczuciom, ale szybko sprowadzałaś go na ziemie. Nie wiedziałaś, czy cię za to lubił, a może nienawidził. - Strzelaj. - Wskazujesz mu, żeby nie czekał chwili dłużej. Zapewne nie przychodził tu, odkąd urwał się wam kontakt. Odkładasz broń, stajesz obok niego, mając zamiar wyłapać każde napięcie mięśnia, drżenie czy niepewność. Nie spodziewał się, a czy ty się spodziewałaś? Wysłałaś mu list. Może dopadła cię nostalgia albo coś innego. Jednak nie zamierzasz ujawniać tych uczuć nawet przed sobą samą. Czekasz, aż odda strzały. Dopiero kiedy unosi broń i zamierza puścić kule w obieg. Tylko wtedy mówisz: - Co się dzieje? Nie oczekujesz, że cię usłyszał. Hałas padających kul. Słuchawki, które zakładacie na uszy, przy oddaniu strzałów. Wyczekujesz, jakby to tarcza, na której znajduje się cel, miała ci wszystko powiedzieć o tym, co się dzieje z Lowellem i o jego wszystkich tajemnicach. Chociaż wiesz, że to nie jest możliwe.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie był dobry. A przynajmniej nie wcześniej, skupiając się prędzej na własnych rzeczach, aniżeli na innych osobach, które mogły mieć znacznie większe znaczeniu w jego życiu. Dopiero od paru miesięcy przejawiał odmienne zachowania, dzięki którym rozumiał więcej, ale i tak czy siak czuł się niepewnie. Nie wiedział, jak zachowywać się w niektórych momentach, gdyż tak naprawdę musiał się wiele nauczyć. Może niósł ze sobą jakiś pierwiastek dobra, jakoby niewielką część, niemniej jednak tak samo - miał w sobie wiele mroku, który to nie wysuwał się na główny plan, a który to - jeżeli się wysunie - mógł nieść ze sobą ogromne zniszczenie. Felinus pozostawał pod tym względem niesamodzielny, choć i tak szło mu lepiej, niż miało to miejsce parę miesięcy temu. Nauczył się prosić o pomoc, zrozumiał, że poruszanie się wybraną ścieżką samotnie, no cóż, prędzej czy później prowadzi do upadku. Starał się skupić własną wiarę nie tylko na bliskich dookoła, lecz także w samym sobie, gdyż wcześniej jej w ogóle nie miał. Bo z czasem zaczął rozumieć, że ludzie, jeżeli znajdzie w nich cząstkę dobrych chęci i zamiarów, potrafią podnieść na duchu. Dawał sobie coraz lepiej rady z emocjami, jakie to w sobie dzierżył. Nie krył ich w większości - oklumencja niosła ze sobą wiele profitów i trenował ją w wolnej chwili, ale im bardziej przebywał z ludźmi, ci wymagali od niego, by reagował. By, zamiast być pustą, szmacianą lalką bez wnętrza, zaczął tętnić życiem. Bo istnieć można, ale czy to oznacza, że również żył? No właśnie. Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Raz po raz siebie zaskakiwał i musiał sobie z tym wszystkim radzić. Phoenix zdawała się zmienić. Nie była dla niego obcą osobą, poznał ją i jej charakter, niemniej jednak z upływem takiego czasu nic nie pozostaje wieczną grą. Wszystko idzie do przodu - jedni znajdują pracę, inni przeżywają tragedie ludzkie. Pozostawał tego całkowicie świadom i nie wykluczał, że pewne rzeczy, które miały miejsce w jej życiu - o ile miały - nie musiały być tymi dobrymi. Zawód, jaki dziewczyna wykonywała, zdawał się nieść wiele zagrożeń, o czym wiedział, jako że już wcześniej miał okazję do uzyskania dodatkowych pięciu klepek. Mimo to starał się początkowo skupić na sprawdzenie blokad - Beretta pozostawała o tyle ciekawą konstrukcją, iż, wedle wielu ekspertów, uważana była za idiotoodporną. Nie bez powodu; blokada iglicy, dodatkowe zabezpieczenia, do tego opuszczenie broni nie wiązało się z ryzykiem potencjalnego wystrzału. Northwood nie odpowiedziała, a on natomiast wykonał jej polecenie, odcinając się całkowicie od bólu, który przeszywał jego lewą rękę. Prawa nadal wymagała precyzji, o czym doskonale wiedział; założone słuchawki tłumiły doskonale każdy strzał, który to oddał z odpowiedniej pozycji i ustawienia własnych ramion. Nie było to jednak przyjemne. Asekurowanie siły, jaką wydobywała z siebie broń, pozostawała dość specyficzną czynnością, a nadal powracał do pełni sił. Mimo to nie pokazał niczego, co mogłoby wskazywać na potencjalne uszkodzenia, jakich się nabawił. Może celność nie pozostawała taka sama jak wcześniej, ale nie narzekał osobiście. Zauważył jednocześnie pytanie, jakoby wydobywające się w zagłuszonym środowisku, ledwo co dostające się do jego własnych uszu. Rozpoznawszy ruch warg, zrozumiał, o co dziewczynie chodziło. - Parę problemów osobistych. - okłamanie jej z tym, że nic się nie dzieje, nie przyniosłoby wymaganego przez niego odpoczynku. Wiedział, że ta nie jest głupia, ale też, pozostawał w pełni odpowiedzialny za własne czyny. Głupie zabranie dziewczyny nad strumyk zakończyło się tym, czym się zakończyło i nie mógł z tym niczego zrobić. Po pubach się kręcił, bo wynajmował pokoje, ażeby odpocząć od ludzi i w pełni magicznych dzielnicach zajmować się magią. Założywszy ponownie blokady, Felinus odłożył pistolet na stole, biorąc głęboki wdech. Szczerze? Rozmawianie o własnych problemach nie zdawało się być tym, co chciał robić. Mimo że Phoenix znał, to czy ona była tą samą osobą, co wcześniej? Spojrzenie czekoladowych oczów, spokojnych i harmonijnych, przeniósł tym samym na lico aurorki.
C. szczególne : Jest blondynką, ale farbuje włosy na brąz. Ma sporą bliznę na środku klatki piersiowej po działaniach czarnej magii, na które została wystawiona dość długi czas. Pieprzyk nad wargą po lewej stronie.
Nie znasz ludzi. Nie wchodzisz w ich psychikę. Nie chcesz zrozumieć. Nie lubisz rozumieć. Nie widzisz w tym sensu. Dbasz o swoich, reszta może zdychać. Nie jest wylewny, ty też taka byłaś i jesteś. Może zmieniłaś się w ciągu kilku miesięcy, lat — w końcu życie zafundowało ci niezły wycisk, ale także wsparcie ludzi, na których możesz liczyć mniej lub bardziej, jednak jedno wiesz na pewno — ważne to liczyć przede wszystkim na siebie. Inni są dodatkiem. Przyglądasz mu się uważnie, jak celuje, oddycha i naciska na spust. Rękę ma pewną, chociaż z chęcią przyczepiłabyś się do czegokolwiek tylko po to, żeby wyprowadzić go z równowagi i ujrzeć co ukrywa. Zwracasz wzrok na kule, które trafiają w cel. Jest dobrze, nawet bardzo dobrze. Skurczybyk albo ćwiczył, w co wątpisz, albo po prostu ma talent i nie wyszedł z wprawy. Wiesz, jednak że mogłoby być lepiej. - Lowell, jesteś kurewsko skomplikowany. - Mówisz, zdejmując wygłuszające słuchawki, które leżą ci teraz na barkach. Jego odpowiedź jest taka, którą sama byś udzieliła w jego wieku. Chociaż wcale nie jest już dzieckiem, każdy, kto nie opuścił murów Hogwartu, zawsze będzie dla ciebie smarkaczem. Może nie Lowell. Zawsze traktowałaś go jak znajomego od Thomasa. Miał on trochę przyjaciół, ale to Felinus zwrócił twoją uwagę. - Nie rób nic głupiego, szkoda byłoby oglądać te ładną buźkę w Azkabanie. - Wpatrujesz się w niego bez skrępowania, wiesz, że ludzie nie znoszą za długich spojrzeń. Sama też przyzwyczaiłaś się, że zbyt napastliwa obserwacja zwraca niepotrzebnie uwagę. Dlatego ponownie sięgasz po broń i nie pozwalasz mu odpowiedzieć, dopóki znowu nie wystrzelisz kilku pocisków w tarcze. Nie patrzysz na wynik, jakby cię to w ogóle nie obchodziło. Sprawdzasz magazynek i pozwalasz mu mówić lub milczeć, jeśli na to ma ochotę.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Od zawsze relacje ludzkie stanowiły zagwozdkę. O ile większość rzeczy można z łatwością wytłumaczyć, o tyle każdy człowiek wymagał indywidualnego podejścia do całokształtu jego własnego charakteru. Czasami trudno jest innych zrozumieć. Czasami słowa bliskich wybrzmiewają tak, jak nie powinny się wydostawać spomiędzy spierzchniętych warg. Homo sapiens od zawsze zmagał się z problemami na tle relacji z innymi, nie mogąc tak naprawdę zastosować jednego i tego samego leczenia na wszystkie bolączki. Odporność każdy miał ustaloną inaczej, czy to poprzez czysto rozumianą genetykę, czy jednak w wyniku doświadczeń i ogólnego wyniesionego z nich schematu działań. Lowell sam nie wiedział, poprzez co dokładnie działa. Matka nie zdawała się przekazywać głównie tych genów, z jakich czerpał przyjemność. Podwaliny w jego przypadku miał tak naprawdę ojciec i parę krzywych faktów z życia, jakie miał okazję parę lat temu prowadzić. Nie chciał jednak, by cokolwiek z tej części jego własnego życia - bardziej mrocznej i kompletnie mu nieznanej - przejmowało nad nim całkowitą kontrolę. Zmagał się z wieloma schematami, które to musiał w jakiś sposób opanować. Zdawał sobie z tego sprawę, będąc świadomym konsekwencji, do jakich może doprowadzić jego zdolność do autodestrukcji. Zmieniał się wraz ze spotkaniami z magipsychologiem, co było tym znacznym krokiem w jego dalszej przyszłości. Ciężkim, trudnym, wymagającym pokory, aczkolwiek tym, który zadecydował o tym, gdzie skończy. Kule trafiały zatem w cel. Może nie z tą samą, perfekcyjną dokładnością, jaką by sobie życzył, ale po przerwie, którą przeżył, było i tak dobrze. Odrzut mu nie przeszkadzał - a przynajmniej takie utrzymywał wrażenie. Lewy bark bolał i nie był z tego jakoś specjalnie dumny. Pod kopułą czaszki nadal znajdowało się wiele pytań w związku z Opuszczoną Wieżą, ale nie chciał do niej powracać, a przynajmniej nie teraz. - Zawsze byłem. - zdjął również słuchawki, by te otuliły spokojnie jego szyję, by potem znaleźć się na ramionach. Mało kto wiedział, co tak naprawdę siedzi pod kopułą jego własnej czaszki. Kryjąc się ze swoimi problemami, tracił tożsamość, którą to starał się w jakiś sposób pielęgnować. Dopiero od niedawna powracał jakoś do realnego życia, zapoznając się przede wszystkim ze samym sobą. Sprzęt do tłumienia wystrzału, no cóż, był całkiem ciężki. I przede wszystkim niewygodny; wytłumienie przez nawet krótki moment powodowało dziwny i skomplikowany powrót do rzeczywistości. Mimo to łatwo się dostosowywał do panujących warunków, dlatego wsłuchał się w następne słowa, trawiąc je na spokojnie i bez pośpiechu. No ba - sama Phoenix zdawała mu się dać czas na przemyślenie kolejnej odpowiedzi, choć nie miał ku temu żadnych wątpliwości, sprawdzając stan broni, jaką dzierżył w dłoniach. Dawno tego nie robił. Spoglądał zatem na nią spokojnie, czując na sobie spojrzenie ciemnych tęczówek oczu. Co odróżniało różdżki od zwykłego, mugolskiego pistoletu? To i to potrafi przecież zabić. Mimo to w czarodziejach nadal znajdowała się ta charakterystyczna wiara, jakoby mało kto miałby im zaszkodzić. Szkoda tylko, że rzeczywistość potrafi być zgoła inna, dlatego Lowell zachowywał szczególną ostrożność w wielu sytuacjach. - Spokojnie, znam zasady. Nie posunąłbym się do niczego, co by sprowadziło na mnie bezpośrednie kłopoty. - mruknąwszy po jej wystrzałach, które starał się zrozumieć, wiele rzeczy już tak naprawdę przyczyniło się do wielu kłopotów. Toninentia, która niechcący go musnęła, a przyczyniła się do nieodwracalnych uszkodzeń, Sectumsempra trafiona rykoszetem, atak pustników, a do tego jeszcze utrata jąder. Nie było tego jednak już widać - blizny zostały na zawsze usunięte. Choć pewne skrzywienia na psychice i dyskomforty pozostaną. Samemu ponownie strzelił; odbezpieczywszy blokady, ustabilizował strzał, by obserwować, jak tarcza zostaje ponownie przeszyta przez pociski odpowiedniego kalibru.
C. szczególne : Jest blondynką, ale farbuje włosy na brąz. Ma sporą bliznę na środku klatki piersiowej po działaniach czarnej magii, na które została wystawiona dość długi czas. Pieprzyk nad wargą po lewej stronie.
Wolisz dotyk broni. Ciężka, masywna lub lekka, ale nadal odpowiednio wyważona. Może też, że nie wychowywana byłaś w świecie magii od małego; różdżka zawsze znaczyła dla ciebie coś innego. Czarodzieje wiele tracili, nie chcąc poznać bliżej mugoli i na odwrót. Chociaż ci pierwsi mieli taką możliwość, ci drudzy już niekoniecznie — niczym jakiś podgatunek rasy ludzkiej. Nie widzącej, mniej magicznej i tępej. Na pewno zgodziłabyś się, jeśli chodzi o ojca i babkę. Staruszka jednak nadal szanujesz. Tej starej jędzy już nie; wiesz, że nawet po śmierci nie masz zamiaru dać jej spokoju. Nie naciskasz na wylewne rozmowy, sama takich nie lubisz. Jak ktoś chce gadać, pozwalasz, jeśli coś ci nie pasuje, no cóż, pierdolisz to i idziesz robić swoje. Nie chcesz wyciągać od niego szczegółów jego przeszłości, spierdolonego życia i tego typu rzeczy. Nienawidzisz, jak inni ci to robią, zapewne ludzie są jednoznacznie w tym zgodni. Wątpisz w jego słowa. Zna zasady. Niemal w myślach dajesz upust swojemu po wątpieniu. Sama znasz zasady i robisz, co się ci żywnie podoba. Zerkasz na niego podejrzliwie. Jak nie Azkaban to szpital? Wiesz, że czasami sama jesteś bliska granic obu tych miejsc, które niszczą życia i duszę. - Czego chcesz? - Pytasz, jednak widocznie nie oczekujesz odpowiedzi. To pytanie może mieć wiele odpowiedzi. Nie precyzujesz, ale też nie pozwalasz mu pomyśleć nad tym. Zaraz to dodajesz: - Zabawimy się. - Twój obojętny głos, nie zdradza niczego szczególnego. Zapewne ci, co cię trochę poznali, nie powiedzieliby, że zabawa występuje w twoim słowniku. Ładujesz broń. Zakładasz słuchawki na uszy i oddajesz strzały. - Trzy serie. Zliczymy punkty. Jeśli wygrasz, powiesz mi, czego chcesz, jeśli przegrasz, ja powiem ci, czego chce od ciebie. - Nie pytasz się go o zgodę. Nie liczysz na żadne dyskusje, czy opór. Postanowiłaś.
Każdy świat wiąże się z pewnymi wyrzeczeniami. Posiadanie skrajnych schematów zachowania, tudzież niechęć do drugiej strony barykady, wiązała się głównie ze stratami. Zrozumienie zasad działania poszczególnych światów umożliwia wykrzesanie z nich pełnego, bardziej widocznego dla ludzkiego oka potencjału. Możliwość posiadania dokumentów wszelakiej maści i wybronienia się poprzez własną inteligencję, zdawała się mieć kluczowe znaczenie. Dzięki uzyskanym papierom, Lowell mógł jeździć nie tylko magicznymi pojazdami po czarodziejskich alejkach, lecz także mechanicznymi samochodami po całkowicie pozbawionych cząstki czarodziejstwa ulicach. Gładko lawirując między tymi dwiema skrajnościami, rozumiał znacznie więcej - między innymi to, jak funkcjonują oba światy, nie bojąc się korzystania z nich do własnych celów. Teraz głównie tych bardziej legalnych, ale wcześniej - no cóż - wszystko znajdowało się pod znakiem zapytania. Przyglądał się zatem reakcji Phoenix, jakoby chcąc z niej wyczytać coś znacznie więcej, niemniej jednak błysk czekoladowych tęczówek, jakoby ogników w źrenicach, nie był w stanie odczytać tego, co stosowne. Northwood zawsze pozostawała stonowana, nie wyróżniając żadnych poszczególnych elementów w swoim zachowaniu na pierwszym planie. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek reagowała bardziej żywymi emocjami, jakoby tętniącymi własnym życiem, co mogło być dziwne, ale sam kiedyś się tak zachowywał. Teraz było inaczej. Różnił się, choć na razie tego nie okazywał, doskonale panując nad środkowym wilkiem, który pozostawał oznaką spokoju i harmonii między dobrem a złem. To prawda. Nie pozostawał zbyt wiarygodny, ale nadal - przerwał sprzedaż prac domowych, nie udając się już na Nokturn. Za tym kryło się coś więcej; namiar założony przez szefa Biura Bezpieczeństwa zdawał się nadal funkcjonować. Mógł go stłumić przy pomocy Finite, ale nie miało to żadnego znaczenia, skoro z łatwością ten mógłby się dowiedzieć o potencjalnym niebezpieczeństwie poprzez naszyjnik Ariadne. Też, Felinus chciał tych zmian. Z każdym spotkaniem u magipsychologa zaczynał inaczej spostrzegać otaczającą go rzeczywistość. I chociaż było to... ile? Dopiero dwa miesiące terapii? No właśnie. Dwa miesiące umożliwiły mu na zauważenie swoich błędów i wdrożenie jakiejś poprawy. Nie bez powodu zatem nie odpowiedział na pytanie, podnosząc mimo wszystko i wbrew wszystkiemu brwi do góry w widocznym, aczkolwiek subtelnym zdziwieniu. Nieprecyzyjne pytanie mogło nieść ze sobą wiele sprzecznych odpowiedzi. - W granicach normalności. - odpowiedziawszy, przytaknął, gdy ta oddała pierwsze strzały. Mówiąc wprost, szło jej niesamowicie. Samemu przystosował się do odpowiedniego skorzystania z Beretty, niemniej jednak nie poszło mu to aż tak znakomicie. Pierwsza seria zdawała się nieść ze sobą pasmo porażki, niemniej jednak żadne przekleństwo nie wydobyło się z ust Felinusa, który postanowił przemilczeć tę drobną wpadkę, dając tym samym możliwość wykazania się ze strony Northwood.
C. szczególne : Jest blondynką, ale farbuje włosy na brąz. Ma sporą bliznę na środku klatki piersiowej po działaniach czarnej magii, na które została wystawiona dość długi czas. Pieprzyk nad wargą po lewej stronie.
To nie tak, że jesteś mało ekspresyjna emocjonalnie. Po prostu w twojej robocie jest to wymagane. Nie uleganie złudnym uczuciom, które przychodzą niczym fale, muskające piaszczysty brzeg, po czym odchodzą i znowu, i znowu... Nie często ruchoma woda stawała w miejscu, ukazując swoje dno. Chociaż nie było to niemożliwe. Robiłaś wiele głupich nieodpowiedzialnych, a także impulsywnych rzeczy. Teraz stałaś na straży sprawiedliwości. Postrzeganą cię jako tą bezwzględną, nieznoszącą sprzeciwu może lekko psychopatyczną. W tej robocie jednak nikt nie kwestionował twoich wyborów, mimo tak młodego wieku. Zasługiwałaś na szacunek. Wiedziałaś to i oni również. Byłaś w stanie lawirować między granicami prawa. Przez to wykazywałaś się jako ta najlepsza i najbardziej pokiereszowana — jak my wszyscy. Lowell był cholernie sprytny, chociaż nie aż tak skoro wpadł. Nie znasz go tak dobrze, a może on sam nie pozwala się bliżej poznać. Również trzymasz ludzi na dystans, więc wiesz, że zaufanie wymaga zaangażowania obydwu stron. U ciebie z tym cholernie kiepsko — uczysz się jak małego dziecko, chociaż nic tak naprawdę ci w tym nie pomaga, a także nikomu nie pozwalasz się zbliżyć za blisko. Bez emocji i uczuć życie byłoby prostsze i jednocześnie bestialskie. Tak uważasz, sama trzymając w ryzach swoje monstra. - Zależy gdzie nakreśliłeś swoją granice normalności. - Uśmiechasz się, dość widocznie i chyba pierwszy raz od waszego spotkania. Patrzysz jak puchon strzela zaraz po tobie. Kiwasz głową niczym nauczycielka sprawdzająca swojego ucznia — niezadowolona. - Dajesz mi fory? Z takimi strzałami to nie zabawa. - Wywracasz oczami, by zaraz pewną rękę z bronią unieść do tarczy i wykonać swoją serię. Chybiasz specjalnie albo i nie. - Teraz masz szanse, nie zmarnuj jej. - Zerkasz na niego, wyczekując celności, której się po nim spodziewasz. Jeszcze przed zniknięciem Thomasa, kiedy staliście tu wszyscy razem i naprawdę mogłaś spodziewać się rywalizacji.
Lowell z początku nie wiedział, co ze sobą zrobić. Podjęte studia w przypadku uzdrawiania dawały jasny, widoczny sygnał w postaci pozostania magomedykiem, ale chłopak nie czuł na tyle sił, by jakkolwiek się podejmować tego zawodu. Wymagający odpowiednich pokładów cierpliwości i empatii, nie pozwalał na popełnianie jakiegokolwiek błędu. No ba - pochłaniał niesamowicie, a tego najbardziej się bał. Życie raz po raz pokazywało mu, że zatracanie się w pracy jest dobre, dopóki człowiek ma siły i chęci na pozostałe aktywności. A po całonocnych dyżurach i ogólnie po leczeniu wielu pacjentów, zapewne by nie miał. Wolał skupić się na czymś innym, bardziej do niego pasującym, w związku z czym, kiedy to pierwszy raz od wielu lat podjął się nauczania kogoś, zrozumiał - zrozumiał, że to właśnie bycie przewodnikiem stanowi jakoby jego pasję i możliwość rozwinięcia skrzydeł. Plany miał proste, ale czy będą mogły stać się w jakikolwiek sposób rzeczywistością, na której mógłby polegać? Trochę powątpiewał - zszarpana opinia i liczne problemy pokazywały ewidentnie, kogo brać do pracy, a kogo jednak unikać. I dyrektor zapewne miał podobne zdanie, o czym doskonale wiedział. Sam na jego miejscu zastanowiłby się poważnie, czy brać do takiej pracy delikwenta, który wielokrotnie łamał regulamin. Każdy kiedyś zaczynał i każdy kiedyś kończy; jeżeli nie dostanie tej fuchy, zawsze ma jakiś plan awaryjny. Spryt bardzo często łączył się z wieloma innymi czynnikami. Wbrew pozorom Lowell nie pozostawał kimś bez możliwości ekspresji jakichkolwiek emocji. Pozostawał świadom ich mocy, które potrafią dzierżyć. Początkowo bał się je okazywać, ale z czasem pod kopułą czaszki, gdzie trwała ciemność, pojawiło się nikłe światło nadziei. Zaczął rozumieć, że to go tak naprawdę wyniszcza. Zaufanie wymagało sporych pokładów czasu i cierpliwości, aczkolwiek ci, którzy poświęcili mu wolne chwile, mogli liczyć na pomoc w wielu sytuacjach i uzyskanie od niego wsparcia. - Zależy też od tego, co pojmuję jako normalność, gdyż każdy ma inną definicję i własne doświadczenie. - dla jednych normalne było widzieć zwłoki podczas pracy na cmentarzu, dla innych - nie do wytrzymania. Każdy zawód wiązał się z przekraczaniem pewnych granic dobrego smaku, o ile nie dotyczył czegoś bardziej normalnego. Praca w sklepie nie niosła takich widoków, czego nie zamierzał w żaden szczególny sposób negować. Jeden głos jest w stanie zmienić wiele, gdyż od początku do końca człowiek nie pozostaje prostolinijny. Wystarczy charakterystyczny błysk w oczach, ogniki świdrujące poprzez źrenice. Uśmiech Phoenix był czymś nietypowym, ale na pewno przyjemnym do zauważenia, nawet jeżeli temat pozostawał dość specyficzny. Strzały się nie udały, aczkolwiek żadne przekleństwo nie wydobyło się spomiędzy jego spierzchniętych ust. Kiedyś będzie musiał o nie zadbać, bo ciągle powstające rany były niepokojące i pozostawiały pewnego rodzaju niesmak. - Dopiero się rozgrzewam. - podniósł kącik ust, patrząc na to, jak Northwood potencjalnie albo nie celuje, albo po prostu ma typowe nieszczęście. Samemu był świadom tego, jak bardzo często jest w stanie przekierować własne nieszczęście na osoby dookoła, ale nie miał sił tego w jakikolwiek sposób komentować. Przejaw buntu wobec zrządzenia losu był przydatny, dopóki przynosił odpowiednie korzyści. Zakłócanie płynącej w rzece wody zdawało się być chybionym dobrym uczynkiem. Kiwnąwszy głową, strzelił ponownie, aczkolwiek znowu z widocznym, marnym skutkiem. Nie trafiał aż tak dobrze, jak pięć minut po przyjściu; coś musiało być na rzeczy, ale tego nie pokazywał. Gra się rozpoczęła i chociaż celność pozostawała pod znakiem zapytania, samemu bawił się świetnie.
Strzelanie do gumowych kaczek czy co tam na strzelnicy stało, nie było tak łatwe, jak się mogło wydawać. I nie było w tym nic dziwnego, bo angielskie Janusze Biznesu, czyli Dżordże dbali o to, żeby każdy chętny wyszedł od nich bez niczego wartościowego, ale za to z pustym portfelem. I tak było i tym razem. Pan Felek oraz jego towarzyszka, musieli się zadowolić nagrodą pocieszenia w postaci satysfakcji z samej gry, bo gdy się okazało, że Pan Felek oznajmił, że nie posiada więcej czasu, chęci i pieniędzy, Dżordż zmierzył go nienawistnym wzrokiem i krzyknął: „Następny!” Phoenix (cóż za ładne imię!) oraz jej Puchoński towarzysz ruszyli w kierunku stoiska z watą cukrową, a tymczasem kolejny frajer spragniony rozrywek młodzian, spróbował swych sił w walce z armią gumowych skurwysynów, gotowych by podbić świat i całą galaktykę.