Nie czuła potrzeby wyjaśniania Jamiemu skąd wzięły się jej takie myśli i takie potrzeby, dlaczego uznała, że musi koniecznie teraz zjawić się na miejscu pochówku mamy, nie mówiła mu, że zdarzało jej się szukać jej w zakamarkach domu dziadków, że czasami wpatrywała się w jej zdjęcia, zastanawiając się, czy naprawdę była do niej taka podobna. To pociągało za sobą myśli o tym, że być może wkrótce znajdzie się tutaj, tuż obok niej, kiedy okaże się, że ona również była całkowicie bezbronna, że choroba jednak nie była łaskawa dla jej linii i oto właśnie również musi borykać się z tymi samymi problemami, co Michelle. Chciała oszczędzić tego ojcu, chciała również oszczędzić Jamiego i właśnie z tego powodu zamierzała nosić przy sobie przygotowany wywar żywej śmierci, coś, co wyszłoby spod jej dłoni, by miała pewność, że eliksir zadziała bez zarzutu, idealny, piękny i bezbłędny. Nie musieli o tym wiedzieć, to nie było coś, co powinna na nich zrzucać, to nie było coś, czym powinni się jakoś szczególnie mocno przejmować, a przynajmniej w to wierzyła. Była pewna, że mieli wiele własnych wątpliwości i bolączek, więc nie zamierzała dokładać im kolejnych, nie zamierzała na nich naciskać, nie zamierzała robić niczego podobnego, bo wiedziała, że próbowaliby wybić jej niektóre kwestie z głowy. A ona nie chciała się ich pozbywać, wiedząc, że w końcu zawsze musiała być przygotowana i czujna, bo nigdy nie było wiadomo, czego życie sobie zażyczy. To było coś, czego nauczył ją tata i nie była w stanie odstawić tego na boczny tor, coraz wyraźniej dostrzegając, że miał rację w tych słowach, że nie było w nich ani cienia oszustwa. A to było dla niej niesamowicie istotne, nie mogła tego zwyczajnie pominąć, nie mogła zapomnieć, że coś takiego w ogóle istniało, a skoro już się w nią wbiło, jak jakaś drzazga, trudno było to wydobyć. - Tak, myślę, że w każdej chwili możemy z nią porozmawiać. O wszystkim – przyznała po chwili milczenia, wpatrując się w grób Michelle, jakby była przekonana, że ta za chwilę do nich dołączy. To oczywiście było niemożliwe, nie widziała sposobu na to, żeby ta postanowiła być z nimi jednością, ostatecznie postanowiła iść dalej, zbyt odważna na to, by tkwić w miejscu. A jednak Carly miała wrażenie, że może wyciągać ku niej ręce, że może sięgać po to, co było dla niej ważne, nie zmieniając się ani trochę. Teraz jednak z jakiegoś powodu brakowało jej mamy, czuła, że melancholia coraz mocniej ją przygniata i nie miała ochoty na to, żeby inni oglądali ją w takim stanie. Jej brat był wyjątkiem, bo doskonale wiedział, co ich spotkało, wiedział, jakie było ich życie i widział ją nawet w tych niezbyt sprzyjających stanach. Dlatego też nie kryła się do końca z tym, że z jakiegoś powodu wspomnienia ją napadły, że ją przygniotły i nie było w tym niczego pięknego, chociaż chciałaby, żeby było inaczej.
Obaj z ojcem zdawali sobie sprawę z tego, że choroba Michelle mogła przejść na ich Carly. Bali się tego równie mocno, co rodzice zmarłej kobiety i wszyscy obserwowali uważnie najmłodszą z rodziny. Obserwowali, aby odpowiednio szybko dostrzec objawy choroby i choć do tej pory nic takiego się nie działo, żadne nie było w pełni spokojne. Jamie pamiętał, jak bardzo William przeżywał tworzenie eliksiru, który po czasie zrozumiał, że był wywarem żywej śmierci. Pamiętał mężczyznę załamanego, siedzącego na podłodze w pracowni, próbującego opanować swój żal i trzęsące się ręce, aby przygotować idealny eliksir dla ukochanej żony, spełniając jej życzenie. Jamie nie mógł mu wtedy w żaden sposób pomóc, zajmował się jedynie siostrą, próbując odciągać jej myśli od mamy, od tego, że nie mogą już pojawiać się w szpitalu. Teraz, siedząc przed zimnym pomnikiem, wszystkie wspomnienia odżywały i Jamie nie wiedział kiedy łzy popłynęły po jego policzkach. Cicho, niemal niezauważenie, kiedy zapomniał na moment, jak powinien oddychać. Zatracał się we wspomnieniach, niemal słysząc jej przyjemny dla ucha głos, gdy ze śmiechem poprawiała go w trakcie nauki origami. Czasem podobne tony słyszał w głosie Carly i to jedynie mocniej utwierdzało go w przekonaniu, że nie mógł jej stracić, tak jak stracili matkę. Wiązało się to nie tylko z chorobą, ale też jakimkolwiek idiotą, a tych nie brakowało wokół jego młodszej siostry. To było silniejsze od niego - to pragnienie trzymania jej blisko siebie, z dala od problemów, od trosk, od wszystkiego, co mogłoby ich rozdzielić. - Nie pamiętam… Nie przeżyliśmy żałoby tak naprawdę, co nie? - powiedział nagle, kończąc krzywego łabędzia, którego ostatecznie położył przy pomniku, zaciskając mocno zęby. Nie patrzył teraz na Carly, mając wrażenie, że to byłoby dla niego tak naprawdę za wiele. A jednocześnie czuł się znów dzieckiem, które tyle co straciło matkę. Odetchnął głębiej, ponownie walcząc ze łzami, ocierając pospiesznie twarz. Był za stary na łzy, na płacz z tęsknoty i bólu. Nie powinien płakać… - Wiesz, że to mama sprowadziła do nas fogsy? Ojciec nie chciał zwierząt, a później to on najczęściej się z nimi bawił i spędzał z nimi najwięcej czasu, gdy wracał z pracy. Pamiętam, jak próbował sadzać cię na ich grzbietach, gdy już nauczyłaś się siedzieć i mocno wszystko trzymałaś - dodał nagle, zaraz kładąc się na plecach, aby spojrzeć w niebo. - O czym chciałabyś z nią porozmawiać? - zapytał cicho, mając wrażenie, że sam miał naprawdę wiele takich tematów. Takich, których nie wiedział, jak powinien poruszyć z ojcem, z Carly poruszanie nie wydawało się właściwe i nawet gdy to robił, szybko temat ucinał. Z Michelle był pewien, że mógłby rozmawiać długo, aby ostatecznie wiedzieć, co robić. Teraz nie wiedział nic.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Byłam za mała, żeby ją w ogóle zrozumieć - odpowiedziała cicho, nie zwracając uwagi na łzy brata, pozwalając mu zwyczajnie na to, żeby płakał, żeby wyraził swoje emocje, to, co czuł, co się w nim kotłowało. Nie rozmawiali zbyt często o tym, co się kiedyś wydarzyło, nie koncentrowali się na utraconych latach, dzieciństwie, na tym, że nie mieli matki, choć to zawsze ich prześladowało, na wiele różnych sposób, jakich nie dało się tak łatwo opisać, ani o jakich nie dało się tak łatwo zapomnieć. Carly sama nie wiedziała, skąd właściwie wzięła się jej ta potrzeba, żeby tutaj przyjść, żeby zacząć rozmawiać z Michelle, żeby w ten pokrętny sposób spędzić z nią czas. Potrzebowała jej, a jednocześnie nie wiedziała skąd się to brało, chociaż coraz wyraźniej czuła się okradziona. Śmierć okazała się złodziejem, jaki odebrał jej możliwości, jaki zabrał jej szanse, jaki pozbawił ją tych chwil z matką, o jakich marzy każda dorastająca kobieta. Śmierć pozbawiła ją jej obrazu, jej obecności, odebrała jej możliwość zrozumienia tego, czego pragnęła dla niej Michelle, pozostawiła po niej jedynie ślady, na jakich Carly budowała swoją przyszłość, czując czasami nieopisany gniew, jaki kotłował się na dnie jej serca, kiedy miała ochotę wygrażać niebiosom, przeklinając dzień, w którym odebrały jej matkę. - Nie jestem wcale zdziwiona. Wydaje mi się, że mama mogła wszystko, a tata chociaż protestował, tak naprawdę czuł się z tym dobrze - odparła na pytanie brata, kiwając do samej siebie głową, bo odnosiła wrażenie, że William był w stanie całować ziemię, po której chodziła Michelle, traktując ją niemalże jak bóstwo. Kochał ją, co do tego Carly nigdy nie miała najmniejszych nawet wątpliwości, kochał tak bardzo, że nie mógł o niej zapomnieć, że widział w niej cały swój świat. - O tak wielu rzeczach - stwierdziła, śmiejąc się gorzko. - O tym, jak zakochała się w tacie, o tym, dlaczego została dziennikarką, o tym, czy byłaby dumna, że zamiast gotować, chcę tworzyć eliksiry, nawet te cholernie niebezpieczne. Chciałabym poznać jej stanowisko na wiele moich uczynków, zrozumieć, czy je pochwala, czy widzi we mnie dorosłą kobietę, czy jeszcze jestem dzieckiem. Chciałabym ją zapytać, czy to źle, że czasami zmieniamy spojrzenie na swoje życie i czy to źle, jeśli marzenia się zmieniają - dodała, czując, że w oczach zbierają się jej łzy, a gardło mocno jej się ścisnęło, ale nie zaczęła płakać, po prostu przeżywając ten gniewny ból w ciszy, jaka rozchodziła się po całym jej ciele, kiedy siedziała, przekręcając na palcu drewniany pierścionek, wpatrując się w płytę, jaka nie mogła udzielić jej odpowiedzi na te pytania, na te wątpliwości, jakie kłębiły się w jej głowie. Było ich zresztą zbyt wiele, żeby była w stanie je wszystkie opisać i jakoś wyrazić to, co dokładnie kryło się w jej myślach i pragnieniach. - A ty?
Uśmiechnął się gorzko pod nosem, gdy tylko usłyszał śmiech siostry - śmiech, któremu brakowało wesołości. Miał wrażenie, że wie, co Carly musiała teraz czuć, a jednocześnie czuł się jak zdrajca, skoro to on poznał lepiej jej mamę. Ostatecznie Michelle była jej matką, a jego macochą. Czasem, gdy był młodszy, nawiedzały go myśli, jak niesprawiedliwe było to, że miał możliwość spędzić z kobietą więcej czasu, niż jej rodzina córka. Kiedyś bardzo mu to przeszkadzało i próbował wynagrodzić siostrze utratę matki, próbował być najlepszym bratem, jakiego mogłaby chcieć, ale to nie mogło zapełnić pustki. Nie zapełniło i teraz Jamie widział to doskonałe, mając wrażenie, że dawno pogrzebane wątpliwości znów się w nim rodzą. Nie zapytał nigdy Michelle o to, jak poznała jego ojca, dlaczego chciała z nim zostać, czy naprawdę nie dbała o to, że William ma dziecko z wilą. Temat jego matki nie był tematem tabu, skoro ojciec miał wciąż jej zdjęcie, ani nie był dla Michelle czymś trudnym. Kiedy Jamie pytał o swoją mamę, udzielała mu odpowiedzi w miarę swojej wiedzy, razem szukali książek, które opowiadały o naturze wil, ale Michelle zawsze pomijała fragmenty opowiadające o ich mniej przyjemnych działaniach. Była słońcem dla ich rodziny i z czasem czuć było jej brak. - Jestem pewien, że byłaby dumna, że odpowiedziałaby, że to nic złego, gdy marzenia się spełniają i pewnie znalazłaby księgi opowiadające o najbardziej nieprawdopodobnych eliksirach, które dałaby ci, wspierając w twoich pasjach… - powiedział, uśmiechając się lekko, nasuwając przedramię bardziej na oczy, ukrywając się w ten sposób przed wszystkimi. Pominął częściowo pytanie dotyczące jego pytań, nie do końca wiedząc, czy chciał się nimi dzielić z siostrą. W końcu jednak odetchnął głęboko, nieco drżąco. - Też chciałbym wiedzieć, czy pochwała zmiany planów co do przyszłości… Czy jest dumna ze mnie, czy wręcz przeciwnie. Chciałbym opowiedzieć jej o fogsie którego przygarnęłam, zapytałbym, czy pomogłaby mi w przygotowaniu go do konkursów… Jest wiele drobnych, niezbyt ważnych rzeczy, w których chciałbym poznać jej opinię… Jak i poważniejszych, związanych z tym co czuję, jak się czuję przy innych… Ale chyba po prostu chciałbym znów usiąść z nią przed domem i składać origami, którego nigdy nie polubiłem - dodał cicho, wsłuchując się w ich otoczenie, mając wrażenie, jakby za moment mieli usłyszeć głos Michelle, jej śmiech i przyganę, że nie powinni tak siedzieć, że mogliby pomóc w przygotowaniu obiadu, albo biec zawołać ojca. Miał wrażenie, że naprawdę kobieta z nimi była, choć wiedział, że wszystko to minie, gdy tylko otworzy oczy. Dlatego nie robił tego, pozwalając sobie ten raz na łzy, na to, żeby naprawdę czuć tęsknotę i żal po stracie matki.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Nie była wesoła, ale trudno było powiedzieć, żeby była nieszczęśliwa, bo to również nie byłaby prawda. Jednak, z jakiegoś powodu, którego nawet nie rozumiała, pojawiły się w niej wątpliwości i pragnienia, o jakich nie pamiętała, a może, jakie starała się zdusić w sobie, wyrzucić, bo tęsknota za czymś, czego nie było, za czymś, co z wielu powodów nie mogło się nigdy sprawdzić, nie była wcale czymś dobrym, by nie powiedzieć, że na wiele sposobów była wręcz tragiczna. Nie dało się w końcu sięgnąć po coś, czego nie było, po coś, co nie miało prawa zaistnieć, nie dało się zmienić niektórych spraw i zdawała sobie z tego sprawę, a jednocześnie zapadała się w nich, jakby sądziła, że znajdzie tam coś, co zdoła pokazać jej świat, za jakim tęskniła, jakiego jej brakowało, świat, jaki w jej mniemaniu niemalże stawał na głowie, odsłaniając przed nią rzeczy, o jakich nie miała pojęcia. - Wygląda na to, że nieważne, ile masz lat, zawsze chcesz wiedzieć, co myślą o tobie rodzice i jakie dobre rady dla ciebie mają. Żałuję, że nie mogę jej tak po prostu o niektórych rzeczach opowiedzieć, że nie mogę ich jej pokazać albo poprosić, żeby na nie spojrzała, czy zrobiła coś podobnego. Wiesz, to właśnie jest w tym wszystkim najbardziej beznadziejne i właściwie chyba tę część chciałabym zmienić najbardziej - uznała ostatecznie, spoglądając w niebo, jakby niebo miało dla niej jakieś odpowiedzi, wyjaśnienia albo jakby mogła sobie z nim podyskutować, chociaż nawet nie wiedziała, o czym dokładnie. Może była zagubiona, a może chodziło o to, że faktycznie wizyta w świętym gaju jakoś ją poruszyła, coś w niej zmieniła, obudziła albo o czymś przypomniała. A może, co również było całkiem prawdopodobne, problem leżał w tym, że nie umiała się do końca odnaleźć w życiu, bo to zmieniło się gwałtownie i wrzuciło ją w coś, co powinna uznawać za swoją codzienność, a teraz było jej niesamowicie trudno to zrobić, bo zupełnie tak tego nie postrzegała. Bo tam, na wakacjach, działo się coś innego i zdała sobie sprawę z tego, że właśnie to coś innego w pełni jej odpowiadało, dając jej to, czego chciała, a tutaj, w szkole, na studiach, w pracy, jaka nie była dla niej już odpowiednia, gubiła się i czuła, że nie powinna tutaj być. Może chciała czegoś innego, a może chciała po prostu wrócić do tego, co jej smakowało. - Mam wrażenie, że coś się zmieniło, tylko nie wiem, co dokładnie i właściwie nie wiem, czy chcę wiedzieć. Ale nie mam pojęcia, jak mam wytrzymać jeszcze dwa lata w Hogwarcie - przyznała, nieco może nieoczekiwanie, ale całkiem szczerze i westchnęła przy tej okazji ciężko, jakby nosiła na swoich barkach prawdziwe kilogramy.
Jamie uśmiechnął się gorzko na jej słowa. Tak, zdecydowanie nie miało znaczenia, ile lat się miało. Rodzice zawsze byli wzorem, zawsze byli tymi osobami, których opinia najbardziej się liczyła i on nie miał złudzeń. Był pewien, że w jego przypadku zdanie ojca będzie ważne aż do końca, tak jak do końca będzie szukał znaków, że Michelle byłaby z niego dumna. Na to nie miało się wpływu i wiedział, że Carly miała o wiele trudniej, skoro nie miała możliwości prowadzić większych rozmów ze swoją mamą. Pamiętała ją, jej ciepło, to co było w domu, kiedy żyła, ale nie miała w sobie tego głosu, jakim Michelle zawsze przekazywała ważne dla nich uwagi, jak ich chwaliła, jak karciła. - Możesz jak tata, przychodzić tu i opowiadać wszystko mamie… Ale rozumiem, czego ci brakuje… I niestety babcia nie zastąpi jej, choć też potrafi dać odpowiednie rady i wysłuchać… Chociaż nie mówiłem jej o wielu rzeczach. Babcia to babcia, nie chciałem, żeby się martwiła - odpowiedział z cichym westchnieniem, zdejmując przedramię z oczu i również spojrzał w niebo. Jednocześnie odszukał ręką jej dłoń, żeby zacisnąć na niej palce jak kiedyś, gdy byli dziećmi i musieli sobie radzić w trudnych chwilach, gdy próbował tym uściskiem dać jej do zrozumienia, że był obok niej, że nie była całkiem sama. Teraz odnosił wrażenie, że też potrzebowała takiego zapewnienia, nawet jeśli nie był właściwą osobą do słuchania o jej rozterkach. Wiedział, że na wiele tematów zwyczajnie nie potrafiłby z nią rozmawiać, ale nie chciał, żeby odsunęli się od siebie. Chciał być wsparciem, nawet jeśli nie mógł być właściwym uchem. Słysząc jej nieoczekiwane wyznanie, spojrzał na nią uważnie. Pamiętał ich rozmowę, szok, jaki mimo wszystko wtedy przeżył, gdy wspomniała, że nie ucieka od czegoś stałego. Uświadomiło mu to, że choć zna naprawdę dobrze swoją siostrę, nie wiedział o niej wszystkiego. Teraz miał już pewność, że doszło wtedy do czegoś, co miało na nią większy wpływ, ale… nie wiedział co. Ostatecznie nie działo się nic, czego nie robiła wcześniej. Jego zdaniem jedyne, co było niecodzienne to fakt, że uciekała zwykle z jednym idiotą, nie różnymi, ale nie sądził, żeby właśnie to było czymś szczególnym. - Sama mówiłaś mi, że trzeba skończyć te studia, żeby mieć więcej możliwości, więc spróbuj się na tym skupić… Jak bardzo będziesz chciała, to może zostać rok, ale jakoś nie sądzę, żeby już teraz trafiała w ciebie tęsknota za mną - powiedział, próbując na swój sposób poprawić jej humor. - Zmieniło się w sposób nieprzyjemny, którego nie chcesz ruszać, żeby nie było gorzej? Czy było coś, czego ci teraz brakuje? - zapytał, mimo wszystko nie potrafiąc całkowicie zignorować tego, że miała jakiś problem i nie potrafiła sobie z nim, przynajmniej chwilowo, poradzić.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Brak, jaki odczuwała, był dość zrozumiały, a jednocześnie wiedziała, że ci, którzy mieli przy sobie kochających rodziców, nigdy w pełni tego nie pojmą. Aż do dnia, kiedy wszystko się dla nich skończy i nadal będą żałowali, że coś się nie wydarzyło, że coś nie miało miejsca, że nie było takie, jak być powinno. Ona czuła to coraz mocniej każdego kolejnego dnia, w miarę, jak dorastała, stawała się coraz cięższa, czuła, że nie ma do kogo zwrócić się z pewnymi kwestiami, a nie sądziła, by rozmowa o tym, co teraz czuła, z tatą, czy bratem, była tym, czego potrzebowała. Nawet z babcią, bo chociaż kochała ją bardzo mocno, była pewna, że to właśnie Michelle byłaby w stanie jej pomóc, mogłaby wyciągnąć do niej rękę i dać jej oparcie, jakiego zabrakło jej w życiu. Całym życiu, jak właściwie musiała przyznać, a teraz kiedy wkraczała w pełni w dorosłość, brakowało jej obecności mamy jeszcze mocniej, obecności silnej, dojrzałej kobiety, która byłaby w stanie dać jej oparcie i poprzeć to, co robiła albo powiedzieć jej, żeby poważnie zastanowiła się nad swoimi wyborami. - Tylko to wszystko nie tak i o tym wiesz - zauważyła, uśmiechając się przy tej okazji, ale tak naprawdę nie było w niej radości. Mogła tu przychodzić, mogła spoglądać na zimny kamień, słuchać szumu liści na wietrze, szelestu traw, mogła czekać, ale nie była w stanie przypomnieć sobie głosu mamy, nie umiała wydobyć ze wspomnień tych chwil, jakie miał Jamie i chociaż nie chciała, czasami mu ich zazdrościła. Tak po prostu brakowało jej tego, co dostał on, a czego ona mieć nie mogła. To było z jej strony głupie i była na tyle dorosła, by doskonale to wiedzieć, ale nie zmieniało to faktu, że serce nie było sługą i ulegało różnym szarpnięciom, różnym porywom, nad jakimi nie była w stanie tak naprawdę panować. Czuła, że brat się jej przygląda i wiedziała, że powiedziała coś, co było dla niego niespodziewane, wiedziała, że w ten, czy inny sposób go zszokowała. Miała tego pełną i absolutną świadomość, była przekonana, że doskonale rozumie, co się dzieje w jego głowie i aż zaśmiała się cicho, zapewniając go, że jakoś skończy te studia, jakoś przez nie przebrnie, chociaż to miała być dla niej prawdziwa męczarnia, z jaką nie byłaby w stanie sobie tak łatwo poradzić, gdyby nie parę osób, jakie dotrzymywały jej towarzystwa. To zawsze było coś, to zawsze był jakiś plus i to jej nie martwiło. Po prostu czuła, że wszystko się zmienia, a może marzyła, żeby jej życie było takie, jak te wakacje. - Oba? Nie wiem, chciałabym mieć to, co miałam, bo bez tego jest jakoś kwaśno - przyznała, marszcząc lekko brwi, bo faktycznie brakowało jej tego szaleństwa, tych przygód, śmiechu, brakowało jej wolności, jaką wtedy czuła i chociaż wiedziała, że nie zawsze będzie mogła jej zaznać i tak do niej tęskniła.
Nie rozmawiali o tym, ale Jamie był pewien, że Carly ma do niego żal o to, że on pamiętał Michelle. Sam miał do siebie żal o to, że jego siostra nie miała zbyt wielu wspomnień o swojej mamie. Czuł się, jakby ograbił ją z czegoś, choć jednocześnie wiedział, jak absurdalne były to myśli. Być może z tego powodu coraz częściej zastanawiał się nad wyciągnięciem wspomnień dotyczących życiowych rad, jakich udzielała mu Michelle, aby móc się nimi w pełni podzielić z siostrą. Sprezentować je jej, aby mogła przy użyciu myślodsiewni poznać Michelle trochę bardziej, usłyszeć ją, usłyszeć jej rady, tak uniwersalne w swej mądrości. A jednak obawiał się, że wtedy sam ją zapomni i nie będzie w stanie nad tym zapanować. Wiedział, że było to egoistyczne, ale nie potrafił nad tym zapanować. Odwzajemnił równie smutno jej uśmiech, gdy wskazała, że to wszystko nie było tym, do czego tęskniła, czego jej brakowało. Wiedział o tym, wiedział aż za dobrze i był świadom, że nie mógł jej z tym pomóc. Nie inaczej niż w sposób, którego nie był pewny, którego nie chciał jednak wykorzystywać. A jednak im dłużej obserwował Carly, im dłużej trwali w przykrej ciszy, tym większej nabierał pewności co do tego, że wspomnienia, jakie posiadał, powinna poznać także ona. W ten sposób mogłaby stworzyć własne wspomnienia, będące echem jego i być może znalazłaby w nich ukojenie… - To rozumiem dlaczego zamknięcie w murach Hogwartu jest tak nieprzyjemne… Ale nie musisz spać w dormitorium, nie musisz spędzać tam więcej czasu, niż potrzebujesz na zajęcia i spotkania koła. Możesz spróbować sięgnąć po to, co tam miałaś, skoro tego ci brakuje. Zawsze przełamywałaś wszystkie zasady, więc zrób to raz jeszcze - powiedział cicho, spokojnie, zaciskając raz jeszcze palce na jej dłoni, nim podniósł się, żeby siedzieć po prostu obok niej. - Ale chyba rozumiem… Przynajmniej częściowo. Brakuje mi też tego, co zacząłem tam czuć - dodał, kręcąc zaraz głową. W jego przypadku chodziło tylko o naturę, o wolność, o swobodę, jaką cechowały się wakacje. W jej kwestii… Miał niejasne wrażenie, że wiele wspólnego miał nieznajomy z Himalajów. Nie podobało mu się to, ale wiedział, że nie miał tutaj nic do powiedzenia. Poza tym, skoro wywarł na niej aż takie wrażenie, sama musiała się z tego otrząsnąć.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Ich położenie nie było najpewniej najlepsze na świecie i miała świadomość, że przez całe życie mogą mieć do siebie pretensje, o jakich nawet nie mówili na głos, jakie zwyczajnie tkwiły gdzieś w nich, głębiej niż mogli przypuszczać. Wiedziała, że Jamie nie był winien śmierci Michelle, wiedziała, że nie był winien tego, że był starszy, ale jednak zazdrościła mu, czując, że czasami ból rozsadzał jej serce, gdy myślała o tym, co on miał, a czego ona nie otrzymała. Teraz czuła to o wiele mocniej, zupełnie jakby to, co się wydarzyło w czasie wakacji coś zmieniło i właściwie wiedziała, z czym się to wiązało, ale nie chciała o tym mówić, choć pośrednio i tak się do tego przyznała, nie patrząc nawet na brata. Nie byłby w stanie poradzić jej niczego więcej ponad to, co właśnie stwierdził, wywołując jej prosty śmiech. - Och, więc jestem specjalistą od łamania wszystkich zasad? – zapytała, spoglądając na niego, po czym wywróciła, oczami, ale miała świadomość tego, że dokładnie tak było i mogła zrobić, co chciała, mogła wyjść ze szkoły zaraz po skończeniu zajęć, ale to nie do końca o to w tym wszystkim chodziło. Problem był nieco głębszy, a wyjaśnienie go bratu graniczyłoby tak naprawdę z cudem, więc wolała nie poruszać z nim w tej chwili nieco drażliwej kwestii. Obawiała się, że Jamie nie byłby w stanie zrozumieć tego, co chciała mu przekazać, że nie byłby w stanie pojąć, co dokładnie kryło się za jej decyzjami i uczuciami, a to wszystko by skomplikowało. Spojrzała na niego jednak uważniej, gdy ponownie się odezwał, a później westchnęła. - Ta wolność i swoboda były wyzwalające, prawda? Dzikie, niepojęte, ale miały w sobie smak tego, czego mi brakuje. Zasady naprawdę nie są dla mnie, tak samo, jak z góry narzucone godziny pracy, czy inne, podobne rzeczy. Nie nadaję się do tego, a przynajmniej nie tak… Chyba strasznie wolny ze mnie duch – rzuciła, jakby ją to potwornie dziwiło, po czym zaśmiała się i spojrzała ponownie w stronę nagrobka, domyślając się, że ojciec faktycznie widział w niej Michelle. Przypominała ją, była do niej coraz bardziej podobna, a wolność ducha, jaką się wykazywała, jedynie to podkreślało, powodując, że wiedziała, że jej młodość, jak wyraził się Benjamin, nigdy nie przeminie.
Widział, że się miotała we własnych myślach. Zawsze taka była, gdy nie potrafiła sobie z czymś poradzić, a nie sądziła, że mogłaby zapytać jego, albo ojca o pomoc. Od pierwszych typowo dziewczęcych problemów, aż do teraz... Jamie widział sygnały świadczące o tym, że walczyła z niektórymi myślami i nawet jeśli nie miał pojęcia, jak dokładnie brzmią, wiedział, że nie były zbyt przyjemne. Próbował jednak w jakiś sposób jej pomóc, jakoś podnieść na duchu, nie potrafiąc jednocześnie pozbyć się myśli, że było jedno, co tak naprawdę powinien zrobić. - A nie jesteś? - odpowiedział, spoglądając na nią uważnie, ale z cieniem rozbawienia w spojrzeniu. Zwykle z tego powodu irytował się na nią, ale w tej chwili widział w tym więcej pożytku, niż problemów. Był pewien, że tak naprawdę był ostatnią osobą, z którą chciała rozmawiać na temat tego problemu, ale jednocześnie cieszył się, że się przed nim otwarła choć trochę. Tak jak cieszył się, że przyszli nad grób matki, że mieli chwilę na spędzenie wspólnie czasu tak, jak zrobiliby to, gdyby Michelle żyła. Wiedział, że nagrobek wciąż był tylko zimnym kamieniem, ale jednocześnie dawał czasem poczucie spokoju, tego, że wciąż mieli gdzie się zwrócić po pomoc. - Mi wystarczało po prostu błąkanie się po polach z Royem. Ta przestrzeń... I nawet biesy tak nie irytowały. Brakuje tego tutaj, choć i tak nasz dom jest pod tym względem wyjątkowy - zauważył z cieniem nostalgii, po czym spojrzał raz jeszce na Carly. Wyglądała jak Michelle, choć różniła się od niej, ale też Jamie znał jej matkę jako już mężatkę, która w miarę się wyciszyła. Przesunął spojrzeniem na wisiorek, jaki nosiła od kilku miesięcy przedstawiający drewniany wianek. Nie pytał skąd go miała, choć widział, że niemal się z nim nie rozstawała, więc jakieś znaczenie musiał dla niej mieć. Puścił jej dłoń, dopiero teraz odkrywając, że miała na palcu pierścionek. Odruchowo spojrzał na niego, a widząc kolejny drewniany wianek, miał wrażenie, że wszystko powoli zaczynało mu się łączyć w całość. W coś, co nie mniej go martwiło, niż nieświadomość problemu. Jednak znów, nie był najlepszą osobą do rozmowy na takie tematy. - Chodźmy do domu. Ciastek pewnie przygotował deser, a i Roy z pewnością ucieszy się na twój widok... Tylko bez rozpieszczania go ciastkami - zaproponował po dłuższej chwili milczenia, gdy czuł, że wokół nich robiło się chłodniej. Na wspomnienia zawsze mieli czas, a teraz musieli po prostu uspokoić swoje myśli i serca. Jamie miał też pewność, że musi porozmawiać wpierw z ich ojcem, zanim ostatecznie podejmie pewne działania.
z.t. x2
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole