Jeśli szukasz literackich nowości, ukochanych klasyków albo magicznego przewodnika po Rumunii, trafiłeś we właściwe miejsce. Prawdziwe mole książkowe spędzają tu całe dnie, a biorąc pod uwagę cudowną atmosferę tego miejsca, trudno im się dziwić.
Dzisiejszego dnia nie było szczególnie wielkiego ruchu w księgarni, więc tak naprawdę miałeś naprawdę sporo czasu dla siebie po wykonaniu dziennych prac takich jak rozpakowanie nowego towaru, poukładanie książek na półkach które zostały poprzekładane przez klientów przeglądających dane tytuły czy zadbanie o znacznie starsze tytuły nadgryzione już zębem czasu. Pozostały tylko dwie godziny do zamknięcia księgarni, a tym samym do końca twojej zmiany. Oczywiście jak to w życiu bywa musiało się coś wydarzyć. Pożytkując swój czas wolny prędzej czy później do twojego nosa dociera zapach dymu dochodzący z dalszej części księgarni. Jeśli postanowiłeś ruszyć śladem tego wiercącego w nosie zapachu, twoim oczom ukazuje się przykry widok w postaci regału powoli zajmującego się ogniem. W dodatku na ziemi w pobliżu niego możesz dostrzec wiele czarnych śladów przypominające te które pozostawiają węże. Ogień jest świeży, więc jeśli się pośpieszysz może zdążysz go ugasić zanim dotrze do książek na półkach i poszukać sprawców zamieszania zanim Ci rozniecą więcej pożarów. @Basil Kane
W swoim poście opisz swoje poczynania. Kiedy odpiszesz, oznacz proszę w poście @Drake Lilac. Ewentualnie kopnij go na discordzie.
______________________
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Nie mógłby się przyznać przed kolegami, że tak bardzo lubi swoją pracę, bo straciłby już ostatnie resztki szacunku. Póki jednak nikt nie patrzył, to z wielkim umiłowaniem dbał o półki w Pod Molem, układał książki alfabetycznie, pilnując by krawędzie sięgały brzegów półek, odkładał po klientach tytuły, jednocześnie się na to nie bocząc, wprost zachęcając ludzi, by przeglądali książki, które ich zainteresują, wszak jak można wiedzieć, czy książka się spodoba, jeśli się do niej nie zajrzy. Był ogromnym miłośnikiem literatury wszelakiej, więc w mniej ruchliwe dni korzystał z tego, by zapoznawać się po kolei ze wszystkim nowym co przyszło, oczywiście gdyby ktoś pytał to po to, by klientom dobrze doradzać, a nie dlatego, że bym molem książkowym w księgarni pod molem. Kiedy zbliżał się już czas końca zmiany, zabrał się powoli za dokładanie najbardziej chodliwych tytułów, ale zaraz udał się też bliżej tych bardziej zapomnianych półek, na których leżały różne, starsze egzemplarze, by o nie również zadbać, kochane książeczki. Z niepokojem poczuł zapach, który nie był zapachem przyjemnym do spotkania w księgarni, sczególnie na dziale w którym składowane były różne skarby! Krok po kroku, starając się na czuja wybadać skąd ten okropny swąd. Widząc ogień przez chwilę rzeczywiście bliski był paniki. Rozsądek ślizgona jednak przepchnął się na pierwszy plan i zaraz sięgnął po swoją różdżkę, którą do tej pory cichymi chłoszczyściami zmiatał z wyższych półek kurze. - Cento onis! - wycelował w rozochocony ogień, wślizgujący się łapczywie po suchym drewnie- Cento onis! - powtórzył zachodząc półkę od boku i zauważając kolejne języki ognia, wspinające się wyżej po przysuniętej bliżej okna ściance. Palcami zbadał drewno, by upewnić się,że ogień nie wyrządził konstrukcji szkody takiej, by się miała załamać, na wszelki wypadek dokładając "Reparo!" do artykułowanych zaklęć. Szybko wypadł na korytarz między regałami, uważnie rozglądając się za jakimikolwiek znakami, że płomienie rozeszły się po innych zakamarkach księgarni i dybały na jego umiłowane książki. Z różdżką w gotowości ruszył tropem czarnych śladów, jednak choć chciał dopaść winowajców to jego głównym priorytetem było uratowanie zasobów sklepu.
Zaklęcie które wybrał Basil do ugaszenia ognia z pewnością było najlepszym wyborem spośród znanych mu zaklęć. Prawdopodobnie wiele osób widząc ogień wręcz odruchowo sięgnęło by po aquamenti bądź inne zaklęcie wodne całkowicie zapominając że w bliskiej okolicy były też książki, które na wodę również odporne nie były, a na pewno by im się ze strumienia oberwało. Samo Reparo zaś nie działało najlepiej na spaleniznę, więc pomogło jedynie nieznacznie z obrażeniami jakich doznał regał. Najważniejsze jednak że żadna z pozycji nie ucierpiała. Tak czy inaczej ruszając po śladach mogłeś odkryć że jeden ze śladów pochodzi z jednej z niewielkich dziur w ścianie. Prawdopodobnie to co doprowadziło do zapłonu przyszło właśnie tędy. Pozostały cztery ślady którymi mogłeś podążyć. Na końcu jednego z nich dostrzegłeś nic innego jak popiełka, który szykował się do złożenia jaj. Jeśli masz jakiekolwiek pojęcie o magicznych stworzeniach, to już wiesz że to żyjące przez ledwie godzinę stworzonko było sprawcą zamieszania. A dokładniej jaja z których wykluła się gromadka kolejnych podpalaczy.
Przed tobą więc zadanie odnalezienia reszty popiełków, które właśnie znoszą jaja w różnych częściach księgarni. Masz na to nieco ponad godzinę. Musisz rzucić 3k100 na czas w którym znajdujesz i pacyfikujesz resztę popiełków. Każde oczko oznacza jedną minutę od momentu w którym znalazłeś pierwszego podpalacza. Np. Jeśli wyrzucisz 3,50,53 oznacza to że drugie stworzonko znalazłeś po trzech minutach od teraz, kolejne 50 minut od teraz itd. Wyniki od 1 do 59 oznaczają że znalazłeś popiełka który jeszcze nie złożył jaj i dopiero się do tego przymierza. Możesz oczywiście poczekać aż to zrobi by je zamrozić i przygarnąć, ale jeśli nie jest to ostatni popiełek który Ci został... pamiętaj że czas nagli. Wyniki od 60 do 90 oznaczają że natknąłeś się na jaja popiełków, które możesz zamrozić zaklęciem i przygarnąć. Powyżej 90 oznacza wyklucie się rozrabiaków na twoich oczach przez co znowu musisz ugasić ogień.
Podążając tropem czarnych smug na ziemi, miał pewne przeczucie, niestety, orłem w dziedzinie magicznych zwierząt nie był, więc nie mógł mieć stuprocentowej pewności co to za bestia przyczaiła się na jego drogocenne książki. No dobrze, może nie jego. I niekoniecznie drogocenne w kontekście bogactwa finansowego, jakie posiadał, ale ze wszystkich rzeczy, które w życiu cenił najbardziej, książki były naprawdę wysoko. Przyjrzawszy się dokładnie dziurze w ścianie, ocenił z namysłem, że jego pierwszy pomysł był trafny. Popiełki. Patrząc po ilości skorupek, cztery. Małe cholerstwa, które były absolutnym zagrożeniem dla drogocennych zbiorów w księgarni. Szybkim krokiem zaczął wypatrywać, w którą stronę prowadzą najbliższe ślady, bo wiedział, że jeśli nie zapanuje nad tym szybko, to nie nadąży z gaszeniem i cały budynek pójdzie z dymem. A z tego nie wypłaci się właścicielowi nigdy... Niewiele myśląc, bo może był i na to lepszy sposób, złapał wiadro z brudną wodą, którą chwilę temu mopował podłogi i widząc pierwszego z węży, który już się układał do składania jaj, wycelował w niego różdżką. - Wingardium leviosa! - poderwał go w powietrze, by zaraz utopić w wiadrze. Nie miał litości, w tym momencie popiełki stanowiły jego wrogów numer jeden, a on był na chwalebnej krucjacie, by uratować książki przed ich niszczycielskimi, choć naturalnymi zdolnościami. Znalezienie kolejnego z winowajców zajęło mu kolejne osiem minut, gdyż zdecydował się ukryć pomiędzy regałami o kulinariach, do którego musiał się cofnąć dobrych kilka kolumn. Kolejną wingardą wzbił węża w powietrze i ten, tak jak poprzedni, z sykiem zakończył swój żywot. Głupio było mu przyznać samemu przed sobą, ale czuł niepoprawną satysfakcję z odbywania takiej misji ratowniczej. Rozejrzał się za kolejnymi smugami na ziemi, starając się nie skręcać tam, gdzie wcześniej doprowadziły go poprzednie tropy. Zapamiętał, że między regałami kulinarnymi już był, jednak dopiero po kolejnych piętnastu minutach dopiero dopadł trzeciego z winowajców. Tak jak i jego poprzednicy wylądował w wiadrze z wodą. Został więc jeden. Z jednej strony ogarnął go stres, jeśli zdąży złożyć jaja i te się wyklują, będzie w ciężkiej dupie. Z drugiej przyszedł mu do głowy chytry pomysł, by może jednak znaleźć go jak składa jaja i je sobie zwinąć - w końcu kto będzie o tym wiedział? Znalezienie czwartego z wężyków zajęło mu kolejne dwadzieścia trzy minuty, przez które przebiegł całą księgarnię wzdłuż i wszerz, by znaleźć gagatka na jednym z wysokich kredensów, których, jak ocenił od razu, dawno nikt nie odkurzał. Przyczaił się dyskretnie, by poczekać, aż popiełek dokona żywota, składając swoje jaja w swoich splotach, a gdy rozsypał się w popiół, wycelował w stosik różdżką i dokładnie wymówił "glacius", by jajka zamrozić. Zgarnąwszy je do kieszeni, dla pewności przeszedł się jeszcze pomiędzy regałami, trochę oglądając, trochę niuchając, by upewnić się, że niczego ani nikogo nie pominął, a żadna iskierka nie zagraża regałom, po czym udał się za ladę, by napisać wiadomość do właściciela sklepu. Wolał się upewnić, że człowiek nie będzie zaskoczony, jak przyjdzie rano i znajdzie zwęglone półki na książki, a wypadałoby i zabezpieczyć je przed rozpadnięciem. Nie był pewien czy jego reparo coś dało...
Napisanie listu do szefa i powiadomienie go o zaistniałej sytuacji z pewnością było odpowiednią czynnością której Basil się podjął. Było to też zdecydowanie rozsądniejsze niż po prostu zaczekanie do końca zmiany i tłumaczenie się następnego dnia czemu niektóre regały są w takim stanie. Na reakcję tęż nie trzeba było czekać. Nie minęło nawet pięć minut, a do księgarni wpadł właściciel zdyszany i spocony. Nerwowo rozglądał się po księgarni jakby szukając wszelkich zniszczeń jakie mogły nastać. Uspokoił się nieco kiedy jednak zobaczył że na pierwszy rzut oka szkód nie było aż tyle, jednak zapach po dymie jaki został w lokalu nadal świdrował jego nosdrza. Zbliżył się więc do swojego pracownika który na szczęście powstrzymał ogień przed ogarnięciem towarów sklepu. - Wiadomo skąd się wziął ogień? Dużo książek ucierpiało? Widziałeś jakiś sprawców? Co się stało?! - Mężczyzna zdecydowanie był stary, a księgarnia była jego jedynym źródłem dochodów. Nic dziwnego że się dopytywał. Prawdopdobnie nie doczytał listu do końca, a jego mózg zatrzymał się na informacji o ogniu. - Zaprowadź mnie tam chłopcze jeśli możesz. - Chciał zobaczyć wszystko na własne oczy. Opierał się więc o laskę i czekał aż wychowanek Slytherinu go poprowadzi.
Właściciel pojawił się niezwykle szybko, mimo że Bazyl zdawał sobie sprawę z tego, że pewnie miał dużo na głowie, skoro zostawił zamknięcie lokalu swojemu pracownikowi. Był jeszcze bardziej przejęty sytuacją niż sam Kane a Kane przecież przejmował się książkami bardziej niż ludźmi. Wyszedł zza lady, kiedy mężczyzna wszedł do księgarni i pokiwał mu głową na przywitanie. - Popiełki. - odpowiedział krótko, bo i trudno tu się jakoś wielce rozwodzić. Nie miał pojęcia, kto się zagapił i dopuścił do ich rozmnożenia- Znalazłem kilka skorupek w dziurze w ścianie, rozbiegły się pomiędzy półkami, ale wyłapałem i spacyfikowałem wszystkie. - powiedział z pewnością w głosie, bo się dobrze rozejrzał i sprawdził każdy kąt- Według mojej oceny, żadna książka nie ucierpiała, za to ucierpiało kilka regałów. - przyznał z dziwną pokorą w głosie, czego nie słyszało się często z ust Bazyla- Proszę za mną. - zaproponował i skierował się między regały, by pokazać właścicielowi księgarni zarówno ślady, jakie pozostawiły po sobie wężyki, jak i nadpalone regały, które udało mu się sprawnie ugasić. - jak pan widzi, nie udało mi się nareperować tych półek. Nie jestem orłem w zaklęciach transmutacyjnych, ale myślę, że w Dolinie na pewno znajdzie się ktoś, kto zrobi to niedrogo. - powiedział przepraszającym tonem- O, a tu w dziurce były skorupki - pokazał mu szczelinę, z której wypełzły małe, ogniste bestie, czające się na dorobek życia czarodzieja.
Szybkie pojawienie się prawdopodobnie było spowodowane dwiema rzeczami. Po pierwsze starzec mieszkał stosunkowo niedaleko swojego sklepu, co zdecydowanie dobrze wpływało na jego zdrowie oraz jakby na to nie spojrzeć było to chyba jego jedyne źródło utrzymania. Gdyby stanęło w płomieniach, prawdopodobnie zszedłby na zawał. - Popiełki? POPIEŁKI?! - Pojawienie się tych stworzeń zwiastowało jedną z trzech rzeczy. Zaniedbanie, sabotaż albo ogromny pech. Pierwsza rzecz wydawała mu się mało prawdopodobna jeśli chodziło o pracownika. W końcu nie ma tu gdzie rozniecić magicznego ognia na dosyć długo. W końcu próżno szukać paleniska w księgarni. -Dobrze... Dobrze że się ich pozbyłeś. Regały się wymieni, ważne że książki są całe. - Rzucił lekko nieobecnie przypatrując się śladom. Następnie przypatrzył się uważnie dziurze w ścianie, ale było nieco ciemno i widocznie starzec potrzebował małego wsparcia. -Poświecisz mi chłopcze?
Rzuć kostką k6:
1, 6 - Świecisz mi czy sobie? - Zdążyłeś dostać ochrzan po niecałych trzech sekundach od zapalenia różdżki niedbale oświetlając szczelinę. - Sam to zrobię.- Po czym wyjął różdżkę i sam zaczął sobie świecić by zbadać dziurę, pochylając się do niej. 2,3,4,5 - Dziękuję... - Starczec odparł ze słabym uśmiechem i rzucił zaklęcie wyczarowując realistyczny hologram ptaka, który pokicał w kierunku dziury i zaczął uważnie się jej przyglądać. W tym czasie właściciel wyglądał na nieco nieobecnego. Wrócił jednak do siebie kiedy ptak wyparował.
-Tak, ta dziura prowadzi na dwór. Budynek jest już stary i dziury nie byłyby niczym dziwnym, ale ta wydaje mi się wyrobiona zaklęciem żłobiącym. Może być to sabotaż albo durny dowcip jakiś studentów. - Do takiej konkluzji przynajmniej doszedł. Westchnął po czym usiadł na krześle. Po chwili jakby mu się coś przypomniało i zaczął grzebać w kieszeni
Ślizgon pokiwał głową, zadowolony z pochwały jak każdy, kogo się chwali, a już szczególnie biorąc pod uwagę swój bezbrzeżny egocentryzm. Uniósł sam do siebie brwi, bo choć planował być prawnikiem, to zaraz pomyślał, jakim świetnym byłby detektywem, a kto wie, może nawet łowcą magicznych stworzeń? Przykucnął przy dziurze, do której starszy jegomość zaczął zaglądać i rzucił "Lumos!" by oświetlić mu to wyżłobienie. Z ciekawością i uwagą obserwował zaklęcie, którym czarodziej się posłużył, by przyjrzeć się temu, co się ze ścianą zadziało oraz śladom pozostawionym przez popiełki. - Sabotaż? - podjął ze zdziwieniem, bo w durny dowcip prędzej byłoby mu uwierzyć. Ale żeby jacyś radykaliści nienawidzący książek chcieli podpalić księgarnię?! SPojrzał na właściciela, uśmiechając się lekko- Ma pan tu w sprzedaży jakieś cenne białe kruki, bądź nielegalne wydania, że ktoś chciałby panu zaszkodzić? - zażartował lekkim tonem, nie chcąc nastąpić szefowi na odcisk, choć w oku kryła mu się zaczepna ciekawość.- Mogę jutro po otwarciu wysłać sowę do sklepu stolarskiego, żeby przysłali kogoś i ogarnęli te półki. Poza tym, myślę, że można by zainwestować w stojak na gazety, bo ten przy wejściu już się trochę rozklekotał... - zauważył, zerkając na stojaczek, który być może był równie stary co właściciel.
-Nie, nic z tych rzeczy... - A nawet gdyby to nikomu raczej by o tym nie wspominał w obawie że wieść pójdzie dalej. - Ale jedna księgarnia mniej, to większy zysk dla innej. - Tu już wkraczała naprawdę żelazna logika. Nikt w końcu nie przepadał za konkurencją w swojej okolicy. Do tego metoda na popiełka wydawała się być subtelna. Na pewno mniej rzucająca się w oczy niż rzucenie płomiennym zaklęciem w gablotę sklepu. Po dłuższej chwili grzebania, staruszek wyjął z kieszeni kilka monet po czym wcisnął je Bazylowi w łapę. - Proszę, uznaj to za mały dodatek do wypłaty. - Dziesięć galeonów nie było może żadną fortuną, ale zawsze to lepsze niż nic, prawda? Zwłaszcza jeśli jest się studentem z którego życie próbuje wycisnąć wszelkie oszczędności. - Dobrze, napisz do nich... A stojak się naprawi. Trochę taśmy i zaklęć sklejających i będzie cacy. A teraz zmykaj już, rozejrzę się tu jeszczę zanim zamknę.
@Basil Kane Ode mnie już tyle. W swoim poście możesz dać już zt. Otrzymujesz też 10 galeonów.
______________________
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Uśmiechnął się i pokiwał głową, bo jednak sam nie był pewien czy zmartwienia właściciela były poważne, czy jednak miał on już swoją demencję i jakieś swoje teorie spiskowe. Niby logika żelazna, a jednak trudno mu było wyobrazić sobie, że ktoś rzeczywiście chciałby zaszkodzić księgarni, celowo pozbywając się konkurencji. Może to jedynie dla niego książki były największą świętością i by mu do głowy nie przyszło, żeby ich kosztem kogokolwiek sabotować. - Ochs. Dzięki! - ucieszył się, bo rzeczywiście każdy grosz się liczył, a on skrupulatnie odkładał wszystkie zarobione pieniądze na swoje wielkie, bazylowe potrzeby. Jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia, a Bazyl chciał mieć jedynie wszystko. Pokiwał głową, akceptując powierzone mu zadanie na jutro i powstrzymał się przed durnym uśmiechem odnośnie do naprawiania stojaka. Pewne rzeczy nie zmieniają się nigdy, jak naprzykład stojak na gazety, który klejony był więcej razy niż bazylowe kłamstwa z powodu nieodrobionej pracy domowej. - Dobrej nocy i do widzenia. - pożegnał się kłaniając lekko, po czym zawinął z księgarni zanim by się staruszek jeszcze rozmyślił i jednak zabrał te dziesięć galeonów na rzecz nowego stojaka.
zt
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Popołudnie przedświąteczne, ku zaskoczeniu Bazyla, było zupełnie różne od codziennego lenistwa, jakie zazwyczaj towarzyszyło mu podczas pracy w księgarni. Sklep nie mógł narzekać na tłumy klientów, poza dwoma sezonami - rozpoczęciem roku szkolnego, albo właśnie świętami bożego narodzenia. Z dwojga złego, jeśli już nie mógł spędzić ośmiu godzin na czytaniu czegoś, bo musiał obsługiwać tłumy czarownic i czarodziejów, którym przypominało się nagle o istnieniu czegoś takiego jak książki, wolał Boże Narodzenie. Plusem tego akurat sezonu było to, że zazwyczaj odwiedzali go starsi czarodzieje, bo we wrześniu, niestety, zazwyczaj były t tłumy gówniaków drących gęby i wyciagających wszystko z półek w celu “oglądania”. Później musiał zostawać po godzinach i te rzeczy wkładać na miejsce, tylko po to, by kolejna banda gówniaków mogła je wyciągnąć dnia następnego. Na święta ruch był stanowczo większy niż zwykle, nie przeszkadzało mu to jednak, gdyż ludzie zdawali się szukać czegoś konkretnego. Nie przychodzili z listą podręczników, rzucając nią na blat w oczekiwaniu na to, że sługa pójdzie i poda pod nos, ale przychodzili z pytaniami. Szukali ciekawych lektur, interesujących materiałów naukowych, szukali romansów, ksiąg historycznych, albumów i grymuarów, a pośród takich pytań, pośród takich poszukujących, Basil Kane czuł się jak młody bóg. Od rana więc im bliżej gwiazdki, dumnie przechadzał się pomiędzy regałami, bo nawet nie musiał zapytywać, czy komuś w czymś pomóc - ludzie, jakby nagle nabierając godności człowieczej, sami podchodzili z konkretnymi pytaniami, a jego przepełniona informacjami i przesadną ilością przeczytanych tytułów głowa w końcu mogła posłużyć czemuś lepszemu. Właściwie to… czemukolwiek. Fakt, że tyle czytał i znał pewnie ponad połowę asortymentu sklepu jak własną bibliotekę, był imponujący chyba tylko dla niego, nie miał się tym nawet komu chwalić, bo zadawał się z kretynami i półgłówkami, przy których spędzanie czasu z literaturą wypadało jak jakiś egzotyczny rytuał wykluczenia z towarzystwa. Nie dziś! Dziś co chwilę mógł zanurzyć się w swojej pamięci i przeszukiwać półki, by móc wręczyć oczekującym klientom dokładnie takie tytuły, jakich poszukiwali. Wspaniałe manuskrypty, unikatowe mapy nieba, kilka słowników magicznych, albumów roślin wodnych, a nawet, dla starowitej babuleńki szukającej prezentu dla przyjaciółki, kilka pikantnych Harlequinów w niepozornych okładkach o romansach smoków i księżniczek. Bazyl nie oceniał, wprost przeciwnie, oceniał tylko tych, którzy nie czytali wcale. Tak długo, jak ktoś pozwalał swojej głowie rozwijać się podczas lektury, jaka ona by nie była, czy to Ulisses, czy książka “Magiczne gotowanie dla kretynów” - on był tu, by kwitnącego literata wspierać. Nie czuł nawet, że pracował, wdawał się z klientami w dyskusje, w poszukiwaniu odpowiednich tytułów, pasujących ich wymaganiom, a niektóre były naprawdę wyszukane i musiał się nad nimi niemało pogłowić. Pod koniec dnia, gdy rozliczał pieniądze przed samym zamknięciem, z satysfakcją pogratulował sam sobie, będąc pewnym, że właściciel księgarni będzie bardziej niż zadowolony z takiego utargu.
zt
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Był dopiero nowym pracownikiem i to na okresie próbnym a więc nie stał za ladą. Została mu przydzielona jedna z najnudniejszych robót na świecie - katalogowanie nowych książek. Pracodawca dał mu upoważnienie do odbioru przesyłki, a to samo w sobie było już kłopotliwe. Sowy, które dostarczyły dosyć solidnej wielkości paczkę, nie wyhamowały i rozpłaszczyły się na szybie księgarni. Wszędzie latały pióra a przesyłka rozerwała się na chodniku. Trzy z książek okazały się być niezwykle ożywionymi magicznymi podręcznikami bo postanowiły uciec na swoich mikroskopijnych nibynóżkach. Spanikowane sowy latały nad jego głową przez co jedną ręką się od nich odpędzał a lewą celował różdżką w uciekinierów, gładko je do siebie przywołując. Gdy je łapał, jedna z sów dziabnęła go w rękę za to, że ośmielił się trącić dłonią jej szlachetne sowie pazury. W wyniku tej jakże miłej interakcji kilka kropel krwi kapnęło na świeżutko spisany egzemplarz "Trzeciego oka i jego zawiłości składniowe". Zaczerpnął głęboki oddech aby się opanować i nie strącić sów na ziemię. Zebrał paczkę - dosyć ciężką ale miał parę w łapach - z ziemi, zamknął drzwi przed sowimi dziobami i schował się na zapleczu. Owinął niedbale rękę wyczarowanym pośpiesznie bandażem i zajął się czyszczeniem okładki z plam krwi. Niemalże mu się to udało gdy szef go przydybał i w surowych słowach nakazał się sprężać i sprzątać bałagan. Od tamtego momentu siedział mu nad głową i co rusz sprawdzał jak idzie mu praca - a szła mu topornie bo o ile książki były wartościowe, tak praca sama w sobie nudna. Niektóre podręczniki wymagały specjalnego traktowania, a inne nie chciały ujawnić swojego tytułu więc głowił się i głowił jak je odgadnąć i odpowiednio zapisać. Zajęło mu to dobre dwie godziny i dopiero gdy wszystkie zostały zarejestrowane w danych księgarni mógł zająć się umieszczaniem ich w odpowiednich półkach. Tutaj użył już czarów, przynajmniej do tych normalnych ksiąg, którym magia była obojętna. Kilka pozostałych, a było ich pięć, trzeba było osobiście umieścić na półkach. Do tego wziął drabinę, która przy każdym nacisku stopnia trzeszczała jakby ją zażynano żywcem. Z miną cierpiętnika próbował nie oszaleć od tego dźwięki i też utrzymać bardzo opasłe tomiszcze o czarnej jak noc okładce. To było zadziwiające, że pochłaniała światło słoneczne. Wnioskując po tytule musiała być jedną z trudnodostępnych i zapewne nieopatrznie przydzielonych mu do skatalogowania. Umieścił ją na samym końcu alejki i poczuł ulgę, gdy nie trzymał jej w dłoniach. Tak minął ten szalony dzień pracy. Pracodawca i tak znalazł parę rzeczy do których się przyczepił i przez dobre trzydzieści minut po godzinach pracy Trevora, wypominał mu, przestrzegał i poprawiał to, co należy. Dzięki tej jakże owocnej rozmowie zrozumiał, że nie będzie tutaj długo pracować. Uśmiechał się mimo wszystko do pracodawcy, zgadzając się z wszystkim co mówił, byleby puścił go już do domu. Cieszył się, że to praca tymczasowa.