Knajpa "Jedyna Taka" jest istotnie jedyną knajpą w Dolinie Godryka, w której bezpłatnie można oglądać transmisje z Klubowych Mistrzostw Świata w Quiddtich'u. Usiądź wygodnie w jednej z loży, a wizualizacja zawiśnie zaraz nad Twoim stołem! Podczas meczu w całej knajpie rozbrzmiewa energiczny komentarz Robina Greysona - najbardziej znanego i najbardziej lubianego komentatora meczów Qudditch'a w całej Wielkiej Brytanii! Dla spragnionych głębszych wrażeń - specjalne okulary, dzięki którym nie będziesz musiał dzielić się magicznym ekranem z nikim innym! Nikt nie będzie Ci zasłaniał, kiedy podaje drugiej osobie kufel z kremowym piwem. Poza możliwością zupełnie darmowego oglądania meczu, znajdziesz tu typowo domowe potrawy, wykonane z wielką starannością, za całkiem przystępną cenę. Dobre miejsce na wieczorne piwo, ale także na obiad z rodziną. Bywają dni, że zastaniesz tu tłum i ani jednego wolnego miejsca, szczególnie podczas rozgrywek, a innym razem nie będzie nikogo.
Jako że niedługo kończy się przerwa bożonarodzeniowa, a my wciąż nie spotkaliśmy się w naszej miejscówce, zdecydowanie musieliśmy to zmienić. No bo jak to wizyta w Dolinie Godryka bez posiedzenia w pubie? W dodatku to pierwsze święta, gdzie mogę legalnie kupić alkohol, a nie sączyć piwo kremowe. Może w tym roku spróbuję nawet jagodowego jabola – kto wie! Trafiamy akurat na dzień, w którym w lokalu jest pełno ludzi, jednak nie wycofujemy się z knajpki, mając nadzieję, że za moment coś się zwolni. Zresztą wybieram trunek tak długo, że na pewno ktoś w tym czasie opuści Jedyną Taką. Dostałam na święta od babki pięć galeonów („Tylko nie wydaj na głupoty, kochanie!”) i nigdy nie czułam się bogatsza, więc chcę trochę poszaleć przy składaniu zamówienia. - O, tam jest wolny stolik – mówię, gdy już wszyscy zamówiliśmy, co chcieliśmy. Wybieramy jeden z większych stolików, abyśmy nie musieli stykać się łokciami czy kolankami (chociaż nie wiem, może ktoś tu by chciał się stykać ze sobą kolankami). Ja wybieram miejsce obok Terreya, bo chcę mu później opowiedzieć, co widziałam na dnie herbaty z piramidek liptona. Może go to zdziwi, ale nie umrze we wtorek ani nie spowoduje, że inferiusy opanują świat. Ledwo jednak zdążyłam usiąść na krześle, a już zaczynam sączyć swoje zielonego drinka. Nie bardzo wiem, co w nim jest, ale nazwa Skaczący troll była przekonywująca. Smakuje nawet w porządku, jednak może chodzi o to, że nie mam żadnego porównania do innych drineczków.
Umierałem przytłoczony niekończącą się ilością przysmaków z lady Słodkości Betty (w święta kupowaliśmy gotowce, ja nie potrafiłem piec, ojciec miał bardzo ważny mechanizm zegarka-memortka do dokręcenia, a reszta rodzeństwa na pewno miała fajniejsze rzeczy do roboty niż kręcenie się po zagraconej kuchni, poza tym Betty była najlepszą cukiernią), które piętrzyły się w moim domu, hipnotycznie zmuszając mnie do zabrania kolejnego i kolejnego kawałka bloku czekoladowego, serniczka, pieguska czy kremówki. To już było zwykłe obżarstwo. Jeszcze tydzień i byłbym pulchnym grubasem. Jak zwykle perspektywa ucieczki do szkoły ratowała mój tyłek, a zwłaszcza moje życie osobiste. Godzina na moich dwóch zegarkach luźno obijających się o siebie na lewym nadgarstku wskazywała czas z różnicą siedemnastu minut, to też na spotkanie przyszedłem spóźniony o ich jedenaście (wcale nie spędziłem ich na wybieranie luźniejszego swetra chowającego świąteczne łakomstwo, a gdzie tam). - Dzisiaj w teście znów mi wyszło, że spośród drinków jestem jak Różowy Druzgotek, rzuciłem na tą stronę trwałego przylepca, żeby znów go nie rozwiązywać - pożaliłem się Misty, uskarżając się na to, że wizbook wiązał mnie z tanim, studenckim winem, wywołującym gadanie niekontrolowanych bredni. W międzyczasie zająłem obok niej miejsce, w ręku dzierżąc buteleczkę idealnego napój dla mnie - Malinowy Znikacz, był czymś co popijają zwykle nasze babcie, niestety miałem totalną słabość do tego przedawnionego trunku, co potem odbijało się na stanie, w jakim wieczorami wracałem. Zapobiegliwie, gdybym wpaść miał w jakąś zaspę śnieżną, ciepło się ubrałem w jeansową kurteczkę z kożuchowym podszyciem, prosto z lat osiemdziesiątych, dopasowaną do spodni w podobnym kolorze i swetra z małymi, granatowymi pomponami. - Postawię Ci kłębolota, jak przepowiesz mi z niego przyszłość - zaproponowałem mojej wróżebnej towarzyszce, podpierając się łokciem o blat stołu i zalotnie poruszając do niej brwiami. W sumie, po prostu chciałem zobaczyć jak moja, jeszcze do niedawna, nieletnia towarzyszka pije wino, które całe wybucha. Ale przepowiednię z jego bąbelek od biedy też mogłem wysłuchać.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Uwielbiam święta. Uwielbiam czuć się lekko zaokrąglona na brzuchu po spróbowaniu odpowiedniej ilości potraw wigilijnych, uwielbiam otwierać zachłannie prezenty które dostaję i patrzeć co dostają inni. Tradycyjna, powtarzająca się rutyna w moim domu jest właśnie najprzyjemniejszą częścią całego pozornego zamieszania. Kiedy minie pierwszy stycznia będę marudzić. Płakać i jęczeć. Obrażać się na wszystko, kiedy tylko zdarzy się najmniejsza błahostka. Ale jeszcze dziś jestem echem świątecznej zabawy. Mój turban jest bożonarodzeniowy. Koloru czerwonego w niewielkie choinki, na których magicznie świecą się lampki. Po zdjęciu płaszcza zobaczyciem golf połączony z sukienką. Wygląda jakby padał na niej śnieg, a na dodatek kiedy klepniesz mnie w ramię, sztuczny, ciepły puch pojawia się na chwilę, by szybko roztopić się w nicości. Dlatego kiedy sprawnie rozbieram się i siadam naprzeciwko Misty i Thìdley'a wokół mnie pojawia się na chwilę mgiełka śniegu. Mam ochotę obsypać swoich ziomków ploteczkami i dostać ich równie dosadną liczbę po świętach! Ale póki co przyjmuję tylko pełną wyczekiwania minę i przewracam oczami, kiedy Terrey już namawia Sinclair do wróżenia swoich głupotek. Zamawiam ajerkoniak, bo wydaje mi się, że jest to jakiś świąteczny alkohol, ale nigdy nie piłam go i nie smakuje mi ani trochę, więc szybko uciekam kupić drinka z Rumem Porzeczkowym. - Jak tam u was? - pytam, kiedy wracam ze swoim drugim alkoholem, którym teraz zamierzam popijać ten pierwszy. - Macie prezenty? - pytam nawiązując do losowania, jeszcze pokazując swoją niewielką torebkę, gdzie zaklęciem pomniejszającym schowałam prezent dla Thìdley'a. Rozciągam w uśmiechu ciemnoczerwone usta w kierunku chłopaka, niespecjalnie dyskretnie a propo tego kogo mogę mieć. - I dostaliście coś ciekawego? - dopytuję jeszcze, bo tak naprawdę chcę się pochwalić, że dostałam prezent od @Myles Redmond i przy okazji nazwać go swoim chłopakiem. Oczywiście może to odrobinę za szybko, ale ja nie mam nic przeciwko tak szybkiemu szufladkowaniu, nie chcę mi się bawić w nowoczesność w tym temacie. Przez chwilę myślę co powie na to Hazel, ale ja nigdy nie wiem co ona myśli o mnie, więc szybko zaprzestaję tej zabawy.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Kolejne święta to tylko nowe przykre obowiązki. Pustki w domu rodzinnym przytłaczały mnie na tyle, że większość dni i tak spędzałem poza nim. Nie potrafiłem nie zaglądać do opuszczonego, pokrytego dywanem z kurzu pokoju matki. Nie umiałem powstrzymać się przed układaniem na kolanach jej osobistych rzeczy, przed muskaniem dotykiem pergaminów, jakie czasami zapisywała, aby uporządkować emocje. Milcząca obecność ojca zdawała się wisieć nade mną niczym złowieszcze fatum. Wolałem marznąć w rezerwacie, do jakiego potajemnie się wkradałem. Starałem się odwrócić swoją uwagę od wszechobecnej, przygnębiającej mnie świątecznej atmosfery. Jednocześnie świadom byłem, że nie ominie mnie spotkanie ze wszystkimi tymi ludźmi, z którymi dzieliłem dziesiątki wspomnień. Tylko ta myśl powstrzymywała mnie od rozsypania się na maleńkie kawałeczki. Kiedy tak patrzyłem w ich twarze, niezależnie od dzielących nas różnic, coraz wyraźniejszych w miarę mijających lat, czułem wreszcie prawdziwą przynależność. To nie śmieszny, niebieski krawat mnie określał, a właśnie oni. Nie mogło ujść ich uwadze moje nieobecne spojrzenie i apatyczność. Nigdy nie byłem specjalnie ekstrawertycznym człowiekiem, a jednak dzisiaj pobijałem wszelkie rekordy. Pozwalałem im mówić, samemu wpatrując się w swoją herbatę. Chyba jako jedyny zdecyduję się dzisiaj na napój bezalkoholowy. Nie mógłbym przełknąć nawet jednej kropli w obawie przed eksplozją emocji, nietamowanych nagle moją żelazną samokontrolą. Pod wpływem napojów wyskokowych niejednokrotnie już przekonywałem się, jak szybko opadają mury, które wokół siebie wznosiłem. Przyjemny zapach mango i mięty pozwalał mi na odrobinę relaksu. Z każdą upływającą minutą, moje ramiona były jakby mniej sztywne, a jednak wciąż milczałem, pozwalając grupie bawić się i beztrosko gaworzyć. Kiedy Melusine wróciła z drugim drinkiem i zapytała o prezenty, mój wzrok machinalnie powędrował ku rękawowi płaszcza. - Pewnie - Odpowiedziałem, machinalnie obracając w palcach zawieszkę z niewielkim trójzębem, najwyraźniej nieświadom tego, że to robię. - Odpowiednio zabezpieczone przed zbyt ciekawymi spojrzeniami. Jeszcze za szybko domyśliłabyś się, który jest dla Ciebie i nie byłoby niespodzianki. - Na tym poprzestałem, nie chwaląc się tym co otrzymałem od przyjaciół i znajomych. Wolałem najpierw posłuchać wypowiedzi pozostałych, jak zwykle zresztą. Poza tym, jeżeli tylko miałem mieć okazję do uniknięcia odpowiedzi, najpewniej zamierzałem z niej skorzystać.
Wybór lokalu przez @Beatrice L. O. O. Dear był dla niej zagadkowy choć nie kwestionowała tej decyzji. Sama nie należała do fanów chyba żadnego sportu, przynajmniej tak długo, aż ktoś dla niej ważny nie brał w jakichś zawodach udziału o czym przekonać się mogli biedni ślizgoni słuchający jej wulgarnych zagrzewek na ostatnim meczu quidditcha. Z drugiej strony podejrzewała, że "Jedyna taka" była lokalem na tyle niepozornym, że może to był jakiś taktyczny wybór ze strony Dearówny. Chwilę przed czasem udała się na miejsce i zajęła jeden ze stolików gdzieś bardziej w głębi lokalu. Miała szczerą nadzieję, że Beatrice nie będzie jej oceniać przez perspektywę jej głupich starszych sióstr, z którymi z pewnością miała okazję skrzyżować ścieki, a co więcej, będzie skłonna podzielić się z nią wiedzą na temat eliksirów i wywarów wykraczających poza materiały dostępne w szkolnych zasobach. Nigdy nie był uboga w ambicje, teraz jednak kiedy je pasje zaczęły się klarownie precyzować nie chciała tracić ani chwili czując, że marnuje mnóstwo czas i okazji kiedy nie spędza wolnych chwil na poznawaniu nowych treści w tej dziedzinie. To też nie tak, że precyzyjnie wiedziała co chce w życiu robić i potrzebowała tej wiedzy do osiągnięcia jakiegoś wymarzonego punktu w karierze - bo tak nie było. Dina zwyczajnie zaczęła w życiu jakiś przedmiot rozumieć bardziej, pasjonować się nim, spędzać nad podręcznikami więcej wolnych chwil niż kiedy. Inspirowały ją eliksiry z czasów dawnych, tajemnice receptur, eksploracja efektów poszczególnych składników. Była zachwycona możliwością pracy z kimś, kto pracę przy warzelnictwie miał przecież we krwi. Od dawna z zazdrością oglądała się za córkami domu Dear myśląc, jakie to byłoby wspaniałe mieć dostęp do wszystkich tych mądrości i wiedzy do których dostęp mają one na co dzień. Zamówiła skromnie, herbatę w imbryku i usiadła w napięciu oczekując pojawienia się Beatrice.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Powiedzmy sobie szczerze: Beatrice było tak daleko do quidditcha, jak to tylko możliwe. Nigdy nie interesowała się tym ukochanym sportem wszystkich czarodziejów. Dla niej nie miał on kompletnie żadnego znaczenia. Nawet latanie na miotle było dla niej tak głupim i bezsensownym zajęciem, że szok. Po co latać przy użyciu miotły, skoro można było użyć testrala (notabene o wiele szybszego niż te zabójcze narzędzia), bądź po prostu teleportować się w to konkretne miejsce, które miało się na myśli. Łatwo, prosto i przyjemnie. A już jakiekolwiek przerzucanie piłek czy niszczenie fryzury przez wiatr? Nie, to kompletnie nie pasowało do Dearówny. Nigdy wcześniej i nigdy później nie miało zacząć pasować. Dlaczego więc taki właśnie wybór? Bo mieli tutaj naprawdę dobre jedzenie i Trice wiedziała o tym nie od dziś! Nie przepadała za gotowaniem w jakiejkolwiek postaci, dlatego kiedy tylko nadarzała się okazja, aby zjeść coś na mieście, chętnie z niej korzystała. Zwiedziła zapewne wszystkie magiczne knajpy w Dolinie Godryka, więc wiedziała, co i gdzie dobrego można znaleźć. Ponadto, uważała, że w takim miejscu jak to, ciężej będzie komukolwiek podsłuchać rozmowy dwóch kobiet. Dziesiątki czarodziejów przychodzących tutaj, byli tak zajęci oglądaniem kolejnych potyczek graczy quidditcha, że nie w głowie było im skupianie się na spotkaniu dwóch wyglądających kompletnie nie ma miejscu kobiet. Ostatnimi czasy powoli powracała do swoich naturalnych dodatkowych zdolności. Metamorfomagia wychodziła jej coraz lepiej, więc na to spotkanie postanowiła przygotować się należycie. Niewielkie pokłady skupienia i chęci wystarczyły, aby jej włosy znów były idealnie czarne, delikatnie podkręcone, cera bez skazy. Nie miała ochoty za bardzo się stroić, choć prawdopodobnie nie byłaby sobą, gdyby nie ubrała się odpowiednio jej zdaniem. W końcu uznała, że jest odpowiednio przygotowana na spotkanie z panienką Harlow. Teleportowała się pod drzwi knajpy kilka minut po wyznaczonej godzinie spotkania i pewnym krokiem weszła do środka knajpy. Nie zdziwiły ją rzucane w jej kierunku zaciekawione spojrzenia, wielokrotnie miała z nimi do czynienia w tym miejscu. Zamiast tego skupiła się na wypatrzeniu dziewczyny pośród innych gości lokalu. Kiedy dostrzegła w końcu samotnie siedzącą blondynkę, niedbale odrzuciła zagubiony lok na plecy i ruszyła w kierunku odpowiedniego stolika. - Dina? - rzuciła pytanie, choć tak naprawdę nie potrzebowała potwierdzenia z jej ust. Wyglądała niemal identycznie jak starsza siostra, którą znała Beatrice. Niewielki uśmiech pojawił się na twarzy szatynki, kiedy zdjęła z nosa okulary i delikatnie wplotła je we włosy. - Beatrice Dear, możesz mi mówić po prostu Bea, Trice, czy jakkolwiek Ci wygodnie. - dodała, wyciągając w jej stronę dłoń, celem przywitania się. Niby sugerowała, że może mówić inaczej, choć ten uśmiech mógł dodawać "spróbuj inaczej, a staniesz się testerem moich najnowszych mikstur". Usiadła przy stoliku na przeciw dziewczyny. - Wybacz moje niewielkie spóźnienie, jednak coś mnie zatrzymało. - powiedziała po chwili, jakby w próbie rozładowania ewentualnego napięcia.
Dużo myśli przemykało jej przez głowę, głównie związanych z wydarzeniami ostatnich dwóch tygodni. Nigdy nie przepadała za bałaganem i choć Coralina mówiła, że miarą prawdziwego geniuszu jest panować nad chaosem nie trudno było dopatrzeć się w Dinie braku chociażby średnich lotów inteligencji, a już z pewnością jakichkolwiek okruchów geniuszu. Wpatrywała się w parujący w kubeczku napar z mieszanki jakichś nieznanych jej ziół w milczeniu, pozwalając głowie trawić wszystkie niepotrzebne myśli kłębiące się pod kopułą czaszki. W związku z dzisiejszym spotkaniem zaczęła nawet rozważać, czy nie ma przypadkiem jakiegoś dobrego eliksiru zapomnienia w zasięgu jej portfela albo zdolności warzelniczych, coby sobie zaaplikować parę kropel przed snem i parę z samego rana. Kto wie, może parę w ciągu dnia też by nie zaszkodziło. Poruszenie wśród obecnych wywołała osoba wchodząca do pomieszczenia, co zdołało wyrwać Harlow z zamyślenia, jednak tylko na tyle, by wzrok z kubka przeniosła na imbryk, a potem ponownie na trzymane w dłoniach naczynie. To dopiero głos Dearówny poderwał jej podbródek sukcesywnie w górę, a Dina zmarszczyła lekko brwi siląc się na uśmiech. Uśmiechanie się okazywało sie bowiem wcale nie takie łatwe. - Cześć. - uścisnęła jej rękę. Była zafascynowana niegasnącą koniecznością ściskania sobie dłoni jako elementu zapoznawczego w rytuałach funkcjonowania ludzi w społeczeństwie. Miała wrażenie, że przynajmniej kobiety nie musiały by okazywać sobie tej oficjeli zmuszając do fizycznego kontaktu kiedy nie było wcale potrzeby by się ściskać, przeciągać i przepychać.- Bea, jasne. - poruszyła lekko brwiami w zagadkowej minie, w odpowiedzi na jej przepełniony sugestywną groźbą uśmiech i zajęła na powrót swoje miejsce. Sięgnęła do imbryka i napełniła drugi kubeczek, była skłonna zaproponować Dearównie, żeby sobie jakiejś whisky dolały do tej herbaty, bo ona to średnio chciała ostatnie dni przeżywać na trzeźwo. Fakt jednak pozostawał faktem, ledwie minęło południe, może nie wypada walić materiału tak od samego rana. - Absolutnie nic się nie stało, ja przyszłam wcześniej bo po prawdzie nie miałam za bardzo co ze sobą zrobić... – trochę prawda trochę nieprawda. Rzeczywiście nie miała co ze sobą zrobić, ale z drugiej strony zawsze mogła znaleźć sobie zajęcie, szczególnie biorąc pod uwagę jej aktualne plany przygotowywania jednego z najbardziej podstępnych eliksirów o jakich uczyli się w szkole. - Piękne okulary. - przyznała szczerze, zauważając nieszczęśliwie, że przy tej eleganckiej kobiecie wypada niezwykle blado w swoim szarym kubraczku. Urok wili nadganiał tyle ile mógł, ale nastrój dziewczyny wcale nie pomagał w prezentowaniu się w sposób przyjemny dla oka. Potarła palcami oczy i spojrzała na Beatrice.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Formalności mieli za sobą. Uścisnęły sobie dłonie tak, jak nakazywały dobre obyczaje, co zdaniem Beatrice było wciąż ważnym aspektem w życiu towarzyskim. Przejaw nienagannych manier i kultury. Coś, co jako że posiadała nazwisko Dear, miała wpajane od najmłodszych lat swojego życia. Stało się to częścią jej w równie ważnym stopniu, jak metamoformagia, choć do tego pierwszego nie chciałaby się otwarcie przyznawać. Z pewną dozą zaintrygowania obserwowała, jak Dina zaczęła napełniać drugi kubeczek gorącym naparem. Miły gest z jej strony sprawił, że zaczęła uważać, jakoby najbliższe godziny wcale miały się nie okazać kompletną stratą czasu. Dlaczego do tej pory tak sądziła? Znając siostry dziewczyny, doskonale wiedziała, jakie potrafią być. Kiedy otrzymała od Ślizgonki list, była więcej niż pewna, że to jakiś głupi, a wręcz bardzo głupi żart. Tymczasem siedziała przed nią blondynka, teoretycznie rządna wiedzy. Może jednak coś miało z tego wyjść. - Dziękuję. - odpowiedziała jakby bardziej odruchowo. Utkwiła swoje czarne oczy w twarzy tej dziewczyny, próbując po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu skupić się na cudzej mimice. Nie od dziś wiedziała, że człowiek nawet nieświadomie swoich zachowaniem, postawą, czy nawet drobnymi, nerwowymi gestami, mógł powiedzieć więcej niż za pomocą najciekawszych i najelokwentniejszych słów. Przecież studiowała to od lat i poszerzała swoją wiedzę na ten temat jak tylko mogła. Musiała to robić a nawet nie wiedziała kiedy stało się to jej hobby. - Nie musisz się stresować, nie ugryzę Cię. - powiedziała po kolejnej chwili ciszy, zatrzymując swój wzrok na błękitnych tęczówkach swojej rozmówczyni. Nie mogła mieć pewności, czy dobrze odczytała jej zachowanie, choć coś pozwalało jej sądzić, że miała rację, przynajmniej w minimalnym stopniu. Odwiesiła trzymaną do tej pory na kolanach torebkę na oparcie krzesła i założyła nogę na nogę, po czym znów skupiła swój wzrok na dziewczynie. - To powiedz, o co tak naprawdę chodzi? - rzuciła pytaniem, bezpardonowo przechodząc do setna ich dzisiejszego spotkania. W liście opowiedziała jej wcześniej, co chciała osiągnąć, ale Beatrice czuła, że nie tylko o to tu mogło chodzić. Skoro już się spotkały i miały porozmawiać, aby ustalić szczegóły, zdaniem Trice należało od razu postawić sprawy jasno. Obie strony powinny to zrobić, aby współpraca mogła okazać się w niedalekiej przyszłości przyjemniejsza.
Trudno jest żyć w cieniu swoich sióstr, co Dina odczuwała całe życie. Będąc piątą i najmłodszą od lat szczenięcych musiała nadganiać, bo choć ich rodzice nigdy nie wymagali od niej oficjalnie by była tak dobra, mądra i zaradna jak jej starsze rodzeństwo, to jednak ta presja zawsze gdzieś funkcjonuje z tyłu głowy. Szczególnie gdy z wiekiem sama zaczynała dostrzegać, że w wielu dziedzinach nie dorasta siostrom do pięt. Sam fakt, że Beatrice, która przecież najlepszych relacji z Konstantyną nigdy nie miała, zdecydowała się jednak przyjść na to spotkanie był pocieszający - dawał Dinie nadzieję na to, że w końcu udało się jej zbudować własną "markę" jako człowieka i zarabiać na własną renomę, a nie wiecznie czołgać się w lepszym bądź gorszym cieniu sióstr. - Proszę. Hibiskus. - obniżał ciśnienie i wzmacniał odporność, a w związku z niekończącymi się rewelacjami w ostatnich dniach jej życia czuła, że nawet dmuchanie na zimne będzie dobrym pomysłem. Ujęła swoją czarkę w dłonie i usiadła opierając się w krzesełku. Na jej usta wpełzł niewielki uśmiech, choć trudno było powiedzieć, czy nie był nieco wymuszony bo w zasadzie nie wiedziała czy Beatrice żartuje, czy rzeczywiście takie rzeczy mówi ludziom przy pierwszym spotkaniu. Zamyśliła się lekko, spoglądając gdzieś ponad ramieniem Dearówny i szukając dobrych słów by odpowiedzieć jej o co tak naprawdę chodzi. Trudno jest tak wprost wyznać zupełnie nieznajomej osobie najskrytsze serca pragnienia, szczególnie osobie takiej jak Dina, która sama do tych pragnień musiała dotrzeć wieloma latami żmudnej eksploracji. Bo i co powiedzieć? Chcę być mistrzem eliksirów? Chcę umieć wszystko? Cokolwiek nie próbowała wymyślić wydawało się jej zwyczajnie głupie. Napiła się herbaty i chrząknęła w końcu, marszcząc brwi i spoglądając na blat stołu. - Jak pewnie pamiętasz pomimo niewątpliwej obszerności szkolnej biblioteki, materiały jakie można tam znaleźć sięgają jedynie pewnego określonego poziomu. - zaczęła z namysłem- Rozmawiałam z profesor Sanford odnośnie możliwości korzystania z jej prywatnej biblioteki, jednak problem pojawia się w tym, że dostępność składników czy też możliwość praktyki odmiennych sztuk warzelniczych stanowią wyzwanie w szkolnych warunkach. - obróciła kubek w dłoniach - To czego się uczę w szkole mi nie wystarczy. - powiedziała w końću patrząc na rozmówczynię- Ja chcę... wiedzieć więcej. - zmarszczyła brwi i odstawiła kubek na blat- Rozmawiałam z Nessą, która pożyczyła mi mnogość swoich notatek, które są fantastyczne, ale wciąż nie zaspokajają mojego głodu. Chce znać granice sztuki warzelniczej i je przekroczyć, tworzyć eliksiry o których strach nawet pomyśleć, dla samej sztuki warzenia. I kto mógłby mnie tego nauczyć..? - spytała retorycznie.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Kto jak kto, ale Beatrice doskonale wiedziała, jak to jest żyć w cieniu swojego rodzeństwa. Mając trzech braci i siostrę, od zawsze musiała walczyć o odrobinę uwagi ze strony rodziny. Tak naprawdę podejrzewała, że gdyby nie metamorfomagia, na znajomość której musiała poświęcić naprawdę wiele czasu, mogłaby naprawdę mieć ogromne problemy z uzyskaniem odrobiny atencji. Nie zamierzała oceniać Diny przez pryzmat jej rodzeństwa, bo sama nigdy nie pogodziłaby się z myślą, że ktoś postrzega ją w ten właśnie sposób. Czasami naprawdę stosowała te wszystkie głupie zasady w życiu, w stylu "nie czyń drugiemu co tobie nie miłe" i tym podobne pierdoły. Dlatego przede wszystkim, siedziała właśnie teraz w kawiarni, na przeciw blondynki, która zdaniem Beatrice czuła się w tym miejscu kompletnie nie na miejsce. W jakiś sposób obserwowanie jej i jej zachowania przynosiło pannie Dear dziwną satysfakcję. Zawsze lubiła obserwować ludzi, ich ruchy, mimikę. Próbować odszyfrować, co tak naprawdę chodzi im po głowie. Dina nieświadomie stała się jej obiektem testowym i tak prawdopodobnie miało pozostać do końca tego spotkania. A jeśli uda im się coś konkretnego ustalić, może i dłużej? Kto to mógł przewidzieć, Trice z pewnością nie była jasnowidzem. - Dziękuję. - odparła, po czym podniosła niewielką filiżankę w kierunku ust i upiła niewiele naparu. Musiała przyznać, herbatka smakowała naprawdę dobrze. Sama prawdopodobnie by jej nigdy nie wybrała, a szkoda. Wyuczonym od lat gestem, delikatnie otarła krawędź filiżanki kciukiem, tym samym pozbywając ją resztek pomadki z ust czarownicy. Takich czynności nawet nie kontrolowała. To było tak głęboko zakorzenione w jej umyśle, że robiła to kompletnie nieświadomie. Nie przerywała ciszy, która nastała po jej pytaniu sądząc, że dziewczynie potrzebny jest ten czas do chwili namysłu. Nawet jeśli miała przygotowany gotowy scenariusz do tego spotkania, zawsze istniało ryzyko, że coś mogło pójść w niezgodzie z nim. Skoro potrzebowała zastanowić się nad własnymi myślami i tym, co chciała przekazać, Beatrice nie zamierzała jej w tym przeszkadzać. Aż w końcu usta Diny otworzyły się, a ona sama przemówiła. Dearówna momentalnie skupiła na niej całą swoją uwagę, koncentrując się nie tyle na wypowiadanych przez nią słowach, co na każdej niewielkiej zmarszczce i odruchowym geście, który się przy tym pojawiał. Niejednokrotnie w swoim życiu przekonała się o tym, że coś takiego mogło powiedzieć znacznie więcej niż miliony słów. - Zgadzam się z tym w stu procentach. - z namysłem pokiwała głową, jakby dla potwierdzenia poprawności jej pierwszego stwierdzenia. Następnie ponownie zamilkła, słuchając tego, co chciała jej przekazać. Głód wiedzy był czymś wspaniałym, co Bea bardzo doceniała. Mimowolnie przypomniała sobie, jak była w wieku tej dziewczyny i również pragnęła wiedzieć więcej niż inni w tej dziedzinie. Ona jednak miała to szczęście, że posiadając za matkę naprawdę wspaniałego eliksirowara, miała dostęp do tego, o czym zwykły uczeń Hogwartu mógł tylko pomarzyć. - Zasoby szkolnej biblioteki są naprawdę ubogie, jeśli wziąć pod uwagę mikstury, które z jakiegoś względu nie znalazły się w programie nauczania. Często dostęp do tych receptur jest bardzo utrudniony, nie wspominając o pozyskiwaniu składników na nie. - dodała po znacznie dłuższej chwili. Doskonale wiedziała, do czego pije jej rozmówczyni, jednak nie zamierzała ułatwiać jej tego zadania. Nie była tym typem człowieka. Skoro ktoś chciał pomocy, musiał o nią poprosić, tylko naprawdę najbliższym mogłaby pomóc od tak, kompletnie bezinteresownie, bez wypowiadania choćby jednego słowa. Ponownie sięgnęła po niewielką filiżankę i znów zwilżyła usta naparem z hibiskusa. - Ciekawe do kogo mogłaby odesłać Cię Nessa... - dodała, odstawiając filiżankę na spodeczek i uśmiechając się jednym kącikiem ust.
wybacz tak długą zwłokę, ale trochę mnie życie przygniotło ostatnio. Teraz będzie już bardziej regularnie
Harlow w wielu miejscach życia czuła się "nie na miejscu", co może wydawać się głupie ale taki był fakt. Pomimo wrodzonej arogancji przypisanej jej wraz z genami wili, czuła duży dyskomfort bycia tym człowiekiem, którym przyszło jej być. Rzutowało to potężnie na jej zachowanie, podsycając złośliwość i parszywą uszczypliwość, wiadomo przecież, że pies który najgłośniej szczeka najbardziej się boi. Faktem też niezaprzeczalnym było to, że czuła się tu dziś nie na miejscu bo sam pomysł by wychodzić z domu był dla niej zwyczajnie durny. Czuła się parszywie, zamartwiała tysiącem rzeczy, a na domiar wszystkiego ktoś od samego rana dokładał jej jeszcze do ponurego nastroju swoich pięciu groszy. Spotkanie z Dearówną traktowała jak przyjemne oderwanie się od szarej rzeczywistości swojego niezbyt radosnego ostatnimi czasy życia, faktycznie jednak niespecjalnie udawało jej się dobrze zamaskować swoje emocje. Niby taka aktorka, a Beatrice przejrzała ją na wylot. Przyglądała się kobiecie gdy ta zanurzyła wargi w naparze i z przyjemnością zaobserwowała lekkie zadowolenie na jej twarzy. Hibiskus to średnie zioło, ale w knajpce przygotowywali bardzo ciekawą mieszankę do zbalansowania ziołowego smaku. Odczuwała pewien dyskomfort, kiedy kobieta studiowała każdy jej gest i minę z uwagą godną największego detektywa, ale nie komentowała tego, bo przecież każdy miał swoje dziwactwa, Trudno było jej udawać, ze tego nie widzi, a też niełatwo jest czuć się wygodnie kiedy ktoś próbuje prześwidrować Cię oczami jakby chciał czytać nie tylko Twoje myśli i uczucia, ale też każdy najmniejszy zamiar czy sekretną mikroekspresję. Uniosła herbatę do ust i upiła łyk by ukryć niezadowolenie taką sytuacją, bo i nigdy dobrze nie znosiła bycia na widelcu. Z pewną ulgą przyjęła fakt, że Dear zgadza się z jej stwierdzeniem. Pamiętała niedawną kłótnię z jednym z prefektów na ten właśnie temat, kiedy Harlow upierała się, że chce dostępu do zamkniętego działu ze zbiorami ksiąg w bibliotece, a bibliotekarka uparcie nie chciała jej tam wpuścić. Po pierwsze - po co mieć w bibliotece jakieś książki, zamknąć je w dziale zakazanym i trzymać po to by nikt ich nie czytał? Po drugie, wszystkie książki, któe mogły traktować o rzeczach związanych z jej zainteresowaniami zdążyła już przeczytać przez te ostatnich kilka lat nauki. Z większym czy mniejszym zainteresowaniem, wyciągając więcej czy mniej wiedzy z nich, ale przeczytać przeczytała. I co dalej? - To prawda. - uniosła brwi- Wielokrotnie muszę posuwać się do idiotycznych rzeczy, żeby zdobyć kilka zdawać by się mogło przeciętnej szkodliwości składników. A jak mam zrozumieć istotę tworzenia baz antidotów, jeśli nie mogę w pełni zrozumieć zasad tworzenia trucizn? - cmoknęła niezadowolona, popijając herbatę. Wyznawała poznanie empiryczne ponad wszelkie inne, owszem, ale nie znaczyło to wcale, że zamierzała truć innych uczniów po to tylko, żeby zobaczyć jaki efekt ma eliksir. Jeśli już miałaby ich truć, to oczywiście za karę za coś ważnego, a nie tak sobie, dla hecy. Dina westchnęła lekko, no tak, tego się można było spodziewać, że nie da się załatwić żadnych spraw bez polerowania czyjegoś ego. Wydawało się jej oczywistym, kogo Nessa poleciła jej jako mentora, szczególnie, że wspomniała o tym w liście, ale Beatrice patrzyła na nią tak, jakby chciała tego wysłuchiwać raz za razem, a choć Harlow zależało bardzo, to jednak nie była typem człowieka gotowego bić komuś pokłony. - Ciebie. - powiedziała z westchnieniem, czując się głupio, że musi to powtarzać. Każdy jednak z ludzi wybitnych miał swoje dziwactwa, może o było jednym z dziwactw Dearów? Coralina była od Beaty starsza, a zachowywała się znacznie gorzej jeśli chodziło o proszenie o przysługi. Na chwile obecną Dearówna przypominała jej bardziej jedną ze swoich starszych sióstr niż kogokolwiek innego.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Dziwne, jak wiele łączyło te dwie kobiety, choć żadna z nich kompletnie nie zdawała sobie z tego sprawy. Beatrice też nie chciała się tutaj dzisiaj znaleźć. Coś jednak w jej głowie mówiło, że musi to zrobić. Nie mogła odciąć się kompletnie od życia, ludzi, wszystkiego, co wiązało się z normalnym egzystowaniem na tym świecie. Pomimo tego, jakim wrakiem człowieka była w ostatnim czasie, musiała przecież ruszyć do przodu. Chyba najlepszym sposobem na to, była metoda małych kroczków. A skoro Dina dostała do niej namiary od Nessy i pragnęła podjąć się nauki warzenia eliksirów, czy mógłby być lepszy powód do wyjścia z domu? Nie znała go w tym momencie. Nic nie mogła na to poradzić. To po prostu było silniejsze od niej. Wbudowany od naprawdę wielu mechanizm w jej głowie, po prostu nakazywał dokładne obserwowanie ludzi. Musiała to robić od dzieciństwa, co teraz wykonywała kompletnie nieświadomie. Nie mając pojęcia, że niekiedy swoim zachowaniem może wprawić innych w dyskomfort. Dla niej, to po prostu było i nigdy nie miała nic przeciwko temu, gdy ktoś, z równie wielką uwaga obserwował ją samą. Ona miała wyuczone zachowania, które pozwalały kontrolować jej niemalże każdy aspekt swojego ciała. Jak wspomniałam, kwestia wieloletniej praktyki. Ze zrozumieniem pokiwała głową w odpowiedzi na słowa dziewczyny. Dla Trice zawsze najodpowiedniejszą forma nauki, była ta praktyczna. Za nic miała czytanie opasłych tomiszczy mówiących o sztuce warzelniczej, kiedy nie mogła samodzielnie wypróbować danego sposobu. Czymże była sucha teoria? W jej mniemaniu jedynie wiedzą, która nie utrwalona własnymi doświadczeniami, prędzej czy później uleci w eter, nawet jeśli właściciel tej wiedzy tego nie pragnie. Można było wciąż czytać i czytać. Ale jeśli nie zetknąłeś się z czymś w rzeczywistości, skąd mogłeś być pewny, że najdokładniej opisany żółty liść będzie dokładnie tym, który potrzebujesz, w momencie gdy spotkasz dwa podobne w rzeczywistości? Jeden cię uleczy, drugi zabije. Czy zaryzykujesz, tylko na podstawie wiedzy, którą posiadłeś z książek? Ona nigdy by tego nie zrobiła. - Wiedza praktyczna w moim odczuciu jest zdecydowanie bardziej wartościowa niż ta, którą dają tylko książki. - dodała po chwili, gdy miała już pewność, że nie przerwie w monologu swojej rozmówczyni. - O ile oczywiście zezwalają Ci na dostęp do niej. - dodała z dziwnym rodzajem uśmiechu błąkającym się na tych pełnych wargach. Nie, tu nie chodziło o polerowanie cudzego ego. Bea miała po prostu ochotę porobić sobie z niej jaja. Przecież doskonale znała swoją wartość i nie potrzebowała wywyższać się na tle uczennicy, która jeszcze tak wiele miała przed sobą. Dlatego, gdy usłyszała to jedno słowo, nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem. Dopiero po kilku sekundach uspokoiła się na tyle, że mogła kontynuować przerwany wątek. - Nie denerwuj się tak, tylko żarty sobie robię. Już cię więcej torturować nie będę. - powiedziała, a kiedy ona coś obiecywała, miała w planie tych obietnic dotrzymać. Po co miała się znęcać psychicznie na nic nie winnej jej dziewczynie? Dla własnej uciechy? Nie, jeszcze nie upadła tak nisko. - Czyli chcesz poznać więcej więcej eliksirów i sposobów ich wytwarzania...Hmmm, dobrze, to da się zrobić. Ale najpierw muszę wiedzieć, ile czasu jesteś w stanie na to poświęcić. Nie lubię pracować z ludźmi, którzy do powierzonego zadania się nie przykładają. - taka była prawda i uznała za stosowne od razu wyłożyć wszystkie karty na stół. Aby dziewczyna nie miała zaskoczenia w późniejszym etapie ich znajomości.
Może to nieprzypadkowe zrządzenie losu, że trafiły na siebie w tym oceanie ludzi i znajomych.Może tak właśnie miało być, gdyby Dina wierzyła w zapisane w gwiazdach prawidła o przeznaczeniu, może miały się odnaleźć i wspólną pracą doprowadzić do czegoś niesamowitego, przełomu w dziedzinie warzelnictwa. A może to kompletny przypadek? Nie umiałaby szczerze ocenić nawet nie dlatego, że nie miała do tego wyczucia. Moment życia nie był w ogóle odpowiedni do tego by na takie szerokie wody dywagacji wypływać. Kto wie, może kiedyś, za ro dwa, może za kilka lat kiedy ich współpraca się rozwinie poczują się obie na tyle swobodnie by spojrzeć nostalgicznie wstecz i zastanowić się co to za koleje losu splotły ich ścieżki na tej drodze rozwoju kariery. Dina nie przyglądała się ludziom z taką uwagą. Być może to jej wrodzona arogancja, którą miała we krwi czy chciała tego czy nie, być może fakt, że w rzeczywistości unikała głębokich relacji z ludźmi a przyglądanie się zbyt uważnie rozmówcy prędzej czy później doprowadzało do jako takiego głębszego poznania jego drobnych nawyków. Harlow wolała nie wiedzieć, wolała nie widzieć i się nie interesować. Miała na głowie swoje problemy, a przynajmniej przekonywała się od wielu lat, że nic nie ma znaczenia ponad to co się dzieje w jej własnym ogródku. Bądźmy szczerzy, był tam wystarczająco duży pierdolnik, żeby miała jeszcze energię trwonić na analizowanie innych osób i ich zachowań. - No tak, w tym rzecz. - westchnęła blondynka- Na wiele rzeczy nie zezwalają, a czuję, że skoro już w jakiejś dziedzinie czuję większy komfort to może warto byłoby jednak eksplorować możliwości, skoro takowe pojawiają się na mojej drodze. - powiedziała spoglądając na nią wymownie. Na śmiech Beatrice Dina zareagowała uniesieniem brwi. To było aż tak zabawne? Coraz mniej rozumiała tę kobietę i zaczynała zastanawiać się, czy Nessa nie zrobiła sobie z niej żartów polecając swoją przyjaciółkę na nauczycielkę. Jeśli podczas ich lekcji, po odpowiedzi na zadane przez siebie pytania kobieta zamierzała parskać śmiechem to Harlow nie byłą pewna, czy ta relacja ma jakikolwiek sens. I tak była nastawiona sceptycznie przez to taksowanie wzrokiem i bezpardonową analizę jaką stosowała Dear przez co ślizgonka czuła się jak krowa na targu wiejskim, a nie jak rozmówca, ale po tym wybuchu śmiechu jej brak przekonania sięgnął wyżyn wszelkiego kuriozum. - To było zabawne? - zapytała z nutą niepewnego zwątpienia w głosie. Harlow nie byłą zabawna, bardzo rzadko ktokolwiek śmiał się w jej towarzystwie, a w momencie kiedy próbowała przekonać bardziej doświadczoną od siebie czarownicę do pozostania jej mentorem, widząc śmiech tejże czarownicy, zaiskrzyła w niej jakaś nienazwana złość. - Ja nie lubię kiedy ktoś kpi z mojego zaangażowania. - powiedziała cierpko, odstawiając filiżankę na stół i pochyliła się lekko w stronę stołu, coby Beatrice odczytała jasno i prosto jej intencje- Przyszłam tu, bo mi zależy. Jeśli lubisz stroić sobie żarty, albo nie wiem, nie masz ochoty albo czasu dzielić się swoją wiedzą to jestem w stanie to zrozumieć, wystarczy mi powiedzieć. - złączyła dłonie z powagą wypisaną na twarzy- Jeżeli ta współpraca nie ma racji bytu nie marnujmy swojego czasu. Wóz albo przewóz, czarne albo białe, w życiu tej głupiej gąski aktualnie nie było miejsca na skale szarości.
Waszą rozmowę przerwał... grajek. Najwidoczniej ktoś mu zapłacił, aby zagrał tuż obok Waszego stolika bardzo żwawą muzykę dochodzącą z dziwnego instrumentu (proszę wyobrazić sobie umagiczniony akordeon), na którego obudowie podskakiwała raz za razem małpiatka w kubraczku. Wyszczerzony, menelowaty mężczyzna łypał na Was przeciągłym wzrokiem, który zapewne miał uchodzić za pociągający. Podrygiwał na boki, tańczył niczym pijany wąż, a jego palce sprawnie wybijały skomplikowaną kombinację muzyczną na magicznym akordeonie. W pewnym momencie małpiatka sypnęła na Was płatkami kwiatów i to w hurtowej ilości. Nie da się dogadać z tą dwójką bowiem muzyk nie mówił po angielsku, a druga istota była po prostu zwierzęciem.
Rzućcie kostką, jeśli chcecie. Parzysta - muzyka będzie grać Wam w głowie przez cały najbliższy wątek. Choćby doprowadzała Was do szału to nie jesteście w stanie się pozbyć jej z głowy. Możecie się nawet przyłapać, że ją nucicie. Nieparzysta - muzyk zagra każdą melodię, jaką tylko poprosicie. Będzie Wam po prostu jadł z ręki, zrobi dla Was wszystko. Tak bardzo się Wami zachwycił, iż niezbyt pytany zaczął Wam dośpiewywać najczystszym sopranem. Nie dało się go uciszyć, musiałyście poprosić barmana o pomoc.
Nie zdołała doczekać się odpowiedzi bo na scenę wkroczył niczym prawdziwy król estrady Krzysztof Krawczyk jakiś lokalny sztukmistrz muzyki wszelakiej ze swoim magicznym akordeonem i zaczął przygrywać już od progu melodie zupełnie nie pasujące ani do nastroju ani do klimatu przeprowadzanej przez kobiety rozmowy. Harlow westchnęła opierając łokcie o stół i pomasowała skronie zamykając oczy, z nadzieją, że może to jak zwykle tylko omam wzrokowy, że za chwilę chłop zniknie i będzie miała jednak spokój - od tego niedospania i niedożywienia czasem jej się zdarzały zwidy, zazwyczaj jednak przybierały formę plam na peryferiach widoczności, a nie tak intensywne persony, co znacząco wpływało na podejrzenie, że to jednak smutna, parszywa rzeczywistość. - Dziękujemy, nie trzeba. - powiedziała blondynka, kiedy artysta postanowił zbliżyć się do ich stolika właśnie i to specjalnie je uraczyć swoją obecnością i niepodzielną uwagą. Niestety, ani on ani już na pewno jego małpa nie mówili po angielsku, w zamian za to jednak z rozmachem cały ich stolik pokryły płatki kwiatów, które jeszcze rozprysnęły się bajecznie po ich ubraniach, włosach, wpadły nawet do herbaty. Dina aż się zatrzęsła, bo cierpliwości miała cały ocean ale nie dziś. Wycelowała oskarżycielsko palec w małpę. - Ty... - zazwyczaj miała przynajmniej dystans do zwierząt, żeby nie powiedzieć wprost, że się ich po prostu bała, ta małpa jednak doigrała się personalnej obelgi, którą Harlow wyartykułowała z takim zaangażowaniem, że się aż klienci ze stolika obok obejrzeli co to za szpetne usta wypowiedziały tak szpetne przekleństwo. Nic to jednak nie dało, muzyk był w nie wpatrzony jak cielak w malowane wrota i przygrywał swoje wesołe melodie z głębokim zaangażowaniem, widząc żywą reakcję zinterpretował ją najwyraźniej po swojemu bo do rzewnej melodii dołączył też arie cienkim sopranem co przebrało wszelką miarkę i przerwało wszelkie granice cierpliwości. - Wybacz. - mruknęła do Beatrice i udała się do baru by poprosić obsługę o wsparcie w dotarciu do niechcianego kompana. Finalnie jakoś, na poły na migi na poły werbalnie, co się udało chyba z tego jedynie powodu, że w pewnym momencie już wszystkim obecnym zależało na pozbyciu się gościa, udało się muzyka wyprosić z lokalu. Dina niedługo potem pożegnała się również z Dearówną i wyszła załatwiać dalej swoje sprawy.
z/t
(dzięki )
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Wybranie "Jedynej Takiej" na miejsce świętowania kolejnej porażki meczowej było dość ironiczne, ale zabawne samo w sobie. Kiedy wylądował na murawie, klepnął Solberga, z uznaniem i szacunkiem, bo choć Slytherin jak zwykle się nie popisał niczym, to jednak oceniając indywidualną pracę zawodników, Max naprawdę grał skutecznie, a to, co było bazą pracy dwóch pałkarzy to właśnie team work. I to wychodziło im świetnie. Zamienili dwa słowa, umawiając się wieczorem na piwo w Dolinie Godryka, więc udał się pod prysznic ogarnąć dupę. Miał wrażenie, że pocił się za wszystkich zawodników na miotłach dzisiaj, ale skóra była jego największym organem, a te od dwóch miesięcy miały się gorzej, niż lepiej. W dormitorium, kiedy stał pod strumieniem wody, dostał niewydolności, krwawiąc ze wszystkich niewygodnych otworów, więc wysłał Maxowi patronusa z informacją, że się parę minut spóźni, które to parę minut spędził leżąc na kafelkach w boleści i czekając, aż wszystko się uspokoi. Do "Jedynej Takiej" wszedł już krokiem dziarskim, choć jeszcze odrobinę blady. Bransoleta Urquharta na nadgarstku świeciła połową opróżnionych kapsułek, co mogło zdradzać, że prawdopodobnie resztę wieczoru przeżyje bez większych niespodzianek. Widząc maxa przy barze podszedł i klepnął go w plecy: - Ale sezon, co. - parsknął, tarabaniąc dupsko na drugie krzesło i kiwając na barmana. Planował z powodów zdrowotnych odpuścić sobie alkohol, ale no było co celebrować. Gra przegrana, ale mimo to udana. Dumny był z tego jak im szło w tym roku, choć czuł lekką gorycz spowodowaną słabym zaangażowaniem reszty drużyny, o kapitanie Baxtonie nie wspominając. - Przepierdolić wszystkie mecze w roku. - gwizdnął przez zęby, sięgając po stojącą dalej popielnice i wyciągnął z kieszeni świeżą, jeszcze niewymiętoszoną w kieszeni paczkę fajek.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam nie był pewien, co sądzić o tym meczu, ale co do jednego nie miał żadnych wątpliwości - piwo był idealnym sposobem, by chociażby o tym pomyśleć. Przystał więc na propozycję Lockiego, samemu spędzając kilka godzin w łazience prefektów, do której to hasło podsłuchał. Nic nie równało się z tamtejszą wanną, a że Max raczej na odznakę nie miał co liczyć w tym i następnych milionach wcieleń, to musiał sobie radzić inaczej. W końcu jednak świeżutki i pachnący mógł wyjść do Doliny. Chciał wziąć eliksir na zakwasy pomeczowe, ale przypomniał sobie, jak ostatnio na niego działają i postanowił jednak zrezygnować. Trochę bólu mu nie zaszkodzi, a jak wypije odpowiednio dużo, to i nawet o nim zapomni. Rozjebał się jak panisko, zamówił sobie i Lockiemu po browarze i czekał. A że musiał czekać długo, to zaraz już po piwach nie było śladu i musiał zamówić następne. Na szczęście na tę kolejkę Swansea już się załapał, zamawiając wincyj. -Czy ja wiem, czy specjalnie inny niż reszta. - Parsknął, bo faktycznie nie pamiętał sezonu, by węże wygrały. -Ja tam jestem zadowolony. Przynajmniej z siebie. Dawno nie byłem w takiej formie. Chyba brak białego mi służy. - Mruknął, zatapiając usta w złocistym napoju. -No i hej, pokazaliśmy na co nas stać we dwoje! - Sprzedał Lockiemu mukę w ramię, uśmiechając się do niego szeroko. Może i sezon znów przejebali, ale współpracę pokazali niezłą. -Szkoda tylko, że kruki karmią dzieci jakimś białkiem. Ty wiedziałeś, że ta Hastings to taka twarda sztuka? Wkurwiła mnie dzisiaj srogo. - Poruszył temat niepozornej dziewczynki, która pojebała im dzisiaj chyba wszystkie plany. -Gdyby nie zablokowała tej ostatniej akcji, Brandon poleciałaby w dół, mówię Ci. - Palnął jeszcze, a w jego głosie było słychać nieco goryczy. Oczywiście wiedział, na czym Jenna latała. Miotły Brooks nie dało się nie poznać, ale sam sprzęt jeszcze nic nie robił. Dziewczynka miała siłę, która była niebezpieczna. Trzeba było się przeciwko niej uzbroić na następny rok.
Swansea był skłonny zaakceptować fakt, że można sezon przejebać, nawet mecz przejebać, ale choć ambicja paliła go w dupę, to nie mógł odmówić, że sam zrobić o mógł. Z gówna bata nie ukręcisz, niby naturą każdego ślizgona była ambicja, ale jak przychodziło co do czego to nikomu szczególnie nie paliło się do tego, by walczyć do ostatniej kropli krwi. Już nie mówiąc o walce po trupach do celu. Lockie był skłonny to zrobić, zresztą cała taktyka na meczach opierała się bardziej na próbach eliminacji przeciwników niż jakiejś szczególnej obrony swoich. Agresywne natarcie w wykonaniu tej dwójki zdawało się czasem być jedynym sprawnie działającym elementem wężowej reprezentacji. - Myślę, że idzie Ci zajebiście. Ciesze się, że wróciłeś. - przyznał, rozsiadając się i stukając piwkiem o piwko Solbiego - Wyobraź sobie, jak źle by było bez nas. - westchnął. Nie to, że spodziewał się podziękowań, ale wiedział ile się najebali w tym roku dla Slytherinu. Nie spodziewał się, by Camael choćby pierdnął z Bali w ich stronę, a Morris nigdy nie był wylewnym opiekunem. Aż żal, w końcu kto jak kto, ale Swansea to się lubił poopalać w blasku pochwał i podziwu. - Żarty? - parsknął - Jak wyjebałem tym tłuczkiem od dołu, to pewien byłem, że zdejmę śmierdziela razem z miotłą. Jak wleciała w linie strzału, to myślałem, że pójdę do kryminału bo ją zajebie. - pokręcił z niedowierzaniem głową - Się spięła Larson i nauczyła nowe pokolenie jak grać. - uniósł brwi, popijając piwko. Pokiwał głową, bo jednak fantazjowanie o Viktorii spadającej z miotły było czymś, na co ochoczo sobie pozwalał. - Plus taki, że to jej ostatni sezon. - można odetchnąć z ulgą - Zanim sobie wyhodują kolejnego robokopa na szukającego minie trochę czasu. Nawet przez to mam cień nadziei na przyszły sezon. - zaśmiał się rubasznie. Wydłubał z paczki peta i zapalił go, po czym westchnął.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Quidditch był jedną z niewielu radości, jakie czerpał z pobytu w Hogwarcie. Nie miał ambicji by zostać zawodowcem, ot robił to po prostu dla przyjemności, ale przez swój charakter, chłopak mimo wszystko celował wysoko. Można by przypuszczać, że przez tyle lat węże nauczą się czegokolwiek, ale jak widać były to płonne nadzieje. -Dzięki stary, ale sam bym wiele nie zdziałał. - Puścił Lockiemu oczko do toastu. Owszem, wiele ćwiczył nie tylko z Brooks, ale i Walshem, co pomogło mu udoskonalić swoją grę, ale rola pałkarza nie była rolą samolubną. Zgranie z drugim zawodnikiem na tej samej pozycji bywało niekiedy ważniejsze niż indywidualna technika. -Bez nas, to by nie mieli po co wylatywać. Ten nowy obrońca? Ja nie wiem o czym myślał w czasie meczu, ale brakowało mu skupienia. Trzeba go wziąć za fraki. - Zwrócił uwagę na jeden ze słabych elementów ich dzisiejszej gry. Owszem, chłopak był rezerwowym i to stosunkowo młodym, brakowało mu zgrania z resztą drużyny i Max winił za to przede wszystkim kapitana, który powinien zadbać o to, by podobne przeoczenia nie miały miejsca w przyszłości. -To było kurwa pięknie i powiem Ci, że też już widziałem, jak połamana leży na murawie. - Przyznał na temat ich ostatniej akcji w stronę krukonów, którą Jenna powstrzymała jakimś cudem. -Cóż, moglibyśmy się od nich uczyć, jak trenować. Niełatwo mi to mówić, ale chociaż indywidualnie każdy z nas daje radę, tak na boisku zamieniamy się w grupę klaunów. Coś tu kurwa nie gra. A niby Baxter powinien wiedzieć, jak trenować zespół. - Przeszedł do marudzenia na kapitana, który w tym sezonie był mniej obecny niż zdrowy rozsądek tej dwójki, a to wiele mówiło. -Może i tak. Nie znam drugiego tak dobrego szukającego. Trzeba jej to oddać. - Zaśmiał się lekko na tego całego robokopa. Victoria faktycznie na boisku zdawała się mieć jakieś nadnaturalne moce, których nic ani nikt nie był w stanie powstrzymać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Trudno było znajdować radości z pobytu w Hogwarcie, zdawało się, że z roku na rok ta szkoła stawała się coraz większym żartem, od marionetki na stanowisku dyrektora po nauczycieli, których więcej nie było niż byli. Trudno było też oceniać brak motywacji uczniów do czegokolwiek, skoro ich ciężka praca mogła zostać nagle zniweczona halucynacjami, widziadłami, cegłami spadającymi na głowę czy jakimkolwiek innym badziewiem, przed którym szkoła nie była w stanie ich ochronić, a co niszczyło jakiekolwiek warunki do nauki i rozwoju. Nawet zwierzęta, poddawane ciągłemu stresowi, w końcu obojętnieją i stają się apatyczne, więc czemu spodziewać się czegoś innego po uczniach szkoły? - To jeszcze dzieciak. Ale wydaje mi się, że ma w sobie trochę ducha walki. Trzeba by go tylko trochę podszkolić. - przyznał, bo obserwował trochę jego obronę. Jasne, miał braki, ale nie poddawał się tylko walczył i jakby nie patrzeć połowę ataków obronił. Jakoś. Swansea popił piwko i zaćmił peta, oglądając się za jakąś krótko i frywolnie ubraną klientką, mamrocząc pod nosem coś, co brzmiało jak "merlinie, jak ja kocham lato". - Prawda? - pokręcił rozbawiony głową. Odbijanie tłuczka Solberga było jak próba odbicia kuli armatniej. Coś o tym wiedział, bo jakby nie patrzeć regularnie odbierał jego podania, by dodać im pędu i posłać w cel. Na kolejne słowa przyjaciela tylko uniósł brwi, obracając petem po dnie popielnicy, by strącić tworzący się popiół. - Byłem kiedyś na ich treningu. - przyznał - Moglibyśmy się od nich dużo uczyć. Na naszym treningu dobrze, jak Norwood przyjdzie, inaczej byśmy we dwóch latali w kółko jak muchy nad gównem. - zaciągnął się - No i jeszcze Wilhelmina czasem, ale ona nawet nie jest w drużynie. Jak się można spodziewać, żeby ktokolwiek grał na jakimkolwiek poziomie. - wiele słów cisnęło mu się na usta o Baxterze, co było widać po tym, jak się skrzywił, kiedy Max wypowiedział to nazwisko. Nie dość, że Royce był pizda nie kapitan, to jeszcze najwyraźniej rozwijał gorący romans z Kate Milburn, co niby go nie obchodziło, ale jednak pies ogrodnika. Sam nie chciał i innemu nie zamierzał dawać. - Może w przyszłym roku objawi się jakiś miotlarsko uzdolniony ślizgon... - westchnął. Marzenie ściętej głowy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Stres, brak odpowiedniej opieki i lekcje, które z roku na rok wyglądały podobnie, zabijając w uczniach jakąkolwiek kreatywność. To tylko jedne z powodów, dla których Max tak bardzo tej szkoły nienawidził. Widział oczywiście plusy uczęszczania do Hogwartu, a jeden z nich siedział przed nim i sączył piwko. Wiedział, że kontakt z niektórymi by mu się urwał, gdyby nie ten kurwidołek, choć liczył, że mimo wszystko z Lockiem tak nie będzie. W końcu czasem musieli sobie tę komórkę mózgową przekazać. -Podszkolić, obyć ze stresem... Ale tak, ma dzieciak potencjał. - Zgodził się z kumplem, choć nie uważał, by ktoś mógł dorównać na bramce Lucasowi. Opinia ta była bardzo sentymentalna oczywiście, bo Sinclair był nierozłączną częścią życia Solberga, który aż westchnął, zastanawiając się, jak tamten sobie radził obecnie. Brakowało mu go w Londynie, ale wiedział, że chłopak musiał pójść własną ścieżką. -Cóż, albo młodej strzeliła adrenalina, albo przed następnym meczem trzeba użyć wykrywaczy dopingu. - Zażartował jeszcze, porzucając temat Jenny, bo mimo zwrócił uwagę na kobitkę, którą wcześniej obczaił już Swansea. -Mi to mówisz? Mają skubani talent do trenowania. Tylko ktoś musiałby chcieć się nauczyć i wprowadzić to u nas, a jak mówisz - węże nie palą się do latania. Może trzeba wymyślić jakąś zachętę, czy coś. - Westchnął ciężko. Nie dało się ukryć, że frekwencja na treningach zielonych była mizerna przynajmniej. Nie było to rolą Solberga, ale chłopak mimo wszystko się zastanawiał, jak ten problem naprawić. -Może. - Powiedział w zamyśleniu. -Gdyby nie to, że mamy tak dobre duo, pokusiłbym się o zmianę pozycji, ale to nie ma obecnie sensu. Rezygnacja z naszej współpracy nie przyniosłaby niczego dobrego. No i zbyt mocno kocham pałowanie. - Posłał Lockiemu szeroki uśmiech, nie kryjąc dwuznaczności swojej wypowiedzi.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Urwanie relacji z Solbergiem byłoby ryzykowne dla Swansea na zbyt wielu płaszczyznach. Po pierwsze - to, że by umarł bardzo szybko i bardzo boleśnie to raz, ale przede wszystkim, mając o połowę szarych komórek mniej, mógłby przestać pamiętać jak się oddycha czy żre, a to byłaby prawdziwa tragedia. Pokręcił głową, puszczając dym nosem. - Czasem myślę, że nawet bez potencjału jak ktoś jest wystarczająco uparty to może wiele. - wyznał, mówiąc trochę o sobie. W końcu przewidywano, że nie dożyje tych wakacji, a on uparty w mniejszych czy większych bólach, ale dożył. I co? Zatkało kakało. Niemała w tym zasługa tego tu ananasa, ale to wiedział każdy, kto wiedzieć powinien. Swansea westchnął, bo w sumie trudno było się nie zgodzić. - Ja znam tylko jedną metodę zachęcania. Kabonę. Na każdym treningu można było wygrać szmal, a i tak nie przychodzili. Co może być lepszego od pieniędzy? - pokręcił z niedowierzaniem głową. Był prostym chłopem, dla niego kasa była ewidentnie wystarczająco dobrym motywatorem do czegokolwiek. Popił gorzkie myśli piwem i rozparł się w krześle, mimowolnie rozglądając się za klientką, która przecież jeśli poszła w jedną stronę, to kiedyś musiała z niej wrócić, tak? Tylko dla radości oczu, przyrzekam. - No ja nie wątpię, że byś się odnalazł w roli ścigającego, ale... - potarł nos - Ja nie jestem ani zwrotny ani szybki ani szczególnie dobrze nie widzę, a nie znam wielu ewenementów, którzy dobrze przekazaliby albo odebrali tłuczka, a co dopiero podawali je tak jak Ty. - uniósł brwi. Czasem na treningach próbował stawiać się w innych rolach, sprawdzać swoje możliwości pod kątem innych pozycji w drużynie, ale niestety, poza tym, że umiał usiedzieć na miotle i miał pierdolnięcie w łapie, nie miał do zaoferowania nic. Zarechotał jak kretyn na ten jakże niewybredny żart o pałowaniu, po czym westchnął ciężko. - Ech kurwa u mnie celibat od listopada... - jak tu cieszyć się z pałowania. Odstawił butelkę i potarł dłońmi twarz, po czym oparł się łokciami o bar, popalając peta i bezmyślnie oglądając ludzi siedzących na pozostałych stołkach.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prawdą było, że Max poniekąd dosłownie trzymał Swansea przy sobie. Nie przeszkadzało mu, że zaopatrywał kumpla we wszystko, co potrzebne. Gdyby znał się więcej na czymkolwiek, może pokusiłby się na jeszcze większą pomoc, ale nie chciał ryzykować, że przypadkiem coś popierdoli i zamiast polepszyć jego stan, wyśle go na tamten świat. -Też racja. - Zgodził się krótko, bo i takie historie się widziało. Niektórzy potrzebowali talenty, inni pracy, a jeszcze inni w ogóle byli beznadziejni. Takie już było życie i trzeba było się z tym pogodzić. -No i może tu jest problem. Kasę można zdobyć wszędzie i to mniejszym kosztem. Taki Norwood to na przykład z biedy nie pochodzi, na co mu marne dodatkowe kilka monet jak pójdzie do starego i dostanie pół skrytki u Gringotta? Trzeba wymyślić coś innego, ale nadal nie uważam, że to my powinniśmy to kminić. Chyba, że planujesz pchać się na kapitana. - Wzruszył ramionami, po czym w końcu sam odpalił peta i zaciągnął się głęboko, bo go nerwy już powoli brały na myśl o tym wszystkim. -A ja niby mam? Ale bym się poświęcił jakby trzeba było. No ale nie będę sam karku nadstawiał wolę sobie z Tobą pałować. - Podsumował ten problem. Byli tak samo wielcy, przez co tracili na tym, co ważne u ścigających. Prędzej już daliby radę na obronie, ale akurat bramkera mieli. No chyba, że chłop zrezygnuje, ale na ten moment nie można było wysnuwać żadnych wniosków. Dobrze, że akurat nie pił, bo pewnie by się popluł na te rewelacje. Zmierzył Lockiego wzrokiem, jakby szukał oznak, że ten naprawdę umiera, albo coś skoro tak dawno nie oddawał się cielesnym przyjemnością. -Zdrowie? - Zapytał w końcu konkretnie, nie widząc innego powodu, dla którego Swansea miałby powstrzymywać się od seksu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Rozłożył bezradnie ręce. Nie miał więcej pomysłów na to jak motywować ludzi, co było chyba wystarczająco dobrym wskaźnikiem tego, że nie był materiałem na kapitana. Nie umiał nawet na pieniądze znaleźć chętnych, a co dopiero werbalnie zagrzać ślizgonów do włożenia odrobiny wysiłku w poprawienie stanu drużyny. - Wyobrażasz to sobie? - parsknął i wzdrygnął się na samą wizje kapitanowania. Jeszcze więcej odpowiedzialności, skoro on nie wiedział nawet, czy dożyje zimy. Każdy kolejny dzień wydawał się być prezentem od losu, choć coraz trudniej wydzieranym z ramion mateczki fortuny. Jeszcze dwa, trzy miesiące temu przychodził do Maxa po eliksiry może raz na tydzień, dziś nie wychodził z dormitorium bez nabitej bransolety. - Myślę, że lepiej niż Baxterowi to nikomu nie pójdzie bycie kapitanem tak czy srak. - uniósł brwi. Ogarnąć te bandę leniwców to trzeba było mieć ogień w sercu i bata w ręku, a takich ludzi w Slytherinie nie było wcale. Może jakby wzięli na kapitana nauczycielkę od gotowania to coś by dało. Na słowa o tym, że Solbi woli się z nim pałować, zadowolony Swansea stuknął piwkiem o jego piwko, bardzo zresztą podobnie jak pałką o pałkę przed meczem, bo podzielał ten sentyment. Załyczył potem i milczał chwilę, kiedy Max jednym słowem doprecyzował wątpliwości. Z początku nie, z początku po prostu się księciunio obraził na swoje księżniczki. Zazwyczaj jednak jak się obrażał, to znajdował koleżanki, którym do księżniczek było daleko, bo przecież takie najlepsze, ale faktem było też to, że od kilku miesięcy noce przynosiły mu tylko tortury, a jakiekolwiek zawahania ciśnienia doprowadzały do omdleń. - Największy mood killer to zacząć krwawić z różnych otworów w trakcie kiedy zdejmujesz lasce majtki. - uniósł brwi - A potem weź wytłumacz, co się stało... Westchnął, gasząc peta i odwrócił się do Solberga: - Pamiętasz waszą imprezę nad jeziorem? Myślałem, że nie dojdę. Byłem pewien, że umieram. Napisałem nawet do Milburn, żeby przysłała Cię po moje zwłoki, jak się nie pojawię. - parsknął i pokręcił głową, wspominając, jak leżał cztery godziny pod prysznicem, bo upadł, kąpiąc się przed imprezą i już nie dał rady wstać - Coraz częściej przestają mi działać mięśnie. Odejmuje mi nogi, ręce, wiotczeją mi jelita. Myślę, że to kwestia czasu jak pierdolnie mi serce. - zmarszczył brwi - Teraz każdy dzień to prezent. Dopił piwsko i kiwnął na barmana, że chce jeszcze, bo takie gadki suszyły jak nic innego. - Myślałem ostatnio o tej Kolumbii i zastanawiam się, czy to już nie za późno... - podjął cicho temat. Powinien był jechać, jak jeszcze mógł ufać swojemu organizmowi, a nie wtedy, kiedy jedynym co trzymało go w pionie i bez rzygania były stałe dawki eliksirów.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prychnął tylko na tę wizję. Swansea kapitanem. Ciekawe co wtedy by ze ślizgońskiej drużyny zostało. Choć w tym roku wykazał się akurat o wiele bardziej niż Baxter, który wsiąkł pod ziemię i nie wyglądało na to, że zamierzał się spod niej wykopać. -Z nas na pewno. - Zgodził się, bo sam uważał, że się na to stanowisko nie nadawał. Zdecydowanie wolał mówić ludziom jak mieszać w kociołku, a do tego nie miał czasu na kolejne tak duże zobowiązanie. I tak ledwo już znajdował czas na jakikolwiek sen mając na głowie "Luxa", naukę i Labmed. Zdrowie było chyba najlepszym powodem, dla którego Lockie zrezygnowałby z seksu. Max wiele rozumiał, ale nie potrafił ogarnąć, kto by sobie odpuścił czegoś tak przyjemnego bez mocnego argumentu, a zdrowie Swansea było niepodważalnym argumentem. -Niektórych to jara. - Zauważył lekko, ale nie ujmował problemom kumpla. Jak nikt wiedział, z czym tamten się mierzy i zdecydowanie nie było to nic przyjemnego. Zaraz też dodał, że mu współczuje i faktycznie jest to mocno nieprzyjemna kwestia w takiej sytuacji. Skinął głową potwierdzając, że owszem, pamięta tamten dzień i słuchał dalej, a każde kolejne słowo Swansea sprawiało, że Max stawał się coraz bardziej poważny, bo nie było w tym nic zabawnego. -Kurwa, stary, nie wiedziałem, że już tak źle. - Przyznał szczerze, wydmuchując kolejną porcję dymu. -Lepiej późno niż wcale. Propozycja nadal otwarta. A tak się kompletnie poddać to nie w Twoim stylu. - Poniekąd ponowił propozycję wyjazdu. Nie mieli pewności, czy to cokolwiek pomoże, ale skoro Lockie nie miał lepszego pomysłu, to może trzeba było chwytać się czegokolwiek.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees