Tym razem czarodzieje na swój użytek otrzymują kompleks domków umieszczonych na drzewach. Każdy domek jest piętrowy. Na jego górnym poziomie znaleźć możemy pięcioosobową, przestronną sypialnię, utrzymaną w jasnych kolorach. Duże łóżka otoczone moskitierą nie tylko zapewniają odrobinę prywatności, ale chronią przed owadami, których na tym kontynencie nie brakuje. Na dolnym poziomie można znaleźć dużą łazienkę, oraz mały taras z mostem prowadzącym do kolejnych domków. Widoki są stąd niezapomniane, a bliskość lasu i drzew sprawia, że w ciągu dnia nie tylko mogą do nas zawitać zaciekawione małpy, ale i różnobarwne, egzotyczne ptaki. Dodatkowo każdy domek wyposażony jest w magiczny świstoklik, którego użycie powoduje przeniesienie do miasteczka oddalonego o paręnaście kilometrów. Czego chcieć więcej?
Pare chwil minęło zanim uświadomił sobie co właśnie zaszło. W jego poukładanym świecie wyglądało to w ten sposób ze kolega Aaron uciekł bo Leesha jest jego byłą dziewczyną i trochę spękał przed tym spotkaniem. Ale kto by nie spękał gdy kobieta mogła wygenerować w jednej chwili tyle lodu co ona ? Podczas ich krótkiej wymiany zdań poczuł jak temperatura w okolicy spadła spokojnie o kilka stopni. Aż się wzdrygnął. Dobrze że nie uczestniczył w tych wojenkach, sam pewnie nie lepiej by się zachował. Te wakacje się tak ładnie zapowiadały. Aaron był spoko, Adoria z Leeshą były miłe i ciekawe a on był …. No po prostu był i nie narzekał. Myślał wręcz że się zgrają i będzie super. A tu taki kwas. No cóż, rozumiał ze nie wszyscy mogą się kochać. Chciał tylko spokojnych wakacji. Zanim Adoria wystrzeliła za Aaronem zdążył zauważyć tylko jej porozumiewawcze spojrzenie. Też chyba była skołowana tym wszystkim mimo iż wyglądała jak kumpela krukonki. Jeszcze w dodatku ten hiszpański. Już drugi raz Aaron korzystał z niego w jego towarzystwie i wiecie co ? Już drugi raz brzmiało to jak totalny bełkot dla Giannisa. Nie rozumiał ani słowa wypowiedzianego przez dwójkę przybyszy z Hiszpanii. -Wwybacz ten no, za bardzo się zbliżyłem chyba przy gotowaniu- Starał się odciągnąć myśli kobiety od zajścia które miało miejsce. Czuł podświadomie że jedyne co może zrobić to jakoś ją zagadać. Niestety chłopak obycia wśród kobiet miał tyle co słoń wśród porcelany więc i pytania też nie były najwyższych lotów. -Znałaś się z Adorią wcześniej?- rzucił nalewając jej trochę wina na rozluźnienie. Wina którego użył do przyprawiania mięsa. Do jedzenia mieli jeszcze trochę czasu więc na spokojnie starał się rozbudować rozmowę. -Nnnie rozumiem o co chodzi Aaronowi- Powiedział przysuwając jej kieliszek, sam w tym czasie obserwował z jakim kunsztem układano drewno które zdobiło podłogę. Kogo ja chcę oszukać? Wbijał oczy jak kołki w podłogę ze wstydu. Jeszcze chwila do Lasagne….
Wiedziała, że spieprzyła to wszystko w chwili, w której się w ogóle odezwała. Sama liczyła na mile spędzony czas, ale widok Aarona totalnie wyprowadził ją z równowagi. Bądź silna, ignoruj go. A jak nie, to avadą w łeb - powtórzyła sobie cicho w myślach, jak przy każdym przypadkowym spotkaniu w ciągu ostatnich dwóch lat. Nawet nie popatrzyła za nim, czy za Adorią - sama w tym momencie potrzebowała wyciszenia. Cóż. Wygląda na to, że te wakacje mogą wiele zmienić w ich życiu. Tak się zamyśliła, starając jednocześnie zachować w miarę kamienną twarz, że nie od razu zrozumiała, co powiedział Gian. Uśmiechnęła się jednak półgębkiem do niego, dość szczerze -a na pewno bardziej niż jeszcze kilka minut temu, przechyliła lekko głowę i spojrzała na niego z uwagą. -Czemu przepraszasz? Dla mnie to było całkiem urocze.- Stwierdziła, chociaż w oczach nie błyszczały już te wesołe ogniki. Cóż, zapewne wrócą jutro, ale teraz, dziś... -Tak. Znamy się ze szkoły.- Potwierdziła też, ze skinięciem głowy, nie mając ochoty na rozwinięcie tematu. Będzie chciał, to wypyta Adorię. Lee straciła wszelką ochotę na integrację. Odłożyła ten paskudny napój, który nijak jej nie smakował gdzieś na bok i znów przeczesała ręką włosy - taki odruch już miała. Spojrzała na zegar, na Giana, na drzwi do kuchni, decydując, że nie da za wygraną. Kiedyś musi stawić czoła wszystkim demonom, prawda? -Nie, nie przejmuj się nim. Takie tam... sprzeczki. Różnice zdań. - Mruknęła i machnęła ręką, sama nie wierząc, że tak to nazwała. Dla niej, to była kłótnia stulecia, której szczegóły znali prawdopodobnie jedynie ona i Duarte. Nie uważała za słuszne, chwalić się tym przed kimś, kogo ledwie co poznała, nawet, jeśli Gian wydawał się naprawdę sympatyczny. Odchrząknęła i spojrzała zaciekawiona na piec. -Em... długo jeszcze to jedzenie? Pachnie wspaniale.- Powiedziała zamykając ten jakże nieprzyjemny dla niej temat całkowicie. Obiecała sobie tylko, że cokolwiek się stanie - nie zepsuje tych wakacji. Ani sobie, ani innym. I nie pozwoli ich zepsuć, temu, temu... kretynowi.
Nie mógł uwierzyć w swoje parszywe szczęście. Co prawda los nie był dla niego nigdy zbyt łaskawy, choć zazwyczaj Aaron tłumaczył w ten sposób swoje lenistwo. Teraz jednak nie mogło być mowy o pomyłce. Czym sobie zasłużył, żeby nawet tutaj, na końcu świata, musieć użerać się z tą chodzącą pierdołą, która karmiła się zwadą i zgryźliwymi uwagami? Odpalił Hogsa, którego dym natychmiast zapełnił mu płuca. Jakże przyjemne uczucie. Duarte mia wrażenie, że wraz z każdym wydechem pozbywa się kolejnej porcji negatywnych emocji. Napięcie traciło na sile, zesztywniałe mięśnie rozluźniały się. O tytoniu. Tylko ty jesteś w stanie mnie teraz zrozumieć... A jednak. Okazać się miało, że również kto inny postanowił podjąć tę próbę. Tuż za Krukonem ze wspólnego domostwa wyłoniła się Adoria, wciąż obleczona jedynie w jego ręcznik. Chłopak uśmiechnął się odruchowo. Strasznie kręciły go dziewczęta w jego ciuchach. Wychodziło na to, że nawet wtedy, gdy nie koniecznie były to ubrania. Zadała pytanie. Spojrzał na nią wzrokiem pełnym niedowierzania, które przykryło wszystko inne, co chciało akurat wypełznąć i pokazać się światu. Odwrócił spojrzenie, obserwując uważnie roztaczający się wokół krajobraz. Dopiero kiedy pospieszyła z przeprosinami, zrobiło mu się głupio. Jedynym powodem, dla którego nie wdał się w niepotrzebną dyskusję, była troska o nowych znajomych, aby nie musieli być świadkami tych bezsensownych sporów, które przecież ciągnęły się już od tylu lat. Tymczasem okazywało się, że wychodziło dokładnie odwrotnie. Nawet nie zauważył, jak bardzo zaangażowali się w sytuację, w którą bez ostrzeżenia zostali wplątani. Poczuł się jak... (ten, ten...) kretyn. Podsunął jej pod nos paczkę papierosów. - Palisz? Był jej niesamowicie wdzięczny, że przyszła. Chociaż nie potrzebował nikogo jako powiernika sekretów czy smętnych opowieści przeszłości, potrafił docenić to, że mógł z kimś pogadać. Po swojemu. Zanim zdecydował się odpowiedzieć na postawione przez nią pytanie, zaciągnął się jeszcze raz. - Stare dzieje, ale jak widać - wciąż nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Wybacz, nie wiedziałem, że tutaj ją przydzielą. - Znów zamyślił się na chwilę, by wreszcie dodać. - Więcej do takich sytuacji nie dojdzie. Po prostu to wszystko... Zaskoczyło mnie. Obaj byliśmy zaskoczeni. Wreszcie spojrzał na nią, oglądając się w jej źrenicach. - Będzie dobrze. Zobaczysz. Muszę tylko trochę ochłonąć. Uśmiechnął się. Faktycznie to zrobił. Nie było w tym ani krztyny fałszu. - A wy... Dobrze się znacie?
Obserwowała uważnie Aarona, bo nie była pewna, czego się po nim spodziewać. Na jej widok uśmiechnął się - nie wiedziała czy to dlatego, że cieszyło go jej towarzystwo, czy po prostu wyglądała komicznie, truchtając w samym ręczniku. Mimo to, postanowiła się nie zrażać. Chłopak wyglądał, jakby nieszczególnie lubił się zwierzać, ale jednocześnie był zbyt dobrze wychowany. Nie mógł jej ot tak zbyć. - Nie, nie palę. - przyznała zgodnie z prawdą, delikatnie odsuwając od siebie dłoń ciemnowłosego, zaopatrzoną w paczkę papierosów. Nie przeszkadzało jej to u innych - chwilami nawet uważała, że dym tytoniowy wyglądał dość pociągająco przy odpowiedniej osobie. Sama jednak rzadko kiedy parała się używkami. Teraz wcale ich nie potrzebowała. - Rozumiem, że można się z kimś nie dogadywać... Po prostu liczę na bardzo fajne wakacje i nie chcę, żeby ktoś mi tu łaził po domu obrażony. - dźgnęła lekko chłopaka, unosząc nieznacznie kącik ust w wesołym geście. - No i jakbyś chciał z kimś pogadać, to wiesz... Zapraszam. Adoria przygryzła lekko dolną wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią. - Właściwie, to nie. - stwierdziła po chwili. - Poznałyśmy się, gdy Lee szukała pomocy z nauką eliksirów... Trochę się zakumplowałyśmy właśnie dzięki temu. Ah, no i obie interesujemy się muzyką. - wyjaśniła.
Był tak zakłopotany że nawet nie zauważył jak dziewczyna odrzuca zaproponowane wino. Może to i lepiej? Jeszcze by mu się przykro zrobiło. Giannis był bardzo empatycznym chłopakiem i mimo że nie pokazywał tego przy kobietach, starał się być naprawdę otwartym człowiekiem. Wiadomo, nie zawsze to wychodziło ale przynajmniej się starał. Trzeba przyznać że czuł się dość dziwnie w tym domku. Każdy był połączony jakąś historią a on był w nim tak jakby z dupy. Nie miał nawiązanej żadnej relacji z tą trójką wcześniej więc wchodził do domku jako czysta karta. Miał chwile na pierwsze wrażenie a potem nastąpiła detonacja tej bomby. -No wiesz… nie… oh cholera to źle zabrzmi. Nie powinienem tak no… naruszać twojej przestrzeni osobistej- Wydukał w stronę Lee wpatrując się w piekarnik. Całe to gotowanie szło w dobrym kierunku. Teraz miał trudniejsze zadanie do wykonania. Zagadanie jakoś Lee mimo iż wyglądało nie najgorzej ze względu na otwartość dziewczyny to dla chłopaka wydawało się niczym zdobycie K2 w japonkach. Jeśli mu się uda będzie mógł sobie mentalnie przybić piątkę. Całkiem nieźle jak na dzieciaka. -Mmmmiło mi, też uwaaażam że to bbyło przyjemne- Podrapał się po nosie w zakłopotaniu gdy zabierał się zmywania naczyń. Musiał posprzątać w kuchni, nikt nie lubi syfu we własnym otoczeniu a już na pewno nie osoba dla której gotowanie jest pasją prawda? Dopiero po chwili zooriętował się jak dziwnie brzmiała jego wypowiedź. Cholera, Lee pomyśli że on się na nią chce rzucić! Ale okej Giannis, rżnij debila. Może się nie skapnie? Myślenie chłopaka było nad wyraz naiwne w tej kwestii ale z wybawieniem przybyło mu jak zwykle jedzenie. -Ummm… Myślę że za jakieś eee 20 minut będzie gotowe- Wydukał zaczerwieniony nigeryjczyk
Fakt, nie zauważyła wina. Nie od razu - dopiero po chwili, gdy była pewna, ze nieco okiełznała uczucia, zdała sobie sprawę, że tuż obok stoi upragniony kieliszek. Chwyciła go z wdzięcznością i skosztowała, a potem znów się zamyśliła. -Gdybyś naruszał moją przestrzeń osobistą ZA bardzo, na pewno byś to boleśnie odczuł, spokojnie.- Zaśmiała się cicho, słysząc jego kolejne słowa. Jeśli sądziła, że tylko tamta chwila urocza była, to teraz musiała diametralnie zmienić zdanie. Cały ten chłopak był uroczy. Aż zapragnęła zobaczyć go też w różnych innych sytuacjach. I tego... no. Nieważne. -A o ile się nie mylę, to rzeczy przyjemne należy powtarzać, czyż nie? - Uniosła brew i przekrzywiła głowę, znów kosztując wina i patrząc na niego z ukosa. -A może przy tobie w końcu nauczę się czegoś pożytecznego. Wiesz- jestem kiepską kucharką, ale gdybyś mi dawał więcej lekcji... Nie żeby wcześniej słuchała aż tak uważnie. Raczej wątpiła, by była wstanie teraz punkt po punkcie dokładnie powiedzieć przepis na beszamel, czy cokolwiek to było. Nie to, ze była głupia - ale zarówno do eliksirów jak i ogólnie do gotowania czegokolwiek, miała z reguły dwie lewe ręce. Chyba tylko wrodzony masochizm sprawił, że nadal kontynuowała ten przedmiot także na studiach i niewątpliwie pomoc Adorii, dzięki której zaczęła mniej-więcej rozumieć o co w tym całym warzeniu eliksirów chodzi. -To cudownie! Umieram z głodu. - westchnęła z ulgą, słysząc ile jeszcze zostało. To wcale nie tak dużo. Jeszcze zdąży się nagadać i wymyślić milion sposobów, by chłopak się zarumienił. -Zjem, może się rozpakuję a potem pójdę zwiedzać. Byłeś tu kiedyś?
Nie znał powodów, dla których dziewczę ruszyło ku niemu, rezygnując nawet z raczenia się wspaniałymi zapachami, jakie rozchodziły się nie tylko w kuchni, ale całym domku. Najwidoczniej krótki epizod z prysznicem, kiedy mogli się poznać od nietypowej strony, pozbawieni wszelkich oporów i wstydu, zbliżył ich na tyle, by zaczęli przejmować się sobą nawzajem. Aaronowi nie przeszkadzało to w żadnym stopniu. No, może poza tym, że nie był zwolennikiem otwierania się przed innymi. I nie chodziło tu o to, że znali się tak krótko. Bardziej męczył go fakt, że miałby uzewnętrznić swe przemyślenia, a nawet uczucia, przed kimś, kto potencjalnie mógłby zakręcić mu w głowie. Adore za nic nie wpisywała się w schemat brzydkiej przyjaciółki, której mógł bez ogródek mówić o wszystkim. Tak, Duarte był próżniakiem, który zbyt często ulegał złudzeniom tego, co widziały jego oczy. Nie potrafił, a nawet nie chciał tego zmieniać. Skutkowało to jednak tym, że ci wszyscy piękni ludzie, jakimi się otaczał, nie wiedzieli o nim zbyt wiele. Z zamyślenia wyrwał go wbity w bok palec nowej koleżanki, co zmusiło go do zrodzenia kolejnego uśmiechu. Amparo działała na niego jak gaz rozweselający. Nie wiedział, jakim cudem; to się po prostu działo. - Spoko, ogarnę się. Tylko nie dopisuj jej do mojego prysznicowego terminarza - rzucił, licząc, że rozładuje trochę atmosferę. - Na rozmowie pewnie kiedyś się zjawię. No i oczywiście - służę rewanżem! Może na to nie wyglądam, ale potrafię być dobrym słuchaczem. Przygasił fajkę o balustradę, o którą się opierał, by następnie zrzucić go z balkonu. Wypuszczając dym z ust, zdał sobie sprawę, że nawet w takiej chwili nie rezygnował z próby zdobycia kilku punktów u Adorii. Na ile był to nieświadomy zabieg, wiedział tylko sam Aaron. Spojrzał wymownie na Gryfonkę, pozwalając jej decydować, czy woli tu jeszcze chwilę zostać, czy może schować się w środku. - A więc jesteś dobra z eliksirów? Bo wiesz... mnie też chyba przydałaby się drobna pomoc od czasu do czasu! - Roześmiał się na dźwięk swoich słów, tym razem wypowiedzianych już po angielsku. Przywołały one bowiem wspomnienie z tegorocznego egzaminu z eliksirów, który zakończył się totalną katastrofą.
Po raz setny poprawiła ręcznik, po czym dotarło do niej, że chyba jednak powinna się ubrać. Z drugiej strony, nie miała ochoty wracać do środka - chociaż, wciąż była głodna... - Dobry słuchacz? Sprawdzimy. Jak zacznę gadać, to nie ma zmiłuj. - ostrzegła go, obserwując dym wymykający się spomiędzy jego lekko rozchylonych warg. Trochę zaczynało ją martwić, że Aaron mógł do niej coś poczuć. Nie z próżności! Po prostu z doświadczenia wiedziała, że przyjaźń w tego typu przypadkach często zmieniała się w coś zupełnie innego. Nie chciała nikogo ranić, postanowiła więc jak najszybciej znaleźć okazję, by poinformować Duarte o swoich preferencjach. Teraz tylko pozostawało jej liczyć na to, że go tym do siebie nie zrazi... Róźni ludzie chodzili na tym świecie. - Z eliksirami bardzo chętnie pomogę, uwielbiam to. - uśmiechnęła się od ucha do ucha. - I eliksiry, i pomaganie. Trafiłeś na dobrą osobę. - zaczęła nieświadomie bawić się kosmykiem włosów, jednocześnie podpierając się jedną ręką o balustradę. Po jej głowie rozbijały się najprzeróżniejsze myśli. Giannis chyba wiedział, w jakiej drużynie Ana gra. Pewnie gdzieś to usłyszał - w końcu byli w tym samym domu w Hogwarcie, a plotki łatwo się roznoszą. Aaron jednak był kompletnie nieświadomy... A dodanie tego bez kontekstu było dziwne. No i, niestety, Adorię stresowało mówienie ludziom o czymś takim. Już zbyt wiele razy widziała reakcję, która tylko ją zraniła. - Tooo wracamy do środka?... - spytała nieobecnym głosem, nie patrząc nawet na swojego towarzysza.
W sytuacjach takich, jak ta, lubił czymś się bawić. Czy to papierosem, którego akurat palił, czy to dłonią osoby, z którą rozmawiał (jeżeli mógł sobie na to pozwolić) albo czymkolwiek, co akurat wpadło mu w palce. Niestety, w tamtej chwili nie miał ze sobą nic, co mogłoby mu się ku temu przysłużyć. Wtedy to dostrzegł, że towarzysząca mu dziewczyna owinęła jeden z wciąż mokrych kosmyków wokół palca, być może nieświadomie bawiąc się nim. Jego oczy nieznacznie się rozszerzyły, wpatrując się w tę scenę, kiedy zagłębiał dłonie w kieszeniach. Czy to mogła być prawda...? Wielokrotnie wyczuwał zainteresowanie ze strony płci przeciwnej właśnie obserwując to, że zaczynały okręcać włosy wokół palca. Czyżby Adoria go właśnie kokietowała? Musiał się przekonać. I miał już nawet pomysł, jak mógłby to zrobić. Trzeba mu było stworzyć odpowiednią atmosferę. Warunki, kiedy ewentualne zahamowania przestałyby mieć jakikolwiek sens. - Urządźmy imprezę! - zawołał, przekraczając próg tuż za istotką w ręczniku. - Będziemy mogli nie tylko poznać się lepiej, ale również wyluzować w kręgu znajomych - tu spojrzał przelotnie po pozostałych domownikach, zatrzymując się na nieco dłuższy moment na osobie Leeshy. - Co wy na to? - Zdał sobie sprawę, że dobrze byłoby zapytać resztę o ich zdanie, choć najchętniej już wysyłałby sowę z listami do znajomych. Tak, to był plan idealny. Jeżeli Ana faktycznie coś do niego czuła, alkohol i atmosfera imprezy na pewno pomogą jej lepiej to wyrazić. A przy okazji będzie miał sposobność poznać nowych ludzi, jako że każdy z nich obracał się w innych kręgach.
Kolumbia zachwycała wszystkich mieszkańców Hogwartu. Tropikalna -czasem zagadkowa- fauna i flora, której ogrom rozciągał się aż po horyzont budziła podziw swoim majestatem i całą, calutką gamą kolorów, zapachów i dźwięków. Nawet najbardziej marudni, zgorzkniali albo po prostu znudzeni spośród wszystkich uczestników wycieczki nie mogli oprzeć się jej urokowi. Nikt nie przechodził obojętnie wobec piękna Kolumbii. Tak dosłownie nie przechodził, wiecie, przy wykorzystaniu kończyn dolnych, nie w jakiś metaforyczny sposób, bowiem jak dotąd wszyscy przystawali choćby na moment by rozkoszować się pięknem krajobrazu. Mówię poważnie, było naprawdę pięknie, rzec można, że nawet magicznie, i nie, nie tylko dlatego, że roiło się tam od młodocianych czarodziejów maści wszelakiej. Na świecie istnieją po prostu takie miejsca -a Kolumbia była zdecydowanie jednym z takich miejsc- w których nie sposób się nie zakochać. A może sposób? No właśnie, skoro wychwalanie tego cudownego kraju mamy już względnie za sobą, wiedzieć musicie, że cały powyższy akapit miał na celu spotęgowanie wrażenia we właściwym odbiorze poniższych linijek. Kolumbia bowiem nie zachwycała wszystkich, Kolumbia zachwycała prawie wszystkich. Wiecie już dokąd to wszystko zmierza, czyż nie? Owszem, Kolumbia zachwycała wszystkich za wyjątkiem Annabele. Tak, Annabele zdecydowanie nie była pod wrażeniem otaczających ją okoliczności klimatyczno-przyrodniczych. Co więcej, tak między nami mówiąc, to nasza dzielna bohaterka była bliska śmierci. A przynajmniej tak się jej wydawało. Zresztą, gdybyście widzieli ją w tamtej chwili, również moglibyście odnieść podobne wrażenie i jeśli serca wasze czyste, szlachetne, zapewne zapałałyby współczuciem i obudziły troskliwość godną pewnej rudowłosej kobiety w średnim wieku z potomstwem równym liczbie siedem. Wracając jednak do historii, siedemnastolatka z wielkim plecakiem umiejscowionym dokładnie tam gdzie wielkie plecaki umiejscawiać należy, maszerowała niezgrabnie, albo raczej człapała przypominając ni mniej ni więcej a Argusa Filcha we własnej osobie. Burak na twarzy w połączeniu z cudownym kobiecym zapachem przepoconych do granic możliwości ubrań tylko potęgował to wrażenie. Nie obyło się również bez mdłości i innych, nieco mniej Filchowatych objawów udaru słonecznego. W istocie, stan Nanny nie zachwycał, a jedyną rzeczą zajmującą w tej chwili jej myśli, była wizja wody w jakiejkolwiek postaci. I łóżko, albo w ostateczności podłoga, podłoga też zdałaby egzamin. Drzwi domku wydawały się być jednak tak daleko. Dalej niż Nanna kiedykolwiek była od otrzymania pozytywnej oceny podczas egzaminu z eliksirów. To porównanie powinno dać wam do myślenia! Zgaduję zatem, że zapewne gdybyście tylko mogli, bez chwili zwłoki rzucilibyście się jej na ratunek, jednak aktualnie siedemnastolatka była zdana wyłącznie na łaskę swoich współlokatorów. To zdecydowanie nie był najlepszy pomysł - przemknęło jej przez głowę gdy postępując powolutku krok za krokiem nareszcie dotarła do celu, gdy w pocie czoła przekraczała próg domku nr 20. Obrzuciła niewyraźnym spojrzeniem zgromadzone towarzystwo, duża część wydawała się znajoma, albo mogłaby wydawać się znajoma gdyby nie mroczki przed oczyma nieco zniekształcające obraz na które nie pomagało nawet zajadłe przecieranie oczu pięściami. -Siemanko, kochani - wybełkotała ledwie otwierając usta, po czym uśmiechnęła się najserdeczniej jak tylko w obecnym stanie potrafiła i zaczęła upadać, a jej -teraz już blada jak ściana- twarz z każdą milisekundą nieubłaganie zbliżała się w stronę podłogi.
Nie naruszył jej przestrzeni osobistej ?! Ale przecież on ją praktycznie przytulał. O raju, ta kobieta mieszała w głowie Giannisowi chyba specjalnie. Nie wystarczyło jej że chłopak nie potrafił się przy niej wysłowić? Trzeba było jeszcze sprawiać ze zanurzał się w swoich wyobrażeniach bardziej. Sadystka. Jej zapach już i tak wystarczająco ogłupiał Chłopaka. Teraz gdy dołożyła do tego swoje dość dwuznaczne słowa jego twarz przybrała kolor godła Gryfonów. Nieźle jak na pierwszy kontakt. Taktownie przemilczał jej wypowiedź o możliwym otrzymaniu bólu z jej strony, to akurat nie znajdowało się na liście rzeczy których chciałby skosztować z jej dłoni. Z bólem raczej w tej relacji było mu nie po drodze. -Wwwiesz noooo jeśli tylko Ci bbbyło przyjemnie to emmm, ja nie mam no… nic przeciwko- wyszeptał czując się przy tym jakby podpisywał cyrograf. Sam nie wiedział co przyniesie mu to wyznane ale nie miał tak naprawdę nic przeciwko. I gdyby nie ta jego nieśmiałość to na pewno podjął by flirt z kobietą. Niestety ten szept był jedynym na co było go stać w tym momencie. -Jeśli tylko masz ochotę…. To w sumiee mamy tutaj miejsce żeby się lepiej poznać- Ostatnie słowa powiedział praktycznie na jednym wdechu. Po sekundzie dopiero zrobił wielkie oczy w kierunku Lee -Oczywiście chodziło mi o gotowanie!- Od razu poprawił się wbijając swe oczy w kobietę delektującą się winem, w takich chwilach dziękował za ciemną karnacje. Gdyby był rasy kaukaskiej to na pewno poziom czerwoności jego twarzy przekroczyłby dopuszczalne normy. Jego wybawieniem były jednak osoby które wparowały do domku. Już chciał jej mówić że nigdy tu nie był i chciałby z nia zwiedzić ten kraj, a tu wpadł Aaron i Anuś. Gia wykorzystał ten moment aby odwrócić swoją uwagę od zawstydzającej Femme fatale, -Jak dla mnie spoko. Domówki zawsze fajne- Ledwo zdążył wypowiedzieć te słowa a do domku wpadła kolejna lokatorka. Po czym rozpoznał? Po kufrze który ciągnęła za plecami. Szkoda tylko ze zamiast cokolwiek powiedzieć od razu poleciała na twarz. Giannis ruszył swoimi długimi susami na ratunek. Ale czy zdążył?
Uśmiechnęła się uroczo, słysząc jego odpowiedź. Czy wiedziała jak na niego działa? Na pewno! No, a przynajmniej miała jakieś wyobrażenie, nie wiedziała tylko, jak to wszystko mocno na niego oddziałuje. Ah, ale co tam! Jeszcze sprawi, że przestanie się jąkać. I zajmie się czym innym, o wiele przyjemniejszym niż dukaniem kilku słów. -Cudownie. Więc co gotujemy jutro?-Wyjątkowo postanowiła nie wracać już do tematów tulenia i naruszania przestrzeni osobistej, bo bała się, ze jeszcze chłopak dostanie jakiegoś ataku czy coś. Zresztą w tym momencie, do środka wparował Aaron razem z Adorią. Aż uniosła brew, na nagłą zmianę jego humoru i wolała chyba nie wnikać, jak to się stało - dobrze wiedziała, jaki z niego bawidamek i jak szybko umie owinąć sobie dziewczyny wokół palca. Na pytanie o imprezę, tylko wzruszyła ramionami. Wolała nie zaczynać kolejnej kłótni, bo mimo wszystko coś z tych wakacji chciała mieć, prawda? -Ja wybieram muzykę. - Mruknęła cicho, na krótką chwilę spotykając się spojrzeniem ze spojrzeniem Duarte. Zaraz jednak odwróciła wzrok, patrząc na piekarnik, bo już na pewno minął wyznaczony czas. Ale że Gian się nie ruszał, to chyba jeszcze trochę, prawda? A może zapomniał? Już, już chciała pytać, gdy do domku wtoczyła się prawdopodobnie ostatnia współlokatorka, której wygląd zdecydowanie nie był najlepszy. I nie to, że była niezadbana, albo coś. Wyglądała, jakby zaraz miała paść i tak rzeczywiście się stało. Jakby w zwolnionym tempie zaczęła upadać, a w tym samym czasie Lee, podobnie jak Gian, rzuciła się na ratunek. No nie mogła tego tak zostawić!
Propozycja Aarona zdecydowanie zadziałała na Adorię jak budzik. Natychmiast oderwała się od swoich przemyśleń i ożywiła, bo to był fantastyczny pomysł! Popatrzyła wesoło na twarze Lee i Giannisa, ciekawa ich reakcji. Gdzieś podświadomie zauważyła lekkie zaskoczenie wymalowane na twarzy dziewczyny... Chyba nie spodziewała się, że Ana i Aaron mogą tak szybko złapać wspólny język. Cóż, Dora nie narzekała. - Wspaniale! Musimy zacząć planować i... To wam się nie pali? - zainteresowała się, podchodząc do piekarnika. Gia chyba naprawdę musiał zagadać się z Williams, skoro nie zauważył, że lasagne jest już gotowa. Hm, będzie po prostu bardziej chrupka! Ana wyciągnęła naczynie z potrawą przy pomocy jakiejś ścierki, po czym postawiła ją na stole. Była przeraźliwie głodna. - No jasne, Lee, ale wiedz, że będę zerkała ci przez ramię. - mrugnęła porozumiewawczo do dziewczyny, niemal podskakując entuzjastycznie. Już miała biec na górę i ubierać się (chodzenie w samym ręczniku naprawdę stało się mocno nudne), gdy drzwi domku otworzyły się i do środka wpadła - dosłownie WPADŁA, nowa lokatorka. - Annabele? - zdążyła jeszcze się ucieszyć, zanim dziewczyna zaczęła upadać na twarz. Wszystko działo się cholernie szybko, ale chyba każdy miał ten sam odruch. Adoria rzuciła się w kierunku dziewczyny, kątem oka dostrzegając podobnie gwałtowne ruchy swoich współlokatorów.
Najwyraźniej w czymś przeszkodzili. Takie wrażenie odniósł, kiedy na powrót znaleźli się w domku. Już dawno jednak przestał przejmować się wyczynami dziewczyny, by tym razem miały na nim zrobić jakiekolwiek wrażenie. Trochę jednak żal mu było Giannisa, który sprawiał wrażenie kogoś, kogo Leesha potrafiłaby sobie okręcić wokół palca i wodzić za nos. Nie spodziewał się po nim przejawu silnej woli, gdyby przyszło do sytuacji, jaka zdarzyła się Aaronowi i Williams kilka lat wstecz. A to mogłoby się skończyć różnie. Wspaniale, ma pierwszego poplecznika! Choć Nigeryjczyk nie wykazywał specjalnej euforii, wszystko wskazywało na to, że pomysł Krukona przypadł mu do gustu. Duarte nie potrzebował prosić o więcej. Tuż za nim wypowiedziały się dziewczyny, które, o dziwo!, jednogłośnie przystały na propozycję. Nie spodziewał się co prawda, żeby Hiszpanka miała jakiekolwiek obiekcje, sądząc po jej otwartości, której dane mu było zakosztować. Spodziewał się jednak kolejnych fochów ze strony Leeshy. Nic takiego na szczęście się nie stało, chociaż jej mrukliwy komentarz zwrócił na nią uwagę Aarona. Ich spojrzenia spotkały się na moment. Nim odwróciła wzrok, zdążył się jej dokładnie przyjrzeć. Zmieniła się bardzo od chwili, kiedy ostatni raz normalnie rozmawiali. Nigdy nie mogła narzekać na swoją urodę, jednak dopiero teraz decydowała się pokazać światu wszystkie swoje atuty. Nie zmieniało to faktu, że dało się wyczuć niechęć do jego osoby, którą tak starannie w sobie pielęgnowała. No cóż, i on święty nie był i nie zamierzał udawać, że jest inaczej. Obiecał za to, że postara się ukryć awersję wobec koleżanki. Właściwie zareagowała jedynie Adoria, przynajmniej odnosząc to do zrodzonej w umyśle chłopaka wizji. Podekscytowana, najchętniej od razu przystąpiłaby do planowania przyjęcia. Duarte uśmiechnął się odruchowo. Obserwował jeszcze przez chwilę, jak radzi sobie z obiadem, który przygotowywali wcześniej domownicy, kiedy nagle w pomieszczeniu pojawił się ktoś jeszcze. Chłopak nie spodziewał się aż tylu niespodzianek jednego dnia. Nim jednak zdążył się przywitać, dostrzegł, że nowa koleżanka, której jeszcze prawdopodobnie nigdy wcześniej nie widział, zaczyna szykować się do niezamierzonego dużo wcześniej lądowania. Błyskawicznie dobył różdżki. Zakręcił nią w powietrzu, by następnie wskazać jej końcem wielki plecak, jaki dzierżyła na plecach. - Wingardium leviosa - mruknął. Nigdy wcześniej nie próbował utrzymywać w powietrzu ludzi. Pomyślał jednak, że jeśli sam plecak zawiśnie nad ziemią, również i dziewczę nie zdąży spotkać się z podłogą.
Skąd ta wrzawa? Po cóż ten krzyk? Czyżby chodziło o dogorywającą Islandkę? Zapewne tak, choć perspektywa wszechświata, który jak to przystało na wszechświat, przyglądał się temu wszystkiemu, była zupełnie inna! Nanna nie wadząc zupełnie nikomu oddawała się właśnie w permanentnym spokoju upadaniu na twarz. Dzień jak co dzień. Nie ma najmniejszego powodu by wszczynać jakieś czcze alarmy, by siać wkoło panikę i paraliżować ze strachu zmysły i członki przyglądających się temu wszystkiego niewinnych osób. Wszechświat w tamtej chwili najprawdopodobniej miał jednak coś ważnego do załatwienia na mieście wszechświatów i niespecjalnie był zajęty wydarzeniami w domku sypialnianym nr 20. Innymi słowy, Annabele miała naprawdę sporo szczęścia, wszyscy bowiem wiemy co dzieje się w chwili gdy wszechświat wkracza do akcji. Wprawdzie Ona również nie wykazywała wtedy jakiegoś wyjątkowego zainteresowania swoim losem, ale to tylko dlatego, że nie do końca była bowiem w stanie myśleć racjonalnie, albo raczej myśleć w jakikolwiek sposób jeśli mam być z wami szczera. Perspektywa zbliżającej się do jej lica podłogi. Rzucający się na ratunek lokatorzy. Unoszący się w pomieszczeniu zapach obiadu. Nic nie miało wtedy znaczenia i nic nie odcisnęło swojego piętna na percepcji dziewczyny. No dobrze, dobrze, znacie mnie doskonale, nie wszystko, lecz prawie wszystko. A cóż takiego robiło różnicę? A może któż robił różnicę? Tak, bez cienia wątpliwości możemy uznać, że to zdecydowanie był któż. Giannis w gwoli ścisłości. Tylko On został w jakikolwiek sposób zarejestrowany przez ledwie żywe puchońskie dziewczę i tylko On wywołał jakąkolwiek reakcję. Mimowolny uśmiech. Delikatne, ledwie widoczne dla postronnych obserwatorów uniesienie kącików ust ku górze. Owszem, siedemnastolatka lubiła swojego młodszego kolegę. Co więcej, całkiem możliwe, że gdyby nie obecny stan Annabele na widok chłopaka rzuciłaby mu się z radością na szyję i najzwyczajniej w świecie przytuliła, dając mu do zrozumienia jak bardzo cieszy się z jego obecności. Aktualnie jednak jakiekolwiek ewentualne zbliżenia do których mogłoby między nimi dojść miałyby postać raczej -używając delikatnych słów- niezbyt emocjonalną. Aczkolwiek koniec końców i tak miała wylądować w jego ramionach, dobre przecież i to, niechaj będzie jej wybawcą, niechaj ratuje ją z opresji i nareszcie, niechaj pokona tego straszliwego potwora jakim była podłoga domku sypialnianego nr 20. Tak, to zdecydowanie bardzo miła perspektywa, możemy zatem założyć, że to właśnie wywołała nieświadomy uśmiech Puchonki. Oczywiście jak pewnie już się domyślacie, życie nie jest bajką. Życiem rządzi postawa pragmatyczna, a taką bez wątpienia wykazał się pewien krukon, niejaki panicz Duarte i to właśnie On uratował siedemnastolatkę, nie Giannis nasz książę na białym koniu. Wracając jednak do historii, Annabele poczuła delikatne szarpnięcie i zdała sobie sprawę -lub zdałaby sobie sprawę gdyby nie stan w jakim się znajdowała-, że ni mniej ni więcej, po prostu nie upada. Nie obchodziło ją w jaki sposób została ocalona i kto przyszedł jej na ratunek, dziewczyna wyrzuciła ramiona przed siebie w poszukiwaniu najbliższej osoby, którą również nie okazał się być Giannis, lecz Adoria. -Nie czuje się najlepiej...- wybełkotała wlepiając spojrzenie w czarnoskórego kolegę i straciła przytomność i to bynajmniej nie z powodu jego zniewalającej aparycji, na którą nigdy zresztą nie narzekała.
Trudno wymagać od ludzi racjonalnych decyzji w sytuacjach kryzysowych. W takich momentach ludzie działają na impulsach i instynktach. Nie można było wymagać od chłopaka prawidłowej decyzji, choć było by to pożądane. Dobrze że byli Aaron i Adoria. Annabelle została uratowana, przy okazji lasagne też przeżyła te stresujące chwile. Czując na sobie wzrok swojej koleżanki podszedł do niej i ją pogłaskał. Całe szczęście ze nic jej się nie stało, Giannis mógł oddychać w spokoju. -Już dobrze, zaraz przyniosę Ci wody- powiedział ciepło patrząc w stronę dziewczyny. Całkiem miła dziewczyna, zawsze mieli czas aby ze sobą chwilę porozmawiać. Choć krępowało go czasem zachowanie dziewczyny takie jak rzucanie mu się na szyje i tak dalej bardzo mu było z tego powodu przyjemnie. Któremu chłopakowi było by źle gdy starsza kobieta okazywała mu tyle zainteresowania? Nie znajdziecie takiego na całym świecie. Szkoda tylko ze ich próby rozmowy były utrudniane przez permanentne zawstydzenie chłopaka. Za każdym razem gdy przytulała się do niego chłopak czuł się niczym ofiara najpotężniejszego zaklęcia Jęzlep w historii. Nie potrafił się wysłowić nawet w najmniejszym stopniu. Teraz gdy omdlała kobieta spoczywała w ramionach jego siostry jakoś łatwiej mu się do niej mówiło. Ciekawe co powodowało tą osobliwą reakcje. Dobra, mniejsza z tym. Annabele nie zaliczyła niechcianego przytulasa z deskami więc wszystko się dobrze skończyło. Giannis szybko skoczył po wodę do kuchni rzucając tylko spojrzenie w stronę Lee. Zastanawiał się czy chciała z nim coś po zwiedzać. W końcu nie bez powodu napomknęła o tym co? Wróciwszy z wodą zwrócił się do Aarona -O Stary, niezła reakcja.- Po podaniu wody Adorii i Annabele podszedł aby zbić z Krukonem piątke.
Wiedziała, że i tak nie zdąży, dlatego chyba po prostu przystanęła niedaleko miejsca tego... wypadku, zdarzenia? Nieważne. Przystanęła niedaleko, widząc, że i tak dziewczyna wpadła w dobre ręce i przyjrzała się jej uważnie. Nie znała jej. Może ewentualnie mignęła jej raz czy dwa w szkole, ale miała zupełną pustkę, jeśli chodzi o imię czy jej charakter. Po prostu nie miała zielonego pojęcia, co i jak. -Musimy ją ułożyć na jakiejś kanapie...- mruknęła tylko, podchodząc powoli bliżej, gdy dziewczyna ewidentnie straciła przytomność. Czuła się trochę niepotrzebna w tym momencie. Nie dość, że zapomniała o lasagnie (albo nie umiała po prostu gotować i tyle i nawet nie wiedziała kiedy to wyciągnąć...), to jeszcze zapomniała, ze ma różdżkę przy sobie i może jej użyć. I już znowu gdzieś w środku poczuła to głupie kłucie, które mówiło, że lada chwila spodziewa się jakiejś kąśliwej uwagi ze strony Duarte. Chociaż w sumie przez te dwa lata powinnaś się do tego przyzwyczaić... Znów skupiła się na obcej dziewczynie. Cóż, klimat panujący tutaj z pewnością przeszkadzał wszystkim, chociaż jedni znosili go lepiej inni gorzej. Widać dziewczę było w tej drugiej grupie. -Em... znacie ją? - Spytała cicho, patrząc na resztę domowników. Czyżby jako jedyna nie miała pojęcia kim jest? Wyglądało też na to, że impreza będzie musiała poczekać. No bo co, oleją dziewczynę, żeby pić i się bawić? Zerknęła też na Giana spojrzeniem mówiącym, że rozmowę dokończą kiedy indziej. Pamiętała przecież, o czym rozmawiali, ale kontynuowanie tego teraz wydawało się jej totalnie bez sensu.
Adoria dostała prawie zawału, gdy Annabele po prostu zawisła w powietrzu. Jasne, że to bardzo dobrze, ale... Hm, punkt dla Aarona za refleks. Nawet gdyby miała przy sobie różdżkę, to prawdopodobnie nie wpadłaby na to, by uratować Islandkę w magiczny sposób. - Zabierzmy ją może na górę? - zaproponowała, biorąc od Giannisa wodę. Wolała najpierw ułożyć gdzieś omdlałą dziewczynę, a dopiero potem próbować ją cucić. Lee miała rację, przydałoby się jakieś posłanie, ale Adoria lepiej widziała w tej formie znajdujące się w sypialni łóżka. - Pomoże ktoś? - spytała, nieznacznie ganiąc Giannisa wzrokiem. No jasne, pogratulować można, ale przybijać piątki to mogliby po tym, jak już dotransportują Annabele do łóżka. Jak narazie, to siedemnastolatka wisiała na Adorii w nieszczególnie komfortowy (pewnie dla żadnej z nich) sposób. - Tak, to Annabele, Puchonka dwa lata ode mnie młodsza. - wyjaśniła zwięźle Lee. Lubiła tą radosną, nieco infantylną osóbkę, której uśmiech potrafił naprawić każdy dzień. - Swoją drogą, to chyba taki znak odnośnie tej naszej imprezy... Powinniśmy zaczekać i zobaczyć, czy wszystko z nią w porządku. Obstawiam, że spędziła za dużo czasu na słońcu, ale...
Wciąż trzymał uniesioną różdżkę, nie mogąc uwierzyć w to, co widział. Udało mu się! Na jego twarzy wymalował się, delikatnie mówiąc, dziki szał. Na szczęście wszyscy pozostali byli zbyt zajęci wyhamowywaniem w szaleńczym pędzie, z jakim rzucili się na pomoc dziewczynie, by to zauważyć. Kiedy zorientowali się, co się właściwie wydarzyło, Aaron stał już dumnie wyprostowany, wyprężając pierś. Spoglądał jednak niewzruszony na Annabele, jak gdyby nigdy nic. Dostrzegł na sobie wzrok Leeshy, tak przynajmniej mu się wydawało. Nawet jeżeli tak nie było, to on postanowił na nią zerknąć, a w jego wzroku nie sposób było odnaleźć czegokolwiek innego, jak zadowolenia i pewności siebie. To prawda, niewiele rzeczy mu wychodziło. Dlatego tyle radości dostarczały mu najmniejsze zwycięstwa. Szczególnie, kiedy odnosił je na oczach ludzi, którzy mieli go za największe beztalencie Hogwartu. Zbił piątkę z Giannisem, a na jego usta wdarł się ten szczery uśmiech, który tak długo był ukrywany przed światem. Nie ruszył się jednak z miejsca, kiedy Adoria poprosiła o pomoc. Dyskretnym ruchem ręki zasugerował koledze, że to on powinien zająć się tą sprawą. W końcu znał tę dziewczynę. Aaron natychmiast spochmurniał, kiedy Hiszpanka rozpoczęła temat imprezy. Nie tego się po niej spodziewał. Zamierzał zareagować. - No daj spokój, była zmęczona podróżą. Pewnie nie opanowała jeszcze teleportacji, a długie dystanse pokonywane na takim upale potrafią dać w kość. Wyleży się, napije i raz, dwa jej przejdzie! Do jutra z pewnością będzie się czuła wyśmienicie. Dziś wypadałoby rozesłać informację do znajomych, jeżeli chcemy, by ktokolwiek się zjawił. - Spojrzał po twarzach domowników, by sprawdzić ich reakcję. Nie mogąc zbyt wiele z nich odczytać, obruszył się w komiczny sposób. - No dajcie spokój! - Strzepnął ramionami, robiąc przy tym zawiedzioną minę. - Mamy wakacje! Fakt, może i było to nieco nieodpowiedzialne z jego strony, ale cóż poradzić, skoro on tak bardzo nastawił się na to przyjęcie? Nie mógł dopuścić, by zaszczepiony we współlokatorach pomysł został zaprzepaszczony.
Maszeruję powoli chodnikiem. Właściwie to jest tutaj całkiem pusto, wokół mnie widzę tylko zadbane trawniczki. Nic więcej, żadnych domów, żadnych płotów, żadnych ogródków, żadnego czegokolwiek. Wszystko spowija mgła o której pochodzeniu nie mam najmniejszego pojęcia. Nie wiem skąd się tu wzięła, ale gdy wreszcie zaczynam się nad tym zastanawiać, do głowy przychodzi mi tylko jedna myśl, jedna wizja - dementorzy. W dokładnie tej samej chwili na końcu chodnika pojawia się zakapturzona postać. Nie jest mi zimno. Niewzruszona zaczynam przyglądać się jej dość nieuprzejmie. Po upłynięciu kilku sekund przekrzywiam głowę w zaciekawieniu. To nie może być dementor. Jaki dementor nosi trampki? W dodatku takie znoszone? Czuję ścisk w żołądku, a potem robi mi się smutno. Jest mi żal tego biedaka, czy to może jednak strażnik Azkabanu we własnej osobie i działa na mnie tak jak strażnicy Azkabanu przy bliższym poznaniu? Zastanawiam się nad tym bardzo poważnie podczas rozwiązywania sznurówek, tak poważnie, że aż czuję ból w łokciach. A później zaczynam zastanawiać się czemu czuję ból w łokciach. Bo przecież od myślenia nie powinny boleć łokcie. Głowa ewentualnie, ale łokcie? A może to od rozwiązywania sznurówek? -Mnie też bolą łokcie- odzywa się postać stojąca naprzeciwko. Nie odpowiadam, ale z moich zamkniętych ust wydobywa się niekontrolowanie kilka słów. - Widziałeś gazeciarza? - pytam i znikam.
***
Annabele otworzyła oczy i poczuła silny ból głowy. - Na gacie Merlina, czuję się jakbym sama wypiła butelkę ognistej...- wybełkotała ledwie słyszalnym głosem na widok kilku osób siedzących nad nią - Ale nie żeby mi się to już kiedyś zdarzyło - dodała równie niewyraźnie i spróbowała rozejrzeć się wokół. Ułamek sekundy później dziewczyna syknęła z bólu. Nie, podnoszenie głowy nie było zdecydowanie najlepszym pomysłem w obecnej sytuacji. Bez chwili zwłoki uznała, że leżenie w łóżku i wpatrywanie się w sufit było znacznie przyjemne, dlatego też bezwładnie opuściła głowę na mięciusią poduszkę. Chciało jej się pić. Bardzo. -Macie coś do picia?- odezwała się przytłumionym głosem jakby każdy głośniejszy dźwięk miał ją zranić. - Coś mi się stało, tak? Pamiętam tylko tego dziwnego dementora w trampkach.....i Ciebie Adorko, chciałaś mi dać całusa...chyba... - stwierdziła mrużąc oczy przed światłem w oczekiwaniu na wodę. Nie wiedziała skąd wzięła się w łóżku, ale gdyby wiedziała na pewno bardzo serdecznie podziękowałaby tej przesympatycznej osóbce.
O raju, może ta piątka faktycznie była dość nietrafionym pomysłem co? Był pewny że nałapał sobie trochę minusów u Adorii. Niepokoiło go to więc czym prędzej chwycił nieprzytomną Annabele na ręce jak księżniczkę i posyłając pełne wsparcia spojrzenie Aaronowi ruszył z puchonką na górę w stronę sypialni. Miał tylko nadzieje że uda mu się wrócić do łask Leeshy i Adorii po tym nieznacznym i dość szczeniackim w swej naturze wybuchu euforii. -Dobra, przygotujcie jakieś kompresy czy coś i niech ktoś do nas przyjdzie- Powiedział próbując nie zahaczyć głową o nic. Wbrew pozorom, manewrowanie dwoma ciałami na schodach to dość trudna sztuka. Nic dziwnego że będąc tak niepotrzebnie gigantycznym Giannis miał z tym problemy prawda? Na szczęście dotarł z Nanną na rękach do łóżek bez większych problemów. Gdy ją położył i już miał schodzić po wodę i jakiś ręcznik do schłodzenia tej biednej kobiety, ta zaczęła wybudzać się ze swojego omdlenia. No masz ci los chłopie. Nie dość ze spiął się w sobie w momencie to jeszcze został wzięty za Adorie! Ups, niefortunnie zważywszy na odmienny kolor skóry -Emmmm…. Jak by to yhh pppowiedzieć… No to ten… Ja nie chccciałem tegggo jak by coś- Wydukał na zarzut wymuszenia pocałunku. No jeszcze tego w tym wszystkim brakowało żeby go o molestowanie posądziła. Dobrze się z nią dogadywał. A raczej wydukiwał ale napastowanie omdlałej dziewczyny to inny poziom upodlenia. Serio, Kto by w ogóle by w stanie zrobić coś podobnego? Chyba skończony potwór. A do takich Gia z pewnością nie należał. Był w sercu dobrym i sympatycznym gościem. Nigdy nie posunął by się do takiego czynu. Delikatnie podsunął kobiecie poduszkę pod głowę po czym postarał się jej przekazać jedną bardzo ważną rzecz -No boooo wiesz… Ja yyy ten tego… skkkocze ppo wodę- rzucił powoli opuszczając dziewczynę i schodząc po wodę.
Nie poszła za Gianem i tą nową, Annabele - jak nazwała ją Adoria, bo stwierdziła, że po przebudzeniu Puchonce z pewnością nie pomoże gwar i tłok w pokoju, spowodowany ich ciekawością. Zamiast tego zajęła się bagażem dziewczyny, odstawiając go tymczasem obok własnego, który wciąż czekał aż zaniesie go na górę. Nadal czuła się dziwnie tym wszystkim co się dziś wydarzyło - spotkanie Aarona rozstroiło ją nieco, pewnie dlatego tak bezwstydnie zaczęła flirtować z Gianem, ale przecież nie miała wcale złych zamiarów. Tak po prawdzie to zapewne nawet nie zdawała sobie sprawy, jak naprawdę to wygląda, co o niej myślą inni. Przecież wcale nie była urodzoną flirciarą! Chciała tylko odreagować i trochę podroczyć się z tym uroczo nieśmiałym chłopcem, który wciąż rumienił się, a ona mogła to bez problemu dostrzec na jego twarzy mimo ciemnej karnacji. -Impreza? Myślę, że powinniśmy to zostawić Annabele. Jeśli będzie się czuła wystarczająco dobrze, to możemy ją urządzić już dziś. - Rozpoczęła w końcu, chcąc rozstrzygnąć tę kwestię jak najszybciej. Oparła się przy tym o ścianę, patrząc raczej przed siebie niż na Aarona czy Adorię. -Jeśli jednak będzie czuła się słabo, to przełożymy to na inny dzień. Przecież nie wracamy już jutro do domów prawda? Równie dobrze impreza może odbyć się kiedy indziej... -I wydawało się jej, że to najrozsądniejszy pomysł, na jaki mogła wpaść. Skoro Annabele się źle czuła, to ona powinna uznać, czy da radę w uczestniczyć w wydarzeniu czy nie. Lee nie chciała przecież zostawiać dziewczyny samej, na górze w sypialni, ze wszystkimi objawami udaru słonecznego, gdy na dole rozbrzmiewać będzie muzyka i gwar wszystkich imprezowiczów. -... albo można zorganizować po prostu jedną wielką imprezę na koniec wakacji.- Chciała też coś dodać, że pewnie w ciągu tych wakacji odbędzie się niejedna impreza, na której będą tańczyć, szaleć i upijać się do nieprzytomności. Ale pewnie oni sami zdawali sobie z tego sprawę.
Ucieszyła się, widząc coś na kształt skruchy u Giannisa. Przecież wcale nie była zła, że się ucieszyli! Po prostu chodziło jej o zasadę - najpierw sprawy ważniejsze. A transport Nanny na jakieś wygodne posłanie było zdecydowanie istotniejsze, niż przybicie piątki z przyjacielem. Kiedy Aaron zaczął namawiać, aby nie odkładać imprezy, westchnęła w duchu. Też chętnie by zaszalała! I to bardzo. Zresztą, prawdopodobnie się tego po niej spodziewał - chyba było widać, że jest towarzyską osobą. Imprez nigdy za wiele! Trochę jednak za bardzo martwiła się o innych, stąd wątpliwości spowodowane samopoczuciem Islandki. - Lee ma rację. Zapytam Annabele co o tym myśli, bo ja też chętnie zorganizowałabym to jak najszybciej. - uśmiechnęła się szeroko, zamaczając mały ręcznik w chłodnej wodzie. No pewnie, decyzję musieli podjąć wszyscy lokatorzy domku numer 20. Impreza na koniec wakacji? Oj, tego się nie ominie, spokojnie! Postanowiła się jednak narazie w tym temacie nie odzywać - do tego czasu jeszcze wiele się pozmienia, a jak dotychczas mają już parę spraw na głowie. Wzięła szklankę z wodą i ruszyła na górę. Nie chciała zostawić Giannisa samego z chorującą dziewczyną - oczywiście, życzyła jak najlepiej ich relacji! Po prostu pomyślała, że pomocna dłoń nigdy nie zaszkodzi. - O. - posłała chłopakowi wesołe spojrzenie, bo chyba właśnie chciał schodzić po wodę dla Annabele. - Mam wszystko, co potrzebne! Jak się czujesz, Nanna? - zagadnęła, podchodząc bliżej dziewczyny i podsuwając jej swoje zdobycze. - Właśnie mieliśmy planować imprezę, a tu wpadasz nam taka mdlejąca! Zmartwiliśmy się. - dodała, patrząc zatroskana na przyjaciółkę.
Wysłuchiwał tego całego jojczenia i przesadnego zamartwiania się z coraz mniejszą dozą cierpliwości. No ludzie, zasłabła i tyle, wielkie mi rzeczy. Annabele może i faktycznie była bardzo zmęczona podróżą, jaką sobie zafundowała, ale kilka godzin odpoczynku i będzie jak nowo narodzona. I z pewnością chętna na to, żeby dać upust swojej energii, którą zebrała przez ten czas. Przecież ta impreza była planowana tylko ze względu na nią! W trosce o jej osobę! W myślach zgodził się ze słowami Leeshy, choć nie dał tego po sobie poznać. Niby z obojętnością przypatrywał się akurat scenerii, jaka rozciągała się za okiennicą, kiedy akurat zdarzyło jej się otwierać usta. Nie zmieniło to jednak faktu, że jej wypowiedź przywróciła mu wiarę w człowieczeństwo i szanse na zorganizowanie przyjęcia; i to już wkrótce. Wkrótce miało się okazać, że został na dolnym piętrze sam. No, z Williams. Spojrzał na nią wreszcie, od niechcenia. - Pójdę na górę, może potrzebują jakiejś pomocy. Nie poznał sypialni. Głównie dlatego, że przez calutki tydzień przyszło mu mieszkać tam samotnie. Teraz krzątała się tam grupka ludzi, na dodatek rozemocjonowanych przykrym incydentem puchonki. Wszędzie walały się kufry. Istny chaos. - Dobrze, że już się obudziłaś! Jak się czujesz? Co powiesz na skromne przyjęcie dziś wieczorem? - zagadnął Annabele. No cóż, był monotematyczny, ale taki już jego urok.