To jedyne miejsce w Dolinie Godryka, gdzie sowy są równie ważne jak goście. Otwarte, wyposażone w świeżą wodę i pokarm, klatki wiszą pod sufitem, a każdy gość może do „Złotej klatki” przyjść ze swoim pocztowym posłańcem i razem z nim cieszyć się popołudniem. Restauracja z reguły nie zna chwil, w których byłaby całkiem pusta. Zawsze znajdą się czarodzieje, którzy będą chcieli wypić w niej poranną kawę przy akompaniamencie cichego pohukiwania restauracyjnych podopiecznych lub wieczorem napić się piwa ze znajomymi.
Sok Dyniowy Woda Goździkowa Dowolny napój bezalkoholowy z tego spisu Piwo kremowe Dowolne mugolskie piwo Dymiące Piwo Simisona Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem Ognista Whisky
Kiedy Caiden przyszedł tu pierwszego dnia, nie oczekiwał zbyt wiele po lokalnym towarzystwie. Starał się uśmiechać do kolegów z pracy i przywitać się ze wszystkimi, choć wszystkie te uśmiechy i uściski dłoni nie mogły być do końca szczere. Nie to, żeby nie lubił reszty swoich znajomych z pracy, ale... byli mu obojętni, dokładnie tak samo, jak wszyscy ludzie. Nigdy nie czuł się duszą towarzystwa, był introwertykiem uwielbiającym spędzać czas w samotności, o wiele bardziej wolał towarzystwo zwierząt, niż ludzi - one przynajmniej zazwyczaj dawały mu święty spokój. Tylko od czasu do czasu odczuwał potrzebę obcowania z innymi istotami swojego gatunku, kiedy miał ochotę się z kimś napić, pogadać na luzie czy stuknąć jakąś pannę. Entuzjazm, z jakim Charlie przywitał go pierwszego dnia, wydał mu się więc nieco przerażający. Zazwyczaj traktował ludzi z takim nadmiarem energii i życzliwości jak dziwaków i starał się ich unikać, trudno zatem było oczekiwać od Caidena, by zaczął od razu traktować go po kumpelsku. Do tego, podobnie jak on, pochodził z rodu czystej krwi czarodziejów, a ich rodziny, jak to czystokrwiści, znały się. I to był tylko kolejny powód, dla którego początkowo podszedł on do Charliego z pewną rezerwą. Nie żeby był jakkolwiek uprzedzony lub bał się uprzedzeń innych - nie, wszak i on z takowej rodziny pochodził, jednak wszystkie te spotkania, które pamiętał jeszcze z dzieciństwa, kazały mu przypuszczać, że tacy czarodzieje nie stanowią najlepszych interlokutorów. A ściślej mówiąc, są w chuj nudni. Ostatecznie jednak okazało się, że pierwsze wrażenie, które miał o młodszym Ślizgonie, okazało się dość mylące. Był jedną z najbardziej pogodnych osób, jakie znał, do tego... wszyscy byli tutaj podobni! I choć Caiden wcale nie przestał być odludkiem i nie spędzał z nimi każdej wolnej chwili, czuł, że przy nich, zwłaszcza zaś przy Charlie'm, jest w stanie zaspokoić większość swoich potrzeb socjalnych. - To weź z magazynu jakieś dawno nieużywane, w końcu i tak zaraz trzeba by to wszystko wyrzucić, a tak to zawsze coś się uratuje - Caiden nie musiał tego gotować ani, na szczęście, jeść, więc nie było to dla niego aż tak istotne, jak cały ten garnek będzie smakował. Edwarda tu nie było, podobnie jak właścicielki, więc mógł pozwolić sobie na takie uwagi. - Serio. Ludzi kompletnie pojebało z tymi sowami! Patrząc na to, jak je tutaj traktują, może powinniśmy otworzyć w Dolinie pięciogwiazdkowy hotel dla sów, a pod nim piwnicę, w której będą spać właściciele! Ostatnio jeden się mnie pytał, czy mamy bezglutenową karmę... - chłopak sam doskonale rozumiał przywiązanie ludzi do swoich zwierząt, w końcu sam w rezerwacie miał ich całą kupę i dbał o nie najlepiej, jak tylko potrafił, ale niektórzy ludzie (a od kiedy tu pracuje, widuje ich coraz więcej) bardzo niebezpiecznie zbliżają się do granicy czegoś, co nazywamy skrajnym debilizmem. A niektórzy ją już dawno przekroczyli, a stamtąd nie ma ucieczki... Słuchał kolejnych propozycji Charliego odnośnie ich dzisiejszego obiadu, ale kiedy już miał się na coś zdecydować, nie zastanawiał się długo. - To zróbmy sobie plumki duszone w sosie miodowym, uwielbiam je! - powiedział rozmarzonym głosem, przygotowując dwa piwa dla klientów i jeszcze dwa, nieco większe, kufle dla nich samych, w które chwilę później wycelował różdżkę. - Frigus! - z piwa zaczął dochodzić trwający pół sekundy dźwięk kruszenia lodu, a szklane kufle zaparowały. Oj tak, nie było nic lepszego na taki upał, niż zimniutkie piwo... - Amortentia West! Idolka amerykańskich nastolatek... - odpowiedział Caiden, szykując się do realizacji zamówienia. - Chuj wie, jak ona naprawdę się nazywa, pewnie nawet ona sama jest taka kurwa głupia, że już zapomniała. Zaczęli ją tak nazywać, jak tabloidy rozpuściły plotki, że większość jej facetów była pod wpływem eliksiru miłosnego. Labadziara wdrapała się na szczyt, bo wiedziała komu dać dupy, nie musiała pewnie nikogo spajać amortencją, bo całe tamtejsze środowisko ruchaniem stoi i nikogo to nie dziwi, że ktoś przez łóżko buduje karierę... - dodał, choć nie mógł tego ukrywać, że samemu aż czasami żałował, że nie został wtedy jednym z amerykańskich producentów muzycznych, bo Amortentia miała ciało jak marzenie... - A słucham czego popadnie... - odpowiedział, wzruszając ramionami, choć nie było to do końca zgodne z prawdą. Częściowo jedynie, bo większość muzyki tolerował, ale takiej Amortentii w życiu by nie puścił sobie samemu. - Na ogół lubię takie nieco spokojniejsze kawałki. Muzykę klasyczną, a w Stanach polubiłem też jazz - na południu szaleją na punkcie tych saksofonów i perkusji, mówię ci... - odpowiedział, przypominając sobie swoją podróż. - Ale sam, jak wracam do domu, na ogół puszczam coś relaksacyjnego, żadnych takich pierdół czy ostrych beatów, choć przyznam - takie też lubię, kiedy trzeba! Z następną częścią jego wypowiedzi nie mógł się nie zgodzić, ale była ona tylko rozwinięciem myśli, którą sam podjął wcześniej, więc jedynie kiwnął głową. Nie przeszkadzało mu to zbytnio, popkultura była mu prawie że obca i, prawdę mówiąc, nic go nie obchodziło, czy ludzie wciskają sobie to gówno do mózgów, czy sięgają po coś innego. On przyzwyczaił się do kultury wysokiej, ale nigdy się z nią nikomu nie narzucał. Uważał, że każdy powinien żyć jak chce, byleby tylko nie robił krzywdy drugiemu człowiekowi. Nie lubił biadolić nad światem, nie chciał go naprawiać. Traktował to wszystko z chłodną obojętnością. - Magic, kurwa, czym? - już miał wychodzić, chwytając tacę z kuflami, aby zanieść je do izby karczemnej, ale przystanął, patrząc na Charliego z lekko zdziwioną miną. - Co to w ogóle jest? - tak, to mogło brzmieć nieco dziwnie, że ktoś taki jak Caiden nie zna tego pisemka, ale tyle lat w ciągłej podróży zrobiło jednak swoje. Tego typu magazyny raczej go omijały, choć, jakby wiedział o jego istnieniu, pewnie miałby do niego nieco inne podejście... Pewnie nie zainteresowałby się nim jakoś szczególnie, takie rzeczy były dobre co najwyżej dla dorastających chłopców, którzy zaczynali odkrywać swoją seksualność, a realny seks był dla nich zakazanym owocem, do tego czymś pozostającym raczej w sferze marzeń, ale dla nich... Nie, on czytywał raczej Magarta albo Oko Hipogryfa, ale o czymś takim nigdy w życiu nie słyszał. Na uwagę o zmienieniu stacji, wzruszył tylko ramionami, jakby niewerbalnie mówiąc Charliemu a rób, co chcesz, po czym wyszedł, aby zanieść gościom piwo. Wrócił po minucie z pustą tacą, którą odłożył na miejsce i usiadł na stołku. - Ile to się kurwa gotuje? Bo ja też już bym ten obiad opierdolił, a przede wszystkim już się nie mogę doczekać na to piwerko... - dodał, stukając niecierpliwie palcami w blat, na którym stały już dwa czekające na nich kufle magicznie schłodzonego piwa Simisona.
Wydawał się wycofany, ale nie miało to dla Rowlea żadnego znaczenia, bo jak sobie kogoś wypatrzył to już koniec. Miał intuicję do ludzi i pomimo pokładów mroku wewnątrz, był doskonałym liderem i potrafił otworzyć każdego, chociaż nie rozumiał, na jakiej zasadzie to działało i nie był do końca tego świadomy. Stary zawsze powtarzał mu, aby trzymał się z czarodziejami czystej krwi i gnoił mugoli, co po części robił. Przyjęcia były nudne, zawsze z nich uciekał i zajmował się sobą, czym Peter Rowle zachwycony nie był, ale jego najmłodszy syn zdawał się nie do okiełznania. Nawet jeśli znali się za dzieciaka, nie było sensu do tego wracać i lepiej było zacząć na nowo, dlatego brunet tak też się zachowywał. Ostrożność do ludzi była mądra, Ślizgon jej nie potrafił i przez pierwsze godziny obserwacji Caidena stwierdził, że może powinien się od niego uczyć. Zastanawiał się też, czy Key nie była czasem jego siostrą, jednak głupio było mu pytać o laską, z którą chodził na fajki i która była świetna do rozmów. Dobrze się razem bawili, nic złego jej nie zrobił i wiedział, że w ryj nie dostanie. W pierwszych dniach znajomości lepiej jednak takich tematów unikać wiedział na przykładzie relacji z Cassiusem. Miał rację, kiwnął więc głową na jego wypowiedź i uśmiechnął się, raz jeszcze zalotnie tupiąc nóżką w rytm kończącej się piosenki artystki, której, jak później się przekona, droga do sławy wiodła przez bycie prostytutką za kontrakty. Zielone tęczówki zalśniły z podekscytowania, bo przecież on dziś dyrygował kuchnią i faktycznie mógł wybrać mięsa, które były na końcówce swojego żywota, co też zrobił. - Bo to chyba modne. Te wszystkie nowe trendy są takie popierdolone. Widziałeś, jak laski teraz się malują i jakie mają kurewsko neonowe pazury, co mogłoby robić za oznakowanie drogi po zmroku? Nie wspomnę o tym, że zaraz będą chodziły w majtkach do klubu, co wcale nie jest aż tak seksowne. Lepiej sobie wyobrazić. A na tym hotelu to pewien jestem, że byś się miliardów dorobił. Jakkolwiek tak wizja komicznie nie brzmiała, chłopak wydawał się poważny pomimo błąkającego się na ustach uśmiechu i przez chwilę nawet rozważał zainwestowanie oszczędności w taki interes, a nie kupno auta lub zrobienie uprawnień mechanika, bo lubił w nich grzebać. Nijak to się miało do jego ewentualnej kariery aurora, zwłaszcza że gnił na kuchni, zamiast praktykować zaklęcia czy robić inne, równie mądre rzeczy. Byłoby cudownie, gdyby miał dostęp do Caidenowych myśli, bo pewnie klepnąłby go w ramię z aprobatą na te skrajne debilizmy. Na wybraną pozycję, złapał za czapkę i ukłonił się teatralnie, niczym szlachcic zgięty w pół i z białym materiałem w ręku. - Będzie, jak sobie życzysz! Ty tu dziś rządzisz. - puścił mu oczko, szczerząc się i parskając śmiechem, wyjmując zaraz ten nieszczęsny kocioł, żeby było mu łatwiej. Jak mógłby inaczej postąpić, gdy przygotował lodowate piwko i specjalnie dodał lód, żeby umilić im to popołudnie. Kroił mięso, gdy jego nowy prawie ulubiony kolega opowiadał o owej Amortentii, której imię nawiązywało chyba do metod i brzmiało niczym z groteskowej komedii. Słabej. Obmył nóż, gdy skończył z wołowiną i zabrał się za jagnięcinę, szybciutko porcjując. Piwo nie mogło czekać! - Ja pierdole, ale słabe. Chociaż sobie poruchali. Widziałeś ją? Ładna? Pewnie dlatego ma taki pseudonim. Cóż, każda metoda jest dobra, jeśli galeony się zgadzają, a Twoje piosenki lecą w radiach. A może jesteśmy paskudni, a ona łączy przyjemne z pożytecznym i kocha seks? Ah, jestem ciekaw, czy jest tak dobra, że dostała takie szanse. Zastanawiał się równie głośno, co komentował i wcale nie uważając na słowa, prychnął jeszcze, gdy skończył mówić. Każdy facet lubił piękne kobiety, ale czy nie zabawniej było, gdy nagroda przychodziła z czasem? Patrząc w lustro – zarówno Caiden, jak i Charles mogliby przelecieć połowę szkoły na mordę, ale czy był ku temu sens? Oczywiście opinia męskiej dziwki nie była tu kluczowa, chodziło o rozrywkę. Seks bez iskry był mechaniczny, a wtedy równie dobrze można było dogadać sobie samemu. Na szczęście wspomnienie o muzyce odsunęło od niego te głębokie przemyślenia, ale też sprawiło, że ostatnie mięso poszło w ruch. Co rusz zerkał w jego kierunku, ukradkiem oblizując usta na widok złotego trunku z pianką i lodem, które tylko czekało, aż wstawi ten pieprzony kociołek. Przy Plumpkach było mniej roboty, pójdzie mu szybciej, bo szybko je robił i były często zamawiane. - Byłeś w Stanach? Na długo? Opowiadaj. W sumie dobry saksofon może zrobić w piosence robotę. Musisz mi kiedyś puścić, co lubisz. - oznajmił z nutą prośny w głosie, chociaż ta była ledwo dosłyszalna. Kochał muzykę. Miał wrażenie, że to jedno z najlepszych odkryć wszech czasów. Uprzątnął deskę, umył blat i gdy tylko uznał, że jest dobrze – różdżką przywołał warzywa z cebulką tulipana na czele, bo był leniwy i nie chciało mu się iść do spiżarki. Ba! Nawet zaczarował nóż tak, żeby sam kroił. Przetarł ręce o ścierkę. Poszedł zanieść piwa, więc Charlie chciał wykorzystać dobrze czas. - Nie zauważą w gulaszu i nikt nie widzą. - wzruszył ramionami, bo chociaż nie powinien tak robić i każda potrawa powinna być przygotowywana ręcznie, to mu się nie chciało. Dopiero dotarł do niego sens słów wypowiedzianych przez chłopaka i z rozwartymi ustami, spojrzał na drzwi. - Że kurwa co? NIE ZNASZ MAGIC BOYA? Zapytał głośniej, niż chciał, aż opierając się rękoma o blat i podnosząc, wytrzeszczył oczy. Zaraz przeklął, zakrył usta dłonią i chrząknął, krzyżując ręce na piersiach, chyba załamany. Jak on żył bez tego? Gdy tylko wrócił i usiadł na stołku, zabrał piwa i postawił na małym stoliku pomiędzy siedziskami, zajmując miejsce z powagą. Zdążył w międzyczasie wszystko dodać do kotła i zakryć, a potem rzucić zaklęcia. Musiało się tylko pogotować. Oczywiście nie omieszkał też wyjąć przygotowanych z rana plumpek, które dochodziły do siebie, gdy w rondlu robiła się podstawa do sosu.- Ja pierdole. Musimy porozmawiać. Oznajmił, wyjmując różdżkę i przywołując gazetę z torby, złapał ją w locie i rzucił mu na kolana. Poza sesjami w pięknej bieliźnie i ruchomymi plakatami było też trochę artykułów o motoryzacji, męskiej modzie oraz różnych tajnikach seksu czy gier wstępnych. Złapał za kufel piwa, podnosząc na niego wzrok z uniesioną brwią i gdy się stuknęli, zrobił łyka. - Dwadzieścia minut do gulaszu, Plumpki w trzydzieści. Nie usiądę w nie stary, ale możemy wypić dwa piwa. Na wieczór nie rezerwacji. No, jakie lubisz? Zobacz plakaty! - zachęcił go ruchem głowy, mając na myśli typ kobiety, a nie pozycje seksualne. Wyglądał na mądrego, powinien się domyślić. Warto wspomnieć, że to była edycja czerwcowa, więc tematem była plaża oraz wszystkie wakacyjne fantazje. - Mieli świetny tekst o ogniomiotach.
Caiden w milczeniu przyjmował do siebie uwagi na temat współczesnych kobiet, bo i co miał odpowiedzieć Charliemu? Mógł mu ciągle przytakiwać, ale taka rozmowa nie miałaby większego sensu. Nie prowadziła do niczego, była paplaniem dla samego paplania. I to nawet, jeśli gadali o kobietach, czyli jednym z ulubionych tematów Ślizgona. Trudno mu było jednak rozmawiać o niczym, czuł się w ciszy o wiele lepiej, niż Charlie i ktokolwiek inny mógł sobie wyobrażać. Cisza sama w sobie była dźwiękiem, czasem nawet bardzo głośnym i bardzo wiele mówiącym, ale ludzie, którzy przywykli do wrzasków i hałasu oraz byli za głupi, żeby zrozumieć niewerbalny świat, nie potrafili jej usłyszeć. Choć teraz, oczywiście, sytuacja była inna. Chciał kontynuować tę rozmowę, choć milczał, co najwyżej mrucząc przytakująco. Odezwał się dopiero w sprawie muzyki puszczanej przez Charliego w radiu i Amortentii West. - Czy widziałem? - Caiden parsknął śmiechem i lekko pokręcił głową. - No, może teraz już nie, ale ze dwa lata temu jej buźka nie schodziła z pierwszych stron amerykańskich pisemek! Nie żebym czytał takie popowe gówna, ale i tak tego nie da się nie zauważyć, skoro jak tylko pójdziesz do kiosku po fajki, to ta o kręci dupą z każdej półki. A powiem ci, że jak się na nią patrzy, to aż człowiek zaczyna żałować, że nie jest amerykańskim popowym producentem muzycznym... - przypomniał sobie wizerunki Amortentii, które jeszcze niedawno tak często widywał na gazetach, plakatach czy płytach. - Aż by się wtedy chciało przetestować cały jej aparat głosowy, od gardła aż po klatkę piersiową, a później sprawdzić, jak ładny ma głos, kiedy jęczy i stęka... - kontynuował przygotowywanie piwa, na czym starał się skupić, bo takie wspominki raczej średnio na niego działały. Niestety, choć nigdy w życiu nie przyznałby się do tego ani Charliemu, ani nikomu innemu, on sam nie do końca podzielał jego zdanie na temat kobiet czy seksu. Bo o ile jego mózg zgadzał się z tym, co powiedział, o tyle ciało miało na ten temat coś innego do powiedzenia... Cóż, Charlie nie musiał doświadczać tego, co on - ciągłej samotności, której Caiden, co by nie mówić, sam był sobie winny. A może i jej doświadczał? Chyba każdy człowiek w głębi duszy czuje się samotny i niekochany, w każdym jest cząstka goryczy związana z odrzuceniem, podobnie jak w każdym, nawet w takim Caidenie, jest potrzeba kochania i bycia kochanym. Problem jednak leżał w tym, że Ślizgon był ze swojej natury bardzo skryty. Bardzo rzadko okazywał emocje, prawie nigdy w żaden sposób nie wyrzucał z siebie tego, co czuje. Na jego twarzy zazwyczaj malowała się obojętność, a w głosie pobrzmiewał olimpijski spokój. Taki już był. Nie lubił krzywdzić innych, nigdy nie robił nikomu awantur, żył zgodnie z życiową maksymą moje uczucia - moja sprawa. Twierdził, że emocje i wszystkie te stany, które się w człowieku dzieją, to tylko stany przejściowe - teraz czujesz to, za godzinę będziesz czuł coś innego, a o tym, co jest teraz, już nawet nie będziesz pamiętał. Niestety, takie podejście do życia miało swoją cenę - wszystkie te emocje jednak musiały mieć gdzieś ujście. Ludzi jemu podobnych było mnóstwo i radzili oni sobie z tym małym problemem na wiele sposobów: jedni uciekali w alkohol, inni w narkotyki, jeszcze inni wyładowywali swoją życiową frustrację na najbliższych, bijąc i wyzywając współmałżonków i dzieci, czyniąc z ich życia piekło. On natomiast wybrał inną drogę - on uciekał w ramiona kobiet. Atrakcyjnych lub nawet tych nieco mniej - często nie miało to dla niego aż tak dużego znaczenia, zwłaszcza w okresach, kiedy jego abstynencja seksualna przedłużała się z powodu dłuższego pobytu na jakimś odludziu. W takim przygodnym seksie odnajdował to, czego mu było trzeba: możliwość wyładowania swoich emocji, skupienie się na rozkoszy z tego płynącej dawało mu możliwość ucieczki od świata, od wewnętrznego bólu, którego ciągle doświadczał... To było lepsze od narkotyków, bo nie szkodziło zdrowiu. Lepsze od alkoholu, bo nie wywoływało kaca... Nawet przez te kilkanaście minut, kiedy mógł doznawać rozkoszy z jakąś kobietą, czuł się kochany, komuś potrzebny, chciany przez kogoś... Oczywiście, trwało to tylko chwilę, bo rzadkością było, żeby jego kochanka po skończonej akcji chciała zostać dłużej, a jeśli nawet, to tylko na chwilę. Ale i takie chwilowe ucieczki od świata często były dla niego wybawieniem. Ktoś mógłby spytać - skoro Caiden tak tego pragnie, to dlaczego nie zwiąże się z kimś na stałe? Odpowiedź była bardzo prosta - Ślizgon nie nadawał się do takiego życia, do stabilności, do spokoju. Zajmował się wieloma innymi sprawami, do których czuł się powołany, a rodzina... Rodzina od dawna była dla niego więzieniem. I chociaż ojciec i matka zawsze bardzo się starali, niewiele byli w stanie na to poradzić - on zupełnie do takiego życia się nie nadaje. Tylko Keyirę darzył sympatią mogącą zostać porównaną do tej, która zazwyczaj towarzyszy relacjom brata i siostry (pomijając patologie, oczywiście), ale nawet ona nie była w stanie powstrzymać go od prowadzenia życia po swojemu. Więc skoro tak traktował swoją przyrodzoną rodzinę: rodziców, dziadków, a nawet ukochaną siostrę, to dlaczego żonę i dzieci miałby potraktować inaczej? - A czy laska musi być taka dobra? - wzruszył lekko ramionami. - Od faceta oczekuje się, że będzie wiedział gdzie dotknąć, jak ją ułożyć i pukać wystarczająco długo, żeby ją zadowolić, ale dziewczyny? Jeśli nie utrudniają sprawy, to samo pójdzie! Chociaż powiem ci, że tamci ze środowisk twórczych potrafią mieć naprawdę specyficzne zachcianki... - tak, to prawda. Będąc w Stanach, Caiden nigdy nie przebywał zbyt długo w towarzystwie osób tego pokroju, zdarzało mu się jednak, że jakiś czystokrwisty czarodziej dowiedział się, że przedstawiciel jednego z czołowych brytyjskich rodów czystej krwi przebywa na terenie USA, więc tak z raz na kwartał dostawał zaproszenia na jakieś imprezy. I trzeba powiedzieć, że w porównaniu z rodami brytyjskimi, które były najczęściej skrajnie konserwatywne (no, może nie Shercliffe'owie, ale tak ogólnie...), często będąc bardzo ubogie prowadziły życie zgodne z ideałami nowożytnej arystokracji, często żyjąc ponad stan i trwoniąc tylko kolejne pieniądze pożyczane z różnych, nie zawsze legalnych, źródeł, i których spotkania rodzinne przypominały zebrania cudaków, którzy prześcigali się w tym, kto ma większy kij w dupie, popijając przy okazji herbatkę z filiżanki z odchylonym małym palcem i spodkiem pod brodą, tak w Stanach wyglądało to całkowicie inaczej. Tam czystokrwiści bawili się na całego, ich rezydencje przypominały ociekające przepychem ekskluzywne hotele, a imprezy polegały przebierankach, tańcach, piciu, paleniu Krwawego Ziela albo Peruwiańskiego Zioła i wciąganiu Fruwosideł z cycków najdroższych prostytutek. Caidena nie pociągało ani to, ani to, ale biorąc udział w kilku okolicznych orgiach miał okazję przekonać się, że upodobania seksualne wyższych sfer w Stanach (a ci najbogatsi producenci mający w kieszeni rynek muzyczny do nich należeli) potrafią być naprawdę... wysublimowane. - A no, jakby ci to powiedzieć, Charlie... Ledwo co wróciłem! - pozwolił sobie na cichy śmiech. - Trochę tam posiedziałem, dwa lata prawdę mówiąc... Za wiele z takich rzeczy co by ciebie interesowały to nie widziałem, bo kręciłem się głównie po miejscach, gdzie tambylcy się nie zapuszczają, szukałem niezwykłych stworzeń i obserwowałem je, opisywałem jak żyją... Wcześniej byłem też w Grecji i Skandynawii, ale... musiałem wrócić! - sam nie do końca wiedział, co właściwie skłoniło go do powrotu do Anglii, a może nie chciał się przyznać do tego, że tak bardzo mocno kochał swoją siostrę, że nie mógł się powstrzymać od tego, żeby pobyć z nią chociaż przez chwilę, kiedy dowiedział się o romansach ojca... Caiden nie zawsze rozumiał samego siebie, zresztą... konia z rzędem temu, kto doskonale poznał własną osobowość. A ta była na tyle złożona, że Ślizgon nawet nie próbował za bardzo wgłębiać się w zakamarki swojego umysłu. Wolał skupić się na przygotowaniu piwa i tylko wzmianka o świerszczyku, na chwilę go zatrzymała. - Okeeej... - przystanął na chwilę z tacą z kuflami, już przy drzwiach. - To pogadamy, jak wrócę. I wrócił chwilę później, a Charlie już się przygotował. Siedział z jakąś gazetą przy stoliku, łapiąc już za kufel piwa. No tak, Caiden nie wpadł na to, że przecież gulasz nie musi skończyć się gotować, żeby się tutaj napili, choć nie spodziewał się, że Charlie nie będzie stał nad nim pełnych czterdziestu minut. Picie piwa w trakcie zmiany mogłoby się dla nich źle skończyć, gdyby ktoś ich na tym przyłapał, ale dziś byli tu sami, więc ostatecznie... Dlaczego nie? - To co... - chwycił za swoją szklankę, którą ledwo utrzymywał w rękach, tak zimna była - Za urlop szefowej, oby trwał jak najdłużej, żebyśmy mogli sobie tu tak pić i gawędzić codziennie! - i uniósł swój kufel, z którego pociągnął zdrowo. W taki upał pierwszy łyk zimnego piwa smakował jak zbawczy oddech życia dla duszącej się osoby. Caiden nie przepadał za smakiem piwa, ale w ten skwar niewiele to dla niego znaczyło - ważne była to, że była to ciecz i do tego zimna. Po upiciu, zerknął na gazetę podsuniętą mu przez Charliego. - Nooo, muszę przyznać, że niektóre naprawdę trzymają poziom... O, ta na przykład! - wskazał na leżącą na plaży nagą, szczupłą modelkę o wyjątkowo długich, brązowych włosach, którymi zasłoniła swoje piersi. Uśmiechała się do nich ze zdjęcia, robiąc przy tym wyjątkowo figlarne miny i sprawiając wrażenie, jakby za chwile miała usunąć włosy ze swojego biustu, ale zawsze jej ręka jedynie tamtędy przelatywała, ewentualnie spychając włosy z żeber, ale nigdy nie ukazując niczego więcej. - Taką to by się chciało spotkać na plaży, ale lepiej popatrzmy na coś innego, bo zaraz mi tak stanie, że rozporek pęknie! - i zaczął co kilka sekund zmieniać strony czasopisma, od czasu do czasu zatrzymując się dłużej na jakimś zdjęciu, czy to kobiety, czy pojazdu albo kreacji modowej. - Ty, kurwa, miałeś rację... No ta to już w ogóle wygląda jakby ją w te cycki norweski kolczasty ujebał! Ja nie wiem co ci faceci w tym widzą... Przecież to kurwa obleśne jest! I weź tu, chłopie, za takie cycki złap... - oglądali gazetę i gawędzili w ten sposób do czasu, aż Charlie uznał, że gulasz jest gotowy. Caiden uznał, że lepiej użyć Locomotora, żeby podać obiad klientom, bo nie chciał ryzykować wyczucia przez nich bijącego od niego zapachu piwa. Mogłoby się to bardzo źle skończyć dla nich obu, gdyby złożył skargę właścicielce... - To co, robimy te plumki? - zapytał, już pocierając ręce, nie mogąc się doczekać, aż wreszcie zje swoje ulubione danie, po raz pierwszy od kilku miesięcy. - W ogóle to kurwa... za ile kończymy? - spytał, patrząc na zegarek na ścianie kuchni. Sam już nieco gubił się w swoim grafiku, codziennie przychodząc do pracy na inną godzinę i pracując inną ilość czasu, a dziś, przy takim upale, miał już kompletnie wodę zamiast mózgu...
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Nie zamierzał zmuszać go do wypowiedzi, ale jednocześnie sam nie zamierzał przerywać swojego, skoro weszli już w konwersacje. Rowle był wygadanym, bardzo energicznym człowiekiem, ale jednocześnie potrzebował czasem ciszy, którą Caiden tak szanował. Pomagała mu ona się wyciszyć, ostudzić rozpalone emocje i złagodzić wybuchy agresji, które jeszcze dwa miesiące temu wróciły ze zdwojoną siłą, gdy odpłynął na używkach i w życiu towarzyskim. Gdy stracił kontrolę, dając się porwać adrenalinie. Poniekąd to uwielbiał, bo przecież był chłopakiem kochającym wolność, a jednocześnie czuł, że wiecznie mu czegoś brakowało i niezależnie, jak szybko by biegł, nie będzie w stanie tego dogonić. Życie już takie było. Zerkał w stronę Ślizgona z ciekawością, próbując cokolwiek wyczytać z jego spojrzenia, a jednocześnie pilnował kolejnych warzyw, które zaczarowany nóż skrupulatnie siekał. Doświadczony kucharz nie zostawiał nigdy przygotować samopas, nawet jeśli magia na to pozwalała. - Musi być dobra w seksie i w robieniu loda, skoro zawładnęła witrynami. - skomentował jego słowa z uniesioną brwią, nie mogąc powstrzymać parsknięcia. Nie był w stanie jej sobie wyobrazić. Żadne cechy wyglądu nie łączyły się z kimś o takim pseudonimie scenicznym, niezależnie, jak intensywnie próbował. Gdy myślał o czymś kuszącym, przed oczyma pojawiały mu się całkiem inne obrazy, niż kręcąca tyłkiem idolka. Zagwizdał jednak pod nosem, uśmiechając się na jego słowa o testach. Rozumiał konieczność upewnienia się, skoro przemysł muzyczny kierował się teraz w dużej mierze takimi sprawami. - Jestem pewien, że osiąga wysokie noty. Słyszałeś w refrenie. I jestem pewien, że da radę wyciągać go kilka razy z rzędu, doświadczone tak mają. Prawda była taka, że facetowi niewiele było potrzeba do spełnienia. Seks prędzej czy później stawał się automatyczny, chociaż niezwykle przyjemny i nie zależnie od wyglądu towarzyszki, kończył się zawsze obezwładniającą rozkoszą. Tak mu zawsze mówił przyjaciel, bo Charles nie miał doświadczenia na tej płaszczyźnie. Wciąż był prawiczkiem, mając za sobą tylko drobne zabawy z koleżankami. Chociaż mordę miał wyszczekaną, ociekał pewnością siebie i był naprawdę popularny wśród dziewcząt, nigdy tego nie wykorzystał. Sposób, w jaki wychował ich ojciec, brak matki i przede wszystkim podejście, które miał do Emily sprawiło, że nie mógł się przełamać. Bał się też, że zwyczajnie się przywiąże, a w tym nie był dobry. Jego upośledzenie w zakresie emocjonalnym było naprawdę olbrzymie, chociaż nigdy się do tego nie przyznawał. Grał, unikając tematu i sytuacji, gdzie coś mogłoby wypłynąć na wierzch. Był samotny, ale wiedział, że tak będzie bezpieczniej. Zwłaszcza że nie był dobrym chłopcem, miewał swoje humorki i mógłby przypadkiem skrzywdzić kobietę, którą mógł pokochać. Nie każdy do związku się nadawał. Nikt jednak nie podejrzewał go o takie rzeczy, zachowywał pozory, miał fasadę i otoczkę, która umożliwiała mu niewinne pocałunki w schowkach na miotły – tak było wcześniej, bo z tego już wyrósł. Ostatnie trzy miesiące były dość przełomowe w jego życiu, intensywne na wielu płaszczyznach. Nie znał jeszcze Caidena na tyle, aby czegokolwiek się domyślał, a nie miał w zwyczaju pytać i wpieprzać się w cudze życie z buciorami. Gdy będzie chciał, kiedyś sam mu powie, niezależnie od tego, jak miałaby ta informacja brzmieć. Nie mógł wiedzieć, że bywał samotny i skryty. Każdy żył, jak chciał i należało mu na to pozwolić, każdy miał swoje metody. Ucieczka w ramiona kobiet nie była tak długo, jak zarówno jemu, jak i im sprawiała przyjemność i przynosiła ulgę, jak je szanował i do niczego nie zmuszał. Było to bezpieczniejsze od narkotyków i alkoholu, za które łapał wcześniej brunet. Zdrowsze niż przemoc. Nie mógłby go w tym uczuciu ulgi z seksu zrozumieć, dopóki nie będzie miał tego za sobą. Posłał chłopakowi krótki uśmiech, nie przerywając tej chwili ciszy pomiędzy nimi. Zdążył wrzucić wszystko do garnka, zakryć wieko i rzucić zaklęcie, aby gulasz się przygotowywał. - To nie jest tak, że im lepsza jest, tym chętniej chcemy ją mieć dla siebie na wyłączność i próbujemy stworzyć głębszą relację lub związek? Zgadzam się jednak z tym, że od nas oczekuje się odwalenia całej roboty. Hmmm? Jakie to zachcianki? Zaintrygowałeś mnie. Miałem kumpla, co lubił dziewczyną pędzelkiem rozruszać, no wiesz, takim do malowania. Zdradził ze wzruszeniem ramion, bo chociaż brzmiało to dość dziwnie – nawet dla niego, gdy pierwszy raz usłyszał, nie uznawał tego za specjalnie wypaczone. Były gorsze fetysze, nawet jego świerszczyki o tym pisały. Czasem zastanawiał się, co ludzie mieli w głowach i co pozwalali, aby dotarło do ich życia erotycznego. Dochodził nawet do wniosku, że on był mężczyzną całkiem klasycznym, którego nie jarało nic tak mocno, jak koronki. Imprezy rodowe w Wielkiej Brytanii były sztuczne i nudne, nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Wszystko było na pokaz, panowała atmosfera rywalizacji, a nie dobrej zabawy. Starsze pokolenia kipiały konserwatyzmem niczym makaron na zbyt dużym ogniu. Nigdy jednak przyjęcia czy bale nie były jego ulubionym zajęciem, w gruncie rzeczy dyskoteki też nie i nigdy nie zagłębiał się w temat prowadzenia rozrywki przez inne grupy społeczne lub narodowości. Wychodził z kumplami do klubów, czasem potańczył i zapalił zielsko, dobrze się bawił – ale były to rozrywki okazjonalnie, nie mógłby balować co tydzień. Wolał pić w domu, w najbliższym gronie z ulubionym alkoholem i dobrym jedzeniem, o które sam zwykle dbał, zważywszy na swoje hobby. Oparł się plecami o blat, krzyżując ręce na torsie i słuchał z uwagą chłopaka, bo temat podróży był dla niego fascynujący. Poświęcał na to te wakacje, chociaż Stany nie były miejscem, do którego wyprawę planował. Europa, Skandynawia czy Afryka z Australią znacznie bardziej go kusiły. Nawet Azja i ich jedzenie uliczne, którego chciał posmakować. Stany wydawały mu się oklepane w pewien sposób, a może po prostu chciał uniknąć Luizjany oraz przebywających tam osób. - Podobało Ci się? Jest w chuj inaczej niż tu. Nowocześniej. Nie chciałeś tam zostać? Gdzie w Skandynawii? To mój cel na jutro, ale nie zdecydowałem jeszcze, czy Norwegia, Finlandia czy Islandia. Myślałem o Grecji, ale to w okolicach może ferii – w lutym? Mam taki plan, że chcę zobaczyć wszystkie ważne miejsca w Europie i spróbować czegoś z ich kuchni, może uda mi się wydać kiedyś książkę kucharką. A Ty? Te obserwacje i poznawanie stworzeń spisujesz, żeby zrobić publikacje? Brzmiał na zainteresowanego, bo chociaż Rowle nie wyglądał, nie był aż tak głupi. Miał trochę we łbie, czasem myślał nawet o przyszłości oraz swoich talentach, których może wielu nie było, ale był w tym przyzwoity. Ojciec wciąż wysyłał go do Ministerstwa, aby podjął karierę aurorską lub urzędową. Przecież jego przodek był założycielem Azkabanu, zrobił kiedyś karierę i dostał szczebel samego przywódcy Czarodziejów w Anglii. Wszystko super, tylko on aż takich inspiracji nie miał. Teraz chodziło mu po głowie zrobienie uprawnień mechanika, bo chciał sam skręcić sobie motor lub auto, przygotować projekt. Chłopcy rozmawiali o takich rzeczach, nie można było nic z tym zrobić. Zwłaszcza, jak złapali wspólne fale i dobry kontakt, a przynajmniej w to wierzył Charlie, zerkając w stronę drzwi do kuchni, gdy czekał na Caidena. Uprzątnął blat, przemieszał prykający gulasz. Sprawdził, czy domknął słoiki z przyprawami oraz zmył naczynia, a potem umył ręce, zanim wstępnie oprawił plumpki i przygotował pierwsze składniki do miodowego sosu. A gdy tylko Ślizgon wrócił, usiedli przy stoliku z kuflem lodowatego piwa, natomiast on przywołał magazyny. Zaśmiał się, przyjmując toast z entuzjazmem. - Jestem za! Dobrze pogadać z kimś inteligentnym. Piwo było orzeźwiające, miało delikatną goryczkę i piękny kolor. Pozbył się z ust piany, wydając z siebie pełne satysfakcji westchnięcie. Od chłodu napoju po skórze przebiegł mu dreszcz, a jednocześnie miał wrażenie, że niczego tak bardzo, jak jego nie potrzebował. - Daje miejsce wyobraźni, tak powinno być. Miałem kiedyś o niej chyba sen stary, a przynajmniej sceneria była podobna. - mruknął w odpowiedzi z odrobiną rozmarzenia, zapijając to kolejnym łykiem piwa dla lepszego efektu. Zerknął też na swoje stanowisko, gdzie były gotowe warzywa do mięsa,, a sos powoli zaczynał pyrkać w garnuszku. - Zastanawia mnie, dlaczego coraz mniej takich sesji, co to sam Ci staje, a dają wszystko, jak na tacy i przerośnięte? Zero gustu, zero smaku. Może powinniśmy pomyśleć nad pozycją redaktorów naczelnych MagicBoya? Zaproponował dość poważnie, posyłając mu pociągłe spojrzenie i unosząc na chwilę brwi, aby podkreślić powagę tej misji oraz prawdziwość swojego pomysłu, który do głowy wpadł mu całkiem spontanicznie. Jego kolejne słowa sprawiły, że parsknął śmiechem. Salwa rozniosła się echem po kuchni i za nic nie mógł przestać, nawet jak po chwili poczuł ból w brzuchu i łezki w kącikach oczu. Wyciągnął dłoń, klepiąc chłopaka w ramię. - To jest cytat roku! Stary, zrobiłeś mi wieczór. Teraz już zawsze będę tak myślał, gdy zobaczę balony większe od głowy. Pochwalił go, bo jak inaczej? Cenił sobie szczerość i poczucie humoru, a kolega z pracy wyjątkowo łączył ze sobą wszystkie te cechy i sprawił, że Charlie wyjątkowo dobrze się na dzisiejszej zmianie bawił. Kiwnął głową na wzmiankę o jedzeniu, upijając jeszcze piwa i wstając. Przetarł dłonie – pedant jeden – i zerknął do garnka z sosem, mieszając i dając trochę przypraw. Zanim jednak zajął się mięsem, różdżką zamieszał kolejny raz zawartość kociołka i na chwilę go zatrzymał, uchylając wieko i dodając jeszcze odrobinę cebulki tulipana, bo wydawało mu się, że jej aromat w potrawie nie był dość intensywny. - Skaczący będzie do podania za pięć minut. - oznajmił ze wzruszeniem ramion, łapiąc za nóż i wyjmując na deskę wcześniej przygotowane plumpy, zaczął je oprawiać. Miód wiggenowy już czekał, a mielone goździki i sproszkowany kamień księżycowy bulgotały w rondelku. Gdy tylko się zagotowały, dodał do nich słuszną porcję specjalnego miodu, który zagęści sos i sprawi, że wydobędzie się cały aromat. - Zaraz je obsmażę, zaleje na patelni i będą za godzinę. Muszą się podusić. Dodał jeszcze, zerkając na zegarek. Kontynuując pracę z plmupkami, zerknął z uśmiechem przez ramię na siedzącego przy stoliku Caidena, który wciąż miał piwko w dłoniach. - Aż tak Ci się śpieszy? Jeszcze ze trzy godziny, no i ja muszę ogarnąć kuchnię po zamknięciu, a Ty sale. Kible też? Weź, zmień stacje, nie lubię tego smętu. Zamiast letniej piosenki, tym razem z magicznego radia leciała jakaś ballada o złamanym sercu oraz cierpieniu, na które w ogóle nie miał ochoty. W restauracji wciąż był mały ruch, co wyjątkowo go cieszyło. Zwykle czerpał olbrzymią radość z gotowania i było mu ciągle mało, a teraz – zwyczajnie dobrze się bawił w towarzystwie kolegi. - Ty w ogóle wracasz do Hogwartu czy co robisz, Cai? Mogę tak skracać czy wolisz pełnym? Zapytał z ciekawością, rozgrzewając patelnie i jednocześnie mieszając w rondlu ze złotym, aromatycznym sosem.
Trudno było się nie zgodzić z tym, że Caiden i Charlie znaleźli ze sobą wspólny język. Zawsze brakowało mu kogoś takiego. Może nie przyjaciela, bo Caiden zawsze był tego świadomy, że on przyjaźnić się z nikim nie umie, jest zbyt skupiony na budowaniu swojego indywidualizmu i niezależności, ale tak żeby na luzie o czymś pogadać... Anglicy zawsze kojarzyli mu się z niesamowitym flegmatyzmem, a za granicą też nie łatwo mu było zawierać jakiekolwiek znajomości. Teraz jednak wyglądało na to, że znalazł swoją, w jakimś sensie, bratnią duszę. Ale tak na luzie, oczywiście... Cieszył się, że poznał Charliego, jakkolwiek dziwnie to w jego ustach nie brzmiało, a wcale tego nie wypowiedział i wypowiadać nie zamierzał. - Czy ja wiem? - wzruszył lekko ramionami. - Ja tam zbyt wielkich wymagań nie mam, nie trzeba wiele, żebym był zadowolony... - to prawda, umiejętności dziewczyny, którą w danym momencie obrał sobie za obiekt spełnienia swojego pożądania, niewiele dla niego znaczyły. Jego dość wysublimowany gust, który dawał o sobie znać gdy chodziło o sztukę, w ogóle nie objawiał się tam, gdzie w grę wchodziły kobiety. Nie lubował się w jakichś szczególnych doznaniach seksualnych, te w ogóle nie były mu do niczego potrzebne, zresztą on sam w ogóle się na tym nie znał. Dla niego liczyło się to, żeby dziewczyna była w całości dla niego dostępna i żeby uprawiając z nią seks nie czuł się jak nekrofil. A to, czy ona ma jakieś konkretne umiejętności, niewiele go interesowało. Ale owszem, amerykańska estrada mogła mieć na ten temat zupełnie inne zdanie... I prawie na pewno miała. - Ale wiesz, my to tam tylko angielskie prostaczki, a tam cały show-business robią zboczeńcy... Nie, nie chcę mieć z nimi nic wspólnego, niezależnie od tego jak Amortentia wygląda. W sumie... Chyba nawet mam jeszcze jakieś stare, amerykańskie pisemka, mogę ci na jutro przynieść jej zdjęcie, jak znajdę gdzieś w tych swoich papierach... Nie było do końca tak, jak twierdził Charlie i gdyby odważył się powiedzieć o tym Caidenowi, ten bez zbędnych ceregieli wyprowadziłby go z błędu. Dla mężczyzn seks też nie zawsze kończył się spełnieniem, czasem i oni podchodzili do niego źle, nie pozwalali swoim nerwom rozmieszczonym po całej skórze doznać rozkoszy, bo wszystko dla nich sprowadzało się do uwolnienia z siebie jakiejś tam białej cieczy. O nie, choć Caiden nie był zbyt wymagający, na pewno nie wystarczyło mu zerwanie jakiejś dziewczynie majtek i wepchnięcie na siłę penisa w jej waginę. Żeby z seksu mogła płynąć rozkosz, trzeba było nieco bardziej pobudzić zmysły, a on, choć uzależniony od seksu, nigdy nie był aż tak zdesperowany, żeby na to pozwolić. Była też kwestia kontrolowania emocji, nie poddawania się wszystkim instynktom, bo to mogło doprowadzić albo do kłopotów z erekcją, albo zbyt szybkim wytryskiem. Caiden spokojnie by to wszystko Charliemu powiedział, gdyby ten kiedykolwiek chciał z nim o tym pogadać, bo dla niego rozmowa o seksie była mniej więcej tak samo krępująca, jak rozmowa o porannym joggingu. Oczywiście nie widział tego, że swoją inicjację seksualną Charlie ma jeszcze przed sobą, choć, biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do świerszczyków, mógł się tego domyślać. I pewnie by się domyślił, gdyby była taka potrzeba, ale w tej chwili jej nie było. Uważał Charliego za kogoś podobnego do siebie i już sobie wyobrażał, że raz na jakiś czas wyskoczą do jakiegoś klubu na dziewczyny. Zresztą, fakt dziewictwa jego kumpla wcale nie musiał tu aż tak bardzo przeszkadzać, bo wszystko było do zrobienia. Może dla niego byłoby to nawet lepiej, gdyby miał nauczyciela i pomocnika, kiedy zaczynał, bo początki bywały trudne. Jego samego nikt tego nie nauczył, nikt z nim o tym nie rozmawiał, sam musiał poznać swoją seksualność i to tak naprawdę czeka każdego, bo nikt za nikogo tego nie zrobi, nie da się tak, ale pomoc w tym zawsze lepiej było mieć, niż jej nie mieć. Jeśli zaś chodzi o używki, po które sięgał Charlie, to i od tych Caiden nigdy nie stronił, choć zawsze robił to z umiarem i podchodził do tego jak do zwykłej rozrywki, z której w każdej chwili może zrezygnować i absolutnie nic złego mu się od tego nie stanie. - A gdzie tam... - pokręcił przecząco głową, choć akurat o prawdziwych związkach nie wiedział zbyt wiele. - Różne rzeczy sprawiają, że kobiety są pociągające, chyba... kurwa, sam nie potrafię powiedzieć jakie dokładnie, ale tutaj... nieeeee, to chyba tak nie działa... - nie zamierzał się w tej sprawie kłócić. Nie wiedział, czy Charlie ma jakąś dziewczynę albo czy chciałby mieć. On nie wierzył w żadne związki, a przynajmniej nie wierzył w to, że on byłby w stanie takowy zbudować. - Jakie mają upodobania? No wiesz, robią wielkie bale przebierańców, które ostatecznie muszą zamienić się w gigantyczne orgie ze zlizywaniem śmietany i wciąganiem Fruwosideł z najlepszych kurew w kraju... A najlepsi są kurwa ci na najwyższych stanowiskach, normalnie kosmos, mówię ci, stary, co oni odjebują to aż się w pale nie mieści! W tajemnicy przed wszystkimi chodzą do lasek po to, żeby te policzkowały ich, tłukły pejczem po dupie, wiązały na łańcuchach jak swoje psy, nakłuwały im kutasy, wiązały im jaja... Kurwa, aż się rzygać człowiekowi chce, jak sobie o tym pomyśli... - opowiedział mu o wszystkim, czego dowiedział się raczej przypadkiem, przebywając w Stanach. - Rozruszać pędzelkiem, kurwa... Przy tym wszystkim to niewinna zabawa, zresztą kurwa... całkiem niezły pomysł! - parsknął śmiechem. Wiedział już, że Charlie lubi podróżować, głównie w celach gastronomicznych. Spodziewał się więc takiego pytania od kiedy tylko mu wspomniał, że ostatnie lata spędził poza Anglią. Nie miał żadnego problemu z opowiadaniem o tym, choć zagranica dla niego wcale nie jawiła się jako interesująca kraina. Wszędzie było tak samo, tylko klimat inny i ukształtowanie terenu, przez co różne stworzenia na różnych długościach i szerokościach geograficznych miały swoje leża, a to interesowało go najbardziej. A ludzie? Wszędzie wszyscy są tak samo okropni... - Nowocześniej? - znów parsknął śmiechem. - A na chuj mi te ich jebane drapacze chmur, którymi mugole się tak jarają? Nieee, Charlie, mnie takie rzeczy nie pociągają. Zresztą ja mogę być wszędzie, koło chuja mi zwisa gdzie mieszkam, bylebym tylko w swojej okolicy miał wszystko to, czego mi trzeba. A no tak, zbierałem informacje o magicznych stworzeniach, chciałbym wydać z nich książkę, ale to trzeba w chuj kasy w łapę dać wydawcom, no i jeszcze napisać coś, co ktoś uzna za dobre. Bo widzisz, kurwa, w tym dupę jebanym świecie nauki siedzą takie zjeby z kijem w dupie, że całe ich zasrane życie polega na jeżdżeniu od jednej biblioteki do drugiej, a najlepiej spędzony dla nich dzień to taki spędzony nad książkami. I oni se kurwa ustalili, że tych kijów z dupy nie tylko nie wyjmą, ale będą je kurwa pielęgnować tak, jakby konia walili. I napisać coś, co by ich kurwa zadowoliło, to jest kurwa sztuka, która chyba nikomu się jeszcze nie udała. A to te pojebusy w dupę jebane decydują o tym, czy twoja książka jest coś warta i czy może być dopuszczona do ogólnego obiegu. I o ile z wydawcami nie ma problemu, bo tym wystarczy w łapę dać, taki ci kurwa uprawiają wiedzę dla samej wiedzy... No i się kurwa podpaliłem! - tak, teraz musiał się uspokoić. Następne słowa wypowiedział już dużo spokojniejszym głosem. - Więc jak chcesz wydawać książkę kucharską, Charlie, to lepiej miej twardą dupę, bo tu się zawsze znajdzie jakiś zjeb, któremu się coś nie spodoba i cię obsmaruje w Proroku czy innym tam szmatławcu. Nic nie poradzisz, tacy kurwa są ludzie... Kiedy już zaczęli sączyć piwo i oglądać MagicBoya, humor mu się trochę poprawił. Można się było nieco odprężyć, a i pośmiać nieco. - Sen? - zapytał Caiden znad gazety. - I nigdy nie próbowałeś go zmaterializować. A tak a propos - wiesz, że amerykańscy czarodzieje mają takie sztuczki, które pozwalają im to robić? Dlatego się spytałem, bo dość naturalne mi się to wydało, ale w sumie kurwa... w Anglii chyba nigdy tego nie widziałem. No więc mają coś takiego, co się nazywa łapacz snów. Dzięki temu można odtwarzać sny, a zdolny czarodziej nawet do niego wniknie, ale do tego trzeba specjalnego sprzętu... Ogólnie w wytwarzaniu iluzji są nieźli, a u nas kurwa jakoś tak ta dziedzina magii kuleje, nikt się nią nie zajmuje... Ponoć córka prezydenta MACUSy ma taką książkę, która pozwala jej wejść do krainy bajek. Niby to jebana iluzja, ale tak kurwa silna, że się nie zorientujesz! - tak, Amerykanie byli w iluzjach bardzo dobrzy, choć sam już nie wiedział, czy wszystko to, co tam usłyszał na temat tamtejszej magii było prawdą, czy tylko wymysłami lokalnej śmietanki towarzyskiej spod monopolowego. Ale nie dało się ukryć, że Stany pełne były starej magii i to tak silnej, że współcześni czarodzieje mogliby tylko o niej pomarzyć. - Mhm, zgadzam się... Patrząc na taki obrazek dużo sobie można wyobrazić... Masz gust, chłopie. No, to za ten twój gust, żebyś go pielęgnował i bzykał same najlepsze laski! - i ponownie uniósł kufel z piwem, upijając z niego zdrowo. Ucieszył się w duchu, że Charliemu spodobało się jego porównanie, bo on sam miał raczej mizerne poczucie humoru. Nie mógł jednak powstrzymać śmiechu widząc nagły wybuch swojego kumpla. - No dobra... - odpowiedział, wstając z krzesła. - Ale lepiej będzie go Locomotorem wysłać, niż samemu się tam pojawić i później opierdol za picie w pracy dostać! - czekał, aż Charlie poda gulasz, po czym zrealizował to, co przed chwilą powiedział. - No racja, racja... - aż mu się niedobrze zrobiło, jak pomyślał o tym, że tyle roboty jeszcze przed nim. Najgorzej zawsze było zamykać. Otwieranie jeszcze uszło, bo to tylko kwestia przyjścia parę minut wcześniej, poustawiania stołów i dekoracji, co kosztowało zaledwie kilka ruchów różdżką, ale sprzątanie... To było coś, czego nie znosił z całego serca. - No, wracam do szkoły, na studia... - odpowiedział nieco zniechęcony. - Wcześniej je olałem, bo niby po co to komu kurwa potrzebne? Podczas wyjazdów nauczyłem się sto razy więcej, niż nauczyłbym się na tych jebanych studiach, ale teraz kurwa... no... muszę zostać w Anglii przynajmniej przez jakiś czas, a te stare zgredy koniecznie chcą kogoś po studiach w rezerwacie, więc... ehh, nie miałem wyboru... - tak, to prawda. Caiden nie chciał wracać na studia, ale świat niestety nie podzielał jego poglądów na temat edukacji - wszyscy wymagali tych chędożonych świstków, którymi co najwyżej podetrzeć się było można, jak srajtaśmy brakowało. - I wiesz co, stary? Jak chcesz jechać na Islandię, to mam tam jeszcze parę kontaktów, możemy się tam wybrać razem... Ty byś sobie popróbował kuchni, a ja bym uzupełnił obserwacje...
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Czasem relacje działały na zasadzie przeciwieństw i dopełnień, a mogło okazać się, że na tych płaszczyznach zgrywali się doskonale. Charlie wierzył, że męskie relacje zawiązują się w trzy supełki: pierwszy był kłębkiem nienawiści, drugi tolerancji, a ten trzeci więzią wykraczającą poza przyjaźń i wchodzącą na stopy braterstwa. Wierzył, że Caiden byłby dobrym przyjacielem, a gdyby czytał mu w myślach, powiedziałby, żeby solidnie się puknął w czoło, bo po prostu nie spotkał jeszcze odpowiedniego faceta do swojego bromancu. Nie mylić z romansem, bo Rowle był stuprocentowym hetero. Swoich najlepszych kumpli na swój sposób jednak kochał, dzieląc się z nimi najlepszymi świerszczykami. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Jak to facet. Są jednak pewne dziedziny gdzie, powinieneś być wymagający w chuj, mój stary zawsze tak mówił. I chociaż to stary, bucowaty i uparty piernik o konserwatywnych poglądach, to idiotą nie jest. - wzruszył ramionami, a przed oczyma stanął mu obraz ojca. Ostatnio ich relacja nie była najlepsza, sypiąc się jak domek z kart, odkąd ten znalazł mu kryzysową narzeczoną i postawił go przed faktem dokonanym. Oczywiście był wdzięczny za wychowanie i sponsoring, ale z drugiej strony niesamowicie wkurwiało go zachowanie ojca. Nie chodziło już nawet o szlamy i kwestie rodów ze skorowidza, ale chociażby o jego gotowanie czy zamiłowanie do magicznych pojazdów, których nie popierał. Widział w nudnym Ministerstwie za biurkiem i z piękną, a przede wszystkim lojalną i trochę wyszkoloną żoną u boku. Nie lubił, gdy ktoś próbował ustawiać mu życie i podejmować za niego decyzje. Na seksie samym w sobie się nie znał, miał mało doświadczenia. Jemu jednak wiele nie było też potrzebne do zaspokojenia, dużo bardziej preferował rozpieszczanie partnerki i zapewnienie jej wrażeń. Uważał jednak, że z czasem, wiekiem i przede wszystkim z doświadczenie, urozmaicanie sobie igraszek mogło być czymś wspaniałym. Każdy miał jakieś fetysze i fantazje, po co się ograniczać? - Wystarczy mi Twoja ocena stary. Pewnie jest nadmuchana. Bo jak inaczej robiłaby taką karierę? Głos jakiś tam ma, ale słyszałem lepsze. Zawsze mnie to intrygowało. Amerykańce naprawdę są tacy sprośni, czy tylko takich udają? Już nie chodzi tylko o robienie szybkiej kariery poprzez robienie szybkiego loda. Mam na myśli tych pospolitych, biedniejszych ludzi. Wbił w niego spojrzenie zielonych ślepi, zamierając przez chwilę w bezruchu i z nożem w ręku, bo przygotowywał ząbki czosnku do doprawienia kociołka, jako ostatniego pociągnięcia pędzlem do uzyskania doskonałego smaku. Pytanie było poważne. Mieli niby w szkole jakichś ludzi ze Stanów, ale nie mógł sobie przypomnieć, aby z kimś miał styczność na dłużej. I mało kto rozumiał jego bezpośredniość w takim stopniu, w jakim wydawał się rozumieć ją Ślizgon. Zdecydowanie za szybko przywiązywał się o ludzi i palił do nich zbyt dużym entuzjazmem. Gdyby tylko wiedział, na jakiego doświadczonego faceta trafił, to z pewnością zaprosiłby go na wieczór z piwem i męskimi rozmowami, gdzie poruszaliby te ważne w świecie rozkoszy kwestie. Jemu naprawdę mało było trzeba, bo każdy dotyk kobiecego ciała w strefach intymnych był dla niego nowością. Badał piersi z uwielbieniem, całował wewnętrzną stronę ud z prawdziwym oddaniem i każdy nawet najmniejszy ruch bioder, akompaniujący aktowi seksualnemu doprowadzał go dość szybko na szczyty. Jednak nawet Cassius powiedział, że dystans zwiększa się z ilością maratonów, które miało się za sobą. Tak było też z kobietami. Teraz może przypominał lekki bieg z zadyszką i padał, to kiedyś będzie długodystansowcem. A biegać lubił! Brunet z pomocą zaklęcia uniósł przykrywkę od skaczącego kociołka i wrzucił do środka przygotowany wcześniej czosnek, upijając trochę piwa i również czarem zamieszał, wcześniej zasłaniając tak, aby nawet kropla aromatycznego gulaszu nie opuściła naczynia. Pachniał obłędnie! Aromat mieszanych mięs z domieszką przypraw i warzyw tworzył kombinację, wdzierając się z premedytacją do nozdrzy i pobudzającą apetyt. Zaburczało w brzuchu. Sos był gęsty, mięso prawie miękkie – panowie zaraz dostaną kolację! Poza jedzeniem dla klientów pilnował także miodowych plumpków, które już dusiły się na wolnym ogniu. Przez chwilę zapomniał o seksie i Amortencji. Tak już było, gdy gotował. Dobrze byłoby, jednak gdyby wrócili do tematu, bo intuicja mu mówiła, że miał do czynienia z prawdziwym kobieciarzem. Dominik i Emily kompletnie nie nadawali się do rozmów o seksualności, a Cassa oraz Diny nie było. Na tą dwójkę zawsze mógł liczyć, a poza tym mieli w sobie coś z nimfomanii. - Za pięć minut możemy wydać ten garnek. Myślisz, że będą chcieli jeszcze piwa? Pewnie tak. - zastanowił się głośno, drapiąc się po szyi i wyjmując talerze, które umieścił na blacie. Był głębsze, przypominały trochę miski. Musiał je odpowiednio udekorować i przygotować na przyjęcie potrawy, czym się zajął od razu. Jego oczy jednak co rusz wracały do sylwetki kelnera. - Tak, czasem to taka cecha, której najmniej się spodziewasz. Czasem zwracamy uwagę na tę dziewczynę, która wcześniej nawet nie była w kategorii tych, które nam się podobały. Skomplikowane te uczucia, popierdolone czasem. Związki są trudne, chuj z nimi. Powiem Ci szczerze, że łatwiej przygotować idealny stek wołowy i lody z karmelowym sosem z dodatkiem whisky niż spróbować jakiś zbudować. Jęknął z niezadowoleniem, wywracając, oczyma i przesuwając dłonią po swoim karku, szukał na oślep rzuconej na blat różdżki, aby ogarnąć kociołek. Nie nadawał się do związków, chyba że ktoś był miłośnikiem sadystów. Miał w sobie tak silne blokady wewnętrzne, a i tak wracał czasem myślami do wijących się w fale włosów.. Pokręcił głową, wzdychając.- Muszę kurwa zapalić. Potem. Mruknął pod nosem, zwilżając wargi językiem i czując rosnący apetyt na nikotynę. Najpierw jednak jedzenie. Gdy Caiden mówił, utrzymywał z nim kontakt wzrokowy, jednak ani razu mu nie przerwał. Sam nie lubił, gdy ktoś mu się wpierdalał w wypowiedzi, dlatego komentarze musiały poczekać, aż skończy. I dobrze, że nakładanie gulaszu nie wymagało wprawy, bo chochla uciekłaby mu z rąk! Z niedowierzaniem wlepiał w niego wzrok, rozchylając usta w jakimś niemym grymasie bólu i krzyku. Przeszedł go paskudny dreszcz.- Wytłumacz mi. Na chuj wiązać jaja albo przekłuwać penisa? Ja pierdole... Myślałem, że tak to tylko gadają i to się naprawdę nie dzieje. O ile zlizywanie śmietany w połączeniu ze smyraniem pędzelkiem może być pobudzające, tak łańcuchy i udawanie psa.. Parsknął śmiechem, kręcąc głową. Co za sprane głowy. A on się swoją agresją przejmował? Coś jednak było w tym, że im bogatszy człowiek był, tym większa palma mu odwalała. Tracił kontrolę nad własnym życiem, podporządkowując je pod nowe trendy i znajomości, zapominając o rzeczach ważnych. Miał te swoje świerszczyki, ale przy Caidenowych opowieściach o orgiach te były prawdziwie niewinne. - Brałeś udział w takiej orgii czy ściemniasz mnie? Dopytał jeszcze, puszczając mu oczko. Pół żartem, a pół serio. Jakim cudem tak wiele ich łączyło, a nie znali się wcześniej? Im dłużej siedzieli w tej kuchni, tym bardziej nurtowało go to pytanie. Słuchał z uwagą, dopełniając dania i układając mu je na tacy, aby mógł zanieść na salę, a sam zamieszał plumpki, zanim podszedł po kufel i ugasił pragnienie zimnym piwem. Idealnym na sierpień. Był fanem bursztynowych alkoholi, ale w gorącej kuchni w letnie popołudnia to właśnie chmielowy trunek spełniał najlepiej swoją funkcję i o dziwo wcale go nie zamulał. Przysiadł na stołku, wydając z siebie ciche mruknięcie zamyślenia. - Jesteś bardzo rozemocjonowany. Mam najebać wydawnictwom, jak akurat będą w środku te pseudo profesory? Zrobię to dla Ciebie. Mogę też je podpalić. Brzmisz, jakbyś miał pasję i właśnie bardzo się wkurwiłem, że przez kije w dupie tego nie zauważają. Przecież te zwierzaki to taki temat rzeka, jak masz coś nowego, to, czemu Cię blokują? Ile musisz zebrać na wydanie? Pomogę Ci! - uderzył pięścią w blat, poirytowany faktem, że jego kumplowi jakieś stare pryki blokują spełnienie marzeń. Żyłka mu zapulsowała na szyi, zacisnął usta. Czuł adrenalinę w ciele, rosnącą złość i naprawdę przerażał go fakt, jak niewiele trzeba było, żeby się nakręcił. Przełknął ślinę, wewnętrznie licząc do dziesięciu, bo naprawdę nie chciał rozwalić kuchni i stracić roboty, bo ojciec miałby wtedy dopiero satysfakcję. Nie mógł na to pozwolić, Stuknął palcami w zimny kufel.- Nawet, jak zbierzemy fundusze i sami wszystko zorganizujemy, wciąż się dopierdolą do naszych książek? Dopytał, również spokojnie, bo chciał wszystko dokładnie zrozumieć. Nie był aż takim idiotą, bywał bystry, ale gdy działały emocje, czasem słyszał wybiórczo. A prorokiem to się aż tak nie przejmował, chociaż stary pewnie dałby mu w ryj, gdyby tylko naraził dobre imię rodziny Rowle. Świerszczyki i piękne kobiety skupiły jego uwagę. - Ja pierdole, chciałbym wejść do tych niektórych sesji w MagicBoyu. Życie jest niesprawiedliwe. W jakim ta jego córka jest wieku? Taka książka z bajkami też brzmi zabawnie, może ją poderwiemy i ukradniemy? - zapytał z uniesioną brwią znad piwka, zerkając na niego poważnie. Zaraz jednak machnął dłonią, mierzwiąc nią sobie potem kosmyki brązowych włosów po uprzednim zsunięciu białej czapki. Było w niej naprawdę gorąco. - My w ogóle jesteśmy staroświeccy i zacofani przy czarodziejach zza oceanu, chociaż oni z koeli są zbyt tolerancyjni. Właściwie nigdy nie interesowałem si magią iluzji i nie myślałem nad tym, jak wielki może mieć potencjał. Moglibyśmy zbić na tym majątek, gdybyśmy stworzyli coś takiego. Aż mi teraz żal, że większości swoich snów nie pamiętam.. Ukłonił się teatralnie na komplement, szczerząc zęby tak, że w policzkach na chwilę pojawiały mu się dołeczki. Prawdziwi, młodzi mężczyźni, nie ma co. Tak właśnie powinni spędzać czas. - Ty też masz gust stary! Za nas i za naszą – mam nadzieję – rozkwitającą relację, pełną tak ważnych rozmów. I Tobie też zajebistego seksu! Stuknęli się, niemalże rozlewając na stół i Charlie aż opróżnił naczynie, aby była szansa na spełnienie tych życzeń. Poprawił się na krześle, kładąc czapkę na kolanach, bo i tak nie stał przy garach, to żaden włos nie wpadnie. Różdżką zamieszał pyrkające miodowe przysmaki, żeby się przypadkiem nie przypaliły, bo byłaby to olbrzymia strata i zostaliby bez kolacji. Brzuch go bolał ze śmiechu, ale wciąż chichotał tego zwierza z kolcami, to co dmuchał te cycki niczym balony. Wstał, dolewając ze skaczącego kociołka jeszcze trochę sosu z ziemniaczkami, bo te musiały jeszcze dojrzeć. Nie były odpowiednio miękkie wcześniej. Kolacje podano, obowiązek wypełniony. Wyjątkowo nie chciał już zamówień. Umył ręce i uprzątnął, wyjmując następnie talerze na ich miodowe plumpki, które lada moment będą do podania. Podkręcił też ogień pod ziemniakami, które w międzyczasie ich rozmów wstawił, żeby mogli zalać je pysznym sosem i lepiej najeść się na wieczór, popijając oczywiście zimnym piwem. Klasnął w dłonie, opierając dłonie na biodrach. - To jedna z moich trzech ulubionych informacji z tych wakacji Caiden. Zajebiście, że będziesz w szkole. Nie będę taki kurwa samotny. - westchnął poważnie z ulgą w głosie, szczęśliwy. Studia były zajebiste, bo miało się więcej wolności, niż uczniowie, a jednocześnie nie miało się tyle obowiązków, co dorosły. Charles miał dopiero zaczynać ten ostatni rok edukacji. Myślał już jednak o tym, aby nie zdać i zostać dłużej. Na chwilę obecną nie miał pojęcia, co chciał zrobić ze swoim życiem i jak je pokierować. Wciąż za mało umiał. Kochał czarować, ale czy bycie aurorem to było jego marzenie, czy rodziny? Nie mógł się zdecydować. - Czasem trzeba tak wszystko pierdolnąć i wyjechać, odciąć się. Rozumiem, sam tak teraz robię. Olewam kłopotliwe sprawy i skupiam się na sobie. Szanuje stary. A studia to zawsze laski, powody do imprezowania i dyplom. Chociaż tym ostatnim chyba możesz sobie dupę podetrzeć, nie? Musi być, jeśli masz czystą krew i dobre nazwisko, a bez doświadczenia lub znajomości rodziców, to tak naprawdę jest chuja wart. Wzruszył ramionami, pozwalając sobie zerknąć w stronę okna. Na zewnątrz było już ciemno, chociaż światła miasteczka przyjemnie pozbywały się mroku. Ulice wciąż był pełne ludzi, każdy chciał wycisnąć z sierpnia, jak najwięcej, zanim wróci się do obowiązków i jesieni. Nawet dorośli brali zwykle urlop na ten miesiąc. Rowle podszedł do butelek, biorąc kolejne piwa i napełniając im kufle, zanucił pod nosem jakąś melodię z radia, która wpadała w ucho. Spokojniejsza niż poprzednia, mniej smętna. I wtedy właśnie padła ta magiczna propozycja, że aż zabłysły mu oczy niczym wypolerowane szmaragdy. Wrzucił butelki niedbale do kosza, ignorując odgłos tłoczącego się szkła. - Ja pierdole, jesteś jebanym geniuszem! Zróbmy przyjemne z pożytecznym! Jedźmy, jedzmy, bawmy się, łówmy ryby i kąpmy się w zimnej wodzie. Taka wiesz, męska wyprawa! Aż szkoda, że mój drugi ziomeczek siedzi w tej zasranej Luizjanie, bo pojechałby z nami. To będzie niezapomniane. Co Ty na to?! Zapytał z podekscytowaniem wymalowanym na buzi, podchodząc do niego i wyciągając dłoń z kuflem w jego stronę. Czy to mogły być najlepsze wakacje życia? Caiden spadł mu z nieba, gdy Cassius spierdolił do piekła. Ewentualnie Cass go z piekła wykopał dla Charliego. Nieważne.
Na takich pogawędkach, jakkolwiek dziwne by one nie były, zawsze miło zlatywał czas, nawet takiemu odludkowi jak Caiden. Zwłaszcza, że poruszali tu jego ulubione tematy - kobiety, wolność, wyjazdy, jeszcze tylko niezwykłych stworzeń brakowało... Być może faktycznie podczas tej rozmowy dał Charliemu powód, aby myślał o nim jako o kobieciarzu, ale to akurat nie była prawda. Caiden może i miał wiele kobiet w swoim życiu, ale na pewno nie był szalonym bawidamkiem, cokolwiek by sobie ktoś mógł pomyśleć. Nie był też typem szczególnie się zakochującym. Nie podchodził do każdej napotkanej atrakcyjnej kobiety, by zaproponować jej seks, robił to tylko wtedy, kiedy tego potrzebował lub wtedy, kiedy po prostu nadarzała się okazja... Jeśli zaś wybitnie mu nie wychodziło, a libido dawało o sobie znać, używał papierosów feniksowych. Metoda może i mało elegancka, ale skuteczna... - A masz fajki? - spytał, słysząc uwagę Charliego. - To zapalimy potem, jak już to ogarniemy... - Caiden nie był uzależniony od nikotyny, spokojnie mógł w ogóle nie palić i nie zrobiłoby mu to żadnej różnicy, ale dla towarzystwa wyjścia na papierosa nie odmawiał, zdarzało mu się też popalać coś samemu, kiedy siadał w swoim pokoju, uruchamiał gramofon i rozkoszował się ulubionymi melodiami przy mocnym alkoholu i papierosie. - Wydaje mi się, że chyba umiem to wyjaśnić... - powiedział, oblizując usta z piany od piwa. - Rozumiesz, takie typy, które na co dzień same wszystkimi rządzą, wydają polecenia, wszystko nadzorują... no wiesz, to zawsze spora nerwówka jest, duża odpowiedzialność na nich. A oni tak przez cały czas, są ciągle poddawani tej presji... No a jeżeli ten stres osiąga już bardzo wysoki poziom, to i rozładowywać go trzeba najmocniejszymi środkami o działaniu przeciwstawnym. Czyli po prostu... chcą, żeby trochę ktoś nad nimi podominował, to rodzi takie dziwactwa jak masochizm właśnie, jak czerpanie rozkoszy z tego, że ktoś cię spoliczkuje, zleje batem, skuje łańcuchem i zwiąże jaja... - jedną z podstawowych cech charakteru Caidena była wielka empatia. Zawsze potrafił wczuć się w czyjeś uczucia i zrozumieć, co ta druga osoba myśli. Zawsze pomagało mu to w osiąganiu różnych celów, było podstawą manipulacji i postępowania z ludźmi, a tę sztukę miał opanowaną niemal perfekcyjnie. - Nie, ale prawie - odpowiedział na pytanie Charliego o jego uczestnictwo w orgii. - Bywałem kilka razy na takich imprezach, ale... szczerze mówiąc, nie kręcą mnie takie akcje, jakie oni tam odpierdalali. W życiu bym nie tknął prochów, a na trzeźwo to kurwa nigdy bym czegoś takiego nie zrobił... Na ogół po prostu jakoś się ulatniałem, a oni byli tak zajęci ćpaniem i ruchaniem, że nawet tego nie zauważali... Emocjonalna dyskusja o książkach została przez Caidena zakończona wyzerowaniem kufla piwa i nalaniem sobie kolejnego. Nie chciał dalej brnąć w ten temat, bo czuł, że jeśli podniesie sobie ciśnienie, zaraz będzie musiał szukać kobiety, na której da upust swoim emocjom. W sam raz na nowy toast wzniesiony przez Charliego, który go nieźle rozbawił. - Stary, a ty kurwa co, gorszy masz mieć? - zarechotał i wypił łyk z drugiego już dziś kufla. Drugi jeszcze przetrwał, ale trzy naraz to było jego absolutne maksimum! - Zapamiętaj, kurwa, Charlie - z seksem jest jak ze wszystkim w życiu - jeśli się postarasz, żeby był zajebisty, to kurwa będzie zajebisty! Nieważne kurwa kim jesteś, wszystko jest w twoich rękach, brachu! - poklepał go po ramieniu i wyciągnął z kieszeni swój komplet kluczy od domu i leśniczówki, pokazując Charliemu swój breloczek. - Widzisz, kurwa, co tu jest napisane? Widzisz? Święte kurwa słowa! - na kawałku srebra wygrawerowany był napis: Your days are as grey as you allow them to be! - Chcesz, to sobie to kurwa weź, ja mam mnóstwo takich pierdół, Amerykańce się w tym lubują, zupełnie jakby im to kurwa miało w czymś pomóc, no ale oni są kurwa tacy tępi, że może i im przypomina o życiu... Kiedy zaczęli gadać o ich planach i o Hogwarcie, Caiden nie mógł dawać do zrozumienia, że nie podziela entuzjazmu Charliego. - No, może i kurwa fajnie tam będzie nam razem, ale... Sam kurwa nie wiem, czy to ma jakiś sens. Muszę w chałupie posiedzieć, a rodzinka ciągle mi przypomina, że dobrze by było tę budę skończyć, no i w sumie może nie będzie tak źle, ale... kurwa, nie wiem. Chyba se odpuszczę przychodzenie na inne lekcje niż opieka nad magicznymi stworzeniami, mam inne rzeczy do roboty! Jedyne, co mnie cieszy, to tyle laseczek w jednym miejscu... - to ostatnie powiedział dość żartobliwym tonem, odnosząc się trochę do klimatu ich dzisiejszej rozmowy, choć w rzeczywistości wcale nie zamierzał aż tak z tego korzystać. No, nie więcej niż zazwyczaj... - No kurwa zajebiście by było tam pojechać, ale nic nie obiecuję! No i weź tu teraz kurwa urlop, jak teraz se wszyscy chcą wyjeżdżać... Ale mogę napisać do kumpli. Dobra, weź kurwa ogarniaj tę kuchnię i fajrant, idziemy zajarać, a potem może jeszcze gdzieś damy w palnik albo jakichś dupeczek poszukamy! Sobota jest, jutro wolne!
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
- Oczywiście, że mam. Ciśnienie mi skacze, jak nie zapalę. - odparł ze wzruszeniem ramion, zdając sobie sprawę ze swojego nałogu. Każdy szanujący się facet lubił kobiety i lubił o nich rozmawiać no, chyba że był gejem, to wtedy mniej. Miał wrażenie, że z Caidenem da się pogadać o wszystkim tym, co ważne i może dlatego konwersacja przebiegała tak lekko. Nawet jeśli feniksowe były mało subtelne, ale działały – nie była to metoda zła. Każdy radził sobie najlepiej, jak umiał. On lubił się całować, ale lubił też swoje świerszczyki, chociaż wydawało się to dość staroświeckie. Zacisnął usta, bo myśl o fajce była coraz natrętniejsza. Starał się ograniczać, ale niezbyt mu szło. Zawsze znajdował się dobry powód, żeby zapalić i zaspokoić nikotynowe pragnienie. Palił już dość długo, zauważył, że obniża mu to stres i dzięki temu rzadziej wybuchał, a dodatkowo lubił zapach i smak papierosów. - No? - zagadnął, dopijając piwa. Jednocześnie pilnował cały czas palników. Kociołek na szczęście poszedł na salę, a plumpki były już prawie gotowe do podania. Słuchał go, odlewając ziemniaki na sito i dając im chwilę, przemył garnek zimną wodą i przetarł ścierką, zanim wsypał je ponownie. Dodał masła i zaczął ugniatać, co rusz wracając spojrzeniem zielonych oczu na nowego kolegę. Znów się wzdrygał, gdy w swoim monologu wspomniał o związywaniu jaj. Oczywiście, że słyszał o dominacji, ale nigdy nie zastanawiał się nad tak skrajnymi jej formami. Jak miało to im uporać się z emocjami? Charlie jeszcze chyba do tego nie dojrzał, miał za mało fizycznego doświadczenia z kobietami i na razie czerpał niezwykłą radość z prostych, zwykłych zbliżeń. - Co kto lubi niby, nie ma co się wpierdalać do cudzej sypialni. Niemniej jednak ich baby muszą być w szoku, jak z normalnego seksu przechodzą nagle w obroże, pejcze i inne zabaweczki. Ja bym był, gdyby mi taką zabawę chciała zafundować dziewczyna. Przekonałem się jednak, że te niewinne są najbardziej grzeszne. Odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem, mając na myśli konkretny przypadek upadku niewinności i wyciąganie zachłannie rąk po więcej. Nie miał nic przeciw. Rowle nie uważał się za osobę empatyczną, często nie rozumiał emocji i uczuć nawet swoich, więc tym bardziej nie miał pojęcia, jak wczuć się w drugą osobę i jej pomóc. Był porywczy i impulsywny, częściej robił, niż myślał i czuł, zaspokajając te pierwszą, najsilniejszą myśl czy potrzebę. Zagwizdał, mieszając sos w rondlu. - Nigdy nie ćpałeś? Nic? Nawet magicznej trawki? Gdzieś Ty się chłopie uchował? - zaśmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem, bo on takie doświadczenia miał za sobą i chociaż mówił o tym otwarcie, nie był z tego dumny. Wiedział jednak, jak to jest być na głodzie i na zjeździe, co trochę pomagało mu w trudniejszych sytuacjach. Problem polegał na tym, że uzależniały tak mocno, że potem gdy się w nie wpadło, nie można było już wyjść. Chciało się więcej i więcej. - Tak w sumie trzymaj. Na trzeźwo też bym nie poszedł. Ogólnie rzecz biorąc orgie wydają mi się dość obrzydliwe. Skomentował jeszcze, wyjmując dwa talerze i kładąc je na blacie, po czym przeszedł do ubijania ziemniaków, do których dodał trochę mleka jaka dla łagodniejszego smaku, bo sos do mięsa był dość intensywny. Nie omieszkał wypić z nim toastu, gdy w garnku było piękne pure. Opróżnił kufel, zlizując pianę z ust koniuszkiem języka. Słuchał go z wypiekami na polikach od szybkiego picia, z uwagą i szacunkiem, kiwając gorączkowo głową. - Święte słowa, kowboju. Kurwa, seks musi być zajebisty. Musi wyzwolić bestie. - zgadzał się w stu procentach, przechadzając się po kuchni, aby dotrzeć do szuflady, gdzie były większe łyżki. Musiał im nałożyć. Na szczęście kufel już został uzupełniony. Zerknął na brelok, który mu pokazał.- Takie zawieszki ich motywują? Masz coś fajnego, co pasowałoby do kluczy do mojego motoru? Właściwie to całkiem miły prezent. Ten cytat to Twoje motto? Dopytał z ciekawością, podchodząc do kuchni. Nałożył im jedzenia i zaniósł na stolik, podając również sztucce. Zanim jednak usiadł zjeść, upewnił się, że nie ma żadnych zamówień i sprzątnął po sobie szybko stanowisko, bo nie mógł jeść z nawet jedną łyżką w zlewie. Szkoda, że tylko w kuchni był tak pedantyczny. A potem zaczęli gadać o szkole, gdzie zauważył spadek entuzjazmu u kumpla. - Zrób to dla spokoju, ja też tak robię. Musisz zdać z czterech przedmiotów, żeby zaliczyli rok, więc dobierz coś lekkiego. Nie wiem, może Qudditch? Zawsze fajne laski przychodzą na trybuny. Mamy też spoko nauczyciela od zaklęć, a uzdrawiania uczy niezła dupa. Każdy w szkole o niej fantazjuje, nawet, jak ma sztuczną nogę. Jest przemiłą kobietą. Ja chodzę na gotowanie, zaklęcia, opcm, eliksiry i jak mi się chcę ruszyć dupę, to transmutację lub zajęcia z muzyki. Stara przyjaciółka zmusiła mnie też do przystąpienia do drużyny. - odpowiedział ze wzruszeniem ramion, mając na myśli Heaven, która za cholerę nie chciała mu odpuścić, gdy mieli braki w drużynie. Nie był fanem tego sportu, ale miał dobrą kondycję i był całkiem wytrzymały, dzięki czemu był dobry na długie mecze. Upił piwa, siadając wygodniej i biorąc się za jedzenie. - Smakuje Ci? Dałem trochę iskry z miodu gryczanego. Wytłumaczył nieco inny smak od tego klasycznego, bo Rowle lubił eksperymentować w kuchni i prawdopodobnie dzięki temu był tak dobrym kucharzem. Miał talent. - No to rusz dupę i jedź ze mną, co kurwa za problem. Na jutro na piętnastą mam świstoklik. Wyrobisz się? Musisz, nie masz wyjścia. Zabawimy się po męsku kilka dni z rzędu. - jego ton był żartobliwy, jednak sprzeciw źle by zniósł. Kiwnął głową, biorąc kolejnego plumpka do ust. - Zjemy, ogarnę tutaj i przygotuje wszystko, a Ty musisz zerknąć na salę. Powinni już zamknąć, więc trzeba pomóc szefowej ogarnąć. Nie zajmie im to długo, we dwóch powinni szybko się uwinąć, zwłaszcza, jak użyją zaklęć sprzątających. Dzięki temu, że Charlie sprzątał na bieżąco, będzie miał tylko kilka naczyń do uprzątnięcia, wyniesienie śmieci i włożenie im mięsa na jutro w marynatę i do chłodziarki. - Jedziemy do Rosji czy wybieramy Skandynawię? Myślałem o Islandii lub Finlandii.
Caiden, owszem, od czasu do czasu sięgał po używki, ale nigdy nie był uzależniony od papierosów czy alkoholu. W każdej chwili mógł je odstawić i przejść na całkowitą abstynencję, nie stanowiło to dla niego najmniejszego problemu. Najbardziej bolałoby go odstawienie seksu - kiedy przez prawie miesiąc przebywał w wysokich, greckich górach opisując sfinksy i gryfy, skończyło się to awanturą ze złamaniem Międzynarodowej Konwencji Tajności Czarów w tle, w wyniku której musiał opuścić kraj. Od tej pory pilnował się już o wiele bardziej... - Nigdy - potwierdził jego słowa. - Jebane świństwo, które robi człowiekowi sieczkę z mózgu i sprawia, że traci się świadomość... - Caiden był gotów zrozumieć medyczne zastosowanie narkotyków, ale nie tolerował zażywania ich dla uzyskania odlotu. Oczywiście nie zamierzał Charliemu zwracać na to uwagi, bo dopóki jemu z tego powodu nie działa się krzywda, miał w nosie to, co robią inni, ale nie omieszkał też samemu wyrazić swojego zdania na ten temat. - I uważam, że to jebane świństwo powinno być w całości zdelegalizowane. Ludzie trafiają do Azkabanu za użycie czarów w obecności mugoli, nawet, jeśli całą sprawę uda się zatuszować, a handlarzom tego chujstwa co najwyżej grzywnę się wlepia, to jest jakiś kurwa skandal... Dokończył swoje piwo jednym, szybkim chełstem, po czym wytarł ścierką usta i wyciągnął swoje breloczki, pokazując je Charliemu. - A weź se który chcesz, mi nie są do niczego potrzebne, co najwyżej do ćwiczenia na nich transmutacji - Caiden nie interesował się zbytnio tą dziedziną magii, ale z czystej konieczności uznał, że musi ją potrenować, jeśli chciałby umieć zamieniać się w zwierzę. Więc kiedy usłyszał od Charliego, że jednak opieka nad magicznymi stworzeniami mu nie wystarczy do skończenia studiów, to właśnie o transmutacji zaczął myśleć jako o przedmiocie dodatkowym. - No kurwa serio? - no tak, nie był zbyt zadowolony po usłyszeniu tej wiadomości. - Trudno, co najwyżej będę chodził do ojca, jakoś to zniosę. Własnego syna raczej nie upierdoli, nie? A w ogóle to prawda, że eliksirów uczy teraz nasza stara, dobra Becia? - choć trudno w to uwierzyć, Caiden mógł po tych pięciu latach nieobecności mieć jeszcze kilka starych znajomości, które trochę niespodziewanie mogły mu się teraz przydać. Wysłuchał rekomendacji Charliego, parskając śmiechem na wiadomość o nauczycielce uzdrawiania. Wtedy jeszcze nie wiedział, że jest kolejną dupą jego ojca... - Islandia, pewnie, że Islandia! - odpowiedział bez zastanowienia. - Przynajmniej dla mnie, mam tam niedokończone badania. Do Rosji możemy pojechać kiedy indziej - dodał, pochłaniając ze smakiem plumki. Wiedział, że najlepsi kucharze lubią eksperymentować i łamać przepisy, ulepszać dania po swojemu, ale on w kwestii kulinarnego gustu był zdecydowanie konserwatystą. Nie chciał jednak rzucać na ten temat Ślizgonowi żadnych uwag, do tego było to tak czy tak bardzo dobre. - Dobra, to idę ogarniać salę - powiedział, kiedy już skończył. Wyszedł z kuchni i przy pomocy kilku zaklęć posprzątał restaurację, może i dość niechlujnie, ale kto by się tym przejmował, skoro szefowej nie ma? - No i fajrant! - dodał, czyniąc ostatnie poprawki. - Cho, zajaramy!
2 Lipca 2021 Post Pracowniczy - Muzyk, wolny zawód.
Rozpoczęły się wakacje, a w związku z tym mogła skupić się bardziej na sobie i własnej edukacji, niż na uczniach oraz studentach. To drugie oczywiście też bardzo lubiła, ale trzeba powiedzieć sobie szczerze — Lanceley bez możliwości koncertowania i obcowania z muzyką, szczęśliwym Lanceleyem nie mógł. Chociaż matka oraz ojciec byli na Skye i to Nessa pomagała zajmować się rodzinnym interesem, korzystając z kilku dni przed wyjazdem, nie omieszkała wpisać w grafik kilku mniejszych występów związanych z grą na skrzypcach czy fortepianie. W popularnej w Dolinie restauracji "Złota Klatka" odbywała się pięćdziesiąta rocznica ślubu pewnych Czarodziejów i w związku z nią, ich syn poszukiwał artysty, który uraczyłby ich kilkoma klasycznymi melodiami przy kolacji. Matka jego była wielką fanką skrzypiec. Po dogadaniu formalności oraz wybraniu repertuary pozostało czekać do popołudnia, aby rozpocząć występ. Nessa, jak zwykle w takich okazjach, wybrała strój elegancki i schludny, pasujący do granej przez nią muzyki. Czarna sukienka z delikatnym dekoltem, której materiał kończył się przed kolanem, była dopasowana i jedynym elementem błyszczącym, były kolczyki z perełek w uszach oraz bransoletka z nich na nadgarstku. Przywitała się z gośćmi, którzy znali ją oraz jej korzenie — widocznie ciesząc się na występ. Pogratulowała parze, wręczając kobiecie bukiet czerwonych róż, a mężczyźnie butelkę dobrego Burbona, a następnie wzięła się za przygotowanie instrumentu. Zamknięte w białym futerale skrzypce były nastrojone i czyste, równie białe, jak pokrowiec. Z czułością zamknęła przedmiot w dłoniach, przyjmując odpowiednią do gry pozycję i łapiąc za smyczek, z którego pomocą wydobyła pierwsze dźwięki. Nieskazitelnie czyste. Koncert się rozpoczął, a wybrane przez potomków piosenki widocznie wzruszały, bo zdawali się słuchać ze łzami w oczach, wracając myślami do czasów młodości. Pośród repertuaru znajdowała się również piosenka z ich wesela, której aranżacji nawet nie zmieniła, chociaż jej zdaniem szybciej grana, brzmiałaby lepiej. Oprócz tego były melodie spokojne i romantyczne, nieskoczne. Smukłe palce trzymały ręcznie rzeźbiony smyczek ze struną z grzywy jednorożca delikatnie i pewnie, widać było w chwycie tym doświadczenie, bo grała przecież od najmłodszych lat. Miała pamięć absolutną w muzyce, w związku z tym raz zasłyszaną melodię byłaby w stanie odtworzyć i dość szybko wykonać poprawnie, co przydawało się przy każdym takim występie. Pociągnięcia były raz wolne i leniwie, a raz mknęły góra — dół, całkiem nie pasując, teoretycznie przynajmniej, do która piosenki roznosiła się echem w osobnej, przyozdobionej kwiatami salce restauracji. Melodie te kojarzyły się rudej z pozytywką, przywodziły na karminowe usta uśmiech. Grała nieco dłużej, niż mieli to dogadane oraz opłacone, jednak tęskniła za tym okrutnie. Dodatkowo tak entuzjastycznie reagująca publiczność oraz zjedzenie z nimi posiłku, podczas którego odpowiadała na pytania związane z muzyką i instrumentami sprawiły, że trudno było się jej pożegnać. Melodię z wesela zagrała raz jeszcze, zaraz przed pożegnaniem się i wyjściem. Czując letni powiew wiatru na buzi, mocniej zacisnęła palce na futerale i zerknęła na zegarek, kierując się następnie w stronę domu. Przed wyjazdem miała jeszcze dwa występy, ale to już nie dziś.
28 Sierpnia 2021 Post Pracowniczy - Muzyk, wolny zawód.
Wiele par decydowało się na ślub lub zaręczyny letnią porą i nawet kogoś z usposobieniem Lanceley to wcale nie zaskakiwało. Miała nie brać żadnych dodatkowych zleceń przed końcem roku, chcąc skupić się na przygotowaniu planu zajęć, ale tym razem chodziło o starą znajomą matki. Jej córka wydawała skromne przyjęcie weselne w jednej z lokalnych restauracji w Dolinie Godryka i los chciał, że brakowało im kogoś do zaaranżowania muzyki. I chociaż tym razem ukochane skrzypce tkwiły w futerale, Nessa była wyjątkowo podekscytowana możliwością gry na fortepianie, który był jej drugim opanowanym w pełni instrumentem, znacznie rzadziej wybieranym przed potencjalnych klientów. Ćwiczyła więc kilka godzin przed występem, zaraz po otrzymaniu listu z zaproszeniem, uiszczoną w aksamitnym woreczku opłatą oraz kilkoma piosenkami, które miały znaleźć się w ich repertuarze. Na miejsce dotarła krótko przed gośćmi, witając się z rodzicami Panny Młodej i dogadując kilka rzeczy, zaprowadzili ją następnie do fortepianu, który okazało się — wymagał nastrojenia. Nie zajęło jej to długo, zanim klawisze były gotowe do wydawania odpowiednich dźwięków. Ułożyła przed sobą nuty oraz małą kartkę z kolejnością wykonywanych piosenek, bo chociaż większość znała — wolała mieć przed sobą ewentualną możliwość podejrzenia kolejnych nut. Sporo piosenek było skocznych i szybkich, a ruda nie była największą fanką tego typu melodii, które idealnie nadawały się do nieco szybszych pląsów na powstałym w restauracji parkiecie. Po przybyciu wszystkich zagrała romantyczną i wolniejszą melodię, podczas której składano życzenia oraz wręczano podarki, aby następnie leniwie wygrywać sprzyjającą posiłkowi piosenkę. Na pierwszy taniec wybrano balladę, a do Nessy przyłączyła się młoda dziewczyna, śpiewając pod wygrywane przez nią tony. Gra sprawiała jej przyjemność, nie zwracała nawet uwagi na to, jak szybko mijał czas i jak zmieniały się kolejne piosenki. Czasem ktoś podszedł i poprosił coś konkretnego, czasem ktoś chciał, aby dała mu zagrać — co właściwie wykorzystała na zjedzenie czegoś na szybko oraz napicie się kawy. Każdy muzyk podczas występu potrzebował chwili przerwy, zwłaszcza gdy trwał on więcej niż dwie godziny. Rodzina nie wynajęła jej jednak na całą noc, załatwiając na nocną część zabawy muzykę współczesną i taką, którą żyli goście klubów. Wcale się im nie dziwiła. Zagrała więc te samą melodię, co przy życzeniach — podczas krojenia tortu, a następnie jeszcze dwie wolne piosenki, zerkając kilka razy na nuty słabo znanego sobie utworu. Palce jednak pewnie sunęły po klawiszach, a obojętny wyraz twarzy nie dawał niczego po sobie poznać. Rude loki leniwie kołysały się przy delikatnych ruchach ramion, gdy przesuwała na lewą lub stronę fortepianu, szukając odpowiedniego klawisza. Czasem gra na tym instrumencie przypominała prawdziwy wyścig, bo wystarczyła przecież sekunda opóźnienia i całą płynność granego utworu trafiał szlag. Gdy koncert dobiegł końca, pożegnała się z wynajmującymi jej usługi ludźmi oraz wręczyła nowo upieczonej mężatce kartkę od swojej matki, o co ta ją prosiła. Pożegnała się i wyszła, teleportując do domu.
"Złota klatka" choć za dnia jest raczej normalną restauracją, tak wieczorem lubi organizować sobie różne eventy o różnym przekroju gatunkowym. Tak się składa, że tego dnia mieli zabookowany występ niejakiego Granta. Cała sytuacja miała być prosta jak drut, wchodzisz, grasz, schodzisz i dostajesz sakiewkę za dobrą robotę. Trzeba jednak pamiętać, że występy na żywo zawsze żyją swoim życiem, a to od publiki tak naprawdę zależało, jak przebiegnie cały koncert. Grant miał być jedynym wykonawcą, który zaprezentuje dwa sety utworów przedzielonych kilkunastominutową przerwą w czasie, gdy widownia będzie delektować się jak zawsze posiłkami i trunkami. Żadnej wielkiej przestrzeni do tańczenia, bardziej było to posiedzisko niż jakakolwiek impreza, choć zapewne ktoś skusi się na taneczne podrygi po przechyleniu o jednej pinty za dużo.
Kostki:
Na początek rzuć k100 na średnią wieku Twojej publiki. Jeśli wylosujesz mniej niż 20, zaokrąglasz właśnie do 20.
Wszystkie koncerty jakie miałem dawać były ważne. I nie było istotne to, czy miałem grać jakieś smęty na ważnej gali, czy też skakać po scenie jak nawiedzony. Każdy koncert był nowym doświadczeniem i każdy mógł mi coś dać. Dlatego też bez chwili zawahania przyjąłem propozycję od Złotej Klatki. Nie wiedziałem do końca czego się spodziewać, bowiem dostałem mniej szczegółów niż bym chciał, ale nie narzekałem. Nie byłem w Anglii na tyle długo, by wybrzydzać, a i przyjechałem tu przecież, żeby zdobyć nowe doświadczanie. I naprawdę bez różnicy jakie one miały być, każde powinno mnie czegoś nauczyć, a przynajmniej to wpajała mi do głowy babcia odkąd tylko pamiętam. Przekroczyłem więc próg restauracji odpowiednio wcześnie, poprawiając gitarę na ramieniu i odszukując wzrokiem kogoś, kto mógł mnie zaznajomić z dzisiejszym koncertem. Miałem przygotowane utwory, wiele utworów, będąc gotowym grać ballady i ostrego rocka, jeśli tylko będzie trzeba. Uśmiechnąłem się uprzejmie do kelnerki, pytając do kogo powinienem się zwrócić, a kiedy wskazała mi odpowiednie drzwi, wzruszyłem ramionami i bez chwili zwłoki skierowałem się w odpowiednim kierunku. Lekki stres nie opuszczał mnie od południa, ale trema, którą odczuwałem była moim dobrym przyjacielem, więc nic sobie z niej nie robiłem. Zastanawiałem się co przyjdzie mi dzisiaj robić, miałem zabawiać kompletnych gburów, czy może stać się główną atrakcją na jakichś urodzinach. Prawda była też taka, że zwyczajnie potrzebowałem pieniędzy. Życie muzyka nie było wcale usłane różami, bywały okresy, że nie musiałem się niczym martwić i takie, kiedy przez dłuższy czas żadna propozycja do mnie nie przychodziła. Pewnie dlatego tak bardzo ratowałem się sprzedawaniem swoich kawałków innym wykonawcom. Pokręciłem głową, przypominając sobie, że teraz czas skupić się na czymś innym. Przede wszystkim musiałem znaleźć gościa, który mnie zatrudnił tego wieczoru.
Gdy tylko pojawiłeś się w restauracji zostałeś zauważony przez właścicielkę tego przybytku. Kobieta dała sobie chwilę na dokończenie kieliszka czerwonego wina, po czym ruszyła przez salę pewnym krokiem, by ostatecznie stanąć przed Tobą z szerokim uśmiechem i wyciągniętą dłonią. -Ophelia Whitehall. - Przedstawiła się konkretnie, choć jej wzrok był lekko zamglony. -Pan Grant, jak się domyślam. Proszę za mną, wszystko Panu wyjaśnię. - Kobieta bezceremonialnie wpakowała Ci rękę pod ramię i zaczęła ciągnąć w okolice sceny. Jej obcasy stukały o podłogę nie do końca rytmicznie, gdy rozglądała się po sali patrząc, czy wszystko jest w miarę na swoim miejscu. Nie była tu nowa. Restaurację założyli jej rodzice a teraz, gdy dobiła czterdziestki, a jej rodzina spoczywała na cmentarzu w Dolinie Godryka, to właśnie Ophelia przejęła ten cudny biznes. -To będzie niewielki evencik dla bardzo krytycznego grona. Zalecałabym raczej spokojniejszy repertuar. Może kilka hitów Celestyny Warbeck mógłby Pan włączyć do setlisty? Roberta będzie zachwycona! Celesia była jej szkolną przyjaciółką. - Rozgadała się powoli. -Oczywiście proszę się nie denerwować, większość publiczności nie dorasta Robercie do pięt wiekiem, ale wie Pan, to jej urodziny i na pewno doceniłaby taki gest ze strony artysty. - Uśmiechnęła się w jego stronę, odganiając przelatującą obok jej ucha sowę.
______________________
Anthony 'Moose' Grant
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1,83
C. szczególne : burza loków; ciemne i długie rzęsy; krzaczaste i nieuporządkowane brwi; kilka magicznych tatuaży; zgrubienia na palcach od strun
Poczułem się nieco zdezorientowany, kiedy nagle dopadła do mnie jakaś kobieta. Przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje, a jednak po kilku sekundach uświadomiłem sobie, że to pewnie mój dzisiejszy pracodawca. Szybko więc rozciągnąłem swoje wargi w uprzejmym uśmiechu i skinąłem głową. Ująłem jej dłoń, ściskając ją lekko. — Tak jest, Anthony Grant, miło mi — przedstawiłem się i uniosłem nieznacznie brew, kiedy kobieta wpakowała mi rękę pod ramię i zaczęła ciągnąć w tylko jej znanym kierunku. Nie opierałem się jednak wcale, doskonale wiedząc, że zadowolony pracodawca, to też pieniądze, a mi to nie rozbiło różnicy, czy będziemy na bardzo oficjalnym tonie, czy też nie. Dałem więc się prowadzić, próbując podążać wzrokiem tam, gdzie padało spojrzenie kobiety, ale uznałem, że to chyba nie jest możliwe. — Taaak, oczywiście — odparłem na jej słowa, próbując zrozumieć co się właściwie działo. Szybko doszedłem do wniosku, że nie mam co liczyć na przebojowe młode towarzystwo tego wieczoru, co raczej na godziny przypominające granie w domu spokojnej starości. Nie dałem jednak nic po sobie poznać, chociaż czułem lekki zawód. Cóż, czasem bywało i tak, nic nie poradzę. Szybko zacząłem układać w głowie, a raczej zmieniać kompletnie, swój repertuar, dodając do niego piosenki Warbeck, chociaż obawiałem się, że mój głos jednak nie zadowoli publiczności, a może jednak wystarczy im gitara, może wcale nie będę musiał śpiewać? Nie miałem pewności. — Krytyczne grono, to znaczy? Czy ja mam śpiewać? — zapytałem, bowiem czułem się coraz bardziej zagubiony w tym wszystkim. Ogarnąłem, że publiczność będzie starsza, że pewnie muzyka z ubiegłego wieku będzie im bardziej pasować, pewnie też przypominać o młodości, ale wciąż czułem, że mam tutaj bardzo wiele niewiadomych, a je nie lubiłem nie wiedzieć. Lubiłem mieć za to albo wszystko czarno na białym, albo zupełnie wolną rękę.
Ophelia widocznie była nieco chaotyczną osobą. Próbowała nakreślić Ci całą sytuację, ale jej myśli krążyły w tak przedziwnych kierunkach, że nawet ona sama nie potrafiła się w tym wszystkim do końca połapać. Twoje słowa potwierdzenia upewniły ją jednak, że w miarę rozumiesz sytuację i nie będzie z Tobą większych problemów, za co oczywiście chętnie wzniosłaby toast kieliszkiem wina. Lub dwoma. -To znaczy, że słoń nadepnął im na ucho czterdzieści lat temu przynajmniej, ale zawsze znajdą powód żeby narzekać. Nie może być ani za głośno ani za cicho. Musisz śpiewać wyraźnie, a dźwięk gitary ma być wystarczająco przyjemny. No i oczywiście masz być spokojny na scenie chyba że akurat którejś z nich weźmie się na tańce. - Przewróciła oczami. Wiedziała, że sama będzie miała pełne ręce roboty tego wieczoru. Nie przepadała za Robertą, ale czego się nie robi dla kogoś, kto ma ochotę dość hojnie wspomóc finansowo przybytek. -Potrzebujesz krzesła? Chcesz zrobić sobie próbę dźwięku? Goście będą za jakieś pół godziny, więc mamy jeszcze czas. A może potrzebujesz czegoś do picia na rozluźnienie? - Ophelia puściła Ci oczko. Widać było, że sama chętnie by się znów napiła ale nie do końca wypadało jej samej wziąć się za alkohol. Pracownicy uwijali się jak mróweczki szykując stoły i zastawę, w głównej części sali, na którą patrzyła scena. Kontakt z publiką miałeś mieć naprawdę bliski. Pozostawało pytanie, jak Ty się z tym czułeś.
______________________
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Jak najlepiej i najszybciej nauczyć się gotować inne dania, niż się zwykle przyrządzało, jeśli nie przez złapanie dorywczej pracy? Choć Longwei nie mógł narzekać na nudę, widząc ogłoszenie o poszukiwaniu pracowników dodatkowych, na zlecenie wykonania kilku dań na wynos w najbardziej gorącym okresie, nie mógł się powstrzymać. Nim zdołał pomyśleć nad tym, co tak właściwie robi, miał już na sobie fartuch i przykazano mu przygotować cztery dania – centaurze podpłomyki, sałatkę mas huni, pastę rihaakuru oraz sałatkę Molly Weasley. Dwa pierwsze dania znał dobrze i slysząc o nich uśmiechnął się lekko pod nosem, zaraz dopytując, czy mógł prosić o przepis na pozostałe dwa. Jednak główny z kucharzy nie wydawał się kimś, kto ma ochotę niańczyć przypadkowych kucharzy z ulicy i nie odpowiadał. Nie zostawało nic innego, jak wziąć się do pracy i zacząć od tego, co się znało. Bez zbędnego czekania Huang sięgnął po miskę i zaczął odmierzać właściwą porcję mąki, którą napowietrzył i umieścił w misce. Następnie podgrzał właściwie wodę, doprawił solą i dolał do miski. Wystarczyło już tylko mieszać składniki w czym pomogły samomieszające łyżki dostępne w kuchni, a on sam mógł przygotowywać się do prażenia ich. Wkrótce stos podpłomyków obok niego był gotów do wydawania czarodziejom, a główny kucharz spoglądał na niego z miną, którą można było uznać za docenienie starań. Jednak centaurze podpłomyki były tak naprawdę najłatwiejsze, z czego Huang zdawał sobie sprawę. Jako kolejną w swoje ręce wziął sałatkę mas huni, której również potrzeba było wiele. Nie było nic w tym dziwnego, skoro w biegu do pracy wielu lubiło zjeść coś o orzeźwiającym smaku, aby nabrać sił i chęci do pracy. Wei złapał w swoje ręce tuńczyka i sięgnął po nóż, aby zacząć filetować mięso, usunąć ości i w końcu zacząć siekać na drobno mięso. Musiał przyznać, że takie zajęcie również sprawiało mu przyjemność i nie przeszkadzał gwar panujący w kuchni, chaos, kiedy zamówienia spływały, a dania nie były wciąż gotowe. Starał się jak mógł, po chwili dodając do posiekanego tuńczyka wiórki kokosowe, doprawiając je chilli i limonką. Gotową sałatkę odstawił na bok, przekazując kolejnym osobom do nakładania właściwych porcji i wydawania ich kupującym. W końcu przyszła więc kolej na dwa dania, które Wei znał ze słyszenia, ale nie przygotowywał ich nigdy do tej pory. Nie mogły być trudne, skoro jednym była po prostu pasta, a drugim sałatka, ale nie raz to jeden składnik był najważniejszy i pomyłka mogła być straszna w konsekwencjach. Huang ponownie zapytał o przepis, a główny kucharz zupełnie, jakby rzucał zaklęciami, jeden za drugim wymienił składniki potrzebne do przygotowania wpierw pasty rihaakuru a później sałatki Molly Weasley i zostawił Huanga samego, mając inne dania do przygotowania i pilnowanie, aby nic w kuchni nie wybuchło. Opiekun smoków chwilę rozglądał się po kuchni, nim złapał za składniki potrzebne do przygotowania pasty. Odpowiednio doprawił tuńczyka, ale zdecydowanie za długo ją przyrządzał. Powinna mieć odcień brązowego, a nie przypominać pastę z węgla. Nim się obejrzał, przygotowanie pasty zlecono innemu kucharzowi, a jemu zostało przygotowanie sałatki Molly Weasley. Wydawała się prosta, ot kilka składników. Nie przekazano jednak, jak ważne było użycie ekologicznej śmietany oraz greckiego sera z mleczami. Wykorzystał zwykłą śmietanę i zwykły grecki ser, przez co klientka zwróciła sałatkę po wykryciu pomylonych składników. Choć nie przygotował bezbłędnie wszystkich dań, czuł się zadowolony z wykonanej pracy a i stali pracownicy podziękowali mu za pomoc. To wystarczyło, żeby zadowolony wrócił do domu.
z.t.+
______________________
I won't let it go down in flames
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Dolina Godryka, choć odległa od miejsca, w którym obecnie osiadła, zawsze zajmowała specjalne miejsce w jej sercu. To w niej spędziła cały swój ostatni rok studiów i kolejny po nich, pnąc się pomału po szczeblach kariery uzdrowiciela zwierzęcego, którą ostatecznie zarzuciła wraz z podjętą decyzją o pracy w Ministerstwie Magii. I choć była pojętną uczennicą, i wiedziała co nieco na temat leczenia stworzeń magicznych, w sytuacji pogorszenia stanu Nimbusa nie miała odwagi na powzięcie samodzielnego osądu w sprawie i mimo wiedzy wolała, by ktoś z większym doświadczeniem zbadał psidwaka. Po wizycie, która finalnie skończyła się podaniem mu eliksiru wzmacniającego (co byłaby w stanie zrobić samodzielnie, ale wiadomo, jak jest - mózg psiego rodzica zamglony jest strachem o życie bąbelka, więc i podejmowanie racjonalnych, chłodnych decyzji przychodziło mu z trudem), zgłodniała nieco i postanowiła udać się do jednej z pobliskich restauracji. W miasteczku nie było ich zbyt wiele, ludność z Doliny chyba preferowała kuchnię domową, ponieważ odkąd pamiętała działały tu wciąż jedne i te same biznesy, prawdopodobnie utrzymujące się już bardziej z sentymentu, niż faktycznego na nie zapotrzebowania. Czasy też się zmieniały, więc kto wie, może w przyszłości otworzy się tu coś nowego? Złota klatka była dość głośna, ale z racji wszędobylskich klatek i obecności ptaków nikt nie kręcił nosem na towarzysza w postaci radośnie merdającego ogonem psidwaka. Usiadła przy jednym ze stolików i zajęła się przeglądaniem menu, w czasie gdy Nimbus radośnie turlał po ziemi miskę z wodą (a w zasadzie już bez wody). Westchnęła ciężko pod nosem i odwróciła kartę dań, by spojrzeć na napoje.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Widzisz przed sobą niewielki strumień, którego woda cudownie błyszczy w promieniach słońca i czujesz, jak wszystko przyzywa cię do niego. Wystarczy, żebyś dotknął tej czarownej wody, a do końca wątku stajesz się niezwykle piękny, piękniejszy od wili.
Pewnie nie powiedziałby tego głośno, ale czuł się dziwnie będąc z powrotem w Wielkiej Brytanii, w Dolinie Godryka, a zwłaszcza w rodzinnym domu. Rodzice oczywiście nie odmówili mu gościny, ale atmosfera była jak zwykle napięta i daleka od serdecznej - nie spodziewał się niczego innego, ale jednocześnie nie mógł się oprzeć refleksji na temat tego, od czego uciekł i jak wiele dzięki temu zyskał. Ciekawe, kim by się stał, gdyby nie wyjechał na studia do Australii, odmawiając realizacji planu, jaki mieli wobec niego rodzice? Nie planował wracać na dłużej do miejsca, które teoretycznie było jego domem, choć praktycznie nigdy by go tak nie nazwał, ale magiczny smog i jego przedziwny wpływ zarówno na czarodziejów, jak i na magiczne zwierzęta był zbyt interesującym zagadnieniem, by mógł przegapić okazję do przeprowadzenia badań. Szczególnie że wpływ wróżkowego pyłu na stworzenia wodne nie był tak oczywisty - czy bariera wodna zmieniałą jego działanie? Czy fakt, że wodne stworzenia nie pobierały tlenu bezpośrednio z powietrza coś zmieniał? Miał tyle pytań, na które nikt jeszcze nie dostarczył mu odpowiedzi, dlatego zdecydował się na poświęcenie i powrót do Wielkiej Brytanii, mimo skomplikowanej sytuacji rodzinnej. A jako że jego sytuacja finansowa nie przedstawiała się w tym momencie najlepiej (musiał przeprowadzić kosztowne, ale jakże fascynujące badania dna norweskich fiordów, a żaden z jego sponsorów nie wyraził zainteresowania), tymczasowe zagnieżdżenie się w rezydencji Shercliffe'ów wydawało się najrozsądniejszą opcją. Nie był pewien, jak długo ze sobą wytrzymają, ale przecież zawsze mógł spakować manatki i zamieszkać w rezerwacie w swoim namiocie, w którym spędzał więcej nocy w roku niż pod normalnym dachem. Do "Złotej klatki" miał sentyment, a poza tym miał ochotę dymiące piwo Simisona, którego nie pił od kilku ładnych lat. Lubił tę wyjątkową atmosferę - obecność ptaków i dyskretny półmrok, który pozwalał się skoncentrować. Miał zamiar nakreślić chociaż bardzo ogólny zarys swoich planowanych badań, ustalić pytania badawcze i tak dalej, a miejsca takie jak to pozwalały mu skupić myśli. Jednak gdy tylko wszedł do środka, ubrany w glany i rozpięty płaszcz w zielono-granatowo-czerwoną kratę, jego uwagę zwrócił przeuroczy psidwak i Wally nie byłby sobą, gdyby go nie zaczepił. - Cześć, maluchu, jak się nazywasz? - zagaił pogodnie do zwierzaka, który pomachał wesoło ogonkiem i oparł przednie łapy na jego nodze. Wally roześmiał się i przykucnął przy nim, delikatnie drapiąc go za uszami. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę ze swojego nietaktu i uniósł roześmiane oczy na właścicielkę psidwaka, którą okazała się być bardzo ładna dziewczyna o dużych, sarnich oczach. - Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać - usprawiedliwił się z tym swoim rozbrajającym, promiennym uśmiechem, nadal głaszcząc psa, który wydawał się zachwycony.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Wróżkowy pył dawał się we znaki wszystkim wkoło, a jej na razie nieszczególnie - liczyła, że taki stan rzeczy utrzyma się możliwie jak najdłużej i myślą na ten temat nie zmąci ustalonego już porządku wszechświata, ściągając na siebie całą chmarę paskudnych halucynacji. W zasadzie nawet nie wiedziała, czy faktycznie są one paskudne - większość osób doświadczających magicznego szaleństwa nie pamiętało, co szeptano im w uszko lub pokazywano przed oczami. Raz słyszała, że jeden urzędnik w Ministerstwie rozbierał się w windzie przy młodych praktykantkach i próbował zwalić to na smog - i choć został dyscyplinarnie zwolniony za mobbing i ekshibicjonizm, wychodząc z gmachu wciąż krzyczał coś o "pieprzonych wróżkach". Zajęta była myśleniem nad tym, czy wolała zjeść plumpki w sosie miodowym, czy może jednak reema w kwiatach, zainteresowana obiema potrawami i głodna na tyle, że prawdopodobnie jedna i druga zmieściłaby się w jej pustym do cna żołądku - w pierwszej chwili w ogóle nie zwróciła uwagi na mężczyznę, który wszedł do restauracji. Dopiero wybrzmiewający blisko niski głos sprawił, że podskoczyła nieco, instynktownie zaciskając dłoń na taśmie przypiętej do psidwaka smyczy. Na szczęście stworzenie to, choć lojalne, nie było szczególnie posłuszne, a w dodatku niezwykle łase na ludzką rękę, szczególnie tę, która dawała mu uwagę. Obrzuciła nieznajomego niepewnym spojrzeniem, łagodniejąc w sekundzie, w której z czułością przemówił do jej pupila. Zawsze uważała, że ktoś, kto z uczuciem potrafił zwracać się do zwierząt, nie mógł być złym człowiekiem. Ich spojrzenia spotkały się na tę krótką chwilę, gdy spojrzał na nią "z dołu", choć był tak rosły, że kucając w zasadzie zrównał się poziomem z nią samą, wszak siedziała na krześle. - Nic nie szkodzi, jest przyjazny - skwitowała, machnąwszy szybko ręką na znak, że nie miała absolutnie nic przeciwko zaczepianiu psidwaka. Drugie i trzecie spojrzenie w jego oczy zasiały w jej głowie poczucie, że już je kiedyś widziała, tylko nie wiedziała gdzie. Czwarte kazało jej się mocno zastanowić nad tym, czy ich tęczówki bliższe były błękitowi bezchmurnego letniego nieba, czy szmaragdowi zakwitających cyjanofitów. - Ma na imię Nimbus - dodała jeszcze, odpowiadając na jego pytanie i przenosząc wzrok na swojego czteroletniego już psidwaka, wciąż tak samo głupiutkiego jak czteromiesięczny szczeniak. - No, Nimbus, zachowuj się! - strofowała go łagodnym głosem, nie umiejąc ukryć uśmiechu na widok wszystkich zabiegów, które stosował, by zwrócić na siebie uwagę mężczyzny. Przechylanie głowy i stroszenie jednego ucha, wywieszanie jęzora, podnoszenie łapy - idealna prezencja zupełnej pustki za ciemnią źrenic. - Czy my się znamy? - wymsknęło jej się, gdy piąte spojrzenie w jego oczy sprawiło, że serce na moment zgubiło rytm w tym nieuchwytnym wrażeniu, że skądś musi go kojarzyć. Niewiedza była niewygodna i wgryzała się w nią zachłannie. Zanim jednak spróbował się przedstawić, puzzel wskoczył na odpowiednie miejsce.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally do tej pory nie doświadczył na własnej skórze mocy wróżkowego pyłu - choć niebawem się do zmieni, ale na razie sza! Wiedział, że wywołuje on spore zamieszanie w magicznej społeczności, ale jego najbardziej zajmowały sprawy magicznych stworzeń. Czytał już kilka raportów, ale dostrzegał w nich wiele luk, a liczne pytania dosłownie spędzały mu sen z powiek. Wszystko to było piekielnie ciekawe i po raz kolejny udowadniało, że badania naukowe to niewyczerpane źródło inspiracji i satysfakcji zawodowej - przynajmniej dla tak niespokojnego umysłu jak jego własny. - To widać. Miłośnik drapania za uszkiem - roześmiał się ciepło, skupiając się jednak na psiaku, bo taki to już typ - nie można powiedzieć, żeby był nieczuły na kobiece wdzięki, ale mimo jego z gruntu pozytywnego podejścia do ludzi, to zwierzęta zawsze wygrywały w walce o jego uwagę. - Nimbus! Wspaniałe imię. Pasuje do niego - stwierdził ze szczerym rozbawieniem i uznaniem, na powrót unosząc spojrzenie na dziewczynę. Nazwanie go bawidamkiem byłoby grubą przesadą i niesprawiedliwością, ale potrafił docenić kobiecą urodę i wdzięk, a właścicielce psidwaka nie brakowało ani jednego, ani drugiego, choć, musiał przyznać, wydawała się dla niego zdecydowanie za młoda. - Dawno nie widziałem tak sympatycznego psidwaka. Jesteś fantastyczny, wiesz, Nimbus? - powiedział ciepło, drapiąc zwierzaka po piersi, co przyjął z absolutnym zachwytem, przymykając oczy i wyciągając szyję. - Mój tryb życia bardzo mi utrudnia posiadanie własnego psidwaka. Dlatego przyjaźnię się z cudzymi bardziej niż wypada - wytłumaczył się żartobliwie, prostując się i teraz patrząc na dziewczynę z wysokości swoich niemal dwóch metrów. - Och, nie. Nie sądzę. Dawno mnie nie było w Wielkiej Brytanii, a co dopiero w Dolinie. Nazywam się Wally Shercliffe - przedstawił się z uśmiechem. Mimo swojej względnej popularności nie był próżny i wcale nie uważał, że każdy musi go kojarzyć. Fakt, że ludzie czytali jego książki i liczyli się z jego pracami naukowymi całkowicie mu wystarczał i dawał mu ogromną radość. Nie zależało mu na rozpoznawalności jako takiej, na sławie, błyskach fleszy i polujących na niego fankach. Na szczęściej ludzie jego pokroju rzadko musieli radzić sobie z tego rodzaju problemami, choć podejrzewał, że istotnie, w niektórych wypadkach jego popularność okazywała się bardziej pociągająca niż jego uroda czy urok osobisty. Kątem oka dostrzegł, że w pobliżu ich stolika przepływa strumyk - czysty i migotliwy, który wabił go do siebie - nic dziwnego, bo Wally'ego wabił każdy akwen - ale jeszcze przez chwilę znalazł w sobie dość siły woli, żeby zignorować ten impuls. - O, odkąd mają tutaj strumyk? Bardzo oryginalny pomysł - stwierdził, nie mogąc się powstrzymać. Przykucnął znowu, tym razem żeby zanurzyć palce w krystalicznej wodzie, ignorując skaczącego wokół niego Nimbusa, a kiedy się wyprostował, na jego twarzy gościł jeszcze bardziej promienny uśmiech. Poczuł, że jest oszałamiająco piękny i pewien, że nikt nie oprze się jego urodzie. Nie żeby miał zamiar to wykorzystywać, ale cudownie było być sobą i mieć świadomość, że nawet żadna wila nie mogłaby się z nim równać.
Ona sama również była zainteresowana podobnymi tematami i wpływ magicznego smogu na inne stworzenia niż ludzie fascynował ją. W tej chwili znajdował się na tapecie jej zajęć, już nawet podczas pierwszego dnia w nowej pracy jako asystentka nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami miała możliwość poobserwować efekty działania pyłu wróżek na grupkę młodych centaurów, radośnie zabawiających się przy jeziorze w zakazanym lesie. Teraz, gdy nie była uwikłana w całą masę papierologii i procedur ministerialnych, miała nadzieję faktycznie rozwinąć skrzydła w kwestii działalności naukowej i może choć trochę przysłużyć się zarówno społeczeństwu czarodziejów, ale także środowisku. Jeszcze podczas studiów miała nadzieję na kilka projektów badawczych dotyczących szkolnego jeziora, lecz życie potoczyło się innym torem i musiała te plany odsunąć w czasie. Uśmiechnęła się do mężczyzny, wciąż mając nieodparte wrażenie, że gdzieś już widziała tę twarz. Omiotła wzrokiem tych kilka zmarszczek okalających roześmiane oczy, gdy z taką uwagą drapał jej psidwaka pod brodą. Płytka bruzda między krzaczastymi brwiami sugerowała, że dość często je marszczył, a więc z pewnością podejmował wiele intelektualnych wyzwań w swoim życiu. Był przystojny, choć nie w ten konwencjonalny sposób. Może to te błyskotliwe iskierki w oczach? A może ciepły ton głosu i czułość, z którą przemawiał do jej pupila sprawiały, że wydawał jej się tak atrakcyjny? - Mam też kota Tłuczka - poinformowała go, jakby na potwierdzenie swojej tendencji do nazywania zwierząt po sprzęcie sportowym. W praktyce nawet nie była jakąś szczególną fanką Quidditcha - owszem, grała w szkolnej drużynie, ale to by było na tyle, jeśli chodzi o jej sportowe doświadczenia. I wtedy zaskoczyło. Zanim Wally odezwał się, mieniąc się Shercliffem, Bridget zdała sobie sprawę, z kim miała do czynienia. Pisarz, naukowiec, badacz magicznej fauny wodnej - jedna z inspirujących ją postaci stała, a właściwie kucała tuż przed nią w restauracji. That's so random! Z wrażenia aż rozdziawiła buzię, szybko wpadając mu w słowo: - O rany, Walter Shercliffe! - niemal równocześnie wymówiła jego imię i nazwisko, wybałuszając oczy z niedowierzaniem, że szczęście zdecydowało się aż tak do niej uśmiechnąć. - Wally - poprawiła się, wyłapując sposób, w jaki się przedstawił. Teraz stał nad nią, górując z niemal dwóch metrów. - Przeczytałam chyba każdą książkę! - poinformowała go, jak na prawdziwą fankę przystało, również podnosząc się z krzesła, by stanąć przy nim, wcale niewiele większa niż zanim to zrobiła. Teraz wszystko miało sens! To stąd kojarzyła te oczy, te wąskie wargi rozciągnięte w ciepłym, serdecznym uśmiechu - dokładnie tak uśmiechał się na fotografiach umieszczonych z tyłu swoich dzieł literackich, które trzymała na półce w mieszkaniu. - Bridget Hudson - odwzajemniła kurtuazje. - Strumyk? - powtórzyła, patrząc na niego z lekkim niezrozumieniem czającym się w brązowych tęczówkach. Jaki u licha strumyk? Spojrzała przez jedno ramię, później przez drugie, lecz jedyne, co zobaczyła, to rzędy stolików i krzeseł na zwykłym, drewnianym parkiecie. - Tu nie ma żadnego... - zaczęła, ale Wally już kucał przy ziemi, wodząc palcem po deskach. - Ekhm, strumyka... - dokończyła zdanie, zdając sobie sprawę, że mężczyzna właśnie doświadczał tych słynnych halucynacji. Chyba że rzeczywiście przez restaurację biegł strumyk, a to ona miała omamy?
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Roześmiał się ciepło, gdy wspomniała o swoim kocie. - Grasz zawodowo w quidditcha? Czy to tylko zmyłka? - zapytał wesoło, przyglądając się jej ładnej, delikatnej buzi o nieco marzycielskich oczach i promiennym uśmiechu, któremu trudno było się oprzeć. Była naturalna i nie miała w sobie zadęcia i chłodu, które cechowały wiele Brytyjek - a to niewątpliwie działało na jej korzyść, przynajmniej w oczach Wally'ego, który po powrocie na Wyspy czuł się trochę tak, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Jej entuzjastyczna reakcja na jego nazwisko jednocześnie go rozbawiła i nieco zakłopotała, a przy tym trochę mu schlebiała. Roześmiał się ciepło i lekko potarł zarośnięty policzek. - Naprawdę? Nawet nie wiesz, jak miło mi to słyszeć. To pewnie ucieszy cię wiadomość, że niedługo wyjdzie moja najnowsza książka o badaniach i związanych z nimi przygodach nad jeziorem Titicaca - powiedział z uśmiechem, ale bez zarozumialstwa. Miło było spotkać kogoś, kto cenił jego twórczność. Kiedy przed nim stanęła, jeszcze wyraźniej było widać, jaka jest drobna i delikatna, ale chyba zdążył już przywyknąć do faktu, że większość ludzi musiała zadzierać głowę, żeby z nim porozmawiać, a on często musiał się ku nim nachylać. - Miło cię poznać, Bridget - odparł ciepło i było widać, że mówi zupełnie szczerze. - Właściciele zwierzaków zawsze są poszkodowani, bo wszyscy najpierw pytają o imię ich czworonożnych przyjaciół, a dopiero potem o ich własne - dodał żartobliwie, puszczając do niej oko. W jakiś sposób wszystkie te gesty i uwagi były po prostu... miłe i pogodne, przez co wcale nie sprawiał wrażenia kogoś, kto próbuje ją poderwać. Spojrzał na nią ze zdziwieniem - palce nadal miał mokre, a kiedy ponownie zerknął w stronę strumyka, ten znajdował się na swoim miejscu. Mimo to Bridget wydawała się całkowicie pewna, że właściciele lokalu nie zainwestowali w nową atrakcję, a jeden z klientów przeszedł przez wodę, jakby to było powietrze - i w głowie Wally'ego zaświtała pewna myśl. - Och. To znaczy, że mam te słynne halucynacje? Fascynujące! To takie realne! Mógłbym przysiąc, że nadal mam mokrą dłoń, a strumyk tak miło szumi... A poza tym... - dodał konspiracyjnym szeptem, nachylając się lekko w stronę dziewczyny - ... wydaje mi się, że ta woda ma magiczne właściwości, bo mam wrażenie, że znacząco wypiękniałem - dodał z mieszaniną rozbawienia i zakłopotania własnymi próżnymi słowami. - Ale skoro twierdzisz, że to sprawka wróżkowego pyłu, to chyba właśnie wyszedłem na strasznego głupca - podsumował i parsknął serdecznym śmiechem, kręcąc głową nad figlami, jakie płatał mu jego własny umysł pod wpływem magicznego smogu.
Bridget zaśmiała się, szczerze rozbawiona pytaniem Wally'ego. Cóż, można było powiedzieć o niej naprawdę wiele, lecz prędzej przypominała wybiegową gazelę, niż zawodniczkę quidditcha. - A wyglądam? - zapytała wymijająco, robiąc minę, która bardzo otwarcie sugerowała, że w istocie daleko jej było do zawodowca. - Tłuczek okazał się być bardzo niszczycielskim kotem, stąd przyszedł mi do głowy właśnie... Cóż, tłuczek. Nimbus z kolei jest niezwykle szybki. Gdyby był samicą, pewnie ochrzciłabym go Błyskawicą - stwierdziła, rozwijając niekoniecznie interesujący temat nadawania zwierzętom imion. Nie była w tym może jakąś wirtuozerką, lecz uważała, że dość trafnie udawało jej się dobrać nazwę do stworzenia. Niektórzy nadawali im ludzkie imiona, lecz ona tak nie potrafiła. Tak szybko, jak on się załopotał, na Bridget również spłynęło poczucie, że mogła nieco przesadzić z intensywnością swojej reakcji. Pokłady zawartego w niej entuzjazmu były ogromne i nic dziwnego, że przytłoczyły mężczyznę swoim ciężarem. - Co za wspaniałe wieści! Z pewnością nabędę książkę i przeczytam ją także, oczywiście. Będzie doskonałym uzupełnieniem mojej biblioteczki - odparła na jego słowa, uśmiechając się już nieco bardziej kontrolowanie, a nie całą sobą - bo gdyby miała ogon jak Nimbus, prawdopodobnie by nim teraz merdała. Musiała utrzymać emocje w ryzach, bo nie każdego dnia spotykało się na drodze kogoś sławnego i w dodatku kogoś, kogo pracę podziwiało się latami. W dodatku Wally na żywo był jednym z przyjemniejszych ludzi, z jakimi miała w całym swoim życiu do czynienia. Emanował wręcz ciepłem i pogodą ducha, a jego widoczne gołym okiem pozytywne nastawienie idealnie współgrało z osobowością dziewczyny, nastrajając ją do postaci pisarza jeszcze przychylniej. Zamierzała pokazać mu się w dobrym świetle, nie jako psychofanka. Widywała przez lata, jak jej własna matka robiła z siebie idiotkę przed Fairwynem, wolała sobie tego oszczędzić. - Mi również miło Cię poznać, Wally - przyznała. Ciekawe, czy gdyby sama nie znała tematu, ich rozmowa w ogóle doprowadziłaby do takiej wymiany kurtuazji? Może wyłącznie pogłaskałby Nimbusa i odszedł? Patrzyła w ten fragment podłogi, w którym Wally ewidentnie miał wrażenie, że moczy dłoń, lecz jej umysł nie rejestrował tam niczego poza hardymi deskami parkietu. Przechodzący nieopodal klienci również nie zwracali uwagi na to, co mieli pod nogami, a gdyby rzeczywiście płynął tamtędy strumień, raczej zainteresowaliby się przemoczonym butem. - Najwyraźniej - skwitowała, gdy przyznał się do posiadania halucynacji. Już miała podjąć temat, lecz konspiracyjny szept mężczyzny rozbawił ją. Parsknęła głośno śmiechem. - Jest jakieś ziarnko prawdy w całym tym szaleństwie - skomentowała jego wynurzenie na temat piękności, tylko cudem powstrzymując się od puszczenia doń oczka. Nieładnie, Bridget, nie wolno tak flirtować ze znanymi pisarzami! Skoro jednak sam jej się tak wdzięcznie podkładał? - Czyli widzisz i słyszysz strumień, tak? - zapytała, nieco bardziej rzeczowo, tym razem realni zainteresowana tym, jakie konkretnie psikusy płatały mu oczy i uszy. - Ostatnio miałam okazję zaobserwować grupkę centaurów przy jeziorze, wszystkie pod wpływem pyłu. Mam jakieś niejasne wrażenie, że duża część tych halucynacji oscyluje wokół wody - dodała, by wyjaśnić nieco swoje dociekliwe pytania.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Miała wyjątkowo uroczy śmiech, choć trzeba przyznać, że cała Bridget wydawała się być ucieleśnieniem słowa "uroczy". Przyjrzał się jej z komicznie poważną miną, po czym rozłożył bezradnie ręce. - Kto wie? Może jesteś znaną szukającą, a ja jestem po prostu strasznym ignorantem? - rzucił wesoło, mając szczerą nadzieję, że tak nie jest. Roześmiał się cicho, słuchając jej wyjaśnień. Uważał, że nie każda rozmowa musi być porywająca ani intelektualnie wyczerpująca. Czasem nic nie cieszyło tak bardzo jak rozmowa, która była po prostu... miła. Roześmiał się serdecznie, widząc, jak bardzo chce pohamować swój entuzjazm, przez co zaczyna się wyrażać przesadnie oficjalnie. Podobała mu się właśnie taka - radosna, szczera, spontaniczna i to, że nagle spróbowała trochę wziąć się w karby, było równie urocze co zbędne. Miał nadzieję, że nie utrzyma zbyt długo tej pozy i że górę weźmie urocza, bezpośrednia Bridget, a nie jej bardziej powściągliwa wersja. Uśmiechnął się szeroko, kiedy zdołał ją rozbawić swoim wyznaniem dotyczącym skutków ubocznych halucynacji. Cóż, nadal nie mógł poskromić zachwytu własną osobą, ale przynajmniej wiedział, że to tylko działanie wróżkowego pyłu i że nie powinien do końca ufać swoim zmysłom, które najwyraźniej płatały mu figle. - Naprawdę? Tylko ziarenko? - zapytał, nie mogąc się powstrzymać, bo przez jego niemądre wyznanie ich rozmowa lekko zboczyła w stronę niewinnego flirtu. Pokiwał głową, porzucając kwestię swojej urody, bo i jego bardziej zajmowała natura halucynacji. - Tak. Słyszę, widzę... i czuję, że moja dłoń nadal jest mokra. Ocieka wodą. Merlinie, to takie dziwne, że tylko ja to widzę - powiedział z rozbawieniem, odruchowo wycierając dłoń w swój płaszcz. Jego oczy rozbłysły ciekawością na wzmiankę o centaurach. - Naprawdę? Centaury? To fascynujące. Co robiły? Czym objawiały się ich halucynacje? I czy masz na myśli centaury z Zakazanego Lasu? Pracujesz w Hogwarcie? Właściwie... mogę się przysiąść? - zasypał ją gradem pytań, wyraźnie zaintrygowany i podekscytowany faktem, że być może spotkał nie tylko fankę, ale też bratnią duszę, choć może to trochę za duże słowo, biorąc pod uwagę to, że znali się dopiero od kilku minut. Z całą pewnością nadawali na tych samych falach i mieli sporo wspólnego, a ich interakcja była przedziwnie lekka i naturalna, dlatego Wally bez żalu porzucił swoje plany oddania się pracy, chcąc porozmawiać dłużej z Bridget. Strumyk szumiał przyjemnie, nawet jeśli tylko w jego uszach, knajpka była kameralna, a towarzystwo sympatyczne - czego więcej mógłby chcieć? - Chciałbym zbadać wpływ wróżkowego pyłu na wodne stworzenia. Na razie robię rozpoznanie, ale wygląda na to, że danych jest bardzo mało i raczej mnożą pytania niż udzielają jakichkolwiek odpowiedzi - zwierzył się, kiedy już zamówił sobie piwo i rozsiadł się wygodnie naprzeciwko Bridget. - Ale o tym oczywiście cicho-sza. To tak tylko między nami - dodał, nie zważając na fakt, że poznali się dopiero chwilę temu i teoretycznie mogła podkraść mu pomysł. Wally bywał lekkomyślny, ale miał też niezłą intuicję, która podpowiadała mu, że może zaufać właścicielce Nimbusa.
Nie był ani pierwszym, ani ostatnim, który gubił się w czekoladowej głębi jej spojrzenia i w tym szerokim uśmiechu. Wielu zdążyło zapatrzeć się w te pełne, kształtne wargi, marząc jednocześnie o dokładniejszym sprawdzeniu jej faktury, łącznie z zasmakowaniem ich soczystej czerwieni. Może i Wally zastanawiał się, czy była równie słodka co dojrzała truskawka, a może lekko kwaśna jak malina? Ten urok był zgubny głównie ze względu na jej nieumiejętne nad nim panowanie. Czy właśnie trzepotała rzęsami, gdy sugerował jej karierę zawodowego sportowca? Być może. - Grałam w szkolnej drużynie, ale na tym kończy się moje doświadczenie - przyznała w końcu, ujawniając mu kolejną nieszczególnie przydatną informację na swój temat. Wraz z ostatnim meczem szkolnym porzuciła miotlarstwo i wszystko, co z nim związane - poza zamiłowaniem do branżowych imion dla zwierząt. Miała tendencję do ujawniania swoich kart na samym początku rozgrywki, w związku z czym wszystkie jej późniejsze zagrania mające na celu ponowne zdystansowanie się, wypadały sztucznie i nie przynosiły odpowiednich efektów. Jej oficjalny ton nie wybrzmiał odpowiednio po jej uprzednim entuzjastycznym fan-girlowaniu Wally'emu, lecz łaskawie zdawał się nie zwrócić na to zbyt dużej uwagi. Nie zmienił też do niej stosunku - wciąż uśmiechał się tak samo ciepło jak wcześniej, a Bridget z fascynacją przyglądała się jego zmarszczkom mimicznym, które jeszcze bardziej ocieplały mu wizerunek. Zaskakująco łatwo podłapał jej niewinny flirt, czym zaskoczył ją nieco, bo nie spodziewała się, że rzucona rękawica zostanie podniesiona. Powstrzymała się jednak od dalszych komentarzy, choć język sam układał się w zaczepne frazy. - Choćbym bardzo chciała, nie umiem zobaczyć twojego strumyka - stwierdziła z nieco smutną minką, oczywiście udawaną, bo co jak co, ale z nieposiadania halucynacji akurat się cieszyła. Do tej pory naprawdę miała niezłe szczęście w unikaniu tych "nieprzyjemności" - choć z opisu Wally'ego te jego nie były szczególnie "nieprzyjemne". - Tak, centaury... - zaczęła mówić, nim zwalił się na nią grad pytań. Zamilkła, uśmiechając się z nagła nieco mniej pewnie, nie wiedząc, od czego zacząć. Może więc od zaproszenia do stolika? - Jasne, i tak nie byłam z nikim umówiona - powiedziała, zastanawiając się, czy uzna ją za dziwaczkę, skoro przyszła do restauracji sama, wyłącznie z psidwakiem? - Od czego by tu... Ach, tak, pracuję w Hogwarcie - zaczęła, w myślach przebierając zasłyszane pytania. - Centaury z Zakazanego Lasu, zgadza się. Moje... Nasze obserwacje odbyły się w zasadzie bez kontaktu z nimi. Grupka młodych centaurów tańczyła wokół jeziora. Łapały niewidzialne motyle, śmiały się, stawiane kroki nosiły znamiona tańca. Któryś chyba nawet nucił jakąś melodię. Ogólnie nic strasznego, ale jeden z nich zaczął grzęznąć w mokrym piasku. Reszta się ocknęła i wszystko dobrze się skończyło. Bardzo to niepokojące, że właściwie wszystkie stworzenia w Zakazanym Lesie mogą ulegać tego typu halucynacjom. Nie wyglądały na niebezpieczne, to realnie mogły być po prostu wyimaginowane motyle, ale gdyby ten centaur został zaprowadzony na głębszą wodę, mogło nie skończyć się to tak dobrze - wyjawiła mu wszystkie tajniki przeprowadzonych z Atlasem obserwacji. Może powinna część zachować dla siebie, lecz kiedy miałaby mieć okazję, by przedyskutować tę kwestię z tak znanym magizoologiem? Słysząc jego wyznanie, aż się zapowietrzyła. - Oczywiście, nikomu ani słowa! - Przecież nie codziennie otrzymywało się tak cenną wiadomość, jak planowane przez Shercliffe'a badania. - Wybrałeś już jakiś konkretny obiekt badawczy? Czy w rezerwacie jest jakiś nadający się do badań zbiornik wodny? - zapytała, chcąc wyciągnąć jeszcze więcej informacji.