To tutaj mali czarodzieje, których życie postanowiło nie oszczędzać, znajdują namiastkę domu i rodzinnego ciepła. Dyrektorka, panna Hopkins, nie ma własnej rodziny i jest oddana całym sercem dzieciom, które trafiają pod jej skrzydła. Magiczny Dom Dziecka znajduje się niedaleko domu Potterów. Otacza go ogród, z którego w ciepłe dni dobiega dziecięcy śmiech. Pani Hopkins dba, aby każdy z jej podopiecznych czuł się bezpieczny i kochany. Jej wielkie serce i oddanie jest znane w całej Dolinie Godryka, a liczni darczyńcy sprawiają, że życie czarodziejskich sierotek jest na tyle pogodne, na ile to możliwe, fundując im zabawki czy wyjazdy wakacyjne.
Forester uważał, że Dzień Dziecka był dobrą okazją do małej charytatywnej działalności na rzecz Magicznego Domu Dziecka w Dolinie Godryka. Bardzo dobrze osobiście znał dyrektorkę ośrodka, pannę Hopkins, której należał się Order Merlina za całą pracę, którą wkładała w utrzymanie instytucji. Już dawno planował dać swoim uczniom lekcję szycia, uznając to za jedną z podstawowych umiejętności każdego szanującego się czarodzieja. Różne były sytuacje, tym bardziej w obliczu magicznych zakłóceń. Forester uznał, że przyjemne - bo tak określał sztukę szycia - należało połączyć z pożytecznym. Za specjalną zgodą panny Hopkins, zebrał w Hogwarcie grupkę zainteresowanych i w ramach małej wycieczki zabrał ich do Domu Dziecka. Nie znali oni jeszcze celu tej wyprawy. Zresztą, ich pierwsze zadanie nie wymagało żadnych artystycznych zdolności. - Moi drodzy, dziś idziemy w gości, więc proszę was o nienaganne zachowanie. Te zajęcia odbywają się dzięki życzliwości panny Hopkins. Ale nie tylko wy będziecie ich odbiorcami... - Tajemniczy uśmiech pojawił się na ustach starszego mężczyzny, który kolejno wpuszczał uczniów do ośrodka. Na studentów czekały już życzliwie uśmiechnięte opiekunki wraz z gromadą zaciekawionych, może trochę onieśmielonych dzieci. Mina Forestera wskazywała, jakby Gwiazdka przedwcześnie przyszła w czerwcu. Ale czy tak czuli się uczniowie...? - Każdy z was będzie dziś pracował w parze z jednym z tych uroczych szkrabów. Zanim jednak przejdziemy do samego zagadnienia, chciałbym, żebyście jak najlepiej zapoznali się ze swoimi małymi pomocnikami. Panie opiekunki zaraz przydzielą wam dzieci. Uważał, że było to bardzo potrzebne, szczególnie że dzieciaki nie miały zbyt wiele kontaktu z innymi ludźmi. A w Dzień Dziecka powinni zrobić wszystko, co w ich mocy, aby rozpromienić ich niewinne buzie. Miał nadzieję, że uczniowie podzielą jego zdanie...
Spoiler:
Poznawanie dzieci Płeć i wiek można sobie dowolnie wybrać. Rzucacie dwoma kostkami i zdajecie się na los.
2 - nie wszystkie dzieci lubią zajęcia manualne, nie wszystkie też muszą być w dobrym humorze; trafia Ci się malec, który naburmuszony siada przy Tobie i jedyne, co robi, to patrzy na Ciebie wilkiem. Możesz się domyślić, że nie jest to miejsce, w którym chciałby przebywać. Próbujesz go jakoś rozbawić - łaskotkami, historyjkami, czymś innym? Z twoich starań wychodzi jednak jedno wielkie nic. Dziecko zaczyna się bardzo denerwować i w pewnym momencie rzuca się na Ciebie z piąstkami. Opiekunki pomagają Ci opanować dziecko. Chyba za dobre sprawowanie obiecują mu nową zabawkę... Malec hamuje emocje, ale masz wrażenie, że nie będzie to zbyt owocna współpraca. 3 - dziecko, z którym będziesz pracować, nie wygląda najlepiej. Zgłaszasz to nawet opiekunkom, ale one twierdzą, że to zwykłe, małe przeziębienie i nie musisz się o nic martwić. Chyba trochę włącza Ci się instynkt macierzyński/tacierzyński, bo z troską kontrolujesz, czy dziecko nie dostaje gorączki. Nie jesteś nawet zły, kiedy malec przypadkiem smarka Ci w koszulkę. Za świetne podejście dostajesz 5 pkt dla domu. 4 - w domu dziecka nie brakuje podopiecznych, okazuje się za to, że brakuje uczniów do opieki nad nimi. Z tego powodu dostajesz pod swoje skrzydła aż dwójkę dzieci. Bliźniaki. W dodatku jest to bardzo kłótliwe rodzeństwo; a najbardziej sprzeczają się o Twoją uwagę. Jakimś cudem udaje Ci się temu zaradzić - może sam miałeś młodsze rodzeństwo? W każdym razie nawet opiekunki są pod wrażeniem tego, jak ustawiłeś sobie dzieciaki i wyraźnie insynuują Ci, że jeśli będziesz chciał kiedyś dołączyć do kadry lub pomóc jako wolontariusz, zawsze znajdzie się dla Ciebie miejsce. 5 - w każdej grupie znajdują się mniej śmiałe osoby. Trafiasz na właśnie taki przypadek; przypisane Ci dziecko nie odpowiada na żadną próbę kontaktu i czuję się wyraźnie niekomfortowo w Twoim towarzystwie. Możesz spróbować je przekupić - jeśli wyrzucisz kostkę parzystą, akurat masz w zanadrzu słodkości, które przekonują malca. Jeśli nie, opiekunki podmieniają Ci dziecko, widząc Twoją kompletną porażkę. Rzuć kostką jeszcze raz. 6 - jeszcze zanim opiekunki zaczynają rozdzielać dzieci, jedno z nich pędem wyrywa się w Twoją stronę. Najwyraźniej coś w Twojej osobie jest dla niego bardzo fascynujące - a może powierzchnia Twojego ciała wygląda na dobrą do pobazgrania? Dziecko dzielnie dzierży w pulchnych rączkach mazaki i bardzo chce narysować Ci amatorski tatuaż. Jeśli się zgadzasz, dziecko na koniec daje Ci soczystego buziaka w policzek. Dostajesz 5 pkt za niesamowite podejście. 7 - najwyraźniej trafia Ci się łasuch; dziecko bardzo chętnie z Tobą rozmawia, ale w międzyczasie cały czas ciamka słodycze, których naręcze ze sobą przyniosło. Aż ślinka cieknie... Malec ostatecznie decyduje się z Tobą podzielić cukierkami. Nie zauważasz, że pomiędzy nimi znajduje się krwotoczek truskawkowy. Dostajesz nagłego krwotoku z nosa. Jeżeli masz dostatecznie dużo punktów z magii leczniczej (lub Twój znajomy), możesz spróbować zatamować płynącą krew. Także jeśli posiadasz eliksir leczniczy, możesz go użyć. W przeciwnym wypadku zostajesz odesłany do uzdrowicielki pracującej w domu dziecka i wracasz dopiero na samo szycie. Nie masz więc możliwości zapoznania się z dzieckiem. 8 - dziecko, z którym przychodzi Ci pracować, wygląda na niezłego cwaniaka. Trzeba jednak przyznać, że bardzo dobrze Ci się z nim rozmawia i kiedy podopieczny prezentuje Ci powtarzalnego wisielca, jest Ci bardzo miło. Zdążasz już odczuć radość z tego, jak dobrą rękę masz do dzieci, kiedy inny podopieczny domu zaczyna zalewać się płaczem, twierdząc, że zabrałeś jego zabawkę. Forester, nawet jeśli wierzy w Twoją niewinność, jest zmuszony odebrać Ci 5 pkt, a każde kolejne przewinienie będzie karane podwójną ilością punktów. 9 - maluchowi od razu najbardziej wpadły w oko Twoje włosy. Pyta się, czy może Ci na nich zapleść warkoczyki (jeśli jesteś chłopakiem i masz krótkie włosy, to po prostu chce Cię uczesać). Nie masz serca odmówić temu błagalnemu spojrzeniu. Ręce malucha nie są zbyt delikatne, ale dzielnie to wytrzymujesz. Jednak w pewnym momencie czujesz, że dzieje się coś dziwnego; najwyraźniej dziecko tak się skupiło, że skoncentrowało swoje magiczne umiejętności, a Twoje włosy przemieniły się w kwiaty! Może lepiej spróbuj to odwrócić, póki jeszcze coś masz na głowie? 10 - pod Twoją opieką znajduje się jakieś uosobienie mugolskiej Królewny Śnieżki. Z rękawa dziecka z ciekawością główkę wysuwa traszka dwuogonowa, w kieszonce popiskuje puszek pigmejski, a na ramieniu siedzi miniaturowa sówka. Sympatię dziecka pozyskujesz poprzez zaufanie zwierząt. Dorzuć kostkę. Jeśli wypadnie 1 lub 6, stworzenia z miejsca bardzo Cię polubiły, a dziecko zaczęło opowiadać Ci wszystkie ciekawostki na ich temat. Dostajesz 1 pkt z ONMS. Jeśli wypada inna kostka, stworzenia Cię tolerują i dają się głaskać. Nie będzie z tego jednak wielkiej przyjaźni. Jeśli postać nie ma ręki do zwierząt, możesz uznać, że nie poradziłeś sobie zbyt dobrze z zadaniem. Dziecko Cię nie polubiło. 11 - Twoje dziecko jest nadpobudliwe - ciągle czegoś dotyka, ciągle musi się czymś bawić, ciągle się rusza. Co gorsza, buzia mu się przy tym nie zamyka. Nie masz pojęcia, skąd dzieciak ma tyle energii. Nie zauważasz też kiedy i jakim sposobem w jego ręce znajduje się Proszek Natychmiastowej Ciemności - czyżby przyniósł je jakiś student i nierozważnie zostawił samym sobie? Chcesz powstrzymać dziecko, przez co odrobina proszku dostaje Ci się do oczu, które zaczynają intensywnie łzawić. Do końca lekcji masz problemy z widzeniem. 12 - trafiło Ci się dziecko z rodzaju przemądrzałych. Na każde Twoje słowo, ono ma całą wyliczankę odpowiedzi. Czujesz, że rozmowa z nim to większy wysiłek niż z połową rówieśników. Dorzuć kostkę. Nieparzysta - najważniejsze, że nie tracisz cierpliwości. Gładko odpowiadasz na pytania i zarzuty dziecka i ostatecznie zamykasz mu usta. Chyba mu tym nawet imponujesz. Dostajesz 1 pkt do dowolnej umiejętności. Parzysta - nie posiadłeś niestety jeszcze tej umiejętności, jaką jest rozmowa z dzieckiem. Forester dostrzega jednak Twoje szczere starania i obdarowuje Cię 5 pkt dla domu.
Czas do 6.06
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Inicjatywa, z którą wyszedł do nich profesor Forester, spotkała się z poklaskiem wielu uczniów i studentów, na czele z Bridget Hudson, która normalnie aż się wzruszyła, że w ogóle będą mieli możliwość odwiedzić dom dziecka. Mimo że profesor Forester nie powiedział im dokładnie, co będą tam robili, Puchonka nie wierzyła, by mieli zjawić się w takim miejscu i kompletnie nie mieć kontaktu z tamtejszymi dziećmi. Z jednej strony mogło to być prawdziwie cudowne wydarzenie, z drugiej niezwykle smutne i Bridget sama nie mogła się zdecydować, czy bardziej się cieszy z perspektywy pracy z dziećmi z domu dziecka, czy bardziej rozpacza, że spotka dzieci pozbawione prawdziwej rodziny. Była jedną z pierwszych, które zapisały się na wyjazd, a potem chodziła po szkole i opowiadała, na jaki cudowny pomysł wpadł starszy profesor, co by może zachęcić innych do wzięcia udziału w zajęciach. Na miejscu powitała ich grupa opiekunek oraz gromada dzieciaków, na których widok Bridget aż się zaświeciły oczy. Cóż, nietrudno było zauważyć ostatnimi czasy, że dziewczyna weszła w jakąś baby fever ze względu na swojego siostrzeńca, E.J'a, który zajmował wiele jej myśli jeszcze zanim w ogóle się urodził. Posiadała mocny instynkt macierzyński i uwielbiała dzieci z całego serduszka, lgnąc do nich i bez problemów robiąc za ich nianię. Z niecierpliwości aż przebierała nóżkami, nie mogąc się doczekać, aż w końcu będą mogli zacząć zabawę! Albo pracę. Albo lekcję. Cokolwiek! W pierwszej kolejności dostała do pary małą dziewczynkę, która była wręcz chorobliwie nieśmiała. Jakkolwiek Bridget próbowała się z nią porozumieć, odwracała wzrok. Nie udało jej się nawet dowiedzieć, jak ma na imię, ponieważ nie chciała się przedstawić i wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. Puchonka po jakimś czasie straciła wszelką nadzieję, bowiem ani jej uśmiech, ani zachęcanie, ani próby kontaktu fizycznego nie pozwalały jej do dziewczynki dostrzec, co również nie uszło uwadze opiekunek czuwających nad całą sytuacją. Podjęły decyzję, by dziewczynkę zabrać od Bri, a zamiast tego dać jej inne, jeszcze nieprzydzielone nikomu dziecko. Druga dziewczynka bezproblemowo przedstawiła się jako Becky i bezpardonowo przeszła do sedna sprawy - chciała zapleść z włosów Bridget warkocz. Hudson ochoczo przystała, od razu znajdując im miejsce, by mogły komfortowo usiąść i oddała się w ręce dziecka. Małe ręce, jeszcze niewprawione i niezgrabne, szarpały jej włosy podczas tego plecenia i Bridget z trudem powstrzymywała się od wykrzywiania twarzy w grymasie bólu, jednocześnie zachęcając ją do dalszej zabawy. Chwilę później usłyszała okrzyk zaskoczenia, bowiem okazało się, że włosy Bridget zamieniły się w kwiaty! - Och, jak pięknie! - powiedziała Bridget z szerokim uśmiechem, lecz szybko okazało się, że z kwiatów przecież nie da się zapleść takiego warkocza, jakby chciała mała dziewczynka. Ponadto kwiatuszki były takie piękne i tak fajnie się je zrywało... Puchonka potrzebowała natychmiastowej reakcji, póki miała na głowie kwiecistą łąkę, a nie ostrzyżony trawnik... - Poczekaj sekundkę, ciocia Bridget odczaruje sobie włoski, żebyś mogła pleść dalej - zwróciła się do dziecka, po czym wyciągnęła różdżkę i skierowała ją w czubek głowy. - Entuitatum - wypowiedziała formułę zaklęcia, lecz kwiaty wcale nie zmieniły się we włosy, wręcz urosły i nabrały bardziej wyrazistych barw. Zaklęcie nie chciało działać, a Bridget wyłącznie marszczyła brwi w konsternacji. Co teraz? - Halo, czy ktoś byłby uprzejmy pomóc mi? Coś się zepsuło i zaklęcie mi nie działa - rzuciła głośniej wgłąb sali, by któryś z kolegów jej pomógł, zanim straci wszystko, co miała na głowie.
Leonardo wcale nie miał ostatnio zbyt dobrego humoru - trochę unikał ludzi, trochę unikał swoich własnych myśli. Największy problem polegał na tym, że wrzucenie się w piekielny wir pracy odbijało się na jego zdrowiu; poza sesjami, na których upiększano go makijażem, nie prezentował się wcale najlepiej. Wyraźnie zmęczony, ze spojrzeniem nienaturalnie dla siebie smutnym. Bardzo potrzebował czegoś nowego i innego, a to - jak się okazało - zapewnić mu miał niesamowity pomysł profesora Forestera. Vin-Eurico zapisał się na jego szczególne zajęcia dość bezrefleksyjnie, nie zagłębiając się w szczegóły. Zwykle w Dzień Dziecka odwiedzał rodzinę, szczególnie chętnie porywając na chwilę szkraby swojego kuzynostwa; tym razem nie udało mu się z nikim zgadać, a najbliższych mu Mię i Nico męczyła grypa. Leonardo został zatem dodatkowo bezdzietny, na co jego wyjątkowo rozwinięty instynkt tacierzyński solidnie narzekał. Po zasmakowaniu bardziej dziennej dawki opieki nad maluchami (w końcu był chrzestnym!) śmiało mógł stwierdzić, że podobały mu się ojcowskie zajęcia. Wylądowanie w Magicznym Domu Dziecka przypominało spełnienie marzeń - Leonardo nie ukrywał wcale swojego entuzjazmu, kiedy słuchał poleceń nauczyciela. Zaraz przydzielono mu słodkiego dzieciaka, z którym rozmowa toczyła się fenomenalnie, nawet jeśli ten nieustannie wpychał do buzi różne łakocie. Mały Tommy należał do wyjątkowo uprzejmych maluchów, bo nawet postanowił poczęstować swojego nowego opiekuna; szkoda tylko, że w jego paczce słodkości jakimś cudem znalazły się krwotoczki. Gryfon chyba nawet ucieszył się, że to on zasmakował truskawkowego cukierka, bo kiedy poczuł pierwsze krople wypływające mu z nosa, to przynajmniej mógł złapać za różdżkę w celu opanowania sytuacji. Tylko... Jak leciało to cholerne zaklęcie? - Aemorragia iturus- wyrzucił z siebie szybko, przed oczami mając kartkę z podręcznika do Magii Leczniczej. Czerwona ciecz ściekła mu już do podbródka, rękaw jasnej koszuli powoli przesiąkał. I, oczywiście, dopiero kiedy napotkał spojrzenie zaniepokojonej opiekunki, to zorientował się w swojej własnej głupocie. Machnął różdżką raz jeszcze, tym razem pamiętając o wymówieniu durnego, niehiszpańskiego "h" w "Haemorrhagia iturus". Przetarł twarz jeszcze kilkakrotnie, pozbywając się resztek krwi. - Heeej, Tommy, nic mi nie jest - zapewnił malucha, pozwalając aby ten wlazł mu na kolana, ciamkając jakąś karmelową słodkość. Oczywiście, to wcale dzieciakowi nie wystarczyło, bo kiedy zorientował się w temacie wzrostu Vin-Eurico, to zapragnął dosięgnąć nieba. Gryfon nie wahał się wcale, gdy sadzał sobie dzieciaka na ramionach, jedyne co, to pozerkując na sufit - dali radę. I tym razem Leo dostał cukierka, który nie powodował żadnych przykrych wypadków medycznych! Chłopak odwrócił się ostrożnie, słysząc znajomy głos proszący o pomoc; zaraz uniósł różdżkę, kierując ją w stronę @Bridget Hudson. Nie wyglądała wcale źle z bujną grzywą kwiatów na głowie, ale może faktycznie nie było to zbyt wygodne. Niewerbalne Enutitatum pomknęło w jej stronę, pozbywając się efektów tajemniczego uroku. - Drogie panie, kwiaty to najlepiej w bukiecie - zauważył, wyczarowując zaklęciem Orchideus niewielki bukiecik najprzeróżniejszych kwiatów. Przykucnął na chwilę obok dziewczynki, którą Bridget się zajmowała; zaoferował jej ten prezencik, po drodze jeszcze wyjmując jednego bratka, by jego z kolei podarować Puchonce... A kiedy napotkał spojrzeniem @Ezra T. Clarke, to dodatkowo zawinął stokrotkę, by z supłem ściskającym żołądek wręczyć drobiazg i jemu. Uśmiechnął się jeszcze łagodnie, by zaraz odejść trochę, zachęcany mlaskaniem znudzonego tymi uprzejmościami Tommy'ego.
4, 3 HAEMORRHAGIA ITURUS:5, 3 => 2, bo w kuferku równiutko 10 z uzdrawiania! ENUTITATUM1 => 2, bo w kuferku 30-coś tam z transmutacji! ORCHIDEUS5 => 4, bo w kuferku 20 z Zaklęć!
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Pomysł Forestera nie był taki zły... gdyby nie to, że nie za bardzo lubiła się z dziećmi. Większość była po prostu irytująca. Mimo wszystko Blaithin zdecydowała się zjawić w domu dziecka razem z innymi uczniami. Żadnej dobrej Samarytanki nie planowała zgrywać, wolała zrobić to, co do nich należało i wracać do domu. Życzliwej opiekunce, która miała dobrać jej dziecko posłała nieprzyjemne spojrzenie. Nie dlatego, że Fire zazwyczaj tak po prostu patrzyła na ludzi, ale po to, żeby wiedziała, że nie jest jakąś miłą dziewczyną, która będzie z chęcią rozbawiać podopiecznego i gdy tylko rozbije sobie kolano, poleci na łeb na szyję, żeby je opatrzyć i wycałować. Powinna dać jej jakiegoś twardziela, który nie przestraszyłby się tej fali niechęci... może mieli jakieś ślepe dziecko w tym Domu? I najlepiej głuche, żeby nie okazało się nadwrażliwe na oschły ton rudowłosej. Najbardziej to liczyła, że zabraknie dzieci do rozdawania. Ale nim zaczęło się dobieranie brzdąców do odpowiednich osób, już jakaś mała torpeda obrała swój cel na Fire. Gryfonka zupełnie się tego nie spodziewała (czy krzywiła się zbyt słabo?) i w czystym odruchu uniknięcia jakiegoś, o zgrozo, PRZYTULENIA, ze strony bachora, cofnęła się gwałtownie. Wpadła na pudełko jakichś klocków, przewróciła się i wbiła sobie jeden w czułe miejsce. No pięknie i pewnie sporo osób zwróciło na to uwagę... Wstała szybko, hamując mordercze spojrzenie w stronę dziewczynki z rudym warkoczykiem. Uspokoiła się i pozwoliła dziecku stać obok, ale długo nie udawało się go ignorować. Poczuła ciągnięcie za rękaw bluzy, po kilku sekundach znacznie bardziej natarczywe. Pomasowała palcami nasadę nosa po czym uklękła przy swojej dziewczynce. Miała zaledwie pięć lat i wyglądała całkiem pucołowato, jakby jadła za dużo podwieczorków. Fire mruczała "może pójdziesz pobawić się klockami i dasz mi spokój" albo "spójrz jaka fajna plama na podłodze, możesz to polizać", ale mała uparła się przy swoim pomyśle. Blaithin podwinęła rękaw, podając swój nadgarstek Fleur i modląc się, żeby poszło to szybko i bezboleśnie. Radosny uśmiech rozjaśnił twarzyczkę dziecka, kiedy wyjęło żółty mazak i zaczęło zdobić skórę Gryfonki jakimiś liniami. Chcąc nie chcąc, Fire przyglądała się efektom i próbowała zgadnąć co miały przedstawiać te bohomazy. Mały rudzielec wydawał się bardzo skupiony na swojej pracy. Po kilku minutach wyszczerzyła się wesoło do dziewczyny (ukazując liczne braki w uzębieniu), chyba oczekując pochwały. - Co to? - jej opiekunka ściągnęła brwi. - Żyrafa z połamanym kręgosłupem? Z dziecięcym oburzeniem Fire zostało wytłumaczone, że to miał być kolorowy kwiatek, ale za bardzo się ruszała. Westchnęła głośno i zamierzała już zakryć to wątpliwe dzieło, kiedy Fleur zaczęła gorąco prosić, żeby to zostawiła. Jak to możliwe, że minęło zaledwie kilka chwil, a Gryfonka już czuła się wykończona towarzystwem dziecka? Umrze tu. - No powiem ci, że tatuażystką to ty nie zostaniesz, gumochłonie. - stwierdziła sceptycznie i w tej samej chwili wpadł jej do głowy pewien pomysł. - Daj mi to... Wzięła czarny mazak i poleciła, żeby dziewczynka użyczyła jej ramienia. Zaangażowała się w rysowanie obwodu, później wzięła trochę czerwieni i zieleni... Po chwili na jasnej skórze Fleur widniała wielka, otoczona barwnymi płomieniami czaszka z wężem wychodzącym z jej ust. Trochę nierówna, ale dziewczynka najwyraźniej była zachwycona. Po co komuś jakieś tam kwiatki? Fire udzieliła jej wykładu na temat wyższości jej symbolu, a gdy tak mówiła, rudzielec zdążył zbliżyć się, żeby obślinić jej policzek (pocałować). Popatrzyła w osłupieniu na dziecko, wycierając się z zaangażowaniem aż zaczerwieniła sobie skórę. Na końcu języka miała słowa "Nie dziwię się, że nadal tu jesteś", ale w pewnym momencie powstrzymała się. Fleur wyglądała promiennie i chyba nie zauważała otoczki niechęci wokół starszej dziewczyny. Była takim... kwiatuszkiem. - A wiesz... wiesz, nasze imię znaczy to samo. - odezwała się w końcu z trudem. - Kwiat. Więc to, że narysowałaś to tulipanopodobne coś to nie jest aż tak głupie, ma jakiś tam sens. Chociaż do ciebie pasuje mi mak. Dziewczynka nadal miała ochotę "tatuować" Fire, więc Gryfonka zgodziła się na malowanie twarzy. Nie miała pojęcia, co powstaje na jej policzkach, ale wyczuwała, że to chyba kocie wąsy, a pyknięcie na nosie miało imitować koci nos... Kątem oka dostrzegła wtedy scenę, która sprawiła, że cała zesztywniała. @Leonardo O. Vin-Eurico wyczarowywał kwiaty dla Bridget, to dało się jeszcze przeboleć, ale dlaczego też dla Ezry? Czy go już totalnie pogięło? Zerwał z nim, więc to dobry pomysł, żeby dawać mu stokrotki. Może niech od razu padnie na kolana i zacznie błagać o kolejną szansę. Nie potrafił go przez chwilę ignorować? Fleur zauważyła zmianę w nastroju Fire, kiedy ta się odsunęła się od dziecka. - Niektórzy ludzie są strasznie głupi - powiedziała w końcu, ostre spojrzenie posyłając w kierunku przyjaciela, choć wątpiła, czy to zauważy. Najwyraźniej cały świat dalej przysłaniał mu Clarke.
Kiedy tylko usłyszała o tym niecodziennym sposobie prowadzenia zajęć przez Forestera, czuła ekscytację. Bardzo lubiła nauczyciela zajęć artystycznych własnie dlatego, że stawiał na pratykę, nowe doświadczenia i zabawę. Dopóki nie musiała siedzieć przy książce i uczyć się formułek, dopóty była nawet zadowolona. Od razu na uczcie złapała @Ben Rogers, żeby podzielić się z nim swoją ekscytacją. No bo to było super, że mogli odwiedzić magiczny dom dziecka i spędzić trochę czasu z tymi, którzy potrzebują pomocy. Annie bardzo chętnie angażowała się w przeróżne akcje, więc nieraz rozważała też wolontariat albo w schronisku, albo w szpitalu, albo właśnie w takim miejscu. Umówili się, że razem pójdą na te zajęcia, więc Nemo z chęcią dołączyła do grona uczniów, których instruował Forester. Wsunęła rękę pod ramię Bena z uśmiechem. - Ciekawe, jaki to ma związek ze sztuką, nie? Może będziemy coś z tymi dziećmi malować? Albo urządzimy im mini teatrzyk? - zgadywała i odsunęła się dopiero kiedy weszli do środka i przywitali się z opiekunkami. Okazało się, że nie mieli zbyt wiele czasu, bo już przydzielono im dzieciaków. Pomachała Rogersowi i odeszła do swojej podopiecznej. - Hej, młoda! Jestem Annie. - przedstawiła się, chcąc powitać dziewczynkę z uśmiechem. Pierwsze wrażenie było przecież piekielnie ważne i Gryfonka o tym wiedziała. Miała nadzieję, że swoim wyluzowanym podejściem przypadnie dziecku do gustu. Dziewczynka miała może siedem lat i przede wszystkim zachwycająco długie, złote włosy. Nemo od razu je skomplementowała, urwała jednak w połowie. - Wooow, ty to chyba lubisz zwierzaki, co? - zagaiła, próbując ukryć swoje obawy. Miała silne wrażenie, że zwierzęta jej nie lubią... Do tej pory paroma opiekowała się w domu i żadne nie było nigdy specjalnie zainteresowane sympatią Annie. Mimo to, usiadła po turecku obok dziewczynki, próbując odrzucić od siebie wszelkie wątpliwości. Magiczne stworzonka nie wydawały się wrogo nastawione, a przynajmniej tak wnioskowała, bo sowa jedynie spojrzała na nią z ciekawością, gdy się zbliżyła. - I co, i wszystkie są twoje? Nazwałaś je? Z tego wszystkiego zapomniała, że powinna skupiać się na dziewczynce. Ona natomiast bardzo chętnie opowiadała o swoich małych przyjaciołach. Annie sama nie zauważyła, kiedy wkręciła się w temat. Historia zdobycia dwuogonowej traszki podobała jej się najbardziej - kto by pomyslał, że młoda była na tyle odważna, żeby przeskakiwać przez płot? Nemo mogła nawet pogłaskać uroczego puszka pigmejskiego i już śmiało mogła stwierdzić, że trafiło jej się bardzo sympatyczne towarzystwo. - A wiesz, że jak będzie większa to zacznie ci nosić listy? Nooo, bo na bank trafisz do Hogwartu i profesor Swann uzna cię za objawienie, zobaczysz. - obiecała, ale nie do końca w to wierzyła. Po roku zajęć z nauczycielem ONMS wiedziała już, że jest specyficzny i nie doceni umiejętności dziewczynki tak, jak powinien. Annie w pewnym momencie pacnęła się ręką w czoło. - Przepraszam, wiem już, że to jest John, Minnie i Adelaide, ale nadal nie zapytałam jak ty masz na imię. - uśmiechnęła się, ale w następnej chwili zupełnie zamarła. Ginny? Nim zdążyła w jakikolwiek sposób to powstrzymać, łzy zaczęły wzbierać w piwnych oczach Gryfonki. Poczuła silny ból w sercu, jakby ktoś ją właśnie bezpardonowo kopnął. Chciała coś powiedzieć, uspokoić dziewczynkę, powiedzieć, że jest okay, ale gardło miała silnie zaciśnięte i mogła jedynie pociągnąć nosem. Wstała, wiedząc, że wszyscy widzą te łzy, że wszyscy słyszą ciche łkanie, którego nie dało się ukryć... nie tutaj. Potrzebowała drogi do łazienki, na zewnątrz, gdziekolwiek.
Niesamowicie cieszyło go to, że Annie od razu pomyślała o nim, gdy dowiedziała się o zajęciach w Domu Dziecka, bo co jak co, ale Ben był towarzyską osobą i zawsze wolał iść na zajęcia z kimś, kogo dobrze znał, niż sam lub z kimś obcym. Co prawda kontakty międzyludzkie nigdy nie sprawiały mu problemów, ale… Nie lubił nie mieć z kimś tematów do rozmów, a z Annie czy z inną dobrą koleżanką lub przyjaciółką mógł gadać tak naprawdę o czymkolwiek! Nawet mógł okazać swoją miłość do transmutacji bez obaw, że ktoś pomyśli o nim „Merlinie, ale okropny kujon”. Grunt to było właśnie mieć masę tematów, na które można było gadać i gadać, i gadać, i gadać. Poszedł więc z Annie, tak samo, jak ona czując przeogromną ekscytację na myśl o wycieczce do Domu Dziecka w Dolinie Godryka. Profesor Forester wpadł na naprawdę cudowny pomysł, żeby odwiedzić te biedne i samotne dzieciaki, które naturalnie też potrzebowały towarzystwa, bo każdy cywilizowany człowiek go potrzebował. — W sumie stawiałbym na wspólne rysowanie. Albo może kolorowanie? Jak byłem młodszy kochałem kolorowanki, może będziemy robić coś w tym kierunku? Byłoby super! — powiedział uradowany i nawet przez chwilę miał ochotę klasnąć z radości w dłonie, ale właśnie wtedy, gdy chciał to zrobić, musieli pójść w swoje strony, bo zostały im przydzielone dzieciaki, a ten, którym miał się zajmować, podbiegł do niego jeszcze zanim usłyszał, gdzie ma iść. Mały chłopczyk mający na oko pięć lat był tak pocieszny i szeroko uśmiechnięty, że Ben czuł, jak i jemu się to udziela. — Jak masz na imię, mały? Fajne masz mazaki. Chcesz mnie pomalować? — zapytał, kucając przy chłopcu. Dowiedział się, że mały blondyn nazywa się Theo, faktycznie miał pięć lat (choć ciągle poprawiał go, że rocznikowo ma już sześć!) i że mazaki dostał od jednej z opiekunek, bo nikogo innego nie ma. Benowi naprawdę było przykro, że dzieciaki tak cenne, jak mały Theo były tak samotne i cieszyły się z wizyty każdego. Przez myśl mu nawet przeszło, że w przyszłości z wielką chęcią by takiego malucha zaadoptował. Nawet będąc samotnym aurorem z piątką psów lub kotów. Chłopiec był naprawdę ożywiony wizją pomalowania Rogersa, na co szatyn z wielką chęcią przystał, bo co się mogło stać? Przecież to tylko mazaki, a jeden czy dwa kolorowe tatuaże jeszcze nikomu w życiu nie zaszkodziły. Najpierw dał chłopcu dłoń, na której maluch zaczął rysować Nieśmiałka, a gdy skończył ten piękny rysunek, dał mu drugą dłoń, na której po chwili widniał już buchorożec. Zaskakująca wiedzę miał ten maluch z anatomii magicznych zwierząt, to musiał Ben przyznać, gdy patrzył na te obrazki. — Może pomalujesz mi jeszcze paznokcie, co ty na to, Theo? To chyba dobry pomysł, prawda? — zapytał ponownie, a słysząc perlisty i wesoły śmiech dzieciaka już wiedział, że owszem, to był świetny pomysł także zdaniem małego. Theo, dzierżąc w dłoni niebieski flamaster, zaczął malować tymczasowemu opiekunowi paznokcie, a Ben nie mógł przestać się uśmiechać, widząc to. Chłopiec był tak radosny, tak… zadowolony, że mógł zrobić starszemu koledze aż dwa tatuaże i teraz jeszcze mógł mu malować paznokcie, że gdy już skończył swoją świetną i niezwykle zajmująca robotę, dał mu soczystego buziaka w policzek, na co Ben przecież nie mógł się nie uśmiechnąć jeszcze szerzej, po prostu nie mógł. Rogers nawet nie zdawał sobie do końca sprawy, że tak łatwo udało mu się zarobić 5 punktów. Posmutniał jednak, widząc, jak @Annie Nemo, która ze swoim podopiecznym była kilka metrów dalej, wstaje i zmierza do wyjścia. Od razu przeprosił Theo, mówiąc, że za chwilkę wróci i poszedł w jej stronę. Nie wiedział, co się stało, że zareagowała w taki, a nie inny sposób. Nie wiedział, co wywołało u niej łzy i taką… No coś na kształt paniki, ale chciał jej jakoś pomóc. Nie wiedział, czy to dlatego, że była mu tak bliska, czy może dlatego, że zawsze chciał pomagać innym i zbawiać świat. — Co się stało? Zaprowadzić cię do łazienki? — Na pierwsze pytanie nawet nie oczekiwał odpowiedzi. Delikatnie wziął ją pod rękę i gdy już wyszli z pomieszczenia, delikatnie ją przytulił, chcąc, żeby poczuła się bezpiecznie. Wciąż nie wiedział, co się stało, ale nie chciał, żeby płakała. Po ludzku, zwyczajnie nie chciał, aby bliska mu osoba odczuwała jakikolwiek smutek, który potencjalnie mógł wyniszczać ją od środka. — Wrócimy tam tylko jeśli poczujesz się na siłach, w porządku? — zapytał szeptem, patrząc jej prosto w oczy. Lekko się uśmiechnął, aby dodać jej otuchy.
W zasadzie to nie miałam pojęcia, co tutaj robię. Zabawa z bachorami w domu dziecka? Wątpiłam, żeby umiałam z nimi rozmawiać, a co dopiero w jakikolwiek sposób je zabawiać. Pod tym względem chyba byłam podobna do siostry, dobrymi matkami to my raczej nie będziemy. Nie miałam pojęcia czy uda mi się wczuć w tę rolę i chociaż udawać, że te małe stworzenia mnie nie denerwują. Na miejscu stanęła niedaleko @Cherry A. R. Eastwood i przywitała się z dziewczyną. O dziwo moje dziecko było dosyć spokojne i rozmawiało się z nim całkiem swobodnie, nie sprawiało większych problemów i chyba będą z niego ludzie. - Jak masz w sumie na imię? - dopytałam, bo kompletnie zapomniałam zrobić tego na początku. Okazuje się, że chłopiec nazywał się Alex. To miejsce to zdecydowanie nie była moja bajka. Mimo wszystko starałam się w miarę możliwości współpracować z maluchem, bez większych spięć. Widziałam, że nie u wszystkich było tak kolorowo, więc nic, tylko się cieszyć. Rozejrzała się po pomieszczeniu, sprawdzając jak radzą sobie inni. Wiśnia szło znakomicie, co trochę mnie zaskoczyło. Jej dziecko całe obsadzone było w różnych słodkich stworzonkach, a Cherry najwidoczniej poradziła sobie z nimi bez problemu i zdobyła ich zainteresowanie. Z tego co kojarzyłam, nie miała za bardzo ręki do zwierząt, to musiał być jakiś dobry dzień. Jej dziecko również to doceniło, bo zaczęło zasypywać ją różnymi ciekawostkami. Nie byłam tylko pewna, czy puchonce aż tak się chce tego słuchać. Spojrzała ma na nią rozbawiona. - No, no. Masz rękę do dzieci - stwierdziłam. Kawałek dalej stała moja siostra, która... chwila, malowała na dziecku jakąś obrzydliwą czaszkę? Co jest nie tak z tą laską. Czasami zastanawiałam się, jakim cudem łączą nas jakiekolwiek więzy krwi. Posłałam jej pogardliwe spojrzenie, unosząc brew i zerknęłam w tym kierunku, w którym ona po chwili również patrzyła. Vin-Eurico dawał Ezrze kwiatka? Trochę to dziwne w takiej sytuacji... Zerknęłam na @Ezra T. Clarke i posłałam mu bezgłośne cześć. Rozproszona tym wszystkim nawet nie zauważyłam, jak jakiś dzieciak zaczął płakać i oskarżająca wskazywać na mnie ręką. Okazało się, że zarzucił mi kradzież jakiejś idiotycznej zabawki! To chyba ma być nieśmieszny żart. Forester jednak nie słuchał nawet moich zaprzeczeń i odjął mi punkty. Rzeczywiście aniołki z tych dzieci...
Nie była przekonana co do zajęć w Domu Dziecka. Cherry miała tylko jednego młodszego brata, nie miała też zbyt wielkiego doświadczenia w opiekowaniu się nim - zwykle to ona była tą małą, biedną, potrzebującą wsparcia kogoś starszego. Obawiała się zatem po prostu, że zostanie postawiona przed zadaniem, któremu nie podoła; rzecz w tym, że obiecała sobie wziąć się w garść. Zresztą, ufała profesorowi Foresterowi i właśnie dlatego w ogóle wybrała się na tę jakże specyficzną lekcję. Nóżki jej zmiękły już na sam widok bandy dzieciaków, z którymi mieli się zapoznać. Co gorsze, do Wiśni podeszła zaraz jakaś mała dziewczynka, którą oblazły zwierzęta. Puszka w kieszonce to by Puchonka całkiem przeżyła - sama posiadała jednego, który burzył opinię siódmoklasistki o negatywnie nastawionych jej względem stworzeniach. Gorzej, że tutaj napatoczyła jej się jeszcze ciekawska traszka dwuogonowa i jakaś maleńka sówka. - Normalnie masz mały rezerwat! Brakuje ci smoka - palnęła bez zastanowienia, przykucając obok dziewczynki. Przedstawiła się jako Paris, London, Brooklyn albo Dakota - ciężko było stwierdzić, które z tych imion należały do kogo, biorąc pod uwagę zwierzyniec małej Paris/London/Brooklyn/Dakoty. Co ciekawe, zwierzaki wydawały się całkiem sympatyczne - traszka dała się pogłaskać, sówka przyjemnym pohukiwaniem domagała się pieszczot, a puszek po prostu się w to wszystko nie wtrącał. Eastwoodówna odetchnęła z ulgą, przysiadając sobie obok swojej podopiecznej i słuchając jej ciekawostek o najprzeróżniejszych żyjątkach. No proszę, od takiego malucha nauczy się pewnie więcej, niż od przerażającego Swanna! - Najwyraźniej... - Przytaknęła jeszcze @Heaven O. O. Dear, uśmiechając się z odrobiną speszenia. Nie zauważyła wcześniej Ślizgonki i teraz szybko zrobiło jej się głupio - zaraz na nowo zajęła ją jednak Paris/Chiny/Afryka/Islandia, czy jak tam mała się nazywała. Dopiero dalsze zamieszanie sprawiło, że Wiśnia podniosła wzrok znad kolorowanek. - Wszystko w porządku? - Dopytała z troską, spoglądając na Heaven. Przecież nic by nie ukradła, prawda?
5, 5, 1
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Postanowiła wziąć udział w lekcji Forestera, a okazało się, że idą na wycieczkę. No, ciekawie. W sumie wycieczka brzmi fajnie, więc może nie będzie tak źle? Jednak mina nieco jej zrzedła, kiedy pojawili się przed Domem Dziecka. To nie tak, że miała coś przeciwko. Do dzieci miała raczej neutralny stosunek, nie miała nigdy młodszego rodzeństwa, jedynie Lily z Hufflepuffu traktowała jak ukochaną młodszą siostrę, ale to była inna sytuacja. W tym wypadku była niepewna czy zdoła zachować się tak, aby nie urazić żadnej z osób tutaj przebywających. Domy Dziecka to trudny temat i na pewno dzieciom, które tu trafiły nie jest łatwo. Współczuła im. Kiedy znaleźli się w środku profesor wytłumaczył im pierwszą część ich wizyty. "Przydzielą wam dzieci" brzmiało jakby ktoś wydzielał im po jakimś przedmiocie, racze niefortunne stwierdzenie. Miała też nieco wątpliwości przed pracą z parze z jakimś dzieckiem. Jak trafi się sarszy to jeszcze, ale jak jakiś mały berbeć? Z takimi chyba słabo umiała się dogadywać. Spojrzała niepewnie na @Heaven O. O. Dear i @Cherry A. R. Eastwood. Cherry radziła sobie świetnie, ale jeśli chodzi o Heaven to mały gówniak oskarżył ją o jakąś kradzież. No bezczelny! Czekała na "przydział" swojego dziecka. W końcu podeszłą do niej mała dziewczynka, w wieku chyba około siedmiu lat. Daisy spojrzała na nią niepewnie. Cóż, ani to duże, ani bardzo małe. Nie wiedziała dokładnie jak się do niej zwracać. Stwierdziła, że zacznie od najprostszego. - Cześć - przywitała się, kucając i podając rękę dziewczynce. Ta uścisnęła wyciągniętą dłoń, ale szybko zabrała, bo z jej rękawa zaczęła wychodzić traszka. Gryfonka nie spodziewała się tego. W kieszeni dziewczynki widziała puszka, a na jej ramieniu siedziała malutka sowa, ale traszka wychodząca z rękawa nieco ją wystraszyła. No, nieźle! Stara baba, a przestraszyła się czegoś takiego! Traszka chyba od razu to wyczuła, bo schowała się z powrotem. Daisy przeniosła wzrok na dziewczynkę. - Jak masz na imię? - zapytała z uśmiechem. - Mary - odpowiedziała dziewczynka. Daisy przeniosła wzrok na sowę i puszka. - A twoje zwierzaki? - zadała kolejne pytanie, a Mary odpowiedziała krótko. Zwierzaki dał się pogłaskać, choć były raczej nieufne. Daisy wyprostowała się i rozejrzała niepewnie wokół. Dziewczynka była małomówna, a i Daisy nie wiedziała, co ma jeszcze zrobić, kiedy Mary nie garnęła się do rozmowy. Gryfonka z natury nie lubiła się narzucać, tak więc stała na razie, czekając na dalszy rozwój wypadków.
Areum bardzo spodobała się idea odwiedzenia sierot zamieszkujących Dolinę Godryka. W swoim życiu nie miała zbyt wielu okazji, by poświęcać swój czas dzieciakom - fakt, miała młodszego brata, jednak dziewczyna prawie nie odczuwała tej różnicy wieku, jaka między nimi była. No i nigdy nie musiała opiekować się Changseopem, kiedy rodzice gdzieś wychodzili, a rodzeństwo Reynoldsów zostawało w domu, władzę sprawowała najstarsza z trójki - Byeol. W przeciwieństwie do burzliwych relacji z bratem, relacje Areum z siostrą były naprawdę dobre, często dziewczyny rozumiały się bez słów. Nie wiedziała za bardzo, jak powinna zabrać się do rozmowy z maluchami, które odwiedziła wraz z innymi uczniami Hogwartu. Początkowo stała trochę z boku zbierając myśli, wszak nie chciała powiedzieć czegoś, co mogłoby być nietaktowne. Skupianie się na swoich myślach jednak jej się nie udało - w pewnej chwili poczuła, jak ktoś ostrożnie ciągnie prawy rękaw jej bluzy. Odwracając głowę, spojrzała w dół - tuż obok niej stał chłopiec z uśmiechem wymalowanym na buzi. Odwzajemniła uśmiech, przykucając obok dzieciaka. - Cześć - przywitała się pogodnie, lekko mierzwiąc dłonią jego orzechowe włosy. Chłopiec także się z nią przywitał, przy okazji przedstawiając się imieniem Noah. Poinformował ją także, że ma sześć lat. - Miło cię poznać, Noah. Ja nazywam się Areum i mam osiemnaście lat. Słysząc wzmiankę o jej wieku, maluch szerzej otworzył oczy. No tak, jestem już stara. Już miała zacząć jakiś temat, kiedy chłopiec zapytał, czy może zapleść jej warkocze. Szczerze, nie lubiła tego. Wolała gdy jej włosy były rozpuszczone, ewentualnie związane w jakiś niedbały kok z tyłu głowy lub dwa, takie, jakie miała Pucca, postać w jednej z koreańskich mugolskich kreskówek. Mimo to zgodziła się, nie miała serca odmówić Noah, który patrzył na nią błagalnie swoimi wielkimi, zielonymi oczami. Rozsiadła się na podłodze i przeczesała włosy palcami, by upewnić się, że nie są splątane. Chciała tym uniknąć ewentualnego ciągnięcia, jednak na marne - Noah nie wykazywał się delikatnością, jednak odnosiła wrażenie, że chłopiec jest bardzo skupiony na swym zajęciu. Mimo to zagadywał Puchonkę równie wytrwale i w pewnym momencie zapytał, dlaczego uczy się w Hogwarcie. - Dlaczego? - spytała, w pierwszej chwili nie za bardzo wiedząc, o co chodzi maluchowi. Wtedy Noah bystro zauważył, że Areum różni się urodą od innych uczniów. - Ah, więc to masz na myśli - odparła, nieznacznie rozbawiona. - Jestem w połowie Koreanką i... - urwała czując, że na jej głowie ma miejsce coś, co bynajmniej nie jest pleceniem warkocza. Uniosła ręce, by ostrożnie dotknąć swojej głowy, na której zamiast włosów poczuła... Kwiaty?! Początkowo ją to przeraziło, jednak wzięła kilka głębokich wdechów. Wtedy to napotkała wzrok Noah, który stał przed nią i zdawał się być zasmucony faktem przerobienia włosów Areum w kwiaty. - Hej, nie smuć się, skarbie - zaczęła słodko, próbując jakoś pocieszyć malucha. - Szczerze powiedziawszy, jeszcze nigdy nie miałam bukietu kwiatów na głowie zamiast warkoczy, to bardzo niezwykłe uczucie - zapewniła z uśmiechem. - I wiesz, Noah, to bardzo dobrze, że tworzysz tak piękne rzeczy. Kiedy byłam w twoim wieku potrafiłam sprawić, że wszystko, co było zrobione z jakiegoś rodzaju szkła rozpadało się w drobny mak, zawsze było mnóstwo sprzątania - westchnęła, co prawda rozbijanie różnych przedmiotów za pomocą siły umysłu było spowodowane zazdrością o rodzeństwo, jednak nie chciała o tym wspominać. Zamiast tego, przytuliła do siebie chłopca, którego humor już trochę się poprawił. - Dzięki tobie poczułam się wyjątkowo, wiesz? - uśmiechając się, spojrzała mu w oczy. Twarz Noah się rozpogodziła, lecz napomknął, że przecież to jej włosy, a on je zniszczył. Niby tak, jednak z drugiej strony posiadanie łąki na głowie było całkiem przyjemne. Dodała też, że nie ma rzeczy, której magia nie byłaby w stanie naprawić, nie wspomniała jednak o tym, że zapomniała zaklęcia, które pomogłoby jej odczarować włosy. - Przepraszam... - trochę niepewnie zwróciła się do innych uczniów Hogwartu. - Czy mógłby ktoś pomóc mi odczarować włosy?
Musiała przyznać, że zaskoczył ją pomysł na kolejne zajęcia związane z działalnością artystyczną. Piękna inicjatywa, którą z pewnością profesor kupił sobie wielu fanów, sprawiła, że rudej nie mogło zabraknąć. Zresztą, starała się nie omijać żadnych zajęć i nie robić sobie zaległości, chociaż przy jej grafiku nie było to wcale proste. Chociaż była pełna obaw związanych z pracą w domu dziecka, ponieważ sama była jedynaczką i nie miała najlepszego do nich podejścia, pojawiła się w umówionym miejscu, gotowa do działania. Teoretycznie zawsze spędzała czas z rodziną Dearów, potrafiła się odnaleźć i dogadać, tylko czy teraz gdy jest starsza i ma paskudny charakter, dalej będzie jej szło tak łatwo? Jak to mówią, wszystkiego w życiu trzeba próbować. Gdy weszli do środka, omiotła zaciekawionym spojrzeniem wnętrze, a następnie mieszkańców sierocińca. Zrobiło się jej jakoś ciężej, gdy dostrzegła wszystkie te smutne i czekające na lepszą przyszłość buźki. Lepiej, że była sama i poza kiwnięciem głową do znajomych w geście przywitania, nie angażowała się w żadne rozmowy. Wysłuchała tego, co profesor i zarządzająca tym miejscem kobieta, mają do powiedzenia, po czym westchnęła głośniej, zdana sama na siebie. Głupio się czuła z tym, że miała wybrać sobie dziecko, z którym będzie się integrowała.. Poprawiła kitkę, zaciskając gumkę na włosach i oparła dłonie na biodrach, nie bardzo wiedząc jak właściwie się do tego zabrać. Czy to nie było trochę przedmiotowe ich traktowanie? Nie potrafiła tak. Kucnęła gdzieś z boku, nie chcąc nikomu przeszkadzać i wpatrywała się w dzieciaki swoimi brązowymi oczyma. Praktycznie każde znalazło już towarzystwo poza jednym, przesłodkim blond chłopcem, siedzącym na krześle. Wpatrywali się tak chwilę w siebie, po czym dziewczyna zgrabnie wstała i ruszyła w jego kierunku. Znów kucnęła, tym razem przed nim — tak, aby czuł się swobodniej podczas rozmowy. Wyciągnęła do niego rękę z uśmiechem, pozwalając sobie rozpocząć konwersację. — Cześć! Jestem Nessa, a Ty? Jak masz na imię? I dlaczego siedzisz tu sam?—zaczęła, starając się brzmieć spokojnie i optymistycznie, co by chłopca nie wystraszyć. Ten obdarzył ją spojrzeniem mętnych, zielonych oczu, pociągnął nosem i uścisnął jej dłoń, siląc się na uśmiech. Policzki miał zarumienione, a ślepia błyszczały mu niczym dwa diamenciki. — Jestem Borys.—odparł cicho, wzruszając ramionami na dalsze jej pytania i ostatecznie nie udzielając odpowiedzi. Gdy skończył ściskać jej dłoń, dotknęła jej wierzchem czoła chłopca, a następnie poszła do opiekunek, chcąc z nimi chwilę porozmawiać. Te stwierdziły, że dziecko jest przeziębione i markotne, ale za nic nie chciało odpuścić udziału w dzisiejszych zajęciach. Porozmawiały chwilę, a następnie Nessa wróciła do Borysa, dając mu cukierka z kieszeni spodni. Zjadł z apetytem, porozmawiali troszkę i nawet się zaśmiał, chociaż skończyło się to ogromnym kichnięciem i posmarkaną koszulką. Ślizgonka niezbyt się jednak tym przejęła, łapiąc za chusteczki i wycierając mu nos, a następnie swoje ubranie — na szczęście nie było śladu. Była zaskoczona, jak łatwo dogaduje się z takim brzdącem i jak on chętnie opowiada o swoich zainteresowaniach czy pasjach. Czyżby miała instynkt macierzyński w wieku dziewiętnastu lat?! Zaśmiała się pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową i wracając do spędzania czasu z przeziębionym Borysem, który po cukierkach odzyskał trochę kolorku na twarzy. Nie chciała jednak dawać mu zbyt dużo słodyczy, żeby potem nie było problemu z jedzeniem obiadu. Chłopiec złapał ją za rękę i pociągnął w stronę okna, gdzie zaczął pokazywać rzeczy na zewnątrz i gestykulując, opowiadać jak to on kiedyś będzie miał samochód.
Nie chciała się tak bezceremonialne rozpłakać. Ogólnie nie uważała łez za słabość, ale wiedziała, że wygląda paskudnie ze spuchniętymi, zaczerwienionymi oczami i cieknącym nosem. Wolałaby, że nie widziała tego połowa ludzi z którymi mówiła sobie "cześć" na korytarzu. Bo pewnie później wszyscy patrzyliby na nią z troską, jakby stało się coś wielkiego. Albo uznaliby ją za przewrażliwioną. Nie chciała, żeby ktoś obchodził się z nią ostrożnie przez świadomość, że mogą jej czasem puścić nerwy! Lubiła być traktowana, jak ktoś zwykły. Nawet jeśli była popsuta. Myśl o Ginny wbiła się uparcie w umysł Gryfonki, wiercąc boleśnie i doprowadzając do tego, że miała ochotę zwinąć się w kłębek. Czy kiedykolwiek pozbędzie się wspomnień? Przecież czarodzieje mieli na to sposoby... Ale Nemo nie chciała ich usuwać. Wolała pamiętać i cierpieć, bo w pokrętny sposób uważała to za swoje zobowiązanie wobec przyjaciółki. Zasługiwała na to, żeby ktoś za nią tęsknił. Dom dziecka nie był jednak odpowiednim miejscem na okazywanie takich emocji. Na pewno wystraszyła małą Ginny swoim wybuchem, ba, sama się wystraszyła. Myślała, że towarzystwo Bena niczego nie poprawi, ale od razu zrobiło jej się lepiej. Pokiwała tylko głową na pytanie, czy ją wyprowadzić. Potrzebowała chwili spokoju. Bliskość Krukona odganiała od Włoszki nie tylko ciężkie, gorzkie myśli, ale także zimno, które nagle ją ogarnęło. Annie pociągnęła silnie nosem, nie chcąc moczyć Rogersowi koszulki. Chciała przekazać mu, że nie ma się czym martwić, ale nie mogła wydusić ani słowa. Dlatego ponownie skinęła głową. Jak miała mu wytłumaczyć, że nie jest tym, kim myśli, że jest? Że nawet nie zna jej prawdziwego imienia...? Tak bardzo nie chciała kłamać. Nie mogła patrzeć w jego brązowe tęczówki z myślą, że w ogóle nie zasługuje na taką sympatię. - Przepraszam, trochę mnie poniosło. - wytłumaczyła niewyraźnie, uciekając wzrokiem w dół, ale wymuszając na sobie uniesienie kącika ust. Przecież to nie było nic wielkiego. Zwykłe imię, miliony dziewczyn takie nosiło. Przytuliła lekko chłopaka i odsunęła się w końcu, żeby ogarnąć się i przemyć twarz. Po kilku minutach wróciła, znacznie mniej roztrzęsiona. - Masz pomalowane paznokcie, Ben - bardziej stwierdziła niż zapytała, bo od razu sobie to przemyślała i uznała, że odwrócenie uwagi będzie najlepszym wyjściem. Złapała delikatnie za rękę Krukona, żeby zobaczyć jaki kolor wybrało jego dziecko. Uznała to za wyjątkowo urocze, że dał się tak wymazać. Nie miała pojęcia co to za magiczne stworzenia na jego dłoniach, ale wydawały się całkiem fajne. Przy okazji dostrzegła także drobną bliznę na nadgarstku Rogersa i pewnie w normalnych okolicznościach zapytałaby skąd ją ma, ale teraz wolała sobie odpuścić. Popatrzyła w oczy przyjaciela, żeby spytać go niewerbalnie czy mogą już wrócić do reszty. Ludzie różnie reagowali na załamania nerwowe; większość wolała zaszyć się w samotności, ale Annie miała odwrotnie. Potrzebowała towarzystwa, potrzebowała ludzi, ich głosów, uczuć i świadomości, że od nich aż tak mocno nie odstaje. Kiedy weszli do pomieszczenia, usłyszała pytanie dziewczyny z kwiatami na głowie (@Areum Reynolds) i chętnie pomogłaby, ale również nie znała tego zaklęcia. Może Ben potrafiłby ją odczarować?
Emily naprawdę uważała, że to świetna inicjatywa. Od razu zapałała większą sympatią do Forestera, pomysł był ciekawy i bardzo przydatny, mogli zrobić coś pożytecznego w ramach tych zajęć. Ona lekcje artystyczne lubiła tak po prostu, ale do tych była jeszcze bardziej optymistycznie nastawiona. Może jedynie obawiała się tego, że kompletnie nie ma ręki do dzieci. Nie widziała się za bardzo w roli opiekunki i kiedy tylko ktoś zostawiał ją samą z jakimś maluchem ogarniała ją panika i kompletnie nie wiedziała jak się zachować, żeby tego dziecka jakoś... nie zepsuć. Na miejscu od razu zaabsorbowała się dziećmi, które ich otoczyły. Do niej podeszła dziewczynka, którą uznała za całkiem uroczą i od razu zaczęła ją zagadywać, pytać o imię, o to czy lubi rysować. Okazało się, że ma na imię Clary. Buzia jej się praktycznie nie zamykała i pochłaniała cała energię jaką Emily miała w sobie. Była naprawdę ruchliwym dzieckiem, biegała w kółko i trzeba było ciągle mieć na nią oko. Próbowała zająć się z nią jakimiś pracami plastycznymi, ale to ewidentnie było zbyt spokojne zajęcie dla dziewczynki. Nie pozwalało jej wyładować ogromnych pokładów energii. Powoli już się poddawała i rozglądała za jakąś potencjalną pomocą. Naprawdę na moment oderwała wzrok od ruchliwego stworzenia. Zerknęła jak radzi sobie reszta, przywitała się uśmiechem z @Ezra T. Clarke, a później zerknęła w stronę @Annie Nemo i @Ben Rogers. Dziecko tak ją zaabsorbowało, że nie miała czasu przywitać się z nimi wcześniej. Zauważyła minę dziewczyny i to jak razem wychodzą. Już chciała tam podejść i pogadać z przyjaciółką, ale nagle zobaczyła jak jej dziecko porywa do swoich małych rączek proszek natychmiastowej ciemności! Chciała powstrzymać go jak najprędzej, niestety zamiast tego oberwała nim prosto w oczy. Zaczęły ją łzawić i piec. - Clary! Nie wolno tak - westchnęła, chociaż nie zamierzała pouczać dziecka. Nie próbowała nawet udawać, że się na tym zna i ma jakiekolwiek podejście do tych małych ludzi. Akurat Annie i Ben weszli znowu do środka, spojrzała na przyjaciółkę. - Wszystko okej? - zapytała czujnie, bo niestety tak to nie wyglądało.
Kostki - w sumie 11.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie trzeba było go zachęcać do udziału w lekcjach Forestera - serio, jakichkolwiek. Ezra uważał swój rozwój w każdej dziedzinie artystycznej za priorytetowy. Tym razem jednak nie to przeważyło na jego decyzji, lecz miejsce, w którym lekcja miała się odbywać. Dom Dziecka był strasznie smutnym miejscem, nawet jeśli opiekunki robiły wszystko, aby temu zaradzić. Ezra czuł litość do tych wszystkich porzucanych dzieciaków, które nie mogły liczyć na własnych rodziców; być może wiązało się to ze świadomością, że gdyby ktoś w odpowiednim momencie zainteresował się jego własną rodziną, Ezra i Felicity również mogliby się znaleźć w takiej sytuacji? Uważał więc, że na te zajęcia warto było znaleźć czas. Gromada dzieci, nad którymi pieczę sprawowało zaledwie kilka opiekunek - Merlinie, one musiały mieć jakiś wyższy dar, skoro potrafiły utrzymać wszystkie maluchy w ryzach - wyglądała na pierwszy rzut oka stresująco. Clarke jednak wierzył, że sobie z dzieckiem poradzi. Ludzie przecież naturalnie do niego lgnęli. Dziewczynce, którą przyprowadziła do niego jedna z opiekunek, posłał wesoły uśmiech. Roztrzepane, brązowe włosy co chwilę wpadały jej do ust, ale dziewczynka zdawała się zupełnie nie zwracać na to uwagi. Przedstawiła się jako Hunter i Ezra natychmiast pomyślał, że było to bardzo harde imię. Ale pasowało do niej. Pomimo, że Clarke dogadywał się z dziewczynką idealnie, dostrzegał w jej oczach interesujący błysk, którego jeszcze nie rozumiał. Jego wzrok na moment uciekł do @Bridget Hudson, która w tym momencie została obdarowana kwiecistą czupryną. Z jego ust uciekł krótki śmiech; Puchonka wyglądała doprawdy uroczo. - Kiedy postanowiłaś zostać rusałką? - Niewinne zwilżenie warg i uśmiech czający się w kąciku ust był tylko dla niej widoczną wskazówką, że nawet w tym dziwacznym ozdobniku było jej do twarzy. Chciał już wyjąć różdżkę, aby pomóc Puchonce, ale ktoś go uprzedził. Uniósł lekko brwi zdziwiony, nie rozumiejąc, po co Leonardo się wtrącał. Podobne nieszczęście spotkało jednak @Areum Reynolds i także Ezra mógł się wykazać. Prosty zaklęciem pozbył się kwiatów z głowy nieznajomej Puchonki i puścił do niej porozumiewawcze oczko. Zaraz jednak wrócił wzrokiem do Leo, który stanął przed nim. Tym większe niezrozumienie pojawiło się na jego twarzy, kiedy Vin-Eurico podarował mu stokrotkę. Jemu. Stokrotkę. - Dziękuję - mruknął, nie odpowiedział jednak chłopakowi uśmiechem. Nie do końca wiedział, co z kwiatkiem zrobić - nie wypadało go wyrzucić, nie miał go również za bardzo jak trzymać. Pochylił się zatem nad Hunter, by wpleść polny kwiatek w jej roztrzepaną czuprynę. - Tobie bardziej pasuje - stwierdził i miał wrażenie, że spodobało się to dziewczynce. Na tyle, że postanowiła zrewanżować się drobnym prezentem; Ezra wyrósł już z takich zabawek, nie mniej, gest był bardzo miły. Mówił, że Hunter miała dziwny błysk w oczach? Powinien był ją przejrzeć. Kiedy tylko inne dziecko zaczęło płakać z oskarżeniem na ustach, Ezra wiedział, co i kogo dziewczynka mu przypominała. Spróbował się wytłumaczyć profesorowi, ale ten wcale go nie słuchał. Zresztą, było to tylko kilka punktów, nie przejmował się zanadto. - Jaka cwaniara. Jakbym zobaczył siebie z dzieciństwa - zdumiał się na głos, najpewniej w kierunku Bridget, która stała najbliżej. Zaraz jednak nachylił się nad Hunter i pogroził jej pseudogroźnie palcem. - Nie rób tak więcej, bo inaczej sobie porozmawiamy. W jego tonie dało się jednak odczytać uśmiech.
Moje obycie z dziećmi to kwestia, do której należałoby podchodzić z dużą ostrożnością - wychowywałem się jako jedynak i oczko w głowie rywalizujących ze sobą rodziców, a młodsze dzieciaki w Hogwarcie nigdy do mnie nie lgnęły. (Rówieśnicy zresztą też nie.) Nie jestem zatem przekonany, czy wsadzanie mnie pomiędzy grupkę głośnych i ekspresyjnych małych ludzi to dobra opcja, biorąc pod uwagę, że sam należę do kategorii ludzi spokojnych, jeżeli nie znajduję się w pobudzającym otoczeniu. Trudno jednak zachować sceptycyzm wobec tak szczytnego pomysłu i ostatecznie postanawiam stawić czoła temu wyzwaniu. Żadne wyzwania w końcu nie są mi straszne! Kiedy przekraczamy próg, spodziewam się krzyków i harmidru, jednak zamiast tego moje uszy zostają zalane miękkim szmerem przyciszonych rozmów. Najwyraźniej dzieciaki są tak samo niepewne nas, jak my (ja) ich. Trafia mi się brzdąc, którego aura z miejsca nie przypada mi do gustu. Jest brunatna, promieniuje znużeniem i ostrą nieprzystępnością. Mimo to staram się do niego podejść pozytywnie; uśmiecham się do chłopca - opiekunki stwierdziły, że nazywa się Teddy, ale ja uważam, że nie jest to zbyt odpowiednie imię - lecz on jedynie patrzy na mnie z jeszcze bardziej niechętną miną. Zaczynam więc opowiadać mu różne historyjki; mam wrażenie, że ludzi niezależnie od wieku cieszy słuchanie o cudzych porażkach. Nie spodziewam się jednak, że Teddy rzuci się na mnie z piąstkami. Z konsternacją pozwalam pielęgniarkom zająć się dzieckiem i go uspokoić. Kiedy chłopiec ponownie siada ze mną, nie podejmuję więcej prób kontaktu, siedzimy więc obaj w milczeniu, a ja rozglądam się po innych parach, które zdecydowanie lepiej się dogadują. Zapowiada się interesująca współpraca...
2
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Sporo osób mogłoby się - tragicznie niesłusznie - zdziwić, słysząc o zainteresowaniu Mefisto wycieczką do Magicznego Domu Dziecka w Dolinie Godryka. Ślizgon nie dociekał wcale co będą tam robić; sprzątać kible, gotować, niańczyć dzieci, malować ściany. Wbrew wszelkim pozorom lubił pomagać, często angażując się w pomoc charytatywną. Zwykle mugolską, ale... ale z całą swoją niechęcią do czarodziejskiej społeczności, nie potrafił winić dzieciaków za błędy dorosłych. Entuzjastycznie zatem podszedł do zadania, przywdziewając pewny siebie uśmiech. Cóż, wyglądał raczej specyficznie, a to dawało mu nadzieję, że bardziej nieśmiałe istotki darują sobie zacieśnianie relacji. Nie spodziewał się zupełnie, że nagle do nogi przyklei mu się mała dziewczynka, nie odzywając się ani słowem. Dopiero po chwili udało mu się nawiązać kontakt - mała Lilyanne wgramoliła mu się na ręce, pociągając nosem i wtulając rozgrzane czoło w wilkołaczą szyję. - Chodź, Lilyanne - mruknął miękko, wstając i rozglądając się za jakąś opiekunką. Drgnął niespokojnie, gdy mała poprawiła go na „Litka”. Przytulił ją odrobinę mocniej, alarmując opiekunki o domniemanej chorobie. Został uspokojony, coby to było jedynie niegroźne przeziębienie, na które Lilyanne dostała już lekarstwa. No, w porządku... Mefisto był w stanie prowadzić cichą, czułą rozmowę z młodą czarownicą - nawet wtedy, kiedy miał świadomość, że zasmarkała mu pół koszuli. Łagodne podejście Noxa zauważył nawet Forester, a to już coś!
Cieszył się, że jego pomysł spotkał się z powszechnym zainteresowaniem, a przede wszystkim aprobatą. Nawet nie wiedział, że w Hogwarcie mieli aż tyle chętnych do charytatywnej pomocy rąk; najwyraźniej nauczyciele nie doceniali wystarczająco swoich podopiecznych. Na początku usunął się na bok, nie wtrącając się w pierwsze próby podejmowania kontaktu między uczniami i dzieciakami. Sam zajął się dyskusją na temat nowego przepisu na ciasteczka korzenne z panną Hopkins i tylko okazjonalnie rzucał dodatnimi (Panie Nox, Pani Lanceley, doskonałe podejście. Oby więcej takiej młodzieży!) lub ujemnymi ("Panie Clarke, pani Dear, chyba stać was na kupienie sobie własnych zabawek.") punktami, jeżeli ktoś rzucił mu się w oczy. W ogólnym rozrachunku był bardzo zadowolony ze swoich uczniów, ale do właściwej części zajęć dopiero się zbliżali. - Moi drodzy, dzisiejsze zajęcia opierać się będą na szyciu. Wiem, że wielu z was mogło nigdy wcześniej nie doświadczyć przyjemności cerowania skarpet, zatem używanie igieł wydawać się może czarną magią. Nie przejmujcie się, każdy z was dostanie zaczarowaną igłę, która trochę wam pomoże. Dostaniecie także wykroje krawieckie i wystarczy, że będziecie się ich trzymać, a na pewno sobie poradzicie. Waszym zadaniem będzie uszycie maskotki, jaką sobie wymarzy wasz podopieczny. Zaczniemy jednak od podstawowych ściegów, żebyście złapali nieco wprawy - zarządził, podchodząc do par, rozdając im wszelkie potrzebne akcesoria i wypełnienie do zabawek oraz roztrzepując czule włosy co odważniejszych i ciekawskich dzieciaków. - Dzieci, gdyby coś się działo, podnoście łapki do góry. To wy teraz tu wszystkim zarządzacie. - Puścił oczko jednemu chłopcu, który cały się zaczerwienił i z zaangażowaniem pokiwał głową. Przynajmniej na tych małych ludziach Forester bez wątpienia mógł polegać...
SZYCIE:
Każdy zakłada, że przed właściwym szyciem ćwiczy na kawałku materiału kilka podstawowych ściegów. Efekt działań sami wybieracie, byle był realny w kontekście umiejętności postaci.
Przerzut za 10 pkt z da. Liczy się ostatnia kostka.
1 - masz pecha, bo Twoje dziecko wybrało sobie chyba najtrudniejszy możliwy wykrój i za nic nie chce dać się namówić na inny. Jesteś tu tylko po to, żeby uszczęśliwić malca, więc bierzesz się do pracy. Od początku jednak wiesz, że nie będzie z tego nic zachwycającego. Końcowy efekt Twojej pracy wygląda bardziej jak przypadkowo przyszyte do siebie kawałki materiału. Dorzuć kostkę. Parzysta: Twoje dziecko okazuje się mieć dostateczną wyobraźnię, aby twór uznać za spełnienie jego oczekiwań. Możesz odetchnąć. Nieparzysta: To, co robisz, nie podoba się maluchowi i dostajesz na ten temat jasny komunikat. Musisz spróbować jeszcze raz uszyć maskotkę. Tym razem Ci wyjdzie, ale niestety nie będziesz miał czasu zrobić nic więcej. Chcesz czy nie, nie możesz rzucić dodatkowej kostki. 2 - ćwiczenia najwyraźniej wcale Ci nie pomogły, bo nieustannie mylisz się w ściegach, coś prujesz, coś znowu poprawiasz. W pewnym momencie zniecierpliwienie wyciąga z Twojego gardła przekleństwo, które na Twoje nieszczęście podchwytuje dziecko i zaczyna je głośno powtarzać. Forester patrzy na Ciebie z naganą i odejmuje Ci 5 pkt. 3 - Twoje dziecko chce mieć większy wkład w tworzenie maskotki, szkoda tylko, że próbuje tego dokonać manualnie. Maluch wpycha rączki w centrum wydarzeń. Dorzuć kostkę. Parzysta - na szczęście zdążasz zainterweniować i odciągasz dziecinne ręce. Pech jest, że igły ani na moment się nie zatrzymują i jedna z nich mocno wbija ci się w rękę, zostawiając bolesną ranę. Szybko opatrz rękę, aby nie zakrwawić maskotki. Nieparzysta - nie spodziewałeś się po dziecku takiego zachowania i dlatego nie zdążasz zareagować. Igła rani ciekawskie paluszki Malca, za którego miałeś być odpowiedzialny. Dziecko zalewa się płaczem. Jeśli Twoja relacja z dzieckiem była dobra, udaje Ci się samodzielnie dziecko uspokoić i opatrzyć niewielką rankę. Jeśli przeciętna (Ezra, Heaven, Daisy) lub słaba (Everett), niestety otrzymujesz -5 pkt za brak odpowiedzialności. 4 - przydzielone Ci dziecko ewidentnie się nudzi. Jesteś jednak tak pochłonięty rozczytaniem wskazówek, że nie zauważasz, kiedy dziecko Cię zostawia i idzie się bawić gdzieś indziej. Dopiero po kilkunastu minutach orientujesz się w sytuacji - możesz wybrać jedną osobę, do której zawędrował Twój podopieczny lub założyć, że to npc. Zabierasz dziecko ze sobą i tym razem poświęcasz mu więcej uwagi. 5 - jesteście z dzieckiem bardzo zgranym duetem. Ono wydaje Ci polecenia, a Ty podążasz wedle jego wskazówek - i oczywiście własnej wiedzy, która pozwoli na prawidłowe dokończenie maskotki. Przez to Wasza zabawka nie jest najładniejsza ze wszystkich, ale za to jesteście jedną z par, która bardziej zacieśniła więzi i dobrze się bawiła. A o to przecież chodziło w zadaniu. Forester nagradza Cię 5 punktami. 6 - najwyraźniej masz do tego smykałkę. Bez problemu radzisz sobie z dobieraniem materiałów i ściegów i ostatecznie tworzysz najbardziej reprezentatywną maskotkę ze wszystkich. Zauważasz, że przydzielone Ci dziecko odrobinę na końcu się nudziło, ponieważ większość rzeczy robiłeś sam. Mimo to jest bardzo ucieszone, kiedy otrzymuje prezent, a jako że skończyłeś wyszywanie jako jeden z pierwszych, masz czas, aby nadrobić to chwilowe zaniedbanie.
DLA CHĘTNYCH:
Być może chcesz się jeszcze popisać, być może po prostu jesteś kreatywną osobą - postanawiasz uczynić zabawkę bardziej wyjątkową za pomocną zaklęcia Absorptio Co z tego wyjdzie?
Przerzut za 10 pkt z zaklęć. Liczy się ostatnia kostka.
1) BRI, AREUM, EMILY - Wasze dzieci odrobinę zmartwiły się swoim wybrykiem. Na szczęście wszystko ostatecznie zostało opanowane. Uznajecie za dobry pomysł, aby zabawkę urozmaicić zaklęciem Rideo. W końcu śmiech to zdrowie... 1,2 - zaklęcie Absorptio ma odwrotny efekt - odbija kolejne zaklęcie w Ciebie; zakłócenia magiczne dały o sobie mocno znać, wywołując u Ciebie chichot Burkleya. Musisz napisać jeden post w Mungu/skrzydle, aby pozbyć się groźnego urazu. 3,4 - drugie zaklęcie działa odwrotnie; kiedy tylko dziecko dotyka maskotki, zaczyna zalewać się trudnymi do opanowania łzami. Tracisz 5 punktów - Forester zaczyna mieć dosyć eksperymentów swoich uczniów. 5,6 - oba zaklęcia wychodzą bezbłędnie - otrzymasz 1 pkt z zaklęć
2) EZRA, DAISY - dzieci często miewają koszmary, uznajecie więc, że dobrym sposobem będzie zaklęcie zabawki czarem Lucidum Somono 1,2 - zaklęcie Absorptio ma odwrotny efekt - odbija kolejne zaklęcie w Ciebie; zapadasz w głęboki sen. Nawet nie zauważasz, kiedy dziecko/w przypadku Daisy może być to zaciekawione zwierzątko, zauważa w Twojej kieszeni interesujący błysk 50 galeonów. Zgłoś stratę w odpowiednim temacie. 3,4 - drugie zaklęcie działa zbyt mocno - jedna z opiekunek była zaniepokojona Twoim machaniem różdżką. Bierze w rękę maskotkę i w tym momencie mdleje. To zwraca uwagę pozostałych. Tracisz 10 punktów za głupie pomysły. 5,6 - oba zaklęcia wychodzą bezbłędnie - otrzymasz 1 pkt z zaklęć
3) FIRE, BEN, LEONARDO - dzieci często miewają koszmary, uznajecie więc, że dobrym sposobem będzie zaklęcie zabawki czarem Lucidum Somono 1,2 - zaklęcie Absorptio ma odwrotny efekt - odbija kolejne zaklęcie w Ciebie; zapadasz w głęboki sen. Dziecko, korzystając z Twojej drzemki, zaczyna Ci bazgrać po twarzy. Skądkolwiek wzięło farbki, nie będą one chciały zejść. Przez jeden wątek będziesz chodził z abstrakcyjnie pomalowaną twarzą. (Lub, jako że było to jakiś czas temu, musisz w wątku wspomnieć o jakiejś sytuacji z tym związanej, której nie odgrywałeś fabularnie) 3,4 - drugie zaklęcie działa zbyt mocno - jedna z opiekunek była zaniepokojona Twoim machaniem różdżką. Bierze w rękę maskotkę i w tym momencie mdleje. To zwraca uwagę pozostałych. Tracisz 10 punktów za głupie pomysły. 5,6 - oba zaklęcia wychodzą bezbłędnie - otrzymasz 1 pkt z zaklęć
4) NESSA, MEFISTO - osobom chorym często jest zimno, chcecie więc temu zaradzić za pomocą zaklęcia Fovere. 1,2 - zaklęcie Absorptio ma odwrotny efekt - odbija kolejne zaklęcie w Ciebie; nie jest to groźne zaklęcie, ale masz pecha ze szwankującą magią. Zaczyna Ci się robić bardzo duszno i potrzebujesz wcześniej wyjść na zewnątrz. Zaraz jednak wracasz do siebie. 3,4 - drugie zaklęcie działa zbyt mocno - wszystko wydaje się być w porządku do momentu, gdy dziecko dotyka maskotki - na jego dłoni zostaje ogromne, czerwone poparzenie. Tracisz 10 punktów i całą sympatię opiekunek, którą wcześniej zdobyłeś. Dziecko również nie ma szczególnej ochoty na Ciebie patrzeć... 5,6 - oba zaklęcia wychodzą bezbłędnie - otrzymasz 1 pkt z zaklęć
5) ANNIE, HEAVEN, EVER, CHERRY - niestety nie jesteś w stanie rzucić zaklęcia, które być może podpatrujesz u swoich znajomych. Musisz więc radzić sobie w inny sposób, żeby i Twoje dziecko było zadowolone. Pośród przyborów dostrzegasz niewielką buteleczkę eliksiru neonu - czyżby szczęście się do Ciebie uśmiechnęło? 1,2 - przez dłuższy czas siłujesz się z odkorkowaniem buteleczki - nie przychodzi Ci do głowy, że powinieneś zrobić to ostrożnie. Cały zalewasz się zawartością fiolki. Eliksir musiał być dosyć stary, bo dodatkowo szybko zasycha i wcale nie chce schodzić. Przez jeden wątek będziesz chodził, mieniąc się różnymi kolorami. (Lub, jako że było to jakiś czas temu, musisz w wątku wspomnieć o jakiejś sytuacji z tym związanej, której nie odgrywałeś fabularnie) 3,4 - odkręcasz fiolkę i na chwilę odstawiasz ją na bok. Cóż, zły pomysł. Kiedy nie patrzysz, dziecko dobiera się do eliksiru i nabiera go na palce, aby potem zacząć ozdabiać całe pomieszczenie; ubrania, podłogę, ściany i meble. Otrzymujesz -10 pkt za nieostrożność. Ciesz się, że nie musisz tego sprzątać. 5,6 - razem z dzieckiem pokrywacie zabawkę eliksirem, dzięki czemu maskotka wygląda na jeszcze bardziej wyjątkową. Być może wyszliście na tym nawet lepiej niż pozostali. Dostaniecie dodatkowy 1 pkt z da.
Profesor przeszedł do dalszej części zajęć, przechadzając się pomiędzy uczniami i towarzyszącymi im dziećmi. Nessa z Borysem wciąż stali koło okna, a chłopczyk, wciąż pociągając noskiem, trzymał rudą za rękę. Biedny malec. Przekręciła głowę w bok, patrząc na niego nieco zmartwionym wzrokiem, jednak doskonale rozumiała jego podejście.. Nie często mieli okazję współpracować ze starszymi od siebie czarodziejami, spędzali dnie w sierocińcu, czekając na moment, w którym ktoś po nich przyjdzie i wyciągnięcie rękę. Zabierze, da dom i miłość, którego każde dziecko przecież potrzebowało. Omiotła spojrzeniem zebranych w domu dziecka uczniów, a przez myśl jej przeszło, że mają ogromne szczęście. Być może nie wszyscy mieli rodziców, jednak każdy miał opiekunów i najgorszy czas bezsilności za sobą. Ślizgonka westchnęła cicho, kiwając w podziękowaniu głową do profesora, który pochwalił jej podejście do dzieci. Gdy poznali treść zadania, a także otrzymali potrzebne przedmioty, usiadła z chłopcem gdzieś na krańcu sali, niedaleko okna. On miał wymyślić swoją wymarzoną maskotkę, a ona w tym czasie mogła poćwiczyć szycie. Jako córa Lanceleyów miała zdolności manualne we krwi. Zabawa z igłą szła jej naprawdę sprawnie i bardzo szybko załapała, o co dokładniej w szyciu chodzi. Musiała przyznać, że było to nawet relaksujące, podobnie jak wytwarzanie biżuterii. Nuciła cicho pod nosem, raz po raz przeszywając nitką fragmenty materiału i łącząc je ze sobą, czekając, aż dziecko skończy swój projekt. Okazało się, że chłopiec wymarzył sobie maskotkę o kształtach smoka. — Opowiedz mi o tym smoku, szefie! — Noooo ma być taaaaki duży! I mieć wielkie skrzydła! I ma być czarny! Nie może być różowy, dziewczęski.— odparł, gestykulując żywo rękoma i tłumacząc swój rysunek, na co Nessa zareagowała cichym śmiechem i kiwnięciem głową na znak, że rozumie polecenia. W końcu on dziś dowodził i musiała postępować tak, jak sobie zażyczył. Po wybraniu materiału i kolorowych detali przez Borysa ruda zabrała się do pracy, prosząc, aby chłopiec trochę o sobie poopowiadał. Czarna płachta szybko nabierała kształtów w dłoniach uzdolnionej dziewczyny, która wędrowała spojrzeniem pomiędzy swoim rękodziełem a małym przełożonym. Zagadywała go, zadawała pytania i pytała o plany na przyszłość, dowiadując się, że bardzo chciał pracować w rezerwacie smoków i się nimi opiekować. Wyznanie to sprawiło, że przyłożyła się jeszcze mocniej. Zwierzę nabierało kształtów i w końcu, po ponad godzinie szycia, wkładania do środka waty i poprawek kosmetycznych, zaprezentowała dziecku swoje dzieło, które może nie było idealne, ale robione z sercem. Był trochę nieproporcjonalny, miał krzywe kolce na grzbiecie i ogonie, ale nadal z łatwością można było stwierdzić, że to smok. Dziecko z uśmiechem złapało zabawkę, tuląc ją do siebie i intensywnie myśląc nad imieniem. Odłożyła nitkę do przybornika i sprzątnęła po sobie, dając Borysowi czas na oswojenie się z prezentem. Bardzo nie lubiła bałaganu. Chciała jeszcze coś dla dziecka zrobić, więc sięgnęła po swoją różdżkę i zacisnęła na niej place. Musiała przyznać, że nowy kij sprawował się świetnie, a rdzeń z jej ukochanego żmijoptaka jakby nad nią czuwał. Wychodziło jej absolutnie każde, najmniejsze nawet zaklęcie. Cóż, może powinna rozstać się z transmutacją i przejść na wyższy poziom właśnie z uroków? Uniosła dłoń do ust, mrucząc pod nosem w zastanowieniu, po czym wykonała odpowiedni gest ręką i szepnęła wyraźnie, płynnie "Absorptio", celując w pluszaka. Kolejnym ruchem, który wykonała było rzucenie zaklęcia "Fovere". Uśmiechnęła się pod nosem, gdy Borys z błyszczącymi oczyma klasnął w dłonie i przytulił wydzielającego ciepło, pluszowego smoka. Chłopiec krzyczał radośnie, że teraz jest jak prawdziwy, tylko jeszcze nie umie zionąć ogniem. Ślizgonka kucnęła obok niego, chowając wcześniej różdżkę i głaszcząc go po głowie. Nie wiedziała, czy jeszcze coś dla nich przygotował, czy nadejdzie czas pożegnania, jednak postanowiła wykorzystać chwilę i jeszcze trochę porozmawiać z chłopcem. Wciąż mieli sporo tematów do obgadania! Pozostali wciąż pracowali, więc przyłożyła palec do ust i tym samym poprosiła, aby zachowywał się nieco ciszej, na co powtórzył jej gest i zaczął z przejęciem szeptać.
Zdaniem Bena wcale nie wyglądała paskudnie. Chłopak uważał wręcz, że wciąż wygląda tak samo tylko... Może bardziej krucho i niewinnie, ale tak poza tym przecież nic się nie zmieniło. Jej włosy wciąż były tak samo ciemne, jej czy wciąż tak samo ładne piwne. Wciąż była sobą. Tylko zapłakaną sobą, ale Ben nie należał do osób, które zrażają się płaczem. Ba, przecież on sam nieraz płakał. Co prawda nieczęsto, ale w wakacje ciągle ryczał podczas oglądania seriali i filmów. Na książkach też często ronił kilka łez. Gdy już ją wyprowadził i przytulił, poczuł ulgę. Nie dlatego, że on się źle czuł, ale dlatego, że miał wrażenie, że to może trochę poprawić dziewczynie humor, a nie chciał przecież, żeby była smutna, nawet jeśli nie wiedział, jaki jest tego smutku powód. Bo skąd miał wiedzieć, że zareagowała tak przez imię dziewczynki, którą się zajmowała? Nigdy by na to nie wpadł, bo właściwie faktycznie nie znał jej historii. Znał Annie Nemo, a nie osobę, którą była wcześniej i która przeżyła tak straszne i destrukcyjne rzeczy. Rogers nie miałby jej za złe tego, że zamoczyła mu koszulkę. Nawet poczułby się z tym lepiej, bo to oznaczałoby, że nie boi się płakać przy nim, a znał osoby, które od razu przestawały płakać, gdy ktoś je zauważał i chciał pocieszyć. Cieszył się zresztą tak czy siak, bo miał okazje przytulić Włoszkę. Jasne, wcześniej tez przecież ją przytulał. Czasem na powitanie, bo zwykle czuł się niezręcznie i niepewnie, sam podchodził do przytulania jak totalny laik, ale tym razem miał wrażenie, że to przytulenie było inne. Przynajmniej z jego perspektywy. W końcu nigdy jeszcze nie miał okazji widzieć jej w tak kruchym i rozsypanym niczym szkło po upadku na podłogę stanie. Gdy już się od siebie odsunęli i powiedziała, że przeprasza, zmarszczył lekko brwi. — Nie masz za co przepraszać, Annie — odpowiedział łagodnym tonem głosu. — Płacz jest przecież ludzki. I podobno nawet czasem zdrowy, bo redukuje poziom stresu, zmniejsza możliwość zachorowania na zapalenie spojówek i pogłębia relacje międzyludzkie. Przynajmniej tak słyszałem. — Wzruszył lekko ramionami, wciąż się delikatnie uśmiechając. Nie chciał uśmiechać się za bardzo, bo wiedział, że mogłaby to źle odebrać, choć z drugiej strony chyba nie dałoby się odebrać uśmiechu takiej osoby jak Ben jako coś negatywnego. — Teraz możesz mi mówić Benny, skoro to kolejny poziom relacji. Na ogół tego nie lubię, ale możesz spróbować to zmienić tak, żebym polubił to zdrobnienie — powiedział. Nie lubił go nie dlatego, że mówili tak do niego rodzice, dziadkowie i wujostwo z Australii, ale dlatego, że mówił tak na niego Axel. I choć kochał Axa jak brata (którym był, n i e w a ż n e), nie lubił, gdy nazywał go Bennym. Stąd właśnie brała się Krukonowi czysta awersja do Benny'ego. — Owszem, mam pomalowane paznokcie. I mam też nieśmiałka i buchorożca na dłoniach. Theo będzie kiedyś niesamowitym artystą, jestem tego pewien! — stwierdził z przekonaniem, zerkając na istne dzieła sztuki, które miał na dłoniach. Ten nieśmiałek i buchorożec były... Urocze. Definitywnie urocze. Ben zastanawiał się nad tym, skąd tak mały chłopiec wiedział, jak wyglądają takie zwierzęta. W końcu do szkoły nie chodził, a na żywo nie miał z nimi styczności. Pozostawały więc jedynie książki. Zrozumiał jej niewerbalne pytanie i kiwnął głową, chcąc tym samym odpowiedzieć „tak” na jej pytanie. Gdy już weszli z powrotem do pomieszczenia, Ben zauważył dziewczynę z kwiatami zamiast włosów i zaczął zastanawiać się nad tym, co go ominęło. Przez chwile nawet chciał ją odczarować, ale zrobił to już Ezra, więc wolał się nie wcinać mu w paradę. Zresztą, Puchonka już wyglądała normalnie. Be ostatni raz uśmiechnął się do Annie i puścił jej oko, chcąc jeszcze bardziej ją w ten sposób pocieszyć i nagle dopadł do Theo. Z mazakami, naturalnie! Po chwili przemówił profesor, który zaczął mówić o tym, że dzisiejsze zajęcia dotyczyć mają szycia. Nie rysowania, nie malowania, nie mazania pisakami po innych ludziach, nie bawienia się w tatuażystów. S z y c i a. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że Krukon w życiu nie miał w dłoni igły i nici. Dobra, okay, może miał je w ręce, ale nie umiał się nimi obsługiwać, więc szycie czegokolwiek przyszło mu z nie lada trudnością i było naprawdę ogromnym wyzwaniem, któremu nie sprostał, tak jak sądził, że sprosta. Gdy tylko otrzymał materiały i zacząć ćwiczyć szycie, był pewien, że z czasem mu wyjdzie. Jednak ćwiczenia się skończyły, a on wciąż nie potrafił tych wszystkich zagmatwanych rzeczy, które dla niego były istną czarną magią. Gdy już przyszłe właściwe szycie, zaczął wszystko psuć. Nie dość, że nie wiedział niczego o tej czynności, to jeszcze ciągle cos pruł i się mylił. W końcu stracił cierpliwość i powiedział szeptem siarczyste „kurwa mać”. I wszystko byłoby dobrze, gdyby Theo nie zaczął powtarzać tego na głos. I pewnie Ben stwierdziłby, że jego „kurła maś” jest na swój sposób urocze z jego lekkim seplenieniem, ale tak nie stwierdził, bo dostał za to pięć punktów ujemnych. Czyli właściwie wyszedł na zero. Super... Po chwili, jakby na odkupienie swoich win jednak stwierdził, że dobrym pomysłem będzie zaczarowanie chłopcu zabawki tak, aby nie miał koszmarów. Doskonale przecież znał zaklęcie i był pewien, że się ono uda. Niestety tak się nie stało i zwyczajnie się mylił, bo gdy tylko rzucił zaklęcie na zabawkę Theo, zaklęcie odbiło się od niej i trafiło w niego samego. A jego nagle zmorzył sen. Sam nie wiedział, kiedy usnął na siedząco, ale już po chwili zwyczajnie leżał na podłodze. Theo niestety był pomysłowym chłopcem, wziął swoje kolorowe farbki i zaczął rysować na twarzy Bena kolejne fantastyczne stworzenia, powtarzając pod nosem w kółko swoje wesołe „kurła maś”.
kostki na szycie: 2 kostki dla chętnych: 1
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefisto zajął się małą Lilyanne do tego stopnia, że niemal nie zorientował się o kolejnym etapie zajęć. Dopiero po chwili przeniósł uwagę na Forestera, niańcząc dziewczynkę na rękach i bawiąc się jej długimi warkoczykami. Była przeurocza i chyba choroba jej aż tak nie doskwierała, bo dało się nawiązać kontakt. Co tam zabrudzona koszula, skoro spędzał czas z takim rozkosznym szkrabem? Słuchał z zaciekawieniem co będą robić dalej i uśmiechnął się pod nosem na wieść o szyciu. Cóż, wielokrotnie miał okazję do bawienia się igłą. O ile nie był wcale jakimś wielkim fanem mody i raczej nie robił tego z przyjemności, tak też nie mógł uniknąć drobnego cerowania czy zaszywania. Luksus kupowania najnowszych szat, wymienianych co każde drobne obtarcie, zdołał go skrzętnie ominąć. Lilyanne pomimo choroby wcale nie miała zamiaru ograniczyć się do dawania wskazówek. Nox nigdy nie był za dobrym graczem zespołowym i nic dziwnego, że szybko zaczęły pojawiać się problemy i nieścisłości. Nie chodziło wcale o samą w sobie maskotkę, bo akurat wychwycenie czyjejś wizji było dla niego proste - tyle tatuaży zrobił, że co za różnica dodać trochę więcej warstw, tworząc dzieło w 3D? Gorzej, że mała pchała ręce pod igłę i w końcu, oczywiście, zraniła się nią. - Hej, hej - zacmokał z dezaprobatą, widząc łzy ściekające po policzkach chorowitki. Zerknął na kropelkę krwi wyciekającą spod opuszka palca. Tragedii nie było, a mała chyba po prostu się trochę zdziwiła własną nieporadnością... - Nie płacz, rany bojowe są świetne. Teraz będziesz miała ciekawą historię - uśmiechnął się szeroko, również wyolbrzymiając wagę maleńkiej ranki. Znalazł chusteczkę i to nią zawinął palec Lily, później na tym opatrunku składając jeszcze drobny pocałunek. Odrobina czerwieni przebiła się na jego wargi i zgarnął ją językiem, nie pozwalając na żadne wybicie się z rytmu. Już bez płaczu wrócili do pracy nad maskotką.
6, 1
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Jakimś cudem błyskawicznie pozostawił za sobą sytuację z Bridget i Ezrą. Udało mu się z Puchonką dojść do porozumienia i nie widział niczego dziwnego w tym, że postanowił jej pomóc; prawdę mówiąc, nie zauważył tam wcześniej Krukona, być może zbyt zaabsorbowany tym, że ona sama poprosiła kogokolwiek o pomoc. Zresztą, ciężko było ujmować Leonardo zdolności w dziedzinie transmutacji, w której za sprawą uporu niesamowicie skoczył. Kwestia kwiatka to w ogóle go nie obchodziła, bo była czymś na zasadzie... żartu? Vin-Eurico zajął się Tommy'm, zatem nie przejął go brak uśmiechu. Pozbył się też szybko nieprzyjemnego kłucia w okolicy serca, które na widok stokrotki idiotycznie wariowało. No proszę, zwykły kwiatuszek go tak rozkładał na łopatki? Tommy zdawał się zachwycony zarówno uratowaniem Bridget, jak i obdarowaniem wszystkich kwiatkami. Śmiało można było stwierdzić, że pomiędzy tą dwójką pojawiła się prawdziwa więź porozumienia. Potem musieli skończyć rozmowy (a szkoda, bo malec zainteresował się akcentem Leo i błyskawicznie przeszli do tematu podróży), ponieważ Forester wyjaśnił co tak naprawdę mieli robić na tych zajęciach. Szycie... Szycie nie było czymś, co sprawiało Leośkowi wiele problemów. Nie był jakimś wielkim znawcą, ale jego mama uwielbiała takie robótki - i tak jakoś wyszło, że ostatecznie na drutach robił lepiej od niej. Prostsze ściegi miał w małym paluszku. Gorzej z samą w sobie wizją artystyczną, nie był wcale mistrzem i maskotka raczej do najpiękniejszych nie należała. Leonardo uznał, że liczy się głównie zaangażowanie i wykonanie - robota zrobiona została solidnie! Tommy wyglądał na zachwyconego, a Gryfon z szerokim uśmiechem obserwował jego radość. Dogadywali się doskonale i czas spędzili niesamowicie przyjemnie, a w danej chwili tylko to miało dla Meksykanina wartość.
5
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget poczuła się trochę rozproszona obecnością Ezry tuż obok, wciąż nosząc pod powiekami wspomnienia ich ostatniego... Spotkania. Rumieniec wkroczył na jej policzki, a usta rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu. Musiała jednak zejść na ziemię z obłoków i zająć się swoim dzieckiem, a także zadaniem od profesora. Miała już do czynienia z igłą i nitką, swojego czasu bawiła się w przerabianie swoich ubrań. Wyrosła już z tego i teraz nie wydziwiała z garderobą, ale co nieco wprawy jej zostało. No, tak jej się przynajmniej wydawało do momentu, w którym nie dostała instrukcji do ręki. Ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w nie i zaczytała się tak mocno, że gdy w końcu chciała wypytać swoją dziewczynkę o wygląd misia, o jakim marzy, zorientowała się, że mała wybrała przyglądanie się pracy innych osób. Czym prędzej zabrała ją z powrotem i zajęły się pracą nad pluszakiem, która dalej przebiegła już bez większych przeszkód. Następnym etapem było rzucanie zaklęcia Absorptio na zabawkę i Bri pomyślała, że fajnym pomysłem będzie dorzucenie do niego zaklęcia rozweselającego. Niestety wskutek zakłóceń magii pluszak odbił zaklęcie w jej stronę i dziewczyna doznała urazu magicznego w postaci chichotu Burkley'a. Została prędko odesłana do Munga. /zt
kostka 1: 4 kostka dodatkowa: 4 -> 1 -> 2, czyli jak przegrać życie
Może i nie byłam chodzącą uczciwością, ale żeby kraść dziecku zabawki? Bez przesady. Nawet brzmiało komicznie i ciężko było w jakikolwiek sposób wytłumaczyć motywacje do czegoś takiego, ale wiedziałam, że nauczyciel musi uwierzyć małemu, a nie mi. Wzruszyłam ramionami, punkty domów dla ślizgonów chyba straciły jakąkolwiek wartość - perspektywa zdobycia jakiejkolwiek pozycji w rankingach odpłynęła jak sen złoty. Co to za pokolenie wyrośnie, skoro już w takim wieku wrabiają człowieka w takie rzeczy. Strach było pomyśleć. - W porządku, w porządku. Te dzieci to sobie na pewno będą umiały poradzić w życiu, tylko boje się jak - przewróciłam oczami i za chwilę przeniosłam wzrok na @Ezra T. Clarke, który chyba miał ten sam problem. Posłałam mu rozbawione spojrzenie. Teraz mogliśmy razem zasadzać się na sklepy z zabawkami. Druga część zajęć miała polegać na szyciu. Nawet brzmiało to trochę niepokojąco, bo maluchy i igły nie wydawały się być połączeniem idealnym, a już na pewno nie bezpiecznym. Na szczęście to my mieliśmy szyć, więc robiłam wszystko zgodnie i instrukcjami dziecka, które było bardzo podekscytowane wizją stworzenia czegoś od zera. W dodatku chyba chciało współuczestniczyć dużo bardziej, bo po chwili wepchnęło łapki tam gdzie nie trzeba. W ostatniej chwili się zreflektowałam i odciągnęłam je na bok. Niestety jedna z igieł wbiła się w skórę Alexa. Chłopczyk się nie rozpłakał, tylko skrzywił trochę, a ja szybko opatrzyłam mu zranione miejsce. Cieszyłam się, że nie spanikował, tylko już po chwili uśmiechnął się radośnie. W dodatku dalej ciągnęło go do szycia, czego jednak stanowczo odmówiłam. Chłopczyk naciskał i podkreślał, że maskotka jest nudna a on chcę dodać do niej coś ciekawego. Po chwili wahania spróbowałam wykonać zaklęcie, niestety przekraczało one moje umiejętności. Dobrze, że wzrokiem napotkałam eliksir neonu. Sięgnęłam po niego i odkręciłam na chwilę. To był błąd. Już po chwili brudne było wszystko wokół. Ja to mam dzień, nie ma co. Kradzież, skaleczenie, bałagan... Po raz kolejny napotkałam wzrok nauczyciela i znowu straciłam punkty. Jak Nessa to zobaczy to zginę. - Mam tylko potwierdzenie, że dzieci to absolutnie nie jest moja bajka - rzuciła, w kierunku Wiśni, która dla odmiany radziła sobie świetnie. Może to kwestia empatii, wrażliwości? Złapała nic porozumienia z dzieckiem tak gładko, że robiło to wrażenie.
Kostki - 3,6,4
Ostatnio zmieniony przez Heaven O. O. Dear dnia Sob 16 Cze - 13:55, w całości zmieniany 1 raz
Utkwiła uważny wzrok w przyjaciółce, czekają na odpowiedź. Wyglądała jakby przed chwilą płakała i to było naprawdę niepokojące. Kiedy do głosu doszedł nauczyciel i przedstawił im plany na tę lekcję o mało nie jęknęła. Uwielbiała rysować, malować, mogła nawet rzeźbić i robić cokolwiek innego, ale szycie? Nie miała do tego ręki i wiedziała to jeszcze zanim zaczęła wykonywać instrukcję. Oczywiście starała się jak mogła, kombinowała i miała nadzieje, że cokolwiek z tego wyjdzie. Clary jako niesforne dziecko co chwilę ją rozpraszała, zmieniała plan na wzór i robiła wszystko, żeby utrudnić Emily zadanie. Wychodziło z tego jedno wielkie nic, a dziewczynka bez przerwy jęczała jej nad uchem, marudziła, a potem wręcz patrzyła obrażona jak Emily niszczy jej wyobrażenia. Nawet próba rozpoczęcia od nowa nie uspokaja małej, a tym samym nie uspokaja też ślizgonki. - Kurwa - jęknęła zrezygnowana, kiedy zamiast kolejnego ściegu skaleczyła się i rozpruła maskotkę w innym miejscu. Dziewczyna praktycznie nigdy nie przeklinała, co naprawdę dziwne, bo często chodziła mocno sfrustrowana przez wiernie czuwającego na nią pecha. Nawet sama była zaskoczona, że właśnie tym razem irytacja przekroczyła ten poziom, że palnęła coś takiego. W końcu zdarzały jej się sytuacje dużo bardziej nadwyrężające jej cierpliwość. A jednak tutaj, wśród gromady krzyczących dzieciaków nie wytrzymała. W dodatku z tyłu głowy miała smutną Annie i wyjątkowo ją to martwiło. Widocznie wyszła z tego jakaś kumulacja, która popchnęła do tego dziewczynę. Jak na złość Clary to wychwyciła i zaczęła powtarzać na cały głos. Emily aż rzuciła wszystko zrezygnowana. Po chwili oczywiście straciła punkty. Wyjątkowo głupio jej było, że przez nią niewinne dziecko teraz chodzi i powtarza jedno przekleństwo w kółko, więc nawet nie skomentowała nagany nauczyciela i tylko pokiwała przepraszająco głową.
Nie miała pojęcia o co chodzi z jakimiś kradzieżami, ale Slytherin ze względu na Heaven niestety ucierpiał. Wiśnia posłała jej smutny uśmiech, z odrobiną pocieszenia w zielonych tęczówkach. Punktacja Domu Węża nie wyglądała najlepiej, za to w temacie quidditcha prezentowali się zjawiskowo. Ciężko stwierdzić co tak wpływało na sukcesy sportowe Ślizgonów. Być może ten bezczelny kapitanik jednak znał jakieś tajemne metody? Niby wychowankowie tego domu znani byli ze swoich ambicji, a one potrafiły pchać do przodu - rzecz w tym, że Puchoni mieli swoją pracowitość i Cherry ani myślała patrzeć na nich bardziej krytycznie. Pozostawało skończyć analizowanie, zabrać się za robotę i podziwiać tych, którzy wyśmienicie sobie radzili. Forester wymyślił dla nich szycie, a Cherry szybko skwitowała to mało zadowoloną minką. Jej mama była projektantką mody i czarodziejskie igły notorycznie walały się gdzieś w mieszkaniu w Londynie. Ciężko było przejść z kuchni do łazienki bez potknięcia się o belki magicznych materiałów, na których wzory wirowały i niemalże hipnotyzowały. Szycie czegokolwiek nie leżało w spektrum zainteresowań Puchonki, która zwyczajnie cierpiała na przesyt tego typu zabawy. Nie miała do tego ręki i podstawy znała tylko dlatego, że nie miała innego wyboru. Dla małej Paris/London/Barcelona/Antananarywa postanowiła się poświęcić, toteż pospiesznie zabrała się za robotę. Fakt faktem świetnie im się razem pracowało i szybko okazało się, że brak umiejętności krawieckich można nadrobić radosnym uśmiechem, zaangażowaniem i szczerymi chęciami - to ostatnie zostało rozbudzone w Eastwoodównie za pomocą szczebiotania dziewczynki. - Och, nie jest tak źle - pocieszyła Heaven, sama całkiem dumna ze swojego dzieła. Czymże było trochę bałaganu?