Lodowisko w Dolinie Godryka cieszy się sporą popularnością, głównie z powodu, iż czynne nie tylko jest zimą ale i każdą inną porą roku. Pieczołowicie rzucone zaklęcia na tą, niegdyś łąkę, pozwalają zachować lodową powierzchnię bez względu na panującą temperaturę powietrza. Wyjątkiem są tylko dni, w których temperatura uderza powyżej trzydziestu stopni, tylko wówczas to miejsce pozostaje nieczynne, ze względu na wyjątkową trudność w utrzymaniu zamrażającego uroku na dłuższą chwilę. Dodatkową zaletą tego miejsca jest darmowy wstęp. Jeśli posiadasz własne łyżwy, możesz tu przychodzić kiedy tylko zechcesz. Jeśli jednak pierw musisz je zakupić, możesz dokonać tego w budynku obok lub wypożyczyć.
Para łyżew kosztuje 50g. Wypożyczenie łyżew kosztuje 10g. Gorące, bezalkoholowe napoje, kosztują tutaj 5g.
Autor
Wiadomość
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Pochodzili z dwóch odmiennych światów, gdzie jedno musiało ciężko pracować na każdą przyjemność, a drugie bez większego wysiłku miało praktycznie wszystko. Ruda wiedziała, że pieniądze nie biorą się z powietrza, ale raczej nie musiała nigdy przejmować się ich brakiem, co czasem sprawiało, że robiła wrażenie zarozumiałej damulki. Przeprowadzka do Anglii zdecydowanie pozwoliła jej zmienić spojrzenie na wiele materialnych spraw i dopiero wtedy, gdy przez chwilę bezpieczniej było nie przyznawać się do swojego nazwiska odkryła, jak wiele mu zawdzięczała. Irv nie była kimś, kto na siłę szukał wszędzie wrażeń. Była raczej typem obserwatora zdarzeń niż ich sprawcą. Trzymała się bezpiecznej strony życia, by móc jeszcze trochę na tym świecie gościć, a co za tym idzie osiągnąć to, do czego wszyscy ją od zawsze przyuczali. Fakt, że miała zostać następną właścicielką rodzinnej firmy wiele dla niej oznaczał szczególnie, że przez swoje krótkie życie zdążyła naprawdę ten biznes pokochać. Inaczej zapewne sprawa miałaby się, gdyby ruda ze wszystkich sił pragnęła iść w innym kierunku. Tak jednak nie było. Rozumiała swoje miejsce i z radością ustawiała się w szeregu. To raczej inne wartości wyznawane w jej rodzinie sprawiały, że niezadowolona spełniała obowiązki. -Żadne z tych tak naprawdę. - Powiedziała po krótkiej chwili, zastanawiając się jak można to wszystko zakwalifikować. -Ostatnie dwa lata dorabiałam jako modelka przy mniejszych zleceniach, a jak tylko mam chwilę czasu zaglądam do rodziny we Francji i tam pomagam przy prowadzeniu cieplarni. - Wyjaśniła w skrócie swoje biznesowe plany. Nie zdziwiło jej, że Felinus nie skojarzył jej nazwiska. Wiedziała, że ten światek w którym się obracała był dość hermetyczny i to głównie ludzie z ich zamkniętego kręgu wzajemnie poklepywali się po plecach, a reszta społeczeństwa mogła nawet nie wiedzieć o ich istnieniu. Skinęła głową na znak zrozumienia. Raczej próbowała doskonalić się sama, ale jeżeli Lowell był takim specjalistą, na jakiego wyglądał, to jego pomoc mogła okazać się czasem naprawdę przydatna. Z pewnością nie miała zamiaru ignorować tego, co próbował przekazać im na spotkaniu kółka. -Myślałam o penduli i hibiskusie ognistym. Jeżeli moje przypuszczenia się sprawdzą, dzięki tej krzyżówce będzie można wytworzyć roślinę o praktycznie niezawodnych właściwościach leczniczych, ale też i uspokajających. Ale to wszystko jest na ten moment w fazie domysłów i planów. - Zdradziła swoje ambicje na następne lata. Rośliny dawały praktycznie niekończący się wachlarz możliwości i ciężko było jej wybrać to, na czym konkretnie chciałaby się skupić. -No tak, powiem że spodziewałam się czegoś podobnego. - Uśmiechnęła się lekko, gdy wyznał obrany przez siebie kierunek studiów. -Czyli celujesz w kitel u Munga? - Zapytała szczerze zainteresowana specjalizacją, jaką puchon mógł sobie obrać. W końcu uzdrowicieli było na pęczki. Sama pewnie kierowałaby się chętnie w stronę kardiouzdrowiciela gdyby tylko przejawiała jakieś talenty w tym temacie. Pierniczek uciekł gdzieś dziewczynie zostawiając efekt śpiewnej mowy, na co aż tak zadowolona nie była, ale przyjęła swój los z pokorą. Zarumieniła się jeszcze mocniej na komplement Felinusa. -Dziękuję, jesteś naprawdę miły. - Wyśpiewała, po czym poprawiła lekko opadający szalik, by się przypadkiem nie rozwinął i nie spowodował katastrofy na lodzie. -Muszę przyznać, że jednak lepiej odnajduję się w sztukach plastycznych. - Dodała, bo przecież to rysowanie i malowanie były tym, co naprawdę przynosiło jej radość, a nie muzyka.
+
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell zauważał te różnice - subtelne, być może czasami uwidocznione w nader dziwnym spojrzeniu czekoladowych tęczówek, ale na pewno nie pogardliwym, bardziej analizującym. Zastanawiało go to, dlaczego z góry ktoś założył, że akurat musi mieć pod górkę, i o ile narzekał wcześniej, o tyle, będąc na częściowym gruncie stabilności, czuł pewnego rodzaju dumę z samego siebie, iż udało mu się pogodzić z tym wszystkim. Może nie ze wszystkim, ale zyskał rozwiązania na bolączki życia codziennego, kiedy to los śmiał mu się w twarz kpiąco, do pewnego momentu, kiedy to nie zabrał matki do siebie. Cieszył się z tych zmian, mimo że były radykalne i poniekąd wymagały zakorzenionej odwagi w sercu ludzkiego cierpienia, niemniej jednak, koniec końców, dziwne przeświadczenie kazało mu sądzić, iż prędzej czy później, jak to z tym bywa, coś się zepsuje i udowodni, że nic nie trwa wiecznie. Student chciałby, by ta zła passa się skończyła, niemniej jednak... czy aby na pewno nie prosi o zbyt wiele w tej kwestii? Jeszcze jeden rok, w sumie to nawet niepełny... i będzie mógł tym samym podjąć się pracy jako asystent nauczyciela. Dla niego wyglądało to naprawdę jak niezła wizja, w związku nie tylko z większymi zarobkami, lecz także z... możliwością kształcenia młodzieży. Może nie uważał tego jako jedyny sens swojego życia, ale uczenie innych i obserwowanie postępów naprawdę sprawiało mu sporo radości. Nie bez powodu podjął się funkcji zastępcy przewodniczącego Laboratorium Medycznego. I chociaż ostatnio trochę ono ubolewało pod względem braku Solberga, o tyle jednak Felinus naprawdę się w tej kwestii starał i zdołał poniekąd przywiązać się do kółka. — O, nie spodziewałem się. — dodawszy w delikatnym rozbawieniu wobec samego siebie, tak naprawdę obecnie każda dziewczyna wydawała się być materiałem na modelkę, bo przecież gusta są naprawdę różne. Owszem, mógł podejrzewać, niemniej jednak postawił na te oczywiste oczywistości - przecież Irvette nie chodzi z naklejką na czole z napisem "byłam modelką", co jest dość trudnym do zaprzeczenia faktem. Nie bez powodu Lowell począł w zastanowieniu snuć po lodowisku, w pewniejszej równowadze, ale nadal, bez jakichś większych wyczynów. Szkoda byłoby na tym rzeczywiście wybić sobie zęby lub stracić palce; na drugą część dorobków kiwnął głową, jakoby w kwestii tego, iż taka forma pracy potrafi naprawdę wiele z człowieka wykrzesać. Pracowanie tam, gdzie jednostka ludzka czuje się swobodnie i ma jakiekolwiek chęci, przyczynia się do wzrostu doświadczenia i tym samym kolejnych pomysłów. Sam nie uważał siebie za wybitnego specjalistę, wszak jeszcze nie pracował na Mungu, ale, koniec końców, bycie medykiem polowym po prostu mu odpowiadało. Nie chciał się ograniczać do wykonywania zawodu najprawdziwszego uzdrowiciela - czułby się tak, jakby nie mógł w pełni rozwinąć własnych skrzydeł. A chciał, by wydobyło się z niego coś więcej, niż tylko i wyłącznie narastająca nieustannie niechęć wobec pacjentów. — Ooo, to dość ciekawe połączenie. — mruknął, kierując czekoladowe tęczówki w jej stronę. Jakby nie było, to właśnie liczne wynalazki znajdowały gdzieś pod kopułą czaszki Lowella miejsce i tym samym zainteresowanie. Ostatnie lata nie przyniosły niczego ciekawego, oprócz standardowo utartych schematów, jakoby społeczność czarodziejska stanęła na dłuższy moment w miejscu. Obserwowanie duszyczek chcących wymyślić coś nowego zawsze stanowiło dla niego miłą odmianę od powtarzających się sentencji. — Oby się udało, bo nie każdym zaklęciem można wszystko uleczyć. — powiedział to jakoby pod nosem, wiedząc, iż nie wszystkie schorzenia można tak naprawdę potraktować różdżką. Proste machanie kijem jest skuteczne do pewnego momentu - na inne problemy trzeba mieć bardziej stanowcze środki. — Niespecjalnie. — odpowiedziawszy na jej słowa, być może oznaczało to zdziwienie z jej strony. Bo jak to, żeby osoba zajmująca się tymi rzeczami kompletnie rezygnowała z kariery w tym kierunku? Czyste marnotrawstwo, którego wiele osób nie jest w stanie pojąć. — Mam ciut inne plany. Być może wyjątkowo odmienne, ale bycie uzdrowicielem w Mungu nie jest jakoś szczególnie dla mnie. — dodał krótko, zanim to wszystko się nie wydarzyło, niemniej jednak, dość szybko zażegnał się z efektem miłości, który począł słabnąć na sile. Moc całuska jagodowego pierniczka zniknęła gdzieś w odmętach umysłu, pozwalając mu tym samym na bardziej łagodne podejście do panny Guise, bez jakichkolwiek ukrytych intencji, chociaż czuł się jeszcze w jakiś sposób odurzony. — Kto wie, być może. — mruknął rozbawiony, zanim to nie zaczęli zbliżać się do wyjścia z lodowiska, jakoby w celu uniknięcia dodatkowych opłat, jeżeli ktoś chciałby ich na czymś przyłapać. — Wiadomo, nie można być orłem ze wszystkich, a śpiew... no, nie oszukujmy się, nie każdy lubi śpiewać. — odpowiedział w jej stronę prosto, zanim to nie przeszli do miejsca zdejmowania łyżew i oddania ich obsłudze lodowiska; sam student pożegnał się z dziewczyną, jakoby licząc, że to nie będzie pierwszy i ostatni raz, kiedy ich drogi się po prostu zetkną.
Maleńka bruzda na zazwyczaj gładkim czole Ariadne stanowiła jedyną widoczną gołym okiem oznakę, że coś jest nie tak. Czujny obserwator mógłby wyłapać również w głosie, jak i ogólnym zachowaniu dziewczyny podobne specyficzne szczegóły, które pomogłyby wysnuć wniosek, że Wickens wyjątkowo wstała lewą nogą. Zazwyczaj życie dopieszczało młodą aurorkę, nie rzucając jej pod nogi żadnych kłód, a wręcz przeciwnie - szczęście wyciągało ku jasnowłosej swoją pomocną dłoń, sprawiając, że dużo częściej chodziła zadowolona oraz uśmiechnięta. Nawet jeśli, gdyby tylko zechciała, mogłaby pogrążyć się w smutku z jednego, niezwykle ważnego powodu. Teraz coś Ariadne dolegało, podobnie jak kilka dni temu. Całą cierpliwość oraz opanowanie szlag trafił, bo świat uparł się, aby tego dnia złamać Wickens i zmusić ją do porzucenia wrodzonej uprzejmości oraz delikatności. Chciał usłyszeć, jak malinowe usta plamione są przez wulgaryzmy wyrzucone głośno we frustracji. Pragnął widzieć jej łagodne spojrzenie przemienione w chłodne i nieprzyjazne. Ale dziewczyna walczyła z wielką ochotą, aby wyżyć się na najbliżej przebywającej osobie w biurze. Uparcie ignorowała buzujący wewnątrz gniew, pamiętając o wyćwiczonym przez lata opanowaniu. Wdech. Wydech. Wytrwała tak cały dzień w biurze, usiłując brzmieć sympatycznie, kiedy życzyła wszystkim współpracownikom z osobna wesołych świąt, szczodrze częstując ich również upieczonymi na tę okazję babeczkami. Ale tego już było po prostu za wiele, kiedy we wszystkim potrafiła odnaleźć coś, co doprowadzało ją do szewskiej pasji. Uznała, że potrzebuje się rozluźnić. Pierwszy wybór padł na książkę, ale wybrany naprędce z zapasów bibilioteczki kryminał napisany został tak słabym piórem, że tylko sfrustrowała się jeszcze bardziej. A może po prostu nie mogła się skupić? Wyszła na zewnątrz i przechadzając się po pięknie przyozdobionej Dolinie Godryka, Ariadne wypatrzyła lodowisko. Może to klucz do odgonienia na chwilę pełnych złości myśli. Trzeba przyznać, że jasnowłosa czuła się wyjątkowo bezradnie oraz niepewnie, bo nigdy się w takiej sytuacji nie znalazła, a emocje te postrzegała jako obce. Wypożyczyła parę łyżew, ciesząc się, że na Alasce miała wiele okazji do poćwiczenia tej sztuki. Zarówno mugole, jak i czarodzieje najwyraźniej bardzo ten sport lubili. Wskoczyła na lodowisko i już po kilku spokojnych kółkach dookoła terenu na rozgrzewkę, zrozumiała, że wybrała dobrze. Chłód rozgrzewający na czerwono policzki, lekki wiatr uderzający w długie, rozpuszczone blond włosy, świst łyżew po lodzie - powoli poczuła, że się nieco uspokaja. To dzień tuż przed świętami, a więc zgodnie z tym czego się spodziewała, na lodowisku panowały pustki. Właściwie to pozostawała jedyną osobą, która postanowiła spędzić tu teraz czas. Korzystała z samotności oraz ciszy, decydując się nawet na wykonanie kilku bardziej skomplikowanych figur, uśmiechając się pod nosem do siebie, gdy zgrabny skok sprawił, że spod łyżew poleciały lodowe iskierki.
Można powiedzieć, patrząc na Whitelighta, że ten człowiek ma chyba najbardziej beznamiętne i neutralne podejście do Świąt na tym ziemskim padole. Bo wcale nie marszczył się dziko na pierwsze lampki i choineczki powystawiane tu i tam; pierwszy nigdy nie życzył "Wesołych Świąt!", co nie zmieniało faktu, że sam słysząc te życzenia uśmiechał się uprzejmie i odpowiadał podobnym sloganem; nie nosił świątecznych swetrów; nie pił gorącej czekolady ani herbaty upstrzonej goździkami i pomarańczą. Nie obchodził Świąt, ale nie miał również powodu, by tę celebrację odbierać innym. I było mu z tym zwyczajnie dobrze - bo nie musiał stawiać się w rodzinnej rezydencji Whitelightów i udawać, ten teatrzyk dawno zostawił za sobą. Ale też z roku na rok jego rozciągnięta, legilimencka percepcja przybierała na ostrości i dokładności. Przechadzając się między ludźmi wychwytywał naprawdę dużo przekleństw na ten świąteczny czas, ale też... prawdziwej radości i ekscytacji. Wcześniej takie myśli wyławiał jedynie od najmłodszych, w końcu dzieci niczym nie broniły swoich umysłów - ale tego roku było inaczej. Tę zwyczajną, ludzką radość chwytał nawet u swoich współpracowników w Wizengamocie. Nawet Judith, zgorzkniała sędzina o wzroku bazyliszka po prostu umierała ze szczęścia, nie mogąc doczekać się wizyty prawnuków. Chyba dlatego Arariel Whitelight pierwszy raz w swojej karierze wziął świąteczny urlop. Ileż można jednak siedzieć w mieszkaniu ze swoimi psami? Musiał odsapnąć też od Lille i Blue i ich niegasnącej ekscytacji, że spędzał z nimi całe dnie. Londyn opuścił natychmiast, kierowany chyba szczególną odmianą masochizmu - teleportował się do Doliny Godryka, pięknej, świątecznej... z rezydencją Whitelightów na uboczu. Nie miał zamiaru jednak aż tak daleko zawędrować - jak już było wspomniane, nikomu nie chciał psuć Świąt. Sobie tym bardziej. Nie chciał również myśleć, że jego działaniami kierowała jakaś nostalgia i chęć pojednania z rodziną - bo nie kierowała. Na samą myśl o nieprzeniknionej twarzy ojca i beznamiętnej twarzy matki - w zestawieniu z tymi wszystkimi szczęśliwymi myślami i emocjami, które odbierał od innych ludzi - robiło mu się zimno na sercu. Automatycznie skierował swoje kroki w miejsce najmniej obecnie uczęszczane - wszyscy byli zajęci przygotowaniami do świątecznej kolacji, więc lodowisko winno zostać puste. Niespiesznym krokiem kierując się na lodowy plac, wyłuskał z ciężkiego wełnianego płaszcza zapalniczkę i paczkę Lordków. Palenie zawsze uspokajało gonitwę jego myśli, póki nie przerzuci ich do dzienników. Chciał ponapawać się ciszą i widokiem gładkiej tafli lodu - tymczasem stając na krawędzi lodowiska, został uraczony niecodziennym widokiem. Miejsce nie było puste, nie całkiem - po lodzie z niewymuszoną gracją śmigała blondynka, a Aro dotarł na miejsce w samą porę, by ujrzeć jej widowiskowe ewolucje, godne zawodowca. Nie to jednak przykuło najbardziej jego uwagę. Nie były to też zaczerwienione policzki dziewczyny, ani migoczące w wietrznym tańcu, jasne kosmyki. Tylko ten lekki uśmiech wyginający usta w miękki łuk - i kryjące się za nim uczucie nie tyle samozadowolenia, co spokoju, który umysł Whitelighta wychwycił. W końcu to było to, czego sam dzisiaj szukał. Zaciągnął się mocno papierosem, tłamsząc egoistyczną ochotę, by sięgnąć umysłem nieco dalej, ku dziewczynie - jednocześnie zdał sobie sprawę, że właśnie stał się tutaj swego rodzaju intruzem i jeśli będzie tak milczał, wgapiając się w Tańczącą na Lodzie, to zwyczajnie prosi się o Drętwotę między oczy. — Przeszkadzam w treningu? — rzucił w eter, pewnym, zabarwionym lekko zainteresowaniem głosem. Miał wrażenie jakby minęły wieki, odkąd ostatnio rozmawiał z człowiekiem i rozstroiły mu się wszystkie tony, których winien używać. — Mogę się mylić, ale ten... Axel? Wyglądał zawodowo. — Nie był pewien, czy dobrze sklasyfikował rodzaj wykonanego przez blondynkę skoku.
Ariadne można porównać do sarny, która będąc w swoim środowisku, mogła rączo biegać oraz skakać z finezyjną gracją, ale kiedy spłoszona lub gwałtownie wyrwana z głębokiego zamyślenia, gotowa była zaplątać się o własne kopytka w panicznym przejściu ze stanu spokoju do pełnej czujności. Wibrująco niski, męski głos dotarł do uszu dziewczyny zatrważająco wyraźnie pośród panującej ciszy, a nagłe zaburzenie całego harmonijnego szybowania po tafli lodu sprawiło, że się potknęła. Piskliwy zgrzyt rozpędzonych łyżew zwiastował, że lada chwila jasnowłosą czeka paskudnie bolesny upadek. Całe szczęście, że posiadała większe doświadczenie w jeździe, ponieważ po kilku bardzo nieeleganckich wymachach kończyn w powietrzu, ustawiła stopy tak, aby utrzymać równowagę. Działo się to w ułamku sekundy, więc tylko refleks mógł dziewczynę uratować. Wypuściła powietrze z płuc, próbując stłamsić w sobie łaskoczące poczucie wstydu, że tak dziko zareagowała na nieznajomego. Zawsze mogło być gorzej. Zawsze mogła odruchowo krzyknąć w przestrachu, a wtedy z pewnością uznałby ją za niezbyt rozważną... Z jakiegoś powodu nawet przed nieznajomymi obawiała się wypaść w złym świetle. A przecież otrzymała od razu komplement odnośnie jej jazdy, więc rozumowanie Ariadne czasami stawało się trochę niedorzeczne. - Dziękuję, ale nie znam się... - wybąkała, próbując zabrzmieć spokojnie, ale tembr głosu zadrżał jeszcze zdradzieckim śladem onieśmielenia. Z całą swoją szczerością przyznała się do całkowitej niewiedzy na temat tego, czym jest ten "axel", zaskoczona wręcz, że ktoś chyba uznał ją za profesjonalistkę w dziedzinie jazdy figurowej, podczas gdy Ariadne mogła poszczycić się jedynie oglądaniem w dzieciństwie telewizyjnych konkursów w tej dziedzinie sportu. Myśli jasnowłosej zaczęły szybko oscylować wokół prób ustalenia, jak długo mężczyzna mógł ją widzieć i dlaczego skupiła się na tej relaksującej rozrywce tak mocno, że nie zdołała się zorientować. Po zwinności nagle nie pozostało już żadnego śladu, kiedy już świadomość bycia widzianą, zauważoną, może nawet obserwowaną skutecznie speszyła młodą aurorkę. Po wyhamowaniu spróbowała powoli oraz ostrożnie przejechać kawałek po lodzie, aby się nie zatrzymywać, ale w każdym swoim ruchu dopatrywała się teraz niezgrabności. Spojrzenie zielonozłotych tęczówek co jakiś czas powracało do stojącego przy lodowisku mężczyzny. - Pan jeździ? - dopytała trochę ciszej, ale z rozpoznawalnym w tonie głosu zaciekawieniem, bo w gruncie rzeczy pewnie dlatego przyszedł w końcu na to lodowisko? Całkiem logiczne. Poza tym - odwrócenie uwagi na rozmówcę było jedną z ulubionych taktyk Wickens, ponieważ czuła się tym swobodniej im mniej skupiało się na niej. A podjeżdżając koślawo bliżej nieznajomego, dostrzegła już z oddali intensywny błękit jego tęczówek. Zazwyczaj nie potrafiła rozpoznać koloru oczu człowieka, jeśli nie widziała go często i z bliska. Nawet nie pamiętała czy jej mama ma oczy szare czy piwne. Ale u tego mężczyzny jakimś cudem od razu to wypatrzyła. Błękitne niczym lód pod jej stopami. Zdawało się, że lada chwila podjedzie na tyle blisko do krawędzi, by czarodziej mógł wyczuć zapach perfum o zapachu czarnych jeżyn, który spowijał drobną postać jasnowłosej. Ariadne wyraźnie zmarszczyła w pewnym momencie nos, rzucając spojrzenie na papierosy, po czym wykręciła łyżwą, żeby ponownie zwiększyć między nimi dystans. Sunęła tak powoli, nie chcąc, aby wyglądało to tak, że chce sobie odjechać gdzieś daleko oraz urwać rozmowę. Zdecydowała się nawet na niepewny gest wyciągnięcia ku nieznajomemu ręki, żeby poruszyć nią ku swojej stronie, a tym samym jasno już wysuwając propozycję. Głupio czułaby się, jeżdżąc teraz samotnie, podczas gdy on stałby obok. Zachęcała tym samym do założenia łyżew oraz wejścia na lodowisko.