Lodowisko w Dolinie Godryka cieszy się sporą popularnością, głównie z powodu, iż czynne nie tylko jest zimą ale i każdą inną porą roku. Pieczołowicie rzucone zaklęcia na tą, niegdyś łąkę, pozwalają zachować lodową powierzchnię bez względu na panującą temperaturę powietrza. Wyjątkiem są tylko dni, w których temperatura uderza powyżej trzydziestu stopni, tylko wówczas to miejsce pozostaje nieczynne, ze względu na wyjątkową trudność w utrzymaniu zamrażającego uroku na dłuższą chwilę. Dodatkową zaletą tego miejsca jest darmowy wstęp. Jeśli posiadasz własne łyżwy, możesz tu przychodzić kiedy tylko zechcesz. Jeśli jednak pierw musisz je zakupić, możesz dokonać tego w budynku obok lub wypożyczyć.
Para łyżew kosztuje 50g. Wypożyczenie łyżew kosztuje 10g. Gorące, bezalkoholowe napoje, kosztują tutaj 5g.
Autor
Wiadomość
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Choć brała udział w niektórych spotkaniach śmietanki towarzyskiej (i co lepsze idealnie się odnajdywała w takich okolicznościach) to poza tym drobnym podkreślaniem ich wysokiego status krwi Swansea nie zwracali na to większej uwagi. Nie aranżowali małżeństw (dzięki Ci Merlinie) i podchodzili do życia z dystansem, cechowali się wyrozumiałością i otwartością umysłu. Jedyne, na czym im najbardziej zależało to pielęgnowanie talentu artystycznego. Ci, którzy go nie przejawiali (co się zdarzało nader rzadko wszak sztuka była bardzo wszechstronną dziedziną) albo co gorsza, odwracali się od niej narażali się na nieprzychylność starszyzny Swansea. Nie istniało u nich coś takiego jak wydziedziczenie, ale trzeba przyznać, że wówczas taka osoba nie była zbyt lubiana wśród reszty rodu. Sama Elaine cechowała się miłością do świata i szukała w człowieku dobra, a nie kierowała się jego pochodzeniem czy brakiem talentu artystycznego. Miała przejrzysty umysł i zdrowe podejście do życia. Miała świadomość, że ród Fairwynów należy do tak zwanych "sztywnych", jak to czasami w gronie rodzeństwa i kuzynostwa nazywali rodziny zdolne aranżować małżeństwa swym potomnym. Opowiadał jej już o ojcu i wyczuwała wówczas sporo rezerwy w głosie. Nauczył go polować na bestie i co więcej, zaszczepił w nim zamiłowanie ku temu... dla Elaine wciąż było to niepokojące, jednak zbyt mocno zakochała się w Rileyu, aby teraz się tym przejmować. Póki nie miała świadomości jak bardzo ryzykuje swoim zdrowiem i życiem, nie poruszała tego tematu. Gdzieś tam w myślach miała zakodowane, iż Riley pobiera rdzenie z mniej groźnych stworzeń, a te "krwiożercze" pozostawia reszcie. - Och, jakbyś miał jeszcze talent artystyczny... - nie mogła wspiąć się na palcach, jeśli nie chciała ryzykować wywrócenia ich, więc wsunęła palce na jego kark zachęcając go, by się pochylił. Przysunęła usta do płatka jego ucha, ogrzewając go swoim oddechem. - ... i gdyby wiedziała, że jesteś metamorfomagiem to by nie dała mi żyć z zachwytu nad tobą. - zanim odsunęła się, ucałowała go w tym miejscu, nie mogąc się temu po prostu oprzeć. - Nie lubi zwierząt. Dostaje białej gorączki jak mój kociak albo Elijaha szwenda się w jej pobliżu. - dodała, a propos niewypowiedzianych słów. To tylko udowadniało, że Riley byłby po prostu idealny w oczach Elisabeth Swansea. Poczuła w sercu ukłucie zazdrości i poirytowania. Nie chciała, by mama tak skakała nad Rileyem i nie potrafiła wyjaśnić dlaczego. Rozproszył tę niewygodną myśl dotykiem jej ust, przy którym odetchnęła z ulgą. On znowuż wyglądał na naprawdę zaniepokojonego uroczystością zaręczynową. Musiał naprawdę przejmować się wizją zapoznania jej z własnym ojcem, do czego z pewnością dojdzie. To nieuniknione, choćby próbowali temu jakoś zapobiec. Wygładziła palcami widoczną między jego brwiami zmarszczkę, nie chcąc by tam tkwiła i ciążyła mu na skórze. - Tak będzie, kochanie. Będziemy kierować swoją przyszłością tak, jak chcemy, a wiesz czemu? - przemówiła miękkim i kojącym głosem, obejmując przy tym palcami jego gładkie policzki. - Bo Swansea nie aranżują małżeństw i nie mogą zmusić swojego dziecka do wydania zgody na tę farsę. Nawet gdyby twój tato to zaproponował, a moja mama się zgodziła, to ja mogę odmówić i nic z tym nie będą mogli zrobić. - nie wspominała, że wiązałoby się to z wieloma stresującymi rozmowami, spotkaniami i zwiększeniem napięcia między nią a mamą. Nie musiał tym martwić. Z drugiej strony wizja przeciwstawienia się jego ojcu... skoro był taki stanowczy i surowy to czuła pewną dozę niepokoju na samą myśl o spotkaniu go. Mimo wszystko nie pokazywała tego po sobie, aby nie dokładać Rileyowi zmartwień. - Czyli... jeśli będę odpowiadać twojemu tacie, to mógłby suszyć ci głowę... tak samo, jakbym mu nie przypadła do gustu, to mam rozumieć, że też będzie próbował na ciebie wpłynąć? - zapytała niby to z ciekawości, a jednak gdzieś w jej oczach przemknęła obawa, że może chcieć nakłonić Rileya do zerwania z nią wszelakiego kontaktu. Rażona tą myślą, przysunęła się odrobinę bliżej do niego, jakby to miało zmniejszyć ryzyko rozstania się. Nie chciała nawet o tym myśleć. - Czuję się zdecydowanie za młoda na myślenie o małżeństwie. Nie mam jeszcze dwudziestu lat. - i tym samym wykazała się niejako dojrzałością, skoro wolała skoncentrować się na zadbaniu o swoją przyszłość zawodową zanim będzie zastanawiać się nad małżeństwem. Przede wszystkim chciała cieszyć się kochaniem Rileya bez obaw, że ktoś będzie chciał między nimi namieszać. Współczuła szczerze Emily, która nie miała innego wyjścia, a Nathaniel... nie była pewna co on o tym sądzi, ale wydaje jej się, że szczęśliwy to nie będzie. - Jeśli twój tata spotka moją mamę... O Merlinie, chroń nas, jeśli się polubią. - dotąd nie stresowała się absolutnie obecnością na uroczystości zaręczynowej, jednak w chwili obecnej aż zadrżała na samą myśl. Końcówki jej włosów zdradziły niepokój podwijając się i zmieniając swój odcień na znacznie ciemniejszy.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
O dziwo, jej słowa mnie rozbawiły. Uśmiechnąłem się, gdy zgodnie z jej wolą nachyliłem się, ale w pierwszej sekundzie przygotowana odpowiedź wymknęła mi się spomiędzy palców. Rozproszony jej ciepłym oddechem, zacisnąłem mocniej palce na materiale jej sweterka, jeszcze bardziej zmniejszając dzielącą nas przestrzeń. Od czasu wizyty w ogrodzie Fairwynów miałem wrażenie, że napięcie między nami tylko się kumuluje, co czułem właśnie w takich momentach jak ten. Czując jej ciało tuż przy własnym, plątałem się we własnych pragnieniach i potrzebach tak bardzo, że w gruncie rzeczy kompletnie przemilczałem jej wypowiedź. Odnalazłem w sobie głos dopiero wtedy, gdy poczułem, że moje serce trochę zwalnia. - Ja nie jestem pewien jak mój tata zareaguje na twoją metamorfomagię. Już na moją trochę krzywo patrzy. Odziedziczyłem ją po rodzinie mamy. - Wyjaśniłem, ale nie chciałem żeby akurat tym się martwiła. - Ale nie przejmuj się, dla niego to raczej bardzo poboczne wartości. Bardziej będzie mu zależało na twoich predyspozycjach do bycia matką. - Nie mogąc się powstrzymać, nachyliłem się jeszcze bardziej aby skraść jej pocałunek. - Byłby bardzo niepocieszony, gdybyście mu odmówili. Dlatego to ja będę mu odmawiał. Nie bierz do siebie ewentualnych oburzonych spojrzeń mamy, gdy już się tego dowie. - Zdecydowałem, akurat w tym kierunku nie widząc większego problemu. Już raz poddałem się aranżowanym zaręczynom i skończyłem jak wzgardzony narzeczony, gdy Lanceleyowie wycofali się, kiedy leżałem w szpitalu. Nie chciałem po raz kolejny przez to przechodzić. Tymczasem być poddanym nieprzychylności ojca to był dla mnie chleb powszedni. Widział we mnie zbyt wiele z mojej matki, aby móc traktować mnie jak stuprocentowego Fairwyna z jego krwi i kości, nawet biorąc pod uwagę fakt, że po śmierci Anemone zmieniłem się nieomal nie do poznania. Roześmiałem się z twarzą przy jej ustach i ponownie ją pocałowałem, tym razem zdecydowanie dłużej i bardziej czule. Jedna z moich dłoni wpełzła na jej potylicę, sunąc powoli po plecach i przytrzymała ją zaborczo w miejscu, kiedy kierując się nieczęsto dla mnie spontanicznością rozwarłem jej usta językiem. Zaskakujący brak skrępowania jak na mnie, zważywszy na to, że mijały nas dziesiątki ślizgających się na lodowisku ludzi! - Nikt nie zmusi cię do małżeństwa ze mną. - Obiecałem jej, gdy zrobiłem wreszcie przerwę na schwytanie oddechu. Moje policzki zaróżowiły się nie tylko od emocji, ale również od lekkiego wstydu, gdy uświadomiłem sobie własną śmiałość. Niewiele jednak mogłem poradzić na to jak bardzo silnym uczuciem ją darzyłem i jak bardzo pragnąłem być wciąż i wciąż jak najbliżej niej. Nie tylko myślą, ale też i własnym uszkodzonym ciałem. - To będzie tylko i wyłącznie nasza decyzja, nawet jeśli miałbym przez czterdzieści lat nosić w sakiewce pierścionek zaręczynowy. - Obiecałem jej, bez trudu czując jak drży. Oplotłem ją ramionami jeszcze silniej, jakby to mogło w jakikolwiek sposób obronić nas nie tylko przed naszymi rodzinami, ale i przez całym złem tego świata. Pociągnąłem zaczepnie jej pociemniałe włosy, trzy razy całując ją szybkimi cmoknięciami. - Będziemy uciekać na drugi koniec świata. Ty będziesz prowadzić, a ja zacierać nasze ślady. Zamieszkamy w dżungli amazońskiej albo wśród pingwinów. - Zadrżałem od tłumionego śmiechu wywołanego tak absurdalną wizją przyszłości.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- Uhm, naprawdę to dla niego takie ważne? - zapytała lekko zbita z tropu takim... przedmiotowym traktowaniem potencjalnej synowej. Nie żeby planowała nią zostać, bo choć kochała Rileya, to wizja ustatkowania się wydawała się jej niebywale odległa i naprawdę nie chciała się teraz tym zastanawiać. Są młodzi i mają jeszcze dużo czasu na szaleństwa i gruntowne zapoznanie się ze sobą na każdej możliwej płaszczyźnie. Im więcej razy dotykała jego twarzy i im więcej obecności jego dłoni na swoim ciele tym coraz mniej chętnie myślała o kontynuowaniu jazdy na łyżwach, a nabierała ochoty na spacer w jakieś cieplejsze, odosobnione miejsce... Planowała się pilnować i nie rzucać mu namiętnie do ust pomna tego, co się zaczęło z nimi dziać na zapleczu sklepu różdżkarskiego jego rodu. - Oboje będziemy odmawiać i muszą się z tym jakoś pogodzić. - zakomunikowała, aby nie próbował wziąć wszystkiego na swoje barki. Popatrzyła na niego z powagą i malutkim, malusieńkim wyrzutem iż myśli, że mu na to pozwoli. Jakby to ująć... był to ich "wspólny problem" i nie zamierza dezertować ze strachu przed stresem i kłótniami. Są nieuniknione i prędzej czy później przyjdą. Nie była pewna co wywołało jego śmiech, ale może to powtórzyć i słuchać tego cudownego dźwięku bez przerwy. Z ogromną ochotą przytuliła ich wargi do siebie lecz absolutnie nie spodziewała się jego zachowania. Nie tu, nie teraz, nie w takich okolicznościach. Mimo swoich założeń, że będzie "tą rozsądniejszą" teraz całkowicie zapomniała, że miała jakikolwiek szlachetny plan. Rozchyliła usta zapraszająco, by z cichym pomrukiem zadowolenia muskać zaczepnie koniuszek jego języka, który z taką ochotą zmienił zwykły pocałunek w znacznie głębszy i gorętszy, czyli ten, za którym bardzo, ale to bardzo tęskniła. Wsunęła palce w jego włosy tuż przy karku, całując go długo i dając się całować w taki sposób jaki chciał. Pilnowała tylko, aby zbyt szybko się nie wycofał, bo skoro już zaczął to wypada skończyć... Sęk w tym, że żadna sekunda nie była na to odpowiednia. Dopiero brak tlenu zmusił ich do przerwy, by mogli zobaczyć swoje zaróżowione policzki. Nie czuła zawstydzenia, a poruszenie, narastające napięcie i przeraźliwe pragnienie dalszego napawania się smakiem jego ust. Za mało, zdecydowanie za mało. Teraz to ona zaśmiała się tuż przy jego policzku, który to trącała nosem. - Nie chcę być sześćdziesięcioletnią panną młodą. Ale nie mówmy o tym, mamy ciekawsze zajęcia. - udawała, że mówi o próbach nauczenia jej jazdy na łyżwach, ale wystarczyło zerknąć w jej zamglone spojrzenie, by wiedzieć, że było to absolutne kłamstwo. Potrafiła utrzymać się na lodzie, a przecież to był jej dzisiejszy cel. Może nikt nie zauważy, że trzyma się kurczowo Rileya, poza tym nie precyzowała czy miałaby nauczyć się sama stać czy z czyjąś pomocą. Ochoczo wpadła w jego ramiona, opierając się o niego całym tułowiem. Poruszyła głową, aby nie bawił się jej włosami, zupełnie nieświadoma, że znowu ją zdradzały. Trzy krótkie buziaki to było naprawdę byle co w porównaniu z tym, co przed chwilą jej zademonstrował, a więc nic dziwnego, że była trochę niepocieszona, gdy uciekł z ustami zanim mogła je pochwycić na dłużej. Nie była w stanie dłużej się nad tym rozwodzić, bo parsknęła śmiechem i momentalnie zasłoniła usta ręką, aby stłumić swoją radość. - Mam kiepską orientację w terenie więc prędzej zawiozę nas pewnie na jakąś arktyczną wyspę, gdzie wprowadzimy się do pingwinów. Zrobimy z nich ochroniarzy, będą chodzić tobie na zwiad, a ja nadam im imiona. - dała się ponieść swojej bogatej wyobraźni mimo, że ta głupawka robiła się już niepokojąca, gdy znów się roześmiała do jego obojczyka. Przytuliła go, obejmując ramionami na wysokości żeber. Przymknęła powieki próbując wsłuchać się w stłumione przez ubrania bicie serca. - Kocham cię. - lubiła te dwa słowa rozdawać swoim bliskim. Wystarczyło, że poczuła w piersi ciepło, a już je nazywała, tak i teraz. Znienacka, po prostu, szczęśliwa, że ma go przy sobie. Pogłaskała jego ramię i zaczerpnęła powietrza, by otoczyć swoje zmysły zapachem jego ubrań i ciała. - Brakowało mi kogoś takiego jak ty. Zaczynałam się powoli zastanawiać czy ze mną jest coś nie tak, skoro nie potrafię sobie nikogo znaleźć. A wpadłam na ciebie w księgarni. - mówiła do jego ubrania, nie potrafiąc odsunąć się nawet po to, by popatrzeć mu w oczy.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie wiedziałem co powinienem jej odpowiedzieć, aby przypadkiem nie zdradzić jej czegoś co mogłoby ją niepotrzebnie zranić, bądź już z grubsza nastawić do mojego taty negatywnie. Wiedziałem, że nie jest z niego ojciec miesiąca, ani nawet tygodnia, a jednak jakoś tak dziwnie czułem się z myślą, że nie tylko ja uważałem jego metody i priorytety za dziwne i nie na miejscu. - Tak został wychowany - spróbowałem chociaż trochę go usprawiedliwić i zamierzałem póki co zawiesić ten temat, co by nie wisiał nad nami jak ten niemiły, chłodny całun. Kiedy miałem przy sobie Elaine, ostatnią rzeczą o jakiej chciałem myśleć był mój staruszek o złotych, jak zawsze, pomysłach. Zwłaszcza tych, dotyczących mojego życia. Pozwoliłem jej na te słowa, ani myśląc stopnieć pod jej spojrzeniem. Pod pewnymi względami oboje potrafiliśmy być uparci jak osły i to chyba była jedna z płaszczyzn, na której zgodzić się nie mogliśmy. Zamierzałem wziąć na siebie całą odpowiedzialność, chociażby zamierzała przykleić się do mojej piersi uzbrojona w tarczę. Na szczęście póki co nie prowadziliśmy wojen, a wprost przeciwnie. Make love not war. Trochę spokoju i delikatności przydało nam się nawet na tej lodowatej, szklanej wręcz tafli. Chwila tylko dla nas, gdzie nie mogli dosięgnąć nas ani rodzice, ani nawet liczne rodzeństwo tej tutaj popularnej panny. Przytrzymałem ją mocno przy sobie, nie wyobrażając sobie nawet przez sekundę scenariusza, w którym byłaby ona w stanie zniknąć mi z tego uścisku, a jednak wiedziałem, tak dobrze wiedziałem, że nie powinniśmy tego robić. Tylko cóż znaczyła moja wiedza w obliczu chwili, której się poddaliśmy, a jaką sam zainicjowałem, dziwnie stęskniony za jej ciałem i milczącą, ciepła obecnością jej dłoni na mojej twarzy czy ramionach. I nie mówiliśmy, faktycznie. Nie powracałem do tego tematu, zdecydowanie bardziej woląc zatonąć w jej jasnych oczach i radosnych chichotach oraz dziecinnych bajaniach o pingwinach i tropikalnych wyspach. Jej wstydliwe wyznanie tymczasem sprawiło, że na moment schowałem głowę w jej słowach, równie chętnie pragnąc schować się w ubraniach czy cudzych objęciach, niż mierzyć się z odpowiedzialnością, jaką niosło ze sobą to wyznanie. Wyznanie, na jakie chyba nie do końca byłem jeszcze gotów. Ironicznie, zważywszy na to, że normalnie byłem piekielnie stonowanym, poważnym człowiekiem. - Wpadłaś do mojego życia, nie tylko na mnie. - Zaczepiłem się o tę najprostszą z fraz, pragnąć w tym momencie zniknąć. Teleportować się stąd, wprost do miejsca, w którym nie było tak wielu ludzi. Poczułem wyrzut do samego siebie, gdy zorientowałem się, że to moja wina, iż nie mogliśmy teraz szeptać sobie takich rzeczy bez skrępowania. A trzeba było wybrać się na spacer? No trzeba było! - Chodźmy stąd. Pal sześć te łyżwy. Chciałbym resztę po południa po prostu spędzić w tej pozycji. - Zaproponowałem, bardzo chętnie oferując jej teleportację, gdy tylko ściągniemy ze stóp to narzędzie masowego mordu i odzyskamy własne, wygodne buty. To sobie pojeździliśmy… ale nieszczególnie jakoś narzekałem.
| ztx2
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Oczywiście przed bramą Hogwartu pojawił się na trochę przed czasem; odpalił papierosa zaciągając się przyjemnym, nieco ostrym smakiem tytoniu. Rzadko sięgał po tego rodzaju używkę, ot popalał od czasu do czasu, jednak teraz wydawało się to idealnym zajęciem, kiedy czekał na Odey. Wciąż nie był pewien czy pomysł, który niespodziewanie wpadł mu do głowy spodoba się dziewczynie, a tym bardziej jak zostanie przez nią odebrany. Czy to była randka? Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Nie był chłopakiem który chodził na randki, bo przecież to wymagało jakiegoś rodzaju zaangażowania. Ale czy relacja z Odey taka właśnie nie była? Wszakże wymagała poświęcenia jego czasu, ale również uwagi, którą w dużej mierze skupiał na postaci Gryfonki. - Cholera - mruknął pod nosem, nerwowo przeczesując włosy, które naturalnie znajdowały się w artystycznym nieładzie, dodając mu łobuzerskiego wyglądu. Słysząc szelest liści automatycznie obrócił się dostrzegając postać Odey, którą powitał uśmiechem. Potrafił zaskakiwać. Odrzucił niedopałek na kamienną drogę, zgniatając go butem - za chwilę i tak zniknie. - Daj mi rękę - oznajmił, wyciągając w jej kierunku prawą dłoń, zaś lewą sięgnął do kieszeni płaszcza, z której wyjął różdżkę. - Może być trochę nieprzyjemnie - dodał, kiedy z lekkim oporem jej ciepłe palce dotknęły jego zimniej skóry. Szarpnęło nimi, a sekundę później były w zupełnie innym miejscu. Gdy jego stopy ponownie dotknęły twardej powierzchni przeniósł spojrzenie stalowych tęczówek ciemnowłosą czarownice, która wydawała się być nieco zbyt blada. - Wszystko w porządku, kochanie? - zapytał, ujmując jej policzki w swoje dłonie, jednak zdając sobie z różnicy temperatur między ich ciałami, szybko je zabrał.
Długo zastanawiała się czy iść we wskazane miejsce. Nie była pewna czy Daemon mówił poważnie, czy aby przy bramie nie wyskoczy zza drzewa, śmiejąc się i nie powie: "jesteś taka naiwna, po co przyszłaś? myślałaś, że serio cię gdzieś zabiore?". Bo w końcu to było dość nieprawdopodobne, żeby gdzieś mieli razem iść. Chociaż... były jej urodziny. Ostatecznie jednak ubrała się w miarę ciepło, w gruby sweter, na który zarzuciła czarną kurtkę jesienną oraz równie ciepłe podkolanówki i wyszła z zamku, opatulona szkolnym szalikiem w barwach Domu Lwa. Kiedy znalazła się przy ogrodzeniu, oddzielającym tereny Hogwartu od reszty obszarów otaczających szkołę i zobaczyła czekającego cierpliwie Ślizgona, przyspieszyła kroku. Automatycznie odwzajemniła uśmiech, którym ją obdarzył na powitanie, choć nie mogła ukryć, że ten gest był dla niej lekkim zaskoczeniem, jeśli chodziło o zachowanie chłopaka. - Co? Po co? - wypaliła, bezmyślnie, w pierwszej chwili nie mając zupełnie pojęcia co chce zrobić. - Czekaj, gdzie.. - zaczęła, usłyszawszy o "nieprzyjemnym" transporcie, jednak nie zdążyła już więcej nic powiedzieć, zanim zostali wciągnięci w tunel teleportacyjny i po kilku chwilach bujania i miażdżenia w żołądku, wylądowali gdzieś, gdzie Odeya jeszcze nigdy nie była. Jednak nie miała nawet czasu się rozglądnąć, bo już czuła negatywne skutki teleportacji. - Nie - odparła automatycznie, lekko pochylając się do przodu i spierając ręce na kolanach. Zimne dłonie Daemona, które położył na jej policzkach przez chwilę przyniosły ukojenie, jednak ciągle czuła się jakby jej żołądek ktoś przepuścił przez młynek do mięsa. - Niedobrze mi - wydukała, biorąc kolejny głęboki oddech. Już nawet nie zwróciła uwagi na to, że nazwał ją "kochaniem", ale w sumie miał tak się do niej zwracać do końca dnia... - Gdzie my, do cholery jesteśmy? - mruknęła w końcu, kiedy trochę doszła do siebie i mogła trochę się rozejrzeć. - Daemon, Ty wiesz, że ja nie mogę przebywać poza zamkiem, oprócz wypadów do Hogsmeade, prawda? - upewniła się, bo chociaż pewnie chciał dobrze, zabierając ją w jakieś fajnie miejsce, to wolała nie mieć kolejnych problemów. Już wystarczyło jej ostatnie tłumaczenie się przed Vin-Eurico w sprawie wudeżetu.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Zrobił pół kroku w tył, cierpliwie czekając aż dziewczyna dojdzie do siebie. On też przy pierwszym podobnym skoku nie czuł się najlepiej, zwymiotował nawet na własne buty. - Oddychaj spokojnie, głowa do góry i pod żadnym pozorem nie zamykaj oczu - poinstruował ją dość przejęty całą sytuacją, choć z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że jest to naturalna reakcja organizmu. Pytanie padające z ust Odey sprawiło, że na twarzy Avrey'a pojawił się szeroki a przede wszystkim szczery uśmiech. Stalowo-niebieskie tęczówki przestały bić znajomym chłodem, było w nich coś czego dziewczyna nie była w stanie od razu zidentyfikować. - Tak, wiem - odpowiedział, biorąc jej dłonie w swoje. - Porwałem cię, wbrew twojej woli - oznajmił, jakby to miało tłumaczyć wszystko, ale dzięki temu Gryfonka była kryta, jeśli ktoś przyłapie ich na tym niecnym uczynku, jakim był wypad do Doliny Godryka. Jego rodzinna miejscowość. O dziwo było to pierwsze miejsce, które przyszło mu na myśl, kiedy rzucił zaproszenie Od. - Mam nadzieję, że potrafisz jeździć na łyżwach? - zapytał unosząc prawą brew, po czym sprawnym, wręcz tanecznym ruchem obrócił ciemnowłosą w stronę tafli lodu. Nie czekając na reakcję z jej strony, wciąż trzymając drobną, dziewczęcą dłoń ruszył w kierunku stoiska gdzie wynająć można było łyżwy. - Poprosimy dwie pary, rozmiar 41 i… - posłał Odey wymowne spojrzenie, gdyż nie miał pojęcia jaki rozmiar buta nosi, zapewne jakiś mały.
Czyli jednak zgięcie się w pół w tym przypadku nie było dobrym posunięciem. Chociaż pomogło, po kilku głębszych wdechach i po zastosowaniu się koniec końców do rad Daemona, wreszcie uciążliwe uczucie mdłości ustąpiło. I wtedy mogła jasno myśleć i zobaczyć gdzie się znajdują. Ten autentyczny uśmiech na twarzy Ślizgona nieco zbił ją z tropu. Czy to była jakaś podpucha? Czy on ją urabiał w tym momencie? Podniosła wzrok z swoich dłoni, które chłopak przed momentem objął swoimi na jego szaro-niebieskie tęczówki, które w tym momencie były jakieś inne. Jakby mniej... niebezpieczne? Mniej daemonowe. - I to ma mnie uspokoić? - rzuciła nerwowo, choć po chwili westchnęła i wyswobodziła jedną rękę z jego uścisku, aby poprawić niewielki, brązowy plecak, przewieszony przez jej ramię. - Fajny mi prezent urodzinowy - porwanie - zaczęła na swój sposób marudzić, chociaż nie do końca jej głos brzmiał jakby narzekała. Po prostu ironicznie stwierdziła fakt. Swoją drogą, musiała przyznać, że bardzo ją zaskoczył tym, że jednak gdzieś razem wyszli. Naprawdę. Nie miała zamiaru się przyzwyczajać, w żadnym wypadku - jednak to była miła odmiana. Usłyszawszy o łyżwach, nie zdążyła nawet należycie zareagować, kiedy obrócił ją w stronę lodowiska. Oczy jej się zaświeciły, kiedy zobaczyła niewielki tłumek ludzi, "tańczący" po zmarzniętej tafli. Rozpromieniła się cała i przygryzając dolną wargę, odwróciła na powrót do Avreya. - Chodźmy tam! Chodźmy! - zdążyła zaśpiewać, cała w skowronkach, zanim podeszli do budki, w której wypożyczali łyżwy. -...37 - dokończyła, spoglądając na pracownika, nadal szczerząc się jak małe dziecko. Kiedy mieli już na nogach odpowiednie obuwie, można było wejść na ogromny plac pokryty lodem. Nie czekając na nic, zgodnie ze swoją zapaleńczą naturą założyła obydwa paski plecaka na ramiona, a następnie wypruła naprzód, slalomem omijając kilka osób, na końcu, robiąc półobrót zatrzymała się, stając przodem do Daemona, który za chwilę dołączył do niej. - Chyba zasługujesz na buziaka - oznajmiła ucieszona prezentem, po czym nachyliła się i cmoknęła go prosto w usta, jednak nie odsunęła się tak prędko, jedynie zarzucając mu ręce na szyję. - Chciałabym mieć częściej urodziny - zażartowała, śmiejąc się i tym samym omiatając kawałek jego twarzy i szyi ciepłym oddechem. Naprawdę cieszyła się z tej niespodzianki. I chociaż to wszystko wyglądało jak sen, albo jak jedno z jej opowiadań... Cieszyła się chwilą.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Poniekąd mogło to tak wyglądać; jakby chłopak chciał sobie ją zjednać licząc na dodatkowe korzyści płynące z tego, że trochę się postara, jednak ten jeden jedyny raz jego intencje były naprawdę czyste a przede wszystkim szczere. Podejrzliwość Odey była naturalna, wielokrotnie dawał jej do zrozumienia, że wszystko co robi ma jakiś ukryty cel, a natura dupka prędzej czy później musi ujrzeć światło dzienne, bo zwyczajnie już taki był. Widząc jak przynosi na niego zaskoczone spojrzenie, w którym kryła się nieufność wcześniej ujrzawszy uśmiech, jakim ją obdarzył, rozbawiony wywrócił teatralnie oczami. Zabierając Gryfonkę do Doliny wiedział, że było to miejsce w którym nie powinna, a przede wszystkim - zgodnie z regulaminem szkoły - nie powinna przebywać. Ten punkt zapisany w zasadach, którymi kierować mieli się uczniowie w mniemaniu Avrey'a był po prostu śmieszny, zupełnie jak jego tłumaczenie, jakim cudem dziewczyna się tu znalazła. Sądził, że w ich przypadku biorąc pod uwagę fakt, co wydarzyło się na lekcji wudeżetu porwanie będzie idealną wymówką, bo ciężko było uwierzyć, że po tamtej akcji ciemnowłosa chciałaby mieć cokolwiek wspólnego ze Ślizgonem. Słysząc marudzenie płynące z różowych ust pokręcił głową z dezaprobatą, choć kąciki jego ust wciąż unosiły się ku górze, tworząc nikły uśmiech rozbawienia. - A chcesz zarobić kolejny szlaban? - zapytał w odpowiedzi, na czole chłopaka pojawiła się pojedyncza pozioma zmarszczka, kiedy uniósł brwi do góry - Twoja nieposzlakowana opinia ucierpi jeszcze bardziej niż ostatnio, kochanie - dodał, chociaż wątpił, by Od przykładała do tego wagę. Tym razem zwyczajnie nie mógł odmówić sobie tego, aby zwrócić się do niej określeniem, którego chciała, by wobec niej używał. I w zasadzie wywołało to u niego uczucie przyjemnego ciepła wprawiając w szybsze bicie serce. Niestety jak miał to w zwyczaju zignorował te oznaki skupiając się na reakcji solenizantki, która była wprost rozbrajająca; nie przypuszczał, że dziewczynie tak wiele radości sprawi wypad na łyżwy. Skinął głową, widząc jak starszy mężczyzna z budki wręcza im po parze łyżew. Automatycznie na drewniany blat uiścił opłatę, dorzucając kilka galeonów ekstra. Nie potrafił nie uśmiechnąć się szeroko,kiedy Odey dotknęła lodowej tafli; zaczęła po niej wręcz tańczyć, co w połączeniu z jej szerokim uśmiechem tworzyło wspomnienie warte zapamiętania. Niewiele myśląc, ale również poniekąd zapominając, że wcale nie potrafi jeździć na łyżwach - o ironio - również wszedł na lód starając się zachować równowagę. Machał rękoma na wszystkie strony, czując, że traci grunt pod stopami, które płynnie sunęły po gładkiej powierzchni. Wyglądał trochę jak dziecko, które dopiero uczy się chodzić, jednak który wzrok dziewczyna padał na jego postać wówczas zatrzymywał się przyjmując pewną siebie pozę. Pozory. W końcu - wykonując wcześniej obrót, który dla niego samego był, jak wyższy poziom wtajemniczenia - stanęła przed nim. Jej nagła zmiana postawy wobec jego osoby wywołała u Daemona zaskoczenie, którego nie był w stanie ukryć. Subtelny całus - zdaniem chłopaka zbyt krótki, by mógł się w nim w pełni nacieszyć - wytrącił go z równowagi. Poczuł tylko, jak jedna z łyżew śliska się po lodowej tafli.
Rzuć kostą:
Spoiler:
1,3 czujesz nagłe szarpnięcie, a sekundę później ładujesz na ciele Daemona, który zwyczajnie przewrócił się, jednak instynktownie zamknął cię w swoich ramionach by chronić przed ewentualnymi siniakami i teraz kurczowo w nich trzyma, a wasze usta znajdują się niebezpiecznie blisko. Jak romantycznie! 2,5 nie jesteś w stanie określić dokładnie, jak do tego doszło, jednak stoisz teraz wpatrując się w chłopaka, który runął na lodową taflę obijając sobie tyłek. Czyż nie wygląda trochę żałośnie? 4,6 w ostatnim momencie Daemonowi udało się zachować równowagę, jednak dostrzegasz, że nie wygląda tak pewnie, jak chwilę wcześniej. Podejrzane?
Nie była do końca pewna co to znaczy "czyste intencje" u Daemona. Po prostu przyzwyczaiła się do tego, że przeważnie coś knuje w tym swoim maleńkim móżdżku, aby ostatecznie przeinaczyć fakty tak aby wyszło na jego. Dlatego uważała, że w tej chwili, tymi swoimi miłymi gestami robi zwyczajnie zasłonę dymną i w końcu nagle z czymś wypali, a ona będzie już na tyle "kupiona" przez niego, że będzie mu prościej postawić na swoim. Merlinie, chyba za dużo myślała... Zdecydowanie za dużo. Ona jak nikt inny znała szkolny regulamin. Przez te siedem prawie lat nauki w Hogwarcie zdążyła niektórych podpunktów zapisanych w statucie nauczyć się na pamięć; oczywiście tych, które przychodziło jej łamać najczęściej. Co prawda rzadko kiedy przejmowała się konsekwencjami, jednak w tym wypadku coś ją tknęło. Czy argument, że została "porwana" kogokolwiek będzie interesował? Czy przez to Daemon nie będzie miał jeszcze bardziej przerąbane? Puściła mimo uszu jego komentarz na temat szlabanu, jednak słysząc jego kolejne słowa, tym razem zwróciła uwagę na zwrot, którym ją po raz kolejny obdarzył. Poniekąd już powoli przyzwyczajała się do niego i ten cały wypad przypominał przez to jeszcze bardziej jedną z romantycznych powieści, które zwykła czytać. Możliwe, że do tego podświadomie dążyła, kiedy zaproponowała takie a nie inne życzenie. Choć nie wiedziała, że w pakiecie dostanie wymarzoną "randkę". Tak naprawdę była za bardzo przejęta i zafascynowana lodowiskiem, aby zauważyć, że Ślizgon wchodząc na taflę, stara się na niej nie zabić. Pewnie z perspektywy wszystkich osób dookoła, jego walka o przetrwanie musiała wyglądać przekomicznie, jednak jej nie było dane tego zobaczyć, bo zanim się odwróciła, chłopak jakimś cudem dotarł na środek lodowiska i fartem utrzymał równowagę, nie dając niczego po sobie poznać. Nie świadoma jego prawdziwego poświecenia i tak postanowiła nagrodzić go soczystym całusem, mając na myśli tę wycieczkę, którą jej zafundował. Nie przewidziała jednak, że to zwykłe cmoknięcie zaskoczy go do tego stopnia, że się zachwieje. Jedna łyżwa mu się podwinęła, a chłopak może odruchowo, aby utrzymać pion, złapał się jej i w następnej chwili, oboje wylądowali na lodzie. Deamon najpierw, a Odeya prosto na niego. Podczas upadku odruchowo zacisnęła powieki, a kiedy je rozwarła, zdała sobie sprawę, że jej twarz zatrzymała się kilka milimetrów nad jego twarzą. Widząc jego badawcze spojrzenie, przez moment wpatrywała się w nie, po czym zaczęła chichotać, rozbawiona całą tą sytuacją. - Czy właśnie mój całus zwalił Cię z nóg, Avrey? - spytała, ani myśląc wstawać. Było jej miękko, ciepło i w dodatku, mogła się z niego trochę pośmiać. No i miała idealny dostęp do jego ust. Ale z tym planowała jeszcze zaczekać.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Bywały momenty, w których Odeya zbyt dużo czasu poświęcała niepotrzebnym myślom i analizom, zamiast przyjmować rzeczywistość taką, jaka się przed nią malowała. Avrey nie miał z tym problemu, może dlatego, że niejako to on kontrolował sytuację? A ona po raz pierwszy świadomie poddawała się temu, co jej oferował, dodatkowo czerpiąc z tego przyjemność. Miłą odmianą było, że zamiast zaciętego, pełnego woli walki wyrazu twarzy mógł dostrzec jej piękny uśmiech, który wywołał on sam. Czuł swego rodzaju satysfakcję, jednak uczucie to było zupełnie odmienną od tego, co czuje się gdy zaklęcie dobrze wyjdzie lub osiągnie się innego rodzaju sukces - po jego ciele rozchodziło się przyjemne ciepło. Nie miał pewności, że wytłumaczenie jakiego zamierza użyć cokolwiek da, jednak najpierw musieli nakryć ich na tej trochę nielegalnej wyprawie - wtedy zacznie się martwić. Nigdy nie wybiegał naprzód zbyt daleko, choć dzisiejszy dzień był nieco inny - planował, nawet jeśli samo zaproszenie wypowiedział pod wpływem impulsu. Randka. Słowo kryjące w sobie coś więcej, nie ograniczało się jedynie do zwykłego spotkania dwójki ludzi, niosło ze sobą pewne zobowiązania i choć na ogół nie był na nie gotów, obecnie nie budziły one w nim strachu ani przerażenia, jednocześnie nie wiązał z tym wszystkim większych nadziei, znał siebie i wiedział, że w końcu wszystko wręcz koncertowo spieprzy. Zmierzył Odey złowrogim spojrzeniem, choć w jego tęczówkach nie dało się dostrzec bijącego na co dzień chłodu, wręcz przeciwnie - chichot dziewczyny również wprawił go w rozbawienie, nawet jeśli plan zachowania klasy legł na lodowej tafli. - Masz marzenia, kochanie - odpowiedział drażniąc się z nią, po czym schował twarz w zagłębieniu jej szyji. Automatycznie owiał go przyjemny, słodki zapach oraz ciepło bijące od jej ciała. - Dobra, Worthington muszę Ci się do czegoś przyznać - oznajmił, co brzmiało znacznie poważniej niż chciał, patrząc w jej lazurowe tęczówki, a widząc malującą się w nich nutę strachu dodał - Nie potrafię jeździć na łyżwach .
Zdecydowanie czasami zdarzało jej się za dużo nad czymś dumać i analizować, jednak takie momenty miała od czasu do czasu. Tym razem jednak sytuacja tego wymagała, bo coś tu jej nie grało. Było zbyt... prosto. Za łatwo przychodziło jej uwierzenie, że Avrey może zachowywać się jak normalny chłopak. Ale jak widać potrafił i w dodatku wydawało mu się to podobać. Tak samo było w przypadku problemu, który by mieli, gdyby ktoś przyłapał ją na przebywaniu poza Hogwartem. Myślała nad tym, ponieważ obawiała się, że Ślizgon może za to nieźle oberwać. Ona sama była przyzwyczajona do szlabanów, akurat tym się nie przejmowała. Jednak nie chciała by przez nią Daemon znowu miał kłopoty. Bo... wtedy będzie jej to wypominał! Bardzo możliwe, że niedługo ta ich bańka mydlana pęknie i chłopak na powrót stanie się dupkiem, jednak chyba warto było cieszyć się tym, że w chwili obecnej jest inaczej. Musiała chyba zacząć doceniać, że czasami jest słodki i kochany względem niej. Nawet jeśli to trwa kilka minut. To rzeczywiście wyglądało jak scena z jakiegoś filmu, kiedy upadł i pociągnął ją za sobą. Nie mogła powstrzymać się od żartobliwego komentarza, a kiedy usłyszała po raz kolejny swoje upragnione "kochanie" jej uśmiech momentalnie się poszerzył. Przymknęła oczy, kiedy pochylił się, aby ukryć na moment twarz w jej szyi. To naprawdę przyjemne uczucie, kiedy ją tak przytula i kiedy czuje w ten sposób jego bliskość wraz z tą charakterystyczną wonią tytoniu i cytrusów. Nagle podniosła głowę, kiedy usłyszała jego kolejne słowa. Uniosła nieznacznie brwi, gotowa rzucić niezbyt elokwentne: "cooo takiego?", jednak wyprzedził ją. Nie będąc w stanie się powstrzymać parsknęła szczerym śmiechem. - Tego się nie spodziewałam - zaczęła, rozbawiona sięgając ręką, aby odgarnąć z jego twarzy kosmyk jej włosów, który na niego opadł. - Zaprosiłeś mnie na lodowisko i nie umiesz jeździć na łyżwach? - jej oczy aż błysnęły z rozbawienia, a po chwili ciszy, która zapadła pochyliła się i znowu cmokając go w usta poderwała się, aby wygramolić się z niego i wstać. - Dobra, nauczę Cię. Chodź. - rzuciła, kiedy stała już na własnych nogach, po czym wyciągnęła do niego rękę, aby pomóc mu również podnieść się do pionu. - Trzymaj się mnie i stawiaj płynne ruchy. Jak w tańcu. Umiesz tańczyć, prawda? - spytała z uśmiechem, podnosząc na niego wzrok, kiedy ustawiła się naprzeciw niego, przodem, pozwalając aby chwycił ją za barki. - Okej, dawaj. Ja robię krok do przodu, patrz. Teraz Ty tak samo. - mówiła, kiedy ruszyła się z miejsca jedną nogą, aby tyłem zacząć sunąć po lodowej tafli.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Pokazanie swojej drugiej twarzy, tej którą na co dzień skrywał za murem arogancji nie przychodziło Daemonowi łatwo. Rzadko kiedy ukazywał ją obcym osobom, choć z drugiej strony ich wspólna już historia sprawiła, że Odeya nie była do końca obca. Ten jeden jedyny raz, z własnej nieprzymuszonej woli pragnął, by zobaczyła go w zupełnie innym świetle, choć budziły się w nim wątpliwości, że dziewczyna może nie dawać wiary, temu co się przed nią maluję; obraz chłopaka, którego chciał ujrzeć już od jakiegoś czasu. Wcześniej za każdym razem, kiedy tylko wydawało mu się, że okazuje wobec niej pewnego rodzaju słabość musiał pokazać swoje gorsze oblicze, tylko po to by tak naprawdę bronić ją przed nim samym. Wiedział, że doprowadzi do upadku Gryfonki, bez niego miała większe szanse na szczęśliwe a przede wszystkim spokojne życie. Tylko czy właśnie takiego chciała? Skoro sama wydawała się być dzika i nieobliczalna. Czuł, że jego wyznanie wywoła zaskoczenie na twarzy ciemnowłosej, jednak nie sądził, że będzie widoczne również w lazurowych tęczówkach w których ukryta była nuta rozbawienia. Kiedy ciemny pukiel włosów opadł mu na policzek chłopak instynktownie - czując łaskotanie - poruszył głową drażniąc tym samym dwudniowym zarostem szyję Odey. Spojrzał na nią dopiero po chwili, kiedy zabrała głos. - Tak jakoś wyszło - stwierdził wzruszając przy tym wymownie ramionami. Prawda była taka, że od zawsze chciał nauczyć się jeździ, jednak nie miał do tego za grosz talentu, a kiedy w końcu opanował odpowiednie zaklęcia - umiejętność ta nie była mu potrzebna i nie sądził, że kiedykolwiek będzie. W gruncie rzeczy nawet teraz gdyby tylko chciał mógłby posunąć się do sztuczek, ale ten dzień był wyjątkowy. Pokazanie się Worthington z pewnymi słabościami czyniło go bardziej ludzkim; czasem wydawało mu się, że dziewczyna ma go za każdą inną istotę, która nie jest człowiekiem. Niechętnie wypuścił ją ze swoich objęć, przyjmując z uśmiechem dłoń, którą mu podała, by pomóc wstać. Zachwianie stabilnej postawy wychodziło mu dobrze pod warunkiem, że nie zostanie ona nagle zachwiana, jak to było zaledwie kilka sekund temu. - Jeśli zgodzisz się pójść ze mną na bal Halloweenowy to sama się o tym przekonasz - odpowiedział, uroczo się przy tym uśmiechając, tak, że w jego prawym policzku pojawiło się delikatne wgłębienie. Nie czekając na jej odpowiedź zaczął wykonywać polecania. Ruszył naprzód czując jak łyżwa lekko śliska się po lodowej tafli; najpierw jedna noga, następnie druga. I trzeba przyznać, że wspólnie szło im to całkiem sprawnie, udało się im przejechać kilka metrów do przodu, kiedy Daemon chwycił Gryfonkę za biodra stanowczo przyciągając do siebie. Z lekkim uśmiechem, który uniósł kąciki jego ust ku górze ułożył dłoń na zaczerwienionym policzku Odey, by następnie połączyć ich wargi w subtelnym, aczkolwiek stanowczym pocałunku. Delikatnie musnął różowe usta, jakby prosząc o pozwolenie na więcej, przejechał językiem po dolnej wardze by następnie złączyć ich języki w namiętnym tańcu.
Naprawdę nie rozumiała. Czyli on nie chciał być dupkiem, ale to było silniejsze od niego, tak? Przyzwyczaił się już do tego i ciężko było mu to zmienić? Ale skoro chciał być na co dzień taki jak tego dnia, to czemu nie mógł zwyczajnie taki pozostać? Wtedy nie musiałby "bronić jej przed samym sobą". Tylko rzeczywiście, jej nieobliczalna natura mogłaby wtedy nie być do końca usatysfakcjonowana. Mogłaby rozczarować się brakiem tej adrenaliny w ich relacji. Nudą... Naprawdę dziesiątki pomysłów przyszło jej do głowy, kiedy powiedział "wyznanie". Wszystko, tylko nie to, że nie potrafi jeździć na łyżwach. Bo przecież sam ją tu zaciągnął. I chyba nie po to, żeby teraz chcieć się zabić przy okazji nieudolnej nauki jazdy po lodowej tafli. A jednak wywołało to w niej więcej śmiechu niż zdziwienia, bo przecież który chłopak zabiera laskę w jej urodziny w super miejsce, po czym okazuje się, że nie chce jej zaimponować, a wręcz przeciwnie mówi, że jest kiepski w tym co jej sprawia frajdę. To było naprawdę zabawne, dodając do tej historii to, że tym chłopakiem był Daemon Avrey. Kiedy odgarniając swój kosmyk włosów z jego twarzy, poczuła jak ociera się zarostem o jej szyję, zaśmiała się zwyczajnie łaskotana w tamte okolice. - Jeż znowu wrócił? - zapytała, spoglądając na niego z szerokim uśmiechem, a widać było, że cała jej twarz się śmieje. - Tak wyszło... czyli po prostu chciałeś, żebym Cię nauczyła jeździć, przyznaj się. - zarzuciła mu, nadal zadowolona z siebie, uświadamiając sobie dokładnie to co było celem chłopaka. Dostrzegła w nim słabość, pierwszy raz coś w czym nie był taki wspaniały, za jakiego podawał się w innych dziedzinach życia. I rzeczywiście wydawał się bardziej człowieczy. To było trochę dziwne, mieć jakąś przewagę nad Daemonem. Uczucie, że pozwala sobą kierować. Bo w tej chwili ona prowadziła jego. Pokazywała mu, co ma robić. Nie spodziewała się, że Ślizgon jest zdolny w taki sposób poświęcić swój honor, aby móc w zamian coś zyskać. Myślała, że honor jest dla niego najważniejszy. A jednak - myliła się. Skupiła się zbyt na wytłumaczeniu mu dokładnie jak ma się zachować na lodzie, jakie ruchy robić, a dopiero po kilku sekundach od wypowiedzenia przez niego tych konkretnych słów, załapała o co mu chodzi. Podniosła wzrok z ich stóp, na które to patrzyła kontrolnie, aby ocenić jak stawia kroki w łyżwach i spojrzała na niego wyraźnie zszokowana. - Emm, Ty... mówisz serio? Chcesz, żebym szła z Tobą na bal? - odezwała się w końcu niepewnie patrząc mu w oczy. Nie wiedziała czy sobie w tej chwili żartuje, czy może ją pomylił z jedną ze swoich długonogich blondynek, z którymi od ostatnich tygodni go widywała. Czy to możliwe, że tego dnia był pod wpływem działania Impriusa? Ewidentnie zachowywał się jak nie on. A bal... Przecież nawet nie wspominała, że chce tam iść. To może dlatego? Bo jej nie zależało...? Jednak on jak gdyby nigdy nic zaczął robić kroki na lodzie, zgodnie z jej wskazówkami, próbując "płynąć" po tafli. Ode nadal nie mogąc wyjść z szoku, próbowała w myślach znaleźć przyczynę tak podejrzanego zachowania Ślizgona. W ciszy, trzymając go za kurtkę, po bokach tułowia, trzymała w pionie ich oboje w razie, gdyby znowu mieli lecieć na lód. Nadal mu nie odpowiedziała, bo w sumie nawet nie wiedziała czy to było pytanie. Bardziej brzmiało to tak, jakby już zadecydował i po prostu ją o tym poinformował, choć znalazło się tam słowo "zgadzać"... Nagle, wyrwana ze swoich przemyśleń, jęknęła cicho, kiedy niespodziewanie przygarnął ją do siebie i pocałował. Znów miał chłodne wargi, jednak nie tak jak wtedy na huśtawce. Czuła gorąco, przebijające się przez wierzchnią warstwę mroźnej powłoki, powstałej na skutek lodowego powietrza na placu. Czuła tę żarliwość z jaką po kilku sekundach starał się ujarzmić jej język swoim własnym. Tę stanowczość, którą tak uwielbiała, połączoną z nutą sensualności. W ułamku sekundy, kiedy minął efekt zaskoczenia, oddała mu tę pieszczotę, starając się zawrzeć w niej wszystko to, czym on ją obdarzał. Automatycznie chwyciła go mocniej za materiał kurtki, próbując zmniejszyć maksymalnie dystans między nimi. W końcu zabrakło jej oddechu, więc musiała odsunąć się odrobinę, aby złapać powietrze. Podniosła wzrok, nieco zadzierając głowę do tyłu, aby na niego spojrzeć. - Jak dostanę zaraz zawału to będzie Twoja wina - mruknęła do niego zaczepnie, po czym sunąc dłonią po jego ramieniu, przeniosła ją na szyję chłopaka, zahaczając wcześniej o kaptur kurtki. - Kim jesteś i co zrobiłeś z Daemonem Avrey'em?
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Z własnymi przyzwyczajeniami ciężko było tak po prostu zerwać, nawet jeśli dziewczyna mogła stanowić dla niego motywacją do zmian. Łatwiej było ulegać chorym manierom, bo to dawało mu poczucie stabilizacji oraz kontroli, do których od dawna był przyzyczajony. Odeya świadomie lub też nie zaburza tą rzeczywistość, a to go poniekąd przerażało; jego matka uważała, że to dobrze. Nie tylko dlatego, że się bał - bo przecież strach przed nieznanym to naturalny odruch, ale przede wszystkim dlatego, że w osobie panienki Worthington była nadzieja na to, iż jej syn ma uczucia, którymi darzy nie tylko rodzinę - nie wdał się całkowicie w dziadka. W okresie ich znajomości Daemon wiele razy pokazał, iż potrafi zaskoczyć, chociaż rzadko robił to świadomie - częściej działał pod wpływem nieznanego mu impulsu czy po prostu procentów krążących w jego organizmie. Wówczas robił się niezwykle uroczy i przychylny, łatwiej było wypracować u niego kompromis. Niestety tak działo się tylko czasami. Pytanie opuszczające różowe usta Gryfonki mimowolnie przeniosło go do domku w którym spędzili szkolną wycieczkę, budząc różne wspomnienia, te wywołały u niego ciepło rozlewające się po ciele. Niekontrolowany jęk opuścił jego wargi, zanim zabrał głos. -Bardziej leniwiec - zaśmiał się w odpowiedzi, co było w zasadzie prawdą, ostatnio nie chciało mi się walczyć z zarostem, który jak się okazało dodawał mu jedynie uroku. Wywrócił teatralnie oczami na jej słowa, kąciki jego ust uniosły się ku górze w nieco tajemniczym uśmiechu. - Nie powiem - oznajmił po chwili ciszy, wystawiając jej przy tym język niczym małe dziecko. Trzeba przyznać, że w tym momencie zachowywał się kompletnie jak nie on, jakby dopiero teraz odważył się zrzucić z siebie kilka masek, odsłaniając twarz, będącą jego częścią, choć mocno skrywaną przed światem. Wydawał się być mocno rozluźniony, choć nie był to tym razem efekt wypitego alkoholu, a już na pewno było dużo łatwiejszy w obyciu. Przestał prowadzić swoją grę, którą rozpoczął z ciemnowłosą czarownicą już przy pierwszym spotkaniu, patrząc na nich z boku można było powiedzieć, że zachowują się jak para zakochanych podczas randki i o ile do tego pierwszego było im mimo wszystko daleko, to rzeczywiście ten wypad można było określić tymi sześcioma literami, tworzącymi słowo, którego przez pewien czas Avrey się obawiał. Po raz pierwszy pozwolił na to, by dostrzegła jego słabości, wcześniej skutecznie maskowane przez wściekłość, obojętność czy agresję. Najbardziej zaskoczył go fakt z jaką łatwością mu to przyszło, powoli zatapiał się w tej znajomości, może nawet szybciej niż chciał, bo przecież nie mógł powiedzieć, że to planował. Przewrotny los niespodziewanie postawił na jego drodze Odey, ale czego oczekiwał w zamian? Co on mógł dać tej dziewczynie, poza łzami, bólem i odrobiną fizycznej przyjemności? Początkowe milczenie ze strony Gryfonki wprawiło go w zaskoczenie, zawsze wyszczekana - miała odpowiedź na wszystko - teraz jakby nie rozumiała, co do niej powiedział. Pojedyncza zmarszczka pojawiła się na czole Avrey'a, zaś stalowo-niebieskie tęczówki wpatrywały się w jej twarz, która sekundę później była wyrazem czystego zaskoczenia. - A wyglądam jakbym sobie żartował? - zapytał w odpowiedzi, patrząc na nią jakby zawiedziony, że mogła tak pomyśleć. Z drugiej strony było to całkowicie naturalne, dlatego uniósł kąciki ust w uroczym uśmiechu. - Jestem całkowicie poważny - dodał, wiedząc że oczekuje odpowiedzi a nie przepychanki słownej, do której mógł doprowadzić w jednej chwili, gdyby tylko pozwolił jej odpowiedzieć na swoje pytanie. Widział, jak kolor jej tęczówek zmienia się pod wpływem myśli zalewających umysł. Dał jej czas, aby wszystko sobie poukładała. Fakt, nie wspominała o balu, ale przecież on doskonale wiedział, że dziewczyna jest typem romantyczki, zapewne podobnie jak wiele innych przedstawicielek jej płci chciała na niego iść, nawet jeśli nie mówiła o tym głośno, bo która by nie chciała? Co prawda był to bal Halloweenowy, ale sam przedrostek do czegoś zobowiązywał, w dodatku było to wydarzenie o którym wszyscy mówili od tygodnia. Jedyny temat nie schodzący z ust uczniów, a przede wszystkim uczennic - nie mógł pozwolić, by Odey poszła na niego sama. Miał wrażenie, że sekundy jej milczenia zamieniają się w wieczność, aż w końcu jego cierpliwość się skończyła. Przygarnął ją do siebie co z racji tego, że stali pośrodku lodowiska zwróciło uwagę innych łyżwiarzy, po czym od tak po prostu pocałował. Ich wargi złączyły się w namiętnym pocałunku wywołując przyjemne ciepło oraz lekki ucisk w klatce. Nie potrafił zapanować nad własnym sercem, które mimochodem zaczęło szybciej bić, wplątał dłoń w ciemne włosy, rozkoszując się ich miękkością oraz zapachem, było nim przesiąknięte powietrze wokół nich. Czuł jakby na jego ustach poza rozbijającym się jej ciepłym oddechem, pojawiły się delikatne wyładowania elektryczne, wywołując na ciele gęsią skórkę. Westchnął zasmucony, kiedy w końcu się od niego oderwała. - Och… To takie typowe dla ciebie Worthington, wszędzie doszukujesz się postępu - oznajmił śmiejąc się przy tym, po czym cmoknął ją raz jeszcze w usta. - Idziemy razem na bal tylko ubierz się przyzwoicie, ale najpierw dokończymy naszą lekcję, w końcu ci za coś płacę - dodał, tym razem jednak chwycił ją za dłoń, plątając razem ich palce.
Wiadomo, jeśli bycie dupkiem roku weszło mu już w krew - nie było co zbierać. Ale dlaczego więc mamił ją takimi sytuacjami jak teraz, kiedy zdawał się wyrzucić maskę chujka w kąt i stać się kimś nie do poznania. Niektóre jego cechy charakteru, owszem przebijały przez jego twarz zimnego drania, jednak nie sposób było się w tym zwyczajnie połapać. Czasami grał jedną rolę a czasami przechodził płynnie w zupełnie inną. Ode jednak nie była świadoma, że to poniekąd pod jej wpływem taki się stał. Że potrafi ukazywać prawdziwe oblicze, znane jedynie nielicznym także w jej towarzystwie. Ale czy będzie jej dane się tego dowiedzieć? To prawda, w tym momencie ją też nawiedziły wspomnienia z wakacji, kiedy to atmosfera ich rozmowy plasowała się na podobnym poziomie co teraz. Złożyli topory wojenne, zapomnieli o gierce, którą sobie wymyślili i starali się rozmawiać ze sobą jak normalni ludzie. Jeżeli oboje chcieli, to potrafili. A to było chyba najmilsze wspomnienie z Luizjany, jakie zachowała. Również parsknęła śmiechem, usłyszawszy jego komentarz na temat leniwca, po czym przyglądała się jak wywraca oczami i spróbowała go przedrzeźniać robiąc to samo, tylko bardziej ostentacyjnie. Może i wyglądali teraz jak para, każda inna w tej chwili poruszająca się po lodowej tafli, jednak oboje dobrze wiedzieli, że daleko im było do tego. Ciągle byli tymi Daemonem i Odeyą, którzy potrafili żreć się na każdym kroku o byle pierdołę, tylko dlatego, aby w kolejnej chwili rzucić się na siebie i całować do traty tchu. Może i to było coś na kształt randki, może i nawet Ode nazywała to w ten sposób, jednak nie zmieniało to faktu, że nadal mieli pojebaną relację. Nawet jeśli zabrał ją na łyżwy, nie potrafiąc jeździć, nawet jeśli się do tego otwarcie przyznał. Doceniała to, że powiedział jej o swojej słabości, naprawdę. Ale nie mogła zapomnieć, że był Daemonem. I chociaż w tej chwili przejawiał wszystkie te cechy, które tak jej się podobały, mógł za chwilę to uciąć. Był nieprzewidywalny, a ona nie wiedziała co myśleć. Dlatego na razie cieszyła się tym co miała. Czyli idealnego Daemona. Milczała, bo nie była pewna czy może się przesłyszała abo przekręciła jego słowa. Rzeczywiście zazwyczaj miała odpowiedź na wszystko i potrafiła odegrać się bez trudu, jednak tym razem... zwyczajnie ją zatkało. Ale usłyszawszy, że Ślizgon mówi poważnie coś w niej drgnęło. Nie spodziewała się tego zupełnie. Jak miała za nim nadążyć? Na huśtawce sprowadził sobie blondynę, która umilała mu czas, w zamku miał ciągle inne żeńskie towarzystwo, a tu nagle pyta ją czy zgodzi się iść z nią na bal z okazji Nosy Duchów. Niee, ona pasuje. Nie próbuje nawet analizować jego logiki. Zamiast tego po prostu uczy go jeździć go na łyżwach, próbując zwyczajnie puścić mimo uszu jego słowa. Aż do momentu, kiedy wyrwał ją z zamyślenia i przyciągnął. Tak cudownie było znowu poczuć jego usta na swoich, mieć świadomość jego obecności przy sobie. Tak dosadnie w tej chwili przypominał jej o tej obecności. Pierwszy raz tego dnia spróbowała zagrać w ich grę i postarać się aby "wygrać z nim", oddając pocałunek, raz po raz chwytając miedzy zęby jego dolną wargę. Też nie chciała się od niego odsuwać, ale musiała zaczerpnąć powietrza. Ostatecznie zatkał jej usta buziakiem, zanim odpowiedziała na jego pierwszy komentarz, a po nim już straciła skupienie, aby mu coś odszczeknąć. Za to przytyk a propos balu zakodowała dokładnie. - Przyzwoicie... - powtórzyła wywracając nieznacznie oczami - Dobrze, tatusiu - mruknęła tylko, kładąc nacisk na drugie słowo, zanim złapał ją za rękę, a ona z uśmiechem pojechała na przód ciągnąć go kawałek do przodu - nie musiał więc nic robić, oprócz utrzymania się na łyżwach. Potem zaczęło mu iść dużo lepiej i nawet mogliby jeździć osobno, ale najwidoczniej nie chcieli... Po ponad godzinie śmigania na mroźnym lodowisku, oddali wypożyczone łyżwy i teleportowali się z powrotem do zamku.
//zt x2
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Grudzień oznaczał dla rudej jedno -urodzinowy miesiąc. Była przyzwyczaja do tego, że w tym okresie często korzystała z uroków zimy. Od dwóch lat niestety nie mogła liczyć na te same rozrywki co zawsze, więc postanowiła kontynuować tradycję na własną rękę i udała się do Doliny Godryka na lodowisko. To ojciec nauczył ją jazdy na łyżwach i zawsze z nostalgią przywdziewała to obuwie gsy tylko pogoda na to pozwalała. Nie inaczej było i tego roku. Ubrała się ciepło i ruszyła do miasteczka trochę pojeździć. Wzięła swoje srebrne figurówki, które prędko włożyła na stopy i już sunęła po gładkiej tafli lodu. Pierwsze kółka były rozgrzewką. Mijała rodzinki i parki, które wybrały się tutaj razem by wspólnie spędzić czas. Czuła się wśród nich wyjątkowo samotna, ale nie dała tego po sobie poznać. W końcu zaczęła swój popis i oprócz zwykłej jazdy poczęła wplatać elementy jazdy figurowej. Najpierw zwykła przeplatanka, później chwila jazdy tyłem. Nadszedł i moment, gdy postanowiła przypomnieć sobie piruety. Była ciekawa, czy po takim czasie jest w stanie jakiś wykonać. Rozpedziła się, wybicie i... Bolesny upadek na tyłek podczas którego zmiotła z nóg jeszcze kogoś. - Wybacz, nie chciałam. - Przeprosiła gdy podniosła się znów do pionu. Ku swojemu zdziwieniu zauważyła, że potrąconym okazał się człowiek którego kojarzyła. - Felinus, prawda? Prowadzisz Laboratorium Medyczne. - Pomogła chłopakowi podnieść się na nogi. Nie spodziewała się dorwać w tym miejscu kogoś ze szkoły, a jednak oto skosiła jednego ze studentów, który na dodatek prowadził zajęcia na które ostatnio zaczęła uczęszczać.
Grudzień. Płatki śniegu delikatnie tańczące w powietrzu, zgodnie z podmuchami wiatru. Nie bez powodu chłopak, ubrany w czarną już kurtkę, spoglądał od czasu do czasu na zachmurzone, szare niebo, myśląc przede wszystkim nad tym, z jakimi rzeczami ma ostatnio do czynienia. Każdy z płatków, który muskał jego twarz, koniec końców stawał się tylko i wyłącznie wspomnieniem - a on te wspomnienia wyciągał, starając się je bardziej zrozumieć. Niestety, każdy kolejny miesiąc wprowadzał go w pewnego rodzaju zamieszanie, a chwilowe sklejanie tego wszystkiego w jedną całość nie przynosiło już wcale takich zamierzonych skutków. Świat może nie walił się, a bardziej nowy porządek odsuwał na bok starszy, a we wszystkim tym, co działo się w jego życiu, był właśnie on. Starał się to zrozumieć, i o ile obecnie miał czas na subtelne zapoznawanie się z nadchodzącymi zmianami, o tyle jednak bał się, że zmiany te mogą być zbyt gwałtowne. Zarówno pod względem nadchodzącego końca roku, jak również zmiany charakteru, którą u siebie obserwował, na relacjach ludzkich kończąc. Nie bez powodu zatem, kiedy to przechadzał się w Dolinie Godryka, jego uwagę przykuło lodowisko; lodowisko wydawało się być czymś w rodzaju odskoczni. Wystarczająco duże, by pomieścić rodziny, zakochane pary i pojedyncze jednostki - w tym także jego osobę. Nie bez powodu sylwetka ubranego na ciemne barwy Lowella przybliżała się do obiektu, zastanawiając się nad tym, czy powinien tym samym wejść. Jakby nie było, to zawsze są jakieś miłe odskocznie, ale najlepiej to by się bawił z Maxem, wprowadzając zapewne pewnego rodzaju chaos. Od kiedy w centrum wydarzeń jego życia znajdowało się prowadzenie Hufflepuffu do zwycięstwa, to rzadko kiedy mógł sobie pozwolić na chwilę rozerwania się. Zapłacił dziesięć galeonów za wypożyczenie łyżew. Zakładając je, Felinus wiedział doskonale o tym, że zapewne będzie miał do czynienia z odciskami. Mimo dobrze dobranego rozmiaru, tak naprawdę, koniec końców, różnie z tym bywa i dłuższe przebywanie w takim obuwiu kończyło się niezbyt przyjemnie. Może jego doświadczenie pod względem łyżew było niskie, co nie zmienia faktu, że koniec końców, jeżeli nie spróbuje, to nie będzie miał okazji się przekonać, czy to jest dla niego. Bo ostatnie próby znajdowały się odmętach pamięci własnego dzieciństwa; zawiązane sznurowadła, dość mocno, by przypadkiem nie zmagał się z problemami podczas jazdy, zapewniło mu poniekąd bezpieczeństwo w kwestii uczestniczenia w zabawie na obiekcie. Koniec końców, szkoda by było sobie rozwalić twarz i tym samym zwracać większą uwagę, niż zazwyczaj. Wejście na lód było proste, choć Felinus początkowo trzymał się barierki, zapoznawszy się powoli z techniką, z jaką powinien się poruszać. Powoli, bez pośpiechu, kiedy to smukłe palce spotykały się z zimną, metalową obręczą. Dopiero, gdy pewnego rodzaju niewielka ilość doświadczenia przedostała się pod kopułę czaszki, student zadecydował o wydostaniu się z pomocnej dłoni i tym samym spróbowaniu jazdy na własną rękę. Subtelnie, bez pośpiechu, odpowiednio odpychając się do przodu; nim jednak zdołał ukończyć swoją pierwszą prostą, wpadła na niego, niczym grom z jasnego nieba, jakaś dziewczyna. Do ominięcia kolizji było już za późno, a obydwoje upadli na lód, zmagając się tym samym z mniej lub bardziej bolesnym stłuczeniem zadków. — Nic się nie stało... W porządku? — chyba z nagłego zetknięcia z zimną powierzchnią podbrzusze zaczęło mu szwankować, ale koniec końców tego nie pokazał, przyjmując na twarz maskę tak charakterystycznego spokoju, kiedy to próbował wstać samodzielnie, przynajmniej takie było jego podejście z początku do wydostania się z tej drobnej pułapki. Pozwolił na to, by palce zacisnęły się na tych należących do dziewczyny, którą doskonale kojarzył, przynajmniej poprzez dobrą pamięć. — Tak, Felinus. Irvette... zgadza się? — spojrzał na nią ostrożnie własnymi czekoladowymi oczami, zastanawiając się, dlaczego akurat dzisiaj ich nici przeznaczenia postanowiły się ze sobą zetknąć, zostać na chwilę związane w nieznanym dla nich, subtelnym tańcu. Kątem oka starał się dostrzec, czy z dziewczyną jest wszystko w porządku, zachowując tym samym równowagę na lodzie - przynajmniej, kiedy to stał i nie poruszał się w żadną ze stron. Nie było to przenikliwe, przedzierające się przez odmęty duszy i wspomnień spojrzenie, a prędzej łagodne, choć stawiające mur przed potencjalną możliwością wykorzystania jego jakichkolwiek dobrych zamiarów. — Lodowisko...? Ciekawy wybór. Długo jeździsz na łyżwach? — rozejrzał się dookoła na pozostałych, jakoby chcąc się trochę więcej dowiedzieć na temat Ślizgonki, tym bardziej że rzadko kiedy zamieniał z nią jakiekolwiek słowa. Praktycznie wcale.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Była pełna przeciwieństw. Nie lubiła zimnej pogody, chociaż kochała sporty, którym mogła oddać się, gdy temperatura znacząco spadła. Mogło wynikać to z rodzinnych tradycji, które były dokładnie pielęgnowane orzez tyle lat. Zazwyczaj dziewczyna nie zastanawiała się nad tym. Spełniała swoje obowiązki i posłusznie stała w szeregu razem z resztą, by ostatecznie za parę lat odziedziczyć rodzinny biznes. Mimo to w dość wyraźny sposób odbijala się na tle swojego rodzeństwa. Nie bała się prosić o to, czego akurat chciała, co potwierdzał fakt, że bez ogródek umiała poprosić ojca o naukę hipnozy. Była taka jak każdy jednocześnie nie będąc kolejnym pionkiem w grze. Przynajmniej do czasu. Zdawała sobie sprawę, że jej studia tylko odwloką to, co nieuchronne. Właśnie to zaprzątało jej głowę, gdy próbowała wykonać piruet. Widać skupienie zbyt mocno powędrowało w kierunku spraw rodzinnych przez co akrobacja zakończyła się kolizją. - Tak, tak trochę mnie poniosło. - Wyznała, po czym przyjrzała się chłopakowi, chcąc ocenić ewentualne szkody, których mógł doznać. - Miło mi Cię w końcu poznać. -Skinęła głową, tym samym potwierdzając własną tożsamość. Nie wiedziała zbyt wiele o puchonie oprócz tego, że prowadził kółko i od czasu do czasu panował się w jakieś kłopoty z Solbergiem, o którym mówił jej między innymi Darren. Nie była jednak osobą, która wierzyła plotkom, a Felinus wydawał się jej sympatyczny. Zdystansowany, ale sympatyczny. - W tę pogodę co innego można robić? Rzuciła retorycznym pytaniem, a na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech, gdy już obydwoje stanęli znów na nogi. - Mniej więcej od szóstego roku życia. Zawsze rodzinnie wybieraliśmy się pojeździć i oglądaliśmy zawody w jeździe figurowej. A Ciebie co tutaj przyniosło? - Powoli ruszyli do przodu, oddychając się lekko łyżwami od powierzchni lodu, by móc swobodnie porozmawiać. Tyłek lekko ją pobolewał, ale raczej nie sądziła, że mogło być to coś ponad zwykłe stłuczenie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Upadek ten nie był przyjemny, ale koniec końców nie bez powodu przecież się wydarzył. Jakoby wszystko, co znajdowało się dookoła, było ze sobą stricte powiązane. Lowell może nie wierzył we wróżby, jakimi to przedstawiają się jasnowidzowie, co nie zmienia faktu, iż koniec końców wszystko ma jakiś mniejszy lub większy sens, a wypadkowa zdarzeń nie jest wcale taka losowa, jak to mogłoby się wydawać. Nie bez powodu ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego spierzchniętych warg, które, poprzez ciągłe przebywanie na mrozie, stały się popękane. Gdzieniegdzie, jeżeli człowiek posiadał wprawne oko, mógł dostrzec na nich drobne ranki, w niezbyt sporych ilościach; zaczerwienione, wynikające z czystego braku zainteresowania nimi. Nie przeszkadzały mu one, więc nie widział sensu ich zaleczać, a i tak czy siak pierwotny stan będzie musiał przywrócić jakąś maścią o właściwościach nawilżających. — Każdego czasem ponosi. — przyznawszy, ogarniał się powoli, by przywrócić samemu sobie pełną zwyczajność. Siedzenie na zimnym, stroniącym od ciepła lodzie, nie było wcale aż takie przyjemne. Felinus, mimo swojej pierwotnej odporności na liczne obrażenia, odmrożenia czy to poparzenia, nie cierpiał uczucia chłodu przeszywającego jego kości. Nie bez powodu skorzystał z pomocy dziewczyny i bujnych, rudych lokach. Na kolejne słowa trochę się zdziwił, jakoby nie były one oczekiwane, a przynajmniej ze względu na jedną rzecz. Kiwnięcie głową połączyło się zatem z pytaniem, kierującym się wprost na jego usta. — W końcu? — zapytał się uprzejmie, nie zamierzając wytykać jej bezpośredniości, a prędzej zastanawiając się, co dokładnie miała na myśli. Sam siebie nie uważał za kogoś niemożliwego do rozmowy podczas przechadzek szkolnym korytarzem, ale też, może ostatnio miał tak zawalone dni, że po prostu nie zauważał samego siebie w tym wszystkim. Jakoby odtrącając własne samopoczucie na dalsze plany, skupiając się na działalności wokół Hufflepuffu - nawet jeżeli była tak absurdalna. — Zaskoczę cię - normalnie to bym siedział w domu. — fakt bycia ciepłolubnym stworzeniem wcale nie pomagał w przetrwaniu zimy, ale wyobrażenie o spokojnym dniu, spędzonym pod kocykiem w salonie, podczas gdy ogień radośnie skakałby w kominku, trawiąc kolejne rzeczy, jakoś wydawało się być bardziej zachęcające od przebywania na zewnątrz. A do tego jeszcze kakao z piankami i mógłby rzeczywiście umrzeć. I nawet jeżeli Irvette nie oczekiwała odpowiedzi, to jej delikatnie udzielił, subtelnie być może rozpoczynając kolejny temat. — Długi staż... Ja zazwyczaj wolę próbować, aniżeli przyglądać się, ale wiadomo, że nie we wszystkim można być dobrym. Nie jesteś stąd, prawda? — zapytawszy się, chociażby podczas szykowania listy osób zdziwił się na jej nazwisko. Przypominało ono... typowo rodzinę germańską pod względem języka. Nie był pewien, ale koniec końców stawiałby właśnie na Francję, chociaż mógł się w tej kwestii mylić. Dziewczyna nie wygląda na osobę z hiszpańskimi korzeniami (a co do tych do miał pewien przykład), ani tym bardziej innymi, niemniej jednak ruda uroda wytrącała go z tropu, kierując podejrzenia na Islandię. — Zamyślenie, czysta ciekawość... a może po prostu odpowiedni klimat? Myślę, że wszystkiego po trochę. Ale znalazłem się tutaj przez kompletny przypadek. — uprzejmość wydobywała się z tych słów składających się w zdania, kiedy to powoli poruszał się do przodu, ze znacznie mniejszym doświadczeniem.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Chłodne powietrze smagało twarz dziewczyny sprawiając pojawienie się na jej cerze lekkich rumieńców, co poniekąd dodawało jej uroku. Mocniej owinęła się szalikiem i poprawiła przekrzywioną w wyniku upadku czapkę. Mimo dwóch lat spędzonych na Wyspach wciąż nie mogła przyzwyczaić się do tutejszej pogody. - A mówią, że człowiek nie zapimina takich czynności jak jazda na łyżwach. Widać nie warto wierzyć we wszystko co nam wmawiają. - Zaśmiała się radośnie i odwróciła, by chwilę sunąć przed Felinusem tyłem do kierunku jazdy. Nie wychodziło jej to tak zgrabnie jak kiedyś, ale niewzruszona wciąż poruszała biodrami i nogami, by bezustannie wprawiać się w ruch. - Och, no wiesz. Prowadzisz kółko na które uczęszczam. Lubię wiedzieć pod czyimi skrzydłami jestem. - Przyznała, gdy złapał ją za słówko. Nie miała w zwyczaju zaczepiać bez powodu nieznajomych na korytarzach dlatego też jedynie ograniczała się do uprzejmych uśmiechów, gdy widziała na terenie zamku twarz, którą zaledwie kojarzyła ze wspólnych zajęć. - Ciepłolubny? - Szybko wysunęła wniosek po czym zrobiła malutki kółeczko i ustawiła się obok puchona już przodem do kierunku jazdy. - Praktyczne podejście. Podoba mi się. - Sama nie była ideałem chociaż ojciec starał się, by nie sprawiała wrażenia osoby posiadającej jakiekolwiek wady i ułomności. [i] Fake it till you male it [/b]. Tak powinno brzmieć ich rodowe motto zamiast wyszukanych francuskich słówek. - Przyjechałam dwa lata temu z Francji z matką i rodzeństwem. Jednak dopiero teraz zdecydowałam się podjąć studia. - Straciła szybko swoją historię pomijając powody takich decyzji. Niektóre trupy lepiej było trzymać zamknięte w szafie a skoro Felinus najwidoczniej nie słyszał o aferze związanej z jej ojcem, nie miała zamiaru sama z tym wyskakiwać. Nazwisko de Guise miało już wystarczająco nadszarpniętą reputację w zielarskim światku i nie widziała potrzeby chwalenia się tym osobom, których zbyt dobrze nie znała. - Czasem takie przypadki potrafią znacząco wpłynąć na człowieka. Wierzysz w przeznaczenie? - Nie miała zamiaru niczego sugerować zwyczajnie ciekawiło ją podejście Felinusa do podobnych spraw. Sama trzymała w tym temacie lekki dystans.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell nie miał problemów z przymknięciem oka na to, jak zimno mu w końcu było. Owszem, ten stan nie należał do najprzyjemniejszych z możliwych, aczkolwiek, koniec końców, jego odporność w zakresie bodźców bólowych była całkiem spora. Na pewno większa niż w tamtym roku szkolnym - liczne sytuacje, podczas których przyzwyczajał się do bólu, spowodowały, iż jego próg pod tym względem znacznie wzrósł, pokazując potencjał, jaki z tego płynie. Niespecjalnie się tym chwaląc, oczywiście, co nie zmienia faktu, że w wyniku dość nieprzyjemnych wydarzeń mógł tak naprawdę wykrzesać z siebie coś więcej. Pomimo chudości kończyn, pomimo nadal bladej cery... czuł się w miarę dobrze. A na pewno lepiej, niż w szczytowym momencie, gdy ważył prawie dziesięć kilogramów mniej. Cieszył się z tych zmian, nawet jeżeli droga do nich była na pewno obciążająca i tym samym trudna do zrozumienia; efektami mógł się cieszyć, mógł uznać, że spełnił jedną ze swoich licznych misji, niemniej jednak nadal czekały na niego kolejne. Wymagające natychmiastowej interwencji, poprzedzające wiele wydarzeń. — Jeżeli długo nie trenował, to umiejętności w pewnym stopniu zanikają... nawet jeżeli nie miało się z nimi większego problemu. — odpowiedziawszy, kiedy to wstał i usunął potencjalne drobinki śniegu z kolan, odpychał się powoli i w miarę bezpiecznie, stosując zasadę wzmożonej ostrożności. Szkoda byłoby się wywalić i tym samym mieć przecięte palce - nawet jeżeli szkarłat krwi idealnie wpasowałby się w niewinność terenu, jakim było lodowisko. Na pewno w blasku bieli czerwień wyglądałaby poniekąd... majestatycznie. Tajemniczo. Intrygująco. Wprawiałoby w pewnego rodzaju wzniosłość. — Nie lepiej jest wiedzieć, pod jak silnymi? Pozory można zawsze sprawiać, skrzydeł nie oszukasz. — zapytał się, jakoby poniekąd w zamyśleniu, poniekąd rozbawiony, jakoby cicha smuga uśmiechu przedostała się na jego spokojną mimikę twarzy. Sam może nie reprezentował ich najsilniejszych, ale koniec końców pierwsze wrażenie pod tym względem mogło być wyjątkowo złudne. Nie zmienia to faktu, iż byłby w stanie poddać je spaleniu, zniszczeniu i tym samym wyrzuceniu, gdyby oznaczało to uratowanie kogoś naprawdę bliskiego jego duszy. A tych osób obecnie nie było zbyt dużo, zważywszy uwagę na wycofanie ze strony studenta; każda z nich mogła jednak liczyć na poświęcenie z jego strony. — Tak, chociaż chłód jakoś zawsze przeboleję... a ty? Ciepłolubna? Zimnolubna? — odbijając sprawnie piłeczkę, powolnym krokiem przedostawał się przez kolejne odmęty lodowiska, jakoby starając się tym samym nie wywalić. Nie zamierzał ponownie spotykać się własną twarzą z zimną warstwą lodu, w związku z czym skupiał się na równowadze, do której doprowadzały jego własne mięśnie. — Praktyczne, ale obarczone konsekwencjami. — przyznał jej również, wszak koniec końców, jeżeli siedział i nic nie robił, to nie wychylał się niepotrzebnie. Każda próba spróbowania czegoś nowego wiązała się nie tylko z próbami, lecz także z możliwością otrzymania obrażeń. Trwałych, zważywszy uwagę na to, jak niebezpieczny jest otaczający ich świat. Magiczna społeczność narażona jest na większą ilość zagrożeń, co się wiąże, koniec końców, z większym ryzykiem śmierci, niemniej jednak... na większość rzeczy można znaleźć remedium. Nie wszystkie, ale większość - z czym wiązały się jego blizny na ciele. — Rozumiem... jaki konkretnie kierunek studiów? — Felinus rzucił serdecznym pytaniem, wszak przecież na studia idzie się z konkretnego powodu, z konkretnych pobudek. Dziewczyna musiała być w czymś dobra, aczkolwiek, koniec końców, nie wiedział, z czego dokładnie. Każdy znajdzie swoją niszę, w której może czuć się jak w domu, wymaga to jednak czasu. Nie widział sensu w wypytywaniu o rodzinę; sam nie posiadał jej najlepszej, a ryzyko, że Irvette również odbije piłeczkę, było całkiem spore. Wolał tego uniknąć. — A to prawda. — odpowiedziawszy na jej pierwsze zdanie, nie mógł zaprzeczyć. Nici przeznaczenia łączyły się, jakoby nieświadomie, dopełniając późniejszego losu, na który potajemnie wpływali. Sam jednak... nie zamierzał do końca wierzyć w przeznaczenie, jakie zostało napisane na papierze. Przez cholera wie kogo. — To zależy. Nie do końca, biorąc pod uwagę ciąg przyczynowo-skutkowy wydarzeń, które na wszystkich czekają. — zamyślił się na chwilkę. — Nie wierzę w wiele rzeczy, a wróżbiarstwo nie jest czymś, w co pokładałbym moją nadzieję, ale od czasu do czasu mam wrażenie, że przeznaczenie istnieje. Czasami pojawia się coś, przed czym nie mogę samego siebie uchronić, ale w większości przypadków udaje mi się trochę je oszukać. — wykonał bardziej pewne odepchnięcie się nogami od podłoża, posuwając się dość płynnie do przodu. Wzrok może miał trochę zamyślony, ale nadal, można było odnieść wrażenie, że stoi za tym jakaś bariera. Bliżej nieokreślona, ale widoczna, subtelna. — A ty? Wierzysz w przeznaczenie czy jednak uważasz, że każdy jest kowalem własnego losu? — zapytawszy się, spojrzał na nią spokojnymi tęczówkami barwy czekoladowej.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Gdyby nie fakt, że uwielbiała grudzień wraz ze wszystkim, co miał do zaoferowania pewnie dużo bardziej narzekałaby na wszechobecne zimno. Potrafiła jednak odrzucić to chwilowo na bok, by móc cieszyć się chociażby wyprawą na łyżwy. -Pewnie masz rację. Grunt to stałe doskonalenie się, prawda? - Wyznała lekko zamyślona. Zimowe rozrywki miały to do siebie, że zazwyczaj można było cieszyć się nimi tylko przez określony czas w roku. Wiadomo, magia potrafiła nagiąć te zasady, ale zdecydowanie nie radziła sobie ze wszystkim. -Z tego co widziałam na zajęciach, są dość porządne. Widać, że wiesz co robisz. - Może nie powinno się tak szybko oceniać innych, ale Irvette zazwyczaj potrafiła poznać profesjonalistę. Felinus zdecydowanie wyglądał na kogoś, kto nie jedną ranę już zaleczył i chętnie przekazuje wiedzę innym. Sama miała zamiar skorzystać z zajęć z nim, jak tylko mogła. Przekonała się już, że nie może całe życie liczyć na innych i warto mieć wiedzę, by w razie czego poradzić sobie na świecie samemu. -Podobnie. - Odrzekła krótko, sunąc powoli do przodu obok Felinusa. -Odmrożeń się nie boję ale zdecydowanie bardziej wolę słońce i ciepło. - Doprecyzowała, by nie wyjść na zbyt zamkniętą i zdystansowaną. Skinęła głową rozmyślając nad tym co powiedział. Podejście, do którego się przyznał na pewno wiązało się z niejedną lekcją życiową, którą musiał odebrać, z czego Irvette zdawała sobie sprawę. Sama też nie była z tych, co tylko obserwowali. Nie była kimś, kto pchał się w każdą nadążającą się okazję. Najpierw analizowała, czy to jest tego warte, dopiero później przechodziła do czynów, jeżeli uznała że jest to wszystko czegokolwiek warte. - Zielarstwo. A dokładniej hodowla i zastosowanie roślin okołorównikowych. - Na ile był to jej prywatny wybór a na ile pokierowany dobrem rodzinnego biznesu ciężko było powiedzieć. Na ten moment nie żałowała podjętej decyzji, ale minęły dopiero trzy miesiące i wiedziała, że prawdziwa nauka dopiero się zacznie wraz z pierwszymi egzaminami chociażby. - Jesteś bardzo praktycznym człowiekiem. Wolisz sam sobie być panem losu, prawda? - Z jego odpowiedzi mogła tyle wywnioskować. Felinus nie wyglądał na kogoś, kto lubił biernie poddawać się temu, co go spotykało. - Szczerze sama nie wiem. Moja rodzina dość często korzystała z usług jasnowidzów a ich przepowiednie zazwyczaj okazywały się trafne. Sama jednak nie do końca rozumiem jak to działa. - Nie miała w zwyczaju powierzać zaufania czemuś czego do końca nie znała i nie potrafiła zrozumieć. Lubiła mieć kontrolę nad tym, co działo się z jej życiem ale wiele razy przyszłość dziewczyny została określona nim nadeszła. Wciąż próbowała określić swoje konkretne stanowisko w temacie. Krok za krokiem sunęli lekko przez taflę lodowiska aż nagle ślizgonka dostrzegła przy bandzie małego piernikowego ludzika. - Zobaczmy, czy uda mi się go złapać. - Powiedziała z uśmiechem po czym przyspieszyła i zaczęła pogoń za smakołykiem. W końcu udało jej się dorwać ludka i z uśmiechem zrobiła małe kółeczko w miejscu. - Mam tego urwisa! -Oznajmiła z radością, która szybko przeszła w zdziwienie, gdy zamiast powiedzieć tego normalnie, zaczęła śpiewać przed Felinusem.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
J - Jagodowy pierniczek wyglądał niewinnie i chciał coś od Ciebie, próbując składać Ci pocałunki w usteczka. Czy tego chciałeś czy nie, powiodło mu się to doskonale. Okazało się, że przepełnia go miłość. Którą odczuwasz z całą siłą do najbliższej osoby przez następne dwa posty.
Felinus nigdy jakoś nie przeżywał aż tak Świąt, przynajmniej przez ostatnie lata. Nie inaczej z urodzinami, które, koniec końców, w wąskim gronie, ale jednak, spędził z najlepszym przyjacielem. Jakby nie było, poprzednie zimy i jesienie nie były dla niego wyjątkowo korzystne, w związku z czym nie miał tak naprawdę czasu na takie głupoty. A przynajmniej głupoty względem własnego dnia narodzin, chociaż, koniec końców, miłe spotkanie w gronie najbliższych przyczyniło się tak naprawdę do zmiany jego nastawienia w tej kwestii. Kiedy już nie musiał się martwić o zdrowie i życie własnej matki, kiedy miał już możliwość umieszczenia jej w bezpiecznym miejscu, a przede wszystkim pod kopułą czaszki nie znajdowały się myśli na temat tego, czy w ogóle jutrzejszy dzień się odbędzie, na pierwszy plan wysuwały się tak naprawdę inne potrzeby. Potrzeby, z którymi musiał się teraz zmagać. — Trudno zaprzeczyć. — nie mógł się z tym nie zgodzić, kiedy tak naprawdę człowiek, gdy oddaje się prokrastynacji, powoli staje się kimś, kto ma mniej możliwości. I o ile ostatnio Lowell oddawał się zawzięcie swojej rutynie wykonywanych zadań, pracy i jazdy samochodem w celach dostawczych, o tyle jednak nie zaprzestawał szukać informacji na temat bardziej zaawansowanych metod uzdrowicielskich. Pomimo ogromu doświadczenia, jaki posiadał, tak naprawdę wiele struktur pozostawało przed nim nieodkrytych, wymagających odpowiednich, naukowych badań. — Całkiem możliwe. Nie neguję, ale też nie potwierdzam tych słów. — zaśmiał się, bo dystans do siebie miał spory i starał się nie podbudowywać swojego ego w tak żałosny sposób. Poza tym, student zawsze wolał trzymać się gdzieś w cieniu i nie wychylać, chociaż ostatnio zaprzeczał własnym regułom, wysyłając listy i starając się podbudować Hufflepuff do jakichkolwiek aktywności powiązanych z życiem szkolnym. Podpisywał się pod arkuszami pergaminów, ale koniec końców nie pozostawał jakoś specjalnie na widoku pozostałych, snując się w odmętach własnego umysłu, kiedy to po korytarzu rozprzestrzeniają się głównie odgłosy stukotu jego obuwia o zimną podłogę. — W wakacje mamy organizowane szkolne wycieczki, głównie do ciepłych krajów. Myślę, że mogłabyś w takim wypadku z nich skorzystać. — oznajmiwszy, Felinus odepchnął się łyżwami do przodu, odnajdując tym samym delikatną, subtelną równowagę we własnych krokach. Jednocześnie, ze względu na ciepło powoli rozlewające się po jego ciele, rozpiął kurtkę i tym samym wziął głębszy wdech. Rzadko kiedy ostatnio podejmował się większej aktywności fizycznej. Mimo sporej wytrzymałości na ból, w tej kwestii organizmu nie mógł do końca oszukać; jednocześnie, przyjmując do świadomości skinięcie głowy przez Irvette, zastanawiał się nad wieloma rzeczami. Może te wakacje nie są takie bezpieczne, ale, koniec końców, stanowią miłą odskocznię dla ciągle deszczowej pogody Wielkiej Brytanii. — Och, czyli przedmiot, z którego miałem poprawkę w tamtym roku. — uśmiechnąwszy się serdecznie, pamiętał nadal zjadacza trupów, który to pozostawił na nim charakterystyczne ślady. Szczęścia to on nie miał, ale jakoś obronną ręką z tej sytuacji się wydostał - jakoby będąc kotem, który zawsze ląduje na cztery łapy w eleganckim stylu. — Skupiasz się głównie na teorii czy na praktyce? A może na obu? — wiedział, że różnie z tym bywa i często bywa podział na dwie grupy ludzi. Ludzi uczących się każdej, łacińskiej nazwy, poszczególnych faz rozwoju, charakterystycznych różnic, a także ludzi czynów - sadzących, wysuwających wnioski, dopełniających swojego hobby. Lowell nie wiedział, którą z warstw reprezentuje tak naprawdę Ślizgonka, w związku z czym nie bez powodu spomiędzy jego warg wyszło właśnie takie pytanie. — Myślę, że większość woli być panami własnego losu. — Felinus potwierdził poniekąd swoje słowa, niemniej jednak wiedział, że niektórzy wolą pozostawiać to wszystko wyłożonym na stół kartom. Lowell tak nie potrafił - nie potrafił uwierzyć, że coś jest zapisane w gwiazdach, coś konkretnego. Owszem, niektóre rzeczy są możliwe, owszem, niektóre rzeczy muszą się wydarzyć, ale koniec końców, poprzez własne czyny można próbować zminimalizować ryzyko do minimum. Zmniejszyć znacząco szkody. — Trzecie oko... jakby nie było, to z magią wszystko jest możliwe, ale wróżby można naprawdę różnie interpretować. Można przepowiedzieć coś złego, coś dobrego, ale zazwyczaj człowiek nie wie, co tak naprawdę mu się przydarzy. — bo wróżby nie mogą pokazać pełnej prawdy. Mogą uchylić jej rąbek, ale koniec końców nie mają prawa doskonale wiedzieć, co się wydarzy z każdej możliwej czynności i o której godzinie. Albo kogo to będzie dotyczyło. Jeden z pierniczków, barwy jagodowej, zamiast przed chłopakiem uciekać, powoli przybliżał się do niego, na co Lowell zareagował mimowolnym uniesieniem kącików ust do góry w ostrożnym tego typu geście. Uciekający z Hogwartu jegomość nie miał problemów ze zniknięciem z zamku, zamierzając kompletnie podzielić się własną miłością z Felinusem; zamiast zostać złapanym w rękę, przedostawał się na przedramię i powoli snuł do twarzy Puchona. — Jak chcesz, to oddam ci mojego urw- — próbując powiedzieć te słowa, otrzymał dosłownie całusa w usta od piernikowego jegomościa, zanim ten nie zniknął całkowicie i, po podzieleniu się ciepłem i jagodowym posmakiem, skoczył w odmęty lodowiska, zostając po chwili przejechanym przez nieuważne, niesforne dziecko na lodowisku. Kawałki ciastka rozprzestrzeniły się w dość szybkim tempie po tafli lodu, ale nie to było w tym wszystkim najważniejsze - przez chwilę Faolán dosłownie się odciął od rzeczywistości, jakoby pozostając przez krótki moment nieobecnym, niereagującym na słowa. Paręnaście sekund wystarczyło, by zaczął patrzeć w stronę panny Irvette w inny sposób. W ten charakterystyczny dla osób, które to darzy namiastką ciepłych uczuć, wydobywających się spod sklepienia jego żeber; Lowell począł postrzegać w Ślizgonce kogoś naprawdę bliskiego. Nie był to wzrok niepokojący, a prędzej ciepły, różniący się znacząco od tęczówek okrytych w większości spokojem. Kiedy tak obok niej przebywał, miał ochotę chwycić dziewczynę za dłoń, niemniej jednak gdzieś odezwał się w nim głos rozsądku, że pomimo tego, co począł czuć... — Nie spodziewałem się, że tak ładnie śpiewasz. — rzucił łagodnym podniesieniem kącików ust do góry, innym, różniącym się od pozostałych, całkowicie szczerym. Postawa Felinusa zmieniła się dość mocno, ale koniec końców, będąc odurzonym namiastką miłości, której to nie mogła mu odwzajemnić obecnie Irvette, nie stanowił większego zagrożenia. Publiczność miejsca, w którym się znajdowali, potęgowała ten efekt. Będąc w miarę poprawnym romantykiem, nie widział sensu w innych, mniej publicznych czynnościach.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Dla dziewczyny święta i urodziny znaczyły dokładnie to samo. W końcu przyszła na świat w wigilijny wieczór, co oznaczało dla niej podwójne święto, gdy nadchodziła Gwiazdka. Uwielbiała ten czas jeszcze gdy mieszkali we Francji. Co roku mogła na urodziny prosić o jedną, dowolną rzecz i miała pewność, że jej życzenie zostanie spełnione. Od kiedy jednak wyjechała do Anglii nie było już tak kolorowo. Matka mimo, że kochała ją naprawdę mocno, nie zgadzała się na takie rozpieszczanie dziewczyny. Szczególnie teraz, gdy wchodziła już w dorosłe życie. Motywacja do działania u każdego wyglądała inaczej. Irvette gdyby nie była od małego kształcona w konkretnym kierunku zapewne sama oddałaby się sztuce, by spróbować zaistnieć jako autorka magicznych obrazów. Wychowanie jednak sprawiło, że pokochała rośliny i biznes, a pokładana w niej wiara sprawiała, że nie potrafiła wyobrazić sobie siebie na innym miejscu. Jedynie fakt odebrania stanowiska własnej siostrze sprawiał, że w jej sercu gościł smutek. -Wybacz, nie będę się tutaj specjalnie łamać, żeby sprawdzić co potrafisz poza warunkami kontrolowanymi. - Zażartowała, na jego słowa. Nie należała do jego domu, więc nie miała pojęcia jak bardzo angażuje się bądź nie, w szkolne życie. Wciąż nie mogła przyzwyczaić się do tych wewnętrznych podziałów na ślizgonów, puchonów, czy całą resztę. -Bardzo chętnie! Jeżeli nie będę akurat pracować na pewno skorzystam. - Planowała wyjechać w wakacje do Francji, by skontrolować sytuację rodzinnych cieplarni. Ufała siostrze, ale chciała na własne oczy zobaczyć, jak sytuacja wygląda. Poza tym tęskniła za domem i chciała odwiedzić ojca. -Na prawdę? Jakbyś potrzebował kiedyś pomoc to się polecam. - Zapytał zdziwiona, po czym zaoferowała swoją wiedzę. Skoro on dzielił się z nią praktyką uzdrowiciela, ona mogła dać również coś od siebie. -Zdecydowanie obydwa. Przez te trzy lata chciałabym skupić się na teoretycznym przygotowaniu i dokonaniu krzyżówki kilku roślin z tego klimatu. - Wyznała szczerze, bo od dawna już miała w głowie ten plan. Nowe gatunki roślin były często pożądane i Irv chciała przyczynić się do ich powstania. -A Ty co studiujesz? - Odbiła piłeczkę, chociaż naprawdę spodziewała się jaką odpowiedź może usłyszeć. Zastanawiało ją, dlaczego szkoła wybrała podział uczniów w taki sposób, zamiast przypisać grupy pod względem specjalizacji. Jeżeli w ogóle było to potrzebne. - To akurat prawda. Dobrzy oszuści potrafią tak sformułować "wróżbę", że będzie pasować do każdego i na pewno się spełni. - Rozumiała sceptycyzm w tym kierunku. Ciężko było zweryfikować w końcu kto jest oszustem, a kto prawdziwym jasnowidzem. Przynajmniej do momentu spełnienia wróżby. Trans można było symulować tak samo, jak rzucać ogólnikami pasującymi do każdego człowieka. Ruszyła za swoim pierniczkiem, którego dorwała, a gdy odwróciła się znów do Felka zobaczyła, że on właśnie otrzymuje buziaka od innego słodkiego ludka. -Jacy jesteście uroczy... - Zaśpiewała radośnie, po czym przyglądała się, jak pierniczek Felinusa zostaje rozczłonkowany. Z wrażenia aż wypuściła z ręki własnego słodziaka, który skorzystał z okazji i gdzieś uciekł. -Dziękuję. Zazwyczaj wolę jednak zwykłą komunikację. - Przyznała, a zaczerwienione z zimna policzki przybrały nieco intensywniejszą szkarłatną barwę. Skoro nie mieli co liczyć na piernikową ucztę, ponownie ruszyli przed siebie sunąc po coraz mniej gładkim już lodzie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Od zawsze, a przynajmniej od momentów, kiedy to pamiętał, jego Święta nie były wcale takie kolorowe - a przynajmniej do czasu, chociaż dopiero teraz miał okazję naprawdę się cieszyć z czasu spędzonego w domu. Z czasu, w którym matka nie musiała oszczędzać na prezenty, a on sam mógł w sumie ją obdarować czymś miłym. Czymś od serca. I wcale nie musiał się aż tak martwić o nadchodzącą przyszłość, chociaż ostatni rok studiów naprawdę zdawał się być wyjątkowo psotliwy, zważywszy uwagę na to, jak wiele zdołało się w jego życiu zmienić w ciągu ostatnich wakacji oraz miesięcy intensywnej nauki. On sam się zmienił; zauważał to, ale nie był w stanie powiązać ze sobą faktów. Może zniknięcie czynnika stresowego odegrało w tym znaczącą rolę, ale koniec końców, serce kiedyś musi upaść. Możliwe, że za niedługo będzie znowu tym samym, wrednym człowiekiem i to jest tak naprawdę... kwestia czasu. Kwestia tykającego zegara, poruszających się odpowiednio wskazówek, które tak naprawdę prowadziły go w stronę ciemności. Na słowa Irvette uśmiechnął się, rozumiejąc żartobliwy ton Ślizgonki. Sam by się może połamał, ale chłopak wiedział doskonale, że nie może wymagać od innych tego samego podejścia; nie bez powodu na twarzy pojawiło się serdeczne uniesienie kącików ust do góry. Przesycone, pod kopułą jego czaszki, pewnym dystansem wobec samego siebie. Gdyby nie ta doza unikania przyjmowania wszystkiego do siebie, na pewno by za długo w świecie magicznym - w świecie w ogóle - nie zawitał. Lowell nigdy nie rozumiał kształcenia dzieci na kogoś w rodzaju spadkobierców interesu. Sam już zauważył, że nie toleruje takiego zachowania, chociażby wtedy, gdy Beaumont postanowił podzielić się z nim pewnymi faktami z życia rodzinnego. Gdzie, gdy okazało się, że nie może jednak być dziedzicem firmy, został porzucony na drugi plan; rodzice stali się dla niego obojętni, a rodzeństwo znienawidziło go całym sercem za zniwelowanie planów w sprawie zajęcia się własnymi rzeczami, własnymi pasjami. Nie bez powodu Felinus cieszył się, że nikt nie ma wobec niego większych planów, aczkolwiek, koniec końców, niezależność ta kosztowała go wiele - a na pewno wiele nerwów i problemów, z którymi musi się borykać aż do teraz. — Pracować? Pracujesz obecnie czy masz jakąś sezonową robotę? — zagaił, bo nie wiedział w sumie, czy, jak to przystało na studentkę, dziewczyna pracuje obecnie, czy jednak stawia na szybki zarobek podczas okresu największych zbiorów. Nie wiedział. Miał prawo zapytać, a ona, jednocześnie, miała prawo go zbyć - każda z opcji jest prawidłowa, wszystko zależy tylko tak naprawdę od ich podejścia w tej kwestii. Nie interesując się zbytnio największymi firmami zielarskimi, nie wiedział nic o powiązaniach Irvette z majątkiem rodzinnym; jakoby ta informacja mu umknęła, a poza tym, mimo posiadania pewnych kontaktów, tak naprawdę nie wykorzystywał ich zbyt często. — Zdarzyło się... całkowicie niechcący. — pozwolił sobie na uśmiech, bo mimo to, wiązała się za tym dość spora historia, ciągnąca się aż do tego momentu, gdzie stał i poruszał się odpowiednio, byleby nie zaliczyć kolejnego upadku. — Zapamiętam. Tak samo, jakbyś miała problem z uzdrawianiem, to możesz do mnie podbijać. — propozycja wymsknęła mu się z ust wyjątkowo naturalnie i... automatycznie. Mimo to, gdyby Irvette naprawdę potrzebowała pomocy, był w stanie jej takowej udzielić. Jedno słowo, no dobra, parę słów, układających się w jedno zdanie i mogą w tej kwestii działać. Sam jednak, ze względu na bycie osobą samotną, dążącą do sukcesu solo, nie lubił zbytnio prosić o korki. Korepetycje. Cokolwiek, co było z tym związane, co wymaga ugięcia się i tym samym poproszenia; słowa trudno mu się wtedy wydostają spomiędzy spierzchniętych warg. — O, masz na celowniku, jakie konkretnie chciałabyś skrzyżować? — zapytał się, mając pod kopułą czaszki prośbę Cassiana. Być może połączenie figi absyńskiej z jakąś inną rośliną mogłoby dać zadowalające skutki względem maści, którą zamierzał odpowiednio wydobyć i złączyć za pomocą dostosowanych do tego składników. — Magia lecznicza, uzdrawianie, typowo pod uzdrowiciela. — te słowa wydobyły się prosto z jego ust, ale, koniec końców, nie chciał być uzdrowicielem. To nie jest zawód dla niego - to nie jest pasja dla niego. Rzucanie zaklęć jest dla niego proste, przyjemne, a do tego, zdobyte w ostatnich latach doświadczenie polowe zdawało się czynić z niego jednostkę cenną, aczkolwiek nadal, nie do końca taką, jaką powinien być. Nie spełniając podstawowych założeń względem posiadanego charakteru, jak chociażby wystarczająca doza empatii wobec pacjentów, nie nadawał się do pełnienia tej funkcji w społeczeństwie. Ostatnio jednak zauważał to, iż dzielenie się z innymi własną wiedzą naprawdę go cieszy; poniekąd ten kierunek wydawał się być dla niego wystarczająco satysfakcjonujący. Nawet jeżeli cholernie niewdzięczny. — Dokładnie. — przyznał jej rację, zanim to wszystko się nie wydarzyło, a on począł czuć paletę uczuć do biednej dziewczyny. Całe szczęście, że u niego, w większości przypadków, nie było to szkodliwe, a prędzej... subtelne. Podczas gdy większość, pod wypływem chociażby amortencji, powoli przeradzała uczucie miłości w atrakcyjność seksualną i chęć tym samym czegoś więcej, on tak naprawdę nie miał czegoś takiego. I o ile dopiero od niedawna zapoznawał się z samym sobą, dopiero od niedawna zauważał, kto mu się podoba, a kto nie - nie odczuwał tego charakterystycznego napięcia. Prędzej coś w rodzaju bezpieczeństwa, zaufania - i to właśnie czymś takim obdarzył Irvette. Czuł się przy niej bezpiecznie, chciał ją chronić, a do tego, jak na czystą złośliwość losu, jeszcze jej ufał. — Nie tak uroczy jak ty. — dodał z delikatnym podniesieniem kącików ust do góry, kiedy to miał okazję już zareagować na te słowa. Sam by się chyba spalił ze wstydu na coś takiego, ale, koniec końców, nie był do końca sobą. Było to widać po mimice twarzy - może nie niepokojącej, a bardziej takiej mniej zimnej. Nie okrył się rumieńcem, chociaż naprawdę miło mu się patrzyło na dziewczynę o burzy iście rudych włosów. — Co nie zmienia faktu, iż ci śpiew naprawdę pasuje. — powiedział, powstrzymując się ponownie od próby chwycenia jej za dłoń, kiedy to poruszali się po lodowisku. Dość romantyczne miejsce, nieprawdaż?