Miejscowa legenda głosi, że setki lat temu, znany w szerokim gronie pionier zielarstwa nazwiskiem Marjoribanks, postawił most pomiędzy dwoma niewielkimi skałami, na który prowadziły schody oplecione magicznie podtrzymywaną przy życiu winoroślą i wonnymi kwiatami. Miało to być miejsce, o którym wiedziałby tylko on i jego ukochana, z którą podobno niejednokrotnie widywano go na rzeczonym moście, oddających się uniesieniom ciała i ducha, gdy jego wybranka deklamowała mu własnoręcznie napisane poematy. Teraz, gdy winorośl już dawno uschła, a kwiaty nie potrafią przebić się przez chłodną skałę, to miejsce jest jedynie urokliwym, zacisznym miejscem, w którym nierzadko spotykają się zakochani, zainspirowani atmosferą tego miejsca. Osoby, które się tutaj znalazły, twierdzą, że most wspomaga koncentrację i... ułatwia im zaloty. Ile jest w tym prawdy? Zdaje się, że musisz sam się o tym przekonać.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Następnego dnia dość długo zastanawiała się, czy powinna reagować na propozycję spotkania z Zephyrem, czy jednak odmówić, skoro stąpała po cienkim lodzie. Z jednej strony chciała, po prostu po ludzku go zobaczyć, z drugiej jednak czuła, że w końcu sytuacja naprawdę może wymknąć się spod kontroli przez co jej skomplikowane życie skomplikuje się jeszcze bardziej. A potem pewnie się schleje i Ruth lub Lucy będą ją podnosić z ziemi i tulić do ramienia, głaszcząc po głowie. Zadecydowała, że tym razem nie stchórzy i przyjdzie w wyznaczone miejsce. Chociaż nie mogła się ładnie ubrać (to znaczy, mogła i to zrobiła, ale w związku z tym, że widzieli się na zewnątrz pierwsze co chłopak zobaczy to szalik, płaszcz i buty na obcasie, niż przylegające body z odsłoniętymi plecami, stylowo wsadzone do luźniejszych jeansów), tak postawiła na delikatny makijaż i w miarę ogarniętą fryzurę, która teraz zalotnie była podkręcona i nie przypominała w ogóle tej mokrej kury sprzed kilku dni. Później teleportowała się w wyznaczone miejsce i jak się okazało - Zefirek wcale nie czekał na nią z kwiatami i balladą o ich pięknym pseudo uczuciu, co zamierzała mu wytknąć, gdy tylko się tu pojawi. Usiadła na stopniu, grzebiąc znużona obcasem w ziemi i po prostu czekając na swojego księcia z bajki.
Było w chuj zimno. To bardzo niepoetyckie, ale było po prostu w chuj zimno. Ale tak to wygląda, gdy wychodzi się z domu w podkoszulku, spodniach i butach, które powinno się nosić na wiosnę. Zephyr postanowił udowodnić, że jest gorącym facetem i żaden mróz mu niestraszny, A wcale nie był pijany, bo dwa kieliszki wina do śniadania to jeszcze nie alkoholizm! Na szczęście do Mostu Marjoribanksa nie miał daleko, ale jego strój nieco uniemożliwiał szybkie dotarcie na miejsce. Trochę się spóźnił, ale tylko trochę, a jego buty wcale nie były aż tak mokre. Wprawdzie to on miał czekać na Padme, a nie Padme na niego, ale dla niej z pewnością było cieplej. No i mógł sobie popatrzeć z oddali na swoją księżniczkę. Murray wygrzebał z kieszeni spodni odrobinę wygniecioną kartkę i już z daleka zaczął wykrzykiwać tekst swojego wyjątkowo niezgrabnego poematu. - Och, moja śliczna, twa buzia jest śliczna, przepiękne masz oczka, są ciemne jak nocka, i nosek zadarty... A złośliwa nie na żarty! - odczytał, wymachując w powietrzu nagim ramieniem, by podkreślić swój zachwyt. - Wyglądasz dziś pięknie i bardzo ponętnie, i oddam ci serce i duszę, choć wcale nie muszę! - recytował dalej, wyraźnie coraz bardziej rozbawiony. - Przyniosłem ci kwiaty, mam nogi jak z waty i zmarzłem okropnie, lecz rozpalasz we mnie ogień... - przerwał, wyciągając różdżkę i powtarzając orchideus, dopóki wreszcie nie wymówił zaklęcia poprawnie, wyczarowując bukiet czerwonych róż, który podał Padme, upadając przed nią na śnieg na kolana. - Nie umiem pisać wierszem, lecz chcę powiedzieć jeszcze, że wielbię cię szalenie, nad wewnętrzne kieszenie - dokończył, ani na moment nie odrywając wzroku od kartki, którą w końcu opuścił, patrząc z rozbawieniem na dziewczynę. - Ładnie? - spytał z promiennym, czarującym uśmiechem.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Kiedy Zephyr nareszcie się pojawił - Padme bez słowa wysłuchała i oglądnęła całą szopkę, próbując się nie roześmiać. Ostatecznie, gdy padł na kolana, uśmiechnęła się szeroko z najmniej poważną miną prosząc go, by wstał. - Brakowało pierścionka i byłyby oświadczyny idealne - skwitowała krótko, biorąc bukiet róż do rąk. Zdziwiła się, że tak serio potraktował spotkanie z nią, ale z drugiej strony jej to całkiem zaimponowało. Gdy wstał, spojrzała nań a potem wspięła się na palce, by cmoknąć chłopaka w policzek. - Ktoś ci spalił całą garderobę? - spytała, wskazując jednoznacznie na ubiór Murraya. Zresztą, jej też powoli robiło się zimno, więc zastanawiała się, czy chłopak miał plan awaryjny na dzisiejszy wieczór, czy postawi na improwizację, czy może zrobił to celowo. - No dobrze, jesteśmy na moście. I co dalej? - rozejrzała się dookoła, przestępując zniecierpliwiona z nogi na nogę.
Czekał na ten uśmiech. Wstał z kolan, próbując zignorować fakt, że całe spodnie miał mokre. Przynajmniej śnieg był biały, więc raczej nie zawierał obrzydliwych substancji i nie zamierzał dodać ich spotkaniu zapachu innego niż zapach róż... I perfum Padme. - Kupię ci za tomik wierszy o twojej urodzie - odparł z pełnym przekonaniem, po czym roześmiał się ciepło, myśląc sobie, że jej urody nikt nie byłby w stanie opisać, a co dopiero taki beznadziejny poeta jak on. Uśmiechnął się szerzej, czując jej ciepłe wargi na policzku, i delikatnie pogładził jej ramię, nie chcąc pozwalać sobie na zbyt wiele. - Miałem wyglądać atrakcyjnie... Śnieg trochę zepsuł efekt, ale i tak możesz podziwiać moje bicepsy - mruknął z rozbawieniem, naprężając lekko prawe ramię. Tak naprawdę z trudem powstrzymywał się od zabrania dziewczynie szalika i otulenia się nim, ale był dżentelmenem i musiał zachowywać się jak człowiek. Jak facet w sensie, i to facet z wyższej półki. - Jeśli mam nie zamarznąć, to bardzo chętnie zabrałbym cię do domu. Natomiast jeśli mam zamarznąć, to przygotowałem jeszcze kilka wierszy... - urwał, unosząc znacząco brwi z nadzieją, że Padme ma już dosyć jego poezji. Mógł o niej napisać książkę, ale te prymitywne rymowanki powinien sobie darować. W dodatku miał wielką ochotę sprawdzić, co dziewczyna ukryła pod płaszczem... A raczej czego nie ukryła, bo Zephyr po cichu liczył, że jednak zapomniała o majtkach.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Zephyr był tak uroczy w swoim zachowaniu, że nie mogła przestać się uśmiechać. Oczywiście wiele osób mogłoby uznać, że jest skończonym debilem, jednak Padme wiedziała, że gdy tylko chciał, to potrafił zachować powagę sytuacji. Wiedziała też, że doskonale umiał kłamać i paradoksalnie do tego być momentami szczerym aż do bólu. Spoglądała na niego tymi swoimi złotymi tęczówkami, nadzwyczaj rozczulona całą szopką, którą odstawiał, ale jednocześnie czuła, że powoli zaczyna zamarzać. Doceniała fakt, że próbował być romantyczny, chociaż nie rozumiała powodu, dla którego spotkali się przy moście, a jednak jedynym o czym marzyła w tej sekundzie była herbata i koc. - Dobra, idziemy do domu, nie czuję palców - oznajmiła szybko. W przypływie miłości do bliźniego oddała mu swój szalik: nie musiał jej oszukiwać, skoro wiedziała, że nawet największy macho umarłby na tym mrozie bez bluzy i kurtki. Nim jednak się oddalili, Padme przypomniała sobie o małym drobiazgu, dopisywanym sprytnie w ich ostatnich listach. Jakby nigdy nic złapała chłopaka za rękę, nachylając się tuż nad jego uchem. - Wiesz, że naprawdę nie mam majtek? Okazało się, że babcine zostały pogryzione przez mojego kota - oj, wcale nie chciała go zawstydzić, ale uznała, że to całkiem istotna informacja. Potem skierowali się do domu chłopaka, jak najszybszym krokiem.
Jak to się stało, że wylądował w Dolinie Godryka w jedyny wolny dzień jaki udało mu się dostać? Na dodatek późnym popołudniem, gdy zaczynało już robić się ciemno i ciężkie chmury wisiały złowrogo jak okiem sięgnąć? Powód utykał tuż u jego boku, miał na imię Amarok i pomimo kontuzji zdawał się być zachwycony tym, że właściciel zabrał go w rejony bardziej dzikie niż londyński park. Chwilę temu wyminął jakąś obściskującą się młodocianą parę, a słysząc za sobą "wygląda jak ponurak" uśmiechnął się krzywo, zastanawiając się tylko czy był to przytyk do niego, czy też towarzyszącego mu dobermana. Scyllę zostawił w domu, nie widział powodu dla którego miałby ciągnąć zdrowego psa aż tak daleko. Naturalnie, że chyba każdy na jego miejscu udałby się do specjalisty na miejscu, ale on dostał konkretne wskazanie i licząc na szybkie rozwiązanie problemu snuł się teraz w stronę mostu. Wiedział tylko, że kobieta którą miał spotkać zna się na rzeczy mimo niepozornego wieku i jedyna informacja jakiej do tej pory nie potrafił odcyfrować brzmiała "uważaj, jest nieprzewidywalna". Nie wydawało mu się by miało to jakiekolwiek znaczenie o ile była w stanie pomóc jego pupilowi, któremu nawet jeśli miał czasem ochotę urwać uszy za sporadyczne wybryki - bardzo chciał ulżyć w cierpieniu. Zwierzę próbowało obudzić go rano, gdy Remor nie zareagował na budzik. Pies zdarł mu kotarę z okna, ale pech chciał, że poza zasłoną spadł również ciężki karnisz i chyba tyko cudem uszkodził wyłącznie prawą przednią łapę. Kiedy dotarł na most nie zauważył nikogo, ale był już przyzwyczajony; zazwyczaj przychodził dużo wcześniej, a i spotkanie nie było umówione na konkretną godzinę. Wyjątkowo miał czas, dlatego niezbyt mu się spieszyło i sięgnął odruchowo do kieszeni płaszcza. Odpalił papierosa, przyglądając się jak Amarok zawzięcie węszy za czymś pod mostem. Przynajmniej on miał cieszył się z tego wypadu za miasto, czego nie można było powiedzieć o jego chronicznie przemęczonym właścicielu. Zaczął padać śnieg, co spotęgowało wrażenie ciszy dookoła. Mężczyzna przygarbił się i pozwolił swoim myślom lawirować gdzieś dalej, poza kontrolą. Czy w takim miejscu w ogóle można było mówić o upływie czasu? Ten spokój był inny od tego, który znał. Nie wróżący niespodzianek, a przynajmniej do tego momentu, w którym usłyszał ciche skrzypienie cienkiej warstwy śniegu pod czyimiś butami.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Cisza zwiastowała burzę, dlatego Odetta nie wyściubiała nosa poza sferę własnego komfortu. Nadal tkwiła porzucona w odmętach lasu Doliny Godryka, gdzie czuła się najpewniej, ciągle wyplewiając z siebie wspomnienie Nocy Duchów, której finał wracał do niej jak bumerang. Drżała na myśl o ewentualnym spotkaniu z Rileyem, który przecież znaczył dla niej więcej niż powinien. Umysł płatał kolejne figle, zaś dłonie mimowolnie wyciągały z szuflady ich wspólne zdjęcie. Czy to miało rację bytu? Czy to miało prawo istnieć? Pytania bombardowały jej głowę, a wyrzuty sumienia zatruwały wnętrze, bo przecież dali się ponieść zgubnym emocjom, które wypalały w nich iluzoryczną dziurę, a może – tylko w niej? Na wątłe ramiona nałożyła ciepły płaszcz, który miał za zadanie tworzyć enigmatyczne poczucie wątpliwego ciepła. Temperatury nie robiły jej większej różnicy, podobnie jak śnieg, który opadał na jej blond włosy, zbyt jasne, by podejrzewać iż jest istotą żywą. Mimowolnie – dla własnego bezpieczeństwa – zakręciła luźno opadające kosmyki, żeby skryć je w kapturze, a ten zaś nasunęła bardziej na twarz. Nie zamierzała spoglądać w oczy nieznajomego, zresztą analogicznie zamierzała czynić ze zwierzętami, które wyczuwały w niej coś ponadprzeciętnego. Coś co dla niej było jedynie przekleństwem. Wolnym krokiem zbliżyła się do mostu, taksując osobę, która tkwiła na nim. Błękitne tęczówki osiadły na sylwetce mężczyzny, lecz ona dla pewności rozglądnęła się dookoła. Skrzypnięcie śniegu pod butami zwiastowało jej przybycie, zaś zwierzę, które wlepiło w nią wzrok zmusiło Odettę do zastanowienia. Nie znała mugolskich stworzeń, a obcowała jedynie z oniryczną fauną Doliny, która pozostawała dla wielu nieosiągalną zagadką. - Nie wiem czy będę w stanie pomóc – powiedziała spokojnie, z nutą dystansu. Nie uniosła lica ku górze, nie pozwoliła na siebie patrzeć, bo tak było łatwiej – prościej. Chciała zaoferować nieznajomemu alternatywę, lecz czy była w stanie? Uśmiech wykrzywił jej blade usta, zaś błękitne tęczówki wlepiły się w psa, który nieoczekiwanie znalazł się tuż przy niej. Niemożliwym było, że wyczuwał jej wahania, dlatego też nie wierzyła w absurdalne mrzonki o powiązaniach między niemagicznymi a magicznymi zwierzętami, choć może… Co jeśli się myliła? - Przykro mi.
Nie wiedział czego ma się spodziewać. Z pewnością nie tego, że jako auror da się tak łatwo podejść, bo zauważył kobietę dopiero wtedy, gdy ta stała już przy samym moście. Nie wiedział czy to kwestia późnej pory i gęstniejącego mroku czy też znów pogorszył mu się wzrok, ale nieznajoma wydała mu się zbyt filigranowa by być materialna. Nie widział twarzy, ale już dawno przestał zwracać na nie uwagę. W tym momencie liczył wyłącznie na to, że niedługo będzie mógł wrócić z Amarokiem do domu i może nawet położyć się spać o względnie ludzkiej porze. Patrzył, jak pies podchodzi do kobiety, ale znał go na tyle by nie martwić się o jego reakcję; był posłusznym zwierzęciem i bez wyraźnego wskazania żaden z jego dobermanów nikogo by nie zaatakował. Schował niedopałek papierosa do swojej papierośnicy, nigdy nie rzucał ich gdzie popadnie. - Mogłabyś przynajmniej rzucić okiem? Nie mam w tym rozeznania, ale wydaje mi się, że może to być uszkodzona kończyna, ewentualnie ścięgno - odparł spokojnie, choć nie bez nuty zawodu pobrzmiewającej w jego zmęczonym głosie. Jeśli miała go czekać wizyta u mugolskiego specjalisty, wolałby chociaż by cała ta przemierzona trasa z psem u boku skończyła się przynajmniej rekonesansem. Wiedziałby później na co powinien zwrócić uwagę. Amarok zmniejszył dystans i teraz Remor zmrużył oczy, obserwując psa. - Leżeć. Pies złożył po sobie wysokie uszy, ale tylko na chwilę. Zaraz posłusznie ułożył się przy nieznajomej, wykonując posłusznie jego polecenie. Wolał, by zwierzę nie pozwalało sobie na zbytnią swobodę skoro kobieta dała mu poniekąd do zrozumienia iż nie do końca zna się na tych niemagicznego pochodzenia. Czemu wcześniej o tym nie pomyślał? Laverne najwidoczniej nie rozgraniczał i dla niego zwierzęta zarówno te pochodzące ze świata mugoli jak i czarodziejów zajmowały tę samą kategorię. Zszedł z mostu naciągając porządnie rękawiczki i zatrzymał się przed dziewczyną, dopiero teraz zauważając jak wielka jest między nimi różnica wzrostu. Szacując na wyczucie była to raczej młoda osoba, ale wiele więcej nie być w stanie wywnioskować. Z jakiegoś powodu chowała się za zbyt cienkim jak na tę pogodę materiałem i to skłoniło go do refleksji, że nie nosi go po to by się ogrzać. Albo się bała, albo była ku temu inna mniej oczywista przyczyna. - Nazywam się Remor Laverne.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Wielu ludzi pisało do niej. Wielu też prosiło o pomoc, jednak nikt nie odważył się wspomnieć o niemagicznych stworzeniach, które osobie Odetty były nader obce. Analogicznie – spotkanie z nieznajomym mężczyzną zaskoczyło krukonkę, wszak nie szukała odpowiedzi na pytanie – skąd wiedział akurat o niej, dlaczego odważył się napisać i co nim kierowało, by odszukać jej osobę, która prawdopodobnie nie będzie wstanie mu pomóc - - och, czyżby? - Mogłabym, jednak nie mogę obiecać czegokolwiek – odparła cicho, a zaraz potem uniosła spojrzenie na twarz mężczyzny. - Mam nadzieję, że jest pan tego świadomy – dodała po chwili, a zaraz potem ujęła opuszkami materiał kaptura, po czym odsłoniła blade lico, tak niezwykle charakterystyczne dla jej gatunku, lecz nadal naturalne i wyzbyte z wszelkich znamion oczywistości. Gęsta kurtyna rzęs okraszała błękit tęczówek, zaś karminowe wargi kontrastowały z jasnymi policzkami; wydawała się być nieludzka, pomimo że nie wykorzystywała uroku, wszelkie emocje trzymała na wodzy. Wzrok osiadł na psie, który znajdował się u stóp Odetty, po czym sama przyklęknęła obok, bez zastanowienia wyciągając rękę w stronę zwierzęcia. Przesunęła po jego głowie palcami, a zaraz potem obdarzyła uśmiechem, kiedy to pomiędzy tą dwójką wytworzyła się iluzoryczna nić porozumienia. - Jak kazano się panu do mnie zwracać lub co o mnie powiedziano? – zagaiła z ciekawości. Podniosła się na proste nogi, by na nowo spojrzeć na twarz nieznajomego, kiedy to próbowała zrównać się z nim wzrostem, jednak było to zbyt trudne – Remor był nader wysoki. - Musimy znaleźć bardziej ustronne miejsce, o ile to panu nie przeszkadza – powiedziała z pełnym przekonaniem, wszak cóż to za zabawa, gdy niepożądane spojrzenia mogły osiadać na ich zagubionych postaciach?
Spodziewał się mniej lub bardziej specyficznej osoby, ale nie do tego stopnia. Nie wiedział do końca na czym oprzeć swoje podejrzenia, ale z każdą chwilą nabierał przekonania, że stojąca przed nim kobieta nie jest do końca normalna. Cokolwiek miało mieścić się w jego pojęciu normalności. - Naturalnie, rozumiem w pełni. Był wdzięczny, że przynajmniej poinformowała go o swoim braku wiedzy na temat zwierząt niemagicznego pochodzenia. Nie zamierzał eksperymentować gdy w grę wchodziło zdrowie jego podopiecznych, ale być może problem jawił mu się większym niż był w rzeczywistości? Czy to żart? Nie czuł się komfortowo - po pierwsze, przez brak pewności kim jest nieznajoma, a po drugie, nie do końca odpowiadało mu sterczenie na pustym moście wśród tłumiącego wszystko dookoła śniegu i oblepiającej zewsząd ciemności. Słysząc jej ciche pytanie zaplótł przedramiona na piersi i pochylił nieznacznie głowę, szukając spojrzeniem jej oczu. Gdyby cokolwiek z detali jej aparycji mogłoby zdradzić mu nawet najbardziej błahą informację z kim ma do czynienia, już byłby spokojniejszy. - Znam pani nazwisko, nie miałem czasu zasięgnąć języka w kwestiach bardziej szczegółowych. Lancaster, zgadza się? - dodał dla pewności i uśmiechnął się krótko. Był to raczej wymuszony grymas, aczkolwiek Remor potrafił je fingować z niemałą wprawą. Lata praktyki i praca w biurze. - Zgadzam się, to zdecydowanie niewłaściwe miejsce - odparł z niejaką ulgą; najwyraźniej nie był jedynym, który nie lubił pozostawać na widoku zbyt długo bez konkretnej potrzeby - a już zwłaszcza w nieznanym sobie miejscu. Gwizdnął cicho na psa, który słysząc charakterystyczny ton podniósł się z ziemi i ziewnął szeroko prezentując szereg ostrych, zdrowych zębów. Był gotów pozwolić jej się poprowadzić kiedy już uznał, że mimo swej ekscentryczności kobieta nie stanowi większego zagrożenia. Przynajmniej w tym momencie.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Owszem, nie była normalna. Pozostawała wyzuta ze wszelkich aspektów tego, co dla ludzi wydawało się naturalne. Odetta lawirowała na pograniczu niedopowiedzeń i iluzorycznej enigmy. Kreowała wokół siebie enigmę, taką samą jakiej nauczyła ją babką, a którą praktykowała przez lata, póki nie zrozumiała jak bardzo jest pożądana. Tamten element zezwolił na to, by skosztować popularności, za którą przypłaciła zbyt dużą cenę, pozostając w tym momencie odległą dla świata ludzi. Smukłe palce ujęły materiał ciemnego kaptura, który zsunęła z głowy. Blond włosy otuliły jej blade lico, zaś błękit tęczówek, jakże nienaturalny, osiadł na twarzy nieznajomego. Dawała mu czas, wszak tylko głupiec nie odczułby tej cudacznej aury, którą roztaczała dookoła siebie. Celowo powstrzymywała emocje, z dystansem spoglądała na niego, jakby łudząc się, że magia skłębiona w jej tunelach żylnych nie wyrwie się spod kontroli. - Jestem studentką – odparła, choć wyglądała młodziej. Bycie istotą z genami wili niosło za sobą dodatkowe atuty, poza bezwzględnym, egoistycznym władaniem wolną wolą drugiego człowieka. - Uczę się pod kątem medycznym. Zamierzam zostać uzdrowicielem czarodziejskich stworzeń, teraz leczę je tylko na prośbę tych, którzy się do mnie zgłaszają – powiedziała zgodnie z prawdą. Świat mugolski pozostawał dla niej zagadką, dlatego potrzebowała odrobinę więcej czasu, by zaznajomić się z fizjologią niemagicznych zwierząt; czy były gotowe wytrzymać zaklęcia? Nie, z pewnością nie – musiała zasięgnąć po naturalne perspektywy lecznictwa, z którego niebywale rzadko korzystała. - Możemy je zmienić? – zaproponowała, oddając mu pełne prawo wyboru. Nie naciskała na niego, jak gdyby nie obawiając się ataku; cóż mógłby jej uczynić? Byłby zdolny do krzywdy? Nie, a nawet jeśli to ona w tej chwili była istotą o zabójczych zapędach, czego on jeszcze nie wiedział. Być może – nigdy się nie dowie.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Powiedzieć, że patronus z wiadomością od Gunnara wydał jej się niepokojący, to byłoby za mało. Być może nie spędzała z nim wystarczająco czasu, by móc uważać się za jego przyjaciółkę, ale znała go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że skoro zdecydował się wyłożyć tę sprawę ponownie – coś było na rzeczy. I bynajmniej nie miała na myśli wspominanego „spiknięcia”… Pojawiła się na miejscu niedługo po tym uroczym wezwaniu. Rozejrzała się uważnie po okolicy, a dopiero na sam koniec zlustrowała podejrzliwie schody i pomost, poszukując znajomej sylwetki Ragnarsson’a pośród cieni na górze. Kiedy w końcu dostrzegła ruch, wzniosła oczy ku wieczornemu niebu i rozpoczęła wędrówkę po stopniach. Butelka Jagodowego jabola kołysała się w jej dłoni; był to jedyny alkohol, który udało jej się znaleźć w wujowskim barku. Była jednocześnie zawiedziona i rozbawiona jego gustem, ale, jak to mówią „darowanemu Abraksanowi nie zagląda się w zęby”, dlatego też nie miała zamiaru wybrzydzać. — Nie wiem co sobie wyobrażasz, Ragnarsson — mruknęła, przyglądając się mu z czymś na wzór dezaprobaty — ale mogłeś się bardziej... — urwała, gdy rzuciła jej się w oczy jego niemrawa mina. — Jesteś pijany — stwierdziła podchodząc nieco bliżej, po czym parsknęła śmiechem, bo cała ta sytuacja nabrała nagle większego sensu. — Na cycki Morgany — westchnęła, przykładając sobie wolną dłoń do czoła, gdy kucała tuż obok, na starych deskach. — Przyznaj się. Liczyłeś na moją obecność i wsparcie moralne czy na alkohol? — dopytała po chwili zastanowienia, wciąż wykrzywiając usta w rozbawionym uśmiechu.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Trudno mu było powiedzieć co sobie wyobrażał. Jego myśli, skoncentrowane, zaskakująco, jak na kogoś kto wypił już sam butelkę Ognistej, blądziły wokół drażliwego tematu. Stąd jego wyobrażenia, co do osoby Keyiry były bardzo niestabilne. Instynktowne. Przyszła i mało było powiedzieć, że ucieszył go jej widok. Wyszczerzył się, na jej widok, podejrzanie wtedy, kiedy wzrok, akurat spoczął na butelce w jej dłoni. Zaraz jednak to nie alkohol, a jej słowa skupiły jego uwagę najmocniej. Dotychczas siedział wspierając dłonie na kolanach, a teraz odchylił się w tył, powoli, najpierw opierając się na jednym łokciu, a później na drugim. Coś tam mówiła, ale za szybko, żeby od razu zareagował. Musiał powoli odtworzyć sobie jej wypowiedź w głowie i odfiltrować ją od jej aparycji, żeby pomiędzy zwykłą, męską fascynacją, a swoją nietrzeźwością, znaleźć przestrzeń na odczytanie jej słów. — Tak — odpowiedział najpierw na to najprostsze pytanie. Był pijany. Później uniósł dłoń do karku, przechylając głowę na bok tak, raz w jedną raz w drugą stronę. Z wolna, aż coś strzeliło mu w karku i dopiero wtedy poczuł rozluźnienie. — Jedno i drugie. Wiedziałem, że jesteś ponad inne kobiety, Shercliffe i nie zawiedziesz moich oczekiwań. Chodź tu. Odrywając dłoń od szyi poruszył dłonią, zachęcając ją żeby usiadła obok niego na schodkach. Zaskakująco wygodnych, choć podłoże wydawało się nieco wilgotne i chłodne. Ale dziewczyna wolała ukucnąć, zmuszając Gunnara do zadarcia podbródka, żeby na nią spojrzeć. — Co tak nieśmiało. Śmiałym gestem przyciągnął ją do siebie, pociągając ją w pasie, zapewne chcąc ją usadzić sobie na udzie, ale jako, że poczuł automatyczny opór jej ciała, zamiast tego przewrócił ją. Przez nieuwagę spisując też na obicie kilka wrażliwych części jego ciała, które wolałby żeby pozostały, przynajmniej na razie, nietknięte. Syknął, czy warknął - ciężko było wyłonić jeden, precyzyjny dźwięk spomiędzy jego warg, z których zaraz potem spłynęło klarowne przekleństwo. — Teraz już na pewno jesteś mi winna… Odbierając od niej butelkę, spodziewał się wielu rzeczy, ale nie… — O chuj! Co to za paskudztwo, Shercliffe? Niegrzecznie wypluł pół łyka na ziemię obok siebie, z zaskoczenia bardziej niż z nietaktu.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Już sam ten uśmiech powinien był wzbudzić w niej podejrzliwość. Bardzo rzadko widywała u niego podobne grymasy, tak więc wzmożona czujność byłaby w tym przypadku zupełnie naturalnym następstwem, jednak stan Gunnara i zaskoczenie, wynikające z tej sytuacji najwyraźniej pozbawiły ją zwyczajowej nieufności. Zamiast niej pojawiło się coś niebezpiecznie zbliżonego do rozczulenia graniczącego z politowaniem. — Och, cofam to — wymamrotała, analizując ten nagły napływ komplementów. — Jesteś nawalony jak messerschmitt — prychnęła. Już miała zmienić pozycję i przysiąść na schodku obok niego, jak zachęcał, kiedy postanowił przyspieszyć cały proces. Zesztywniała, czując jak ją obejmuje i spróbowała zachować równowagę, stąd ten opór. Nie planowała z nim jednak walczyć, chociaż miał na ten temat chyba inne zdanie, gdyż przyciągnął ją z zaskakującą siłą. Nie chcąc rozbić butelki, Keyira po prostu poddała się grawitacji i runęła na bok, nie tyle na udo Ragnarssona, co po prostu na niego. Faktycznie obiła sobie tyłek i kość ogonową o chłodny kamień, jak również kolano o schodek niżej, ale resztę owych „wrażliwych części” uratowało jego ramię, a później kolano, które chwyciła asekuracyjnie, gdy zsunęła się niżej. — Cholera, Gunnar — syknęła, posłusznie oddając mu butelkę. — Jedyne, co jestem ci teraz winna, to łomot za takie krzywe akcje — mruknęła, po czym wsparła dłoń na jego nodze, celowo wbijając w nią palce nieco mocniej. Nie na tyle jednak, by wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę, a jedynie po to, by podkreślić wagę swoich słów. Częściowo oparła na nim ciężar ciała i uniosła się nieco, kątem oka obserwując jak upija pierwszy łyk. Nie zdołała jeszcze dobrze złapać równowagi i wyprostować się przed nim, kiedy syn Ragnara wypluł całą zawartość ust, całkowicie ją zaskakując. Cofnęła się odruchowo w drugą stronę, a jej stopa ześlizgnęła się z omszałego stopnia, w efekcie czego Key znów runęła do przodu. Tym razem jednak skończyła pół leżąc, pół siedząc między gunnarowymi nogami, z ramieniem przerzuconym przez jego udo. Z początku skwitowała nową pozycję wymownym milczeniem, po czym zacisnęła zęby, próbując zdławić nagły zryw irytacji. — Jak Merlina kocham, Ragnarsson — wycedziła, nabierając głęboko powietrza. — To pierwszy i ostatni raz, kiedy przychodzę dotrzymać ci towarzystwa — oznajmiła, rzucając mu przez bark rozdrażnione spojrzenie.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Zignorował dla odmiany ból w nodze, patrząc zamiast tego w atramentowe tęczówki jej oczu. Śmiał się w duchu z całej sytuacji, choć podświadomie wcale nie było mu do śmiechu. Był jednak mistrzem ukrywania głęboko swojego żalu. Za niezależnym trybem życia, wulgarnością, rozbawieniem, arogancją, lekceważeniem, rozgoryczeniem. Różnie, w zależności od okoliczności i osoby. Teraz… śmiech wygrywał nad wszystkimi tymi emocjami. Istotnie, parsknął rozbawiony, chociaż nie powiedziała nic zabawnego. Chyba, że grożenie mu i wizja szybkiej, bolesnej śmierci trafiała w jego poczucie humoru. — Spuść mi łomot, Shercliffe. Jakoś to przeżyję. Przeżyłem spotkanie z niedźwiedziem, myślę, że przetrwam Twoje wątłe ciałko. Oj, gdyby wiedział, że to wątłe ciałko w każdym momencie może się zmienić w dzikiego wilka, dzikszego nawet niż Duch, byc może, ale tylko być może powiedziałby mniej. Przynajmniej, gdyby był trochę mniej zalany w trupa. Tymczasem, wpatrzony w jej twarz, z wdzięcznością pociągając z butelki (jeszcze przed tym, kiedy nie wiedział, co w niej się znajduje), posyłał jej w spojrzeniu podziękowanie. Później… później już tylko odruchem łapał ją przed osunięciem się całkiem ze schodków i z jego nóg. Pijany napotkał jednak powietrze, a impet jego ruchu zwalił go o schodek niżej. Zjechał na nim gładko, dociskając uda do jej lędźwi. — O, sorry, myślałem, że jesteś… dalej — parsknął z nad jej ramienia pojąc się tym razem pełnymi łykami obrzydliwego jabola. Ale darowanemu abraksanowi nie zagląda się w zęby - tak słyszał. Dlatego przełknął trzy porządne łyki, oddając jej butelkę. W całej swojej łaskawosci postanowił się z nią tym przyniesionym trunkiem podzielić. Kącik jego ust drgnął mu lekko. Już nie zdążył zobaczyć jej rozdrażnionego spojrzenia, bo pochylał się w dół, obejmując ją pewnie ramionami. Układając głowę w zagłębieniu jej ramienia, mruknął w jej skórę. — Wykurwiście... że na miłość do Merlina. Bo oboje wiemy, że niełatwo Cię rozkochać — odpowiedział dość trzeźwo i błyskotliwie, jak na stan w jakim się znajdował, choć jego gesty mówiły o jego trzeźwości zupełnie coś innego. Chociażby fakt, jak ciasno objął ją w pasie, zamykając pomiędzy swoimi ramionami jej drobne ciało i swoje myśli.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Szczerze mówiąc, udało mu się ją zwieść. Gdyby miała zgadywać, Keyira obstawiłaby, że całe to rozbawieniem jest efektem upojenia alkoholowego lub po prostu wynikiem wyjątkowo dobrego samopoczucia. Nie potrafiła czytać ludziom w myślach, więc nie mogła odgadnąć prawdziwej przyczyny takiego zachowania. Mimo wszystko czuła jednak pod skórą, że coś jest nie w porządku i ta niepewność zaczynała ją powolutku frustrować. Wszystko w porządku?Nic ci nie jest?Dobrze się czujesz?Stało się coś? Każde z tych pytań kolejno cisnęło jej się na usta i każde z nich przełykała, nim zdołało opuścić jej głowę i uformować się w prawdziwe słowa. Nie potrafiła zdecydować się na żadne, jakby instynktownie wiedziała, że lepiej zatrzymać wszystkie dla siebie. Przynajmniej na razie. — Wątłe ciałko — prychnęła wywracając oczami. Drgnęła, gdy ześlizgnął się niżej i odruchowo chwyciła starą, drewnianą barierkę. Na szczęście jednak impet tego manewru nie był zbyt silny i udało jej się utrzymać na swoim miejscu. Przyjęła butelkę głównie po to, by zapić własne zakłopotanie, choć Gunnar zdawał się wprost proporcjonalnie rozluźniony. Keyira mruknęła coś pod nosem i sama upiła dwa większe łyki, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Smak alkoholu nie należał do najwykwintniejszych, ale nie był też w jej mniemaniu najgorszy. Pomógł jej zresztą przełamać niezręczność, którą Ragnarsson rozbudził na nowo zaledwie sekundę później, gdy tak bezczelnie i niespodziewanie objął ją ramionami. Shercliffe napięła mięśnie, choć nie odczuwała żadnego realnego zagrożenia. Wiedziała, że Ślizgon nie wyrządzi jej krzywdy, jednak ta myśl nie przyniosła ze sobą żadnego pocieszenia. Uniosła wolną dłoń i ułożyła ją na jego przedramieniu, asekuracyjnie, a nie po to, by go odepchnąć. Chociaż może powinna była. Tym bardziej, że jego kolejne słowa, nawet jeśli nieświadomie, poruszyły w niej wrażliwą strunę. — Wiemy? — dopytała odruchowo, unosząc brwi. — Zdziwiłbyś się — wymamrotała, markotniejąc nieco, po czym ponownie uniosła butelkę do ust. Paradoksalnie, zamiast kazać mu spadać na drzewo, wstać i odejść – Shercliffe w końcu oparła plecy o jego tors i pozwoliła mu się przytulać, skoro tego właśnie potrzebował. Ponieważ być może (ale tylko być może) choć raz ona też właśnie tego potrzebowała.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Dość pijany, żeby nie przejmować się absurdalnością sytuacji, ale nie dość, by odczytywać od razu jej dwuznaczności, po prostu trwał w tym momencie. Nie odezwawszy się wcale na jej słowa, odebrał od niej butelkę, pochłaniając kolejne kilka łyków znad jej barku. Ponownie, jak wcześniej, oddając jej butelkę. Nie czuł w przeciwieństwie do niej żadnej niezręczności wywołanej tą sytuacją. — Czy ty się we mnie durzysz, Shercliffe? Pijacki umysł wpadał na absurdalne pomysły. Nie potrafił inaczej zinterpretować jej słów. Co miało znaczyć to "zdziwiłbyś się"? Powinna być bardziej precyzyjna, biorąc pod uwagę, że wychlał już butelkę Ognistej. Cud, że język jeszcze mu się nie plątał i słowa dobierał dalej trzeźwo, chociaż ich sens gdzieś gubił. Jako facet, który nigdy nie miał problemów z pewnością siebie, z łatwością uwierzył we własne podejrzenie, nie mając innego tropu, do czego mogła zmierzać. Chociaż, nawet pomimo, że powiedzial to pewnie, bez zawahania, nie do końca widział tu logikę. Dlatego zmarszczył brwi. — Zastanawiałaś się, dlaczego przyszłaś Keyira? bardziej niż dlaczego wysłałem Ci patronusa? To było tak samo ciekawe, jak pytanie o to, czy on liczył na jej towarzystwo czy tylko na butelkę alkoholu.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Przekazywali sobie jabola w milczeniu, a im dłużej tak trwali, tym Keyira bardziej się rozluźniała. Ciepło bijące od Gunnara było w pewien sposób pocieszające, a jego ramiona, owinięte wokół jej ciała dawały złudne poczucie... Może nie bezpieczeństwa, ale oparcia, którego właśnie potrzebowała. Nawet jeśli tak naprawdę kto inny powinien stanowić teraz jej podporę, nie mogła za bardzo narzekać. Przynajmniej do momentu, w którym nie padło pierwsze pytanie. Shercliffe akurat unosiła butelkę do ust, ale zamarła na kilka sekund, zaskoczona takim wnioskiem. Przeanalizowała słowa Islandczyka, po czym pociągnęła łyk alkoholu, odchrząknęła i oparła głową o jego bark. — Pewnie bym mogła, gdybyś tylko nie bywał takim palantem — odpowiedziała, z rozbawieniem obserwując rozciągający się przed nimi krajobraz. Zastanawiała się co dokładnie skłoniło go do spojrzenia na sytuację od tej strony. — Ta łódź odpłynęła już jakiś czas temu — dodała i przygryzła wargę, by nie roześmiać się nietaktownie. — A co, chciałbyś żebym się w tobie durzyła? — odbiła piłeczkę bez jakiejkolwiek złośliwości. Chyba naprawdę była ciekawa, a może nie przykładała do tego żadnej wagi, ciężko było stwierdzić. — Przyszłam właśnie dlatego, że go wysłałeś. Nie nawykłam do takich wiadomości z twojej strony. Chciałam cię zobaczyć i sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku — oznajmiła, nie musząc się nad tym jakoś szczególnie zastanawiać, skoro mówiła zgodnie z prawdą. — A teraz po prostu jest mi wygodnie...
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Wzruszył ramionami, nie do końca przejęty jej zarzutem. Zamiast tego przeniósł spojrzenie na pędy rośliny owijające się wokół mostku, na którego schodach siedzieli. Poprawił się w miejscu, znajdując sobie dogodniejszą pozycję między winoroślami. Rozważał jej słowa. — Skąd pewność, że tylko bywam? Zaskakująco często ktoś nazywał go podobnymi epitetami. Jak na to, że Ragnarsson zasadniczo trzymał się na uboczu i niewiele w sumie zdążył komukolwiek zaleźć za skórę, wychylając się tylko czasem i zazwyczaj tylko po to żeby coś zażartować. Teraz zaśmiał się z jej słów. Kolejny tytuł do jego kolekcji w Hogwarcie. Mógłby nimi wywiesić całą ścianę pokoju, gdyby jakiś posiadał. A tymczasem kimał gdzie i u kogo popadnie. — Była jakaś łódź? Wyłapał co chciał wyłapać, wracając do niej spojrzeniem. Wiele było niewiadomych w tej znajomości. Jak bardzo niezobowiązująca i nieregularna była. Spotykali się przypadkiem, czy to w rezerwacie czy w szkole. Posłał jej patronusa, w sumie bez konkretnej przyczyny. Intuicyjnie. Po prostu wiedząc, że jej towarzystwo będzie teraz najlepszym wyborem. Umileniem samotnego zalewania się w trupa. — I wszystko ze mną w porządku? — spytał obok jej ucha, skoro po to przyszła. Tak naprawdę nie miał oporów sięgać po czyjąś pomoc, czy towarzystwo, kiedy nie musiał otwierać się w żaden sposób i przed nikim. Keyira była taką osobą, która nie zadawała pytań, a on nie poruszał kwestii, o które pytany nie był. — To cudowny dzień do picia, Shercliffe.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
To nie był prawdziwy zarzut, bo chociaż czasami faktycznie postrzegała go jako palanta, nie miała prawa żądać, by zachowywał się inaczej. Nie łączyło ich nic konkretnego, a jednak, mimo wszystko, siedzieli tu teraz we dwójkę jak para najlepszych kumpli. — Nie mam żadnej pewności poza tą, że potrafisz działać na nerwy równie dobrze, jak całować — odparła, jakoś tak odruchowo nawiązując ponownie do sprawy, którą, zdawać by się mogło, przez jego nagłą lukę w pamięci mieli już dawno za sobą. Wyczuła śmiech Gunnara jeszcze zanim pierwsze dźwięki dotarły do jej uszu. Wibracje, które rozeszły się po jego ciele uprzedziły ją zawczasu i zaraziły entuzjazmem. Rozciągnęła usta w uśmiechu, nie widząc nawet dokładnie dlaczego. Zaraz potem uniosła podbródek i na krótką chwilę podchwyciła spojrzenie Ślizgona. Zignorowała nawiązani do łodzi, skoro był taki pewny siebie czy nie powinien był już na to wpaść? — Ty mi powiedz, wszystko z tobą w porządku? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, ponieważ wciąż nie była w stanie odgadnąć co jest problemem. Ragnarsson był zbyt skryty i opanowany, by można to było wyczytać prosto z jego twarzy. Shercliffe upiła kolejny łyk alkoholu, po czym uniosła dłoń wyżej i ulokowała ją na gunnarowym karku. Rozmasowała jego szyję i westchnęła. Ostatecznie przytaknęła. — Ragnarsson... — urwała na moment, po czym wcisnęła mu butelkę. — Żałujesz że tu przyjechałeś?
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Dalej nie był pewien, o co chodzi z tym pocałunkiem. Może się schlał i nie pamiętał? Ale nie pamiętał nawet żeby się schlał innego dnia niż dzisiaj. Dlatego podźwignął z ciężkością głowę w górę, przypatrując się jej profilowi, odruchem odgarniając włosy z jej twarzy. Nie doceniał jej wyglądu. Musiał jednak przyznać, że Keyira Shercliffe, kiedy się nie odzywała i nie emanowała swoja aurą niezależności, rozsiewała więcej uroku z burzowych oczu i rumianych ust, niż większość dziewczyn w tej szkole. Nawet pomimo, że nie należała do jego “typu”. Odkrył, że jego typ ostatnio znacząco się zmienił. Odetchnął, topiąc przymglone spojrzenie w jej tęczówkach. Zapominał już znane mu archetypy, przyzwyczajał się już do mniej skandynawskiej urody. — Ja nie wiem, jak ty całujesz. Nie uważasz, że to zaciąga niesprawiedliwością? — zagadnął, zaraz żałując, że znów nie przytrzymał jej spojrzenie, ponieważ w tym pijackim amoku, musiał zmrużyć powieki i w roziskrzonym spojrzeniu ukryć dyskomfort spowodowany zadanym pytaniem. Przez co zabrakło mu energii do udzielenia odpowiedzi. Dlatego ją zignorował. Zamiast tego sięgnął dłonią do jej policzka, jakby chciał ową niesprawiedliwość, o jakiej przed chwilą wspomniał, rozegnać. Nie zdążył jednak nawet pochylić się nad jej twarzą, kiedy dopowiedziała kolejne pytanie. Parsknął, przytykając podarowaną mu butelkę do ust, żeby nie udzielić odpowiedzi od razu. — Nie mogę żałować decyzji, której sam nie podjąłem — powiedział w końcu, wzruszając ramionami — Czemu pytasz? Nie żal by Ci było, jakby taki jeden islandczyk został w Islandii i nigdy byś go nie poznała? Upijał się na zabawno. Szczególnie wtedy, kiedy czuł dobijający smutek. Dlatego paradoksalnie do myśli, jakie zajmowały mu głowę, poddawał się teraz alkoholowemu upojeniu. Tłumił ból. Dotychczas… ale Keyira zadawała zadziwiająco trafne pytania. Dlatego pochylił się nad jej uchem, mrucząc obojętnie, pomimo krwi wrzącej w żyłach. — Żałuję, że nie rzuciłem tego kurwidołka w cholerę i nie wróciłem… - do domu? — … ale czy to ma znaczenie? Życie outsidera i obca siostra tutaj, czy grób matki i porzuceni przyjaciele tam? Co było już nie jest. Wybieram OBLEŚNEGO JABOLA. Dokończył butelkę na jednym hauście i tym razem smak nie był nawet tak tragiczny.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
— Wiesz. O ile dobrze pamiętam, nawet mi za to podziękowałeś — wierutne kłamstwo, którego nawet nie starała się szczególnie ukryć, a które miało rozbudzić jego ciekawość. Zerknęła na Gunnara zza kurtyny rzęs i posłała mu zaczepny uśmiech, który miał zatuszować jedynie powagę tematu, jakiego zamierzała się podjąć. W przeciwieństwie do Ślizgona, nie było to efektem upojenia alkoholowego. — Nie wiem skąd się wzięła ta luka w twojej pamięci, ale może powinieneś to sprawdzić — podsunęła, zaraz wzruszając ramionami; pamiętała już, by nie poruszać przy nim tematu lekarzy. Z jakiegoś powodu, dotyk dłoni Ragnarssona wydał jej się tym razem niewłaściwy. O ile w przyjacielskim obejmowaniu nie widziała jeszcze nic złego, o tyle już zamiar, kryjący się w jego ruchach jeszcze przed momentem był już alarmujący. Niepożądany. Być może dlatego, że posmakowała już innych ust i pomijając woń alkoholu, którą Gunnar aktualnie emanował, to nie jego wargi chciała poczuć na swoich. Ta myśl jednak, ze wszystkich dostępnych opcji, wywołała w Keyirze jedynie napływ irytacji, którą bardzo chętnie zapiłaby porządnym łykiem jabola, gdyby tylko nie oddała go towarzyszowi. — Nie wiem — odparła zgodnie z prawdą i rozważyła taką opcję. — Byłoby mi żal, gdybym cię nie poznała — przyznała w końcu, dochodząc do wniosku, że mogłaby nawet za nim zatęsknić, gdyby nagle na dobre zniknął z jej życia. Wsłuchała się w jego kolejne słowa o wiele uważniej. Nigdy wcześniej nie rozmawiali o jego rodzinie ani o powodach, dla których w ogóle przeniosła się na wyspy. Oczywiście, Keyira słyszała plotki... Nawet całkiem sporo plotek, ale nigdy nie zapytała go o to wprost. Z jakiegoś powodu w tych kilku, krótkich zdaniach Ragnarsson przekazał jej dziś więcej, niż kiedykolwiek wcześniej. — Nie ja powinnam oceniać czy to ma znaczenie — przyznała, ostrożnie dobierając słowa, bo czuła, że to wyjątkowo grząski grunt. — Moja strata nie umywa się do twojej i nie będę udawać, że w pełni cię rozumiem — ciągnęła, przesuwając się nieco w bok, by lepiej widzieć jego twarz. — Wątpię zresztą, żebyś tego właśnie chciał — dodała z powątpiewaniem i uniosła ramię, by chłodną dłonią nakryć jego oczy. — Co teraz widzisz?
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
W jednej chwili rozważał, czy nie potraktować jej słów poważnie, a w następnej już odrzucał tę myśl. Wpatrywał się w nią, nawet może poważniej przez kilka sekund, co było nawet godne podziwu zważywszy na jego stan. Rozproszyła tą uwagę swoim kłamstwem, przez które wzruszył ramionami. Upity, nie weryfikował tonu głosu, tylko przyjmował wszystkie słowa tak, jak mu je podsuwała na tacy. Bez filtrowania emocji, jakie przy tym przez nią przemawiały. — Pamiętam, że uciekło mi z pamięci kilka dni w Nowym Orleanie, ale łatwo było tam zgubić rachubę czasu. Nie był przekonany do kontynuowania tego wątku, ale gdyby wiedział, jaki Keyira przyszykowała mu w zapasie, pociągnąłby go dużo chętniej i dużo głębiej. Tymczasem, sam nie wiedział, dlaczego, ale odpowiedział Shercliffe na jej pytanie. Pomimo, że niejednokrotnie już go unikał. Być może był już tym po prostu zmęczony. Nie czekał jednak ani na jej współczucie, ani na słowa pocieszenia. Jedynie wzruszył ramionami na jej słowa. Na przysłonięcie oczu też nie reagując nadzwyczaj angażująco. Zaśmiał się tylko krótko. — Nie wiem, Shercliffe. Ciebie. Nagą. Wyprawiasz taniec z wężami. Uchylił powieki, uśmiechając się bezczelnie i wychylił głowę zza jej dłoni, wyłapując jej spojrzenie. Głowa, ciężka od alkoholu opadała mu w dół, dlatego podparł ją na dłoni, łokieć podpierajac na kolanie i skierował twarz prosto na Keyirę. — Kogo straciłaś?
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Być może zapamięta to kłamstewko i wróci do niego już na trzeźwo. Nie miała co do tego pewności, ale z drugiej strony... Czy naprawdę tak bardzo zależało jej na tym, by Gunnar pamiętał to, co się wydarzyło? Raczej nie. To wykluczało ewentualny zawód jego brakiem zainteresowania, dlatego wzruszyła niedbale ramionami, idąc w jego ślady. Zamiast tego skupiła się więc na odpowiedzi, która padła z jego ust w następnej kolejności. Wzmianka o tańcu z wężami na moment zbiła ją z tropu. Keyira zmarszczyła brwi, opuściła dłoń z islandzkich oczu i przez kilka sekund po prostu przyglądała się Ślizgonowi w konsternacji. Próbowała zwizualizować sobie w głowie podobną wizję. — Wyprawiam co? — mruknęła, odchylając się nieco, by zyskać szerszą perspektywę. Niewiele to w rzeczywistości pomogło. Nie musiało, gdyż potrzebowała zaledwie kolejnego ułamka sekundy, by domyślić się, jaki dokładnie taniec chłopak miał tak naprawdę na myśli. — Cholera, Ragnarsson! — zawołała, podnosząc się do pionu. Wsparła dłonie na biodrach, zerknęła na niego z góry i roześmiała się wbrew sobie. Naprawdę szczerze starała się na niego zezłościć, ale wiedziała, że po prostu udzielił jej szczerej odpowiedzi i nie miała prawa nakazywać mu, by myślał o czymś konkretnym. Nie było to po prostu coś, czego mogła się wcześniej spodziewać, zadając podobne pytanie. Tak jak nie spodziewała się, że syn Ragnara odbije piłeczkę i zainteresuje się jej życiem osobistym na tyle, by w ogóle przyłożyć wagę do jej wcześniejszych słów. — Nikogo — odparła odruchowo, jakby w geście obronnym, po czym westchnęła, wyraźnie zrezygnowana. — Kogoś. Coś... Wiele rzeczy, sama nie wiem — poprawiła się. I choć nie była to być może dokładna odpowiedź, to była jedyną, na jaką mógł w tej chwili liczyć. — No dobra, synu Ragnara, chodź — mruknęła i wspierając stopę na wyższym stopniu, sięgnęła do jego ramienia. — Zabiorę cię do zamku, bo na swoim rumaku dziś na pewno nie dojedziesz — dodała ze śmiechem. — Tylko nie wyobrażaj sobie za dużo! Zanim zdążył odpowiedzieć, teleportowała ich do rezydencji Shercliffe'ów.
2xzt
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Po raz kolejny miała przed sobą książkę poświęconą transmutacji dla średniozaawansowanych. Czuła, że idzie jej coraz lepiej. Tym razem odpuściła sobie próby zrozumienia istoty transmutacji i użeranie się z wkuwaniem teorii, bo zapewne i tak nie będzie potrafiła zapamiętać jak długo transmutacja danego przedmiotu może zająć biorąc pod uwagę jego masę oraz materiał z jakiego został on wykonany i tym podobne bardzo fizyczne rzeczy, które wymagały konkretnej wiedzy naukowej. Skupiła się na czytaniu opisów zaklęć, skupiając się na ich zastosowaniu oraz ograniczeniach, które posiadały. Dla niej było to o wiele ciekawsze niż tłuczenie jakiś formułek. Wolała o wiele bardziej empiryczne podejście do zaklęć. Dlatego też tuż obok niej znajdował się nieco już zniszczony rodzinny wisiorek, na którym planowała testować swoje umiejętności magiczne. Specjalnie wybrała biżuterię, która miała już swoje lata i na której czas odcisnął szczególnie swoje piętno. Sięgnęła po znajdującą się tuż obok różdżkę, aby zgodnie z opisem zawartym w książce wykonać odpowiedni ruch tuż nad przedmiotem, wymawiając głośno formułę Renevo. I tak jak mogła się tego spodziewać z początku efekty naprawdę nie były imponujące. Udało jej się jedynie usunąć znajdujący się na medaliku nalot, który się tam pojawił, co równie dobrze mogła uzyskać używając zupełnie innego zaklęcia. Nie zamierzała jednak na tym poprzestawać i wznowiła swoje próby, wkładając w nie nieco więcej wysiłku i skupienia. Ponownie różdżka poszła w ruch, a jej usta opuściła inkantacja zaklęcia, której towarzyszył krótki rozbłysk wydobywający się z drewna trzymanego czarodziejskiego kijka. I teraz efekty były nieco bardziej widoczne. Uśmiechnęła się nieznacznie, widząc, że wcześniej zatarte linie wzoru wytłoczonego na biżuterii stały się o wiele wyraźniejsze, powracając niejako do dawnej świetności. Powoli obróciła z namysłem medalik, aby spojrzeć na jego drugą stronę, gdzie znajdowały się niezbyt głębokie rysy i zadrapania. Po raz kolejny odprawiła coraz bardziej znajomy rytuał, powtarzając formułę zaklęcia na głos i odczyniając prawidłowy ruch różdżką, aby rzucić je także na drugą stronę medalionu, który powoli zaczynał wyglądać jakby trafił w jej dłonie prosto od jubilera. Obserwowała to jak pod wpływem użytego Renevo obecne w powierzchni metalu niedoskonałości powoli się rozmywają, przywracając materiałowi oryginalną gładkość i pozbywając się pokrywających go skaz. Przestudiowała jeszcze raz obecny w jej dłoni przedmiot, aby upewnić się czy na pewno nie może dla niego zrobić czegoś jeszcze. Finalnie zdecydowała się na to, aby rzucić na niego proste Engorgio i powiększyć go nieznacznie, aby prezentował się o wiele lepiej na całkiem grubym łańcuszku, który również został przez nią odrestaurowany i odświeżony pod wpływem rzuconego już z nieco większą wprawą Renevo, którego inkantacja brzmiała już coraz bardziej znajomo, a ręka nawykła już do wykonywania przypisanego zaklęciu gestu. Dopiero wtedy zadowolona ze swoich prób, mogła schować biżuterię i udać się do domu.