Podobno nie da się na nim zgubić. Drzewa nachylające się nad ścieżką na całej jej długości są na tyle charakterystyczne, że faktycznie, może to być ciężkie zadanie, ale w obliczu wszechobecnych niesamowitych roślin czy interesujących stworzeń zamieszkujących rezerwat, naprawdę trudno jest się powstrzymać od zboczenia z niej. Gałęzie drzew i liście nieustannie szeleszczą na nim w hipnotyczny wręcz sposób, przez co pewnie niejednokrotnie wyda Ci się, że główny szlak jest wręcz niepokojący.
Fascynuje mnie to jak nieznaczący mogę się czuć w świetle dnia codziennego. Drobny pył kurzu na półce nawet nie wszechświata czy planety, a samej Anglii. A jednak w chwilach takich jak ta, gdy wszystko wokół płonie, a ja dzięki rzuconym na siebie zaklęciom czuję się jakby nic nie mogło mnie skrzywdzić, jestem głównym bohaterem swojej własnej historii. Centrum świata, które zdaje się zapadać tylko dlatego, że nie potrafię namierzyć Cię wzrokiem, gdy tak wyraźnie słyszę Twoją panikę we własnej głowie. Kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię. Tę jedną myśl zapętlam w swojej głowie w naiwnej nadziei, że niczym w baśniach sama miłość wystarczy, by naprowadzić mnie do Ciebie, gdy chaotycznie teleportuję się z miejsca na miejsce, szukając czegokolwiek, co zdaje mi się, że widzę w kurczowo trzymanym w dłoni lusterku. - EZRA! - nie krzyczę, a drę się niepoetycko, niescenicznie, nie potrafiąc odegrać strachu, którego ogromu nigdy wcześniej nie przeżyłem, gdy nie mam czasu nawet na to, by podbiec, teleportując się wprost przed Ciebie, gdy dostrzegam Cię z oddali, od razu celując różdżką w przygniatający Cię konar, by zamienić go w rój ulatujących w niebo balonów. W pewnym momencie mam wrażenie, że robię wszystko na raz - klnę po włosku między zaklęciami, którymi chłodzę Cię i gaszę okalające nas płomienie, otaczam Cię bańką powietrza, usztywniam zranioną kończynę, myślę o przyszłości i o wszystkich chwilach, które już przeżyliśmy. Nie mogę mieć pewności czy nie popełniam błędów w rozdzierającym mnie chaosie, a jednak walczę, nie potrafiąc się zatrzymać, nawet wtedy, gdy ktoś ciągnie mnie za ramię, próbując wytłumaczyć mi, że on zajmie się uzdrawianiem. Krok w tył robię dopiero wtedy, gdy słyszę to od Ciebie; gdy mogę się uspokoić, że wciąż żyjesz i żyć będziesz. I nawet jeśli słyszę w końcu, że wszystko już jest w porządku, upieram się, że wybieramy się wprost do św. Munga, choćbyśmy mieli spędzić resztę nocy w samej poczekalni. Bo przecież dla mnie cały świat mógłby spłonąć, o ile Ty pozostałbyś bezpieczny.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Kolejny dzień, w którym mógł sobie pofolgować w pracy postanowił spędzić na spacerze po pięknym szlaku w Godlinie Godryka, gdzie mógłby spędzić trochę czasu w samotności, zwłaszcza zwracając uwagę na pochmurne niebo oraz dość nietypową porę, w jaką postanowił się tam wybrać. Oczywiście Rosjanin nie mógł być sam, dlatego wziął ze sobą papierośnicę, w której znajdowało się kilka pokrętnie skręconych papierosów oraz piersiówkę z jego ulubionym trunkiem, z której mógłby popijać od czasu do czasu ciesząc się otaczającą go naturą. Sielance, jak się miało okazać, nie dane było trwać wiecznie, ze względu na burzę nadchodzącą znad horyzontu, zarówno w sensie dosłownym, zważając na to jakie chmury kształtowały się w nie tak dużej odległości w kierunku, w którym mężczyzna zmierzał, lecz także metaforycznym, pod postacię zbliżającej się do niego osoby. Nie rozpoznał jej od razu, pomimo charakterystycznych rudawych włosów. Gdyby tylko mu się to udało, zawrócił by na pięcie, by uniknąć konfrontacji, na jego nieszczęście nieuniknionej, lecz niestety gdy zorientował się, kto zmierzał w jego kierunku, było już za późno, by uciec w sposób wyglądajacy na naturalny. Zdążył tylko wziąć głębszy łyk i odpalić papierosa w przygotowaniu na rozmowę, którą sam, ku własnemu zaskoczeniu, rozpoczął. -Irvette?- przywitał się z nutą niepewności w głosie, po cichu licząc, że akurat się pomylił i będzie w stanie przełożyć pewne obowiązki związane z tą znajomością na później. Gdy jednak dziewczyna podniosła głowę, którą do tej pory miała nieznacznie opuszczoną i przesunęła targane wiatrem ogniste kosmyki z twarzy, nie miał wątpliwości na kogo trafił. -Miło cię widzieć, co tutaj robisz?- zapytał się, wyciągając rękę z kiermany, udając, że powitanie to będzie takie samo, jak w sytuacji, gdyby nic złego, jak chociażby urwanie kontaktu ze strony Zagumova, się nie stało.
Wpadła do Doliny Godryka z zamiarem odwiedzenia jubilera. Potrzebowała nowej kolii, która nadawałaby się na prezent dla jej kuzynki, która zaraz miała skończyć siedemnaście lat i jej rodzina wyprawiała z tej okazji bankiet. Nie łatwo było dogodzić rudowłosej w kwestii biżuterii, ale ostatecznie udało jej się znaleźć idealny podarek, który po kilku przeróbkach miała odebrać dzień przed przyjęciem. W idealnym czasie opuściła zakład, bo zbierało się na burzę, a ona nie była najcieplej ubrana. Pod wiosenną kurtką, wciąż miała szkolny mundurek, bo wyrwała się z zamku prosto z dyżuru i nie miała zamiaru długo bawić na zewnątrz. Wiatr niesamowicie targał jej rozpuszczone loki i żeby jakkolwiek zmniejszyć ryzyko potknięcia się o własne stopy, Irvette musiała spuścić nieco głowę. Miała jeszcze tylko odebrać karmę dla swojej papugi w rezerwacie i znikać do zamku, gdy między szumem, wypełniającym otoczenia, nagle usłyszała swoje imię. Uniosła wzrok, by zobaczyć, czy nie ma żadnych omamów. Tak, doskonale znała ten głos, ale była pewna, że musi się mylić. Odgarnęła z twarzy kosmyki, które przytrzymała wolną dłonią i spojrzała na twarz mężczyzny czując, jak ogarnia ją karuzela emocji. Zdecydowanie negatywnych emocji. -Zagumov. - Wyszeptała ozięble tak, że nie był w stanie jej usłyszeć, przez szalejący obok wiatr. -Powiedziałabym to samo, ale nie mam nastroju na kłamstwa. - Odpowiedziała już głośniej, nie mogąc uwierzyć, że tak po prostu się z nią wita i choć skróciła między nimi dystans, nie było w tym nic przyjaznego, a raczej była to forma ostrzeżenia z jej strony. -Szukam odpowiedzi, dlaczego po ostatniej wizycie w Twoim domu, zostałam kompletnie zignorowana. Nie tak się traktuje kobiety Borisie. Czyżbyś jednak zmienił zdanie i postanowił mnie oceniać? - Wywaliła z siebie jadowitym tonem, a jej oczy pociemniały niebezpiecznie, gdy wpatrywała się w tęczówki Zagumova. Choć jej słowa nie były wulgarne i agresywne, bez problemu mógł wyczuć jej intencje i uczucia. Była wściekła, nie mówiąc już o tym, że przez ten cały czas, gdy on milczał, zastanawiała się, czy nie podjęła złej decyzji ufając mu.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
W jej tonie mógł wyczuć pewnego rodzaju wrogość skierowaną w jego stronę, a niemoc spowodowana brakiem wiedzy w jaki sposób może to zmienić, spowodowała lekkie zakłopotanie, które przez chwilę przewinęło się przez twarz Borisa, po to, by po chwili zamienić się w neutralną, pozbawioną szczególnego wyrazu mimikę. -Czasami wypada kłamać młoda damo, poza tym, czy to koniecznie musiałoby być kłamstwo?- postanowił podejść do całego zajścia z dozą nonszalancji, by nie dać się zapędzić w kozi róg przez kogoś w wieku jego córki, chociaż z całą pewnością mógł stwierdzić, że relacja z obiema kobietami wyglądała całkowicie inaczej, pomimo pewnych elementów spójnych, jak na przykład fakt, że Rosjanin zniknął na pewien czas z ich życia. -Widzisz, dostałem awans, przez pewien czas miałem nieprzyjemność być szefem biura Aurorów, ale potem musiałem wyjechać w pilnej sprawie w rodzinne strony. Chciałem cię o tym poinformować, jednak zostałem zobligowany do pozostawienia tego faktu w tajemnicy przed osobami postronnymi. Jestem już w kraju od pewnego czasu i miałem właśnie dzisiaj wysłać do ciebie sowę z informacją o tym co się ze mną działo i z prośbą o spotkanie- podobnie jak i ona, Rosjanin postanowił na zrobienie kilku kroków, tak by dzielił ich niewielki dystans, co ułatwiłoby im jakąkolwiek formę komunikacji w tej pogodzie. Rozejrzał się szybko do okoła, by zorientować się, czy w okolicy są inni ludzie, po czym kontynuował swój festiwal kłamstw, które miały w pewien sposób załagodzić sytuację. Nie nastawiał się na konfrontację, więc chciał jak najszybciej ugłaskać zdecydowanie poirytowaną dziewczynę. -Nie, nigdy, dalej doceniam twoje pozytywne cechy, a to, że masz zainteresowania jakie masz, nic dla kogoś takiego jak ja nie znaczą, w sensie negatywnym- jego oczy, mocniej podkrążone niż zazwyczaj, mogłoby się wydawać, że zapadające się w twarzy Borisa, spotkały wzrok Irvette, jej tęczówki, choć piękne, były pewnego rodzaju sygnałem alarmowym dla Rosjanina, który mówił mu, że będzie dobrze, tylko jeżeli jego kłamstwa przejdą bezproblemowo.
Już od początku coś jej nie grało, a pierwsze słowa Rosjanina tylko podjudziły jej złość. -Tak, bo nie uważam tego spotkania za szczególnie chciane. - Odpowiedziała wyzywająco i bez ogródek, z wysoko uniesioną głową. Może i nie była osobą, która pozwalała, by opinie i słowa innych ją zgniotły, ale urazę trzymała naprawdę długo, a akurat zniknięcie Zagumova szczególnie nie przypadło jej do gustu tak samo, jak próba obrócenia kota ogonem z jego strony. Słuchała tłumaczenia mężczyzny, ani na moment nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Dostrzegała wszystko, a wiatr pomógł jej zaangażować też inne zmysły do poznania pełnego obrazu sytuacji. -Ciekawe. Jak w takim razie wyjaśnisz, że ktoś, kto twierdził, że jest szefem biura aurorów, był tutaj i próbował naprostować sprawę ze smokami? Powinnam zawiadomić Wizengamot? - Dała znać, że nie tak łatwo było ją okłamać. A gdy usłyszała o sowie, jaką planował od niej wysłać, prychnęła, przewracając oczami. -Mam nadzieję, że biedne zwierzę jest trzeźwiejsze i będzie w stanie wykonać swoją pracę. - Dodała, wyciągając różdżkę i zaklęciem spinając włosy, by te przestały ją denerwować i wlatywać do oczu, które zdecydowanie prześwietlały teraz Zagumova. -W takim razie doceń mnie, jako kobietę i przestań kłamać, Zagumov. Nie wygląda na to, bym mogła Ci dalej ufać. - Zbliżyła się do niego o kolejny krok. Sama przestawała siebie poznawać. Zmieniła się w Hogwarcie naprawdę mocno i nieraz ją to denerwowało. Teraz jednak wciąż miała w pamięci tego mężczyznę, który rozpoznał ją podczas rekonstrukcji bitwy o Hogwart i poniekąd obawiała się, że i tutaj przestała być bezpieczna. Chciała więc mieć jasny obraz sytuacji i wyeliminować ewentualne problemy, które mogły być powodem jej kolejnej przeprowadzki.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Pociągnął papierosa mocniej, wsłuchując się w to co i jak do niego mówiła, myślami krążąc wokół piersiówki, z której chętnie by się napił. Musiał wciąż jednak się powstrzymać, by wypaść lepiej podczas tego spotkania po dłuższej przerwie. -Przykro mi to słyszeć- nie chciał, żeby jego zniknięcie sprawiło jej aż tyle nieprzyjemności, jednak fakt, że zadziałało to na nią w ten sposób, wprowadził do głowy mężczyzny myśl o bardziej specjalnej relacji, jaką do tej pory mieli. -Musiało to być w momencie, kiedy wyjechałem. Nie sprawowałem tego urzędu zbyt długo ani nie byłem na Wyspach, kiedy to wszystko miało miejsce- tutaj akurat nie kłamał. Chociaż jego przygoda na szczycie nie była długa i nie zapisał się na kartach historii, to szefem tego biura de facto był. Teraz musiał zadowolić się niższą, lecz równie dobrze płatną posadą i wysłuchiwać komend jakiegoś Latynosa. -Gdybym tylko mógł... gdybym tylko miał pozwolenie od osób, z którymi spędzałem ten czas, to przysięgam ci, że bym cię o tym powiadomił. Musisz panienko zrozumieć, że czasami dzieją się rzeczy na które nie mamy wpływu- sam do końca nie rozumiał, czemu nie odzywał się do nikogo i myśląc teraz, nie mógł sobie przypomnieć. Nie wiedział, czy to kwestia jego stanu psychicznego, jakiegoś uroku, czy po prostu nadmiar alkoholu zaczął mącić mu zmysły na tyle, by nie być w stanie stworzyć klarownego obrazu. -Z tego co się zorientowałem, ty również, Irvette, nie podjęłaś kroków mających na celu skontaktowania się ze mną- zbliżył się już na tyle blisko, że odległość pomiędzy nimi mogłaby się wydawać niekomfortowa dla postronnego obserwatora, jednak on musiał zaznaczyć, że nie zamierza się tylko bronić w tej konfrontacji, a wręcz przeciwnie, podejść do niej na równym gruncie. -Nie kłamię, po co miałbym to robić?- odpowiedź była oczywista, woń alkoholu z ust Zagumova jeszcze mocniejsza, ale pytanie zostało zadane. Ciekawiło go jednak to, co sądziła de Guise o jego motywach i co, według niej, mógłby na tym zyskać. -I dalej możesz ufać. Czy znasz inną osobę, która pozwoliłaby ci na tyle co ja w swoich czterech ścianach?-zadał pytanie ironicznie, w końcu mógł się spodziewać, że i w Hogwarcie znajdą się podobni degeneraci co on, jednak żaden z nich nie mógłby się pochwalić podobnym doświadczeniem, czy wiedzą na temat sztuk zakazanych.
Ledwo zauważała papierosa, którego trzymał. Skupiona była na jego twarzy, gestach i słowach, które w opinii dziewczyny, były chaotyczne i kompletnie nieprzekonujące. Musiała jednak przyznać, że oprócz złości czuła też pewien niepokój, chociaż nie potrafiła określić jego źródła. -Czyżby? - Uniosła brew, dobitnie pokazując, że nie wierzy w jego słowa, a następnie zamknęła się, słuchając tego, co miał do powiedzenia. Niechętnie musiała przyznać, że słowa mężczyzny brzmiały logicznie, ale przeczucie mówiło jej, że kryje się za tym coś więcej. Szczególnie, gdy widziała go teraz tutaj, w tym stanie. -Uznajmy, że Ci wierzę... - Odpowiedziała podejrzliwie, świdrując wzrokiem najmniejsze zmarszczki na jego twarzy. Dlaczego tak reagowała? Nie potrafiła powiedzieć. Wiedziała, że ostatnimi czasy mocno się zmieniła i była bardziej skłonna okazywać swoje emocje, ale nie miała pojęcia, jak je zrozumieć i powiedzieć, co jest ich przyczyną. Była gotowa odpuścić i dać mu kredyt zaufania, ale to, jak się do niej zwrócił sprawiło, że jej wojownicza dusza nie zamierzała już odpuścić. Nie, nigdy tak do niej nie mówił i musiała się dowiedzieć, dlaczego nagle próbuje traktować ją w ten sposób. Co prawda to ona pierwsza wprowadziła tę nieprzyjazną atmosferę, ale cóż, empatia nadal była jej słabą stroną. -To wymówka głupców, proszę pana. - Szyderczo podkreśliła ostatnie słowa, które miały być odpowiedzią na tę całą panienkę. -Nie mamy wpływu na to, co los nam daje, ale mamy wpływ na to, co z tym zrobimy. - Dodała, unosząc podbródek jeszcze wyżej. Tak, to ona dyktowała zasady gry, jaką było życie i nie wierzyła w przypadki, a ponad wszystko, nie uznawała czegoś takiego, jak brak kontroli. Powstrzymała odruch cofnięcia się, gdy poczuła podwójnie nasyconą woń alkoholu z ust mężczyzny, który teraz stał jeszcze bliżej. Za blisko jak na jej gust. Normalnie nigdy by na to nie pozwoliła, ale teraz nie była to zwykła pogawędka, a walka o dominację, której nie miała zamiaru przegrać. W dłoni wciąż ściskała różdżkę, choć nie wyprowadzała ataku, skupiając się raczej na słowach niż czynach. -Z tego samego powodu, co wszyscy? Uważasz prawdę za niewygodną lub boisz się jej konsekwencji. W najgorszym wypadku, próbujesz mnie zmanipulować, co uprzejmie odradzam. - Powiedziała najbardziej wyniosłym tonem, jaki kiedykolwiek od niej słyszał, a jaki stosowała podczas rozmów biznesowych, które przybierały niepomyślny dla niej obrót i musiała uciekać się do podobnych szantaży. Może i Boris wiedział, że interesują ją klątwy, ale wciąż był jeden sekret, o którym nie miał bladego pojęcia, a który zawsze, zawsze działał na jej korzyść. W tej chwili, użycie hipnozy byłoby proste, jak złapanie gumochłona, gdy stali twarzą w twarz, a umysł mężczyzny był podatny na manipulację dzięki przyjętym przez niego używkom. -Chyba zapomniałeś, Borisie. - Nagle jakby złagodniała w wyrazie twarzy i gestach, choć jej głos mógł wciąż przyprawiać o ciarki. -Nie liczy się to, na co mi pozwalasz.... - Delikatnie przejechała palcami lewej dłoni bo jego barku i przedramieniu. -A to, na co ja pozwalam Tobie. - Jej chude palce, wbiły się mocno w jego biceps, gdy przeraźliwie chłodnym tonem wyszeptała mu ostatnie słowa na ucho. Nie patrzyła na to, w jakim stanie był mężczyzna, nie miała zamiaru dawać mu nawet cienia ułudy, że ma nad nią jakąkolwiek przewagę. To ona rozdawała karty i jeśli o coś pytała, oczekiwała satysfakcjonującej odpowiedzi, a takowej dziś jeszcze nie otrzymała.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Sceptyzm w tonie dziewczyny wyczuwalny był na kilometr, a nawet na milę, używając starobrytyjskiego sposobu pomiarów. Nie chciał jednak dać się wybić z rytmu i stracić tak niepewną inicjatywę nad przebiegiem tej rozmowy. -Tak- nie zamierzał się wycofywać z wypowiedzianych przez siebie słów. Nie mógł w końcu dać się pomiatać jak szmata w takiej sytuacji, więc jedyne co mu pozostało to stanie pewnym na swoim gruncie i przekonywanie Irvette do tego, że jego wersja historii jest tą prawdziwą. Gorzej by było, gdyby zaczęła dopytywać się o szczegóły tego, jak spędzał swój czas podczas nieobecności w Ministerstwie Magii. -Uznajmy- zaufanie do jego wersji było tym, czego teraz Boris potrzebował najbardziej. Gdyby tylko weszli na jedną ustanowioną linię wydarzeń, mógłby z łatwością przekonać ją do przynajmniej zachowania pewnej neutralności podczas tej rozmowy. -Taka jest prawda, na moje nieszczęście. Nie mogłem zaryzykować poirytowania moich kompanów- wątpił w to, żeby jego znajomi spod czarnej gwiazdy mieli mu za złe jeden czy dwa listy, ale de Guise nie wiedziała o tym, tak samo jak nie wiedziała, jak pozostała reszta osób w tym na wspak uroczym kraju, kim byli ci ludzie ani jakie konoktacje mają z Rosjaninem. -Myślę, że oboje możemy się zgodzić, że nie jesteśmy tacy sami. Nie jesteś jak inne osoby w twoim wieku- była to prawda, chociaż nie mógł odnieść się do całości jej równieśników, nawet jeżeli mowa byłaby tylko o Hogwarcie. To samo miało się tyczyć aurora, w końcu niewiele osób pracujących na tym szczeblu w Ministerstwie mogłoby się pochwalić takim charakterem czy podejściem do szeroko rozumianego życia jak on. -Nie pomyliło ci się coś przypadkiem?- zapytał się agresywnie, gdy tylko dłoń rudowłosej dziewczyny zacisnęła się na jego ramieniu. Pomimo tego, że jego wzrok zmącony był alkoholem, wciąż był w stanie dostrzec różdżkę znajdującą się w jej ręce, dlatego też spróbował ją złapać. Na jego nieszczęście skończyło się to kompletnym fiaskiem, kiedy pod wpływem gorzały, jedyne co udało mu się zrobić to wpaść z lekkim impetem na nią i wyrazić minę, która wyrażałaby skonfundowanie całą sytuacją. Nie mógł jednak dać po sobie poznać, że miał jakieś złe zamiary, dlatego tylko wyszarpnął rękę i wycofał się kilka kroków, wyjmując przy tym różdżkę z kieszeni. -Nie zapominasz kim jestem?-odpowiedział w ten sam sposób co poprzednio, tym razem jednak mając swój patyk gotowy do akcji i zachowując pewną odległość od dziewczyny. Nie chciał eskalować sytuacji, jednak tym razem wiódł nie rozum, a magiczny, procentowy napój.
Postanowiła pozwolić sobie na nieco wątpliwości i pozwolić uwierzyć, że nie wszystko jest kłamstwem. Nie zmieniało to jednak faktu, że cała sprawa śmierdziała jej na kilometr. Nie podobały jej się okoliczności, w jakich się rozstali. W końcu powiedział, że może mu zaufać, a ona skorzystała z tego, zrzuciła przed nim maskę, po czym mężczyzna zniknął, zostawiając ją w niepewności i poczuciu niebezpieczeństwa. Tak, straciła pewność, czy nie popełniła błędu. Nie raz gryzła się, czy przypadkiem nie sprowadziła na swoją rodzinę kolejnego niebezpieczeństwa. Z czasem, te myśli pojawiały się coraz rzadziej, ale teraz, gdy miała na głowie innego tajemniczego nieznajomego, nie potrafiła zupełnie obiektywnie ocenić sytuacji. -Poirytowania Twoich kompanów... - Powtórzyła, jakby był to niezły żart. Zacmokała lekko, kręcąc głową. Dlaczego mu nie wierzyła? Czy to ona wpadała w paranoję, czy on bawił się jej umysłem? Nie wiedziała, ale żadna z opcji nie podobała się ślizgonce tak samo, jak stanie tutaj, pośrodku hulającego wiatru, smagającego ich twarze. -Uważam to za wyjątkowy komplement. Bycie innym oznacza, że coś nas wyróżnia. Jesteśmy inni, Borisie. Nie powinniśmy istnieć w środowisku, które nam przypisano, a jednak codziennie zmagamy się z otaczającą nas prostotą i naiwnością. Może w końcu zaczęły być one zaraźliwe? - Zaczęła od komplementu dla nich obydwu. Jeśli miała być szczera, słowa Zagumova podbudowały jej dumę i ego, poczuła się nieco lepiej, ale wciąż nie zapomniała o złości, która wypełniała ją całą i to właśnie jej oddawała teraz wszystkie swoje słowa i reakcje, które przybrały niespodziewany obrót. Poczuła dziką satysfakcję, gdy w końcu i on zrzucił maskę, warcząc na nią agresywnie. Nie wiedziała czemu, ale nagle ta cała gra zaczęła sprawiać jej prawdziwą radość. Do czego jeszcze mogła go pchnąć? Czy byłby w stanie stracić kontrolę i ją zaatakować? A może w końcu miał ulec jak zbity szczeniak? Nie miała pojęcia, ale musiała się przekonać, a fakt, że wróciła do niej odrobina człowieczeństwa, odbił się w jej oczach, które przestały być czarne jak węgiel, a nabrały nieco szmaragdowego, choć nadal niesamowicie ciemnego, odcienia. Poczuła, jak się na nią przewraca i choć nie była w stanie do końca wywnioskować, skąd ta nagła plątanina ruchów, tak doskonale rozumiała gest wyciągniętej różdżki. -Bardzo dobrze pamiętam kim jesteś i co robisz. Tak samo, jak fakt, że ponoć nie ma to najmniejszego znaczenia, a Ty nie masz absolutnie żadnego dowodu, by jakkolwiek wykorzystać teraz swój zawód. - Upomniała go, wspominając coś w rodzaju obietnicy, którą złożył jej, gdy była w jego domu. Zapowiadało się na to, że mężczyzna jest gotów użyć magii, a Ruda nie miała zamiaru czekać i patrzeć, jakim zaklęciem akurat dziś oberwie. Nie, znała potencjał Zagumova i jego wiedzę na temat klątw, wiedziała też, że spożywał alkohol, a używka potrafi odebrać samokontrolę. Postanowiła więc działać pierwsza. Sprawnym ruchem nadgarstka, rozbroiła Borisa, przy pomocy niewerbalnego Expelliarmus, po czym spróbowała doskoczyć i odebrać mu różdżkę, nim ten zdąży po nią sięgnąć. Niestety, odległość była zbyt duża, a Ruda zbyt wolna i magiczny kijaszek znów wylądował w dłoni swojego właściciela.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Nie przekonywał jej do końca i zdawał sobie z tego sprawę, jednak musiało mu to wystarczyć, by wyszedł na swoje. Może prędzej czy później to kłamstwo wyszłoby na jaw i tylko zaszkodziło ich relacji, jednak obecnie wydawało mu się lepszym wyjściem, niż chwalenie się rzeczami, o których młoda czarownica nie miała pojęcia. -Tak i lepiej by było dla nas, gdyby się tak nie stało- był lekko poirytowany drążeniem tematu, ponieważ im więcej szczegółów musiał wymyślać, tym trudniej byłoby mu je wszystkie zapamiętać. Nic by nie zrobili, ponieważ nie mieli w tym interesu, dopóki Boris trzymał język za zębami w pewnych kwestiach, jednak nie chciał się przekonywać czy i w tej kwestii nie miał racji. -Jedyne o co cię proszę, to to, żebyś mi uwierzyła, przecież wiesz, że bym ciebie nie okłamał- na codzień mogłoby to być prawdą, jednak teraz łgał jak zły. Wkopywał się coraz to bardziej w ten dołek i musiał po prostu liczyć na to, że będzie miał możliwość wykopania się z niego i, że znajdzie wyjście z impasu szybciej niż później -Jak dla kogo, mi to na szczęście jeszcze nie grozi- poczuł, że ostatnia część miała być atakiem personalnym na niego, jednak wyjątkowo powstrzymał się od zrewanżowania się Irvette. Poczuł, że poprzednim stwierdzeniem podniósł ją na duchu, dlatego nie uważał, żeby jakakolwiek złośliwość była w stanie zmienić cokolwiek w jej poczuciu wartości. -Takie jednostki powinny trzymać się razem- to akurat było czymś w co Boris szczerze wierzył. Jednostki wyróżniające się z tłumu powinny trzymać się razem, by zachować swoją wyjątkowość, pielęgnując ją i dbając o nią poprzez zgłębianie elementów, czy to czysto praktycznych, czy też innych, które sprawiały, że jednostka stawała się unikatowa. -W teorii nie- zawsze mógł poprosić kogoś z Biura Bezpieczeństwa, czy też znajomego aurora o podobnie skrzywionym kompasie moralnym, żeby zajął się ewentualnym problemem, jednak w przypadku dziewczyny, nie uważał, żeby takie postępowanie kiedykolwiek było konieczne. -Ty mała...- na więcej nie mógł się zdobyć, po tym jak Francuzka zaatakowała go. Ze zmęconym umysłem, ciężko było mu wystosować odpowiednią obronę, więc jedyne co mógł zrobić, to obserwować jak jego różdżka leci na ziemię, na jego szczęście nie tak daleko. Ruszył po nią od razu, kątem oka dostrzegając, że jego przeciwniczka robi to samo, jednak na szczęście dla Rosjanina dobiegł do niej pierwszy. Nie sądził, żeby w obecnym stanie używanie zaklęć dało mu przewagę, dlatego zebrał się w sobie i z całym impetem władował się w Irvette, powodując, że oboje wylądowali na ziemi. -Co w ciebie wstąpiło?- przewrócił ją na plecy, starając się jednocześnie unieruchomić przewodnią rękę czarodziejki własną dłonią i nogą, a następnia przeniósł nogę siadając na nią okrakiem, po to by po schowaniu różdżki złapać de Guise za twarz, nie za mocno, ale z taką siłą, żeby jej twarz wciąż znajdowała się skierowana w jego stronę.
Była gotowa drążyć do samego końca w poszukiwaniu najmniejszej nawet nieścisłości. Co prawda myślała już, że jedną znalazła, ale Borisowi udało się zasiać w jej głowie ziarnko niepewności, podlewane irytacją i złością, jakie odczuwała. Zupełnie już zapomniała o tym, że przed chwilą wracała w dość dobrym nastroju od jubilera. -Nie wiem. Nasze drogi skrzyżowały się parę razy, ale czy możemy powiedzieć, że się znamy? - Zapytała, dając mu do zrozumienia, że wcale nie jest to dla niej tak oczywiste, jak by tego chciał. Dziewczyna miała problemy z zaufaniem i nigdy nie spuszczała gardy, jeśli nie miała całkowitej pewności. Co prawda Zagumov wydawał się być mężczyzną porządnym i do tego poniekąd uratował ją raz, czy drugi, ale czy to wystarczyło? Ruda nie potrafiła teraz na szybko odpowiedzieć na te pytania. -A jednak Twoje czyny przeczą słowom, jakie opuszczają Twe usta. - Wytknęła mu, gdy wspomniał o trzymaniu się razem. Była ciekawa, czy w ogóle się zorientował, jak bardzo kupy się to nie trzymało. Nie oczekiwała wielkiej przyjaźni z jego strony, ale musiała wiedzieć, że może mu ufać, a w tej chwili nie do końca tak wyglądała cała sytuacja, a im bardziej zagrożona Irvette się czuła, tym bardziej waleczna i defensywna się stawała. -Czyli jednak. To wszystko było tylko teorią. Skoro tak, cieszę się, że wyjaśniliśmy sobie tę kwestię. - Oznajmiła sucho, nieznacznie unosząc jedną z brwi. Czy to były słowa Borisa, czy alkoholu, który krążył w jego żyłach? Nie była pewna, czy odpowiedź zrobi jakąkolwiek różnicę w tym, jak obecnie się czuła. Nie pozwoliła mu dokończyć, pozbawiając go różdżki, którą niestety udało mu się odzyskać. Mężczyzna rzucił się na nią, czego rudowłosa kompletnie się nie spodziewała. Poczuła ból, gdy uderzyła o ziemię i kolejny, gdy przygniótł jej ramię. Jeszcze jeden, tym razem skierowany w jej dumę, gdy chwycił jej twarz, nie pozwalając odwrócić od siebie wzroku. -Mala kto? - Rzuciła mu wyzywająco, ignorując jego pytanie. -Dokończ, Borisie. Chcę wiedzieć, jak mnie postrzegasz. - Odpowiedziała na tyle stanowczym tonem, na ile pozwalała jej, trzymana przez Zagumova szczęka. Oczy dziewczyny znów przybrały niebezpiecznie czarną barwę, gdy wpatrywała się w błękit tęczówek Rosjanina. Piękny kolor - Pomyślała. -Taki niewinny. - Dodała, w duchu wiedząc bardzo dobrze, że zaraz zbruka ten błękit. Nie czekała długo. Pozbawiona różdżki miała tylko jedną linię obrony. Przeklęła w myślach, że olewała lekcje miotlarstwa i prywatne treningi quidditcha, bo miałaby więcej krzepy, by wydostać się z tego impasu bez pomocy magii. Teraz jednak nie mogła cofnąć czasu. Skupiła się więc na wpatrującym się w nią błękicie, a wokół nich powoli można było wyczuć potężną, magiczną aurę, która zwiększyła swoją moc w chwili, gdy do nozdrzy dziewczyny dobiegł zapach alkoholu, który przypomniał jej o byłym narzeczonym, a to wywołało falę furii, którą w całości dziewczyna przekuła w czarną magię. -Zejdź ze mnie. - Wydała pierwsze polecenie, a jej głos był niczym najsłodszy śpiew nimfy, dla biednego, poddanego jej woli Borisa, który nie miał wyjścia, jak wykonać jej wolę. -Oddaj mi różdżki. Obydwie. I odsuń się.- Zażądała ponownie, wystawiając dłoń, na której znaleźć miały się za chwilę dwa magiczne patyczki. Jeden należący do niej, jeden do jej przeciwnika. Gdy tylko Boris cofnął się na pewną odległość, de Guise poczuła, jak traci nad nim kontrolę. Wyślizgiwał się spod jej uroku, a ona nie miała sił, znów go do siebie przyciągnąć. Powoli zdjęła więc urok wiedząc, że tak istnieje mniejsze ryzyko, że mężczyzna zorientuje się, co miało miejsce, niż gdyby nagle czar został gwałtownie przerwany. -Proszę, byś więcej mnie nie dotykał. - Odpowiedziała, chowając różdżkę Zagumova za pasek szkolnej spódnicy, gdzie zazwyczaj przechowywała własny atrybut.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Nie określiłby tego znajomością, taką jaką miał z Felinusem, czy innymi osobami w jej wieku, jednak wychodziła ona delikatnie poza format jaki w teorii powinni utrzymywać. Oczywiście do pełnego rozwinięcia się ich relacji, kiedy to mogliby sobie chociażby powierzać pewne informacje, czy wyrażać spostrzeżenia bez myśleniu o tym czy i kiedy powinni, jeszcze trochę brakowało. -W pewnym stopniu tak- stało się dla niego oczywiste, że zastosowany przez Borisa blef nie wypalił, jednak trzymał się dalej tego, nie oddając inicjatywy w rozmowie. Miał nadzieję, że pewna możliwość, co do negatywnych konsekwencji wynikających ze znajomości z nim, zawitała w umyśle dziewczyny. W końcu nic tak nie pobudza do lojalności jak odrobina strachu. -Czasami tak się zdarza, nie zawsze da się wszystko kontrolować. Teraz jest inaczej, mogę cię zapewnić.- starał się ją przekonać co do swoich tez. Poniekąd czuł, że racja leży po jego stronie, bo realnie nie dało się sprawić tak, by dwie lub nawet i więcej osób nieustannie było w bliskim kontakcie. W końcu los potrafił płatać najróżniejsze figle. -To nie tak- nie mówił tego teoretycznie, metaforycznie czy w każdym innym sensie, który nie określałby jego realnych przekonań. Jeżeli uważał ją za osobę bardziej wyróżniającą się na tle innych, to nie mówił jej tylko i wyłącznie tego by podbić jej ego, lecz również po to, by wyrazić bliżej swoje intencje co do ich znajomości. -Nie sądzę- nie zamierzał dać się ponieść emocjom, wiedząc, że gdyby wypowiedział pewne słowa, z całą pewnością pogorszyłby tylko sytuację. Jak się miało jednak okazać, nie miało to zbyt dużego znaczenia. Nie wiedział co się dzieje z jego ciałem i umysłem, jednak czuł nieodpartą potrzebę wykonywania tego, co mówiła Irvette, wstał oraz rozbroił się, po czym oddał jej różdżki oddalając się od niej. Zdecydowanie nie działo się nic, co by miało wpłynąć na jego korzyść. -Co ty zrobiłaś?- zapytał już bez żadnej agresji, wyczuć się bardziej dało pewnego rodzaju szok oraz załamanie, bo właśnie w tym momencie stał przed rozłoszczoną czarownicą całkowicie pozbawiony jakiejkolwiek możliwości obrony. -Nic takiego się nie powtórzy, jeżeli mnie nie zaatakujesz- stał tak zrezygnowany, wiedząc, że w tym momencie mógł jedynie liczyć, że faktycznie tak się nie stanie, wiedział, że nic poważnego mu nie grozi, chociaż wolałby uniknąć dalszych problemów. -I co teraz?- rozłożył ręce w rezygnacji. Mogli tak stać bez końca, albo... w zasadzie to nie wiedział co de Guise mogła mieć w tym stanie w głowie, ale łatwo było się domyśleć, że nie były to pozytywne myśli. + @Irvette de Guise
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ona sama nie wiedziała, jak nazwałaby ich znajomość. W pewnym momencie zaczęli budować wspólne zaufanie, które teraz zdawało się rozpaść w pył. Irvette miała jednak pomyśleć o tym dopiero w domu, pod osłoną nocy, podczas analizowania tego, co właśnie miało miejsce w Dolinie Godyka. -W pewnym stopniu wszyscy się znają. Wiesz, że nie o to mi chodzi. - Wytknęła, bo nie miała zamiaru bawić się w dziecinne wytykanie słówek i udawanie, że słowa znaczą zupełnie co innego. -Jesteś pewien? Kontrolujesz wszystko? - Zapytała, mają na myśli jego odurzenie, choć nie była pewna, czy załapie tę aluzję. Zresztą, mało to teraz znaczyło w obliczu jej złości, która zatruwała rozum dziewczyny, jak najgorszy narkotyk. Nie zważała na logikę, bo owszem, mężczyzna nie mylił się całkowicie, ale dla rudowłosej nie było to wystarczające. -W takim razie mi to wytłumacz. - Przyjęła minę, jakby była gotowa wysłuchać jego wymówek, choć tak naprawdę była to kolejna prowokacja, a Boris dobrze zrobił, unikając dyskusji. Nie wiedziała czemu, ale nagle to nie rozwiązanie tego impasu stało się dla niej najważniejsze, a przekraczanie kolejnych granic aurora. Chciała popchnąć go na skraj, wyzwolić jego najgorszą stronę, by później, móc ją zgnieść. Tak, zgnieść, bo nie przyjmowała porażki za żadną z możliwych opcji. Wyraźnie traciła kontrolę, choć jeszcze nie była tego świadoma. -Powiedz to, Borisie. - Prowokowała dalej, gotowa na każdą inwektywę, jaka mogła paść z jego ust, ale te pozostały milczące. Przez cały czas, gdy bawiła się jego wolą i umysłem, nie wypowiedział ani słowa, jak marionetka, wykonując polecenia mistrza lalek. Irvette najchętniej pociągnęłaby za każdy sznurek, testując wytrzymałość nowej kukiełki, ale linki nagle zaczęły pękać, uwalniając się spod jej palcy. Musiała odpuścić i przyjąć inną postawę. Przede wszystkim, nie mogła dać znać, że cokolwiek zaszło. -Poprosiłam, byś mnie uwolnił. Chyba zrozumiałeś, że przekroczyłeś pewną granicę. - Odpowiedziała niewinnie, zwalając wszystko na Borisa i jego wolną wolę, która w tamtej chwili nie istniała. -Dbałam o własne bezpieczeństwo. Jak widać, miałam powód. - Dodała nieco ostrzej, gdy ten poniekąd odniósł się do prośby dziewczyny. -Teraz muszę wracać do zamku. Dbaj o siebie, Borisie. - Skinęła mu głową i aportowała się, nim ten zdążył cokolwiek dodać.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea była na początku głównego szlaku już godzinę przed czasem, żeby mieć pewność, że nie spóźni się na spotkanie córką. Córka! Jak to brzmiało! Naprawdę po tylu latach wreszcie miała spotkać swoją najdroższą, swoją ukochaną Xion! Kobieta jednocześnie była zachwycona i przerażona. List jej Słoneczka był tak zdawkowy, tak oschły... Ale nic dziwnego. Sama w takiej sytuacji zachowywałby się bardzo podobnie. Pewnie nawet wykazywałaby się agresją. Może Xion ją zaatakuje jak tylko się pojawi? O ile w ogóle się pojawi. Xanthea nie odważyła się nawet musnąć swym darem tego aspektu przyszłości. Chodziła nerwowo, poprawiając sukienkę, jak zwykle czarną i krótką. Nie wiedziała, czy spodoba się swojej dziewczynce, nie wiedziała kompletnie nic. Czekała, przechadzając się nerwowo i czując, że jej serce zaraz wyskoczy z piersi. @Xion S. Grey
Xion S. Grey
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : włosy; obecnie ciemny blond, subtelny różowy błyszczyk na ustach; paznokcie pomalowane na czarno, buntowniczy wyraz twarzy, jakby szykowała się na walkę z całym światem
Zbliżające wakacje zapowiadały się niesamowicie, chociaż jej babka Xymeria nie była z tego faktu zadowolona, a wręcz przeciwnie; tak więc pod koniec miesiąca Xion robiła wszystko, aby sprostać oczekiwaniom staruszki, chociaż na tyle ile mogła. Oceny nie były perfekcyjne, ale też nie najgorsze — ważne, że Zielarstwo i Eliksiry oznaczały się na świadectwie ładnym Wybitnym. No, ale oczywiście dla starszej Grey to było oczywiste i żadna inna ocena nie mogłaby się tam znaleźć. Nie wiedziała, co miałaby jeszcze zrobić, zwłaszcza że babcia ostatnio strasznie ją wkurwiała, Xion podejrzewała, że stara wiedźma chce mieć tylko dobry pretekst, aby nie puścić ją na wakacje; ale gryffonka wszystko przewidziała. Jeśli będzie trzeba, zapakuje się do walizki opiekuna Domu Gryffindora Godryka, Huxleya Williamsa, nic ją nie powstrzyma nawet dar jasnowidzenia Greyów. Właśnie biegała po pokoju podekscytowana, zastanawiając się co spakować na wyjazd, gdy dostała list. Pomyślała, że to pewnie od znajomych lub nauczycieli w sprawie wakacji, co spakować, czego nie zapomnieć, jakieś tam zasady, o której godzinie lecą; chociaż teraz głównie większość posługiwała się Wizzengerem. Od razu otworzyła kopertę i czytając z uśmiechem na ustach, jej wesoła mina powoli bladła, a serce chciało wyrwać się z piersi. - O kurwa... - Szepnęła, szybko podbiegając do drzwi pokoju i zamykając go, aby nikt nie mógł zobaczyć, co właśnie dostała w swoje łapki. - Na cycki jebanej Morgany. - Nie mogła uwierzyć właśnie w to, co czyta, tak więc siedząc tak przy biurku, czytając list od matki, więcej razy niż podręcznik od Zielarstwa, który zresztą miała niemalże wykuty na pamięć, była w szoku. Emocje zalały ją jak fala, wściekłość, smutek, niedowierzanie, chęć darcia się; ale to ostatnie nie byłoby najlepszym ujściem emocji. Nie mogła sobie na to pozwolić, zwłaszcza gdy gdzieś niedaleko krzątała się Xymeria. Nie wiedziała co odpisać. Chciała się spotkać z matką jak nigdy w życiu, z drugiej strony... czytając raz po raz słowa: "Chcę jednak, żebyś wiedziała, że kocham Cię z całego serca, a zostawiłam Cię z rodziną po to, byś miała szansę na zaznanie równie szczęśliwego dzieciństwa". Nie mogła się nie zgodzić z tym ostatnim, co prawda dzieciństwo miała naprawdę szczęśliwe, ale powoli to szczęście zamieniało się w jakieś zakazy, nakazy im dalej w las, tym gorzej, a podobno dorosłość miała być taka fajna. Naprawdę chciała napisać odpowiedź, kolejną godzinę siedziała nad pergaminem, ciągle wyrzucając kartki na podłogę, albo paląc je za pomocą różdżki, jeszcze trochę a zostanie uziemiona na wakacje, za to, że zrobiła sobie syf w pokoju i to właściwie przez matkę... Musiała w końcu doprowadzić to do końca, dlatego ostatnią pogniecioną kartkę, zachowała, pisząc zagadkowe, że mogą się spotkać, przy okazji przypadkiem wylewając na niego sok dyniowy. No trudno. Nie będzie już tego poprawiać i tak tam nieźle nakreśliła... Wysłała. Dała swojej Xu Xu do doręczenia, niech się dzieje wola merlinowska! Serce łomotało jak szalone, gdy tak czekała na odpowiedź. Bałagan, jaki tu się znajdował, wyglądał jakby właśnie przez pokój przeszło tornado. Nie mogła tak czekać na zawał, wstała i zabrała się za sprzątanie, machając różdżką, ale z tych nerwów żadne czary jej nie wychodziły, dlatego też użyła swoich rąk do zrobienia porządków po mugolsku. Odpowiedź przyszła bardzo szybko, tak więc Xion nakreśliła datę i godzinę, nie wiedziała, że cały czas zagryzała wargi, aż zaczęły ją pobolewać, swędzieć, a nawet szczypać. Chciała na spotkanie już wybiec, z drugiej strony bała się, ekscytacja mieszała się ze strachem — pojebana mieszanka. Jeśli umówią się na spotkanie kilka dni później, to na pewno Xion nie prześpi kilka nocy, zresztą zbliżały się wakacje, nie chciała jechać na nie jak zombie. Musiały to załatwić szybko, dlatego umówiła się z matką na następny dzień, chociaż sądziła, że powinna zrobić to po kilku dniach, a najlepiej nie odpisywać jakiś czas... Dać ją na przeczekanie, wbić zadrę w serce za to, że ją zostawiła... z miłości. Boże jak ona była wkurwiona, z drugiej strony pełna nadziei. Wiedziała, że relacje pomiędzy babcią a mamą nie były najlepsze, a kiedy pytała Xymerie o Xantheę, ta robiła jakieś uniki i wypowiadała się niezbyt pochlebnie o swojej córce, mówiąc, że podróżuje i że to niespokojny duch, różne takie pierdoły, żadnych konkretów. Dlatego jej wypad do Doliny Godryka na główny szlak nie mógł zostać zauważony przez babcię. Xion czekając, na spotkanie z matką starała się wyglądać na normalną i przez te kilka godzin częściej trzaskała drzwiami tak, żeby nie wyszło, że się boi i stała się bardziej uległa czy grzeczna. Miała nadzieje, że jej przykrywka nie spali się tak szybko, jak emocje, które szalały w niej tak chaotycznie, prosząc o rozniecenie ogniska dookoła. Było ciepło, dlatego założyła na siebie czarną koszulkę z krótkim rękawem z napisem na biało: "Keep Calm and Fuck Off" oraz dżinsowe naprawdę krótkie szorty, do tego czerwone trampki. Krótkie jasnobrązowe włosy, które niedawno ścięła, przeczesała tylko delikatnie, a resztę zostawiła lekkiemu wietrzykowi. Nie zrobiła pod oczami typowej czarnej kreski, nie chciała też niepotrzebnie zwracać uwagi swojej babci, która od razu pomyślałaby, że Xion szykuje się z jakimś chłopakiem na randkę. Dzisiaj też usta nie przykryły się błyszczykiem, bez którego nie wychodziła zwłaszcza na suche londyńskie powietrze, w sumie zapomniała o nim przez tę całą sytuację. Dlatego tylko paznokcie pomalowane na czarno i schodzący z nich lakier był jej wyznacznikiem dziewczęcego zadbania (i tak z nerwów obgryzając paznokcie, zeskubała go prawie z każdego palca). Właściwie to chciała dać matce nauczkę. Napisała, o której godzinie mają się spotkać, ale tak naprawdę zamierzała się spóźnić, okej nie zamierzała przesadzać, aby Xanthea nie zdążyła się znudzić czekaniem, uciec itd, też nie zamierzała dać jej do zrozumienia, że bardzo czekała na to spotkanie... Tyle razy sobie wyobrażała w myślach, jak to będzie wyglądać i oczywiście wyobrażenia nie za bardzo imały się do rzeczywistości. Już ją widziała, zatrzymała się i schowała za drzewem, mając nadzieje, że chodząca nerwowym krokiem Grey jej nie zobaczyła. Przyglądała się jej dłuższą chwilę. Jej pięknym włosom, eleganckiej kobiecej posturze, ubraniom, w których wyglądała jak prawdziwa modelko-wiedźma. Nawet w snach sobie jej takiej nie wyobrażała... Wyglądała jak bogini, a najlepsze i jednocześnie najgorsze, że właśnie ta wysłanniczka czarodziejskich bogów była jej matką. Przełknęła ciężko ślinę, mając wrażenie, że ma zamiast języka w buzi kawałek drewnianej kłody. Odetchnęła dwa razy, wyszła za drzewa i ruszyła na nieuniknione spotkanie, udając pewność siebie godną każdej zbuntowanej szesnastolatki z miną pełną zadziorności i zdeterminowania.
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Spóźniała się. Czy to oznaczało, że wcale nie przyjedzie? Chciała ją ukarać, wystawiając ją? Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu Xanthea zasłużyła sobie jak mało kto. Może nie trzeba było jej zostawiać? Może w najgorszej biedzie Xion byłaby szczęśliwsza z nią niż w domu rodu Grey? A może właśnie była tam szczęśliwa i wcale nie chciała burzyć swojego szczęścia powrotem wyrodnej matki? Xanthea starała się trochę uspokoić i właśnie wtedy zobaczyła wychodząca spośród drzew nastolatkę z buńczuczną miną. Kobiecie zaparło dech w piersi. Xion! Jej maleństwo! Jej malutka dziewczynka, urodzona za wcześnie, jej słoneczko, jej szczęście, radość jej życia! Xanthei zajęło chwilę zanim odzyskała oddech. Zrobiła parę kroków do przodu, wychodząc na spotkanie córeczki. - Xion... - czarownica ledwie mogła dobyć głosu. Bardzo chciała być opanowana, ale nie potrafiła powstrzymać łez, które napłynęły jej do oczu. - Słoneczko... Ależ wyrosłaś... Te maleńkie, sine, mokre łapki nowo narodzonej dziewczynki należały teraz do młodej, zbuntowanej panny, która niemal dorównywała wzrostem swej matce. Ileż wspólnych lat straciły, ileż wspomnień, wspólnych chwil, radości, rozpaczy. - Tyle czasu... Och, Xion...! Xanthei łzy popłynęły strumieniami po policzkach, ale jej usta i oczy były uśmiechnięte. Glos jej się łamał. Chciała dać dziewczynie przestrzeń, ale kiedy córeczka po szesnastu latach wreszcie znów była w zasięgu jej rąk, nie potrafiła się powstrzymać. Objęła ją, mocno przyciągając do siebie, wtulając twarz w jej włosy, szlochając ze szczęścia i z emocji. - Moje kochanie... Moja Xion... Tak tęskniłam! Tak marzyłam by cię przytulić! Czy kiedykolwiek mi wybaczysz...?
Xion S. Grey
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : włosy; obecnie ciemny blond, subtelny różowy błyszczyk na ustach; paznokcie pomalowane na czarno, buntowniczy wyraz twarzy, jakby szykowała się na walkę z całym światem
Wiele razy zastanawiała się nad tym, jakby wyglądało jej życie, gdyby matka ją ze sobą zabrała? Może byłaby to podróż, mniej stabilna; przemieszczałyby się z jednego miejsca w drugie, z dala od korzeni Greyów, ich rezydencji nieopodal Doliny Godryka. Poznałaby trochę świata, zwiedziła kilka miejsc, chodziłaby do różnych magicznych szkół? Fantazjowała o tym nie raz, o innej alternatywnej egzystencji u boku Xanthey, ale ona jej nie chciała... Uważała, że zostawienie ją z babcią, dziadkiem, ciotkami i kuzynkami będzie najlepszym wyjściem, właściwie było; spokojne dobre dzieciństwo. Życie na stabilnym gruncie, magicznym domu pełnym zapachów roślin, warzeniu mikstur i szeptaniu zaklęć, czczeniu matki natury. Tak to było dobre życie, które nie chciało niestabilności, tak mogłoby się wydawać; a jednak młoda zbuntowana Xion pragnęła czegoś więcej, ta niepewność odnośnie matki, której praktycznie nie znała. Kobiety zwaśnionej z jej babcią, powoli młoda Grey sądziła, że nic dziwnego, że jej mama postanowiła uciec. Stanowcza i pełna zasad Xymeria, nie szczędziła tego wnuczce. A teraz po tylu latach jej matka stała przed nią. Właściwie za nim podeszła zastanawiała się, czy to na pewno jej się nie śni. Tyle wzburzenia i emocji szalało w niej, że nie mogła zauważyć, że jej matka również przeżywa to spotkanie i to bardzo. Obie zrobiły te kilka kroków w swoją stronę. Xion z pewnością siebie, jednakże ta pewność szybko się ulotniła, kiedy tylko Xanthea wypowiedziała jej imię, a kolejne słowa powodowały, że do jej oczu napływały łzy. Uśmiechała się, chociaż zanosiła się płaczem. - Na Morgane, mamo... - Wydusiła z siebie, czując w gardle ucisk, który nie pozwalał jej na dalsze słowa. Emocje rodzicielki i jej się udzieliły, chociaż nie zamierzała sobie pozwolić na taki wybuch uczuć, jeszcze nie.... Wytrzyma. Przecież miała jej wygarnąć i w ogóle i... Nie chciała od razu po tych kilku słowach wpaść jej w ramiona jakby nigdy nic, jakby te lata bez niej wcale nie istniały. Dała się złapać w uścisk Xanthey, nie protestowała i jej oczy również szkliły się od łez, a nawet zaczęły spływać po policzkach. Nadal jednak siłą woli powstrzymywała siebie od histerii. - Jeśli mnie nie udusisz, istnieje taka możliwość... - Zaśmiała się w jej ramię, matka była tylko trochę wyższa od niej, a Xion czuła się właśnie, jakby była małą dziewczynką, tą jedenastolatką czekającą bardziej na powrót matki niż na list z Hogwartu.
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea nie mogła się nacieszyć bliskością swojego dziecka, a nad łzami całkowicie straciła kontrolę. Tuliła Xion, głaskała po włosach i nie chciała wypuścić już nigdy więcej. Była tak wytęskniona i tak szczęśliwa, że wreszcie odzyskała swoje Słoneczko, że trudno jej było odzyskać opanowanie. Kiedy dziewczyna się odezwała, kobieta zaśmiała się przez łzy i rozluźniła uścisk, nie była jednak zdolna do przerwania kontaktu, więc wpatrując się w córkę z bezgraniczną miłością w oczach zaczęła odgarniać jej niesforne kosmyki za ucho. - Jesteś taka duża, nie mogę w to uwierzyć - niemal szeptała Xan, starając się zapamiętać każdy szczegół ukochanej twarzyczki. - I taka śliczna! Och, Xion! Chciałabym zapytać cię o tyle rzeczy! Wzięła głęboki wdech i wreszcie odzyskała kontrolę. Nie ocierała łez, pozwoliła im swobodnie wyschnąć na policzkach. Nie było to może najpiękniejsze, ale przecież nic nie miało teraz wartości, prócz Xion. - Ale to ty masz prawo pytać pierwsza. Postaram się odpowiedzieć na wszystko, jeśli tylko będę znała odpowiedź. I zapewniam, kochanie, że nie zostawię cię już nigdy więcej, o ile sama tego nie zechcesz. Jeśli będziesz mnie potrzebować w jakikolwiek sposób, jestem dla ciebie o każdej porze dnia i nocy. Czy brakuje ci czegokolwiek? Masz jakieś troski, kłopoty? Czy mogę zrobić dla Ciebie cokolwiek? No a jednak zaczęła pytać. Po prostu nie mogła się powstrzymać. Chciała wiedzieć, czy jej dziecko jest szczęśliwe, szukała jakiegoś potwierdzenia, że jej decyzja była słuszna i czy polepszyła dzięki temu życie swej latorośli. A może wszystko było jednym wielkim błędem? A może nigdy się tego nie dowiedzą?
Xion S. Grey
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : włosy; obecnie ciemny blond, subtelny różowy błyszczyk na ustach; paznokcie pomalowane na czarno, buntowniczy wyraz twarzy, jakby szykowała się na walkę z całym światem
Pozwalała jej na to. Na czułości i emocje, które przez tyle lat były tłumione, gdzieś z dala od Xion, myślami zaś być może blisko swej córki. No właśnie młoda Grey o tym nie wiedziała. Też miała mnóstwo pytań, a przed chwilą jeszcze pretensji, z pewnością te wszystkie niezagojone rany, urazy, niedomówienia miały wypłynąć na światło dzienne, ale dzisiaj... Dzisiaj ten dzień miał być właśnie taki, przelewający tamę uczuć, które nie zamierzały się zatrzymać. Nie miałaby serca, gdyby teraz wypominała mamie ze złością, wszystkie jej uchybienia rodzicielstwa, do jakich doprowadziła lub nie doprowadziła. Obraz Xanthey w jej głowie był całkowicie zaburzony, inny, myślała, że matka będzie do niej zdystansowana, buntownicza, wojownicza... Obawiała się tego spotkania, ponieważ oprócz wylaniu jeziora słodkich, przyjemnych uczuć, zakładała również najgorsze, chociażby kolejnego porzucenia. Wiedziała jedno, że co by się nie działo, przyjmie to na klatę, tak już była przede wszystkim silna. W ramionach matki jednak cała ta pozorowana moc ją opuściła. - Tak, tak... trochę urosłam. - Uśmiechnęła się, mając bardziej na myśli to, że faktycznie przez ostatni rok wyrosła, a nie że jej matka wraca do wspomnień z jej życia niemowlęcego. - W końcu jesteś moją... mamą. - Ostatnie słowo powiedziała z lekkim wahaniem, jakby zastanawiała się, czy może na głos wypowiedzieć to tak ważne słowo, którego przez ostatnie lata nie za często przyszło jej używać. Być może tylko w snach i marzeniach. Śliczna zapewne każda matka uważała swoją córkę za najśliczniejszą dziewczynkę na świecie, jednakże Xion naprawdę była podobna do Xan, nie tylko z charakteru. Gdzieś w głębi duszy gryffonka myślała, że jeśli w wieku swojej rodzicielki też będzie tak zajebiście wyglądać, to geny naprawdę trafiły jej się świetne. Zresztą każda wiedźma Grey trzymała się doskonale, baby były nie do zdarcia, nie można było jednak tego powiedzieć o mężczyznach. Słuchała deklaracji Xanthey z lekką niepewnością, ale także nadzieją, że wszystko to, co mówi, jest prawdą. - Zaraz, zaraz, zaraz... - Ostrożnie z delikatnością nastolatki odepchnęła się od mamy. - Powoli. Ja... Ja Cię prawie nie znam. I... nie chce się kolejny raz zawieść i kolejny... - Zaczęła, szybko odwracając się plecami do Grey, pozwalając sobie, żeby łzy popłynęły, jednakże szybko je przetarła. Chciała być silna, ale ciężko było jej zachować spokój, podobnie jak jej matce.
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Kiedy Xion ją odepchnęła, Xanthea poczuła jakby jej serce pękło na kawałki. Starała się jednak powstrzymać od grymasu bólu na twarzy, bo przecież nie o nią teraz w tym wszystkim chodziło. Wiedziała, że jej córka ma rację, wiedziała co podyktowało te słowa. - Bardzo chcę, żebyś mnie poznała. I bardzo chcę poznać ciebie. Myślę... Myślę, że będziemy miały po temu dużo okazji. Wybieram się na wakacje do Venetii. Podejrzewam, że ty również. Nie będę ci się narzucać swoją obecnością, ale... Będę tam. Jeśli tylko będziesz chciała porozmawiać. Xanthea bardzo chciała przytulić swoją małą córeczkę jeszcze raz, ale wiedziała, że Xion potrzebuje przestrzeni. Zrobiła więc chyba jedyną rzecz, którą mogła zrobić. Zaczęła jej opowiadać o tym, jak do tego wszystkiego doszło. - Kiedy zorientowałam się, że jestem w ciąży, byłam w siódmej klasie. Tej klasie, do której teraz idziesz. Tylko że ja wtedy byłam nieodpowiedzialnym dzieckiem, które pogubiło się w życiu, a matka urządziła mi z tego powodu piekło. Nie byłaś niechciana. Byłaś zaskoczeniem, ale od samego początku cię kochałam. Ale całą ciążę wysłuchiwałam, jaka jestem nieodpowiedzialna, jak się nie nadaję, jak zniszczyłam życie sobie i jak je zniszczę tobie. I ja w końcu w to uwierzyłam. Byłam przerażona. Kiedy przyszłaś na świat, taka maleńka i bezbronna, myślałam tylko o tym, że nie mogę zapewnić ci życia, na które zasługiwałaś. W tym samym czasie wróciła moja ukochana, piekło rozszalało się jeszcze bardziej i ja po prostu nie mogłam tam zostać. Może gdybym była silniejsza, może gdybym się postawiła, może gdybym miała więcej rozumu, to wszystko potoczyłoby się inaczej. Może lepiej, a może... Może jeszcze gorzej. Nie byłam w tamtym czasie szczególnie dobrą ani odpowiedzialną osobą. Xanthea wzięła wdech i odczekała chwilę. W niej ta historia robiła spustoszenie, chociaż znała ją już doskonale. Co musiała czuć Xion, która słyszała to po raz pierwszy? A przynajmniej w wersji, którą miała do opowiedzenia Xan. Xymeria z pewnością podzieliła się z wnuczką całkiem wypaczoną wersją. O ile w ogóle. - Czego by nie mówić o mojej matce, zapewniła mi naprawdę szczęśliwe dzieciństwo. Poza tym chciałam, żebyś dorastała w świecie, który ja znałam. W stadzie. Wśród roślin, wśród najbliższych. Ta decyzja naprawdę nie była łatwa, ale miała zapewnić ci życie, którego ja nie mogłam ci dać. To strasznie bolało. Tłumaczenie tego wszystkiego, świadomość, że czego by nie powiedziała, zostanie krytycznie oceniona. Tym bardziej, że gdyby jej decyzja była inna, gdyby Xion towarzyszyła jej przez te wszystkie lata, z pewnością ich relacja nie byłaby dobra. - Kiedy już zmądrzałam i kiedy ustatkowałam swoje życie, byłaś już na tyle duża, by mój powrót wyrządził ci wyłącznie większe szkody. To byłoby wywrócenie twojego poukładanego świata do góry nogami. Zamierzałam czekać do twojej pełnoletniości, żebyś mogła sama zdecydować, czy chcesz, żebym była obecna w twoim życiu. Ale te smoki... Myśl o tym, że któraś z nas mogłaby... Ja po prostu nie mogłam ryzykować, że już nigdy się nie spotkamy. Nie chciałam ci odbierać tego ostatniego roku dzieciństwa i przepraszam, że to teraz robię... Głos jej znów zadrżał niebezpiecznie. Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie było dobrych słów. Xanthea wbiła wzrok w ziemię. To, co chciała teraz przekazać, było chyba najtrudniejsze. - Wiem, że proszę o wiele. Nie wiem nawet, czy będziesz chciała mnie znać. Nie spodziewam się nawet, że będziesz widziała we mnie matkę, skoro czułaś się opuszczona przeze mnie całe swoje życie. Ale może chciałabyś chociaż spróbować? Może chciałabyś mieć we mnie towarzyszkę, wsparcie... Ucieczkę, jeśli Xymeria da ci się we znaki. Nie wiem jaką macie relację ale... Wiem, że w twoim wieku możesz być u niej na celowniku. Wiem... Po sobie. Wiem że to dużo. Ale marzę o tym, żebyś mi dała szansę.
Xion S. Grey
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : włosy; obecnie ciemny blond, subtelny różowy błyszczyk na ustach; paznokcie pomalowane na czarno, buntowniczy wyraz twarzy, jakby szykowała się na walkę z całym światem
Słuchała matki bardzo uważnie, w pierwszej chwili poczuła przypływ nadziei, pozytywnych uczuć. Xanthea chciała ją poznać, wybierała się również na ten wyjazd do Venetii! Nagle jednak gdzieś wkradła się złość, niepewność co do takiego obrotu spraw. Marzyła o tej chwili całe szesnaście lat, a teraz powoli to, czego pragnęła, zaczęło wywoływać chaos. - Teraz chcesz mnie poznać? Wcześniej... nie chciałaś? - Wypowiadając te słowa, głos Xion na chwile się załamał. Nie pozwoliła się odwrócić w stronę rodzicielki. Nie chciała, żeby widziała, jak cierpi. Jak emocje obijają się o brzeg niczym morskie fale w tańcu nadchodzącego sztormu. Oddychała powoli, nie chcąc gwałtownie pozwolić sobie na uczucia, które wzbierały, a Xan zaczęła tłumaczyć to wszystko... Uspokoiła się i słuchała, a kiedy matka przerwała na chwile, gryffonka odwróciła się do niej, aby spojrzeć na mamę szklistym spojrzeniem i policzkami mokrymi od łez, które przed chwilą jeszcze tak gwałtownie wyrwały się spod panowania młodej Grey. - Babcia mówiła coś innego... - Wtrąciła, nie mając pojęcia, w co ma wierzyć. Czyli temu wszystkiemu winna była Xymeria? To prawda ostatnio Xion z babcią miała napięte stosunki, jakby ta obawiała się powtórki z rozrywki. Dziewczyna nie zdziwiłabym się, gdyby babka ją w tej kwestii okłamała, ale nie mogła tak nagle zaakceptować słów matki, ból mieszał się z nadzieją, a niechęć do babci z nienawiścią. - Poukładanego świata? Może on nigdy nie był poukładany. - Szepnęła, nie wiedząc, co ma myśleć o tym wszystkim, co zostało powiedziane. Xion kochała swoją rodzinę, dzieciństwo miała naprawdę dobre, ale zawsze w nim kogoś brakowało. Dwóch najważniejszych osób — mamy i taty. - Nie chciałaś mi odbierać ostatniego roku dzieciństwa? - Rzuciła, załamując się, a łzy zaczęły płynąć strumieniem, pragnęła je zatrzymać rękoma, ale tylko rozcierała je po swojej twarzy. - Ale ja czekałam na Ciebie tyle lat...- Nie mogła w to uwierzyć, że Xan zamierzała jeszcze dłużej poczekać. To było dla niej za wiele, gdyby nie te smoki... Bardzo tego chciała, dać Xanthei szanse, jej własnej matce. Tylko teraz nie była w stanie nic powiedzieć. Ukucnęła, bojąc się, że nogi nie utrzymają tego, co właśnie czuła. Płakała, zakrywając twarz dłoniami, a na paznokciach widniał czarny lekko zdarty lakier.
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
- Na samym początku nie chciałam. Wierzyłam całym sercem, że moja obecność tylko zrujnowałaby ci życie, dlatego wolałam wiedzieć o tobie jak najmniej. To strasznie bolało każda myśl, ta tęsknota... Tak było po prostu łatwiej. Nie staram się wybielić, Xion. Popełniałam straszne błędy w życiu. A ty na nich ucierpiałaś najbardziej. Xanthea uznała, że najlepiej zrobi stawiając na całkowitą szczerość. Próby ochrony córki jak widać przyniosły zupełnie odwrotny skutek, więc czarownica postanowiła nie ukrywać przed nią absolutnie niczego. Kiedy padł temat Xymerii, Xan zmarszczyła brwi w mieszance żalu z zadumą. - Nie wiem co mówiła moja matka. Ona... Zawsze miała wobec mnie wielkie plany i wielkie oczekiwania, którym nigdy nie potrafiłam sprostać. Może szczerze wierzy w inną historię? Ja... Naprawdę nie potrafię jej rozgryźć. To kobieta pełna miłości i niszczycielskiej siły jednocześnie. Chce dobrze, ale chce tego po swojemu i nie dopuszcza do siebie myśli, że ktoś może chcieć innej ścieżki niż ta ułożona przed nią. Wszystko wie najlepiej, zawsze ma rację, zawsze musi uprzeć się przy swoim. I nie widzi jak to niszczy ją i tych, których kocha. Ale o tym, że kocha, nie można mieć wątpliwości. To po prostu... Trudna miłość. Bardzo trudna. Do tego stopnia, że Xanthea naprawdę nie wiedziała, co do niej czuć. Może powinna spróbować pojednania ze swoją matką? Może ona zasługiwała na szansę? Tylko że Xymeria na pewno powitałaby swoją córkę z dumnie uniesioną głową niczym syna marnotrawnego, w ogóle nie uznając swojej winy w całej tej sytuacji. A przecież gdyby nie nawkładała tej młodej, przerażonej Xanthei do głowy, że się nie nadaje na matkę i że zniszczy Xion życie, Xan pewnie nigdy nie porzuciłby dziecka. - Słoneczko, nie możemy cofnąć czasu. Nie możemy wpłynąć na to, co już się wydarzyło. Nie możemy tego zmienić i podjąć decyzji na nowo. Zło już się stało. Ale mamy wpływ na to, co jest teraz! Mamy wpływ na przyszłość, możemy ją stworzyć taką, o jakiej marzymy! Nie mogę Ci oddać tych lat, które powinnam była spędzić z tobą jako matka. Ale mogę dać ci te lata teraz. Nie wiedziała jak to wszystko przekazać tak, by nie obarczać Xion ciężarem decyzji. Niestety chyba nie dało się inaczej. Alternatywą byłoby narzucanie jej swojej własnej woli, a do tego nie miała najmniejszego prawa. Ukucnęła za córką, koszmarnie zagubiona w tym labiryncie emocji. To było jak chodzenie po polu minowym z opaską na oczach. - Nie musisz podejmować decyzji teraz. Wiem, że to wszystko pojawiło się nagle. Wiem, że to może przerosnąć każdego. Jeśli chcesz kazać mi czekać, zaczekam. Ty na mnie czekałaś o wiele zbyt długo. Byłoby cudownie móc zmniejszyć tę przepaść, zacząć budować wspólne wspomnienia i po prostu żyć. Żyć wspólnie. Żyć najpiękniej jak się da w tej chwili. Xanthea już nie plakała. Teraz cierpiała po prostu w sercu, czując jak jej dusza jest rozszarpywana na kawałki. Odwrócone od niej dziecko sprawiało jej ogrom bólu, na który nic nie mogła poradzić. Nie wiedziała, czy lowinna jej dotknąć, czy powinna ją zostawić i pozwolić wypłakać się po swojemu. Wreszcie jednak zdecydowała, że zostawianie Xion i tak trwało zbyt długo. Spodziewała się, że ją tym rozgniewa, ale chyba gniew był lepszy w tej sytuacji niż dystans. - Słoneczko... - szepnęła jej drugie imię i bardzo delikatnie pogłaskała ją po plecach.
Xion S. Grey
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : włosy; obecnie ciemny blond, subtelny różowy błyszczyk na ustach; paznokcie pomalowane na czarno, buntowniczy wyraz twarzy, jakby szykowała się na walkę z całym światem
Rozumiała, że Xanthea była młoda, nie wiedziała, co w jej wieku zrobiłaby ona sama, z pewnością nic mądrego. Jako dziecko jednak odczuwała ciężkie emocje i druzgoczące uczucia. W końcu jej matka uwierzyła w to, że jej obecność zniszczyłaby życie Xion. Może byłaby to trudna miłość tak jak Xymeria okazywała to Xan, a może nie. Nie można było wrócić i się przekonać, postawić na inną kartę. Przeszłość na zawsze pozostanie przeszłością. Bardzo ją to bolało, chociaż przyzwyczaiła się do swojej codzienności, to jednak teraz wszystko miało się zmienić. Dobrze wiedziała jaka była babcia. Zawsze musiała mieć swoje ostatnie zdanie, a im młodsza Grey wchodziła w wiek dojrzewania, tym ta niszczycielska siła przeważała na szali trudnej miłości. Dlatego z jednej strony cieszyła się, że nagle w jej życiu pojawiła się Xanthea, z drugiej strony obawiała się tego. W końcu w ogóle nie znała swojej matki ani ona jej. Czy mogły zbudować jakąkolwiek więź? Która nigdy nie spoiła się w odpowiedni sposób. Xymeria często mówiła (jeśli już coś) to, że jej matka to wolny duch, nieodpowiedzialna, dzika i z pewnością zaprzepaściła swój dar, a także zdolności. W oczach Xion jawiła się jednak w dobry sposób, w końcu dziecko chce widzieć w matce coś dobrego, ale gryffonka się obawiała, że ta wizja może być urojona. Przetarła łzy, na tyle ile mogła. Było jej trochę głupio, że dała się ponieść tak emocją. Pozwoliła, aby Xan pogłaskała ją po plecach. Chociaż nienawidziła swojego drugiego imienia, dzisiaj postanowiła zrobić wyjątek — nic nie powiedziała. - W porządku. - Odparła, wstając i robiąc głęboki wdech, rzuciła się w ramiona matki, tak jak ona to na początku zrobiła. Nie płakała już. Czuła ulgę, jednocześnie pustkę. Nadzieje czy też strach wszystko to mieszało się w jej burzliwych emocjach. Nie chciała odtrącić matki, teraz kiedy była jej tak bardzo potrzebna. Ściskała ją mocno, tak jakby obawiała się, że Xanthea zaraz zniknie, rozpłynie się w powietrzu, a to okaże się tylko snem. Nie przeżyłaby tego. - Nic nie mówiłam babci.- Wyszeptała cicho, dławiąc się słowami, nim odzyskała swój normalny głos. - Mówiłaś jej, że wracasz? Co ona na to? - Odsunęła się lekko, aby spojrzeć w jasnozielone oczy matki, tak bardzo inne niż jej — niebieskie. Martwiła się tym, co jeśli to Xymeria stanie im na drodze, którą jeszcze nie zaczęły kroczyć?
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Przedłużająca się cisza sprawiała Xanthei fizyczny ból. Kobieta nie mogła znieść tej niepewności, ale starała się przyjąć ten cios, żeby odpokutować za popełnione błędy. Czuła się z tym wszystkim strasznie, ale jednocześnie oprócz smutku i żalu jej serce rozrywała również radość z tego, że może widzieć swoją córeczkę, że może ją dotknąć, że może z nią porozmawiać. A kiedy ta się do niej odwróciła i padła w jej objęcia, och, lepszej nagrody nie mogła sobie wymarzyć! - Och, Xion... - wyszeptała znów przez łzy, choć dużo mniej gwałtowne. - Słoneczko, tak mocno cię kocham! Trwała tak jakiś czas, nie mogąc się zdecydować na podjęcie tematu swojej matki w chwili, gdy jej maleństwo z własnej woli zdecydowało się na taka czułość. To była cudowna chwila, nie chciała jej przerywać, ale zobowiązała sie przecież do odpowiedzi na każde pytanie. - Nie powiedziałam jej. Nie chciałam żeby stanęła na naszej drodze, chciałam, żeby to była wyłącznie twoja decyzja. Wtuliła twarz we włosy Xion i przez jakiś czas napawała się jej obecnością. A potem podjęła temat, którego nie mogła poruszyć wcześniej. - Wiesz, Xion... Nigdy oficjalnie nie zrzekłam się praw do ciebie. Nie wiem, czy moi rodzice się tym zajęli, czy nie, ale nawet jeśli, to nie mogą zabronić nam spotkań. Jest też sposób na to, żebyśmy mogły spotykać się tyle ile tylko będziemy chciały, ale... Nie jestem pewna czy ci się spodoba. Nie chcę, żebys czuła się osaczona, ale... - wzięła głęboki oddech. - Ubiegam się o stanowisko asystentki nauczyciela eliksirów w Hogwarcie. Jeśli ci się to nie spodoba, zawsze mogę zrezygnować. Nie było mnie praktycznie całe twoje dotychczasowe życie, nie chcę żebyś miała poczucie, że wyskakuję z przysłowiowej szafy. Ale sama pomyśl... Mogłybyśmy się widywać tak często! Poznać się, stworzyć więzi. Może nawet zdołałabyś mnie polubić? Skoro już mówiła, to chciała powiedzieć wszystko, co zamierzała na ten moment zaproponować córce. - A jeśli nie, zawsze możesz mnie odwiedzić. Wynajmuję małe mieszkanko w Hogsmeade. Możesz tam do mnie wpadać kiedy tylko masz ochotę. Mogłybyśmy zrobić sobie babski wieczór, jeśli byś chciała. Wiesz... Pobyć ze sobą, poznać się...
Xion S. Grey
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : włosy; obecnie ciemny blond, subtelny różowy błyszczyk na ustach; paznokcie pomalowane na czarno, buntowniczy wyraz twarzy, jakby szykowała się na walkę z całym światem
To spotkanie było pełne barw od lekkich pastelowych nadziei, po ciężkie granatowe odcienie, kończąc na radosnych jasnych kolorach z lekkim melancholijnym warkoczem smutku, który wkradał się w tę niezapomnianą chwilę. Czy była to bajka? Czy Xion w końcu doczekała się snu, odzwierciedlającego jej najskrytsze pragnienia? Czy było to możliwe? Czy świat po prostu z obu chciał, zakpić zsyłając na nie obie szanse, aby następnie ją zabrać i rozerwać na części? Tak naprawdę nie wiedziały. Xanthea miała zdecydowanie dobre powody, aby nie mówić o niczym Xymerii. Babcia na pewno zabrałaby sposobność do podjęcia decyzji przez Xion. W końcu młody wiek daje duże prawdopodobieństwo złego wyboru, ale czy starsi ludzie również nie popełniają błędów? Najgorsze jest to, że niektórzy nawet się na nich nie uczą! Nie spodziewała się, że jej mama, gdy tylko pojawi się w jej życiu, nagle przewróci jej świat do góry nogami; wyskoczy z szafy i niemal zamieszka z nią w Hogwarcie. Chciała powiedzieć jej, że już ją lubi, chociaż tak naprawdę nie wiedziała, czy jej emocje nie mieszają się z obecną chwilą. Właściwe cieszyła się na myśl o tym, że będzie mogła spędzić z Xan więcej czasu, z drugiej strony nie myślała o tym, że mogłaby czuć się osaczona. Matka właśnie tuliła ją, jakby zbliżała się apokalipsa, ale nie wyglądała na stalkerke. - A co jeśli babcia będzie chciała zmienić mi szkołę, bo dowie się, że będziesz uczyć w Hogwarcie? - Zażartowała, śmiejąc się przy tym, a jej twarz, chociaż lekko rozmazana przez tusz do rzęs, wyglądała radośnie. - Wywiezie mnie na koniec świata? - Dodała, wpatrując się w mamę, oczekując odpowiedzi "pojadę za tobą nawet na koniec świata i już nigdy Cię nie zostawię". - Z chęcią wpadnę do Ciebie, babski wieczór brzmi mega! - Rozpromieniła się jeszcze bardziej, jakby właśnie miała pięć lat i do lodów z bitą śmietaną, mama kupiła jej watę cukrową w różowym kolorze. - Musimy ustalić tylko jedną bardzo ważną rzecz.- Zrobiła bardzo poważną minę. - Nie mów do mnie Słoneczko to strasznie obciachowe, zwłaszcza że tak mam na drugie imię. - Chociaż zarysowała pewną granicę, że nie toleruje "Słoneczka" to coś podejrzewała, że Xanthea o tym szybko zapomni.
Więc tak. Nie do końca znała się na tych magicznych stworzeniach, w tym zdecydowanie lepszy był jej brat, ale nie zamierzała się tym tak naprawdę przejmować. Skoro istniała szansa, że może jakoś pomóc, a przy okazji się przy tym obłowić, bo tak traktowała potencjalne znalezienie jakichś składników, to zamierzała z tego skorzystać. Siedzenie w miejscu nie było dla niej, kiedy coś podobnego działo się tuż obok. Wybrała się zatem do rezerwatu, wiedząc doskonale, że to właśnie tam będzie miała przyjemność spotkać najwięcej magicznych stworzeń i faktycznie po chwili została wciągnięta w jakieś działania, których do końca nawet nie rozumiała. Ale w istocie, w okolicy nie tylko pełno było zwierzaków, jakimi należało się zająć, ale także porzuconych przez nich, jak to nazywała, części garderoby. Skoro miała z tym pomagać, skoro miała faktycznie zająć się pilnowaniem, co tu się dzieje, to zakładała, że raczej nikt nie będzie głośno krzyczał, jeśli coś ze sobą zabierze. Ot, tak w ramach pamiątki za dobre sprawowanie, czy coś podobnego albo po prostu jako nagrody za to, że postanowiła się jednak ruszyć z Hogwartu i zabrać do pracy. Bo chociaż była Puchonem, to ta praca ciągnęła ją przede wszystkim, kiedy normalnie w świecie jej popłacała. To była cała tajemnica Carly, nie było innej i tak właśnie zamierzała żyć, a co tam! Nic zatem dziwnego, że wypełniając swoje obowiązki, zgarnęła do kieszeni czułki szczuroszczeta, bo nigdy nie było wiadomo kiedy i do czego mogły się jej przydać. Oczywiście, do eliksirów, ale nie była pewna, w którym dokładnie momencie może to nastąpić. Jednak, co było oczywiste, przezorny był zawsze ubezpieczony i dokładnie tak było teraz z nią, która już zaczynała sobie gromadzić arsenał składników. Była pewna, że do czegoś się jej przydadzą.