Podobno nie da się na nim zgubić. Drzewa nachylające się nad ścieżką na całej jej długości są na tyle charakterystyczne, że faktycznie, może to być ciężkie zadanie, ale w obliczu wszechobecnych niesamowitych roślin czy interesujących stworzeń zamieszkujących rezerwat, naprawdę trudno jest się powstrzymać od zboczenia z niej. Gałęzie drzew i liście nieustannie szeleszczą na nim w hipnotyczny wręcz sposób, przez co pewnie niejednokrotnie wyda Ci się, że główny szlak jest wręcz niepokojący.
Autor
Wiadomość
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Stowarzyszenie Miłośników Przyrody 02/2021 Ekwipunek: różdżka (+5 CM), nóż obwiązany dookoła uda za pomocą paska trokowego w kaburze, dwa zapasowe noże w kieszeniach (pierwszy do rzucania, bez zabezpiecznia, drugi liner lock, zabezpieczenie na ruch nadgarstkiem i kciukiem), dwie zapalniczki, jakiś ciepły materiał w plecaku, butelka smakowej wody, zabawkowa śmierciotula do spania, nielegalne słodycze do zjedzenia w razie konieczności, x3 wiggenowe, x2 czyszczące rany, e-szlug, dwie paczki szlugów
Stowarzyszenie Miłośników Przyrody. Och ironio losu, zaśmiał się prawie, kiedy to zobaczył ogłoszenie wywieszone przez Gunnara. Owszem, może nie powinien przychodzić, ale problem był taki, że uwielbiał chodzić po lesie. Może nie do końca, kiedy to jeszcze się regenerował, ale koniec końców było znacznie lepiej, w szczególności po feriach, nawet jeżeli musiał robić więcej, niż wtedy, gdy znajdował się w Wielkiej Brytanii. Musiał leczyć, ratować damy z opresji, a i tak czy siak nie zdołał uratować wszystkich - miażdżenie kości? Załatwione. Roztrzaskany bark Robin? Czemu nie. Czy go to wkurzało? Owszem, miał prawo się denerwować, ale w oczach nie znalazł się ani błysk, który zdradzałby, iż coś jest nie tak, ani jakikolwiek cień wątpliwości. Coś tam mogli się ludzie zrazić do kółka, ale osobiście miał to gdzieś - każde stworzenie umrze. Prędzej czy później, w związku z czym nie miał nic przeciwko potencjalnemu upolowaniu królika bądź jakiegoś większego zwierza, łącznie z jego wypatroszeniem. Chociaż przy Laboratorium Medycznym zemdliło go, gdyż zdołał się odzwyczaić. Byłby hipokrytą, gdyby sprawiało mu to problem. Sprawiało mu to problem po przywiązaniu się - nie bez powodu miał ochotę zdzierżyć Moriusa za wykorzystanie zaufania wiewiórki w postaci użycia jej jako ofiary. Po rozpierdoleniu głowy kamieniem. Sam zamierzał robić to w bezbolesny sposób - albo poprzez złamanie kręgów szyjnych, albo poprzez użycie zaklęcia Rumpo. Wziął zatem ze sobą różdżkę, nie zamierzając mieć do czynienia z jakimikolwiek problemami, gdyby jednak na horyzoncie zamierzał pojawić się jakiś większy, magiczny zwierz. - Normalnie jak przy zorzy. - mruknął, kiedy to szedł do przodu, biorąc ze sobą Julię Brooks, która to wykazała chęć wzięcia udziału w tym całym przedsięwzięciu. Dowiedział się, że dziewczyna była chętna, by wziąć udział, w związku z czym nie widział żadnych przeciwwskazań, by ją po prostu ze sobą wziąć. - Polowałaś kiedykolwiek? - zapytawszy się, spojrzał na nią czekoladowymi tęczówkami. Proste pytanie, choć sam dopuszczał się i tak gorszych rzeczy. Życie na wsi jednak rządziło się innymi prawami i moralność pod tym względem miał po prostu w dupie. Wokół prawego uda miał zamontowany uchwyt na nóż za pomocą troku, w specjalnej kaburze, który umożliwiał mu łatwe wyjęcie ostrza, jako że znajdowało się ono na zewnątrz kończyny. W kieszeni kurtki znajdowały się dwa kolejne, gdyby główny postanowił się zepsuć; Lowell miał ze sobą w torbie także parę zapalniczek, jak również trzy eliksiry wiggenowe, w tym dwa eliksiry czyszczące rany. Jakiś dodatkowy materiał oraz ukryte skrzętnie drobne jedzenie, gdyby jednak coś poszło nie tak i wszystko postanowiło się spierdolić - skupił się na tym, by to było coś o dużej podaży energetycznej. Butelka wody (nawet jeżeli dookoła jest śnieg), jakieś proste, inne rzeczy. No i sztywne buty, gdyby jednak postanowił zostać na dłużej. Najchętniej to wziąłby broń palną, ale nie miał ani licencji, ani chęci tłumaczenia się, dlaczego zdołał zajebać z farmy wiatrówkę.
Co tu dużo mówić, Brooks miała nie po drodze zarówno z ONMS (i nauczycielem tego przedmiotu), jak i z samym Ragnarsonem, którego uważała za zarozumiałego dupka, który wyżej sra, niż dupę ma. Czasem nawet ktoś taki jak on, ma przebłyski inteligencji. Kiedy więc Felek wspomniał jej o zajęciach terenowych, ze spaniem w lesie, łażeniem po dziczy i myślistwem, uprosiła puchona, by zabrał ją ze sobą. Co prawda nie widziała siebie z dzidą w ręce i biegnącą za jakąś przerażoną sarenką, ale sam pomysł takiego survivalowego wypadu, wyjątkowo przypadł jej do gustu. Szczególnie spodobała jej się wizja wyczerpującego spaceru i spania pod gołym niebem. Jak na krukonkę przystało, podeszła do całej sprawy z wyjątkową skrupulatnością, przygotowując się na każdą możliwość. W Brooksowym ekwipunku znalazła się więc manierka, cienki śpiwór, hamak, kilka przemyconych racji żywnościowych (tak w razie wu), no i oczywiście niewielka kosmetyczka, w końcu nie była jaskiniowcem. Idąc obok Felka w kierunku punktu zbornego, nie myślała o czymś szczególnym. Ot, klasyczna gonitwa niepowiązanych ze sobą myśli. Czy wyłączyłam żelazko? Muszę kupić psu nową karmę, bo się kończy. Ciekawe czy psy z różnych krajów szczekają w innym języku? Z zamyślenia wyrwało ją pytanie chłopaka.
-Hmm… co? – zapytała tępo, a kiedy słowa dotarły w końcu do jej skołatanego mózgu, wzruszyła ramionami. – Łowiłam ryby, to się liczy? Pochodzę znad morza, więc raczej ciężko u nas o spacery po lesie i strzelanie do jakichś wiewiórek. A ty polowałeś?
Nie znała go od wczoraj, choć wciąż nie wiedziała o nim zbyt wiele, ale sam ekwipunek, który puchon ze sobą zabrał oraz jego umiłowanie do ubrań moro jasno dowodziły, że nie było to jego pierwsze rodeo.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Miał się zaangażować bardziej. Przygotował cały plan weekendowego spotkania. Zorganizował namioty, dwie zabawy, z których musiał wybrać tylko jedną, drewno na opał, rozplanował miejsce rozbicia obozu, przyszykował sprzęt do polowania oraz biwakowania. Ściągnął jebane, fermentowane mięso rekina, żeby razem z kolegami z Hogwartu świętować opóźniony miniony rok, w sposób, w jaki robi się to w Islandii. Ale widocznie nie miał zbyt wielu kolegów w Hogwarcie, skoro nawet znajomi z Koła Przyrodniczego woleli żeby się ono nie odbyło nawet dla tych, którzy mogliby czerpać z niego przyjemność. Nic dziwnego, że po tygodniach przygotowań, załatwianiu formalności, zgód i sprzętu, Ragnarsson był w podłym humorze, kiedy idąc na miejsce zbiórki, miał oznajmić niedobitkom, do których informacja nie dotarła, że... — Spotkanie Koła się nie odbędzie — rzucił bez powitania. Nie dlatego, że nie uszanował obecności dwójki osób i nie chciał ich przywitać. Jego myśli zeszły teraz na zupełnie inny tor. Wyrwany z rozważania, skrótowo przeszedł od razu do rzeczy. Oparł się ramieniem o jedno z drzew, wbijając ręce do kieszeni spodni i rozejrzał się po terenie. — Brak zgody Dyrekcji. Trochę się sprawa skomplikowała. Innym razem — dodał w gwoli wyjaśnienia — Dojdziecie do wyjścia z Rezerwatu czy chcecie żeby was odprowadzić? Chociaż wydawał się spokojny, był wściekły. Nie na decyzję Dyrekcji, bo niejako starał się zrozumieć też ich motywacje. Raczej na sytuację po prostu. Na stracony wysiłek. Na uczniów Hogwartu. Na fakt, jak często miał wrażenie, że zupełnie do tej szkoły nie pasuje. To nie jego miejsce... Więc gdzie było jego miejsce? — Bo jeśli znajdziecie wyjście to... znajdę sobie coś do roboty — ponaglił kolegów z koła, czująć, że zaraz wybuchnie, jeśli gdzieś nie wyładuje tej frustracji. Nawet pomimo, że dzisiaj to nie była jego zmiana w Rezerwacie. Z wiadomych względów, skoro wziął wolne na spotkanie koła... Po prostu musiał coś ze sobą zrobić.
ztx3?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie ma to jak świeże powietrze - uderzające o policzki, udowadniające, iż jest żywą istotą, która nie tylko istnieje, lecz także żyje. Wcześniej odbierał ciut inaczej to, co go otaczało - dopiero od niedawna podchodził do tego wszystkiego z widoczną, charakterystyczną ciekawością. To go rozróżniało od poprzedniego, własnego stanu; interesował się naprawdę wieloma rzeczami. Przestał tkwić w swojej bańce niepewności, braku wiary, tudzież niemożności zmiany własnego losu. Na horyzoncie pojawiało się wiele dowodów na to, iż jednak wiele rzeczy znajduje się w jego własnych dłoniach, smukłych palcach, aniżeli wychudzonych. Początkowo bał się tych metamorfoz, niemniej jednak... udało mu się je zrozumieć. Udało mu się przez nie zauważyć to, na czym mi najbardziej zależy; nie był już tylko i wyłącznie człowiekiem, szarą jednostką. Inni zaczęli nabierać dla niego dokładnych, nasyconych barw, w tym on sam stawał się w ich oczach barwniejszy. Sms myślał nad naprawdę wieloma rzeczami. Mógł płynąć, tudzież nie tonąć, a i tak czy siak znalazłoby się coś, co próbowałoby go skutecznie zabrać na samo dno. Ale starał się mimo wszystko i wbrew wszystkiemu mieć to gdzieś, w związku z czym ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust. Wsłuchanie się w słowa, które to wydobywały się spomiędzy warg Julii, pozwoliło mu na częściowe zapomnienie o własnych problemach. - Wabisz ryby, więc się liczy. No i potem je patroszysz, także... - powiedział spokojnie i harmonijnie, ubierając na dłonie rękawiczki bez palców, by następnie poprawić kurtkę. Czarny materiał zdawał się wyróżniać na tle okrytej białej puchem scenerii, ale niespecjalnie się tym interesował. W sumie, jakby nie było, łowienie ryb jest poniekąd łagodniejszą wersją polowań na zwierzęta. - Pochodzę ze wsi - trudno, żebym nie polował. - podzielił się tą drobną informacją. Doskonale pamiętał, jak czasami podstawowe zabezpieczenia nie wystarczały, a niektóre zwierzęta... no cóż. Uznawały, że farma będzie doskonałym wyborem na skorzystanie z funkcjonujących tam hodowli. Tak jednak nie było, kiedy to czarnoprochowa broń szła w ruch i nie pozwalała na nic. Jak się okazało... na horyzoncie pojawił się przewodniczący Stowarzyszenia Miłośników Przyrody - z niezbyt przyjemną informacją. I w paskudnym humorze, na co zmarszczył brwi. Srał na przywitanie, wszak niespecjalnie jakoś się tym przejmował, a zamiast tego skupił się głównie na tym, co ma do powiedzenia. Wszak, jak się okazało, on i Julia byli jedynymi niedoinformowanymi, którzy najwidoczniej będą musieli zostać odprawieni z kwitkiem. - Ło kurwa, czyli dyrekcja jednak żyje, zajebiście wiedzieć. Jak zwykle, chuj mi w dupę. - prychnął rozbawiony, choć szybko powrócił do swojego podstawowego wyglądu i braku większej mimiki twarzy. Życie ruchało to w dupę zbyt często, w związku z czym stawało się to poniekąd nudne. Skupiwszy szare komórki, zastanawiał się nad tym, co mogło być przyczyną takiej decyzji, ale już podejrzewał, że komuś musiało się to jednak nie spodobać. I najwidoczniej nie jednej osobie, a kilkorgu, w związku z czym... jedynie wzruszył ramionami. I wziął cięższy wdech. - Damy sobie rady... jakoś jednak trzeba wykorzystać te pierdolone dni wolne. - zagryzł dolną wargę, spoglądając na Julię; miał jednak pod kopułą czaszki jeden pomysł. Nie bez powodu przyjaźnie szturchnął ją w ramię. - Skoro dyrekcja pokazuje nam środkowy palec, to myślę, że nie ma lepszej okazji na ten wspólny biwak. - powiedział w jej stronę, by tym samym od razu postawić kawę na ławę. Nie zamierzał pierdolić się w podchody; miał jednocześnie nadzieję, iż jednak Brooks będzie miała nadal chęci spędzić noc pod gołym niebem, bo on był jednak gotowy wziąć furę i tym samym skorzystać z jej uroków. - Trzymaj się, Gunnar... chyba, że chcesz do nas dołączyć. - mruknął w jego stronę, wszak podejrzewał, iż ten może być wkurwiony. Sam jednak nie wiedział, jak mu dokładnie pomóc, w związku z czym przekazanie wolnej przestrzeni wydawało się być najlepszym pomysłem - w szczególności teraz. Zdecyduje się podjąć jakiegokolwiek kroku czy jednak odmówi i pójdzie we własną stronę?
Widząc wyraz twarzy ślizgońskiego prefekta, który zmierzał w ich kierunku, wiedziała, że nie przynosił dobrych wieści. Zresztą, był sam, w przeciwieństwie całej reszty uczniów, którzy już dawno powinni się zjawić. Coś jej w tym wszystkim nie pasowało i wkrótce się okazało, że jej podejrzenia nie były bezzasadne. Kiedy Ragnarson podzielił się z nimi informacją, że Hampson nie wyraził zgody na taką formę zajęć, podczas których trzeba się nieco ubrudzić i być może i zabić jakieś stworzenie, żeby mieć co włożyć do ust, doskonale zrozumiała, skąd taki podły nastrój u chłopaka, który na co dzień również nie należał do najbardziej pozytywnych osób na świecie.
- Ja jebię – zaśmiała się krótko. –Teraz to dziadzia zgrywa cwaniaka, ale gdzie był Hamspon, gdy padła zachodnia bruzda chochliki niszczyły szkołę? Stary chuj – stwierdziła kwaśno. Tyle zachodu, planowania i pakowania, żeby wszystkie plany poszły się jebać przez kilku nadwrażliwych uczniów. Na szczęście Puchon wpadł na pomysł, który niezwykle przypadł jej do gustu. Właściwie, to nie widziała powodu, aby wracać do domu. Miała pełen plecak, mnóstwo energii i poinformowała klub, jak i Arlę o swojej nieobecności, tak więc nic nie stało na przeszkodzie, by połazić po okolicy i zrobić mały biwak, ale nie pod szyldem szkolnego kółka, tylko tak zwyczajnie, prywatnie.
- Nie widzę powodu, żeby cokolwiek zmieniać – powiedziała w końcu. – Jesteśmy już na miejscu, Ragnarsson zna okolicę i ma pewnie pozwolenie od Shercliffe’a. Może po prostu tu zostaniemy i zorganizujemy ten biwak tak czy siak? Jesteśmy pełnoletni, jest weekend. Nikt nam nie zabroni łażenia po rezerwacie w swoim czasie wolnym i łapania zająców. Co ty na to, Wikingu? Zostajesz z nami? – rzuciła do Ślizgona, licząc, że ten postanowi do nich dołączyć. W końcu znał rezerwat jak własną kieszeń.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Zmiana środowiska pracy wyszła jej jedynie na dobre. Mulan czuła się o wiele lepiej w przestrzeni rezerwatu niż skazana na siedzenie w menażerii, gdzie poza zwierzętami była zmuszona także do obcowania z ich właścicielami. Dużo bardziej odpowiadało jej obcowanie z dzikimi zwierzętami, szukanie ich śladów w rezerwacie i obserwowanie ich zachowania z rozsądnej odległości. Biorąc pod uwagę, że dni robiły się coraz chłodniejsze, a roślinność do szczególnie bujnej już nie można było uświadczyć. I chociaż śniegu jeszcze nie było, do zimy jeszcze nieco czasu zostało to akcja dokarmiania zwierząt już musiała ruszyć. Dlatego też właśnie Huang pokonywała kolejne połacie lasu, lewitując za sobą całkiem sporej wielkości worki z paszą dla zwierząt, którą miała rozmieścić w przystosowanych do tego paśnikach. Zadanie nie było zbyt wymagające, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że pomagała sobie przy dźwiganiu ciężarów magią. Czasami nawet zastanawiała się za co dokładnie jej płacą skoro większość czasu mogła po prostu spacerować po lesie, patrolując niejako okolicę i sprawdzając czy wszystko było w porządku. Tutejsze zwierzęta radziły sobie naprawdę dobrze i bez interwencji człowieka, ale czasami wymagały nieco asysty. Zwłaszcza, gdy dopadało je jakieś choróbsko lub pojawiał się deficyt jedzenia. Dotarła w końcu do jednego z paśników, przystanęła przy nim i opuściła na ziemię worki z pokarmem, aby zacząć napełniać zarówno żłób jak i pomniejsze karmniki, z których mogło korzystać lokalne ptactwo. Dopiero upewniwszy się, że wszystko jest jak trzeba i każdy roślinożerca będzie mógł znaleźć coś dla siebie, uniosła ponownie przy pomocy zaklęcia worki z paszą, aby udać się w dalszą wędrówkę, powoli zawracając już ku leśniczówce, od której dzielił ją dosyć spory dystans, który musiała pokonać piechotą. Raz jeszcze, przyjrzała się zapełnionemu paśnikowi, mając nadzieję, że będzie on dobrze służył mieszkańcom rezerwatu, a następnie ruszyła przed siebie, obiecując sobie, że po drodze musi jeszcze zajrzeć w okolice, gdzie swoje gniazda założyły jakiś czas temu znikacze.
Ścieżka Naturofila - Listopad 2021 Za zgodą administracji robię to samodzielną pracą bez brania składnika
Przychodząc do Doliny Godryka zdawał sobie sprawę, że żyje tutaj najwięcej magicznych rodzin i ludzi trudniących się różnego rodzaju magicznymi zajęciami. Tak samo powoli zaczął stawać się częścią tej społeczności, a skoro czasem wystarczyła nawet odrobina pomocy… To czemu miałby tego nie zrobić. Michael z jednych ust do drugich dowiedział się, że miejscowy i znany aptekarz w Dolinie potrzebował zasilić swoje suszarnie i asortyment ziół w Szakłaka Pospolitego. Domyślał się czym jest ta roślina, a także w jaki sposób jest ona zbierana. Jej trujące soki lub sama w sobie może powodować zagrożenie dla czarodziejów i nie tylko, dlatego trzeba było wspomóc się rękawiczkami. Michael przed wyruszeniem w podróż i nie zebraniem drużyny tylko torby “zielarskiej”, oczywiście zamierzał dowiedzieć się jeszcze więcej od aptekarza ile potrzebuje ów kor Szakłaka. Zdawało się na to, że jedna pełna torba wystarczyła mu od pojedynczej osobę na przynajmniej jedną małą półeczkę przeznaczoną na nie. Czyli nawet jeśli to zrobi - ktoś zapewne także będzie musiał pomóc z pozbieraniem. Dlatego nie zamierzał już czym prędzej zajmować czasu mężczyzny i wyruszył “w pole”, chcąc oczywiście znaleźć potrzebny składnik. Najpierw Michael wyruszył w kierunku leśniczówki Shercliffe’ów, gdzie dokładnie wypytał się w którym sektorze ich lasów może znaleźć największe skupiska Szakłaka Pospolitego. Wiedza, która była mu dostarczona okazała się pomocna, jednak nie chciał iść tam bez oczywistej zgody. Osoba z nim rozmawiająca nie była chętna do przekonań dopóty nie powiedział, że robi to dla miejscowego aptekarza, któremu kory owej rośliny mogą bardzo pomóc w tym okresie. Dopiero po tym udało mu się jakkolwiek przekonać kobietę, aby ta zgodziła się mu dać pozwolenie. Zresztą, wiadomość, że zielarz także ostatnio pomógł jej mamie sprawiło, że szala przychylności przeszła na jego stronę. Pozostawało już tylko przewiesić przez swoją głowę torbę zielarską i założyć na swe dłonie skórzane rękawiczki tak, aby nic nie wdzierało się w skórę, skażając ją swoimi sokami przy odrywaniu lub zbieraniu kor. Kiedy tak się stało, Shakeshaft pożegnał się z kobietą i wyruszył wraz z krótką mapką przez główny szlak rezerwatu, powoli zaczynając jeszcze bardziej rozumieć czemu owe miejsce prowokowało ludzi do przychodzenia tutaj. Tyle ciekawych magicznych stworzeń i roślin. Niektórzy mówili nawet, że czasem natykają się na wierzby bijące. Ale on? Jakoś nie wierzył po ostatniej plotce, że w miejscowym strumieniu dało się znaleźć coś drogocennego, co można było wymienić potem na dużą ilość galeonów. W każdym razie… doszedł do zaznaczonego punktu. Różdżkarz, gdy tylko nachylił się do pierwszego z szakłaków, przyjrzał się dokładniej jego stanowi. Niestety okazało się, że ten był dość robaczywy i podniszczony przez gnieżdżące się w nim zarodniki. Co spowodowało, że zaznaczył sobie w głowie fakt, że powinien powiedzieć o tym przy wychodzeniu z rezerwatu. Jednak kolejne próby znalezienia kor lub całych roślin zdolnych do ogołocenia z owoców lub kor sprawiło, że ten nie przejmował się pierwszą skuchą. Podarowanym przed pójściem od aptekarza sierpem zaczął rozcinać kory i niektóre owoce. Wszystko wrzucał do odpowiednich przegródek tak, aby te nie niszczyły się ze sobą. Osobów nie chciał brać za dużo, wolał skupić się na korach. Ostatecznie po odpowiedniej ilości zbierania - torba wydawała się pełna. Oznaczało to, że Shakeshaft chyba wykonał swoje zadanie, bo aptekarz widząc ile tego nazbierał - chciał mu wręczyć jakiś składnik dowolnego wyboru z jego arsenału, ale Michael odmówił mówiąc, że nie ma gdzie ich tak naprawdę zasadzić lub trzymać póki co, więc darował sobie to i stwierdził, że może je dać kolejnemu potencjalnemu przybyszowi z zebranymi korami. Ach, zapamiętał jeszcze, że przecież miał donieść o tej jednej robaczywej roślinie. Dlatego wracając do rezerwatu, Michael wypełnił papierologię i nakreślił na mapce gdzie mniej więcej zastał owy krzew. Tym samym spełnił kolejny dobry uczynek, a jego wiedza o roślinach jeszcze bardziej się zwiększyła.
Początkowo noc była cicha, spokojna i bezchmurna. Idealna wręcz żeby odespać nagromadzony stres, poczytać książkę przed kominkiem czy też poobserwować gwiazdy. Niezależnie od tego co robili mieszkańcy doliny do ich nosów zaczął docierać smród dymu i palonego drewna, a kiedy spojrzeli w kierunku Rezerwatu Magicznych Zwierząt Shercliffe'ów ujrzeli unoszącą się nad nim płomienną poświatę i gęste chmury dymu. Każdy wiedział co właściwie się działo. Rezerwat stał w płomieniach, zaś pracownicy, magiczne stworzenia i rośliny potrzebowali pomocy czarodziejskiej społeczności w walce z rozszalałym żywiołem. Zaraz przy wejściu do rezerwatu został zorganizowany niewielki obóz z którym zajmowano się uratowanymi z płomiennych uścisków stworzeniami, gromadzono ocalałe rzadkie rośliny i opatrywano rannych. To w nim gromadzili się gotowi do pomocy mieszkańcy Doliny oraz inne zdolne do ruszenia w las bądź w obozie osoby.
Mechanika
Stojący w płomieniach rezerwat to poważna sprawa, wiadomo więc że jest mnóstwo rzeczy do roboty i każdy musi się czymś zająć. Każdy biorący udział rzuca na literką na scenariusz gaszenia oraz jeśli ma ochotę rzuca jeszcze na scenariusz związany z ratowaniem zwierząt bądź roślin. W przypadku ruszenia do lasu grupą, każda osoba rzuca swoją kostką, a wylosowany scenariusz dotyczy głównie rzucającego. Jednak towarzysze nadal mogą pomóc ułatwiając wyzwanie, bądź nawet ratując z opresji. Należy jednak pamiętać że nagroda obejmuje tylko jedną osobę z grupy. Wyjątek stanowi nagroda w galeonach którą możecie dowolnie rozdzielić pomiędzy siebie.
Każdy ma jednorazowy, pewny* przerzut jednego scenariusza, ale bez odwrotu (chyba że opis scenariusza mówi inaczej). *Jak traficie to samo, śmiało rzućcie raz jeszcze.
@Aleksandra Krawczyk, @Mulan Huang i @Ivy Jones. Was obowiązują specjalne scenariusze z racji tego że pracujecie w rezerwacie. Po obowiązkowym wykonaniu ich, możecie rzucić literą i rozegrać scenariusz z dowolnej kategorii. O ile będziecie w stanie psychiczno-fizycznym. Do waszych unikalnych scenariuszy nie może nikt dołączyć. I tak, możecie dołączyć do kogoś by utworzyć grupę i ocalić tej osobie tyłek jeśli będzie tego potrzebować.
Gaszenie
.A - Masz szczęście, albo ogromnego pecha. Jakimś sposobem docierasz do ogromnej ściany ognia, która prawdopodobnie wcześniej grupą osadzonych blisko siebie drzew i krzaków. Możesz spróbować ugasić ten płomień zanim rozniesie się dalej, jednak nie będzie to łatwe. Do ugaszenia tej części lasu musisz rzucić 3k100, a wynik musi przekraczać 162. Możesz do niego dodać swoje wszystkie punkty z zaklęć i jeśli spełniasz próg zaawansowany transmutacji, również te z tej dziedziny. W przypadku przyjścia w grupie, każdy rzuca swoimi kostkami które sumujecie. Jeśli nie uda się Ci ugasić ognia, jesteś zmuszony do odwrotu ponieważ ten rozprzestrzenia się coraz bardziej w twoim kierunku. Jeśli zaś uda Ci się okiełznać żywioł, odkryjesz że za ścianą płomieni w spalonym i wydrążonym drzewie ostała się nietknięta przez ogień szkatułka. W niej znajdują się jakieś stare, po wiktoriańskie zapiski których tekst ujawnia się tylko osobie, która je wyjęła. Po przeczytaniu otrzymujesz 2pkt do dowolnej umiejętności.
B - Na pewno nie przyszło Ci do głowy że podczas przemierzania lasu dostrzeżesz dziuplę pod drzewem jeszcze ledwie tkniętą przez ogień, a w niej wydawało się coś mienić. Jeśli postanawiasz się zbliżyć możesz łatwo stwierdzić że to buteleczka eliksiru po którą możesz sięgnąć jeśli tylko ugasisz drzewo zanim stanie w płomieniach całe razem z jamą. Szkoda że gdy tylko wyciągasz rękę, z jamy wyskakuje twój największy koszmar. Cóż, należy pamiętać że boginy gnieżdżą się wszędzie gdzie ciemno. Nie tylko w klasie OPCM’u. Rzuć k6 na to jak bardzo bogin Cię wystraszył swoim nagłym wyskokiem. Im większy wynik, tym bardziej Cię przestraszył. Następnie k100 na zwalczenie go. 5 i 6 na pierwszej kostce oznaczają że od k100 musisz odjąć 30 oczek. Żeby pokonać bogina musicie wyrzucić co najmniej 45. Postacie odważne, te które zmierzyły się już ze swoim boginem oraz te z cechą Silna Psycha są zwolnione z rzutu k6 i otrzymują przerzut w k100. W przypadku gdy natraficie na bogina będąc w grupie, ten nie będzie wiedział w co się zmienić przez co skończy jako komiczna fuzja waszych lęków. Możecie wtedy uznać że został pokonany. Gdy potwór przegrywa, nikt już nie strzeże dostępu do buteleczki leżącej w dziupli. Jedna osoba rzuca kością eliksiru. Taki jaki wypadnie, taki postać otrzymuje.
C - Podczas gaszenia płomieni nieopodal pewnej dziupli w drzewie, zaraz przy rozprzestrzeniającym się ogniu dostrzegasz charakterystyczny patyczek, który okazuje się być różdżką, którą widocznie ktoś tu zgubił z nie wiadomo jakiej przyczyny. Rzuć k6. Parzysty wynik oznacza że udało Ci się podnieść różdżkę zanim pochłonęły ją płomienie. W takim wypadku wylosuj różdżkę, którą znalazłeś. Możesz ją zatrzymać. Nieparzysta bądź zignorowanie różdżki oznacza że różdżka potężnie wybuchła na tęczowo rażąc Cię dziką magią i lekko raniąc. Zerknij w spoiler i zobacz co Cię czeka.
3k100:
Wszystkie efekty trwają 30 dni, ale łamacze klątw i uzdrowiciele z wypadków pozaklęciowych mogą wam pomóc uporać się z nimi wcześniej. Have fun. Jeśli traficie takie same kostki, przerzucacie (wyjątek to kostka 39). Efekty przeciwstawne się negują i nie musicie ich przerzucać.
1 - Twoje włosy zmieniają kolor na swój negatyw. 2 - Twoje kły znacznie się wydłużają przez co przypominają te które mają dzikie zwierzęta. 3 - Twój kolor skóry zmienia się na rgb twojego kolorku na chatboxie. 4 - Masz olbrzymie i włochate stopy, które rozsadzają Ci buty. Zaleta jest taka że same są tak odporne jak obuwie. 5 - Dorzuć drugie k100. Wynik oznacza ilość lisich ogonów które Ci wyrosły, a w miejsce usuniętego jednego wyrastają dwa kolejne. 6 - Twoją głowę zastępuje łeb dowolnego zwierzęcia. Trochę ciężko będzie Ci się mówiło o piciu już nie wspominając. 7 - Za każdym razem kiedy kichniesz z nosa i ust obficie lecą Ci płatki róż. 8 - Łapiesz każdą wenerę w spisie poza Herpeviusem. Jeśli kogoś zarazisz, zostanie on uzdrowiony równocześnie z końcem efektu. 9 - Czasem kiedy próbujesz mówić, zamiast tego szczekasz. 10 - W każdym odbiciu widzisz swojego bogina. 11 - Tracisz jakikolwiek pociąg do wszelkiego rodzaju używek. 12 - Każdy kogo dotykasz dostaje wysypki na kilka minut. 13 - W każdy piątek nęka Cię niesamowity pech. 14 - Każdy niezależnie od orientacji widzi Cię jako znacznie atrakcyjniejszego. 15 - Dostajesz ślinotoku. 16 - Twoja nie dominująca ręka zmienia się w wielką kocią łapę. 17 - Wszystko co jesz smakuje jak pierogi. Ale bez nadzienia. 18 - Tracisz węch, smak i chorujesz na Lebetiusa 19 - Nieustannie Ci zimno 20 - Odczuwasz temperaturę na opak 21 - Zasypiasz w randomowych momentach. W każdym poście rzuć k6. Parzyste wyniki oznaczają kilka sekund drzemki. 22 - Twój pot śmierdzi cebulą i czosnkiem i doprowadza innych do łez. 23 - Kiedy próbujesz kłamać, rośnie Ci nos. 24 - Twoja waga jest czterokrotnie większa niż aktualna. 25 - Ważysz tylko ¼ swojej wagi 26 - Wszystko co próbujesz powiedzieć śpiewasz w rytmie piosenek Darlinga. 27 - Nieustannie Ci gorąco 28 - Cały obrastasz futrem 29 - Rośniesz o 30 cm 30 - Masz język jak żaba 31 - Dostajesz rogów jak diabeł, a kiedy się wściekasz stajesz w płomieniach które Cię nie krzywdzą(co innego twoje ubrania). 32 - Działasz jak magnes i każdy metal którego dotykasz się do ciebie przykleja. 33 - Dręczy Cię nieustanna czkawka, podczas której puszczasz buzią bańki mydlane. 34 - Nieustannie mlaszczesz. 35 - Wszystko co widzisz jest w odcieniach pomarańczy 36 - Dostajesz lęku wysokości 37 - Kiedy ktoś wspomni o czymś czego nie lubisz bądź nienawidzisz, wymiotujesz. 38 - Odczuwasz nieustanną potrzebę przytulania kogoś 39 - Rzuć na jeszcze 3 efekty. 40 - Nieustannie płaczesz 41 - Tracisz wszelką zręczność i wszystko Ci leci z rąk 42 - Twój Wizzbook nie działa 43 - Twoje paznokcie zmieniają kolor co minutę 44 - Stajesz się uzależniony od czekolady. 45 - Twoje paznokcie się wydłużają i ostrzą jak pazury u dzikiego zwierzęcia. 46 - Panikujesz na widok ogórków. 47 - Przeklinasz w randomowych momentach w trakcie wypowiedzi. 48 - Analfabetyzm. 49 - Zaczynasz mówić o sobie w trzeciej osobie 50 - Zaczynasz mówić o sobie w liczbie mnogiej. 51 - Twoje uszy stają się długie i ostre jak sztylety 52 - Działasz jak przeciwieństwo magnesu. Wszelki metal od ciebie ucieka. 53 - Mówisz i działasz strasznie powolnie. 54 - Podniecają Cię wyłącznie mężczyźni. 55 - Podniecają Cię wyłącznie kobiety. 56 - W losowych momentach dopada cię efekt zaklęcia Levicorpus 57 - Tracisz mowę 58 - Co jakiś czas tracisz równowagę 59 - W każdym poście rzuć k6. Parzysta oznacza że mówisz przeciwieństwo tego co myślisz 60 - Jesteś święcie przekonany że jesteś wilkołakiem. 61 - Dostajesz gigantycznego apetytu. 62 - Jeśli masz kręcone włosy, stają się proste. Jeśli proste, stają się kręcone. Jeśli jesteś łysy, dostajesz włosów jak roszpunka. 63 - Kiedy mówisz o swoich problemach, odruchowo zaczynasz tańczyć i śpiewać 64 - Twoje włosy stają się “żywe” i robią co chcą. Tak, wszystkie włosy. Nawet brwi. 65 - Każdy napój smakuje jak brukselka. 66 - Widzisz świat w odwróconych kolorach. 67 - Kiedy ktoś ziewnie, ty też ziewasz odruchowo. 68 - Impotencja. 69 - Stajesz się niesamowicie podniecony, nawet przez najmniejsze bodźce. 70 - Jadłbyś tylko mięso, na nic innego nie masz ochoty 71 - Dostajesz alergii na każde zwierzę 72 - Twoje gluty z nosa mają tęczowy kolor i świecą się w ciemności 73 - Twoje włosy zmieniają kolor na taki, jaki ma osoba na którą patrzysz 74 - Masz uszy jak Dumbo. Nie, nie możesz dzięki nim latać. 75 - Każdej twojej czynności towarzyszy muzyka z lat 70,80 i 90, która magicznie pojawia się w pobliżu. 76 - Nie odbijasz się w lustrach 77 - Odporność na antykoncepcję. 78 - Kiedy rzucasz zaklęcie, rzuć k6. Wynik 1 oznacza że zawraca ono w ciebie. 79 - Koty mkną do ciebie jak muchy do łajna 80 - Z buzi śmierci Ci łajnem. 81 - Kiedy ktoś Cię dotyka, lekko kopiesz go prądem. Jeśli trzymasz żarówkę w dłoni, zaczyna świecić. 82 - Kiedy idziesz boso po ziemi, twoim śladem wyrastają kwiatki. 83 - Kiedy widzisz świecidełka, natychmiast się rozpraszasz. 84 - Kiedy bekasz, ziejesz ogniem 85 - Malejesz o 30cm 86 - Kiedy się denerwujesz, brwi świecą Ci się jak latarnie 87 - Kiedy idziesz tyłem, pojawia się dźwięk cofającej ciężarówki 88 - Twoja skóra pokrywa się zielonymi łuskami 89 - Dostajesz wężowego języka, którym czujesz zapachy (ale wężousty nie zostajesz) 90 - Twoje dłonie zostawiają neonowe ślady na wszystkim czego dotkniesz. 91 - Kiedy skaczesz, to o metr wyżej 92 - Każdy czuje twój pot jako swoją amortencję, ale ty sam czujesz go jako kombinację zapachów których nienawidzisz. 93 - Odczuwasz dyskomfort przebywając na świeżym powietrzu. 94 - Dostajesz bezsenności 95 - Kiedy się wściekasz, skuwasz losowe obiekty grubą warstwą lodu. 96 - Jeśli na kogoś naplujesz, włosy tej osoby zmieniają się w kwiaty. (Kichnięcie na kogoś też działa) 97 - Twój głos staje się straszliwie niski. 98 - Twój głos staje się strasznie wysoki. 99 - Odczuwasz dyskomfort przebywając w pomieszczeniach. 100 - Wybierz sobie dowolny powyższy efekt.
D- Gasząc ogień dostrzegasz coś w rowie. Okazuje się że to sakiewka z wyszytym imieniem. Rzuć 10k6. Wynik to ilość galeonów które znajdujesz w środku. Możesz je zatrzymać albo poszukać właściciela sakiewki kiedy już wrócisz do obozu. Jeśli się tego podejmiesz, rzuć k100. Wynik powyżej 50 oznacza że udaje Ci się znaleźć właściciela sakiewki który dziękuje Ci i w nagrodę daje Ci dowolny eliksir wczesnoszkolny/prosty/złożony albo składnik I bądź II stopnia.
E - Gasząc płomienie docierasz do jeziorka w którym przed ogniem skryła się młoda Wila. Pech chciał że ta jednak nie za bardzo potrafiła pływać, przez co miała delikatne problemy z utrzymaniem się na powierzchni. Była daleko od spowitego płomieniami brzegu, a w jej stronę wydawało się coś płynąć. Jedno było pewne. Młoda Wila marnie skończy, jeśli się jej nie pomoże. Rzuć k6. 1 i 3 oznaczają że udało Ci się wyłowić dziewczynkę zanim czające się w wodzie stworzenia się na nią rzuciły. 2 i 4 mówią o tym że młoda Wila nie chciała Ci początkowo zaufać przez co nie wypłynęliście z wody na czas. Przed samym brzegiem zostajesz boleśnie ugryziony przez Afaca, którego na szczęście udało Ci się odstraszyć zaklęciem. 3 i 6… Młoda Wila prawie się utopiła i podczas wyławiania w panice przybrała harpie rysy powodując u Ciebie wiele zadrapań. Na brzegu dopiero się uspokaja i przeprasza za wyrządzoną krzywdę. Niezależnie od potoku wydarzeń, dziewczyna prosi Cię o pomoc i odprowadzenie do matki. Jeśli to zrobisz, wdzięczna matka zajmie się twoimi ranami i nagrodzi dając Ci kilka szlachetnych kamieni wyłowionych z pobliskiego strumienia, które możesz sprzedać za 150g. Jeśli jesteś mężczyzną, zamiast tego może Ci zaoferować niezapomnianą noc na którą jeśli się zgodzisz, zostaniesz zajęty przez nią na najbliższe 72h, a dla ciebie event dobiegnie końca. Rzuć k6. Parzysta oznacza że za dziewięć miesięcy powróci do Ciebie z dzieckiem. 2- chłopiec, 4 - dziewczynka, 6 - bliźniaki(chłopiec i dziewczynka)
F - Jak Fuck! Spotkałeś kiedyś bijącą wierzbę? Tak? A taką rozwścieczoną która stoi w płomieniach niszcząc i podpalając wszystko w pobliżu? Gratulacje, bo właśnie masz nieprzyjemność zapoznać tę jakże dosłownie podjaraną koleżankę. I jak się okazuje jej równie podrajane koleżanki tak samo, ponieważ trafiłeś dosłownie do zagajnika wypełnionymi tymi walecznymi drzewami. Możesz próbować je ugasić ryzykując obrażeniami albo ratując się ucieczką z dala od nich póki jeszcze masz okazję. Jeśli decydujesz się zostać i gasić wierzby, rzuć 2k6. Wyniki od 1 do 7 oznaczają że zostałeś poturbowany i poparzony przez wierzby, które cudem udało Ci się ugasić. Nieprzyjemne siniaki i poparzenia pozostaną z tobą przez dwa tygodnie chyba że udasz się do uzdrowiciela bądź zażyjesz eliksir wiggenowy. Wyniki od 8 do 12 oznaczają że udało Ci się uniknąć wściekłych smagnięć gałęziami i korzeniami. Niezależnie od tego czy poniosłeś obrażenia czy nie, ale po stoczonej walce dostrzegasz w skałach pomiędzy drzewami porzuconą i nieco uszkodzoną miotłę, a mianowicie Pioruna VII, którego masz szansę stąd zabrać póki drzewa są chwilowo uspokojone. Jeśli się na to zdecydujesz, możesz oddać miotłę do naprawy za 100 galeonów w dowolnym sklepie miotlarskim. W innym wypadku do kuferka dostaniesz uszkodzony model, który do naprawy będziesz mógł oddać w innym czasie. Jeśli uciekniesz, nie zdobędziesz miotły ale masz też pewność że drzewa nie spuszczą Ci manta.
G - Gasząc płomienie w pewnym momencie tracisz uwagę i nie zauważasz że jedno z drzew zaczęło gwałtownie się przechylać wprost na ciebie. O tym fakcie dowiadujesz się dopiero chwilę przed tragedią. Masz bardzo mało czasu na reakcję. Musisz rzucić k100. Wynik poniżej 40 gwarantuje Ci bezpieczeństwo. Drzewo uderzyło w ziemię. Powyżej 40… Drzewo Cię przygniotło i jeśli nie posiadasz cechy eventowej silny jak buchorożec (wytrzymałość) poza poparzeniami, łamie ci dowolną kończynę. Od wyniku swojego k100 możesz odjąć wszystkie swoje punkty GM. Dodatkowo. Jeśli posiadasz cechę gibki jak lunaballa od wyniku odejmujesz 20 oczek. Połamany gumochłon podwyższa Ci wynik o 20 oczek. Jeśli jesteś w grupie, drzewo spada tylko na jedną osobę. Reszta może rzucić k6. Parzysty wynik oznacza że udaje się im ocalić ofiarę od drzewa.
H - Okiełznanie płomieni które zdążyły się roznieść na większość rezerwatu to nie lada wyzwanie. Zwłaszcza że ogniem zajęły się rośliny o dosyć przyjemnych właściwościach. Chociaż ta przyjemność była kwestią sporną, ponieważ były to rośliny halucynogenne. Całe grządki Oprylaku. Uwzględnij to jak roślina na ciebie działa. Zwłaszcza jeśli będziesz rozgrywać też inne scenariusze. Do tego musisz dorzucić k100. Wynik powyżej 50 oznacza że przez najbliższy miesiąc będzie cię nachodziła ochota zażycia Oprylaku. Po ugaszeniu płomieni dostrzeżesz jedną ocalałą sztukę tej rośliny z której możesz zebrać liście i nasiona.
I - Idąc przez znacznie uszkodzoną przez ogień część lasu dostrzegasz stojącą w ogniu leśniczówkę na którą przewróciło się kilka drzew blokując drzwi wejściowe. Z środka słyszysz krzyki. Zdecydowanie ludzkie bądź do bólu je przypominające. Kiedy podchodzisz bliżej zaczynasz również słyszeć uderzenia w drzwi. Nieco słabsze z każdą chwilą. Jeśli jesteś w jakiś sposób usunąć blokadę i otworzyć drzwi, wypada przez nie w pół przytomna, lekko poparzona dziewczyna. Możesz ją zabrać do obozu gdzie dostanie odpowiednią opiekę. Jeśli jest to ponad twoje siły, pozostaje Ci wybicie okna i próba wydostania przez nie dziewczyny, co jednak wiąże się z paroma nieprzyjemnościami. Jeśli okno zostało wybite w sposób inny niż zaklęciem Finestra bądź zniknięte za pomocą Evanesco czy też w inny rozsądny sposób, przechodząc przez nie kaleczysz się w losowych miejscach. Dodatkowo wpuszczasz do środka sporo powietrza, co ponownie podsyca płomienie. Rzuć k100. Wynik powyżej 60 mówi że poddusiłeś się dymem próbując wynieść dziewczynę przez okno. Powyżej 80, oznacza że poparzyłeś dowolną kończynę, którą będziesz musiał wyleczyć podczas wątku z uzdrowicielem bądź napisać jednopostówkę na 1500 znaków w dowolnym punkcie medycznym. Po wszystkim uratowana kobieta podejdzie do Ciebie w obozie i dziękując wręczy w twoje dłonie dowolny model smoczej figurki.
J - Jeśli ktoś postanowił nie zasypiać sobie podczas lekcji zaklęć i opieki nad magicznymi stworzeniami, to wie co jest rezultatem zbyt długo palącego się magicznego płomienia. Rodzi się z niego niepozorna istotka przypominająca węża, a jej jedynym celem w życiu jest zniesienie jaj i ulegnięcie spopieleniu. Oczywiście chodzi o popiełka, którego jaja nie dość że są w stanie dalej roznosić ogień po lesie, to do tego mogą być zamrożone i wykorzystane jako składnik eliksirów. Rzuć kostką k6. Wynik 1,2 oznacza że znalazłeś popiełka który dopiero co złożył jaja. Możesz je zamrozić i zebrać jako składnik eliksirów. Na 3,4 natrafiasz na jajka które zdążyły doprowadzić do zapłonu drzewa. Jeśli się pośpieszysz i ugasisz ogień, zdążysz jeszcze zamrozić jajka i zachować je jako składnik. Przy wynikach 5,6 natrafiasz na zgraję świeżo wyklutych popiełków które musisz zabić zanim złożą jaja. No chyba że jesteś cwaniakiem i postanowisz jednego oszczędzić i zaczekać aż złoży jaja. Ale czy na pewno możesz sobie na to pozwolić podczas pożaru lasu?
Scenariusze Specjalne
Aleksandra - Zapewne praca w rezerwacie Shercliffe'ów jako opiekun nie należała do najłatwiejszych, ale zdecydowanie do tych najbardziej satysfakcjonujących. No i męczących przy okazji. Pomimo dosyć późnych godzin nadal przebywałaś w pracy, a do fajrantu dzieliło Cię tylko te kilka minut które zdawały się dłużyć w nieskończoność. Wychodząc z umiejscowionej głęboko w lesie leśniczówki nie zastałaś jednak miejsca tak spokojnego jak godzinę temu. Niebo zasłaniały gęste chmury dymu, a rozprzestrzeniający się ogień mknął w twoim kierunku nieustępliwie. Nie dzieliło cię nawet siedem metrów od drzew które zaczynały się palić. Wycofanie się i wezwanie pomocy zapewne byłoby dobrą decyzją. Jednak jeśli chciałaś się przeteleportować, zdołałaś odkryć że ta nie była możliwa do użycia. Biegnąc udało Ci się usłyszeć przerażone skomlenie i wycie. Zdecydowanie szczenięce. Jeśli twoje puchońskie serduszko zdecydowało podążyć za nim, twoim oczom ukazał się raniący je obraz. Niewielki, mający około miesiąca szczeniak o białej sierści i o czerwonych uszach stał na klifie. Ogień odciął mu drogę ucieczki inną niż w przepaść, do której mimowolnie się odsuwał. Możesz porzucić go na pewną śmierć albo bohatersko zacząć walczyć z żywiołem i ocalić szczeniaka. Jeśli zdecydujesz się na drugą opcję rzuć k100. Jako że to głównie płonące wysokie trawy, z perspektywy człowieka nie jest to aż tak ogromny ogień więc będziesz w stanie się przez niego przedrzeć znanymi przez Ciebie zaklęciami. Jeśli wynik będzie niższy niż 35, oznacza to że doznałaś lekkich poparzeń w dowolnym miejscu na ciele zanim dotarłaś do skulonego już ze strachu szczenięcia. Teraz przyszła pora na gorszą i lepszą część zarazem. Na skraju klifu nie było niczego czego można by się złapać, a maluch był na samym jego skraju. Droga w dół za to na pewno nie była bezpieczna i krótka. Jeśli odważyłaś się spojrzeć w przepaść, mogłaś dostrzec martwą Kun Annun na samym dole. Nie było raczej tego ciężko skojarzyć z zarwanym stropem tuż obok was. Tu rzut kostką nie jest wymagany i to od Ciebie zależy czy odważysz się zbliżyć i zabrać nie stawiającego oporu szczeniaka po to by zabrać go przez wygaszoną ścieżkę z dala od pożaru. Jeśli tego dokonałaś, gratulacje. Przypadłaś maluchowi do gustu i wątpliwe żeby chciał się z tobą kiedykolwiek rozstać. Otrzymujesz szczeniaka Kun Annun - wymaga 4 punktów opieki.
Mulan - Praca do późna zdecydowanie miała swoje zalety. Jedną z nich prawdopodobnie była szansa obserwacji niektórych stworzeń aktywnych w nocy. Twoja zmiana się kończyła, a ty spacerkiem wracasz przez leśną ścieżkę w kierunku wyjścia z rezerwatu. Zapewne całkowitym przypadkiem całkiem nieopodal lęgowiska cholernie niebezpiecznych pająków pochodzących z Borneo. Ta noc prawdopodobnie nie różniłaby się niczym od poprzednich gdyby nie GIGANTYCZNY OGIEŃ CORAZ TO BARDZIEJ TRAWIĄCY LAS! Naprawdę, nie było ciężko tego przeoczyć, Mulan! Orientując się co się właściwie dzieje, potykasz się wlatując w rów i lądując wprost na swoim made in China zadku. Znalazłaś się też przez to w mocno niepokojącej sytuacji. Na własne oczy widziałaś jak kokony i pajączyny Akromantul ulegają rozwścieczonemu żywiołowi. Zagrożone były też jaja jak i same pająki, których martwe i spalone zwłoki masz okazję zauważyć. Jedna, dość bycza akromantula widocznie starała się uratować jak najwięcej jaj. A swoim widowiskowym przybyciem dosłownie jak na życzenie, zwróciłaś uwagę pająka. Każde z jego ślepi patrzyło się na ciebie. W normalnych okolicznościach prawdopodobnie rzuciłby się na Ciebie, ale te na szczęście takie nie były. -Ty! Jeśli nie chcesz być moim obiadem, dobrze Ci radzę… Pomóż mi zabrać jaja daleko od ognia. A najlepiej zrób coś z nim, bo inaczej sam Cię na nim upiekę! - Tak, to zdecydowanie był władczy i nieznoszący sprzeciwu pająk. Ale nawet chyba taki drapieżnik potrzebował w takiej sytuacji pomocy od kogoś kto faktycznie za pomocą kawałka drewna może ugasić trochę ognia i posiada przeciwstawne kciuki do zebrania jaj. Rzuć k100, które będzie oznaczało w jakim stopniu udało Ci się powstrzymać ogień przed rozprzestrzenianiem się. Pajęczyny są wyjątkowo łatwopalne, więc wynik poniżej 40 będzie oznaczał że podczas ratowania przez Ciebie jaj twoje dłonie zostały poparzone. Rzuć też 2k6 żeby dowiedzieć się ile właściwie udało Ci się ocalić. Niezależnie od wyniku, po kilku minutach ogień przybrał na sile do tego stopnia że nie było mowy o gaszeniu go w pojedynkę. Akromantul doszedł chyba do podobnego wniosku, więc bez ostrzeżenia zaszarżował na ciebie, wrzucając Cię na swój grzbiet. Prawdopodobnie gdyby nie jaja które zebrałaś, porzuciłby Cię na pastwę losu. Pająk wywiózł Cię poza las, gdzie ogień już wam nie zagrażał. - Zadowoliłaś mnie. Pozwolę Ci jeszcze pożyć. Poza tym i tak nie przepadam za chińszczyzną. - Pająk gbur zabrał od ciebie jaja i odszedł zostawiając Cię samą. Jednak możesz zauważyć że w tym zamieszaniu do buta przykleiła Ci się jakaś błyskotka. Miedziany pierścień, który na całej swojej objętości obwiązany był włosem akromantuli. Kiedy go nosisz, pająki stają się mniej agresywne w twoim kierunku, jednak węże wręcz przeciwnie.
Ivy - Młode smoki. Zdecydowanie urocze i niesamowicie psotne. Tego dnia ponownie proszono Cię o zajmowanie się stosunkowo młodymi Walijskimi Zielonymi. Z nimi nigdy nie było nudno. Nie żeby dzisiejszy wieczór miał do takich należeć. Ty i paru innych pracowników rezerwatu którzy znajdowali się na wybiegu młodych smoków otrzymaliście wiadomość o pożarze rezerwatu i prośbę o ewakuację młodych smoków. Inna sprawa że jeden z nich, imieniem Ben, postanowił sam się ewakuować i po wbiegnięciu przez otwierane drzwi, zaczął żwawo popierdalać na pełnej prędkości w kierunku pożaru. Starszy stażem pracownik poprosił Cię o dorwanie go, kiedy oni będą się zajmować resztą. Dogonienie go i schwytanie zdecydowanie nie było łatwe bo ten próbował latać, co tylko dawało mu dodatkowy napęd. Jeszcze gorzej że zaczął pokasływać plując ogniem i wzmagając i tak już ogromny pożar. Rzucasz k100 dla siebie i dla smoka na zmianę. Dopadasz go w momencie w którym suma twoich rzutów będzie większa niż jego. W każdym rzucie możesz rzucić zaklęcie mające ograniczyć jego ruch. W zależności od progu zaklęcia, tyle odejmujesz oczek od punktów Bena. Wczesnoszkolne - 10 oczek, Proste - 20 itd. Jeśli po 10 turach nadal go nie dogonisz, możesz uznać że ten wpadł na drzewo przez co go dogoniłaś. Jednakże po złapaniu go rzucasz jeszcze k6. Parzysta kostka oznacza że Benowi nie spodobała się ta łapanka i kiedy go trzymałaś postanowił dać Ci z plaskacza skrzydłem, a na twojej twarzy czerwony ślad zostaje przez najbliższe dwa tygodnie. Po przechwyceniu gadziny i powrocie do reszty, otrzymujesz trzy flakoniki eliksiru ochrony przed ogniem.
Informacje Dodatkowe
• Mieszkańcy Doliny Godryka muszą napisać przynajmniej jednego posta. Wszyscy inni o randze minimum studenta mogą dołączyć do ratowania rezerwatu dobrowolnie.
• Czas na rozegranie scenariuszy macie do 18.12.2022
• Rzecz dzieje się późnym wieczorem w Dolinie Godryka, więc nie przewiduję udziału uczniów. Chyba że któryś się wymknie, ale dla kogoś takiego czekają solidne konsekwencje.
• Z niewiadomych przyczyn teleportacja na terenie rezerwatu nie działa
• Eliksir Wiggenowy bądź Aceso pozwalają wam wyleczyć się z nabytych ran i uniknąć jednopostówek u uzdrowicieli(wyjątek to utrata kończyny i połamane kości), Felix Felicis daje wam 1 dodatkowy przerzut w każdej dziedzinie oraz unieważnia wadę “bez czepka urodzony”, Eliksir Ochrony przed ogniem pozwala uniknąć poparzeń niezależnie od ich źródła. Nopuerun pozwala zignorować kostkę ciążową na spotkaniu z Wilą.
• Kostkami na scenariusze jak i tymi na wydarzenia w nich proszę rzucać w tym temacie
• Wszelkie pytania proszę zadawać do @Drake Lilac albo na discorda Ookami#2188
• Obowiązkowy kodzik:
Kod:
<pg>Choroba:</pg> tarot+k6, więcej info [url=https://www.czarodzieje.org/t21798-choroby-i-szalenstwo#712516]macie tu[/url] <pg>Ekwipunek:</pg> - wpiszcie tu proszę rzeczy które macie przy sobie <pg>Grupa:</pg> Wpisz osoby będące z tobą w grupie. <pg>Scenariusz Główny:</pg> wpisz swoją literkę wylosowanego scenariusa. Mulan, Ivy i Aleksa mogą pominąć ten punkt. <pg>Scenariusz Dodatkowy:</pg> wpisz swoją literkę wylosowanego scenariusa i uwzględnieniem czy dotyczy ona roślin czy zwierząt. W przypadku Mulan, Ivy i Aleksy może być to również gaszenie. <pg>Kostki dodatkowe:</pg> Wpiszcie tu wszelkie rzuty i dorzuty, jeśli jakieś obowiązywały w waszym scenariuszu <pg>Zdobycze:</pg> Proszę tu wpisać wszelkie straty, zdobycze i urazy.
• Powodzenia Miśki
______________________
Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Nie Lis 20 2022, 21:34, w całości zmieniany 1 raz
Choroba:TAK - 6/kapłan, cała okolica pokryta jest cienką warstwą much i gzów, dobre kombo z ogniem Ekwipunek: różdżka, pare cuksów z miodowego, notesik w którym miał zapisane zaplanowane zakupy w dolinie Grupa: sam - moge do kogoś dołączyć Scenariusz Główny:I Scenariusz Dodatkowy: jeszcze nie rozgrywam Kostki dodatkowe: n/d Zdobycze: figurka smoka
Wczesnym popołudniem jeszcze krążę bez celu po Dolinie, kupując ostatnie drobiazgi potrzebne mi do kolejnych, planowanych zajęć dodatkowych z opieki nad magicznymi stworzeniami. Jestem zbyt zamyślony i skupiony na swoich zmartwieniach, żeby przysłuchiwać się innym, jednak kiedy zapada już noc i decyduję się udać w drogę powrotną do Hogwartu, dociera mego nosa szczypiący zapach palonego drewna. Z niepokojem rozglądam się, zmartwiony zaprószeniem ognia w miasteczku, widzę jednak ogromną łunę, ciągnącą się po niebie z oddali, z kierunku, w którym zdaję sobie już sprawę, idzie się w stronę rezerwatu magicznej fauny i flory. Nie myślę, nie zastanawiam się, wraz z kilkoma przytomniejszymi osobami natychmiast ruszamy w stronę Shercliffe'ów. Pracownicy zaczynali nieporadną organizację tymczasowego punktu wypadowego, do którego ochotnicy i inni pracownicy starali się znosić wszystko, co udało się uratować. Nie jestem mistrzem zachowania w takich sytuacjach, jednak nie jest to pierwsza, zagrażająca życiu chwila, z którą mam styczność. Rozglądam się w pierwszym momencie, czy jest jakiś koordynator całej akcji, wiadomo, że porządek i zasady w takiej sytuacji były kwestią pierwszorzędną. Grupy wypadowe do płonącego rezerwatu wymieniały się co kilka minut, na tyle, na ile były w stanie i miały możliwości, ruszam więc jedną ze ścieżek w głąb, między drzewa, w kierunku żaru i hałasu trzeszczących w ogniu drzew. Moja różdżka jest w gotowości, co chwila zresztą rzucam zaklęcia, którymi chcę ograniczyć rozprzestrzenianie się ognia. Co innego gasić szalejące płomienie, a co innego przeciwdziałać rozlewaniu się zniszczeń dalej i dalej. Staram się leviosą przesuwać głazy i modelować ziemię wzdłuż szlaku, by stworzyć rozsądną granicę, mogącą powstrzymać ogień, jednocześnie oceniam, które drzewa muszą zostać zniszczone "reductio" by nie dosięgnął ich ogień, a tym samym nie postąpił dalej w głąb lasu. Podczas tej szaleńczej gonitwy z czasem nawet nie zastanawiam się nad tym, że powinienem być gdzieś zupełnie indziej, dobiegam do niewielkiego domku, powoli obejmowanego przez długie, ogniste języki i ku swojemu przerażeniu wydaje mi się, że słyszę czyjś krzyk dochodzący z wewnątrz. - Reductio! - kieruję różdżkę w stronę zawalonego drzewa, blokującego drzwi do leśniczówki i dopadam do nich akurat, kiedy wytacza się z nich zdławiona dymem dziewczyna, słaniając się na nogach- Zabiorę Cię stąd! - zapewniam, przyklękając na jedną nogę, by złapać ją, nim upadnie na ziemię, drugą ręką, obfitym Harena Missus Maxima staram się obsypać panoszący się ogień piachem, by zdławić go i zdusić, zamiast pogarszać zadymienie okolicy ilością wody, która w takiej skali i tak niewiele już mogła zmienić. Widzę, jak wszystkie powierzchnie pokrywają się migoczącymi, chitynowymi odwłokami, brzęcząc skrzydłami setek tysięcy, może miliardów much. Potrząsam głową ze zmieszaniem, marszcząc brwi - czym się zatrułem? Czego nawdychałem? Staram się odgonić myśli o owadach z głowy, jednak są one wszędzie, na ziemi, ścianach domku, nawet na dziewczynie, którą niosę w ramionach, pospiesznie kierując kroki w stronę powrotną do obozu. Jest to surrealistyczne doświadczenie, języki ognia przesuwają się w tle dziesiątek odnóży i szarych, połyskujących grzbietów, staram się jednak nie skupiać na źródle tych wizji, próbując w oblezionych przez owady kształtach rozpoznać namioty z medykami, do których niosę dziewczynę. Wszystko wygląda źle. Kiedy odkładam jej półprzytomną osobę na leżankę i cofam się do wyjścia, wpadam na kogoś, kogo ledwie rozpoznaję. - Excusez-moi, s'il vous plait... - rzucam przez ramię, zaciskając oczy i dotykając swojego czoła, jakby miało to pomóc na te koszmarne brzęczenie, wwiercające mi się w uszy.
/jeśli ktoś potrzebuje supportu w grupie to tagujcie mn
Ostatnio zmieniony przez Atlas M. O. Rosa dnia Sro Lis 23 2022, 11:24, w całości zmieniany 1 raz
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Choroba:aktywna - kapłanka Ekwipunek: - różdżka Grupa: Max Solberg Scenariusz Główny:H Scenariusz Dodatkowy: obecnie brak Kostki dodatkowe:62 Zdobycze:
Bywały noce, choć nieczęste, kiedy nie mogła zmrużyć oka. Tak było dziś. Żadna moc tego świata nie mogła zagnać jej do krainy zapomnienia. A próbowała naprawdę wielu rzeczy. Z jednej strony była cholernie obolała i zmęczona, a z drugiej – jej umysł działał na najwyższych obrotach, rozbudzony nadmiarem bodźców, spływającymi na niego przez cały dzień. Krukonka stała w szlafroku oparta o balustradę, popalała papierosa i starała się wyciszyć skołatany umysł. Na powierzchni jeziora odbijała się księżycowa poświata oraz ogień.
- O, pożar. – Stwierdziła do siebie pod nose i dopiero po chwili dotarło do niej, co powiedziała. – OKURWAPOŻAR. POŻAR! – Zagasiła papierosa o drewno i błyskawicznie wróciła do domu. – SOLBERG, WSTAWAJ, PALI SIĘ! – zawołała do przyjaciela i dla pewności posłała jeszcze patronusa, a sama w tym czasie wskoczyła w trampki, bluzę i kurtkę, gotowa na dołączenie do reszty czarodziejów. Kiedy palił się las, a ty na dobrą sprawę mieszkasz przy samym lesie, to nie ma co zdawać się na innych. Trzeba ruszyć i walczyć z ogniem. Kiedy Max wstał i się ubrał, upewniła się, że ten ma różdżkę, po czym złapała go za dłoń i aportowała ich w okolice rezerwatu.
Znała fobię chłopaka, tak więc nie ciągnęła go za sobą w kierunku płomieni. Zamiast tego poleciła mu, by pomógł reszcie. Sam pożar stanowił jednak tylko jeden z jej problemów. Z jakiegoś powodu zachciało jej się bowiem zniknąć z tego miejsca i spalić jakiegoś skręta, a potrzeba ta była tak silna i nieoczekiwana, że od razu zrozumiała, że ma do czynienia z klątwą. Ktoś na górze postanowił się jednak nad nią zlitować. Krukonka, w pogoni za płomieniami, z którymi to walczyła, wbiegła w rząd palących się roślinek oprylaka. W głowie jej zawirowało, na twarzy wykwitł błogi uśmiech i teraz nie w głowie jej było gaszenie, tylko wychwalanie pod niebiosa stwórcy i jego dzieła. Na szczęście ktoś bardziej ogarnięty od niej odciągnął ją na bok i resztę pobytu w rezerwacie spędziła, oglądając swoją zieloną, ośmiopalczastą dłoń, wciąż zaciśniętą na różdżce, oraz na tego wielkiego butnego smoka, zrodzonego z płomieni.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Pią Gru 30 2022, 14:55, w całości zmieniany 3 razy
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ledwo się położył bo oczywiście kolejną noc spędził w laboratorium praktycznie bez przerwy gotując coś w swoim kociołku. Wciąż był w ubraniach, gdy dobiegł go głos Brooks. Otworzył podkrążone oczy, nie mając pojęcia, co krukonka w ogóle do niego mówiła, dopiero gdy złapała go za fraki doszedł do jego umysłu sens tego wszystkiego. -Po-żar? - Zapytał, wciąż ledwo kumając. -Brooks, ja nie... - Nie zdążył dokończyć, gdy już teleportowali się do rezerwatu. Widok tego, co się tam działo był dla chłopaka przerażający. Wszechobecny ogień wcale nie pomagał Maxowi w dojściu do siebie. Wręcz przeciwnie, chłopak zaczął się trząść, nerwowo szukając swojej różdżki, którą na całe szczęście miał wciąż przy sobie. Musiał być naprawdę padnięty, skoro nawet nie odłożył jej przed snem na szafkę. -BROOKS, CZY CIEBIE POJEBAŁO?! - Zapytał od razu, próbując opanować ciało i umysł, by być w stanie jakkolwiek zaradzić tej popierdolonej sytuacji, w jakiej się znalazł. Wolał już chyba armię dementorów niż ten szalejący żywioł, o czym dziewczyna powinna przecież doskonale wiedzieć.
Choroba: 21 - świat. 3 na kosteczce, zatem zdrowy. Ekwipunek: - Różdźka Grupa: Samotny, nie kochany Scenariusz Główny: A Scenariusz Dodatkowy: Na razie nie Kostki dodatkowe: 3d10: 83 86 64 Zdobycze: Pradawny zwój z kodami na statystyki (+2 do wybranej)
Spokojny spacer po Dolinie przerwały mi odległe wrzaski. "Pożar", krzyczeli. "Ratunku". Powietrze drżało, przeszywane skowytem jakiejś damy w opresji. Westchnąłem, rzucając się w kierunku rezerwatu. Krzyki i łkania mocno działały mi na nerwy. Jeżeli masz siłę krzyczeć, możesz wykorzystać ją do gaszenia. Plusem w tym całym minusie było to, że zamiast skupiać się na rozważaniach i irytacji tym wszystkim. Musiałem uważać na drogę. Okazuje się, że sprint po nieznanym terenie, będąc ogłuszonym dźwiękiem, dymem i zupełnie ślepym to dość niebezpieczna zabawa. Gwiazdy musiały mi sprzyjać, skoro dotarłem na miejsce, nie wpadając po drodze na nic, ani nikogo. Wszechogarniający zamęt utrudniał rozeznanie się w sytuacji, jednak podmuchy gorącego powietrza wyraźnie wskazywały źródło problemu. Jak każdy szanujący się czarodziej w takiej sytuacji, złapałem się za wiadro i zacząłem gasić. Pogrążony w wirze pracy nawet nie zauważyłem, kiedy sytuacja zaczęła się uspokajać. Żar zniknął, a odgłosy walki z żywiołem przestały kaleczyć uszy. Zdyszany ruszyłem dalej, po drodze potykając się o jakąś szkatułkę. Szybko otworzyłem pojemnik, wyciągając z niego jakiś zwój. Świetnie, dokładnie tego potrzebowałem w samym środku płonącego parku. Wepchnąłem papiery do kieszeni i pobiegłem pomagać kolejnym bezradnym ofiarom.
Obowiązkowy post z racji bycia mieszkanką Doliny Godryka. Choroba:nieaktywna, SPRAWIEDLIWŚĆ i 5 Ekwipunek: różdżka Grupa: na ten moment sama Scenariusz Główny: H, ale przerzuciłam na A Scenariusz Dodatkowy: Zwierzęta I Kostki dodatkowe: Gaszenie A - 42, 91, 35 + 36 = 204 Zwierzęta I - 59 Zdobycze: 2 pkt do dowolnej umiejętności
Ariadne spała snem tak twardym, że nie obudziły jej ani pierwsze wrzaski ani wyraźny swąd niosącego się z rezerwatu dymu. Mieszkała tak blisko jego krańca, że wystarczyło praktycznie pięć minut, aby postawić stopę na ziemi Shercliffów. Wszystko więc działo się dosłownie tuż obok dziewczyny, ale zmęczenie pracą oraz ogólne wycieńczenie sprawiały, że ostatnie tygodnie spała snem bardzo głębokim. W końcu jednak zaczęła kaszleć i otworzyła oczy w kompletnej dezorientacji, bo zdawało się, że coś się tliło. Zapomniała zdjąć czajnika z kuchenki? Czy jakiś popiełek zabłądził i wszedł przez okno do pokoju? Ariadne podniosła się powoli, z upływem każdej kolejnej sekundy czując coraz większy niepokój, aż w końcu wyjrzała za okno wychodzące na rezerwat i serce podeszło młodej aurorce do gardła. Bała się ognia. Pożar zdołał kiedyś odebrać dziewczynie bardzo wiele. Szkołę, znajomych, poczucie bezpieczeństwa. Cudem nie nosi po wydarzeniach w Salem pamiątek w postaci poparzonej skóry. Od zawsze jasnowłosej towarzyszyło niewytłumaczalne szczęście, dzięki czemu wtedy zdołała uniknąć zagrożenia. Wielu rówieśników skończyło dużo gorzej. Do tej pory pamiętała Amelię, uroczą uczennicę z domu Gromoptaka, która nigdy nie była dla Ariadne niemiła w przeciwieństwie do wielu koleżanek. Jej wrzaski, gdy płonąca bela spadła na nogi dziewczynki, na zawsze wpisały się w pamięć Wickens, choć nie dręczyły jej na szczęście w snach. Jak przez mgłę pamiętała również inne ofiary, wysokiego Johna - niegdyś rzucił w Ariadne upiorogackiem i od tamtego czasu unikała go za wszelką cenę, ale próbowała ze wszystkich sił wyciągnąć go na zewnątrz, gdy stracił przytomność od kłującego dymu. Bliźniaki Holy i Chrisa, z których tylko jedno zdołało przeżyć koniec Salem. Chris nie powrócił do nauki w Ilvermorny, jak pozostali uczniowie zniszczonej szkoły. W gruncie rzeczy nic nie wiedziała o tym, co się z nim dalej działo. Tamte lata były przerażające i smutne. Myśli o tym powracały za każdym razem, gdy Ariadne stawała naprzeciwko niszczycielskiego żywiołu. Tak samo było na festynie, kiedy płomienie na kolejce górskiej prawie poparzyły Amerykankę... Wtedy opanowała lekki atak paniki, ale widząc wielką pożogę pożerającą drzewa naprzeciwko, miała wrażenie, że zemdleje. Słaniając się na nogach, ubrana zaledwie w długą koszulę nocną, bo dopiero co wstała przecież z łóżka, wyszła przez tylne drzwi do ogrodu. Ariadne targały silne emocje; jednocześnie chciała po prostu uciec jak najdalej, a z drugiej strony to był jej dom! Dolinę wybrała jako swój dom. Nie może pozwolić, aby ogień strawił to, co zdążyła już pokochać... I wszystkie te biedne stworzenia, które utknęły w lesie. Wszystkie cudowne rośliny, jakie cieszyły oczy Wickens podczas każdego porannego spaceru po okolicy. Wszyscy ludzie, którzy mogą ucierpieć, rzucając się na pomoc! Musiała wziąć się w garść. To nie jest Salem... Nie masz już piętnastu lat... Nie jest bezbronna. Powłóczyła nogami naprzód, kierowana siłą, jaka nagle w niej wezbrała pod wpływem adrenaliny. Niebo pokryło się krwistą czerwienią, a ogłuszający hałas sugerował, że toczyła się tu prawdziwa walka ludzi z żywiołem. Drżącą dłonią uniosła różdżkę, żeby zacząć gasić kąsające płomienie. Natrafiła szybko na ścianę ognia, która zasłaniała wszystko, co się za nim znajdowało. Aurorka stanęła naprzeciw żywiołu, ale w twarz buchnęło jej takim żarem, że zatoczyła się do tyłu i upadła. Oczy zaszkliły się dziewczynie od bólu, jaki wywoływał gryzący dym, ale jeszcze raz zacisnęła mocno palce na swojej różdżce. - Aquacumulus! - wykrzyknęła, zaciskając powieki i kierując wielką falę wody wprost na zbliżającą się ścianę ognia. Głośne syczenie towarzyszyło zderzeniu się dwóch sił, a para natychmiast wystrzeliła wysoko w powietrze. Wickens kaszląc, podniosła się na kucki i odkryła, że zaklęcie zadziałało. Dosłownie zmyła ogień, pozostawiając wszystko mokre i sczerniałe. Z ogromnym trudem ruszyła po chwili naprzód, a łzy dalej kapały jej po policzkach. Nie była już pewna czy to tylko ze względu na dym, bo niesamowicie źle się teraz czuła, a serce rozdzierał jej widok każdych zwłok zwierząt, które nie zdołały umknąć ku bezpieczeństwu lub roślin, po których pozostał jedynie pył. Co się stało?! Czy ktoś mógł podłożyć ogień? Ariadne czytała Proroka, pamiętała, że to samo wydarzyło się pod koniec sierpnia, na wyjeździe zorganizowanym przez Hogwart. Ale kto mógłby coś tak strasznego zrobić... Ze zdumieniem przerwała ciąg swoich rozpaczliwych myśli, gdy zobaczyła szkatułkę w pniu drzewa. Wyciągnęła znalezisko, którym okazały się jakieś zapiski, ale nie było przecież w ogóle czasu aby to czytać. Teraz być może pokonała ogień, ale nie wolno tracić czujności. Musiała ruszyć naprzód, więc wcisnęła tylko te kartki do jednej z kieszeni koszuli nocnej. Nie zamierzała poprzestać w swoich działaniach dopóki ostatni płomień nie zostanie ugaszony. Przełknęła ślinę smakującą siarką, po czym przetarła oczy ręką. Stała się świadkiem horroru, gdy wybiegła w gaj pełen drzew z nieśmiałkami. Stworzonka w ogromnej panice skakały z gałęzi na gałąź, żeby tylko uciec od ognia. Który już ich sięgał. Ariadne potykając się o korzenie, pobiegła sprintem naprzód, już w biegu rzucając zaklęcia wyrzucające z różdżki wodę. Wickens czuła, że czary wychodzą jej perfekcyjnie, a pożar okazywał się niczym w porównaniu do potężnej mocy magicznej, jaką czarownica dysponowała. W mgnieniu oka pozbyła się zagrożenia. Ledwo oddychając, dotarła do stłoczonych nieśmiałków. - Khk... Pomogę wam - wydusiła rzężąco, wyciągając ku nim ostrożnie dłoń. Wiedziała, że mogą ją zaatakować ze strachu. Jednak zwierzęta wyczuły czyste intencje jasnowłosej. Zaczęły przechodzić z gałęzi na nagie ramię dziewczyny, lokując się na jej barkach oraz włosach. Ariadne dokuśtykała w ciągu kilku minut do zorganizowanego naprędce obozu. Upewniła się, że nieśmiałki mogą odetchnąć spokojnie i znaleźć schronienie, po czym usiadła ciężko gdzieś na uboczu. Cała umorusana pyłem, z czerwoną od gorąca twarzą. Zaczęła płakać, nie mogąc dłużej powstrzymać emocji. Wyczerpała wszystkie swoje siły. - O nie... dlaczego... - łkała, ukrywając twarz w dłoniach.
Tego dnia nie byłam zadowolona z mojej pracy. Okazało się bowiem, że przejście kursu na tresera smoków jest możliwe dopiero po ukończeniu studiów a na mnie ponownie czeka opieka nad smoczętami. Ponadto nikt mi nie wierzył, że jestem taka lekka, że gdybym tylko chciała to mogłabym latać w powietrzu jak nie przymierzając jeden z tych smoków. Wszystko szło umiarkowanie dobrze ale późnym wieczorem coś się zaczęło zmieniać. Nagle zauważyłam kilka zwierząt biegnących w kierunku naszej zagrody. Inni opiekunowie również zwrócili na to uwagę. Nagle jeden z chłopaków krzyknął wskazując palcem nad naszymi głowami: -Patrzcie! Nad koronami drzew widać było unoszące się w dosyć sporej odległości ciężkie smugi dymu. W tym samym momencie na polanę wbiegł jeden ze starszych opiekunów zwierząt, który w rezerwacie pracował od wielu lat. -Pali się! Zbierajcie zwierzaki jak najszybciej i wynoście się w kierunku ewakuacyjnym. Wszystko jak na ćwiczeniach i bez paniki. Ja lecę do szklarni ostrzec naszych zielarzy - krzyknął po czym zniknął między drzewami. Trzeba przyznać, że pracownicy rezerwatu byli dobrze wyszkoleni. Zaczęli ewakuować zwierzęta sprawnie i bez nerwów dopóki... -Pierdolony smok! - usłyszałam za plecami. Nie zdziwiłam się kiedy okazało się, że przyczyną okazał się znany już przeze mnie Ben a dokładniej jego ucieczka przez otwarte ogrodzenie. Na ziemi leżał pracownik - Fred i trzymał się za nogę. -Ma złamaną nogę. Ivy łap Bena! - powiedział jeden z pracowników, który szybko zbadał stan Freda. Pomknęłam za smokiem jak na skrzydłach. Oczywiście gad od razu wzbił się w powietrze ale cóż to dla mnie? Dzisiaj i ja mogłam latać! Biegnąc za Benem (który nota bene uciekał prosto w kierunku pożaru przy okazji wzniecając pomniejsze nowe ogniska) wskoczyłam na najbliższy kamień, by polecieć za nim. Z niewiadomych przyczyn wylądowałam długa jak placek na ziemi. Zebrałam się z całym bolącym ciałem i nie wiedząc czemu nie zadziałało. Może to ma związek z tym pożarem? W każdym bądź razie ruszyłam w dalszą pogoń za smokiem. Tym razem wycelowałam różdżką w drzewo obok którego przelatywało bydle i krzyknęłam: -Expulso! Zaklęcie zadziałało. Smokiem zakolebotało. Przez chwilę myślałam, że tylko zmienił kierunek lotu ale po chwili smok rąbnął ciałem w jedno z drzew i spadł na ziemię. Zanim zebrał się i zaczął uciekać dalej dobiegłam do niego i chwyciłam za sznurek przywiązany do jego szyi. Nie zachwycony tym, że przerwano jego eskapadę. Rąbnął mnie skrzydłem w twarz z taką siłą, że przez chwilę mnie zamroczyło. W odpowiedzi kopnęłam go z całej siły w zgięcie łapy. Mały smok w odpowiedzi na chwilę przysiadł na zadku kiedy ugięły się pod nim nogi i spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Samego kopnięcia nawet nie poczuł przez swoja grubą skórę ale zrozumiał, że ja spowodowałam jego upadek na ziemię a najwidoczniej wcześniej myślał, że to niemożliwe. Fakt faktem, że dalej poszedł już spokojnie. Próbowałam z nim polecieć ale czarna magia towarzysząca pożarowi sprawiała, że dalej nie mogłam latać. Kiedy doszliśmy do zagrody wszystkie smoki były przygotowane do transportu. -Uch! Widzę, że ty też od niego oberwałaś - powiedział Fred, już całkiem zdrowy patrząc na moją twarz. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Jednak nie było teraz czasu to sprawdzać. Szybko ewakuowaliśmy małe smoki a następnie na ochotnika zgłosiłam się do grupy, która miała przeszukiwać las w poszukiwaniu innych potrzebujących zwierząt i ludzi. Dostałam trzy flakoniki obrony przed ogniem i wysłano mnie do szklarni. Ta noc jeszcze się nie skończyła...
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Choroba:nieaktywna Ekwipunek: różdżka Grupa: - Scenariusz Główny: - Scenariusz Dodatkowy:33 na gaszenie Kostki dodatkowe: 5, 5 na jajka. Zdobycze: poparzone rączki, miedziany pierścień z włosem akromantuli
To miał być kolejny wieczór jakich wiele. Niejednokrotnie spędzała już noc w lesie, pilnując tego czy wszystko jest w najlepszym porządku. Czasami tylko tak można było obserwować aktywne nocą stworzenia czy upewnić się, że żaden czarodziej o niecnych planach nie zawędrował przypadkiem na tereny rezerwatu z zamiarem zniszczenia dobrodziejstw matki natury. I tak właśnie jej zmiana dobiegała końca. Miała się wymienić z innym opiekunem zwierząt, który miał patrolować okolice. W zasadzie już powoli zawracała do leśniczówki, aby się zameldować i donieść uprzejmie, że wszystko w porządku, gdy... okazało się, że wcale nie jest w porządku. Wręcz przeciwnie. Było bardzo źle. Świadczyć o tym mógł szalejący wokół ogień, który zdawał się nadejść znikąd. Zupełnie jakby ktoś nagle rzucił szatańską pożogę lub podobne zaklęcie. Tylko kto? Wydawało jej się, ze w pobliżu nie było nikogo. Być może starałaby się zbadać uważniej tę sprawę, gdyby nie fakt, że jednak należało spróbować ugasić rozprzestrzeniający się ogień i ograniczyć zniszczenia rezerwatu. Mało tego, nie tylko rośliny mogły ucierpieć, ale także liczne zwierzęta, które miały w nich swoje schronienia. Nie wiedziała sama, co chciała zrobić. W zasadzie nie zdążyła nawet dobrze pomyśleć, bo oto potknęła się o jakiś wystający korzeń i poleciała do tyłu na swój tyłek, który całe szczęście nie był zrobiony z chińskiej porcelany. I oto właśnie znalazła się w leżu egzotycznych akromantul, które już zaczynały ginąć w męczarniach, trawione piekielnym ogniem. Nie bardzo też się jakoś przejęła widokiem pająka, który kazał jej się zebrać i pomóc mu w ratowaniu potomstwa. Niemal od razu poderwała się na nogi, sięgając po różdżkę.- Bierz co możesz i uciekaj - rzuciła do stworzenia, samej kierując zaklęcia w kierunku szalejącego ognia. Z początku nawet wydawało jej się, że faktycznie jej starania przynoszą jakiś marny efekt i przynajmniej powstrzymują płomienie na tyle, że mogła w jakiś sposób zająć się transportowaniem jaj na większą odległość, aby pająki mogły się nimi zająć w trakcie swojej ucieczki, ale niestety rzeczywistość jak zawsze okazała się dużo bardziej brutalna. Znajdujące się wokół pajęczyny zajmowały się ogniem w błyskawicznym tempie. Podobnie jak drzewa, z których momentami odrywały się całe płonące konary. Podobna bliskość pożaru z pewnością nie mogła ujść jej uwadze, ale nie potrafiła zostawić tak po prostu w potrzebie akromantul. Nawet jeśli oznaczało to narażenie jej własnego zdrowia. Cudem udało jej się ugasić płomienie, które zaczęły zajmować jedno z jaj nim finalnie wzięła je w swoje ramiona. Jednak przy okazji sama otarła się o ogień, który zajął jej bluzę. Niewiele myśląc, zrzuciła ją, wciąż uważając na jajo akromantuli. Starała się nie przejmować bólem choć ten szybko rozprzestrzeniał się po układzie nerwowym i wydobywał z niej mimowolnie tłumione warknięcia. Niemniej z pewnością dobro wraca czy też coś podobnego jeśli tylko ktoś wierzył w takie frazesy oraz istnienie karmy czy innych podobnych rzeczy. Najwyraźniej akromantul nie chciał zostawić ją na pastwę losu ze względu po tym jak pomogła mu ocalić niewyklute pajęczaki i usadowił ją na swoim grzbiecie. Longwei chyba padłby na zawał, gdyby tylko usłyszał o tym, że ogromny pająk z własnej woli pozwolił jej na sobie jeździć. Przynajmniej miała przebłysk jakiejś przyjemnej myśli w tym momencie. Może i została zostawiona sama sobie na skraju lasu, ale przynajmniej było tam względnie bezpiecznie i młoda czarownica mogła sobie doskonale dać radę sama z powrotem do domu... Czy też raczej udaniem się do uzdrowiciela, co byłoby dużo rozsądniejsze. Musiała na razie jeszcze odetchnąć. I kiedy już się podnosiła zauważyła, że przy jej bucie znajduje się coś lśniącego. Sięgnęła po to jedną z poparzonych dłoni, która została nagrodzona dotykiem chłodnego metalu. Pierścień. Owinięty włosem... sierścią? Wyglądała na podobną do akromantulej. Zwinęła znalezisko do kieszeni spodni i wstała z leśnej ściółki. Miała nadzieję, że przynajmniej teleportacja będzie działała w pobliżu, bo ostatnimi czasy za każdym razem, gdy coś podobnego się działo nie potrafiła bezpiecznie przenieść się w inne miejsce.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Choroba:nieaktywna Ekwipunek: różdżka, biżuteria magiczna ta co zwykle Grupa: sam chyba Scenariusz Główny: C Scenariusz Dodatkowy: - Kostki dodatkowe: 1 i kostka 56 Zdobycze: levicorpus na mnie działa co jakiś czas
Nie mogę uwierzyć w to co widzę. Obudziłem się jakiś czas temu i wybiegłem z domu, by stanąć przed tragicznym widokiem - płonący rezerwat. Jakim cudem to już drugi raz w przeciągu pół roku? O ile w Avalonie mogłem założyć, że był to tragiczny przypadek - ale tyle przypadków to już zdecydowanie za dużo. Tak jak poprzednim razem i dziś idę na pomoc ludziom z rezerwatu. Wyjmuję różdżkę, by spróbować ugasić jak największą powierzchnię rezerwatu. W domu zostawiam całą rodzinę zabraniając im wyjść za wszelką cenę. Wokół kręci się wiele czarodziejów. Szczerze mówiąc najbardziej martwi mnie ile zwierząt mogło ucierpieć podczas tego pożaru. Przecież był on pełen najróżniejszych magicznych stworzeń? Tak zamartwiając się gaszę kilka drzew na raz, jako że moje zdolności magiczne ostatnimi czasy są znacznie lepsze dzięki regularnym ćwiczeniom. Jestem tak skupiony, że z lekkim opóźnieniem zauważam wetkniętą w drzewo różdżkę. Przywołuję ją do siebie, ale zwykłe accio wydaje się nie działać. Więc muzę podbiec do drzewa, chcę wyciągnąć ją ręcznie zanim nie spowoduje więcej rozróby, ale w tym momencie różdżka wybucha niekontrolowanie, a ja wiszę na kilka chwil w levicorpsie, do góry głową. No świetnie. Z hukiem upadam na ziemi po chwili, próbuję ocalić drzewo, ale niestety już jest prawie całkiem spalone. Widząc, że miejsce gdzie jestem wygląda w miarę bezpiecznie aportuję się zgrabnie dalej, by pomóc w głębi rezerwatu.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Choroba:Nieaktywna Ekwipunek: - różdżka, lusterko dwukierunkowe (Ezra). Pierścień Danu (Ezra) Grupa:@Ezra T. Clarke Scenariusz Główny:E - Wila Kostki dodatkowe:3 - ratuję na czas Zdobycze: 150g
Lubię te wieczory, które udaje nam się spędzić wspólnie, nawet jeśli osobno. Czuję wewnętrzny spokój i bezpieczeństwo własnej duszy, gdy wiem, że usypiasz niedaleko obok rytmicznego stukotu mojej maszyny do pisania i że gdzieś pomiędzy wymyślane przeze mnie słowa wplotę zaraz ostatnią wymianę naszych zdań, zanim nie poddasz się w walce z Morfeuszem, w końcu ulegając jego namowom. Lubię skradać się i milimetr po milimetrze wyciągać spod twych dłoni sprawdzane pergaminy z czytanymi esejami, by później wieki poprawiać kosmyk Twoich włosów za kosmykiem, kołdrę układając do najwygodniejszych możliwych pozycji, kochając ten proces na tyle, że i nawet nie potrafiąc wyrzucać sobie, że w tym czasie powstawać mogło wiekopomne dzieło. Lubię też patrzeć na Ciebie z oddali, przez mleczną poświatę firanki, gdy na balkonie wypalam ostatniego papierosa przed snem - to właśnie z tego momentu zostając dziś ograbiony, bo i wystarczyło samo uchylenie drzwi, by nos zmarszczył mi się od uderzającego w moje nozdrza zapachu natrętnego dymu. Ciekawsko wyskakuję na chłodne kafelki, obracając Merlinową strzałę w palcach, zanim nie zaczynam rozglądać się przez przywołane omnikulary temu, co z początku wydało mi się jedynie psikusem sennych dopowiedzeń. - Ezra, wstawaj - wyrzucam z siebie, choć raz nie mając teraz w głowie miejsca na poetycką gramatykę czy obcojęzyczne epitety, gdy bezceremonialne podciągam Cię do pozycji siedzącej, by pospiesznie zacząć narzucać na siebie jakiekolwiek z cieplejszych ubrań. - Rezerwat pochłania pożoga, to nie czas na sen. Ewakuuj z Panem nasze zwierzęta do Emki. Wiesz, gdzie są klucze - kontynuuję, zerknięciami spod ściągniętych w skupieniu brwi kontrolując jedynie to, czy faktycznie dociera do Ciebie to co mówię. - Ezra, pożar rezerwatu, bierz zwierzęta do Emki, teraz - powtarzam się na siebie wręcz abstrakcyjnie dobitnie, zanim nie dodaję czegoś o tym, że sam idę gasić ogień i że przecież się znajdziemy, jak nie dzięki przeznaczeniu to przez dwukierunkowe lusterka, po czym mogę nie tylko wyjść na balkon, ale też pewnie (bo i w gryfońskiej bezmyślności) przeskoczyć przez barierkę, byle tylko jak najszybciej przekroczyć blokującą teleportację granicę - ledwo puszczając dłonią balustradę, a już znikając z charakterystycznym trzaskiem. Z moją wrodzoną umiejętnością ściągania na siebie wszystkiego co najgorsze ląduję oczywiście wprost obok palące się gałęzi, więc i pierwszy ugaszony przeze mnie pożar okazał się tym imającym się moich nogawek. Pospiesznie transmutuję sobie cienkie buty z kilku znalezionych na drodze kamieni i zabieram się za równie chaotyczne co ja sam gaszenie ognia, raz zamieniając coś w piasek, innym razem w kamień, jeszcze innym popisując się Frigidum Ignio, które może i skuteczne - mogło konfundować napotykających się z jego efektem czarodziei. I to właśnie tego zaklęcia używam, by utorować sobie drogę do jeziora, w którym dostrzegłem podtapiającą się wilę, rzucając się do wody zanim zdołałem pomyśleć o użyciu prostego dla siebie Crura. Nawet jeśli faktycznie to urok wili zmusił mnie do heroicznej bezmyślności, to zdecydowanie nie znieczulał mnie na nieprzyjemne doświadczenie gniewu harpii, przez który z nagłego szarpnięcia bólu dławię się zdradziecką wodą, prychając nią jak wściekły żbik, gdy na brzegu nerwowo oglądam głębokie rozcięcia po harpich pazurach. - Czy Ty wiesz ile to kosztowało? - wyrzucam z siebie w przejęciu, transmutacją próbując łatać na szybko zabarwiający się szkarłatem materiał drogiej koszuli, jakbyś naprawdę to nią miał się przejąć w pierwszej chwili naszego ponownego spotkania i choć wcale nie mam ochoty, zgadzam się odprowadzić roztrzęsioną wilę we wskazane przez nią miejsce, zaklęciami torując nam drogę na nietknięte pożarem rejony. - Błagam - mruczę cicho, wpatrując się w trzymane przez siebie lusterko, gdy z kieszeniami cięższymi od kilku szlachetnych kamieni przedzieram się znów przez wygaszone już przeze mnie i innych czarodziei tereny, w nerwowo rzucających zaklęcia sylwetkach próbując dostrzec tę jedną obdarowaną znacznie wykraczającą ludzki poziom gracją.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Choroba:aktywna, umiarkowanie Ekwipunek: różdżka, lusterko dwukierunkowe (Viro), pierścień Benulusa (Viro) Grupa:@Jasper 'Viro' Rowle Scenariusz Główny:H przerzucone na G Scenariusz Dodatkowy: - Kostki dodatkowe:86 do kostki G Zdobycze: poparzenia i złamana noga
Od razu wiedział, że coś się stało - nie docierał do niego jeszcze ton, z jakim wyrzucane były przez Viro słowa, a tym bardziej zupełnie omijał go ich sens, ale dotychczasowe doświadczenia wyrobiły w nim przekonanie, że te dłonie, które z wielką starannością i troskliwością otulały go kocem i wydobywały z rąk rekwizyty spraw doczesnych, broniących wstępu do krainy snów, te dłonie nie szarpałyby go tak brutalnie bez wyraźnego powodu. W pierwszym momencie tylko potaknął bezmyślnie, przekonany siłą virowego rozkazu, któremu nie sposób było się sprzeciwić. Wyskoczył więc z łóżka, nie rozważając zupełnie, dlaczego to on miał zabierać zwierzęta i czemu to on miał wiedzieć, gdzie są klucze. Dopiero bełkot Viro o aktach heroizmu i pchania się wprost w serce pożaru przywołał go do rzeczywistości. - Nie, ani mi się waż... - zaprotestował, ale z równym sukcesem mógłby próbować rozkazywać ścianie, więc to bezmyślne wyskoczenie przez balustradę nie powinno było być dla niego żadnym zaskoczeniem - a jednak automatycznie rzucił się w stronę balkonu, bo choć słyszał trzask teleportacji, musiał mieć pewność, że to nie dźwięk rozbijającej się pustej czaszki partnera. - Zabiję go Pan, przysięgam, że któregoś dnia nie wytrzymam i go zabiję. Bycie gryfonem to pierwsze red flag dla każdego związku - złorzeczył pod nosem, pospieszając swoje ruchy, byle tylko jak najszybciej móc samemu teleportować się do rezerwatu, pomimo przekonania, że w żadnym stopniu nie musieli brać na siebie odpowiedzialności gaszenia pożaru. Ba, wręcz nie powinni. O ile Chione i Simba sami lgnęli do Ezry, gdy tylko wyczuli poruszenie, o tyle trudniej było złapać przestraszoną Frytkę, nie mówiąc już o Cukierku, który zawsze wędrował własnymi ścieżkami i początkowo Ezra nie miał pewności, czy w ogóle w rezydencji przebywał. To wszystko zabierało cenne minuty. - Zostań tu. Możesz wrócić do Doliny dopiero, gdy ja lub Viro na to pozwolimy - przykazał jeszcze skrzatowi, zanim zniknął z trzaskiem. Miał szczęście, teleportując się w rejony częściowo już wygaszone przez współpracujących czarodziei. W tym chaosie nie dostrzegał jednak sylwetki Viro, a dwukierunkowe lusterko pozostawało bez odpowiedzi - intuicja podpowiadała mu, że szukać musiał głębiej, stąd bez większego zastanowienia ruszył do przodu, początkowo traktując płomienie prostymi zaklęciami, wzmagającymi piaskowe bariery czy posyłającymi strumienie wody, próbując logiką wyperswadować sobie irracjonalny lęk, który wzmagał się w nim z każdym krokiem. Zaklęcia nie miały prawa nie działać, widział przecież doskonale jak woda rozbijała się o płomienie. Te jednak rosły, zamiast gasnąć i pojawiały się tam, gdzie jeszcze chwilę temu ich nie było, zmuszając go do stawiania kroków wciąż dalej i dalej. W pewnym momencie miał wrażenie, że otacza go krąg płomieni; niemal czuł na swojej skórze ciepło wypalające wszystkie drobne włosy. Chaotycznie rzucał zaklęciami, ale nawet najsilniejsze z nich, domino elementi, zdawało się tylko na moment przygaszać jaskrawe języki, zaraz na nowo gorejące, jakby tylko się z nim droczyły przez dawanie złudnej nadziei. Aż w końcu w pewnym momencie musiało mu jej zabraknąć. Nie zdawał sobie nawet sprawy, jak kurczowo trzymał dwukierunkowe lusterko, bojąc się go utracić bardziej niż różdżki. i zupełnie nie miał pojęcia, jak wiele razy wyszeptał imię Viro, samemu nie wiedząc, czy chciał go myślą przywołać, czy też dostać jakiekolwiek zapewnienie, że chociaż on był bezpieczny. Z każdym niepowodzeniem czuł coraz większą bezsilność, odbierającą mu wolę walki. Dym szczypał go po oczach, od których wiodły mokre ścieżki na policzkach. Usłyszał pełne protestu trzaśnięcie drzewa - być może chciało go ostrzec - jednak pozbawiony sił, przy kroku w tył zahaczył stopą o korzeń, lądując boleśnie na wypalonej trawie. Czuł jak różdżka wytacza się spod jego palców i tylko dzięki temu jej nie złamał, gdy potężny konar obalił się na ziemię, częściowo go przygniatając. Ezra zawył z bólu, zaczynając powoli tracić świadomość. Czas w jego głowie stawał się zupełnie nieistotnym konceptem - bo, gdy było się blisko śmierci, nagle zupełnie inaczej zaczynało się postrzegać każdą chwilę. i oczywiście rację musieli mieć filozofowie, przekonujący, że na końcu drogi żałować można wyłącznie rzeczy, których się nie zrobiło. W nagłej bezsilności uświadamiał sobie, jak niewiele ważnych rzeczy w rzeczywistości osiągnął...
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Choroba:nieaktywna Ekwipunek: różdżka Grupa: - Scenariusz Główny: - Scenariusz Dodatkowy: - Kostki dodatkowe:53 na przejście przez płonące trawy Zdobycze: szczeniak Kun Annun, otarcia na rękach
To był niesamowicie długi dzień. Nie pamiętała, kiedy ostatnio praca tak jej się dłużyła, a przecież robiła to, co lubiła - zajmowała się magicznymi stworzeniami. Uwielbiała przebywać w Rezerwacie, a jednak tego dnia czuła się okropnie zmęczona i wręcz odliczała do zakończenia swojej zmiany. Co jak co, ale chyba każdy miewa takie momenty słabości. Potrzebowała odpoczynku, najlepiej kilku godzin snu i świętego spokoju, totalnego wyłączenia się. Nie była jeszcze świadoma, że ta noc wcale jej tego nie da. Po doprowadzeniu wszystkich zadań do końca wyszła w końcu z leśniczówki i wzięła głęboki oddech, chcąc nacieszyć się wieczornym powietrzem... pełnym dymu? Gwałtownie poderwała głowę w górę, zaalarmowana zapachem, który dostał się do jej dróg oddechowych i zobaczyła gęste chmury dymu i błyskawicznie rozprzestrzeniający się ogień. Nie. Nie, nie, nie. Serce mówiło jedno, umysł drugie, ale rzeczywistość nie pozostawiała zwątpienia. Nie było czasu na stanie w miejscu i zastanawianie się, co powinna zrobić. Działała instynktownie. Wiedziała, że sama nie miała najmniejszych szans na ugaszenie pożaru, dlatego rzuciła się ile sił w nogach dróżką prowadzącą w drugą stronę od tego piekła, aby wezwać pomoc. Oczywiście, że teleportacja nie działała. Zawsze w takich momentach zawodziła, a każda chwila była na wagę złota. Nie mogli pozwolić, by Rezerwat spłonął. Jak to się w ogóle mogło stać? Myśli kłębiły się w jej głowie, kiedy biegła, pokasłując co jakiś czas od drapiącego jej gardło dymu. Czy to było niedopatrzenie któregoś z pracowników? Z drugiej strony nie spędziła w leśniczówce tyle czasu, żeby nie zauważyć oznak pożaru, a nie była pewna, czy ten mógł się rozprzestrzenić aż tak szybko. Nie miało to już jednak znaczenia - najważniejsze było sprowadzenie pomocy. I wtedy to usłyszała. Wycie, które rozrywało serce na kawałki. Zboczyła ze ścieżki, nie mogąc tak po prostu biec dalej ze świadomością, że jakieś stworzenie może umierać. Zobaczyła malutkiego szczeniaka, który musiał odłączyć się od pozostałych i nie miał jak do nich wrócić, bo ogień odciął mu drogę. Co gorsza - stał na klifie i systematycznie przesuwał się coraz bliżej przepaści. Na Merlina. Szybko oceniła sytuację, a że dokoła były głównie płonące trawy, z którymi ona mogła sobie bez większych problemów poradzić, to przeszła do działania. Nawet udało jej się wyjść z tego bez obrażeń, ale czekała na nią najgorsza część. Szczeniak siedział prawie na samym końcu klifu, zbyt przerażony, by ruszyć się w jej stronę. Zaklinając chyba wszystkie znane jej bóstwa, zrobiła ostrożnie kilka kroków, nim poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Nie patrz w dół, upominała się w myślach, jednocześnie starając się uspokajająco przemawiać do szczeniaka. Sama w końcu kucnęła i zaczęła na klęczkach przemieszczać się po ziemi, zbyt niepewna, czy jej własne nogi by ją utrzymały w pionie. Przepaść, pożar plus małe, bezbronne stworzenie były połączeniem z najgorszych koszmarów. Łzy zaczęły zbierać się w kącikach jej oczu - zbitka nerwów i drażniący dym robiły swoje. Wyciągnęła jedną rękę najdalej jak mogła, usiłując sięgnąć szczeniaka. Nadal była za daleko. Miała wrażenie, że cała ta akcja ratunkowa trwała wieczność, nim w końcu udało jej się zgarnąć istotkę znad przepaści, w którą niefortunnie przy okazji zerknęła. Dobrze, że znajdowała się na ziemi, bo stojąc, niewątpliwie by upadła. W głowie jej się zawróciło, a wokół serca zacisnęła pięść, która na moment odebrała jej oddech. Musiała się stąd jak najszybciej wydostać, jak najszybciej odejść od tego piekielnego miejsca. Zaczęła się czołgać z powrotem w stronę, z której przyszła, nie zwracając zupełnie uwagi na to, że brudzi i rozrywa swoje ubrania czy nawet zdziera skórę na rękach. Wreszcie była na tyle daleko od klifu, że odważyła się podnieść i stanęła na trzęsących się jak galareta nogach, mocno tuląc szczeniaka do piersi. Uratowała go. Nieważne, jakim kosztem. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby go zostawiła na pastwę losu. Zdecydowanie wolniej niż wcześniej po wyjściu z leśniczówki ruszyła znów ścieżką, chcąc dotrzeć w bezpieczne miejsce. Miała dość na dzisiaj. Miała dość na kolejny dzień, a nawet tydzień.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Choroba:nieaktywna Ekwipunek: różdżka Grupa: sam Scenariusz Główny:C - przerzut na I Scenariusz Dodatkowy: może potem Kostki dodatkowe: nd Zdobycze: figurka smoka
Wiadomość o pożarze w rezerwacie roznosiła się jak sam ogień, szybko dosięgając pocztą pantoflową, ale też tabunem sów niosących listy różnym członkom studenckiego grona. Bazyl może nie był największym fanem zwierząt, a w rezerwacie był z dwa razy w całym swoim życiu, był jednak przyszłym pracownikiem wizengamotu, więc żadne społeczne kwestie nie były dla niego obojętne. Niewiele myśląc ubrał się w wygodne, nie krępujące ruchów ubrania, starając się unikać poliestru i tworzyw sztucznych, po czym wymknął się ze szkoły by teleportować do Doliny. Nie było innego wyjścia, taki kataklizm mógł zostać powstrzymany jedynie wspólną siłą i pracą czarodziejów dobrej woli. Wyciągnął różdżkę i ruszył między drzewa w poszukiwaniu zwierząt potrzebujących ratunku, ku jego zdziwieniu jednak dotarł jego uszu bardzo ludzki krzyk, choć coraz słabszy, a kiedy się dobrze rozejrzał, zauważył zatarasowaną płonącymi pniami drzew leśniczówkę. - Hej! - -krzyknął do uwięzionej w środku osoby- Jestem tu, zaraz Ci pomogę! - czemu się darł? Nie wiedział. Możliwe, że przez łoskot ognia nie było go słychać, krzycząca osoba też brzmiała coraz słabiej, nie miał nawet pewności, czy jest przytomna. Zastosował zaklęcie vingardium leviosa by podnieść po kolei wszystkie płonące drwa i odblokować wejście do domku, po czym wyważył drzwi, by dostać się do środka- Szybko! Złap się mnie! - zawołał do kobiety, przyklękając i biorąc ją heroicznie w ramiona. Nie spodziewałby się nigdy takiego po sobie bohaterstwa, ale człowiek nie myśli trzeźwo, kiedy musi uratować komuś życie. Ruszył pospiesznie na powrót do obozu, gdzie upewnił się, że kobietą zajęli się uzdrowiciele, by sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Ta, wdzięczna jego pomocy znalazła go potem w tym całym zamieszaniu i podarowała mu figurkę smoka, którą przyjął z podziękowaniem.
zt
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Choroba:aktywna 6, wieża Ekwipunek: różdżka Fairwynów Grupa: — Scenariusz Główny:G + dorzut: 63 → G → H + dorzut: 97 Scenariusz Dodatkowy: — Kostki dodatkowe: wyżej podlinkowane wszystko Zdobycze: przez najbliższy miesiąc będzie cię nachodziła ochota zażycia oprylaku
Nie miał pojęcia co się dzieje, wszystko przyćmione było paniką okolicy i tego nieznośnego poczucia, że zza rogu wyskoczy na niego ktoś z avadą na ustach. Gubił się we własnej głowie i wszystkim co się działo. Przemógł ten irracjonalny strach o niebezpieczeństwo, kiedy w obliczu pobliskiego pożaru – teleportował się do Hogsmeade, by tam zostawić córkę z Harrym i Naną. Wrócił jednak do Doliny, by pomóc gasić pożar, cała wioska była zaangażowana, więc i on musiał dołożyć kilka swoich zaklęć. Nie miał pojęcia co się stało, to przecież nie pierwszy pożar, z którym czarodzieje mieli styczność w przeciągu kilku miesięcy i choć nie było go w Avalonie, tak teraz nie zamierzał zostawić rezerwat samemu sobie. Doceniał zwierzęta, szanował je, sam w końcu potrafił zmienić swoją postać w jej zwierzęcy odpowiednik. Dotarł na miejsce z przerażeniem dostrzegając skalę problemu, która była ogromna. Płomienie trzeba było opanować, w przeciwnym razie mógł pożegnać się ze swoim domem i wszystkim co było w środku. Nie potrafiąc zwalczyć tego koszmarnego uczucia, że zaraz zginie i to z rąk innego czarodzieja, a może przerażonego zwierzęcia, rzucił na siebie zaklęcie kameleona. Przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie? Mając pewność, że stał się niewidoczny dla niewprawionego oka, ruszył przed siebie, by okiełznać rozszalałe płomienie, pochłaniające każdy cal rezerwatu. Nie spodziewał się jednak, że wpadnie prosto w sidła płonącego oprylaku i choć udało mu się kilkoma zaklęciami ugasić ogień, tak opary wniknęły nawet i w pory jego skóry. On był niewidzialny dla wszystkich, tak samo jak stojąca przed nim Beatrice, której nie mogło tam być, a jednak ją widział. Rozpoznał roślinę, znał jej właściwości, ale sylwetka żony była niemal namacalna, był przekonany, że jakimś cholernym cudem pojawiła się w Dolinie. Dlaczego teraz? Wiadomości o płonącej wiosce rozeszła się po świecie tak szybko? Może chciała więc sprawdzić, czy na pewno wszystko z nim w porządku. Pokręcił nagle głową, to nie mogła być prawda, z Trice nie miał kontaktu od miesięcy, nie mogła tak nagle się przed nim pojawić, nie mogła do niego mówić, przecież zaklęcie doskonale go ukrywało przed wzrokiem innych, ale nie przed spojrzeniem tego, co tworzyła jego głowa. Uciekł, odwrócił się i pobiegł w stronę swojego domu, nie potrafiąc znieść towarzyszących mu uczuć i emocji.
|zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Brooks popędziła ratować płonące drzewka, a Max raczej nie zamierzał pchać się w płomienie. I tak był już cały rozdygotany, a wiedział, co czeka go dalej. Postanowił więc wrócić do obozu i pomóc tym, którzy się tam znajdują. Właśnie był w trakcie taktycznego odwrotu, gdy nagle dostrzegł w rowie jakiś kształt. Myśląc, że to jakaś ofiara, zagryzł zęby i podszedł bliżej, ale ku swojemu zaskoczeniu okazało się, że to sakiewka z galeonami. Jako że pieniądz mu nie śmierdział, skitrał ją do kieszeni i udał się do swojego początkowego celu, gdzie nikt jakoś nie kwapił się zgłosić po odbiór galeonów, więc nastolatek zachował je dla siebie, a następnie w miarę możliwości pomógł w ogarnianiu poszkodowanych.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Szczerze to kiedy tylko usłyszał o tym co się działo w Dolinie Godryka, wiedział że musi zareagować. Na szczęście jako student nie był już ograniczony jednynie do terenów Hogsmeade i Hogwartu, dzięki czemu mógł sobie bezkarnie pozwalać na takie podróże. Szybko zapukał w drzwi @Ruby Maguire mając zamiar zabrać ją do doliny, by mogli razem pomóc w gaszeniu. W pośpiechu zapomniał ją wcześniej poinformować chociażby patronusem, ale nie było ani chwili do stracenia. Dlatego powiedział wszystkim na jednym oddechu tak szybko jak tylko był w stanie. -Rezerwat. Dolina Godryka. Duży pożar. Idziesz? - Tak, wiedział że nienawidziła teleportacji, ale był to chyba jedyny sposób żeby dostać się na miejsce. Oczywiście przed przeniesieniem się mógł potraktować ją zaklęciem powstrzymującym nudności. Po przeniesieniu się na miejsce, zaraz przed las, ciężko było nie zauważyć problemu. Ogień wręcz dawał po oczach, gorąco było jak w samym piekle, a nocne niebo było wręcz przykryte dymem. Ktoś postanowił sobie rzucić szatańską pożogę w środku lasu, czy co? Zwłaszcza że to kolejny pożar licząc też ten na Avalonie. - Szybko, idziemy. - Starał się biec równym tempem z przyjaciółką i nie odstąpywać jej za bardzo. Ogień był zdecydowanie za duży żeby go ugasić zwykłym cento onis, a swojego zaklęcia nie chciał testować w takich okolicznościach. Zwłaszcza że jeszcze nie opanował posługiwanie się biczem, a pokrycie lodem siebie bądź Rubeusa nie było raczej niczym co by im pomogło. - Po co ktoś miałby podpalać rezerwat?- CO jak co, ale ogień na tą skalę na pewno nie wziął się z kichnięcia smoka. Gasząc ogień najsilniejszym wodnymi zaklęciami jakie tylko znał, w końcu zbliżył się do dziupli w której coś chyba widział. Kiedy jednak się zbliżył, zobaczył siebie. No i zwłoki obok. Cudownie. Kiedy zaś zbliżyła się jego przyjaciółka ten ponownie zaczął zmieniać formę, co poskutkowało kombem ich strachów. Wilkołak w szacie wizengamotu. Sam ten widok wystarczył żeby Drake parsknął śmiechem, a bogin się oddalił. Zaklęciem przyciągnął do siebie buteleczkę która okazała się być amortencją. Nie przyda mu się, chyba że Wacek będzie poszukiwał wrażeń.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Śniło jej się, że jest królową, nie wiedziała czego i kogo, ale Archie tańczył przed nią w kalesonach, kiedy ze snu wyrwało ją natarczywe pukanie do drzwi. Zbiegła więc po schodach, po drodze uciszając Ducha i wzięła na ręce niedawno adoptowanego szczeniaka psidwaka, żeby szczekanie nie obudziło głównego bohatera jej snu. Zaspana otworzyła drzwi, nawet nie myśląc, że to jakiś seryjny morderca, prędzej pomyślałaby, że to nachlany Jinx albo Marla. Drake’a jednak nie podejrzewała o dobijanie się po pijaku do jej domu, więc zmarszczyła brwi na jego widok. — Co… — nie zdążyła dokończyć pytania, kiedy chłopak już odpowiedział na jej pytanie. Resztki osiadłego na niej snu prysnęły niczym zaklęcie po finite, kiedy już biegła z powrotem na górę, budząc Archibalda, by zajął się szczeniakiem kiedy jej nie będzie i naciągając jeszcze sweter na głowę, chwytała już Gryfona za ramię, by teleportował ich na miejsce. Zdusiła w sobie tak znajome mdłości, myśląc o tych wszystkich biednych stworzeniach, które właśnie uciekały z lasów rezerwatu. Musiała im pomóc. Gdy Drake mówił o pożarze – nie spodziewała się, że mówił o takiej skali. Przerażona wymieniła z nim spojrzenie i już rzucali się na pomoc. Ogień rozprzestrzeniał się piekielnie szybko, a Ruby modliła się do wszystkich sobie znanych bóstw, by jej pech na tę jedną chociaż noc odpuścił. Jej modlitwy chyba zostały wysłuchane, kiedy przy gaszeniu natarczywych płomieni dostrzegła sakiewkę z galeonami. Wsadziła ją do kieszeni, nie mieli czasu szukać właściciela. — Drake, zwierzęta!! — zawołała, przekrzykując trzaski palonego drewna i machnęła ręką w przypadkowym kierunku, pokazując głąb lasu. Miała nadzieję, że chłopak ją zrozumie i pobiegnie tam z nią, nie chciała się rozdzielać, nie w takiej sytuacji. Skrzywiła się, kiedy nagle usłyszała głos w swojej głowie, zupełnie jakby ktoś stał obok niej. Odwróciła się w kierunku, z którego dochodził, ale nikt obok nie stał, za to głos stawał się coraz głośniejszy, a słowa bardziej wyraźne.
Pożar. Tego jednego nie chciał przeżywać po raz kolejny, pamiętając, co działo się w Avalonie. Potrzebował chwili, żeby zrozumieć, że tym razem nie płonął jego dom, nie płonęły budynki wokół, ale coś dalej. Coś, co nie powinno płonąć z różnych powodów. Teleportował się, nieomal wymiotując przez zawroty głowy, tuż pod rezerwat. Ogień pochłaniał już znaczny teren i z pewnością należało go jak najszybciej ugasić. Niestety nie był w tym najlepszy, nie znał potrzebnych zaklęć poza aquamenti, a w rezerwacie nie były jedynie pegazy, które mógłby pomóc uspokoić. Widząc też grono chętnych do działania, teleportował się do rezydencji, aby uprzedzić obecnych tam domowników, o tym, co się stało. Zostając na miejscu mógłby jedynie bardziej zaszkodzić niż pomóc.