Nikt nie wie skąd meduzy znalazły się w tym jeziorze. Gatunek ten zwykle rozpowszechniony jest w ciepłych wodach morskich. Z jakiegoś powodu zadomowił się w tym jeziorze, a jego żywotność w tym miejscu osiąga znacznie dłuższy okres. Legendy tubylców mówią, że dla każdego śmiałka, który pokona to jezioro nie natykając się na parzydełka żadnej z meduz, czeka nagroda. Jest to gatunek meduz świecących, które zarówno we dniu pięknie prezentują się na tle lazurowej wody, jak i w nocy, tworzą przepiękną gamę odbijających się w wodzie świateł.
Rzuć TRZEMA KOŚĆMI aby dowiedzieć się, czy udało Ci się przepłynąć bez obrażeń przez siedlisko meduz i odkryć nagrodę, jaka czeka dla każdego odważnego, który tego dokonał. Zsumuj rzut kośćmi:
1-6 — niestety, jedyne co Ci się udało to zdobyć niezliczoną ilość oparzeń. Na skórze wyskoczyły Ci wypełnione ropą pęcherze, które wymagają natychmiastową interwencji uzdrowiciela.
6-14 — poparzyło Cię kilka meduz, trochę piecze, ale wydaje się, że to nic poważnego; legenda pozostaje dla Ciebie zagadką
15-18 — masz niesamowite szczęście, przepływasz przez gąszcz meduz bez żadnego szwanku. Rzuć kolejną kostką, aby dowiedzieć się co znalazłeś w gąszczu parasoli meduz: 1-5 — pluszową lunaballę; 6 — parę dwubiegunwych luster.
Wszelkich zmian w ekwipunku dokonaj w tym miejscu, a rozliczenia w stanie galeonów odnotuj w odpowiednim temacie.
Z dala od zgiełku. Nie wiedział, jak wyglądało życie tutejszych ludzi w innej części roku, jednak w czasie wakacji miasteczka zdawały się ledwo mieścić turystów na swych wąskich uliczkach. On sam, z reguły otaczający się pokaźnym gronem znajomych, wolał najwidoczniej odpocząć od tego wszystkiego. Zrezygnował, przynajmniej na razie, z wystrzałowych imprez, na rzecz samotnych, spokojnych spacerów. Postanowił zwiedzić jak najwięcej ciekawych zakątków w tej części świata. W końcu bardzo prawdopodobnym było, że już nie znajdzie czasu, aby przybyć w te rejony raz jeszcze. Po prostu wlókł nogę za nogą, nucąc pod nosem znaną wszystkim piosenkę. Ręce zatopione w kieszeniach, jak to miał w zwyczaju. Lejący się z nieba żar zeszklił krople potu na przykrytym ciemną grzywą czole. Aaron marzył tylko o tym, ażeby się schłodzić. I oto nadarzała się okazja. Tuż przed nim, zupełnie niespodziewanie, wyrosło sporych rozmiarów jezioro. Woda wydawała się taka przyjemna... Chłopak bez namysłu wyswobodził się z koszulki bez rękawów i krótkich spodenek, pozostając jedynie w kąpielowych szortach. Różdżka, względnie bezpiecznie, spoczywała zatopiona w materiale ubrań. Nie pomylił się. Woda była fantastyczna. Co prawda widział gdzieś nieco dalej kłębowiska kolorowych żyjątek, jednak na razie, pozostając póki co przy brzegu, nie zawracał sobie nimi głowy.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Z dala od ludzi. Naeris zorientowała się już jakiś czas temu, że mocno ciągnie ją do kłopotów. Choć bardzo starała się ich unikać, zawsze znajdowały jakąś drogę. Widocznie lubiły męczyć akurat tę dziewczynę. Co prawda, udawało jej się wychodzić z nich prawie bez szwanku, ale i tak wolałaby mieć święty spokój. Może udając się w stronę jeziora, o którym słyszała już od paru osób, właśnie chciała spokoju. Los postanowił sobie z niej znowu zadrwić... albo i nie. Ona gwizdała, tylko że coś, co ostatnio wpadło jej w ucho. Przechadzając się, przyglądała się też swojej własnoręcznie wykonanej mapie. Zorientowała się, że przydałoby się nanieść na nią parę zaklęć, by uzupełnić ją o parę nowych miejscówek. Choćby zaznaczyć te ruiny, w których o mało nie wyzionęła ducha, ale którym w sumie wiele zawdzięczała. Zaabsorbowana tym zajęciem, zauważyła, że jest na miejscu, dopiero kiedy poczuła zapach wody. Schowała mapę do swojego plecaka i podeszła bliżej. Naeris nałożyła pod długą tunikę strój kąpielowy, bo miała ochotę na pierwsze w te wakacje pływanie. Oczywiście, szukała odosobnionego miejsca, bo nikt nie powinien dostrzec jej magicznego tatuażu. Na jej twarzy malowało się zaskoczenie, gdy w oddali na brzegu dostrzegła jakąś postać. Miała dobry wzrok, więc szybko dostrzegła, że nie dość, że to chłopak, to jeszcze nieznajomy i to BEZ KOSZULKI. Co znaczyło, że był prawie nagi. I stał tam. Spłonęła rumieńcem i zaczęła się lekko wycofywać. Co z tego, było za późno, przecież doskonale ją widział. Machnęła lekko dłonią, żeby nie wyjść na kompletną wariatkę. A co jak on sobie pomyśli, że go podglądała?! Naeris zmusiła się do powstrzymania gorączkowych myśli. Przecież nic się nie dzieje.
Taplał się w jeziorze w najlepsze, ciesząc spoconą skórę chłodnymi objęciami wody. Niebo nabierało przeróżnych barw, jakby ktoś z nudów ćwiczył zaklęcia na sklepieniu świata. Wszystko wskazywało na to, że niebawem upał zelży, dając miejscowym i strudzonym turystom, takim jak on, nieco wytchnienia. Pływał wzdłuż brzegu, starając się nie trącić przypadkiem żadnej z pływających gdzieś obok kolorowych żyjątek. Szło mu to wcale nie najgorzej, w końcu liczne wieczory w Calpiatto spędzał właśnie na przemierzaniu kolejnych kilometrów przybrzeżnej toni. Była to druga z miłości, jaką dzielił z grami miotlarskimi. Wszystko to przyczyniło się do jego obecnego wyglądu. Może i nie był bardzo przypakowany, nie wzbudzał zachwytów koleżanek i zazdrości kumpli swoimi mięśniami, jednak nie dało się ukryć, że wyglądał zdrowo. Zauważył ją już jakiś czas temu. Ze swojej perspektywy był mniej widoczni, niźli ci, którzy dopiero zmierzali w to miejsce. Nie wiedział, dlaczego zachowywała się tak dziwnie, jednak nie miał zamiaru tego tak zostawić. Przywołał ją radosnym wyskokiem ponad taflę wody (do pasa), wymachując przy tym dziko rękoma. Zupełnie, jakby się topił. Albo właśnie okazywał swą euforię. Jedno z dwóch. To na pewno. - Woda jest fantastyczna! Chodź i sama się przekonaj!
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Właściwie od razu skupiła całą swoją uwagę na pływającym chłopaku, więc nie miała nawet okazji przyjrzeć się dokładnie samemu jeziorko. A przecież to ono było jej głównym celem. Dopiero kiedy miała chwilkę, by oderwać spojrzenie od nieznajomego, dostrzegła pływające pod wodą meduzy. CZY ON KOMPLETNIE OSZALAŁ? Przecież to jest niebezpiecznie! Wystarczy nieuważny ruch nogą i nieszczęście gotowe. Normalnie nabrała ochoty, by go okrzyczeć jak niegrzecznego ucznia. Uspokój się, Sourwolf, nie jesteś prefektem... jeszcze. Skąd miała wiedzieć, że chłopak po prostu kochał pływać pewnie tak samo mocno jak ona? Na razie nie miała pojęcia, jak się zachować w tak głupiej sytuacji. Czuła się zażenowana i chętnie by stąd uciekła. Co prawda, to byłoby jeszcze bardziej idiotyczne. Naprawdę czasami żałowała, że Nieśmiałość nie jest istotą, bo wzięłaby i udusiła, jak Merlina kocha. Całą swoją wolę skupiła na tym, by powstrzymać swoje pędzące myśli. I przy okazji ten rumieniec, ale na to za bardzo nie miała wpływu. - Jakbyś nie zauważył, to tam są meduzy. - odezwała się niepewnie, wskazując dalej na głębię jeziorka. - I one mają parzydełka. Mogą cię... poparzyć. A do medyka dość daleko. - o teleportacji nawet nie pomyślała, bo sama tego nie potrafiła. Do egzaminu nie podeszła. Raczej wątpiła, by woda, nawet tak fantastyczna i tak upragniona w ten upał, mogła być warta poparzeń. Widać było, że chłopakowi naprawdę sprawia przyjemność obcowanie z tym żywiołem i mimowolnie poczuła lekką nić sympatii. - Nie machaj tak rękoma, bo zaraz którąś trafisz. - przestrzegła go, patrząc uważnie, czy jakieś oddalone od ławicy stworzonko nie znalazło się zbyt blisko nieznajomego. Naprawdę nie chciała znaleźć się w sytuacji, kiedy musiałaby go stamtąd wyciągać i mu pomagać. Tak, Aaron trafił na dość specyficzną istotę. Powiedzieć jej "chodź i sama się przekonaj" raczej nie wystarczy, by się rozebrała. Musiałby zamknąć oczy. I się odwrócić! I w ogóle najlepiej zanurkować na ten czas. A to było jedynie zdejmowanie tuniki... Ech, taki typ.
Miał plan. Może nieco głupi i naiwny, ale Aaron był niemal pewien, że poskutkuje. Nie wiadomo, czy to bardziej z nudów, czy raczej z instynktownej potrzeby zaradzenia czegoś na tę przesadną odporność, zrodził się w jego głowie pomysł. Ale o tym za chwilę, wszystko przyjdzie w swoim czasie. Odpowiednim. - No już, nie daj się prosić. Poza tym - patrz, to tylko kilka meduz. Z pewnością nawet nie są niebezpieczne. A z bliska wyglądają tak fajnie! Starał się, jak mógł... udawać, że w ten sposób próbuje nakłonić ją do dania nura w wody jeziorka. Tymczasem ten sprytny Krukon począł oddalać się od brzegu, płynąc powoli na plecach w kierunku środka zbiornika. W ten sposób mógł obserwować wewnętrzną walkę, jaką zapewne miała zaraz stoczyć dziewczyna. Kiedy znalazł się w pobliżu skupiska meduz, poczuł na sobie dotknięcie jednej. Tak, to był ten właściwy moment, by przystąpić do akcji. Duarte zawył z bólu, trzymając się za rękę. W międzyczasie, trzymając ją pod wodą, pocierał ją energicznie, by wzmocnić zaczerwienienie, zapoczątkowane parzydełkiem. - Cholera, poparzyły mnie. Ile ich tu wokół jest! Jeżeli wysnuł odpowiednie wnioski, blondynka powinna zaraz przejąć się jego losem i dołączyć do niego. Choćby tylko po to, żeby ruszyć mu z pomocą i przy okazji sprawdzić stan jego zdrowia, na które nie mógł narzekać.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Nadal nie była przekonana. Po prostu jakoś nie uśmiechało jej się kąpanie z małymi parzydełkowcami, nawet jeśli rzeczywiście miały być takie piękne i wspaniałe. Skrzyżowała więc tylko ramiona, kręcąc głową. Gdy usłyszała ten nagły krzyk, mało nie podskoczyła. Stąd nie za bardzo widziała, co tam się właściwie stało. Zaniepokojona starała się zorientować, czy wyciągać różdżkę, by natychmiast interweniować czy załatwić to jakoś spokojniej. Gdyby była choć trochę bardziej rozsądna i najpierw myślała, a nie robiła, to na pewno inaczej podeszłaby do tej sytuacji. Ale wtedy nie nazywałaby się Naeris Sourwolf. - Dasz radę jakoś podejść do brzegu? - powiedziała, wcale nie ukrywając tego, że naprawdę się przejęła jego poparzeniem. Rzadko kiedy nazywała kogoś kretynem, nawet w myślach, ale teraz nie umiała się powstrzymać. No bo sam się o to prosił! Naprawdę, nawet nie pomysłała o tym, że może udawać, po prostu jej natura powiedziała wyraźnie, że ma mu pomóc i tyle. Żadnej wewnętrznej walki, w takich chwilach nawet nie zawracała sobie głowy swoją osobą, swoim bezpieczeństwem czy swoim wcześniejszym wstydem. Włączało się u niej jakieś inne myślenie, jak wtedy gdy ratowała Jamesa. - Odsuń się od tych meduz! - rzuciła, krzyżując ręce i ściągając z siebie tunikę i pochylając się, by ściągnąć też krótkie spodenki. W dłoni ścisnęła różdżkę. Spieszyła się przy tym, ale wchodziła do wody w miarę ostrożnie, bo nie widziała dokładnie, gdzie te meduzy właściwie pływają, a kilka pewnie znajdowało się też blisko brzegu. Nawet nie zdążyła skupić swoich myśli na tym, jak przyjemnie jest się tak ochłodzić, w jej głowie kołatały się tylko takie pytania, jak "Czy mocno go poparzyła, czy zwykłe zaklęcie wystarczy, czy trzeba będzie gnać do medyka, czy ten chłopak bardzo cierpi". Po chwili dotarła do niego, ocierając oczy z wody, bo cała się ochlapała. - Pokaż mi to, może coś zaradzę. - spojrzała na jego ramię, spodziewając się niesamowicie obrzydliwie wyglądających bąbli, ale dostrzegła, że to nie było tak poważne. Właściwie niemal wcale. To nie mogło boleć nawet w połowie tak mocno, jak sugerował ton nieznajomego. Widziała tylko zaczerwienia, bo pewnie zaczął to pocierać. Dopiero teraz dotarło do niej, jak IDIOTYCZNIE dała się podejść i nabrała ochoty, by po prostu palnąć się w twarz. - Proszę, powiedz mi, że nie jestem aż tak głupia i naprawdę cię tak mocno boli. - westchnęła krótko, nadal trzymając w dłoni różdżkę.
Z wyraźnym zadowolenie patrzył, jak jego plan sprawdza się idealnie. Oczywiście tylko wtedy, kiedy na niego nie zerkała. Szamocząc się dla niepoznaki w wodzie, podziwiał szczuplutkie ciało dziewczęcia, tak skutecznie uwalniane z przecież tak im niepotrzebnych ciuchów. Kiedy pochylała się, aby zsunąć z siebie szorty, przyglądał się już szczególnie uważnie. Ze smutkiem musiał stwierdzić, że wbrew nadziejom nie ujrzał tam zbyt wiele. Ale może to wina odległości? Kiedy blondynka znalazła się w wodzie i pędziła w jego stronę, zrozumiał, że zachował się trochę nierozważnie. Przecież ona wzięła ze sobą różdżkę. Co, jeżeli okaże się, że jest nieobliczalna i gdy wyjdzie na jaw, że ją oszukał, będzie chciała go faktycznie skrzywdzić - z udziałem meduz lub bez? Tego nie przemyślał. Syknął, co jednak szybko obrócił w obraz bólu, jakoby dając upust swojej rozpaczy. - Strasznie mnie boli. Naprawdę! - zarzekał się, unosząc ręce ku górze, w geście kapitulacji. - Boli mnie to, że zaraz będę musiał ci powiedzieć, że cię oszukałem. Ale warto było! Jestem Aaron! - wyszczerzył zęby, po czym dał nura, by wynurzyć się u jej prawego boku, odsuwając nieco od meduziej ławicy. - Noo, widzę, że masz duszę artystki. Albo aniołka- droczył się z Naeris, dostrzegając rozległy tatuaż.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jak się umówili, tak się spotkali i dzięki wyczarowanemu przez Maxa świstoklikowi, po chwili znaleźli się w dusznej Kolumbii, gdzieś na skraju dżungli, którą chłopak w bardzo małym stopniu już znał. -Witaj w krainie spoconych świń. Skoro już tu jesteśmy, zacznę od razu. Jak padnę, to mnie zakop czy coś. - Wyszczerzył się do kumpla, po czym wyjął z kieszeni fiolkę z eliksirem, który tworzył. Wiedział, bo próbował go wcześniej w "Luxie", że będzie go bolał żołądek ze względu na wróżkowe komplikacje, ale musiał przetestować, czy faktycznie jego ciało zareaguje jakoś inaczej na panujące tu ciężkie warunki pogodowe. Choćby pół kropelki potu mniej już oznaczałoby, że szedł w odpowiednim kierunku. -Twoje zdrowie, mordo. - Uniósł szkło i wlał sobie eliksir do gardła, wzdrygając się lekko. Smak był cierpki, ale nie na tyle, by był to duży problem. Zastanawiał się, czy sok z żurawiny nie poprawiłby tego aspektu, ale teraz nie miał jak tego przetestować. -No więc, wioska była chyba w tamtą stronę. Szaman jest dziwny, a jego ayuhasca raczej nie pomaga, ale wszyscy mówią, że wiedzę ma ogromną. Pamiętam te pojebane znaki, jakie miał wszędzie wyryte. Niektóre przypominały to, co masz na szyi. - Wskazał palcem miejsce na ciele kumpla, które miał na myśli, po czym wykrzywił się lekko czując żołądkowe rewelacje, które już wiedział, że nadejdą.
@Maximilian Felix Solberg Kostki:13 i 8 ze względu na stan zdrowia Lock'a rzucam dwa razy z wyborem gorszego wyniku.
Wyglądał jak trzy ćwierci do śmierci. Bardzo daleko mu było do jurności z ostatniego meczu, który się odbył przecież raptem trochę ponad tydzień temu. Zdrowie sypało mu się szybko, więc wyprawa wydawała się zorganizowana dosłownie na ostatni moment. Kiedy świstoklik przecisnął go przez dziurkę od klucza i wypluł na brzegu dżungli, Swansea od razu zgiął się w pół, żeby się zrzygać. Błędnik był już ledwie w stanie utrzymać w pionie rzeczywistość, a taka podróż sprawiła jedynie, że zakręciło nim tak, że mu się żołądek wywrócił na lewą stronę. - Sory. - stęknął, wracając do Maksa i ze zmęczeniem na twarzy wydłubał z kieszeni miętowe dropsy, które od jakiegoś czasu mieszkały tam na stałe. Temperatura i wilgoć Kolumbijskiego lata obejmowała ich swoją duszną lepkością. Na jego czole było znacznie więcej niż pół kropelki potu, więc kiedy tylko zobaczył, że Solbi wciąga jakiś specjalny eliksiry, wyciągnął rękę, kiwając palcami, że też chce. - No weź, jak już mam zdechnąć to niech się przydam nauce. - zachęcił kumpla, na wypadek, gdyby ten miał jakieś obiekcje. Glupnął eliksir jak soczek, bo cierpki czy słodki już nie robiło żadnej różnicy - tak długo jak nie wypalał gardła, Lockie uznawał eliksir za "dobry". Mlaskał chwilę oceniając smak i starając się skupić na tym, co eliksir mógł mu zmienić w samopoczuciu, ale nieroztropnie nie wziął pod uwagę, że jego ciało w obecnym stanie samo generowało wiele zagadkowych odczuć, więc trudno będzie rozróżnić co się dzieje przez co. Dotknął dłonią szyi, wiedząc dokładnie, o które miejsce Maxowi chodzi. Ta wyprawa była pierwszym od wielu miesięcy, może lat dniem, kiedy Swansea wyszedł z domu bez golfa i długich rękawów. W żonobijce wyraźnie było widać wszystkie sekretne prezenty od mamy, wiele z tych tatuaży wyglądało, jakby je zrobił pięć minut temu, zaognione jakby objęte zapaleniem skóry, wypukłe, niektóre poruszały się, jakby pod nimi wierciły się larwy muchówek. Odsłonięta skóra przynosiła mu pewną ulgę, bo im mniej rzeczy w tej chwili się o nią ocierało, tym lżejszy był ból istnienia. - No dobra. - klasnął, strzelił z karku, wyciągnął prostą, mugolską maczetę z pochewki przy pasku i ruszył przodem, siecząc chaszcze, by dosłownie wygryźć sobie drogę przez niezbadaną gęstwinę magicznej, kolumbijskiej dżungli.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max nie rzygał tylko dlatego, że wiedział co go czeka i zdążył wziąć leki. W innym wypadku żółć z obydwu żołądków zabarwiłaby tę ziemię. Nie ma to jak mocny początek wakacji, czy czym też ich podróż można było nazwać. -Nie przejmuj się. - Machnął ręką, bo jeśli ktoś tu rozumiał rzyganie, to właśnie Max. Nie zliczyłby chyba ile razy zwracał przez eliksiry, czy dragi, psując komuś outficik, albo ściągając na siebie zdegustowane spojrzenia. -Super, najwyżej zdechniemy razem. Wtedy mają nas pochować z pałami w dłoniach. - Podał mu fioleczkę, żeby spróbował nowego Specyfiku Solberga. -To pierwszy test, więc jak cokolwiek zauważysz od razu mów. Docelowo powinniśmy poczuć się lepiej a ta duchota nie powinna nam tak doskwierać. - Wyjaśnił, dodając jeszcze kilka szczegółów opisujących zamierzone działanie eliksiru. Jeśli na tych dwóch patałachów wywar by zadziałał, to znaczyłoby, że Max stworzył naprawdę dobre gówno. Dopóki ten jednak nie rozpoczął działania, musieli skupić się na czym innym. Na przykład na macankach po szyi. -Jaki przygotowany. - Aż się zdziwił na widok maczety, ruszając zaraz za Lockiem, żeby ten mu się przypadkiem od razu nie zgubił gdzieś w tej puszczy. A popierdolić tu drogę było wyjątkowo łatwo. -Uważaj na węże. W większości są niegroźne, ale są też zabójcze kurwiszony. - Z raczej nietęgą miną obrócił na palcu swój pierścień sidhe, gotowy wyczuć cokolwiek. Nieprzyjemne wspomnienia jednak wróciły, psując nieco humor chłopakowi. Nie miał jednak czasu się w tym zatopić, bo zrozumiał, że nawigatorami są chujowymi, gdy tylko zobaczyli przed sobą wodę. -Pięknie. Już się zgubiliśmy. - Westchnął, zaczynając się wachlować bo poczuł, jak nagle uderza go nienaturalna fala gorąca. Miał wrażenie, że zaraz się dosłownie udusi w tym miejscu, więc zdjął koszulkę, odkrywając przed kumplem swoje blizny, tak dla odmiany. -Zaraz tu zdechnę, chyba wejdę się ochłodzić. - Zawyrokował, zabierając się za zdjęcie spodni. -A Ty? Jak się czujesz? - Spojrzał na kumpla, próbując zrozumieć, czy to wpływ eliksiru, czy może coś zupełnie innego.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Szturchnął go łokciem, puszczając mu oko: - Umrzeć z Tobą to nie najgorsza opcja. Chociaż zawsze fantazjowałem o tym, że będę straszył w Hogwarcie. - dodał - Całkiem dobrze dogaduje się z Irytem. - pokiwał brwiami, ale zaraz rozbolał go łeb od takiej ekspresyjnej mimiki. Eliksir wpadł do żołądka, by uczynić tam swój porządek. Czyli nieporządek. Przelał się z boku, na bok wywołując na twarzy grymas dyskomfortu, jednak zaraz wszystko minęło. Przynajmniej wszystko to, co wiązało się z fikającym żołądkiem. - No ba, kurwa. - zaprezentował mu maczetę- Kupiłem ją jeszcze zimą, jak pierwszy raz gadaliśmy o tej dżungli. - przyjrzał się swojemu cacuszku. Jasne, mógł to robić różdżką i jakimś diffindo, ale jaki by z niego był Indiana Jones? Chujowy. A jeśli to mogła być ostatnia wyprawa jego życia, to sobie chciał skorzystać przynajmniej tam, gdzie było jak. Czyli spełnić fantazję małego Lokiego o byciu poszukiwaczem skarbów. Machanie maczetą wcale nie było dalekie do machania pałą na tłuczki, więc przebijali się przez chaszcze dość sprawnie, choć nikt nie powiedział, że w dobrym kierunku. W końcu udało im się wynurzyć z zielonej gęstwiny do jakiegoś przerzedzenia, gdzie Locke zatrzymał się, by złapać oddech. Było mu ciężko oddychać, jednak nie umiał ocenić czy to kwestia wysiłku, miernego zdrowia, czy po prostu gęstego od gorąca powietrza. - Nie widziałem węży. - przyznał, choć raczej z pewną ulgą - Za to widzę meduzy. - obłe kształty majaczące pod taflą wody nie były mu trudne do rozpoznania. Kiedyś myślał, że w meduzach i ich nieśmiertelności kryje się sekret uratowania jego zdrowia. Co za cudowny zbieg okoliczności. Patrzył chwile, jak Solberg zdejmuje gacie i w końcu wzruszył ramionami. - A chuj, co mamy do stracenia. - uznał, bo w zasadzie cały ten wypad to jedno wielkie yolo. Przynajmniej dla niego. Stawiał wszystko na ostatnią kartę. Jak na dwa wielkie karki, byli niezwykle pokaleczonymi świniakami. Może to właśnie kwestia gabarytów, że dużego łatwiej trafić, a może właśnie zdecydowali się być karkami po tym, jak obaj doświadczyli wątpliwych przyjemności, czynionych na ich marnym, młodzieńczym ciele. Wlazł do wody po kostki i stał tak chwilę, patrząc się na nią jak debil. - Wiesz, że nie pamiętam, kiedy ostatnio się tak po prostu kąpałem. - powiedział szczerze. W ubraniu kąpiele nie były najwygodniejsze. Jasne, czasem był do tego zmuszony jak mu taki Antosza Avgust na lekcji kazał kraulem pokonać szkolne jezioro, ale pluskanie się w wodzie a gaciach to tak dla ochłody nie istniało w jego pamięci jako wspomnienie. Chyba nigdy tego nie robił. Wlazł powoli do bajora, woda była zaskakująco ciepła, zapewne nagrzana słońcem, choć tylko do pewnego pułapu, bo im głębiej tym stawała się mroźniejsza. Albo to jego zakończenia nerwowe zaczynały odpierdalać. - Jaka jest woda? - zapytał Maxa, robiąc kilka ruchów "żabką"- To bardzo wygodne... - mruknął. Wyporność wody odejmowała bolącym mięśniom wysiłek walki z grawitacją. Rehabilitacja, której się nawet nie spodziewał.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-To by była definicja piekła. Nawet po śmierci być skazanym na to gówniane miejsce. - Aż się wzdrygnął na samą myśl o nawiedzaniu Hogwartu, gdy już odwali kitę. Zdecydowanie wolał odciąć się od tego pierdolnika raz na zawsze. -Pamiętasz, jak zrobiliśmy z nim nagonkę na trzecioklasistki, które szykowały się do Hogsmeade? Gówniany makijaż dzięki torpedom w kiblu to nie był szczyt naszych możliwości, ale z pewnością jakiś szczyt. - Zaśmiał się na to wspomnienie. Cała akcja spaliła mu niezły podryw, bo jedna z poszkodowanych przyjaźniła się z dupą, którą akurat chciał wyrwać, ale mimo to uważał, że było warto. Kobiety przychodzą i odchodzą, a dobre wspomnienia z ziomkiem zostają na zawsze. Grymas na twarzy kumpla nie zwiastował niczego dobrego, ale gdy Max upewnił się, że Lockie jeszcze nie kona, mogli przejść do omawiania maczety, która robiła wrażenie. -Kurde, muszę uważać co mówię, jak Ty tak od razu na zakupy pędzisz. - Wzruszył tylko ramionami i zaczął leźć za kumplem, zastanawiając się, dokąd ta dżungla ich doprowadzi, bo choć był tu wcześniej, miał wrażenie, że droga zaczyna wyglądać zdecydowanie inaczej, niż to pamiętał. -Może teraz ja pomacham? - Zaproponował, gdy zobaczył, jak jego kumpel ciężko oddycha. Miał poniekąd nadzieję, że to nie on jest sprawcą tego stanu rzeczy, a z drugiej strony może wolał, by powodem był eliksir. Z tym potrafił sobie poradzić o wiele lepiej niż z tymi cholernymi klątwami. Zaraz jednak zobaczyli jezioro i Max sam zaczął czuć się lekko źle. No dobra, bardzo źle. -Tylko jajca, jak Ci je meduzy odgryzą. - Odpowiedział już z wody, która zdawała się działać cuda i ochładzać przesadnie rozgrzany organizm Solberga. Świecili bliznami jakby ktoś regularnie walił ich Cruciatusem i choć u Lockiego nie było to najdalsze od prawdy, tak u Maxa wszystkie blizny zadane były przez niego samego. Na szczęście pogodził się z tym na tyle, że nie tylko był w stanie się obnażyć przed kumplem, ale i sam nie czuł już tych wszystkich negatywnych emocji patrząc na swoje poharatane ciało. Choć starał się tego za bardzo nie robić. -No nie gadaj. Powinieneś przyjechać do Inver. Wezmę Cię nad Loch Ness i popływamy sobie z potworkiem. - Od razu zawyrokował, bo nie potrafił przejść obojętnie wobec braku tak pięknych, acz drobnych chwil przyjemności. Max korzystał praktycznie z każdej chwili, by wskoczyć do wody, a ubranie było w tym równaniu niepotrzebne. Owszem, nieraz przypadkiem natknęły się na niego dzieci, czy inna oburzona widownia, ale to był ich problem, nie jego. -Chłodna. Ale ja wciąż gorący. - Odpowiedział bez namysłu, zaraz posyłając kumplowi dwuznaczne spojrzenie. Tak, zdecydowanie powinni teraz się podrywać i uprawiać szalony seks w jeziorze pełnym meduz. Nie było w tym niczego głupiego. Absolutnie. -A widzisz. Mówiłem. - Pstryknął palcami, a że te znajdowały się częściowo pod wodą, to przy okazji ochlapał Lockiego.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zaśmiał się, chociaż czynność ta sprawiała, że spinały mu się mięśnie brzucha, przez co dziwne uczucie po spożyciu eliksiru jakoś ponownie zrobiło mu bajlando w żołądku. Ale tym razem - sukces - nie zrzygał się! Faktycznie było trochę prawdy w tym, że zostać w Hogwarcie dłużej niż trzeba, zakrawało o masochizm, co jedynie wprawiło Swansea w zakłopotanie tym, że jak na debila przystało, znowu nie zdał i będzie kiblował kolejny rok. Wyszczerzył zęby jak pies na to wspomnienie i pokiwał gorliwie głową. - Szczyt tupetu. Trochę mi wstyd jak pomyślę, że przez następne kilka tygodni pytałem Melinde, czy znowu się wybiera do Hogs, bo czuć. - parsknął znów, tym razem z żenady. Lockie w latach młodzieńczych był wcale nie bardziej inteligentny, ale nie rozumiejąc brytyjskiego poczucia humoru, nierzadko był po prostu chamem. Wspomnienie przygody z dawnych lat wpłynęło pozytywnie na jego nastrój, choć wciąż było piekielnie gorąco i wilgotno, a wokół latały owady, których rozmiar i brzmienie wzbudzały w Swansea co najmniej respekt. Może Solberg zrobił to przypadkowo, a może celowo chciał podtrzymać humor kumpla jak najwyżej, w końcu droga przed nimi nie miała być prosta, a nos zwieszony na kwintę nie mógł być w tych okolicznościach pomocny. - Zawsze chciałem mieć maczetę. - przyznał - Odkąd przeczytałem poszukiwaczy zaginionej arki, Blacka. - powiedział, jak już złapał oddech. Podzieliłby się machaniem maczety, ale przyszła kolej na inne wyzwanie, więc maczeta razem z resztą majdanu złożonego schludnie w kostkę, poleciała na drugi brzeg. Teraz trzeba było tylko dołączyć do nich ciało. Skrzywił się na słowa Maxa: - Meduzy mają... czym? - wzdrygnął się, osłaniając odruchowo krocze, imaginując z jakiegoś powodu meduzy z protezami zębowymi, czyhające na jego klejnoty. Spojrzał na Maxa i uśmiechnął się lekko. Jak przeżyje. Jak przeżyją. To pojedzie i do Inverness i wszędzie kurwa pojedzie. Dwa razy co najmniej. Zamyślił się, żabkując przez meduzowe bajoro, aż syknął, kiedy nieostrożnie kopnął jedną z galaretowatych istot i poparzył się w stopę, klnąc szpetnie po duńsku pod nosem. Parsknął zaraz, niemal zachłystując się wodą. - We bo ten żar temperaturę wody podnosi. - pokręcił głową, ale zaraz dostał w oko z bliska i parsknął, tym razem nie z rozbawienia, a rzeczywiście plując wodą. - Tak gdzieś do pępka to mi wręcz gorąco. Ale od kolan w dół tracę czucie z zimna. - zakomunikował, patrząc pytająco na bruneta, bo nie wiedział, czy to kwestia jego eliksiru, klątw, czy może woda w tym stawie miała specjalne właściwości sprawiania, że zakończenia nerwowe tańczą lambadę. Korzystając z okazji, że zagadał Solbiego swoimi doświadczeniami i jednocześnie, jak dzieciak, szczeniak, jak za dawnych głupich lat, podpłynął nagle do bruneta i nacisnął na oba jego barki, posyłając go znienacka pod wodę, po czym, a jakże, rżąc jak kretyn, zaczął uciekać wyjątkowo szybką żabką, ponownie wpierdalając się w jakąś parzącą meduze.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Lockie nie zdał, ale z eliksirów dał radę, z czego Max był cholernie dumny. Jakby nie patrzeć, próbował temu debilowi wbić do łba kilka rzeczy i widocznie wystarczająco podziałało. To był dla Solberga sukces. Zawsze cieszył się, gdy jego nauki eliksirowarskie okazywały się pomocne, a widać jego podejście było na tyle dobrze skrojone, że docierał do naprawdę wielu dzieciaków, które wcześniej na lekcjach paliły samą wodę w kociołku. Kolejny dowód na to, że Hogwart z edukacją za wiele wspólnego nie miał. -To dlatego tak na Ciebie patrzyła. Teraz to ma sens. - Zaśmiał się, przypominając sobie zdegustowaną minę dziewczyny, którą miała na twarzy za każdym razem, gdy widziała Lockiego. Tak, mądrzy nie byli, ale za to wysocy. Nie można było mieć wszystkiego. Humor był tym, co wychodziło z Maxa naturalnie. Nie każdy rozumiał jego poczucie humoru, ale na szczęście Swansea się zaliczał do tej drugiej grupy, dzięki czemu nawet łażenie po dżungli było ciekawym zajęciem. -Mi wystarczy moja. - Spojrzał wymownie w stronę swojego paska u spodni, po czym roześmiał się sam z tego, jak głupi był to żart. -No i mój sztylecik. Dużo łatwiej macha się czymś mniejszym. Chyba, że jesteś za wolny, wtedy maczeta przydaje się o wiele bardziej. - Skomentował już nieco poważniej. Trochę doświadczenia w walki na ostrza miał i mógł coś na ten temat powiedzieć. Jeśli miałby wybrać jedną sztukę walki, to taniec z nożem zdecydowanie byłby jego wyborem. Gryzienie jajec przez meduzy było za to o wiele mniej przyjemną wizją. Zdecydowanie Solberg nie chciałby tego przeżyć nawet, jeśli magia miała swoje sposoby, by mu to zaleczyć. Wiele traum miał w życiu, ale ta wydawała się nie do przepracowania. -Nie wiem i nie chcę się....KURWA!! - Akurat w tym momencie wlazł w jedną z meduz stopą, co nie było ani przyjemne, ani potrzebne w jego opinii. Miał tylko nadzieję, że to nie te zabójcze meduzy co na Malediwach pływają, bo w tym wypadku dokonałby swojego żywota w miejscu, w którym zdecydowanie by nie chciał. Choć byłoby to dość ironiczne w opinii ślizgona. -Nie potrzebujesz jechać do źródeł termalnych, jak masz mnie. - Wyszczerzył się jeszcze z zachwytu nad własną ponętnością. -To niedobrze. Coś jest zjebane, tylko nie wiem co. - Skrzywił się zaraz, a jego mózg od razu zaczął analizować przepis w poszukiwaniu tego, co mógłby zmienić, by pozbyć się tego efektu. Nie zdążył jednak dojść do żadnych wniosków, bo już nurkował pod wodę. Lockie był chyba jedną z niewielu osób, które były w stanie go tak "zatopić". Nie pozostał jednak dłużny. Jak tylko wrócił do świadomości, rzucił się w pościg za kumplem, złapał go za kostkę i mocno pociągnął do siebie, przy okazji wpierdalając się nadgarstkiem w kolejną meduzę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Swansea należał niewątpliwie do tych wolnych. Max miał w sobie gibkość, jakiej wymagała walka nożem, gdzie Lockie był tylko wielkim wieprzem i całą swoją moc pokładał po prostu na sile i impecie przyłożenia. Maczeta w jego rękach była stanowczo lepszym rozwiązaniem, niż nóż, czy sztylet. Zasuwali przez jezioro względnie ostrożnie, przynajmniej przez jakiś czas, dopóki te dwie szare komórki nie zdecydowały się wyłączyć połowy mocy przerobowej i pomimo bycia we względnie niebezpiecznej okolicy, we względnie podejrzanym jeziorze pełnym meduz, które już ustalili,że nie wiadomo, czy nie czyhają z zębiskami na ich rodowe klejnoty, uznały, że to doskonały czas na żarciki na poziomie piątej klasy. Śmiał się jak debil, próbując uciec od Solberga, co nie pomagało, bo śmiejąc się przecież nie wiosłował łapami tak sprawnie, jak by mógł, albo w sumie powinien, w związku z czym zaraz ten go capnął za kostkę, a Swansea, rechocząc, zabulgotał pod wodę, zachłystując się meduzią wodą. Wymachując łapami, by się wynurzyć, zmacał kolejne z galaretowatych stworzeń, co poparzyło go wystarczająco mocno, by prędko odechciało mu się śmiać i wynurzył łeb spod wody, trochę kaszląc, trochę się śmiejąc i znów goniąc Maxa, który przez tę nieczystą zagrywkę wysunął się na prowadzenie na przeciwległy brzeg. Zdyszał się, kiedy gramolił się na brzeg i przetarł dłońmi twarz, zgarniając mokre włosy do tyłu. Sprężyste miodowe loki pod wpływem wody zmieniały się w smętne, bure strąki, odbierając twarzy Locka tę resztkę uroku, którego i tak miał niewiele. - Okurwa żem się zmachał. - powiedział, wzdychając ciężko i obejrzał ślady po meduzach. Na łydce i stopnie miał czerwone pręgi, wskazujące dokładnie układ parzydełek, w które się wpierdolił, tak samo jak na lewym ramieniu, te jednak niknęły pomiędzy koślawymi kreskami tuszu jakiejś zmyślonej pieczęci ochronnej jego matki. Połowa wzoru wydawała się ciemnieć i uwypuklać, a druga połowa blednąć, co nie wróżyło nic dobrego. Pociągnął nosem, rozglądając się za swoim tobołkiem, posłanym na ten brzeg uprzednio z cenną maczetą. - Teraz jakoś lepiej. - zauważył, w kontekście samopoczucia związanego ze skonsumowanym eliksirem- Jest w miarę ok na całym ciele. W wodzie było słabiej.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nikt nie mówił, że mieli być poważni. Czasem trzeba było odwiesić głowę na wieszak i pobawić się jak dzieci, co właśnie uskuteczniali, nie bacząc na fakt, że co chwilę obrywali od któreś z rezydujących w wodzie meduz. Max nie mógł jednak odpuścić tak jawnego ataku na swoją osobę i musiał odwdzięczyć się kumplowi za to lekki podtopienie. Dobrze, że łąpy miał duże, bo bez problemu chwycił nogę kumpla i ściągnął go pod taflę na kilka sekund, śmiejąc się przy tym jak skończony kretyn, co tylko wzmacniało się, gdy widział jak Lockie macha rękoma jak typ po pigułach na dyskotece. Zaraz jednak dotarli na drugi brzeg, przywołując do siebie swoje rzeczy z miejsca, gdzie je pozostawili. -Brakowało mi tego. Poza meduzami, te kurwiszony mogłyby odpuścić. - Wykrzywił się, rzucając zaklęcia przeciwbólowe na poparzone miejsca. Zdecydowanie nie było to przyjemne doświadczenie. -Chcesz? - Zapytał Swansea, czy i jemu nie ulżyć tego nieprzyjemnego uczucia. Żałował, że nie wziął maści z wiggen, bo na pewno by pomogła w tej sytuacji, ale musiał sobie poradzić w inny sposób. -Jak wrócimy ogarnę nam kąpiel leczniczą i zapomnimy o tych mackach. - Obiecał Lockiemu, mając nagle ogromną ochotę na jakieś cywilizowane spa z jacuzzi, czy innymi masażami. -To też niedobrze. Woda nie powinna na nic wpływać. Muszę usiąść jeszcze raz nad recepturą i zobaczyć, co mogłem zjebać. Poza tym, że wszystko. - Wyraźnie zmarkotniał na chwilę. Nie spodziewał się, że od razu osiągnie sukces, bo porywał się jak zawsze na coś mocno skomplikowanego i ambitnego, ale liczył, że pierwsze testy w terenie wyjdą jednak lepiej niż to, czego właśnie doświadczali. -Na szczęście zaraz powinno przestać działać to zrobi nam się lepiej. - Dodał pocieszająco, rozwalając się na chwilę na plecach i odpalając szluga. -Lubię to miejsca. Ta dżungla ma w sobie coś, co pozwala przemyśleć kilka spraw. Może dlatego, że to totalne wypizdowo. - Rzucił filozoficznie, przymykając na sekundę oczy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Dwa razy nie trzeba było mu proponować - kiedy tylko Max zaproponował leczonko, Lockie jak potulny pies wystawiający dupę do czochrania, nadstawił wszystkie obmacane meduzimi mackami kończyny do otrzymania odpowiednich zaklęć. Osuszył się nieco, nim nie wciągnął na grzbiet żonobijki i nie jebnął się na ziemie koło Solberga. - lecznicza kąpiel w jacuzzi. Z jakimś drynkiem dobrym. Słyszałem, że Pure Lux ostatnio nabyło uzdolnionego miksologa. - zerknął na bruneta z chytrym uśmieszkiem, bo wieści niosą się po gminie. Widząc jednak, jak ten zmarkotniał na te niesprecyzowane rewelacje, westchnął lekko: - Wiesz, myślę, że nie możesz się do końca mną sugerować. To, że czuje się tak, a nie inaczej, może w ogóle nie zależeć od Twojego eliksiru. - przyznał, kładąc rękę na brzuchu. Pomiędzy drugim a trzecim żebrem, od kilku dni, drążyło mu dziurę coś nieokreślonego. Sięgnął po peta, którego odpalił sobie Max i wziął jego rękę, żeby położyć ją w obmacywanym przed chwilą miejscu. Zaciągnął się, kiedy pod jego skórą wyraźnie coś się poruszyło, trochę jak robak, ale trochę twardy. Pod naciskiem palców jednak rozpływało się, jakby tego w ogóle nie było. - To równie dobrze może być wina tego. - zauważył kwaśno. Swansea westchnął znowu, oddając mu papierosa i podniósł się do siadu, na chwilę chowając twarz w dłoniach, by z jękiem frustracji potrzeć ją kilka razy, może zbyt brutalnie. - Lubie wypizdowia. Myślę, że jeśli uda się nam zrobić cokolwiek z tym, żebym zdychał wolniej, to chciałbym mieć dom gdzieś pośrodku niczego. - przyznał, zawieszając się na własnych kolanach i patrząc w soczystą zieleń otaczających ich, egzotycznych roślin. Dżungla śpiewała swoim własnym głosem, nigdy nie śpiąc, zawsze nawołując.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Skoro Lockie chciał, to i jego Max doprowadził do porządku, by następnie klapnąć sobie i chwilę odetchnąć gdzieś, gdzie miał nadzieję, żadne dziwne zwierzę ich nie dopadnie. -A tak. Koleś jest niesamowity. Trochę podpatruję od niego sam, żeby zaimplementować jego sztuczki do warzenia eliksirów. Zobaczymy co z tego wyjdzie. - Wyszczerzył się na wspomnienie nowego nabytku w swoim klubie. Nie planował zmianach w kadrze, ale nie mógł puścić takiego talentu w świat, musiał zatrudnić tego typa z ulicy, a gdy dał mu mundurek i załatwił fryzjera, barman nawet prezentował się nieźle, a przynajmniej nie wyróżniał aż tak na tle reszty kadry. -Też czuję się gównianie. - Przyznał, bo choć tego nie pokazywał, po wypiciu eliksiru miał bardzo dziwne poczucie temperatury i drętwiała mu jedna ręka, co wcale nie było przyjemne. Był jednak przyzwyczajony do testowania eliksirów na sobie i póki nie czuł, że dosłownie zaraz zejdzie, starał się tego nie oznajmiać na głos. -Miejmy nadzieję, że chociaż na pół problemu znajdziemy dzisiaj ślad odpowiedzi. Nienawidzę tego zjebanego miejsca. - Mruknął jeszcze, po czym skrzywił się czując, co działo się w klacie kumpla. Nie ciągnąłby go tutaj, gdyby nie miał nadziei na to, że mu to pomoże. Wiedział, że Lockie ma o wiele większe problemy niż on, a nie miał innego pomysłu, jak może mu pomóc. Aż takim cudotwórcą nie był. -Dom, drzewo i syna. Pewnie z przypadku, ale załatwimy Ci cały komplet, nie martw się o to mordo. - Uśmiechnął się do niego szeroko, nie tracąc nadziei w to, co dziś robili. Nie mógł, bo gdyby Solberg zaczął na poważnie patrzeć na świat, to ten skończyłby się szybciej, niż Pattol wlepia szlabany.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Nawet mu nie przyszło do głowy - choć powinno, ale był debilem - że to przecież DZungla jest i tu różne dzikie zwierzęta mieszkają, a fakt, że żadnego bydlęcia spragnionego krwi jeszcze nie spotkali, mogło być jedynie wyznacznikiem ich głupiego szczęścia. Patrzył na Maxa, który był mistrzem w robieniu dobrej miny do złej gry. Po Solbergu nie łatwo było zobaczyć, kiedy coś mu doskwierało. Uprawiał albo udawanie, że jest zajebiście, albo znikanie bez słowa, czego Lockie nie miał mu za złe. Rozumiał. Każdy z nich miał swoje dziwne sposoby radzenia sobie z rzeczywistością, która ani dla jednego, ani dla drugiego nigdy nie była jeszcze łaskawa. Może kiedyś. Może na starość. Jak dożyją. - Musisz mi powiedzieć o nim więcej. Nigdy tu nie byłem. Skąd wiesz o tym szamanie? - zainteresował się w końcu, po raz pierwszy odkąd zaplanowali wyprawę. Nie pytał, zgodził się, bo i Max był jedyną osobą w jego życiu, której bezdyskusyjnie był gotów zaufać i jeśli Solberg powiedziałby mu "nie idź" to by nie poszedł, a jeśli mówił "jedziemy, bo tam może być rozwiązanie" to wierzył, że tu może być rozwiązanie. Jakieś. Jakiekolwiek. Parsknął i pokręcił głową: -Może bez syna. Takich genów nie powinno się rozmnażać. - zapewnił z rozsądkiem, który powinien był występować w jego łbie częściej, niż to się zdarzało- Ale dom i drzewo? Czemu by nie. Jak czytałem Proroka na kiblu, przeglądałem oferty rynku nieruchomości. Na nic mnie praktycznie nie stać, ale była taka stara winnica na Hebrydach... -gwizdnął przez zęby - Jak to przeżyje, to kto wie, może stanę się panem na włościach. - zaśmiał się debilnie, bo i sam w sumie teraz zaczynał myśleć o tym, że to wszystko skończy się dobrze. Że to nie straceńcza przygoda, a rzeczywiście dobry pomysł. Po chwili odpoczynku zebrali dupy i ruszyli dalej przez gęstwinę w poszukiwaniu Ukrytej Wioski. + 2 x zt