Maloka jest głównym miejsce w wiosce. To tutaj tubylcy się codziennie gromadzą, jedzą, rozmawiają i tańczą. Są też przyzwyczajeni do widoku turystów, za drobną opłatą chętnie pokażą trochę swojej codzienności. Poza tym mają też nadzieję, że kupisz od nich parę pamiątek! Na pewno dostępne tutaj bransoletki nie są tak kolorowe jak te na targach w mieście, ale czy nie wyglądają ciekawie? Tubylcy zapewniają również, że mają magiczne właściwości, chociaż ani razu nie widziałeś, żeby któryś z nich posługiwał się magią.
Torebka z łusek pirarucú - 30 G Naszyjnik z kłami tygrysa - 14 G Bransoletka z sierści jaguara - 14 G Bransoletka z zębów piranii - 16 G Bransoletka z ayuahasci - 48 G Pióropusz z piór papugi - 10 G
Nim tutaj napiszesz, rzuć kostką i sprawdź czy udało ci się znaleźć wioskę. Parzysta - podążając za czyimiś wskazówkami i wyraźnymi dla ciebie znakami na drzewach, po dłuższym błądzeniu w dżungli wreszcie trafiasz do wioski. Nieparzysta - ktoś powiedział ci o wiosce, ale za nic nie możesz jej znaleźć! Wygląda na to, że się zgubiłeś i wylądowałeś w samym sercu dżungli. (Nie dotyczy wycieczki prowadzonej przez miejscowego przewodnika.)
Możecie ale nie musicie wziąć udział we wszystkich atrakcjach. Kolejność jest dowolna, pomiędzy stoiskami można się poruszać. Jedynie Ayhuasca ma miejsce wieczorem, kiedy inne atrakcje już się skończą. Opis wszystkich przedmiotów, które można dostać/kupić w tej części dostępny jest w spisie przedmiotów.
Po kilku dniach wędrówki docieracie do czegoś, co z daleka wygląda na cywilizację. Z daleka - to na pewno, bo pierwsze co rzuca się w oczy już po przedarciu się przez ostatnie drzewa to wielki dach, zbudowany z wyschniętych już liści palmy. Składa się jedynie z drewnianych, amatorsko zbudowanych ławeczek. Wygląda to trochę, jakby ktoś postawił szałas w samym środku dżungli. Już wydaje wam się, że nikogo tu nie spotkacie, kiedy wśród odgłosów samej natury rozlega się wyraźne szuranie wielu stóp. Zza maloki - bo tak nazywa się ten śmieszny budynek bez ścian - wychodzi mnóstwo ludzi. Najszybciej biegną najmniejsze dzieci, a potem łamanym angielskim pytają się czy przewieźliście dla nich prezent. Za nimi przychodzą dorośli - wszyscy ubrani są podobnie. Kobiety mają spódniczki z czerwonego materiału, a na szyi przewiązaną suchą trawę, która ma imitować bluzki. Mężczyźni natomiast noszą długie spódnice z trawy, a większość z nich ma również zrobione opaski na głowę. Dowiadujecie się, że to plemię Yagua. Zapraszają was do maloki i proszą abyście usiedli na ławkach.
Tańce
Indianie robią specjalnie dla was pokaz tańca. Najpierw prezentują się dzieci. Wszystkie łapią się za ręce i w rytm muzyki granej na bębnach i śpiewów straszych, zaczynają się przeciągać w jedną i drugą stronę, co chwila podskakując. Nagle parę z nich podchodzi do was, łapie za rękę i zaprasza do tańca! Nie dajcie się prosić, na pewno będzie to świetna zabawa. Po dzieciach wchodzą mężczyźni i kobiety. Pewnie już nawet nie jesteście zaskoczeni, kiedy zapraszają was do zabawy. W taki sposób tworzą się pary - wszyscy stają w okręgu, mężczyźni od środka, trzymają kobiety pod ramię... Wraz z pierwszymi uderzeniami bębna zaczynają iść do przodu, a po jakimś czasie już biegną. I tak przez kolejne pięć minut - pary złożone z turysty i tubylca, biegają w kółko.
Rzuć dwoma kostkami. Pierwsza kostka: parzysta - tańczysz z dziećmi nieparzysta - tańczysz w parze Druga kostka: 1 - Szło ci dobrze, aż do momentu kiedy potknąłeś się o kamień. Upadek był tak niefortunny, że noga całkiem nieźle zaczęła ci krwawić. Aby to uleczyć, potrzebujesz mieć minimum 5 punktów z uzdrawiania, albo poprosić o pomoc kogoś, kto tyle ma. Jeśli tego nie zrobisz, Indianin zrobi ci opatrunek z liścia i przez najbliższe 2 wątki rana się nie zagoi. 2 - Tak się podobasz pewnej Indiańce/Indianinowi, że oznajmia, że zostaniesz jego żoną/mężem! Lepiej niech ktoś cię ratuje, bo jeszcze cię tutaj zatrzyma i będziesz wieść życie prawdziwego tubylca. Na razie tylko obwiesza cię cudaczną biżuterią, która ponoć ma być prezentem ślubnym. 3 - Porywając cię do tańca, Indianin zakłada ci na szyję naszyjnik z trawy i kolorowych kwiatów. Okazuje się, że musisz być na nie uczulony, bo niedługo potem zaczynasz kichać i mocno kręci ci się w głowie. Jeśli w części I wycieczki zaraziłeś się jakąś chorobą, kwiaty działają na ciebie tak mocno, że mdlejesz. 4 - Po skończonym tańcu podbiega do ciebie parę Indianek i zakłada na siebie słomiane ubranie, które wygląda zupełnie jak to, które noszą. Malują ci na twarzy wzory, obwieszają bransoletkami i naszyjnikami, mówiąc, że wyglądasz niczym ich poprzedni, zaginiony szaman. Do końca pobytu w wiosce depczą ci po piętach zachwycone dzieci. 5, 6 - Twoja para z tańca/dziecko, które trzymało cię za rękę jest tak zachwycone tym, jak pięknie tańczyłeś/tańczyłaś, że wręcz ci podarunek! To bransoletka z zębów piranii.
Strzelanie z dmuchawki
Na zewnątrz maloki postawiono drewnianą figurkę małpy, która ma może ze 20 centymetrów wysokości, ale z precyzją namalowane na niej wszystkie elementy. Dwóch mężczyzn trzyma drewniane rurki, które są niemalże tak długie jak oni wysocy. Kiedy podchodzisz, jeden z nich pokazuje ci jak strzela się z dmuchawki. Daje ci cztery drewniane strzały, które wsadzasz do środka dmuchawki a potem nabierasz powietrza w płuca i dmuchasz, celując w figurkę małpki. Mężczyźni wyjaśniają, że właśnie tak się poluje na małe zwierzątka, a prawdziwe strzały są zatrute.
Rzuć czterema kostkami, każda odpowiada za jedną strzałę: 1 - Strzała leci daleko, daleko... i trafia w ramię osobę, która napisała po tobie. Ojej, chyba jeszcze musisz popracować nad celnością! 2 - Nie do końca ci wychodzi, bo strzała ląduje w ziemi niedaleko drewnianej podstawy na której stoi figurka. 3 - Samej małpki nie trafiasz, ale udaje ci się wdmuchnąć strzałę w drewnianą podstawę, na które ta stoi. 4 - Udaje ci się trafić w małpkę, co prawda to nie oko, ale i tak byś ją upolował! 5 - Trafiasz małpkę gdzieś w jej maleńką głowę, jest całkiem nieźle. 6 - Idealnie, trafiasz prosto w oko, a Indianie biją ci brawo!
Jeśli łącznie zdobędziesz co najmniej 16 punktów, dostajesz w prezencie od Indian miniaturową dmuchawkę i komplet strzał.
Zakupy
W każdym rogu maloki porozstawiane zostały miniaturowe stoiska. Biżuteria, ozdoby i inne zrobione przez Indian pamiątki są porozkładane wszędzie. Kiedy tylko do nich podchodzisz i chcesz pooglądać, młode kobiety chcą, żebyś przymierzył bransoletki - zakładają ci je na ręce, naszyjniki na szyję, zachwalają swoje przedmioty. Tylko te ceny, które proponują wydają ci się dziwnie wysokie! Możesz spróbować się z nimi targować.
Torebka z łusek pirarucú - 30 G Naszyjnik z kłami tygrysa - 14 G Bransoletka z sierści jaguara - 14 G Bransoletka z zębów piranii - 16 G Bransoletka z ayuahasci - 48 G Pióropusz z piór papugi - 10 G
Rzuć jedną kostką na tragowanie: (kupując kilka przedmiotów, do każdego należy oddzielnie rzucić kostką!) 1, 2 - Może nie wiesz o zwyczaju targowania, a może nie umiesz tego robić. Kupujesz pamiątkę za początkową cenę jaką zaproponowała sprzedawczyni. 3, 4, 5 - Targowanie idzie ci całkiem nieźle! Udaje ci się kupić przedmiot za połowę jego początkowej ceny. 6 - Jesteś chyba mistrzem targowania. Bez względu na to ile pieniędzy chciał początkowo sprzedawca, teraz jest skłonny oddać pamiątkę za zaledwie 3 galeony.
Ayahuasca
Przychodzi do was szaman, który proponuje wam specjalną atrakcję - sesję z Ayahuascą. Zastrzega, że jest ona dozwolona jedynie dla pełnoletnich (mających co najmniej 17 lat). Mówi tylko, że to napój bogów, dzięki któremu można odkryć siebie, poznać swoje najgłębsze pragnienia i zmienić swoje życie na lepsze... po czym wszystkich chętnych zaprasza wieczorem do swojego domku. Dla tych, którzy nie mają ochoty na eksperymenty z Ayahuascą, przygotowano ognisko oraz śpiewy i tańce przy ognisku. Dzisiejszej nocy wszyscy śpią na hamakach zawieszonych w maloce.
Uwaga, ten mini event jest jedynie dla chętnych i tylko tych, którzy skończyli 17 lat. Należy liczyć się, że może mieć różne poważne konsekwencje. Uwzględnijcie, że do domku szamana idziecie na sam koniec. Post w domku szamana pojawi się w przeciągu 2-3 dni.
Kod:
<zg>Tańce</zg> <zg>Kostka: </zg> <zg>Link do losowania: </zg>
Kod:
<zg>Strzelanie z dmuchawki</zg> <zg>Kostki: </zg> <zg>Suma punktów: </zg> <zg>Link do losowania: </zg>
Kod:
<zg>Zakupy</zg> <zg>Co kupujesz: </zg> <zg>Kostka: </zg> <zg>Link do losowania: </zg>
Ta wioska miała w sobie coś niesamowitego. Adoria zupełnie nie spodziewała się takiego obrotu spraw - myślała, że wycieczka dalej będzie takim nieco uciążliwym survivalem i gadaniem o nietypowych roślinkach. Miało to jakiś swój urok, ale spędzenie czasu z indiańskim plemieniem Yagua bezkonkurencyjnie wygrywało. Dora czuła się nieco oszołomiona tym zupełnie innym światem, postanowiła więc skorzystać z jak największej ilości proponowanych atrakcji. Oczywiście, pierwsze co przykuło jej wzrok, to stoiska z pamiątkami. Niemal natychmiast zapragnęła obkupić się w rzeczy wytworzone przez tubylców. Adoria to jednak towarzyska osoba, zaraz więc odszukała @Aaron Duarte, który zresztą trzymał się z nią właściwie w trakcie całej wyprawy. - Dasz się zaciągnąć na małe zakupy, prawda? - uśmiechnęła się czarująco i nie czekając na odpowiedź pociągnęła Hiszpana za rękę w wymarzonym kierunku. Wiedziała, że nawet jeśli ma coś przeciwko wydawaniu pieniędzy w takim miejscu, to dla niej jest w stanie poświęcić kilka minut. Może i nie znali się jakoś bardzo długo, ale przeżyli wspólnie zaskakująco dużo. Poza tym, Adoria nie miała ochoty latać i szukać jakiejś dziewczyny, która z podobnym do niej samej entuzjazmem rzuci się na stoiska. - Potem ty wybierasz, gdzie idziemy. - dodała jeszcze, żeby nie wyszło, że jakoś się rządzi. - Co o tym myślisz? - zainteresowała się, zarzucając na ramię proponowaną przez jakąś kobietę torebkę. Nie była może olśniewająca z wyglądu, ale z tego co Amparo rozumiała, to mogła poszczycić się kilkoma czarodziejskimi funkcjami. I tak oto ciemnowłosa dała wciągnąć się w szał bransoletek, naszyjników i wszystkiego, co tylko mogłoby w najmniejszym stopniu zainteresować naiwną turystkę. Co jakiś czas z zachwytem odwracała się do Aarona, czasem żartując z ogromnym pióropuszem, a czasem po prostu czekając na szczerą reakcję. Po krótkich, ale owocnych negocjacjach ze sprzedawcą, stała się szczęśliwą posiadaczką bransolety z ayuahasci. Przy okazji nieźle zaoszczędziła, bo udało jej się wytargować zniżkę o połowę ceny. Może to coś w jej uporze, a może w uśmiechu? Ważne, że zadziałało! Z szerokim uśmiechem zbliżyła się do Aarona i machając ozdobionym nadgarstkiem zapytała: - No, jak tam?
Zakupy Co kupujesz: Bransoletka z ayuahasci Kostka: 4 (czyli cena mniejsza o połowę!) Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p175-kostki#355415
Kiedy Aaron był już całkiem wykończony tym całym łażeniem po dżungli, jego zapał gdzieś uleciał i chyba tylko dobre towarzystwo trzymało go we względnie dobrej kondycji, czy to fizycznej, czy psychicznej. Adorka, niby całkiem nieprzystępna, a mimo to Aaron nie tracił nadziei. Nie, nadzieja to złe słowo. Po prostu się nie poddawał. Tym bardziej, że czasem odnosił wybitne wrażenie, że wcale nie jest jej tak obojętny, jak utrzymywała względem wszystkich męskich osobników. Kiedy usłyszał, że wybierają się na zakupy, jakoś nie był zachwycony. Kiedy jednak dziewczę chwyciło go za nadgarstek, nie był w stanie jej odmówić. Ruszył za nią i zniknął wśród licznych stoisk, gdzie mieniły się różnobarwne przedmioty. Z początku nie zwrócił na nic szczególnej uwagi, jednak po chwili udzielił mu się nastrój, w jaki wpadła Hiszpanka. Zaczął przymierzać wiele przedmiotów, oglądać jeszcze więcej, aż wreszcie padło na bransoletkę z sierści jaguara. Niestety, nie mógł za bardzo poczarować sprzedawcy, bo ten nie był kobietą. Zapłacił należność i schował do kieszeni, zanim towarzyszka dostrzegła jego zakup. Chciał ją kiedyś rozbawić przy jej użyciu, więc nie mógł się wydać. Z uśmiechem na ustach podziwiał kolejne magiczne efekty przymierzanych przez Adorię łańcuszków i ozdób, aż wreszcie zdecydowała się na jakąś bransoletę. Ośmielony tym, że udało jej się ugrać spory upust, ruszył jej śladem i wziął tę samą sztukę. - Dla mnie będzie to samo - nachylił się w stronę sprzedawczyni, po czym wyszczerzył zęby i zmrużył przyjemnie oczy. Nie wiedział, czy to fakt, że potraktowała ich "w pakiecie", czy może wpadł jej w oko, ale zapłacił za pamiątkę jedynie trzy galeony. Ukłonił się grzecznie i w podskokach odsunął od stoiska. - Popatrz, będziemy mieć wspólną pamiątkę! - Założył ją na lewy nadgarstek. - A teraz lecimy potańczyć! Jako że w jego żyłach płynęła hiszpańska krew, miał świetne poczucie rytmu i podejrzewał, że i dziewczyna chętnie pokręciłaby biodrami. Na co on, naturalnie, bardzo chętnie by popatrzył. Podszedł do niej, stanął tuż obok, z jej lewej strony, po czym bez żadnych skrupułów położył swą dłoń na jej prawym biodrze. Idąc z nią ramię w ramię, już podrygiwał do rytmu muzyki, którą zdawał się na razie słyszeć tylko on.
Zakupy Co kupujesz: Bransoletka z ayuahasci Kostka: 6 (płacę tylko 3g!) Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p175-kostki#355416
Co kupujesz: Bransoletka z sierści jaguara Kostka: 1 Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p175-kostki#355420
Zakupom nie mógł oprzeć się nikt. Aaron z początku nie był zbyt zainteresowany przymierzaniem biżuterii, ale po jakiejś chwili Adoria dostrzegła, że pochyla się nad pobliskim stoiskiem. To jedynie poprawiło jej humor. Gdy usłyszała, że kupuje sobie między innymi taką bransoletę, jaką ona ma, uśmiechnęła się jeszcze szerzej z dziwnym wzruszeniem. - Te wakacje są niesamowite. - stwierdziła radośnie, chwytając go lekko za rękę. Odruchowo splotła ich palce, z zadowoleniem przyglądając się bliźniaczym bransoletom opiętym wokół ich nadgarstków. Wspólna pamiątka to był naprawdę niezły pomysł, poza tym udało im się utargować na niezłe ceny. Aaron najwyraźniej odzyskał nieco entuzjazmu, bo przesunął dłoń na biodro Dory i z tanecznymi podrygami ruszył przed siebie, mówiąc coś o tańcu. To jak najbardziej podobało się Hiszpance, no bo co? Ona miałaby nie tańczyć? Nie dość, że towarzystwo świetne, to jeszcze trochę się porusza. Taniec zawsze przypominał jej o szkolnym przyjacielu, Norbercie, który trochę ją uczył. Gdy tylko dotarli na miejce, porwała ich na 'parkiet' gromadka dzieci. Adoria ze śmiechem ruszyła w tany, nie mogąc przecież odmówić maluchom. Zabawa była przednia, wszyscy się uśmiechali i skakali. Może i taniec nie należał do szczególnie wymagających czy pięknych, ale Amparo wiedziała jak się ruszać i miała wrażenie, że wygląda całkiem nieźle. Na sam koniec, kiedy Hiszpanka chciała już pójść odsapnąć, tańczący obok niej chłopiec z ogromnym rumieńcem na policzkach wybełkotał coś, co pewnie miało przypominać komplement, po czym wcisnął jej w dłoń jakiś drobiazg i uciekł. Ciemnowłosa, kręcąc z niedowierzaniem głową, usunęła się z miejsca tańczącym, po czym przyjrzała zdobyczy. Ze zdziwieniem zorientowała się, że to bransoletka z zębów piranii - rozważała kupno takiej wcześniej, przy jednym straganie. Wiedziała, że ten przedmiot nie należy do najtańszych, ale pomimo najszczerszych chęci nie mogła wyłapać w tłumie chłopca. Pozostało jej tylko przyjąć podarunek... Wsunęła bransoletę na nadgarstek i rozejrzała się, chcąc wyłapać w tłumie Aarona, który zniknął jej zaraz po tym jak zostali porwani do tańca.
Tańce Kostka: 4, 6 (bransoleta!) Link do losowania: Tu
Zapraszamy pełnoletnich czarodziejów do domku szamana na sesję z Ayahuascą. Możecie być zarówno tutaj, jak i tam, jednak pamiętajcie, że szamana odwiedzacie na samym końcu.
Holly trzymała się blisko Devena. Mało spała. Nie okazywała tego, ale dżungla ją przerażała. Nie potrafiła zmrużyć oka. Dodatkową przeszkodą był fakt, że nie potrafiła spać w takich tłumach. W nocy trawiły ją koszmary. Większość z nich to wspomnienia z Salem, przeszłość dalej pozostawała dla niej niezwalczona. Hollywood długo od niej uciekała i dopóki się z nią nie skonfrontuje, być może zawsze będzie już tylko skrzywioną dziewczynką, której prawdziwa natura objawia się w nocy. Chodziła więc z Devenem, ziewając co chwila. Może to jej wina, że spędzali tyle czasu razem. Zawsze ro Rasheed zajmował się jej osobą. Nie widziała go tu jednak. Powoli zaczynała zapominać o swoim przyjacielu. To bardzo smutne, że Holly cierpiała na taką przypadłość, ale chwile spędzone z Devenem wypierały z jej pamięci innych znajomych. Czepiała się rękawa koszuli Indianina, łażąc za nim krok w krok, a może to on nie spuszczał jej ani na moment ze wzroku, przystosowany do przykrej rzeczywistości, w której Holly codziennie zsyłała na siebie jakieś nieszczęście. Siedząc z innymi w wiosce Indian, Holly opierała się o ramię Devena, tak jak kiedyś opierała się o ramię Winnie. Quayle w przeciwieństwie do Hensley, nie próbował jej od siebie odsuwać. Mimo swojego zmęczenia, dziewczyna błądziła spojrzeniem wokół, jej wzrok padł na lokalne stroje tubylców. Zazdrościła kobietom spódniczek, a mężczyznom kobiet. Dzieci bawiły się bardzo dobrze w tańcu. Chociaż jeszcze moment temu przymykała powieki, próbując zdrzemnąć się na ramieniu kolegi, teraz jej oczy wypełnione były zachwytem nad widokiem, jaki właśnie obserwowała, nad muzyką. Hollywood prawdopodobnie była pierwszą osobą, która poderwała się do góry, kiedy zaproszono ich do tańca. Już wcześniej ożywiła się, mrucząc pod nosem, bardzo przy tym fałszując, melodię, jaką Indianie odgrywali na bębnach. Wybijała rytm na udzie Devena, śmiejąc się do tubylców. Wstając więc, od razu znalazła sobie kogoś ze swojego poziomu intelektualnego. Pochwyciła dziecko, małą dziewczynkę do zabawy. Tańcowała z nią. Wyglądała jakby spędziła na takiej zabawie wystarczająco dużo czasu, żeby wpasować sięwcaly rytuał. Bardzo szybko wpadła w odpowiedni rytm, podskakując razem z dziewczynką, zerkając w kierunku Devena, żeby pomachac mu i zaprosić go również do tańca. Zaraz jednak wróciła do swojej małej towarzyszki. Nie była dużo wyższa od niej, zachowywała się prawie tak samo, jak ona, a mimo to, mimo swojej infantylności i dziecięcej beztroski, jej wygląd stwarzał ją dojrzalszą. Mimo, że umazała sobie twarz błotem, dodając sobie plemiennych oznakowań, mimo, że spadła kilka razy na ziemię, dalej przez jej dziecinność przebijała się dojrzałość jej sylwetki, stwarzając jej aparycję jak zawsze bardzo kontrastową. Zestawiając dziecko, jakie w niej drzemało, z młodą kobietką, którą mimo wszystko była. — Dziękuję! — podziękowała swojemu dziecięcemu partnerowi w tańcu, przyjmując od niego prezent. Ucałowała dziecko w podzięce w policzek i podrzuciła je w górę. Skoro już otrzymała podarunek w swoim impulsie, postanowiła pochwalić się nim Devenowi. Długo go szukała, bo zanim do niego dotarła, zatrzymała się jeszcze przy kilku innych dzieciaczkach, towarzysząc im w tańcu, ale w końcu dotarła do Indianina – TEGO jedynego Indianina, który wyróżniał się spośród wszystkich innych. — Deven! — krzyknęła uradowana, wspinając się na palce, żeby go objąć za szyję chociaż musiała prawie podskoczyć, żeby tam sięgnąć — Patrz, co dostałam — pokazała mu bransoletkę z zębów piranii, który w ramach zapoznania go z prezentem, powiesiła bransoletkę na przegubie, uśmiechając się do niego. — Pasuje Ci — dodała, przez co nie było wiadomo, czy daje mu go na zawsze czy tylko na przechowanie. Prawdopodobnie za kilka minut zapomni, że w ogóle miała coś takiego. — Zatańcz ze mną — poprosiła go, chwytając go za ręce i pociągnęła głębiej w tłum, myśląc, że może będzie chciał zostać na uboczu, ale wtedy przecież nie pozna całego piękna tej wioski i energii jej mieszkańców!
Rytm bębnów towarzyszył mu już od dłuższego czasu. Jeszcze podczas zakupów i wydawania kolejnych galeonów nogą podświadomie potupywał do żywiołowych dźwięków. Kiedy więc dostrzegł na wydeptanym placyku zbierającą się grupę ludzi, objął Adorię i powiódł ją ku tańczącym. Nie dane mu było jednak nacieszyć się jej towarzystwem zbyt długo. Hogwartczyków wokół nie dostrzegł zbyt wielu, a wszyscy, którzy się pojawili w tym miejscu, natychmiast zostali ujęci przez biegające tu i tam dzieci. Kiedy więc oderwali od niego osobę Hiszpanki, zaczął rozglądać się za swoją parą na zastępstwo. Niestety, zanim zdążył jakąś znaleźć, ku niemu biegła już dziewczynka, która porwała go za rękę. Bezbronny chłopak nie mógł zrobić nic więcej, jak tylko dać się prowadzić. Taniec był kosmiczny. Jeszcze nigdy nie tańczył w ten sposób. Ciągle podskoki i biegi w jedną czy też w drugą stronę, wbrew pozorom, stanowiły dla niego wyzwanie. Zapamiętanie tej, jak mu się wydawało, nielogicznej sekwencji ruchów (bo przecież taki z niego inteligent) przychodziło mu z trudem, jednak kiedy pozwolił, by to jego nieletnia towarzyszka przejęła prowadzenia, szło mu już trochę lepiej. Najwyraźniej taniec kończył się obdarowaniem partnera jakimś prezentem, bo otrzymał jeszcze jedną bransoletkę do kolekcji. Niewiele myśląc, sięgnął do kieszeni, w której nie znalazł nic ciekawego. Poczochrał pieszczotliwie włosy dziewczęcia, po czym ruszył w kierunku Adorii. - Nie sądziłem, że od małego szkolą armię tancerzy! Nie mogłem nadążyć za tą małą! Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że miał problemy ze złapaniem głębszego oddechu. Parsknął śmiechem.
Tańce Kostka: 4 i 6 (bransoletka, a jakże!) Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p200-kostki#355436
Starał się podtrzymywać Holly na duchu, ale nie zawsze było to łatwe. Nie potrafił ubrać myśli w słowa, dlatego wspierał ją przede wszystkim swoją obecnością, delikatnym uściskiem dłoni i krzepiącym uśmiechem. W nocy spał tak blisko niej, że niemal czuł jej ciepło, a kiedy zaczęły dręczyć ją koszmary, kiedy zaczęła się rzucać i mówić przez sen, obudził się i próbował ją uspokoić. Czuł, że śniła o Salem i był całkowicie bezradny wobec jej wspomnień, jej traumy, która wepchnęła ją w rolę dziewczynki, mimo że była młodziutką kobietą, rówieśnicą Winnie, która radośnie flirtowała i owijała sobie facetów wokół palca, która szalała na imprezach i uprawiała seks na dachu. Holly została tego pozbawiona. Deven czasem próbował na nią patrzeć jak na dziewczynę, nie na dziecko, ale nie bardzo potrafił, bo zawsze emanowała dziecięcą naiwnością i bezbronnością, która zacierała wszystkie kobiece cechy, którymi przecież odznaczało się jej ciało. Lubił z nią przebywać. Była szczera i otwarta, nigdy nie miał najmniejszych wątpliwości co do jej intencji i, co być może najważniejsze, czuł się potrzebny i akceptowany mimo swojej skrytości i powściągliwości, która dziwnym trafem przy Holly jakoś się rozwiewała. Zwykle kontakt fizyczny go peszył, ale tym razem było inaczej. Nie tylko pozwalał Holly na dotyk, ale czasem wręcz sam wychodził z inicjatywą, dotykając jej policzka w uspokajającym geście albo ściskając jej dłoń, jakby chciał się upewnić, że nigdzie się nie zgubiła. W wiosce czuł się dziwnie. Obserwował tych wszystkich ludzi ubranych wyłącznie w trawiaste spódniczki, tańczących i wyraźnie szczęśliwych, myśląc o prostocie takiego życia, za którym sam tęsknił, ale w którym pewnie nie potrafiłby się całkowicie odnaleźć. Z zadumy wyrwała go Holly, tańcząca w kręgu z jakimś dzieckiem, roześmiana i szczęśliwa, nie mająca nic wspólnego z dręczoną koszmarami dziewczyną. Patrzył na nią z rozbawieniem, ale kiedy chciała wciągnąć go do zabawy, lekko się opierał. - Bardzo ładna - powiedział łagodnie, przyjmując bransoletkę i mając zamiar zaraz jej ją oddać. - Holly, nie... - bronił się słabo, ale w końcu uległ, nie potrafiąc odmówić Holly. Bał się, że zrobi z siebie idiotę, ale z drugiej strony... nie mógł wiecznie się wszystkim przejmować. Zaskakująco szybko dał się porwać muzyce i szaleńczemu tempu. Na początku tańczył z Holly, ale po chwili nastąpiła zmiana partnerów i został porwany przez jakąś tubylczą kobietę. Zatracił się w rytmie. Nie przeszkadzało mu zmęczenie, przyspieszony oddech i bicie serca, zawroty głowy i własna śmieszność. A kiedy się zatrzymali, Deven dostał taką samą bransoletkę z zębów piranii jak Holly. Podziękował uśmiechem. Wydawał się jakiś inny. Bardziej odprężony, mniej poważny. Podszedł do Holly, która również została wypuszczona przez swojego partnera, i założył jej bransoletkę z zębów piranii. - Teraz mamy takie same - powiedział z uśmiechem, przykładając swoją dużą, śniadą rękę do jej drobnej i białej, która wydawała się przez to zestawienie jeszcze bardziej bezbronna i krucha. - Chodź, spróbujemy strzelania z dmuchawek. Nigdy tego nie robiłem - zaproponował, po czym pociągnął ją w stronę drewnianej figurki małpki, do której mieli celować. Nie sądził, że dmuchawki są aż tak długie i nieporęczne. Stanowczo wolał strzały, a nawet tomahawk - jednym i drugim potrafił się posługiwać z dużą wprawą. Pierwsza próba wypadła nieszczególnie - Quayle trafił jedynie w podwyższenie, na którym stała małpka, choć jak na pierwszy raz i tak nie było najgorzej. Devenowi trudno było odpowiednio nakierować drewnianą rurkę, a potem dmuchnąć z odpowiednią siłą. Kolejne dwie próby wypadły całkiem pomyślnie - strzałki utkwiły w samej małpce, co tylko częściowo usatysfakcjonowało cierpiącego na przerost ambicji Indianina, który miał nadzieję, że jednak zdoła trafić w samą głowę. W ostatnim podejściu... cóż, nie popisał się, bo strzałka poleciała w bliżej nieokreślonym kierunku ku irytacji Indianina.
Tańce Kostka: 3 i 5 Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p375-kostki#356771
Strzelanie z dmuchawki Kostki: 4, 4, 1, 3 Suma punktów: 12 Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p400-kostki#356943
Holly patrzy z zachwytem na ich dłonie, na których przegubach widać wdzięcznie prezentujące ię bransoletki. Uśmiecha się do Devena wesoło, kiedy on zwraca uwagę na ich wspólny podarek. Przekręca nawet rękę na drugą stronę, przechylając głowę na bok. Chwyta palcami część ręki Indianina tuż nad jego przegubem ręki. Przez chwilę, kiedy tak muska jego skórę w całkowitym skupieniu, wydaje się poważniejsza, doroślejsza, ale zaraz jej uwagę rozprasza coś innego. Odwraca glowę na dźwięk strzelanych z dmuchawek strzał. Ją też zainteresowało, co się tam dzieje. Cofa rękę, chcąc właśnie zaproponować to samo, co Deven. Zamiast tego ruszyła za swoim nowym przyjacielem i stanęła z boku, podziwiając jak ten obsługuje się tym bardzo skomplikowanym przyrządem. Widzi, jak strzały trafiają w podest pod małpką, a później sięgają w jej łapkę i klaszcze za każdym razem, kiedy zakończy swój ruch. Klaszcząc ostatni raz, poczuła lekkie ukłucie w ramieniu. Wyciągnęła rękę przed siebie, obserwując jak strzałka utkwiła w jej skórze. — Ojej — powiedziała to bardzo spokojnie mimo bólu, obserwując jak krew sączy się z jej rany. Wpatrzona w nią, na chwilę wydawała się nieobecna, dopóki nie przytrzymała ramienia Quayle, patrząc na niego wielkimi, pełnymi nadziei oczami. — Wyciągałeś kiedyś z kogoś strzały? Miała nadzieję, ze nie musiał, ale gdyby tak… ta czynność mogłaby się teraz wydać przydatna. Rana aż tak mocno nie bolała, ale Hollywood nie miała odwagi pozbyć się drewnianej strzałki z ramienia. Westchnęła, ale zapomniała o ramieniu, kiedy jeden z indianinów pokazał jej jak obsługiwać dmuchawkę. Początki Holly nie były złe, podest oberwał dwa razy, następnie trafiła w głowę małpki. — Deven, a nauczysz mnie strzelać tak dobrze, jak ty? — ożywiła się, kierując końcówkę dmuchawy w jego stronę. Niespecjalnie przy tym wypuszczając strzałkę, która śmignęła mu koło ucha i ugodziła kogoś kto znajdował się dalej. — Uważaj! — zawołała nie w czas, nie mając już odwagi więcej strzelać, dlatego odłożyła dmuchawkę i spuściła wzrok — Przepraszam. To jednak była Holly, zanim zdążyła poważnie zacząć żałować, dostrzegla stragan za ich plecami. — Och, poczekaj chwilę! Wyminęła go, kierując się w tamtym kierunku. Przy stoisku kupiła trzy fanty. Jeden dla siebie, jeden dla Devena i ostatni dla nieszczęśnika, który oberwał od niej strzałą. Dopiero tak przygotowana, wręczyła przedmiot najpierw przypadkowej osóbce, a później podbiegła do Devena, wspinając się na palce, żeby dosięgnąć jego szyi i założyć mu na nią naszyjnik z kłów tygrysa. Posmutniała jednak trochę, kiedy się im przyjrzała, chwytając jeden z kłów pomiędzy palce. — Myślisz, że bolało ich, kiedy je wyrywali? Nie wyglądają na niezdrowe. Umysl Holly jakoś nie brał pod uwagę faktu, że ktoś kto zdobył te kły, najpewniej najpierw zabił tygrysa. I jaguara, z którego bransoletkę nosiła teraz na drugiej ręce.
Strzelanie z dmuchawki Kostki: 3, 3, 5, 1 Suma punktów: 12pkt Link do losowania: klik
Zakupy Co kupujesz: bransoletka z sierści jaguara, naszyjnik z kłami tygrysa, pióropusz z piór papugi Kostka: 3, 5, 2 Link do losowania: 5, 2, 3
Osoba pode mną obrywa ze strzały, ale otrzymuje też od Holly pióropusz z piór papugi!
Poradzili sobie z @Norbert O. Czarnkowski całkiem nieźle, ale wreszcie dotarli do brzegu i zaczęło się dalsze wędrowanie przez dżunglę. Daisy traciła trochę poczucie czasu, bo wszystkie te drzewa wydawały się identyczne. Co chwila miała wrażenie, że już tu byli i jakby kręcą się w kółko. Ale przewodnik chyba wiedział co robi? Nie chciała nawet sobie wyobrażać, że mogłaby się tutaj zgubić. Gdyby chociaż potrafiła się teleportować. Co prawda nie wiedziała czy w tej przepełnionej magią puszczy w ogóle takie rzeczy działają, ale ze swoim olewczym stosunkiem do tego sposobu przemieszczania, nawet nie miałaby szansy sprawdzić. Kto to widział, żeby szła już na studia, a nadal nie podeszła do egzaminu? Być może mogła to tłumaczyć ostatnimi wydarzeniami, a w zasadzie tymi wszystkimi na przełomie ostatniego półtora roku. Daisy szła przez dżunglę, bardziej patrząc pod nogi po tym, jak parę razy niemalże wyrżnęła się o wystający korzeń, niż podziwiając naturę. Szyja już ją bolała od tego nieustannego patrzenia w dół, a na oczy spływał pot. Ohyda. Bardzo ucieszył ją widok wioski, bo chociaż nie była prawdziwą cywilizacją, to miło było ją zobaczyć po tych paru dniach w dżungli. Ci cudacznie ubrani ludzie trochę ją przerażali, ale ostatecznie byli całkiem mili. Daisy starała się na nich bez przerwy nie gapić, jednak niespecjalnie jej to wychodziło... a oni nie wydawali mieć coś przeciwko. Dała się zabrać do tańca, chociaż starszy pan, który złapał ją za rękę, był cały pomarszczony i wyglądał jeszcze straszniej niż reszta. Jego ciemna skóra cała w zmarszczkach wydawała się wcale nie opinać jego ciała, ale Daisy nie zabrała jednak ręki i dała się poprowadzić do tańca. Nie było to wcale takie trudne. Skakała do rytmu i podążała za Indianinem cały czas w kółeczku, aż dostała zadyszki. Miał dziadek kondycję! Swoim łamanym hiszpańskim pięknie podziękowała za bransoletkę, chociaż skrzywiła się widząc straszne zęby piranii. Właśnie szła postrzelać sobie z dmuchawki, kiedy została czymś kujnięta w ramię. Poczuła jak zaczyna boleć i z tego wszystko komicznie podskakiwała, w myślach krzycząc "ała ała!". Całe szczęście nie było to nic poważnego i kiedy w końcu się opanowała, bez problemu wyjęła strzałę. Chwilę później leciała już do niej @Hollywood Ainsworthz pióropuszem. Daisy zapewniła ją, że nic się nie stało i przyjęła prezent. Od razu założyła go na głowę i nawet nie zauważyła, że jej związane w kucyk włosy zamieniły się w zielono-czerwone pióra. Poszła za Holly do @Deven Quayle. - Patrzcie, mamy takie same. - Wskazała na ich cudaczne bransoletki z zębów piranii. - Strzelaliście już? Też bym chciała - spytała, chociaż przecież wiedziała, że Holly to robiła. Któryś z mężczyzn podał jej ogromną dmuchawkę i spróbowała, za pierwszym razem niefortunnie trafiając w jakiegoś nieszczęśnika, zupełnie jak wcześniej Holly. - Ups. - Uśmiechnęła się lekko, ale niezrażona próbowała dalej. Za drugim razem poszło jej świetnie, za trzecim w miarę, a ostatni był tak wspaniały, że aż Indianie zaczęli jej bić brawo. To chyba musiało być to, bo dostała od nich dmuchawkę (całe szczęście w przyjaznych rozmiarach), którą z radością przewiesiła sobie przez ramię, bo na pewno miała jakiś rzemyczek. Ha, z tymi wszystkimi gadżetami była prawie prawdziwymi Indiańcem! - Super tu jest, nie? - westchnęła do Holly i Devena. Z każdą chwilą miejscowi coraz mniej ją przerażali i w sumie całkiem miło robiło jej się na myśl, że zostaną tutaj pewnie na noc, zamiast znowu nocować na hamakach w samym środku dżungli.
Tańce Kostka: 1, 5 (bransoletka z zębów piranii) Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p400-kostki#356989
Strzelanie z dmuchawki Kostki: 1, 5, 4, 6 Suma punktów: 16 (mini dmuchawka ) Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p425-kostki#357010
trafiam strzałą w osobę poniżej mnie <333
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
Po kilku dniach wędrówki wreszcie on i reszta grypy dotarli do miejsca, które wyglądało na takie, gdzie zdążyła już dojść cywilizacja. Zamieszkiwane przez Indian dziwne domki, które jak później dowiedział się James, nazywane były malokami. Zobaczył w tamtym miejscu mnóstwo kobiet i mężczyzn z tamtego rejonu, ubranych w ubogie, prowizoryczne ubrania zrobione z traw i liści. Na powitanie Indianie popisali się swoimi tradycyjnymi tańcami. Na początku, na środku, kręciły się tylko dzieci. Nagle, kilkoro chłopców i dziewczynek zbliżyło się do Jamesa, uśmiechnęło serdecznie, zachęcając go do tańca. Następnie do zabawy wkroczyli kobiety i mężczyźni. Podczas tych całych pląsów, Krukon, dowiedział się, że podoba się jednej Indiance, a ta planuje wziąć z nim ślub. Przyszła narzeczona już zaczęła planować z nim całą uroczystość, ale póki co, mogli jedynie planować, więc na pocieszenie, jego wybranka zaczęła go obwieszać dziwaczną biżuterią. Po dzikich pląsach, James ruszył na zwiedzanie okolicy. W pewnym momencie, poczuł, że coś ostrego wybija mu się w ramię. Obrócił głowę i zobaczył, że z ręki sterczy mu strzała. Nie wiedział, kto wysłał ją w jego stronę, ale był pewien, że pospiesznie musi się jej pozbyć. Boleśnie, ale skutecznie, wyciągnął ją z ramienia. Zobaczył lecące strużki krwi i trochę się tym przeraził i spanikował, ale zaraz wyciągnął różdżkę i z czystym umysłem rzucił zaklęcie. - F...Fe-Ferula. - czując się już o wiele pewniej, ruszył dalej, mając nadzieję, że nic go już więcej nie trafi. Na zewnątrz jednej z malok postawili drewnianą figurkę pomalowanej małpki, która przypominała mu totem. Dwoje, sporej postury mężczyzn trzymali jakieś dwie podłużne rurki, tak długie, jak oni są wysocy. Zaciekawiony atrakcją, podszedł bliżej. Po kilku słowach wyjaśnienia, okazało się, że te długie rurki, to dmuchawki. Ach, więc dlatego jeszcze chwilę temu, z ramienia sterczała mu strzała! Pomimo wcześniejszych, niezbyt przyjemnych doświadczeń, postanowił, że weźmie w tym udział, w końcu, kiedyś może już nie nadarzyć się okazja, prawda? Przebył krótki instruktaż, jak się z nich korzysta, otrzymał cztery strzały i podjął się wyzwania. Co zdziwiło samego chłopaka, pierwszy strzał był bardzo dobry. Trafił małpkę gdzieś w jej maleńką główkę. Dumny z siebie, chwycił drugą strzałę i skupił się na celu. Tym razem wyszło mu idealnie! Trafił w lewe oko figurki! Usłyszał brawa Indian i uśmiechnął się szeroko. Szło mu lepiej, niż by się spodziewał! Trzeci strzał był równie świetny, co drugi, jednak tym razem trafił w prawe oko. Ponownie usłyszał sporo oklasków i zadowolony z siebie, wziął ostatni szpikulec i strzelił. Ostatni raz był zarazem najgorszym. Nie udało mu się trafić samego totemu, a jedynie jego drewnianą podstawę. Na koniec, od mężczyzn otrzymał dmuchawkę miniaturkę i komplet strzał, za popis, jaki dał. Dumny z siebie, podziękował im i ruszył oglądać następne atrakcje. Wieczorem pojawił się szaman, który mówił o jakimś napoju bogów i rytuale tylko dla pełnoletnich. Na początku, Jem się trochę wahał czy iść czy nie, jednak później uznał, że już nigdy może nie otrzymać takiej okazji, więc stwierdził, że weźmie w tym wszystkim udział.
Tańce Kostka: 4, 2 Link do losowania: tuuutaj
Strzelanie z dmuchawki Kostki: 5, 6, 6, 3 Suma punktów: 20 pkt Link do losowania: tuuutaj
Ostatnio zmieniony przez James Waters dnia Nie 11 Wrz 2016 - 7:48, w całości zmieniany 2 razy
Wycieczka trwała bardzo długo. W jej trakcie Shenae już dawno zdążyła z Enzo ustalić, że jak tylko dostaną jakiś czas wolny, wybiorą się do rodzinnego domu Halvorsena. Ten za każdym razem wydawał się trochę posępny, jak o tym wspominali, ale Shenae udawala, ze tego nie widzi. Nie mogla nic poradzić na to, że była ciekawa tego, jak chłopak mieszkal zanim przeprowadził się do Anglii. Przysiadła obok niego w okręgu, kiedy słuchali przewodnika i opowieści Indian. W czasie kiedy wszyscy zbierali się do tańca, D’Angelo oparła się rękoma za sobą, nie zamierzając się podnosić. Nie lubiła takich zabaw. Była poważną kobietą, trochę jeszcze momentami dziecinną i nadgorliwą, ale jednak nie lubującą się w takich rozrywkach. Wolala posiedzieć razem z Halvorsenem, chociaż tak naprawde nie spytala go, czy może on nie chce wziąć udziału w tańcach. Zanim jednak zdążyła zareagować, jeden z Indianinów porwał ją na środek, zmuszając ją do wzięcia udziału w tych hulankach. D’Angelo starała się mu uciec, ale ten, uparty, trzymał ją blisko. Obwiesił ją jakąś cudaczną biżuterią i ilekroć Shenae odwracała się, żeby opuścić jego towarzystwo, Indianin szarpal ją do tańca, wyznając jej, ze jest najpiękniejszą kobieta, jaką widział w całym swoim życiu i że pragnie ją pojmać za swoją żonę. — Nie, dziękuję — odpowiedziała mu She zdecydowanie, nie mogąc się od niego uwolnić. Rozpatrywała możliwość rzucenia go jakąś klątwą, ale na szkolnej wycieczce nie bylby to chyba najlepszy pomysł. — Mam chłopaka. Gdzie on jest? – myślała gorączkowo, bo teraz by się tu przydał na dowód. Westchnęła więc ciężko, ostatecznie krzycząc z rozdrażnieniem. — Nie chcę być Twoją żoną, ok?!
Po dopłynięciu z Daisy do brzegu ponownie się rozdzielili. Może nie miał już siły tak za nią gonić bez butów. Musiał iść w miarę pomału by to na nic nie nadepnąć. Przez to nawet nie zauważył jak długo szli i że przez długi czas droga wyglądała tak jakby to kręcili się w kółko. Więc widząc w oddali dachy domków może i był już cholernie zmęczony, ale nadal miał wiele sił na dalszą zabawę. A jak się okazać miało za moment mieszkańcy tej ukrytej wioski nie chcieli im dać odpocząć tak od razu. Nawet nie zdążył się porządnie po niej rozejrzeć a już jakaś kobieta zaciągała go do tańczącej grupy. Przez chwilę im się przyglądał analizując ich ruchy i nie widząc w tym zupełnie nic trudnego już po chwili dołączył do tańczących. Nie wiedząc, co tak w zasadzie oznaczały te podarunki od nieznajomej przyjmował wszystko z grzeczności uśmiechając się lekko i z nie małym zakłopotaniem. Cały czas coś mu powtarzała po hiszpańsku, ale przecież nie znał tego języka więc, niby skąd miał wiedzieć, że potakując co chwilę głową zgadzał się na to, że zostanie jej mężem?! No i może by było to nawet zabawne, gdyby nie to, że ta była trochę za stara jak na jego gust. Więc nie przyszło mu nawet do głowy to, co ta planuje. A nikt nie chciał go uświadomić w co właśnie się pakuje. Tylko chichoczące co chwilę kobiety i gratulujący mu mężczyźni trochę go niepokoili. W końcu nie widział by to innym gratulowali dotarcia do tej wiochy, więc zastanawiał się co mogło być powodem. W pewnym momencie kobieta odciągnęła go i zaczęła pokazywać wioskę, dom szamana. Chciał tam nawet wstąpić, ale ta ciągnęła go za rękę dalej po wiosce przedstawiając go innym mieszkańcom. Było to trochę dziwne i bardzo niepokojące. Co chwilę powtarzało się słowo Marido przy tych wymianach zdań, a on tak bardzo starał się sobie przypomnieć co ono mogło oznaczać. Miarka się przebrała w momencie kiedy to pokazała domek w którym to mieszka, i na migi starała się mu wytłumaczyć, że on też tam będzie mieszkał. Później pokazywała coś na swój brzuch i na biegające dzieci przez co mimo, że opalił się dość mocno zdecydowanie było widać jak pobladł z przerażenia. Musiał wymyślić coś na szybko, bo już zrozumiał co tak właściwie działo się wcześniej. - Ale chce mi się pić, możesz mi coś dać do picia? Do picia... Pić... - starał się pokazać o co mu chodzi, udając pod koniec, że coś pije. Tamta najwidoczniej zgadła czego chce i pokazując, że ma zaczekać udała się szybko do mieszkania za pewnie chcąc mu coś przynieść. Norbert jednak nie zamierzał dłużej czekać i wykorzystał moment kiedy zniknęła w czeluściach domu, odwrócił się na pięcie i ruszył biegiem za domy, a później jak najdalej się tylko dało od jej chatki. A później nie zostało mu nic innego jak ukrywać się przez cały czas przed kobietą.
Tańce Pierwsza Kostka: 1 Druga Kostka: 2 Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p450-kostki#357222
Na myśl o jego lokum w Peru, Enzo opanowywała niezwykła nostalgia. Nie potrafił wyobrazić sobie jak to będzie, gdy po raz kolejny przekroczy próg swojego domu rodzinnego, zwłaszcza po tak długim czasie i ujrzy go w takim stanie. Był pewien jedynie tego, że dalej stał na swoim miejscu. Udało mu się też sprawić, przy pomocy brata, aby został otoczony zaklęciami antymugolskimi oraz niezwykle podstawowymi obronnymi, lecz cóż to tak naprawdę oznaczało? Na co dzień mieszkał na tyle daleko, że nawet, gdyby ktoś uruchomił alarm, on nie byłby w stanie zareagować na czas. Ponadto łamał sobie głowę nad tym, w jaki sposób zapanować nad emocjami, gdy już znajdą się w środku. Ten dom kojarzył mu się ostatnio z niezwykle mrocznymi dlań czasami. W związku z tym był teraz nieco rozkojarzony. Kiedy jakiś Indianin porwał Shenae do tańca, Enzo z początku nie zareagował. Był zajęty swoimi partnerami, gdyż jemu samemu w udziale przypadły dzieci. Zaciągnęły go do pląsania i nie był w stanie opędzić się od poruszania się z nimi w zgodnym rytmie. Jedno z dzieci, które trzymało go za rękę podarowało mu nawet bransoletkę z jakichś przedziwnych zębów. Dezorientacja nie trwała jednak długo, gdyż Halvorsen w mig wydusił z dzieciaka, że to zęby samej piranii. Dopiero, kiedy uwolnił się ze swojej tanecznej pułapki, udało mu się przedostać do Shenae. - Przepraszam, ta pani wyraźnie mówiła, że nie chce. - zainterweniował, oddzielając dłoń Indianina od skóry ciemnowłosej, aby następnie objąć ją, podnieść i na rękach odnieść z daleka od fanatycznego wielbiciela. W tłumie tańczących nie było to łatwe, ale odnajdując w sobie jakieś przedziwne pokłady gracji, Enzo nawet udało się nikogo nie szturchnąć. Częściej to ich samych potrącano. - A moją byś została? - zapytał nagle, wsuwając jej na dłoń bransoletkę z zębów piranii, chyba samemu nie zdając sobie sprawy z tego co mówi. Takie zachowanie przeczyło niemalże jego naturze, chociaż, gdyby tak przyjrzeć się jego twarzy to można by dostrzec przedziwną powagę i determinację. Rzadko kiedy bywał tak uparcie poważny i w ten stan zapewne wprowadziły go rozmyślania o domu. Tyle, że nie trwał w tej sytuacji zbyt długo. Postawił swoją dziewczynę na ziemi, ale uprzednio musiał zbliżyć wargi do jej szyi. Pocałował ją krótko, ale jednocześnie zassał fragment jej skóry. Gdy się odsunął, powiódł jeszcze palcem po malince wykwitającej na jej skórze. - Chyba ugryzł Cię jakiś wyjątkowo natrętny komar. - zażartował, przywołując na twarz nieznaczny uśmiech, chociaż jego oczy wcale się nie roześmiały. - Zobacz, strzelają z dmuchawek! Wskazał kierunek, zbliżając się do stanowiska, aby oddać kilka strzałów. Jednocześnie pilnował, aby Shenae nie znalazła się w polu rażenia, chociaż kto ją tam wie czy nie wpadnie na jakiś wyjątkowo niemądry pomysł przebiegnięcia mu przed dmuchawką.
Tańce Kostka: 6, 5
Strzelanie z dmuchawki Kostki: 1, 6, 1, 4 Suma punktów: 12 Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t13279p450-kostki#357338
Te chwile bliskości z Holly były zawsze dziwne. Z jednej strony niezaprzeczalnie przyjemnie, ale z drugiej w jakiś sposób... dziwne. Dziwne, bo gdzieś z tyłu głowy zawsze kołatała się myśl, że Holly nie jest dzieckiem, jest młodą kobietą, jego rówieśnicą. I że gdyby nie jej... problemy, taka sytuacja miałaby zupełnie inny wydźwięk. Dwa obrazy Holly nakładały się na siebie i czasem sprawiały, że Deven czuł się zdezorientowany. Ale po chwili dziecięcy uśmiech małej Amerykanki rozwiewał wszystkie jego wątpliwości i sprawiał, że znów widział w niej wyłącznie kogoś, kto potrzebował jego pomocy i wsparcia. Zaklął pod nosem, tak cicho, że Holly raczej tego nie usłyszała (w końcu mentalnie była dzieckiem, a przy dzieciach się nie przeklina), widząc tkwiącą w jej ramieniu strzałę. - Na Merlina, Holly... przepraszam... - wymamrotał z przejęciem i troską, nie mogąc sobie darować, że znowu z jego winy stała się jej krzywda. - Nie... ale kolce owszem. To nie może... no wiesz, być takie trudne - powiedział niepewnie, po czym wyciągnął różdżkę i całkiem sprawnie uleczył rankę Holly, która nie była taka znowu straszna. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale dziewczyna już zabrała się do strzelania z dmuchawki i szło jej całkiem nieźle. Prawdę mówiąc, lepiej niż samemu Devenowi, który przyjął to z lekkim rozczarowaniem. Niestety, jego potrzeba rywalizacji zawsze odzywała się w najmniej potrzebnym momencie, ale nie mógł na to nic poradzić - wychowując się z czterema braćmi po prostu nie potrafił inaczej. - Jesteś ode mnie lep... - zaczął, ale urwał w pół słowa, wykonując błyskawiczny unik, dzięki któremu strzałka przeleciała obok jego ucha. W pierwszym odruchu chciał ruszyć za nią, ale uznał, że dziewczyna da sobie radę, a sam jakoś nie czuł potrzeby kupowania tubylczej biżuterii. Kiedy wróciła, prowadziła ze sobą @Daisy Manese, którą kojarzył z imprezy organizowanej przez Salemczyków. Zawsze odnosiła się do Holly sympatycznie i miała za to dużego plusa. Przywitał się z nią lekkim uśmiechem i skinieniem głowy. Z pewnym zaskoczeniem przyjął naszyjnik nachylając się tak, by Holly mogła go mu założyć na szyję. Uśmiechnął się do niej ciepło. - Nie musiałaś. Dziękuję - mruknął, przesuwając palcami po tygrysich kłach. Coś mu tu nie pasowało, bo tygrysy nie żyły w Ameryce Południowej, ale nie miał zamiaru dzielić się swoimi wątpliwościami z Holly. - Och... wiesz... myślę, że nie bolało. Pewnie zostały znieczulone jakimś potężnym zaklęciem albo eliksirem - skłamał gładko, nie chcąc pozbawiać jej złudzeń i zerkając na Daisy, mając nadzieję, że ta nie zaprotestuje. Nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, Deven przyglądał się próbom Daisy. Strzelała naprawdę świetnie, jeśli nie liczyć niefortunnego trafienia jakiegoś krukona, i Quayle nawet wyraził swoje uznanie cichymi brawami. Odeszli kawałek od stoiska z dmuchawkami. Dziewczyny pewnie o czymś rozmawiały, a Deven pogrążył się we własnych myślach, kiedy poczuł niezbyt bolesne, ale dość irytujące ukłucie. A po chwili drugie. W jego barku i plecach utkwiły dwie strzałki, których w dodatku nie mógł wyjąć. Poszukał wzrokiem człowieka z dmuchawką i zdał sobie sprawę, że utrzelił go w ten sposób nie kto inny, jak jego przyjaciel @Enzo Halvorsen. Po chwili namysłu ruszył w jego kierunku, oglądając się na Holly - przywykł, że ma ją zawsze na oku, w razie gdyby przytrafiło się jej coś niedobrego, ale wygląda na to, że tutaj była względnie bezpieczna. - Cześć - uśmiechnął się do Shenae i Enzo, jemu podając rękę, a jej niepewnie skinąwszy głową. Nadal nie był pewien, czy są na wojennej ścieżce, czy też nie, a trudny charakter D'Angelo i fakt, że oboje byli kapitanami, wcale nie ułatwiał sprawy. Indianin wydawał się nieco spięty, ale ewidentnie ucieszył go widok przyjaciela. - Mógłbyś to ze mnie wyciągnąć? - spytał, odwracając się tyłem do Enzo i prezentując dwie strzałki, sterczące z jego ciała.
Shenae kłócił się ze sobą obraz Enzo poważnego, z niepoważnie zadanym pytaniem. Treść jego słów, sugerowała jakby podejmowali luźną rozmowę na temat ewentualnych stałych, stalszych niż ich obecny, związków. Natomiast mimika zdawała się sugerować jakby za tym pytaniem kryło się coś więcej; więcej powagi, mniej dywagacji. Próbowała odczytać jego zamiary, kiedy zadawał to pytanie, ale nie do końca jej się to udało. Halvorsen zresztą, zanim zdążyła zareagować, wycofał się ze swojego pytania, a już uchylała usta, żeby odpowiedzieć to, co podpowiadał jej instynkt. Krukon jednak w tym czasie pochylał się nad jej szyją, całkowicie uciekając od kwestii, którą przecież sam chciał poruszyć. Pozwoliła mu odstawić się na ziemię i splotła trochę z rozdrażnieniem ręce na piersi, kiedy Enzo schował się za strzelaniem, kompletnie ignorując temat jaki podjął. Odczekała aż odłoży dmuchawkę na bok, nie do końca nawet pewna jak mu to poszło i przybliżyła się do niego, opierając dłoń na jego policzku, składając krótki pocałunek na jego ustach, mimo faktu, że przecież wokół było wiele ludzi i zwykle tego nie robiła. — Tak, chciałabym zostać Twoją żoną — szepnęła, zrzucając na niego obowiązek interpretacji tej sytuacji, bo zareagowała w sposób dość elastyczny, sama nie wiedząc, czy są poważni, czy nie. Liczyła na to, że jego reakcja jej coś podpowie. Zamiast się jednak jej doczekać, usłyszała czyjeś powitanie zza pleców. Deven… Cóż, miał niezle wyczucie czasu. D’Angelo aż otwarcie odetchnęła z rezygnacją, usuwając się w bok, sięgając po dmuchawkę. Tak, żeby Deven z Enzo mogli sobie pogadać. Nie no, nią niech się nie przejmują. W końcu męskie gadanie jest na pewno ważniejsze od próby dowiedzenia się, czy właśnie jej chłopak jej się oświadczał, czy tylko pytał, czy w przyszłości by mógł. Ze złością, chybila pierwszą strzałką, dwoma kolejnymi spudłowała nie gorzej. Dopiero ostatnia trafiła w samo oko małpki, wyobrażając sobie, że to głowa Quayle. Nawet nie miał pojęcia jak była na niego zła, że przez jego wejście nie dowiedziała się, czy właśnie się zaręczyła. Pytanie Enzo jak oświadczyny wcale nie brzmiało, ale z drugiej strony, ona lepiej od wszystkich wiedziała, że Halvorsen potrafił nawet największy gest sprowadzić do działań tak niezdarnych i niepoprawnych, że wcale by się nie zdziwiła, gdyby to właśnie co miało przed chwilą miejsce, miało być poprawnymi (jeśli wziąć pod uwagę czynnik enzowatości) zaręczynami. Odkładając dmuchawkę, zerknęła na swój nadgarstek, na którym wisiała teraz bransoletka z zębów piranii. Może ta miała zastępować pierścionek? Okręciła ją na ręku bez celu. Czy ktoś mógłby jej to wyjaśnić? — Jedno pytanie, zanim podejmiecie się rozmowy — wtrąciła się — czy my się zaręczyliśmy naprawdę czy na niby? Była śmiertelnie poważna i wbrew pozorom nie kpiła. Naprawdę chciała wiedzieć.
Strzelanie z dmuchawki Kostki: 2, 3, 1, 6 Suma punktów: 12 Link do losowania: link
Holly nie od razu zauważyla, że nie ma z nimi Devena. Przejęta rozmową z Daisy, uniosła dłoń z bransoletkę w górę, przykładając ją do ręki niedawnej salemki. Uśmiechnęła się przy ty wesoło, bo Daisy miała rację, ich bransoletki były identyczne. — To prawda. Indianie musieli się mocno postarać, skoro przygotowali po jednej dla każdego. Ainsworth obserwowała jak Manese zmagała się ze strzałkami. Szło jej naprawdę świetnie, chociaż uwaga Holly była rozpraszana pomiędzy kilka czynników. Rozglądała się wokół, zauważając, że gdzieś niedaleko zbiera się jakaś konspiracyjna grupka, wybierająca się w jakimś konkretnym kierunku, pociągnęła Daisy za rękaw, akurat w momencie, w którym ta skończyła strzelać. Zanim jednak zdążyła zadać pytanie, czy pójdą w kierunu tamtej grupki, zdanie Daisy wytrąciło ją z równowagi. Zapomniała o kwestii, którą sama miała poruszyć, odpowiadając Daisy o swoich przeżyciach. — Jest świetnie. Tańczyłam z dziećmi, są przemiłe, wiesz? Deven tańczył z Indianami. Strzelaliśmy z tych pykawek i patrz co mam — pokazała jej bransoletkę ze skorki jaguara, nie wiedząc jeszcze, że niedługo ramię, w efekcie ubocznym, obrośnie jej sierścią tego zwierzęcia. — A Deven ma taki ładny wisiorek z kłami z uśpionych tygrysow! Prawda, Deven? Obróciła się w jego stronę, ale Devena już nie było. Holly nie wiedziała jak to się stalo, że tak zniknąl, ale przez chwilę się zmartwiła.. Jej twarz wydawała się trochę zaniepokojona, chociaż dalej uśmiechała się do Daisy. — Oj — rzuciła niespokojna, ale ożywiła się kiedy dostrzegła Gryfona dalej, obok swoich znajomych. Uśmiechnęła się przy tym radośnie — Tam jest. Wróciła wzrokiem do Daisy, zapominając o czym rozmawiały, dlatego poruszyła inny temat. — Byłaś na ceremonii przydziału? Do jakiego domu trafiłaś? Mi przydzielono Hufflepuff! Jak fajnie. W końcu możemy mieszkać z innymi z Hogwartu. A jakie mamy teraz dormitoria, Daisy! Widziałaś? Gorsze niż te, które mieli wcześniej, ale Holly nie mniej się z tego powodu cieszyła. Wtedy jednak dostała od kogoś strzałką. Ta wbiła się w jej ramię, tam, gdzie wcześniej poprzednia, ale trochę z boku, jedynie pozostawiając zadrapanie i sama spadła na ziemię. Holly chwyciła się za ramię. — Ojejku. Trochę tu niebezpiecznie, może się przesuniemy gdzieś indziej?
Nie poszło mu tak dobrze jakby tego chciał, ale nie było to nic dziwnego. Enzo jeszcze nigdy nie strzelał z dmuchawek i chociażby stanął na głowie, musiał spudłować chociaż raz, a to, że przy okazji trafił w Devena mogło być szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Kto wie do czego by doszło, gdyby postanowił ustrzelić tubylca. Dla przykładu powiedzmy, że tego, który chciał pojąc Shenae za żonę? Z pewnością byłoby gorąco… nawet bardzo. Tyle, że zanim Enzo dowiedział się kogo postanowił nafaszerować strzałkami niczym małpkę, ciemnowłosa rozbroiła go swoją odpowiedzią. Kiedy go pocałowała, niemalże machinalnie objął ją w talii i popatrzył jej dłużej w oczy. Wyglądała na poważną, a on sam już nie wiedział czego w tym momencie chciał. Pragnął jej odpowiedzieć, że tak, właśnie na poważnie się jej oświadczył, a z drugiej strony, jeśli mógłby wybierać, zupełnie inaczej to sobie wyobrażał. Na przykład, zainwestowałby w jakiś porządny pierścionek. Tyle, że nie przyszedł jeszcze czas na odpowiedź. Shenae spłoszyła się, kiedy przyszedł Deven, a Enzo nie chciał omawiać tego wszystkiego przy swoim przyjacielu, a przynajmniej… nie teraz. Chciałby ułożyć sobie to wszystko w głowie, a potem wyciągnąć go na piwo i przy kuflu chłodnej ambrozji opowiedzieć o tym wszystkim, ale nie miał wyboru. - Cześć! Nie wiedziałem, że tak dobrze strzelam. - odezwał się do Quayle, doceniając to, że w istocie, całkiem nieźle trafił. - Jasne, przepraszam Cię. Udało mu się wyciągnąć pierwszą strzałkę i był w trakcie pozbywania się drugiej, kiedy Shenae zrzuciła bombę. Enzo zacisnął mocniej palce i pociągnął gwałtownie, zapewne zadając Devenowi trochę niepotrzebnego bólu. W ramach przeprosin klepnął go krótko w plecy. - Raczej naprawdę, chyba, że powinienem najpierw kupić pierścionek? - nagle na jego twarzy pojawiło się zmartwienie, jakby w istocie dopiero teraz o tym pomyślał. Wyciągnął też rękę w stronę Shenae, niepewien tego czy podał właściwą odpowiedź i w ten sposób badając jej nastrój.
Okej, nie miał wyczucia chwili. Nie miał go za grosz i czuł się jak skończony idiota, kiedy zdał sobie sprawę, że właśnie wbił się między zakochaną parę, która najwyraźniej miała sobie coś ważnego do powiedzenia. Tyle tylko, że nie mógł się już wycofać - musiał brnąć w to dalej, czując przykry ucisk w żołądku, jak zawsze, kiedy zdawał sobie sprawę, że jest koszmarnie niezręczny w kontaktach międzyludzkich. Napięcie między Enzo i Shenae było cholernie wyraźne, a Deven miał ogromną ochotę wycofać się rakiem, udając, że wcale go tu nie było i nigdy nie przerwał im rozmowy. Utwierdził się tylko w przekonaniu, że D'Angelo go nienawidzi i los jest wyjątkowo złośliwy, skoro postanowił połączyć Enzo uczuciem właśnie z nią. Z jednej strony trochę mu ulżyło, kiedy rozzłoszczona dziewczyna się wycofała, ale z drugiej czuł się koszmarnie winny i nie bardzo wiedział, jak wybrnąć z sytuacji. Chyba tylko udawać, że nic się nie stało. - I to do ruchomego celu - mruknął z rozbawieniem Quayle, próbując pokryć własne zakłopotanie. - Nie ma sprawy, ja postrzeliłem Holly - dodał, naprawdę nie mając przyjacielowi za złe tego niefortunnego strzału. Właściwie chyba każdy został chociaż raz trafiony i dopóki strzałki nie były zatrute, nie stanowiło to większego problemu. Cieszył się, że stał tyłem do Shenae, która postanowiła wrócić i zadać Enzo bardzo bezpośrednie pytanie, które sprawiło, że Indianin zamarł i nie drgnął nawet wtedy, kiedy Halvorsen wyjątkowo brutalnie wyciągnął z jego barku strzałę. Szczerze żałował, że nie może po prostu rozpłynąć się w powietrzu - teleportacja byłaby dość ostentacyjna, dlatego tkwił w tym samym miejscu, oszołomiony i zażenowany faktem, że wpadł w sam środek oświadczyn. Dopiero po kilku sekundach zdobył się na odwagę i po prostu wycofał, korzystając z faktu, że Shenae i Enzo byli zajęci sobą i kwestią pierścionka. Rozejrzał się za Holly, która była zajęta rozmową z Daisy, po czym odetchnął głęboko i przystanął pod jakimś drzewem. Merlinie... zaręcznyny? Pierścionki? On nie był w stanie stworzyć względnie szczęśliwego i stabilnego związku, a Enzo planował już przyszłość. Cieszył się, że nigdzie na horyzoncie nie zamajaczyła mu postać Winnie, którą zbyt często postrzegał jako szansę, którą zmarnował. W rzeczywistości wcale nie była jego szansą, ten związek nigdy by nie przetrwał, nawet gdyby był mniej skryty i niezręczny. Przysiadł pod drzewem, bawiąc się swoją bransoletką z zębów piranii. Może po prostu powinien być samotny? Może to była jego droga? Wodził wzrokiem od Holly do Enzo, czując się dziwnie wyobcowany... choć w gruncie rzeczy to był dla niego naturalny stan, prawda?
z/t
Ostatnio zmieniony przez Deven Quayle dnia Pią 23 Wrz 2016 - 19:21, w całości zmieniany 1 raz
Shenae w gruncie rzeczy nie nienawidziła Devena tak naprawdę. Teraz darzyła go platonicznym gniewem, bo gniew w wykonaniu Shenae właśnie taki potrafił być. Nie znaczyło to, że rzeczywiście chciałaby nabić jego głowę na pal, nic z tych rzeczy. Ona po prostu musiała się wściekać na jakąś biedną, poboczną postać, żeby swojego rozemocjonowania nie wyladowywac na Halvorsenie. Dosc już doświadczył jej humorków. Zwyczajnie chciala go tej nieprzyjemności pozbawić. Przynajmniej w tym momencie, bo mieli wyraźnie ważniejsze rzeczy do omówienia. Obecność Quayle jej w zasadzie w tym nie przeszkadzała. W zasadzie miała go za świadka, co Enzo powiedział, żeby poźniej krukon nie mógł tego w żaden sposób przekręcać. Dlatego odprowadziła Gryfona natarczywym spojrzeniem, kiedy ten postanowił uciec, zostawiając ich samych. Westchnęła w duchu, zbliżając się do niego, z zawziętością wpatrując się w jego twarz. Chociaż chwyciła jego dłoń, na która najpierw spojrzała z zastanowieniem i mimo, ze splotla ich palce razem, jeszcze bardziej zmniejszając między nimi odległość, była zdecydowana, kiedy spoglądała na niego z zadartym podbródkiem, pytając: — Raczej i naprawdę się wyklucza, to raczej czy naprawdę? A skoro Enzo sam nie był pewny odpowiedzi, naprowadziła go na nią. — Za „raczej” mógłbyś się do mnie nie odzywać przez najbliższy miesiąc, a za pierścionek bym się nie obraziła. Więc naprawdę?
Pytanie dla Devena, jakie gdzieś po drodze już wymyślił, nagle uleciało mu z myśli. Zaciskał palce na strzałkach, miażdżąc pod nimi delikatną konstrukcję. Niemalże prosił się o to, aby igła wbiła mu się w opuszki, ale zanim to nastąpiło, wypuścił tę prymitywną broń. Strzałki wylądowały na ziemi, a Enzo kopnął je przelotnie czując się ogromnie niesprawiedliwie, kiedy Quayle wycofał się chyłkiem zostawiając go na pożarcie jego własnej dziewczynie. Rzucił mu adekwatne do swoich uczuć spojrzenie. Poważne podchodzenie do ważnych kwestii życiowych nigdy nie było domeną Enzo, a teraz czuł się jeszcze bardziej nieporadny niż zwykle. Dziwna mina Shenae także w niczym mu nie pomagała. Pewnie, gdyby tylko mogła, przyłożyłaby mu za te słowa ogonem miotły prosto w głowę… a przynajmniej tak myślał, kiedy widział jak na niego patrzyła. Westchnął przelotnie, spoglądając na ich splecione palce. Nie był na tyle naiwny, aby sądzić, iż niebezpieczeństwo minęło. - Raczej i naprawdę, bo nie mam pierścionka. - zauważył przytomnie. Szkoda, że nie pomyślał o tym zanim podpalił lont. - Nie wiem więc czy powinienem to powtórzyć „bardziej naprawdę”, kiedy już będzie czy wystarczy opcja „raczej”, bez pierścionka, a z zębami piranii na sznurku. Trącił palcem grzechoczącą bransoletę otaczającą jej nadgarstek i spojrzał jej w oczy, szukając w nich odpowiedzi na swoje wątpliwości. Jednocześnie sięgnął drugą dłonią do jej podbródka, odchylając go jeszcze bardziej, a następnie samemu nieco przyginając kark, aby ich twarze znalazły się bliżej siebie. - Tak sobie wyobrażałaś te oświadczyny? W dżungli na drugim końcu świata, w prymitywnej wiosce tubylców? - spytał szeptem, przesuwając palce na jej brodę i muskając nimi kącik warg. - Wolałbym już oświadczyć Ci się kilkanaście stóp nad ziemią, siedząc na miotle. Chciałbym, żebyś zapamiętała tę chwilę jak najlepiej, ale tak, naprawdę. Bez pierścionka, bez mioteł, w samym sercu niczego. Wpatrywał się w jej twarz intensywnie, szukając w niej złości lub niezadowolenia z powodu swojej odpowiedzi. Nie wiedział czy je odnajdzie, ale założył najgorszy scenariusz. W tym momencie wolał się mile zaskoczyć aniżeli mierzyć się z odrzuceniem.
Tak naprawdę Shenae nie wyobrażała sobie tych zaręczyn w żaden sposób. Wpatrywała się w twarz Enzo, próbując sobie przywołać wizję, jak według niej takowe powinny wyglądać. Nigdy jednak nie zakładała, że Enzo rzeczywiście mógłby się na coś takiego odważyć, więc… cóż, zamykała się na taką możliwość. Może gdzieś głęboko w sobie miała jakieś swoje fantazje, o których nie mówiła, ale czy był tam pierścionek? Czy pierścionek w tych fantazjach był w ogóle istotny? Uchyliła wargi, kiedy ich dotknął i zaraz je zamknęła. Wszelka frustracja minęła, kiedy w końcu się zdecydował, czego chciał, a to jak ujął to w słowa, nie brzmiało nawet tak nieporadnie jak zawsze. Gdyby teraz miał pierścionek, możliwe, ze robiłoby to jeszcze większe wrażenie, ale to, które teraz sprawiał nie było najgorsze, nawet jeśli moment temu zlamił na całej linii. Znajdowali się teraz na tyle blisko siebie, że słyszała tylko jego, a przynajmniej tylko jego słyszeć chciała. A skoro wokół panował zgiełk, tańce, dmuchanie strzałkami i krzyk jakiś dzieci, D’Angelo potrzebowała wspiąć się na palce, obejmując jedną dłonią jego szyję, mrucząc mu do ucha. — Więc naprawdę, zgadzam się. Po środku niczego, bez mioteł i bez pierścionka. Opadła znów na stopy, przykładając dłoń do jego policzka, małpując jego ruchy dlonią, przez co sama również opuszkami ocierała lekko jego usta, podążając wzrokiem za swoim dotykiem. — Będę pamiętać. Nie znam nikogo komu ktoś oświadczyłby się tak… niezgrabnie Enzo. Mimo to na jej ustach pojawił się uśmiech, kiedy w końcu postanowiła go jednak pocałować, w chwili braku rozsądku, nie myśląc nawet o tym, gdzie by się tu schować na czas publicznego okazywania uczuć.
Poczuł jak wypuszcza powietrze spomiędzy warg, chociaż nie pamiętał, w którym momencie zaczął je wstrzymywać. Już wcześniej udzieliła mu odpowiedzi na te oświadczyny, wtedy, kiedy jeszcze najwyraźniej oboje nie byli pewni czy są one poważne, ale i tak obawiał się, że może za chwil kilka posłać go na drzewo. Kiedy ona się uśmiechnęła, on niemalże natychmiast skrzywił się, nie widząc niczego zabawnego w jej słowach. Niezręczność i talent do popełniania błędów w relacjach damsko - męskich bywały niepomiernie męczące i był rad, że Shenae poprzestała jedynie na określenie tych zaręczyn jako niezgrabne, chociaż takie w istocie były. Nie dość, że niezgrabne to jeszcze okropnie spontaniczne i kiedy całował jej usta, z nieco zbyt dużym zaangażowaniem jak na zachowanie stosowności względem otaczającej ich publiczności, uświadomił to sobie z całą mocą. Chociaż chyba bardziej przerażały go konsekwencje takiego postępowania. - Gdzie mieszka Twój ojciec? - wypalił nagle, kiedy odsunął się od niej, przerywając pocałunek po zdecydowanie dłuższej chwili. Wplótł palce w jej włosy, chcąc delikatnym gładzeniem jej głowy uspokoić chaos, jaki wybuchł w jego własnej. - Wypadałoby i jego poprosić o zgodę… albo chociaż mu to oznajmić… czy nie? - przyglądał się ciemnowłosej, badając czy jest to dobry pomysł czy może niekoniecznie. Z pewnością wiązało się to z całą masą towarzyskiej niezręczności (ciąg dalszy) oraz z wytrzaśnięciem skądś odwagi, aby stanąć przed panem Drake. Tym samym, który wydziedziczył swoją własną córkę za jej marzenia.
Shenae na wspomnienie o ojcu zareagowala nagłym zniszczeniem nastroju. To nie był dobry moment na rozmawianie o Loganie Drake’u, który w dalszym ciągu żył jeszcze w ubiegłym wieku swoimi wyobrażeniami na temat wychowywania córki i zdecydowanie nie pochwalał jej pobłażliwości względem nieczystej krwi. Shenae nie sądziła, żeby Logan poparł jej chłopaka, jako jej obecną sympatię, a co dopiero jako przyszłego meża. Jeśli o nią chodziło, mogła się z nim o to wykłócać i opuścić dom z przytupem, nawet jeśli bała się tej konfrontacji jak niczego innego. Nie chciała jednak narażać Enzo na taką przykrość. Przeniosła spojrzenie gdzieś na bok, zagryzając wargę w nerwach, co niejako jej nie zdarzało się często. — Wiesz… nie sądzę, żebyś chciał znać jego zdanie na ten temat. Jeszcze byś się rozmyślił, czy coś. D’Angelo spojrzała w oczy Enzo, troche z trudem, bo wolałaby na ten temat nie rozmawiac, ale skoro już się zaręczyli to ta kwestia na pewno nie mogłaby jej uciec. Przez już prawie rok związku z Enzo, zdążyła już przyswoić sobie myśl, że wiążąc swoją przyszłość z krukonem, automatycznie spisywała na straty pozotałosci jej więzi z ojcem. Była na to gotowa. Nie sądziła tylko, żeby Halvorsen przyjął to tak lekko. — On by nie zrozumiał. Nie chciałby słuchać. Nie sądzę, żebym w gruncie rzeczy miała kiedyś z nim… rozmawiać. Nie wiem… miałam nadzieję, że pokręcimy się po Peru po wycieczce i nie będę musiała wracać do domu. Nigdy…? Trochę pracowałam przez ostatnie lata. Wydaje mi się, że powinno mnie być stać na wynajęcie swojego mieszkania, a może niedlugo na kupno jakiegoś niewielkiego.
Nie potrzeba było żadnych sygnałów ostrzegawczych, żeby Enzo zauważył, że źle zrobił. Dla niego to było normalne. Był w tej kwestii staromodny i uważał, że o zgodę najpierw powinno poprosić się rodzica. Tyle, że w tym wypadku byłoby to kompletnie nieuzasadnione. Widział jak zmienia się jej nastrój, a mimo, że natychmiast zapragnął wycofać się z tej kwestii, z drugiej strony powinien o tym wiedzieć. To, że musiał to usłyszeć, wcale nie oznaczało, iż tego właśnie pragnął. Otoczył Shenae ramieniem, samemu również odwracając na moment wzrok. Nie pojmował tego. Jego relacje z matką zawsze były tak zdrowe i zbudowane na solidnych podwalinach, że akceptacja tego, iż ktokolwiek może w ten sposób traktować swoje dzieci wręcz nie wydawała się wykonywalna. Tak samo krzywił się, gdy Ettore wspominał ich ojca, jak teraz, kiedy słuchał jak nieodpowiednim kandydatem może być dla córki Drake’a. Sprawę nieco ułatwiała wyprowadzka Shenae. Nie mieszkała z ojcem, więc nie musiała zdawać się na jego łaskę, a więc nie akceptowała też jego poglądów i nie brała pod uwagę jego zdania. Ścisnął mocniej jej palce, nachylając się nad jej głową, aby pocałować jej czubek. - Możemy zostać w Peru do końca wakacji. - zauważył nagle, chociaż wcześniej wcale tego nie planował. Może uprzednio liczył na to, że przygarnie go Ettore, bo ten podobno kombinował coś w kwestii samodzielnego mieszkania. Sam nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak silnie odrzucała go ta możliwość, dopóki teraz o niej nie pomyślał. Przesadny luksus, jakiego pewnie szukałby jego brat, zupełnie do niego samego nie pasowały, nie to co prostota w jego domu rodzinnym. - Jeśli poczekamy trochę z pierścionkiem, może bylibyśmy w stanie kupić coś niewielkiego już teraz. - zasugerował, nie mówiąc już do jej włosów, a szukając wręcz kontaktu wzrokowego. Przytulił dłoń do jej policzka, chcąc, aby na niego spojrzała. - Też odkładałem pieniądze, właśnie na to… i na Ciebie. Na naszą przyszłość, jeśli kiedyś miała być właśnie tylko i wyłącznie nasza, a skoro na to się zapowiada, będę szczęśliwy, jeśli pomogę Ci w tym nie wracaniu.