To tutaj za niewielką opłatą możesz wypożyczyć lekką łódkę i ruszyć na podbój Amazonki! Jeśli masz trochę rozsądku, powinieneś też wynająć przewodnika, dzięki któremu ta przygoda nie będzie twoją ostatnią... (Cena wynajmu łódki to 10 galeonów. Przewodnik będzie cię kosztował kolejnych 30 galeonów. Płatności ureguluj w tym temacie.)
Jesteście jednymi ze śmiałków, którzy postanowili na własną rękę odszukać zaginiony przedmiot, który mógł powstrzymać uciążliwe zakłócenia magii. Bez względu na to, czy zgłosiliście się całą grupą, czy dobrani zostaliście na podstawie ochotniczych zgłoszeń poprzez profil Tropiciela, spotkaliście się jeszcze przed wyjazdem, by uzgodnić szczegóły. Uważnie przestudiowaliście wskazówki Tropiciela i uznaliście, że to właśnie ten punkt na mapie, będzie właściwym do rozpoczęcia pierwszej wyprawy. Pozostało zdobyć odpowiedni świstoklik lub postawić na innego rodzaju czarodziejskie środki transportu. Wszystko udało się bez problemu i oto znaleźliście się w samym sercu głośnej i dzikiej, kolumbijskiej dżungli.
Przed rozpoczęciem rozgrywki, każdy ma obowiązek przeczytać pierwszy post mechaniki! Eliksiry uzdrawiające możesz zakupić w sklepie (1, 2, 3) przed napisaniem pierwszego posta na wyprawie. Przypominamy również o możliwości zakupienia kufra (tutaj) i tym samym poszerzenia swojego ekwipunku do 5 miejsc. Wszystkie kości, poza Narratorami, należy rzucać w odpowiednim temacie.
Obecna wyprawa - miała początek bez większych, zauważalnych zarzutów (o ile można było w ów sposób twierdzić, będąc skazanym na towarzystwo Zakrzewskiego - cóż, prześladował go poza szkołą). Daniel Bergmann spełnił pokornie prośbę studentki, która pragnęła ruszyć w niemal tym samym składzie; niemal, ponieważ brakło w drużynie Bridget. Obecność już-byłego Gryfona, znacznie rekompensował Sidney - który, na całe szczęście, zgodził się towarzyszyć im w nadmienianej tułaczce. Wszystko wydawało się zapowiadać dobrze. Wydawało. Cholera jasna. Zauważył - jak Marceline Holmes z ciekawością kieruje się w stronę jednego z kwiatów. Intuicja zawrzała i wkrótce potem mógł dostrzec, jak w drobnym ciele studentki zaostrza się bliżej nieokreślona choroba. - Marceline - powiedział, podążając w jej stronę; musiał uważać, aby przez słowa nie przepłynęło zbyt wiele nieadekwatnych uczuć - które mogłyby zdradzić więcej niż opiekuńczą zażyłość. (Wiedział - nie było dobrym pomysłem zabierać ją właśnie tutaj - choć z drugiej strony nie wypadało odmawiać). - Szlag - dodał ściszonym głosem, jakby do siebie samego - gdy zauważył wykwit wręcz identycznych objawów. Nie wiedział - co się konkretnie dzieje. Nie mieli - w swojej grupie medyka. Muszą odnaleźć pomoc. Tubylcy zażądali opłaty od każdej z osób - chociaż mężczyzna był w zupełności gotów wcisnąć w ich łapska nawet dwa razy więcej; niestety, nie uleczono ich całkowicie. Pod koniec dnia, dopił jeszcze butelkę eliksiru wiggenowego, aby doszczętnie się wzmocnić.
To nie był dobry pomysł. Ani teraz – ani wcześniej. Ufała tylko temu, że posiadała przy sobie Daniela i Lysandra, dodatkowo również towarzyszył im drugi z nauczycieli – Sydney, a tym samym – czy coś mogło pójść źle? Oczywiście, rudowłosa przekonała się o tym nader szybko, gdy to ciekawość przerosła ją na tyle, by już wkrótce doświadczyć przykrych konsekwencji z obcowania z nieokiełznaną naturą. Miała jęknąć, krzyknąć, wydusić z siebie choć słowo, lecz nie zrobiła zupełnie nic. Tkwiła w jednym miejscu, jak gdyby to cokolwiek miało pomóc, lecz wcale nie pomogło. Spoglądała wielkimi oczami na postać nauczyciela transmutacji, gdy się zbliżył, zaś jej blada skóra pokryła się paskudnymi wykwitami. Dopiero po dotarciu do miasta udało się zniwelować ów problem, wszak tubylcy ofiarowali swą pomoc, lecz niewystarczająco. - Profesorze Young, był pan na ostatniej wyprawie? - szepnęła cicho, gdy wreszcie wyłoniła się zza pleców Daniela, stając tuż przy Lysandrze. - Może jest pan w stanie cokolwiek podpowiedzieć, gdzie zacząć - co robić? Ostatnim razem męczyliśmy się cztery dni w Egipcie...
DZIEŃ: 1
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy, różdżka
Bardzo chciałem pojechać do Kolumbii z Marceline, jednak po upływie kilku godzin podróży odrobinę żałowałem tej decyzji - oprócz tego, ze Ette była na mnie wściekła, to jeszcze musiałem znosić tę pierdoloną pizdę Bergmana, który po sytuacji z Meksyku stał się jeszcze bardziej upierdliwy w byciu najgorszym możliwym wrzodem na dupsku. Całej tej sytuacji nie ułatwiał fakt, że naszym towarzyszem był nauczyciel nielubianego przeze mnie przedmiotu, który na dodatek okazał się wiernym kumplem tego starego Szwaba. Kurwa, jeszcze tego brakowało. Myślałem, ze już nie może być gorzej, kiedy Marceline chwyciła jakąś roślinę, tym samym sprowadzając na nas okrutne choróbsko. Nikt z nas nie miał zbyt wiele doświadczenia z uzdrawianiem, więc musieliśmy się z nim męczyć aż do wioski tubylców, gdzie po oddaniu im dużej ilości galeonów otrzymaliśmy pomoc. Mimo to wszyscy byliśmy wycieńczeni, więc musieliśmy odpocząć, ja sam zaś zdecydowałem się nawet sięgnąć po eliksir wiggenowy nie kryjąc zawodu, że sytuacja przybrała taki obrót.
DZIEŃ: 1
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy x2 Również tracę 40 galeonów
Pech wisiał w powietrzu, a Sidney nie miał na to praktycznie żadnego wpływu. Wyprawa do Kolumbii prócz bycia ważną misją, była również przygodą - jedną z tych, które w zamierzchłych czasach stanowiły nieodłączny element życia profesora Younga. Mógł się cieszyć, jednak uważał przeczucie za podstawowy środek poznawczy. Nie mylił się. Gdy się do niego odezwała, ta głupiutka panienka, miał ochotę zgasić ją wzrokiem lub złośliwością, powstrzymał jednak wyrazy złości. Nigdy wcześniej nie myślał o niej tak źle, jak jednak mógł nazwać w myślach kogoś, kto zachowuje się tak beztrosko w dżungli? - Od jakiegoś czasu unikam wyjazdów - odpowiedział szczerze. Był już posklejanym wazonem, ale wciąż noszącym piętno przeżyć rozstania z ukochaną kobietą. - Jeśli szczęście nam dopisze, znajdziemy to, co chcemy znaleźć. Kiepski start. Podobnie jak reszta grupy, doleczył się eliksirem. Wciąż zły: na Daniela - że go na to wszystko namówił, na Marceline - że ma w sobie więcej z małej dziewczynki, niż sądził, na tubylców - że są skąpi, a nawet na Zakrzewskiego - bo Sid po prostu go nie lubił i najchętniej udawałby, że go tu nie ma.
DZIEŃ: 1
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: e. wiggenowy -40 g
Ostatnio zmieniony przez Sidney Young dnia Czw 8 Lis 2018 - 9:49, w całości zmieniany 1 raz
Milczał. Pozostawało jemu milczenie - ciężar słów irytował, zdawał się niewłaściwy; mógł zdradzić więcej, niż kiedykolwiek zamierzał wyznać. Dobitnej beznadziejności dopełniał swym towarzystwem Zakrzewski; ponadto, Bergmann między wierszami odczuwał zdenerwowanie Sida. Sam był podobnie wściekły - nie dość, że zarazili się groźną dolegliwością - ucierpiała na tym najmłodsza członkini wyprawy. Nie mieli mapy, zapas ich eliksirów uszczuplał się na ich oczach, artefakt zdawał się niebywale odległy, przepłacili mnóstwo pieniędzy. (Oraz - to on pozwolił zaryzykować Krukonce.) Wspaniale. W ostatniej chwili ją chwycił. Marceline Holmes - podobnie, irracjonalnie postanowiła odejść od reszty grupy. Krocząc na samym przedzie, niespodziewanie jej drobne ciało runęło, targnięte przez wszechobecny paraliż. Z racji, że szedł najbliżej - udało się jemu zapobiec większym już komplikacjom. Irytacja w nim wrzała; nie powinna być tutaj - szeptały - coraz to nachalniejsze głosy. Szczęście w nieszczęściu, nazbierał użytecznej rośliny jaka wspomogła budżet i wzbogaciła o jeden eliksir uzdrawiający. (Nawet nie wiedział, jak bardzo będzie potrzebny.) Później - bezskutecznie próbował nadgonić stracony gabaryt czasu, usiłując kierować się intuicją. Intuicja zawiodła - przez resztę dnia, Daniel Bergmann wlókł się, klnąc w myślach na sztorm powstałego bólu, który swe zródło miał w uszkodzonym kolanie. Wypił ostatni z zakupionych eliksirów wiggenowych. Czekał na koniec dnia. Czekał na dobre wieści. Wcześniej znaleźć przedmiot - teraz chciał najzwyczajniej przeżyć.
DZIEŃ: 2
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: różdżka, eliksir wiggenowy, eliksir wiggenowy, -15g, bo -65 a zarobiłem 50, eliksir uzdrawiający
Marceline udowodniła już, że jest idiotką, tak po prostu. Wyrywała się jak lwica do ofiar przez cały ten czas, bo przecież w przypływie odwagi – dlaczego nie? Żałowała, że namówiła Lysandra na wyprawę, podobnie było z Danielem, bo przecież Kolumbia niosła za sobą więcej niespodzianek niż Egipt, jak chociażby jej zaintrygowanie okolicznymi terenami. Szła nieustannie z tyłu, nagle odczuwając niebywałą chęć poznania najbliższej roślinności, dlatego też podeszła do jednego z kwiatów, zupełnym przypadkiem kopią grzyba, którego pył ją sparaliżował. Niestety, niemożność stawienia kroku zmusiła ją do całkowitego bezładu, a bezmyślność, której nie była teraz świadoma, zapewne stanie się problematycznym wspomnieniem w przyszłości. Po dotarciu do uzdrowicieli, Holmes została poddana specjalnym rytuałom, które pozwoliły jej wrócić do zdrowia, a w podzięce skinęła jedynie głową. Już miała nawet odejść, kiedy to asekuracyjnie wyciągnęła różdżkę, zaś z tej uleciała stróżka wrzącej wodę na jednego z mężczyzn. - Przepraszam – mruknęła żałośnie, bo czy te zakłócenia nie zaczynały wprawiać czarodziejów w otępienie? Rudowłosa miała serdecznie dość i jedyne o czym marzyła to domek w Dolinie Godryka.
Kostka: Ravenclaw -> 4, oparzyłam przypadkiem NASTĘPNĄ OSOBĘ, która napisze po mnie post, sorry
DZIEŃ: 2
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy, różdżka
Kolejny dzień okazał się jeszcze gorszy niż poprzedni - najpierw z powodu jakiegoś egzotycznego grzyba na Marceline spadłą groźna choroba, która doprowadziła do tego, że byliśmy zmuszeni wydać całą masę pieniędzy na tutejszych szamanów. Napięcie między uczestnikami wyprawy narastało, a sytuacji nie poprawił fakt, że tuż po swoim uleczeniu Krukonka przypadkowo poparzyła mnie wrzątkiem z różdżki. Rzecz jasna nie miałem pretensji, wiedząc, że to wina zaburzeń magii, niemniej jednak było to bolesne doświadczenie i chcąc dalej uczestniczyć w wyprawie musiałem zażyć sporą dawkę eliksiru wiggenowego. Każdy z nas był wykończony i w pewnym stopniu rozpracowany przez wyprawę, więc zły humor oraz wzajemne pretensje naturalnie narastały. Z niecierpliwością oczekiwałem rozbicia obozowiska. Jedynym plusem jaki spotkał mnie tego dnia było odnalezienie małej sakiewki z eliksirem wiggenowym i drobną kwotą galeonów. Nie było to żadne wielkie wynagrodzenie tej okropnej sytuacji, niemniej jednak biorąc pod uwagę ile ran nas spotkało eliksir wydawał się wyjątkowo użyteczny.
DZIEŃ: 2
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy x2 Było - 40, teraz tracę 25 galeonów i zyskuję 10, czyli mam -55
Spojrzał tylko na Daniela bardzo wymownie, gdy ratował damę z opałów. Po kiego grzyba musiała jechać z nimi? Do czasu wyprawy Sid darzył Marceline szacunkiem, lecz choć uczennicą była dobrą, kompanem do poważnej wyprawy gorszym niż brak kompana. Byli tu już dwa dni, a jedyne, co robili, to chodzenie po miejscowych uzdrowicielach. Nie było wyjścia, musieli coś zrobić ze sparaliżowaną, przynajmniej tym razem nikogo nie zaraziła. Sid najchętniej zostawiłby ją tutaj aż razem z Danielem i Lysanderem znajdą magiczny artefakt, niestety zamiast tego był zmuszony zapłacić za część usług. Kto widział brać tyle za jeden rytuał? Jakby tego było mało, Marceline wylała wrzątek na Lysandera. Wprawdzie Sid nie ucierpiał, nie musiał też tracić pieniędzy, jednak miał coraz mniej cierpliwości do towarzyszki. Nie chciał wprowadzać zamętu, więc postanowił jej tego nie okazywać, tylko ją całkowicie ignorować. Ignorować ich wszystkich! Właściwie to zostawił ich pod byle pretekstem i postanowił podziałać trochę na własną rękę. ...gdy go znaleźli, błąkał się całkiem niedaleko, kulejąc na zranioną nogę. - Daniel?! Co wy tu robicie? - wyglądał na autentycznie zszokowanego. - Co to za miejsce? A co najważniejsze: co Sid tutaj robił? Nie mógł sobie przypomnieć.
Uniosła w niezrozumieniu brwi na Sida. Cóż on takiego robił? Co wypił? Jak to możliwe? Była już tym zmęczona, tak po ludzku. Chciała wrócić do domu i zapomnieć o tej wyprawie. Mimowolnie podeszła do Lysandra i zrównała z nim krok, by wreszcie się odezwać: - Bardzo jesteś zły za ten... No wiesz... Wypadek? - szept otulił ich oboje, wszak rudowłosa nie zamierzała odzywać się zbyt głośno, a jedyne o czym marzyła to sen. Nagły krzyk jednak uniemożliwił jej realizację tych mrzonek. Pobiegli zgodnie w kierunku odgłosów, a zaraz potem dostrzegli mężczyznę w diabelskich sidłach, któremu ofiarowali pomoc. Co za szczęście... Ułożyła się wygodnie tuż przy postaci Daniela, chcąc czuć jego ciepło, mimo że dzieliło ich kilkanaście centymetrów. Niemniej - była w towarzystwie mężczyzn; nie wierzyła, że może zdarzyć się cokolwiek złego. Nad ranem, tuż przed odejściem wyszła na zewnątrz, gdzie znalazła lniany woreczek, z którego wyciągnęła galeony i fiolkę z Wywarem Żywej Śmierci, czego jeszcze nie była świadoma. Wypuściła powietrze ze świstem i wróciła do chaty, gdzie czekała na nią kolejna niespodzianka - bransoletka z Ayuahascą. Dziewczę podziękowało za prezent, po czym zresztą ruszyła w dalszą podróż.
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy, różdżka
Zdobywam 60 galeonów (kość na dom Ravenclaw), ale wcześniej straciłam 65, więc jestem na minusie tylko pięć. Zyskuję natomiast fiolkę Wywaru Żywej Śmierci (kość na dom Ravenclaw) i bransoletkę z Ayuahascą.
Wybaczcie - telefon nie chce skopiować linka do rzutu.
Wszystko było nie tak. Absolutnie. Plany zmierzały w stronę spopieleń zgliszczy. Miał dość obecnego dnia - miał dość nieuchronnych porażek. Do konglomeratu zaznanych niefortunności dołączył już wkrótce Sidney, który o dziwo zdawał się nie pamiętać kompletnie miejsca. Cud chciał, że w ogóle ich zdołał rozpoznać - Daniel Bergmann zarządził możliwie najszybsze wydostanie się z najbliższego terenu. Nie wiedział - czyżby krążyły tutaj, niczym złowieszcze fatum, wyjątkowe anomalie odciskającej się na nich magii? - Już? Pamiętasz? - zapytał, razem z początkiem kolejnego dnia ich wyprawy. Obecnym razem wszystko zdawało się być szczęśliwe - pomogli nieznajomemu, który okazał się niebywale łaskawy. Spojrzenie Bergmanna przykuło pióro; eleganckie, o czarnej barwie. Nie wiedział, że służy do czegoś więcej - najzwyczajniej postanowił poszerzyć nim swą kolekcję. Znów się odłączył. Zawędrował gdzieś w stronę opuszczonych chat; w ich obrębie odnalazł podniszczony pergamin. Intuicja podpowiadała mężczyźnie - może on być istotny. Rzeczywiście - kiedy tylko zdołał zapoznać się z zawartością, już wiedział. - Znalazłem mapę - oznajmił, kiedy dołączył do reszty. W końcu radosna nowina?
Nie mogło być gorzej. Po wszystkich trudnościach tego dnia zaginięcie i utrata pamięci przed Sidneya jeszcze bardziej komplikowały sprawę. Szliśmy przygnębieni dochodząc do wniosku, że cała wyprawa jest do niczego. Nie przeszkadzało mi już nawet towarzystwo Bergmanna, byłem totalnie bierny. - Nie - odparłem beznamiętnie na pytanie Marceline - Nie stało się nic poważnego, nie przejmuj się. Nie byłem mięczakiem, żeby nie wiadomo jak długo opłakiwać poparzenie, które udało mi się wyleczyć w kilka minut. Kilka dni wcześniej pędziłem za seryjnym mordercą na Syberię, więc strużka gorącej wody i chwila cierpienia nie wydawały mi się żadnym zagrożeniem. Ku mojemu zdziwieniu, wszystko wskazywało na to, że nasza zła passa jednak się odwróciła. Dzięki zbiegowi okoliczności uratowaliśmy z magicznych sideł anglojęzycznego zielarza, który nie tylko obdarował nas za to cennymi przedmiotami, ale również zapewnił nam jedzenie oraz nocleg w lepszych warunkach niż dotychczas. Wśród jego darów znajdował się bardzo kuszący latający dywan - zrezygnowałem jednak z tego wyboru myśląc o tym, że posiadanie czegoś tak nielegalnego przez młodego aurora aspirującego do awansu byłoby trochę ryzykowne. Po nocy spędzonej w chatce pustelnika dobra passa nasilała się. Zaczęło się od tego, że rudy staruch Bergmann znalazł mapę, później idąc zgodnie z nią wyczuwaliśmy, że zaburzenia magii narastają. - To chyba tutaj - powiedziałem w końcu, niemal pewien, że trafiliśmy na przedmiot. Rozglądnąwszy się po towarzyszach zacząłem pozbywać się roślin otaczających miejsce, w którym znajdował się przedmiot.
Pustelnik początkowo wydał się Sidney'owi podejrzany, nic dziwnego, skoro do tej pory codziennie spotykało ich jakieś nieszczęście. Dopiero co wróciła mu pamięć, miło znów było wiedzieć, jak się tu znalazł i co jest jego celem, a nie polegać na zapewnieniach przypadkiem napotkanych znajomych. Zupełnie absurdalna sytuacja nabrała sensu, a uratowany mężczyzna okazał się kimś godnym zaufania - przynajmniej na chwilę. Nie bali się przystać na jego wyrazy wdzięczności. Sid z wielką przyjemnością rozmawiał ze starcem, który bardzo mu zaimponował, a jak to przeważnie bywa z dobrą passą, nie skończyła się na tym. Spośród prezentów Sid ostatecznie wybrał latający dywan, na którym bynajmniej nie miał zamiaru podróżować nad Londynem. Może nie było to zbyt mądre posunięcie, ale na pewno całkiem w jego stylu. Na reszcie pech ich opuścił. Wprawdzie otarcie na nodze Sida dawało się we znaki, ale nie było potrzeby marnować na nie eliksiru. Po nocy spędzonej w chatce Daniel znalazł mapę, a Lysander wreszcie to, po co tu przybyli. Trzeba było odkopać części tkwiące w ziemi. Przedmiot był trudny do wyciągnięcia, ale może wspólnymi siłami, uda im się do niego dostać.
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK: e. wiggenowy, latający dywan still -65 g
Wydawać się mogło, że była to cudowna perspektywa powrotu do domu. Nareszcie – bez większych przeszkód, by dotrzeć tam, gdzie zaznają odrobiny spokoju. Obserwowała zatem Daniela, a także pozostałych, dzięki czemu mogła wpaść w odpowiednie tempo i uwolnić się od ciążącego na jej ramionach balastu. Oczywiście – była świadoma, że pewne rzeczy nie mogą się wydarzyć, podobnie jak nie jesteśmy w stanie osiągnąć rzeczy wielkich bez współpracy, dlatego też gdy już przeszli do wygrzebywania przedmiotu – coś poszło nie tak. Popełnili błąd; znowu. - Nie do wiary – mruknęła żałośnie pod nosem, po czym odsunęła się na krok, bo jedyne czego w tym momencie pragnęła to powrót do domu. Chciała tkwić zawinięta w koc i już nigdy nie wracać do myśli związanych z wyprawą. Natomiast to z czego powinni się cieszyć – to kolejna noc pod gołym niebem. Zapewne.
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy, różdżka, bransoletka z Ayuahascą, Wywar Żywej Śmierci
Szlag. Całość runęła - stoczyła się z idealnej wizji prosto w objęcia nieszczęsnych rozkazów losu. Gorycz porażki, sporządzonego napoju, który paraliżował język - została poddana pod usta nie pierwszy - i nie ostatni najpewniej moment. Oczywiście, o wszystko - obwiniać zwykł Zakrzewskiego. Przedmiot okazał się niewłaściwy, czas zmarnowany - wszystko - ewidentnie niewarte podejmowanych działań. Zaklął tylko w swych myślach, zewnętrznie chłodnie opanowany. – Musimy iść dalej – zauważył (nie)błyskotliwe. Nieubłagany zachód, nabrzmiała od czerwoności tarcza skrywającego się za drzewami słońca napominały o konieczności odpowiedniego schronienia - nim będzie znów niewłaściwie, zdecydowanie za późno. Dzień zaczął się nieco lepiej - zebrali garść pędów zielska i otrzymali nagrodę. Sam Bergmann, postanowił wziąć galeony - mimo wszystko posiadał eliksir uzdrawiający. Koniec końców, na swojej drodze spotkali zupełnie nieznanych mężczyzn. Nie umiał sklasyfikować języka, w jakim zdawali się do nich nieustępliwie przemawiać - na całe szczęście, Daniel Bergmann taktownie zareagował. Cudem osiągnął konsensus; otrzymał nawet w podarku sześćdziesiąt galeonów - niedostatecznie, aby wyleczyć wcześniejszą, kipiącą wściekłość.
DZIEŃ: 4
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir uzdrawiający, -15g + 60g z kostki + 30g z narracji = 75g, krwawe pióro, mapa, różdżka
Pech naprawdę się skończył. Wprawdzie zlokalizowany przedmiot okazał się fałszywy, a stracili na jego wydobycie bardzo dużo czasu, jednak póki co nie działo się nic strasznego. Sid lubił takie wyprawy. Zdobył wymarzony dywan, poznał ciekawego człowieka, miał możliwość zobaczenia rzeczy, których nigdy dotąd nie widział. Zebraną wcześniej roślinę wymienił na galeony - postanowił trochę zrównoważyć pustki w sakiewce. Później pożałował trochę swej decyzji. Może zamiast bycia chciwym powinien dbać o bardziej podstawową ochronę? Na łydce wciąż miał ranę, wprawdzie gojącą się, ale jeśli coś jeszcze ich zaskoczy, będzie musiał się całkowicie uleczyć. Jednak jak fart to fart! Sid zaproponował przeszukanie kolejnej opuszczonej wioski i znalazł w jednej z chatek fiolkę eliksiru. W sumie miał już dwa i ta myśl bardzo go uspokoiła.
Była zmęczona; tak, po prostu - miała dosyć. Wszystko wpływało na poczucie dziewczyny, która wędrowała w całkowitym milczeniu, jakby analizując każdą mijającą sekundę, wszak - po co tu przyjechali? Dlaczego namówiła na to Daniela? Z jakiego powodu prosiła Lysandra? Jednego była pewna - nie powinna tu być, a miejsce jakie zajęła, winno zostać oddane innej osobie, aniżeli jej. Po dotarciu do jakiegoś nieznanego miejsca i rozmowie z mężczyzną, który widocznie znał się na tych przeklętych roślinach, które znaleźli, podjęła decyzję, że weźmie eliksir uzdrawiający. Był to wybór bardziej przemyślany, gdyż wyszła z założenia, że pieniądze i tak zaraz straci. - Dokąd teraz? - zapytała od niechcenia, wierząc że Zakrzewski lub dwójka pozostałych towarzyszy, będzie miała jakikolwiek pomysł.
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy, różdżka, bransoletka z Ayuahascą, Wywar Żywej Śmierci, eliksir uzdrawiający x2
Choć Young zachowywał spokój, to atmosfera między mną a Bergmannem była jeszcze bardziej napięta przez nieudane wydobycie przedmiotu - oczywiście ten pajac obwiniał tylko i wyłącznie mnie, choć ja w przeciwieństwie do niego przynajmniej podjąłem jakieś działanie. Do tego wszystko dochodziła Marceline, która chociaż nie chciała tego pokazać to dość mocno panikowała. Podczas podróży spotkaliśmy eliksirowara, który zaproponowała nam drobną wymianę handlową. Z racji tego, że moja apteczka trzymała się jeszcze całkiem nieźle, zdecydowałem się zrekompensować sobie straty galeonów - nie wiedziałem, że minie zaledwie kilkadziesiąt minut i będę tego żałował. Chcąc trochę przyśpieszyć naszą podróż zbyt bardzo się rozkojarzyłem, co doprowadziło do tego, że wylądowałem w sidłach na zwierzęta - wprawdzie oprócz drobnych stłuczeń i zgubionego eliksiru nie stało mi się nic wielkiego, jednak fakt, że w wykaraskiwaniu się z sideł musiałem korzystac z pomocy rudego starucha doprowadzał mnie do mdłości.
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy -55 g + 30g = -25 g, peleryna niewidka
Kolejny dzień początkowo wydawał się całkiem w porządku - natrafiliśmy na poletko leczniczych roślin, dzięki którym udało nam się uzyskać dodatkowe eliksiry. Niestety chyba nie spodobało się to tutejszym stworzeniem, bo zupełnie niespodziewanie zaatakowała nas spora grupa rudowłosych karzełków. Nie miałem zielonego pojęcia co to za stworzenia, niemniej jednak bez chwili zastanowienia przeszedłem do tego co mi najlepiej w życiu wychodziło czyli miotania zaklęciami na prawo i lewo. Walka była długa i napięta, a były momenty w których musiałem rezygnować z różdżki - dotąd wolałem nie chwalić się umiejętnością bezróżdżkowości, jednak w tej sytuacji nie warto było ryzykować. Czułem narastające zmęczenie, ale mimo to pozostawałem stuprocentowo skupiony, dzięki czemu udało mi się odgonić sporą część stworzeń. Niestety kilka dobrało się do naszych zapasów, więc podążyłem w tamtą stronę by je poodganiać. Między jukami odnalazłem bezoar, który pośpiesznie wrzuciłem do kieszeni. Miotając kolejnymi zaklęciami w te brzydkie stwory nie mogłem się powstrzymać od kąśliwej uwagi. - Rude kłaki i szpetne mordy, to chyba dosyć znajomy widok - rzuciłem, niewerbalnie pozbywając się kolejnego stworzenia - Jakaś rodzinka, Bergmann?
DZIEŃ: 4
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy, eliksir uzdrawiający -55 g + 30g = -25 g, peleryna niewidka, bezoar
Nikt nie spodziewał się ataku złośliwych Curupira. Były to południowoamerykańskie odpowiedniki irlandzkich skrzatów z garncem złota na końcu tęczy. Chroniły swe terytorium przed najeźdźcami... A oni musieli chronić swoje życia! Przed wyprawą Sid naczytał się o czających się w kolumbijskiej dżungli stworach, toteż nie tylko natychmiast je rozpoznał, ale również wiedział dobrze, jakie zaklęcie będzie najskuteczniejsze. Wyjął różdżkę i nie czekając na nic zaatakował atakującego. Usłyszał przytyk Zakrzewskiego i nie zdołał powstrzymać śmiechu. Spojrzał w stronę młodego mężczyzny z aprobatą. Dobre! Następnie pozbierał wspomniane rude kłaki, które pozostawił jeden z kuzynów Daniela. Pamiętał, że tutejsi szamani bardzo je cenią. Przy najbliższej okazji sprzedał je po korzystnej zarówno dla siebie jak i klienta cenie.