W porównaniu do mętnych wód Amazonki, niewielkie jeziorko usytuowane w sercu dżungli oferuje prawie krystalicznie czystą wodę. Niestety, jest równie niebezpieczne co rzeka - już przy brzegu czai się wiele odmian jadowitych wodnych węży, które może i nie należą do największych, ale spokojnie poradzą sobie z waszym układem nerwowym i oddechowym w dosłownie kilka minut. Po użyciu zaklęcia bąblogłowy czy spożyciu skrzeloziela odważni mogą zanurzyć się w tym ogromnym akwarium, w celu podziwiania przepięknych odmian tropikalnych ryb czy badania dna jeziora w poszukiwaniu niesamowicie rzadkich gatunków wodnych roślin. Lepiej uważajcie na małe kajmany - niech nie zwiedzie was ich uroczy wygląd i niewielkie rozmiary, bo gdy tylko je wystraszycie, szybko zawołają znacznie większych rodziców. I lepiej módlcie się o to, by do waszych nosów nie doszedł żaden wcześniej niespotykany w dżungli zapach. Podobno w ostatnim czasie w jeziorze panuje królowa dna, ogromna Anakonda, a gatunek ten charakteryzuje się wyjątkowo intensywnym i nieprzyjemnym zapachem. Całe szczęście, że poluje tylko nocami... Prawda?
Kostki:
1 - W trakcie nurkowania natrafiłeś na okaz wybitnie agresywnego i mało przyjaznego węża w zielono-złote paski. Gdzieś z tyłu głowy zapaliła ci się czerwona lampka, że to jeden z najrzadszych okazów Migotka złocistego, za którego możesz zgarnąć na targu sporą sumę galeonów. Masz wybór - pozostawić zwierzę w jego naturalnym środowisku i otrzymać +1 pkt z ONMS lub złapać je i uzyskać ze sprzedaży 50G.
2 - Taplanie się w jeziorku i oglądanie kolorowych rybek z pewnością wprawiło cię w wesoły nastrój. Na dnie jeziora zauważasz migoczącą rzecz, a po podpłynięciu okazuje się, że to... Syreni naszyjnik. Zabierasz znalezisko i szybko uciekasz na ląd - gdzieś w wodnych krzakach zauważyłeś parę ślepi wlepiających w ciebie swoje spojrzenie.
3 - W trakcie spokojnego zwiedzania głębin jeziorka natrafiasz na stary, zabrudzony worek wystający z zamulonego dna. W środku znajduje się dziwny kamień, nieco pomarszczony i dość... No, powiedzmy szczerze - brzydki. Jest to najzwyczajniejszy w świecie bezoar - jeśli opiszesz jego wygląd i działanie w poście (używając odpowiedniego koloru) dostaniesz +1 pkt z Zielarstwa! Ciekawe jest jednak to... Co stało się z poprzednim właścicielem woreczka?
4 - Nie zdążyłeś nawet się zanurzyć, a zaatakowało cię stadko na oko piętnastocentymetrowych kajmanów. Twoje nogi są całe pogryzione i gdzieniegdzie z ran leje się krew. Potrzebujesz Uzdrowiciela - i to jak najszybciej!
5, 6 - Będąc już przy samym dnie, zaplątałeś się w wodne rośliny. W panice zacząłeś rzucać zaklęciami na prawo i lewo, w ostatecznym rozrachunku przecinając krępujące cię glony. Kątem oka zauważyłeś też ogromny, ponury cień zmierzający w twoją stronę. Lepiej uciekaj na ląd i więcej tutaj nie wracaj!
-No chodź Pyszczek! Będzie super - Czy Gilles nadal jest pewien, że chce być jej tak bliski? Nikogo innego nie wyciągnęłaby na taką przeprawę. No może Casimira, ale z nim to miała zabawny układ. Choć w sumie nie była by pewna, czy z nim może tak ryzykować. W końcu wychodzenie w środku nocy, do dżungli szukać wielkiej Anakondy, o której powiedział jej jakiś tutejszy - to zdecydowanie nie jest normalne. I zdecydowanie nie jest to mądre posunięcie. Ale jakie to miało znaczenie? Wleciała do domku, złapała go i praktycznie z miejsca chciała wyciągnąć na dwór. Na szczęście on był zdecydowanie mniej zakręcony i nie pozwolił jej wylecieć w samym stroju kąpielowym do buszu. Ubrała na siebie dżinsowe spodenki do połowy ud, opadającą z ramienia, białą koszulkę i już czatowała przy drzwiach niemal jak wierny piesek, który chce by go wyprowadzono na spacer. Musiała być na prawdę przekomiczna kiedy czymś się tak ekscytowała. I przeurocza. Ciągnęła go za rękę między kolejnymi drzewami rozglądając się na wszystkie strony. Miała fatalną orientację w terenie i była pewna, że się zgubią. Chwała teleportacji łącznej, którą w razie czego będzie mogła ich poratować. Teraz jednak szukała TEGO jeziorka, gdzie podobno mieszka potwór. Co jakiś czas spoglądała w niebo na księżyc, który ich oświetlał. Piękna, ciepła noc. Zapowiada się na prawdę miłe kilka godzin. Tylko gdzie to cholerne jeziorko? Nawet nie wiedziała, że praktycznie krążą niedaleko niego. Chyba czas chwycić kutang... pałeczkę i poprowadzić, co Gilles?
- Eeeem... - tyle dane mu było powiedzieć. Jak do cholery miał jej właściwie odmówić, gdy skakała dookoła niego jak radosny szczeniaczek? Jak na lodowatego, mrocznego psychopatę to w wypadku tej jednej kobiety, był zdecydowanie nieasertywny. Zresztą, nawet gdyby nie miał ochoty to nie miał też wyboru - gdyby postanowił z nią nie pójść, to polazłaby tam sama, a przecież nie mógłby na to pozwolić. Jeszcze by coś jej stało. Westchnął więc i zarzucił na siebie ciemny płaszcz z dużymi kieszeniami, do których upakował część swojego standardowego arsenału. Doskonale wiedział już gdzie się podziała jego różdżka, ale z jakiegoś powodu jeszcze jej nie odzyskał - sam nie wiedział właściwie dlaczego, będzie musiał się po nią zgłosić w najbliższym czasie, bo tak się po prostu nie dało. Tak czy siak, sprawa była prosta. Wyruszał uzbrojony jak jakiś cholerny mugol, w środku nocy, na poszukiwanie nieletniej kochanki bazyliszka i to z osobą, której każdy stracony z głowy włos przypłaci miesięczną depresją. Witamy w świecie rozważnych starszych braci. Skoro już szli, to niech i tak będzie - tylko gdzie właściwie szli? A raczej, gdzie właściwie Tori go ciągnęła? Bo już można było ustalić że chodzeniem tego nazwać nie można - ona go zaciągała gdzieś w las, sam zresztą nie wiedział gdzie. Oczy dnia dzisiejszego miał turkusowe - sam nie do końca wiedział co miałoby to znaczyć, ale co za różnica? Zatrzymał ją nagle. - Różyczko? Zdajesz sobie sprawę że byliśmy w tym miejscu już trzy razy? - spytał cicho, kiedy dotarło do niego że to miejsce wygląda jakoś dziwnie znajomo. Poprzednio też tak wyglądało, ale uznał że nie będzie się spierać. Wyswobodził się delikatnie z jej uścisku i położył jej dłonie na biodrach, lekko ją podnosząc. Następnie postawił ją o kilkadziesiąt stopni w prawo. Taki tam sposób na przekazanie "teraz idziemy tutaj, do przodu, dokładnie tu". Żeby nie było wątpliwości że właśnie to miał na myśli, chwycił ją za rękę i teraz to on ją ciągnął. Takie właśnie jest życie, raz się ciągnie, potem ciągnie się kogoś, a potem jest się ciągniętym - cycle of life and death continous. Po krótkiej chwili znaleźli swoje jezioro - Gilles widział je już wcześniej, stąd był świadom że w sumie źle idą, ale postanowił jej nie uświadamiać - była taka urocza i kochana w swoich poszukiwaniach.
O tak. To zdecydowanie prawda. Gdyby jej odmówił, to tylko uniosła by brew, westchnęła i poinformowała go, że jeśli do rana nie wróci to może zacząć jej szukać. Była zbyt śmiała. Poza tym zawsze radziła sobie świetnie sama, więc czemu miałaby nie dać rady przespacerować się w środku nocy do dżungli? Drobiazg! Nie takie rzeczy się robiło. Zresztą nikomu o tym nie mówiła, ale od jakiegoś czasu starała się nauczyć parę sformułowań z wężowego, by dostać się do komnaty tajemnic po powrocie z wakacji. Całkiem niezły i szalony plan, ale tak charakterystyczny dla niej. W końcu zawsze mówiła, że jeśli kiedyś umrze to pożarta przez swojego swojego wielkiego bazyliszka. Braci... Tak... Z tamtego dnia pamiętała dosłownie wszystko. I choć nie była pewna, czy będzie się w stanie zachowywać przy nim normalnie, to przyszło jej to jakoś zaskakująco łatwo. Jakby to, że byli wtedy tak blisko siebie było czymś naturalnym, czymś oczywistym. Jakby nie zrobili kompletnie nic złego. Oczywiście nie chciała by o tym rozmawiać, broń boże. Zjadały ją takie wyrzuty sumienia, że za wszelką cenę chciała przestać o tym myśleć. Jednak jej niezadowolenie z tej sytuacji nie pochodziło z faktu iż spała z kimś, kogo dotychczas traktowała jak brata. Tylko, że zdradziła gryfona, z którym na prawdę była szczęśliwa. A który zniknął gdzieś ostatnio i zaczynała się już o niego martwić. Musi do niego napisać, choć na razie powstrzymywała się. Nie chciała bawić się w nadopiekuńczą dziewczynę. To nie w jej stylu. Wolała, żeby to ją ktoś tak traktował. O, brzmi znajomo... - Co? Nie. Nie byliśmy. Nie moja wina, że wszystkie drzewa wyglądają tak samo. Nie znasz się - Ta dziewczyna zdecydowanie nie lubiła, kiedy coś nie szło po jej myśli. I z przyznaniem się do winy na głos miała spory problem. Dlatego postanowiła w zaparte udawać, że doskonale wie, gdzie są i prowadzić go dalej byle gdzie. Na szczęście jednak ten wiedział, jak ją przekonać do swojej racji. I kiedy tak po prostu złapał ją za biodra i przestawił zamrugała zaskoczona i spojrzała na niego z pewną dozą wyrzutu. Jednak grzecznie pozwoliła się ciągnąć trzymając się dwoma dłońmi jego ręki. I faktycznie, chłopak wiedział gdzie iść bo już po chwili dotarli do jeziorka. Chyba to o nie chodziło temu tubylcowi. -Ładnie tutaj. Nurkujemy! Kuźwa. Przebrałam stój. Po co... Nurkujemy nago - W sumie, to chyba gadała do siebie, nie do niego. Tak dokładnie, to głośno myślała. Po tym bez oporów zaczęła się rozbierać. Nie wstydziła się. I tak już ją widział, choć nie była pewna, czy się przyglądał kiedykolwiek. W każdym razie robili coś dużo więcej niż pływanie razem nago. Matko. Aż ją dreszcz przeszedł na samo wspomnienie. Czy ona na prawdę musi co jakiś czas o tym myśleć? Znów wygoniła ich cudowny seks ze swojej głowy.
Gilles również nie zamierzał wspominać na głos o upojnych chwilach które przeżyli - nie dlatego że mu się nie podobały, ba, wręcz przeciwnie - nadmiernie mu się podobały. Wolał unikać tego tematu właśnie z tego powodu, bo doskonale sobie wiedział że w rozmowach z siostrą jest trochę bardziej szczery niż zwykle, a wolałby zachować dla siebie słowa "moim marzeniem jest nigdy z Ciebie nie wyjść". O ile sam akt był dla niego naturalny, to uznał że takie słowa mogłyby być trochę krępujące, zresztą gdyby się na to zgodziła to by mogło być dość niewygodne - już sama ich dzisiejsza wędrówka byłaby znacznie cięższa, gdyby przez całą drogę miał ją na sobie. No i na pewno by się zgubili, nie byłoby najmniejszej opcji żeby mógł się skupić na tym gdzie idą, a wychodził z założenia że jeśli będą zajmować się jedną anakondą naraz... O czym on w ogóle myślał? Ostatnimi czasy jego umysł stawał się coraz dziwniejszy i sprawiał coraz więcej problemów i sam nie wiedział co właściwie powinien z nim zrobić. W końcu dotarli do tego osławionego jeziorka. Nie widział w sumie sensu w szukaniu go - anakondy jak nie było tak nie ma, ale co tam, grunt że był w stanie zrobić coś miłego dla Tori - sam ten fakt sprawiał, że warto było ruszyć tyłek z domku i powędrować z nią tutaj. Zawsze mu odpowiadało jak jego siostrzyczka była zadowolona. Mniej spodobał mu się pomysł nurkowania nago. Nie żeby nie chciał jej oglądać w takiej kreacji - ba, wręcz przeciwnie, nigdy w życiu nie chciałby przepuścić takiego widoku. Problem był inny - gdy tylko dziewczyna zaczęła się rozbierać, poczuł dziwne poruszenie w bardzo niedalekiej okolicy. Tak, można powiedzieć że osławiona anakonda wypełzła ze swej nory, jednakże to chyba nie ta za którą się uganiali. Ujmując to w innych słowach - na widok rozbierającej się Ślizgonki, kapral kutanga Gillesa stanął na baczność i brakowało tylko żeby zaczął salutować. Właśnie z tego powodu miał przez chwilę dylemat, czy na pewno powinien się rozbierać. A może by tak wykręcić się jakoś od pływania? Dopiero po chwili uznał, że jego Różyczka na pewno będzie zbyt zajęta czym innym i uda mu się jakoś ukryć że bardzo lubi gdy jest naga. Tak, właśnie. - Tylko się nie przezięb - powiedział spokojnie, starając się odwrócić własną uwagę od tego co się dzieje w okolicach jego bokserek i zaczął też zrzucać z siebie ubrania, choć dość niechętnie. Gdy już oboje byli nadzy, wpadł na jakże genialny plan. Podkradł się więc do niej i bez większych ceregieli wziął ją na ręce, czując dziwny dreszcz na plecach - jakaś część jego świadomości błagała o powtórkę ostatnich grzeszków, ale ją zignorował. Tak czy siak, wracając do pomysłu który definitywnie nie był zanurzeniem się w ciepłym wnętrzu Tori...cholera, mózgu Gillesa, staph. Pomijając więc sprośne myśli które męczyły go nieustannie ostatnimi czasy, po prostu pobiegł. Wykonał dramatyczną szarże na jezioro, zatrzymując się dopiero w momencie w którym woda sięgała mu po siostrę - wtedy ją puścił. - Nie mam bladego pojęcia - odparł, na ewentualne pytanie dlaczego właściwie ją podniósł. Jego mózg nie funkcjonował zbyt dobrze, gdy cała krew była gdzie indziej.
Czyli wychodzi na to, że gdzieś wewnętrznie oboje pragnęli powtórki. Jej powstrzymywał fakt iż była w związku, iż był jej bratem, iż to nie było właściwe. A jego? Najwyraźniej powstrzymywała tylko ona. Gdyby wiedziała, że jej jedno skinienie mogłoby sprawić, by Gilles brutalnie przybił ją do drzewa, rozebrał i wbił się w nią tak jak wtedy to pewnie nie zachowywała by się tak swobodnie. Boże, czy mnie się wydaje, czy ona się rozmarzyła na ten temat?! Cholera. Jak to zrobić żeby przestać o tym myśleć?! Musiała się skupić na czymś innym. Anakonda była dobrym pomysłem na to. Pewnie to dlatego poniekąd tak jej zależało na tym, by znaleźć wielkiego potwora. Poza tym może uda jej się przekonać Gillesa, żeby wzięli ją do domu?! Rogogon miałby świetne towarzystwo. Chociaż gdzie by znalazła takie wielkie akwarium! Uff... Udało się. Skupiła się na innym wężu, niż chwilę temu. Głupia nie była, dlatego ślizgon mógł być pewny iż zauważy jego reakcję. Jednak nie ma co się martwić. Doskonale wiedziała, że to normalna męska reakcja - szczególnie jak się widzi nagą wilę. Nie wywnioskowała by z tego nic nadzwyczajnego. Ot natura, którą trzeba było zaakceptować. Poza tym, to całkiem niezły komplement. -Jest jakieś 30 stopni. Przeziębiłeś się kiedyś w takiej temperaturze? - Skutecznie zniszczyła jego próby odwrócenia uwagi. Zrzuciła z siebie majtki, ostatnią część garderoby. Ładnie ułożyła wszystko w jednym miejscu, co by nie wracać nago z powodu pogubionych ciuchów. Wyprostowała się i odwróciła bez skrępowania w stronę jeziora. Wtedy też poczuła, jak braciszek łapie ją i unosi. Spojrzała na niego zaskoczona. A ten co znowu planuje? Kompletnie się nie spodziewała, że poleci z nią do wody! Pisnęła, gdy to zrobił. I znów ta cholerna różnica temperatur powodująca, że na początku człowiekowi było strasznie zimno! Nic więc dziwnego, że zacisnęła palce na chłopaku, przypadkiem wbijając mu w ramie paznokcie z jednej ręki i wtuliła się w niego niemal tak, jakby się chciała przylepić na stałe. Dopiero kiedy poczuła, że ten ją puszcza sama się rozluźniła i zeszła z niego. Przy okazji zauważyła malinkę na jego szyi. O kurcze. Ona to zrobiła? Akurat tego drobiazgu nie pamiętała. Chyba, że nie tylko z nią uprawia seks... KUŹWA! Teraz ją to będzie męczyć. A nie powinno! -Odwala Ci już. Znowu się naćpałeś? - Zaśmiała się kiedy ten od razu odpowiedział jej na pytanie, zanim jeszcze zdążyła je zadać. Poczekała chwilę aż wybada jak szybko zmienia się głębokość dna, po czym kiwnęła ręką w na Gillesa i zanurkowała. Wiadomo było, czego szuka. Anakondy! Dlatego też zaglądała w każdy zakamarek. Jak na razie widziała tylko małe węże. Wynurzyła się na chwilę by zaczerpnąć oddechu. Głębokiego. Potem ponownie wróciła pod wodę, gdyż widziała jakiś cień w zaroślach na samym dole. Wpłynęła między nie i nagle poczuła, że jeden z glonów zaplątuje się jej wokół kostki. Gdy chciała się odwrócić drugi zrobił to wokół ramienia. Szarpiąc się tylko pogarszała sprawę. Zaczęła szukać braciszka wzrokiem. Jednak pierwsze co zobaczyła, to wielki cień. Reakcja Tori? Wielki uśmiech, przez który straciła trochę powietrza, które i tak jej się kończyło. Jak można cieszyć się z tego, że płynie do nich wąż, który może ich pożreć?! To potrafi robić tylko Toralei. Szkoda tylko, że nie pomyślała iż naraża się na niebezpieczeństwo.
Nie skomentował uwagi o temperaturze, bo w sumie to brzmiało logicznie, ale wiadomo diabeł tkwi w szczegółach. Woda zimna, na zewnątrz ciepło, nagła zmiana temperatury - mimo że można było tak pomyśleć, to nie byli cholernymi wężami więc nie byli zmiennocieplni, a co za tym idzie - prawdopodobnie będą chorzy. Ciężkie życie. Kiedy znaleźli się w wodzie, poczuł uderzającą w niego falę zimna - było mu tym gorzej, że jego ciało na widok nagiej siostry było rozgrzane, przez co wydawało mu się jakby temperatura wody była przynajmniej na minusie. Między innymi dlatego wbiegł - było łatwiej się przystosować. Dopiero po dłuższej chwili jednak, był w stanie odczuć jakikolwiek komfort termiczny - jak już jego ciało przyzwyczaiło się do wody, było faktycznie całkiem przyjemnie. - Tak, jestem upojony Twoim towarzystwem - powiedział, jakby to miał być żart. Jednakże bez przesady - w tym tygodniu już jeden rzucił, a co za dużo to nie zdrowo, nic więc dziwnego że o dziwo mówił serio. Z jakiegoś powodu, gdy dziewczyna znajdowała się w pobliżu to czuł się jakoś inaczej, co tylko pogłębiło się przez ich ostatnie zbliżenie. Nie potrafił zdefiniować tego uczucia, jednakże było czymś czego do tej pory nie zaznał w pełni, co za tym idzie - nie był w stanie tego skojarzyć z niczym innym. Gdy zanurkowała, poszedł w jej ślady, wypatrując wężyska którego tak właściwie mieli szukać - nie żeby mu jakoś specjalnie zależało na złapaniu tej gadziny, ale jednak lepiej żeby ich to to nie zaskoczyło. Wtem zauważył parę faktów. Pierwszy był taki, że Tori zaplątała się w jakieś glony. Drugim co ujrzał, było to że gdzieś w oddali jest coś dużego, co powoli się do nich zbliża. To nie wróżyło nic dobrego, szczególnie że zdawał sobie sprawę z tego że jego siostra pewnie wyleci jej na spotkanie..jak tylko się uwolni. Oczywiście nie wzięła ze sobą różdżki, on nie miał swojej...musiał ją odplątać ręcznie. I wszystko było ładnie pięknie, tak długo jak nie okazało się że sam był dość nieostrożny...cholerne wodne rośliny. Najwyraźniej postanowiły go do siebie przytulić. Sytuacja była beznadziejna. Tori zaplątani w glony, na tyle daleko od niego że nie jest w stanie jej pomóc, w ich stronię płynie ogromny, głodny wąż, a on sam zaczynał przypominać mumię próbując się uwolnić. Miał już unieruchomione obie ręce i nogi, a także klatkę piersiową i o zgrozo, jego wierną kutangę. Powietrze mu się kończyło - wiedział że w kryzysowych chwilach ludzkie ciało jest zdolne do wytrzymania bez oddechu dłużej niż zwykle, jednakże jakby nie patrzyć miał najwyżej minutę aż osiągnie swój limit. Oh, na szczęście do tej pory skonsumuje ich anakonda. Teraz był już tego całkowicie pewien. Umrze tutaj, zaplątany w glony. Ciekawe czy zdąży się utopić? Może anakonda go zeżre wcześniej? Albo będzie musiał czekać i patrzyć jak konsumuje jego siostrę, jego Różyczkę...wtem jakaś paskudna myśl uderzyła go w tył głowy. Mimo że do tej pory wydawało mu się że pogodził się już z wizją chłodnych objęć śmierci, było coś co nie pozwalało mu spokojnie odejść. Razem z nim umrze Tori. Nie chciał żeby była martwa, ba, sam też nie chciał umierać. Mimo że większość jego życia była tragikomedią, a on sam rzadko zaznawał szczęścia, to jednak ta osoba która tu była dała mu go aż nadmiar. Potrafiła go rozbawić, poprawić mu humor, pomóc mu się uspokoić...była całym jego światem. Wspomniał po raz kolejny słowa które wypowiedziała do niego gdy się zabawiali. "Jestem Twoja". Gdy Gilles uświadomił sobie, że za chwilę ktoś ważny dla niego będzie trupem, a on nawet nie może nic zrobić, coś po prostu w nim pękło. Jego turkusowe do tej pory soczewki, zaczęły z obu stron zachodzić czernią, zaś jego myśli się zbuntowały. "Tori Lacroix może umrzeć". To zdanie sprawiało że przestał być sobą, że przestał myśleć, że instynkty zaczęły brać nad nim górę. Nie był w stanie postrzegać świata, powoli rozmywał mu się przed oczami. Zacisnął prawą pięść tak mocno że aż złamał sobie palec wskazujący - w końcu wiadomo od zawsze, że osoby szalone mają zdecydowanie więcej siły niż ktoś zdrowy psychicznie. Ba, każdy człowiek był silniejszy niż to demonstrował - ludzi ograniczały tylko bariery samokontroli, nie zezwalające na używanie wszystkich swoich mięśni, w obawie przed bardzo poważnymi konsekwencjami. Gilles natomiast właśnie je stracił - nic go nie powstrzymywało, co za tym idzie jego siła aktualnie była wręcz nadludzka - taka była moc szaleństwa. Opadł na dno i odbił się z niego z całej siły, bez trudu wyrywając się z wodorostów. Nie czuł bólu, jeszcze nie. Podpłynął do Tori - tylko ona się teraz liczyła, tylko ona miała jakiekolwiek znaczenie. Rzucał na szalę swoje życie, mimo że nieświadomie - teraz już nic nie było świadome, jego umysł zalała fala szaleńczych myśli, sprzecznych sygnałów. Nie był w stanie myśleć jak powinien. Złapał za rośliny które oplatały Tori i rozerwał je. Mimo że nie czuł bólu i nie miał o tym pojęcia, w tym momencie odnalazł limit swoich mięśni które zaczynały się powoli rozrywać. Taki był efekt jego obłędu, taka była kara za jego chwilowo nadludzkie zdolności - używając więcej mięśni niż powinien, musiały one w końcu odnaleźć swój limit. Złapał uwolnioną już dziewczynę i wypłynął z nią z jeziora na brzeg, dopiero tam się zatrzymując. Mimo że nie było tego widać na zewnątrz, był w opłakanym stanie - mięśnie jego rąk i nóg nie były w stanie znieść takiego wysiłku i aktualnie przynajmniej ćwierć z nich było tylko krwawą miazgą. Gdy miał już pewność że Tori jest bezpieczna, upadł. Nie myślał, o niczym nie myślał. Słyszał dziwne rzeczy w jakimś obcym języku odbijające mu się echem po głowie, czuł palącą żądzę zniszczenia wszystkiego co znajdzie w zasięgu wzroku, a cały ból powoli zaczynał do niego docierać. Teraz, gdy byli już na zewnątrz czuł to, co powinno do niego dotrzeć już wcześniej, jednakże pod wpływem adrenaliny było zamaskowane. Od dzieciństwa był przystosowany do bólu, jednakże nie takiego - takich doznań, nie doświadczył mu nawet jego ojciec. Przez ten cały mętlik, zaczęły przedzierać się inne myśli, te które dręczyły go dość często. Te, które każdego dnia podpowiadały mu jak bardzo niepotrzebny jest. Nieistotny. Że nie zasłużył w życiu na nic, że powinien umrzeć. Przedzierały się przez chaos, wydając się jedynymi logicznymi. Tak. Powinien umrzeć. Na co on jeszcze czeka? Zaczął powoli, z wielkim trudem czołgać się do jeziora. Musiał wrócić do anakondy, w końcu siostra jest już bezpieczna. - Cieszę się, że mieliśmy okazję się kochać - powiedział cicho lecz zadziwiająco wysokim, przerażającym głosem. To była wiadomość do samego siebie. Nie widział żadnej nieprawidłowości w tym co robił. Musiał znaleźć anakondę i umrzeć. Tak, właśnie to powinien zrobić.
Domyśliła się, że mówi szczerze na temat "upajania się nią". Miała podobnie. Odczuwała nie do końca zrozumiałą przyjemność, gdy tylko on był obok. Nawet nie musiał ją dotykać. Wystarczyło, że mogła na niego patrzeć. Czy na tym polega miłość rodzeństwa? Nie miała go, więc mogła tylko zgadywać. Trudno było to ogarnąć, więc nie było sensu próbować. Niech się sobą cieszą i tyle. Nie wiadomo jak długo będą mieli taką możliwość. Cholera, jakby wykrakała. Nurkowanie zdecydowanie przestało być takim świetnym pomysłem. Zdecydowanie. Szarpała się w tych glonach, ale nie przynosiło to żadnych skutków. Zaczynała czuć, że brakuje jej powietrza. Już nigdy nie zostawi różdżki. Nigdy. Choćby nie wiem gdzie by sobie ją miała wsadzić. Będzie ją miała zawsze przy sobie. Tylko niech wszystko będzie dobrze! Odwróciła wzrok od cienia by znów poszukać Gillesa. Był. Niestety, w tej samej sytuacji, co ona. To jej wina. Wciągnęła go w to. Wymyśliła ten wypad, a teraz zginą w tak bezsensowny sposób. Woda wokół nich porwała ze sobą kilka łez, które spłynęły jej po policzku. Bała się, a ona na prawdę rzadko boi się czegoś. Nie anakondy oczywiście. Utonięcia. Zawsze pływała świetnie. Zdarzało jej się waść pod wodę nie raz, nie dwa. Jednak nigdy nie była pod nią uwięziona. Nie patrzyła na niego, jednak jakby podświadomie wyczuła, że coś się z nim dzieje. Dlatego zerknęła w stronę chłopaka. Jednak panika sprawiała, że i tak nie widziała zbyt wiele. Ot ruchy będące niewyraźne z powodu mętności wody. Nim się spostrzegła, ten już do niej płynął. Uwolnił się. Udało mu się. Gdy tylko ją uwolnił złapała się chłopaka jak najmocniej nawet nie myśląc o tym, że pewnie robi mu krzywdę. Nie wiedziała. Nie miała pojęcia. Pozwoliła mu się wyciągnąć, a gdy wynurzyli się i znaleźli na brzegu wzięła wielki oddech. Aż zakrztusiła się nagłym przypływem powietrza. Spojrzała na Gillesa. Wyglądał strasznie. Jakby wszystko go bolało. Nie rozumiała co się dzieje. I jego słowa. Jakby... Jakby się chciał z nią pożegnać. Wracał do wody. Nie dała mu. Złapała go za kostkę i zrobiła wszystko by się skupić. To nie było łatwe. Miała nadzieje, że ich nie rozszczepi. Teleportowała się prosto na środek domku medyka.
Keith wyjeżdżając na wakacje chciał zobaczyć jak najwięcej miejsc - zachwycił się Kolumbią i właściwie gdzie by się nie znalazł - miał co podziwiać. Tego popołudnia postanowił zwiedzić bardziej odległe tereny, dlatego nie myśląc wiele wskoczył na swój motocykl i ruszył przez siebie, najpierw drogą, potem przełączywszy na tryb cross przez lasy i dżunglę. Jechał, a wiatr przyjemnie smagał jego ciało do momentu gdy zatrzymał się nad jeziorem. Zeskoczył z maszyny, a gdy już się nie poruszał poczuł ciepło popołudnia. Zdjął więc koszulkę przewieszając ją przez kierownicę i w ciemnogranatowych jeansach zbliżył się do brzegu. Woda była krystalicznie czysta, po prostu przezroczysta. Początkowo miał ochotę od razu do niej wskoczyć, zaniechał jednak tego pomysłu. Zamiast tego usiadł na nadbrzeżnym kamieniu i kontemplował krajobraz, zamyślony.
Od tego ciągłego siedzenia w domu, można dostać syndromu płaskiego tyłka, a Urane raczej nie chciała na to pozwolić. Ale nie łudźcie się, że nagle zachciało jej się biegać, kondycji to ona nie miała żadnej, a mimo to jej ciało dobrze wyglądało. Już od dawna nie jeździła na swoim motorze, więc uznała, że to będzie dobry moment na przejażdżkę. Ubrała swoje ulubione jeansy, czarną koszulkę i czarne trampki. Na ramiona włożyła także skórzaną kurtkę i ruszyła w drogę. Dźwięk włączanego silnika był dla niej jak najpiękniejszy koncert, a wiatr rozwiewający jej włosy wystające spod kasku tylko bardziej ją nakręcał. Lubiła ryzyko i adrenalinę, gdy wsiadała na motor zapominała o wszystkim i rozkoszowała się jazdą. Od dziecka lubiła bawić się samochodzikami i udawać, że uczestniczy w wyścigach samochodowych. Aż w końcu rodzice kupili jej na urodziny jej wymarzony motor, to był chyba najlepszy dzień w jej życiu. Jej podróż trwała już ponad godzinę, a niedaleko znajdowało się jeziorko, które zdołała zobaczyć zza szybki kasku. Podjechała bliżej, zeszła z maszyny, stawiając ją niedaleko drzewa i zdjęła kask, poprawiając włosy. Podeszła do samego brzegu jeziora, siadając i wpatrując się w wodę. Nawet nie zauważyła nieopodal siedzącego chłopaka.
Keith z daleka usłyszał przepiękny dźwięk maszyny. Miał już wyczulone ucho na ten specyficzny śpiew silnika, a że motocykle do cichych nie należą - tym bardziej w cichym lesie łatwo było go usłyszeć. Wyobrażał go już sobie, na tyle znane były mu wszelkie dźwięki, że mógł się domyślać, co ujrzy. Gdy jednak maszyna pojawiła się wśród drzew był pod podwójnym wrażeniem, toż to Fat Boy we własnej osobie! Harley leży gdzieś w bliższych lub dalszych marzeniach każdego motocyklisty i robi wrażenie dźwiękiem, mocą i, oczywiście, wyglądem. Był elegancki, ale miał pazur, może niezupełnie dobry do jeżdżenia po lesie, ale i w takich warunkach radził sobie na pewno doskonale. Parker tak zapatrzył się na maszynę, że dopiero po chwili dostrzegł, że posiadaczką jest... dziewczyna! Cóż za miła niespodzianka! Jego maszyna zdecydowanie była tańsza, nie dysponował taką gotówką by zakupić harleya, ale jego w zupełności wystarczała. Włożył w to tyle serca i pracy, że gdyby teraz chciał sprzedać - uzyskałby zapewne dwa razy więcej niż sam zapłacił za niemalże grata. Czarna strzała była bardziej w stylu ścigacza niż choppera, ale nikt nie wie tak naprawdę jak bardzo puchon ją uwielbiał. W końcu spojrzał na właścicielkę i ku jeszcze większemu zdziwieniu stwierdził, że zna właścicielkę! - Hej Urane, skąd wynalazłaś to cudo? - spytał niedowierzająco. Wiedział, że jeździ, ale jeszcze nie mieli okazji pośmigać razem, ale żeby nie pochwaliła się takim cudeńkiem? Nie mieściło mu się to w głowie! Wstał ze swojego kamienia i dwoma skokami był już przy motocyklu dziewczyny przyglądając mu się oczarowany.
Siedziała sobie wpatrzona w taflę wody, oddychając świeżym powietrzem. Odżyła, czuła jak każdy jej mięsień pulsuje i podskakuje z radości. Jej organizm tego potrzebował, adrenaliny, przygody. Dziewczyna nie mogła się długo nudzić i siedzieć w miejscu, musiała coś robić, chociażby spacerować i patrzeć jak trawa rośnie. Miała w sobie coś z dziecka, cieszyły ją małe, czasem nieistotne rzeczy. Lubiła oglądać wschody i zachody słońca, czasem kładła się na brzuchu i wpatrywała w chodzące po trawie mrówki. Zadziwiająca była ich siła, jak tak małe stworzenie jest w stanie udźwignąć ciężar od siebie większy? Leighton potrząsnęła głową, w zamiarze rozbudzenia się z tych myśli i spojrzała na Ymira. Tak, nawet nazwała motor. Podszedł do niego chłopak który o mało nie zaślinił sobie koszulki na jego widok. Gryfonka, wstała i przyjrzała mu się z nieco bliższej odległości, powoli uśmiechając się. No jasne, kto w równie wysokim stopniu ukochał sobie ten środek lokomocji? Szeroki uśmiech wpłynął na jej twarz, a ręce skrzyżowały się na piersi. - Siemasz Keith! Miło z Twojej strony, że chociaż się przywitałeś.- zaśmiała się patrząc na zapatrzonego w motor chłopaka. Rozumiała jego reakcję, bo sama zapominała o bożym świecie gdy widziała coś ładnego, co miało dwa koła i mocny silnik. - Rodzice kupili mi go na urodziny. Zawsze marzyłam o takim i już od kilku miesięcy regularnie na nim jeżdżę.- przypomniało jej się jak ujrzała Harleya na podwórku rodzinnego domu. Wtedy omal nie zapłakała się ze szczęścia, teraz tylko mocniej biło jej serce na wspomnienie tej chwili. - Co tu robisz? Czyżbyś również odpoczywał po przejażdżce? Halo, ziemia do Keitha...-pomachała mu dłonią tuż przed twarzą, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Faceci jednak, są bardziej podatni na zauroczenie, niż kobiety. Jak tak dalej pójdzie to, zacznie rozmawiać z jej motorem i nazwie go Urane, zażartowała sobie w duchu.
Chłopak rzeczywiście nie potrafił ukryć zachwytu, a nawet gdyby potrafił to chyba by tego nie chciał, bo i po co? Jest przecież co podziwiać! Dziewczyna, której bądź co bądź powiedział cześć, ale o której troszkę na chwilę zapomniał wyrwała go z osłupienia. Chwilkę jego wzrok biegał od motocykla do Urane i z powrotem, jakby chciał zatrzymać się na niej, ale nie umiał być obojętny na harleya, ale ostatecznie skupił siłę woli i spojrzał na koleżankę - W dechę! A jeszcze się nie pochwaliłaś, wiesz co... - rzekł z udawanym wyrzutem w głosie, ale tak naprawdę uśmiech nie opuszczał jego twarzy. Może dlatego tak się rozumieli, bo i Keith miał podobną cechę cieszenia się z rzeczy małych? Małych i dużych, potrafił zachwycić się pięknym kwiatem, potrafił przystanąć, by napawać się pięknym krajobrazem. Ale ta swoista wrażliwość miała też inne oblicze - bardziej czuły był na czyjąś krzywdę czy cierpienie. Czasem aż za bardzo, bo rozwinięta empatia sprawiała, że przyjaciele czasami czuli się trochę... osaczeni. Ale pracował nad tym. - Jest... mega, to znaczy... świetny... niezwykły... łał - skomentował niezbyt poradnie, bo nadal nie potrafił wyjść z podziwu. Na pytanie dziewczyny odwrócił się wskazując jego motocykl stojący kilkanaście metrów dalej - Całkiem ładnie się tu śmiga, nieprawdaż? - zagaił teraz już skupiając się na gryfonce - trzeba mieć troszkę dobrego wychowania!
- Nie pytałeś nigdy czym jeżdżę, więc nie mówiłam.-wyszczerzyła się w jego stronę. Urane nie miała w zwyczaju chwalić się przed ludźmi posiadamy rzeczami, jeżeli tak kiedyś zrobiła to nieświadomie. Wolała zachować pewne sprawy dla siebie, bo ludzie raczej nie lubią chwalipięt i tych którzy mają coś lepszego od nich. Tak, mają to do siebie, że gdy tylko zobaczą coś fajnego u swoich znajomych, to zaraz biegną do sklepu kupić trochę lepsze, bo przecież trzeba się pochwalić i pokazać, że jest się fajniejszym. Takie zachowania tylko pokazywały jakimi prymitywnym stworzeniem jest człowiek. A o motorze nie wspominała bo...był dla niej ważny, trochę jak sekret, coś niesamowicie cennego i nie mam na myśli ceny motoru. Większość osób wiedziała, że Urane jeździ na motorze, ale nie każdy mógł zobaczyć na jakim, Keith chyba był jednym z niewielu. - Poza tym, nie lubię się chwalić, Parker.- zaśmiała się i usiadła po turecku, skubiąc trawę. Temperatura znacznie się zwiększyła, po zejściu z motoru, więc białowłosa zdjęła kurtkę, kładąc ją obok siebie. Keith, wpatrywał się w Ymira, jakby był ósmym cudem świata...bo w sumie był. Stał sobie w cieniu, a jego lakier co jakiś czas błyszczał, gdy przebiły się do niego promienie słoneczne. - Jeżeli będziesz grzeczny to pozwolę Ci się na nim przejechać.- puściła mu oczko, rozprostowując nogi i podpierając się rękami. W końcu chłopak też jeździł, więc była duża szansa, że motor wróci do niej w całości. - Tak, jest świetnie. Cisza, spokój, można poszaleć. Chociaż szeroka, prosta droga jest zdecydowanie lepsza!- zerknęła na Keitha. Oj tak, można wtedy rozpędzić się do niewiarygodnej prędkości i...złapać więcej much na kasku. Na tę myśl, Urane nieco się skrzywiła, wystawiając twarz do słońca.
- Ale żeby się nie pochwalić? - powiedział bardziej w przestrzeń niż do dziewczyny, zdziwiony. On zdecydowanie nie był z tych, którzy się czymkolwiek chwalą, ale takie rzeczy jak motocykl traktował jako radość - tzn. gdyby on kupił sobie, lub dostał taką maszynę, to pokazałby ją wszystkim, przewiózłby każdego, kto by chciał, a najbardziej zaufanym nawet dałby się przejechać - właśnie żeby sprawić radość, niekoniecznie by pokazać, że ma super sprzęt. Ale z drugiej strony rozumiał dziewczynę - tajemniczość dodawała niesamowitości, to, że mało kto o nim wiedział czyniło go jeszcze bardziej wyjątkowym i niezwykłym - Jeśli trzymasz w garażu jeszcze jakieś cudeńka to nie zgrywaj mi tu skromności tylko się spowiadaj, raz dwa trzy! - odparł na uwagę w którym użyła jego nazwiska. Jak dojrzały, dwudziestoletni mężczyzna pokazał jej język i roześmiał się głośno. Słońce tego popołudnia świeciło mocno, przedzierało się przez gałęzie smagając promieniami ich ciała. Parker do fanów opalania nie należał, co po jego nagim torsie widać było wyraźnie - raczej bladawy, chowany przed światłem słonecznym. Śmiesznie wyglądało to w porównaniu z lekko opaloną twarzą - tej nie był w stanie ukryć w upalne dni. Oczy zaświeciły mu się, gdy wspomniała o przejażdżce. Czy naprawdę to powiedziała? Tak naprawdę naprawdę? Może żartowała? Albo mu się przesłyszało? Zamrugał szybko jakby chcąc sprawdzić, czy to nie jest przypadkiem sen. Cóż, mógł przypominać szczeniaka cieszącego się z nowej zabawki, bo gdyby miał ogon to na pewno merdałby nim energicznie w tym momencie - Jeśli chcesz, to możesz pojeździć na moim - dobra, może śmiesznie brzmiała ta propozycja, ale chciał przynajmniej minimalnie odpłacić się za te słowa Urane, a to było w tej chwili jedyne co przyszło mu na myśl. Choć trzeba przyznać, że nie przeszło mu tak łatwo przez gardło, bo jego motocykl miał wartość ogromną, przynajmniej dla puchona - był skarbem. Może daleko mu do spektakularnego Harleya, ale trzeba przyznać, że radził sobie nieźle, osiągał dobre rezultaty i był bardzo zwrotny.
- Przepraszam, następnym razem będę wiedziała, żeby Ci mówić o takich rzeczach. Jeżeli zdobędę kiedyś nową maszynę to Cię o niej powiadomię.- pokazała mu język, i obdarzyła serdecznym spojrzeniem. Marzyło jej się, żeby kiedyś mieć jeszcze jeden motor, albo kilka i móc śmigać na nich od rana do wieczora, na zmianę. Czuć tę adrenalinę, wiatr we włosach i wolność. Nikt wtedy niczego do niej nie mówił, skupiała się tylko na drodze którą widziała przed sobą. Kiedyś naszła ją myśl, że mogłaby tak zwiedzać świat, spakować najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyć w nieznane tereny. A najlepiej zrobić wycieczkę dookoła świata, odwiedzić każdy kraj, poznać kulturę, każdy sekret. Miała pragnienie poznawania i uczenia się wciąż nowych rzeczy, nie mogła zbyt długo usiedzieć na miejscu. - Jedyne co tam stoi to składana choinka na święta, deskorolka i sterta moich zabawek z dzieciństwa. Ale uwierz, to same cudeńka!- garaż Leightonów naprawdę był istną kopalnią skarbów. Ilość rzeczy jaka tam się znajdowała, starczała na kilka dni przeglądania. Przy okazji można było powspominać, stare czasy, kiedy to nie było się w stanie dojrzeć co stoi na stole. W zasadzie jakby nie patrzeć to Urane za bardzo nie urosła i nie zapowiadało się, żeby ten fakt się zmienił. Słońce grzało niemiłosiernie, ale w tym miejscu jakoś niespecjalnie udało mu się wtargnąć. Urane i opalanie, to dwa różne słowa, i chociaż polubiła Kolumbię, nie zamierzała smażyć się na plaży. Lubiła swoją bladość, pasowała do jej całego image'u. Poza tym, jeszcze niedawno nie mogła wychodzić na słońce, nie doznawając poparzenia. Uczulenie na promienie słoneczne było uciążliwe, ale medycyna czarodziejska potrafiła zdziałać cuda, dzięki czemu gryfonka wróciła do szkoły. Zauważyła iskierki w jego oczach gdy, zaproponowała przejażdżkę. Chciała sprawić mu radość, a tym samym wypróbować jego maszynę, na pierwszy rzut oka wyglądał na zwykły motor, ale Leighton miała nosa. Ten sprzęt dużo dla niego znaczył, możliwe, że chłopak sam go złożył a to już nie lada wyczyn. W każdym razie ucieszyło ją, że będzie mogła się przejechać. Każdy sprzęt ma swoją historię. - W takim razie, zamienimy się gdy będziemy wracać do domków.- spojrzała na niego szarozielonymi oczami i posłała serdeczny uśmiech.- Nie martw się, będę na niego uważała.- dodała, zerkając na motor Keitha. - Ale teraz, co u Ciebie? Sprawiłeś już, że jakaś dziewczyna nie może o Tobie zapomnieć?-pacnęła go lekko, pięścią w ramię i wyjęła z kieszeni landrynki, częstując nimi Parkera.
- Mam nadzieję! - zareagował energicznie kiwając głową. Cóż, Keith też, gdyby finanse pozwalały, chętnie zakupiłby sobie jeszcze jeden, dwa, a może 10 motocykli. Pełne spektrum możliwości, na każdą okazję można by użyć innego, ah! Czy to nie byłoby wspaniałe? Choć z drugiej strony... Mając jedną maszynę, zdobytą i poskładaną z trudem może bardziej docenia się to, co się ma? Posiadając kilka trzeba by dzielić zachwyt pomiędzy nie. Ucierpiałyby na tym, to trochę jak z dziećmi - któreś zawsze jest faworyzowane. Takie osobiste podejście do maszyny może być śmieszne, dla kogoś, kto nigdy nie poczuł tego. Tego niezwykłego poczucia wolności, gdy nie ogranicza Cię nic, jesteś Ty, motocykl i droga. Jasne, nie chodzi tu o brawurę i jazdę bez trzymanki 300 na godzinę - zupełnie nie. Chodzi o to posiadanie stuprocentowej kontroli i świadomość, że tu nie jesteś od nikogo zależny. Parker uwielbiał amerykańskie autostrady. Tylko raz co prawda miał okazje na takiej śmigać - 400 kilometrów niemalże prostej drogi, przez przepiękne tereny, praktycznie nieobciążonej ruchem samochodów czy jakichkolwiek innych pojazdów. Można by jechać i jechać przez całe życie i by się nie znudziło! Gdy wspomniała o "skarbach" w garażu popadł na krótką chwilę w nostalgię. U niego taką rolę pełniła piwnica. Pamiętał, że będąc dzieckiem lubił zakradać się tam i przeglądać szafy, pełne archaicznych przedmiotów, ale i zabawek z czasów, gdy był jeszcze mniejszy. Kto zrozumie, jakie podniecenie czuje mały chłopiec wygrzebując ze sterty staroci swoje ulubione, choć zepsute, pozbawione kółek autko? Tego nie można sobie wyobrazić. Urane rzeczywiście nie wyglądała na taką, która przepada za słońcem. Cóż, blada cera jest w końcu domeną arystokracji, czyż nie? Ale pasował jej obecny kolor. Parker też unikałby słońca, gdyby mu się chciało, ale miał to gdzieś. Jak mu ciepło to nie będzie przecież siedział w koszulce. - Też możesz być pewna, że zwrócę go w stanie nienaruszonym! - obiecał szczerze. Gdyby uszkodził jej motor to chyba sam by sobie coś zrobił, to niewybaczalne. Doceniał ten gest zaufania jakim było w ogóle pozwolenie na przejażdżkę. Gdy zadała pytanie uśmiechnął się pod nosem - dlaczego ostatnio wszyscy go o to pytają? Nie pozostawało nic jak tylko odpowiedzieć szczerze - Ach, myślę, że żadna nie potrafi o mnie zapomnieć - zażartował i wyszczerzył się. Spoważniał jednak nieco i dodał - Coś Ty, kto by ze mną wytrzymał? - pół żartem, pół serio, ale tak, żeby nie było wątpliwości co do jego statusu związku - A Ty masz już tego szczęśliwca? - odbił sprytnie piłeczkę.
Jesteście jednymi ze śmiałków, którzy postanowili na własną rękę odszukać zaginiony przedmiot, który mógł powstrzymać uciążliwe zakłócenia magii. Bez względu na to, czy zgłosiliście się całą grupą, czy dobrani zostaliście na podstawie ochotniczych zgłoszeń poprzez profil Tropiciela, spotkaliście się jeszcze przed wyjazdem, by uzgodnić szczegóły. Uważnie przestudiowaliście wskazówki Tropiciela i uznaliście, że to właśnie ten punkt na mapie, będzie właściwym do rozpoczęcia pierwszej wyprawy. Pozostało zdobyć odpowiedni świstoklik lub postawić na innego rodzaju czarodziejskie środki transportu. Wszystko udało się bez problemu i oto znaleźliście się w samym sercu głośnej i dzikiej, kolumbijskiej dżungli.
Przed rozpoczęciem rozgrywki, każdy ma obowiązek przeczytać pierwszy post mechaniki! Eliksiry uzdrawiające możesz zakupić w sklepie (1, 2, 3) przed napisaniem pierwszego posta na wyprawie. Przypominamy również o możliwości zakupienia kufra (tutaj) i tym samym poszerzenia swojego ekwipunku do 5 miejsc. Wszystkie kości, poza Narratorami, należy rzucać w odpowiednim temacie.
To wszystko wyglądało zupełnie inaczej w jej głowie, gdy pojawił się pierwszy artykuł Tropiciela. Była naprawdę podekscytowana tym całym ratowaniem magii (i to przy okazji jeżdżenia po świecie!). Tak podekscytowana, że nawet zapomniała się martwić jakimiś zakłóceniami. Dopóki rzeczywistość nie okazała się bezwzględnie podła. Podczas pierwszej wyprawy nie mogła się nawet ruszyć z głupiego Hogwartu, mimo, że była dorosła. Była chyba jedyną osobą na świecie, która nie chciała, żeby anomalie ustały. Miała nadzieję, że z kolejną wyprawą zaczekają na nią i kiedy to się udało... też wcale się nie cieszyła. Nie wyobrażała sobie tego inaczej niż razem z Lysem i było jej niezmiernie głupio, że tak z góry założyła, że dla niego to również będzie takie oczywiste, choć najwyraźniej nawet o niej nie pomyślał. Czuła się jak głupia, naiwna podfruwaja, której wydawało się, że nie znajdzie sobie nowych, lepszych znajomych w pracy. W końcu była tylko smarkulą, która musiała wymykać się z domu na byle imprezę, bo inaczej stary by jej nie puścił. Nic dziwnego, że wolał inne towarzystwo. Cały czas miała przed oczami list, który mu napisała, w którym jak głupia cieszyła się z tego, że wyruszą razem. I ta jego odpowiedź. Merlinie, po co ona pisała ten list? Dlaczego nie napisała tego jakoś inaczej? Próbowała to potem odkręcić i udawać, że wcale jej nie zależało, a to z kim sobie pojedzie zupełnie jej latało, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że jej nie wyszło. Szczerze mówiąc nie miała pojęcia jak jeszcze kiedykolwiek miałaby mu spojrzeć w oczy, nie czując się jak skończona kretynka. Tak musiały czuć się wszystkie dziewuchy, z którymi się przespał, z tym, że ona nawet nikomu nie dała. Nie była nawet pewna czy to lepiej, czy gorzej. W każdym razie teraz trochę bardziej solidaryzowała się z tymi wszystkimi płytkimi, łatwymi laskami. Trochę. Najwidoczniej skłamała pisząc Lysandrowi, że zna też innych ludzi. Najwidoczniej nawet w jednej trzeciej nie była tak rozchwytywaną personą on i zazwyczaj miałaby to gdzieś, ale teraz było to jak kopanie leżącego. Kiedy ona jak głupia czekała na Lysa, wszyscy inni znaleźli już sobie towarzyszy do wyprawy i ostatecznie Ettie wylądowała z innymi losowymi przegrywami, którzy nie mieli przyjaciół. Z całej tej ekipy znała tylko Lottę. Jeszcze kilka lat temu by się ucieszyła, ale ludzie potrafili się zmienić nawet w dwa miesiące najwidoczniej. Za dzieciaka zawsze uważała starszą Hudson za tę bardziej rozgarniętą i ciekawą, chociaż bliżej znała się z Bridget. Potem jednak zaczęła chodzić z Walkerem i chociaż trudno byłoby pomyśleć o czymkolwiek głupszym, Lotta to przebiła rodząc mu dziecko. I to po co? Po to, żeby jak głosiły plotki, je zostawić, a sądząc po tym, że była teraz w Kolumbii, głosiły świętą prawdę. Ettie nigdy w życiu nie odczuła choćby iskierki instynktu macierzyńskiego, ale i tak nie wyobrażała sobie, że ktoś mógł porzucić dzieciaka. I zostawić go z Walkerem do tego. Ettie naprawdę doceniała teraz własnych rodziców, szczególnie tatę, który mimo że bardzo przeżył śmierć jej mamy był najlepszym ojcem na świecie... a ona najgorszą córką, która poleciała na drugi koniec świata włóczyć się po dżungli i narażać na niebezpieczeństwa z grupą nastolatków i nawet mu o tym nie powiedziała. Merlinie, cała ta wyprawa była błędem... Od początku wyprawy praktycznie z nikim nie zamieniła słowa, ograniczając się do niezbędnych do koegzystencji mruknięć i monosylab. Wyprawa ani trochę nie była tym, czym wyobrażała sobie, że będzie. Było mokro, nudno i gryzły ją komary, a przez połowę dżungli nie dało się przejść, przez jakieś cholerne bagna. Ettie nie uśmiechało się pakować po pachy w błoto, ale nadkładanie drogi po to, żeby je obejść wcale nie było lepszą opcją. Powłócząc nogami ruszyła za grupą, kiedy zobaczyła wystające z bagna kłody i zaproponowała by po nich przeszli. Nie tracąc czasu na takie głupoty jak bliże ich zbadanie, wskoczyła na pierwszą, łapiąc równowagę. Nie było to tak proste jak jej się wcześniej wydawało, przede wszystkim ze względu na fakt, że kłoda się ruszała. A raczej w ogóle kłodą nie było. Ettie nie miała pojęcia czym na Merlina było zwierzę, które rzuciło się na nią z zębami, ale szczerze mówiąc jego nazwa obchodziła ją teraz najmniej. Zaskoczona zleciała ze stworzenia obijając się przy tym o jakieś konary. Była już pewna, że nie wyjdzie z tego cało, kiedy zwierzę czymś się rozproszyło. To dało dziewczynie ułamek sekundy, który wystarczył, by sięgnęła po różdżkę. Unieszkodliwiła potwora, po czym wygrzebała się z błocka i ignorując ból w obitych kończynach i rozejrzała się sprawdzając czy reszta jeszcze nie umarła.
DZIEŃ: 1
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: e. wiggenowy, e.wiggenowy, e.wiggenowy
Kostka na zwierza: 5 -> 3 Przerzut za 70+ pkt z opcm
Chris totalnie inaczej wyobrażał sobie to wszystko, w chwili obecnej jest gdzieś w dżungli. Sam do końca nie jest przekonany gdzie dokładnie, jednak musi sobie poradzić z przeciwnościami losu. Liczył że to będzie coś w stylu: "No dobra tu jest przedmiot musisz go przynieść.". Heh, nie zawsze bywa po jego myśli jak zdążył się sam przekonać na własnej skórze. Był w czteroosobowej grupie, bardzo małomównej grupie która chyba chciała dojść do swojego celu po trupach. Jednak znał te wszystkie osoby, oczywiście nie osobiście. Widział chociaż raz każdą z tych osób na terenie Hogwartu. Co prawda nie da sobie za to ręki uciąć jednak jest przekonany że ma rację. Jego uwagę przykuła dziewczyna która nie odzywała się od samego początku, dosłownie siedziała cały czas cicho i wpatrywała się czasem w swoich towarzyszy. Christopher kiwnął nawet do niej głową dwa razy pytając tym samym co słychać. Jednak ta chyba odwracała wzrok podczas gestów McNerneya, peszek. Z tego dziwnego stanu wyprowadziła go znów owa dziewczyna, znalazła jakieś przejście. Świetnie, a jednak może być lepiej. Tego stwierdzenia się trzymał, dopóki nie stanął w tym samym czasie co ona na.. no właśnie, co to było? Z tego co pamiętał to w książce o magicznych stworzeniach tylko jedno zwierze może wyglądać tak samo jak to, a dokładniej jest to błotoryj. Chris jak najszybciej zeskoczył ze zwierzęcia i wyciągnął różdżkę zza pasa. Użył zaklęcia odpychającego, co sprawiło że potwór dosyć daleko został pchnięty przez bagno prosto do jakiegoś zbiornika kilkanaście metrów dalej. Chyba dał sobie spokój ze ślizgonem. Podszedł do miejsca w którym stał i podniósł z ziemi łuski stwora, mogą się przydać. Całkowicie zapomniał o reszcie swoich towarzyszy, rozejrzał się i pierwszą osobę którą zauważył była Harriette. Chciał do niej na początku podejść i jej pomóc, jednak zauważył że sama doskonale sobie poradziła z potworem jak i z podniesieniem czterech liter z ziemi.
DZIEŃ: 1
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: e. wiggenowy, wykres gwiazd, różdżka
Kostka: 1
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Pragnienie przeżycia niesamowitej przygody ostatnio wyjątkowo mocno mnie dręczyło, więc mimo ewentualnych ocen ze strony innych studentów bez wahania zdecydowałam się na podróż do Meksyku. Moich towarzyszy znałam niemal tylko i wyłącznie z widzenia, może z wyjątkiem Harriette, która wyraźnie nie lubiła mnie ze względu na Williama, niemniej jednak nie zamierzałam się zrażać. Już pierwszego dnia starałam się z każdym zamienić chociażby kilka słów, żeby dobrze nam się pracowało razem. Ten dzień okazał się jednak bardzo ciężki ze względu na to, ze trafiliśmy na stado błotoryjów. Błotoryje okazały się wyjątkowo agresywne, więc nie mieliśmy wyjścia i w skupieniu podjęliśmy walkę. Moim towarzyszom szło chyba trochę lepiej niż mi, bo ja sama całkiem nieźle się obiłam, na całe szczęście jakiś hałas zdekoncentrował zwierzę z którym walczyłam, dzięki czemu udało mi się przejąć kontrolę nad sytuacją i finalnie mimo kilku obić zwyciężyłam walkę. Minęła chwila, gdy dostrzegłam, że reszta drużyny również sobie poradziła - może lepiej, może gorzej, ale wszyscy byliśmy względnie cali. - Jesteście w stanie iść dalej? - zapytałam cicho, a gdy uzyskałam twierdzącą odpowiedź ruszyłam na przód.
5 > 3 (mam 60+ z ONMS)
DZIEŃ: 1
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy x3
O nadchodzącej wyprawie wiele się mówiło...no właśnie - mówiło, bowiem nikt z jej znajomych na żadnej podobnej ekspedycji nie był, toteż wszystkie informacje, którymi się wymieniali, były oparte na pogłoskach i artykułach w Tropicielu. Żartownisie z ostatniego roku szybko wywęszyli w nowej sytuacji świetną okazję do rozrywki i zabawienia się kosztem naiwnych, podekscytowanych małolatów. Tak więc niespełna kilka dni po opublikowaniu wiadomości o wyprawie zamek aż huczał od plotek. "Ponoć artefaktu bronią smoki.""Na pewno dojdzie do spotkania z tubylcami""A ile złota można przywieźć z takiej wycieczki! i wiele, wiele innych, równie niedorzecznych stwierdzeń można było się nasłuchać przemierzając szkolne korytarze. Cóż, trudno się dziwić, że młode umysły, chętnych do działania i znudzonych siedzeniem w ławkach nastolatków z taką łatwością chłonęły nawet największe bzdury. Agnes również dała się wciągnąć w to wszystko i w niedługim czasie wraz z innymi snuła długie rozważania o nieprzebytych krainach i starych artefaktach. Nie mogła doczekać się dnia, kiedy rozpocznie się jej przygoda życia, jak wyobrażała sobie wyprawę do dżungli. Przygotowania zaczęła już kilka dni wcześniej od zamówienia w aptece kilku fiolek eliksiru wiggenowego - co prawda nie spodziewała się, żeby wyjazd okazał się niebezpieczny (bo przecież co może się stać?), jednak z tego, czego się dowiedziała od innych uczestników, to każdy brał wywar ze sobą. Dziewczyna nie bardzo wiedziała, co może jej się przydać, więc po kilkukrotnym przepakowywaniu plecaka zdecydowała się przyrównać wyprawę do jej tegorocznych wakacji w Meksyku...oczywiście krótszych i mniej wygodnych, ale koniec końców to prawie to samo, nie? Jakież było więc jej zdziwienie, kiedy okazało się, że kilkudniowy wyjazd nie polega na spacerku i podziwianiu widoków, biwakowaniu, czy też pieczeniu pianek. Nie...ich eskapada przypominała raczej błądzenie po ciemku, bowiem nie mieli ani planu, ani pomysłu na to, gdzie właściwie może znajdować się artefakt. Ich ogólnej sytuacji nie poprawiała też atmosfera panująca między czwórką nastolatków - praktycznie się do siebie nie odzywali, nie licząc sporadycznych pomruków lub koniecznych, krótkich zdań. Szatynka starała się jednak nie tracić optymizmu, koniec końców była na drugim krańcu świata i brała udział w czymś niezwykłym. Szła więc z uśmiechem, próbując zagaić jakąkolwiek rozmowę. Właśnie była w połowie monologu na swój ulubiony temat - dlaczego czarodzieje i mugole powinni ze sobą współpracować - a za ofiarę służyła jej @Harriette Wykeham, kiedy dotarli na skraj ogromnego bagniska, którego nie sposób było przebyć wpław. Jej rozmówczyni chyba z ulgą oderwała się od korzyści wynikających z potencjalnej współpracy między niemagami a osobami posiadającymi zdolności magiczne, bowiem już po chwili wskazała znalezioną przez siebie drogę przez moczary. Agnes pewnym krokiem ruszyła we wskazanym kierunku, nawet nie zastanawiając się, czy to na pewno dobry pomysł...i właśnie ta nieuwaga ją zgubiła, bowiem kiedy już okazało się, że kłody tak na prawdę kłodami nie są, Puchonka była kompletnie nieprzygotowana - nawet nie zdążyła wyciągnąć różdżki! Wszystko mignęło jej przed oczami niczym przyśpieszona feeria barw; poczuła jedynie ból w brzuchu i nagłe zawroty głowy. Upadła na ziemię, starając się na oślep znaleźć coś, czym mogłaby się bronić, jednak całe szczęście zwierzę najwyraźniej zadowoliło się powaleniem dziewczyny z nóg i zostawiło ją w spokoju. Rozejrzała się półprzytomnym wzrokiem po swoich towarzyszach i ze wstydem odkryła, że to właśnie jej poszło najgorzej z całej drużyny. Poczuła rumieniec wykwitający jej na twarzy, który jedynie powiększył się, kiedy Krukonka zapytała, czy jest w stanie iść dalej. -Jasne, że tak! - odparła, starając się brzmieć pewniej, niźli się czuła, zważając na mdłości, które pojawiły się, gdy tylko podniosła się z kolan. -Co to właściwie było? - zapytała już z nieco mniejszą ekscytacją, kiedy ruszyli dalej.
DZIEŃ: 1
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK: 2x Eliksir Wiggenowy
Kostki: 5
Dorzucam wam narrator kolejnego dnia, oczywiście możecie kontynuować dialog z poprzedniego :)
W porównaniu do średnio korzystnych zdarzeń dnia pierwszego, drugi dzień wyprawy zaczął się wręcz koszmarnie - @Harriette Wykeham przypadkiem zahaczyła o pyłowicę, której opary momentalnie zwaliły ją z nóg. Żadne z nas, a już w szczególności ja, nie byliśmy biegli z uzdrawiania, więc straciliśmy mnóstwo czasu na szukanie pomocy, a gdy już w końcu udało nam się odnaleźć wioskę, to tubylcy zażądali od nas dość wygórowanej kwoty i chcąc nie chcąc musieliśmy się złożyć, by uratować Gryfonkę. Po dłuższym odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę, a ja zirytowana tym całym przestojem wyszłam na prowadzenie licząc, że na rozsądek jakoś ogarnę to wszystko. Prowadzenie szło mi całkiem nieźle, bo przez pewien czas dość zgrabnie unikaliśmy niebezpieczeństw. Jedyny moment grozy miał miejsce gdy niemal weszliśmy w gniazdo chochlików kornwalijskich, na całe szczęście przypomniałam sobie, że w jednym z podręczników do opieki nad magicznymi stworzeniami wyczytałam informacje na temat tego miejsca i w ostatniej chwili zmieniłam przebieg trasy
DZIEŃ: 2
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy x3, punkt do ONMS, tracę 25 galeonów
- Błotoryje, przeszliśmy po nich to się chyba zdenerwowały. - Odparł chłopak dziewczynie i ruszył z całą załogą, przenocowali jedną nockę. Gdy drugiego dnia znaleźli się już w trasie Harriette spotkał nieprzyjemny wypadek więc musieliśmy interweniować. Jako że McNerney był najsilniejszy w zespole to on niósł dziewczynę do.. właśnie nie wiadomo czego, po prostu szukali pomocy. Dobrze że natknęli się na wioskę, tam odłożył swoją część gotówki którą musiał zapłacić za leczenie towarzyszki. Gdy już wszystko było w porządku, a przynajmniej tak się wydawało gdy wrócili na trasę nagle jego różdżka zaczęła nieco świrować. Lotta wyszła na prowadzenie więc nie zauważyła tego co się stało, Chris po wyciągnięciu różdżki od razu razu wyprowadził zaklęcie. Wróć, różdżka sama to zrobiła żądląc jedną z towarzyszek. Błysk był tak jasny że w pierwszej chwili nie miał pojęcia kogo trafił, przetarł nieco przestraszony oczy próbując zobaczyć kto właściwie dostał. Zapowiadało się na długą podróż..