Pomieszczenie, którego prawdziwe właściwości, są wyjątkowo skryte. Zazwyczaj uczniowie wybierają to miejsce na spotkania, ze względu na wygodne kanapy i odrobinę ciszy. Dla części równie kuszące są wielkie regały po brzegi wypełnione magiczna literaturą. Wszystko to ubarwiają zaczarowane lampy, co kilka minut błyskające błękitnym światłem, pod wpływem którego na tą minute, całe wnętrze z brązowego zamienia się w ciemno niebieskie. To magiczne zjawisko ma jednak dodatkową właściwość, o której mało kto wie... W momencie, gdy wnętrze staje się ciemno niebieskie, na osoby tu przebywające działa urok zbliżony do działania Veritaserum. Cokolwiek osoba w tym momencie by nie mówiła, na pewno nie będzie w stanie skłamać. Co więcej, magia tego miejsca, niemalże zachęca do tego, by wyrzucić z siebie parę sekretów. Ci, którzy wiedzą, jak to miejsce działa, wiedząc też, że warto go unikać.
Winona dłuższą chwilę szuka pokoju o którym mówił Cyrus. Jej przyjaciel wybył gdzieś, zapewne ze swoją dziewczyną, dlatego Wins sama musi dojść do pokoju o którym mówił jej przyjaciel. Gubi się ze trzy razy i na dodatek nie jest pewna czy w ogóle może tak chodzić po Hogwarcie ze swoim gazującym piwem o smaku chili, które ostatnio jej matka wysłała jej w paczce pełnej najróżniejszych przysmaków ze Stanów. W końcu Winnie trafia we wskazane przez Lynforda miejsce, które jest naprawdę urocze. Rozsiada się na kanapie i otwiera różdżką swoje piwko. Charakteryzowało się tym, że było tak pikantne, że z jej uszu wydobywał się lekki dym. Winona wyciąga przed siebie kowbojki i wpatruje się beznamiętnie w kolorowe światełko. Wygląda bardzo swojsko w wysokim kucyku, luźnej koszulce na ramiączkach i postrzępionych spodniach, gdzieś obok rzucony jest jej brązowy kapelusz, który wcześniej zsunęła z głowy.
Wziąłem ze sobą ostatnią butelkę amerykańskiej whiskey, która ostała mi się po imprezie, a którą wprost wypadało uhonorować królową durnia, i nie tylko jego. Oczywiście o pełnym działaniu pomieszczenia, do którego właśnie się udawaliśmy, nie miałem pojęcia. W przeciwnym razie prędko unikałbym tego miejsca, złowrogo kojarzącego się z przedmiotem Caro. Być może i nie kłamałem przed Wins zbyt często, ale bez wątpienia, miałem kilka rzeczy, które wolałem pozostawić poza zasięgiem jej wiedzy. Za jednym z foteli od razu dostrzegłem wystający blond kucyk, w którego kierunku się udałem. Nigdy swym strojem nie krzyczałem skąd pochodzę, ja dbałem o to, by te imitowały, iż należę do wyższych warstw społecznych. Tak było i dziś, gdy zarówno w czarnych spodniach, jak i czarnej koszuli, znalazłem się przy królowej Teksasu. Opierając się o jej fotel, zawisnąłem za nią, w jedną dłoń lekko zaplotłem pasma z jej kucyka, a drugą, w której miałem butelkę, wyciągnąłem zza jej głowy, dając jej przed jej oczy. Dostrzegłem wtenczas, że ta już ma piwo, więc zrobiłem niezadowoloną minę, cofając rękę. - No to jak Ci się znudzi piwo, to postaram się nie wypić całego sam - odparłem szybko się wycofując zza fotela, a wymijając Wins, zająłem miejsce na jej wprost. Idąc za jej przykładem, również wyciągnąłem nogi, opierając je o stolik na wprost. Miałem ze sobą dwie szklanki, bo domyślałem, się, że te nie czekają na nas gotowe w każdej z możliwych klas. To też jedną z nich uzupełniłem o trunek, który przyniosłem. - Raz jeszcze brawka - uniosłem szklankę do góry, co by jej ostatni raz pogratulować, a jednocześnie szybko przejść do picia alkoholu. Momentalnie zmieniłem temat. - Widziałaś moją nową zabawkę? - Powiedziałem machając jej przed oczami moją ręka, na której miałem stary, srebrny pierścień. Chyba jeszcze nie miałem okazji komukolwiek powiedzieć, że go posiadam. - Już wiem, że jest lepszy od poprzedniej.
Winnie nie byłaby aż tak przerażona działaniem owego miejsca, ale z pewnością nie usiadłaby tutaj ze spokojem, by porozmawiać z najlepszym przyjacielem o życiu. W końcu pewnie ona sama nie wiedziała co tam się kłębi gdzieś w ciemnych zakamarkach jej jankeskiego umysłu. Czyli Cyrus również chce coś powiedzieć przez swój strój. Może w inny sposób niż Winona, ale równie uparcie i konsekwentnie. Większość ludzi szuka jakiegoś interesującego stylu, oni chcą uparcie podkreślać do jakich rangi ludzi należy ich umieścić. Które jeśli by połączyć wyszłoby – bogatych Amerykanów. Winnie odchyla głowę do tyłu, by zobaczyć Lynforda machającego jej butelką nad głową. Robi do niego głupią minę na jego niezadowolenie i wzrusza ramionami, ostentacyjnie pociągając łyk swojego pysznego piwa. - Dzięki, dzięki – odpowiada Winnie i podnosi do góry swoją butelkę, by napić się łyka za swoje zdrowie. Królowej Teksasu, Durnia, Ameryki i może niedługo Anglii, skoro tak świetnie jej idzie zdobywanie szczytów! Wins mruży oczy by zobaczyć czym tam Cy macha jej przed oczami. Widzi jego nowy pierścień i kiwa głową do przyjaciela. - Co robi? Już wiesz? – pyta i parska krótkim śmiechem na jego ostatni komentarz. Cóż mogłoby być lepszego od jego dziwacznego kasteto – noża?
Bez wątpienia było wiec można pochwalić nas za konsekwencje w garderobianych sprawach! Tymczasem jednak, nie ubiorem a biżuteria, byłem bardziej zajęty. Bowiem, kiedy Wins zapytała o działanie mojego nowego piescienia, pare razy obkrecilem go na palcu. Ten gest zdawał sie wchodzić mi w nawyk równie silnie, co charakterystyczne dla mnie, częste przeczesywanie mych włosów. - Jeśli dobrze ogarnąłem, to jeśli tylko go bardziej opanuje, to cieżko będzie sie powstrzymać przed zrobieniem tego, o co ładnie poproszę - wyjaśniłem nieco enigmatycznie, ale nie byłem jeszcze w stu procentach pewien jego działania. Wszystko jednak wskazywało na to, iż dzięki niemu niczym istny dyktator Hogwartu, będę mógł wyglaszac rozkazy, ktore chcąc czy nie chcąc, inni bedą zmuszeni realizować. To brzmiało wprost przepięknie. Chociaż Wins ma racje, nie ma to jak kasteto-nóż, którym mogłem leczyć zupełnie nieznajome mi wilkołaki. - A tak przy temacie zabawek, jak tam twój nowy, udręczony indianiec? - pytam gładko zmieniając temat, będąc ciekawym, jak sie układa jej ten związek. Tak naprawdę nie mieliśmy okazji pogadać o jej relacji, bo ostatnio rozmawialiśmy bardziej o tym moim związku. Z reszta kiedy to było? Chyba jeszcze przed moimi wszystkimi sprzeczkami z Caro. Zadając pytanie, nie mogłem wspomnieć o minie tego jej nowego chłopaka, którego za każdym razem jak widziałem, prezentował sie jakby dźwigał na plecach wszystkie nieszczęścia tego świata. Chyba każdy zauważył, ze wesoła Wins pasowała do niego jak kwiatek do korzucha.
Winona unosi do góry brwi, kiedy słyszy działanie pierścienia. - No to brzmi idealnie dla ciebie. Tylko czy łatwo się zorientować, że używasz tej mocy, czy osobom się wydaje, że tego właśnie chcą? – pyta, bo o ile czarnomagiczny przedmiot brzmi naprawdę świetnie, to odrobinę bała się, że Cyrus zaraz zacznie nadużywać swojej nowej zabawki i ktoś zorientuje się szybko, że Lynford ma odrobinę więcej mocy niż powinien. Nie wyraża jednak na głos swoich wątpliwości, bo zakłada, że jej słowa jedynie urażą Cyrusa, zamiast sprawią, że będzie uważał na przyszłość. - Cyrus – mówi ostro imię swojego przyjaciela, kiedy ten niefrasobliwie zalicza go do jej zabawek. Mimo to ledwo powstrzymuje uśmiech, kiedy wspomina jak bardzo jej Deven wydaje się być wiecznie udręczony. – Nie wiem. Wydaje się być… nie do końca zadowolony – mówi powoli Winnie, niezbyt przyzwyczajona, że ktoś nie jest podekscytowany byciem z nią w związku. Krzywi się lekko ze zmartwieniem i popija łyk swojego piwa. – Czasem mam wrażenie, że coś mu nie pasuje, że ze mną jest – dodaje niepewnie, bawiąc się związanymi włosami, by nie patrzeć na Cyrusa. Nie do końca w smak było przyznawanie się do swoich słabości w takiej kwestii.
Oczywiście ja byłem na tyle zaoferowany tym, ze moj nowy przedmiot jest bardziej przydatny od poprzedniego, ze zupełnie nie myślałem o jego ewentualnych wadach w funkcjonowaniu, ani o tym, jakie konsekwencje mogło nieść jego częste używanie. Byłem wiec dość zaskoczony pytaniem Winony, a co za tym idzie, nie posiadałem idealnej odpowiedzi. - Jeszcze nie sprawdziłem tego za bardzo. Chyba bedą myślec ze chcieli to zrobić - powiedziałem mocno pytającym tonem, bo wcale nie byłem przekonany jak realnie to ma wyglądać. Tak naprawdę dopiero kojarzyłem jak to ma działać, ale byłem jeszcze nieco oddalony od jego częstego i poprawnego używania. Uśmiechnąłem sie pod nosem, słysząc jej karcące przywołanie mego imienia. Brakowało tylko żeby mi dała klapsa za to mówienie o jej zabawkach. Tak naprawdę ja zupełnie nie rozumiałem o co chodzi z tym jej facetem. Domyślałem sie, ze go wybrała ze względu na jego egzotykę, pewnie tez bym nie pogardził romansem z opalona Indianka. Tylko w tym wszystkim najbardziej nie wiedziałem jakim cudem chłopak randkujacy z Wins może mieć tak wiecznie niezadowolona minę. No ludzie! - Trochę cieżko mi sobie to wyobrazic - mowię unosząc brwi, a po tym upijając nieco alkoholu. Jak można być niezadowolonym z bycia z seksowna, opalona blondynka, za która na dodatek ugania sie pół szkoły? Co było nie tak z tym chłopakiem? - Powinien trochę sie ogarnąć i zauważyć, ze jest całkiem niezłe wyróżniony, przecież nie brak facetów, którzy zamieniliby sie z nim miejscem. Nie jest pedałem? - pewnie nawet ja bym sie z nim zamienił, pewnie tak, bo byłem głupim chłopcem, który kiedyś sie uczepił jednej myśli i nie potrafiłem jej w pełni odpuścić. A Indianin w moich oczach prezentowal sie strasznie dziwnie. A ze facetów, co to swoje prawdziwe ja odkrywali dopiero po czasie, nie brakowało, to łatwo mi do głowy przyszedł taki scenariusz. A może koleś był po prostu ślepy i nie widział ze Wins to wręcz za wysoka poprzeczka dla niego?
- To sprawdź – proponuje Winnie wskazując na siebie. Oczywiście obdarza Cyrusa swoim stuprocentowym zaufaniem i nie boi się, że powie jej, że ma zrobić coś złego. Jak na przykład wkręci ją w szybkie zerwanie z Deven przez sową. Pełna klasa. Miał oczywiście rację, to egzotyka Devena sprawiła, że Winnie zaczęła go agresywnie podrywać. Jego milcząca i tajemnicza postawa sprawiała, że wyglądał na męskiego, silnego chłopaka. Okazało się jednak, że kompletnie nie mógł sobie poradzić z naturą Winony. Hensley czuje lekką ulgę słysząc słowa Cyrusa. Patrząc czasem na zachowanie swojego Indianina zastanawiała się czasem czy w jakiś sposób nie straciła na wartości i może ktoś jej zabierze tytuł Królowej Teksasu. - Nie jest – odpowiada Winnie, ale nie chce wgłębiać się w szczegóły, bo głupio jej plotkować o swoim obecnym chłopaku w ten sposób ze swoim byłem, nawet jeśli już od dawna są po prostu przyjaciółmi. Wnętrze pokoju staje się nagle ciemnoniebieskie, a Winnie marszczy brwi, bo ma nieodpartą ochotę powiedzieć jeszcze kilka rzeczy Cyrusowi. – Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak tęsknił za swoją byłą, będąc ze mną. Na dodatek to był jego pierwszy raz. Jestem w jakiś sposób nieprzyzwyczajona do tego, że ludzie mnie nie doceniają tak, jak ty potrafiłeś – stwierdza Wins i szybko zaczyna pić swoje piwo, zaskoczona faktem, że mówi takie rzeczy.
Przez chwile zastanawiam sie nad tym by rzeczywiście użyć pierścienia na Wins. Czyżbym nie miał jeszcze do niego zaufania? Ostatecznie jednak postanowiłem wstać i usiąść na podłokietniku w fotelu Amerykanki. Wiedziałem, ze do poprawnego działania przedmiotu niezbędny jest kontakt fizyczny, dlatego położyłem rękę na jej nodze, tak by pierścieniem dotykać jej ciała przez dziurę w postrzępionych spodniach. Spojrzałem na nią uważnie, niemało wysilając sie by pierścień w ogóle podziałał - nie panowałem nad nim zbyt wybitnie, wiec wiedziałem, ze muszę poprosić o coś drobnego, tylko delikatnie wpływając na jej wole. Tak wiec, jakkolwiek kuszące nie byłoby rozkazywanie by zerwała z Devenem przez list, odpadało. - Rozpusc swoje wlosy - nie przerywałem kontaktu wzrokowego, wiedząc, ze to istotny element hipnozy. To nie było tak niewinne polecenie, jakie zapewne powinienem wygłosić, uwielbiałem jej długie, jasne pasma, opadające na jej słoneczne ciało. Z drugiej strony nie było to wcale coś, czego nie powinienem mowić, wszakże chodziło o zwykle, niewinne rozpuszczenie kucyka. Działanie mojego pierścienia nie było silne, dlatego by ktoś wykonywał polecenie potrzebny był kontakt fizyczny, jednak prośba była krótka, jeśli chciałbym otrzymać coś długotrwałego, pewnie musiałbym Wins trzymać za rękę podczas pisania tego potencjalnego listu. Jednak kiedy rozpuściła włosy, a ja ją puściłem, nie mogła do końca wiedzieć, ze kazałem jej to zrobić. Spodziewałem sie, ze Wins zaprzeczy na mą teorie o homoseksualizmie jej faceta, jednak jej dalsza wypowiedz, może nie tyle mocno zaskoczyła, co po prostu przykuła moja uwagę. Nie zwróciłem uwagi na niebieskie promienie, padające na nasze twarze, a pewnie powinienem. - Bo oni Cię jeszcze tak nie pokochali - światło wyciągające na wierzch sekrety szybko zniknęło, na powrót zamieniając sie w klasyczne, nim zdążyłem powiedzieć o słowo za dużo. A może juz to zrobiłem? Nie mogłem przypomnieć sobie dlaczego nagle to powiedziałem. Liczyłem tylko, ze mimo tego dziwnego wydźwięku, nie było to aż tak dosłowne. W końcu chyba brzmiało ogólnie? Mawiało sie niekiedy, ze coś czy kogoś kochamy, by tylko podkreślić znaczenie tego. Same niewinnosci. Dolałam sobie alkoholu, wstając z oparcia jej fotela i na powrót zajmując miejsce na wprost niej. Bezpieczna odległość! - No to znaczy, pewnie kwestia czasu, bo jest nieogarnięty. Nie sadze, by przy tobie długo miał pamietać o ex, szczególnie skoro nawet jej nie ruchal - gadałem byle co, byle uciec od tamtych prawie-wyznań. Boże gdyby sie tak biedak dowiedział, ze jego laska rozpowiada pod wpływem dziwnego zaklęcia o jego doświadczeniu to pewnie umarłby z zażenowania. Fajnie, ze nie było odwrotnie, miałem z Wins tak obciachowe pierwsze razy (liczba podejść x), ze wstyd to wspominać.
Czeka spokojnie aż Cyrus podejdzie. Widzi jego lekkie zawahanie zanim przybliża się do niej powoli. Winnie każdą jego wątpliwość, czy zaniepokojenie trafnie odczytuje, bo zna go tak dobrze, od tak dawna. Jak nikogo innego. W końcu siada obok niej, a Winnie patrzy na niego cierpliwie. Nie wie jak działa pierścień, ale nic nie mówi kiedy kładzie rękę na jej nodze, zauważając jak specjalnie dotyka jej skóry pierścieniem. Kiedy Winona słyszy polecenie, bezwiednie sięga ręką ku gumce do włosów. Czuje niewiarygodną potrzebę rozpuszczenia ich, teraz, w tym momencie. Jej blond pasma opadają na jej słoneczne ramiona, a ona nawet porusza włosami w sposób jaki lubił Cyrus, automatycznie, bądź pod wpływem jakiś strzępków magii pierścienia. Dopiero kiedy Cy przestaje ją dotykać Winona przypomina sobie, że mówili coś o przedmiocie, który sprawia, że spełnia polecenia przyjaciela. - Nie ogarnęłabym, gdybym nie wiedziała – stwierdza pod lekkim wrażeniem i dotyka niepewnie swoich rozpuszczonych włosów. Ona również nie zwróciła uwagi, że podczas jej bardzo szczerego wywodu jakieś niebieskie promienie światła muskały ich sylwetki. Na słowa Cyrusa jedynie unosi do góry brwi. W zasadzie to było tak ogólnikowe, ze wcale nie wywnioskowała z tego jakiegokolwiek wyznania Lynforda. Raczej było to według niej stwierdzenie, które może zaciągnął z ich wcześniejszego związku, a może to po prostu jakieś patetyczne słowa, przeczytane w mądrej książce. Winnie nigdy nie poszukuje drugiego dnia, ani nie jest wyjątkowo bystra w takich sprawach. Szczególnie jak na dziewczynę. - No nie wiem. Nigdy mi nawet nie mówi co mu się dokładnie nie podoba, albo dlaczego coś jest nie tak. Po prostu mam wrażenie, że jakimś cudem cokolwiek nie zrobię jest z tego niezadowolony. To chyba nie ma specjalnego znaczenia, czy cokolwiek robił ze swoja eks – wyjaśnia szybko Winona, lekko zażenowana, że w ogóle powiedziała mu cokolwiek na intymne sprawy jej chłopaka. Dodatkowo sama nie wie, po co to w ogóle wspomniała. Faktycznie, ich pierwsze razy może teraz były przedmiotem lekkich żartów dla Cyrusa i Wins, ale na pewno nie byłyby przy jej chłopaku, nawet jeśli były bardzo zabawne, a nie romantyczne.
Widok Winony rozpuszczającej włosy i lekko nimi poruszającej, należał do tego typu przyjemności, które mnie skutecznie odrywały. Było w tym coś niepokojąco przypominającego o tym, co miało pozostać daleko za mną. Byłem masochistą, nie wiem dlaczego to sobie robiłem. Głupio nie potrafiłem odmówić sobie tych wspomnień, chciałem, żeby siedziały we mnie żywe, a z drugiej strony, byłem świadom tego, że jak długo pozostanę w tym okropnym punkcie między czymś, a niczym, tak długo, nigdy nie ruszę do przodu. Ugrzązłem. - Tylko na razie on nie chce działać na odległość. Przeczesz włosy - mówię, żeby jej udowodnić, iż jest to co najwyżej moja prośba, a na pewno nie hipnotyczny rozkaz. To póki co stanowiło główny problem tego przedmiotu. Musiałem nad nim jeszcze trochę popracować. Biorąc pod uwagę fakt, że nad poprzednim siedziałem pół roku, to zapowiadało się wiele długich godzin przede mną. To co mówiła na temat Devena, nagle zrobiło się dla mnie podejrzanie znajome. Mogłem to zbyt dobrze przypasować do tego, co działo się w moim życiu. Kiedy ponownie ułożyłem nogi na stole, postanowiłem zabrać głos, przytaczając coś osobistego, mimo, iż światło wcale mnie do tego nie zmuszało. - To brzmi dziwnie znajomo. Caro stale gada, że coś robię źle albo, że czegoś nie zrobiłem. Nie wiem o co im chodzi i czemu wiecznie marudzą. Nie pamiętam, żebyśmy na siebie tyle narzekali - tym razem to ja porównałem wszystko do tego, jak niegdyś układało się między mną, a Winoną. Czyli idealnie do momentu, aż ona ze mną zerwała. - Ona ma spore wymagania, może ten twój Indianin też oczekuje czegoś tam konkretnego, tylko na podstawie tego, że chciałby klona swojej ex - zacząłem wysuwać takie o to teorie. Tylko nie wiedziałem, dlaczego Caro jest wiecznie niezadowolona. Może też miała jakieś perfekcyjnego ex? No bo przecież to nie mógł być problem ze mną! Bardziej celowałem w to, iż pozostawaliśmy piekielnie niedoceniani. Istna, amerykańska tragedia!
Nieświadomie zatrzymuje go w miejscu, chociaż naprawdę chce dla niego jak najlepiej. Prawdopodobnie zdaje sobie sprawę, że wspomnienia w Cyrusie wciąż czasem budzą się do życia pod jej wpływem. Ba, przecież nie tak dawno obściskiwali się na imprezie, Hensley bawiła się świetnie, a Cy mógł przypomnieć sobie zapach ciepłej skóry Winnie i smak jej ust. Wins przeczesuje włosy, ale śmieje głośno, bo oczywiście nie spełnia tego pod wływem hipnotycznego transu. Jeszcze trochę potrwa zanim Lynford będzie mógł w pełni użyć swojego przedmiotu, chyba, że będzie za każdym chodził, łapał za kolana i patrząc w oczy rozkazywał namolnie. A przypuszczała, że wtedy ktoś mógł się zorientować, że Cy stosuje jakąś mniej lub bardziej zakazaną magię. Winona słucha jego narzekania na Caro. Jego dziewczyna również jej coś ostatnio wspomniała na temat problemach w ich związku. Wins całkiem lubiła Carrier i wydawało jej się, że całkiem pasowała do Cyrusa w jakiś tam sposób. - Jakie spore wymagania? Nie chodzi tylko o to, żebyś się nią interesował? Może jest o coś zazdrosna?– dopytuje Wins, biorąc łyk piwa. – No szkoda, moim zdaniem ładnie razem wyglądacie, na dodatek jest z Ameryki, a nie jakaś Angielka od siedmiu boleści – gada sobie Winnie, wyrażając swoje niezadowolenie z powodu kiepskiego związku Lynforda. Naprawdę chce dla niego jak najlepiej i oczywiście skoro źle się czuje ze swoją dziewczyną, Cy powinien odpuścić, ale nie mówi tego przekonana, że sam dobrze wie, jak zależy Wins na jego szczęściu. – Klona swojej eks? – prycha z pogardą Winnie niezadowolona z tego porównania. W końcu kto chce klona innej laski z Winoną u boku! Oczywiście kto, oprócz jej chłopaka.
Nigdy przez te lata nie planowałem, by zasypać Winone wyznaniami. Rozumiałem, że nie rozstaliśmy się bez powodu. Byliśmy młodzi, a wolność była bardzo kusząca. Postanowiłem pozostać blisko niej na wypadek, gdyby Win zmieniła zdanie. Zostałem jej przyjacielem, bo tak naprawdę nie wyobrażałem sobie, że w pewnym momencie przestaniemy być jakkolwiek blisko siebie, że nie będę mógł z nią nawet rozmawiać. Może wszystko komplikowały sytuacje, gdy niczym niegrzeczne dzieci na przyjęciu uciekaliśmy pod stół, by tam skraść sobie kilka buziaków. Z jednej strony był to rozkoszny powrót do przeszłości, z drugiej kująca świadomość chwili. Błyśniecie niebieskim światłem, które tym razem uparcie się utrzymywało, nie tylko wyciągając na wierzch prawdę, ale i wzbudzając we mnie złość. Zwykle wybitnie utrzymywałem emocje na wodzy, złoszcząc się dopiero po dłuższym czasie. Najwyraźniej, miałem gigantyczne pokłady cierpliwości. A przynajmniej w paru przypadkach. Nienawidziłem, gdy Wins trzymała stronę Caro, jakby próbowała mnie mocniej wepchnąć w jej ramiona. Trochę jakbym był idiotą, którego musi kierować, trochę jakbym odczuwał zawód, że nie próbuje zrozumieć mojej perspektywy. A najbardziej czułem się przez nią odrzucony. Jakby wpychała mnie w ramiona Caro, bo chciała się pozbyć mojego, niekiedy zbyt bliskiego, krążenia przy niej. A może po prostu chciałem w jej oczach zobaczyć chociaż nutę zazdrości, której wytrwale mi skąpiła? - Na pewno nie wyglądam z nią tak, jak z tobą. Naprawdę Winona, nie rozumiesz? Z Caroline to zupełnie co innego, niż to co my mieliśmy - powiedziałem z rozczarowaniem. Rozumiałem to dopiero w tym momencie, jakbym wcześniej zawzięcie się bronił przed ta myślą. Lubiłem Caro, naprawdę, była świetnym kompanem w tym całym knuciu, ale w jakiś sposób nieodparcie była dla mnie kimś innym, niż niegdyś, albo raczej wciąż, Winona. Zaczynało do mnie docierać, że królowa Teksasu mnie poniekąd blokowała - tym chceniem i niechceniem mnie. Wstałem w końcu z miejsca, bo chociaż magia tego pomieszczenia zachęcała do wyrzucania z siebie wielu słów, to wciąż, nie było to łatwe. - Ona tu nie ma nic do rzeczy. Nigdy nie spełnię nawet jej najprostszych wymagań, skoro cały czas myślę o tym, że to twoim chce sprostać. - Zatrzymałem się przed nią, patrząc na nią z góry. Byłem na nią i zły, a przy tym, zamiast siły, wiążącej się z rzucaniem tego typu wyznań, czułem gorzko otulające mnie zrezygnowanie. Jakby wszystko było jedno, bo i tak padło o słowo za dużo. Już żałowałem. Nic nie może przecież wiecznie trwać, tararara. - Najwyraźniej nie tylko twój obecny, ale i były próbował szukać klona swojej eks. Przecież doskonale wiesz, że chce Ciebie, a nie tej twojej platonicznej, choć to zależy od humoru, przyjaźni.
Nigdy nie planowała słyszeć takich wyznań od Cyrusa. W zasadzie lubiła mieć go zawsze obok siebie, w końcu był jej najlepszym przyjacielem. Cokolwiek się nie działo popiera ją i akceptuje pod każdym szalonym względem. Byłby świetnym chłopakiem, gdyby nie jedna sprawa. Winnie nie jest zainteresowana ponownym związkiem z Lynfordem. Hensley chce szaleć, zmieniać chłopaków, patrzeć z którym ładnie wygląda, bawi się jak typowa nastolatka. Na dodatek ma obok swojego ładnego byłego, z którym może od czasu do czasu wymienić kilka nic nie znaczących dla niej buziaków. Wins popija piwo, więc nie zauważa jak humor Cyrusa zmienia się gwałtownie. Dlatego unosi głowę, z miną wyrażającą największe zdumienie, kiedy słyszy co mówi Lynford. Nie jest pewna czy dobrze rozumie jego słowa, a butelka z której pija, zastyga w powietrzu. Winona nie wie co powiedzieć, bo nie wie co o tym myśli. Chce zatrzymać słowa Cyrusa, które bombardują ją gwałtownie, chce cofnąć szybko czas i nigdy nie zaczynać tej całej rozmowy. Z przyjemnością zatkałaby uszy jak mała dziewczynka, żeby nie słyszeć co mówi do niej Cy. Winnie próbuje patrzeć gdzieś do boku i kręci głową. Nawet kiedy Lynford staje nad nią, nie śmie na niego zerkać. Na chwilę chowa twarz w dłoniach i wzdycha głęboko. Złości się dopiero kiedy Lynford wydaje się nawet gardzić jej przyjaźnią. Wins podnosi głowę i patrzy na niego wyraźnie rozzłoszczona ostatnimi słowami. Jak nie chce jej przyjaźni to nie. Nic mu nie narzuca. - Nic nigdy mi nie mówiłeś. Ja ci nic nigdy nie obiecywałam – rzuca szorstko Hensley i odstawia z hukiem piwo na stół, rozlewając napój alkoholowy wokół. Cyrus powinien być obok niej cały czas. Spędzać z nią każdą minutę, plotkować, potakiwać, żartować razem z nią. Ale nie być. Przecież to już było. - Skoro tak patrzysz na naszą przyjaźń i w ten sposób się czujesz, myślę że przez dłuższy czas powinniśmy zrobić sobie przerwę od siebie – zarządza Królowa Teksasu z poniesioną głową. – Musisz przecież przemyśleć, czy nie wolisz wrócić do stanu, kiedy nie odzywaliśmy się do siebie po zerwaniu. Możesz trzymać się z Amethem i mnie nienawidzić. Żebyś mógł przestać prób sprostowania moim oczekiwaniom – oschła Winona wymija Cyrusa i kieruje się ku wyjściu. Nie rzuca mu nawet pożegnalnego spojrzenia, kiedy głośno zamyka za sobą drzwi.
Theo szukał sobie jakiegoś spokojnego miejsca. Wrażenia z życia hogwarckiego sprawiały, że potrzebował chwili na zaczerpnięcie powietrza. Przytłoczyło go to wszystko, po prostu zamotał się w zachwycaniu nowym miejscem. Przez ostatnie miesiące poznał wiele nowych osób, był na wielu lekcjach i zrobił wiele rzeczy. Jego rysownik został zaopatrzony w parę nowych kartek. Błądzenie po Hogwarcie w samotności nie wydawało się być dobrym pomysłem, w szczególności nie w godzinach wieczornych. Theo jednak miał ochotę odkrycia czegoś nowego i przycupnięcia sobie. Miał torbę z paroma przekąskami, swoim szkicownikiem, książkami... Nie wiedział jeszcze, co będzie chciał porobić. Powinien pouczyć się trochę języka trytońskiego, ale wpadł też na fascynującą powieść o hipnozie. Jakby tego było mało, podręcznik od eliksirów nieubłagalnie wpadał mu w ręce, chyba prosząc o trochę uwagi. Krukon zaczął zapuszczać się korytarzami coraz dalej i dalej, raz na jakiś czas zaglądając do mijanych pomieszczeń. Na zewnątrz robiło się już ciemno, ale Włochowi udało pogodzić się z myślą, że najwyżej nie wróci na noc do dormitorium (bo zgubienie się jak najbardziej wchodziło w grę). Szarpnął za klamkę pierwszych lepszych drzwi i z zaskoczeniem stwierdził, że wpakował się do całkiem przyjemnie wyglądającego pokoju. Bez większego zastanowienia usiadł na wygodnej kanapie, rozglądając się ciekawie. Regał z książkami zachęcał, aby go obejrzeć z bliska, ale miękkie poduszki miały lepszą siłę przebicia. Łagodne światła lamp wydawały się być idealne do czytania, więc Theo jedynie pozostało podjęcie decyzji, czym zajmie się w ten uroczy wieczór. Zajadając się najzwyklejszymi na świecie, mugolskimi żelkami, pogrążył się w pełni w lekturze książki idealnej do nauki języka trytońskiego.
Bridget znała to pomieszczenie bardzo dobrze i lubiła siadywać w nim wieczorami. Zawsze zabierała ze sobą książki do nauki trytońskiego i zasiadała w najwygodniejszym fotelu, by studiować je w zupełnym spokoju. Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się natknąć na kogokolwiek w tym pomieszczeniu, było ono raczej nieznane wśród uczniów i studentów. Dziewczyna cieszyła się z tego powodu, bowiem mogła mieć miejsce tylko dla siebie, gdzie mogłaby zjawiać się w każdej chwili, gdy tylko potrzebowałaby samotności. Dodatkowo nie miała aż tak daleko, więc najczęściej zjawiała się tam już w piżamie - dziś była to szara bluza i czarne legginsy. Pod pachą trzymała swoje książki, w prawej ręce różdżkę, którą rzucała lumos, idąc ciemniejącym już korytarzem, a w lewej miała kubek z herbatą. Szła sobie spokojnie do pokoju na drugim piętrze, nucąc coś pod nosem. Pchnęła drzwi, weszła do środka, zamknęła je za sobą, odwróciła się... I zorientowała się, że nie jest tu sama! Ta świadomość tak ją zszokowała, że wylała na podłogę trochę herbaty. Z szeroko otwartymi oczami przyglądała się temu przystojnemu Krukonowi, którego obczaiła na ostatnich zajęciach z opieki nad magicznymi stworzeniami i zaczęła się zastanawiać, czy po raz pierwszy w życiu los był dla niej przychylny? A potem przypomniała sobie, że stoi przed nim w piżamie i kapciach króliczkach... - Co tu robisz? - zapytała, wciąż nie mogąc otrząsnąć się z szoku, że ktoś jeszcze wie o istnieniu tego pokoju. Zorientowała się jednak, że mogło to zabrzmieć mało przyjemnie, dlatego też zreflektowała się i uśmiechnęła się do niego ładnie. - Myślałam, że to miejsce jest moją małą tajemnicą - dodała, by jakoś usprawiedliwić swoje zdziwienie.
Theo kochał samotnie. Oczywiście, nie przeżyłby długo bez innych ludzi. Potrzebował kogoś, kto wysłucha jego historyjek (chociaż dźwięk własnego głosu uwielbiał na tyle, że pewnie dałby sobie radę z tym sam), z kim podyskutuje... Kogo oczaruje dosłownie lub w przenośni. Mimo wszystko, towarzyski Theo potrzebował czasem chwili spokoju. I taką chwilę miał właśnie teraz. Z buzią pełną żelków zaczął żałować, że nie zabrał ze sobą jakiejś herbatki. Skutecznie jednak rozpraszał go fakt, że trytoński był diabelnie trudnym językiem, przez co nauka szła mu bardzo topornie. Gdyby tylko chwilę pomieszkał pod taflą wody... Z całą pewnością robiłby większe postępy! Przecież znał już sporo języków jak na swój wiek, a wszystko za sprawą zdobytego w terenie doświadczenia. I ambicji, bowiem Evermore nie lubił robić z siebie tego pacana, który w danym kraju nie potrafił się porozumieć. Teraz tylko obawiał się, że zapomni polskiego, a kazachski pozostanie słodkim wspomnieniem... Całkiem odciął się od rzeczywistości, gdy akurat ktoś zjawił się w pomieszczeniu. Krukon podniósł nieco nieobecny wzrok znad książki. Dziewczynę, która tu weszła, kojarzył jedynie z widzenia - pewnie wpadli na siebie na jakiejś lekcji, ale nie rozmawiali. Ubrana była w piżamkę, miała książki i herbatkę, a w dodatku nie spodziewała się, że kogoś tu zastanie. Theo uśmiechnął się błyskawicznie, aby zrobić dobre pierwsze wrażenie. Wziął różdżkę i krótkim "Chłoszczyść" wyczyścił podłogę, którą nieznajoma przypadkiem zalała herbatą. - A co my wszyscy tu tak właściwie robimy? - Zarzucił filozoficznie, poszerzając swój uśmiech. Dziewczyna wyglądała na sympatyczną, a do tego obładowaną rzeczami. Theo w bardzo dżentelmeńskim geście wstał i wyciągnął rękę, aby może pomóc jej z książkami, czy też herbatą. Nie zwrócił przy tym za wielkiej uwagi na fakt, że światła w pomieszczeniu zmieniły barwę na niebieskawą. Ciekawe urozmaicenie. - Wyglądasz uroczo - poinformował ją, zanim udało mu się to przemyśleć. Cóż, kapcie króliczki miały w sobie to coś! - Wpadłem tu zupełnie przez przypadek... Przekrzywił lekko głowę, odczytując z odkładki jednej książki ciemnowłosej znajomy tytuł. Zaśmiał się z niedowierzaniem, a potem wskazał na stolik, gdzie leżała jego własność. - Trytoński? - Zagadnął zaczepnie.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget wzruszyła ramionami na filozoficzne pytanie chłopaka. Była zbyt zdezorientowana, żeby rozważyć jego słowa na poziomie filozoficznym, bo jedyne, co teraz zaprzątało jej głowę, to to, dlaczego chłopak siedział w jej tajnym miejscu do nauki? Czy było możliwe, że ten nowy, niezwykle przystojny i interesujący ją Krukon posiadał z nią jakieś mózgowe połączenie i postanowił się zjawić tam gdzie ona tego wieczoru? Uśmiechnęła się delikatnie, a słysząc jej kolejne słowa, odparła: - A Ty przystojnie... ... CO TO BYŁO, HUDSON?! Bridget automatycznie spaliła wielkiego buraka, nie mogąc uwierzyć, co właśnie palnęła. Zdarzało jej się tracić głowę przy chłopakach, nawet całkiem często... I kilkakrotnie wygłupiła się podobnym komentarzem, jeśli by się nad tym zastanowić... Okej, nie było to zachowanie odbiegające od normy, jednak dziewczyna po cichu liczyła, że nabrała już jakiejś ogłady w kwestii relacji damsko-męskich. Najwyraźniej wszystko działo się tylko w jej głowie, bo rzeczywistość serwowała zupełnie inne obrazy i coraz dziwniejsze sytuacje. Żałowała, że prezentuje się mu teraz w piżamce i kapciach, zamiast w jakimś seksownym stroju, z pełnym makijażem i w ogóle. - Nie wierzę w przypadki - palnęła jeszcze, nie zdążywszy powstrzymać swojego długiego języka przed paplaniem głupot. Westchnęła cichutko, karcąc się w myślach za swoje karygodne zachowanie wobec chłopaka. A potem to ciacho pokazało na swój własny egzemplarz podręcznika trytońskiego i serce Bridget zabiło znacznie szybciej niż powinno. - Jeszcze nigdy nie spotkałam nikogo tak przystojnego... również zainteresowanego nauką trytońskiego - zaczęła, a po drodze zająknęła się, bo nie wiedziała, którą z tych informacji chciała mu przekazać jako pierwszą. Targały nią bardzo sprzeczne emocje. Jedna z nich kazała jej natychmiast uciekać i oszczędzić sobie więcej wstydu, druga natomiast nakazywała jej pozostać w pokoju i poznać go lepiej. - Jestem Bridget, Bridget Hudson - przedstawiła się, mając wrażenie, że ciągle brakuje jej oddechu. Oby chłopak nie pomyślał, że jej hiperwentylacja to przejaw jakiegoś nagłego ataku...
Cóż, dziewczyna nie dała się wciągnąć z filozoficzną dyskusję. Może to i lepiej? Theo potrafił czasem gadać godzinami, a nie chciał swojej nowej towarzyszki tak z miejsca zanudzić. Poza tym było dość późno i jak się szybko okazało, oboje pletli co tylko im ślina na język przyniosła. Krukon mrugnął do niej wesoło, gdy go skomplementowała, bo wyglądała na wyjątkowo speszoną. Sam raczej starał się nie zwracać uwagi na takie emocje jak wstyd, ale nie chciał, aby dziewczyna przypadkiem uciekła. W końcu skoro już na siebie wpadli... Warto było to wykorzystać, prawda? - W takim razie do siebie pasujemy. - Podsumował bezceremonialnie, pomagając ciemnowłosej z jej rzeczami. Nie przeszkadzał mu jej nietypowy strój, bo jego zdaniem faktycznie dodawał jej on uroku. Tak po prostu, miło było popatrzeć na dziewczynę, która wyglądała pięknie i "domowo". Najważniejsze, żeby było jej wygodnie! Ale i tak pewnie gdzieś tak w duchu żałował, że nie ma na sobie czegoś seksownego. - Tak właściwie, to ja też nie. Znaczy - przypadek przypadkiem, ale jakiś większy plan być musi. Tak więc wychodzi na to, że przypadek ma znaczenie... Czyli nie jest przypadkiem. - No, nie popisał się tą wypowiedzią. Wrócił za to na kanapę. Dalej miał wrażenie, że jego towarzyszka czuje się nieswojo, a przecież zależało mu na jej komforcie. - A spotkałaś kogoś nieprzystojnego, uczącego się trytońskiego? Bo muszę przyznać, że wśród moich znajomych nie ma w ogóle nikogo zainteresowanego tym językiem. Szkoda trochę, bo chociaż jest trudny, to mnie ciekawi. Poza tym to będzie fantastyczna umiejętność do chwalenia się! Theo zawsze lubił pomagać ludziom. Dla swoich sióstr zrobiłby wszystko, ale innym również podawał pomocną dłoń. Kiedy zachodziła taka potrzeba, można było znaleźć w nim wsparcie, a naumyślnie nigdy nikogo nie krzywdził. Ha, nawet mięsa nie jadał! A hipnozę uważał za zdolność będącą dodatkowym atutem w takich sytuacjach. No i przecież obiecywał, że będzie z niej korzystał jedynie w pozytywny sposób... - Spokojnie - rzucił łagodnie, ale zarazem stanowczo. - Bardzo mi miło. Theo Evermore. Żelka? - podsunął Bridget paczkę smakołyków.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget może doceniłaby filozoficzną dyskusję, ale w tym momencie była za bardzo przejęta faktem, że znajduje się w jednym pomieszczeniu ze swoim ostatnim obiektem westchnień, który na dodatek miło się uśmiechał do niej i właśnie przed chwilą powiedział, że do siebie pasują. Dziewczę myślało, że jej serduszko z piersi wyskoczy, kiedy tylko to zdanie doleciało do jej uszu. Automatycznie się uśmiechnęła, cała rozmarzona. Pozwoliła mu przejąć swoje książki, a herbatę odstawiła szybko na stolik, by nie uronić z niej więcej kropel i nie brudzić niepotrzebnie podłogi. Zaraz obok położyła też różdżkę, która na szczęście prezentowała się bardzo ładnie, bowiem poświęciła trochę czasu przed ostatnią lekcją, by ją nieco wyczyścić i wypolerować. Zaśmiała się niepewnie w związku z jego wywodem na temat przypadków - Bridget rzeczywiście w nie nie wierzyła, ale nie umiała tego w żaden sposób skomentować, bo w głowie jej szumiało od nadmiaru emocji. Czuła się tak pierwszy raz od bardzo dawna. W zasadzie ostatni raz czuła się w ten sposób, gdy jej związek z Ezrą jeszcze miał się dobrze, bo już pod koniec i później od wakacji, kiedy przestał on istnieć, było coraz gorzej. - Nie. Tak szczerze powiem, że nie spotkałam na swojej drodze jeszcze nikogo, kto interesowałby się językiem trytońskim, ale z drugiej strony nigdy nie szukałam - przyznała, wzruszając ramionami. Kiedy tylko odkryła u siebie zainteresowania lingwistyczne, nie otrzymała zrozumienia w zasadzie od nikogo ze swojego otoczenia. Jej koleżanki uznały, że jest szalona, że w ogóle próbuje zająć się tego typu językiem albo że to chwilowa faza i na pewno jej się nie uda. Lotta chyba wolałaby, gdyby Bridget zajęła się studiowaniem życia i zwyczajów pod względem przedmiotu opieki nad magicznymi stworzeniami, niż faktyczną nauką trytońskiego. Dodatkowo rodzice jakoś tak nie traktowali tego poważnie, bo przecież tylko nieliczni czarodzieje posiadali tę umiejętność... - Jakoś tak chyba nikt we mnie nie wierzy, że mam szansę się go nauczyć, więc nie obnoszę się z tym. Ale to przemiła niespodzianka, że nie jestem jedyną wariatką w tym zamku - powiedziała i uśmiechnęła się szczerze. Podniosło ją to na duchu, teraz przynajmniej wie, z kim mogłaby przysiąść nad trudniejszymi zagadnieniami lub po prostu pogawędzić o ciekawostkach trytońskich! Uspokoił ją tymi słowami. Ciśnienie zeszło i ta przemożna chęć ucieczki ze strachu przed dalszym ośmieszaniem również zniknęła. Bridget wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze z ust, patrząc na niego z wdzięcznością. Oczywiście nie wiedziała nic o tym, że Theo w jakiś sposób na nią wpłynął, po prostu uznała, że jego słowa zadziałały na nią w kojący sposób. - Zawsze - odparła i poczęstowała się żelkiem. - Jesteś tu nowy, zauważyłam Cię dopiero na ostatniej opiece, jak siedzieliśmy na polanie - dodała i choć początkowo miało to być pytanie, wypadło jak stwierdzenie faktów. - Widziałam też szkicownik. Jesteś artystą? - zapytała, zajmując w końcu jeden z foteli i rozsiadając się wygodnie. Nie dość, że miała piżamkę, kapcie, to jeszcze miękkie siedzenie. Cudowny wieczór!
Theo znał się na ludziach, toteż nie miał zwykle problemów z odgadywaniem towarzyszących im emocji. Bridget zdawała się bardzo wytrącona z równowagi przez jego obecność, a chłopak nie mógł pozbyć się wrażenia, że patrzy na niego z takim trochę... rozmarzeniem? To wszystko sprawiało, że uśmiech nie schodził mu z ust, a w oczach połyskiwały wesołe iskierki. - Trytoński to prawdziwe wyzwanie. Znasz jakiś inny język obcy? - Zainteresował się, patrząc ze szczerym zaciekawieniem na swoją towarzyszkę. Sam jakoś nigdy nie uważał siebie za lingwistę, ale z drugiej strony ze swoim uporem potrafił wykuć się ostatecznie wszystkiego. Znał sporo języków, ale wymusiło to na nim otoczenie - mieszkanie w danym kraju było przymusowym czynnikiem do opanowania danego języka. Nie dbał jednak o to, aby wiedzę przetrzymać, nad czym teraz zaczynał żałować. Zastanawiał się, czy znajdzie tu kogoś mówiącego po polsku, z kim będzie mógł nieco pokonwersować. A może zna tutaj ktoś hindi? - Niee, możemy dzielić się naszym szaleństwem - zaśmiał się. Jeszcze nie słyszał tak skrajnej opinii dotyczącej nauki trytońskiego - w jego środowisku było to raczej ignorowane. Nikt nigdy nie przejmował się tym, za co Theo się zabierał. Jedynie hipnoza, gdy ktoś już się o niej dowiadywał, budziła zainteresowanie wśród znajomych Włocha. Widział, że jego odrobina perswazji zadziałała. Bridget wyraźnie odetchnęła, co pomogło rozluźnić się również Theo. - Taak, jestem tutaj dopiero od tego semestru - przytaknął. Chciał już nawet wyjaśniać, skąd w ogóle się wziął i dlaczego przyszedł do Hogwartu w połowie roku, ale dziewczyna przeszła już dalej i zadała pytanie, którego nie mógł zignorować. - Nie da się ukryć... A ty? - Uniósł brew, ciekaw czy to właśnie dlatego dziewczyna zainteresowała się tym aspektem. Gdyby uczyła się trytońskiego i rysowała, byłaby prawdopodobnie dla niego zbyt idealna.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Oczywiście, że była wytrącona z równowagi! Już nawet pominę fakt, że przez ostatnich kilka dni myśli o tajemniczym nowym chłopaku nieustannie zaprzątały jej głowę, przez co nie mogła się skupić chociażby na transmutacji. Nie dość, że od początku wzbudził jej zainteresowanie, to jeszcze bardzo często znajdował się w tych samych miejscach co Bridget i nie mówię tu o lekcjach, tylko o innych miejscach w zamku. A że znalazł się w tym pokoju akurat w ten wieczór, kiedy Bridget postanowiła otworzyć książki do trytońskiego i spróbować chociaż trochę opanować nowe zaklęcia modulacji głosu - przecież to musiało być przeznaczenie, prawda? Dodatkowo jej rozmarzony wzrok również nie był wymysłem Theo, istotnie, przyglądała mu się maślanymi oczami i prawdopodobnie momentami miała bardzo głupawy wyraz twarzy, ale nie mogła nic na to poradzić. Właśnie tak działali na nią przyjaźnie nastawieni, przystojni mężczyźni. - No właśnie niezbyt - powiedziała i skrzywiła się nieco. Po tonie głosu chłopaka oraz po jego akcencie wywnioskowała, że sam zapewne znał kilka języków, więc wypadała przy nim naprawdę marnie. - Liznęłam co nieco, ale raczej nie ma o czym mówić. Niestety też nie podróżuję - dodała, martwiąc się trochę, że podobnym wyznaniem zniechęci do siebie chłopaka. Jej brak obeznania jeśli chodzi o obce kultury wynikał głównie z wychowania. Jej matka prawie panicznie bała się podróży, bowiem sądziła, że jeśli znajdzie miejsce, które spodoba jej się bardziej, nie będzie chciała wrócić do obecnego domu i dlatego też nie chciała ryzykować. Bridget na dobrą sprawę znała tylko angielski i pojedyncze zwroty z innych języków, typu hiszpański i francuski, ale nic specjalnego, ponieważ jej rodzice nigdy nie kładli nacisku na naukę języków obcych. - Bardzo chętnie będę z Tobą dzieliła każde szaleństwo - wypaliła i następnie spaliła lekkiego buraka. Nie miała pojęcia, czemu była aż tak bezpośrednia w kontakcie z nim, gdyż nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się AŻ TAK nie panować nad własnym językiem. A myśli, które pojawiły się w jej głowie zaraz po tej o języku... Nie chcesz ich poznać i alleluja, że nikt o nie nie pyta, bo musiałabym wrzucić spoiler. - Pewnie znów Cię zawiodę, ale naprawdę marna ze mnie artystka - powiedziała i westchnęła. Zaraz okaże się, że z pierwszego dobrego wrażenia zostanie wyłącznie rozczarowanie jej osobą. - Chociaż ostatnio chyba coraz lepiej mi idzie. Nie ćwiczę ani rysunku, ani rzeźby, ani w sumie niczego artystycznego. Chciałabym, ale mam dwie lewe ręce i moje ostatnie sukcesy w dziedzinie artystycznej zawdzięczam raczej dobrej pogodzie i samopoczuciu - wyjaśniła pokrótce. - Odnalazłeś się już w zamku? To musi być ciężkie, przyjść tak w połowie semestru i to do wysokiej klasy. Bo jesteś starszy ode mnie, prawda? Ja jestem na siódmym roku - poinformowała go jeszcze, po czym umilkła, ucinając swój słowotok i dopuszczając Theo do głosu.
Nie tak łatwo zrazić do siebie Theo! Oczywiście, jako wielki fan podróży i względnie utalentowany lingwista, sporą wagę do tego przykładał. Rozumiał jednak doskonale, że nie każdy miał takie możliwości, jak on... Swoją drogą, zamiłowanie do podróży wzięło mu się niemalże przymusowo, bo Evermore w większości przypadków wyjeżdżać musiał, a nie chciał. Najwyraźniej po prostu wmówił sobie, że to lubi i zagłębiał się w poszczególne kultury, chcąc wynieść z tego wszystkiego coś pozytywnego. - W takim razie zdradź mi, w czym jesteś dobra. Co lubisz. Do czego cię ciągnie. - Uśmiechnął się szeroko. Mógł teraz chwalić się swoimi zdolnościami i opowiadać o wszystkich miejscach, które zwiedził... Ale przecież nie na tym polegała rozmowa, prawda? Wypadało dowiedzieć się czegoś o drugiej osobie, a nie koncentrować się jedynie na własnych zachciankach. Chociaż Theo akurat faktycznie chciał lepiej poznać Bridget. Jak już ustalili, niezbyt wierzył w przypadki i uważał, że skoro tak na siebie wpadli, to w jakimś celu. Ta sala była jej bliska i dobrze znana, a tutaj wylądował akurat tego wieczoru! - Nie zawodzisz mnie, nawet tak nie mów - potrząsnął energicznie głową i poprawił się na kanapie, pochylając nieco do przodu i tym samym zmniejszając odległość między sobą a ciemnowłosą. - Każdy ma smykałkę do czegoś innego. Dużo ludzi mówi, że wszystko można wyćwiczyć, ale ja się z tym w pełni nie zgadzam. Mogę siedzieć godzinami nad kociołkiem i podręcznikiem do eliksirów, ale jeśli nie czuję tego w moim sercu... Niewiele osiągnę. - Zaczynał mówić trochę poetycko, ale miał nadzieję, że nie zrazi tym do siebie panny Hudson. Wziął sobie kolejnego żelka, mimowolnie odrywając wzrok od swej rozmówczyni i rozglądając się po pomieszczeniu. Zaczął coraz częściej zauważać dziwne, niebieskawe połyskiwanie lamp i powoli zaczynało go martwić, czy tak być powinno. Nie chciał jednak siać paniki, a poza tym jego towarzyszka wcale na zaaferowaną nie wyglądała. - Pierwszy rok studiów! I tak, to ciężkie. - Sam zdziwił się tymi słowami. Na pewno on je wypowiedział? Zerknął z lekkim zakłopotaniem na Bridget i wzruszył niewinnie ramionami. - Po części już się przyzwyczaiłem, bo sporo podróżowałem i zmieniałem szkoły... Ale początki są zawsze trudne. Ciężko się odnaleźć, nawet jeśli trafi się na samych przyjaznych ludzi. - Potarł lekko kark z zamyśleniem.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget nie była w stanie obiektywnie stwierdzić, czy posiada jakiekolwiek zdolności językowe, ale nie można jej było odmówić samozaparcia i pracowitości w tej kwestii. Co prawda zdarzało jej się mieć słomiany zapał do wielu rzeczy, którymi zainteresowała jej w swoim życiu, ale jeśli coś kręciło ją na poważnie, umiała się temu poświęcić. Tak właśnie było z trytońskim. Co prawda teraz nie wygospodarowała jeszcze wystarczająco czasu, by móc poważnie skupić na jego nauce, ale wszystko zmierzało ku lepszemu - niedługo skończy się rok szkolny, będzie miała za sobą owutemy, zaczną się wakacje i chociaż bardzo naiwnie brzmi mówienie, że będzie się uczyła w wakacje, najpewniej właśnie tym się zajmie. Chciałaby już teraz zacząć, żeby być do przodu z całym tym procesem nauki. Zamyśliła się trochę i gdy usłyszała pytanie chłopaka, została bardzo zbita z tropu, a na niekorzyść jej odpowiedzi na pewno działały niebieskie światła w pokoju... - Ciągnie mnie do chłopców... - No nic nie mogło jej powstrzymać przed powiedzeniem tej głupoty. Postanowiła to jednak obrócić w żart i niepewnie wyszczerzyła zęby w nieco nerwowym uśmiechu. - Mam nadzieję, że Ciebie nie, bo wtedy byłaby lipa - Chociaż przy tej odzywce też niezbyt pomyślała. Chciała szybko się zrehabilitować, więc odchrząknęła krótko i zaczęła mówić: - W sumie to interesuję się wszystkim po trochę. Wiem, że brzmi to trochę dziwnie, bo jednak mam swoje faworyty wśród przedmiotów szkolnych, ale prawda jest taka, że staram się ze wszystkiego po równo. Głównie eliksiry, zaklęcia, opieka nad magicznymi stworzeniami, zielarstwo, transmutacja... - zaczęła wyliczać. -Aczkolwiek chyba na studiach skupię się na eliksirach i zielarstwie. Opieka jest fajna, ale ostatnio doszłam do wniosku, że nie nadawałabym się do pracy ze zwierzętami. Pasja to jedno, powołanie to drugie - dodała jeszcze. Po zajęciach z byłym już nauczycielem Shercliffem zdała sobie sprawę, że nie nadawałaby się do tego typu pracy. Postanowiła zostawić tego typu zajęcia swojej starszej siostrze. Wstrzymała na moment oddech, gdy przybliżył się do niej na chwilę. Merlinie, był naprawdę przystojny... Ciężko było jej się skupić na jego słowach, chociaż gdy dotarł do niej ich sens (z lekkim opóźnieniem), pokiwała gorliwie głową, przyznając mu rację. - Mam tak samo z historią magii i astronomią. Nie umiem, no po prostu nie umiem się nauczyć tych rzeczy i mój mózg je wypiera, niezależnie od poświęconego czasu - pożaliła się, również podążając za jego spojrzeniem. Niebieskawe światła dopiero teraz wydawały jej się trochę dziwne. Dotychczas spędzała czas samotnie w tym pokoju, więc nie zwróciła uwagi, by światła zmieniały kolor, a teraz w towarzystwie chłopaka ewidentnie były bardziej niebieskie. - Nie pamiętam, żeby te światła zmieniały kolory - rzuciła, ale nie uznała, że jest to coś dziwnego. Jakby nie było, uczęszczali do szkoły magii, prawda? Zmieniające barwę światło nie powinno jej w żaden sposób zadziwiać, nie takie rzeczy już widziała. Przeniosła wzrok z powrotem na swojego rozmówcę. - O, w takim razie studiujesz z moją starszą siostrą. Lotta Hudson, taka blondynka. W sumie nie wiem, czy poznałbyś ją jako moją siostrę, trochę się różnimy z wyglądu, ale ona jest miła. Jak coś to uderzaj do niej - powiedziała, uśmiechając się do Theo, a w myślach klęła na Lottę, że ta to zawsze ma szczęście i kręci się wokół większych przystojniaków niż Bridget. - Skoro zmieniałeś szkoły, to musisz być przyzwyczajony do zmian. Musisz mieć ciekawe życie - rzekła jeszcze, opierając brodę na ręce i przyglądając się uważnie jego oczom.
Theo uważał, że starania są najważniejsze. Naturalnie, faktycznie nie wierzył, że można wyćwiczyć u siebie w pełni jakieś predyspozycje. Chodziło jednak w tym o to, że do niektórych spraw trzeba było wkładać całe swoje serce. Poświęcał tak wiele malarstwu, że chwilami zupełnie nie był w stanie myśleć o czymkolwiek innym. Jeśli ktoś miał pasję, to zdaniem Theo był wielkim szczęściarzem i czekał go ogromny sukces. - Mnie też - zaśmiał się z niedowierzaniem. Zaraz doszedł do wniosku, że zabrzmiało to nieco nieodpowiednio. Ogólnie nie wiedział, po co wyjeżdżać z czymś takim na wstępie w rozmowie z piękną panią, której Theoś nie chciał do siebie zrazić. Na szczęście udało mu się przybrać czarujący uśmiech, który miał złagodzić sytuację. - Ale nie tylko. Byłbym głupcem, gdybym ignorował piękne dziewczęta dla jakichś panów. - Włożył w te słowa tyle uroku osobistego, ile tylko mógł. Dodatkowo puścił Puchonce oczko, aby miała pewność, że to ona jest tym pięknym dziewczęciem, którego nie dałby rady zignorować. Evermore uważał, że jest artystą i ceni piękno. Uwielbiał tę "zasadę" i jej się trzymał, a to oznaczało, że szukał tego piękna w każdym. Przy okazji był potwornym romantykiem i twierdził, że jak kogoś kocha, to kocha za cudowną osobowość, a nie konkretną płeć. Słuchał Bridget ze szczerym zainteresowaniem, którego nie wstydził się okazywać. Wiedział z własnego doświadczenia, że lepiej mieć więcej przyjaciół, niż wrogów. W różnych szkołach różnie podchodził do relacji z innymi uczniami, ale w kwestii Hogwartu nie zamierzał się katować. Panna Hudson zdawała się być bardzo sympatyczną osobą, z którą chciał spędzać czas. Sam był w szoku, że tak szybko udało mu się zapałać do niej taką sympatią. - Chyba niestety każdy ma taki... słaby punkt. - Na chwilę zamilkł, wpierw rozproszony światłami, a później wpatrzony w swoją rozmówczynię. Jeśli cenił piękno, to właśnie to okazywał. Theo uwielbiał poznawać nowych ludzi, ponieważ każdy był inny - mogli mieć podobne cechy, mogli nawet zdawać się być identyczni. W rzeczywistości jednak każdy czymś się wyróżniał, od każdego biła inna aura. Evermore przygryzł dolną wargę, jedynie wzruszając ramionami na informację dotyczącą tych dziwacznych świateł. Zignorował kolejne niebieskie mrygnięcie. - Ależ chciałbym cię namalować... - Palnął cicho. Tak bardzo tego nie planował, że przez chwilę nie był pewien, że w ogóle to on wypowiedział te słowa. Skinął lekko głową, nieszczególnie koncentrując się teraz na drugiej pannie Hudson. - Zapamiętam. Mam nadzieję, że to nie znaczy, że mam nie uderzać do ciebie? - Upewnił się jeszcze, tak na wszelki wypadek. - Ciekawe? Tak, to chyba dobre słowo. To moja szósta szkoła magii - przyznał, pocierając lekko jedną dłonią o drugą. Palce zaczęły go nieco boleć, a akurat nie miał przy sobie rękawiczek. Zerknął na nie kontrolnie, ponieważ zaczęły już przybierać bladą barwę.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget nie wiedziała, dlaczego z jej ust wyrwała się uwaga o tych chłopcach - jako że przebywali w pokoju świateł prawdy, ten nieoczekiwany wybuch z jej strony mógł wyłącznie sugerować, że jej myśli błądzą w naprawdę przeróżnych kierunkach podczas niezobowiązujących rozmów z nowym znajomym... Przez moment było jej głupio, że w ogóle padło takie stwierdzenie z jej strony i starała się zatuszować to jakoś uśmiechem (o jeszcze sobie chłopak pomyśli, że jest jakaś niezdrowo napalona i tylko jedno jej w głowie), lecz później, wraz z kolejnymi słowami chłopaka, jej uśmiech rzedł. Że co on właśnie powiedział? - Ciebie też? Do chłopców? Co? - No i serduszko jej trochę pękło. Może to głupie, że przez moment miała nadzieję, że uda jej się poderwać akurat tego przystojnego chłopaka, z którym dzieliła zainteresowania i który od samego początku przykuł jej wzrok - a tu takie jaja? Że on niby lubił chłopców? No niby mówi dalej, że byłby głupcem ignorując piękne panie i Bridget wyczuła, że rzucił jej tutaj sugestię, jakoby ona sama miała być tą piękną panią, co nieco ją uspokoiło i udobruchało, ale wewnętrzny smutek pozostał. Dlaczego to zawsze ciacha miały takie skłonności? Czemu Wszechświat żartuje sobie z niej na każdym kroku. - Już się martwiłam - odparła po wszystkim i nieco teatralnie odetchnęła z ulgą. A potem w sumie już nie wiedziała za bardzo, co działo się wokół niej, bowiem urok, jaki roztaczał wokół siebie Theo, był tak obezwładniający, że Bridget bardzo szybko zapomniała o migających, niebieskich światłach, o tych wszystkich sprawach związanych z lekcjami i podróżami, a nawet o tym, że wpatruje się w niego jak w obrazek z lekko rozchylonymi ustami, zupełnie nieświadomie owijając wokół palca kosmyk włosów. Dźwięk jego kolejnych słów wyrwał ją z tego stanu rozmarzenia, a gdy dotarł do niej ich sens, rozbudziła się na maksa. - Poważnie mówisz? - Nietrudno było zorientować się, że Bridget była bardziej podekscytowana tym pomysłem niż sam Theo, ale jej po prostu niesamowicie imponowały zdolności artystyczne chłopaka. Zresztą nikt jej nigdy nie malował, a wydawało jej się to tak romantyczne! - Ja się zgadzam, zawsze i wszędzie, chętnie Ci zapozuję! - dodała z szerokim uśmiechem. - Chociaż może wolałabym się ubrać w coś innego. I odrobinę pomalować... - dorzuciła po chwili zastanowienia.