Tak mówią na nią turyści, lecz mieszkańcy Doliny Godryka znają ją bardziej pod nazwą „Wieża skrzatów” lub „Wieża karłów”, gdyż pogłoski, jakoby mieszkały w niej wróżki są całkowicie wyssane z palca. Od dziesiątek lat zamieszkują ją okrutnie złośliwe leprokonusy, które nie przepuszczą absolutnie żadnej okazji do psot, jednakże, jeśli komuś uda się je zainteresować to podobno potrafią być niezwykle hojne.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Bez problemu odnajdujesz wieżę i masz okazję przez dłuższą chwilę ją podziwiać. Kiedy już zupełnie straciłeś nadzieję na dostrzeżenie czegoś nieoczekiwanego, ku Twojemu zdumieniu, w drzwiach pojawił się leprokonus. Zbliżył się do Ciebie, mamrocząc coś pod nosem, a gdy już znalazł się wystarczająco blisko, aby Cię dotknąć, nagle machnął Ci dłonią o krótkich palcach tuż przed oczyma. Momentalnie odpłynąłeś, lądując na twardej ziemi, a obudziłeś się dopiero po upływie godziny. Wydawało Ci się, że coś się zmieniło, ale ciężko było Ci powiedzieć co to takiego. Czyżby chodziło o pozyskanie jakiejś tajemnej wiedzy?
Spoiler:
Dorzuć dodatkową kostkę: 1 i 2 – zyskałeś 1 punkt z opieki nad magicznymi stworzeniami 3 i 4 – zyskałeś 1 punkt z numerologii 5 i 6 – zyskałeś 1 punkt z transmutacji
2 - Udało Ci się! Ciężko w to uwierzyć, ale po kilku próbach udało Ci się dostać do Wieży wróżek. O dziwo, nikogo nie było w środku, a ty po przeszukaniu pomieszczenia odnalazłeś dziwaczny kapelusz, jaki postanowiłeś zwędzić, zapewne doprowadzając tym leprokonusy do prawdziwego szału. Gratulacje, zyskałeś Tiarę Albusa!
3 - Masz wrażenie, że chodzisz po rezerwacie zdecydowanie za długo. Wciąż masz w zasięgu wzroku wieże, ale z jakiegoś dziwnego powodu nie możesz się do niej zbliżyć, uparcie klucząc między drzewami. Nie udaje Ci się odnaleźć lokacji.
4 - Och, zdaje się, że zjawiłeś się nie w porę. Leprokonusy właśnie używały sobie w najlepsze, hałasując i rozrabiając ile wlezie, co można było wywnioskować po ustawicznie roztrzęsionych gałęziach. Nagle coś dużego wypadło przed okno, tłukąc je, a Tobie pozostawiając pole do popisu.
Spoiler:
Dorzuć dodatkową kostkę: Parzysta – niestety, nie udało Ci się uniknąć lecącego szybko kociołka. Zdążyłeś jedynie nieznacznie odskoczyć, co zaowocowało głośnym chrupnięciem i zapewne efektownym wciągnięciem przez Ciebie powietrza, gdy solidny kocioł złamał Ci palce w lewej stopie. Nieparzysta – miałeś prawdziwe szczęście w nieszczęściu, gdyż udało Ci się uniknąć kociołka, ale za to okazało się, że tuż za nim leciało coś jeszcze. Niewielka, zaśniedziała już, srebrna bransoletka, której na początku nie dostrzegłeś. Z impetem wyrżnęła Cię w skroń, niemalże aż odrzucając w tył (zdecyduj sam czy upadłeś na pośladki czy nie). Nic Ci po niej, a w dodatku twarz zaczęła zalewać Ci krew, szybko sącząca się z płytkiej rany.
5 - Leprokonusy bywają bardzo kapryśne, gdy czegoś strzegą, to zapewne wiesz, ale czy zdajesz sobie sprawę również z tego, że czasami zachowują się irracjonalnie? Nie zdążyłeś dobrze przypatrzeć się niskiej postaci, jaka przez chwilę pojawiła się w oknie, a już wyleciało przez nie coś zdecydowanie ciężkiego. Zdążyłeś się uchylić, a kiedy zbadałeś tajemnicze coś, okazało się, że to… sakiewka pełna złota.
Spoiler:
Dorzuć dodatkową kostkę: Parzysta – zdaje się, że to złoto jest prawdziwe. Udało Ci się zyskać 45 galeonów. Nieparzysta – naprawdę się nabrałeś? Dopiero kiedy wróciłeś do domu, okazało się, że to było złoto leprokonusów i zwyczajnie rozpłynęło się w powietrzu.
6 - Chyba zapomniałeś, że w tym miejscu trzeba spodziewać się niespodziewanego. Nim się obejrzałeś, coś dosłownie rozbiło się na Twojej głowie. Okazało się, że to przypadkowy eliksir, którym musiał w ciebie rzucić chcący Cię odstraszyć leprokonus.
Spoiler:
Rzuć kostką na eliksir w odpowiednim temacie i zastosuj się do efektów wywoływanych przez wylosowany wywar.
Autor
Wiadomość
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Obserwował ją uważniej i patrząc na pewną hipnotyzującą nutę, ale tak samo groźną w jej pozie, dobrze mu znaną, nie mógł się z nią zgodzić. Zdecydowanie była rusałką. Wbrew żywemu zaprzeczeniu. Splótł nawet ręce na piersi w postawie zamkniętej, zbyt dobrze wiedząc jak zwodnicza bywa ich natura, żeby dać jej się łatwo omamić. — Wilą. Nimfą. Semantyka. Nie jesteś aby krukonką? Nie powinnaś tego wiedzieć, bez wykładania ci tego, jakbym był żywym leksykonem wiedzy? To nie jej własny rodowód powinien być bliższy niż jemu? On czytał o wilach głównie w lekturach, podaniach, folklorach różnych kultur i narodów. Nosiły różne nazwy. Chociaż nie poznał żadnej czystokriwstej wili, z pół-wilami miał pewne doświadczenie. Teraz jednak dopiero odczuwał, jak bardzo łagodnie obchodziła się z nim Dina. — Widzisz te porozrzucane w kątach złote monety? To prawdopodobnie złoto leprokonusów. Jednego z nich spotkałaś. jestem ciekawy jak naprawdę wyglądają. Oparł się ramieniem o jeden z murów, zerkając mimochodem na wspomnianego przez nią wilczaka, który dalej łypał na nią groźnie, ale upomniany wcześniej przez Gunnara, trzymał się blisko niego, podążając za śladem jego zachowania. — To Duch. Nie gryzie. Często… W gruncie rzeczy gryzł. Częściej niż powinien. Na szczęście najrzadziej ludzi. Ku wielkiemu wysiłkowi Ragnarssona. — Więc? Utkwił w niej spojrzenie, bo naprawdę chciał wiedzieć… jak wyglądają leprokonusy na żywo?
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Owszem, płynęła w niej krew wil, lecz nie obnosiła się z tym, by nie dać komukolwiek poczucia osaczenia. Serce uderzało więc donośnie, kiedy raz po raz przypatrywała się napotkanemu chłopakowi. Był zbyt ciekawy i to mogło go niewątpliwie zgubić. - Nie rozumiesz… – skwitowała w dwóch słowach jego wywód, który okraszony był nutą prawdziwości. Nie musiał zgadywać, skoro i tak o tym wiedział, dlatego z taką skrupulatnością omijała odpowiedź na to jedno pytanie. Nie słynęła z łagodności, o ile rozmówca nie znaczył dla niej więcej, aniżeli magiczne stworzenia. Mogła hedonistycznie zaspokajać swą naturę, mimo iż przysięgała Thaddeusowi, że nigdy nie uczyni niczego, co mogłoby pogrzebać ich miłość. Nawet teraz, gdy dostawała argumenty, by wymierzyć w niego cios – wykonany z największą surowością. - Wyglądają jak małe gnomy – stwierdziła od razu, wzruszając lekko ramionami. Błękit tęczówek ponownie skierowała na twarz Ragnarssona, który wydawał się być intrygujący. Niepokorny, butny i arogancki, a przy tym wciąż oddawał jej przewagę. - Dużo czytasz o magicznych stworzeniach, prawda? Ile zdołałeś spotkać w tych lasach? Gdybyś znalazł się na moim terenie… Dostrzegłbyś ich wiele – przyznała bez cienie wątpliwości, wszak to właśnie do niej lgnęły istoty, które odczuwały pozór bezpieczeństwa. - Chcesz mi pomóc odnaleźć małego jednorożca? – zaproponowała, bo cóż miała do stracenia?
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Była naprawdę bardzo niekonkretna. Uniósł wzrok ku sufitowi odtwarzając sobie jej słowa w pamięci. Małe gnomy, tak? Nie to chciał wiedzieć. Więcej o nich powiedział mu podręcznik o stworzeniach magicznych niż ona, która naprawdę jednego z nich miała okazję spotkać. — To mi wytłumacz — wzruszył ramionami, wyjątkowo nie kłócąc się z tym, że z pewnością rozumiał. Dumę na chwilę schował kieszeń, bo o ile chodziło o zapoznawanie się z tematyką z dziedziny zwierząt magicznych, nauczył się, że arogancja i wybujałe ego nie pomagały w zdobywaniu potrzebnych informacji. — Małe gnomy, które naprawdę noszą wełniane kubraczki i fartuszki do wyszywania butów? Małe rude gnomy? Małe wredne? Jak bardzo małe? Pomarszczone? Przypominają trochę elfy? Czy mają brudne szmaty? Prawie spytał, mając w pamięci zamyślony wyraz twarzy Ceinwedd, kiedy pytała go czy ich ciuszki się nie brudzą od mieszkania w fosach i brodzenia w wodzie. — Wyglądają tak, jak opisuje je podręcznik do ONMS? Ostatecznie zdecydował się na to pytanie, uznając, ze zadając takowe, na które wymagał tylko krótkiej odpowiedzi: "taK" lub "nie", miał większe szanse czegoś się dowiedzieć. — W tych niewiele. Znacznie więcej spotykałem ich w lasach w Islandii i na terenach Stavefjord. Udzielił jej odpowiedzi w myśl coś za coś. Odpowiedź za odpowiedź. Jakby chciał tym zwiększyć swoje szanse na jej bardziej detalistyczną wypowiedź. — Twoim terenie? Więc widziałaś jednorożca? Spotkać jednorożca było tak samo ciężko jak leprokonusa. Czy miała pojęcie jakie miała szczęście?
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Drążył. Był ciekaw, a ona doprawdy nie mogła powiedzieć nic więcej, co miałoby za zadanie zrozumienia tego. Skoro nazywał ją rusałką – czy dostrzegał w ogóle różnice? Wypuściła powietrze ze świstem, wzruszając lekko ramionami, bo cóż więcej należało rzec, skoro i tak wydawał się być przekonany o swoich niezawodnych informacjach? - Nie ma rusałek w Wielkiej Brytanii; skąd w ogóle pochodzisz, że nazywasz w ten sposób wile? Gdybyś zwrócił się tak do którejkolwiek z nich – zapewne leżałbyś już martwy – powiedziała bez zająknięcia. Doskonale znała naturę tych istot, które wyzbyte były z brudu człowieczeństwa. Mamiły pięknem bardziej perfekcyjnie niż Odetta; wyzbyte były z dystansu, wstydu czy nawet wyrzutów sumienia. Korzystały ze swych instynktów, byle ego zostało zaspokojone. - Ten był mały, bardzo mały, do tego wredny… Nie zdążyłam zobaczyć w co był ubrany; jedynie zapamiętałam białą brodę. Czemu cię to tak ciekawi? – odbijała kolejne pytania, nie mogąc powstrzymać się od ich zadania. Serce zakołowało w piersi, a oddech spłycił się od razu, gdy ponownie skrzyżowała z Ragnarssonem wzrok. Ślizgoni mieli to do siebie, że charakteryzowała ich egoistyczne usposobienie, ale po co, skoro Odetta nie zamierzała bronić się przed jego chęcią zdobywania wiedzy? - Trochę tak – stwierdziła, skupiając się już bardziej na poszukiwaniach jednorożca, który był teraz dla niej priorytetem. Wiedziała, że z polany zniknął jeden, a który mógł się stać pokusą dla łowców. - Mieszkam w głębi lasu, a stworzenia magiczne otaczają mój dom; jednorożce, aetonany, lunabelle, niaśmiałki, ostatnio pojawił się także feniks, ale ten zniknął nader szybko… – mogłaby tak wymieniać i opowiadać, ale nikt kto nie zobaczyłby tego na własne oczy, zapewne nie zdołałby jej uwierzyć. Od zawsze żyła z naturą w zgodzie – bardziej niż z ludźmi. - Chcesz mi pomóc? – powtórzyła frazę ponownie.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Odpuścił temat leprokonusów, ponieważ o tym spotkanym nie chciała mu powiedzieć. Skrzywił się na to w duchu, zamiast tego koncentrując uwagę na tej wiedzy, jaką udzielała mu na temat wil. Harlow sama na ich temat aż tak dużo nie wiedziała, a on w sumie z uwagi na jej drażliwość wobec tego tematu o to nie pytał, ale ta konkretna przed nim zdawała się w tej kwestii orientować. Na jej słowach się skupił. Odtworzył je sobie w pamięci, dowiadując się czegoś nowego. — Ok. To nie kwestia nazewnictwa. Więc jakie są różnice. Oświeć mnie. Słowa dobierał pretensjonalnie, nie mogąc przyznać się otwarcie do swojej niewiedzy, więc mógł mieć tylko nadzieję, że nie będzie miała powodów, żeby go nie doinformować szerzej w tej kwestii. Był jednak, mimo wszystko, zacięty, kiedy chodziło o tematy, które mieściły się w jego zainteresowaniu, dlatego od nadziei wolał mieć pewność. — Pomogę ci. Jeśli opowiesz mi więcej o wilach. Zdaje się, ze temat jest ci bliski. Ruszył się do wyjścia w międzyczasie, bo chyba nie planowali tu cały czas stać? jeśli leprokonusy się pochowały to o ile książki o nich dobrze prawiły, dzisiaj tu już żadnego nie spotka.
zt
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Nie chciała mu odpowiadać. Każde pytanie należało zbyć, jakoby wystarczyło się w rzeczywistości postarać, by faktycznie poznać prawdę na swoje wątpliwości. Kto wie? Może i jego kiedyś trafi siła leprokonusa? Żyła z magicznymi stworzeniami. Rozkoszowała się ich towarzystwem. Oczywistym było więc, że ktokolwiek je pozna, zrozumie - będzie w stanie przebywać wśród nich bez większej szkody dla własnego organizmu. - Mylisz się - nie zamierzała utwierdzać go w tym, czy była wilą bądź też nie. Pamiętała dzień, kiedy została porwana i kiedy ktoś obcy przekroczył granicę. Nawet teraz nie wiedziała - kto odpowiadał za przyczynienie się do jej upadku i złamania, stąd unikała pewnych tematów jak ognia, a tym właśnie było jej pochodzenie. Ragnarsson musiał zatem zaakceptować decyzję jasnowłosej, która obecnie stawała się coraz bardziej zdystansowana i obojętna na to, co działo się przy Wieży Wróżek. - Możesz mi pomóc, ale bądź pewien, że prędzej zagwarantuje ci takie spotkanie niż o nich opowiem - wszak jakim problemem było zwrócenie się do jednej z sióstr, by uraczyły chłopaka swą naturą? Wystarczyło, że zrobiłyby z nią to co z Fabienem.
/zt
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Krążyła po rezerwacie od dobrych kilku godzin z początku sugerując się wskazówkami pracowników, później podążając za odnalezionymi przez siebie śladami, a na koniec - w akcie desperacji - za doniesieniami od przypadkowych turystów, skoro dwie poprzednie metody okazały się bezużyteczne. Keyira przystanęła przy ścieżce i zerknęła sceptycznie na dokumenty, które wręczył jej opiekun gadziego sektoru. Zgodnie z zawartymi w nich informacjami, rezerwat nie posiadał na stanie zbyt wielu jadowitych gatunków - mogła je bez problemu zliczyć na palcach jednej ręki... A znaczna część z tych, które widniały na jej liście została objęta przez Ministerstwo Magii kategorią XXXX lub XXXXX, więc wymagały szczególnego nadzoru, specjalistycznego podejścia oraz charakterystycznego środowiska, w którym mogli je przetrzymywać, co wiązało się z tym, że zazwyczaj nie wystawiano ich na widok publiczny. Dlatego właśnie doniesienia od przypadkowych odwiedzających były wystarczająco wiarygodne - niecodziennie można się było natknąć na ścieżce na trójgłowego węża, nawet jeśli było się czarodziejem z krwi i kości. Brunetka przykucnęła, by dokładnie przeczesać wzrokiem leśne poszycie w poszukiwaniu charakterystycznej barwy łusek. Okaz, który wymknął się z magicznego terrarium podczas karmienia był jeszcze bardzo młody i nie prezentował sobą zbyt okazałych rozmiarów. Widłowęże potrafiły pod tym względem dorównać nawet dorosłemu Bazyliszkowi, jednak zdarzało się to rzadko, gdyż nim osiągały odpowiedni wiek, miały w zwyczaju odgryzać sobie głowy. Właśnie temu Shercliffe próbowała teraz zapobiec... Ten konkretny wąż wykluł się z jaja zaledwie dwa tygodnie temu, a młode zawsze oddzielano od dorosłych osobników, by należycie się nimi zaopiekować, a także powstrzymać je właśnie przed samookaleczaniem. Obecnie przypominał pytona z trzema głowami i dość łatwo było go ujarzmić, więc nikt nie miał problemu z powierzeniem tego zadania Keyirze. Choć zgłosiła się do pomocy w opiece nad wężowatymi, by zebrać informacje niezbędne do późniejszej praktyki w nauce wężoustości, na nudę na pewno nie mogła narzekać. — Sssssss, maleńki, gdzie jesssteśśśśśś? — mruknęła, przeciągając tą konkretną spółgłoskę. Wolała się nawet nie zastanawiać jak idiotycznie może to brzmieć i wyglądać dla postronnego obserwatora. Wyczytała jednak, że aby wyczuć odpowiedni ton, musi go odnaleźć poprzez ćwiczenia i obserwować, na który z nich wąż, będący jej partnerem, zareaguje. — Ssssss.... Ślady na piasku zaprowadziły ją pod charakterystyczną budowlę. Gdy tylko zorientowała się gdzie jest, czarownica wyprostowała się i obrzuciła okolicę czujnym spojrzeniem. Wieża wróżek, czy też - dla wtajemniczonych - wieża skrzatów rozsiewała wokół specyficzną aurę. Miało się wrażenie, że w każdej chwili coś lub ktoś może nań wyskoczyć z każdego zacienionego kąta. Gdyby studentka nie wychowywała się tu od dziecka, być może zignorowałaby to ostrzeżenie i bezmyślnie ruszyła dalej na poszukiwanie przygód, ale jako, że miała świadomość jakie stworzenia zamieszkują to miejsce - planowała obejść je szerokim łukiem. Zresztą, miała pracę do wykonania, nie był to więc odpowiedni moment na zabawę. Shercliffe już miała się odwrócić i ruszyć dalej, kiedy drzwi wieży skrzypnęły i pojawił się w nich leprokonus. Zamarła, obserwując w napięciu jak człekopodobne stworzenie rozmiarów dziecka drepta po schodach, a potem zbliża się ku niej, mamrocząc pod nosem. Zacisnęła dłoń na różdżce nieco pewniej, ale nie planowała jej użyć, póki skrzat nie zaatakuje jej jako pierwszy. Ten konkretny zdawał się jednak nie mieć żadnych złych zamiarów, gdyż zatrzymawszy się tuz przed nią, jedynie machnął rączką przed jej twarzą. I to by było na tyle, gdyż w tej samej chwili brunetka runęła na ziemię, tracąc przytomność. Ciemność rozwiała się dopiero jakiś czas później, a sztywność mięśni podpowiedziała jej, że spoczywała na twardej ziemi przynajmniej pół godziny. Podniosła się do siadu z głośnym sapnięciem, czując narastającą z każdą chwilą irytację. — Cholerny szkodnik — prychnęła, obrzucając oburzonym spojrzeniem zatrzaśnięte teraz drzwi wieży. Już miała skoczyć na równe nogi i ruszyć ku nim, gdy kątem oka wyłapała jakiś ruch. Szarpnęła głowę w tamtą stronę, akurat na czas, by dostrzec mieniące się wśród traw łuski. — Ssssstój! — zawołała, ale wąż najwyraźniej ani myślał jej posłuchać. — Sssstój, passsssskudo — spróbowała raz jeszcze, ale młody Widłowąż jedynie zasyczał w odpowiedzi. Keyira westchnęła i machnęła różdżką, nim gad zniknął zupełnie. Nauka nauką, ale nie mogła zapomnieć o swoim głównym celu - zwróceniu węża opiekunowi. — Petrificus Totalus — zainkantowała, z pewną satysfakcją obserwując jak ciało zwierzęcia zamiera. Wykorzystała ten moment by podnieść się do pionu i otrzepać ubrania z piachu. Wcisnęła sobie podkładkę z dokumentami pod pachę i wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni płócienny worek. Najpierw uniosła gada prostą leviosą, potem umieściła go w torbie, a na koniec wyczarowała na prawej głowie węża opaskę, którą zaklęciem transmutacyjnym przemieniła w specjalny klosz, by odizolować jadowity łeb od reszty. — Sssssukces — uśmiechnęła się pod nosem i mogłaby przysiąc, że nim zawiązała worek, trzy pary żółtych ślepi łypnęły na nią z urazą. Zadowolona z sukcesu zupełnie zapomniała o zatargu z leprokonusem i ruszyła w drogę powrotną.
/zt
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Po ostatnich łowach z Lowellem, po których wróciła do Hogwartu z dwoma pelerynami niewidkami, postanowiła częściej odwiedzać Dolinę Godryka. Tym razem wybrała się jednak sama, choć zdawała sobie sprawę, z czekającą na nią niebezpieczeństw. Wyszła z samego rana, kiedy słońce dopiero, co budziło się ze snu. Przemierzała okoliczne tereny, będąc w ciągłej gotowości. Niespodziewanie jej oczom ukazała się dziwna wieża. Najdziwniejsze dopiero było przed nią, bo ze środka wyszedł… leprokonus, który zbliżył się do niej i machnął jej mięsistymi palcami przed oczami. Momentalnie zasnęła, a kiedy obudziła się po godzinie, głowa pękała jej w szwach. Czuła się przy tym dziwnie, jakby posiadła jakąś wiedzę, której posiąść prawa nie miała.
/zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Przemierzał samodzielnie przez niebezpieczne miejsce, jakim to potrafi być tak naprawdę Dolina Godryka. Kroki, kiedy to dzień zbliżał się ku końcowi, a słońce powoli zachodziło, rozbrzmiewały w atmosferze panującej ciszy podczas swobodnej, aczkolwiek samotnej podróży. Ciemna sylwetka, ubrana i zakapturzona na całkowicie czarny kolor, przemierzająca przez strefy będące zagrożeniem dla ludzkiego zdrowia lub życia, nie zważała zbytnio uwagi na to, iż w najbliższych krzakach może czaić się nundu lub jakieś inne stworzenie, gotowe ją pożreć. Tylko on. Szelest liści, które muskają delikatnie same siebie nawzajem i powodują wejście w stan dziwnego, błogiego spokoju. Zapach lasu, tak charakterystyczny, tak typowy, tak trudny do podrobienia. Nie bez powodu czuł się tutaj jak w domu, kiedy powoli przemierzał poprzez kolejne odmęty wydeptanych ścieżek, mając nadzieję na znalezienie czegokolwiek, co stanowiłoby jakikolwiek punkt zaczepienia. Nie bez powodu jego podejście do tego wszystkiego było pozbawione większych zmartwień, a zamiast tego skupił się całkowicie na zapoznawaniu z terenem, mając nadzieję na to, iż tym razem uda mu się znaleźć coś ciekawego, coś intrygującego. Lowell. Felinus Faolán Lowell. Wstyd już chyba nie znać tego nazwiska w całym Hogwarcie. Jeżeli ktoś ma się tutaj wplątać w kłopoty, to właśnie on - wychowanek Hufflepuffu, znajdujący umiłowanie głównie w rzeczach, które przynoszą nieszczęście. Pech nieustannie zaciskał długie, kościste palce na jego szyi, uszkadzając dość cienką skórę w jej okolicy, ale ostatecznie niewiele robił, by przeciwdziałać czemuś takiemu. Prędzej stał się przyzwyczajony, poddany w pełni temu, iż po prostu to, co ma się wydarzyć, prędzej czy później ziści się w otaczającej go rzeczywistości, której nie mógł oszukać. Nie bez powodu chłopak westchnął - tak charakterystycznie, tak typowo dla samego siebie, by tym samym rozglądnąć się po okolicy czekoladowymi tęczówkami źrenic. Coś ciekawego... coś intrygującego... Wieża. Na tle ciemniejszych chmur, zapowiadających opady deszczu, widniała nieznanych rozmiarów wieża, nad którą to zaczął się zastanawiać, zanim nie postanowił postawić w jej stronę pierwszych kroków. Długo to na szczęście nie trwało, niemniej jednak listopadowa pogoda i pora powodowały, iż ściemniało się znacznie szybciej, w związku z czym, wraz z upływem czasu, Felinus musiał posłużyć się prostym zaklęciem z rodziny Lumos. Nie zamierzał jednak wydobywać z końca różdżki światła w nierozsądny sposób, w związku z czym ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to musiał ratować się mniejszym, drobniejszym światełkiem. Przedostawanie się przez chmary krzaków, zaczepiające się o kurtkę, nie było wcale takie przyjemne, a sam czuł, jak niektóre kolce pozostawiają delikatne ślady i zaczerwienienia na jego odkrytej skórze. W sumie, nie zdziwiłby się, gdyby został pomylony z jakimś zwierzęciem. Albo dzikiem. Chociaż... nie podejrzewał, by ktokolwiek się tutaj znajdował. Och, jak bardzo się mylił.
Ostatnio zmieniony przez Felinus Faolán Lowell dnia Nie Lis 15 2020, 16:14, w całości zmieniany 1 raz
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Jeszcze parę dni temu Shaw uznałby, że nazywanie własnej różdżki jakkolwiek było co najmniej dziwnym i niepotrzebnym posunięciem. Jednak i tak nie mógł się powstrzymać, żeby nie myśleć o kawałku ciemnego drewna jako o "Mizerykordii", czyli nazwie która wygrawerowana była na futerale. Darren miał jednak nadzieję, że nie będzie musiał okazywać miłosierdzia nikomu w sposób, jaki sugerowała nazwa narzędzia. Tym razem Krukon nie pojawił się w Dolinie Godryka z powodu pracy. Kilkadziesiąt minut wcześniej brodził jeszcze po kostki w wartkim strumyku, próbując uchwycić błyski odbijające się czasem w wodzie - już raz zdobył tam niewielką fortunę, więc co jakiś czas zaglądał tam ponownie by, zwykle bezskutecznie, znowu poszukać jakiegoś szafiru albo rubinku, które musiały być wypłukiwane przez wodę z samych trzewi ziemi. Tak czy siak, po nieudanych łowach postanowił udać się na spacer po pobliskim rezerwacie w którym, przynajmniej w teorii, nie powinno czekać go nic niebezpiecznego. Jakże więc się zdziwił, gdy po paru minutach spaceru zauważył czubek jakiejś konstrukcji wystający sponad koron drzew. Darren zerknął na prowadzącą dalej prostą, wydeptaną ścieżkę i na to coś, do którego dotarcie wymagało przedarcia się przez co najmniej kilka kolczastych krzaków. Westchnął ciężko i podniósł różdżkę. Czas coś wypróbować - pomyślał, po czym machnął jej końcówką przed swoim torsem. Metusque zadziałało perfekcyjnie - po chwili Shaw pokryty był piaskową skorupą, która - w teorii - miała ochronić go przed większymi kolcami. Mimo wszystko ostrożnie, wciąż był przecież w rezerwacie, wszedł pomiędzy krzewy i, jak wielki, piaskowy lodołamacz, zaczął przebijać się w stronę budynku, który okazał się być wysoką wieżą. W drodze Darren słyszał i czuł ocierające się o jego "zbroję" gałązki oraz... coś jeszcze, idące mniej więcej w tym samym kierunku co on, tylko że kilkanaście jardów z jego lewej strony. Po wyjściu z zarośli, Shaw stanął przed ścianą budowli i odwrócił się w ową stronę. Gdy jednak dojrzał co dokładnie było źródłem dźwięków, pokręcił głową z uśmiechem i stuknął się w czubek głowy różdżką, co spowodowało że skorupa całkowicie z niego opadła, zostawiając u jego stóp sporą kupę piachu. - Kogo moje oczy widzą - powiedział, rzucając na swoje wciąż jeszcze nieco mokre buty Chłoszczyść, gdyż, będąc w piachu, pokryte były czymś mułopodobnym - Mam nadzieję, że chociaż tobie ostatnio poszczęściło się nieco bardziej w tym strumieniu, Lowell - dodał, po czym odwrócił się w stronę konstrukcji, wyglądającej szczerze mówiąc tak, jakby nie do końca postawiona była tutaj ludzką dłonią - Wiesz, co to za miejsce?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zaciskanie dłoni na własnej różdżce nie wiązało się u Lowella z niczym, co mogłoby być dziwne. Nie nazywał w żaden sposób swojego drewnianego patyczka, nikt go tak naprawdę nie nazwał. Jego różdżka może posiadała jakieś wyżłobienia, charakterystyczne oraz rzucające się w oczy, przypominające prędzej agonię, ale nie wyróżniała się zbytnio na tle pozostałych. Owszem, drewno ostrokrzewu, dość rzadkie i ciemne, wydawało się być jedną z najbardziej uwidocznionych rzeczy, a serce buchorożca, skrywane w sklepieniach tkanki roślinnej, czekało i czujnie drzemało na kolejne rozkazy. Nigdy wcześniej nie miał tak nietypowej relacji ze swoim własnym drewnianym patyczkiem do rzucania zaklęć; jakby różdżka czekała nie tylko na zdobycz, którą mogłaby potraktować ciemniejszą magią nieznaną istotę, lecz także ochronna, drżąca za każdym razem, gdy znajdzie się w pobliżu jakiegoś niebezpieczeństwa. O dziwo, wykazywała również poniekąd wrażliwość na cechę, którą to została nasycona - czarna magia nie zdawała się być jej obca. Wręcz przeciwnie - lgnęła do niej posłusznie, nie mogąc przespać nawet normalnie nocy. I chyba teraz też nie mogli spać - nie mogli oddać się w ramiona Morfeusza, przedzierając się przez Dolinę Godryka, kiedy to muskał jej grzbiet za pomocą własnych opuszków palców, jakoby poszukując prawdziwego powodu, dla którego się tutaj znalazł. Czując, jak krzaki i kolce delikatnie przedzierają się przez jego tkanki, zbytnio nie zwracał na to uwagi; wejście do piekła było proste, ale może niezbyt przyjemne, ale nie bał się widoku demonów, które nie były demonami przeszłości. Może nawet i znalazłby tam jakiegoś kumpla, gdyby przez własny idiotyzm okazało się, że rośliny są trujące i powodują nieustanną śmierć w męczarniach. Zauważył. Zauważył znajdującą się przed nim postać, kiedy to wydostał się z powszechnej roślinności, strzepując kępki liści z własnych roślin; nawet zahaczył kurtką o gałąź, która ją przebiła, na co zareagował prostym westchnięciem, zanim jej nie naprawił za pomocą prostego Reparo. — Ten sam, niezmienny. A kogo moje widzą, czyżbyś z własnej woli przemierzał przez Dolinę? — zapytał się, bo doskonale kojarzył ich pierwsze spotkanie na tych terenach. Kojarzyło mu się głównie z pracą, którą wykonywał Shaw, ale koniec końców podchodził do niego minimalnie bardziej pozytywnie niż do reszty uczestników życia hogwarckiego. Nie wiedział, czy to kwestia zwyczajnego podejścia, czy zmiany własnego siebie, czy po prostu lepiej Darrenowi z oczów patrzyło; niezależnie od tego, jak te ciemne tęczówki mogły wyglądać, jakoś po prostu wydawał się być dobrym ziomeczkiem. Duszyczką, która nie zadaje niepotrzebnych pytań. — Coś ty, z moim pechem? Opluł mnie, już chyba piąty raz z rzędu. Nie mam do niego ostatnio żadnego szczęścia.— powiedział, pozwalając sobie na podniesienie kącika ust do góry, jakoby chcąc oddać irracjonalizm własnego szczęścia. No tak, strumień go nienawidził, dlatego już się nawet nie starał mieć nadziei. Nie wierzył, że uda mu się znaleźć coś więcej, niż tylko i wyłącznie piękne, drobne okruchy, wbijające się perfidnie w dłoń. — Nie wiem, ale wygląda ciekawie. Podobno panują dookoła historie dotyczące leprokonusów, ale nie wiem, czy to ma z tym jakikolwiek związek... wszedłbyś? — powiedział, zanim oczywiście nie okazało się, że któryś z nich postanowił podsłuchać rozmowę i, poprzez czystą ciekawość, zauważył magiczną istotę, która nie była zadowolona z ich przybycia. Gdy akurat znajdowali się ciut bliżej wieży, gdy chociaż Lowell postanowił zbadać jakiekolwiek znaki na jej kamieniach, stworzenie postanowiło wyrzucić coś ciężkiego, na co postanowił uskoczyć, choć z trochę marnym efektem, bo o mało co się nie wywalił. Przy okazji obtarł ramię o szorstki materiał wieży. — Oho. — powiedział, spoglądając na ogromną sakiewkę, w której ewidentnie znajdowało się coś ciężkiego; okazało się, że to było najprawdziwsze złoto. — Chyba rzucam pracę w cholerę i idę zamieszkać w Dolinie Godryka. Jest to znacznie bardziej opłacalny biznes. — uśmiechnął się spokojnie i ostrożnie pod nosem, kiedy to bawił się najprawdziwszym złotem, zanim nie ruszył za Darrenem, oczywiście jeżeli postanowił tutaj wejść.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Może naszła mnie ochota na znalezienie wydalonej peleryny-niewidki - zaśmiał się Darren, stukając jednocześnie różdżką w szorstkie, szare cegły, z których zbudowana była wieża. Widział, że wejście było nieco po jego prawej stronie - prymitywnie zbite drzwi z sękatych, dębowych desek, które według wszelkich praw logiki powinny się rozpaść, jednak najwidoczniej "wróżkowa" magia utrzymywała je w całości. Kiedy Felinusa prawie przygniótł worek z czymś ciężkim, Darren także przywarł do ściany i spojrzał do góry. Zmrużył oczy, szukając sprawcy owego ataku - nie dojrzał jednak w górze żadnego podejrzanego. Najwidoczniej zdążył się już skryć w środku wieży, bezpieczne było jednak założenie, że wieża była rzeczywiście zamieszkana przez leprokonusy lub inne skrzaty, zgodnie z tym co mówił przed chwilą Lowell. Tutaj też skończyły się nadzieje Krukona na to, że popołudnie w Dolinie Godryka uda mu się spędzić beztrosko. Bonus ze strumienia w postaci drogiego kamienia byłby tylko dodatkiem - liczyłby się wolny czas spędzony na nicnierobieniu. Tymczasem jednak był świadkiem ataku na osobę, którą już co najmniej tolerował. Trąciło to dwie struny, których obecności nie spodziewał się, szczerze mówiąc, sam Shaw - jakiejś odpowiedzialności typowej dla prefektów i czegoś związanego z bezpieczeństwem innych. Być może za dużo czasu spędzał w Ministerstwie. - Wchodzę - dał znać Puchonowi Darren, rzucając jedynie okiem na zawartość worka, który okazał się być wypełniony - a jakże inaczej - złotem. Czas pokaże, czy Lowellowi naprawdę się poszczęściło, czy był to jedynie żart - do tego niezbyt śmieszny - ze strony karłów. Shaw podszedł do drzwi, jednak zanim zdążył w ogóle unieść dłoń by spróbować je pchnąć, te otworzyły się przed nim same. Drogę zagradzał mu jednak leprokonus - niski, rudobrody stworek w zielonym ubranku. Mruczał coś pod nosem - jednak Darren nie miał zielonego pojęcia co chciał przekazać mu karzełek. Zmarszczył czoło i chciał już zarzucić jemu - lub któremuś z jego ziomków - dybanie na zdrowie ucznia Hogwartu, gdy rudy karzeł uniósł się lekko nad powierzchnią ziemi i pstryknął palcami przed samym nosem Shawa. Zdążył poczuć jeszcze jak różdżka drży w jego dłoniach, po czym widział, słyszał i czuł tylko ciemność, padając w zarośla.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Trzysta galeonów w dłoni. Na pewno jest to lepsza wizja od dostania w twarz od jakichś stworzeń magicznych lub zbuntowanych dusz. Pelerynki-niewidki są znacznie lepszą wizją, ale nie zawsze tą widoczną, możliwą do zrealizowania. Jemu przysłużyło się szczęście, które zobaczyło w tym najwidoczniej jakiś potencjał. Niestety - nie widział żadnego zastosowania, przynajmniej teraz. Nie zamierzał włamywać się do Działu Ksiąg Zakazanych, a do tego nie widział sensu włamywania się na Noktrun, kiedy to większość rzeczy posiada u siebie w domu. Wiele rzeczy wydawało się być tak naprawdę bezużytecznych, kiedy to nie potrzebował na razie większej ilości informacji na temat czarnej magii, która to bywa wyjątkowo nietolerowana w szkole. Nie zamartwiał się tym jednak - wiedział, iż wiedza z każdej dziedziny jest potrzebna i nie należy się ograniczać tylko dlatego, bo coś jest niemoralne i służy do krzywdzenia. On nie zamierzał korzystać ze sztuk zakazanych bez żadnego powodu. Nie bez powodu Lowell przeliczał powoli wartość złota, ale zawsze mógł się mylić. Kurs się zmienia z dnia na dzień, w związku z czym czekoladowe tęczówki, zwracając uwagę na dość przestarzałą już konstrukcję, nie zamierzał na razie skupiać się na tym najbardziej. Zamiast tego chude palce, poniekąd blade, zaciskały się na własnej różdżce, by znaleźć potencjalne źródło zagrożenia. Poczuł dziwne drżenie jej, jakby chciała ostrzec przed czymś niebezpiecznym, ale nie wiedział, z czym to jest dokładnie powiązane; Felinus postanowił zachować szczególną ostrożność, nie bez powodu obserwując ognikami otoczenie dookoła; kiwnął trochę niepewnie w stronę Darrena, jakoby pozwalając mu na wejście do środka, niemniej jednak jego fascynacja trwała wyjątkowo krótko. Potężne, drewniane drzwi same się otworzyły, a w nich stanął leprokonus, który postanowił uraczyć pracownika Ministerstwa Magii pstryknięciem palcami tuż przed czubkiem nosa. Wtedy, drewniany patyczek, muskany przez przedstawiciela Hufflepuffu zadrżał jeszcze bardziej - nie bez powodu. Wystarczyło skupić się bardziej na tym, co się stało, a dłoń niemalże natychmiast zacisnęła się na różdżce, rzucając odpowiednio wystosowane Protego. Nie zdążył jednak pochwycić odpowiednio Shawa, który to wpadł w zarośla, będąc muskany przez wilgotne rośliny, być może nawet i magiczne. — Darren! — powiedział głośniej, spoglądając w jego stronę, by tym samym, za pomocą Mobilicorpus, bezpiecznie przenieść jego ciało w bezpieczniejsze miejsce, wcześniej kładąc kurtkę na zimną, niezbyt przyjemną podłogę. Podgrzał ją jeszcze odpowiednio za pomocą zaklęcia, jak na lekcji z Dear, by tym samym sprawdzić potem jego stan; odchylenie głowy pozwoliło mi stwierdzić, że Krukon został wprowadzony w sen, z którego nie mógł go początkowo wybudzić; a przynajmniej nie za pomocą prostych szturchnięć i słów. Nawet delikatne wbicie kciuków w obojczyk nie przyczyniło się do jego obudzenia, dlatego nie bez powodu Lowell zastanawiał się, co tak naprawdę zrobić. Przywołując sobie na myśl opis tych stworzeń, ich żarty pozostawiają przecież żadnych większych uszczerbków na zdrowiu; nie bez powodu student ustawił ciało w pozycji bezpiecznej, tworząc jeszcze barierę chroniąca przez złymi czynnikami atmosferycznymi za pomocą Aexteriorem. Do tego jeszcze, gdzieś obok, w spokojnym miejscu, ustawił niebieskie płomienie, które skropliły się z końca jego różdżki, by zapewnić odpowiednie ciepło. Rennervate nie działało. Przynajmniej nie w początkowej fazie, kiedy to próbował ocucić towarzysza, ale nie zamierzał co chwilę walić tym zaklęciem, w związku z czym robił dość proste odstępy pięciominutowe. Nie chciał przypadkowo przyczynić się do uszkodzenia układu nerwowego, wiedząc doskonale o tym, że jeżeli ciało nie może się wybudzić, to coś musi być na rzeczy. Dopiero trzecia próba przyczyniła się do czegoś. Do delikatnego, chwilowego ocucenia, ale tylko i wyłącznie na krótki okres czasowy. Sam na siebie stosował powoli Calefieri, kiedy to stał w podkoszulce, kucając tuż obok niego. Miał nadzieję na jego wybudzenie bez potrzeby udania się w stronę Świętego Munga. Tym bardziej, że nienawidził teleportacji łącznej.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren brodził w ciemności, słysząc dookoła jedynie świst wiatru i czując obmywające go fale jakiegoś płynu, sięgające mniej więcej do pasa. Stawiał on spory opór - każdy krok Krukona był powolny i ciężki, utrudniony przez coś o konsystencji tężejącego cementu. Po chwili która wydawała się paroma godzinami nad swoją głową mężczyzna dojrzał blade światło, nabierające coraz bardziej na sile i oświetlające to, co znajdowało się dookoła. Shaw przebijał się przez coś, co wyglądało jak basen wypełniony płynną, szaro-srebrną breją. Znajdował się on w okrągłym pomieszczeniu, przypominającym do złudzenia łazienkę prefektów w Hogwarcie - z tą różnicą, że witraż w jednym z okiem przedstawiał nie śpiewającą syrenę, ale tańczącego, rudego karła, podskakującego wesoło w rytm melodii, którą słyszał tylko on. Ledwo widok całej komnaty zmaterializował się w świadomości Darrena, poczuł on że dotarł do niskich schodków prowadzących na brzeg zagłębienia. Wynurzając się z płynu, Krukon zauważył że sam ubrany był w zielone spodnie z szelkami i kraciastą, biało-czerwoną, flanelową koszulę. Jego czarne buty były co najmniej trzy rozmiary za duże - wielkie, zadarte do góry nosy sięgały prawie do połowy piszczela. Darren wciąż nie wiedział co się dzieje, kiedy zauważył kilka karłów - leprokonusów - wychodzących z ciemności pod ścianami, targającymi parę czarnych, pustych kociołków. Nim zdążył się zorientować co się dzieje, karzełki zaczęły wyciągać gołymi rękami z basenu garście pełne złotych monet i zapełniać nimi owe kotły, które jeden za drugim wylatywały przez witrażowe okno na spektralnych, tęczowych drogach. Zanim do Shawa w ogóle dotarło, co dookoła się wyprawia, dojrzał twarze paru leprokonusów - wszystkie, jak jeden mąż, miały mordę profesora Craine'a. Shaw wzdrygnął się, czując rozchodzące się w jego piersi nagłe, natarczywe ciepło oraz drapanie materiału kurtki na karku. Wziął głęboki wdech i otworzył oczy, zrywając się do pozycji półsiedzącej. Mrugając oczami z prędkością światła rozejrzał się, zauważając znajdującego się przy nim Lowella. - C-co jest... - wyjęczał, odrywając od podłoża jedną rękę i chowając twarz w dłoni. Na zamkniętych powiekach wciąż wyryty miał obraz leprokonusów posyłających w świat kociołki wypełnione złotem - w uszach coraz głośniej dudniły mu jednak odgłosy jakichś nieznanych mu inkantacji, które jednak w jakiś sposób uzupełniały, a przede wszystkim poszerzały, wiedzę Shawa na temat magii służącej do zamieniania jednych rzeczy w drugie. Darren potrząsnął głową i odwrócił się do Puchona. - Długo mnie nie było?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell tak naprawdę nie wiedział, o czym śnił Shaw. Mimika twarzy nie zdawała się zbyt wiele na ten temat zdradzać. Nawet jakby chciał się czegoś dowiedzieć, to i tak niczego by się nie dowiedział - ani o tym, że Krukon wyłonił się z chwilowej ciemności, by następnie zostać odzianym w typowy dla leprokonusów strój, a jego sylwetka znajdowała się w miejscu podobnym do łazienki prefektów. Nie wiedział nic; zamiast tego od czasu do czasu badał tętno, sprawdzał, robił pomiary, ale to nie wpływało na absolutnie żadne domysły. Mimo posiadanych umiejętności, czaru rzuconego przez magiczne stworzenie nie mógł po prostu ot tak złamać. Nawet źrenice, gdy postanowił je sprawdzić, nie wskazywały na żaden defekt, reagując całkowicie normalnie na światło z końca różdżki, które zmaterializował. Wszystko jakby przeciwko jemu, wszystko jakby wskazywało, że rzeczywiście dobry ziomeczek udał się w ramiona Morfeusza na ciut dłuższy czas, niż gdyby mógł rzeczywiście stwierdzić, siedząc tuż obok niego i monitorując uważnie jego procesy życiowe. Gdyby cokolwiek się stało, miałby okazję zainterweniować; ciepło, które roznosiło się po miejscu otoczonym barierą, nie powodowało nadmiernej duchoty, przyjemnie ogrzewając znajdujące się w nim powietrze. Karłowate stworzenia przyglądały mu się ciekawsko, próbując ponownie przyczynić się do jakiegoś nieszczęścia, niemniej jednak bezskutecznie; próba rzucenia jakiegokolwiek przedmiotu kończyła się jego prostym odbiciem, natomiast zbliżenia się - odtrąceniem za pomocą prostego zaklęcia. Był na razie cichym strażnikiem, skupiając się w pełni na tym, by nie tylko ocucić studenta, lecz także nie pozwolić na to, by coś takiego przytrafiło się właśnie jemu. Nie tolerował prób polegających na zniszczeniu resztek skrzydeł, które posiadał i którymi to okrywał na stałe bliskie osoby, czasami umieszczając pod nimi przypadkowe osoby - o dziwo, trafiło dzisiaj właśnie na Shawa. Nie bez powodu poczuł dziwną ulgę, gdy ten się obudził, niemniej jednak nie pozwolił mu wstać od razu. — Leprokonusy. Któryś rzucił na ciebie zaklęcie i zasnąłeś. — odpowiedział, kiedy to ten powoli się ocucał, ponownie zamierzając sprawdzić jego stan. Spokojnie, bez pośpiechu, z należytą dozą ostrożności, kiedy ten powoli powracał do pełni świadomości. Nie wiedział nic; nie wiedział, z jakimi snami miał do czynienia, być może nawet i nie powinien wiedzieć. — Jak się czujesz? Masz jakieś zawroty głowy, nudności? — rzucił prostymi pytaniami o jego stan. — Pozwól na chwilę. — zapytał się, kiedy to, po otrzymaniu zgody, ponownie sprawdził reakcję tęczówek, z należytą uwagą przyglądając się wszelkim możliwym zmianom. Na szczęście wszystko znajdowało się z normach, z którymi był już wcześniej zaznajomiony, w związku z czym mógł odetchnąć, wyłączając światełko z końca różdżki i nie oślepiając nim już Darrena. Nie przejmował się bliznami, które posiadał; przyzwyczajony już do nich, nie interesował się tym, że długie ślady po Sectumsempra mogą być widoczne, chociaż nie podejrzewał, zważywszy na późniejszą porę, kiedy to wieczór zbliżał się niebezpiecznie do nocy. — Prawie pół godziny. — odpowiedział na jego pytanie. — Dasz rady wstać? — pomagając mu, jeżeli zechciał, wypowiedział te słowa, rozglądając się czujnie po otoczeniu. Zawsze upadek w zarośla mógł być czymś gorszym, niż przypuszczał. Naprędce zgasił niebieski ogień, który to wydostał się wcześniej z jego różdżki, obniżając ochronę przed czynnikami zewnętrznymi. Aexteriorem, po rzuceniu Finite, przestało istnieć, w związku z czym fala zimnego powietrza buchnęła w ich stronę, a Lowell mimowolnie położył ręce na piersi, odczuwając gęsią skórę. Strzepując kurz ze swojej kurtki, założył ją naprędce, by tym samym się ogrzać, spoglądając na znajdujące się gdzieś w dalszej części wieży magiczne istoty, którym najwidoczniej ochota na żarty nie przemknęła z wiatrem. Gdyby pozostawił tutaj Shawa, te zapewne potraktowałyby go niczym pluszową zabawkę, którą można rozerwać w pół, a raczej tego nikt nie chciał. Przygnieciony potężnym kociołkiem, który byłby wypełniony prawdopodobnie fałszywym złotem. — Jak chcesz, to zawsze możemy udać się do Munga, jeżeli odczuwasz, że coś jest nie tak. — zaproponował, bo nie wiedział, jak tolerancyjny na ból jest sam Krukon, a również na najróżniejsze efekty bycia rażonym przez tajemniczą magię rudobrodych karzełków. O dziwo, o ironicznie, sam poczuł ten sam cholerny ból, na który znowu, jak to miał w zwyczaju, syknął. Jakby porażenie prądem, kiedy to dłonią chwycił się za podbrzusze, zastanawiając się, dlaczego los postanawia pociągnąć za sznurki właśnie w tym momencie. Nie wiedział. Nie wiedział nic; nie chciał jednak, by było to widoczne; zacisnąwszy zęby, skierował początkowo spojrzenie, wydobywające się spod skurczonej sylwetki, na ziemię. Dopiero po paru sekundach, gdy fala bólu, przypominająca falę uderzeniową, przeniknęła trochę w eter, wyprostował się, biorąc głęboki wdech. — Nie przejmuj się, tak mam od czasu do czasu. — zapewnił go ostrożnie i z należytą dozą spokoju, gdy powoli wydostawali się z tej całej wieży, z tych całych wróżek, z tych całych karłów, z tego całego wszystkiego. Ostatnimi czasy, gdy temperatura się zmniejszała, a stres mimowolnie powiększał, coraz częściej towarzyszyły mu bóle fantomowe, których nie mógł się wyzbyć. Świadomie jednak zrezygnował z bycia leczonym w pierwszej kolejności, koncentrując się głównie na wygodzie Violetty, która musiała korzystać ciągle z magii niewerbalnej.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Pierwszą rzeczą którą zrobił Darren po przebudzeniu się było sprawdzenie dwóch rzeczy - po pierwsze, czy nie był ubrany w zielone szelki, a po drugie, czy nagle nie wyrosła mu bujna, kręcona, ruda broda. Na szczęście i w pierwszym, i w drugim rejonie jego osoby wszystko było po staremu. - N-nie, wszystko chyba w porządku - powiedział do Lowella wciąż nieco oszołomiony, grzecznie poddając się badaniom przez niego przeprowadzanym. Z tego co się orientował, to właśnie ta dziedzina magii była forte Felinusa - tym bardziej więc wdzięczny był łutowi szczęścia który sprawił, że pojawił się w okolicach karzełkowej wieży w tym samym czasie, co Puchon. Darren zacmokał, czując że zamiast języka w buzi ma stary, wysuszony kapeć - jak czasami zdarzało się po drzemce w trakcie dnia... albo po wyjątkowo mocno zakrapianym "dniu przed". Sięgnął do swojej torby i wyciągnął z niej butelkę wody, na dnie której przelewało się zaledwie parę kropelek. Shaw sięgnął po różdżkę i stuknął w szyjkę naczynia, mrucząc Oppleo. Jakież było jego zdziwienie, kiedy ilość mineralnej wody nie wystarczyła jedynie do napełnienia pojemnika, ale spowodowała wręcz że płynu było nieco zbyt dużo. Do tego woda została powielona tak szybko, jak nigdy wcześniej. Krukon zmrużył oczy i upił parę łyków. - Pół godziny? O kurwa - powiedział, podnosząc się na równe nogi. Nie miał z tym większych problemów - oprócz tego, że czuł się wyjątkowo lżej niż zazwyczaj, nie odczuwając nacisku dziwnego płynu ze snu na nogach - Nie, nie, żadnego Munga - stwierdził, kręcąc głową. Zmrużył oczy, spoglądając w stronę fruwających dookoła wieży leprokonusów, które najwyraźniej nie pozwalały Felinusowi nawet na chwilę nudy w te pół godziny. Chrząknął i sięgnął po parę gałązek, które po kilku zaklęciach zamienił w niewielkie spodeczki. Następnie postawił je na ziemi przed wieżą i napełnił wodą, którą kolejnym machnięciem różdżki zamienił w mleko. Wycofał się następnie z powrotem do miejsca gdzie wcześniej leżał jako pacjent doktora Lowella i wymruczał jedynie jakieś koślawe usprawiedliwienie na temat tego, że na wycieczce w Irlandii tak robiła jego babka - jednak po rzucaniu owych kolejnych, transmutacyjnych czarów Shaw był już pewien, że przychodziły mu one z nieco większą łatwością niż przed spotkaniem w drzwiach z karzełkiem. Gdy odchodzili już z polany leprokonusów i ich wieży, Puchon nagle zgiął się w pół i syknął z bólu. Darren zahamował i podszedł do niego, pochylając się nad nim z wyraźnym przejęciem na twarzy. Sam z uzdrawiania był kompletną nogą - mógł, co najwyżej, rzucić na niego Levatur Dolor, jednak wolał nie używać zaklęć na poziomie drugoklasisty, nie wiedząc czy nie pogorszą one sytuacji Felinusa. - Na pewno wszystko okej? - upewnił się raz jeszcze. Nie wiedział tym bardziej co oznaczać mogły bóle podbrzusza - być może Lowell miał jakieś problemy z przewodem pokarmowym? Wydawało się to być bardzo prawdopodobne - Puchon był blady i raczej szczupły, mogły więc dręczyć go sprawy trawienne. Tak czy siak, Shaw był raczej ostatnią osobą na świecie która drążyłaby taki temat.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Trochę się dziwił, ale nie mógł przecież przejrzeć to, co znajdowało się w myślach studenta, w związku z czym przyjmował z pokorą sprawdzanie pewnych elementów własnego odzienia. Nie wiedział, z czego to dokładnie wynikało, ale akceptował - akceptował spoglądanie, testowanie, badanie. Spokojnie, bez pośpiechu, dając mu czas na powrót do otaczającej go rzeczywistości; wiedział, jak marzenia senne potrafią napsioczyć w głowie i tym samym spowodować pod kopułą czaszki istny zamęt, tudzież wichurę. Na twarzy Lowella znajdowało się zaintrygowanie, lecz także minimalna troska, którą okazywał skuteczniej w stosunku do osób, które były mu znacznie bliższe; nadal, jeżeli coś by się działo, Shaw mógł liczyć na jego pomoc. Kiwnąwszy głową na jego słowa, przyjmował powoli do świadomości, iż Darren powraca ze zmarłych do żywych, w związku z czym mógł odetchnąć z ulgą, kiedy to zdejmował wszystkie zaklęcia ochronne. Może nie był z zaklęć najlepszy, co nie zmienia faktu, iż konkretne miał wyćwiczone. Z zaklęcia niebieskich płomieni korzystał znacznie wcześniej, podczas jarmarku, kiedy to grał w rozbieranie się, z Aexteriorem także. Z bariery miał okazję skorzystać podczas organizowania zajęć z Laboratorium Medycznego, kiedy to szykował wszystko i wszystkich do względnego porządku. Nie zmienia to faktu, iż znacznie pewniej czuł się z dziedziny zaklęć uzdrawiających, w której to mógłby rzucać na ślepo poszczególne czary, a i tak efekty byłyby po prostu dobre. Inne rzeczy, no cóż, nie szły mu aż tak dobrze, co udowodnił podczas trwających zajęć transmutacji, ale hej, błędy się zdarzają, prawda? I tak czy siak nie potrzebował innych dziedzin do szczęścia. Tylko uzdrawianie, zaklęcia, czarna magia. Nie więcej, nie mniej. Z tym arsenałem byłby w stanie przetrwać dość długi okres czasu, co nie zmienia faktu, iż nie ograniczał się tak naprawdę w tej kwestii. Kosztem własnego zdrowia poniekąd, sypiał znowu mniej, a z kolejnymi tygodniami trochę trudniej było mu utrzymać normy zjadanych przez samego siebie posiłków. Albo nie były one pełnowartościowe. Wiedział również, że spanie pół godziny mogło wybić z rytmu, dlatego nie bez powodu rozumiał i poczuwał się w sytuacji Shawa, zastanawiając się poważnie nad tym, czy to miejsce musi być tak dla nich niemiłe; nim jednak miał okazję to stwierdzić, obserwował przemianę gałązek w spodeczki, co należało do dziedziny zaklęć transmutacyjnych. Zdziwił się na te poczynania, już miał rzucić pytaniem, ale usprawiedliwienie dotyczące wycieczki w Irlandii wystarczyło. Nie zamierzał drążyć tematu. — Tak, w porządku. — odpowiedział, gdy wreszcie się wyprostował, starając się przeistoczyć ten ból w coś normalnego; zanim pełne uczucie bólu przeniknęło w eter codziennej rutyny, musiał trochę poczekać. Proste, głębokie wdechy pozwalały mu opanować w pełni sytuację. Zaklęć uśmierzających ból nie rzucał - wiedział, że to nie jest poniekąd wina naruszonych bodźców, a prędzej działających w nieprawidłowy sposób. Próba zmiany ich sygnału, mimo wcześniejszych powodzeń, mogła zakończyć się w dość nieprzyjemny sposób. — Dziwne miejsce, co nie? — zapytał się, zagaił, nawiązując do sytuacji, które ich spotkały. — Próba zabójstwa oraz wprowadzenie w stan uśpienia... — mruknął pod nosem, uśmiechając się poniekąd do siebie, niemniej jednak był to uśmiech delikatny oraz ostrożny, jakby jego właściciel przeczuwał, że nie jest on czymś, co powinien tak naprawdę okazywać. — Jeżeli jednak liczysz na te pelerynki-niewidki, to pierwszą znalazłem w zrujnowanej kapliczce na obrzeżach, na małym ołtarzyku; wyciągnięta nieopodal jeziora w lesie, na północy. — powiedział, nie wiedząc jednak, co innego mogłoby się tam tak naprawdę kryć; Dolina Godryka to skubane miejsce, przepełnione niewiadomymi rzeczami. Zawsze mogłoby go spotkać tam coś innego, niż tylko i wyłącznie znalezienie wymarzonego przedmiotu, pozostawionego przypadkowo przez bliżej nieokreśloną osobę. — Drugą znalazłem na trującej ścieżce, w rezerwacie. Łatwo jest ją rozpoznać, gdyż roślinność na niej rosnąca przybiera barwę fioletu, ale... — na chwilę przerwał, zastanawiając się nad tym, czy powinien udostępnić taką informację, niemniej jednak pod kopułą czaszki wzruszył ramionami oraz wziął głębszy wdech. — ...miejsce to jest okryte złą sławą. Można odczuć przesycenie czarnej magii, wyjątkowo perfidne. — ostrzegł go naprędce, zastanawiając się nad jego reakcją. Nie podejrzewał, by takie tematy były mu obce, a praca w Ministerstwie Magii wymagała poniekąd znajomości tejże dziedziny.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Przedzieranie się przez zarośla nie należało do ulubionych czynności Darrena, nawet jeśli ostatnimi czasy robił to coraz częściej. Ponowne rzucenie piaskowej skorupy było oczywiście na miejscu, nawet jeśli w poszyciu wydeptane były już ścieżki stworzone przez nich ledwie parędziesiąt minut wcześniej. - Próba zabójstwa choć się opłacała - uśmiechnął się, zastanawiając się też czy w tym czasie część - albo całe - złoto wyparowało albo zamieniło się w jakieś grudki ziemi czy kamienie... a może Lowell użył jakiegoś zaklęcia, którym sprawdził to, czy było ono na pewno prawdziwe. Na kolejne słowa Puchona Darren jedynie pokręcił głową i wzdrygnął się. - Nie wiem czy słyszysz sam siebie - zachichotał - Zrujnowane kapliczki, jeziora, trujące ścieżki... - obejrzał się za siebie, żeby spojrzeć ostatni raz na wieżę leprokonusów - A co jeśli na szczycie zamknięta jest księżniczka? Albo na dnie jeziora spoczywa wrak czegoś, co zrezygnowało z dalszego działania po przepłynięciu siedemnastu... a może siedemdziesięciu tysięcy mil podmorskiej podróży? - spytał teatralnym głosem, dziękując jednocześnie sobie w duchu że w rezerwatach nie było kanalizacji - co by to było, gdyby nagle wyskoczyły na nich cztery wyrośnięte żółwie i zażądały pizzy w trybie natychmiastowym. Shaw pośmiał się jeszcze przez parę chwil, po czym powoli, ale jednak spoważniał. - Zgadza się, te tereny... figurują w naszych kartotekach - powiedział, spoglądając na Felinusa - Chętnie powiedziałbym ci więcej, ale w związku z ostatnimi... hmm... zmianami w regulaminach, nie jestem nawet pewien czy mogę powiedzieć ci, która jest godzina - dodał ze wzruszeniem ramion. Co prawda była to przesada - nikt nie stosowałby się do aż tak ostrych przepisów - ale dobrze odzwierciedlała ona paranoję, jaka zaczynała panować w Ministerstwie, gdzie ataku pewnych skrzydeł SLM zaczynano się dopatrywać z każdej strony. Shaw był szczerze mówiąc zadziwiony - jak to możliwe, że jeszcze całej partii nie sklasyfikowano jako organizacji terrorystycznej, biorąc pod uwagę że powiązania były raczej jasne? - Czyli... aż tak często bywasz w tych okolicach? - spytał Krukon, kręcąc z niedowierzaniem głową - Może też powinienem częściej wychodzić z biblioteki. Jeśli... hmm... znalazłbym czas.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Felinus jakoś się nie bał robaczków kryjących się po krzakach, jak również żadnych istot, które mogłyby go zjeść. Chyba już dawno temu porzucił instynkt samozachowawczy, w związku z czym jego prawdopodobieństwo wyginięcia drastycznie wzrosło. Podziwiał jednak pomysł na zastosowanie zaklęcia - jakby nie było, od każdego każdy mógł się czegoś nauczyć, no i nie inaczej było tymże razem, kiedy dane było mu zwiedzać Dolinę Godryka wraz z dobrym ziomeczkiem prefektem Shawem Darrenem. Doceniał takich, co prefektura do dupy nie wchodziła, w związku z czym podchodził znacznie łagodniej niż do takiej panny Brandon. Schuester to jest jednak temat na dobrą książkę, w związku z czym, mimo że powinien się z nim trzymać najlepiej, bo hej, reprezentacja tych samych cech, to jednak go bardzo nie lubił. Nie lubił wścibskiego podejścia do cudzych spraw, w związku z czym nie bez powodu nie dawał mu satysfakcji na temat własnego życia lub innych dupereli, w które to nie powinien wtykać nosa. Na słowa dotyczące opłacalności delikatnie pozwolił na to, by uśmiech zawitał na jego twarzy. Mimowolny, a przede wszystkim szczery, choć z widoczną dozą ostrożności, która zawsze znajdowała się, gdy nie był swych czynów aż taki pewien. — Brakuje bagien, Księcia z Bajki, zielonego ogra, gadającego osła i kota w butach. — pozwolił sobie na szerszy uśmiech, bo sam dobrze kojarzył te bajkę. Shrek. Na szczęście jego obeznanie z kulturą mugoli było na poziomie takim, jakby się z nimi wychował, w związku z czym mógł sobie pozwolić na takie gdybanie, ale czy Shaw wiedział? To go zastanawiało, gdy głowę przekręcił o dosłownie kilka milimetrów, jakoby szukając odpowiedzi na nieme pytanie w reakcji na to, co powiedział. Jakimś dziwnym trafem wydawało mu się, że ten może wiedzieć, ale wcale nie musi wiedzieć, dlatego zaakceptowałby również brak informacji w tymże temacie z należytą pokorą. — Nigdy nie zmuszam. — powiedział równie poważnie, aczkolwiek, kiedy to harmonijnym krokiem przedzierał się przez krzaki, odhaczając od czasu do czasu materiał własnej kurtki z gałęzi, nie bez powodu w jego tęczówkach pojawiło się odbicie pewnego zrozumienia. Sam nie wtykał nosa w sprawy obcych ludzi, ale w sumie nie bez powodu Ministerstwo Magii każe zachować tajność informacji i tym samym złamanie zasad może spotkać się z pewnego rodzaju karą. Zaakceptował to. Nigdy nie wchodził tam, gdzie nie był potrzeby, w związku z czym przytaknął posłusznie, nie zamierzając napierać na ten temat. — Niech zgadnę... któraś partia w kość? — zapytał się, ale nie wymagał odpowiedzi. Chyba każdy wiedział, co się kroi z tym gównem, a skoro wyszły zaostrzenia przepisów, to nie bez powodu. Zniszczone dormitorium? Nie ma problemu. Zniszczona galeria? Czemu nie. Spalony dom studenta? W sumie, czystokrwisty, to mu się należało. Tak działali fanatycy tego ugrupowania, a ich nikt już nie tolerował. Cholera wie, co im jeszcze do głowy przyszło. — Niezbyt. To było w trakcie jednego spaceru, a podczas jednego, no cóż, można zwiedzić sporo. Niekoniecznie z samym szczęściem. — zapowiedział dość prosto, zastanawiając się nad kolejnymi słowami Krukona. No tak. Praca w MM wymaga gotowości i każdej godzinie, a sam Shaw przecież pełni prefekturę i ma z tego tytułu więcej obowiązków, aniżeli przywilejów. — Kwestia priorytetów, aniżeli znalezienia czasu. Bo czas jest, ale to, na co go zużyjesz, jest twoją kwestią. Nie zawsze, ale w większości przypadków - owszem. — powiedział, bo sam to znał. Wcześniej pracował na mopie z odpoczynkiem czterogodzinnym, a teraz... A teraz to śpi więcej, znajduje czas na jedzenie, pracuje w dość wygodnym miejscu i się uczy. Śpi trochę więcej, ale czasami zdarza się mu przeżyć całą noc na energetykach. — Czasami warto odpuścić takie naciskanie na siebie. Człowiek wtedy tylko o wyłącznie się zaniedbuje w tym wszystkim. — na własnym doświadczeniu to widział; widział zachodzące zmiany, a powoli powracał do dawnej formy, kiedy to udało mu się sukcesywnie nabić trochę masy. Najpierw masa, potem masa, potem masa...
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren uniósł brwi. Po chwili milczenia jednak ostrożnie się odezwał, zastanawiając się czy właśnie wprowadzany jest w pułapkę. - ...Shrek? - powiedział pytającym tonem, uważnie śledząc reakcję Lowella. Co prawda Puchon wydawał się osobą która - jeśli chciała - potrafiła zachować kamienną twarz, ale istniała szansa że - jeśli żartował sobie z Shawa - to choć uniesie mu się kącik ust - Mówisz o Shreku? - powtórzył, nie dowierzając nieco że chwilę po wybudzeniu się z karzełkowego transu rozmowa zeszła na temat mugolskiej animacji. Być może nadal śnił? Co prawda, rodzina Darrena była w głównej mierze czystokrwista - jednak jego mugolski dziadek sprawił, że chłopak wiedział co nieco o kulturze niemagicznych osób - a przynajmniej się starał. Bo co prawda można było pokazać młodemu chłopcu parę klasycznych filmów, ale jeśli ten - bez odpowiedniego nadzoru - obejrzy film o człowieku strzelającym pajęczymi z sieciami i postanowi, że kiedyś zahaczy o Nowy Jork, to już zupełnie inna sprawa. - Bez komentarza - odrzekł tylko na próbę odgadnięcia przez Felinusa co dzieje się w Londynie - i, z tego co wiedział, także poza nim. - Bardzo... szczęśliwy spacer - przyznał Shaw. Sam zamiast peleryny niewidki otrzymał drzemkę - a to obecnie było dla Krukona może i cenniejsze niż przedmiot, który po kilku użyciach stawał się mocno wadliwy, a prawie bezbłędnie można go było zastąpić Zaklęciem Kameleona. - Czasami trzeba nacisnąć na siebie żeby dowiedzieć się, ile można wytrzymać - odpowiedział kontrargumentem na słowa Lowella. Być może właśnie to robił Darren - szukał granicy, za której wystawienie dużego palca spowoduje że nie będzie mógł znieść już ani trochę więcej. Acz sam nie wiedział, ile do owego punktu jeszcze zostało.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zastanawiał się nad reakcją Shawa, patrzył dość charakterystycznie, ale bez świdrowania w żaden sposób duszy - ciekawsko, zaintrygowanie, bez narzucania własnej woli i tego, jak powinien zareagować tak naprawdę Krukon. Postawa Felinusa była prosta, uprzejma i po prostu miła, co może mogło się nie zgadzać z tym, jaka opinia o nim chodzi, ale gdzieś w sercu znajdowało się dobro. Gdzieś, mimo wydarzeń, z którymi miał do czynienia, a którymi to zasłynął podczas lekcji lub rozpoczęcia roku szkolnego, w jego sercu znajdowały się pokłady zrozumienia dla samego siebie. Cisza, którą się odznaczał, uprzejmość, a przede wszystkim harmonia, kiedy to pozwalał niektórym emocjom wydostawać się na zewnątrz, była czymś wyjątkowo rzadkim. — Shrek. — pozwolił sobie na uprzejmość i delikatne podniesienie kącików ust do góry, gdy potwierdził słowo, które zostało zadane w sposób pytania, wymagające potwierdzenia. Nie naśmiewał się jednak - na jego twarzy emanował spokój, kiedy to przedzierał się przez kolejne zarośla, przez kolejne krzaki, kiedy to kurtka czasami zaczepiała o gałązki, ale tym razem coraz mniej, a buty błądziły niemiłosiernie w błocie, kiedy to wilgotność powietrza drastycznie wzrosła w związku z delikatnymi opadami deszczu. — Tak, mówię o Shreku. Nie spodziewałem się, że znasz tę bajkę. — powiedział, ale też, obydwoje niezbyt się znali. Puchon miał gdzieś więzy krwi, czystość i inne duperele, w związku z czym nie przykładał aż tak wagi do reprezentacji danego rodu, ale też, mało kto wiedział o jego powiązaniach z magią, o ile ktoś nie postanowił posprawdzać sobie na kartach, do których dostęp mają zarówno nauczyciele, jak i prefekci. Sam żył typowo po mugolsku, wieczorami wylegując się na wygodnym krześle przed ekranem monitora, by po prostu poprzeglądać sobie najnowsze wiadomości czy też pooglądać jakieś głupotki. Nie wstydził się tego - znajomość obu światów, tudzież społeczności, dawała mu pewnego rodzaju przewagę, gdy rozumiał wiele technologicznych rzeczy, choć zapewne w domu czarodziejskim zdołałby się zgubić. Coś za coś. Na słowa Darrena wzruszył tylko ramionami, nadal przemierzając poprzez krzaczki i inne tego typu, znajdujące się w Dolinie Godryka, niuanse, by tym samym powoli przedostawać się z rezerwatu do miasteczka, niewielkiego, aczkolwiek urodziwego. Palce spokojnie zaciskały się na własnej różdżce, muskając ich opuszkami drewno, z którego został wykonany przedmiot; jakby czekał na jakieś zbliżające się nieopodal zagrożenie. — No tak, zawsze mogło to skończyć się o wiele gorzej. — przyznał, kiedy to jednak należało się cieszyć, że prefekt tylko i wyłącznie stracił przytomność, jak również posłusznie poddał się badaniom uzdrowicielskim. Bardzo prostym, aczkolwiek potrzebnym, by stwierdzić, czy nie doszło do uszkodzenia czegoś więcej; sam zbytnio nie wiedział, o czym tam śnił sobie Krukon, niemniej jednak musiało to być coś, czego raczej nie żałował. — Owszem, czasami trzeba, ale też. Takie funkcjonowanie pod mocnym naporem prędzej czy później odbije się na twoim zdrowiu. Utrata sprawności jest łatwiejsza niż pełen powrót do niej. — trudno było się nie zgodzić ze Shawem, ale mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, po własnym doświadczeniu, gdy spał po dwie, trzy godziny, biegając z mopem na oddziałach Świętego Munga, był w stanie stwierdzić, że nie było warto. Że powrót do zdrowia potrwa dłużej, niż początkowo zakładał. I chociaż szło mu coraz lepiej, to jednak nadal, tkanki nie będą znowu takie same, jak wcześniej.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- OCZYWIŚCIE, ŻE ZN... khm, że znam Shreka - obruszył się Darren, w połowie zdania jednak nieco ściszając głos. Mimo wszystko znajomość mugolskiej kultury była w Hogwarcie czasem gorącym tematem - z jednej strony czarodziejscy puryści drżeli z odrazy na jakąkolwiek wzmiankę o mugolskich dziełach, z drugiej zaś mugolacy utrzymywali, że ci pierwsi odznaczali się wyjątkową ignorancją, lekceważąc swoich niemagicznych sąsiadów i ich dokonania - co przeradzało się ostatnio niestety w ataki niejakich popleczników SLM w różnych miejscach czarodziejskiej Brytanii. Na wzmiankę o potencjalnych uszczerbkach na zdrowiu Shaw zaśmiał się gorzko. - Biorąc pod uwagę to co się teraz dzieje, to prędzej grozi mi coś w soku dyniowym niż przepracowanie - powiedział. Nie spodziewał się tak naprawdę że ktoś targnie się na właśnie JEGO zdrowie - ale zawsze istniało prawdopodobieństwo, że na któreś miejsce zamachu radykałów Shaw przybędzie minutę za szybko i wpadnie pod różdżkę jakiegoś terrorysty, co w najlepszym wypadku skończyć się mogło zwolnieniem lekarskim i przerwą od szkolnych patroli, a w najgorszym... tylko przerwą od szkolnych patroli. Bezterminową. - Ale doceniam troskę - dodał z uśmiechem.
+
Ostatnio zmieniony przez Darren Shaw dnia Sob Lut 27 2021, 19:22, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Felinus doskonale kojarzył tę mugolską animację. Wyszła ona na początku dwudziestego pierwszego wieku, przekonując do siebie nie tylko dzieciaki, które prosiły rodziców o pożyczenie płyty ze specjalnych sklepów, w których można było za odpowiednią gotówkę otrzymać na jakiś czas kopię danego produktu, lecz także dorosłych. Jakby nie było, przez ostatnie lata społeczność osób tworzących memy wyrosła właśnie na pozornie okropnym ogrze, który gdzieś wewnątrz, niczym cebula, ma te warstwy, których stara się nie pokazywać. Niemniej jednak, trudno jest tak naprawdę uciec od tego, na jaki obraz dana jednostka jest malowana, co potęguje tak naprawdę efekt Pigmaliona. Powstawanie wyobrażeń jest... no cóż. Nietypowe. Dziwne. Aczkolwiek zrozumiałe, skoro ludzie są tak naprawdę gatunkiem stadnym; poszczególne mechanizmy są poniekąd zautomatyzowane, tak samo wyobrażenie i tworzenie sobie opinii na podstawie wyglądu i przypisania odpowiednich cech osobowościowych. — No już, już, nie ekscytuj się tak. — pozwoliwszy sobie na mimowolny, naturalny uśmiech, wszak ze Shawem naprawdę dobrze mu się rozmawiało, nie powiedział tego karcącym głosem, a prędzej z nutą delikatnego rozbawienia, wręcz subtelnego. Sam nie miał nic przeciwko mugolskiej kulturze, która była naprawdę ciekawa, momentami dla niego nawet ciekawsza od czarodziejskiej. Każda ze społeczności ma pewne swoje wyjątkowości, dzięki którym można poczuć się jak w domu. Niestety, poprzez zaostrzający się konflikt między partiami, życie w czarodziejskim świecie nie było już aż tak bezpieczne; wkurzające, aczkolwiek prawdziwe. Lowell wiedział, że tak naprawdę polityka to tylko zabawa i ciągnięcie za sznurki, głównie u osób, które są u władzy. Wpisywanie się w ramiona jakiegokolwiek ugrupowania nie pasowało do niego, gdyż świadomość posiadanej przez samego siebie wiedzy powodowała, iż czuł obrzydzenie na samą myśl o tych skrajnościach. KC, SLM. Jedno, to samo gówno. — Nie jest zbyt ciekawie, to prawda. Dlatego pilnuj soku dyniowego i jedzenia, o. — zaproponował, bo może to było główne rozwiązanie na jego bolączki. Sam skrupulatnie pilnował własnego posiłku, nie jedząc jakoś specjalnie w obrębie murów szkolnych - nie ufał im. Jeżeli ktoś był w stanie zdemolować lochy Ślizgonów, to równie dobrze jest w stanie dosypać czegoś do jedzenia. Wkurzało go to, ale koniec końców nie mógł niczego w tej kwestii zrobić. Jedynie ostrzegać, kiedy to szedł spokojnie, stawiając kroki wyjątkowo ostrożnie, jakby zza jakimś krzakiem miał się znaleźć potencjalny wyznawca którejkolwiek z tych partii. — Polecam się na przyszłość. — te słowa opuściły z łatwością jego usta, kiedy to zaczął udawać się powoli w swoją stronę. Sam jakoś specjalnie tej troski nie pokazywał, niemniej jednak wiedział, koniec końców, na samym sobie, że przemęczanie się nie jest wskazane; spojrzenie czekoladowych oczu wylądowało z początku na Darrenie, niemniej jednak dość szybko powróciło na to, co znajdowało się pod jego nogami. Krzaki, roślinność, trawa. — Na mnie, jak żeby inaczej, już raczej czas. — powiedziawszy, odwrócił się na krótki moment w jego stronę. — Niemniej jednak, standardowo, uważaj na siebie. — machnął dłonią, odprowadzając go poniekąd wzrokiem w przyjacielskim geście, wszak ostatnio troszczył się bardziej, niż mógłby się tego spodziewać, zanim sam nie zniknął, przechadzając się przez wilgotne tereny Doliny Godryka.
[zt x2]
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Całe popołudnie spędziła na żmudnej nauce opieki nad magicznymi stworzeniami i o ile sam proces zakuwania był niezwykle męczący, tak czytanie ciekawostek dotyczących zwierząt już o wiele przyjemniejsze. Z każdą kolejną przewracaną stroną utwierdzała się w przekonaniu, że niewiele z tego wynosi, a chęć odwiedzenia magicznej menażerii tylko wzrastała. Toteż prędko ubrała się w ciepłą kurtkę i pognała w stronę bram Hogwartu, skąd elegancko teleportować się miała do Hogsmeade. Gdy dostrzegła znajomą sylwetkę, jej twarz rozświetlił szeroki uśmiech. - Murray! - krzyknęła, żeby się zatrzymał, bo zapierdalał zaskakująco szybko jak na kogoś, kto niedawno wyszedł ze szpitala. - Widzę, że ci lepiej.Też idziesz do wioski? Bo jak powiesz, że do pracy to masz wpierdol - wystawiła pięść w stronę @Murphy M. Murray. - Mogę nas teleportować, będzie szybciej! - zaproponowała wesoło. - Naczytałam się pierdół o zwierzętach i stwierdziłam, że uzupełnię zapas karmy dla Guinnessa i kupię mu jakieś zabawki, żeby nie rozwalał pokoju wspólnego. - Nie dodała, że w głowie kołacze jej się myśl o zakupie nowego pupila, na wszelki wypadek, gdyby jakimś cudem próbował ją od tego pomysłu odwieść. - To co, gotowy? - spojrzała z uśmiechem na Gryfona i kiedy tylko kiwnął potwierdzająco głową, złapała go za rękę, żeby przeteleportować ich do centrum Hogsmeade. Chwilę zajęło jej dojście do siebie i powstrzymanie odruchu wymiotnego, zanim spojrzała przed siebie. Dotarło do niej wtedy, że coś ewidentnie poszło nie tak. - Eee... Ostatni raz jak tu byłam to główna ulica wyglądała trochę inaczej - podrapała się niepewnie po głowie, rozglądając się po okolicy. Po paru sekundach ogarnęła, że zamiast maksymalnie skupić się na celu podróży, jej myśli odpłynęły w kierunku leprokonusów, a wieżę, którą miała przed sobą, widziała parę godzin temu w książce. - Zmiana planów, zamiast po wiosce będziemy łazić po jakiejś opuszczonej wieży na totalnym zadupiu, CO TY NA TO? - wyszczerzyła się, ani trochę nie przejmując się tą pomyłką. W zasadzie to chłopak powinien się cieszyć, że ich nie rozszczepiła gdzieś na środku pola, zapomnianego przez cały świat.
______________________
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Odwróciłem się natychmiast przez ramię, słysząc swoje nazwisko i zatrzymałem się w pół kroku, natychmiast szczerząc się w uśmiechu i wyciągając rękę, aby pomachać nadciągającej jak burza O'Donnell. – Próbujesz przez to powiedzieć, że dobrze wyglądam? – zapytałem, poruszając przy tym brwiami. Było mi trochę lepiej, zwłaszcza że krwotoki z nosa nie nawiedzały mnie już tak często, a już na pewno nie tak intensywnie. Opłacało się stracić tyle krwi najwyraźniej, zwłaszcza że rana na boku już mi nie dokuczała dzięki intensywnej pracy magomedykom z Munga i obrzydliwym eliksirom. – Zależy o której wiosce mówisz – powiedziałem, wbijając ręce w kieszenie. Wprawdzie właśnie wybierałem się do Geometrii, ale nie na zmianę, a po to, by sprawdzić, czy Marla przypadkiem jej dzisiaj nie ma, bo w końcu nie podejrzewałem jej o czytanie. Ta już stwierdziła, że gdziekolwiek nie idzie, ja idę z nią – i miała rację, ale i tak wywróciłem oczami. – Pierdół? Trzeba było zapytać, to poleciłbym ci jakieś porządne lektury o zwierzętach! – powiedziałem z przejęciem, jednocześnie wyciągając rękę i kiwając głową na znak gotowości. W sumie mogłem równie dobrze sam uzupełnić zapasy dla Kitałki. Parsknąłem natychmiast śmiechem, widząc, że wcale nie znajdowaliśmy się w Hogsmeade, a u podnóża wieży karłów. – Parz, trochę wolnego od pracy i już przebudowali całe miasto – rzuciłem, kręcąc głową i chwytając się pod boki. – Nie jest taka opuszczona jak ci się wydaje – powiedziałem, już wydzierając do przodu. Już kiedyś się tu zapuściłem, zwiedzając okolice Doliny. – Jebać lektury, będziesz miała zajęcia praktyczne – stwierdziłem, uśmiechając się półgębkiem, zamiast zdradzić, co za stworzenia zamieszkiwały ten dorodny przybytek. Ostatnim razem, gdy tu byłem, małe skurwiele prawie pozbawiły mnie głowy, ale to nie powstrzymało mnie przed tym, żeby chwycić za klamkę i próbować otworzyć drzwi. – Śmiecie się zabunkrowały – mruknąłem. Zaraz po tym odwróciłem głowę w stronę Marli. – Szykuj różdżkę, może będziesz miała okazję umyć kolejne żyjątka.
– O wiele lepiej niż podczas ostatniej wizyty w szpitalu – uśmiechnęła się, nie mając problemu z przyznaniem, że faktycznie, prezentował się dzisiaj nadzwyczaj dobrze. – Boli cię jeszcze ten bok? – spytała zatroskana, zaraz jednak przerzucając uwagę na wyprawę do Hogsmeade. – No raczej nie podejrzewałam, że z buta się wybierasz do Doliny, to trochę daleko. – Pominęła fakt, że ostatnio na nogach zapierdalali do miasta, trafiając do ślepego zaułku, w którym skończyli walcząc z akromantulą. – No pierdół, Swann zadał tak zjebaną pracę domową, że aż musiałam wybrać się do biblioteki – skrzywiła się, udając, że to niesamowita ujma na honorze pojawiać się w tym pomieszczeniu. – Ale szybko zmądrzałam, rzuciłam te kocopoły w kąt i wyszłam z zamku, nie ma co się przemęczać z nauką – stwierdziła, po czym teleportowała ich w zupełnie inne miejsce niż planowała. – No ja nie wiem, mogliby informować o takich remontach, a nie potem człowiek wbija i jest skonfundowany, że tylko wieżę zostawili – westchnęła teatralnie, kontynuując jego wątek z przebudową. – O, no, czytałam, że mieszkają tu te irlandzkie małe gnoje – poinformowała go, podkreślając fakt, że spędziła popołudnie z książką. – Tuż po mojej przeprowadzce do Dublina, Cillian, mój ojczym, zabrał nas na mecz Quidditcha i chujki obrzuciły mnie złotem, które po chwili zniknęło. Tak się nie robi! Potem przez kilka dni martwiłam się, że padłam ofiarą klątwy i już zawsze pieniądze będą mi uciekać – zarzuciła anegdotką, idąc za Murphym pod drzwi. Posłusznie wyjęła różdżkę, będąc w gotowości do rzucania bezużytecznych zaklęć. – Nie mogę się doczekać! – wyszczerzyła się. Była pewna, że z Gryfonem u boku eksploracja tej wieży będzie wybitną rozrywką. Podeszła bliżej i złapała za klamkę, żeby się upewnić, że drzwi faktycznie są zamknięte, tak na wszelki wypadek, gdyby się okazało, że Murray jest totalnym durniem i z nawet prostymi czynnościami ma problem. – Quartario. – Skoro były zamknięte to jedynym sposobem było wyważenie ich. I tak też właśnie zrobiła, z gracją wymierzając kopniaka w sam środek. Zadowolona z efektu wystawiła rękę w zapraszającym geście. – VOILA! – majtnęła brwiami, oczywiście wchodząc jako pierwsza. – Skoro się zabunkrowały to coś mają do ukrycia. Pewnie są w trakcie jakiejś dzikiej orgii – parsknęła. – Ej w ogóle pamiętasz? Miałeś spisać listę rzeczy, które chcesz zrobić. Gadaliśmy o tym na grzybobraniu, zanim mnie nie obsrałeś z góry.