Ten szlak wydaje się prosty do pokonania… przez pierwsze trzy kilometry. Później rozpoczynają się zdecydowanie trudniejsze tereny. Rzuć kostką aby dowiedzieć się co Cię spotyka. Rzut kostką jest jednorazowy.
Spoiler:
1 - trafiasz na ruchome korzenie, które notorycznie będą próbowały sprowadzić Cię do parteru. Rzuć 4 razy kością k6. Parzysta cyfra oznacza Twój bolesny upadek, nieparzysta całkiem zgrabnie uniknięcie/spowolnienie poruszającego się w ziemi korzenia.
2 - wchodzisz pod górkę i czujesz zmianę ciśnienia powietrza. Oddychanie jest coraz cięższe i męczysz się dwukrotnie szybciej. Wystarczyło, że przysiadłeś na kilka minut a do Twoich kieszeni dorwał się niuchacz. Czy to zauważasz czy nie, zabiera Ci 20 galeonów i ucieka. Utratę zgłoś w odpowiednim temacie!
3 - trudne szlaki mają to do siebie, że możesz znaleźć coś niezwykłego. Twoje wprawne oko - a może łut szczęścia sprawiły, że dostrzegasz aż dwie porcje jagód ciemiernika, które z pewnością będą cenne dla szanującego się eliksirowara. Po rośliny zgłoś się w odpowiednim temacie.
4 - źle skręciłeś, oj źle! Z dowolnej przyczyny wpadasz na pokrytą mchem skałę… która porusza się, rośnie, rośnie… zdajesz sobie sprawę, że obudziłeś leśnego trolla. Z dzikim rykiem zaczyna rzucać w Ciebie głazami. Możesz się cieszyć, że nie wziął swojej maczugi… Rzuć kostką. Jeśli przyszedłeś tu z kimś, każdy z twoich towarzyszy musi dorzucić kostkę, aby zobaczyć jak wam poszła interakcja z trollem, nawet jeśli wylosował inny scenariusz. Parzysta: otrzymujesz średnią ranę typu złamanie kończyny, żebra, wybicie barku itp. Koniecznie zajmij się swoją kontuzją. Jeśli Ty lub ktoś z Twoich towarzyszy posiadacie odpowiednią wiedzę medyczną obędzie się bez obowiązkowej wizyty w szpitalu świętego Munga. Nieparzysta- jesteś w czepku urodzony, kończysz jedynie z kilkoma siniakami!
5 - z dowolnej przyczyny upadasz na ziemię i dosyć mocno ranisz sobie dłonie o ostre kamienie (Użyj eliksiru wiggenowego lub odpowiednich zaklęć leczniczych). Zauważasz wśród nich kilka uszkodzonych kamieni szlachetnych, najwyraźniej niedojedzonych przez czmychającego przed Tobą klejnotnika. Uzyskasz za nie 30 galeonów. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
6 - zauważasz w cieniu coś na kształt ponuraka. Nie, to nie on, to Kun Annun, jest biały jak mleko choć uszy ma czerwone. Przygląda Ci się z cienia z żywym zainteresowaniem. Jeśli go nakarmisz i potraktujesz z szacunkiem, uzyskasz +1 pkt do ONMS po który zgłoś się w odpowiednim temacie.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Minęło pół godziny zanim weszli w las i odnaleźli trudniejszy do pokonania szlak. Wedle wyboru Benjamina ominęli ten z zielonym oznaczeniem i wybrali mniej uczęszczany. - Patrząc na nasze tempo, godzinę, jak i długość szlaku, powinniśmy pokonać go w trzy godziny. To będzie dobra pora aby poszukać miejsce na rozbicie obozu. Po drodze będziemy mijać tu pomniki przyrody i punkty widokowe. Można poszukać miejsca na ognisko i na wczesną kolację. Za trzy kilometry będzie trzeba się trochę powspinać po pagórkach albo ześlizgiwać na sąsiednią wydeptaną ścieżkę. Pokonałem ten szlak tylko raz i to z dwójką braci. - opowiadał, buzia mu się nie zamykała, a i kipiał energią. Nie gnał na łeb na szyję tylko mądrze rozkładał swoje siły na całą długość szlaku. Wiedział, że pierwsze trzy kilometry są spokojne lecz im dalej będą się zapuszczać tym może być już trudniej. Byli jednak dobrze przygotowani - solidne buty, półciężkie plecaki, różdżki zawsze w pogotowiu, Benjamin miał wziąć eliksiry na wszelki wypadek, gdyby coś chciało przeciąć im drogę. Zewsząd dochodziło wiele dźwięków - szelest przemykającego dzikiego jackalope, tamta górka wydawała się zimowym domem dla szpiczaków, tam powalone drzewo pokryte mchem aż prosiło się aby przez nie przeskoczyć. Mnóstwo grzybów, krzewów, cierni, drzewo obok drzewa. Dochodził do niego zapach lasu i wilgoci. - Dobra, proste pytanie. - obrócił się przodem do niego z dużym uśmiechem i szedł jakiś czas tyłem. Przyjdzie czas na spacer w ciszy. - Co najbardziej podoba ci się w lesie? - i gdy tylko to powiedział, coś poruszyło się pod jego stopami, uderzyło z całej siły w pięty i wyburzyło go z równowagi. Duży plecak przyjął największy impet, choć skrywane tam mniejsze bądź większe drobiazgi wpiły się w jego plecy. Rozejrzał się i dostrzegł umykający korzeń jakiegoś drzewa. Parsknął śmiechem. - Aha, las nie zgadza się na pytania. - ewidentnie go to rozbawiło choć podniesienie się nie było takie proste jak mogłoby się wydawać - mimo wszystko plecak był obładowany po brzegi. Skorzystał z pomocnych rąk Benjamina, jeśli ten postanowił wziąć udział w zbieraniu go z ziemi. - Chyba trafiliśmy na jakichś krewniaków Bijącej Wierzby. - nawet się nie otrzepywał tylko mrużył oczy i posyłał groźne spojrzenie drzewom. Nie było w nim cienia złości ani tym bardziej zakłopotania z tego tytułu.
Słuchał o tym co ich czeka na szlaku z zainteresowaniem, próbując sobie w głowie ułożyć wszystko w punktowy plan, który będą mieli do zrealizowania. Nie wiedział czy ognisko w rezerwacie w Dolinie było do końca legalnym pomysłem, ale nie zamierzał mówić tego otwarcie Trevorowi. Sądził, że przy odrobinie szczęścia, przy którymś z miejsc widokowych znajdzie się również miejsce ogniskowe co rozwiąże ten niewielki problem bez konieczności wytykania czegokolwiek. - Dlatego idziemy tam we dwoje i sądzisz, że również się uda? - nie wiedział czy Trevor tak bardzo doceniał jego umiejętności, swoje, a może od czasu gdy ostatnio pokonywał szklak wiele się mieniło... Benjamin potrzebował zdecydowanie więcej informacji by ocenić czy trasa była rzeczywiście tak trudna i nieprzetarta jak została przedstawiona. Szedł miarowo, nie wykorzystując nawet połowy swoich możliwości. Różnica wzrostu i obciążenia skutecznie sprawiała, że miał poczucie rekreacyjnego przechadzania się po leśnej ścieżce, a nie poważnej wędrówki. Rozglądał się w międzyczasie za roślinami, które mogłyby im być przydatne i które mógłby zebrać po drodze. Wiedział, że w takich dzikich miejscach jak to wręcz roiło się od nietypowych składników na eliksiry. Patrzył uważniej przez to pod nogi, nie chcąc na żaden z nich przypadkowo wejść. Nawet jeśli on miałby z nich nie skorzystać to przecież były również inne stworzenia, który należały się one nawet bardziej niż jemu. "Proste pytanie" wyrwało go z obserwacji, przesuwając momentalnie spojrzenie ciemnych oczu na twarz Krukona. Widział jaki jest rozpromieniony podróżą i sądził, że odpowiedź na to pytanie wcale nie popsuje jego nastroju. Po części udzielił jej już kiedyś przy innym pytaniu, w innych warunkach, ale sądził, że w obecnym kontekście będzie dużo bardziej zrozumiała niż wtedy. - Tajemniczość lasu, czająca się w nim przygoda, jest w tym coś interesującego. - nie zdążył powiedzieć więcej, bo widok upadającego bez powodu Collinsa skutecznie sprawił, że pytanie odeszło w zapomnienie. Widział, że upadł na plecak, więc nie przejął się mocno tym, że mogło mu się coś wydarzyć. W najgorszym razie połamał maszty od namiotu, a i to wymagałoby wyjątkowego talentu. Podał mężczyźnie pomocną dłoń, po czym ruszyli dalej, przed siebie, wzdłuż ścieżki. - Oby nie. - przypomniał sobie momentalnie ile wie o przeklętym drzewie w okolicach szkoły, które jeszcze w tamtym miesiącu przedstawiał na rysunku na zajęcia z działalności artystycznej. Wiedział, że jeśli te drzewa miały chociażby połowę jej charakteru to mieli spory problem. Z drugiej strony Trevor wspominał, że już tędy szedł, gdyby tak było to pewnie pamiętałby o tym, prawda? Widział. że bez cienia wątpliwości czy idą dobrą drogą, Trevor wciąż podążał, dlatego Benjamin postanowił wrócić do rozmowy jak gdyby natura im jej nie przerwała. - Nie martwisz się czasem, że wejdziesz tak głęboko w las, że już z niego nie wrócisz? - wiedział, że nie jest to postawa pasująca do Trevora, ale on czasem miewał takie myśli, których obecność właśnie tak postanowił przekazać kompanowi podróży. Jednocześnie podejrzewał, że wraz z pojawieniem się takiego pytania może dowiedzieć się o nim czegoś nowego, zupełnie innego i ciekawego. Może o jego wilkołaczej naturze, może o dzieciństwie, a może o jeszcze czymś innym, czego obecności pierwszą myślą nie dało się stwierdzić.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
- Dlaczego miałoby nam się nie udać pokonanie szlaku? Jeśli nie zboczymy z niego i nie będziemy gnać na łeb na szyję to nie widzę powodów przez które mielibyśmy przerywać w połowie drogi. - pytanie wydawało się retoryczne choć coś w jego spojrzeniu mówiło, że nie obraziłby się za wyjaśnienie jego wątpliwości. Nie chodził o brak wiary w umiejętności biwakowe Benjamina - on po prostu nie brał pod uwagę, że któryś z nich nie da rady. - Możemy mieć tyle przerw ile chcemy, najwyżej plany obozu i ogniska jakoś się zmodyfikuje. - dodał jeszcze, gdyby Benjamin myślał o ich wydolności płuc. Mogło się zdarzyć tak, że wspinaczka pod górkę czy pokonywanie piętnastego przewróconego pnia pochłonie zbyt dużą ilość energii i będą potrzebowali częstszych przerw. O ile lubił mieć zaplanowany biwak, tak w trakcie jego trwania skory był do modyfikacji jeśli zachodziła taka potrzeba. Musieli przerwać rozmowę na rzecz zbierania Trevora z ziemi. Na szczęście obyło się bez większych szkód, nawet nie było plamy na jego dumie. Kontynuował wędrówkę jakby absolutnie nic się nie stało. Raz na jakiś czas zerkał groźnie w kierunku korzeni, jakby próbując je zatrzymać tym zachowaniem w miejscu. - Ach, tajemniczość lasu nie wydaje ci się nieco straszna? Ciemność, niepokojące szmery i sapanie, nie wiadomo co za bestia śpi za rogiem, pełne uwielbienia mroku zębate rośliny, zdradzieckie pagórki, upiorne gałęzie w półmroku...? - roztaczał nad nim wizję tego, co mogłoby wzbudzić strach. Niejako też badał czy Benjamin byłby w stanie zadrżeć od tej przedstawionej słownie scenerii. Chciał dowiedzieć się czy należał do osób wątpliwej odwagi czy jednak duszę miał zahartowaną? Maszerowali, każdy w swoim tempie, jednak nie oddalał się dalej niż parę kroków. Chłonął leśne zapachy i wilgoć unoszącą się w powietrzu. Przeniósł wzrok na chłopaka, gdy dostał od niego już drugie pytanie w ciągu paru chwil. Rozkręcał się, nie ma co! Zaczynał odczuwać co to znaczy być stawianym w roli odpowiadającego, a do tego Benjamin nie wybierał łatwych pytań. Nawiązywał do tego, co się dzieje i znajdował w tym coś, co wymagało zastanowienia. - Wiem, że prędzej czy później wrócę. - choć nie dało się zaprzeczyć, że słowa chłopaka zabrzmiały lekko złowrogo. - Nie tylko mam różdżkę ale jako tako daję radę się deportować, potrafię się wspinać po drzewach, rzucać czar patronusa, rozpoznawać szlaki, odnajdywać północ... W ostatecznej wersji wystarczy wytrzymać do pełni. Zwierzęce zmysły zawsze mnie stąd wyprowadzą. Jedyne, co mnie najbardziej mogłoby przerażać to... - wzdrygnął się ale uznał, że warto o tym wspomnieć aby nie kreować siebie na nieustraszonego. To, że był przygotowany do biwakowania i pragnął zostać aurorem nie oznaczało, że nie miał lęków. - ... wila. - bo wtedy odbierano mu wolę, myśli i "wytrzymanie do pełni" wydawało się nierealne. To akurat napawało realną grozą i skutecznie trzymało go w planie trzymania się szlaku. Ruchome drzewa to wykorzystały bo znów dostał korzeniem po kostkach. Tym razem nie upadł na tyłek, a na kolano zaś w ustach zmielił przekleństwo.
Uśmiechnął się lekko, gdy Trevor tak bardzo nadinterpretował jego pytanie. Nie stwierdził, że nie dadzą rady, a jedynie zasugerował, że jest ich mniej, więc mają mniejsze możliwości pokonania szlaku. Przynajmniej tak mu się wydawało. Nie znał trasy, nie próbował nawet udawać, że mocno go ona interesowała przed biwakiem, zostawiając tę część organizacji wyobraźni Trevora. Chciał zobaczyć gdzie poniosą ich nogi i, jeśli ścieżka miała być trudna, był gotów nieco się wysilić byle doszli do celu. Chciał tylko wiedzieć na ile słowa o trudności szlaku były odniesione do nich, a na ile do historii, którą mu przedstawił. Dostał więcej niż chciał, ale nie zamierzał tego uświadamiać rozmówcy. - Dobrze, uda nam się przejść szlak. - podsumował te kilka zdań, które usłyszał o drodze, postojach i możliwościach. Nie zamierzał wchodzić z Trevorem w dyskusje, gdzieś podskórnie czując, że mogłoby to wywołać sprzeczkę. Nie to by specjalnie ich przez nieporozumieniami bronił, ale zwyczajnie nie zależało mu na temacie obranego szlaku tak bardzo by o niego walczyć. To była wizja Trevora, którą mieli zrealizować. Rozmawiali dalej, a Trevor mówił wiele o rzeczach, które mogły czaić się w lesie. Benjamin zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę. Po części to właśnie to sprawiało, że od czasu do czasu się do niego zapuszczał. Oczywiście, tym racjonalnym argumentem były składniki alchemiczne czy potrzeba rozprostowania nóg i odświeżenia głowy. Wiedział jednak w głębi siebie, że te racjonalne argumenty na równi konkurowały z tymi mniej rozsądnymi. Jeśli Trevor szukał na twarzy Benjamina zwątpienia czy strachu, na pewno go tam nie znalazł. Pewien ironiczny uśmiech, wspominający kilka ostatnich wycieczek w różne zakamarki Hogsmeade, kilka iskierek w oczach - to właśnie budziło się, chciało wydostać na zewnątrz i choć mogłoby być całkowicie na miejscu, to jednak trwało krótko, bo dostrzeżone przez Bazorego, zostało ukryte ponownie pod spokojem i opanowaniem. Wiedział, że jego zainteresowanie mogłoby być niepokojące, a jeszcze nie potrafił ocenić na ile Trevor powinien poznać te jego mniej racjonalną część. - Nieco, nie na tyle by zrezygnować. - powiedziawszy to uznał, że i tak już za wiele w pewien sposób tym mógł uzmysłowić Trevorowi. Z jednej strony zdawał sobie sprawę, że właśnie po to rozmawiali by się lepiej poznać, a z drugiej gdzieś wewnątrz siebie czuł, że zamiast pokazywać się mężczyźnie od najlepszej strony, to mimowolnie ciągnie go by rozmawiać na zupełnie inne tematy. Sądził, że młodszy Krukon gdzieś wewnątrz siebie zdaje sobie sprawę, że mroczne zakamarki lasu mogą nie być obce Benowi, ale czy to oznaczało, że powinni uciekać się do tego tematu? Nie był tego przekonany. Słuchał odpowiedzi na swoje pytanie, ciesząc się, że ponownie rozmowa skupiła się na odczuciach Trevora. Słuchał w milczeniu, od czasu do czasu zerkając na mówiącego, nie chcąc go wzrokiem zbytnio przytłaczać. Sądził, że mówienie o słabościach nie jest proste dla nikogo, a gdy na końcu zdania pojawiła się nazwa stworzenia, które nie jednemu już pogmatwało życie, nie bardzo wiedział co powiedzieć. Niektóre istoty leśne były groźniejsze od innych i nie pozostawiało to pola do dyskusji. - Trevor... - zaczął mówić, chcąc znaleźć jakieś słowa wsparcia, ale nie zdążył, bo mężczyzna ponownie upadł, tym razem na kolano. Benjamin dostrzegał jakiś ruch wśród ściółki leśnej, ale nie mógł jednoznacznie powiedzieć co go wywołało. - Chodź. - nie przejął się ciśniętymi w eter słowami, wyciągając ponownie rękę w jego stronę. Tym razem nie zamierzał jej puścić, a powieść ją bliżej siebie gdy tylko będzie ku temu okazja. Zatrzymał ich w ten sposób na chwilę, nie chcąc zostawiać obaw samych, by mogły w nim urosnąć. Sam potrafił eskalować nawet mniejsze lęki i nie chciał, by temu udało się zakorzenić w Trevorze, choć nie wiedział na ile nie było na to już za późno. - Wiemy, że jest możliwość spotkać te istotę, ale tak samo wielka jak ujrzenia setek innych. Większość nie trafia na nie całe życie, może tobie też się uda? - nie wierzył w to jak naprędce tworzył dość sensowną wypowiedź, byle by znaleźć dla niego jakiś punkt podparcia. Tym razem nie tylko ten fizyczny.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Będąc w roli odpowiadającego mówił wyczerpująco. Nie każda myśl i postanowienie było proste do wyjaśnienia. Wolał powiedzieć kilka słów za dużo niż kilka za mało - to właśnie tym się różnili. Szczęśliwie nauczyli się ze sobą poprawnie komunikować i choć istniało ryzyko sprzeczki, podświadomie próbowali w taki sposób rozmawiać aby słowa były jasne. Kwestia szlaku została zakończona i wyszło to tak naturalnie, że dosyć szybko to zaakceptował. Roztoczenie strasznej wizji, która mogła się przytrafić mogłaby wzbudzić niepokój niejednego rozmówcy - zwłaszcza przebywającym na nieznanym terenie. Ryzykował, owszem, Benjamin miał prawo poczuć dreszcz zimna i oznajmić, że cały ten las jest dziwny i lepiej nie szarżować... a jednak nie dostrzegł na jego twarzy nawet cienia niepokoju. Odkrycie tego pozornie nieistotnego detalu jeszcze wyraźniej zarysowało obraz Benjamina w jego głowie. Nie był lękliwy. Nie uwierzyłby w to... nie po tym, gdy akurat dostrzegł szybko umykający charakterystyczny uśmieszek chłopaka. Przypominało to nieme wyzwanie rzucane Dolinie Godryka - zaskocz mnie, sprawdź czy mnie stąd przepłoszysz. Pełen satysfakcji rozchylił usta w uśmiechu, mrużąc przy tym oczy gdy przez gęste korony drzew prześwitywało kilka promieni słonecznych. - Fajnie. - to słowo było zbyt skromne, aby określić jego odczucia. Brakowało mu słów aby to trafnie nazwać. Gdyby ktoś powiedział mu, że powinien poczuć choćby jedną nutę niepokoju... nie zwróciłby na to uwagi. - W takim razie jest nas dwóch. - te zdanie mniej więcej oddawało jego uczucie satysfakcji. Znaleźli coś jeszcze, co mogło ich łączyć - chęć poznania tajemnic rezerwatu, nawet jeśli istniało ryzyko wpadnięcia w tarapaty. To też mogło wyjaśniać dlaczego, między innymi, Benjamin tak szybko zgodził się na współudział w biwaku. Umykający korzeń zabrał ze sobą mamrotane pod nosem przekleństwa. Przy trzecim razie nie reagował już z takim uśmiechem jak na początku. Cały czas przemieszczali się więc zaczepiało go nie jedno drzewo, a kilka. Ciężko było mu stwierdzić dlaczego tak się dzieje - zdeptał ściółkę leśną, śmiał zerwać listek po drodze? Pozostało westchnąć i przejść z tym do porządku dziennego. Nie miał czasu aby się nad tym rozwodzić, zostawiając to jedynie podskórnej irytacji, bo też wspomniał o lęku, który przez wiele, wiele lat stanowiło formę jego bogina. Dopiero niedawno odkrył znaczącą przemianę i szczerze mówiąc, wolał nie wracać do tego myślami. Podniósł głowę i wyciągnął rękę, przyjmując ją raz za razem gdy musiał podnieść się z coraz cięższym plecakiem - zaklęcie zmniejszające wagę zaczynało tracić na swojej mocy. Widząc, że Benjamin nie puszcza jego dłoni, splótł ich palce i poprawił ramię plecaka, aby nie uwierało tak w bark. Odnalazł ciemne oczy Benjamina, jaśniejsze niż jego własne, bo dostrzegł tam przejęcie się tymi słowami, które niedawno między nimi padły. Uśmiechnął się lecz bez wielkiej radości. - Liczę na to, że będę w tej większości. - położył dłoń między jego polikiem a uchem, pochylając się również aby złozyć na jego ustach pojedynczy pocałunek mający być niemym podziękowaniem za te słowa. - Miałem wtedy mądrą lekcję gdy odkryłem jakiego pecha może przynieść dziabnięcie przez langustnika ladaco. Pod żadnym pozorem lepiej wtedy nie wchodzić do lasu. - wyjaśnił, dzieląc się częścią tej wstydliwej przeszłości, która w efekcie końcowym sprowadziła na niego klątwę likantropii. Zapewne duży udział miał tutaj jego kompleks rycerza jednak to była historia już do ogniska, przy rozbitym namiocie. Mimo, że niejasno wspominał o dniu, który wpłynął na kształtowanie jego osobowości, nie czuł się źle, gdy się tym dzielił. Intuicja podpowiadała mu, że te słowa będą u Benjamina bezpieczne. - To jeden z powodów dla których tak szlifuję magię ofensywną. Dobrze mieć asa w rękawie. - dodał, gładząc kciukiem jego skroń i tym samym odsuwając pukiel ciemnych włosów. Mimo wszystko usłyszenie z ust drugiej osoby jakie ma niewielkie szanse na spotkanie wili istotnie dodało mu otuchy. One z reguły nie bywały krwiożercze dla zabawy, potrafiły się komunikować, zakładać rodziny, czuć. To było pocieszające.
Zatrzymanie się na moment, by wymienić kilka zdań, miało w sobie pewien urok. Benjamin nie spodziewał się, że gniew na atakujące go korzenie drzew czy inne pędy tak szybko wyparuje, ustępując przestrzeni... Sam nie wiedział, czemu. Czułości? Zaangażowaniu? Trosce? Wcześniej już takie gesty pojawiały się między nimi, ale w tym momencie, tak wtłoczone w zwykły spacer, bez pożądania, namiętności, były dla Benjamina mocniej dostrzegalne. Czuł przez to pewną zażyłość, która budowała się między nimi, a której nie zamierzał komentować w tym momencie. Samo dostrzeżenie jej wystarczyło, by postanowił, że będzie potrzebował przemyśleć sprawę później, bez Trevora dotykającego jego twarzy, by w przyszłości wiedzieć, jak się zachować, jeśli temat zostanie między nimi poruszony. Nie spodziewał się innego rozwoju zdarzeń, w końcu rozmowa pojawi się między nimi jak wracający bumerang, który właśnie zarzucali. Odwzajemnił spokojny, pojedynczy pocałunek, rozumiejąc w ten sposób, że nie musi więcej dodawać do tematu jego obawy przed pojawieniem się willi. Najwyraźniej to, co powiedział, było wystarczające, choć dalej nie rozładowało atmosfery. Benjamin zaczął zastanawiać się, ile więcej obaw od niego ma w tym temacie, co za tym stoi, i w pewien sposób dostał na to częściową odpowiedź. Mógł się tylko domyślać, którego zdarzenia dotyczą jego słowa. Spodziewał się, że jeśli będzie miał o tym usłyszeć kiedykolwiek więcej, to nie dlatego, że sam będzie go ciągnął za język. Wiedział już, że niektóre tajemnice Trevor broni równie zaciekle jak on swoich, po rozmowie w knajpie przy kawie. - Będziemy ostrożni. - wiedział, że ugryzienia przez jakąkolwiek jaszczurkę czy węża by nie zbagatelizował. Po pierwsze dlatego, że nie znał się na gatunkach tych zwierząt na tyle, by je rozpoznawać na pierwszy rzut oka, a po drugie dlatego, że niektóre są jadowite w sposób na który niewiele w obecnych warunkach mógłby poradzić. Czasem zastanawiał się czy nie powinien popracować przez to nad wiedzą o nich, ale później zdawał sobie sprawę, że w zasadzie to dawałoby mu tylko pozory bezpieczeństwa. Jak na razie wolał ich nie mieć by potencjalnego zagrożenia nie zbagatelizować. Czuły dotyk nie ustawał, co zachęciło Bazorego do delikatnego przyciągnięcia Trevora bliżej siebie. Nie sądził by spędzili tak stojąc wiele czasu, ale skoro już to trwało, to wygodnie ułożył swoją wolną rękę na jego talii. Wiedział, że jest to zdecydowanie mniej angażujące, ale też nie chciał swoim zachowaniem rozproszyć mężczyzny czy jakkolwiek zasugerować by przestał mówić. - Nie wystarczy jedno lub dwa? - sądził, że to będzie naturalna zmiana tematu. Słowa Trevora przypomniały mu, że istotnie znajomość zaklęć była niezbędna, jeśli miało się przetrwać w tym zakręcony, magicznym świecie. Kilka ostatnich miesięcy uzmysłowiło mu to bardziej niż kilka ostatnich lat.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Na kilka dłuższych chwil przestał obserwować otaczający go las bo to Benjamin skradł pierwszy plan. Poruszyli jeden z trudniejszych tematów lecz o dziwo, całkiem nieźle w tym manewrował. Dzielił się tym, co mogło boleć i nie odnosił wrażenia, że mógłby tym Benjamina przytłoczyć. Dawkował mu informacje o tych mniej znanych aspektach z własnego życia aby pogłębiać swoją wiarę, że dzięki współpracy są w stanie tworzyć coś więcej. - Profilaktycznie odstraszam od siebie wszelkie zwierzęta. Nie są mi potrzebne do szczęścia. Tak jakby. - przy tych ostatnich dwóch słowach przygryzł kącik swoich ust jakby próbował powstrzymać cisnący się żart nawiązujący do zapełniania nimi wilkołaczego żołądka. O ile Benjamin pokazywał mu tutaj, że niełatwo go przestraszyć, tak jednak... ta wieloletnia wyrobiona ostrożność w kwestii klątwy... nie ułatwiała mówienia wszystkiego wprost. Nie chciał być ani gryziony przez langustnika ani tym bardziej doświadczany zjawiskowymi stworzeniami w postaci wili. Dobrze mu było tak, jak jest... choć czuł, że mogłoby być lepiej. Gest Benjamina nie uszedł jego uwadze, co jednak oddaliło plan kontynuowania mierzenia się ze szlakiem. Przesunął dłoń z jego policzka na kark, odkrywając, że jest ciepły mimo niskiej temperatury powietrza. Szukał jego uważnego spojrzenia, czując się naprawdę wysłuchiwany. - Powtarzanie na okrągło dwóch zaklęć buduje schemat powtarzalności. Czasem wystarczy ułamek sekundy zaskoczenia aby przechylić szalę na swoją korzyść. Nieistotne, czy mowa tu o czarach czy pazurach. - humor znacząco mu się poprawił przy tej zmianie tematu. Celowo też nawiązywał czasem do pazurów, rozwiniętych zmysłów, dziwnych bestii napotykanych za rogiem... oswajał Benjamina z możliwością wprowadzenia takich elementów rozmowy na stałe. - A propos zaskakiwania... - pochylił się do jego ust po jeszcze jeden... dwa... no dobrze, cztery krótkie pocałunki, dla rozgrzania i motywacji do działania. Przyjemność rozlała się po jego twarzy, łagodząc jej rysy. Przez chwilę próbował sobie przypomnieć co chciał powiedzieć. - ... zmierzch nas zaskoczy, jeśli się nie ruszymy, a mamy jeszcze parę mil do pokonania. - splątał palce ich dłoni w jedno i pociągnął go lekko naprzód. Tym razem, póki teren pozwalał, trzymał jego rękę. Przewidywał, że mogłoby mu być z tym niewygodnie to czasami luzował palce gdyby miał poczuć chęć zabrania dłoni. Ścieżka przed nimi wysypana była teraz kamieniami, pomniejszymi głazami, kępkami trawy, mchu, grzybów lub gałązek. Każdy ich krok był słyszalny z daleka. Mógłby się odezwać na nowo, miałby milion tematów do rozmów jednak pozwolił im zostać ze swoimi myślami. Dopiero po dziesięciu minutach zaczął sobie pogwizdywać wesołą melodyjkę, nawet wtedy gdy zaczęli wspinać się pod górkę. Buty ślizgały się po wilgotnym mchu lecz stawiał stopy umiejętnie - bokiem, dzięki czemu miał większe oparcie na nierównościach tego niewielkiego wzgórza obładowanego krzewami i spróchniałym pniem porośniętym listowiem.
Mógłby zapytać czym było niedopowiedziane "Tak jakby", które aż prosiło o kontynuowanie temat, ale odpuścił. Trwał w postanowieniu, że nie będzie Trevor zmuszać do powiedzenia choć słowa więcej niż chciał. Temat nie był naglący, nie zależało od niego niczyje życie. W dodatku Benjamin nie obawiał się usłyszeć czego, czego nie byłby w stanie zrozumieć czy racjonalnie wyjaśnić. Przyjmował te część mężczyzny taką jaką była, a przecież nie zmieni się ona z dnia na dzień, prawda? Zamiast tego musnął ustami jego dolną wargę, lekko na tyle by delikatny pocałunek mógł zachęcić w jakiś sposób do większej otwartości. Nie sądził by to była szczególna manipulacja, zwłaszcza, że niedługo po tym zmienił temat na taki w którym nie spodziewał się znaleźć oporów. - Zaskoczonym, chyba lepiej dobrze znać używane zaklęcie. - nie rozumiał czemu powtarzalność miałaby być czymś złym. Wyobrażał sobie, że lepiej mieć opanowane perfekcyjnie dwa zaklęcia niż miernie posługiwać się kilkunastoma. Sądził, że skuteczny atak czy obrona nie powinny trwać więcej niż kilka minut. Po wytrąceniu przeciwnikowi różdżki z ręki, praktycznie walkę można było uznać za zakończoną, więc expeliarmus rozwiązywało w zasadzie problem ogromnej biegłości w zaklęciach. Gorzej rzeczywiście, jeśli w grę wchodziły zwierzęta lub bestie ale one nie rozumiały przecież, że ciągle używa się jednej wyuczonej frazy. - Pazury też zawsze masz tak samo ostre. - próbował odnieść się do słów, uznając wspomnienie o ogromnych paznokciach za coś zupełnie naturalnego. W zasadzie to ludzkie paznokcie były beznadziejnie bezużytecznym tworem, co każda inna istota by przyznała bez większego trudu. Nawet kopyta centaurów były bardziej użyteczne niż te cienkie ludzkie blaszki na końcach palców. Myślenie o tym nie było tym czego się spodziewał, dlatego te kilka pocałunku, które znalazły się na jego ustach było pewnym wybawieniem. Oddawał każdy z nawiązką, doceniając, że w ten sposób został wyrwany ze spirali myśli, która zaczynała się w nim niepotrzebnie budować. - Wydaje ci się. - odpowiedział lekko, gdy usłyszał tłumaczenie Trevora, dlaczego nie mieliby stać na środku drogi, całując się tak do wieczora. Mieli ze sobą wszystko co potrzebowali by przetrwać noc, a przecież droga by do jutra magicznie nie zniknęła, więc argument mężczyzny go nie przekonywał. Zaakceptował jednak, że musi iść za nim, będąc na początku lekko pociągnięty za splecioną dłoń. Spacer w ciszy mu odpowiadał, nawet jeśli z kolejnymi metrami stawał się bardziej wymagający. Odpowiednie buty i wyuczona technika pokonywania nierówności terenu, sprawiały, że w miarę sprawnie udawało mu się przechodzić dalej. Uważnie stawiał każdy krok za krokiem, czasami zerkając badawczo na Trevora by sprawdzić jak sobie radzi. Nic nie zapowiadało, że wydarzy się coś niebezpiecznego. Zmniejszając przez trudność trasy prędkość kroku, nie trudno było mu przyglądać się mijanym rośliną. Jedna zainteresowała go bardziej niż kilka wcześniejszych. Był to niski, bo tylko półmetrowy, krzew ciemiernika. Rośliny, której już dawno nie widział. Zatrzymał się by przyjrzeć się dokładniej roślinie. Choć był październik, roślina wciąż nie doświadczyła przymrozków przez co była obsypana drobnymi kwiatkami na których dopiero mogły zawiązywać się owoce oraz samymi jagodami, które były jednym z chętnie zbieranych składników alchemicznych, pomimo swoich trujących właściwości. - Poczekaj na mnie kilka minut. - Powiedział głośniej, nie odwracając się w stronę Trevora. Przykucnął by zabrać znalezione jagody, których na krzewie było bez liku i zastanawiał się w głębi siebie czy powinien również zbierać kwiaty. Co prawda nie zamierzał syntezować magicznych narkotyków, nie wiedział jednak, czy nie mają innych ciekawych właściwości, które można by odkryć po wróceniu do laboratorium w pracy.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Czułby wewnętrzny niepokój znając tylko dwa czary skoro arsenał przewidywał ich kilkanaście. Wystarczyłoby sięgnąć po książki spoza programu szkolnego aby znaleźć garść czarów, które warto opanować. W tej kwestii był obeznany bo jednak interesował się tym dosyć długo. - Masz rację, to fakt jednak dla mnie dwa to zdecydowanie za mało. Wygodniej mi szlifować parę czarów lecz przez dłuższy czas. - wspominał wiele spotkań ze znajomymi gdzie w ruch szły różdżki. Niekiedy szło mu topornie gdy miał problem ze zrozumieniem natury czaru a przy innych sam siebie zaskakiwał. Do tej pory uważał, że opanowanie czaru patronusa i to w takim tempie jak on, było godne podziwu. Gdyby tylko jeszcze ktoś o tym wiedział... - Mhm, pomimo niezbyt zachęcającego wyglądu są sporą zaletą. - mówił tonem znawcy, ciesząc się, że Benjamin nie zignorował słownie tej wzmianki tylko postanowił rzucić choćby jednym komentarzem. Powoli nabierał przekonania, że tego rodzaju dygresje nie będą źle odbierane. Wbrew pozorom to miało znaczenie. Odsunął na moment głowę i przyjrzał się chłopaki z lekkim rozbawieniem, niepozbawionym czegoś czułego. Gdyby nie godzina i ciężki plecak to z pewnością olałby wszystko i nie wypuszczał Benjamina z rąk. Pocieszała go myśl, że spędzą ze sobą całe dwie noce, gdzie nie będzie musiał leżeć dalej niż pół cala. - Wydaje mi się? Możemy na ten temat podebatować gdy rozpalimy ognisko. - uśmiech nie chciał zejść z jego ust - zupełnie jakby wcale nie został trzykrotnie pokonany przez umykające pod ziemią korzenie. Po drodze rozwinął mapę i zorientował się, że zostało im niecałe trzy godziny drogi jeśli nie będą się zatrzymywać na dłużej niż kilka minut. Nie omieszkał Benjamina o tym poinformować choć nie wyglądał na takiego, co miałby się boczyć o kilka przyjemnych przerw. Szli sprawnie choć droga stawała się zdecydowanie trudniejsza. Zatrzymał się na szczycie pagórka, gdy Benjamin nachylał się nad jakimś krzewem. Sam Trevor obserwował sobie stąd okolicę, zauważając w oddali ruch przemykających zwierząt, dostrzegając kilka ptaków poukrywanych wśród koron drzew. Delektowałby się tym momentem, gdyby znienacka nie poczuł jak coś osuwa mu się spod nóg - jeden z korzeni zakopanych w ziemi postanowił się chyba przeciągnąć, wyciągając się spod warstwy ziemi i trawy. Mógł przyjrzeć się jak korzeń całkowicie opuszcza pierzynę ziemi, potrząsa się aby pozbyć się klejnotnika i ponownie zanurza głęboko pod trawą, niczym pod kołdrą lecz kilka metrów dalej. Z racji, że akurat w tym miejscu znajdowały się stopy Trevora, stracił równowagę bo nie miał czego się przytrzymać. Stęknął, wywinął orła i z hukiem wylądował na plecaku - tym razem sądząc po dźwięku coś musiało się tam chyba potłuc bo jednak plecak tracił swój czar zmniejszonej lekkości. Zjechał na tyłku z pagórka, zawierając po drodze kilka bliższych znajomości z kanciastym głazem, kilkunastoma gałęziami, wyciętym u podstawy nieregularnym pieńkiem... aż wylądował u podstaw pagórka. Na szczęście na plecach. Furia przemknęła po jego twarzy lecz starał się ją powstrzymać. - Poleżę i poczekam sobie. - wydusił ze ściśniętych płuc. Poczuł ból gdzieś na udzie, które musiało z dosyć solidną wnikliwością poznać się z kanciastym kamieniem. Jak nic, nabył parę siniaków. Tym razem nie hamował języka tylko przeklinał pod nosem, wściekając się, że to rezerwat Doliny Godryka i nic nie może zrobić korzeniom w ramach odwetu za takie traktowanie. - Gdyby ktokolwiek pytał to te moje dzisiejsze siniaki są od przepędzania Czerwonych Kapturków. - rzucił pół żartem pół serio bo jednak za czwartym upadkiem jego duma była urażona. Jak obiecał, tak zrobił - leżał, nie podnosił się bo miał silne przekonanie, że korzeń znów postanowi sprowadzić go do parteru.
Lekko bawiła go gra słów w której parę czarów i dwa zaklęcia w istocie mogły być sobie równoznaczne. Wiedział, że nie taki był cel mężczyzny, który mówił teraz lekko, ale dla kogoś tak oszczędnie posługującego się mową jak Benjamin, było to nie do przeoczenia. - Ile w takim razie to nie za mało? - sprecyzował pytanie nie dlatego, że interesowała go konkretna liczba, a wyłącznie przez to, że widział jego duże zaangażowanie w to o czym opowiadał. Trevor po części dowiedział się ze wspomnień co sprawiało, że Benjamin poświęcał wiele energii i zaangażowania w naukę eliksirów, co również sprawiało, że odwrócenie sytuacji i słuchanie o powodach i chęciach do nauki zaklęć, wydawało się być na miejscu. Wiedział, że pyta o tę najlepszą część młodszego Krukona, przez co rozmowa naturalnie powinna iść dobrze. Co prawda miedzy wierszami pojawiały się nawiązania do likantropii, ale dla Benjamina były one naturalną koleją rzeczy. Tak jakby chory na ospę opowiadał o tym, że gdy się ubiera to zmiany na skórze go swędzą... To nie było odstraszające. - Nie po to są by zachęcać. - dla Benjamina logicznym było, że aspekt wizualny był ich ostatnią cechą, którą warto było oceniać. Z drugiej strony doskonale wiedział do jakiej "brzydoty" mógł odnosić się Collins. Spodziewał się, że temat nie będzie prosty, choć w nim nie wywoływał obrzydzenia czy niechęci, zwyczajnie trafiając na jego racjonalną stronę myślenia w której tak przedstawiała się natura drapieżników. Również ludzi. Postanowił jednak uchylić nieco swojego spojrzenia na ten aspekt, licząc, że nie zrobi się przez to między nimi dziwnie. - Przez nie się wspinasz, kopiesz, sprawniej zwalniasz, tak myślę. Nie są tylko bronią. - już widział część ich możliwości we wspomnieniach. Sądził, że Trevor zna przynajmniej z tuzin dodatkowych, choć nie spodziewał się prędko o nich usłyszeć. Wiedział, że temat jest delikatny i może się okazać, że poznawanie go zajmie dłużej niż samo zaprzyjaźnianie się z Collinsem. Pokonywanie pagórku nie było najprostsze, ale po tym co widział, sądził, że im obojgu szło ono całkiem nieźle. Skupił się więc na zbieraniu jagód, rozmyślaniach natury zielarskiej i ciszy. Nie zdążył podjąć decyzji o kwiatach, bo dźwięki dochodzące zza niego, skierowały jego uwagę w inne miejsce. Odwrócił się, a jego oczom ukazało się ostatnie kilkadziesiąt centymetrów tego, jak Trevor ześlizgiwał się po kamieniach i mchu. Plecak wydawał się nieco amortyzować i spowalniać zdarzenie, ale w oczach Bazorego nie wyglądało to dobrze. Na tyle szybko, na ile pozwalał teren, zszedł do kompana podróży. Przykucnął obok niego, przyglądając się czujnie jemu i śladom na trawie i mchu. - Nic ci nie jest? - zdarzenie nie wyglądało na tyle groźnie by od razy wyciągać eliksir wiggenowy i wyczarowywać bandaże, ale ostrożna natura syna uzdrowicielki nawoływała go by upewnił się co do jego stanu zdrowia. Nie ukrywał tego, że był lekko zmartwiony. Słuchał tłumaczenia o siniakach, choć nie zamierzał z nikim rozmawiać o tym ile siniaków miał na sobie Trevor. Tym bardziej komukolwiek tłumaczyć jak je nabył. Jedyne co było pewne w Bazorym to to, że nie zależał do osób z których łatwo było wyciągnąć jakiekolwiek informacje, a tym bardziej chętnych do dzielenia się nimi bez konkretnego powodu. Spojrzał przez to na niego z podobną niechęcią jak do konceptu, że miałby z kimkolwiek rozmawiać na ten temat. Nie zareagował tak celowo, był to zwyczajny ludzki odruch na myśli przetaczające się przez jego głowę. - Siniaków możemy się pozbyć, to tylko drobne podskórne uszkodzone naczynka. Dobrze zlokalizowane vulnus alere powinno wystarczyć. - mówił, jednocześnie mocno wychładzając swoją mimikę i dystansując się. Przyjmował pozę za którą niespecjalnie przepadał, ale była w tym momencie najodpowiedniejsza. Musiał zaniepokojenie schować w sobie jeśli miał w jakikolwiek sposób pomóc Trevorowi w zaistniałej sytuacji. Bycie skrytym i zdystansowanym na co dzień nieco ułatwiało tłumienie emocji, dając nadzieje, że szybko pozbierają się i ruszą w dalszą drogę.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Wbrew pozorom nie prowadził statystyk związanych z ilością poznanych czarów. Lubił ten moment docierania się z inkantacją i wyczuciem magii. Skoro sprawiało mu to przyjemność, jak i rozwijało go, to nie planował zaprzestawać rozwijania się w tej dziedzinie. - Hm... w kategorii ofensywnej czy defensywnej? - zapytał z uśmiechem i nie czekając na odpowiedź dodał: - ... przekroczenie pułapu siedmiu czarów to już niezły wynik. - teoretycznie mieli w planach poćwiczyć w trakcie biwaku jednak jak tak teraz przypomniał sobie wymienione pocałunki to lista priorytetów ulegała zmianie. Dzień w dzień musi się czegoś uczyć aby utrzymać się na studiach więc nie czuł naglącej potrzeby edukacji zaklęciowej w obecnie trwający weekend. Jeśli Benjamin będzie mieć ku temu ochotę - a Trevor zadba, aby tej ochoty zbytnio nie było - to byłby gotów negocjować. - Logiczna odpowiedź. - pokiwał głową, ciesząc się z takiego a nie innego podsumowania, zwłaszcza padającego z ust Benjamina. - Przydają się też przy bieganiu. Może kiedyś ci pokażę, jeśli będziesz ciekaw. - zerknął na niego kątem oka aby sprawdzić co ulegnie zmianie w wyrazie jego twarzy wobec tak jawnego przypuszczenia spotkania w trakcie tej szczególnej nocy. Ledwie te słowa padły - a przecież rozważał już takowy scenariusz więc nie działał spontanicznie - a bicie jego serca potknęło się gdzieś między jednym dudnieniem a drugim, informując całą resztę organizmu jak bardzo będzie to przeżywać, gdy zapadnie moment snu. Nie dane było porozmawiać im dłużej, Benjamin zainteresował się krzewami, zapewne analizując sobie wszystko w głowie, zaś umagicznione korzenie bliżej niezidentyfikowanego drzewa postanowiły poprzeciągać się i zrzucić Trevora z pagórka na który w pocie czoła się wspinali. Nie miał pojęcia czemu padał ofiarą roślinności jednak był w stanie to znieść, jeśli alternatywą było nękanie przez nich Benjamina. - Bo ja wiem, jak wstanę to poczuję. - odruchowo chciał powiedzieć "nic, jak zawsze" ale miał niejasne wrażenie z przeszłości, że tego typu słowa mogą wywołać w Benjamin coś na kształt zimnej furii. W porę przypomniał sobie, że Bazory jest synem uzdrowicielki i nawet jeśli nie miał tak zażyłej rodzinnej relacji, tak musiał przesiąknąć niektórymi cechami swojej matki. Mimo tej wiedzy nie potrafił zrozumieć skąd na twarzy chłopaka pojawiła się niechęć wobec jego prób żartowania, a potem, o zgrozo, chłód. Zmarszczył brwi i wyciągnął ręce z ramion plecaka bo nie chciał się podnosić z tym ciężarem. Najpierw usiadł a potem wstał, tłumiąc w ustach stęknięcie gdy "siniak" na wysokości nerek postanowił się nieco dotkliwiej odezwać. Zdjął kurtkę, bo i tak był już zgrzany, a potem podniósł kawałek bluzy i podkoszulka, wyginając górną część tułowia po to aby zobaczyć na wysokości nerek solidnie startą skórę, jakby ktoś siłą przeciągnął tam chropowatą korą drzewa. Najwyraźniej w trakcie zjeżdżania ubranie musiało się podciągnąć na tyle aby miał się poobijać w ten sposób. - Łee, nienajgorzej jak na taki zjazd. - coś tam piekło, pewnie mógłby uznać to za irytujące i dotkliwe gdyby raz na miesiąc jego kości i mięśnie się nie transmutowały. Opuścił materiał ubrania i podszedł te pół kroku do Benjamina, kładąc od razu dłoń na wysokości jego prawej łopatki. Stał nieco z boku, tuż przy jego ramieniu, spoglądał na wyraz jego twarzy i nie podobała mu się ta widoczna zmiana. - Co to za mina? - przysunął usta do jego skroni, próbując tym całusem ocieplić nieco rysy jego twarzy. Nie potrafił rozpoznać dlaczego przez te kilka chwil miał wrażenie, że rozmawia z kostką lodu. Próbował temu zapobiec i odkryć co się za tym kryje, bo jeśli chodzi o domenę domysłów, był dosyć kiepski.
Słuchał o zaklęciach, przyjmując do wiadomości, że siedem to odpowiednia liczba. Dalej go ona nie interesowała, ale pokiwał głową potakująco na słowa Trevora, by wiedział, że wciąż go słucha. Nie pozostawiało wątpliwości, że jeśli Collins miałby coś do dodania w temacie zaklęć, jednych czy drugich to pewnie zrobiłby to nawet niepytany. Skoro tak się nie stało, to naturalną koleją rzeczy temat rozmowy się zmienił. W zasadzie nie był pewny intencji słów Trevora. Pamiętał, jak jeszcze pod koniec sierpnia był zapewniany, że Holly i Ced widzieli go w stanie przemiany po wielu latach przyjaźni i, że to nie był temat dla jego oczy i uszu. Teraz rozmawiali o tym nieco bardziej otwarcie, wspólny czas w Komnacie Wspomnień pomógł im ten temat oswajać, ale nie spodziewał się, że na płaszczyźnie spędzania wspólnie tej jednej nocy, coś miałoby się zmienić. Zbudował w sobie ostrożność, która teraz przypominała o sobie. - Może. - patrzył wciąż spokojnie na Trevora, jedna jego spojrzenie było już bardziej czujne niż wcześniej. Nie umknęło mu, że jego reakcja jest baczne oceniana, dlatego nie zamierzał dać po sobie poznać tego co działo się w jego głowie, jak wiele myśli skupiało się na tym czy jakieś jego zachowanie nie zmusiło Trevora do wypowiedzenia tych słów. Wciąż gdzieś rezonowało w nim to, że to ciekawość miała być ogniwem zapalnym spotkania. Nie mogła być, nie chciał by tak to wyglądało. - Jeśli będziesz chciał. Nie myśl o mojej ciekawości. - potrzebował dodać dla pewności, że zostanie dobrze odebrany. Saneczkowanie bez sanek przez Trevora zmieniło dynamikę rozmowy, jej temat, w zasadzie wszystko co mogło. Jagody zostały zebrane i choć samej roślinie Benjamin na pewno przyjrzałby się chętnie bardziej, to przestało być to ważne. Słuchając odpowiedzi na zadane pytanie o stan zdrowia, pokiwał głową na znak, ze rozumie odpowiedź. Odebrał je z pewną ulgą, że nie usłyszał któregoś z świetnych żartów Collinsa. Już w pewien sposób doświadczony, nie wybuchnął by od nich gniewem, ale też były ostatnie na liście rzeczy, które chciał słyszeć gdy martwił się o niego. Obserwował jak rozpina plecak by się podnieść z ziemi, po czym ogląda po przetarciu. Nie wyglądało groźnie, fakt, jednak nie zamierzał mu tego mówić. Niech choć raz nie tylko on obserwuje co tak naprawdę dzieje się ze zdrowiem Collinsa. Patrzył więc na sytuacje zdystansowany, nie spodziewając się, że odległość pomiędzy nimi zostanie zmniejszona, a tym bardziej, że zostanie dotknięty w jakikolwiek sposób. Wzdrygnął się przez to lekko, nie odnajdując się przez sekundę w zaistniałej sprzeczności. Troska o czyjś stan zdrowia nie kojarzyła mu się z bliskością i choć wiedział, że pewnie jest w tym schemacie odosobnionym przypadkiem, to nie zamierzał zmieniać swoich reakcji tylko z tego powodu. Bliskość i pocałunek odebrał w innych sposób niż ich autor miał na myśli. Powiększył obszar między nimi o krok, mając wrażenie, że Trevor próbuje odwrócić jego uwagę od czegoś istotnego. Był podejrzliwy, bo wcześniej dostał już kilka razy jasno do zrozumienia, że mężczyzna nie traktuje poważnie swojego stanu zdrowia. Widział, że przynajmniej spróbował sprawdzić swój stan, ale nie było to wystarczające by Benjamin zmienił swoją postawę w tamtym momencie. - Zaniepokojona. - odpowiedział na pytanie w prosty, analityczny sposób, ten sam który powoli kierował jego spostrzeżeniami i wnioskami. Nie zamierzał stać w miejscu bezczynnie, dlatego poświęcił kilka sekund na przemyślenie tego co mógł zrobić by ułatwić podróż poobijanemu Trevorowi. Pierwszym co postanowił była zamiana plecakami, która wydawała mu się prosta do wprowadzenia, ponieważ jeden z nich już został zdjęty i położony na ziemi. Bez zapytania o opinie kompana podróży, rozpiął z siebie klamerki, po czym zsunął z jednego ramienia plecak, by drugim przerzucić go przodu, wprost w swoje ręce. Podał go Trevorowi do ręki, która wcześniej dotykała go. - Wezmę twój plecak, jest cięższy. - oznajmił, schylając się po swoje nowe obciążenie. Wiedział, że nie zachowuje się partnersko, ale w tym momencie bardziej liczył się dla niego rezultat działań niż to jakim kosztem go uzyska. Zwłaszcza w świetle tego, że Trevorowi zależało na tym by przed zmierzchem dotarli w wyznaczone przez niego miejsce.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Nie rzucał słów na wiatr jednak też nie mógł podać logicznych argumentów mogących poprzeć wypowiedziane zaproszenie. Sęk w tym, że nie było w tym logiki w ogólnym rozumieniu. Nie dostał odpowiedzi odmownej jednak nie był przekonany czy Benjamin w ogóle wykazuje chęci poznania go z tej mniej ciekawej strony. To wpędziło go w zawahanie. Przyglądali się sobie nawzajem przez kilka chwil, jeden sprawdzał reakcje drugiego zamiast po prostu o tym porozmawiać. Pokiwał głową, przyjmując jego słowa lecz odkładał słowną reakcję na później. Bądź co bądź, nieplanowany zjazd z górki domagał się odpowiednich komentarzy. W zwyczajnej sytuacji rechotałby sam z siebie, być może psioczyłby, wygrażał... ale wiedział też, że z łatwością mógł zagęścić atmosferę swoim podejściem do własnego zdrowia. Nie obchodziły go ani nabite siniaki ani otarcia. Popatrzył na to, co bolało najbardziej po to, aby pokazać Benjaminowi, że to nic takiego i do jutra się zagoi. Próbował... uspokoić go? To słowo samo wpasowywało się w wypowiedź choć przecież chłopak był niezwykle opanowany, nie uniósł tonu... za to drgnął od dotyku, narzucił ten niewielki dystans, nakreślając niechęć do jakiejkolwiek bliskości. Trevor nie mógł zrobić absolutnie nic innego jak to uszanować, starając się zdzierżyć ten chłód. Poczuł się taki ciężki, jakby nałożono na niego czar zwiększający masę. Jeśli w ten sposób Ben jest zaniepokojony to nie chciał dowiadywać się jak wyglądałaby furia. Opuścił rękę i patrzył jak chłopak postanawia wymienić się plecakami. Otwierał usta aby coś powiedzieć lecz zrezygnował zauważając, że nie miałoby to większego sensu. Westchnął i założył plecak Benjamina, sięgając jeszcze po swoją kurtkę, którą przewiązał sobie w pasie aby mieć wolne ręce. Nie miał pojęcia jak ma się zachować wobec tak nietypowej postawy. Zareagował po swojemu i niewiele to wniosło. Obserwował więc jego zachowanie i nawet nie protestował bo nie czuł, aby miało to przynieść coś dobrego. - A jak ci zmniejszyć te zaniepokojenie? - nie w jego stylu było siedzieć cicho więc odezwał się, pytał bo to w jego mniemaniu cały czas był najprostszy sposób poznawania. Powolnym, nieco cięższym niż dotychczas krokiem ruszył przed siebie, ponownie wspinając się na pagórek, z którego niedawno spadł. Miał niezłą wprawę w ignorowaniu tych miejsc, gdzie będą siniaki. Będąc na szczycie rozejrzał się, sprawdzając czy korzenie nie postanowią ponownie zaatakować. Schodzenie było prostsze i szybsze. Póki się dało to ręce trzymał w kieszeniach bluzy bo świerzbiły go aby sięgnąć ponownie po palce Benjamina. Nie chciał narażać się na kolejne maleńkie odtrącenie bo jednak nie było ono ani trochę przyjemne. Wolał poczekać aż Benjaminowi to wszystko "minie". Na żarty też minęła mu ochota bo dobrze pamiętał tę krzywą minę, gdy wspominał o zmyślonym alibi "gdyby ktoś pytał". - Nie wiem czy wiesz, ale u mnie nabywanie obrażeń jest dosyć... regularne. Wolę przyjąć wszystko na siebie, jeśli alternatywą jest aby to ktoś inny niepotrzebnie obrywał. Tristan mówi, że cierpię na syndrom rycerza. - nieumyślnie nawiązywał do sytuacji w zbrojowni. Gotów był zasłonić Benjamina przed kontaktem z halabardą i o dziwo, udało mu się bo broń wbiła się w jego ramię, a nie w głowę Bena. Czy to złe, że cieszył się z takiego obrotu spraw? - Niby się ze mnie nabija ale jest w tym sens. - zamyślił się nad sobą. Całe dzieciństwo mógł słyszeć o chwalebnych czynach ojca Ceda, wybitnego aurora. Pchał się do przodu jeśli było zbyt wielkie ryzyko, że któreś z przyjaciół mogło oberwać. Przywykł do wysuwania się na pierwszą linię i dobrowolnie zgadzał się na rolę żywej tarczy. Nawet teraz, z tymi durnymi korzeniami, końcem końców cieszył się, że to do niego się doczepiły i nie denerwowały Benjamina. Do tego jego bogin... wszystko składało się w całość i musiał przyznać bratu rację. Przeniósł wzrok na Benjamina, już nie tak intensywny jak wcześniej. Sprawdzał czy jest zły słysząc postawę życiową tego tutaj wilkołaka. Wolałby zobaczyć krzywą minę niż ten chłód, którego nie potrafił niczym rozgrzać.
Pierwszy etap niewielkiego planu, jaki rysował mu się głowie zrealizowali w sprawny sposób. Nie rozważał w momencie sięgania plecaka czemu Trevor nie stawia oporu, uznając, że jest to sytuacja dla niego korzystna, że nie będzie musiał dalszą drogę dźwigać całego sprzętu, który zabrał. Założył go na siebie, pochylił się lekko w przód by plecak idealnie ułożył się do linii pleców, po czym dopasował długość ramiączek i klamerek tak, by pasowały do jego nieco innej sylwetki. W ten sposób ciężar rozkładał się równo na jego ciele i mógł z nim w miarę komfortowo się przemieszczać. - Jeśli nic ci nie jest, minie samo. - odpowiadał o bieżącej sytuacji bo nie wiedział czy przy powtórzeniu się takowej z gorszymi skutkami, byłoby cokolwiek co sprawiłoby, że zmieniłby zdanie by nie potraktować sytuacji w ten sposób. Nie widział dobrych argumentów by sądzić, że ta postawa nie jest skuteczna. Chowała jego najczęściej rozlane po głowie przemyślenia do szafy, odsuwała chwiejne emocje na bok i pozwalała pozostać cechą jego charakteru, które wtedy były potrzebne na pierwszym planie. Działo się to pewnym kosztem, ale nie widział rozwiązania idealnego. Ruszył z Trevorem ponownie szlakiem, stawiając ostrożnie kroki, wchodząc pod górkę nieco sprawniej niż za pierwszym razem. Drugi etap niewielkiego planu był nieco trudniejszy niż chciałby, bo zakładał, że muszą o odpowiednich kwestiach porozmawiać. Oboje najwyraźniej to czuli, bo zanim zdążył się odezwać, Collins już opowiadał o sobie, o tym skąd u niego pewne zachowania. Dla Benjamina był to pewien wstęp do tego co powinien z mężczyzną omówić by w takich sytuacjach jak tak, która zaistniała, mieli szanse się dogadać. W tamtym momencie sądził, że wpierw powinien odnieść się do na bieżąco wysłuchiwanych słów. - Wiem, ostrzeżono mnie. - stwierdził poważnie, przypominając sobie rozmowę z Holly z początku września. Ona na pewno inaczej reagowała na takie sytuacje niż on. Benjamin nie miał wtedy wątpliwości, że nie proszony o pomoc nie powinien jej Trevorowi udzielać, by nie utrwalać w nim pewnych zachować o których dziewczyna wspominała. Widział jednak po tym jak się zachowywał, że nie wychodziło mu egzekwowanie tych myśli. Nie zamierzał teraz nad tym się zastanawiać, wiedząc, że nie ma teraz na to miejsca i przestrzeni. Starał się zamiast tego wrócić do stanu sprzed ujrzenia zjeżdżającego z górki Trevora, co nie przychodziło mu tak szybko jakby chciał. Skupiał uwagę na szumie własnego oddechu, dźwiękach łamanej ściółki, stukaniu dzięcioła gdzieś w oddali. Ciężar plecaka w pewien sposób przyciągał jego uwagę również do obecnej chwili przez co mocniej docenił to, że go wymienił za swój. - To do niego podobne. - nie udawał, że brat Trevora jest dla niego osobą obcą. Nie znali się szczególnie dobrze, ale przez wspólne zainteresowania na tyle, by mógł bez większego problemu ocenić trafność usłyszanych słów. Wyciągnął rękę w jego stronę, sugerując, że mogą iść dalej wspólnie. Nie spodziewał się na ten gest wielkiego entuzjazmu ze strony partnera, ale chciał spróbować. Sądził, że uspokoił się już na tyle, że ten niewielki kontakt fizyczny mógłby być dla niego nawet nieco przyjemny. Na pewno nie tak ważny jak sądził, że jest dla Trevora, ale to przecież nic nowego, że znacząco się od siebie różnili. - Dla mnie nie bądź rycerzem. - w końcu wiedział w ile problemów i urazów siebie wprowadzał. Możliwość oberwania tym przez Trevora nie mogła istnieć, nie w jego głowie, jeśli mieli normalnie funkcjonować. Wiedział, że to nie było takie proste, ale chciał to określić. Spojrzał nieco łagodniej w jego stronę, choć wcale nie czuł się wewnątrz siebie dużo spokojniej niż jeszcze chwilę wcześniej. Konieczność odezwania się wciąż w nim istniała, a nie należał do osób, które często takową posiadały, więc zbierał się w sobie by powiedzieć wszystko krótko, zwięźle i na temat. - Ustalmy coś. Ty po wypadku wpierw wprost powiesz mi jak jest, a ja zrobię wszystko by twoim słowom zaufać i być mniej zaniepokojonym. Zgoda? - sądził, że propozycja jest wykonalna. Teraz był pełny przekonania, które wyciągnął z wcześniejszy zdarzeń, ale jeśli wiedziałby, że mają pewne ustalenia, mogłoby to nie rzutować na niego tak bardzo. Sądził, że dzięki temu Trevorowi również byłoby się prościej odnaleźć.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Uniósł brwi gdy okazało się, że Benjamin został "ostrzeżony". Nie musiał dopytywać przez kogo bo tylko dwie osoby mogły chcieć uprzedzać Bena o czymkolwiek związanym z życiem Trevora Collinsa. Bardziej skłaniał się ku Holly bo jednak Ced był typem obserwatora niż nadgorliwca. - Ach, ta Holly. Nie wiem jeszcze czy mi się to podoba. - westchnął i potrzasnął głową. Nie było w nim złości, bardziej cień rezygnacji. Wiedział, że przyjaciółka gotowa jest rozszarpać na strzępy każdego, kto ośmieli się jakoś mu dokuczyć lecz wizja ich rozmowy na jego temat budziła w nim pewien stres. Znając niektóre sposoby reagowania Benjamina, jak i temperament Holly... mógł naiwnie liczyć, że zapałali do siebie sympatią. Będzie musiał wypytać ją co też mu naopowiadała. Nie dziwiło się, że dowiadywał się tego dopiero teraz. Kątem oka zerkał czy niesiony przez chłopaka plecak nie jest zbyt uporczywy. Mógłby wyciągnąć różdżkę i próbować rzucić zaklęcie zmniejszające wagę lecz nie wiedział czy mu wyjdzie, a po drugie nie był pewien na ile Benjamin temu przyklaśnie. Ta jego mina podświadomie narzucała dystans i budowała cienki mur między nimi. Wbrew pozorom nie panikował, że zaraz dojdzie do sprzeczki bo był spokojny i starał się spoglądać na sytuację z szerszej perspektywy. Dostał jasny znak, że chłopak potrzebuje przestrzeni i choć gryzł go ten dystans, respektował... póki co. Długo zapewne nie dałby rady wytrzymać w takim chłodniejszym rozdzieleniu. Świadomość, że nie pogrążył się nieodpowiednimi komentarzami dodawała mu pewności siebie. Okazało się, że dobrze było dać Benjaminowi trochę czasu. Popatrzył na wyciągniętą rękę i nim w ogóle miał się nad tym zastanowić, sięgnął po nią i splótł ich palce. To trochę go rozluźniło bo jednak ten gest dawał mu do zrozumienia, że Ben chciał aby wszystko było w porządku. Czuł się nieco winny tej zmianie nastroju chłopaka lecz był na tyle mądry aby nie bombardować go żartami. Takie coś zadziałałoby na Imogen, nie na niego. - To nie takie proste. - nie mógł obiecywać bo nie dałby rady dotrzymać słowa. - Po pierwsze, bardzo cię lubię. -... choć gdy teraz powiedział te słowa to wydawały się niedopowiedzeniem wobec tego jak bardzo go lubił. - Po drugie, to część mojego charakteru, nawet jeśli niechciana. A po trzecie to mój odruch bezwarunkowy. - nie mówił "nie" ale nakreślał jak bardzo daleko było od "tak". Wyrobił sobie taki a nie inny nawyk a meandry jego charakteru ukształtowały go właśnie na tego, który gotów był wziąć wszystko na siebie. Być może było w tym nieco arogancji - uważał się za bardziej wytrzymałego od innych, nawet jeśli dostawał niekiedy po tyłku tak, że chciało mu się wyrzygać płuca. Nawet taki stan nie dał rady wybić mu z głowy "bohaterowanie". Holly miała już z nim rozmowę na ten temat, choć wówczas dotyczyło to sytuacji aby nie oszczędzać jej prawdy "aby nie było jej ciężko". Trochę to trwało zanim sobie to przyswoił lecz ostatecznie, wspólnie przebyta pełnia, pomogła mu trwale zmienić swój punkt widzenia. Przemyślał sobie propozycję Benjamina i mimowolnie, gdy już zeszli z pagórka po drugiej stronie, zmniejszył odległość między nimi o pół kroku. Kciukiem przesuwał bo skórze blisko jego knykci. Propozycja wiązała się z poważniejszym traktowaniem własnych potencjalnych szkód. Z reguły bagatelizował od razu wszystko jak leci aby wyeliminować panikę w spojrzeniu rozmówcy... a dopiero po jakimś czasie, gdy coś uporczywie samoistnie przemijało, przyznawał rację, że wymaga uzdrowicielskiej reparacji. Widział w oczach Bena jakie to było dla niego ważne więc musiał przełknąć gorycz lekkomyślnego traktowania swojego zdrowia po to, aby tego nie schrzanić. "Zrobię wszystko aby twoim słowom zaufać" dało mu do zrozumienia, że te jego bagatelizowanie nie jest ani trochę wiarygodne. Dobrze wiedzieć, że sytuacja właśnie tak wygląda. O dziwo, złożenie takiej obietnicy nie przychodziło mu łatwo. Mimo wszystko dążył do zredukowania ryzyka tak chłodnego zaniepokojenia więc zdając sobie sprawę jak to na niego wpłynie, pokiwał głową. - W porządku. Wezmę sobie to do serca i jak tylko coś będzie za bardzo dotkliwe, dam ci znać. Nie będę tego ukrywać. - to był niebywały postęp w ostatecznym ukształtowaniu jego charakteru. Gdy tak sobie przypomniał jak bardzo stawiał się, gdy podlaskie utopce dobrały mu się do skóry... jak sytuacja zmusiła Holly do zaczarowania go tylko po to, aby od razu trafił do szeptuchy... Przymknął na moment oczy i uniósł ich złączone dłonie do swojego policzka, przypieczętowując tę trudną do podtrzymania obietnicę. Nabrał leśnego powietrza do płuc. - Jutro będą mnie boleć te wszystkie siniaki, a będziemy mieć przed sobą drugi szlak. Jeśli będziesz miał chęć wieczorem na nie zerknąć... akurat wszystkie pięknie wykwitną. - zerknął na niego, aby sprawdzić czy ten przejaw szczerości dotyczącej zwykłych siniaków "coś dał". Nie powiedziałby o tym, tym bardziej nie poprosiłby ot tak czar leczący, zasłaniając się swoją dumą... gdyby nie te ich wiążące ustalenie.
Spodziewał się takiego rozwoju zdarzeń. Rozmowa jaką odbył z przyjaciółką chłopaka, zdecydowanie nie była przeznaczona dla Trevora. Benjamin, choć nie był zachwycony takim rozwojem zdarzeń, nie chciał by odbiło się to jakoś na relacji trójki przyjaciół. Nie uważał się za osobę, która powinna dzielić tak długoletnie relacje jak te ich. Choć współrozmówca doskonale wyczuł o kim była mowa, Bazory nie zamierzał potwierdzać, ani zaprzeczać jego intuicji. Lekkie zdziwienie na jego twarzy mówiło, między innymi, że nie był do końca pewny swojego podejrzenia, więc dlaczego miałoby tak nie zostać? - Nie unikniemy tego. - zrobił chwilową pauzę, choć sądził, że to zdanie nie wymagało żadnego komentarz. - Imogen, Ced, Holly, Val to prostsze rozmowy. - wymieniał bez zawahania, poszerzał grono, które mógłby o cokolwiek podejrzewać, wiedząc, że każde z nich już mniej lub więcej wiedziało o ich spotkaniach. - Twoi bracia też pewnie zechcą pogadać - nie wierzył w to, że go to nie czeka. Nawet jeśli po biwaku każde z nich rozeszłoby się w swoją stronę to droga plotki jest krótka, a Dolina Godryka nie tak wielka by poczta pantoflowa ominęła rodzinę Collinsów. Wcześniej narzucone na siebie zdystansowanie trochę pomagało mu w tym momencie w formułowaniu myśli, przynajmniej odnośnie scenariuszy w których ktoś z nim rozmawiał o Trevorze. Odwrócenia się roli nie przewidywał, nie miał wokół siebie tak mocno zainteresowanych osób. Czuł na sobie spojrzenie Trevora, gdy ten przyglądał się temu jak szedł z plecakiem, nie wiązał tego jednak z jego ciężarem, a ze zwyczajnym odruchem gdy dwoje ludzi rozmawia. Wiedział, że nie zaglądają, znowu, do lekkich tematów. Powinien zacząć się do tego przyzwyczajać, ale zwyczajnie nie chciał by ich znajomość opierała się wyłącznie na tym, że mówią do siebie gdy mają jakieś problemy lub wątpliwości. Martwiło go to czemu nawet w tak sprzyjających warunkach nie potrafili porozmawiać o czymś błahym. W pierwszej kolejności doszukiwał się w tym swojej winy, w końcu gdyby nie jego reakcja na upadek może skupialiby się teraz na pokonywanej drodze, a nie tym... wszystkim. Wysłuchiwał tego co było do niego mówione, czekając aż skończy wymieniać. Nie próbował teraz interpretować znaczenia słów "bardzo cię lubię", nie chcąc uciec myślami z rozmowy w której się znajdował. Zdawał sobie sprawę z pewnych racji jakie były w tym co mówił. Wyuczone latami odruchy ciężko byłoby mu zlikwidować z dnia na dzień. Spodziewał się, że tak mogło być, a jednocześnie nie chciał by tak było. Mógł mieć tylko nadzieje, że tak jak we wcześniejszych sytuacjach, to co złe będzie wydarzało mu się poza zasięgiem wzroku Collinsa, niwelują w ten sposób możliwość celowego lub nie, podłożenia się nieszczęściu przez chłopaka. - Spróbuj. - było to jedyne co mógł odpowiedzieć w takiej sytuacji. Gdzieś wewnątrz siebie już zastanawiał się jak nie dać mu sposobu by musiał próbować. To nie oznaczało, że zamierzał zminimalizować ilość ich spotkać, ale na pewno prościej było nie wpaść na bijące pnącza w centrum Londynu niż w lesie. Z drugiej strony tam były zagrożenia innej natury, również warte przemyślenia. Benjamin potrzebowałby zdecydowanie więcej czasu by dojść do tego które miejsca miały potencjał być bezpieczniejszymi od innych. Dla siebie by się tym nie przejmował, ale jeśli Trevor nie potrafił zapewnić go, że kolejna halabarda znajdzie się w miejscu w które celowała, a nie w jego ramieniu, to musiał rozważniej dobierać miejsca ich spotkań. Gdy jego propozycja doszła do uszu Trevora, dostrzegł na jego twarzy, że nie jest prostu mu zgodzić się na postawione warunki. Był gotów na pewne negocjacje jeśli to miałoby sprawić, że będą potrafili się w przyszłości porozumieć, jednak... Okazały się niepotrzebne, bo po chwili zawahania, Collins przystał na jego słowa. Benjamin miał wrażenie, że kolejny raz spotkał się w postawie mężczyzny z pewną wyrozumiałością, której wcześniej nie dostrzegał, co sprawiało, że chciał dokładniej przyjrzeć się tej zmianie. Zweryfikować czy to tylko jego mylne pierwsze wrażenie czy rzeczywiście ich wspólnie spędzany czas nieco zmieniał Trevora. Oba nie brzmiały źle, ale jedno rokowało im lepiej niż drugie i to było warte dostrzeżenia. Pozwolił poprowadzić swoją dłoń gdziekolwiek Trevor by chciał. Zatrzymanie jej przy policzku, kusiło by ponownie do zatrzymać. Nie zrobił tego, jednak wcześniejsze spięcie i niepokój na dobre uszło z niego. Słuchał słów o oglądaniu z jego siniaków, próbując odgonić od siebie ironiczne komentarze, które przychodziły mu na myśl. Niestety, jedne były silniejsze od innych i tak się złożyło, że jeden znalazł się na ustach mimowolnie. - Pewnie, chętnie obejrzę cię dokładnie wieczorem. - uśmiechnął się uniesieniem lewego kącika ust w pewien sardoniczny sposób, który rzadko pojawiał się podczas ich rozmów. Nie sądził by słowa do niego kierowane miały go rozbawić, jednak w niespodziewany sposób to zrobiły.
+
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Nie miał na myśli jakichkolwiek rozmów na ich temat. To, że po Hogwarcie chodziły już plotki, że spędzają razem dużo czasu niespecjalnie go obchodziło. Bardziej kłopotała go wizja tego, co Holly uznała w swoim rozumieniu za słuszne powiedzieć Benjaminowi. "Ostrzeganie przed czymś" budziło w nim niepokój. Skoro Holly i "ostrzeżenie" pojawia się w pierwszym zdaniu to bez problemu potrafił wyobrazić sobie jej zmrużone oczy i zmarszczone brwi, gdy coś tłumaczyła. - Nie martwię się tym. - oznajmił szczerze bo potrafił odpowiadać na pytania w wygodny dla siebie sposób. Ba, nauczył się całkiem dobrze spławiać, jeśli nie słowem i różdżką to pięścią... rzecz jasna jeśli mamy na myśli jego pięciu starszych braci. Nie był jedynie pewien reakcji ojca. Oczywistym było, że cokolwiek sobie będzie gadać to Trevor i tak zrobi po swojemu. Istniały szanse, że albo oleje zainteresowania seksualne swego najmłodszego syna albo będzie komentować przy każdym spotkaniu. Nie traktował swojego "syndromu" jako coś złego. Nie miał też niskiej samooceny aby tłumaczyć naturę takiego odruchu. Całe te podejście, które wyjaśnił, brało się z jego potrzeby obrony. Powoli i leniwie dojrzewało w nim poczucie, że likantropia nie jest słabością a przewagą. Sprawne opanowywanie zaklęć podbudowywało w nim poczucie siły, a ukryta w nim wrażliwość na ludzką krzywdę prowokowała go do stawania między nadchodzącą krzywdą a ludźmi. Teraz rozumiał dlaczego postać jego bogina uległa zmianie. W końcu zrozumiał. - Będę mieć to na uwadze. - zapewnił bo tylko tyle w chwili obecnej mógł mu zaoferować. W chwili obecnej był jedyną osobą, która go o to poprosiła i przy tym przekonała do rozważenia zmiany postawy. Cała reszta jego bliskich zdążyła się już do tego przyzwyczaić bądź definiowała go po prostu jako lekkomyślnego. Gdy wymawiał swoje słowa odnośnie siniaków, to z ręką na sercu, nie pomyślał o niczym nieprzyzwoitym. Dopiero widząc uśmieszek Benjamina zrozumiał jak bardzo dwuznacznie się odezwał. Nieudolnie tłumił pojawiający się na ustach uśmiech. Przygryzł policzek od wewnętrznej strony i przez moment spoglądał na ścieżkę, gdy musieli zrobić większe kroki nad powalonym pniem. - Postaram się za bardzo w tym nie przeszkadzać. - ta wizja bardzo przypadła mu do gustu. Przeszedł go przyjemny, gorący dreszcz gdy dotarło do niego, że faktycznie, będą mieli dla siebie dużo czasu i przestrzeni. - To co tam zbierałeś z tych krzaków zanim się tak epicko sturlałem? - zagaił luźną rozmowę lecz po twarzy było widać, że myślami jest jeszcze przy poprzednim zdaniu.
Kostki:4, parzysta Zyski: kontuzja i wizyta w Mungu
Pozornie prosty szlak zdawał się doskonałym wyborem miejsca do poszukiwania roślin. I faktycznie – trzy pierwsze kilometry były przyjazne w przemierzaniu i wzbogacone różnymi gatunkami roślin, charakterystycznymi dla Doliny. Większość z nich miała już w swoich zbiorach, jednak zdarzyły się także wyjątkowe okazy, które Louise postanowiła włączyć do swojego zielnika. Po przejściu trzech kilometrów trasa zaczęła się komplikować, a kobieta, która odwykła od tak częstych wędrówek, była już lekko zmęczona. To doprowadziło do roztargnięcia, w efekcie czego wpadła na pokrytą mchem skałę. Przynajmniej tak jej się zdawało… Głaz okazał się wyjątkowo agresywnym, leśnym trollem. W normalnych warunkach Louise pewnie by sobie z nim poradziła, ale zdążył ją zaskoczyć i rzucić w nią kamieniem, co doprowadziło do wybicia barku. Kobieta nie miała wyjścia – uciekła, natychmiast się teleportując. Po tym spotkaniu musiała odwiedzić szpital. /zt
Adela była typem osoby, który absolutnie nie wzbraniał się przed eksploracją nieznanych obszarów, więc skoro już była w Dolinie, przemierzanie nieznanego szlaku w poszukiwaniu wrażeń, wydawało się dobrym sposobem na spędzenie dnia. Początkowo szlak zdawał się bardzo prosty, jednak z czasem pojawiło się na nim skoro korzeni i kamieni, które znacznie spowalniały drogę dziewczyny. Choć Adela starała się przemieszczać tak, by nie zaliczyć spektakularnej gleby, to jednak to się nie udało - w końcu potknęła się o jeden z korzeni i wylądowała na ziemi, mocno raniąc sobie dłonie. Jęknęła z bólu, ale wiedziała jak sobie poradzić - nie podnosząc się z ziemi, rzuciła na zdartą skórę zaklęcie "Episkey", które załatwiło sprawę. Już miała wstawać, kiedy dostrzegła obok swojej nogi kilka uszkodzonych kamieni szlachetnych - najwyraźniej gdzieś w okolicy musiał buszować klejnotnik. Skrawki rubinów może i nie były tak cenne jak pełnowartościowy kamień, ale i tak je podniosła, mając świadomość, że może dzięki nim dorobić drobną sumkę.