Przechodząc obok posągu kobiety opartej o centaura, na pierwszy piętrze, nieraz można przyuważyć, że spojrzenie jednej z postaci wodzi wzrokiem. I wcale nie jest to złudzenie optyczne! Niegdyś była to para przyjaciół skazana na potępiania ze strony innych, której po śmierci wybudowano posąg. Obecnie znajduje się on na jednym z Hogwarckich korytarzy. Każdy student wie, że aby wejść do sypialni wydziału Magii Naturalnej, musi po prostu dotknąć w odpowiednim miejscu marmurową chustę owej kobiety. Wówczas centaur na chwilę ożyje, aby stanąć z kobietą na grzbiecie, na swych tylnich nogach, a tym samym ukaże się przejście. Naturalnie w przypadku innych osób, zupełnie to nie zadziała, a jedynie można się narazić na gniew niespokojnego centaura.
Dla niej był to przede wszystkim pierwszy związek, w który aż tak się zaangażowała, na którym jej aż tak bardzo zależało. Nie była przewyknięta do takiego stanu rzeczy i do tej specyfiki ich relacji, przez to też czuła się, jakby stąpała po bardzo cienkim lodzie albo jaby weszła do bardzo ciasnego pomieszczenia z dużą ilością szklanych rzeczy, które można przewrócić i rozbić choćby kichnięciem. Nawet jeśli kiedyś już znalazła się w sytuacji, w tórej stała przed drzwiami do tego wyimaginowanego pomieszczenia, raz czy dwa razy nawet już w progu, to nie chciała wchodzić dalej. Tu było inaczej, naprawdę chciała iść naprzód, wgłąb, gdzie pewnie było dużo więcej rzeczy do rozbicia, a ona wcale nie nabierała zgrabności ruchów, ale była pełna wiary, że kiedyś nauczy się tego. Jej podstawowym błędem było to, że podchodziła do tego ja do nauki tabliczki mnożenia, jakby można było się tego nauczyć na pamięć. Nie do końca czuła się winna, może bardziej zawiedziona samą sobą, ale miała w sobie naprawdę dużo samozaparcia i woli, by nauczyć się nie popełniać ciągle tych samych błędów. Prawie codziennie chodziaż raz przeszło jej przez myśl, że to strasznie dziwne, a zaraz potem, że naprawdę cudowne. No było jej trochę niewygodnie, słoiczek wbijał jej się w żebro, wystająca ioannisowa kość w skroń, a butelka zgniatała żołądek i inne narządy, ale ojtam, wcale jej się nie spieszyło odsuwać, było jej bardzo dobrze w ramionach Janka! Zwłaszcza, że ostatnio nabrała wrażenia, jakby opatrzność nie chciała widzieć ich ze sobą i każda taka okazja mogałby być ostatnią, kiedy mogą tak że sobą posiedzieć albo że znowu miną wieki, zanim się kolejna nadarzy. Trochę to była irracjonalna obawa, chociaż całkiem zrozumiała, wspominając ostatnie miesiące. Nie chciało jej się już wymyślać, co za człowiek mógł obmyślić ten jakże genialny plan. Nie sądziła, że w ogóle zna kogoś na tyle wrednego i wyrachowanego, żeby się tak komuś wpieprzać w życie (nooo, może prócz jednej osoby, ale przyjęła póki co założenie, że ona się nie liczy). Sama chętnie by pomogła Ioannisowi wyrywać te nogi z dupy, chociaż na co dzień nie była zbyt agresywna, no ale co robić, kiedy ktoś jest już tak bezczelny! Zamyślona podążyła wzrokiem za zbłąkanym uczniaiem spieszącym się na lekcję (nawet jej do głowy nie przyszło, żeby spełniać obowiązki prefekta, heheh), a potem odwróciła głowę z powrotem w stronę Janka. - Masz kogoś już na myśli? - zapytała, przeczuwając, że chyba się całkiem domyśla, o kim mógłby myśleć. Potem na chwilę wyswobodziła się spod ioannisowego ramienia, żeby odłożyć na bok swój urodzinowy prezent, a potem wleźć pod nie z powrotem, mając dogodniejszą pozycję do przytulania, hehe. Potem jeszcze podniosła na chwilę głowę, żeby na oślep pocałować go w policzek (wypadło gdzieś w okolicach nosa i kącika ust), bo tak dawno tego nie robiła, że ech.
Związek, prawdziwy związek. Wcześniej myślał, że taki tworzył z Mandy, ale to było nic w porównaniu z tym, co działo się teraz między nim a Mią. Cudowne uczucie. Chciałby to odczuwać ciągle, na okrągło i nigdy nie miałby dosyć. Chociaż sama jej obecność była upajająca - dotyk, zapach, głos, widok - wszystko. Aczkolwiek z drugiej strony nie zniósłby myśli, że mogłaby być blisko, ale daleko od niego. Jakkolwiek to nie brzmi, ale chyba można się domyślić o co mniej więcej chodzi. W każdym razie - ze zdumieniem odkrył, że chyba niczego więcej mu do szczęścia nie potrzeba. Tylko jej. Romantycznie. Nie przejmował się niczym, tylko tulił ją do siebie pomimo tych okropnych niewygód, jakich musiała doświadczać. Jednakże łaskawie pozwolił jej się poprawić, och! Cóż za dobroduszny z niego mężczyzna. Powinna go za to ucałować... mmm, nie pogniewałby się. Ale dobra, my tu teraz nie o tym. Tylko o tych idiotach, którzy mogliby chcieć zepsuć ich związek. Ich pierwszy, poważny związek. Co za potwory bez serca! - Mam paru kandydatów - odparł dyplomatycznie, uśmiechając się ledwo dostrzegalnie. - Jednak odłóżmy na razie ten temat - zaproponował, co by nie rozmyślać teraz nad przykrymi rzeczami. Wyjaśnili to sobie, powinni więc czerpać z tego jak najwięcej pozytywów! Dlatego ponownie pocałował ją w czubek głowy, by po chwili obrócić ją i siebie tak, aby na siebie patrzyli. - Przez to wszystko nie miałem okazji ci o czymś powiedzieć... - zaczął dosyć tajemniczo. Huh, budujemy napięcie? Nie, przecież uśmiecha się delikatnie. - Rodzice wysłuchali moich próśb i w celu usamodzielnienia się, dostałem od nich mieszkanie w Londynie - oznajmił już uroczyście. - I jak chcesz możemy się tam udać, o ile oczywiście chciałabyś je obejrzeć - dodał, robiąc poważną minę. - Tylko nie myśl o mnie źle! To nie jest marne zaproszenie do uprawiania seksu u mnie na chacie. Chociaż jeżeli będziesz bardzo napalona to nie będę się opierał - dodał, niby wciąż w tym samym tonie, ale nie mógł się powstrzymać: kąciki ust delikatnie drgały. Ostatecznie nie wytrzymał i prychnął cicho śmiechem. - A tak poważnie. Możemy tam pójść, zrobię ci coś do jedzenia, ciepłą kąpiel i może nawet masaż. Oczywiście wszystko jeżeli tylko zechcesz! - poprawił się, ukazując gest obietnicy i robiąc minę niewiniątka. Jak tu go nie kochać?
Mia kiedyś sądziła, że być może uda jej się stworzyć coś podobnej rangi z Brunô; to było możliwe, ale zabrakło czegoś miedzy nimi. Chyba za mało mieli ze sobą wspólnego, poza tym były też problemy z komunikacją i w końcu ich znajomość upadła. Ursulis po prostu nie miała silnej woli, żeby się starać i próbować to ciągnąć, wolała dać za wygraną, pocierpieć chwilę i iść dalej. Teraz by tak nie mogła. Nie potrafiła się poddać w walce o ich związek, mimo tego co się działo; w sumie nawet im gorzej było, tym bardziej chciała, by to przetrwało. W tej chwili już sobie nie wyobrażała, jak mogłaby normalnie funkcjonować, nie mając przy sobie Gavrilidisa; uzależniła się od niego na amen. Paru kandydatów, tsa! Już ona wiedziała, o kim myślał. Ale dobra tam już z tym, mieli ważniejsze sprawy na głowie, hehe! Przystała na jego propozycję odłożenia śledztwa na później bardzo chętnie, potrzebowała teraz oderwania od tych głupich sytuacji. A najchętniej, wiadomo, z nim! No właśnie, jak tu go nie kochać? Mia parsknęła śmiechem, wysłuchawszy jego monologu i pogłaskała go uspokajająco po główce, żeby chłopczyna ochłonął. Ucieszyła się z wieści; będą teraz mieli swoją bazę, gdzie może nawet nie dosięgnie ich oko Obserwatora! I będzie tam można robić dużo fajnych rzeczy, oczywiście mam tu na myśli ciepłe kąpiele i masaż, ewentualnie grę w pchełki, ale już bez szarżowania. - To ty umiesz gotować? - zapytała z uśmieszkiem, unosząc brwi. - Chodźmy, masaż brzmi zachęcająco - dodała, wstając i pociągając za sobą Ioannisa. Zabrała wino i słoiczek, z myślą, że to pierwsze mogliby dzisiaj sobie rozdziewiczyć. /zt x2
Zakrawało to już nie pod lekką, a dość postępową paranoję, bowiem Cedric wciąż nie mógł przestać myśleć o tym, że Scarlett naprawdę pisała z Shiverem. Co prawda sama przecież z początku o tym nie wiedziała, ale później i tak nie wydawała się do niego jakoś specjalnie negatywnie nastawiona. Co więcej, nawet powiedziała, że jest... "ogarnięty". Po tym, kiedy Ced ochłonął po rozmowie w dormitorium ślizgonki, i tak nie był w stanie na spokojnie podejść do tego wszystkiego. Po prostu nie potrafił! Jasne, chciałby mieć na tego całego Chrisa wyjebane, ale nie mógł, dopóki przypuszczenia o niecnym spisku krukona wciąż się go trzymały. Nie mógł też zmienić stosunku Scarlett do tego idioty, to było nierealne, niestety. Gdyby jednak tylko wiedział, że Shiver ma go w głębokim poważaniu... no, ale wytłumacz coś takiemu Cedowi! Na domiar złego jeszcze ta okropna kłótnia z Drake'iem. Nie, krukon nie zamierzał się na razie do brata odzywać, zgodnie z życzeniem, zresztą. Rzecz jasna już ochłonął, ale wciąż nie mógł uwierzyć, że puchon zrobił coś tak lekkomyślnego, bez jakiejkolwiek nawet konsultacji z braćmi. Bardziej był jednak na niego zły za te wszystkie słowa, które padły podczas ich kłótni i za które notabene jako pierwszy Drake'owi przypierdolił. Tak w ogóle, na domiar tego wszystkiego, czasem tęsknił za Cait. Jako za fajnym ziomem, oczywiście! Bo ich kontakt się po prostu urwał, odkąd Ced związał się ze Scarlett... i oczywiście absolutnie tego nie żałował, nie, nie, SMS była po prostu ponad wszystko. Wiedział, że dziewczyny się nienawidzą i siłą rzeczy przestał spotykać się z Cait, już w ogóle. Jednakże... no czasem mu jej brakowało. A sprawa z Shiverem tylko przeważyła szalę, bo jak to tak, Scarlett spotyka się z jego największym wrogiem i mówi mu to dopiero po fakcie. W takim razie i on może sobie pozwolić na takie małe spotkanko? Rzecz jasna niewinne. I w założeniu, oczywiście założeniu samego Cedrika, Scarlett miała się nawet o tym nie dowiedzieć. Nie chciał mieć przed ukochaną tajemnic, ale... chyba tego potrzebował, tej rozmowy! Chociaż nie na próżno można też się doszukiwać próby lekkiego odegrania się na ślizgonce. Umówił się z Cait obok posągu centaura, w skrzydle studenckim... porozmawiają chwilę, pogawędzą, on jej napsioczy na Shivera, czego nie mógł zrobić przy Scarlett i Drake'u i nikt się nie dowie... no na pewno nie SMS, taki był jego nadrzędny cel. Chociaż w razie czego miał niezłe kontrargumenty, o!
Och, nie dość, że pisała, to jeszcze się z nim spotkała! I całkiem miło spędzili razem czas. To znaczy, chyba, bo wątek się w sumie nie skończył, ale to nieistotne. Jeżeli jednak myślicie o czymś zdrożnym, albo czymś w tym stylu, to muszę was rozczarować. Napili się trochę, pogadali... ogółem nic szalonego czy niezwykłego, choć zważywszy na to, że Christian jest wrogiem jej chłopaka, to tak, chyba można uznać, że było to co najmniej dziwne. W jej mniemaniu w sumie niekoniecznie. Ona mu od początku mówiła przecież, że wcale nie jest taki zły, jak to Cedric ma w mniemaniu sądzić. Tylko, że on jej nie słuchał! I wymyślał, że ta cała Slejter Srejter jest w jakimś niby niebezpieczeństwie. Ech. Nie komentowała tego, bo bardzo kochała Bennetta, jednakże nie da się ukryć, że po tym spotkaniu z nielubianym przez niego krukonem zmieniła trochę do niego nastawienie. Tylko jak to wszystko pogodzić z mężczyzną-uparciuchem? Ech, no właśnie...! Póki co miała jednak dobry humor, bo bądź co bądź ostatnia rozmowa z jej ukochanym skończyła się baaardzo przyjemnie i od tamtej pory raczej nie poruszali tematu Shivera. Co nie zmienia faktu, że trochę coś się u nich zaczęło psuć, bo chłopak miał chyba do niej pretensje, ona ich nie rozumiała i tak dalej... cóż, dowie się dopiero za chwilkę, kiedy to właśnie Cedric będzie sobie beztrosko spędzał czas z jej wrogiem! Chwilowo jednak była w bardzo dobrym humorze. Szła sobie z jakąś koleżanką, bo wracały z zajęć i coś komentowały głupio odnośnie Ramireza. Chyba były to idiotyzmy w stylu, że niedługo mu się chyba robaki zalęgną w tych włosach. Nie pytajcie. W każdym razie trochę się z niego nabijały i ogółem nie zauważyły nawet, kiedy skręciły w niewłaściwy korytarz, a potem następny, aż nagle doszły do skrzydła zachodniego, śmiejąc się jak głupie ze swoich walniętych teorii spiskowych. Najwidoczniej obawy Bennetta miały się właśnie ziścić, ach, jakiż ten los jest przewrotny i zaskakujący! Kiedy wypadły nagle przed posąg, musiały zatrzymać się gwałtownie, aby nie wpierdzielić się w jakieś dwie (ZAKŁADAMY, ŻE CAIT JUŻ PRZYSZŁA) stojące przed nim osoby. Wyobraźcie sobie zdziwienie naszej Saunders, kiedy zauważa, że tymi osobnikami są nie kto inny, jak jej własny chłopak z tą wstrętną Pierre. Z początku aż ją zamurowało, bo nie spodziewała się ich tu zastać! W DODATKU RAZEM. I w tajemnicy przed nią! Musieli więc coś knuć, nie było innego wyjścia... przycisnęła mocniej książkę do klatki piersiowej i powoli jej wyraz twarzy ze zdziwionego stawał się iście demoniczny i złowrogi... NIC, TYLKO BRAĆ NOGI ZA PAS. Co też uczyniła jej przyjaciółka, kiedy tylko zauważyła, co się święci. - Co ty tu robisz z tą wywłoką? - spytała krukona, nieco przez zaciśnięte zęby, aby nie było widać, że się złości. Nie no, skądże, w ogóle nikt nie zauważył! - A ty co, zdziro, lubisz wyrywać cudzych chłopaków, tak? - zadała pytanie tym razem drugiej ślizgonce, ale jednak w jej kierunku poleciały ostrzejsze i bardziej przesycone złością słowa! Ech, oczywiście, ODEZWAŁA SIĘ TA, KTÓRA NIGDY NIKOMU CHŁOPAKA NIE PODRYWAŁA, ależ tak, tak. Widocznie nasza parka miała podobnie z tą swoją hipokryzją, doprawdy!
Cedric też przecież nie planował niczego szalonego! Rozmowa z Cait miała być po prostu zwykłą, przyjacielską, trochę jak dawniej... znaczy wiadomo, teraz bez całej romansowej otoczki. Jak ziom z ziomem! Bennett miał Janka i bez wątpienia rozmowa z nim pomoże mu się uporać z tymi całymi pokładami hejtu do Shivera, ale... chciał też pogadać z Cait, dowiedzieć się co u niej. Naprawdę bardzo dawno nie rozmawiali! I chociaż MOŻE była to mała forma zemsty, on nawet nie chciał, aby SMS się dowiedziała, nie chciał jej denerwować. Może bardziej chciał sobie samemu pokazać, iż jeśli ona może, to on też? Nie lubił ograniczeń i chociaż niektóre ze względu na Scarlett udawało mu się respektować (nie wliczając w to w ogóle bardziej emm zażyłych kontaktów z dziewczynami, to akurat przychodziło mu łatwo, po co mu jakieś flirty slirty kiedy ma Scarlett?), to kiedy ona przekroczyła granicę, on nie chciał pozostać dłużny. Pomimo, iż nie chciał, aby ślizgonka wiedziała o spotkaniu z Pierre. ACH TE ZBIEGI OKOLICZNOŚCI, tak bardzo irytujące! Ale co począć, ech. Już, już myślał, że wybrał jakieś cwaniackie i prawie tajne miejsce, kiedy BUM, wpadła na niego... Scarlett. Zamrugał kilkakrotnie, jakby miało to sprawić, iż się obudzi. Albo ta dziwaczna sytuacja w ogóle okaże się jakąś dziwaczną wizją, która objawi jego dar jasnowidzenia, a on dzięki temu będzie mógł temu wszystkiemu zapobiec i nie umówić się tego dnia i w tym miejscu z Cait TYLE WYGRAĆ. Niestety to wszystko było aż nazbyt realne i doszło to do niego z podwójną siłą, kiedy Scarlett się odezwała. Co miał powiedzieć, że spotkał Cait przypadkiem? W tym miejscu? Nie no, pewnie! Bitch please. Po pierwsze Saunders znała go za dobrze i kiedy to ją uraczyłby jakąś niewiarygodną historyjką, od razu wiedziałaby, że Ced ściemnia. Dlatego nawet nie próbował. Tylko co teraz? - Tylko rozmawialiśmy, Scarlett spokojnie! - zaczął, gorączkowo szukając jakichś słów, które potrafiłby załagodzić sytuację. SMS widocznie była na punkcie Cait nie mniej drażliwa niż on na punkcie Shivera! - Nikt nikogo nie wyrywał. - dodał spokojnie, próbując ją jakoś uspokoić. Nie chciał kłótni, ale denerwowało go to, iż ona się mogła z Chrisem bez jego wiedzy spotkać, a on z Cait już nie. Co z tego, że SMS nawet nie wiedziała z kim tak dokładnie idzie sie spotkać! Z drugiej jednak strony, mimo wszystko nie chciał, aby odebrała to jako właśnie chęć zemszczenia się za tę sytuację z Chrisem. Chociaż... teraz i tak musiał przedstawić to w jakimś lepszym świetle. - Ty z Shiverem też się spotkałaś. - przypomniał jej.
Okej, on to wiedział, my to wiemy, ale biedna SMS nie bardzo! Była święcie przekonana, że to jakiś spisek. Że Cait chce jej odbić chłopaka. Cóż się zresztą dziwić, skoro Cedric był taki super? Każda chciałaby być na miejscu Scarlett, zdecydowanie! Ale niestety, panny trafiały na silną zawodniczkę, gotową bronić swojego mężczyzny, nawet za pomocą rękoczynów! Ech, chyba nasza słodka raverinowa parka miała więcej wspólnego, niż mogłoby się zdawać. Niby nic się nie działo między nim, a tamtą ślizgonką, ale no po prostu gotowało się w niej, kiedy widziała ich razem. Mogli nawet stać obok i się w ogóle do siebie nie odzywać, a ona i tak byłaby zazdrosna i podejrzliwa. Tym razem nie było inaczej. Mierzyła dwójkę wściekłym spojrzeniem, choć nie da się ukryć, że zdecydowana większość agresji Saunders była skierowana do niewinnej Pierre. Ech, co za dramatyczna sytuacja! Normalnie jakby odkryła zdradę, a tej naprawdę nie było. Chyba oboje mają tendencję do wyolbrzymiania i podkoloryzowania zaistniałych sytuacji. Karma's bitch, jak to mówią, więc prędzej czy później musiało dojść do takiej konfrontacji, nie oszukujmy się. Kto by się jednak spodziewał, że nastąpi to tak szybko? Cóż, zdziwienie wymalowane na twarzy krukona mówiło wiele. NIE SPODZIEWAŁ SIĘ JEJ TUTAJ i na pewno nie chciał, aby go nakryła z tą idiotką! Czyli jednak coś ukrywali... o Merlinie, a jeżeli naprawdę ją zdradzał?! Dobra, to nie jest najszczęśliwsza wiadomość, ale do tego wszystkiego JESZCZE Z NIĄ?! No to jest jakiś koszmar... to trochę tak, jakby ona zdradzała Bennetta z jakimś głupim, pryszczatym pierwszoklasistą, dosłownie tak się czuła! Najgorszy z najgorszych wyborów! Gdzie on miał gust?! Najpierw jakaś debilka na dziedzińcu, teraz ta cała Pierre... oszaleć idzie. - Och, już ja widzę to wasze rozmawianie - rzuciła ironicznie, nie patrząc już na swoją rówieśniczkę i nie czekając nawet na jej reakcję czy odpowiedź. Skupiona była teraz na swoim chłopaku, który ewidentnie jeszcze bronił tej wstrętnej szmaty, NO CO TO ZA ZWYCZAJE W OGÓLE. - Pewnie wam przeszkodziłam - dodała nie mniej ironicznie niż przed chwilą i zrobiła teatralną minę, jednocześnie rozkładając ręce z trzymaną książką, niby to w bezbronnym geście, za to z miną mówiącą o pretensjach! - NO I CO Z TEGO? - wydarła się tym razem, tracąc cierpliwość. W ogóle co to za argument z dupy? Gdzie tu w ogóle jakiekolwiek powiązanie? - Ja tam nie sypiałam nigdy z Shiverem, w przeciwieństwie do waszej dwójeczki, która się razem zabawiała - zauważyła, przesycając to wszystko złośliwością. Cóż, Cedric na pewno nie wie, że ona wiedziała cały czas, więc pewnie będzie zdumiony. No i generalnie sama wykopała pod sobą dołek, ale... cóż. Ja tam tylko współczuję biednej Cait, która musi słuchać tej dzikiej, bezsensownej kłótni o nic.
Zdecydowanie oboje mieli taką tendencję. Cedric zachowywał się jakby widział w Chrisie przynajmniej seryjnego mordercę i gwałciciela, a z kolei Scarlett widziała w Cait jakiś szatański pomiot. I nikt z nich nie miał racji, to raczej oczywiste... mimo to, nie sądzę, aby którekolwiek z nich miało w ogóle jakoś znacząco zmienić swe zdanie o znienawidzonych osobnikach, zwłaszcza przez to co się aktualnie działo, przykro mi, ech ten Raverin! Oczywiście Cedric nie mógł zrozumieć dlaczego SMS się tak wkurza, co znowu było jawną hipokryzją, bo on na wieść o tym, że jego ukochana spotkała się i pisała, co prawda nieświadomie; co niby stawiało ją w lepszym świetle, z Shiverem, również się niesamowicie wściekł. Taka to była temperamentna, ta nasza parka! Z pewnością Cedric nie sądził, że nastąpi to tak szybko. I tak naprawdę się łudził, że to w ogóle nigdy nie nastąpi! Naiwniaczek. Jednakże cóż, on do tej pory nie wiedział, że Scarlett wie, iż niegdyś miał romans z Pierre i miał szczerą nadzieję, że SMS się nie dowie. Sam nie miał za bardzo potrzeby jej tego mówić, hehe. Kto wie jednak, co Pierre mogłaby powiedzieć Scarlett, zwłaszcza w nerwach? Ech, jak widać te wszystkie jego obawy były niepotrzebne, ona już wiedziała. I doszło do niego, że to wszystko jeszcze gorzej w tym świetle wyglądało. Czyżby podejrzewała go o zdradę? Och! Nie no, wierzył, że ma do niego większe zaufanie, musiała no... po tym wszystkim. - To dobrze, że widzisz, bo tak właśnie było; rozmawialiśmy. - rzucił już nieco bardziej oschłym tonem, stawiając nacisk na "rozmawialiśmy". Spojrzał na Pierre w poszukiwaniu jakiegoś potwierdzenia, ale zaraz uznał, iż i tak na nic to się pewnie nie zda, Scarlett zapewne nie zwróciłaby uwagi na jej wyjaśnienia... zresztą, przecież tutaj nie było co wyjaśniać! - I CO Z TEGO?! - teraz on się wydarł, zszokowany dowiadując się o tym, że Saunders widocznie wiedziała o jego niegdysiejszym romansie z Pierre. I głupio mu się zrobiło, że nic jej sam nie powiedział... ale tyle się od ślizgonki nasłuchał o znienawidzonej Cait, iż uznał, że to ją po prosto rozeźli i nastawi do Pierre jeszcze bardziej negatywnie... ech. - To nie ma nic do rzeczy, TYLKO ROZMAWIALIŚMY, ty z Shiverem też tylko ROZMAWIAŁAŚ, więc błagam, PRZESTAŃ - próbował się bronić, widząc, do czego oskarżenia Scarlett zmierzają. Przecież jej nie zdradził, nigdy by tego nie zrobił, nie mógł więc zrozumieć, dlaczego to tak bardzo jego dziewczynę nakręca. Widać było jak na dłoni, że jest zła, chyba wściekła, co Cedrika wkurzało jeszcze niewymownie bardziej, a to objawiało się podniesionym głosem i dziką gestykulacją. - Nie żebym ci coś przypominał, ale ostatnio natknąłem się na ciebie pijaną, W ŚRODKU LASU, z Danielem, Z KTÓRYM TEŻ MIAŁAŚ ROMANS i wasza rozmowa była dziwnie dwuznaczna! - przyganiał kocioł garnkowi, ot co! Nie wiedział jednak już jak ma się bronić i udowodnić Scarlett, że się myli... cóż Cedric, chyba nie tędy droga.
Oczywiście, że żadne z nich nie miało racji! Jednak oni byli święcie przekonani, że prawda leży po ich stronie, taka smutna rzeczywistość. W dodatku nie potrafili tego zachować dla siebie, ba! Musieli to wszystko sobie wykrzyczeć (bo na pewno jakby powiedzieli coś normalnie, to ten drugi by nie dosłyszał, ewidentnie) i zapewne jeszcze oczekiwać skruchy od tego drugiego! No i słów, że oczywiście, ma rację, ja już nie będę. A peszek! Bo druga osoba była nie mniej uparta i wciąż obstawiała przy swoim. Nic dziwnego, że w końcu doszło do spięć. Szczególnie, że Scarlett do tej pory milczała na temat Christiana, właśnie dlatego, aby nie denerwować swego chłopaka, ale miarka się przebrała! Ona nie może go lubić, ale on tę zołzę Cait już tak?! Oooo, niedoczekanie! Niestety, nasza Saunders była zbyt dumna na to, aby coś wolno było komuś innemu, a jej już nie. Takie to smutne rozumowanie przeprowadzała, ale z drugiej strony, może to dobrze? Walczy o swoje dziewczyna, bo teraz takie czasy, że bez swojego wkładu własnego nic nie osiągniesz. Wyścig szczurów i te sprawy. Ależ miała do niego zaufanie, tylko... tylko co? Chyba uczucie złości i upokorzenia, że zadaje się z Pierre, przysłaniało jej zdrowy rozsądek i trzeźwe spojrzenie na sytuację. Gdyby była postronnym obserwatorem, albo gdyby na miejscu drugiej ślizgonki był ktokolwiek inny, jej uczucia nie byłyby tak intensywne. Nie robiłaby takiej afery na pół zamku, tak naprawdę o nic. Raczej powiedziałaby krukonowi, że pogadają na ten temat później i po prostu odeszła. A tak? Nie potrafiła się opanować, kierowały nią jakieś chore pobudki, tak naprawdę zupełnie z innego powodu. Może czuła się zagrożona? A może już sama się pogubiła w tym swoim labiryncie uczuć i nie wiedziała, co powinna robić z tym wszystkim... Na jego pierwsze słowa jedynie prychnęła z pogardą, nie chcąc tego nawet komentować. Znów przycisnęła książkę do klatki piersiowej i patrzyła na niego ze złością. Która chwilowo skumulowana była na nim, zamiast na jej okropnym wrogu, zastanawiające. Najpierw zaśmiała się gorzko, a potem wbiła w niego swojego uważne spojrzenie. Czy on jej coś sugerował, przepraszam bardzo? Co to ma w ogóle być? Chciał odwrócić w ten sposób uwagę od swojego karygodnego czynu czy co? Bo nie dość, że kłapał jęzorem odnośnie Shivera, to... DANIEL? SERIO? Nie, to kurwa za wiele. - Sugerujesz w takim razie, że może mam z nimi romans, co?! - wykrzyczała, pełna niedowierzania do tego, co usłyszała. Nie, to jakaś kpina, doprawdy! Przecież wiedział, że go kocha, że dla niego się zmieniła, że och, był kretynem!
No tak, przyszła na przyjemne spotkanie z Cedrikiem, a tu proszę taka SMS i dupa... Nie ma to jak takie cudowne spotkanie! Naprawdę, Cait od zawsze nie rozumiała dlaczego tamta jest na jej punkcie tak pojebana, romans swoją drogą, ale to się zaczęło dużo wcześnie... A jakoś nie było możliwości, by tamta ciągle z ciotą chodziła czy coś i przez to miała humory! Oczywiście, nie było jej dane dowiedzieć się w jakiej sprawie się z nią Ced miał spotkać, wiedziała tylko, że jakaś pilna rozmowa. Podejrzewała, że będą to jakieś sprawy o których po prostu Krukon nie może powiedzieć swojej dziewczynie... Ale nie spodziewała się takiej dramy! Gdzieś tam w głębi Cait nie chciała wiedzieć kto się z kim spotyka, wolała czytać o tym w jakiś głupich notkach obserwatora niż realnie się w to mieszać... Jednak w tej sytuacji raczej nie będzie to możliwe. Chwile zajęło Cait ogarnięcie co się dzieje, na szczęście skierowane w jej stronę pytanie nie musiało doczekiwać się odpowiedzi. Od zawsze współczuła Cedowi wyboru dziewczyny, ale z tego co wiedziała byli razem szczęśliwi, więc nie komentowała ani nie mówiła mu, co o ty sądzi. Podejrzewam, że jednak gdzieś tam w środku zdawał sobie sprawę jakie dziewczyny mają do siebie podejście... A Pierre po prostu nie należała do tych marudzących, które chcą by je pocieszać ciągle, bo jakie są one nieszczęśliwe, smuteczek. Spojrzała już bardziej przytomnie na wrzeszczącą jak dzika SMS, która kurczowo dociskała książkę do klatki piersiowej, jakby się bała, że za mocno weźmie oddech i cały papier ze stanika jej wyleci, heheszki. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem, bo jednak lubiła oglądać tę dziewczynę wnerwioną. Nieważne, że w sumie Cait nie widziała sensu tej nienawiści - jak jest to jest. Stała dalej milcząc, słuchając tej "pasjonującej" rozmowy. Z drugiej strony zastanawiała się, że skoro SMS niby taka obeznana w romansach, to czy to nie kwestia tego, że po prostu z większością tych numerkowych przystojniaczków sypiała. W sumie robiła z siebie taka świętoszkę choć wszyscy wiedzieli jak naprawdę było. Czyżby ta historia nosiła tytuł "świętoszek prawdziwa historia" gdzie świętoszkiem jest SMS, a Tartuffe'am Cedrki? Zobaczymy, na pewno ciekawie będzie popatrzeć...
Aż się łezka w oku kręci, kiedy uświadamiam sobie, iż Scarlett IDEALNIE wpasuje się w rodzinkę Bennettów! Nic nie wytłumaczysz, zawsze ma racje i ta racja jest jedna, jedyna niepodważalna. A w dodatku, gdy ktoś próbuje przekonać jednak do swojej wersji, to dostaje w mordę! Cóż, spięcie czy właśnie taka cięższa kłótnia, w zasadzie o nic istotnego, była chyba w ich przypadku nieunikniona, głównie wina podobnych sobie temperamentów. Bo niby i ona mogła być bardziej wyrozumiała i on... i chociaż jakoś to do pewnego stopnia udało im się praktykować, to jednak widocznie oboje mieli w tym temacie granice. I na pewno dało się w tej sprawie jakiś kompromis osiągnąć, ale jeśli chodzi o Ceda, ON PO PROSTU NIE CHCIAŁ. Był zbyt uparty i oczywiście wszystko miało być tak, jak on chciał, przynajmniej jeśli chodziło o tej bardziej zasadnicze kwestie, bo nie da się ukryć, iż w pewnych sprawach polegał tylko na zdaniu Scarlett. Ale kiedy sądził, że na jakimś temacie zna się najlepiej to tak było i koniec, wszystkowiedzący hipokryta... Akurat to, iż złość przysłoniła Scarlett zdrowy rozsądek, nie byłoby dla Ceda trudne do zrozumienia. Znaczy teraz, kierowany również nerwami, nie dałby sobie nic powiedzieć, bo to oczywiście SCARLETT PRZESADZAŁA, a on nic nie bagatelizował, za to wtedy w dormitorium ona oczywiście bagatelizowała, ON NIE PRZESADZAŁ. No i dojdź z takim do porozumienia... tak, mu również złość skutecznie przesłaniała zdolność sprawnej oceny sytuacji. Trochę niefajnie, że działo się to baaardzo często, ostatnimi czasy zwłaszcza... przecież przypierdzielił własnemu bratu! Ale jego słowa odebrał również nie tylko jako atak na własną osobę, ale i Scarlett, więc cóż... był Bennettem, niech nikt się nie dziwi! Zresztą, jego braciszek nie był lepszy, wtedy w pubie to on się akurat na niego rzucił, a niewinny krukon wygłaszał tylko swą wydumaną opinię. Ach, doprawdy, znowu hipokryzja, bo w pewien sposób jego braciszek tam w mieszkaniu też wygłaszał swoje zdanie... HEHE. Tacy oboje niewinni z tym byli! - Nie wiem, KTO WIE Z KIM TY JESZCZE SPAŁAŚ? A może w ogóle jeszcze śpisz? - rzucił baardzo zdenerwowany i rozeźlony. Zanim w ogóle zorientował się co powiedział, było za późno, nie miał żadnego zmieniacza czasu czy czegoś w tym rodzaju, słowa padły i zapewne bardzo ich jeszcze pożałuje. Gdyby nie był aż tak wściekły, Saunders nie usłyszałaby czegoś takiego od Bennetta, on nawet tak wcale nie myślał, nie miał takich podejrzeń. Miał do niej za to pełne zaufanie, wiedział, iż zmieniła się pod jego wpływem tak, jak on pod jej. No, ale tak, udowodnienie swojej racji i niewinności było ważniejsze, pozdrawiamy.
Tak, nie oszukujmy się, ale Scarlett była IDEALNĄ partnerką dla Ceda! Wpasowywała się w rodzinny schemat jak nikt inny! No, co prawda wątpliwe, aby Nelly ją polubiła, bo zapewne będzie ją podejrzewać o niecne zamiary w stosunku do jej syna, bo ogółem źle jej z oczu patrzy (taaa!) i w ogóle. Potem pewnie uzna, że jej synek to pewnie nie traktuje jej poważnie no i dobrze, niech się chłopaczek wyszumi. Gorzej, gdyby jej kiedyś oznajmił, że się zaręczyli i niedługo będą brać ślub. Wątpię, aby którykolwiek rodzic naszego krukona byłby zachwycony swą przyszłą synową. Chociaż Zachary'emu z pewnością imponowałyby ambicje ślizgonki, jednakże na tym by się chyba skończyło. Ach, tragedia. Na szczęście na razie nie musieli o tym myśleć, ba, w tej kłótni to byli daleko od tego, aby wiązać ze sobą jakąkolwiek wspólną przyszłość! Teraz to wyglądali raczej, jakby się mieli zaraz pozabijać, a przynajmniej zakrzyczeć na śmierć. Och, zabawna sytuacja. SMS gdzieś tam w środku zdawała sobie sprawę, że daje Pierre pretekst do tego, aby się z niej nabijać i w ogóle, ale nie obchodziło ją to w tym momencie. Była całkowicie skupiona na swoim chłopaku, który bezczelnie coś przed nią ukrywał, była tego pewna! No dobra, wcale nie, ale w tych emocjach wszystko jej się pojebało. Tak, problem tkwił w tym, że każde z nich sądziło, że to drugie jest winne, a oni mają czyste sumienia i czyste konto. Najpierw Cedric przesadzał z Christianem, a teraz Scarlett przesadza z Cait. To się chyba nigdy nie skończy! Nie da się jednak ukryć, że tak naprawdę... to chyba pokłócili się pierwszy raz, odkąd postanowili być razem. Jasne, zdarzały się ostatnio małe nieporozumienia związane z Shiverem, ale Saunders starała się być wtedy ugodowa i nie robić niczego, co jeszcze bardziej rozwścieczyło jej męskiego mężczyznę. Tymczasem miarka się już chyba przebrała, bo ona się stara jak może, nawet się już nie widując z jego wrogiem, a tymczasem on się umawia na jakieś pogaduszki z tą wiedźmą z Francji! Jasne, że dla wielu osób nienawiść blondynki do tej nacji może być niezrozumiała, a nawet dziwna, delikatnie rzecz ujmując, ale kto jak kto, ale właśnie Bennett powinien doskonale sobie zdawać z tego sprawę! Bo powiedziała mu ostatnio o swoim życiu, uważała więc, że powinien być bardziej empatyczny. Ech. To była kłótnia jak kłótnia, o jakąś kompletną bzdurę, ale zamieniła się generalnie w jakąś tragedię wraz z jego ostatnimi słowami, które uderzyły ślizgonkę tak, jakby ktoś jej z impetem przywalił w twarz. Znieruchomiała, jej twarz także zastygła, by powoli przeobrażać się w szczere zdumienie. Serce waliło jej jak oszalałe, a świadomość generalnie dochodziła do niej z opóźnieniem, jak gdyby organizm bronił się przed tym atakiem ze strony osoby, której... tak paradoksalnie to ufała i... nie spodziewała się po niej czegoś takiego. Dlatego w pewnym momencie zdziwienie zaczęło ustępować postępującemu smutkowi i rozczarowaniu. Najgorsze właśnie w tym wszystkim było to, że to powiedział właśnie ON. Bo gdyby usłyszała to od takiej Pierre na przykład, to by to olała ciepłym moczem, ewentualnie gdyby miała zły humor, zaczęłaby się z nią kłócić. Ale Cedric nie miał prawa! Prawda...? Zamrugała gwałtownie, robiąc minę zbolałego pudla (pozdrawiam), bo naprawdę dotknęło ją to niesamowicie. Przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby się miała zaraz rozpłakać. Paradoksalnie jednak przypomniała sobie słowa tej wiedźmy Saunders, która zawsze jej mówiła, że jest głupim i słabym dzieciakiem i zapewne ludzie w szkole, a potem w dorosłym życiu ją zgniotą jak robaka i zniszczą, bo nie potrafi być silna, tylko jest tak żałośnie wrażliwa i beznadziejna. Wtedy zawsze na złość jej i aby udowodnić sobie, że wcale tak nie jest, to nie płakała i radziła sobie w inny sposób, choć najchętniej by usiadła i się załamała. Z pewnością to miało wpływ na jej obecny charakter. Paradoks tkwił w tym, że coś, co ją kiedyś raniło, teraz pozwoliło zmierzyć jej się z tym, co się działo. I pomimo, iż w środku czuła się jak wtedy, pamiętnego wieczoru z Twycrossem, bo teraz też się wszystko waliło, paliło, łamało i zapadało, to zebrała się w sobie, by w końcu wziąć się w garść. Nie będzie się przed nimi mazgaić, mowy nie ma! Co prawda Ced już ją widział w takim stanie, ale to teraz nieistotne. Pokaże im, że wcale nie jest taką kruchą, bezbronną lalunią, o! Dlatego spięła się, wyprostowała dumnie i jej twarz była zupełnie obojętna. Och, świetne udawanie, doprawdy. Ale co innego miała zrobić? Niby starała się zachować resztki godności, ale i tak jej to nie wyszło. Generalnie nie odbierajmy jej resztek złudzeń, że tak właśnie jest. - Dobrze, tylko nie zapomnijcie się zabezpieczyć, żeby nie zostać nagle rodzicami jak Villiers i jakaś jego panna - powiedziała w końcu wypranym z emocji głosem. Nieważne, że mówiła jakieś bzdury, nie do końca panowała teraz nad tym wszystkim i nad tym, co powinna zrobić bądź powiedzieć. Może łudziła się, że tym zrani krukona? Jakby dając mu w ten sposób znać, że jej to już nic nie obchodzi, niech robi co chce, a ona nie chce na to patrzeć? Cóż, głupie to, bo jeszcze niedawno sądziła, że będzie o niego walczyć, a teraz wyglądało, jakby się poddała. Ale co innego miała zrobić, skoro nawet jej własny chłopak uważa ją za puszczalską? Okej, jak inni tak chcą, to niech tak myślą, ale on? Dotarła do niej właśnie brutalna prawda, że nieważne, że od jakiegoś czasu tak nie było. Że się starała i w ogóle. Ludzie wciąż będą ją pamiętać jako dziewczynę, która daje dupy na prawo i lewo. Niby mówił jej to ostatnio Slone, ale chciała to ignorować, bo przecież miała Bennetta. A teraz już nawet jego nie miała. Poczuła się cholernie samotna i przestała wierzyć w to, że może stworzyć jakikolwiek stały związek. Bo jej opinia będzie się ciągnąć za nią do grobu, chyba, że kompletnie zmieni szkołę i jakimś cudem nikt nie pozna jej historii. Wniosek był jeden: nie warto się starać, nie warto próbować naprawić swoje błędy, bo i tak na nic się to zda, ludzie są pamiętliwi i lubią wytykać błędy innych. Tak jak to robiła SMS. Sądziła, że jej chłopak się z tym pogodził, ba, zaakceptował ją taką, jaka jest i jaka była. Pomyliła się. I to cholernie bolało. Zaufała dwa razy i była przekonana, że kolejny raz już nie popełni tego samego błędu. Czyżby? W każdym razie po swoich słowach odwróciła się na pięcie i powoli szła z powrotem korytarzem, myśląc usilnie o czymś innym, aby się nie rozpłakać. Najgorsze było też to, że nie miała pojęcia, czy to już koniec ich wspaniałego związku, czy to po prostu przejściowe problemy. Niestety ona się czuła tak, jakby nastąpiło to pierwsze. I potrzebowała się upić. Najlepszy sposób na problemy, polecam, Ioannis Gavrilidis. Z takim postanowieniem zniknęła, gdzieś tam, nie bacząc na to, co o niej myślał Cedric czy tam Cait. W sumie to już nic nie było ważne. I tak oto robi się dramę milion z jakiejś kompletnej bzdury. Pozdrawiamy!
Co tu dodawać no, tak właśnie było. Nie będzie się przejmował oceną czy zdaniem rodziców na ten temat, halo, to nie oni mają być szczęśliwi jego kosztem! Jest dorosły, może tylko wiekiem, bo emocjonalnie to jeeszcze trochę mu zostało do opanowania, ale to i tak pozwalało mu na podejmowanie własnych decyzji. Cóż, niejako tak właśnie zrobił Drake, ale co to tam, hipokryzja u Cedrika ostatnio osiągała niesamowite wielkości, to już się chyba będzie do tego przyzwyczaić trzeba, bo oczywiście on był ten jeden, który miał "zawsze rację", "wiedział wszystko" i oczywiście "był wzorem wszelakich zachowań", ehe, jasne Cedriczku. Jeśli Nelly i Zachary nie przekonają się do Scarlett, pomimo zapewne usilnych starań Cedrika, to trudno, nie będzie się tym przejmował, o ile oczywiście w ogóle nie będzie się czym przejmować, bo jak na razie, wykwitła nam drama milion... dobra, staph, jestem dobrej myśli, JESZCZE KIEDYŚ OBRABUJĄ BANK, a raverinowe dzieci opanują świat! Tak, możliwe, że nawet jeśli dojdą już kiedyś tam do porozumienia, to sprawa z Chrisem i Cait pozostanie niewzruszona. Cóż, ja nie wiem czy ktoś jak Ced, do tego stopnia uparty, potrafiłby przekonać się do Chrisa. Bennett był do niego uprzedzony i chłopak był dla niego po prostu ziszczeniem tych wszystkich, znienawidzonych cech. Choć tak naprawdę, na dobrą sprawę wcale w ogóle go nie znał, a większość rzeczy po prostu chyba sobie domyślił. Chciał uprawiać seks z Dahlią? Gwałciciel! Ach, nie dość, że gwałciciel, to jeszcze pedofil, to trzeba dodać. Bo przecież ze Slater to dziecko było, nieważne, że młodsze od Scarlett zaledwie o jakieś... pół roku... cóż! Hipokryzja, hipokryzja, hipokryzja. Od razu spostrzegł, jak jego słowa zadziałały na Scarlett. I już w tym momencie żałował tej wybitnej, nawet jak na niego, lekkomyślności. Zwłaszcza, że wcale tak nie uważał i o nic swej dziewczyny nie oskarżał, chciał po prostu, aby to jego było na górze, jak zwykle. Na siłę znalazł argumenty, które przedstawiały Scarlett w świetle gorszym, niż ślizgonka teraz przedstawiała jego. Typowe dla Bennetta, bronił się wszystkimi możliwymi sposobami! Nie pomyślał tylko, że broniąc się w ten wysoce kontrowersyjny sposób, może wszystko nie uratować, a zaprzepaścić. Zaraz jednak na jej twarzyczce zapanowała obojętność, co może nawet bardziej Ceda ubodło. Czyli, że co, czyli, że to wszystko było dla niej nieistotne? Te wszystkie słowa, wyznania, mówiła tak każdemu i kiedy ten każdy obracał się przeciwko niej, reagowała w jednakowy sposób? To było okropne, ale sam już nie wiedział, czy gorzej jest mu z tego powodu, że Scarlett usłyszała od niego takie słowa, czy to, że się nimi nie przejęła, dając mu to do zrozumienia w bardzo ostentacyjny sposób. Tak, mogła udawać, w końcu robiła to perfekcyjnie, kryjąc się codziennie pod tą swoją maską złej i wyrachowanej ślizgonki, szerząc na korytarzach zamęt z ziomami gitowcami. On wiedział jednak, że jest tam coś więcej, jako jeden z niewielu oczywiście, ale teraz niejako też zaprzeczył temu, iż zna tę jej bardziej ludzką twarz. A znał, znał doskonale! Akceptował jednak też całą resztę jej natury, tę niegrzeczną i zdecydowanie nie dającą się ugłaskać, sam był przecież nie lepszy. Oboje lubili zaszaleć, szczególnie przed tym jak się zeszli i Ced wiedział, iż Scarlett to wcale nie niewinna dziewojka, a Scarlett z kolei wiedziała, iż Ced to nie jest taki typowy, szanujący białogłowy gentelman. I to właśnie było piękne, ale jak widać, nawet to miało swój kres. Kres, tak, bardziej bezpieczne słowo, chociaż w sumie i tak znaczyło to samo co KONIEC. Ale to brzmiało tak poważnie, tak tragicznie, że Cedrika, aż zemdliło, nie był sobie w stanie wyobrazić, że przez taką nieważną kłótnię, jego związek ze Scarlett się rozpadnie. Nie i koniec! Być może związki w ogóle nie były przeznaczone dla ich dwójki, a tkwiąc w jednym to już w ogóle działali na siebie destrukcyjnie? Gówno tam, nie obchodziło go to, naprawdę. Chciał Scarlett i tyle, w przeszłości mogła spać nawet z jego bratem (POZDRAWIAM), dla niego liczyła się teraźniejszość, nawet nie przyszłość, która teraz tak btw jawiła się przed nim bardzo niepewnie. Bo ilekroć wyobrażał sobie swoją przyszłość, była tam właśnie tylko i wyłącznie SMS, zawsze u jego boku! Imperium lodów biało czekoladowych, schronisko dla pand, plantacja rzodkiewek, skoki na bank... nie potrafił sobie wyobrazić, jak by to wszystko miało bez niej funkcjonować... DO CHOLERY, CO ON NAROBIŁ? Idiota. Jednakże wracając, bo się trochę zagalopowałam, dodam tylko, że teraz nawet teraźniejszość była dla niego dziwnie niepociągająca, DRAMA MILION. - Scarlett... - chciał ją przeprosić, powiedzieć, że KURWA ŻAŁUJE NIE IDŹ NIGDZIE JA TAK WCALE NIE MYŚLĘ, ale nie powiedział nic, nawet, co dziwne jak na niego, nie odpowiedział żadną złośliwością. Po prostu stał jak wmurowany w posadzkę, wzrokiem smutnego spaniela (jeśli już tak idziemy w psy), spoglądając na swoją drugą połówkę, która odchodzi. I opanowało go takie beznadziejne uczucie pustki i opuszczenia, że sam miał doprawdy ochotę zawyć jak wyżej wymieniony psiak. Z własnej głupoty i popędliwości do tego dopuścił! Pluł sobie w brodę, iż w ogóle taka sytuacja wynikła. Widocznie musiał wybrać, już dawno, pomiędzy Cait, a Scarlett. Nie mógł być ze Scarlett i równocześnie przyjaźnić się z Cait? Ech... w sumie on też zabronił jej utrzymywać kontakt z Shiverem, niech się w takim razie nie dziwi, że ona mogła od niego żądać dokładnie tego samego. Przeczesał nerwowo palcami włosy, nie wiedząc co ma teraz zrobić. Bał się, że jeśli pobiegnie za ślizgonką znowu coś w tych całych nerwach palnie, coś, co oznaczałoby już pewny koniec. A tego nie chciał, nie chciał najbardziej na świecie, to słowo było słowem strasznym, o znaczeniu jeszcze gorszym. Niemniej jednak, musiał to wszystko naprawić, no musiał! Przynajmniej o tyle dobrze, że pewnie będzie w swoich usilnych próbach dotarcia do swej drugiej połówki nie mniej zdeterminowany. W tym przypadku wszystko jednak dało się naprawić, bo według Cedrika to czyny liczyły się bardziej niż słowa, a wszystko co uczynił do tej pory, wskazywało jedynie na to, jak bardzo mu na Scarlett zależy. Och... i o to się na początku w ogóle wszystko rozchodziło. Bał się, iż ktoś zdobędzie nad nim taką kontrolę, że w końcu oszaleje, próbując to wszystko poukładać. Kiedy to się wreszcie stało, a sylwetka Scarlett znikła za zakrętem korytarza, uznał, że to wcale nie były takie obawy bez pokrycia. Przecież właśnie czuł, jak świat mu się wymyka! Zakochany chłopczyk. - Sorka, Cait - zapomniał w ogóle o obecności biednej ślizgonki, która musiała oglądać tę dramatyczną scenę. Nie miał teraz jednak w ogóle siły, żeby nawet usprawiedliwić Scarlett, potrzeby tłumaczenia siebie również nie czuł. - Ja pójdę już lepiej - dodał jeszcze enigmatycznie, kierując się do wyjścia z zamku. Stamtąd zapewne skierował się do Londynu i jakiegoś pubu, w których samotnie uchlał się, próbując wymyślić jakby tu cofnąć się w czasie i przypierdolić samemu sobie, aby zapobiec temu wszystkiemu. Niestety, tak się nie dało. Dla niego to nie był koniec i tyle, w tym wypadku po prostu NIE MOGŁO być końca. O ile w innych, tych wszystkich nieważnych związkach, które kończyły się kłótniami o rzeczy o wiele bardziej błahe, właśnie tak mówił, "to już nieważne". W tym wypadku nie potrafił. No nie potrafił.
Gniew i złość pulsowały Travisowi w skroniach niczym wulkany emocji tuż przed erupcją. Po tylu latach w końcu znalazł tą którą szuka. Znienawidzona Ślizgonka stała obok posągu centaura. Swoją vendettę planował rozpocząć właśnie od niej. Zemsta najlepiej smakuje na zimno, zawsze był wierny tej maksymie. Wreszcie da upór swojej nienawiści, która narastała w nim od owego dnia kiedy to jego ojciec wrócił do domu okrutnie poraniony. Jak się później okazało podczas jednej ze służbowych podróży do Petersburga został aresztowany przez tamtejszego aurora nazwiskiem Reznov, Leon Reznov. Najpierw bez żadnego wyjaśnienia potraktowany oszałamiaczem Jerry został zamknięty w petersburskim areszcie. Bez możliwości kontaktu ze swoim Ministerstwem, rozpoczęły się przesłuchania. Reznov nie przebierając w środkach, nie wykluczając zaklęcia Cruciatus, usiłował wydobyć przyznanie się do winy dotyczące handlu zakazanymi ingrediencjami, rzekomo sprzedawane przez apteki Stradforda. Po kilkunastu godzinach sprawa wyjaśniła się, gdyż aurorzy znaleźli prawdziwego winnego. Niestety Jerry nie usłyszał żadnych przeprosin i otrzymawszy dożywotni zakaz wstępu do kraju, najbliższym świstoklikiem odesłany został do Anglii. Próbował później dochodzić swoich praw przed Wizengamotem, jednak bezskutecznie. Jako pragmatyk zapomniał o tej sytuacji, niestety jego jedyny syn już wtedy poprzysiągł zemstę całej rodzinie Leona Reznova. I tak oto nadeszła chwila kiedy miał dokonać tak długo wyczekiwanej zemsty. Wreszcie znalazł ją samą. Bez tłumu koleżanek czy innych Ślizgonów, gotowych ją bronić. Nadszedł czas wyrównania rachunków. W odległości jakiś dziesięciu metrów, szukając czegoś w swojej torbie stała ta suka Drayton. Córka aurora, który omal nie zabił jego ojca. Travis wziął kilka głębokich oddechów, powoli z namaszczeniem wyciągnął swoją różdżkę i wycelował między łopatki dziewczyny. Już chciał wykrzyknąć klątwę, kiedy coś go powstrzymało. Był w końcu w Griffindorze, a to do czegoś zobowiązywało. Nie mógł strzelić komuś w plecy, takie zachowanie było go nie godne. Zrównałoby go to z Reznovem. - Hej ty, Dryton! Stawaj i walcz! - wykrzyknął Travis na cały głos. Zareagowała instynktownie, jednym ruchem obracając się i wyciągając różdżkę. On był jednak szybszy, bowiem żądza zemsty i adrenalina przyspieszyły jego reakcję. Zanim Neva zdążyła wypowiedzieć choćby sylabę on wrzasnął z całych sił celując prosto w jej twarz - Drętwota! - czerwony grot pokonał dzielącą ich odległość w ciągu ułamka sekundy, ku frustracji Travisa chybiając i pozostawiając sporą dziurę w ścianie kilka centymetrów od głowy Nevy.
Spieszyła się. Musiała oddać tę pracę jak najprędzej, bo jej termin upływał.. właściwie za dwadzieścia minut. Jak do tego doszło? Cóż, mistrzynią punktualności to ona nigdy nie była. Znacznie ciekawsze zajęcia od pisana wypracowań skutecznie przysłaniały ten niemiły obowiązek szkolny, toteż dopiero dzisiaj Drayton przypomniała sobie o zadaniu i wzięła się za jego wykonanie. Wszystko pięknie, ładnie, ale teraz zmuszona była do przemierzania korytarzy w trybie znacznie szybszym, niż normalny. A kiedy znalazła się obok posągu kobiety opartej o centaura, zamarła. Czy wzięła te nieszczęsne zwoje pergaminu ze stolika w Pokoju Wspólnym? Slytherinie, tylko nie to. Z rosnącą wściekłością i irytacją, schyliła się nad torbą i rozpoczęła poszukiwania. Raaany, damska torebka to naprawdę czarna dziura! Kolejno znajdowała wszystko, dosłownie wszystko, tylko nie wypracowanie. Znacie to, kochane panie? Pewnie tak. Aczkolwiek wreszcie nadeszła mała chwila triumfu i długie palce czarownicy pochwyciły obiekt poszukiwań. - Uff. Ulga nie trwała długo, bo znikąd pojawił się krzyk. Krzyk nawołujący ją do walki i wypowiadający zaklęcie. Działała machinalnie. Jeden szybki ruch, wyjęcie różdżki, cel.. Ale napastnik miał przewagę czasową i zdążył już posłać w jej kierunku promień zaklęcia Drętwoty. - Kurwa. – zaklęła siarczyście, robiąc unik. Równocześnie wyczarowała sobie tarczę, jaka była jej potrzebna w zorientowaniu się, co tak właściwie zaszło i z kim miała do czynienia. Bez problemu rozpoznała psychola, który ośmielił się ją zaatakować. Travis Stradford, Gryfon. Kojarzyła go z widzenia, ale kompletnie nie miała pojęcia, co mu odbiło. Jej mina mogłaby firmować sformułowanie „wtf”. Naprawdę, takiej akcji już dawno nie doświadczyła. - Nudzi ci się? – warknęła, a jej wzrok z chłopaka ześlizgnął się na zwoje pergaminu. Zniszczone. Kompletnie zniszczone. W pięknych, piwnych oczach zatańczyła wściekłość. No to wojna. Dziewczyna usunęła tarczę ze swojej drogi, by nie przeszkadzała jej w skopaniu tyłka temu kolesiowi. Nagle chęć zdobycia wyjaśnienia przestała się liczyć. Po prostu chciała mu przywalić. W magiczny sposób, jak na razie. - Masz pecha skarbie, zadarłeś z niewłaściwą osobą. I bardzo ją wkurzyłeś. – syknęła, wykonując dobrze sobie znany ruch różdżką. - Everte Statum! Promień popędził perfekcyjnie w kierunku chłopaka, podrzucając jego ciałem niczym kukłą . Upadek zapewne nie należał do najprzyjemniejszych, jednakże to nie był koniec. Twarz Travis’a wyrażała absolutną nienawiść, co z jednej strony zaskoczyło Nevę, a z drugiej jeszcze bardziej zdenerwowało. - O co ci chodzi? Masz jakiś powód, czy po prostu lubisz sobie poodpierdalać? – podjęła, gotowa do przyjęcia kolejnego ataku. Była pewna, że nastąpi, bo Stradford wyglądał na takiego, który nie odpuszcza. Cokolwiek chciał osiągnąć. Drayton nie znała całej tej tkliwej historyjki o jego ojcu zmaltretowanym przez jej własnego, Leona. Nie ingerowała szczególnie w obowiązki Leona odnośnie pracy, nie wypytywała. Jeśli bywał jako Auror brutalny, miał do tego pełne prawo. W końcu znał się na rzeczy i wiedział, na co może sobie pozwolić, a na co nie. Jej ojciec nie był sadystą, to na pewno. Neva zmierzyła chłodnym spojrzeniem przeciwnika. Już dawno nikt nie wytrącił jej tak bardzo z równowagi. Jeszcze w taki prymitywny, głupi sposób. Co on sobie myślał? Zgodnie z wyznawaną przez brunetkę zasadą – atakuj, nie czekaj – w oczekiwaniu na reakcję Gyfona, rzuciła : - Petrificus Totalus.
Przez krążącą w żyłach adrenalinę, uderzenie o podłogę po trafieniu zaklęciem zamiast całkowicie pozbawić go oddechu tylko lekko go oszołomiło. Podjął słuszną decyzję o nadaniu temu pojedynkowi w miarę cywilizowanych metod. Będzie miał tym większą satysfakcję, kiedy pokona ją w uczciwej walce. Mimo, że miał za sobą rok studiów mniej, całkowicie polegał na swoich umiejętnościach, które tak zaciekle doskonalił w czasie wolnym. Potrząsnął głową, aby całkowicie się otrzeźwić i już musiał momentalnie przeturlać się po podłodze unikając kolejnego zaklęcia. Zakląwszy siarczyście pod nosem, jednym płynnym ruchem poderwał się na nogi jednocześnie krzycząc - Relashio! - ku rosnącej irytacji ponownie chybił celu. Uskakując czym prędzej za poręcz schodów kątem oka spostrzegł, że nie spudłował całkowicie bowiem strumień gorącego powietrza zostawił dosyć szerokie poparzenia na twarzy tak znienawidzonej przez siebie Ślizgonki. Idąc za ciosem, wystawiając tylko różdżkę strzelił jeszcze jednym oszałamiaczem i odkrzyknął - Poodpierdalam sobie jak już z tobą skończę, suko! - wymiana zdań jeszcze bardziej podniosła mu ciśnienie już i tak znajdujące się na granicy zawału serca. - Cały wasz parszywy Slytherin powinno się mordować zaraz po ceremonii przydziału! - wrzasnął na cały głos. Już całkowicie tracąc panowanie nad sobą wstał zza bezpiecznej osłony i zaczął rzucać zaklęcia na ślepo, nie dbając kogo trafią. W oczach błyszczała mu żądza mordu. Od tak dawna tłumiona nienawiść znalazła w końcu ujście.
Szczęśliwie Gryfonowi udało się wykonać skuteczny unik, co jednak nie zraziło Drayton. Jak nie to zaklęcie, to inne. A było ich mnóstwo i wszystkie ochoczo kłębiły się w umyśle dziewczyny, gotowe do przejścia na język i spłynięcia w formie różnobarwnych promieni z różdżki. Może i Neva była młodsza i miała mniejszy staż w świecie magii, niż Travis, aczkolwiek rzadko kiedy można było to wychwycić. Ewentualne braki doświadczenia świetnie maskowała iście ślizgońskim sprytem, a w podbramkowych sytuacjach adrenalina przypominała jej każdą, przydatną w danym momencie umiejętność i nabytą wiedzę. Toteż, mimo znacznych różnic, w walce byli całkiem równi. Brunetka poniosła już pierwsze szkody tego niespodziewanego pojedynku – drobne poparzenie wykwitło na jej twarzy, gdy tak niefortunnie spotkała się z gorącym strumieniem powietrza. W przypływie złości nawet nie odczuła bólu w jego pełnym wymiarze, jedynie jego cząstkę w postaci pieczenia. - Jak ze mną skończysz? – śmiejąc się, chwilowo umiejscowiła się za posągiem, by móc ochłodzić poparzenie i załagodzić jego skutki. Po rzuceniu zaklęcia leczniczego, cicho odetchnęła, gotowa, by powrócić do swojego celu. Zamierzała zadać kolejny cios. - Taki duży chłopiec, a wciąż tkwi w świecie fantazji. – zacmokała, wychylając się i rzucając Drętwotę w miejsce, gdzie dopiero co ujrzała jego dłoń. - I dla ciebie panna Drayton. – dodała tonem wyrażającym oczywistość tego zwrotu. Absurdalność całego zajścia była dla Nevy tak namacalna, jak tańcząca wokół nienawiść. Wow, ten typek naprawdę chciał zrobić jej krzywdę. Pytanie brzmi : za co? Przeleciała go i nie wysłała później sowy? Dobra, żartuję. W odpowiedzi na szał zaklęć rzucanych przez Gryfona, po prostu odbijała je w jego stronę, niczym najlepsza mugolska tenisistka. Gdyby nie fakt, że była trochę zajęta, pewnie wyczułaby komizm tego działania. - Ktoś tutaj ma mordercze zapędy. Wizyta u psychiatry jak najbardziej wskazana. – uznała rzeczowo, robiąc po raz enty unik i posyłając ku niemu własną wiązkę zaklęć. Tańcz, Stradford. - Ciekawa ta twoja wizja. Nie lepiej w ogóle zlikwidować Slytherin? Ops, zapomniałam, że masz zamiłowanie do masowych mordów, wybacz. Jego zdanie odnośnie jej i całej reszty Wężów kompletnie nic dla niej nie znaczyło. Miała się przejąć? Nie tym razem. - Parszywy Slytherin. – powtórzyła, powoli ważąc słowa. – No tak, bo ty jesteś o niebo lepszy, atakując bez żadnych powodów dziewczynę, która tylko stała sobie koło posągu. Normalnie wzór cnót i wartości. Homenum Illuminati! Czyżby trafiła? Oh, słodka zemsta za poparzenie i nie tylko. Chwilowe oślepienie przeciwnika wykorzystała do tego, by do niego podejść i wymierzyć mu bezczelny, mocny prawy sierpowy prosto w nos. - Pieprzony hipokryta.
Chapman przyszedł tutaj wolnym krokiem, zastanawiając się, po co właściwie to robi. Wszystko to działo się już po jego przygodzie z Lunarnymi, więc może właśnie dlatego? Postanowił odreagować w jakiś sposób całe to zamieszanie? Niby mógł to zrobić z panną Shay, ale, co poradzisz, po prostu nie chciał. Jej musiałby tłumaczyć się dlaczego tak to wszystko wyszło, gdzie był przez te kilka dni, dlaczego jest taki smutny. Z nowo poznaną osobą mógł udawać, być kim tylko zechce. Dlatego właśnie postanowił umówić się z tą dziewczyną, Ślizgonką, z ich pojedynku, w którym był sekundantem. Już wtedy wiedział, że podoba się dziewczynie, wystarczyło tylko wysłać do niej list. Cieszyło go, że nie miał problemu ze znalezieniem sobie panienek na jedną noc. Gorszy był fakt, przynajmniej dla niego, że nie mógł być z nikim na stałe. Ranił tym siebie oraz Angven. Teraz jednak nie pora o tym wszystkim myśleć. Stanął, opierając się o posąg centaura. Był chwilę przed czasem, ponieważ teraz spędzał jak najmniej czasu w Pokoju Wspólnym Ślizgonów, unikając jak ognia dziewczyny, za którą wcześniej biegał jak nigdy za nikim. Taka kolej rzeczy. Teraz wystarczyło tylko czekać na pojawienie się jego towarzyszki dzisiejszego dnia. Nie pamiętał jej imienia, ale to nieistotne. Po co miał je znać? Prawdopodobnie nigdy więcej się już nie spotkają, więc..
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Czy Katherine wyglądała jakoś szczególnie gdy szła na spotkanie ze Ślizgonem, który to był sekundantem na jej pojedynku ze studentką z Gryffindoru? Nie, miała na sobie swój standardowy strój czyli czarne obcisłe spodnie i jakiś top w kolorze brązu, który ładnie uwydatniał biust, na to narzuconą miała delikatny sweterek w kolorze czekolady. Sama nie wiedziała po co zgodziła się na spotkanie. Przecież ostatnio chłopak ją zignorował, ale ona miała wręcz fotograficzną pamięć więc doskonale go pamiętała. -Cześć Tanner. Już jesteś, wybacz spóźnienie, coś mnie zatrzymało- wyjaśniła pewnym siebie tonem po czym oparła się plecami o ścianę zaraz obok posągu centaura z kobietą. Zastanawiało ją co też Ślizgon od niej chciał. Miała też duże szczęście, że udało jej sie uporać z zaklęciem, które rzuciła na nią Gryfonka na imprezie pożegnalnej. Katherine była mściwa więc pewnie tamta dziwaczka musiała o tym wiedzieć. Stwierdziła, że odczeka trochę a potem zrobi jej tak wielką niespodziankę że biedaczka długo się po niej nie pozbiera. Uśmiechnęła się sama do siebie na myśl o tym. -Oby to było ważne Tanner bo przełożyłam sobie trening na rzecz spotkania z tobą- powiedziała w miarę łagodnym tonem lekko akcentując to delikatnym uśmiechem.
Chapman właściwie sam nie wiedział po co tu przyszedł. Z dziewczyną chciał się odrobinę zabawić, to na pewno. Chciał też przekonać się czy jego głupie spostrzeżenia z ostatnich czasów są prawdą. Otóż Tanner zauważył, że równie bardzo jak kobiety, zaczynają pociągać go mężczyźni. Oczywiście, próbował wszystko to wyprzeć ze swojego umysłu. Umawiał się więc z nowymi kobietami, uprawiając ogromne ilości seksu, jednak uczucie to nie mijało. Może dziś uda mu się pozbyć go na stałe? - Cześć. Nic się nie stało, nie czekam zbyt długo. Poza tym, kobieta ma prawo do piętnastominutowego spóźnienia - uśmiechnął się tym swoim czarującym uśmiechem, który, hm.. należał do jego podstawowych sztuczek w uwiedzeniu kobiety. Nie wszystkie dawały się na niego nabrać, to oczywiste, jednak część szła za nim wszędzie, aby tylko przekonać się co to znaczy. Do której połowy należała Katherine? Tego Tanner nie miał okazji jeszcze sprawdzić. Może uda mu się to właśnie w tym momencie? - Wiesz, właściwie, jeśli nie lubisz dużej ilości alkoholu i później czegoś jeszcze przyjemniejszego, to nie jest to nic ważnego.. - mruknął cicho, lekko zrezygnowany. Zaśmiał się jednak pod nosem, podchodząc do dziewczyny jeszcze odrobinę bliżej i patrząc jej w oczy z lekkim rozbawieniem. Chciał, aby zgodziła się od razu, bez droczenia się z nim i udawania niedostępnej. Dzisiaj nie miał ochoty na takie podchody. Tanner oczywiście wiedział także, że jutro będzie żałował każdego słowa i każdej rzeczy, jaką dziś zrobi. Nie powstrzymało go to jednak tyle razy, nie powstrzyma i teraz. W końcu przyjemność jest najważniejsza, prawda?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine w sumie nie była przygotowana na taki właśnie bieg wydarzeń jednakże trzeba rzec ostatnio przechodziła ciężkie chwile więc odrobina relaksu dobrze by jej zrobiła. Zwłaszcza, że ostatnio większość mężczyzn miało ja gdzieś i traktowało przedmiotowo więc dlaczego i ona nie mogła ich tak zacząć traktować. Zawsze ją krzywdzili więc i ona krzywdziła ich. -Tanner, Tanner, Tanner. Dobry bajer to taki gdy potrafisz się bawić bez dużej ilości alkoholu i szumu w głowie i pamiętając wszystko przechodzisz do przyjemniejszych spraw, które są dla człowieka przyziemnymi więc nie ma sensu się ich wstydzić- powiedziała pewnym siebie tonem gładząc lekko jego tors a raczej jego materiał w tym miejscu. -Powiedz wprost o co ci chodzi. Jeśli masz jakiś alkohol z chęcią się napiję. Miałam ostatnio nieprzyjemne chwile. Z przyjemnością pozbędę się tego stresu. Jeśli nie masz mi nic do zaoferowania to po prostu spadaj jasne?- powiedziała dosyć poważnym tonem i spojrzała na niego wzrokiem, który mówił, że jeśli nie jest czegoś pewien i tylko sobie pogrywa to może już sobie stąd pójść. -Wiedz jednak, że nic nie robię bez powodu i bezinteresownie. Wiesz do kogo przychodzisz. Nie do końca lubię być traktowana jak przedmiot- mruknęła po czym szepnęła mu na uszko coś miłego co mogło sprawić, że na jego twarzy pojawił się uśmiech. Przysunęła się bliźej niego, tak że swoimi nogami stykała się z ciałem chłopaka. -Chcesz tego prawda? To sobie to weź, ale w taki sposób w jaki ja tego będę chciała. To tylko zabawa. Fizyczne zaspokojenie potrzeb więc tak naprawdę coś normalnego. Powinniśmy korzystać póki jesteśmy młodzi i piękni- łechtała delikatnie powietrzem jego ucho a potem przygryzła je lekko. -To zostanie między nami, ale wiedz, że mężczyźni lubią do mnie wracać, mam w sobie magnez- zamruczała niby przypadkowo ręką przesuwając po jego kroczu, delikatnie.
Może to był właśnie problem dzisiejszych czasów? Może wszyscy są nieszczęśliwi przez to, że odwdzięczają się tym, co dostaną? Gdyby tak wszyscy byli mili i życzliwi, niezależnie od tego, co dostaną od innych, wszystko pewnie potoczyłoby się całkowicie inaczej. Łatwo mówić. Przecież kiedy najbliższa Ci osoba wbija nóż w Twoje serce, marzysz tylko o tym, żeby go wyrwać i wbić, tym razem w serce ukochanej. Przynajmniej tak myślał Tanner. Czy to błąd? - Możemy wybrać się do miejsce, gdzie jest i alkohol, i łóżko. Mam nadzieję, że słyszałaś kiedykolwiek o Pokoju Życzeń. Tam nasze marzenia staną się rzeczywistością - mówiąc to, przybliżał się do niej coraz bardziej, a ostatnie zdanie wręcz wyszeptał do jej ucha, przygryzając leciutko jego płatek. Gierki z osobą, której praktycznie się nie znało były świetne, przynajmniej dla Chapmana. Wiedział jednak, że nie powinien przeciągać zbyt długo swojego niezdecydowania, bo każda kobieta uciekłaby z krzykiem. - Spokojnie, mam coś, co z pewnością polubisz - mruknął cicho, gdy jej dłoń przejechała, oczywiście niby przypadkowo, po jego kroczu. Musnął swoimi ustami szyję dziewczyny, odgarniając przy tym delikatnie jej włosy. - To może być przydatne dla Ciebie tak samo jak dla mnie. Potrzebuję odrobiny.. relaksu? - odsunął się od niej nagle, przekrzywiając głowę na bok i przymykając lekko oczy. Jeśli chce więcej, cóż, muszą iść z tego miejsca, ponieważ seks obok posągu centaura z kobietą nie wchodzi w grę, przynajmniej u Tanner'a. Jakieś tam zasady jeszcze ma, chociaż ostatnimi czasy zostało ich naprawdę niewiele.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine uśmiechnęła się na myśl o pokoju życzeń. Potrzebowała oczywiście, że potrzebowała zarówno męskiego towarzystwa jak i też odrobiny relaksu. Tanner słyszał jednak pewnie o tym, że panienka Russeau bywa jak modliszka dla mężczyzn którzy jej podpadną. Chyba że był w Hogwarcie od niedawna, wtedy nie miał bladego pojęcia w jaką pajęczą nić się pakuje. -Pokój Życzeń jest mi bardzo znany. No to nie marnujmy czasu- powiedziała odrobinę zniecierpliwionym tonem po czym odsunęła się lekko od niego jak gdyby nigdy nic. Nie ważne czy panna Russeau miala na sobie worek czy też sukienkę czy spodnie, zawsze wyglądała seksownie. Tanner grał też w drużynie Quidditcha to musiał znać ją z widzenia, była wszak ostro grającą zawodniczką, a dokładniej pałkarzem. Nie raz i nie dwa zdarzało się, że zdzieliła kogoś ot tak po prostu pałką po głowie tylko dlatego że jej podpadł, a potem ona sama otrzymywała reprymendę od kapitana drużyny. Była po prostu zbyt impulsywna w pewnych momentach. -Jak na razie mam dosyć szlabanów- powiedziała pewnym siebie tonem po czym klepnęła go w tyłek zachęcająco by ruszył wreszcie do przodu. No dalej, idziemy.
Przez wyjątkowo czyste szyby stojące w oknach na pierwszym piętrze skrzydła zachodniego, przebijało się leniwie zachodzące słońce. Czerwona łuna na ciemniejącym niebie muskała już linię przylegających do Hogwartu drzew, układających się w imponujący, rozległy kształt Zakazanego Lasu. Zmierzchało i w wiecznie żywym zamku zapadała już powoli noc. Korytarze wyludniały się wraz ze zbliżającą się godziną policyjną, chociaż nieliczne pary jeszcze spacerowały między piętrami, załatwiając ostatnie sprawunki przed nastaniem nocy. Jedną z takich osób była @Misty Sinclair, która rozmawiała o czymś z wysoką, ale i niezbyt urodziwą dziewczyną odzianą w barwy Gryffindoru. Dyskusja, chociaż z pozoru spokojna, powoli zyskiwała na pikanterii. Padło kilka ostrych słów, a Gryfonka zdecydowanie zaczynała się unosić, zaciskając dłonie na szkolnej torbie w taki sposób, jakby zamierzała wyciągnąć z niej różdżkę. Misty mogła do woli tłumaczyć, że tak przepowiada jej kryształowa kula i to wszystko na pewno się zdarzy. Nie było po co walczyć z przeznaczeniem. Dziewczynie, jak można było to przewidzieć, nie spodobało się to co usłyszała, a kiedy wreszcie skończyła wyklinać Krukonkę od najgorszych, nagle rzuciła w nią tym, co pierwsze napatoczyło jej się pod rękę, gdy otworzyła torbę. Książka do starożytnych run na poziomie zaawansowanym plasnęła ciężko o ziemię, gdy już odbiła się widowiskowo od twarzy Misty. Kiedy Gryfonka spostrzegła, że po brodzie koleżanki pociekła już krew sącząca się z rozcięcia pod okiem, nagle spłoszyła się i pozostawiwszy po sobie kilka gróźb, uciekła w stronę schodów, zapewne po to, aby skryć się przed innymi w wieży Gryffindoru. @Lilyanne Scarlett Craven nie widziała wszystkiego. Zdecydowanie usłyszała więcej, niżby sobie życzyła, ale wyłoniła się zza rogu dopiero wtedy, gdy księga opadała już na ziemię z głuchym tąpnięciem. Gryfonka potrąciła ją boleśnie ramieniem, gdy wybiegała z korytarza. Dostrzegła wystarczająco wiele, aby szybko zorientować się w sytuacji, lecz czy zamierzała pomóc młodszej koleżance, za którą ciągnęło się miano nie tylko cygańskiej swatki, ale i złośliwej wiedźmy sprowadzającej na innych nieszczęścia?
Zaczyna którakolwiek z was. Jeżeli zechcecie więcej ingerencji w waszej akcji, to śmiało piszcie do @Riley Fairwyn lub reszty moich alterów lub łapcie mnie na czacie. Miłej gry!
Od kilkunastu minut zmęczenie uciążliwie dawało o sobie znać – powieki zaczęły wydawać mi się nazbyt ciężkie zaś tekst książki od eliksirów niekiedy zlewał się w jedną całość. Pusty żołądek również domagał się uwagi, skazując mnie na dziwne spojrzenia innych uczniów oraz bibliotekarki, co przypomniało mi o tym, iż ominęłam godziny, gdzie wydawano kolację. Końcem końców spojrzałam na zegar, który wskazywał godzinę za dwadzieścia minut masz być w pokoju wspólnym albo dostaniesz szlaban, tak więc zamknęłam opasłe tomiszcze i ruszyłam ku dormitorium, gdzie pod łóżkiem czekało na mój pusty brzuszek opakowanie cytrynowych ciastek. Zrządzenie losu jednak chciało, aby nie prędko było mi dane nacieszyć się kruchością przysmaków od mojej matuli, bowiem drogę zagrodziła mi pewna niezbyt urodziwa Gryfonka, domagająca się miłosnej wróżby. Niestety to nie był zdecydowanie mój dzień, bo kiedy wzięłam od niej dłoń, by powiedzieć jej piękną miłośną wróżbę (wierzę, że każdy znajdzie miłość – prędzej czy później, chociaż w przypadku tej dzierlatki wyrażenie prędzej czy później powinno zmienić się na późniejsze później, gdy już wygra na magicznej loterii i znajdzie sobie utrzymanka), nie zauważyłam linii życia. No to też mówię „kochaniutka, umrzesz wkrótce”, a ta odskoczyła ode mnie jak oparzona. Niezbyt spodobały się jej moja słowa (nie rozumiem dlaczego niektórzy chcą moich wróżb skoro po prostu pragną usłyszeć to, co mają w serduszku, swoje marzenia, nie zaś to, co mój szósty zmysł czy tam trzecie oko, mi podpowiada). Później to już była grubsza afera – biadoliła coś, ale nie bardzo wiem co, tak mi głośno burczało w brzuchu – przysięgam! Ocknęłam się z marzeń o ciasteczkach cytrynowych dopiero wtedy, gdy dostałam książka w twarz. - Jak będziesz rzucać w ludzi różnymi rzeczami to się wcale nie dziwię, że umrzesz – dokopałam jej jak dzieci w piaskownicy dokopują się do Chin, ale nie jestem pewna, czy to słyszała, znikając za rogiem. Przez chwilę tylko patrzyłam jak odchodzi, a potem zorientowałam się, że książka nie tylko mnie uderzyła, ale także i rozcięła skórę. Przetarłam policzek wierzchem dłoni i przewróciłam oczami w myślach, nasyłając na nią hordę górskich trolli.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scar łaziła sobie po zamku bez konkretnego celu. Zjadła już kolację, a nawet trzy, i stwierdziła, że czas trochę się rozruszać. Nawet nie myślała specjalnie nad tym, gdzie idzie. Znała zamek dosyć dobrze, więc i tak raczej nie groziło jej zgubienie się. Pozwoliła więc swoim myślom oderwać się trochę od rzeczywistości. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero czyiś podniesiony głos. Rozejrzała się, próbując ustalić swoje miejsce pobytu. Miała niejasne przeczucie, że nogi niosły ją w stronę zachodniego skrzydła, ale ręki by sobie za to uciąć nie dała. Głos, który sprowadził ją do rzeczywistości teraz już otwarcie złorzeczył na kogoś innego, kto chyba nawet nie próbował wtrącić się w ten monolog obelg. Skierowała się w stronę źródła niepokojących dźwięków. Wyszła zza rogu w chwili, gdy tyrada ustała, a najwidoczniej przeszło do rękoczynów. A przynajmniej tak się Puchonce wydawało, bo zauważyła dwie dziewczyny i upadającą na ziemię książkę, która chyba odbiła się od twarzy Krukonki. Druga z dziewczyn, ta w szatach Gryffindoru, ruszyła szybko w stronę Scar, i potrącając ją ramieniem, zniknęła w zamku. - Nic ci się nie stało? - zwróciła się do Krukonki, podchodząc bliżej. Sącząca się z rozcięcia krew pokryła część twarzy dziewczyny. Jednak rana nie wyglądała na głęboką, więc powinno obyć się bez interwencji medyków. - Przez zakłócenia wolę nie rzucać czarów leczniczych, ale mogę zaproponować chusteczkę. Zawsze trochę zatamuje krew - dodała, wyciągając z kieszeni bojówek chusteczki.