Przechodząc obok posągu kobiety opartej o centaura, na pierwszy piętrze, nieraz można przyuważyć, że spojrzenie jednej z postaci wodzi wzrokiem. I wcale nie jest to złudzenie optyczne! Niegdyś była to para przyjaciół skazana na potępiania ze strony innych, której po śmierci wybudowano posąg. Obecnie znajduje się on na jednym z Hogwarckich korytarzy. Każdy student wie, że aby wejść do sypialni wydziału Magii Naturalnej, musi po prostu dotknąć w odpowiednim miejscu marmurową chustę owej kobiety. Wówczas centaur na chwilę ożyje, aby stanąć z kobietą na grzbiecie, na swych tylnich nogach, a tym samym ukaże się przejście. Naturalnie w przypadku innych osób, zupełnie to nie zadziała, a jedynie można się narazić na gniew niespokojnego centaura.
Autor
Wiadomość
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
W końcu trafił jej się dyżur z kimś, na kogo widok Ruda nie miała ochotę rzucić jakiegoś czarnomagicznego zaklęcia. Zdawało się, że dziewczyny dość podobnie podchodziły do panujących w szkole reguł i jako prefekti były odpowiednimi osobami na zdecydowanie odpowiednim miejscu. Irvette była mocno zmęczona i wciąż nieco magicznie osłabiona, ale przynajmniej już nie dokuczała jej rana po poparzeniu i przestała kuleć, a to naprawdę było duże obciążenie w codzienności, gdy mieszkało się w pełnym schodów zamku, przez który musiała codziennie kuśtykać, przez ostatni miesiąc. -I jak Ci się sprawdza? Też dostałam od nich nową i powiem Ci, że jeszcze jej dobrze nie wyczułam. Chyba zbyt długo byłam przywiązana do starej. - Przyznała, nie mając wcale nic przeciwko konwersacji. Przyjemna pogawędka nie osłabiała jednak jej czujności, a każdy ze zmysłów dziewczyny był wyczulony na najmniejsze odchylenie od normy. Jakby chcąc podkreślić swoje słowa, zważyła w dłoni swój magiczny kijek, który jak zawsze miała w pogotowiu i przyjrzała mu się, jakby chciała wyczytać z drewna więcej niż tak naprawdę mogło jej ono powiedzieć. -Fairwynowie byli zdziwieni widząc ten rdzeń. Ale ciężko się dziwić. Z tego co wiem, nie jest popularny, a też oni mają dość... specyficzne metody pozyskiwania swoich. Pewnie słyszałaś. - Nie było to raczej tajemnicą, że rdzenie z tego warsztatu różdżkarskiego nie były pozyskiwane w najbardziej legalny i przyjazny dla istot sposób. Czy Irvette o przeszkadzało? Ani trochę.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Dla wielu osób Victoria, tak samo, jak i Irvette, była nie tylko nudna, ale wręcz nieznośna. Wiedziała to, teraz o wiele lepiej, niż wcześniej, w pełni uświadomiona w tym, jak jej postawa była postrzegana przez innych, ale mimo to nie zamierzała się zmieniać. Istniały miejsca, w których można było szaleć, gdzie można było sobie na wiele pozwalać i takie, gdzie należało jednak przestrzegać istniejących, wypracowanych reguł. Dlatego też nadal była równie nieznośnym prefektem, co dawniej, równie paskudnym, zasadniczym, chłodnym i Merlin raczy wiedzieć, co jeszcze. Dlatego też rozglądała się uważnie, starając się ocenić to, co działo się dookoła nich, gotowa do tego, by wejść do jakiejś łazienki albo schowka, gdyby tylko coś naprawdę ją zaniepokoiło. - Całkiem dobrze, chociaż odnoszę wrażenie, że jest w pewnym sensie mocniejsza, niż moja poprzednia różdżka. Nie chodzi mi o to, że rdzeń poprzedniej się zniszczył, osłabł, czy coś podobnego, po prostu w tej jest jakby więcej mocy, więcej wszystkiego, co związane z magią. Nie wiem, czy to zasługa pochodzenia składników, czy może chodzi o coś innego, ale są takie sytuacje, w których odnoszę wrażenie, jakby ta różdżka pozwalała mnie samej rozwinąć o wiele głębsze pokłady własnych zdolności - odparła z namysłem, starając się mówić jak najdokładniej, przedstawiając dziewczynie wszystko to, co zdążyła zaobserwować w ciągu minionego miesiąca. Mniej więcej tyle już posiadała różdżkę, od takiego czasu ją nosiła i uczyła się z nią współpracować, czując jednocześnie, że z tym magicznym kawałkiem drewna może osiągnąć więcej, niż do tej pory. - Tak, u mnie również byli nieco zdziwieni, chociaż zaciekawieni. To zapewne dla nich coś nowego, jakieś wyzwanie. Nie zdziwiłabym się, nawet gdyby porównywali te składniki z własnymi - przyznała, kiwając również głową na znak, że miała świadomość, w jaki sposób pozyskiwane były rdzenie do różdżek wytwarzanych przez Fairwynów. Wiedziała, jak to wyglądało, ale nie czuła z tego powodu zbyt wiele, właściwie nie wiedziała nawet, jak miałaby się do tego odnieść, więc po prostu przyjmowała to do wiadomości. Tyle.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Całe szczęście dziewczyny miały podobne podejście do swoich obowiązków i w razie czego mogły wspólnie przeprowadzić sprawną akcję ukarania rozszalałych nastolatków. Irv była bardzo ciekawa, jak podczas takiego dyżury współpracowałoby jej się z Victorią, ale z drugiej strony nie była pewna, czy chce aby ktokolwiek ją dzisiaj denerwował. Dla dobra tamtej osoby oczywiście. -Wiem, o czym mówisz. Moja poprzednia różdżka mnie wybrała, ale ta zdaje się być bardziej... Dobrana do osobistych potrzeb? Nie wiem, czy to ma sens, ale może z wiekiem, gdy czarodziej się rozwija, każdy powinien i różdżkę wymienić, by ta mogła rozwijać się razem z nim. - Wysnuła teorię, choć na tej dziedzinie magii nie znała się najlepiej i nie miała pojęcia, czy to co mówi jakkolwiek ma się do rzeczywistości. Prawdą było jednak, że faktycznie avaloński rdzeń dawał jej dużo więcej niż poprzedni, choć i tamten zdawał się być dla niej dobrze dobrany. -Och, myślę, że na pewno! Kto by się nie pokusił o przestudiowanie czegoś takiego? Może dzięki nam, ich zakład przejdzie jakąś przemianę. - Uśmiechnęła się szeroko, bo dla niej samej, taka nowinka byłaby motywacją do tego, by samej mocniej się rozwinąć, ale niestety zdążyła się już w życiu przekonać, że nie każdy ma takie podejście do życia jak ona. -Nie wiem, czy cieszy mnie, czy martwi, że tu dzisiaj tak cicho. - Zauważyła, bo zazwyczaj o tej godzinie już przyłapałaby kogoś, kto próbował wymknąć się na nocną schadzkę, czy też jakiegoś krukona bądź gryfona, starającego się wykraść późną przekąskę z kuchni. Ten wieczór był jednak wyjątkowo spokojny i dla Irvette, był to tylko kolejny powód, żeby jeszcze mocniej wytężyć swoją uwagę. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby przez miłe pogawędki, coś takiego jak łamanie regulaminu uszło jej uwadze.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Wszystko wskazywało na to, że dyżury, jakie mogły odbywać w swoim towarzystwie, mogły okazać się dla obu nie tylko spokojne, ale i rozwijające. Nie musiały się od razu przyjaźnić, czy uważać się za kogoś równie bliskiego, by móc prowadzić poważne dyskusje, a to było coś, co Victoria naprawdę lubiła. Tak samo, jak porządek, jak ogólny ład, jak wszystko to, co mogło dać jej spokój i wytchnienie, choć jednocześnie nie lubiła spoczywać na laurach. Ostatnie jednak czego potrzebowała w tej chwili, to szalonych uczniów, którzy biegaliby po okolicy z łajnobombami, albo Irytka, który nigdy nie wiedział, że powinien się zamknąć i uspokoić. - Być może? Kiedy wybieramy swoją pierwszą różdżkę, jesteśmy mimo wszystko niedoświadczonymi czarodziejami, możemy mieć o sobie jakieś wyobrażenie, możemy mieć jakieś założenia, ale prawda jest taka, że nigdy nie będziemy w stanie powiedzieć, kim naprawdę zostaniemy. Inaczej jest, kiedy rozpoczyna się studia, czy kiedy już się je kończy, wtedy z reguły ścieżki życia są już ukształtowane, więc wiemy, czego potrzebujemy i czego oczekujemy po magii - zauważyła z namysłem, kiedy zbliżyły się do posągu, marszcząc jednocześnie brwi, wyraźnie zastanawiając się nad tą kwestią, dostrzegając w niej coś nie tylko intrygującego, ale i istotnego z punktu widzenia ich rozwoju. - Zdziwiłabym się, gdyby faktycznie nie skorzystali. Mam tylko nadzieję, że nie postanowią szukać rdzeni na własną rękę, bo to może skończyć się naprawdę źle - stwierdziła jeszcze i pokręciła głową, by po chwili zerknąć na Irvette, gdy ta ponownie się odezwała. - Mnie raczej martwi. Cisza z reguły panuje przed burzą, a naprawdę wolałabym nie sprzątać łazienki po tym, jak ktoś wrzuci tam łajnobombę - mruknęła, marszcząc lekko brwi, zastanawiając się, czy naprawdę mogły mieć takie szczęście i czekał je dzisiaj spokój.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Tak, nie potrzebowały wielkiej zażyłości, by potrafić się dogadać i Ruda bardzo to doceniała. Rzadko kiedy miała takie relacje i doceniała te, które jej się zdarzały szczególnie, że Victoria była naprawdę inteligentną osobą, która miała ciekawe, choć nie zawsze takie same jak Irv, poglądy na wiele spraw. -Tak, chyba tak może być.... - Powiedziała ostrożnie, widocznie lekko zamyślona. -Czy ta sama reguła nie dotyczy przydziału do domów w Hogwarcie? Szczerze nie do końca pojmuję sens przydzielania pierwszaków, gdy są oni jeszcze tak bardzo nie rozwinięci. Niektórych skazuje to na pewne środowisko, w którym dziecko może się nie odnaleźć. W przypadku studentów jest już zdecydowanie inaczej. Nie myśl, że lekceważę waszą tradycję, ale u nas nie było takich podziałów i społeczność szkolna działała widocznie inaczej. Oczywiście nie była to utopia, ale mam wrażenie, że brak podziałów narzuconych przez instytucję sprzyjał jedności i współpracy uczniów. - Poruszyła temat, który już niejedną osobę zwrócił przeciwko niej, ale czuła się bezpiecznie wysuwając hipotetyczne tezy przy krukonce. Brandon zdawała się nie kierować aż tak emocjami jak większość otaczających Irv ludzi, gotowych walczyć o to, w co wierzą, tylko dlatego, że czują w związku z tym jakieś sentymenty. -Nie wiem, czy Avalon by to dobrze przyjął. Mam wrażenie, że użycie tam brutalności, szczególnie przy pozyskaniu składników, może mieć poważne konsekwencje. - Zgodziła się z Victorią. -Prędzej podejrzewam grupki wracające z tego ukrytego baru w lochach. Tego, który prowadzi jakiś skrzat? Zbieranie połamanych gryfonów i krukonów z ruchomych schodów jest męczące i niewdzięczne. - Parsknęła z lekką pogardą. Wiele uczniów myślało, że rudowłosa nie ma pojęcia o nielegalnym lokalu w piwnicy szkoły, ale byli po prostu naiwni i choć Irv wiedziała, że nie ma mocy zamknięcia biznesu, tak nie pozwalała na to, by pijani uczniowie robili burdy na jej zmianie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Victoria uśmiechnęła się ledwie dostrzegalnie na tę uwagę. Nie miała powodu do tego, żeby się obrażać, nie zamierzała również w żaden emocjonalny sposób bronić kwestii podziału na domy w Hogwarcie, czy tego, jakimi cechami wykazywali się uczniowie, czy studencie. Ona również nie była do końca do tego wszystkiego przekonana, ale jednocześnie była to tradycja, w której wyrosła i która stała się dla niej ważna, być może również z uwagi na ducha rywalizacji, jaki z tego powodu ją prześladował. Wiadomo zaś było, że dla Krukonki pokazanie, że była najlepsza, że jej dom był najlepszy, było niesamowicie wręcz ważne, by nie powiedzieć, że paskudnie wręcz istotne. - Tiara przydziału wie więcej, niż nam się wydaje, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Z drugiej strony człowiek zmienia się przez całe życie, ale mimo wszystko pewne cechy kształtują się już od dziecięctwa. Pytaniem pozostaje, czy to właśnie te cechy decydują o tym, do jakiego trafiamy domu i czy określają nas, jako ludzi - stwierdziła, bez dwóch zdań nieco filozoficznie, ale nie zamierzała się tym ani trochę przejmować. Skoro już podjęły taki temat rozmowy, to nie widziała nic złego w tym, żeby go ciągnąć, żeby się na nim w pełni skupić i jakoś doprowadzić to do końca. Zauważyła jeszcze, że jej nie do końca ta współpraca z kolei odpowiadała, co raczej nie było żadną wielką tajemnicą, a później pokiwała lekko głową. - Zapewne zastosowanie brutalności na tej wyspie doprowadziłoby do poważnych konsekwencji, jakich być może nawet sobie nie wyobrażamy. W końcu ci... bogowie, sprowadzili na nas różne nieszczęścia, czasami obdarzając nas chyba przychylniejszym wejrzeniem - powiedziała, by zaraz parsknąć cicho. - Skrzat? Nie wiem, czym on jest, ani gdzie dokładnie znajduje się ten pub, ale jestem pewna, że jeśli odpowiednio długo pospacerujemy po okolicy, to natkniemy się na pierwszym imprezowiczów, którzy nie wytrzymali.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ruda miała swój sposób pokazywania, że jest najlepsza i nie potrzebowała do tego punktowej, szkolnej rywalizacji. Nie potrafiła do końca zrozumieć konkretnego konceptu mających miejsce tutaj podziałów i chyba po prostu nie miała zamiaru zmieniać swojego podejścia, choć konstruktywna dyskusja zawsze była dla niej czymś, w co warto było wejść. -Ludzie mogą się zmienić. - Stwierdziła konkretnie, bo to był sens wszystkiego, co uważała i co mogła powiedzieć. -Zastanawia mnie, jakie zaklęcia zostały na Tiarę nałożone. Jak dokładnie ona działa i co w nas widzi. No i dlaczego konkretnie te cechy są tutaj wartościowe. Niektóre połączenia są dla mnie po prostu interesujące. - Przyznała, bo widziała, jak niewielkie różnice potrafią zachodzić między domami w Hogwarcie i jak pewne preferowane cechy brzmią jakby się wykluczały, choć tak naprawdę często chodzą ze sobą w parze. -Masz rację. Zastanawia mnie, na jakiej zasadzie rozdawali swoje dary. Czym sobie zasłużyliśmy na te przekleństwa, bądź błogosławieństwa. Zdawało się, że doświadczyliśmy naprawdę starożytnej magii... - Zamyśliła się na chwilę, widocznie odpływając rozważeniami w stronę tamtych wydarzeń. -Mieszkam w lochach, więc widzę nieco więcej. Może powinnam Cię tam zabrać, żebyś wiedziała, o czym mowa. - Uśmiechnęła się lekko do krukonki. Nie proponowała jej imprezowania w szkole, ale sama z ciekawości odwiedziłaby ten przybytek, a nie czułaby się najlepiej idąc tam sama. -Nie jesteś jasnowidzką? Patrz. - Zniżyła głos do szeptu, pokazując kroczące na skrzyżowaniu korytarzy stopy, które wyraźnie nie potrafiły wyznaczyć linii prostej. -Komuś chyba szwankuje niewidka, albo w tym stanie nie potrafi już jej porządnie założyć. - W szmaragdowych oczach pojawił się błysk i Ruda już zakładała niesforny kosmyk za ucho, by być gotową do akcji wpierdolenia złapania pałętającego się po godzinie policyjnej po szkole ucznia.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Victoria zawsze chciała być najlepsza, zdaje się, że od dziecka, chociaż trudno było powiedzieć dlaczego. Jednocześnie ta rywalizacja między domami w Hogwarcie, ten swoisty wyścig - czy to o puchar, czy o kolejne punkty, czy o cokolwiek innego - dodawał jej więcej sił, napędzał ją, powodował, że stawała się bardziej chętna do zdobywania wiedzy. Teraz już w znacznie mniejszym stopniu, gdy w pełni pojęła, że ten, kto jest dobry we wszystkim, z reguły nie jest dobry w niczym. Wolała zacząć się specjalizować, niż zdobywać wiedzę na każdy temat, jaki się przed nią pojawiał, wolała być mistrzem w swoim fachu, a nie jedynie prostym czeladnikiem, do tego potrzebowała jednak nie tylko samozaparcia, chęci i wiedzy, ale również czasu. - Też mnie to ciekawi. Wygląda jednak, że jest w niej ta sama prastara magia, która jest również w tych murach i nie jestem pewna, czy kiedykolwiek dowiemy się, jakie skrywa tajemnice. Wątpię, żeby zechciała je nam wyjawić - powiedziała z namysłem, jednocześnie jednak widać było, że jej jasne oczy błyszczały z zadowoleniem, z zaciekawieniem, jakiego nie można było w żaden sposób ukryć. Podobne sprawy były dla niej niesamowicie ważne i pociągające, w tym zgadzała się ze Ślizgonką i nie sądziła, żeby kiedykolwiek miało się to zmienić. - Zastanawia mnie to, cały czas. Czy obserwowali nas od początku? Oceniali to, co zrobiliśmy będąc na wyspie albo to, czego nie zrobiliśmy? - powiedziała z namysłem, by później przystać na złożoną propozycję, dochodząc do wniosku, że ostatecznie należało znać swojego wroga. Nie była aż tak absolutnie przeciwna temu nielegalnemu pubowi, ale mimo to wolała nie zbierać z korytarzy uczniów w stanie zdecydowanie wskazującym. Było to bowiem nie tylko mało przyjemne, ale również powodowało najróżniejsze komplikacje, o jakich nie mówiono na głos. Zbyt często, przynajmniej. Ciekawa była, jak miało to wyglądać w przypadku, który właśnie tak radośnie wszedł na panie prefekt. - Godny pożałowania błąd, który zapewne będzie kogoś kosztował kilka punktów - stwierdziła, wzdychając cicho, ale nie zamierzała pierwsza wyrywać do przodu, wychodząc z założenia, że Irvette miała do tego trochę więcej prawa, a poza tym wydawała się jej o wiele bardziej bojowa. A to dobrze.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ruda z kolei wiedziała, że musi choć trochę znać się na wszystkim. Tego od niej wymagano i taki standard sobie sama wyznaczyła. Oczywiście to zielarstwu poświęcała najwięcej czasu i to właśnie tę dziedzinę uznawała za swoją specjalizację, ale nie mogła też odpuszczać sobie wiedzy z innych zakresów i to bez względu na to, czy rywalizowała przeciw innym uczniom, czy też nie. -Pewnie nie. Już samo dostanie się do niej jest praktycznie niemożliwe. Niektóre rzeczy powinny zostać tajemnicą. - Odpowiedziała z subtelnym uśmiechem, choć nie do końca było to zgodne z jej przekonaniami. Jeśli na czymś jej zależało, była gotowa poświęcić praktycznie wszystko, by to dostać i nie miała zamiaru cofnąć się przed niczym, by cel swój osiągnąć. -Też to rozważałam, ale z drugiej strony nie czułam się obserwowana. Nie wiem, to wszystko jest jakieś dziwne, ale i fascynujące jednocześnie. Gdybym tylko mogła pogadać z tymi bóstwami przez chwil... - Zmrużyła lekko oczy, jakby planowała w głowie, jak ta konwersacja miałaby przebiegać, ale szybko została rozproszona przez przebiegającego cichcem ucznia. Skinęła głową zgadzając się, że jest to zdecydowanie bezmyślne , po czym wystrzeliła jak z procy w stronę zagubionego po godzinach ucznia. -Z tego co wiem, to nie jest to Twoje dormitorium. Nawet nie próbuj uciekać, rozmawiasz z prefekt naczelną. - Wyjęła przed siebie różdżkę, twardo patrząc tam, gdzie pod niewidką powinna być twarz i stanęła tak, by zablokować zagubionemu wędrowcu drogę. Oczywiście nie miała zamiaru używać magii, ale postraszyć trochę mogła.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
- Tajemnice są po to, żeby je odkrywać - stwierdziła, uśmiechając się ledwie dostrzegalnie, tym samym pokazując, co dokładnie myślała na ten temat. Wiedza była czymś, co chciała gromadzić, co chciała zdobywać, pogłębiać, co chciała po prostu mieć i dotyczyło to właściwie wszystkich dziedzin nauki. Oczywiście, do niektórych była bardziej przywiązana, do innych mniej, a niektóre nawet jej nie obchodziły, ale zawsze warto było posiadać pewne informacje. Choćby po to, żeby później się nimi podzielić w czasie uroczystej kolacji. Dokładnie takie podejście do sprawy miała Victoria i zapewne nic nie byłoby w stanie tego zmienić, nim więc zainteresowały się pewnym gagatkiem, który objawił się dosłownie znikąd, skinęła głową. Ona również z chęcią pomówiłaby z tymi bóstwami, by przekonać się, co się w nich kryło, co mogły im dać albo zabrać. Choć, oczywiście, obawiała się, jak to się może skończyć. - Uciekanie też nie ma sensu - dodała spokojnie Brandon, podchodząc do pozostałej dwójki, częściowo ukrytej, więc musiała przyznać, że rozmawianie z powietrzem było nieco dziwne. - To może przynieść jedynie gorsze konsekwencje - dodała, przekrzywiając lekko głowę, nie mając co prawda wielkiej ochoty bawić się w jakieś ciąganie delikwenta za ucho, ale gdyby zaszła taka potrzeba, to zdecydowanie nie zamierzała protestować, krzyczeć, czy się wyrywać albo lamentować. Uniosła lekko brew, gdy dostrzegła, że peleryna niewidka nieco się zsunęła, zastanawiając się, czy teraz ich rozmówca będzie już grzeczny, ale zamierzała jedynie pilnować, by im nie uciekł. Była pewna, że Irvette sobie poradzi. Victoria rozejrzała się jeszcze po korytarzu, wytężając słuch, by przekonać się, czy przypadkiem nie było tutaj jeszcze kogoś, ale wszystko wskazywało na to, że przyłapana jednostka zdążyła już się rozdzielić ze swoimi kompanami. Być może jednak nie tak dawno. - Sprawdzę, czy reszta nie kręci się gdzieś w pobliżu, a jeśli tak, to przyprowadzę ich tutaj za uszy - stwierdziła, skinąwszy głową Ślizgonce, by oddalić się nieco w poszukiwaniu innych młodocianych przestępców.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Tu chyba właśnie wychodziła różnica między krukami a wężami. Victoria miała widocznie inne podejście do tego typu spraw, jednocześnie również nie stroniąc od odkrywania tajemnic. Ona zbierała je jednak w całkowicie innym celu choć w życiu by nie przyznała po co jej ta wiedza. Słyszała, jak Brandon podchodzi do kolejnych spacerowiczów i w duchu poczuła satysfakcję. Widać trafiło im się większe grono. Oczywiście była pewna, że bez problemu sobie z tą sytuacją poradzą. Nie mogła się już doczekać, aż dane jej będzie spojrzeć tym dzieciakom w twarz, dlatego też zaraz potem znów się odezwała. -Niewidki konfiskuję. I to natychmiast! A wy lepiej powiedzcie dlaczego kręcicie się tutaj w tak późnych godzinach polubownie, bo nie chcecie wiedzieć, co czeka w innym wypadku. - Wyciągnęła pustą dłoń pokazując, że tam mają trafić peleryny i twardym wzrokiem wciąż patrzyła na jedną z postaci. Victoria zniknęła już za resztą, a Irv mogła z satysfakcją spojrzeć na...Bandę drugoklasistów. -No pięknie.... Zabrakło wam przygód? To teraz zaproponuję wam z koleżanką jedyną w swoim rodzaju, bo odprowadzimy was prosto do łóżek, a po drodze przypomnimy jak brzmi szkolny regulamin. Przechodząc obok wielkiej sali będziecie mogli zobaczyć, jak pięknie z waszej klepsydry ubywają punkty. Co wy na to? - Jej ton wskazywał na fakt, że wcale nie obchodziło jej zdanie dzieciaków, ale zdecydowanie nie miała zamiaru puścić ich wolno. Zastanawiała się jeszcze nad tym, czy zgłosić fakt opiekunowi ich domu.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Prawdę mówiąc, Victoria była nieco rozbawiona tym, kogo udało im się przyłapać. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy w wieku tych dzieciaków była aż tak bezczelna albo brawurowa, żeby faktycznie kręcić się po zamku wtedy, kiedy nie powinna, ale odpowiedź w tej sprawie była jednoznaczna. Oczywiście, że nie. Niemniej jednak musiała przyznać, że ta brawura, czy też głupota, w pewien sposób ją intrygowała, a nawet uznawała ją za coś intrygującego. W końcu nie ulegało wątpliwości, że dzieciaki sporo ryzykowały i pewnie musiały wędrować tutaj z duszą na ramieniu, niestety wpadając wprost na nie. To nie była najlepsza możliwa opcja, by nie powiedzieć, że była wręcz fatalna, ale cóż, tak się czasami zdarza. - Mam nadzieję, że jesteśmy w komplecie - powiedziała, kiedy już wszyscy zebrali się wokół Irvette i pierwszego gagatka, który dostał się w ich ręce. - Dobrze, zaczniemy może od tego, że wy przypomnicie nam, jakie obowiązują was zasady, a w razie konieczności będziemy to korygować - zarządziła, uśmiechając się półgębkiem do Ślizgonki i skinęła głową, by ruszali. Nie było sensu dalej zwlekać, nie było sensu czekać na jakieś zbawienie, na pojawienie się opiekuna domu, czy coś podobnego. Owszem, musiały się zastanowić, czy o tym mówić, czy odjęcie punktów wystarczyło, ale tym mogły się zająć, kiedy faktycznie dostarczą tę zgraję prosto na ich miejsce, czyli do ich dormitorium. Wtedy będą miały czas na to, żeby podjąć właściwe decyzje, po stosownej dyskusji. Na razie nie było na to miejsca, a potencjalny spór mógłby im jedynie zaszkodzić. Dlatego też po prostu ruszyli całą wycieczką we właściwym kierunku, bawiąc się recytowaniem szkolnego regulaminu.
z.t x2
+
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Wyszedł na patrol z Deedee trochę nie wiedząc, o co chodzi. Dostał informacje, że gdzieś na pierwszym piętrze skrzydła zachodniego widziano tentakulę, ale przecież to nie tak, że tentakule miały racice i mogły pozapierdalać po szkole, rozprzestrzeniając się jak szczury. - Myślisz, że skąd tentakula na pierwszym piętrze? - zapytał krukonkę, kiedy już dojadł pasztecika, wyniesionego z kuchni przy okazji. W końcu jak wychodził z dormitorium Slytherinu to mijał kuchnię i to praktycznie marnowanie energii minąć kuchnię i nic z niej nie zajebać. Szczególnie, że świeże, ciepłe paszteciki były lepsze niż wszystko. Przejechał językiem po zębach, otrzepując rękę o rękę i rozejrzał się - Jakaś listopadowa zabawa w sabotażystę? - uniósł brwi. Bardziej niż szukać rośliny to by chciał poszukać śmieszka, który te rośliny powynosił z cieplarni. Po ostatniej lekcji zielarstwa miał kilka pomysłów, gdzie takiego delikwenta wrzucić, żeby go kapusty pogryzły w dupę, a diabelskie sidła pogilgały nie tam gdzie trzeba. W jegom mniemaniu przemoc była odpowiedzią na wszystko, a nic nie działa tak edukacyjnie jak odrobina cierpienia - tego się nauczył w Hogwarcie, bo za każde przewinienie zawsze dawali jakieś cierpienie. Chociażby w postaci konieczności rozmawiania z O'Malley'em. Gdyby miał wybórr - wolałby kapustę gryzącą w dupę, a może i dziesięć.
Zadanie prefektów - roślinna dywersja Obrażenia:żadne
Musiała przyznać, że w swojej rocznej prefekturze wyniesienie z cieplarni jadowitej tentakuli było jednym z bardziej głupich i kreatywnych pomysłów, na jaki zdobył się tajemniczy żartowniś. Danielle miała ostatnio szczęście do napotykania na swoich dyżurach problemów - a może to problemy szukały jej samej? Niezależnie od faktycznych kolei rzeczy, znalazła się tu i teraz razem z @Lockie I. Swansea, obrzucając okolicę spojrzeniem, które w jej kategoriach było badawcze, ale z perspektywy Ślizgona mogło być równie dobrze przejawem bujania w obłokach. - Ktoś zapewne myślał, że będzie to niezwykle zabawne - odparła z lekkim wzruszeniem ramion, przenosząc wzrok na górującego nad nią chłopaka, na moment zawieszając się na obserwacji sunącego pod jego wargą języka. - Słyszałam, że na ostatniej lekcji zielarstwa były w użyciu. Byłeś na niej? Może wtedy się... Ewakuowały? - zapytała, rzucając jedną z teorii, która przyszła jej do głowy. Jej samej nie było w cieplarni numer trzy. W czerwcu odbyła podobną lekcję i zdała sobie wtedy sprawę, że zielarstwo niekoniecznie było jej ulubioną dziedziną nauki. Jednak co nieco zdążyła wyciągnąć z tego przydługiego okresu fascynacji przedmiotem, na który chodziła tylko po to, by móc oprzeć wzrok o pewną blondynkę...
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Pokiwał głową na boki, bo w sumie był to argument, który gdzieś przemawiał do tej niedojrzałej części jego mózgu. On możliwe, że w odpowiednich okolicznościach również uznałby to za przezabawne - w końcu najebany pisał petycje do Wang o skrócenie spódniczek w szkolnych mundurkach i uważał wtedy, że to jest szczyt komedii. - Pewnie, że byłem. Biłem się z tentakulą na pięści. - powiedział tonem, z którego trudno było wyczytać, czy to prawda, czy sobie żartował- Jak chce być uznanym winiarzem, wypadałoby, żebym umiał z roślinami więcej, niż je palić. - podłubał palcem w oku, pozbywając się śpiocha po popołudniowej drzemce. Sam się nad tym zastanawiał, w końcu tentakule się przecież same nie przemieszczały - gdyby to robiły, byłyby doskonałym narzędziem chaosu. Z drugiej strony nie tak łatwo do tej rośliny podejść, a co dopiero gdzieś ją wynosić. - Przydałby się jakiś pies tropiący. Rosa uczył jakiegoś tropiącego zaklęcia, pamiętasz? - spojrzał na nią pytająco. On pamiętał, że takie było, ale żyjąc w świecie olbrzymów, gdzie można wiele rzeczy i wielu ludzi dostrzec już z daleka, do takich zaklęć akurat nie marnował swojej pamięci procesowej w głowie. Może dałoby się jakoś tę tentakulę tropić, albo chociaż później spróbować wytropić gagatka śmieszka, który ją relokował.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Poczucie humoru było wypadkową wielu cech charakteru, przebijane przez pryzmat osobistych doświadczeń, skropione kapką intelektu (u niektórych) i akurat z perspektywy Danielle biegająca luzem po szkole jadowita tentakula w absolutnie żadnej kategorii nie była uważana za zabawną. Jednocześnie obserwując rówieśników, nie zdziwiłaby się, gdyby dla kogoś był to właśnie szczyt komedii. Słysząc uwagę starszego Ślizgona o biciu się z takową na pięści, spojrzała na niego nieodgadnionym spojrzeniem, zupełnie jakby ważyła w myślach odczucia do Swansea na szali między podziwem pomiędzy pobłażaniem. Nie wątpiła, że gdyby sytuacja zmusiła go ku temu, powaliłby roślinę gołymi rękami, lecz czy w ten sposób wyglądały teraz lekcje Walsha? Jedno było pewne - nie żałowała, że te konkretne zajęcia sobie odpuściła. - Gratuluję - powiedziała na poły szczerze, na poły z nutą żartobliwości czającą się w tonie, w którym wypowiedziała ów wyraz, jakże wymowny. Dalsza uwaga była dla niej zgoła bardziej interesująca, więc tu już okazała nieco więcej emocji, marszcząc lekko brwi, by zaraz unieść je obie ku górze. - Chcesz robić wino? - zapytała, jakby właśnie powiedział coś bardzo niedorzecznego. Zapytana o zaklęcie tropiące, zamyśliła się nieco. Wspomnienie o profesorze Rosie niestety nieszczególnie odświeżało jej pamięć. - Nie wiem, nie chodzę na opiekę - przyznała, bo akurat były to zajęcia, na których naprawdę się nie pojawiała. Magiczne stworzenia w większości przerażały ją, a z tego, co było jej wiadomo, zaliczyć przedmioty wyłącznie w teorii się nie dało. Prostą kalkulacją uznała, że nie było potrzeby, by się na nim męczyła i narażała zdrowie. - Ale kojarzę Appare Vestigium. Tylko nigdy go nie rzucałam - przyznała, popisując się zarówno krukońskim mózgiem, jak i brakiem doświadczenia w tropieniu... Czegokolwiek.
Oczywiście, że spacyfikował tentakulę zaklęciem, a nie pięściami - ale co by to był za popis męskości, gdyby jej powiedział, że użył zaklęcia. Każdy głupi na tamtej lekcji użyłby zaklęcia. A on może i chlasnął w pierwszym odruchu jedną z paszczęk w mordę - zawsze prędzej używał pięści niż różdżki - to jednak był to odruch bezwarunkowy, któremu towarzyszyło wcale niemęskie piśnięcie małej dziewczynki, tak go ta tentakula przestraszyła w ciemnościach. Ta historia w ogóle nie brzmiała zajebiście do przechwałek, więc wybrał krótką bajkę o boksowaniu się z chwastem. Puścił jej oko na te gratulacje, no po przecież właściwie to on po nie to opowiadał, pies głodny pochwał i uznania. Pokiwał głową w odpowiedzi na jej pytanie: - Kupiłem ziemię. Wprawdzie teraz to wygląda jak dżungla, ale w księgach wieczystych okazało się, że rósł tam dość unikatowy szczep winogron, więc wiesz... -postukał się palcem w skroń - ...jak mi los rzuca galeony pod nogi, to musiałbym być głupszy, niż jestem, żeby się nie schylić, nie? - uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Spojrzał gdzieś w zamyśleniu pod sufit, bo sama inkantacja brzmiała znajomo, ale czy on jej użył chociaż raz z powodzeniem? Podłubał palcem w oku, pozbywając się okruszka śpioszka, echa drzemki, którą musiał brutalnie przerwać na rzecz tej jakże ważnej misji i pewnie pociłby mózg nad tą zagwozdką dalej, gdyby nie fakt, że za zakrętem usłyszeli potężny raban zakończony dupnięciem i piskiem. - Bingo?
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Tajniki pokonania tentakuli miały być już znane wyłącznie jemu samemu, bo gdyby trafił na kogoś skorszego do zgłębiania tematu, mógłby uchylić nieco tajemnicy lub wykazać się kreatywnością w doborze słów, którymi okrasić miał swój zmyślony, heroiczny wyczyn. Niestety trafił na Danielle, która prosto przyjęła do głowy informację o zapasach z jadowitą rośliną i Merlin jeden wiedział, czy zakopała tę wiedzę w stercie bzdet na peryferiach podświadomości, czy jednak budowała w głowie pomnik Lockiemu Swansea za bohaterską postawę i niezwykłe osiągnięcia. Nie dawała po sobie poznać, w którym kierunku podążyły jej wnioski, uśmiechając się lekko na to zawadiackie oko, które akurat na nią nie zadziałało w sposób, w jaki mogło na co poniektóre gryfonki. - Czasem nawet ślepej kurze trafi się ziarno - powiedziała, zastanawiając się chwilę nad dzielącą ich przepaścią. Ślizgon był od niej sporo starszy, co nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości (choć nie miała bladego pojęcia ile faktycznie mógł mieć lat), a także najwyraźniej znajdował się na zupełnie innym etapie życia. Finansowo również. Kupno ziemi było dla niej kamieniem milowym nieosiągalnym prawdopodobnie przez najbliższych kilka lat, pomijając fakt, że jeszcze trzy miała spędzić zamknięta w zamkowych murach. Sadzenie winogron i winiarstwo było dla niej tak abstrakcyjnym konceptem, jak dla niego mogło być pragnienie zbadania życia pozaziemskiego. O ile nie rzuciła tego zaklęcia bezróżdżkowo i kompletnie bez skupienia, ani o ile on nie zrobił tego samego, los postanowił zesłać im poszlakę, która mogła zakończyć jakiekolwiek dywagacje. Skinęła głową, jak zwykle oszczędna w słowach, po czym ruszyła wraz z nim za wspomniany róg, by zobaczyć istny armagedon odpowiadający hukowi. - Uważaj! - powiedziała głośno, odpychając go na bok (co równie dobrze mogło stanowić odbicie jej samej w przeciwnym kierunku, jako że ramię Lockiego było twarde jak głaz), gdy wystrzeliła ku nim macka jadowitej tentakuli, faktycznie wolnej o tyle, że po prostu nie zniewolonej. Strzał był na tyle szybki, że dziewczyna ledwie uniknęła kontaktu z rośliną, odbiegając pod ścianę korytarza. Jej wzrok padł na leżące przy schodach, popękane donice z całkiem wyrośniętymi już mandragorami. Ceramika pękała coraz bardziej z każdą sekundą, a wierzchołek rośliny drżał i kołysał się na boki, zupełnie jakby nastoletni korzeń zamierzał wykopać się z ziemi.
Było to ze strony Carlton całkiem zdrowe podejście, bowiem bezsensownych historii o niczym Swansea produkował tyle, ile było akurat potrzeba, właściwie na zawołanie, znając z doświadczenia, że a) czasami wystarczą takie historie, żeby nikt nie próbował doszukiwać się prawdziwych b) jeśli opowie ich wystarczającą ilość, to rozmówca w końcu uzna, że niczego mądrego Lockie z siebie nie wydusi, więc win-win w każdym układzie. - Dosłownie. - zgodził się. Umiał przyznać sam przed sobą, że szczęścia w życiu to nie miał w absolutnie niczym, więc fakt, że mu się ta rudera na Hebrydach trafiła i to taka z potencjałem na winnicę była jak jeden na kwadrylion. Zgodnie z zasadą, nakreśloną powyżej, Swansea był już gotów wypluwać z siebie kolejną bezcelową opowieść o postępach swojej osobistej walki z nieugiętymi siłami matki natury, podkreślając jak ta, swoimi witkami, czyni zakusy na trwałość jego dachu, jednak raban zdołał uratować uszy Deedee przed marnotrawstwem. Skręcili, a i owszem, ba, nawet usłyszał jej ostrzeżenie, ale Lockie nigdy nie był zwrotną gibką łasicą, budową raczej przypominając bizona i choć odwrócił głowę, w poszukiwaniu tego, przed czym go ostrzegała, to cieniutka macka chlasnęła powietrze tuż przy jego głowie, rozcinając mu skórę na policzku. Wtedy to już owszem, odskoczył jak zając - choć bliżej byłoby mu do hipopotama. - Gdzie mi tu kurwa. - zaklął, dotykając swojej twarzy - Ja i tak nie mam czym szastać. - ofuknął tentakulę, jakby miała cokolwiek zrozumieć, zz wielką pretensją, że jego średniowyjściowa morda teraz straciła potencjalnie kolejnych kilka punktów. Trochę odruchowo wyciągnął rękę w stronę krukonki, jakby chciał ją jakoś osłonić? W końcu należała do grona szkolnych karłów, które ledwie odstają od ziemi, ale zaraz okazało się, że skradzionych roślin było więcej i to wszystkie z gatunku tych, które szklarni numer trzy opuszczać nie powinny. - Diffindo! - chlasnął tentakulę na odlew, bo cóż, dość przewidywalnie jego pierwszą myślą było spacyfikowanie rośliny, a myślenie o tym, czy wypadałoby ją nieuszkodzoną odstawić na miejsce, miała zakwitnąć w jego głowie dopiero za jakiś czas- Doniczki! - dodał, rozglądając się jednak, bo był pewien, że usłyszał wrzask, zanim tu dotarli. Tylko czyj?
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Nie miała bladego pojęcia o jego absolutnym braku szczęścia, ani właściwie o niczym, co go dotyczyło. Znała jego personalia, wiedziała, że był prefektem tak jak ona, a teraz wzbogaciła się tylko o informację w postaci kupna ziemi. Gdzie? To już nie leżało w jej interesach. Uśmiechnęła się lekko, bo nie miała jak inaczej odpowiedzieć na jego potwierdzenie. Ucieszyła się jedynie, że jej komentarz nie był na tyle oderwany od rzeczywistości, by ją wyśmiał. Mieli jednak poważniejsze sprawy na głowach, które skutecznie utrudniły im ucieczkę w dalsze dywagacje. Zamiast tego musieli uciekać od jadowitej, atakującej ich rośliny! Próba uratowania Lockiego niestety nie była w zupełności udana, bo i tak oberwał, choć może liźnięty przez mackę policzek nie był tak tragiczny w obliczu uderzenia w gałkę oczną? Danielle czmychnęła bokiem, więc nawet gdyby chciał, nie osłoniłby ją ramieniem, jakkolwiek duże by nie było. - Unieruchom ją! - odkrzyknęła do Ślizgona, który chyba wolał tentakulę pociąć i "dekapitować" jak hydrę, zamiast jakkolwiek inaczej ją spacyfikować. A może to po prostu próba wzięcia odwetu? Cięcie za cięcie? Nie poświęciła temu większej uwagi, bo już celowała różdżką w stronę pękającej doniczki. Rysa w glinie pogłębiała się z każdą mijającą sekundą. - Reparo! -powiedziała z lekką desperacją, a serce dudniło jej w piersi. Tylko tego by im brakowało - wyjącej na schodach nastoletniej mandragory... Na szczęście zdążyła i pęknięcie zniknęło, scalając odłamki donicy. Rzuciła jeszcze prewencyjne silencio na łodygę lekko rozkopanej rośliny, którą czym prędzej należało przykryć ziemią. - Widziałeś kogoś?
W ogóle się nie znali, co Lokiemu nie przeszkadzało w żaden sposób traktować jej koleżeńsko i dokładnie tak, jak traktował wszystkie swoje pobieżne znajomości. No, może z lekka poprawką na to, jak była spokojna i bierna w tej rozmowie, bo znajdował jakiś komfort w przebywaniu z ludźmi, którzy niczego nie chcieli. Do czasu. Aż chcieli. Na przykład, żeby unieruchamiał tentakule. Zadziałało to bardzo prawidłowo, bo w swojej głupocie Lockie bardzo dobrze przyjmował proste komendy, jak do psa, w związku z czym zamachnął się na roślinę, korzystając z jedynej dziedziny magicznej, w której czuł się komfortowo: - Funtaeinanimata. - zamieniając tentakulę w, cóż, kalosza. Obejrzał się na to, czy opanowała sytuację z doniczkami, a kiedy skok adrenaliny trochę zszedł z nabuzowanego cielska, podszedł i podniósł kalosza, oglądając go, jakby wcale sam go nie uczynił, tylko spadł on tu z nieba. - Wydaje mi się, że ktoś uciekł w tamten korytarz. - powiedział, bo refleks pałkarza wypracowany przez lata na boisku kątem oka dostrzegł uskakującego ucznia, ale nie był w stanie powiedzieć, czy to była osoba winna temu zajściu, czy może ktoś, kto się po prostu wystraszył pojawienia się tentakuli na pierwszym piętrze. Wetknął kalosza pod pachę i podszedł do donicy, kucając, by ostrożnie przyklepać piach dookoła łodyżki i ją również wziąć w łapsko. - Idziemy... szukać? Tego kogoś? - zapytał z nutą niepewności w głosie, chyba sugerującą, że trochę mu się nie chce. No prefekt marzeń.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Jej bierność wynikała w dużej mierze z faktu, że się po prostu nie znali. Nie należała do osób, które łatwo się otwierają, a choć w pewnych kwestiach miałaby dużo do powiedzenia, z natury oszczędzała w słowach. Mogłaby się uczyć od niego wymyślania na poczekaniu interesujących historyjek, lecz jej kreatywność, choć duża, skrzętnie trzymała się wyłącznie ram jej własnej głowy. Prowadzony przez nią monolog wewnętrzny niestety nie miał łatwego połączenia z językiem, a spływające nań słowa przecisnąć musiały się przez niezliczoną ilość filtrów. Poza tym wciąż pamiętała, jakim spojrzeniem obrzucił ją tego jednego razu podczas uzdrawiania, gdy stojący nieopodal Solberg puścił pawia, jakby to była jej wina. Rozwiązanie, na które wpadł, było... Niestandardowe. Danielle, sugerując mu unieruchomienie tentakuli, myślała o bardziej przyziemnych metodach, jak chociażby zaklęcie immobilus - ale przemiana w kalosza wywarła na niej duże wrażenie. Też dlatego, że sama w transmutacji nie była zbyt dobra. Dodatkowo był to wspaniały pokaz, jak różne potrafią być ludzkie umysły. Krukonka zaklęłaby roślinę w czasie, a Ślizgon uczynił z niej gumofilca. - Dobra robota - pochwaliła go, bo wyczyn ten wymagał komentarza. Zbierała pobieżnie rozsypaną wokół ziemię, brudząc dłonie podnoszeniem kolejnych kupek gleby i ugniataniem ich w donicy, by jak najlepiej przykryć wystające fragmenty korzenia wyciszonej zaklęciem mandragory. - Mogę się tym zająć - powiedziała, wyczuwając w jego głosie niechęć do pogoni za winowajcą. - Trzeba będzie odnieść rośliny do cieplarni. I odczarować kalosz - dodała, sugerując, by podzielili się tymi zadaniami. Ona sama mogłaby nie poradzić sobie z transportem dwóch ciężkich donic oraz odczarowaniem tentakuli. Z kolei pogoń za gagatkiem z mandragorami pod pachami byłaby trudna.
Może kiedyś przyjdzie dzień, kiedy Lockie będzie pamiętał takie rzeczy i wykazywał jakąś względem nich refleksje. Całe życie jednak funkcjonując według zasady yolo wiele sytuacji wyrzucał z głowy, nie próbując zapychać sobie nimi i tak małego rozmachu obrotowego swojego mózgu. Dopiero niedawno przyszło przewartościowanie, a on wpadł jak śliwka w kompot w świat, w którym decyzje mają znaczenie, wcale zaraz się nie wyloguje z tej rzeczywistości, a to, co robi, jak się patrzy czy mówi, ma konsekwencje, o których lepiej pamiętać. Uśmiechnął się do niej jak pies, bo cóż, zostało już dziś wspomniane, jaki Swansea był łasy na pochwały, biedny mały chłopiec, któremu rodzice nigdy nie mówili, że jest uzdolniony albo że robi coś dobrze i zafalował brwiami. - Widzisz i to jest praca zespołowa. Odpowiednie zarządzanie zasobem ludzkim czy cośtam. - pochwalił również, kiwając głową z uznaniem, bowiem on pewnie by popierdalał z donicami pod pachami, kalosz pewnie jak to pies, niosąc w zębach, po korytarzach w poszukiwaniu rzezimieszka odpowiedzialnego za ten niewybredny żarcik i być może właśnie z perspektywy tego wysiłku jego niechęć na taką wizję eskalowała. - To ja idę do cieplarni, a Tobie darz bór? - przechylił lekko głowę - Jak coś to krzycz głośno. Albo nie wiem, patronusa wyślij? Jaby logiczne argumenty nie działały, to przybiegnę rozmówić się z winowajcą w swoim języku. - zamrugał, bo nie było tu wielkiej zagadki, że był to język przemocy. Stanął przy donicach, trzymając w ręku kalosza, przez chwilę wyglądając, jakby mu się te jego trzy szare komórki zawiesiły, bo donice były dwie i ręce dwie, ale dochodził do równania kalosz - ostatecznie jednak umieścił go ostrożnie w jednej z donic i niby ten Herakles dźwignął mandragory, które oczywiście można było na przykład lewitować zaklęciem, ale do tego trzeba było rozumu, a tego ostatnio u pana łabędziowatego jeszcze mniej niż ustawa przewidywała. - Do zobaczenia, Dee. - rzucił, bo do schodów to było w drugą stronę, niż piszcząco-wrzeszczący uciekinier się udał i poszedł zanieść zguby na ich miejsce.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Nie mogła zrobić wiele więcej poza lekkim uśmiechnięciem się, kolejny raz, choć warto nadmienić, że prawdopodobnie był to pierwszy i może nawet jedyny raz, kiedy Lockie Swansea będzie miał okazję oglądać na jej twarzy większą ekspresję niż obojętność lub marzycielskie odrealnienie. Cieszyła się jednak z faktu, że nie znając się wcale, właściwie dobrze sobie poradzili w tej krótkiej współpracy. Ostatecznie liczył się efekt, a ten stanowił o zabezpieczeniu trzech wykradzionych z cieplarni roślin. Lub też dwóch i kalosza. - Zahacz o skrzydło szpitalne - powiedziała mu jeszcze, palcem dotykając własnego policzka, by zasugerować mu zajęcie się przecięciem, które zafundowała mu tentakula. Nie bez powodu miała w nazwie "jadowita", by jakiekolwiek obrażenia od niej traktować z pobłażaniem. Nie oceniała go nawet za wzięcie w ręce donic, bo niektórzy woleli pracować fizycznie - może był to jego sposób na połączenie przyjemnego z pożytecznym i przydając się szkolnej braci dorzucił sobie jeszcze trening siłowo-wytrzymałościowy? Kto wie. Sama pożegnała się z nim niemo, skinąwszy głową i machnąwszy ręką nieznacznie. Udała się w kierunku, który Lockie wskazał i nie musiała daleko wędrować, by znaleźć gagatka, któremu spod kontroli wyrwała się tentakula. Siedział na ławce w bocznym korytarzu i płakał cicho nad piekącym rozcięciem, które zafundowała mu roślina. Wyśpiewał jej jak na spowiedzi, że uwolniła się spod jego usypiającego uroku i zaatakowała go, przez co stracił panowanie nad lewitowanymi donicami. Ten jeden raz Danielle nie czuła się w żaden sposób winna odejmowanych punktów i nawet wykorzystała maksymalnie swoje możliwości, chcąc, by kara za ów wybryk wybrzmiała w głowie gagatka silniej. Musiała to też odprowadzić do skrzydła szpitalnego, by pielęgniarka opatrzyła jego rany i dała mu coś na uspokojenie.