Jedno z najbardziej tajemniczych i przesyconych niezwykłą aurą pomieszczeń, stanowi Sala Przyszłości. Ten średnich rozmiarów pokój, znajdujący się na trzecim piętrze został wybudowany ku celom wróżbiarskim. Zawsze w powietrzu czuć tu zapach delikatnych kadzideł. Nie ma tu żadnych ławek czy krzeseł, każdy natomiast może zająć miejsce na wielkich poduszkach rozłożonych na ziemi. Pod sufitem widzą przeróżne materiały, tworząc bardzo przytulny wystrój. Całość zachęca do medytacji, bądź spróbowania swoich wróżbiarskich zdolności na jednej ze szklanych kul, których tutaj na pewno nie brakuje. Można tu także znaleźć filiżanki, herbatę, książki dotyczące chiromancji czy numerologi. Jednym słowem, wszystko co tylko może się przydać do szukania odpowiedzi na pytania dotyczące nie tylko przyszłości.
Autor
Wiadomość
Asa Turner
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 187
C. szczególne : Tatuaże na rękach; lekko umięśniony
Późna pora nie stanowiła żadnej przeszkody - w końcu zmrok przynosił niezwykłą atmosferę, której szkoda byłoby nie wykorzystać. Asa przyzwyczaił się do ciemności, bowiem w rodzinnym sklepie "okultystycznym" często również za dnia brakowało światła. Solidne zasłony i inne cuda skutecznie pozbywały się promieni słonecznych, które ponoć potrafiły psuć niezastąpioną aurę. Tak czy tak, nocne wędrówki nie były dla Gryfona niczym nadzwyczajnym. Szlajał się po zamku kiedy tylko mógł, chyba też właśnie z tego powodu zgarniając największą ilość szlabanów. Nie należał do osób szczególnie kłopotliwych i jego życiowym celem nie było złamanie wszystkich punktów widniejących w Kodeksie Ucznia... ale akurat do tego miał słabość i średnio akceptował rygorystyczny zakaz. Przemierzał korytarze Hogwartu, tylko na początku wspierając się światłem Lumos z trzymanej kurczowo różdżki. Asa wyglądał normalnie - po zajęciach przebrał się w dresowe spodnie i zwykły T-shirt. Teraz jeszcze zaopatrzył się w bluzę, coby nie zmarznąć podczas drobnego spacerku. I tak największą uwagę poświęcał przewieszonej przez ramię torbie, bo właśnie tam znajdowały się najcenniejsze skarby młodego czarodzieja. W końcu dotarł do Sali Przyszłości i szybko wszedł do środka, uciekając przed nieprzyjemnymi komentarzami rozbudzonych mieszkańców pobliskich portretów. Pozostawało tylko modlić się o to, żeby nikt nie postanowił donieść nauczycielom o dwóch uciekinierach. - Aiden - ucieszył się na widok Krukona, zaraz zabierając się za zapalanie świec, które gdzieś tam walały się po pomieszczeniu. Kilka wyjął też z torby, rezygnując z kadzidełek - najprzeróżniejsze zapachy już mocno mieszały się w sali, tworząc niepowtarzalną mieszankę. Może to i dobrze? Przygotował swoje własne specyfiki, których właściwości miały pomagać w zaplanowanych aktywnościach... Ale co za dużo, to niezdrowo. - Nawet nie wiesz, jakie cudo ze sobą wziąłem... Nareszcie opadł na sąsiednią do Aidena poduszkę, wyciągając z torby swoją ukochaną tablicę Quija. Wprost czuł wibracje magicznego przedmiotu, kiedy trzymał go na kolanach i pieszczotliwie gładził dłonią. Nie mógł skoncentrować się na niczym innym, dumny z nowego skarbu. Z tego wszystkiego nawet nie zarejestrował braku marudzącej nad uchem Sabriny... - I co? Warte zachodu, huh? - Uśmiechnął się szerzej, w końcu przekierowując uwagę na swojego towarzysza. Cieszył się, że miał kogoś u swojego boku; samotne badanie tablicy mogłoby przynieść mniej satysfakcji, niż kiedy miał świadka.
Aiden Nic'Illeathian
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż pod obojczykiem: "Envole-moi"
Rumor portretowych narzekań niósł się i do Sali Przyszłości. Blondyn nie do końca wiedział, na co ma się przygotować. Opcje były dwie: albo w jego kierunku zmierza Asa, albo jeden z profesorów. Aiden szybko zgasił swoją różdżkę tuż przed wkroczeniem jeszcze niewiadomej dla niego postaci. Nie chciał ryzykować bardziej niż to było potrzebne. Jeśli był to jeden z nauczycieli musiałby przygotować się na szlaban i z pewnością ujemne punkty dla Ravenclaw, a w konsekwencji na ostracyzm społeczności krukonów. Bądź co bądź był to niesamowicie głupi sposób na stracenie punktów. Szczególnie jeśli tak jak chłopak, siedzisz w bliżej nieokreślonej pozycji na gigantycznej poduszce nie robiąc tak naprawdę nic poza czekaniem. Hałas ponagleń i oskarżeń narastał z każdą sekundą i z każdym coraz bardziej słyszalnym krokiem, jak się później okazało, gryfona. Jego ciepły głos rozlał się po komnacie rozpraszając wszelkie występujące do tej pory nieścisłości gromadzące się w głowie blondyna. Szybko zapalił swoją różdżkę, wypuszczając nagromadzone w płucach powietrze. Chciał rzucić uszczypliwy komentarz na temat tego, że nie jest do końca pewny, czy Asa przypadkiem się nie spóźnił, niemniej jednak ze względu na brak zegarka i czystą sympatię, którą darzył chłopaka postanowił sobie darować. Nie do końca też wiedział, czy to przypadkiem nie on przyszedł za wcześnie. - Asa! - Odpowiedział mu z ewidentną radością w głosie. - Już się zastanawiałem co ty mi tutaj kombinujesz. Kiedy brunet zaczął rozstawiać świece na podłodze w głowie Aidena znów zaczęło roić się od najróżniejszych myśli. Nie naprawdę... Co on planuje? Zazwyczaj nie był osobą, która nie wiedziała co się dzieje, jednak właśnie przy tym jednym gryfonie uczucie zakłopotania ze względu na posiadane przez niego umiejętności było silniejsze niż przy każdej innej osobie. Jasnowidzenie, zmarli... Co jeszcze? Nie spodziewał się, że właśnie tej nocy czeka go pokaz nowej zabaweczki gryfona. - Cudo? - Zapytał wciąż będąc skonfundowany. Z początku nie zorientował się czym jest tablica. Blondyn nie do końca dobrze radził sobie z widzeniem nawet w półmroku. Nie zabrał też swoich okularów, które na dłuższą metę pomagały mu się uczyć. Nienawidził ich - nosił je tylko wtedy, kiedy narzędzie, bo tak traktował ten zmysł, było dostatecznie zmęczone pracą bez pomocy. Po chwili jednak kształt, a także persona, która dzierżyła ów przedmiot, nasunęła mu myśli na temat tego co może się tutaj odbywać. - Zaraz, zaraz... - Westchnął głośno jednocześnie podnosząc i prostując swoją pozycję tak by widzieć wszystko lepiej. - Czy to jest...? - Na moment z zapartym tchem w piersiach zamilkł po czym dodał ledwo słyszalnym szeptem – Tablica Quija. Szkot był jednocześnie tak samo zaniepokojony jak i ucieszony. Było to trochę przerażające będąc tym samym niesamowicie pociągającym. Rozmowa z duchem. Nie żeby tych brakowało w Hogwarcie, ale to był już trochę inny poziom. Jak to w sumie miało działać? Czy Asa mógł sobie pozwolić na zaproszenie do rozmowy każdego zmarłego jakiego sobie tylko wymyśli? Pytania wciąż nasuwające się w myślach Aidena z każdą chwilą powracały ze zdwojoną siłą. Rozpierała go tak wpojona przez matkę ciekawość i pierwszy raz od dawna był aż tak podekscytowany tym co miało się wydarzyć. - Asa... A powiedz mi. Jak to właściwie działa? - Popatrzył się na bruneta chcąc zlokalizować odpowiedź na jedno z ważniejszych pytań, które jednocześnie było dopiero wstępem do labiryntu znaków zapytania. Na pytanie Asa posłał mu jedynie uśmiech. Ciekaw był czy wiedział, że będzie on aż tak zainteresowany tym, co miało się wkrótce tutaj rozegrać. - Ja wiem, że ty masz większą niż przeciętnie styczność z duchami tylko... Powiedz mi, czy ty już kiedyś to robiłeś czy może to będzie jej pierwsze użycie? Nie żeby w niego wątpił, po prostu zastanawiał się czy chłopak ma upatrzony i wcześniej zbadany cel, przetestowanego w międzyczasie rozmówcę. Iskierki w oczach blondyna były dostatecznie zauważalne nawet w pomieszczeniu oświetlonym tylko przez kilka świec. Były afirmacją panującym w nich obecnie emocji. W ostatecznej walce, w której w opozycji do lęku wymieszanego z niepewnością postawiono ekscytację nowym doświadczeniem i zaobserwowaniem wcale niespecjalnie popularnego procesu, wszyscy znający Aidena doskonale wiedzieli co wygrało. Obawy odchodziły w niepamięć, a gotowość do działania tylko czekały by dać upust swojej woli. - Dobra to opowiadaj, jak to wygląda. - Obdarował chłopaka szerokim uśmiechem po czym przybliżył się przesuwając leniwie swoje jestestwo w jego kierunku. Chcąc przestać już zasypywać chłopaka gradem pytań, a jednocześnie dać upust nagromadzonym w środku niego emocjom wyszeptał ledwo zauważalnym już głosem - Nie mogę się doczekać. W sumie całkiem cieszył się na taką niespodziankę. Koniec końców, takową to spotkanie było, bo na nic więcej, poza skromnymi danymi odnośnie miejsca i czasu się nie umawiali. Szkot stopował sam siebie w myślach nie chcąc przytłoczyć bruneta swoją osobą. Czasem aż za bardzo dawał się ponieść emocjom w sytuacjach prywatnych z ludźmi, tłamsząc wszystko w życiu zawodowym, którym jeszcze była szkoła.
Asa Turner
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 187
C. szczególne : Tatuaże na rękach; lekko umięśniony
- Tak. - Proste potwierdzenie słów Krukona wydawało się wszystkim, czego im potrzeba. Asa lubił rozmawiać, chętnie też opowiadał najprzeróżniejsze historie... ale akurat tutaj liczyły się fakty. Zresztą, był zbyt zaaferowany trzymaniem w rękach takiego skarbu, żeby przejmować się opowiadaniem historii jak dokładnie tutaj trafił. Fakt faktem, było to dość interesujące i Aiden mógł mieć pewność, że z czasem pozna wszelkie szczegóły związane z pracą Turnera. Kto by pomyślał, że w zwykłym antykwariacie można zdobyć takie niezwykłe przedmioty, chociażby poprzez poświęcenie prywatnego czasu? Ryzyko czasami się niesamowicie opłacało... - Normalnie czarodzieje są w stanie porozumieć się tylko z tymi duszami, które postanowiły nie przechodzić dalej i pozostać w ograniczonej formie pośród nas. - Tłumaczył spokojnie, odstawiając tablicę na podłogę między nimi i poprawiając jeszcze kilka świeczek. Sceneria była wybitnie magiczna i wróżbiarska, toteż nie musiał się nawet jakoś bardzo starać. - Quija pozwala na skontaktowanie się z tymi, którzy faktycznie odeszli. Też... też w ograniczony sposób... Bo muszą być jakieś limity we wszystkim. - Gryfon przez chwilę wahał się, jak dokładnie to ugryźć. Bardzo miłe było stwierdzenie, że miał większą styczność z duchami. Prawda była taka, że gdyby nie Sabrina, to niewiele by się różnił od pozostałych czarodziejów. On zwyczajnie otrzymał dodatkową dawkę determinacji, aby rozpocząć badania na temat śmierci, a także jej połowicznego poziomu. - Mugole również mają takie tablice, ale nazywają się Ouija. Obawiam się, że moja matka swego czasu trafiła przypadkiem na Quija i kiedy jej używała, seanse różnie przebiegały. Z czasem się jej pozbyła i... cóż, zwykła tablica w rękach zwykłego człowieka niewiele daje, prawda? - Uśmiech Asa zmienił się na nieco cyniczny, kiedy opowiadał o swojej rodzinie. Nie ukrywał wcale tego, czym zajmowali się Turnerowie, ale jednocześnie starał się od nich odgrodzić. - Brałem zatem udział w seansach spirytystycznych zarówno prawdziwych, jak i zupełnie oszukanych. Tej tablicy jeszcze nigdy nie używałem i... cóż, sam tego nigdy nie robiłem. Wziął głębszy wdech, odłożył torbę nieco dalej i dopiero wlepił swoje spojrzenie w tablicę. Musieli jakoś zacząć, a Asa wcale nie chciał postawić małego pierwszego kroku. Żeby przetestować magię tablicy postanowił rzucić ich obu na głęboką wodę... - Spróbujemy przywołać Barda Beedle'a - zapowiedział, pozerkując na Aidena w oczekiwaniu na jego reakcję. Autor najsłynniejszych czarodziejskich bajek żył całe wieki temu... ale czy nie był wystarczająco charakterystyczny i intrygujący, aby od niego zacząć? Może porywanie się na Merlina byłoby przesadą, ale kto chętniej porozmawia niżeli wspierający edukacyjną formę przyjemności bard? - Dotknij palcami wskaźnika, tutaj... gotowy?
Aiden Nic'Illeathian
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż pod obojczykiem: "Envole-moi"
Aiden zmierzył sylwetkę Asy wzrokiem. Wyglądał na bardzo przejętego całą sprawą, a jednocześnie bił od niego jakiś taki... Entuzjazm i ekscytacja. Sam blondyn był bardzo zadowolony z faktu, że będzie świadkiem takiej wiekopomnej chwili. Badanie zaświatów i wszystkiego co było z tym związane stanowiło swego rodzaju dla chłopaka temat tabu. Niespecjalnie zagłębiał się we wszelkiej maści informacje, które umożliwiały podobne, mocno okultystyczne rzeczy z racji czystej obawy, że może to dotykać takiej magii, na jaką nie był gotów. Lekko skonsternował się na wiadomość o możliwości wyboru czy dusza ma pozostać na tym świecie czy może przejść w końcu w stan spoczynku. Jak do tej pory wydawało mu się, że jest to raczej zależne od różnych innych czynników, niekonieczne ludzkiej woli. - Czyli tablica jest jak... - Zawahał się na chwilę szukając odpowiedniego słowa, by po chwili rzucić krótką myśl. - Drzwi? Okno? Chociaż Aiden nie chciał się do tego przyznać nie wiedział kompletnie jakie ograniczenia mogli napotkać na drodze. Przesunął delikatnie swoje nogi by Asa mógł w spokoju rozłożyć wszystko co potrzebuje do tego widowiska. Spodziewał się raczej niezliczonej liczby przyrządów magicznych bądź przedmiotów przepełnionych energią ze względu na zaklęcia w nich tkwiące, a w zamian za to pojawiła się jedynie tablica i parę świec. Był coraz bardziej pod wrażeniem, że ta kompletnie nie zgłębiana przez chłopaka dziedzina magii jest tak związana jedynie z ciałem czarodzieja i pewnie jakimiś podstawowymi, bądź też skomplikowanymi inkantacjami. Usiadł naprzeciwko bruneta gotowy do działania. Starał się ostudzić panujący w nim entuzjazm i zbytnio go nie pokazywać, ze względu na fakt tego, że mógłby być on tak samo przytłaczający dla gryfona jak i dla niego samego. Starał się powierzyć całą uwagę na postaci chłopaka, który ewidentnie w swoim życiu spotkał się już z czymś podobnym. Prawdziwe, czy też nie, urządzane przez mugoli czy czarodziejów - coś już wiedział, a Aiden poza faktem posiadania szczątkowej wiedzy na temat przedmiotu nie wiedział czego dokładnie miał się tam spodziewać. Materialnej formy ducha? A może jedynie przebłysków w podświadomości? Tyle pytań, a odpowiedzi tak mało, przynajmniej w tym momencie, bo skrycie w duchu doskonale zdawał sobie sprawę, że już za moment sytuacja sama wskaże to czego powinni się spodziewać. Na wieść o Bardzie Beedlu nie specjalnie wiedział, jak ma zareagować. Była to bardzo popularna postać w świecie magii i wydawało mu się, że to dość ambitny cel jak na pierwszą próbę z nowym przedmiotem. - Bardzo... Ambitnie. - Spojrzał na twarz chłopaka oblaną blaskiem świecy. Nie wiedział czy to nie za dużo, ale akurat kto jak kto, ale blondyn o ambitnych celach nie powinien się wypowiadać. Przygryzł lekko dolną wargę. - To będzie już kilka wieków wstecz. Czy on się... - Zawahał się lekko nie wiedząc czy ubrać słowa w coś łagodniejszego bądź też z silniejszym przekazem. - Czy on się nie wkurzy, że wyciągamy go ze spoczynku? Pytanie dość zasadnicze. Niespecjalnie uśmiechało się chłopakowi prześladowanie przez ducha przez Merlin wie jaki czas nawet jeśli towarzyszem niedoli miał być sam Turner. Jak w ogóle może objawiać się gniew duchów. Coś w stylu ciągłego poltergeista, który śledzi każdy krok w twoim życiu starając się uprzykrzyć każdą możliwą aktywność? Potrząsnął lekko głową starając się odgonić negatywne myśli. Opróżniał umysł ze wszystkiego co mogłoby zakłócić przebieg seansu i starał się wykonywać wszelkie polecenia bruneta jak tylko umiał. Dotknął wskaźnika we wskazanym miejscu utrzymując rękę tak, by była ona jednocześnie rozluźniona, a jednak trzymała kontakt z przedmiotem. - Tak... Chyba tak. - Uśmiechnął się delikatnie pod nosem i znów zerknął na Asę starając się zauważyć, czy on też jest przejęty tą całą sytuacją. - Zaczynajmy.
Zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Przypominam, że na reakcję w danej turze macie 3 dni liczone od godziny wstawienia posta Mistrza Gry do tej samej godziny 3 dni później (tudzież po prostu 72 godziny). W razie potrzeby pytania kierujcie do @Riley Fairwyn.
______________________
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Obiecał Heaven, że się postara; jakkolwiek by to nie było rozumiane przez przyjaciółkę, z jego strony udział w rozgrywkach Durnia był swego rodzaju wyciągnięciem ręki na zgodę. Do szczytowej formy może i było mu daleko, ale przynajmniej do działań wdarła się jakaś świadomość. Co mogło znaczyć zarówno wiele, jak i zupełnie nic - czas miał pokazać. Ironiczny zatem stał się fakt, że rozgrywki niegdyś ulubionej gry miały odbywać się w sali przyszłości, podczas gdy Clarke pozostawał tak niepewny własnej. Zmarszczył nos, wchodząc do pomieszczenia, w którym unosił się odrobinę duszący zapach kadzidełek; zderzył się z jego własnym, zdominowanym przez dym Merlinowych Strzał, które wypalał dla choć minimalnego zagłuszenia głodu narkotykowego. Znużonym spojrzeniem podkrążonych oczu przetoczył po pozostawionych przez amatorskich wróżbitów przedmiotach; ślicznych filiżankach, kryształowych kulach i nieużywanych prawdopodobnie od miesięcy ksiąg. Być może, gdyby dłużej doskwierała mu samotność, mógłby się nimi zainteresować, teraz jednak przedmiotem jego uwagi była niepozorna, trochę wysłużona talia kart ułożona w równym stosiku. Ujął ją w szczupłe palce i przez chwilę zastygł w zamyślono-smutnej pozie, jak gdyby jego dusza uciekła w głąb ciała, przyzwyczajona ostatnimi czasy do skrywania się w cieniu. Trudno było powiedzieć, co w zasadzie myślał Clarke, kiedy do kieszeni wsuwał szkolną talię i zastępował ją o wiele ładniejszą; niewyblakłą i całkowicie prywatną, którą w zeszłym roku wygrał dokładnie przy okazji rozgrywek Durnia. Przysiadł potem na poduszce, poprawiając gruby, ciemny sweter kamuflujący mankamenty (zbyt) chudej sylwetki, silnie zaś kontestujący z poszarzałą skórą. Próżno było doszukiwać się w nim większej ekscytacji; z zielonych oczu wyzierały jakiś odległy, przejmujący smutek i powaga, nad którą nawet on nie potrafił zapanować. I nie sądził, by ktokolwiek przechodzący przez próg mógł to zmienić. Ani - tym bardziej - cokolwiek.
2, cesarzowa + z racji tego, że podmieniam talię, mam dodatkowy przerzut
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pojawiła się w pomieszczeniu i powoli rozejrzała wokół. Jej pierwszym przystankiem stał się róg sali, w którym wisiały herbatkowe naczynia. Być może chciała być miła, choć bardziej prawdopodobnym było to, że najzwyczajniej miała ochotę na rozgrzewający napój. Sięgnęła po jakiś dzbanek, który za pomocą zaklęcia wypełniła wodą. Kiedy jednak chciała ją następnie podgrzać, różdżka odmówiła jej posłuszeństwa. I to tak na dobre, bo kolejne próby kończyły się tym samym efektem - świerk brzmiał, jakby na zmianę czkał lub się dławił. Przewróciła oczyma, powstrzymując się przed niecierpliwym westchnięciem. Świetna z Ciebie wiedźma, Davies. Gryfonka ze zniecierpliwienia aż zacisnęła zęby, zagryzając przy okazji posiadany w ustach liść. Wreszcie zdecydowała się odłożyć naczynie na podłogę, a sama ruszyła w stronę środka pokoju. Usiadła naprzeciwko byłego prefekta, który wyglądał tak, jakby został dotknięty co najmniej jakąś śmiertelną chorobą. Nieświadomie ściągnęła brwi, zdradzając wszelki niepokój związany ze swoim spostrzeżeniem, po czym sięgnęła po kartę, oszczędzając sobie jakichkolwiek uwag, czy powitań. Nie skupiała również wzroku na Clarke'u. Przyglądała się sylwetce swojej karcianej postaci. Krukon raczej nie potrzebował kolejnej osoby, która powiedziałaby mu, że wyglądał jak gówno. Po prostu grajmy zatem. Gdzie reszta?
Dureń:4 + sąd ostateczny Zaklęcia:4+1, Aquamenti pykło, Calefactio zabiło różdżkę do końca wątku. Woda w dzbanku stoi zimna. Nie ma herbatki.
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Pon Lis 18 2019, 10:33, w całości zmieniany 1 raz
Pięknie, kolejny wróżbiarski badziew. Sala przyszłości? Jedyna przyszłość, która interesowała Jacka to ta, którą sam sobie ustalał. Jeśli naprawdę można było wyczytać cokolwiek przydatnego z tych rzeczy, to rodzaj deseru, jaki zaszczyci go następnego dnia po śniadaniu. Żadne inne wróżby nie miały znaczenia. Przeznaczenie to bzdura. Tak samo jak linie przecinajace twoje drogi, ze ścieżkami osób za którymi akurat się nie przepadało... Za wcześnie na przeklinanie? Co prawda widok Ezry nie napawał go zachwytem, jednak ze względu na obecność nieznajomej mu dziewczyny postanowił wymienić między nimi tę krótką uprzejmość. - Hej. I tyle konwenansy musiało wystarczyć. Początkowe uprzejmości bywają trudne. Na zaproszenie pewnie też nie było co liczyć? Widząc, że część gości już się rozsiadła, podszedł bliżej i sam zajął miejsce na jednej z wolnych poduszek - siadając zaraz na przeciwko Krukona. Nie ufał mu na tyle by podchodzić bliżej, zaś stąd - jak mniemał - miał najlepszy widok na jego poczynania. Podwinął rękaw, kładąc prawą dłoń na talii kart. Zawahał się. Która z tych dwu rzeczy była dziwniejsza? Czy to, że ta błyszcząca i śliska talia nie pasowała do ogólnego wyposażenia tej sali – o ile nie całego, wiekowego Hogwartu. Czy może fakt iż Ezra wyglądał jakby chwilę temu tańcował z jakimś dementorem? A myślałby kto, że to wilkołaki mają problemy... Jeszcze nie zdarzyło mu się grać nowymi kartami. Albo może był odrobinę zbyt przewrażliwiony widokiem krukona? Na pewno któraś z tych rzeczy go niepokoiła. Cofnął dłoń zabierając wierzchnią kartę i spoglądając na znajdujący się nań rysunek. - Słoneczko... komuś by się przydało, bo blado dzisiaj wygląda. - Rzucił luźno swoje słowa, jak i kartę. W przeciwieństwie do Morgan, Moment nie należał do grona tych ludzi, którzy powstrzymują się od komentarzy. Wypada, czy nie, zawsze powie coś niestosownego. Choćby i próbował być miły.
Przybyła do sali jako ostatnia, przyglądając się z ciekawością zebranym graczom. Niestety nie było to wybitne towarzystwo, z którym chętnie spędzałaby czas. Najmniej przychylnie popatrzyła na Momenta, który zapisał się w pamięci dziewczyny, jako ktoś, kto zasłużył na potraktowanie Upiorogackiem. Dalej miała mu za złe sporo wydarzeń z przeszłości, a Fire potrafiła popisać się pamiętliwością. Prefekt Gryffindoru też wolałaby tu nie widzieć. Kto by się spodziewał, że to Clarke wydawał się najmniej irytujący z całej gromady? Chociaż Krukon wyglądał źle. Aż zastanowiła się, dlaczego, choć nie powiedziała nic na głos. W przeciwieństwie do Jacka, który nie potrafił panować nad swoim długim jęzorem. Wyciągnęła kartę. - Kurwa. - gorzej trafić się dosłownie nie dało. Wyglądało na to, że Fire dopadł wyjątkowo mocny pech... Żeby tak odpadać w pierwszej turze? I to w taki bolesny sposób, jakiego miała zaraz doświadczyć na własnej skórze?
#Skróty: zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Karta:
12 - WISIELEC - Na szyi zaciska Ci się pętla, na moment tracisz oddech. Prawdopodobnie tracisz też ochotę do dalszej gry. Tak czy owak, odpadasz z dalszej rozgrywki.
Podsumowanie: • Ezra ★ ★ ★ • Morgan ★ ★ ★ • Jack ★ ★ ★ • Fire ★ ★ ★ Kolorem zielonym oznaczono pozostałe życia.
Przypominam, że na reakcję w danej turze macie 3 dni liczone od godziny wstawienia posta Mistrza Gry do tej samej godziny 3 dni później (tudzież po prostu 72 godziny).
______________________
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zerknęła na Fire i w geście rozczarowania ściągnęła brwi, a jej twarz spochmurniała. Nie chodziło nawet o to, że od Dear z założenia wymagała jakoś więcej - w kartach w rzeczywistości niewiele zależało od samego gracza, choć w niektórych rozgrywkach sama otoczka i blef potrafiły zdziałać cuda. Niestety nie w Durniu. Tutaj rzecz była jasna, dobierasz kartę, karta się tłucze z pozostałymi, jak dostanie największe wciry to Ty też zbierasz łomot. A w przypadku Fire ten łomot był wyjątkowo dotkliwy. - Widzisz, jak traktują byłych Prefektów? - rzuciła retorycznie, choć to nawiązanie do własnych słów Blaithin nie miało być żadnym żartem z niej. Ot, tak się złożyło, że jej powrót do szkoły w niektórych momentach okazywał się nieco gorzkawy. Kiedy już nie był pełen fajerwerków. Dobrała kartę, nie patrząc zbyt intensywnie po pozostałych zawodnikach. Nie czuła, by miała coś do dodania w tej dyskusji, zwłaszcza, że nikt nawet nie zdążył się za bardzo rozkręcić, a przy okazji bardzo słabo znała towarzystwo. Jedyna osoba, z którą zdążyła przed partią Durnia zamienić jakiekolwiek zdania właśnie odpadła. I co teraz? Postanowiła czekać na rozwój wypadków.
Nie skomentował przybycia Fire. Zbyt był skupiony na kartach. Z jednej strony fajnie, że przyszła. Nawet jeśli się nieco spóźniła. Z drugiej, chyba za wcześnie na radość? To nie był jej dzień. - Cóż... ja tu widzę wisielca. - zakręcił w palcach swoją kartą, komentując nagłe przekleństwo, które padło z ust dziewczyny. Musiała trafić tak pechowo tuż po starcie? Opuszczenie gry, kiedy ta ledwie się rozpoczęła wcale nie brzmiało jak fun. Acz trochę tego wstydu z bycia przegranym być musi. Jest nawet dobre przysłowie... jeśli kogoś wieszają, cieszmy się że nie nas? Tak to powinno brzmieć..? Zamyślił się nad tym nieco dłużej. Tyle, na ile pozwoliła mu Morgan, rozpoczynając nową kolejkę. Zatem i on nie chciał dłużej czekać. Towarzystwo raczej nie wydawało się jakieś specjalne rozmowne. Jeśli wciąż będzie próbował wymusić na nich, odrobinę towarzyskiej interakcji, tedy na pewno zacznie działać im na nerwach. Po co w ogóle ktoś podejmuje się gry, skoro nie czerpie z niej przyjemności? Przygryzł lekko wargę, powstrzymując się przed dalszymi uwagami ze swojej strony. Sięgnął po pierwszą kartę z wierzchu i - nie czekając na reakcję Ezry - spojrzał na obrazek. Cesarzowa. Ani dobrze, anie źle. Ujdzie w tłoku... chociaż liczył na jakiś ciekawszy los. Po chwili przeniósł swoje spojrzenie z karty, na postać Krukona. Kogo teraz los wyśmieje?
Trzeba było przyznać, że uczniowie Hogwartu doskonal znali pojęcie taktu; Ezra rozpoznawał rzucane ukradkiem spojrzenia przepełnione zaciekawieniem, w których naprzemiennie przewijały się też brak zrozumienia lub - rzadziej - rodzaj zmartwienia, a jednak bezpośrednich komentarzy nie słyszał prawie wcale. Nie było toteż dla niego zaskoczeniem, że i obca Gryfonka natychmiast zdecydowała się nabrać wody w usta, pełnię uwagi oddając karcianej postaci. Sam więc również nie przerywał tej spontanicznej zmowy milczenia. Zrobił to dopiero Moment. Wbrew temu, co chłopak mógł sobie myśleć, nie odgrywał w życiu Ezry zbyt wielkiej roli. Nadinterpretacją byłoby powiedzenie, że Clarke Puchona nie lubił - trudno było nie lubić kogoś, o czyim istnieniu na co dzień się zapominało. Trudno było również lubić. Dla Ezry Jack był nikim więcej, jak przypadkowym uczniakiem, z którego, w swojej złośliwości, w przeszłości trochę sobie zażartował. Jak z wielu innych w przeciągu lat, więc krótkie powitalne skinienie wcale nie było tak wymuszoną uprzejmością, na jaką mogło wyglądać. Spośród współgraczy jedynie Fire mogła się uważać za osobę robiącą na Ezrze jakieś większe wrażenie... - Bladość kiedyś była wyznacznikiem szlachetnie urodzonych. A ja lubię staromodne trendy - odparł, przelotnym spojrzeniem muskając smagłą skórę chłopaka i kwestię tę pozostawiając bez dalszych komentarzy. Za to przy kolejnym komentarzu Puchona nawet Ezrowy kącik ust delikatnie zadrżał, choć trudno było stwierdzić, czy rozbawiły go same słowa, czy może tragiczna kolejka Fire. Wrażenie jednak umknęło, nie potrafiąc wypełnić pustki na dłużej niż dwie sekundy. Gdyby ktoś przyjrzał się ich grze z boku, mógłby stwierdzić, że trochę to wszystko wypadało groteskowo; milczenie i ogólny brak emocji jakoś nie pasowały do rozrywkowych zawodów. A jednak nie potrafił wykrzesać z siebie entuzjazmu; skoro ostatnimi czasy nawet teatr nie sprawiał mu radości, to czymże była karcianka? Sięgnął po własną kartę i odwzajemnił spojrzenie Momenta, łagodnie unosząc brew, kiedy oczekiwali na rozwój wypadków. Być może był przewrażliwiony, ale miał wrażenie, że Jackowi jakoś wyjątkowo zależało, aby to jemu karta spłatała nieprzyjemnego psikusa. Jednak to Gryfonka na tym źle wyszła - cóż, względnie źle, bo przy minimalnym szczęści przynajmniej załapała się na podwózkę do wieży swojego domu. Jedno trzeba było przyznać - naprawę sprawnie im ta partia szła! - Twoja kolej, Jack - zauważył miękko, machając ręką ponad talią w zapraszającym geście. - Choć może równie dobrze mógłbym powiedzieć "na ciebie kolej" - dodał w tonie egzystencjalnej retoryki, która w określonych warunkach mogłaby zostać uznana za przyjacielską. Gdyby tylko Ezra i Jack byli przyjaciółmi. Lub chociaż prawdziwymi znajomymi...
Kostki: Koło fortuny - 3 (remis), 1 (remis), 6 (wygrana)
#Skróty: zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Karta:
7 - RYDWAN - Nagle obok ciebie wyłania się mglisty pegaz, wyglądający bardziej niczym patronus. Ten jednak łapie cię, przerzuca przez swój grzbiet i zabiera Cię na najbliższą wieżę, by tam Cię porzucić. Odpadasz z gry.
Podsumowanie: • Ezra ★ ★ ★ • Morgan ★ ★ ★ • Jack ★ ★ ★ • Fire ★ ★ ★ Kolorem zielonym oznaczono pozostałe życia.
Nieprzekraczalny termin na napisanie posta w tej turze to 19.10 (sobota), godzina 18:25.
Zdaje się, ta zasada nie obowiązywała Puchonów. A przynajmniej Jacka. Bywał taktowny tylko gdy o tym pamiętał. Jeśli w ogóle chciał taki być. Zazwyczaj, nie bawił się w pokrętne dochodzenia i szybko stawał się dość bezpośredni w rozmowie. Nawet jeśli dla drugiej strony była ona bardzo niewygodna. Jack nie miał pojęcia o sytuacji Ezry i jakoś nieszczególnie go ona obchodziła. Prawdę mówiąc nie sądził, że chłopak będzie go wciąż kojarzył. Dla niego samego, widok krukona był nieprzyjemnym wspomnieniem, przywołującym ten dziwny urojony szum w uszach, który usilnie starał się zagłuszyć rozmową. Zagłuszyć i może zapomnieć. Miło by było zastąpić tamto wspomnienie czymś nieco przyjemniejszym aniżeli pisk fałszoskopów. Bladość jest wyznacznikiem, szlachetnie urodzonych... A dzisiaj jest wyznacznikiem biedy i choroby. Skrzywił się nieco na te słowa, acz nie miał ochoty podejmować tej rękawicy. Przepychanki na tle statusów społecznych były dlań zbyt irytujące. Podparł głowę na dłoni, opierając się o niski stolik. Zaczęło się dość nudno, chociaż bardzo gwałtownie. Kat chyba lubi równe, pojedyncze cięcia. Jedna osoba zawisła, a druga... - Rety? - Odchylił się nieco w tył, gdy tuż po zagraniu ostatniej karty, po Morgan wpadł mglisty jednorożec by... no właśnie co?! Nie miał pojęcia. Nie znał tej karty i jej działania również. Ale z chęcią kiedyś dopyta gdzie magiczny kucyk porzucił porwane dziewczę. Dziewicę? Morgan była dziewicą? Jednorożce chyba tak już mają. Ale raczej nie powinien wybiegać zbyt daleko ze swoimi przemyśleniami. Został jeszcze Ezra. Wrócił ponownie na swoje miejsce. Cóż... nie lubił zdradzać, że czuje się bardzo podekscytowany grą. Każdą. Szczególnie gdy niosła ze sobą jakieś ryzyko. Zacisnął dłoń. - Nie dam się tak łatwo spławić. - Odparł. - Trochę się ze mną jeszcze pomęczysz. - Tym razem już mniej pewnie, sięgnął po wierzchnią kartę. Tę na swoje nieszczęście znał, chociaż jak dotąd udawało mu się uniknąć jej efektów... kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Wolno położył ją przed sobą, rewersem ku górze. Dobrze nie jest, ale i nie najgorzej. Zwlekał. Miewał tendencje do urozmaicania sobie gier, jakie by one nie były. Zastanawiał się tylko, czy byłby w stanie wyciągnąć od Krukona coś wartego uwagi... Westchnął. Może innym razem. Ostatnio stał się zbyt uzależniony od hazardu, a właśnie z tą chwilą jego dobra passa postanowiła stracić na sile. - O ile sam wcześniej, nie postanowisz się ulotnić. - Uśmiechnął się krzywo.
Słowa zazwyczaj nie miały znaczenia; niezależnie od tego, czego w rzeczywistości synonimem była bladość, wyrażone przekonanie zamknęło Jackowi usta i Ezra miał pewność, że tylko dla tego faktu warto je było wypowiedzieć. To, w co wierzył i tak się nie liczyło, na pewno nie dla tego konkretnego towarzystwa... które na szczęście się uszczuplało. Pegazy, także te świetliste, nie były tak wybredne jak jednorożce i być może dlatego to one zostały wybrane przez twórcę gry. Byłoby problematyczne, gdyby mglisty posłannik zabierał na swój grzbiet jedynie dziewice. Większość Hogwartu mogłaby wtedy bez ryzyka wyciągać tę kartę z talii. - To nawet lepiej. Nie będę płakał, widząc jak przegrywasz etapowo. - W najgorszym wypadku mieli ze sobą spędzić pięć najbliższych kolejek, a to i tak znaczyło o wiele mniej czasu niż przewidywał Clarke. Najwyraźniej pech trochę mu się odbijał, po tym jak razem z Heaven przegrali w karty własne mieszkanie. W końcu bardziej nie mógł już sięgnąć dna. - Nie wiem jak ty, ale wolę się trzymać stabilnego gruntu... - Z efektami kart najlepiej było się zapoznać na własnej skórze. Ezra wiedział co oznaczał świat. I wiedział również, co przyniosłaby jemu cesarzowa. Jack musiał się zgodzić, że z dwojga złego, lepiej było, że on zostanie pożądlony niż że Ezra miałby się w nim zakochać...
Może tak, może nie. Oboje mogli by pobujać się odrobinę w chmurach. Nie miał pojęcia co oznaczała Cesarzowa, aczkolwiek niepokojącym było to, jak często pojawiała się w dotychczasowych rozdaniach. Może los desperacko próbuje poprawić chłodną i mało porywającą relację, jaka aktualnie tworzyła się między nimi? Zapewne gdyby w niedalekiej przyszłości chcieli się komuś poskarżyć na ten efekt, bez świadków raczej nikt by im nie uwierzył. Na szczęście, albo niekoniecznie, aktywacji uległa zupełnie inna magia. - Mhm… cnych!- otworzył usta klnąc po walijsku. Tuż po pierwszym użądleniu przypomniał sobie efekt karty, jaką zwiastował Świat. Żądlibąki! Złapał leżącą najbliżej poduszkę, aby odgonić się przed wirującymi owadami. Nie miał ochoty cierpieć z powodu użądleń. Jeśli już wiedział, że coś może zaboleć, raczej starał się tego za wszelką cenę unikać. To nie było nic przyjemnego. Adrenalina swoją drogą, bolesne wypadki swoją. Gdyby nie to, na pewno doceniłby efekt uboczny użądlenia, wywołujący lewitację. Wszak lubił tak samo pływać jak i latać. Stabilne grunty były dla nudziarzy. Po takich wolał się wspinać zamiast chodzić. Coś ten krukon się tam za dobrze bawił, obserwując nieudolne zmagania Jacka z kartami. Wykorzystując zamieszanie - jakie zostało spowodowane owadami - zamachnąwszy się, nagle wypuścił poduszkę z rąk. Celując nią prosto w ten pyszny wyraz twarzy. Był ścigającym. Jeśli o trafianie do celu chodziło – raczej nigdy nie pudłował. - Ah, wybacz! Celowałem w bąka. Wszystko w porządku? - zaczął usprawiedliwiająco - Macie podobne barwy. Granat Ravenclawu tak bardzo uwydatnia szlachetną bladość twej skóry… odbity od niej blask skrzydełek owada musiał mnie zmylić. - Jak do tej pory nic złośliwego nie odpowiadał na zaczepki Ezry, tak teraz powiedział nawet więcej niż sam by chciał. Chyba odrobinę zapędził się z tymi komplementami. Więc ponownie się zamknął, starając się nieco bardziej skupić na kartach, a nie na bujaniu się w powietrzu dzięki lewitacji. Robił to jakimś dziwnym odruchem. Tak jak znudzony człowiek z lekką nadpobudliwością kołysze się na krześle, tak on trzymając się stołu, bujał się w powietrzu. Sięgnął po nową kartę i aż mu się gorąco zrobiło na jej widok. Cachiad! Znowu świat?! Czy one w ogóle zostały potasowane?
Zwroty akcji niewątpliwie były cenionym składnikiem relacji - można było nawet powiedzieć, że przypominały trochę używany w eliksirowarstwie piołun, który, choć w głównej mierze niebezpieczny, w odpowiednim towarzystwie mogący przynosić wiele dobrego. Trudno było jednak powiedzieć jakie dokładnie plany miał wobec nich los - jeżeli w ogóle można było przypisywać mu szczególne umiejętności strategiczne - skoro jednak triumfowały efekty zwiększające naturalny dystans. W przypadku Jacka fizyczny, w przypadku Ezry za to psychiczny. Nie wyprzedzając jednak faktów... Oparł się rękami o podłogę, z prześmiewczym uśmieszkiem, podczas gdy Moment toczył poważny bój z australijskimi owadami. Z góry zresztą skazany na klęskę, w końcu od efektów Durnia nie tak łatwo uciec. Opóźniony o te kilka ułamków sekundy refleks Krukona dał o sobie znać - poduszka odbiła się od jego twarzy z głuchym uderzeniem, a następnie opadła na jego kolana. Głupi wyraz twarzy mógł przypomnieć o zaklęciu Confundus. O ironio, bo przecież to właśnie z jego efektem miał mierzyć się od tej tury. To jednak bezczelna złośliwość Jacka - dodatkowo przykryta tak sztuczną uprzejmością, która w żaden sposób nie zasługiwała na odpowiedź - początkowo odebrała mu mowę. Wbił palce w poduszkę trochę mocniej z pokusą, by przedmiot odrzucić. Nie był jednak dziecinny i roli zupełnie nie grał tu fakt powracającej karty, wobec której tym razem chłopak nie miałby tarczy... - Aż tak mi się przyglądasz... - Zaczął ostrożnie, czujnie dobierając każde słowo. Karty kartami, ale Ezra nie chciał się zbłaźnić. Lekko ściągnięte brwi świadczyły o tym, że starał się zebrać myśli i powstrzymać od bełkotania. Jak mu szło, to już inna sprawa. - To wręcz komplement! Na pewno nie chowasz Cesarzowej pod tym Światem? - Wszystko w postawie Clarke'a zdawało się być minimalnie opóźnione, choć on sam zdawał się tego nie dostrzegać. Nawet sam fakt zakończenia tury w sposób niekorzystny dla niego zdawał się mu umykać, a krótkie spojrzenie w powietrze sugerowało, jakoby spodziewał się jeszcze w powietrzu ujrzeć jakieś bąki.
Głupiec, 2 przerzucone na - uwaga - 2
Ostatnio zmieniony przez Ezra T. Clarke dnia Czw Paź 24 2019, 10:11, w całości zmieniany 1 raz
#Skróty: zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Karta:
0 - GŁUPIEC - Z kart wystrzeliwuje zaklęcie Confundus. Do końca gry jesteś otępiały i zdezorientowany, ciężko Ci wykonywać poprawnie najprostsze czynności.
Podsumowanie: • Ezra ★ ★ ★ • Morgan ★ ★ ★ • Jack ★ ★ ★ • Fire ★ ★ ★ Kolorem zielonym oznaczono pozostałe życia.
Nieprzekraczalny termin na napisanie posta w tej turze to 25.10 (piątek), godzina 17:02.
Najwyraźniej odbita poduszka musiała odrobinę uszkodzić Claka. Teraz puchon przyglądał mu się nawet bardziej niż tylko uważnie. Spodziewał się jakiejś gwałtownej reakcji, może nawet ostrej krytyki, a tymczasem Ezra dziwnie zwolnił. Jack pochylił się nad stołem, by unieść swoją kartę w górę i obrócić w palcach, prezentując brak wcześniej wspomnianej persony, ukrytej pod światem. - To takie niewiarygodne, że aż pragniesz ujrzeć cesarzową? Czyżbyś pierwszy raz usłyszał podobne słowa? - Parsknął cicho. Odkładając blotkę i sięgając po następną. Żadne bąki już więcej go nie niepokoiły, więc mógł uznać, iż ta runda tym razem została rozegrana na jego korzyść. - Co takiego dałaby Ci cesarzowa? - Zapytał, domyślając się iż na pewno nic realnego, skoro chłopak podważał komplementy wychowanka hufflepuffu. Wszystko brało się z obserwacji. Wszak nie skłamał jakoś specjalnie. Krukon w porównaniu z Momentem zdawał się być wręcz nieprzeciętnie blady. Do tego stopnia, że strach na niego dmuchać, co by nie rozwiał się jak dym na wietrze. To jaki odbiór był tych komplementów, zależało tylko i wyłącznie od samego adresata. Niepoprawny romantyk zapewne łykałby każde, nieco bardziej obłożone pięknymi przymiotami słowo, niczym głodny uniesień pelikan. Niewinne i skromne serce, zapeszyłoby się wyniosłością tych porównań. Natomiast Ezra? Tylko taki dwulicowiec jak on, węszyłby podstępu u swojego rozmówcy. No chyba, że problemy z wiarygodnością brały się z niesłabnącej, złej opinii na temat Jacka. Ten brak taktu i wyczucia w kontaktach międzyludzkich był wręcz legendarny. Szczególnie iż nie brał się z żadnego większego upośledzenia, a jedynie braku odpowiedniego wychowania i wzorców do naśladowania. - Nadchodzi sprawiedliwość. Przeciwstawisz się? - Oznajmił, układając nową kartę przed sobą i w ponaglającym geście wyciągając dłoń w stronę Krukona. Chyba rodził się w nim zalążek nadziei na wygraną w tej grze.
Gwałtowne rekacje nigdy nie były domeną Clarke'a, nawet zanim wpadł w uzależnienie otępiającego emocje narkotyku. Bo gdyby Ezra był żywiołem, to byłby powietrzem - na pierwszy rzut oka niepozornym, skrytym ze swoimi antypatiami, ale przede wszystkim cierpliwym. Przecież wiadomo było, że od powietrza uciec się nie da, tak samo jak od złośliwości Ezry, która prędzej działała jak trucizna niż pocisk. - Nie niewiarygodne, ale... - zaciął się na moment, intensywnie poszukując sensu własnych słów i starając się nie pomylić odpowiedniego złożenia liter. - Nie wiarygodne. - dokończył z wyraźnym akcentem. Ezra byłby zapewne jedną z ostatnich osób, które możnaby oskarżyć o niedocenianie własnej fizyczności; ba, w zdecydowanej większości przypadków był pierwszym, który nie wstydził się wykazywać własnej skłonności do narcyzmu. Trzecie pytanie wydało się zatem bardziej interesujące, a przy tym trudne do zinterpretowania dla przytępionego umysłu. Cichy pomruk zastanowienia wydobył się z gardła Clarke'a. Naprawdę cudem powstrzymał myśli od zbyt dosłownej interpretacji słów - cesarzowa niewątpliwie była kobietą mogącą przyznać wiele korzyści. Natomiast karciana? - Chyba podziw... - odpowiedział wreszcie, nie rozwijając jednak myśli. Łatwo się jednak było domyślić, że kariera aktorska nie wybrana została przez Krukona przypadkowo, a bycie w centrum uwagi należało do kręgu przyjemności, których trudno było mu sobie odmówić. Choć zatem cesarzowa mogła wywołać sztuczne zakochanie, nie same uczucia stanowiły dla Ezry coś wartościowego, ale egocentryzm, który w ten sposób mógł zostać połechtany. Tym bardziej, że od pewnego czasu takiego podziwu trudno było szukać nie tyle w słowach, co w oczach innych ludzi - mógł się tym nie przejmować przy kojącym udziale jadu bazyliszka, jednak spychane myśli nigdy nie znikały całkowicie... - Co? - zamrugał zdezorientowany, kiedy Jack przywrócił go do teraźniejszości. Wyciągnięta dłoń skojarzyła mu się z oczekiwaniem, więc mechanicznie to na niej położył własną kartę, choć w pierwszym momencie w jego głowie pojawiła się durna myśl, czy Moment chciał złapać go za rękę, czy o co chodziło. Ciepła opalenizna, wpadająca już raczej pomarańcz ujęła jego skórę. - To nie sprawiedliwość. Tylko ta... No. Ta zła. Zemsta! - oburzył się. Co jak co, ale pomarańcz nijak nie pasowała już do granatu...
#Skróty: zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Karta:
19 - SŁOŃCE - Wyjątkowe promienie padają na Ciebie, bez względu na to, gdzie grasz. Na twym ciele pojawia się wyjątkowa, mocna opalenizna. Właściwie, jesteś lekko pomarańczowy, no pewno nie wygląda to zbyt naturalnie, a będziesz musiał z tym wytrzymać aż do końca gry.
Podsumowanie: • Ezra ★ ★ ★ • Morgan ★ ★ ★ • Jack ★ ★ ★ • Fire ★ ★ ★ Kolorem zielonym oznaczono pozostałe życia.
Nieprzekraczalny termin na napisanie posta w tej turze to 28.10 (poniedziałek), godzina 19:29.
Rzeczywiście, gdyby Jack przegrał z cesarzową w ręku, Ezra pewnie zyskałby pewnego rodzaju wielbiciela podczas tej rozgrywki. Tylko czy w tym stanie dałby radę czerpać z tego przyjemność? Chociaż z drugiej strony, trudno się było oprzeć stwierdzeniu, że już go w pewien sposób uzyskał. Puchon nie mógł nie uśmiechnąć się delikatnie na te wszystkie wypowiadane z trudem słowa, jakie krukon był w stanie zebrać w swoich myślach. Trzeba przyznać, że gdy jego umysł został sparaliżowany zaklęciem, chłopak stał się naprawdę przyjemny w obyciu. Aż szkoda było go obrażać. Sarkazm również, wydawał się być w tej chwili zbyt brutalnym traktowaniem. Szczególnie, że Puchon nie był typem czerpiącym przyjemność z gnębienia słabszych. Gdy przeciwnik nie jest w stanie bronić się należycie, wszelkie potyczki – nawet te słowne - traciły sens. Widok walczącego ze swoim ograniczeniem Ezry, sam w sobie był już wystarczająco satysfakcjonujący. Ale czy również nie poniżający? O tym powinien zadecydować sam Clarke, gdy tylko jego stan się poprawi. Na tę chwilę Jack nie robił jednak nic, co mogłoby go bardziej ośmieszyć – a przynajmniej nie umyślnie. Dostawszy w otwartą dłoń kartę, spojrzał na błyszczące słońce, a zaraz potem ujrzał jak srebrzysta skóra jego przeciwnika przybiera ciemniejszy odcień. Tego się nie spodziewał. Do cery Puchona wciąż było mu daleko, ale trzeba przyznać, że wychowanek Ravenclawu nie mylił się, pozostając przy starobogackiej modzie. Ezra z opalenizną wyglądał dziwnie... sztucznie? Jak nieśmieszny oksymoron. Albo to może dlatego, że Jack nigdy nie widział go w cieplejszych barwach? Czyżby przymusowe ocieplanie wizerunku? Słoneczko, co prawda znacząco przygasiło blask krukona, ale nie rosnący entuzjazm Puchona. Podświadomie czuł, że wszystko co się w tej chwili działo, już nigdy mogło się nie powtórzyć. - Zemsta, też jest pewnym rodzajem sprawiedliwości. Oko za oko czyż nie? - Odłożył kartę ze słońcem i wymienił ją na inną, dobierając ze szczytu talii nową – Moc. Aż tak silna miała być ta zemsta? Czy rzeczywiście potrzebna? Odłożył blotkę na bok - jeszcze nie pokazując owej swojemu przeciwnikowi - i lewitując ponad stołem, zbliżył się mocniej do oburzonego Krukona, spoglądając w jego zielone oczy. - Czyżbyś nagle znalazł się pośród pospólstwa? - Niezbyt gwałtownie pociągnął jego rękę w swoją stronę, wysuwając ową nieco mocniej z rękawa swetra - sprawdzając jak dalece posunęła się pomarańczowa opalenizna. Wyglądało na to, że przed magicznym efektem Durnia nie było ucieczki. Całe ciało Ezry zostało poparzone słońcem. - Jeśli pozwolisz, wskażę Ci drogę do wyjścia. - Prześmiewczo musnął ustami wierzch dłoni Clarka i - o ile chłopak nie cofnął wcześniej ręki - ułożył ową na stosie kart, delikatnie wysuwając spod niej swoje palce. - Zaskocz mnie czymś jeszcze? - Opadł ponownie na swoje miejsce, w oczekiwaniu stukając bezdźwięcznie o kartę Mocy. Dzisiaj i tak dostał więcej, niż by mógł oczekiwać od losu. Gdy opuszczą to pomieszczenie, cały ten czar pryśnie.
Jeżeli było coś gorszego od braku kontroli nad własnym ciałem, to Ezra wytypowałby do tego zdradę dokonaną przez umysł. Choć przez ostatni czas sam na siebie podobne ograniczenie nakładał, zwiększona obojętność na bodźce była łatwiej akceptowalna niż głupota. I choć może wrażeniu nie przysługiwało miano pełnego poniżenia, po odzyskaniu świadomości na pewno miało to kłuć Krukona. Fakt, że Jack nie wykorzystywał ów faktu był nawet bardziej drażniący, skoro i bez tego Ezra tak świetnie sobie radził z robieniem z siebie głupca. - Jeśli chcesz oko, zapytaj Fire, może ci pożyczy. - Na termin pospólstwa wydął lekko usta, dalej oburzony całą sytuacją. Tym bardziej, że o wiele lepiej pasowałby termin "powrotu do pospólstwa", co z kolei było kolejnym zapalnym punktem. Jednym ze zdecydowanie zbyt wielu... Choć starał się skupiać wzrok na całej postaci Jacka, co chwila łapał się na bezmyślnym uciekaniu spojrzenia; raz na wyglądające miękko ciemno brązowe kosmyki, potem znów opadające lekko ponad ramię i zatapiające się w jednolitej ścianie. Dłonie Puchona znalazły się poza obrazem Clarke'a i być może dlatego w żaden sposób nie oparł się Jackowi, gdy ten pociągnął jego rękę, odsłaniając kolejne fragmenty skóry. Trudno było rozstrzygnąć, czy pozwoliłby mu na to nawet niepoddany magicznym efektom, wszak kto nie byłby dziwnie zafascynowany tak niespotykaną śmiałością? Jednak to, że informacje z otoczenia dochodziły do Ezrowego umysłu trochę wolniej, nie znaczyło, że zawodził również system odruchowy. Mimowolne się więc skrzywił, czując jak podwinięty - choćby nawet i łagodnie - sweter podrażnia uwrażliwione igłami miejsce i wywołuje setkę maleńkich dreszczy pełznących po skórze niczym rój pajączków. Moment niewątpliwie mógł je wyczuć, a może i dostrzec? Usta Ezry rozchyliły się nieznacznie na prawie szarmancki gest, zupełnie jakby na końcu języka skrywały się słowa, których brzmienia nie potrafił sobie jednak przypomnieć, toteż elokwencja musiała zgiąć kolano przed przejrzystością. - Nie... jestem niezależnym Krukiem. - Przynajmniej było to lepsze niż pokręcenie głową... Wysunął z tali kolejną kartę. Ostatnią? Wizerunek kapłanki wcale nie odbiegał daleko od skojarzenia z ostatecznym końcem. Nie zdołał jednak taką refleksją się podzielić, bo tym razem pojawiła się bariera natury typowo fizycznej - choćby bardzo chciał, nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Poruszył zatem tylko wargami jak ryba wyciągnięta z wody. A potem wszystko prysnęło wraz z wybuchnięciem Ezrowego stosiku kart. Zamrugał, nagle przytłoczony przejrzystością własnych myśli, i impulsywnie, z cichym pomrukiem niezadowolenia wierzchem dłoni przesunął po materiale swoich spodni, jakby próbował zetrzeć z siebie dotyk ust Momenta. Wycofał również sylwetkę, którą podczas gry nieświadomie pochylił. To jednak był już błąd - zupełnie zapomniał, że w kieszeni wciąż skryta była szkolna talia, która w wyniku gwałtownego ruchu częściowo posypała się na ziemię. Cóż... niespodzianka?