Jedno z najbardziej tajemniczych i przesyconych niezwykłą aurą pomieszczeń, stanowi Sala Przyszłości. Ten średnich rozmiarów pokój, znajdujący się na trzecim piętrze został wybudowany ku celom wróżbiarskim. Zawsze w powietrzu czuć tu zapach delikatnych kadzideł. Nie ma tu żadnych ławek czy krzeseł, każdy natomiast może zająć miejsce na wielkich poduszkach rozłożonych na ziemi. Pod sufitem widzą przeróżne materiały, tworząc bardzo przytulny wystrój. Całość zachęca do medytacji, bądź spróbowania swoich wróżbiarskich zdolności na jednej ze szklanych kul, których tutaj na pewno nie brakuje. Można tu także znaleźć filiżanki, herbatę, książki dotyczące chiromancji czy numerologi. Jednym słowem, wszystko co tylko może się przydać do szukania odpowiedzi na pytania dotyczące nie tylko przyszłości.
Dostał orzecha. Zawsze lubił orzechy! Od kiedy jest wiewiórką kocha je jeszcze bardziej. Mają taki wyrazisty smak i mają kształt mózgu, a twarda skorupka nie zepsuje Edwardowych ząbków. Nienawidził określenia "gej". Homoseksualista! A nie! Jeszcze, kiedy usłyszał słowa skierowane do swojego przyjaciela "Maxio- gej" prawie z jego małych oczek poleciały duże łezki. Głupi wizbook, głupia Obserwatorka, głupi ludzie czytający wizbooka... I do tego wpis tej dziewczyny "Avada Kedavra Krukońckim gejachom". Jemu mogą zrobić wszystko... Ale niech tkną Maxa, to zobaczą. Wziął do małych łapek orzeszka, którego dość długo obracał w pazurkach. Po chwili wziął go do małej buzi otoczonej rudawym futerkiem i gryzł go białymi ząbkami. Gdy skończył, spojrzał na blondyna, który właśnie siedział na dużej, zapewne wygodnej poduszcze i przekręcił główkę. Stanął na cztery łapki i podbiegł do chłopaka, który miał zatroskaną i smutną minę. Wdrapał się po jego koszuli na ramię i położył na nim małą łepetynę, sam zwijając się w kulkę i merdając w twarz Maxa kitą.
Pogrążył się w rozmyślaniach. Przybrał smutną minę, jakby był przygnębiony czymś... Zaraz, od kiedy to on nie był przygnębiony? Nazwany został homoseksualistą, dostał piętnaście wyjców od chorej mamy, jego rodzicielka była bliska śmierci, ojciec nic sobie z tego nie robił, bliźniaczki są w pierwszej klasie, Obserwatorka ma jego na oku, mama go najprawdopodobniej nienawidzi, ojciec nie utrzymuje z nim kontaktu, zostanie mu ucięty kontakt z dziadkami, nie dostanie więcej słodyczy, ludzie pokazuję na niego palcami, śmieją się z niego...Gdyby tylko mógł mieć obok siebie kogoś, komu mógłby się wyżalić. Nie miał teraz nikogo takiego. Z chęcią zapadłby się teraz pod ziemię, nie pokazywałby się nikomu dopóki ta sprawa nie ucichła... Nie mógł. Musiał z tym żyć, choćby nie wiadomo jak to było trudne. Poczuł się tak, jakby ktoś go teraz łaskotał. Oderwał się od przemyśleń i uśmiechnął się. To wiewiórka. Wspięła się po jego koszuli i siedzi teraz na jego ramieniu. Pogłaskał małą po główce, wiewiórka ma przecież takie mięciutkie w dotyku futro!... Przypomniał sobie o Edwardzie. Ten miał z reguły miękkie włosy, które tak w nim uwielbiał. Zawsze mógł z nim o czymś porozmawiać, pośmiać się... Ale teraz go tu nie było.Była tylko wiewióreczka, która leżała sobie na jego ramieniu. Głaskał ją po główce, delikatnie, jakby była warta tryliard galeonów. Uśmiechał się mimo tego, że w głębi duszy czuł się tak bardzo smutny, jakby jego matka umarła. Nienawidził tego uczucia. Nienawidził tej wizji. Zapewne jego bogin przyjąłby taką postać, jego schorowanej, umierającej matuli... Nie myśl ju o tym, pogorszysz sytuację... przemknęło mu przez głowę. Skądkolwiek ta myśl przyszła, miała rację.
Siedział na ramieniu chłopaka, którego jeszcze niedawno tak bardzo kochał. Z którym dzielił smutki i radości, który był mu najbliższą osobą. Max. Zawsze razem, ich wcześniejszy związek nie był prześladowany przez wścibskiego obserwatora, dlatego mogli swobodnie całować się na przerwach między lekcjami, czy po zajęciach. Teraz, gdy raz, niewinnie Edward musnął usta Maxa, zrobiła się afera na całą szkołę. Nie mogli zaznać spokoju, biedny Maxio, biedny. Wiewiórka nadal siedziała na ramieniu blondyna. Edward chciał spojrzeć mu w oczy i "powiedzieć" aby ten go przytulił, aby pogłaskał jego miękkie futro. Aby znowu byli razem. Tak naprawdę, to Eddie nigdy nie przestał go kochać, nigdy. Był przygnębiony, ale drapnął delikatnie twarz blondyna, aby zobaczyć jego reakcję.
Wiewiórka mu wcale nie przeszkadzała. Lubił futerkowe zwierzaki. I te leśne również. A wiewiórki szczególnie uwielbiał, jakby były dla niego bardziej przyjazne od oswojonej sowy. Tak to już niektórzy mieli, przyzwyczajali się do zwierząt bardziej niż do ludzi. A przecież zwierzęta zwykle odchodziły szybciej od ludzi i wtedy to powodowało smutek, niekiedy depresję człowieka. Ale czy to wina człowieka, że innym ludziom nie warto ufać, a do zwierząt można mieć wielkie zaufanie? Nigdy nie wiadomo komu można zaufać. Na pewno nie obserwatorce i jej zwolennikom. Max jeszcze bardzo dobrze pamiętał swój trzeci rok, kiedy to w tajemnicy był w związku z Edem. Nie przeszkadzała im wtedy żadna obserwatorka, mogli w spokoju całować się, przytulać, ściskać... Przez głupotę zerwali. Max z chęcią powróciłby do tych czasów, nadal czuł coś więcej do Edwarda. Wtedy czuł, że Edward starał się coś naprawić, ale pojawił się Zowie i koniec pięknej opowiastki. Wiewiórka, która siedział na ramieniu, właśnie go drapnęła. Czyżby odkryła jego myśli? Leciutko podniósł ją z ramienia, wziął zwierzę na wyprostowaną dłoń i przyglądał się Baśce. Po chwili jednak uśmiechnął się i delikatnie przytulił wiewiórkę. Tak jakoś, nie wiedział dlaczego. Po prostu potrzebował tego właśnie teraz, tutaj, w tej chwili. Potrzebował kogoś, kogo mógł bezkarnie przytulić... A wiewiórka się do tego nadawała.
Był ściaskany przez człowieka, który przed rokiem całował go na dobranoc w postaci ludzkiej. Który jeszcze przed rokiem dzielił z nim swoje słodycze, byli razem, szczęśliwi. Jako wiewiórka czuł się wspaniale, zwłaszcza, że Max, którego tak podle zranili "koledzy" z klasy i inni uczniowie, był mu chyba najbliższy ze wszystkich ludzi jakich znał. Mógł go bez problemu polizać malutkim językiem w policzek, bez problemu, bo przecież blondyn nie wie, że jest animagiem. Przecież ma Zowiego. Chętnie przytuliłby go jako człowiek, zetknął obie ich głowy do siebie. Niestety rzeczywistość jest inna. Miał nadzieję, że Bein nie myśli o tym całym Zowim. Przez niego wszystko się zepsuło; właściwie nie przez niego, ale przez niego nie może powiedzieć Maxiemu, że go nadal kocha. Nie, to nie miłość. To coś silniejszego, nie ma na to nazwy. To jest nowy wymiar tego uczucia. Siedział na rękach swojego ukochanego przyjaciela, czując jego ciepło, jego trzydzieści sześć i sześć. Temperatura, która wydawała mu się wyższa. Jego malutkie teraz, wiewiórcze serduszko biło mocniej i głośniej. Uniósł główkę do góry. Spojrzał tymi swoimi małymi, błękitnymi oczami, w których chciał, żeby Max wyczytał "kocham cię, bądźmy razem, przytul mnie". Przecież to nie możliwe, ludzie nie czytają z oczu wiewiórek. Niestety.
Blondasek nie wiedział, że właśnie przytula animaga. Ba, nawet mu to przez głowę nie przeszło. Według jego głowy, właśnie przytulał wiewiórkę, która go polubiła i była dla niego niczym miś. Pluszowy, delikatny miś, którego można porwać przy mocniejszym przytuleniu. Właśnie tak czuł się trzymając w swoich dłoniach drobną wiewiórkę, która o dziwo przyzwyczaiła się do jego osoby. A zwykle bywało tak, że kiedy wiewiórki widziały ludzi to spieprzały gdzie pieprz rośnie. I dalej. A może to nie jest zwykła wiewiórka?... przemknęła mu przez głowę myśl. Ciekawe, skąd przybyła. Zapewne z Saturna, albo i z księżyca. Kto wie, skąd biorą się pomysły Maxa. One są z całego wszechświata, tylko nie z mądrości. Ale tak już to bywa. O dziwo, czuł tętno wiewióreczki. Przyspieszone bicie serca małego stworzonka. Znów trzymał jedynie wiewióreczkę, głaszcząc ją po futerku. Wpatrywał się w wiewiórkę. Mógł przysiąc, że nawiązał z nią kontakt wzrokowy. - Skąd ja znam te oczy?... - nie zwrócił uwagi na to, że powiedział to głośno. Nawet o tym nie wiedział. Pomyślał teraz tylko o Eddim. Miał takie same oczy co ta wiewiórka, która się teraz w niego wpatrywała. Czy to możliwe, że właśnie teraz upodabniał rudą wiewiórkę do swojego ukochanego przyjaciela?... I znów przytulił stworzonko. Jakoś tak go naszła ochota. Kolejny raz. Poczuł to ciepło jej futerka, jej bicie serduszka.... Jakby właśnie przytulał osob, która dla niego coś znaczyła. Osobę, do której czuł coś więcej niż przyjaźń.
Kiedy blondyn zapytał sam siebie, skąd zna te oczy, Edward stracił nad sobą panowanie. Jego serce biło coraz szybciej, tak mocno go kochał, dlatego nie było dziwnym, że powoli wiewiórka zaczęła powiększać się, aż w końcu był rozmiarów człowieka. Rudy ogonek zniknął wraz z puszystym futerkiem, oczy powiększyły się wielokrotnie, a zamiast spiczastych uszek, na głowie pojawiła się burza włosów. Eddie nie miał zbyt doskonale opanowanego przemieniania się, więc nie zdziwiłby się, że Max ucieknie z przerażenia. Był nagi. Niestety, podczas gdy jego koleżanka Emily potrafiła mieć na sobie co zechciała, Edward zawsze po przemianie był cholernie nagi. Zakrył dłońmi swoje klejnoty i odwrócił się gołym tyłkiem do Maxia, głupio szczerząc się i szukając czegoś, żeby zakryć członki. Oby nikt ich nie widział...
Wpatrywał się w wiewiórkę, aż zaczął czuć jej przyspieszony puls. Patrzył na nią tak długo, aż... Zaczęła się powiększać. Czy on śni Czy ma halucynacje?... Patrzył na powiększającego się zwierza z wyszczerzonymi oczami. Zniknęło rude futerko z ogonkiem, zniknęły uszy i pojawiły się włosy. Max był przerażony i sparaliżowany, choćby chciał, z miejsca się nie ruszy. Tak wiec i patrzył na przemianę animaga, aż w końcu zamknął oczy. - Eddie?... - wymówił najciszej jak potrafił. Przed nim siedział jego nagi przyjaciel, który przed chwilą siedział na jego ramieniu w postaci wiewiórki... Nie wiedział co myśleć. A może najlepiej żeby nie myślał? Nie otwierał oczu, nie chciał mieć przed sobą gołego Eddiego. Wyjął jedynie swoją różdżkę. Może uda mu się przywołać ubrania dla przyjaciela?... byleby tylko nikt na nie nie zwrócił uwagi... Przez chwilę nasłuchiwał się krokom na korytarzu. Ucichły. Przystąpił do działania. Accio ubrania Eddiego... wypowiedział w myślach zaklęcie i machnął różdżką. Po chwili, wysoko pod sufitem leciały ubrania drugiego chłopaka. Otworzył jedno oko i mu je podał. Byleby tylko nikt ich teraz tu nie zobaczył... Szczególnie zwolennicy obserwatorki. Szkolne plotkary. Woźny. Nauczyciele...
Zobaczył przerażenie Maxa i jego duże, piękne oczy, które miał wtedy zamknięte. Było mu źle na duszy, jeszcze jest goły, i co? I będzie więcej problemów. Do okna podleciały jego ubrania, które natychmiast nałożył na siebie. Był już normalny. Tylko brakowało jego butów, ale na to nie zwracał uwagi, kiedy był przy nim Bein... Nie chciał myśleć o niczym innym niż o jego obecności. Stał nad nim, ubrany w jakieś ciuchy, o których nie myślał. Mógłby być nawet ubrany w worek po kartoflach, byleby być obok Maxa. - Wybacz, nie chciałem - zaczął, ale nie mógł kontynuować, bo zaschło mu w gardle. Spojrzał jeszcze raz na blondyna, a potem podrapał się nerwowo w kark - To moja wina...
Gdy tylko podał przyjacielowi ubrania, zamknął to oko. Nie patrzył, nie lubił takich widoków. Właściwe, sam nie wiedział co robić. Nogi odmówiły my posłuszeństwa. Ręce chciały tylko tulić drugiego Krukona. Jedynie oczy, jego ogromne, niebieskie oczy nie odmawiały posłuszeństwa, pozwoliły się zamknąć. Co Eddie mógłby mu zrobić? Właściwie, mógł mu zrobić wszystko. Był wyższy, silniejszy, starszy. Mógł mu zrobić wszystko, co tylko chciał. Jednak gdy tylko Max usłyszał jego głos, jego przeprosiny... Leniwie uniósł swoje powieki w górę. Musiał na niego patrzeć. Zawsze tak miał. - Wybacz?... Dlaczego nie mówiłeś, że jesteś animagiem? - uśmiechnął się. - Zawsze chciałem mieć przyjaciela-animaga! Cieszył się jak małe dziecko. Aż przytulił Eddiego, po prostu był szczęśliwy z powodu, że był, teraz, tutaj, przy nim. Teraz potrzebował głównie obecności Eddiego, nikogo więcej. Przecież tylko Eddie zwykle go rozumiał, prawda?...
Edward poczuł się jak w Raju. Max, Max przytulił go. Chciał podskoczyć ze szczęścia, ale byłoby to co najmniej dziwne. Odwzajemnił uścisk bardzo mocno, aż przez chwilę myślał, że zgniecie swojego najdroższego i ukochanego Maxa. Stali tak przez chwilę, przez ułamek minuty, kiedy Eddie ocknął się ze swojego snu, w którym on i Max leżeli razem, goli w łóżku, uwolnił uścisk. - Czyli się nie gniewasz? - zapytał, unosząc brew w górę i przytulając niższego Krukona do swojej piersi po raz kolejny. Uśmiechnął się, bo był szczęśliwy, cieszył się pierwszy raz od dłuższego czasu aż tak bardzo.
Mam opisywać jak się czuł młodszy? Opiszę to jednym słowem - zgnieciony. Dokładnie, podczas kiedy Edzio go tulił, miał uczucie jakby go zgniatał. Ale to nie wina Edwarda, przecież gdy ktoś tylko mocniej przytulił Maxa, to on czuł się zgnieciony, przecież miał taką drobną budowę. Dlatego unikał przytuleń z dziadkiem, który mógł mu po prostu połamać kości, co do jednej. Z drugiej strony, to właśnie było Maxiowi potrzebne. Jedno dobre przytulenie, tak na pocieszenie. Na dodanie otuchy. Żeby tylko wiedzieć, że jest bezpieczny i nic mu się nie stanie. - Jak mógłbym się gniewać na kogoś takiego jak ty? - uśmiechnął się. I znów został przytulony do piersi. Wyciągnął swoją rękę w górę i poczochrał włosy Edka. Jego miękkie, kręcone włosy, które tak bardzo uwielbiał...
Max poczochrał jego włosy. Nie lubiał swoich włosów. Podczas, gdy blondyn miał je ładne i proste, on miał puszyste, wiecznie rozczochrane i kręcone. Dużo lepiej wyglądałby w takich jakie miał Bein, ale jednak coś nie pozwalało mu ich ściąć. Było mu miło, że przyjaciel pogłaskał go po czuprynie i dodał słowa otuchy. Mimo tego wszystkiego- uśmiechnął się i spojrzał trochę w dół, na błękitnookiego, nadal szczerząc swoje białe zęby. - Mógłbym cie o coś spytać? - niespodziewanie odparł i czekał na jego odpowiedź. Musiał to wiedzieć, to było jego celem. Świadomość, że nie jest tego pewien nie dawała mu spokoju, musiał.
Widział Eddiego. Uśmiechał się. Czy Max miał zwidy? Przecież Edward tak rzadko się uśmiechał, najczęściej jednak miał do tego powód. Ale Blondasek uwielbiał jego uśmiech, zawsze będzie uwielbiał. Przecież miał słodkie dołeczki w policzkach, które on zawsze chciał mieć! Patrzył tak z dołu na przyjaciela i uśmiechał się. Tak patrzyli na siebie w ciszy, jedynie uśmiechając się. Maxiu również pokazał swoje ząbki z aparatem ortopedycznym. Po prostu uwielbiał się uśmiechać, szczególnie do Eddiego. - Pytaj o co tylko chcesz, Eddie - odparł. O co tak właściwie przyjaciel chciał go zapytać? Nie miał zielonego pojęcia. Ale mógł mu odpowiadać na jego pytania. Nie ważne, czego dotyczyły.
Zobaczył ząbki w aparacie, przez co chciało mu się jeszcze bardziej uśmiechać. Nie mógł kłamać: kochał jego uśmiech, włosy, zachowania. Kochał jego całego. To nie była jego wina, to wina Maxa, jest zbyt sobą. Jest zbyt idealnym, zbyt perfekcyjnym sobą, który zawsze potrafił go rozbawić i pocieszyć. Stali w ciszy; uroczy blondyn spoglądał na wyższego o siedem centymetrów kolegę, kiedy odezwał się swoim głosem, który sprawiał, że Edward mógł się rozpłynąć. - Kochasz Zowiego, prawda? - zapytał, ściskając go mocniej, później puszczając i drapiąc się poraz kolejny w kark - Dlatego nie mogę - odparł po chwili szeptem. Kochał go nad całe swoje życie, chciał być z nim, ale ostatecznie, gdyby był z Zowim, kiedy on jest z Zowim, on cieszy się z jego szczęścia. Na tym przecież w końcu polega miłość.
Aparat Maxa. Niewielka liczba osób wiedziała o tym, że Max go ma. Każdy kto zobaczył ten aparat mógł czuć się zachwycony. Szczególnie jeśli się do tej osóbki uśmiechał, wtedy to ta osoba mogła być szczególnie zaszczycona. Ale to właśnie ten młody Krukon czuł się zaszczycony tym, że mógł widzieć uśmiech Eddiego. On przecież tak rzadko się uśmiechał, a miał takie słodkie dołeczki w policzkach!... To dlatego Max kochał Eddiego, ale tak po cichu, żeby nikt się nie dowiedział... - T-tak, kocham go, przecież wiesz, że z nim jestem... - uśmiechał się nerwowo. Szukał wzrokiem czegoś na ziemi. Może znajdzie to "coś", czego zwykle szukał jak czuł się zakłopotany?... - N-nie możesz?... Cz-czego n-nie m-możesz?... - jąkał się. Był strasznie zakłopotany. O co mogło chodzić Eddiemu, jego przyjacielowi z którym kiedyś był, którego skrycie kochał?... Chciał się dowiedzieć. Bardzo. Musiał się o tym dowiedzieć.
Usłyszał to. Max i Zowie są razem ostatecznie. Nie miał zamiaru wtrącać się w czyjeś życie, tylko dlatego, że spieprzono mu jego. Wolałby być samotny, niż przeszkadzać w szczęściu przyjaciela. I to jak bliskiego... Ale nie miał pewności, że on czuje to samo; nie miał zamiaru ryzykować. Edek, jak Edek, zmarkotniał. Odsunął się od niego kilka kroków. Jeszcze znowu narobi mu kłopotów, nie chciał tego. Zachowajmy do siebie dystans. Kłócił się sam ze sobą. Zniszczyć tą cudowną chwilę, czy kontynuować i żałować do końca swoich dni? Ona już była zniszczona, nie przez młodszego o rok chłopaka, ale przez to pytanie. Głupie pytanie, na które dostał wywołującą ból odpowiedź. Takie życie. - Życzę wam szczęścia - odparł, odwracając się tyłem do swojej miłości. Otarł koszulką łzę, która spłynęła mu po policzku.
Nie popędzał bruneta. Chciał tylko znać jego odpowiedź, dlaczego o to pytał... A w zamian dostał widok bladej twarzy przyjaciela. Wspaniałego, bliskiego mu przyjaciela. Sam również zbladł, przybrał zmartwionej miny. Rzadko kiedy tak miał. Martwił się tylko o rzeczy ważne dla niego, ale czy Eddie był dla niego tak ważny jak Zowie? Zawsze wydawało mu się, że uczucie, to cholernie mocne uczucie do Edka już mu przeminęło. To nie możliwe, żeby powróciło. Miał przecież teraz Zowiego, był z nim szczęśliwy, miał z nim być aż do śmierci. Pewien mądry powiedział, że stara miłość nie rdzewieje. I miał racje. Nawet jeżeli do Maxa powróciła w malutkim stopniu, w niecałych dziesięciu procentach - powróciła. Nie wiadomo jak. Nie, Max nie mógł tego pokazać publicznie. I już na pewno nie wtedy, kiedy miał Zowiego. Życie ludzkie jest takie trudne!... Szczególnie, jeżeli człowiek jest zakochany w dwóch osobach. Na raz. Podczas gdy jest z jedną z tych dwóch osób. To naprawdę trudne... - Eddie?... - zapytał cichym, dziecinnym głosem. Wstał ze swojego miejsca i podszedł do niego. - Co ci jest?... Proszę, nie bądź smutny... Co chciałeś mi powiedzieć?... - zachował swój dziecinny i cichy głos. Jego oczka zaczęły się szklić. Nie lubił gdy ktoś w jego obecności płakał, wtedy to i jemu zbierało się na łzy. Nieśmiało przytulił swojego kompana. Może mu tak polepszy humor?... Bardzo by chciał...
Max go przytulił? Nie mógł w to uwierzyć. Wyobrażał sobie za wiele, a tak naprawdę on go traktował jak przyjaciela, ba, kolegę. No i co, że kiedyś było inaczej? Kiedyś, to kiedyś, dzisiaj jest inaczej. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ale jako ten starszy i odrobinę mądrzejszy powinien był powiedzieć stop. Nie chciał, ale musiał, taki jego obowiązek. Chciał mieć blondyna tylko dla siebie, ale nie mógł go nawet z nikim dzielić. W myślach bił się sam ze sobą. Co robić? Nie chciał go zostawić takiego samego, smutnego z jego powodu. Przecież to jego wina, że opublikowali te zdjęcia, to jego wina, że teraz jego wesoła mina, teraz zmieniła się w małą podkówkę, miał jeszcze uciec i zostawić wszystkie wspomnienia? Najlepiej pocałowałby go i został razem z nim. - Nic, nic mi nie jest, puść - odpowiedział, nawet nie patrząc w duże zaszklone oczy, które tak bardzo chciał znać. Wyrwał się z uścisku Beina, a kolejna łza zakręciła mu się w niebieskim oku. Nie płacz. Życie toczy się dalej. Był przekonany, że nic nie da się z tym zrobić. Miał rację.
Sam już nie wiedział, co ma robić. To było dla niego za trudne do zrozumienia. Nie dziwne, jego mózg w niektórych sprawach jest w pełni rozwinięty, niczym mózg wielkiego uczonego. W innych był tak niekumaty jak małe dziecko. Dziwne? A wcale nie, wiele osób tak miało. Nie?... Tylko Max był wyjątkiem?... Co mu się dziwić, Max to dziwna osóbka, którą bardzo trudno zrozumieć. Ale jeżeli ktoś już go rozumie, może śmiało dojść do wniosku, że bardzo łatwo jest go polubić. Nie wiedział co robić. Edka widział w takim stanie rzadko kiedy, a wyglądał na bardziej przygnębionego niż zwykle. Nie, w tej sytuacji Max miał tylko jedno wyjście. Niektórzy je znali, inni nie. Zależało od tego, jak bardzo Maxa znali. Ale to raczej "nowy" sposób Maxa, mniej osób go zna. Ale jest równie wyjątkowy. Nawet jeśli przyjdzie i taki moment, że Eddie wyrwie się z jego uścisku.. Co teraz zrobił. - Nie wierzę. Coś ci musi być. Bez powodu byś nie płakał i... - westchnął. - Ja mam czas... Mam chwile, żeby z tobą porozmawiać, powspominać to, co było dawniej... Pamiętasz tę pamiętną ćwiartkę roku?... - opadł na poduszkę. Z lekkim hukiem. - Wydaje mi się, że "to coś" - zakreślił cudzysłów w powietrzu - powróciło... Jeżeli tylko wiesz, o co mi chodzi... Łezka spłynęła mu po policzku. Po drugim kolejna... I kolejne zaczęły spływać. Płakał. Od tak dawna, zupełnie bez powodu. Miał jednak nadzieję, że Edek to zrozumie.
Nie wiedział już sam co ma myśleć. Albo całe życie zrobiło bunt, tylko po to, by sam już chciał odejść z tego świata, albo to jakieś żarty. Miał mu to powiedzieć, już miał zamiar, ale przekonał się, że uczucie drugiego Krukona do Lowella jest wielkie; nie miał zamiaru mu w tym przeszkadzać, a w tym momencie tamten wspomina stare, dobre czasy. Tak dobre, a tak odległe, to już trzy lata temu. Jak on sobie poradził bez Maxa przez ten czas? No właśnie? Zgłupiał do końca, nie wiedział co odpowiedzieć i wciąż patrzył na kolejne mokre ślady po łzach swojego jedynego wybranka, którego najchętniej nigdy by nie opuścił, którego chętnie przytuliłby, pocałował, oświadczył się nawet, na zawsze. Niestety żaden z tych wariantów nie mógł się spełnić bez związania w liny, albowiem Puchon wkroczyłby na miejsce zbrodni i niedoj, że pobiłby Edka, to jeszcze ten widziałby ich mizianie. Nie, to niedorzeczne wyobrażać sobie takie rzeczy, w takiej chwili, z taką osobą. Z taką WYJĄTKOWĄ osobą. - Powróciło? - przez chwilę zdawało mu się, że zrobiło mu się lżej na sercu - Widzisz, ja... Mi się wydaje, że... mi chyba też - dodał po chwili podchodząc i ocierając łzy z policzka Beina, siadając na sąsiedniej poduszce. I co? Powiedział to, ulżyło mu, ale z drugiej strony oboje będą mieli problemy.
Co ty do jasnej cholery wyprawiasz. Źle ci z Zowim? Musisz już romansować z innymi?... Oj ty mały, zły chłopcze, nie powinieneś, narobisz sobie wielkich kłopotów... Większych niż potrafisz to sobie wyobrazić... kłócił się ze swoim sumieniem. Wiedział, że nie powinien, nie mógł, ale coś go zmuszało. COŚ, co sprawiało, że stara miłość nie rdzewiała, a zostawała. Dziesięć procent to nie tak dużo, prawda? Ale przecież ta liczba zawsze mogła się podnieść, wynieść więcej, a biedny Max nawet tego nie zauważy. Przestań zachowywać się jak niezdecydowana panienka. Musisz jednego wybrać. Obu kochasz? Twój problem... Oderwał się od przemyśleń. Dopiero wtedy zorientował się, że po jego policzkach spłynęło już wiele łez, pozostawiając liczne ślady. Zorientował się, że obok niego siedzi Edek. Loczek, z tą swoją "poważną" miną pocieszyciela. Wycierał mu łzy z policzków. Uroczo, naprawdę uroczo. A jeszcze bardziej urocze było to, ze sumienie Maxa szykowało dla niego kolejną wojnę... - Ja to zauważałem wciąż. Jak starałeś się dobudować ten stary związek, ale poddałeś się, bo zaczęły się małe miłostki z Zowim... - westchnął. Rzeczywiście, wszystko zauważał. Każde jego staranie. Dlaczego to ignorował?... Sam nie wiedział. Może był zaślepiony miłością?... Nigdy więcej o nim nie myśl, zdecyduj się, wiecznie niezdecydowana panienko. Którego z nich weźmiesz?...
Zrobił sobie nadzieję, i co? Teraz dowiaduje się całej prawdy; ta cała dwuletnia dyskrecja poszła w diabli, bo Bein o tym wiedział. Szkoda, że tak to się potoczyło. Kiedyś... Kiedyś to właśnie przytulaliby się do siebie, mówiąc sobie czułe słowa, czy po prostu rozmawiając jak kumpel z kumplem. Dzisiaj rozmawiają o jego związku z Zowim, o jego miłości do innego, młodszego i zapewne lepszego mężczyzny. Było mu najgorzej w życiu, mimo tego, że cieszył się z tego, iż Max przyznał się, że to powróciło. Ale w jakim stopniu? A jeśli to tylko jedna milionowa procenta? A jeśli to klamstwo, albo żart? Bein miał zdolność do nabierania ludzi, ale w takiej chwili? Miłostki z Zowim, widział to. Skoro to widział, jak się biedny Edward starał, to czemu nie reagował? Czemu nic nie robił, gdy wciąż uśmiechał się i przytulał go "po przyjacielsku"? Dlaczego? Jeśli Edzio go już nie obchodzi, może śmiało powiedzieć, nie obrazi się. Wolałby to niż żyć w kłamstwie, woli to niż żyć w złudzeniu, że jego uczucie jest odwzajemniane. Z jednej strony był wkurzony na swojego teraźniejszego towarzysza, ale z drugiej gdy tylko na niego patrzył, miękło mu serce. Jednak nie mógł tak zostawić tej sytuacji. Był zazdrosny, czuł się niedoceniony, zdradzony i niekochany. Do tego myślał, że zaraz stamtąd wyjdzie, irytował go ten cały dystans, to napięcie między nimi, które spowodował nie tylko pocałunek po pijaku na imprezie, ale ich wszystkie uczucia. - Może lepiej, jak tak zostanie - odpowiedział blondynowi. Niech będzie z Zowim. Szczęśliwy, bez problemów i bólu, bez zazdrości. W końcu jego kochał, prawda? Trudno mu będzie ignorować ich miłość, ale zapewne tylko z początku - Wiesz, zawsze możesz na mnie liczyć, ja cie nie popędzam i nic ci nie każę ci. Chcę, żebyś był szczęśliwy - i oddalił się o parę kroków od przyjaciela, wciążkrążąc w około. Myślał o tym. Uciec? Zostawić go? Kolejna łza spłynęła po jego policzku. Przecież Max się tym nie przejmie, bo po co?
Martwił się o Edka. Chyba pierwszy raz Maxowi się zdarzyło martwić o kogoś, kto nie jest jego chorą, bliską śmierci matką. I jego siostrami, ale to szczegół. Bał się o psychikę przyjaciela, niegdyś tak mu tak bliskiego. Nie wiedział, jak zareaguje. Przecież mógł mu zrobić wszystko, od torturowania zaklęciami do torturowania erotycznego. Był wyższy, starszy i silniejszy. Mógł mu zrobić co tylko chciał, bez wypytywania młodszego cz tego chce, czy nie. Ale on i tak woal wypytywać młodszego o jego życie, jak mu się układa z Zowim (o którym już lepiej w tym wątku ni wspominać), a późnij tajemniczo się zachowywał, niezrozumiale dla blondyna. W jego główce wciąż pojawiało się jedno pytanie - "dlaczego?", na które zapewne nigdy nie pozna odpowiedzi. Nie reagował na ruchy Edwarda? Najwyraźniej starszy ni wywnioskował do tej pory, kto podsyłał (i nadal podsyła) mu liściki co jakiś czas, z jakimś słodyczem. Kto podsyła mu tajemnicze prezenciki na urodziny, imieniny i święta. Młody bał się reagować. Przez okres tych dwóch lat miał masę przelotnych związków, nie chciał ich niszczyć przez flirty i romanse. Nie reagował na uśmiechy? Na "przyjacielskie przytulenia"? A to Edward ma sklerozę, tak?... Inaczej tego nie można pojąć. Kto uśmiechał się jeszcze szerzej, aż mu ząbki było widać? Kto starał się przytulać starszego jeszcze mocniej, ale był za słaby? I ostatnie pytanie - kto bał się bardziej okazać uczucia? Max. Później zaczęły się gierki z osóbką, z która młodszy teraz jest i Edward stracił pewność siebie. Nie, tak być nie mogło. Ale ze strachu Max to zostawił i wyszło to, co teraz jest... A co Max czuł teraz do Edka? Strach. Bał się go i jego reakcji. Martwił się o jego, o psychikę Edka. Czy tego wszystkiego nie bierze za żart. A zapewne brał, przecież Max miał talent do nabierania ludzi. Kłamania bez podejrzeń rozmówcy. Nie zdziwiłby się, gdyby Eddie wszystko wziął za głupi żart. Ale czy on naprawdę sadził, że Max będzie go kłamał, na dodatek takiej spawie?... Musi być naprawdę nieufny. Ale to przecież Edek, a Edek nie ufa ludziom tak łatwo. Max zauważył po jego zachowaniu, że krył w sobie wiele emocji, ni koniecznie tych pozytywnych. Obserwował go od kiedy przybiegł tutaj w postaci wiewiórki, co chwila zachowywał się inaczej. - Skończ już ten temat! - nie wytrzymał, jego nerwy pościły. Nie mógł znieść tego, że ego przyjaciel zauważa tylko jedno. Ton podniósł o niewiele, ale różnicę było słychać. Nie ignorował go, nie ignoruje i ignorować nie miał zamiaru. Wstał i poszedł za nim, zatrzymując go złapaniem od tyłu za ramię. Znów szkliły mu się oczy. zacisnął lekko swoją słabą, drobną dłoń na ramieniu przyjaciela. Jeszcze był w stanie mówić. - Posłuchaj Eddie. Dostajesz liściki od czasu naszego nieudanego związku, prawda? Ja je wysyłam. miałem wysłać teraz jeszcze jeden mam go pz sobie... - wziął głęboki wdech. Uspokój się. Już. Zapanuj nad swoimi emocjami. - Prawda jest taka, że cię kocham. Nie wierzysz? Patrz... Stał przed nim. Stanął na pacach i pocałował Eddiego. Krótko, ale pocałował. - Wierzysz mi?... - zapytał. Stanął na prostych nogach i spuścił wzrok. Rumienił się. Nie chciał teraz nawiązywać kontaktu wzrokowego z Eddim. Bal się. Nie mógł. Nie chciał. To dla niego zbyt trudne. Czuł się właśnie niczym panienka która właśnie pocałowała chłopca, którego kocha. Co to będzie... nie podnosił dalej wzrok. Czekał na reakcję Eddigo, cierpliwie i z rumieńcami na twarzy, które z każdą chwilą się powększały o trochę.
Max chciał, żeby Edek skończył temat, ale... jak? Przecież on kochał Zowiego. Napewno! Więc... jak mógłby kochać też Eddiego, ktory dobrze wiedział, że nic z tego, że to koniec, że nic już się nie uda, że Maxio niedość, że nie będzie mógł się do niego przytulać, to jeszcze nie będzie mógł z nim rozmawiać. Problemy... Edward zwykł myśleć tylko o nich, nie o rzeczach, które mu przyjemność sprawiały, o problemach, które z tych rzeczy wynikną! Żyj chwilą, Edward, żyj chwilą! Max trzymał go kurczowo swoimi małymi dłońmi, ale Ed nie miał zamiaru odwrócić się. Spojrzeć w te oczy, w których z pewnością zakochałby się jeszcze bardziej. Bardziej niż teraz... A tak się w ogóle dało? Nie ważne, nie uda się. Nie mogą! Przecież Zowi?! Panienka. Nie umie się zdecydować, ale wiadomo, że wybierze Puchona. Co teraz? Poczuł delikatne usta swojego najlepszego, ukochanego przyjaciela na policzku. I co? Jak ma mu nie wierzyć? Co ma robić? Przecież tak nie może być! Edward! Zrobże coś, twoja miłość cię całuje! Ale przecież ma Zowiego! - Liściki? A to nie były żarty? - zapytał po czym odwrócił się w stronę blondyna. Spojrzał mu w oczy i uniósł delikatnie jego brodę. Miał zamiar go pocałować. Raz się żyje, no! Przecież mógłby uciec, nie składać tego pocałunku, a zrobił to! Twoja kolej! - Czemu nic nie mówiłeś? Co teraz? Przecież... Edward schylił się nieco, aby wzrostem przyporządkować się do towarzysza. Uchylił jego małą brodę w górę i starał się jak najdelikatniej zetknąć ich usta ze sobą. Jeśli nie chcesz, to przestanę.
Nerwowo szukał czegoś na ziemi. Czegoś, czegokolwiek. Zawsze tak robił jak się denerwował, albo kiedy był zbyt nieśmiały. Jak tera zareaguj Edward? Bal się. Wszystkiego. W jego mózgu narodziła się panika, przygryzał wargę. Denerwował się, bardzo. Gdyby nie był poddenerwowany, nie przygryzałby swej dolnej wargi. Co teraz zrobi Edward? Ucieknie? Zdziwi się? Będzie zadawał jeszcze więcej pytań?... Panika. Zaczął się trząść jak galareta. Przeraził się, ale sam ie wiedział czego. Może jednak czuł strach do Edka, tam głębi duszy? Ale dlaczego?... Przecież dek nawet gdyby mógł, krzywdy by mu nie zrobił. Przecież gdyby Maxowi cokolwiek złego chciał zrobić, najpierw by si pytał, prawda?... Nie mógł spojrzeć w oczy Edwarda. Za najsłodsze słodycze. Nie zrobi tego, basta! Tak zarządziła jego wola, a raczej mózg, który zarządził, że jest panika. Ale tylko jedna jedyna komórka nie panikowała.Ta, która odpowiadała za to, że się rumienił. Chwila, to przecież krew. Ale przecież jakaś komórka opowiada za krew, prawda? Nie ważne. Max miał i a jeszcze jeden powód do strach - Zowie. Zdradzał go. Czuł się okropnie... - N-nie, ja naprawdę je wysyłałem z sów szkolnych... - odpowiedział cicho. Coś ścisnęło go za gardło, ni mol mówić głośniej niż szeptem. Al dlaczego? Czyżby wzięło go a gardło to, że zdradzał teraz Puchona, z którym teraz był? A może to strach przed Edkiem?... A chusteczka Merlina wie. - Bałem się... Nie wiedziałem, co robić... Jego broda została uniesiona. Teraz parzył prosto w oczy Edwarda, prosto w jego słodkie oczy... Czul się jak maluch. To ni jego wina, że był niski! A po chwili, poczuł się rozluźniony. Edward go pocałował, teraz, na trzeźwo. Nie mógł ego zrozumieć. Jest tu coś do zrozumienia? Jego były go całował, tu i teraz, nie na imprezie i bez nieproszonych gości. To jak spełnienie cichych marzeń...