W przypadku, gdy Główna Aula jest zajęta, zajęcia zawsze mogą się odbywać w Dodatkowej Auli. Mimo, iż jest nieco mniejszych rozmiarów niż ta pierwsza, bez problemów pomieści uczniów z danego wydziału. Ściany są w kolorze jasno szarym, a choć nie zdobią ich piękne malowidła, wnętrze na pewno zdobywa dzięki zupełnie fascynującemu, okrągłemu sklepieniu. Nie brakuje na nim drobnych malowideł przedstawiających różne stworzenia.
Autor
Wiadomość
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Zajęcia właśnie dobiegały końca i Bridget w jakiś dziwny, może nieco nerwowy sposób zerkała na zegarek. Niby wyliczyła wszystko co do minuty, a jednak obawiała się, że złapanie jakiegokolwiek poślizgu sprawi, że nie zdąży na porę karmienia małych szpiczaków, które już w zasadzie wcale nie były tak małe, ale wciąż wymagały ich pomocy. Miała zamiar niedługo prosić Waltera o podjęcie próby wypuszczenia ich na wolność gdzieś w rezerwacie, choć doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że nieszczególnie miał ochotę zapuszczać się w tamte rejony. Jej znajoma z ośrodka rehabilitacji dzikich stworzeń magicznych nie odzywała się jednak na tyle długo, że już straciła jakąkolwiek nadzieję na wolne miejsce, w które mogliby wepchnąć szpiczakowe rodzeństwo. Profesor Rosa podejmował właśnie wykład dla studentów wprowadzający ich nieco w kwestie dotyczące smoków. Na razie czysto teoretycznie, bo prawdopodobnie jakiekolwiek zajęcia praktyczne z tego zakresu wykraczałyby znacznie ponad szkolny sylabus, nie mówiąc już o naruszaniu wszelkich zasad bezpieczeństwa, na co dyrekcja zdecydowanie nie przystawała. Pozostało im jedynie omówić kwestie czysto teoretyczne, omawiające morfologię i fizjologię tych ogromnych gadów, jak również rysujące różnice międzygatunkowe, a także pokrótce przeskakujące po tematach związanych z ich hodowlą i utrzymaniem. Zadano studentom pracę, by napisać referat o wybranym gatunku smoka, który mieli oddać w jej ręce do końca tygodnia, co zanotowała od razu w swoim kalendarzu, by nie zapomnieć, że w piątek będzie opuszczała zamek z naręczem pergaminów. Gdy zajęcia skończyły się, zaczęła krążyć po auli i zbierać rozdane wcześniej pomoce naukowe w postaci podręczników, rycin oraz tablic anatomicznych. Kilka modeli smoków również ruszyło w obieg i z lekką irytacją zorientowała się, że nie wszystkie wróciły do pudełka na biurku, o co prosili już na początku lekcji. - Załatwię to - zapewniła nauczyciela, zobowiązując się zostać po lekcji i poszukać zguby, a także domknąć resztę spraw. Miała zapas czasowy.
Frederick nie czuł się do końca komfortowo na studiach. Był sporo starszy od pozostałych uczniów, większość z nich całkowicie odstawała od niego, jeśli była mowa o przyzwyczajeniach, sposobie bycia, czy zwyczajnie sposobie myślenia. Ostatecznie był dorosłym mężczyzną, który spokojnie mógłby uczyć tę zgraję szaleńców, nic zatem dziwnego, że pasował tutaj dokładnie tak, jak pięść do oka. Nic zatem dziwnego, że odstawał w każdą możliwą stronę, a prosty fakt, że miał za sobą dobre dziesięć lat pracy w rezerwacie, powodował, że nie umiał do końca otworzyć się na nową wiedzę. Dziedziny, jakie znał, nie były dla niego zaś właściwie żadnym wyzwaniem i musiał przyznać, że cieszyło go, że nie musiał uczęszczać jak uczniak, na dosłownie wszystkie zajęcia, bo niewątpliwie by zwariował. To jednak nie oznaczało, że na wybranych przedmiotach, znajdował coś, co by go ciekawiło, czasami miał nawet wrażenie, że ktoś rozminął się tutaj z powołaniem, że to, co robiono, nie miało sensu. Ale dyskusje w tym względzie były całkowicie bezowocne, a on nie lubił robić rzeczy jedynie dla idei, jakiej nawet nie byłby w stanie dogonić. To nie było w jego stylu, a co za tym idzie, wolał unikać podobnych rzeczy, trzymając się swoich bezpiecznych przystani, bo zwyczajnie nie lubił marnować czasu na coś, co nie miało w jego mniemaniu najmniejszego nawet sensu. Skoro zaś tak, to zwyczajnie egzystował, sprawiając wrażenie, jakby miał znaleźć dla siebie jakieś miejsce, ale nigdy nie znajdował, więc po prostu trwał, nie do końca rozumiejąc to, co się dookoła niego działo. Teraz również sprawiał wrażenie znudzonego, doskonale wiedząc, o czym rozmawiali, mając wrażenie, że znajduje się gdzieś, gdzie nie powinien, ale zdołał jakoś wytrwać do końca wykładu, a później wstał, żeby zanieść profesorowi przygotowaną przedwcześnie pracę. Nie miał powodów, żeby z nią zwlekać, skoro znał odpowiedzi na wszystkie postawione problemy, więc wolał mieć to z głowy, a skoro i tak nie miał lepszych zajęć, niż zabawa w podobne sprawy, nie musiał się jakoś szczególnie mocno wstrzymać. Nie chodziło o to, że zamierzał uchodzić za najlepszego studenta, czy inne bzdury tego typu, ale zwyczajnie nie miał ochoty zostawać daleko w tyle, bo robienie sobie zaległości nigdy nie sprawiało mu przyjemności. Kiedy więc asystentka profesora Rosy stanęła mu na drodze, spojrzał na nią beznamiętnie, wyciągając w jej stronę papiery, wiedząc, że nie dostanie się w tej chwili do Atlasa, a skoro ona i tak biegała już po sali i miała do nauczyciela lepszy dostęp, najłatwiej było wręczyć jej swoją pracę. - Gdyby mogła pani przekazać to profesorowi – powiedział spokojnie, zerkając w stronę Atlasa nie tylko zajętego, ale oblezionego, jak zawsze, do którego nie miał ochoty podchodzić z wielu różnych powodów. I nie miał potrzeby się nimi dzielić, mogąc zachować je dla siebie.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
W jakimś stopniu jego osoba umykała jej uwadze. Nie dlatego, że go nie dostrzegała, bo jednak ciężko byłoby jej nie zauważyć w tłumie uczniaków wysokiego, zdecydowanie dojrzalszego od nich mężczyzny. Po prostu nie wnikała w to, kim był, co może było z perspektywy czasu głupie z jej strony, biorąc pod uwagę jego koneksje z Walterem. Miała jednak na głowie dość sporo spraw, bo nie tylko kwestie remontowe Scamandra, małe szpiczaki i siostrę-huragan w mieszkaniu, ale też szkolne obowiązki, których z każdym tygodniem wyłącznie przybywało. Był ledwie październik, a ona już czuła się przytłoczona ilością rzeczy, które musiała robić w ramach swojej asystentury i choć cieszyła się, że miała podobne możliwości i wspaniałego mentora, od którego czerpała wiele istotnej w tej pracy wiedzy, tak coraz ciężej było jej połapać się we wszystkich zawiłościach pracy pedagogicznej, która była zdecydowanie trudniejsza, niż sądziła. Teraz, tak na przykład, musiała szukać zaginionej figurki smoka. Wystarczyło accio, by zguba przyleciała do jej ręki, ale i tak musiała przejść i zobaczyć, czy nikt nie zostawił niczego ważnego w auli. Przypadkiem stanęła na drodze temu starszemu Ślizgonowi, który spojrzał na nią tak beznamiętnie, jakby była wyłącznie elementem wyposażenia sali. Jego wzrok zbił ją nieco z tropu i sprawił, że pojawiający się na jej twarzy przepraszający uśmiech zbladł znacznie. Wzięła wyciągnięty w jej stronę pergamin. - Oczywiście - powiedziała, przepuszczając go, po czym przeczytała personalia studenta i niemal przetarła oczy z zaskoczenia. - Proszę poczekać! - zawołała za nim schodząc tych kilka schodków, zatrzymując się w nieznacznej odległości, by odwrócić ku niemu wypracowanie i wskazać paznokciem zapisane pochyle nazwisko. - Frederick Shercliffe? Brat Waltera? - zapytała, nie mogą powstrzymać rosnącej w niej ciekawości.
Nie był idiotą i wiedział, że wyróżniał się z tłumu uczniów. Nawet na tle studentów wyglądał doroślej, na pewno poważniej, nie wspominając o to, że pod wieloma względami był pewnie bardziej od nich zmęczony. Z tego też powodu, jak również ze względu na to, że był wysoki i dość mocno zbudowany z uwagi na pracę w rezerwacie, nie miał możliwości ukryć się w tłumie. Nie przeszkadzało mu to, bo zwyczajnie nie rozmawiał z innymi, nie szukał przyjaciół, zachowywał swoją pokerową twarz i nie dało się z niego nic wyczytać. Po prostu istniał, zaszczycając grymasami tych, których naprawdę nie lubił, wychodząc z założenia, że miał w życiu lepsze rzeczy do roboty, niż przejmowanie się tym, co inni o nim myśleli, czy tym, że próbowali jakoś wejść w jego życie. To akurat nie zdarzało się zbyt często, bo wyraźnie dawał do zrozumienia, że jest samotnikiem i wolałby nim pozostać, nie przejmując się zupełnie tym, co znajdowało się dookoła niego. Tymczasem Hudson postanowiła wkroczyć w nie z prawdziwym impetem, uderzając dokładnie tam, gdzie nie powinna, poruszając struny, jakich Shercliffe sam nie dotykał, nie mając najmniejszej ochoty na dyskusje na temat swojej rodziny. Zatrzymał się, kiedy go zawołała, zupełnie nie wiedząc, o co może jej chodzić i odwrócił się, by spojrzeć na nią w górę, wsuwając dłoń w kieszeń spodni, czekając na to, co miało nastąpić. Spodziewał się jakiegoś upomnienia, uwagi pod swoim adresem, może przykazania, żeby nigdy więcej się nią nie wyręczał, ale zapytała go o to, jak się nazywał, zupełnie, jakby tego nie wiedział i podpisał pracę całkowicie przypadkowym imieniem i nazwiskiem. Uniósł zatem brwi, choć jego mina nie zmieniła się nawet o jedno drgnięcie mięśnia, nie dało się nic wyczytać z jego twarzy, sprawiającej wrażenie, jakby została wyciosana z jednego kamienia. Zaraz jednak parsknął bezgłośnie, kiedy zapytała o Waltera, budząc w nim wszystko to, co nieprzyjemne, wszystkie te porównania z rodzeństwem, które coś osiągnęło, chociaż jednocześnie wyłamało się z rodzinnych schematów i przykazań. Był inny od nich, zupełnie inny, a jednak w Hogwarcie był jedynie czyimś bratem, czyimś krewnym, skoro jedynie uczęszczał na studia. - Jeśli chce pani poprosić o pomoc w załatwieniu jego autografu, to obawiam się, że nie będę zbyt pomocny – stwierdził, a w jego tonie wybrzmiał cień ironicznej nuty.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Z ust Waltera słyszała już coś nieco o tym, jak negatywne emocje rządziły relacjami w jego rodzinie. Miał wiele rodzeństwa, większości którego nie miała okazji w życiu poznać, bo byli od niej o wiele starsi. Z Frederickiem dzieliły ją zaledwie trzy lata, lecz należało zauważyć, że podczas gdy on był w siódmej klasie, Bridget była w czwartej i jakoś tak nie do końca jako czternastolatka szukała kontaktów ze starszymi od niej Ślizgonami. Jeśli jeszcze był w szkole równie nieprzyjemny w kontaktach prywatnych, co teraz w tych oficjalnych, nie miała sobie tego w ogóle za złe. Nie sądziła jednak, by nazwanie go bratem Waltera mogło być dla niego swoistą oblegą, a trochę tak zareagował w pierwszej chwili, gdy na jego twarzy wykwitł ledwie dostrzegalny grymas, niczym przemykający cień okrywający jego lico całunem czegoś mrocznego. Mrugnęła nerwowo, niepewna swoich dalszych kroków. Odpowiedział jej z wyczuwalną w głosie ironią, z uniesioną brwią, z postawą mówiącą tylko tyle i aż tyle - odczytał jej zainteresowanie jako ciekawość jego brata. Joke's on him, bo to nie Wally'ego, a właśnie jego samego była ciekawa. - Och, nie - machnęła ręką, zbywając sugestię, jakoby chciała prosić go o zdobycie podpisu w jakiejś książce. Walter wystarczająco wyraźnie podpisywał się na jej ciele, nie potrzebowała dodatkowych autografów. O tym jednak nie musiała mu na razie wspominać. Czyżby? - Pytam, bo... - zacięła się na kilka sekund, niezdolna do ubrania swoich powodów w zgrabniejsze słowa. - Bo spotykamy się od jakiegoś czasu. Wspominał, że jeden z jego braci powrócił na studia, ale teraz dopiero udało mi się połączyć twarz z nazwiskiem - wyjaśniła w końcu, opuszczając wypracowanie w dół i biorąc głębszy oddech.
Główny problem Bridgit polegał na tym, że była pozytywnie nastawiona do życia, a co za tym szło, zapewne również do większości ludzi. Sprawiała wrażenie kogoś, kto widział świat w kolorowych barwach, kogoś, kto chciał, żeby wszyscy tacy byli i ogólnie nie spodziewała się, że ktoś może mieć do tego zupełnie inne podejście. Zdecydowanie nieprzyjemne, zdecydowanie pełne uwag, zdecydowanie krytyczne. Bo Frederick życia nie lubił. Był jedną z tych osób, jakie uważały, że nie prosiły się na ten świat, które żałowały tego, że rodzice postanowili ich tutaj sprowadzić, które tak naprawdę nie widziały celu w swoim życiu, a co za tym szło, właściwie jedynie egzystowały, trwając w swoistym zawieszeniu. Czuł oczywiście, że chętnie zerwałby łańcuchy i nawet nimi szarpał, ale właściwie do tej pory nie znalazł jeszcze powodu do tego, by to naprawdę zrobić, na razie jedynie oddalając się coraz bardziej od budy, przy której musiał tkwić. Nie był jednak, co nie ulegało wątpliwości, zachwycony tym, co miał, tym, co go otaczało, nie mówiąc już o tym, że wspomnienia o rodzeństwie, które coś w życiu osiągnęło, nie było dla niego miłe. Czasami wolał po prostu istnieć samodzielnie, nie pamiętając o własnej rodzinie, zamknięty w bańce, do której nikt nie mógł się dostać. I zapewne to, co kiedyś zrobił Auster, również miało na to wpływ, pozostawiając Fredericka zgorzkniałym i pozbawionym ufności w stosunku do ludzi, którzy potrafili jedynie kręcić, mataczyć i mącić, nigdy nie mówiąc prawdy. Dlatego właśnie zmarszczył jeszcze mocniej brwi na uwagę kobiety, chociaż było to prawie niewidoczne, a potem wewnętrznie parsknął, gdy usłyszał jej wyjaśnienie. - Mam nadzieję, że połączenie wypadło odpowiednio satysfakcjonująco - stwierdził, być może nieznacznie podkreślając ostatnie słowo, nie odrywając od niej spojrzenia, jakby czekając na to, co zamierzała mu jeszcze powiedzieć, nie rozumiejąc, dokąd zmierzała. Jeśli chciała się z nim zaprzyjaźnić, to na pewno nie trafiła pod dobry adres, Fredericka zwyczajnie nie dało się lubić, a on bardzo o to dbał, patrząc na wszystkich, jak na marny pył. Nie rozumiał również jej intencji, bo zakładał, że Walter zdołał jej wspomnieć o tym, jaki jego młodszy brat był paskudny.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Rzeczywiście podejście do życia miała raczej pozytywne, szukając we wszystkich i wszystkim przebłysków ciepła i dobra, samej dając światu dokładnie tyle i aż tyle, zupełnie altruistycznie. Patrzyła na świat przez pryzmat różowych okularów, teraz w dodatku zamglonych gorejącym w niej uczuciem do mężczyzny, z którym splotła nić swego losu. Niekoniecznie oczekiwała od innych podobnego stosunku do ludzi i dziejących się wkoło wydarzeń, lecz cechowała ją również naiwność, z którą zdecydowania zbyt często pozwalała sobie robić nadzieje na konkretny scenariusz, gdzie sprawy układały się po jej myśli i każdy był zadowolony. W jej dziewczęcym umyśle poznanie rodziny partnera było rzeczą niekoniecznie straszną, a może raczej przyjemnie ekscytującą, mimo że Walter wielokrotnie wspominał jej, że Shercliffowie byli trudni i wchodzenie z nimi w kontakty stanowić będzie wyzwanie. I może powinna być ostrożniejsza po swojej rozmowie z Matildą, w której koncertowo zepsuła jakiekolwiek szanse na ich rychłe, zgodne pojednanie - ale nie była. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, niekoniecznie wprawnie interpretując ton jego wypowiedzi, dopatrując się w nim raczej powściągliwości, niźli antypatii i chowanej urazy w związku ze wspominaniem jego starszego rodzeństwa. - Wiem, że nasze położenie jest zgoła niefortunne - powiedziała więc, mając na myśli oczywiście dziwaczne role, które teraz przyszło im spełniać. Choć prawdopodobnie był starszy od niej samej, ona należała do kadry szkolnej, a on stanowił członka studenckiej braci, przez co tworzyły się między nimi dodatkowe bariery, których przekraczanie nie było wygodne. - Ale moglibyśmy się kiedyś spotkać, w trójkę, na jakiejś herbacie i dobrym jedzeniu. Lub na drinku, jeśli przemilczymy kwestię, że trochę nie wypada - dodała, niespecjalnie siląc się na żart, wpatrując się w niego z lekkim błyskiem w oku.
Hudson nie była w stanie zrozumieć Fredericka i wiele wskazywało na to, że nie umiała również zrozumieć Waltera, kiedy ten ostrzegał ją przed swoim rodzeństwem. Żadne z nich nie było w pełni normalne, mieli swoje problemy, wzloty, upadki, swoje traumy, jakie trzymali blisko siebie, jak jakieś trofea, jakich nie dało się nawet dobrze nazwać. Jeśli z nimi walczyli, to w większości nieudolnie, szarpiąc się jedynie, jak wściekłe psy na łańcuchach. Ich rodzice zrobili wszystko, by ze sobą rywalizowali, by patrzyli na siebie spod byka, by dostrzegali, jak źli byli w tym, czy tamtym, i to doskonale było widać w ich dorosłym życiu. Frederick podejrzewał, że jego rodzeństwo mogło cierpieć ostracyzm z powodu porzucenia rezerwatu, tak jak on cierpiał ze względu na brak studiów, ale ponieważ w złości był egoistyczny, spoglądał raczej jedynie na siebie, mierząc się z własnymi kompleksami, o jakich nikt nie wiedział. I dowiedzieć się nie miał, bo Shercliffe był ostatnią na świecie osobą skłonną do tego, by opowiadać o sobie. nie znosił się obnażać, a skoro przyjaciele go zdradzali, nie było sensu w ogóle ich poszukiwać. - W istocie - odpowiedział, zupełnie, jakby odnosił się do tego, gdzie się znajdują, a nie tego, co się dookoła nich działo. To było z jego strony w pełni zamierzone, nie ulegało to najmniejszej nawet wątpliwości, bo Frederick już taki był, uwielbiał żonglować tym, co się działo, pojęciami i metaforami, robiąc wszystko, by sytuacja ustawiła się pod jego chęci, a nie pod cudze. - Mogę zapytać w jakim celu mielibyśmy się spotykać? - odpowiedział, odnosząc wrażenie, że Bridget w ogóle nie była w stanie dostrzec, że nie był zbyt specjalnie tą sprawą zainteresowany, by nie powiedzieć, że zupełnie zwisało mu, z kim jego brat się umawiał i co robił w życiu. Ostrzegł go, bezczelnie, że rodzina z reguły nie była niczym dobrym, ale skoro Walter chciał się bawić w dom, to mógł to oczywiście robić, jemu jednak nic do tego, a już na pewno nie pasował na słodkie rozmówki z zakochanymi, jako piąte koło u wozu.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Zazwyczaj szukała w ludziach dobra i ciężko było jej wyobrazić sobie scenariusz, w którym rodzony brat Waltera by go w sobie nie posiadał. Niezależnie od tego, ile masek wdziewał na twarz i za którą z nich skrywał się tego właśnie dnia, nie zamierzała schodzić ani z tonu, ani z energii, którą starała się przekazywać mu w rozmowie. W głowie panienki Hudson był jeszcze jeden czynnik, który wpływał na to, z jakim uporem i pewnością zmierzała ku zaproszeniu Fredericka na herbatę, obiad, czy cokolwiek innego mieliby robić we wspólnym gronie. Dotychczas rzadko kiedy zdarzało się, by ktoś jej odmawiał. Obdarzona nieodpartym urokiem osobistym, posiadająca w sobie ogrom życia, roztaczająca wokół przyjazną, pełną ciepła aurę - stanowiła osobę, z którą bardzo łatwo wchodziło się na bliższe stopnie koleżeństwa. Której namowom ulegało się bez mrugnięcia okiem, by nie stracić widoku na błyskający w jej własnych ślepkach ognik. Z którą wręcz chciało się przebywać w jednym pomieszczeniu, choćby po to, by czerpać z życiodajnej energii, jaką rozsiewała wkoło. Trafiła kosa na kamień, bo starszy Ślizgon wydawał się być kompletnie niewrażliwy na wszystkie jej powaby. - Och, no... Tak po prostu. Towarzysko. Porozmawiać, poznać się nieco - rozwinęła lekko temat, wciąż wpatrując się w niego z nieskrywanym oczekiwaniem, licząc, że jej rozciągnięte w lekkim uśmiechu, różane usta i roześmiane oczy skłonią go nieco do opuszczenia gardy. W idealnym świecie powinni umieć usiąść przy jednym stole, jak cywilizowani ludzie i po prostu wdać się w konwersację. - Byłoby miło - dodała, podkreślając ostatnie słowo.
Frederick był całkowicie odporny na podobne kwestie, czy zabiegi, właściwie w ciągu całego swojego życia nie spotkał zbyt wielu osób, jakie były w stanie zawrócić mu w głowie. Gdyby być dokładnym, chyba nikt w ten sposób na niego nie działał, ale został wychowany w taki, a nie inny sposób, spoglądając na cały świat niesamowicie krytycznie, wiedząc, że dosłownie wszystko miało swoją cenę. Nic nie było takie proste, jak jeden uśmiech, nic nie kosztowało jednej miłej uwagi, nic nie prowadziło ich w miejsca, w których świat był różowy, toteż Hudson mogłaby równie dobrze stanąć na głowie i zaklaskać uszami, a on na pewno nie zwróciłby na nią uwagi. Nie wspominając o tym, że im bardziej naciskała, tym bardziej on się wzbraniał, uzbrajając się w jad, jaki potrafił doskonale sączyć. Nie był miły, jeśli ktoś przekraczał wyznaczone przez niego granice, a robił wszystko, żeby je podkreślić, będąc zwyczajnie oschłym i nieprzyjemnym. Miał świadomość, że niektórzy uważali go po prostu za zamkniętego w sobie elegancika, ale to nie była prawda, pod tym wszystkim było coś zupełnie innego, coś zdecydowanie mniej przyjemnego, coś, co nie należało do najprzyjemniejszych, by nie powiedzieć, że było skończenie złe. - Nie sądziłem, że jesteście już po słowie, skoro tak bardzo zależy ci na poznaniu rodziny Waltera – powiedział spokojnie, zupełnie, jakby faktycznie rozmawiali o pogodzie albo popołudniowej herbacie, jaka miała smakować im obojgu. Zachowywał się zupełnie, jakby to wszystko całkowicie go nie poruszało, jakby nie miało to dla niego żadnego znaczenia, bo w tym właśnie był mistrzem. Brew mu nawet nie drgnęła, nie poruszył się, był idealnie idealny w swoich zachowaniu, tak dokładny, jak książę, który zniżył się do rozmowy z mieszczką, pozwalając jej podziwiać jego piękno. – To jednak całkiem naturalne, by starszy brat żenił się przed młodszym, tak już zbudowany jest ten świat. Obawiam się jednak, że nie będę najlepszym szwagrem na świecie, jakbym mógł nim być, skoro jestem tylko marnym studentem, pani profesor? – dodał prosto, umniejszając sobie, choć oczywiste było, że w tej chwili jedyną osobą, na która kierował swój gniew, była Bridget. Nie znała go, a podeszła do niego, zupełnie jakby zakładała, że był dokładnie taki, jak Walter, co w ogóle nie miało racji bytu.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Poszukiwanie w nim odbicia Waltera było z gruntu niewłaściwe, ale to nawet nie było myślą przebiegającą jej przez głowę. Zdawała sobie sprawę, że Frederick w dużej mierze nie przypominał jej chłopaka, a tyle, ile dowiedziała się od starszego Shercliffe'a, składało się w obraz skomplikowanej osoby. Bridget jednak musiała przecedzić to przez szereg swoich filtrów, naiwnie zakładając, że sposób, w jaki jeden mężczyzna postrzegał drugiego mógł być w jakimś stopniu zakłamany, szczególnie biorąc pod uwagę dzielącą ich różnicę wieku (niewiele mniejszą zresztą niż ta, którą dzielili we dwoje między sobą) i długie lata spędzone na różnych stronach globu, bez większych kontaktów i zażyłości, bo akurat tyle wiedziała o naukowo-tułaczym życiu, jakie prowadził jej wybranek. Może kryła się w tym jakaś ukryta niechęć do kogokolwiek powiązanego z Walterem, a może po prostu był na tyle wyniosły, by kompletnie bez powodu traktować ją z góry, jak robił to w tej chwili? Jego postawa zbiła ją z tropu, bo choć do tej pory uparcie brnęła w zaparte, chcąc zrobić wszystko, co w jej mocy, by może tym jednym słowem lub gestem skłonić go do udzielenia jej przychylniejszego spojrzenia, ale im bardziej próbowała, tym grubszym murem się otaczał, dystansując się od niej znacznie. W dodatku uderzył w strunę, która wpędziła ją w głębokie zakłopotanie, bo sugerowanie, że byli z Wallym po słowie, speszyła ją. Mimowolnie oblała się lekkim rumieńcem, a czując wpełzające po policzkach i szyi ciepło modliła się, by aula nie była na tyle dobrze oświetlona. Domyślała się niestety, że bystry wzrok Fredericka wyłapie tę delikatną zmianę w jej karnacji, co dodatkowo ją zafrapowało. - Nie jesteśmy po słowie - powiedziała, jakby było to coś wstydliwego, choć w rzeczywistości nie byli ze sobą aż tak długo, by można się było podobnych gestów z ich strony spodziewać. W swojej głowie widziała sytuację, w której stają z Wallym na ślubnym kobiercu i wierzyła głęboko, że prędzej czy później się to stanie - jednak w kategoriach Fredericka najwyraźniej należało się już sobie zobowiązać póki śmierć ich nie rozdzieli, zanim można było dostąpić zaszczytu poznania rodziny tej drugiej strony. - Nie wiem, co ma do tego studiowanie - odparła, skołowana, łapiąc się najbardziej absurdalnej argumentacji, jaką słyszała, by odwrócić kota ogonem i wskazać na Ślizgona, że to on z ich dwójki gadał większe głupoty. Teraz jednak widziała, że nie miała perspektyw na skierowanie tej rozmowy w jakimkolwiek innym kierunku niż prosto do stacji kompletnej porażki. - Przepraszam, nie było tematu - odpuściła więc, próbując zatuszować urazę pod uśmiechem, nim wyminęła go, dociskając jego pracę do piersi, w której wyjątkowo ciężko ciążył jej zatrzymywany oddech.
Im bardziej ktoś na niego naciskał, tym bardziej Frederick się wycofywał, szczerząc coraz mocniej zęby, pokazując, że sobie czegoś nie życzy. Nie był podobny do Waltera, nie przypominał go właściwie w żadnym stopniu, być może jedynie umiłowaniem zwierząt, jakie go ciekawiły, z jakimi lubił spędzać czas, jakie rozumiał czasami, jeśli nie w większości, lepiej niż innych ludzi. Nie znali się, nie widzieli się przez długie lata i być może młodszy mężczyzna miał mu to za złe, być może czuł się porzucony, być może to był jeden z jego problemów. Jego rodzeństwo jedno po drugim starało się uciec, zniknąć, starało się wyrwać, zostawiając go samego w szponach ich rodziców, niejako skazując go na to, czego doświadczał. Był jednak pod pewnymi względami oczkiem w głowie, zdolnym animagiem, pracującym w rezerwacie, niemalże obrazowym przykładem doskonałego Shercliffe’a. To jednak oznaczało więcej więzów, kajdan, nakazów i obowiązków, oczekiwań, jakim nie umiał sprostać i coraz mniej chciał to robić. Jednocześnie jednak pętała go świadomość, że stał się modelowym synem, że rodzice czegoś od niego chcieli, a on, jak przystało na dobrego syna, miał to przynieść. Choć, co było jasne, nie osiągnął nic. Był zatem wycofany, atakując, kiedy czuł, że ktoś próbował za bardzo się do niego zbliżyć, żyjąc we własnym bagnie, przyzwyczajony do niego, skłonny do tego, by w nim pozostać. Frederick był niezwykle skomplikowaną jednostką, choć pozornie wydawało się, że był prosty niczym budowa cepa; jego złość i irytacja potrafiły atakować, gdy ktoś atakował jego, a za takie brał właśnie zachowanie Bridget, która chociaż zajmowała się magicznymi stworzeniami, nie dostrzegała wyraźnych ostrzeżeń, wyraźnych pomruków i spojrzeń, sugerujących, że zostanie zaraz ugryziona. - Spodziewałem się, że chcecie wyznaczyć datę, skoro pojawiła się taka chęć zapoznawania się z rodziną ukochanego – stwierdził zwyczajnie, zupełnie bez emocji, zupełnie, jakby był z nich całkowicie wyprany. Wiedział jednak doskonale, co kryło się pod jego słowami i wiedział, że sam Walter zrozumie, że lepiej by powstrzymał swoją ukochaną przed podobnymi zabiegami, bo jego rodzeństwo było mu obce, znajdowało się poza jego zasięgiem i nawet Birdy byłaby w stanie ją do siebie zniechęcić, bo była zbyt logiczna, żeby dostrzegać niektóre kwestie. - Spodziewam się, że mój brat może to doskonale wyjaśnić – odpowiedział, mając świadomość, że Walter, nawet jeśli przebywał długo z dala od rodziny, wiedział, co kryło się pod słowami o studiach. Wiedział, jacy byli ich rodzice, musiał słyszeć, jak traktowali młodszego syna z powodu jego braku odpowiedniego wykształcenia, więc byłby w stanie wyjaśnić Hudson, co dokładnie w tym wszystkim było nie w porządku, i co Frederick właśnie jej przekazał. Poza ostrzeżeniem, bo nie zdawała sobie najwyraźniej zupełnie sprawy z tego, co oznaczało zostać Shercliffem, nie wiedziała, co to znaczyło wejść w tę rodzinę, a pytaniem było, czy w ogóle wiedziała, co oznaczała przynależność do wielkiego rodu. Na razie jednak nie pytał o to, by najwyraźniej się spłoszyła, całkiem zapominając o swojej uroczej stronie dobrej wróżki. Pytaniem pozostawało jedynie, jak prędko Walter dowie się o tym, że jego rodzeństwo zdecydowanie nie przepadało za jego radosnym miłosnym wybrykiem.