Strumień spływa powoli po kamieniach, którymi wyłożone jest dno. Nie jest zbyt długi, jednak przyjemny szum wody sprawia, że mieszkańcy bardzo lubią przychodzić w to miejsce i spędzać tu długie godziny na odpoczynku. Jeżeli bardzo dokładnie rozejrzeć się po okolicy, da się odnaleźć kilka rodzajów specyficznych ziół i roślin. Najbardziej wyjątkowa, głównie przez swoją niedostępność w innych miejscach, jest języcznik migocący. Rozpoznają je tylko wprawieni w zielarstwie, gdyż niewiele różnią się od zwyczajnych paproci. Wprawna obserwacja pozwala zauważyć delikatny pyłek, unoszący się bardzo powoli spiralami - jest tak subtelny, że trzeba na nim bardzo skupić wzrok, aby dostrzec choćby lekkie migotanie. Spomiędzy kamieni, unosząc się nieznacznie nad powierzchnię wody, wyrastają żabieńce strumykowe. Te miniaturowe roślinki ciężko znaleźć gdzie indziej. Podobnie jest zresztą płomiennicę drzewną, wyrastającą na drzewach bliskich strumieniowi. Prawdopodobnie to woda ma jakieś specyficzne właściwości. Kiedy ma się trochę szczęścia i ochotę na wejście do strumienia, między śliskimi głazami da się znaleźć kruszyny kamieni szlachetnych. Można je spokojnie wymienić na galeony.
Rzuć trzema kostkami, aby sprawdzić, czy udaje ci się znaleźć kamienie.
► Pierwsza kostka definiuje, czy udaje ci się coś znaleźć: 1, 5 - Udaje ci się znaleźć kamień; 2, 3, 4, 6 - Nie udaje ci się znaleźć kamienia.
► Druga kostka - jeśli pierwsza zakłada, że coś znalazłeś, wskazuje, jaki to kamień: 1 - Ametyst 2 - Rubin 3 - Szafir 4 - Szmaragd 5 - Kwarc różowy 6 - Onyks
► Trzecia kostka określa, w jakim jest stanie oraz na ile galeonów możesz go wymienić: 1 - Marne okruchy - nie dostaniesz za nie nic 2 - Drobne cząstki - niezbyt dużo warty - 10 galeonów 3 - Pomniejsze kawałki - 30 galeonów 4 - Jeden, większy kawałek - 70 galeonów 5 - Bardzo brudny spory kawałek - 120 galeonów 6 - Cały kamień - może lepiej go zachowaj? Dostaniesz za niego 250 galeonów!
Kamieni możesz szukać raz w miesiącu! Z racji tego, że miejsce znajduje się w Dolinie Godryka szukać kamieni mogą wyłącznie studenci i dorośli!
Imogen o tym miejscu słyszała wielokrotnie, jednak jakoś nigdy wcześniej nie składało się, aby miała czas tutaj zawitać. Teraz, kiedy w końcu taki moment nastał, postanowiła dobrze wykorzystać wspomniany czas na poszukiwania. Podobnież można było odnaleźć tutaj naprawdę duże kawałki różnych kamieni a następnie je spieniężyć. A jako że Imogen, jak na studentkę przystało, nie śmierdziała groszem, to nie mogła się doczekać dodatkowego zastrzyku gotówki. Czasy, kiedy mogła beztrosko żebrać kasę u rodziców, minęły bezpowrotnie, więc musiała coś na ten fakt poradzić. Dlatego udała się do Doliny Godryka z nadzieją, że szczęście jej dopisze. Pojawiła się o poranku, kiedy poprzedniej nocy niesamowicie padał deszcz. Uważała, że dzięki temu będzie miała większe szanse cokolwiek znaleźć, bo przecież strumień musiał bardziej wezbrać, woda stała się bardziej wartka więc dzięki temu na pewno mogło pojawić się więcej ewentualnych kamieni. I faktycznie, kiedy zaczęła łazić wokół brzegu, nie musiała bardzo długo czekać na to, aż jej wzrok na coś natrafił. Podniecona tym faktem, śmiało weszła do wartkiej wody, gotowa nawet zamoczyć spodnie i buty. Coś błyszczało zza poważnej warstwy brudu toteż Imogen musiała porządnie obmyć tę grudkę w wodzie ale kiedy w końcu to zrobiła, zobaczyła Szafir! Naprawdę spory kawałek szafiru. Aż gwizdnęła zadowolona ze swojego znaleziska. Schowała kamień do kieszeni i udała się z powrotem do Doliny Godryka po drodze susząc buty i spodnie odpowiednim zaklęciem.
W Dolinie Godryka byłem tylko raz, z ciotką, która zabrała nas tutaj niedługo po przyjeździe, próbując pokazać coś ciekawszego, niż tylko Pokątną w Londynie. Oczywiście Londyn jest szalenie ciekawy, ale ona ma na to chyba inne spojrzenie. Czasem zastanawiam się, co ona w ogóle dalej robi w mieście, zamiast przenieść się gdzieś na farmę, gdzie na pewno bardziej by się spełniała. W każdym razie wtedy poznaję ogólną lokalizację. O samym strumieniu dowiaduję się później, w pracy. Zabawnie jest mi nazywać w ten sposób taniec, ale skoro w końcu mam na tym zarabiać sam, zamiast zapełniać kieszenie ojca, to rzeczywiście tym właśnie się dla mnie stał. Koledzy z zespołu chwalili się, ile kamieni ostatnim razem udało im się wyłowić, a ja nastawiam uszu z zaciekawieniem. Gotówka to nie jest coś, co mam na zbyciu, z oczywistych powodów cała moja rodzina klepie biedę, a ja jestem jedynym jej członkiem, który w ogóle jest w stanie zarabiać w sensowny sposób. Dlatego postanawiam złapać błędnego rycerza i przejechać się do doliny raz jeszcze, spróbować swojego szczęścia. Nie jest mi łatwo znaleźć strumień, wygląda bardzo niepozornie. Tak niepozornie, że spoglądam na niego podejrzliwie, nie bardzo wierząc, że może kryć w sobie takie skarby. O jakże się mylę! Mija ledwie chwila, nim wyławiam naprawdę okazały szmaragd. Może było to szczęście początkującego, bo po nim w ręce nie wpada mi już nic sensownego, ale to nic. Sam ten kamyczek powinien poprawić moją sytuację i to o wiele! Zadowolony wracam do Londynu, gdzie zamierzam go spieniężyć.
z/t
Lyssa Heartling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : burza loków, anorektyczna budowa ciała
Bardziej niż dla pieniędzy, przyszła tu z sentymentu. Kiedy przez krótki czas mieszkały z mamą w Dolinie Godryka często bywała nad strumieniem, obserwując z oddali studentów Hogwartu, którzy przyjeżdżali tu głównie za sprawą drogocennych kamieni, od których roiło się na dnie rzeki. Doskonale pamiętała, jakie wrażenie robili na niej roześmiani przybysze, łowiący, przy okazji rozbryzgując wodę na wszystkie strony. Wydawało jej się wtedy, że Hogwart musi być miejscem cudownym, spełnieniem wszystkich jej marzeń. Fantazjowała o wielkich przyjaźniach, które tam zawiąże, przygodach, które przeżyje... Teraz, kiedy sama została studentką, doskonale wiedziała, że były to tylko dziecięce mrzonki. Hogwart bynajmniej nie był miejscem, w którym spełniały się marzenia, a ona zamierzała spędzić tam kolejne trzy lata życia. Brodziła przez strumień, wspominając lata upokorzeń i docinek, jakie musiała znosić podczas nauki w zamku, kiedy w oczy rzucił jej się kamień o kolorze zupełnie innym niż otaczający go żwir. Zanurzyła dłoń i spomiędzy mułu wyciągnęła drobne kawałki różowego kwarcu. Mimowolnie uśmiechnęła się do siebie - może to nie Hogwart, a ten strumień był zaczarowany?
/zt
Casey O'Malley
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
2, 4, 2 - nie linkuję, bo i tak niekorzystne kostki
Zaczynał wątpić w legendy, że w tym strumieniu dało się znaleźć kamienie szlachetne. Część z nich chciał wykorzystać w eksperymentach alchemicznych, ale jeszcze żadnego nie udało mu się wyłowić. Jak zawsze spędził nad wodą dużo czasu, ale nawet spacer wzdłuż strumienia nie przynosił odpowiednich efektów. Mijała pierwsza godzina, druga, a on dalej broczył brzegiem bez celu. Kto nie miał szczęścia do pieniędzy miał szczęście w miłości. Szkoda, że Casey nie miał szczęścia w obu... chyba, że los uznał wili urok za wysoką niesprawiedliwość i pokarał go brakiem ręki do odnajdowania kamyków w wodzie. Wrócił do domu raczej w średnim nastroju, postanawiając w przyszłym miesiącu dokonać nowej próby badawczej i wybrać się w innym tygodniu miesiąca.
Piknik brzmiał w jej głowie jednocześnie przerażająco, jak i bardzo ekscytująco. Kojarzył jej się z jakimiś dobrymi emocjami, które gdzieś w sobie miała, wspomnienia czasu, spędzanego z Wally'm na dworze, kiedy jeszcze była dzieckiem. To nieliczne momenty, które miała w głowie, a które z naturą nie wiązały niezręczności, strachu, niewygody, paniki czy niechęci. Z drugiej strony pozostawała cała reszta. Kwestia tego czy nie usiądą na mrowisku, czy pogoda będzie odpowiednia, czy nie będzie im niewygodnie, co gorsza, co jeśli napadną ich zwierzęta. Łąki i lasy były nieprzewidywalne, mimo bycia upośledzoną odmianą Shercliffe'a, akurat to, wiedziała dobrze. Zaopatrzona w koszyk i ubrana w komfortowe ciuchy, które wciąż posiadała po tym, jak nowo poznana na wakacjach, prze-uprzejma Brandonówna była tak miła, by transmutować jej garsonki w coś, co mogło być wygodne do przebywania na łonie natury, ale nie odbiegało zbyt daleko od sztywnych preferencji Berty odnośnie tekstur materiału ani jego niezbyt krzykliwych odcieni - udała się świstoklikiem do Doliny, a z Doliny spacerem w stronę strumienia, który był jej owszem, znany, ale który osobiście uważała za turystyczny cash-grab. Nigdy nie widziała w nim żadnego szczególnego kamienia, a choć okolica była przyjemna i spokojna, nie sądziła, by gdyby nie te legendy o wielkich, samorodnych rubinach, zalegających na jego dnie, ludzie nie schodziliby się tu tak gęsto. Przeszła kawałek wzdłuż brzegu, obserwując taflę wody, choć bez większego skupienia, nim nie przeniosła uwagi na poszukiwanie wzrokiem Jamiego Norwooda. Nie było go łatwo przeoczyć i to nie tylko z powodu proporcjonalności i wyględności, był on też szalenie wysokim człowiekiem, a już na pewno wyższym, niż większość znanych jej Anglików.
Całkowite zaćmienie szczęścia. Nie nazwie tego inaczej, wysiłek ten jest daremny. Człowiek się jednak łudzi, łudzi się bardzo dużo, taka ludzka natura, taka nadzieja niegasnąca jak szyja wysmukłej świecy. Niezwykle rzadko potrafi się wypalić, wygasnąć tak całkowicie, aż nie będzie nic więcej, wyłącznie zgęstniała ciemność jakby rozlany syrop. On się niczym nie różni, on przecież jest taki sam. Udaje się do Doliny Godryka, samotnie, drzewa plotkują nad nim w nieokreślonych szeptach, unosi się świergot ptaków, strumień jak nieostrożne pociągnięcie pędzla rozdziela porządek lasu. Zatrzymuje się tuż przy tafli, cichy miarowy szum pomieszkuje przez chwilę w jego zmysłach. Nic nie znajduje, niestety nic ciekawego, nic godnego uwagi. Nie pragnie silnie pieniędzy, w domu ich nie brakuje, choć trochę galeonów na start w samodzielnym życiu byłoby użyteczne, pomocne. Wuj obiecał mu pomoc, musi jednak dołożyć się do kupna mieszkania, jeśli nadal chce przeprowadzić się do Londynu. Tym razem się nie udało, tym razem odchodzi z niczym, udając się w swoją stronę. Po drodze wstępuje jeszcze do urokliwej kawiarni, nie spieszy mu się do domu, do milczenia, do wuja który powrócił po dyżurze w szpitalu, rozdrapany przeciągłym rozdrażnieniem. Jedynym, który na niego czeka, jest skryty w terrarium wąż, nikt więcej, tak uważał, nikt więcej.
z tematu
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Trafiła tutaj po raz kolejny, niemal przypadkiem, a jednak zrządzenie losu szykowało dla niej prozę niespodzianki. Nie wierzyła już w hazard, ani tym bardziej poszukiwanie zaginionego skarbu. Pragnęła wyłącznie odetchnąć z dziwnego rodzaju ulgą, a mimo to nie porzuciła perspektywy poszukiwawczej, kiedy już znalazła się przy strumieniu. Wydawał się piękny, nieskazitelnie czysty, a tereny go otaczające były czymś w rodzaju bezpiecznego azylu, do którego mogła uciekać. W podrywie spontaniczności, kucnęła przy tafli wody, dotykając jej opuszkami palców. Mimowolnie zagłębiła dłoń, gdzie wyczuwała ogrom kamyczków; mniejszych i większych, ostrych i tych zupełnie gładkich, aż wreszcie poczuła coś, co wymusiło na jej bladym obliczu uśmiech. Odetchnęła z ulgą, zdając sobie sprawę z tego, jak wartościowy kryształ udało jej się odnaleźć. Wierzyła też, że jest cokolwiek wart, bowiem aktualnie potrzebowała galeonów. Na kolejne płótna i hektolitry farby.
/zt
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Znowu tu była, skuszona perspektywami szybkiego wzbogacenia. Tak na poważnie potrzebowała pieniędzy, bo coraz bardziej uwierało ją dormitorium. A w sumie niekoniecznie dormitorium, tylko cała szkoła. Spędzanie w niej absolutnie każdej chwili, w której nie była w pracy, zaczynało być katorgą. Pamiętała, jak kiedyś wyszarpała z dna strumienia dorodny kamień - liczyła na podobne szczęście. Pogoda jeszcze dopisywała, a ona o dziwo miała humor lepszy niż zwykle - czyli neutralny, znośny. Teleportowała się do Doliny Godryka i zrobiła sobie spacer po lesie aż pod sam strumień. I miała szczęście, pierwszy raz od początku szkoły - wyłowiła średniej wielkości kamień. Chyba kwarc, ale znawczynią nie była.
/zt
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Gdyby Bridget wiedziała, że łowienie kamieni w strumieniu potrafiło być tak angażującym i opłacalnym zajęciem, porzuciłaby marzenia pedagoga już dawno temu na rzecz koczowania przy nim z gotowym do cedzenia sitem. Odwiedzała tę okolicę głównie z sentymentu - parę miesięcy temu, jeszcze na początku znajomości z Walterem, pobierali w tym miejscu próbki do badań nad magicznym pyłem wróżek i jego wpływem na wodne stworzenia. Projekt podupadł w chwili, w której zamknięto księgę w ciemnym dworze, co napawało ją pewnego rodzaju smutkiem. Przechadzała się po okolicy, korzystając z pogody, gdy coś tknęło ją, by podeszła bliżej strumienia. I chwała Merlinowi, że światło tak idealnie zagrało na bystrej wodzie, ukazując jej skryty pod powierzchnią ametyst! Wyciągnęła go i radością stwierdziła, że nie wyglądał na uszkodzony. Powinna dostać za niego całkiem niezłą sumę!
Przechadzał tędy często, bo mieszkając w Dolinie od dobrych kilku lat nauczył się, w które miejsca warto przychodzić, a gdzie nie opłacało się bywać. Ta okolica cieszyła się swoją odludnością, dzięki czemu mógł swobodnie spacerować sam ze swoimi myślami. To towarzystwo było niekiedy zgubne, ale jedno spojrzenie we własne, drgające na powierzchni krystalicznej wody odbicie potrafiło go ugruntować. Kochał życie. Patrzył we własne oczy odbijające się od szumiącego cicho strumienia i aż nie dowierzał, jak szmaragdowo mieniły się jego tęczówki w pierwszych jesiennych promieniach słońca. Zaraz, stop. To nie jego oczy tak błyszczały, a znajdujące się na dnie strumienia kawałki kamienia! I to jakiegoś szlachetnego! Claude wybrał wszystko, co udało mu się wygrzebać z mulistego piasku, z zadowoleniem oglądając fragmenty w słońcu. Były piękne!
Umówienie się z nią było jedną z najdziwniejszych, a jednocześnie najzwyklejszych rzeczy, jakie ostatnio robił. Nie zabrał ze sobą Roya, zostawiając go z ojcem, który miał akurat wolny dzień. Widział, że starszy Norwood potrzebował kontaktu z psami, które przypominały mu o dwóch wiernych, które niestety znajdowały się już za tęczowym mostem. Z tego powodu Jamie miał trochę więcej czasu, aby przygotować odpowiednio duży koc na piknik, który po prostu zwinął i zabrał ze sobą. Nie stroił się, bo też nie sądził, żeby był ku temu powód, ale i tak wyglądał nieco lepiej, niż gdyby wyskoczył w dresie. Był ciekaw, czym było to coś, o czym pisała, a czego nie mogła już kupić. Czy zdobyła przepis? Jeśli tak, być może mógłby podać go Carly, a ta mogłaby dla nich to wypiec, przy okazji sprawdzając swoje zdolności. Zajęty myśleniem o wszystkim i o niczym, teleportował się do lasu, aby po chwili w ciszy iść w stronę strumienia. Uwielbiał przebywać w lasach, na łąkach, ogólnie pośród natury. Czuł się wtedy naprawdę swobodnie, jakby na swoim miejscu i chciał takiej przyszłości. Wpierw jednak musiał odpowiednią sumę uzbierać, a przy pracy w menażerii brzmiało to jak coś niemożliwego. Choć jeśli załozyłby hodowlę na terenie rodzinnej posiadłości, ale w oddaleniu od głównego budynku… Być może byłoby taniej? W końcu dotarł do strumienia, rozejrzał się na boki i dostrzegł kobietę. Przekrzywił głowę nieznacznie w bok i w końcu uniósł rękę, aby lekko kiwnąć do niej, nim ruszył w jej stronę, zatrzymując się dwa kroki przed Berthą. - Cześć, przynajmniej pogoda dopisała - przywitał się, uśmiechając kącikiem ust, po czym rozejrzał się za właściwym miejscem, najlepiej w pobliżu strumienia. Gdy już takie wypatrzył, rozłożył zaklęciem koc, po czym gestem zaprosił ją, aby siadała. - Myślę, że nie powinnaś mieć problemu z jego fakturą… A co do strumienia, to nie jest bujda, ale trzeba wiedzieć jak szukać, choć i to nie zawsze pomaga - powiedział, zdejmując buty, aby podwinąć nogawki spodni i po chwili wejść do lodowatej wody, śmiejąc się cicho pod nosem z uczucia drętwiejących nóg. Zaraz też spojrzał na nią, nieco wyczekująco, ciekaw, czy podejmie wyzwanie i spróbuje wejść do wody, czy zrezygnuje i zostanie na kocu.
Każda wizyta w Dolinie Godryka wprost musiała wiązać się ze spacerem wzdłuż magicznego strumienia, który miał reputację wyjątkowo bogatego - i nie chodziło jedynie o piękne widoki, ale również skryte pośród prostych "otoczaków" drogocenne kamienie. Plotek dookoła tej magii krążyło mnóstwo, a Malakai najbardziej lubił tę o nagradzaniu każdego, kto akurat na to zasługiwał... chociaż gdy szedł już brzegiem i nie widział żadnego podejrzanego błysku, zdecydowanie nie miał ochoty zaliczać się do grona niegodnych. Psuł sobie korzystanie z uroków natury, oprócz świeżego powietrza dostarczając sobie również dym papierosowy. Ostatnio trochę się z nimi rozszalał, ale świeża dostawa Hogsów od znajomego kręcącego się po Śmiertelnym Nokturnie była czymś, czemu wprost nie mógł się oprzeć. Powrót do Hogwartu nie był taki prosty, jak Malakai sobie wyobrażał, ale podłoże tych problemów... ułożone było zbyt wieloma kamieniami i to znacznie większymi od tego drobiazgu, który wyłowił w pełni swojej ciekawości ze strumienia. Obejrzał ciemną powierzchnię pod światło, ze światłem i w cieniu, doszukując się jakiejś oznaki nadchodzącego bogactwa. Ostatecznie uznał, że warto przejść się do jubilera nawet tak na wszelki wypadek, chociaż podejrzewał, że dostanie za to garść knutów i nic więcej...
Dostrzegła go niemal od razu i przyglądała mu się chwilę, kiedy przekrzywił głowę z nieodgadnioną miną. Może powinna przejąc się tym gestem, ale po prawdzie nie dostrzegła w nim nic dziwnego. - Cześć. - kiwnęła głową, kiedy się w końcu zeszli, zamiast patrzeć na siebie jak dwie sroki z dwóch różnych gałęzi dwóch różnych drzew - Prognoza mówi, że ma się taka utrzymać do końca tygodnia, ale po anomaliach, jakie dotykają Anglię przez ostatnie lata, śmiem mieć wątpliwości. - przyznała szczerze. Usiadła na kocu, wygładzając go i kiwając głową, ni to do siebie ni to do niego, bo rzeczywiście, miał normalną fakturę normalnego koca. Nic wymyślnego, długowłosego, nic nadzwyczajnie śliskiego, czy z gryzącej wełny. Dobry, normalny koc. To dobrze. Postawiła na środku koszyk i obserwowała go chwilę, kiedy przymierzał się do wejścia do wody, czując, jak cierpną jej ramiona, choć twarz nie wyrażała wiele więcej niż uprzejme zainteresowanie. - Śmiało ruszaj przodem. - zachęciła, unosząc lekko kąciki ust - Jak coś znajdziesz to pomyślę, czy nie dołączyć do poszukiwań. - prawda była taka, że musiałby to być chyba rzeczywiście jakiś wielki samorodek rubinu, żeby przełamała się nie dość do wchodzenia do dziko płynącej wody, to jeszcze boso, po śliskich kamieniach i pewnie mule i innych wodorostach. Aż zaschło jej w gardle. Zaczęła wyciągać z magicznego kosza przygotowane przez siebie produkty i był tam termos z kawą, zapieczętowany flakon z mlekiem, para talerzyków oczywiście zgrywających się kolorystycznie z kubeczkami i schludnie złożonymi serwetkami, związana serwetką miseczka z owocami, a także - gwóźdź programu - zagadkowe kardemommeboller. Nie miała pojęcia, jak je przygotować i choć zdobyła przepis, to kiedy upiekła je po raz pierwszy, w ogóle nie wyglądały jak te ze szwedzkiej piekarni w Dolinie. Spróbowała więc po raz drugi, a potem trzeci i czwarty, jednak daleko im było do kształtu i koloru, który znała, a jak miała mu przynieść doświadczenie i uczucie szczęścia, które sama czuła, jedząc te bułki, skoro to nie były dokładnie takie same bułki, jak te, które przynosiły jej radość? Spędziła więc nad tym pół dnia i pół nocy, by wrócić do przepisu nad ranem, i jeszcze upiec dwie blaszki, zanim wyszła z domu. te, które teraz spoczywały w pudełku, wyglądały dokładnie tak, jak te, które pamiętała z piekarni. Zaplecione, posypane cukrem waniliowym z cynamonem, przyrumienione równomiernie na krawędziach, pachnące, cóż, głównie kardamonem, ale i słodkim pieczywem drożdżowym. Przyglądała się im chwilę, oceniając, czy na pewno powinien je próbować, by ostatecznie skinąć głową, jakby sama ze sobą zgadzając się na taki obrót spraw. - Gdzie Twój... - podniosła spojrzenie, widząc, że Norwood już zdążył udać się o zaskakujące kilka kroków w głąb strumyka - ...pies? - tego typu rozmowy były dla niej najtrudniejsze. Zdawała sobie sprawę z tego, jak je prowadzić, co podczas nich mówić, o co pytać i jak odpowiadać, ale zawsze, za każdym razem, jednakowo bardzo miała wrażenie, że brzmi sztucznie i nikt jej nie uwierzy, że ją rzeczywiście interesują odpowiedzi na zadawane pytania.
Spędziła w Dolinie Godryka większość swojego życia i musiałaby być chyba ślepa i głucha, by nie wiedzieć o istnieniu słynnego strumienia płynącego niedaleko od miasteczka i wszystkim tym, co miał do zaoferowania. Nie dało się mieszkać w Dolinie i nie wiedzieć, że ludzie zjeżdżali się tutaj z różnych stron, by spróbować swojego szczęścia w szukaniu drogocennych kryształów. Część zbierała je dla siebie – dla satysfakcji i na pamiątkę, niektórzy z pewnością robili z nich jakąś biżuterię, a jeszcze inni sprzedawali je potem jubilerom, podobno czerpiąc z tego niezłe zyski. Jej jeszcze nigdy nie udało się nic złapać, choć naprawdę próbowała co najmniej kilka razy. Głównie dla zabawy i sprawdzenia plotek. Teraz, kiedy uwolniła się od opiekunów i próbowała wieść życie na własną rękę, zabawa się skończyła. Bo jak bardzo nie próbowałaby żyć samym powietrzem, miłością i naturą, tak pieniądze były jej najzwyczajniej w świecie potrzebne. Przyszła skoro świt, jeszcze przed zajęciami, korzystając z tego, że żądlibus akurat na kilka dni przebywał w Dolinie Godryka. Założyła kalosze, wzięła ze sobą plecaczek na ewentualne znaleziska i ruszyła nad strumień. Była nastawiona bojowo i choć z początku jak zwykle jej nie szło, nie poddawała się. Miała ograniczoną ilość czasu, dlatego ulżyło jej ogromnie, gdy praktycznie w ostatnich minutach dostrzegła blask czarnego kamienia. Przeszła dziś obok niego dobre kilka razy i dopiero promień słońca padający pod odpowiednim kątem pozwolił jej go dostrzec. Ucieszona, sięgnęła po niego do wody i zdziwiła się ogromnie, kiedy okazało się, jak duży jest to okaz. Nie znała się na kamieniach szlachetnych i innych kryształach, ale z pewnością czekała ją wycieczka do Londynu, żeby spróbować coś za niego dostać. Niech tylko dowiedzą się o tym Ced i Trevor!
» z/t «
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
Powrót do Wielkiej Brytanii oznacza też powrót do wszystkich plusów tego miejsca - nie marnuję czasu i chętnie wybieram się na spacer po okolicy Doliny Godryka. Zabieram ze sobą Ouiję, by doceniła jeszcze ostatnie zrywy lata, nim nie zastanie nas prawdziwie brytyjska jesień; suchymi nogami przechodzimy większość lasu, aż nie zaczynam kierować psiny w stronę słynnego strumienia, w którym można znaleźć prawdziwe bogactwo. Postawiony rano tarot wróżył mi samo szczęście, z zastrzeżeniem jednak, by nie oczekiwać zbyt wiele i doceniać nawet drobiazgi. Może dlatego tak szybko wyłapuję nieduży kawałek szafiru, który pospiesznie wyławiam machnięciem różdżki z wody - zakładam, że nie zapewni mi on fortuny, ale najwyraźniej nie jest mi ona teraz pisana. Przechadzamy się jeszcze kawałek, aż nie zaczynam godzić się z myślą, że moje szczęście może równać się symbolicznej kwocie i przyjemnie spędzonemu z Ouiją popołudniu.
/zt
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Od momentu pojawienia się w Dolinie Godryka, to konkretne miejsce stało się jej ulubionym i wcale nie chodziło wyłącznie o możliwość znalezienia atrakcyjnych kamieni szlachetnych. Panowała tu błoga cisza, dzięki której Bardot odnajdywała spokój, zaś myśli bez trudu mogły uciekać hen-hen daleko, byle tylko na moment zapomnieć o rozterkach zatruwających jej serce. Opuszkami palców sunęła po tafli strumienia, tracąc powoli nadzieję na znalezienie czegokolwiek, aż wreszcie wyczuła coś. Oblicze Francuzki pojaśniało, zaś ona dostrzegła ogromny szafir, po które bez namysłu sięgnęła. Z zachwytem obserwowała swoje znalezisko, postanawiając zabrać je ze sobą, bowiem... Galeony od ojca prawdopodobnie się skończyły, więc musiała znaleźć inny sposób na pełną sakiewkę.
Październik coraz silniej zaciskał pazury chłodu. Wachlarz panujących na zewnątrz temperatur, szczególnie o poranku oraz wieczorem gdy spąsowiałe słońce opuszczało się pod sklepienie horyzontu zaczynał być coraz bardziej uciążliwy, coraz bardziej przepełniony surowością. Zapiął kolejny guzik jesiennego płaszcza kołyszącego się w rytmie niezbyt pospiesznych kroków. Strumień wydawał się wprost pozbawiony zmian, przedzierał się poprzez teren niczym srebrzysta zmarszczka połyskująca w anemicznych promieniach przytłumionych kożuchem osiadłych brudnobiałych chmur. Tym razem, tak jak poprzednio, nie mógł liczyć na szczęście, krążąc jak wygłodniały sęp, szukając swojej zdobyczy. Nie cierpiał na niedostatek galeonów, już za niedługo miał otrzymać swoją pierwszą wypłatę, potrzebował mimo tego pieniędzy na różnorodne, oczekujące go wydatki, zaplanowany w przyszłości kurs eliksirowara oraz własne mieszkanie. Westchnął cicho, jeden raz i nie żalił się ani chwili więcej. Przełknął gorycz porażki osadzającą się na pochyłym podniebieniu. Zawrócił, udając się w kierunku malowniczej zabudowy Doliny Godryka, domów tętniących magią odgrodzonych od wścibskich spojrzeń nieświadomych mugoli. Spróbuje następnym razem. Nie zamierzał się poddawać.
Korzystając z ładnej pogody na początku października, Louise kontynuowała swoją pracę nad zielnikiem, który sprawiał jej wiele radości. Choć wróciła do tematu po wielu latach, nie mogła pozbyć się wrażenia, jakby nie minął nawet miesiąc. Doskonale radziła sobie z dalszymi pracami - świetnie poszło jej w zagajniku, więc postanowiła jeszcze raz zapuścić się na tereny Doliny Godryka w poszukiwaniu kolejnych roślin. Niezmiennie była wyposażona w odpowiedni sprzęt, materiały do rysunku, a także książki, które miały pomagać jej w bezbłędnej identyfikacji poszczególnych roślin, a następnie w wykonaniu notatki na ich temat. Początkowo wędrowała dość długo bez żadnych rezultatów, jednak nie zamierzała się poddawać. Miała konkretny cel: korzystając z tego, że było jeszcze sporo czasu do pełni poszukiwała wilkomiętki - miała już jeden okaz z innej fazy księżyca, z białymi płatkami nakrapiany czerwonymi plamkami w kolorze krwi, a także okaz z okolicy pełni z czerwonymi listkami. Z racji tego, że była tutaj w okolicach nowiu, liczyła, że uda jej się znaleźć wilkomiętki o białych liściach. Miała rację - po około pół godzinie poszukiwań, natrafiła w końcu na to, czego szukała. Z trudem znosiła ostry zapach mięsa i wanilii, który dla wilkołaków był czymś bardzo przyjemnym, a dla niej - wręcz obrzydliwym. Niemniej sięgnęła po nożyk, by wypreparować liść rośliny, a gdy się to udało usiadła na ziemi. Rozłożyła na swoich kolanach zielnik i dokleiła listek przy dwóch pozostałych, wyraźnie opisując przy tym zastaną fazę księżyca. Uważnie przyglądając się roślinie, uzupełniła także brakujący rysunek. Informacje na temat wilkomiętki zapisała już wcześniej, więc cieszyła się, że wpis dotyczący tej rośliny ma już gotowy. Po chwili ruszyła dalej - mimo starań nie mogła odnaleźć kolejnych roślin. Jasne, wokół niej była ich cała masa, większość należała jednak do okazów pospolitych lub odnotowanych już przez nią w zielniku, także ich badanie nie miało większego sensu. Była już praktycznie zrezygnowana, gdy przypomniała sobie, że w pobliżu jej miejsca pobytu jest strumień - znała go przede wszystkim z eskapad po drogocenne kamienie, ale jednak tutejsza roślinność również robiła wrażenie. Wiedziała, że w okolicy czystego źródła tej wyjątkowej wody, rosną okazy, które trudno dorwać gdzie indziej, więc od razu ochoczo przyśpieszyła kroku, licząc, że uda jej się uzupełnić swoje dzieło o kolejne, naprawdę wartościowe okazy. I miała rację. Choć rzadki języcznik migocący był już elementem jej kolekcji, to ta okolica oferowała znacznie więcej niż tylko ta jedna roślina. Żeby odnaleźć pozostałe znaleziska, trzeba było jednak mieć trochę wiedzy o roślinach - zwykły laik nie wiedział, że wystarczy zanurzyć dłonie w wodzie, by odnaleźć żabieńce strumykowe. Louise podeszła do wodnej tafli, by ich szukać. Przy pierwszej próbie trafiła na wielki, czarny kamień, który rzecz jasna wyłowiła i schowała do kieszeni. Drogocenny skarb nie był jednak jej głównym celem podróży - po dłuższym poszukiwaniu wyłowiła drobny pęd zakończony żółtym kwiatem. To właśnie był jej cel. Z pomocą zaklęcia osuszyła roślinę, a następnie wkleiła ją do zielnika. Po chwili swoją uwagę przekierowała na szkic, a gdy skończyła także z nim - ruszyła na dalsze poszukiwania. Choć odnaleziony kamień sprawił jej radość, to dużo więcej przyjemności czerpała z uzupełnienia zielnika i tego, że mogła zdobyć nową wiedzę na temat roślin.
Przez wakacje Adela była daleko od Doliny Godryka, ale także w okresie powakacyjnym nie trafiła w te rejony, zajęta łączeniem pracy i nauki. Gdy w końcu odwiedzała jedną ze swoich dalekich krewnych w tej miejscowości, postanowiła zajrzeć do okolicznego strumienia w poszukiwaniu skarbów. Oczywiście, nie zawsze trafiała tutaj na upragnione kamienie, jednak warto było spróbować - takie znalezisko potrafiło dobrze podreperować skromny, studencki budżet. I faktycznie, tym razem Honeycott miała sporo szczęścia - gdy zamoczyła dłonie w strumieniu, poczuła coś twardego przy swoim palcu. Natychmiast wyłowiła przedmiot, a jej znalezisko okazało się okruchami różowego kamienia. Kamień był wprawdzie bardzo drobny, ale Adela liczyła, że uda jej się zarobić dzięki niemu jakąś małą sumkę.
Malakai O'Malley
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Czuć od niego często papierosy, nosi nieśmiertelnik (dane: Roark Tiarnáin Ó Mháille), irlandzki akcent
Podobno warto było pojawić się w tej okolicy raz na miesiąc - wrzesień rzeczywiście okazał się dla Malakaia łaskawy, chociaż znaleziony wtedy okruch nie był wybitnie warty i jubiler upewniał się kilka razy, czy Puchon na pewno woli dostać skromną sumkę galeonów zamiast dopłacić i przerobić klejnot na biżuterię... ale ostatnio z pieniędzmi było nieco krucho, bo powrót do szkoły znacząco ograniczał możliwości opiekunowego dorabiania sobie na boku, zwłaszcza kiedy w grę wchodziły jeszcze treningi quidditcha i jakieś muzyczne... Wybrał się na krótki spacer, bo pogoda już niezbyt dopisywała, ale nawet podniesienie poziomu wody deszczem nie zakryło czerwonego błysku pod powierzchnią wody. Malakai ostrożnie wyłowił kamień, tym razem znacznie bardziej solidny. Zastanawiał się jeszcze czy na pewno jest sens iść do tego samego jubilera, ale tym razem podejrzewał, że zarobi nieco więcej!
/zt
Ostatnio zmieniony przez Malakai O'Malley dnia Pon Paź 14 2024, 20:20, w całości zmieniany 1 raz
Jego poranne bieganie dobrze robiło mu na głowę. Nowy rok szkolny cechował się tym, że roboty było dużo, wolnego czasu mało, dlatego też kiedy mógł to wyrywał się poza tereny Hogwartu, aby pobiegać gdzieś indziej i odpocząć od scenerii. Kilka osób zdążyło mu opowiedzieć o pewnym strumieniu w lesie, gdzie dość często pojawiały się szlachetne kamienie i choć nie wiązał z tym wielkiej nadziei i prawdy, to z czystej ciekawości postanowił się wybrać. Bardziej interesowała go okoliczna, piękna sceneria. Dotarcie na miejsce po teleportacji zza bram szkoły zajęło mu trochę czasu, ba! Czuł się może nawet nieco zmęczony. Przykucnął nad brzegiem kamienistego potoku i obmył twarz świeżą, choć lodowatą wodą. Jego czarne oczy rozejrzały się po dnie, aby dostrzec wkrótce niewielkie, niebieskie odłamki. Wsadził dłoń w wodę i wyjął je, z zaskoczeniem orientując się, że w istocie był to szafir. Małe drobiny, ale jak widać opowieści były prawdziwe. Nie sądził, aby miały być dużo warte, a już z pewnością mu się na nic nie przydadzą, ale może tutejszy jubiler będzie zainteresowany tym znaleziskiem. [zt]
Wiedział, że nie była okazem niespotykanego stworzenia, a jednak jej reakcje na inne rzeczy, jak chociażby to jak sprawdzała fakturę koca - wszystko to było tak inne, że Jamie nie próbował nawet ukrywać zaciekawienia. Obserwował ją uważnie przy każdym wykonywanym przez nią geście, zastanawiając się, jak tak właściwie w tej chwili się czuła. Nie był w stanie w pełni jej zrozumieć i to zdaje się najbardziej go frapowało. Do tej pory nie próbował tak naprawdę nikogo zrozumieć poza najbliższymi, czyli właściwie poza rodziną. A jednak zachowanie Berthy… Było intrygujące. Cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy, gdy zaakceptowała przyniesiony koc. Przynajmniej z tym nie musieli sobie radzić za sprawą transmutacji, w której orłem zdecydowanie nie był. Zaśmiał się, gdy jasno dała do zrozumienia, że nie zamierza wejść do wody. Nie próbował jej przekonywać, za to przyznał, że przyjmuje jej wyzwanie i po chwili brodził w lodowatej wodzie, uśmiechając się pod nosem. Czuł się… cholernie swobodnie. Co prawda przez pewną chwilę nie potrafił nic znaleźć, ale po chwili zaczął rozpoznawać wszystkie kamienie - czyli widział same rzeczne kamyczki. Bardziej ciekawiła go przybrzeżna roślinność, której poświęcił chwilę, nie widząc, co robiła Bertha. Jednak kiedy znów się odezwała, uniósł spojrzenie i dostrzegł wyłożone na koc jedzenie - dziwne coś, czego nie mógł wymówić, a co miała upiec. To było dość ciekawe… Piekła, choć nie musiała. Czuła przymus, żeby to zrobić, skoro nie mogła zaprosić go do odpowiedniej kawiarni? Naprawdę mogła z tego zrezygnować. - Zostawiłem Roya w domu z ojcem. Świetnie się dogadują, a ja mam chwilę dla siebie… No, dziś dla ciebie - odpowiedział, nim dostrzegł błysk czegoś w wodzie. Pochylił się, aby po chwili wyjąć pokażny kawałek rubinu. - Mówiłem, że można tutaj coś znaleźć, powinnaś… - zaczął mówić, ale nie dokończył. jego słowa przerwał ptak - być może sroka, może coś innego - który pojawił się znikąd i wyrwał mu z reki błyszczący kamień, odlatując z nim dalej. Jamie stał jak oniemiały, wpatrując się w swoją dłoń, nim przeciągnął nią po włosach, próbując wyciszyć chwilową irytację, jaką gwałtownie poczuł. Był naprawdę zły na to, co się stało i nie potrafił znaleźć wyjaśnienia. Wyszedł ze strumienia, tracąc ochotę na poszukiwania kamieni i podszedł do koca, aby usiąść na nim ciężko, obok Berthy, na którą po chwili spojrzał. - Więc… Można znaleźć kamienie, ale trzeba uważać na złodziei… Powiedz co ty masz dla nas, może poprawi mi to humor - dodał, wpatrując się prosto w jej twarz. Ostatecznie piknik nie mógł skończyć się fiaskiem przez kradzież błyskotki.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
To mój drugi raz nad słynnym strumieniem w Dolinie Godryka. Teraz, w październiku, wracam tu bardziej przygotowany, bez pośpiechu, z większą pewnością. Pogoda jest chłodniejsza, liście przybierają złoto-rdzawe barwy, a poranny chłód przyjemnie gryzie w skórę. Strumień nie zmienił się od ostatniej wizyty. Nadal wygląda tak samo niepozornie, choć dziś dostrzegam w nim coś więcej. Może dlatego, że wiem, co kryje. Za pierwszym razem trafiłem na szmaragd. Teraz wracam z myślą, że nie liczę na łut szczęścia, ale na pewną rękę i cierpliwość. Po ostatniej zdobyczy nie mogłem przestać myśleć o tym, ile może mi się udać wyłowić tym razem, w końcu gotówka to nie coś, czym mógłbym rozrzucać na prawo i lewo. Schylam się nad wodą, zanurzam dłonie, czując jej chłód. W powietrzu unosi się woń wilgotnej ziemi i spadających liści, jesienne słońce, choć słabsze, odbija się w powierzchni wody, tworząc złote refleksy. Tym razem nie czuję niepewności – wiem, co robić. Kamieni nie znajduję tak szybko jak poprzednio, ale nigdzie mi się nie spieszy. Mija kilka minut, zanim wyławiam pierwszy – szmaragd o głębokiej, ciemnozielonej barwie. Duży, bardzo zabrudzony, ale niewątpliwie wartościowy. Cieszę się, że upór się opłacał i już teraz wiem, że to nie ostatni raz, kiedy jestem w tym miejscu. W końcu zbieram się i wracam do Londynu, zadowolony z wyniku.
Bardzo precyzyjnie ustawiała przedmioty na kocu. Jeden koło drugiego, w jakimś układzie, który najwyraźniej miał w jej głowie najwięcej sensu. Bezwiednie, jej głowa już tak działała, widziała, gdzie znajduje się jej ciało, zakładała, gdzie usiądzie Jamie. Przyniesione przedmioty więc z jednej strony miały znajdować się w takim układzie, by każdemu było łatwo po nie sięgnąć, a jednocześnie funkcjonalne, przytrzymując koc w newralgicznych miejscach, by nie pomarszczył się przy ruchu, ani nie poderwał pod wpływem niespodziewanego wiatru. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że patrzył. Ludzie mieli tę wrażliwość, że wyczuwali w niewysłowiony sposób, gdzieś na skórze, na karku, kiedy ktoś ich intensywnie obserwował. Bertha była obiektem obserwacji i komentarzy całe życie i przez całe życie nie zdołała nabyć tej szczególnej umiejętności wyłapywania takich niuansów. Było to jednocześnie całkiem śmieszne, biorąc pod uwagę, z jaką szczegółowością ona sama bezpardonowo ludzi obserwowała bez mrugnięcia okiem. Gdy podniosła spojrzenie znad rozstawianych przedmiotów, jak generał znad mapy pola bitwy, Norwood już przemieszczał się dalej. Śmiał się, ale trudno było jej ocenić z czego, z dwóch powodów. Po pierwsze, nie mogła sobie przypomnieć niczego śmiesznego, a po drugie - coś w tym, jak się śmiał, sprawiało, że ciężko jej się myślało w ogóle. Odpowiedziała na jego śmiech uśmiechem, samoistnie, chyba w reakcji na tę radość. - To dobrze. - odpowiedziała, bo nieobecność psa była im na rękę. Nie wiedziała, jak sucho i nieuprzejmie mogła brzmieć ta wypowiedź, kontynuowała myśl dalej, dodając - Zjadłby wszystkie bułeczki... - ze śmieszną wręcz powagą, jakby oznajmiała jakiś absolut, oczywistość pokroju zieleni trawy czy ciepła słonecznego światła. Bo też była przekonana, że by je zjadł. Zainteresowała się, gdy się schylił i wyłowił z wody wielki kryształ, otwierając szerzej oczy w zdumieniu. Zdążyła jednak tylko otworzyć usta, by wyrazić pochwałę, zaskoczenie, może podziw, kiedy stało się coś jeszcze bardziej kuriozalnego. Wielka sroka wyrwała mu kamień prosto z ręki. On patrzył na swoją dłoń, ona patrzyła na niego, sroka zapewne patrzyła w zdobyczny rubin. Gdy przeczesał wilgotnymi palcami włosy, drobne krople wody spłynęły po jasnych kosmykach, mieniąc się w słońcu jak złoto. Przechyliła głowę, biorąc większy wdech. Był naprawdę niezwykle przyjemny jako towarzystwo. Cieszący oko, wyrażający się składnie, intrygujący w swoim światopoglądzie. Jego skrzywień nie dostrzegała, dokładnie tak samo, jak nie dostrzegała najjaśniejszych sygnałów międzyludzkich relacji. Nie dlatego, że ślepa była na czerwone flagi. Po prostu nie rozumiała, czemu flagi miałyby ją obchodzić. Wiodła za nim wzrokiem, gdy wyłaził z wody, a gdy usadawiał się na kocu, przytrzymała lekko filiżanki, by się nie powywracały. - Kardemommeboller. - wskazała na stosik dziwnie wyglądających, zwiniętych w spirale warkoczy z drożdżowego ciasta - Kawa, Kolumbia, średnio palona. Mleko roślinne, migdałowe, bo nie wiem, czy tolerujesz laktozę. Owoce. Bez histaminy - jagody, wiśnie, morele, nektarynki. - zestaw był skompletowany tak, by niezależnie od alergii, preferencji żywieniowych, weganizmu, czy nietolerancji pokarmowych móc nacieszyć się każdym jego elementem. Nawet ziarna kawy należały do tych łagodniejszych, nieco kwaskowych, ale przez palenie 3/5 bardzo subtelnych w smaku. - Powiedziałabym, że mam nadzieję, że będzie Ci smakować - zaczęła, podnosząc na niego spojrzenie- Ale wyszły mi doskonale, więc zdziwi mnie, jeśli nie. - skromność była niepotrzebnym konstruktem społecznym. Szczególnie fałszywa. Włożyła wysiłek w to, by kardemommeboller wyszły dokładnie takie, jakich się spodziewała, by mu dać spróbować, w związku z czym gdyby miały mu nie posmakować, było to kwestia jego preferencji kulinarnych, a nie ich niedoskonałości. - Kawy? - uśmiechnęła się, unosząc wyżej termos - Na piknikach pija się tez musujące wino, ale... - zmarszczyła lekko brwi, rzucając okiem na swój zegarek - to nie jest dobra pora. - cóż, swoją wiedzę o piknikach czerpała z artykułów w dziewczyńskich gazetkach, które czytała przez ostatnie dni. To był jej pierwszy w życiu piknik i daj Merlinie, może nie ostatni. Było przecież całkiem przyjemnie! ...prawda?
Widział, jak skrupulatnie ustawiała wszystko na kocu i zdecydował się jej nie przeszkadzać. Zaczynał przyzwyczajać się do tego, że miała swoje dziwactwa, swoje przyzwyczajenia, jak każdy na tym świecie. Jej jedynie różniły się od tych, do których sam przywykł. Nie były jednakże w żaden sposób irytujące, czy nużące, a skoro tak było jej dobrze, to kim był, żeby to komentować? Jednocześnie odkrywał, że właśnie przy tych nietypowych osobach czuł się dobrze, choć nie rozumiał ich zupełnie. Tak jak teraz, gdy Bertha skomentowała brak Roya w tak praktyczy sposób. - Przecież nie pozwoliłbym mu ich zjeść - odpowiedział prosto, spoglądając nieco pytająco na kobietę. Zakładała, że ponieważ był młodym psem, nie był wyuczony odpowiedniego zachowania? Cóż, pewnie można było tak zakładać w przypadku naprawdę ogromnej liczby psów, ale akurat nad fogsem Jamie pracował od samego początku. Dla wspólnego dobra i przyjemnej koegzystencji, a także dla bezpieczeństwa psa, który mógł wejść do pracowni ojca i z ciekawości porwać do pyska coś, co zdecydowanie nie było dla niego. Kiedy niewiele później doszło do kradzieży kamienia, nie miał zbyt wielu możliwości. Mógł dalej brodzić w lodowatej wodzie, ale nie po to spotkali się nad strumieniem. Dlatego dołączył do niej, nie przejmując się tym, że przyglądała mu się uważnie przez cały ten czas. Jej spojrzenie zdecydowanie różniło się od tego, jakie czasem obserwował, gdy ktoś poddawał się powabowi i zwracał na niego bardziej uwagę. Bertha jednak zachowywała się, jakby zupełnie nie dostrzegała tego, co przykuwało spojrzenia innych, co było komfortowe dla Jamiego. Za to czymś, co go bawiło, co wywołało uśmiech na jego twarzy, którym próbował zatrzymać cichy śmiech, było to, jak bardzo przemyślała jedzenie. Nie umknęło jego uwadze, że wybrała wszystko, co nie mogło uczulić, o ile nie miało się bardzo konkretnych alergii. Było to logiczne, skoro pierwszy raz mieli coś wspólnie zjeść, co wcześniej sama przygotowała, ale i tak nie spodziewał się takiej uważności. Kolejny raz pokazywała, że różniła się od większości znanych mu osób. Podciągnął jedną nogę, aby oprzeć swobodnie przedramię o kolano, wspierając się na drugiej ręce. Przyglądał się wszystkiemu, co przyniosła, a szczególnie warkoczem, których nazwy nawet nie próbował wymawiać. Sięgnął po kilka jagód, które zaraz włożył do ust, uśmiechając się szerzej, gdy słyszał pewność siebie bijącą z jej słów. Różniła się od tego, co odczytywał na wizzengerze, gdy umawiali się na piknik. - Czyli przypadkiem doszłaś do perfekcji w ich pieczeniu? W takim razie zobaczymy, jakie odpowiadają ci smaki - zdecydował, sięgając ostatecznie po jeden z warkoczy, któremu wpierw przyglądał się uważnie, próbując ocenić, co było do nich dodane. Kucharzem ani piekarzem nie był, ale był za to testerem dzieł Carly, więc powoli rozpoznawał niektóre przyprawy, czy zioła, jakiś używano po wyglądzie, zapachu i smaku. - Poproszę. Piję bez mleka - zgodził się na kawę i zaraz przekrzywił głowę, wgryzając się główny wypiek tego pikniku, obserwując kobietę. Przemyślała wszystko. To powinno być niepokojące, a jedynie bawiło go. - Szkoda, że kończy się pogoda na pikniki. Lubię słodkie i półsłodkie wina, bardziej białe niż czerwone. Musujące też. A jak twoje preferencje? - zapytał, po chwili spoglądając na trzymany warkocz z cieniem uznania w jasnych tęczówkach.
Jest taka teoria w życiu, że to właśnie ludzie dziwni nadają kolorytu naszemu życiu. Jak nudno byłoby, gdyby wszyscy działali w sposób taki sam, tak samo logiczny, jak działa każdy inny. Dla Berthy jej system zachowań wydawał się naturalny, choć z wiekiem zdążyła nauczyć się i zrozumieć, że nie jest top standard, który rozumieją wszyscy. Oczywiście, przepracowała wiele aspektów swojego autyzmu i nauczyła się rozwiązywać sama ze sobą pewne problemy nieprzewidywalnej codzienności, bo znacznie łatwiej było jej działać, kiedy rzeczy działy się według ustalonego planu, bez żadnych zaskoczeń jednak też domyślała się, że to, co jest dla niej logiczne, nie musi być takim dla innych ludzi. Logicznym było, że trzeba dobrze ustawić przyniesione naczynia. Żeby się nie poprzewracały, żeby koc nie odfrunął, żeby nie mieć problemu sięgać po rzeczy, które się chciało. To było dla niej normalne, fakt, że ktoś mógł tego nie robić, był dziwny. - Wychowujesz go bardzo dobrze, prawda? - odpowiedziała, unosząc lekko zmarszczone brwi - Jesteś... psim trenerem? - można było założyć, że jako Shercliffe miała większe niż przeciętny człowiek pojęcie o zwierzętach, ale jednocześnie nie bez powodu była jedną z największych porażek swoich rodziców, niezdolną nawet do posiadania pufka, a co dopiero pojmowania opieki nad bardziej kompleksowym i wymagającym zwierzęciem. Ale pracowała nad tym. Miała w domu już trzy różne rośliny, żadna z nich nie była sukulentem i wszystkie trzy żyły. Jeśli tak dalej pójdzie, przyjdzie czas na rybkę, a potem? Kto wie? Za dziesięć lat może nawet psa. Podniosła na niego pytające spojrzenie, bo choć śmiał się pięknie, to poczuła niepokój, że nie zrozumiała jakiegoś żartu i wyjdzie zaraz na idiotkę, która przecież nie była. Rozejrzała się raz jeszcze po przyniesionych produktach i zmarszczyła brwi, bo tak jak sprawdziła dwukrotnie piknikowy koszyk przed wyjściem z domu tak i teraz wiedziała, że wszystko powinno być w porządku. - Coś się stało? - zapytała wprost. Nigdy nie miała ani wyczucia do momentów, ani umiejętności, tak zwanego, czytania nastroju. Pytanie wprost dawało ulgę jej napięciu, że przynajmniej zrobiła wszystko, co mogła, aby zrozumieć. Fakt, że nie każdy wprost odpowiadał, był problemem. - To nie przypadek. - wyjaśniła, sama biorąc jedną z bułeczek - Włożyłam wiele pracy w to, żeby wyszły takie, jakie są. - przyznała. Być może powinna czuć jakiś wstyd przed tym, ile napiekła tych drożdżówek, ale pojęcie wstydu było w bardzo dziwnym miejscu w jej głowie - Wyszły takie, jak powinny. Mają taki sam kolor, konsystencję, zapach i smak. Takie, jak w tej kawiarni, którą już zamknięto. - podniosła na niego uważne spojrzenie - Jak mogłabym podzielić się z Tobą tym, co mnie zachwyciło, jeśli nie mogłabym odtworzyć dokładnie tego doświadczenia? - przechyliła głowę - Chciałam, żebyś spróbował tamtych, bo były przepyszne. Skoro to niemożliwe, musiałam zrobić dokładnie takie same. Bułeczki były bardzo maślane, nie za słodkie, ale mocno wilgotne. Mielone nasiona kardamonu dawały im bardzo charakterystycznego aromatu, czuć było nuty wanilii i cynamonu, w smaku dość zbalansowane, dobre do kawy, ale nie na tyle słodkie, by po jednym nie móc już patrzeć na cukier. - Można robić zimowe pikniki. Z ogniskiem. Ludzie lubią robić kuligi, ale łączy się to z końmi, a one są... - przełknęła ślinę. Duże. Przerażające. Niebezpieczne. Silne. Gwałtowne. Nieprzewidywalne. Tyle przymiotników, że w końcu nie dokończyła myśli. Nalała kawy do obu filiżanek, sobie dolewając odrobinę mleka, tylko tyle, by przełamać czerń zawartości swojej filiżanki. - Bardzo rzadko piję alkohol. - przyznała otwarcie - Nie potrafię się po nim zachować, mam bardzo słabą głowę. - ugryzła bułeczkę - Czy jest Ci przykro, że ptak zabrał Twój kamień? - zapytała, bo jej głowa działała wielowątkowo i wciąż jakiś wolumen jej pamięci odtwarzał tamtą scenę. Trudno powiedzieć, czy z fascynacji zachowaniem ptaka, czy fascynacji nad kroplami wody we włosach Norwooda.