Strumień spływa powoli po kamieniach, którymi wyłożone jest dno. Nie jest zbyt długi, jednak przyjemny szum wody sprawia, że mieszkańcy bardzo lubią przychodzić w to miejsce i spędzać tu długie godziny na odpoczynku. Jeżeli bardzo dokładnie rozejrzeć się po okolicy, da się odnaleźć kilka rodzajów specyficznych ziół i roślin. Najbardziej wyjątkowa, głównie przez swoją niedostępność w innych miejscach, jest języcznik migocący. Rozpoznają je tylko wprawieni w zielarstwie, gdyż niewiele różnią się od zwyczajnych paproci. Wprawna obserwacja pozwala zauważyć delikatny pyłek, unoszący się bardzo powoli spiralami - jest tak subtelny, że trzeba na nim bardzo skupić wzrok, aby dostrzec choćby lekkie migotanie. Spomiędzy kamieni, unosząc się nieznacznie nad powierzchnię wody, wyrastają żabieńce strumykowe. Te miniaturowe roślinki ciężko znaleźć gdzie indziej. Podobnie jest zresztą płomiennicę drzewną, wyrastającą na drzewach bliskich strumieniowi. Prawdopodobnie to woda ma jakieś specyficzne właściwości. Kiedy ma się trochę szczęścia i ochotę na wejście do strumienia, między śliskimi głazami da się znaleźć kruszyny kamieni szlachetnych. Można je spokojnie wymienić na galeony.
Rzuć trzema kostkami, aby sprawdzić, czy udaje ci się znaleźć kamienie.
► Pierwsza kostka definiuje, czy udaje ci się coś znaleźć: 1, 5 - Udaje ci się znaleźć kamień; 2, 3, 4, 6 - Nie udaje ci się znaleźć kamienia.
► Druga kostka - jeśli pierwsza zakłada, że coś znalazłeś, wskazuje, jaki to kamień: 1 - Ametyst 2 - Rubin 3 - Szafir 4 - Szmaragd 5 - Kwarc różowy 6 - Onyks
► Trzecia kostka określa, w jakim jest stanie oraz na ile galeonów możesz go wymienić: 1 - Marne okruchy - nie dostaniesz za nie nic 2 - Drobne cząstki - niezbyt dużo warty - 10 galeonów 3 - Pomniejsze kawałki - 30 galeonów 4 - Jeden, większy kawałek - 70 galeonów 5 - Bardzo brudny spory kawałek - 120 galeonów 6 - Cały kamień - może lepiej go zachowaj? Dostaniesz za niego 250 galeonów!
Kamieni możesz szukać raz w miesiącu! Z racji tego, że miejsce znajduje się w Dolinie Godryka szukać kamieni mogą wyłącznie studenci i dorośli!
Od kiedy zamieszkała w Hogsmeade, prawie wcale nie zapuszczała się już do Doliny Godryka. Nie miała powodu, by wracać do rodzinnej rezydencji, ponieważ na dobre zadomowiła się już w Przystani. Ale jako, że starała się utrzymywać przyzwoite kontakty z rodziną, dała namówić się na mały wypad do mamy na herbatkę. Wracając do domu, stwierdziła, że wybierze okrężną drogę. Pociąg odjeżdżał dopiero za jakiś czas (Veronica wciąż jeszcze nieco bała się teleportowania na większe odległości, a zresztą uwielbiała ten środek transportu), więc zboczyła ze ścieżki w kierunku strumienia. Wszyscy wiedzieli, że czasami dało wyłowić się z niego małe co nieco, a na misterne plany w jej głowie trzeba było pieniędzy. Niestety nie miała zbyt wiele czasu, a pobieżne obserwacje nie przyniosły skutku. Czas odjazdu zbliżał się nieubłaganie, a cisza i spokój wcale nie oczyściły splątanych myśli, emocji skupionych wokół czegoś bardzo konkretnego. Westchnęła i zebrała się z ziemi, otrzepała tyłek z liści, a potem ruszyła w stronę peronu.
Zt
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Zadzierała głowę w górę, dopiero teraz orientując się, jak duża była dzieląca ich różnica wzrostu. W restauracji w ogóle nie zwracała na to uwagi, wszak siedzieli po przeciwnych stronach stołu, w której to pozycji ciężko było jej zwrócić uwagę na długość jego nóg. Jej też wcale krótkie nie były, ale nie osiągała tak imponujących rozmiarów jak Wally, ze swoją drobną, szczupłą twarzą, chudymi rączkami i kościstymi kolanami, teraz co prawda skrzętnie skrytymi w luźnych, roboczych dżinsach. W tym świetle prześwitującym między zieleniejącymi liśćmi dostrzegała jedynie słaby błysk w jego równie leśnych tęczówkach, o kolorze przypominającym mieszankę błękitnego nieba i dzikiego runa - nagle zapragnęła obejrzeć je z bliska, zajrzeć w nie jak w lustro i sprawdzić, czy poza własnym odbiciem zobaczy w nich mały, zamknięty ekosystem. Westchnęło jej się, ot tak, delikatnie i cicho, za co musiała się szybko skarcić w myślach, bo przecież była tu wyłącznie w celach naukowych. Prawda? Prawda, Bridget? Ten "doskonały duet" dotyczy wyłącznie researchu, czyż nie? Tylko dlaczego on się tak pięknie uśmiechał? Odwzajemniła ten uśmiech, realnie dumna z faktu, że jakimś sposobem podczas krótkiej pogawędki i wspólnego posiłku zaszczepiła w umyśle mężczyzny pomysł, jakoby nadawała się do wejścia w jego badawczy świat. Nawet w najśmielszych snach nie odważyłaby się zamarzyć o tym, by człowiek z podobnym dorobkiem wziął ją pod swoje skrzydła (czy może nawet płetwy, jeśli pokusimy się o mokre żarty). Fakt, że stali teraz razem przy strumieniu snując plany i rozważając opcje kolejnych kroków, wydawał się surrealistyczny. - Jak wolisz - stwierdziła z lekkim wzruszeniem ramionami i już prawie cofnęła swoją dłoń, gdy nagle on ujął ją w swoją, tym dotykiem zsyłając wzdłuż jej przedramienia ciepły dreszcz. Nie trwało to długo, ledwie sekundę czy dwie, lecz wystarczyło, by spłoniła się aż po szyję. Skinęła głową, przysiadając wraz z nim na tych nagrzanych kamieniach, choć mogłaby przysiąc, że jej policzki były znacznie cieplejsze. Wydała z siebie jakiś bliżej nieokreślony chichot, do wtóru z jego mało składnym bełkotem, czego natychmiast pożałowała, bo, na Merlina, czemu nie mogła zachowywać się normalnie?! Czy już zawsze będzie piszczeć przy mężczyznach jak wtedy, gdy miała siedemnaście lat? Zlitowała się nad sobą samą i zamiast brnąć w samoumartwianie, poświęciła uwagę Wally'emu i jego poczynaniom. Obserwowała, jak bąbelek znika szybciej, niż się pojawił na powierzchni jego dłoni. - Trochę zbyt zamaszyście - przyznała, wyciągając dłoń i pokazując mu ponownie płynny, bardzo ograniczony ruch obrotowy, który wykonywała przy pobieraniu próbek. - Spróbuj jeszcze raz - poleciła, uśmiechając się zachęcająco. Mieli czas. Dużo czasu.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
To jej westchnienie poruszyło w jego sercu jakąś czułą strunę, choć mogło oznaczać cokolwiek i nie musiało mieć nic wspólnego z jego osobą. Wally wiedział, że dla wielu kobiet (i nie tylko) był atrakcyjny, ale nie wbijało go to w dumę, bo zdawał sobie sprawę ze swoich wad i prostego faktu, że wiele kobiet nie wytrzymałoby z nim długo, nie mogąc znieść braku stabilizacji i odpowiedzialności. Może po prostu żadna nie miała w sobie tego czegoś, że Shercliffe zarzuciłby gdzieś kotwicę, a może jego dawna rana związana z utratą dziecka i narzeczonej była zbyt dotkliwa, by ośmielił się zaryzykować. W każdym razie nie miał zamiaru mącić w głowie Bridget, bo czuł, że nie należy do tych kobiet, które traktują mężczyzn lekko. Nie mógłby wdać się z nią w niezobowiązujący romans, bo to nie byłoby fair wobec kogoś tak delikatnego jak ona. Zasługiwała na miłość, a nie flirt, a szczerze wątpił, czy potrafiłby dać komuś szczęście na stałe... mimo że budziła w nim uczucia, których od lat nie doświadczał. On był może nieco mniej zdziwiony tą spontaniczną współpracą - czasem mu się to zdarzało i gdy tylko wyczuwał pokrewieństwo dusz i zainteresowań, nie wahał się proponować współpracy. Mimo że przywykł do samotnych wędrówek, nie był typem burkliwego samotnika i doceniał świeżość perspektywy, a także doświadczenie, jakie wnosili inni badacze. A fakt, że Bridget po prostu mu się spodobała, był... no dobrze, może nie drugorzędny, ale z pewnością nie podjąłby się tak ochoczo wspólnego badania trolli, które go nie interesowały. Nawet gdyby Bridget paliła się do takiego projektu. Jej rumieniec sprawił mu przyjemność, mimo że sam był bardzo zakłopotany tym spontanicznym dotykiem, czy raczej wrażeniem, jakie na nim wywarło coś tak niewinnego i pozornie pozbawionego znaczenia. Naprawdę zastanawiał się, czy nie ma znowu piętnastu lat, skoro reaguje tak intensywnie na ciepło dziewczęcej dłoni. Nie obraził się, kiedy zachichotała, ubawiona jego rozkojarzeniem. Sam również uważał, że to głupie, ale miał nadzieję, że nie stracił przez to w jej oczach - nie miał przy tym pojęcia, że sama Bridget też nie była zachwycona swoim zachowaniem, więc w sumie byli w podobnej sytuacji. Całe szczęście, że miał zadanie, na którym mógł się skupić. Przyjrzał się uważnie ruchowi jej nadgarstka, zamarkował go własnym, jakby próbując nauczyć rękę tego gestu, po czym odetchnął głęboko i ponowił próbę. Tym razem było nieco lepiej - pęcherzyk wydawał się bardziej stabilny i rósł ładnie, jednak w chwili gdy zaczął pobierać próbkę z dłoni Wally'ego, wstąpił w niego jakiś diabeł i dziabnął biednego Shercliffe'a, po czym zniknął, zostawiając na jego skórze krwawe kółeczko, które paskudnie piekło. Wally syknął z zaskoczenia i skrzywił się lekko. - Strasznie drapieżny ten pęcherzyk. Ale chyba już jestem bliżej. I zdaje się, że powinienem trochę oddalić różdżkę od dłoni, w miarę jak pobieram próbkę... - przeanalizował sytuację, po czym spojrzał na Bridget pytająco, szukając w jej oczach potwierdzenia słuszności jego teorii. Miał wielką ochotę ją pocałować, ale odepchnął od siebie tę myśl. Pęcherzyk, łajzo. Musisz opanować to zaklęcie, jeśli nie chcesz wyjść na skończonego głąba.
Choć jej do piętnastu lat nie było tak daleko jak jemu, podobnie jak on czuła, że cofnęła się w czasie swoją mentalnością. Reagowanie w ten sposób na prosty dotyk, który w perspektywie ich krótkiej znajomości absolutnie niczego nie znaczył, nie było normalne - a nawet jeśli było, to nie chciała tego teraz. Zbyt mocno ekscytowała się możliwością prowadzenia wspólnych badań, by pozwolić jej narwanemu sercu dyktować zasady. To mózg miał tu teraz pracować, ta pomarszczona breja z licznymi zwojami białej i szarej istoty, nie szybko kurczący się mięsień wyrywający się z jej klatki piersiowej jak zrozpaczone, uwięzione zwierzę, gdy tak patrzyła w jego oczy i zastanawiała się, jakiego koloru są tak naprawdę. Potrzebowała zejść na ziemię z tej podniebnej krainy marzeń, w której jej rozpędzona, szalona wyobraźnia podsuwała jej obrazy jego ust na jej własnych. Nie, Bridget, tak nie można, karciła się w myślach, celowo kierując je ku innemu mężczyźnie, z którym pozostawała w ostatnim czasie w ciepłych stosunkach. To nie fair wobec Williama, by snuła tu teraz rozważania na temat miękkości jego ust czy szorstkości skóry dłoni. To oraz ciepło kamienia, na których przysiadała, ugruntowało ją nieco. Przyglądała się jego poczynaniom, zachęcając go wzrokiem do dalszych prób. Ucieszyła się, że zamierzał ćwiczyć dalej. Jakaś jej część zastanawiała się, czy nie uniesie się dumą i nie uzna tego procesu za zbędny, lecz najwyraźniej Wally miał w sobie sporo pokory i z chęcią pobierał nauki, nawet jeśli jego nauczyciel był prawie dwa razy młodszy od niego samego. Świadomość, że mimo sławy, sukcesu i zbudowanej w magicznej społeczności reputacji, miał głowę na karku i niewybujałe ego, była dla niej bardzo krzepiąca i przyjemnie grzała jej wnętrze. Upatrywała w nim naprawdę wspaniałego kompana nie tylko do prowadzenia badań nad wodnymi zbiornikami. - Może trochę... - zaczęła mówić, gdy zobaczyła, że koniec jego różdżki niebezpiecznie zbliżał się do powierzchni jego skóry, ale nie zdążyła zareagować w porę, bowiem pęcherzyk zeźlił się i "ugryzł" go aż do krwi. - Vulnus alere - rzuciła zaklęcie, nim zdążyła skonsultować z nim kwestie opatrywania urazu. Wyciągnęła dłoń, by przejechać palcami po zasklepionej rance i skontrolować, czy formuła przyniosła odpowiedni skutek. - Będziesz żył - stwierdziła z uśmiechem. Pewnie jego skóra doznała w życiu znacznie cięższych obrażeń niż delikatne otarcie, ale Bridget nie lubiła, gdy w jej towarzystwie działa się komuś krzywda, choćby najmniejsza. - Będziesz musiał faktycznie trochę odsunąć tę różdżkę, żeby nie pobierać próbki aż tak głęboko. Zależy nam finalnie na próbkach z powierzchni. Było lepiej, ale spróbuj jeszcze raz - poleciła, dając mu feedback odnośnie jego postępów w nauce.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally był przez niektórych uważany za coś w rodzaju w hippisa i było w tym trochę racji, ale całkowicie rozumiał, że inni ludzie mogą mieć inne potrzeby i inne oczekiwania wobec życia. On chciał wolności, bo wyrwał się z domu, w którym trzymano ich wszystkich tak krótko przy pysku, że albo odbierano im resztki niezależności, albo mimowolnie sprawiano, że narastał w nich bunt i tęsknota za niczym nieskrępowaną swobodą. W przypadku Wally'ego właśnie tak się stało. A mimo to rozumiał, że ktoś inny może chcieć ciepłego domu, do którego wraca po niezbyt ekscytującej, ale stabilnej pracy; gromadki dzieci; pełnego konta w banku Gringotta i tych wszystkich rzeczy, które jego przerażały, ale tylko w odniesieniu do jego samego. W Bridget było coś, co kazało mu przypuszczać, że na dłuższą metę chciałaby stabilizacji, obrączek i tego przerażającego "póki śmierć nas nie rozłączy", które przyprawiało go o lekki atak paniki. Bałby się, że w którymś momencie tej sielanki jego natura wędrowca wzięłaby górę i zacząłby znikać na zbyt długo, dusząc się w domowych pieleszach. Nie żeby wybiegał w przyszłość tak daleko, ale zdawał sobie sprawę z prostego faktu, że kobiety dzielą się na te, które kochają swobodę równie mocno jak on sam i nie mają nic przeciwko romansowi, który potrwa tyle, ile będzie ich bawił, oraz na te, które wierzą w romantyczną miłość do grobowej deski i którym nie należy robić nadziei, jeśli samemu jest się nieuleczalnym starym kawalerem. A jednak czuł... coś. Coś dziwnie ciepłego, łagodnego, a przy tym uderzającego do głowy jak szampan. To nie był łyk ognistej, ale coś znacznie subtelniejszego, choć równie oszałamiającego. Czuł ciepło, a nie płomień. Nie chciał jak najszybciej zagarnąć Bri do łóżka i zaspokoić ciekawość jej ciała, a raczej odkrywać ją na wiele sposobów, bardziej niewinnych i subtelnych, co wydawało się jeszcze bardziej niebezpieczne, bo mogło prowadzić, o zgrozo, do PRZYWIĄZANIA. A jednak, jakimś cudem, nie potrafił się bronić przed pokusą spędzania z Bri czasu na wspólnych badaniach czy snuciu projektów. Doceniał jej umysł, jej ciekawość, przez które była jego pokrewną duszą, a przy tym miała w sobie jakieś ciepło i urok, które podstępnie rozbrajały kolejne zamki w jego sercu. A Wally... Wally przyjmował to bez sprzeciwu, nie chcąc się bronić. Przedziwne. Nie mógł się poddać, przyznać, że to było zbyt trudne. Na Merlina, był animagiem! Trudne zaklęcia, co prawda z innej dziedziny, przychodziły mu bez większego trudu, więc nie mógł tak po prostu odpuścić przy czymś tak prostym, nawet jeśli obecność Bridget działała tyleż motywująco, co rozpraszająco. Potrafił być uparty i wytrwały i dlatego zaszedł tak daleko, wbrew pozornej niefrasobliwości i lekkości, z jaką kroczył przez życie. - Dziękuję - powiedział swoim głębokim, miękkim głosem, patrząc na nią ciepło, kiedy uleczyła tę niewielką rankę na jego dłoni. Nie zamknął jej, przez chwilę niemądrze rozkoszując się jej badawczym dotykiem, który, znowu, nic przecież nie znaczył, a jednak przynosił mu ogromną radość. Roześmiał się cicho. Merlinie, gdyby zobaczyła wszystkie blizny na jego ciele, nie miałaby wątpliwości, że jest zaprawiony w bojach. Nawet jego dłonie i przedramiona nosiły sporo pamiątek po niefortunnych przygodach. Pokiwał głową, słuchając z uwagą jej rad i spróbował po raz trzeci - tym razem jego wysiłki przyniosły rezultat i Wally bez trudu pobrał próbkę z własnej dłoni, po czym przeniósł ją zgrabnie do fiolki. Spojrzał na Bridget z triumfem, który bardzo go odmładzał, sprawiając, że wyglądał jak dumny z siebie chłopiec. - Dziękuję za naukę, pani profesor. Pani uczniowie mają wielkie szczęście - powiedział z uśmiechem, patrząc jej głęboko w oczy, a potem mimowolnie zerkając na jej miękkie wargi, ale zaraz biorąc się w garść. Wally, brzydko, nie wolno. Nawet jeśli tak bardzo pociągają cię mądre kobiety.
Bridget od dziecka była spragniona podróży, wolności, eksploracji - jej wielkim marzeniem było objechać cały świat i zgłębić każdą z możliwych dostępnych jej kultur. Prawdopodobnie wiele młodych dzieciaków miało podobny pociąg do nowości i przygody, nie mogła być w tym odosobniona. Początkowym problemem okazała się jej rodzina, niechętna na wspólne wojaże, jeszcze mniej chętna na puszczanie jej samopas w nieznane. Jedynie Hogwart i nadzorowane przez grono nauczycielskie wyjazdy były tą namiastką "wolności", której zawsze pragnęła. Życie jednak poważnie ją zweryfikowało, gdy nabrała jeszcze kilku lat, zapuściła co nieco korzeni i stanęła przed wyborami dorosłości... Których dokonywała wyłącznie w obrębie rodzinnego miasta, ojczyzny, swojej Alma Mater. Wyrwanie się z dobrze znanych miejsc, które były jej ostoją, okazało się zdecydowanie trudniejsze, niż by przypuszczała sądzić. Przyzwyczajona do ciepła domowego ogniska, do znajomych, przyjaznych twarzy, do rytmu życia w tych konkretnych punktach na mapie, nie umiała podjąć ryzyka. Nie samotnie. Bo należało wiedzieć, że Bridget niewiele rzeczy lubiła robić w pojedynkę. Była osobą niezwykle źle radzącą sobie z osamotnieniem. Nigdy nie była wyspą, na pewno nie tą bezludną - zawsze lgnęła do ludzi, do tłumów, do zgrupowań. Poczucie przynależności było jednym z warunków wymagających spełnienia, by mogła komfortowo iść przez życie. Podróż nie była stałością - była żywiołem, rwącym jak rzeka, ulotnym jak powietrze, nieprzewidywalnym jak ogień. No i wymagała wyrwania zapuszczonych w ziemię korzeni. I choć nie rozmawiali na ten temat wcale (bo dość dziwne byłoby poruszać te kwestie z kimś, z kim widziało się po raz drugi w życiu i planowało oprzeć relację wyłącznie na stopie zawodowej), nie mylił się wcale w założeniach dotyczących jej osoby. W istocie wierzyła w miłość - tę od pierwszego wejrzenia, tę, która miała pokonać każde zło tego świata oraz tę, która trwała aż do śmierci i po niej. Z tak skrajnego romantyzmu nie uleczył jej żaden dotychczasowy zawód miłosny, a jej wielokrotnie złamane serce wyjątkowo dobrze się zabliźniało. Wiedziała, że to pewnie głupie z jej strony myśleć, że przejmowałby się niewielką ranką na dłoni. Biorąc pod uwagę jego profesję, zwierzęcą naturę, niebezpieczne warunki, w których pracował, prawdopodobnie skrywał pod ubraniem całą kolekcję mniejszych i większych pamiątek po zranieniach. Może bez jej interwencji niewielkie otarcie stałoby się wyrytym w jego skórze pomnikiem jej samej - świadectwem początków ich drogi; dość egoistycznie stwierdziła w myślach, że wolałaby w inny sposób upamiętnić się na jego ciele. Albo raczej w jego umyśle, zła Bridget, niedobra Bridget! - Och, przestań, nie schlebiaj mi tak! - powiedziała, z przesadną żarliwością machnąwszy ręką, oczywiście bardziej w żarcie niż na serio. - Ten ostatni raz wyszedł Ci idealnie, więc myślę, że możemy pomału zabierać się za to, po co się tu zjawiliśmy! - zawyrokowała, uśmiechając się niezwykle szeroko i promiennie, naprawdę dumna z Wally'ego i samej siebie, że była w stanie go czegoś nauczyć. - To teraz role się odwracają, bo jak już wspomniałam, ja w łapaniu dzikich zwierząt jestem kiepska - dodała, zaśmiawszy się krótko. - Mogę pobrać w międzyczasie próbki samej wody albo jakieś powierzchowne próbki z kamieni. Szczególnie zainteresowana jestem, czy pyłek jest w stanie usiąść na dnie strumienia... - mówiła, wstając w międzyczasie i wyjmując cały zapas zabranych ze sobą fiolek, by ułożyć je w miękkiej trawie przy kamieniu, na którym wcześniej siedziała.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally wyczuwał w Bridget tę potrzebę stabilizacji, zapuszczenia korzeni, mimo że do tej pory ani przez chwilę nie rozmawiali o niczym szczególnie osobistym, nie licząc jej zwierzaków i jego wrażeń w chwili przemiany w wydrę. Niebywałe, ile wydarzyło się między słowami, ile zawarło w spojrzeniach, uśmiechach i mowie ciała i jak bardzo fakt, że mieli wspólne pasje, połączył ten niespodziewany duet. Wally lubił ludzi, był ich ciekaw tak samo jak zwierząt, ale doskonale radził sobie też sam, skupiony na własnych przemyśleniach i badaniach. Do tej pory wizja stabilizacji zupełnie go nie nęciła, a wręcz przerażała i każda próba zmuszenia go do osiadłego trybu życia budziła w nim niemal dziecinny bunt. Jak wydra był dobry w wyślizgiwaniu się z niewygodnych sytuacji, z ram i konwenansów, płynąc z prądem albo pod prąd - tak jak akurat uważał za stosowne. To nie tak, że nie wierzył w miłość czy w małżeństwo. Po prostu uważał, że nie każdy jest do tego stworzony i do tej grupy zaliczał siebie, pomijając milczeniem tę jedną, niespodziewaną i szalenie bolesną próbę założenia rodziny, która miała być równie nietypowa jak on sam, a rozpadła się w ciągu kilku chwil. Jeśli osoba, którą uważał za swoją wymarzoną towarzyszkę życia, odeszła, bo nie udźwignęli wspólnej tragedii, to jak mógł mieć nadzieję, że następnym razem ktoś zostanie z nim na stałe, na dobre i złe? A może to on zawinił, nie potrafiąc jej właściwie wesprzeć, bo jego zimna, wymagająca rodzina nie nauczyła go czegoś kluczowego dla stworzenia dobrego, trwałego związku? Nie wiedział i nie chciał się nad tym zastanawiać, żyjąc sam ze sobą, odpowiadając tylko za siebie i mając wielu przyjaciół rozproszonych po całym świecie, którzy jednak byli jakby punktami na mapie, które chętnie odwiedzał, kiedy było mu po drodze. Teraz podjął próbę zaprzyjaźnienia się ze swoim młodszym bratem, Frederickiem, ale wcale nie był pewien, czy odniesie sukces. Może się starzał i bycie sobie sterem, żeglarzem i okrętem zaczynało go trochę gnieść. Kto wie. Fakt, że tak spontanicznie zajęła się jego niewielkim skaleczeniem, sprawił, że serce Wally'ego zalała fala ciepła. Pozwolił jej na to, mimo że sam poradziłby sobie z tym bez trudu, ale nie pamiętał, kiedy ktoś się nim opiekował (pomijając oczywiście personel magicznych szpitali, do których zdarzało mu się czasem trafiać podczas swoich podróży). To było miłe, niespodziewane i sprawiło, że poczuł się odrobinę mniej samotny, bo ostatnio zaczął zdawać sobie sprawę z faktu, że czasami brnięcie przez życie solo jest nużące i smutne. Kochał swoją pracę, swoją wolność i niezależność, ale... może towarzysz życia byłby nie tyle kulą u nogi, ile bezpiecznym portem? Oczywiście nie miał wobec Bridget tak dalekosiężnych planów, zwłaszcza że była o tyle młodsza i zasługiwała na jakiegoś miłego chłopaka, którego nie nosiło po całym świecie, ale uczucia, jakie w nim budziła, sprawiały, że zaczynał kwestionować to, o czym był święcie przekonany przez ostatnie kilkanaście lat. Roześmiał się. - Ale to prawda. Jesteś bardzo dobrą nauczycielką - zapewnił ciepło, patrząc na nią z uśmiechem. On też był dumny, choć oczywiście byłoby lepiej, gdyby zaklęcie wyszło mu już za pierwszym razem, ale obecność Bridget bardzo go rozpraszała i czuł presję, żeby się przed nią nie wygłupić. - Jeśli będziesz chciała, nauczę cię następnym razem kilku sztuczek, jeśli chodzi o łapanie zwierząt - zaproponował pogodnie, nawet nie zastanawiając się nad faktem, że proponuje jej kolejne spotkanie, mimo że to jeszcze nie dobiegło końca. Skinął głową. - Dobrze. A ja chciałbym odłowić kilka magicznych stworzonek i poobserwować, czy ich zachowanie odbiega od normy pod wpływem pyłku - wyjaśnił, również wstając i wyjmując ze swoich kieszeni, które potraktował wcześniej odpowiednim zaklęciem, kilka przezroczystych pojemników z dziurkami w pokrywce, w których mógłby wygodnie przyglądać się złapanym okazom. Sądząc po tym, jak zachowywały się centaury, czarodzieje i inne magiczne istoty, halucynacje u drobnych stworzeń wodnych byłyby widoczne na pierwszy rzut oka.
Rozmawiając z nim miała wrażenie, jakby faktycznie poznali się już gdzieś wcześniej; jakby znali się już od lat, a przynajmniej miesięcy - nie kilkunastu dni. Zachowywał się przy niej, jak gdyby przegadali ze sobą bite godziny i dni, a nie zaledwie jedną czy dwie. Przez to ona sama traktowała go z olbrzymią swobodą, zupełnie nie przejmując się, że tak naprawdę nic o nim nie wiedziała. W jej głowie nie był wyłącznie konturem, zarysem jakiejś osoby, a całą personą. Była pewna, że jego dźwięczny śmiech będzie odbijał się echem w jej uszach jeszcze kilka dni po dzisiejszym spotkaniu, a jego głęboki głos ukołysze ją niejednej nocy do snu. Przez parę następnych dni będzie dopatrywała się tej głębokiej zieleni, dostrzegalnej w cieniu jego tęczówek, w oczach każdego swojego rozmówcy, z przykrością stwierdzając, że jej nie znajduje. Wydawało jej się to wręcz niemożliwe, by tak szybko zapałać do drugiego człowieka taką sympatią. Może faktycznie gdzieś się spotkali - w poprzednim życiu? Miała oczywiście na względzie głównie kwestie naukowe. Te sprawy związane ze zwierzętami, morskimi stworzeniami, mistycznymi podwodnymi językami, magią i postępem badawczym, bo tylko to powinno być ich celem. Prawda? To szybko bijące serce wynikało z ekscytacji trwającej wędrówki w labiryncie niezbadanych rejonów świata. Czyż nie? Lekka głowa sprzyjała nowym ideom, nie zakochaniu, dobrze to wiedziała. Poza tym był William. Jej William? Nie wiedziała, czy mogła go w ten sposób nazywać i na pewno nie zwróciłaby się tak do niego osobiście, na pewno nie teraz, nie po tak krótkim czasie. Ale jednak był i to też należało pamiętać. Bridget nie chciała być w ten sposób zapominalska, to nie leżało w jej naturze. Gdy się zakochiwała, robiła to od razu po uszy. Wpadała jak śliwka w kompot i nurzała się w nim radośnie. Dlaczego tak ciężko było jej o tym pamiętać przy Walterze? Zabrali się jednak za robotę, przy której raczyli się długą, swobodną pogawędką o życiu, zwierzętach, własnych zainteresowaniach. Dziewczyna skupiła się na próbkach z wody, kamieni, traw i mchu, i wszystkiego, co tylko nawinęło jej się pod różdżkę. Wally w tym czasie tropił i łapał odpoczywające przy strumieniu żaby. Złapali jakiegoś żuka, a nawet rybkę czy dwie, by pobrać próbki prosto z otwieranych w zachłannych próbach wzięcia oddechu skrzeli. Szło im dość sprawnie, choć w niedługim czasie słońce całkowicie schyliło się ku zachodowi i skąpał ich półmrok. W przyświecających im, wiszących w powietrzu kulach światła rzucanych z jego różdżki kończyli zbieranie próbek. Bridget chowała ostrożnie fiolki do torby, mając zamiar pomyśleć nad nimi i posprawdzać co nieco w zaciszu zamkowego laboratorium. Wtedy coś zamigotało na dnie płynącego strumienia. Schyliła się, by wyciągnąć spomiędzy szarych kamieni niewielki kawałek prawdopodobnie ametystu - tak jej się wydawało, bo na kamieniach się akurat nie znała. - Spójrz! - poleciła Wally'emu, pokazując do góry fioletowo-błyszczący fragment kruszcu. Dopiero wtedy zauważyła, że on też miał w dłoni jakiś niebieski kamień. - Mamy szczęście - że jesteśmy tu razem. Uśmiechnęła się do niego i na moment pozwoliła, by oblała ich głośna cisza otaczającej ich przyrody. Szum strumyka, żabi śpiew, przelatująca nieopodal sowa wypatrująca łupu, nocne pieśni świerszczy skrytych w wysokiej trawie. - Będę musiała już iść - stwierdziła, wodząc wzrokiem za samotnym ognikiem. - Do następnego razu, Wally - powiedziała, łapiąc go za wcześniejsze słówka, kurczowo trzymając się nadziei zapowiedzi kolejnego spotkania. Im więcej kroków w tył robiła, tym bardziej pragnęła porzucić pomysł odejścia - wrócić, zarzucić mu ręce na szyję. Po prostu przytulić się do jego silnego torsu. Musnąć policzek ustami w delikatnym pocałunku. Westchnęła. Cel, wola, namysł. Hogwart. Do następnego...
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally zdawał się zapominać, że właściwie się nie znają, że spędzili ze sobą tak niewiele czasu, że bliskość, jaka się między nimi rodziła, nie miała racji bytu. Tymczasem on znał już na pamięć układ uroczych zmarszczek mimicznych, które pojawiały się w kącikach jej oczu, ilekroć się uśmiechała. Wychwyciłby jej głos w tłumie i nie pomyliłby jej z nikim innym, z daleka rozpoznając jej sylwetkę i krok. Sam nie wiedział, jak do tego doszło, że zajęła tak ważne miejsce w jego życiu, mimo że spędzili ze sobą tak niewiele czasu. Może rzeczywiście znali się w poprzednich wcieleniach i dlatego tak łatwo z nieznajomych stali się... współpracownikami, między którymi działa się jakaś magia, która nie miała nic wspólnego z działalnością wróżek. Oczywiście, najważniejsze były badania i fakt, że tak doskonale się uzupełniali, koncentrując się na innych aspektach i łącząc siły ku chwale nauki. Jednak Wally nie łudził się już, że chodziło tylko o kwalifikacje Bridget. To było WSZYSTKO. Jej uroda, wdzięk, mądrość i wspólna pasja. Te iskierki w sarnich oczach, dziewczęcy chichot i ten niemożliwy do określenia urok, który sprawiał, że z trudem odrywał od niej wzrok, zwłaszcza gdy była całkowicie pochłonięta pobieraniem próbek. Badania nie były dla nich jedynie wymówką, by się do siebie zbliżyć - mimo atmosfery nieśmiałego flirtu, kwestie naukowe traktowali śmiertelnie poważnie, podekscytowani faktem, że mają z kim się podzielić swoją pasją. Mimo różnic, wydawali się doskonale dopasowani. Cudownie zharmonizowani. Wally nie miał tego rodzaju rozterek. W jego życiu nie było innej kobiety i całą swoją uwagę mógł poświęcać Bri bez wyrzutów sumienia. Zresztą on (zwykle) nie patrzył na sprawy męsko-damskie w taki sposób, pozwalając sobie na więcej oddechu i swobody. Ale teraz pojawiła się Bridget i obróciła jego spokój ducha w perzynę samym faktem swojej obecności. Pracowali niezwykle wydajnie, mimo że przecież cały czas snuli nowe wątki, poznając się coraz lepiej, mimo że nie były to poważne rozmowy. Wally sprawnie dostarczał jej kolejnych okazów, od których mogła pobrać próbki, podczas gdy on sam umieszczał je w pojemnikach, żeby poddać obserwacji. Gdy zaczęło się ściemniać, Wally wyczarował wiszące kule światła, dzięki którym mogli pracować dalej, tym razem w bardziej romantycznej atmosferze. Niemal w tym samym momencie sięgnęli po lśniące w strumieniu kamienie i spojrzeli na siebie. Wally roześmiał się cicho i spojrzał na nią z czymś, co niebezpiecznie przypominało czułość. - To prawda - powiedział po prostu, pozwalając tym słowom wybrzmieć w ciszy i patrząc Bridget głęboko w oczy. Jego myśli biegły tym samym torem co jej, a złożoność ciszy cieszyła równie mocno. Nieco posmutniał, gdy powiedziała, że musi już iść, ale nie oponował. - Rzeczywiście... Już późno - przyznał niechętnie, jednak patrząc na nią tak, jakby samą siłą spojrzenia chciał ją zatrzymać na dłużej, a najlepiej przyciągnąć do siebie i zamknąć w uścisku. Wieczór był tak piękny i spokojny, a chemia między nimi niemożliwa do przeoczenia. A jednak nie zrobili nic, co zdradzałoby złożoność ich relacji, wzajemne przyciąganie i chęć przeniesienia tej znajomości na inny poziom. - Do zobaczenia, Bri - powiedział miękko, nieświadomie pierwszy raz używając zdrobnienia, którym nazywał ją w myślach. Patrzył na nią ciepło i jakoś tak... tęsknie, dopóki nie zniknęła z cichym trzaskiem.
W sumie na trochę pracę nad tym konkretnym zaklęciem zawiesił skupiając się bardziej na studiach niż opracowywaniu zaklęcia dużo bardziej skomplikowanego niż zwykłe dorobienie komuś zwierzęcych uszu. Mimo wszystko obawiał się nieco jak będzie mu wychodzić testowanie zaklęcia będąc ogarniętym przez nieprzyjemne efekty tego pyłu męczącego Wyspy już od Marca. Widział ktoś kiedyś wilkołaka w pełni na pyle? Zabawny widok. Zaklęcie działało. Tego był pewien, ponieważ już testował wyczarowanie samego bicza. Jedyne co musiał dopracować to używanie go i nie gubienie koncentracji w trakcie. Liga pojedynków się zbliżała, więc w końcu miał wymówkę żeby zamiast skupić się na pracy i szkole, zabrać się za to zaklęcie. Jeśli nauczy się nim wywijać, to może nawet zaskoczy kogoś podczas pojedynku. I oby tym zaskoczeniem nie było zamrożenie samego siebie przez nieudolne wymachiwanie różdżką. Miał się spotkać nad strumieniem z Mulan, która miała mu pomóc w tym przedsięwzięciu. Oczekując na dziewczynę przeszedł się kilka razy wzdłuż brzegu dostrzegając przy tym znajomy błysk w rzece. Sięgnął po klejnot, który bez namysłu schował do kieszeni. I wtedy też to wróżkowe widziadło go dorwało. Mimowolnie zaczął iść w kierunku lasu czując że coś go do niego ciągnie. Do tego drzewa śpiewały, a strumień zdawał się wyparować. Dopiero po krótkiej chwili się z tego otrząsnął i powstrzymał od zawędrowania daleko w głąb lasów otaczających dolinę. Cofnął się do strumienia i usiadł na kamieniu czekając na Chinkę.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Nie spodziewała się nawet tego, że zostanie przez Drake'a poproszona o pomoc w pracy nad jednym z jego zaklęć. Nie mogła jednak odmówić, bo była niezwykle ciekawa tego, co on właściwie wymyślił i stwierdziła, że musi się stawić na spotkanie. Wcześniej jednak musiała się dostatecznie przygotować, aby mieć pewność, że będzie w formie. Nic dziwnego zatem, że przed samym przybyciem na miejsce uważnie studiowała zawartość podręcznika z zaklęć dla zaawansowanych, szukając jakiś ciekawych propozycji tego jak mogłaby poprawić skuteczność rzucanych przez nią zaklęć. Tym bardziej, że miała pracować z kimś w pełni autorskim, a wiadomo, że wtedy musiałaby bardziej kombinować nad tym, co robić, aby utrzymać na tym koncentrację. W końcu o wiele trudniej było opanować zaklęcia wymagające mimo wszystko skupienia, a mniejszej dozy intuicji i swoistego wyczucia. Nie było chyba zbyt wielkim zaskoczeniem to, że z czym jak z czym to akurat Mulan miała problem. Finalnie jednak znalazła się na wyznaczonym przez Lilaca miejscu nad potokiem w Dolinie Godryka i przywitała się z nim uniesioną dłonią. - Siema, szefie! To co dokładnie będziemy robili? - zapytała jeszcze, sięgając od razu po różdżkę i zastanawiając się nad tym, co właściwie chłopak dla niej przygotował.
Adela udała się do Doliny z wiadomych względów - by jeszcze raz spróbować szczęście w legendarnym źródełku. Niestety, jak to ostatnio bywało, spokój ducha zakłócił demoniczny chichot, który sprawił, że pożałowała, iż nie została w łóżku. Nim zdążyła się rozejrzeć, wokół niej zapanowała całkowita ciemność. Adela przykucnęła na ziemi, starając się uniknąć kolejnego obrażenia, bo ostatnio zbyt mocno ją potłukło. Gdy w końcu widziadła ustały, chciała od razu się deportować, ale powstrzymał ją czerwony błysk w wodzie. Bycie biednym studentem wygrało - sięgnęła po kamień, a dopiero później deportowała się.
Sierra O. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.76 m
C. szczególne : piegi na twarzy | łagodne spojrzenie | zapach olejku pomarańczowego i miętowego
Każdy wiedział o strumieniu w Dolinie Godryka. Odkąd pewnego dnia jeden ze studentów się wzbogacił na znalezionym tam kamieniu, wszystkich ciągnęło, a właściwie tych wytrwałych, cierpliwych poszukiwaczy błyskotek. Większość sprzedawała u jubilera całe okazy, ale zdarzało się też, że za drobne kruszce można było dostać kilka galeonów. Sierra również była ciekawa czy i jej się poszczęści. Rozmyślała o tym, że fajnie byłoby dla ukochanej osoby znaleźć taki kamień i zrobić z niej biżuterie. Całkiem romantyczne. Założyła kosmyk swoich ciemnych włosów za prawe ucho i nachyliła się nad szumiącą wodą, od której bił przyjemny chłód, kiedy robiło się tak coraz cieplej, w końcu szara Anglia, nabierała nie tylko kolorów, ale i przyjemnej temperatury. Mimo tego, że Swansea była uparta i poświęciła sporo czasu, na przyglądaniu się kamieniom na dnie przezroczystej wody to jednak nic nie wpadło jej dzisiaj w jej drobne rączki.
zt
Nanael O. Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171cm
C. szczególne : Niezwykle jasne i mocno pomalowane oczy, styl vintage, taneczna gracja przy każdym ruchu, wiecznie perfekcyjnie pomalowane paznokcie
Spacer wzdłuż strumienia w Dolinie Godryka kiedyś był zupełną normą, codziennością każdego z mieszkańców - teraz, przesiąknięty turystami, był bardziej "zadaniem do odhaczenia". Okolica dalej była przepiękna, a w przejrzystej wodzie można było dostrzec ciekawe błyskotki, więc Nana i tak chętnie wybierała się choćby na najkrótsze przejście się brzegiem. Znała tę trasę na wylot, nie musiała więc rozglądać się nigdzie poza samym strumieniem, pewnym krokiem przemierzając kamienisty brzeg w wysokich wodoodpornych trzewikach. Pogoda sprzyjała takim wędrówkom i już widziała w oddali jakąś grupkę dzieciaków - najprawdopodobniej studentów, którzy potrzebowali zastrzyku gotówki przed egzaminami, niewątpliwie do wykorzystania tego w dobrym celu. Nie wnikała, nie miała też za bardzo ochoty na jakiekolwiek konfrontacje, więc planowała już odbić z powrotem do domu, gdy dostrzegła drobny błysk o różowym zabarwieniu. Zgarnęła z wody całą garść kamyczków, by już podczas marszu oddzielić od mułu i zwykłych szaraków niezły kawałek czegoś, co przypominało kwarc różowy. Zdecydowanie nie był to najpiękniejszy okaz, jaki można byłoby znaleźć w okolicy, ale było to dużo lepsze niż nic - zresztą, Nana była całkiem gotowa wracać również z pustymi rękoma.
/zt
Santo I. Notte
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : włoski akcent | smoczy kolczyk w uchu | naszyjnik z krzyżem | elegant
Gdziekolwiek nie zawitałaby jego noga w czasie ostatniego roku, zawsze był tylko turystą. Miłość do podróży zaczęła rozwijać się u Santo wraz z napływem pieniędzy, które otworzyły wiele dróg, zarówno metaforycznie, jak i dosłownie. Całą rodziną mogli sobie pozwolić na długie, luksusowe urlopy i wyjazdy w malownicze rejony Europy, a czasem zatrzymywali się także na innych kontynentach. Chłopak czerpał z tych doznań całymi garściami, nie mogąc zbyt długo usiedzieć w hotelach, nawet gdy aż pęczniały od wymyślnych atrakcji tak, że człowiek w ogóle nie musiał wychodzić poza obręb kompleksu budynków, aby zaznać cudownego relaksu czy dobrej zabawy. Dla młodzieńca jednak największą przyjemność dawały wędrówki po nieznanych terenach. W Wielkiej Brytanii nie był dotąd nigdy. Rodzice od zawsze z niechęcią spoglądali na wyspy znane z zimna oraz deszczu, a Santo również nie interesowało, co mogą w sobie skrywać, gdy miał tyle ciekawych alternatyw. Teraz trafił do Anglii po raz pierwszy i na szczęście lato zdążyło w pełni przegnać wizerunek pochmurnego, chłodnego kraju, bo słońce przywitało Włocha w najlepszy z możliwych sposobów. Tak naprawdę nie do końca traktował to nadal jak część wakacji, ponieważ zamierzał załatwić tego dnia wszelką papierkową robotę związaną z przeniesieniem, a także złożyć podanie o przyjęcie na studia w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Załatwił to błyskawicznie, a przed powrotem do hotelu postanowił wybrać się do osławionej Doliny Godryka. Nie miał wiele czasu, więc spacer dotyczył tylko jednego miejsca, wybranego przez Santo na chybił trafił. Należał do miastowych chłopaków, ale od czasu do czasu lubił orzeźwić się wśród drzew. Kroczył akurat przy rozległym strumieniu, którego wody połyskiwały kusząco. Głowę miał pełną myśli, ale całkowicie spokojną, na co wpływ mógł mieć delikatny, kojący szum wody pływającej pomiędzy kamieniami. W pewnym momencie stanął nad brzegiem z zaciekawieniem, a kiedy pochylił się przy dnie, zobaczył niebieski błysk. Czy to możliwe, że znalazł tutaj kamień szlachetny? Nie miał pojęcia czy to normalne, czy jednak coś wyjątkowego. Ściągnął prędko skórzaną rękawiczkę ze swojej dłoni, którą wyciągnął z błota spory kawałek szafira. Obejrzał go pod słońce, a następnie zabezpieczył w woreczku. To zdecydowanie można było uznać za dobry omen i przychylność nowego miejsca.
W czasach studenckich Louise zdarzało się zahaczyć o okolice strumienia ze względu na krążące o tej okolicy pogłoski, dotyczące rzekomych skarbów, które można było odnaleźć w tym miejscu. Faktycznie, w przeszłości kilka razy udało jej się odnaleźć okruchy minerałów, dzięki którym było jej znacznie łatwiej utrzymać się na studiach. Obecnie nie miała problemów finansowych i radziła sobie dość dobrze, jednak będąc w tej okolicy, przypadkiem zbłądziła nad strumień. Będąc ciekawą, czy tamte sytuacje były zbiegiem okoliczności, czy faktycznym dowodem na istniejący tutaj skarb, zamoczyła dłonie w tafli wody. Niestety nic nie znalazła, więc opuściła to miejsce, jednak bez specjalnego rozczarowania.
C. szczególne : czarujący uśmiech, drobny kolczyk w lewym uchu, gładziutka twarz niczym pupa archanioła no dobrze z lekkim kilkudniowym zarościkiem, czerwone usta o smaku truskawkowym
Dobrze wiedział, że strumień w Dolinie Godryka to prawdziwa żyła złota. Odkrył go późno i zawsze, co miesiąc, kiedy tylko miał czas, albo brakowało mu hajsu na wydatki, tu zaglądał, bo Angel Price nie lubił spacerów, wędrówek, ani biwakowania. On kochał cywilizacje! Nie był małomiasteczkowy, on był miastowy! Stawiał ostrożnie krok za krokiem obok strumienia, obawiając się, że wejdzie w zwierzęcą kupę czy jakiegoś węża. Trzeba było uważać, ale dla strumienia w dolinie warto było zaryzykować. Stanął na brzegu, przyglądając się szumiącej wodzie, wpatrując się w dno, bo na nim właśnie kryły się skarby. Kamienie, za które jubiler w Londynie płacił niemałe pieniądze; chociaż wszystko zależało od jakości okazu. Bywało, że Angel miał szczęście i znajdował cały kamień, ale to była rzadkość. Jego oczy wędrowały po dnie strumienia, aż w końcu natrafiły na błysk niebieskiego kamienia. Jeszcze nie wiedział, czy coś za niego dostanie, dopóki nie wpakował się do wody jak ostatni mugol, zdejmując buty i skarpety, nie używając różdżki, łapami po niego sięgnął, jak po ostatnią wodę kolońską lady yastry w kosmetycznym. Przyjrzał się znalezisku i stwierdził, że to pomniejsze kawałki szafiru. Może nie był wielkim znawcą kamieni, ale comiesięczne wizyty nad tym strumieniem, zobowiązywały, aby podstawy takie znać. Wyszedł z wody, ogarnął się i po chwili ruszył w swoją drogę, sprzedać kamienie.
| zt
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Jeszcze przed wyjazdem na Podlasie, Marcella od września przyszła studentka, może już sobie chodzić, gdzie tylko chce, co prawda rok szkolny się skończył i szkoła już nie pilnowała bacznie uczniów, którzy wyruszyli do domów lub wymykali się na podróże pełne przygód. Gdzieś w duszy krukonka cieszy się z tej wolności. Dlatego po spędzonym czasie z tatą i dziadkami, nudziło jej się, postanowiła więc teleportować się, z zamiarem pozwiedzania Doliny Godryka, a właściwie okolicznych jej terenów. Hudson uwielbia przyrodę, więc kiedy tylko znajduje strumień, jest zachwycona tym miejscem. Wędruje brzegiem, przyglądając się tutejszym rośliną. Bardzo dobre miejsce na zbiory składników, poza tym woda jest płytka, chociaż pełno w niej kamieni, Marcelli niestraszne jest zdjęcie butów i chodzenie po dość bolącym dnie. Trzeba uważać, gdzie stawia się stopy. Ciepła pogoda jednak tylko zachęca do eksploracji. - Auuułaa! - Wyrywa się jej, kiedy tak brodzi w strumieniu, zdając sobie sprawę, że właśnie nadepnęła na kamień, ale taki inny niż reszta. Niebieski! Wygląda jak szafir. - To tu są takie śliczne rzeczy? - Pyta strumień, jakby miał jej zaraz odpowiedzieć, nic jednak takiego się nie dzieje. Bierze szlachetną błyskotkę, całkiem okazałą, z zamiarem dowiedzenia się ile jest wart taki kamień.
Droga nad strumień trwała zdecydowanie zbyt długo. Spacer po Dolinie Godryka, choć przyjemny, dawał mu się we znaki. Twarz pokryła się wieloma drobnymi kroplami potu, włosy oklapły zmęczenie na czoło, a ubranie oblepiało go niczym druga skóra. Nie było to przyjemne, ale skoro znalazł się już nad chłodnym strumieniem to postanowił spędzić nad nim dłuższą chwile. Zdjął z nóg sandały, które zdążyły go już odparzyć w okolicach zapięć. Wszedł do stumienia, dotyk chłodnych kamieni na dnie sprawił, że całego pokryła go gęsia skórka. Chciał by taki stan trwał w najlepsze. W przypływie optymizmu zdjął z trudem zdjął z siebie tshirt. Nie pozostało mu nic innego jak rozpocząć poszukiwania ciekawych składników bądź kamieni do kolekacji. Brodził dłońmi po dnie. Czasami udało mu się wyciągnąć coś potencjalnie ciekawego. Szybko okazywało się jednak, że to zwykły piaskowiec lub krzemień, który od wieloletniego osadzania się minerałów z rzeki, nabrał ciekawych kolorów. To go jednak nie zniechęcało. Sam błogi chłód, który dawała rzeka był najlepszym powodem by spędzić tam jeszcze kilka jak nie kilkadziesiąt minut. Dopiero gdy słońce zaczęło zachodzić, postanowił wrócić do domu. Nic cennego nie udało mu się znaleźć. Chwile spędził na szukaniu wcześniej zdjętego tshirtu w trawie. Po piętnastu minutach poddał się. Najwyraźniej zabrały go jakieś gnomy polne. Niech przynajmniej one mają udane łowy. Przeteleportował się do swojego pokoju w domu matki. Ten dzień musiał dobiec końca. Nie miał już na dziś na nic siły.
Zanim nie wróciłem do pracy, lubiłem robić sobie niewielką wycieczkę po miejscach w których bywałem częściej. Strumień zawsze należał do nich, bo każdy wiedział, że tutaj można spotkać jakieś skarby. Nie wiem skąd wynikał fakt, że można było tutaj znaleźć jakieś kamienie, które dawały specjalną moc, ale jedno było pewne - strumień w zasadzie często zawodził, ale czasem zdarzały się dni, w które nam coś przynosił. Osobiście nigdy nie miałem szczęścia do gier losowych, więc nie łudziłem się że cokolwiek znajdę. Jednak skoro już postanowiłem się tutaj przejść, mogłem równie dobrze zamiast na szukaniu jakichś legendarnych kamieni, skupić się na znalezieniu paru składników na do eliksirów. Szczerze mówiąc zwykle prosiłem Thalię o cały zestaw eliksirów spokoju, które miałaby mi dostarczać, ale ostatnio będąc na wyjeździe zobaczyłem jaki to problem kiedy muszę polegać tylko na przyjaciółce. Dlatego postanowiłem sam mieć zapas składników oraz eliksirów, które miałbym na wszelki wypadek. Już dawno nie bawiłem się w warzenie, a co dopiero szukanie odpowiednich ziół, więc musiałem wcześniej będąc w domu przypomnieć sobie jak dokładnie wyglądają poszczególne zioła. Kozłek lekarski to było coś co mogliśmy znaleźć praktycznie wszędzie, wiec liczyłem na to, że uda mi się chociaż znaleźć walerianę. Przechadzam się wzdłuż strumienia, szukając sobie powoli i bez pośpiechu odpowiednich, białych kwiatków. Przy jednych nawet się zatrzymuję i o mało nie zabieram ze sobą, dopiero po chwili orientuję się, że to nie są listki odpowiednie dla tej roślinki. Dlaczego wszystkie kwiaty muszą wyglądać dokładnie tak samo? Z westchnieniem idę dalej i coraz bardziej oddalam się od wody. Tracę już pozytywne nastawienie, że znajdę tutaj coś więcej, więc liczę na to, że znajdę walerianę odrobinę dalej. Szczególnie, że kiedy przypominam sobie jakieś wskazówki, które czytałem, powinny być w suchszych miejscach. W końcu widzę roślinkę podobnej do tej co szukam, a kiedy się pochylam i sprawdzam ją dokładnie, uznaję że to musi być to. Zwycięsko zbieram zielsko i wracam do domu.
/zt
______________________
.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Dawniej przychodził tutaj często, ale z wiekiem miał na to coraz mniej czasu. Najpierw zaczęło się fotografowanie tuż po studiach, które nabrało takiego tempa, że były momenty, gdy całymi tygodniami nie bywał w domu, jeżdżąc od miejsca do miejsca. Robił karierę i zachłysnął się tym potężnie, goniąc za sławą, pieniędzmi i możliwościami zaistnienia na okładkach magazynów. Potem, kiedy trochę ochłonął, pojawiła się herbaciarnia, która zabierała jeszcze więcej czasu, zwłaszcza że była finansową studnią bez dna i naprawdę potrzebował zleceń, by pozwolić sobie na rozwijanie tego typu biznesu. Praca w szkole była paradoksalnie najspokojniejszą z nich wszystkich, ale zabierała równie dużo czasu. Musiał przygotowywać zajęcia i sprawdzać prace uczniów, poświęcać czas na dyżury i konsultacje, a ponadto przygotowywać się do stażu i awansu, do którego, jeśli dobrze pójdzie, miał w planach doprowadzić jeszcze przed wrześniem. A to wszystko, próbując nie rezygnować z fotograficznej ścieżki, która była całym jego światem. Tak, miał niewiele czasu. Ale nawet w takiej gonitwie były momenty, gdy trzeba było zebrać myśli, a nigdzie nie myślało mu się lepiej, niż na ścieżkach wte i wewte przecinających niezamieszkałe tereny Doliny Godryka. Znał je jak własną kieszeń. Miał kilka opcji spacerowych, ale próba szczęścia przy strumieniu wydała mu się dziś najbardziej kusząca. Było zresztą coś niesamowicie uspokajającego w obserwowaniu płynącej wartko wody, w której od czasu do czasu można było dojrzeć błysk. Znalezienie szafiru było szczególnie trudne ze względu na jego kolor, tutaj zresztą dużą rolę grało to, jak bardzo zabłocony i zapiaszczony był znaleziony przez niego kamień. Stał tutaj dobre pół godziny, nim udało mu się go wypatrzyć i chyba tylko wprawione do znajdowania podobnych szczegółów oko umożliwiło mu wzbogacenie się o, jak zgadywał, ładnych parę galeonów. Był pewien, że Larkin pomoże mu lepiej oszacować zyski, a i może nawet spieniężyć kamień.
Louise musiała wrócić do Wielkiej Brytanii, by załatwić kilka spraw zawodowych - niestety trwanie na Podlasiu odrobinę ograniczało jej ruchy, szczególnie biorąc pod uwagę, że pozostała tam zdecydowanie za długo. Korzystając z okazji zdecydowała się zahaczyć do Doliny Godryka, gdzie miała do odebrania kilka dokumentów. Zbaczając ze szlaku, natrafiła na dobrze znany strumień, który faktycznie potrafił przynieść szczęście... Przynajmniej w materii finansowej. Kto nie próbuje, ten nie pije szampana, więc Finley mimo całego sceptycyzmu pochyliła się nad brzegiem strumyczka i zanurzyła w nim dłoń. Jakieś było jej zdziwienie, gdy udało jej się wyłowić spory kawałek onyksu. Wspaniale!
/zt
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Wracał od mechanika, niosąc pod pachą skrzynkę z narzędziami, a za plecami lewitując pudło pełne gratów kupionych za pół ceny, bo połowa nie nadawała się do niczego, a druga połowa, wymagała przynajmniej połowy elementów do wymiany. Nie po to jednak był od ponad roku zegarmistrzem, żeby nie umieć rozpoznać mechanizmów, które da się poskładać i odratować, od takich, które są rzeczywiście złomem. Popalał peta, kierując kroki w stronę auta, które zaparkował pod miastem, chcąc do samego mechanika zajść na piechotę, coby zażyć trochę świeżego powietrza, więc teraz, korzystając z tego świeżego powietrza, smolił szluga, zalewając płuca nikotyną. Idąc wzdłuż rzeki, ze zdziwieniem dostrzegał błyskające w niej kamienie. Przypominało mu to magiczną rzekę z Zielonego Gaju, tym razem jednak chyba nie miał jej składać żadnych ofiar. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy pomiędzy zwykłymi kamulcami, nagle zobaczył bardzo charakterystyczny, fioletowy błysk. Ametyst? Licencję czarodziejskiego jubilera wprawdzie robił dawno, ale robił, natychmiast rozpoznając kamień. - Niebywałe. - powiedział do siebie, odstawiając na chwilę skrzynkę i skacząc po kamieniach, wszedł do strumienia, by wyłowić to, co zdawało mu się być bardzo cennym. Okazało się, że to niemałych rozmiarów kryształ, choć brudny mimo zalegiwania w wodzie. Uśmiechnął się do siebie, głupi to miał szczęście i nadkładając jednak drogi do tego swojego auta, zahaczył znów o centrum miasteczka, by sprzedać swoje znalezisko.
Chciał zebrać trochę grosza przed wyjazdem na wakacje szkolne, a słyszał, że nad strumień wybierały się całe pielgrzymki z każdym początkiem miesiąca, kiedy najwięcej surowców mineralnych kruszyło się i lądowało w wodzie. Nikt nie potrafił pewnie wyjaśnić tego zjawiska, ale prawdą było, że od czasu do czasu można było coś tu upolować, a chociaż Ike kręcił się wzdłuż strumienia przez całe popołudnie i co jakiś czas zanurzał dłonie w rwącym strumyku, nie znalazł nic, oprócz własnrgo rozczarowania. Pocieszała go myśl, że jeszcze bardziej rozczarowani muszą być mieszkańcy Doliny, którzy zamieszkiwali pobliskie tereny, a którzy najwyraźniej nigdy nie doświadczali wolności od przechadzających się pod ich oknami “turystów”. Ike nawiązał nawet szczególną więź z córką jednych z mieszkańców, na tyle trwałą, że pozwalała mu od czasu do czasu korzystać z ich sieci fiuu, o ile Isaac towarzyszył jej później podczas spaceru po Dolinie czy relacjonował, co działo się u niego w ostatnim czasie. Choć prawdę mówiąc, podczas tych wędrówek, milczał, a to dziewczę miało bardzo dużo do powiedzenia. Nie przeszkadzało mu to wcale, słuchał jej z zaintrygowaniem, a przynajmniej taki rodzaj fascynacji rysował się na jego twarzy, kiedy na nią patrzył. Nawet jeśli wzrok czasem gubil się gdzieś na jej ciele.
zt
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Podróżowałem sobie w najlepsze po okolicy Doliny Godryka poświęcając się własnym myślom. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że jestem w okolicy, którą jeszcze nigdy nie widziałem. Rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się nieopodal strumienia. Zaciekawiony podszedłem do jego tafli. Kiedyś mijając przechodniów usłyszałem plotkę o strumieniu, który pełen jest cennym szlachetnych kamieni. Czyżby to był właśnie ten? Zdjąłem buty i wszedłem do środka. Woda przyjemnie chłodziła moje nogi. Niemniej jednak mimo wypatrywania błysków nic nie udało mi się znaleźć. Westchnąłem w duchu. Abo plotka była przesadzona albo to nie ten strumień. Pochodziłem jeszcze chwilę rozkoszując się przyjemnym chłodem po czym wróciłem do domu.
Spacery po Dolinie działały na niego zarówno odprężająco, jak i w pewien sposób terapeutycznie. Mógł zażyć świeżego powietrza, posłuchać śpiewu ptaków i szumu strumyka, usiąść na omszałym pieńku i na chwilę zwolnić, pomyśleć, może ten jeden raz niekoniecznie o autodestrukcji. Był coraz lepszy w trzymaniu na wodzy tych paskudnych podszeptów własnej podświadomości. Zaszczepiony głęboko w nim pierwiastek już nie trawił go tak zajadle, pozwalając mu na nowo budować kolejne jutra bez większego strachu. Z pieńkiem pod sobą, strumykiem przed sobą i długim patykiem w ręku, zataczał po wartkiej wodzie kręgi, które szybko ginęły w nurcie. W pewnym momencie patyk utknął na czymś twardym i Claude w pierwszej chwili gotów był porzucić go, by i jego zabrał strumień, ale coś tknęło go, by sprawdzić podejrzaną przeszkodę. I bardzo dobrze, bo gdyby tego nie zrobił, nie wyciągnąłby z dna całego, ogromnego kamienia z kwarcu różowego. Aż mu się oczy zaświeciły z niedowierzania! Czyżby to była odpowiedź Wszechświata na jego niedawne problemy finansowe? Parzenie herbaty w Mungu zapewniało byt, ale czy był on godny? Kamień mógł być tym zastrzykiem gotówki, którego tak bardzo pragnął.