Najdłuższa ulica przebiegająca idealnie przez środek Doliny. Zawsze stanowiła główną drogę transportową. Za dawnych czasów to właśnie przy niej ustawiali się liczni handlarze, odbywały się huczne festiwale i parady. Obecnie, po obu jej stronach można odnaleźć wiele ciekawych miejsc, sklepów, ale głównie są to puby, kawiarnie i restauracje. Dzięki temu jest głównym miejscem spotkań wszystkich mieszkańców Doliny. Poza tym, przy tej właśnie ulicy znajduje się stary kościół, a zaraz za nim cmentarz.
Autor
Wiadomość
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Strach nie był niczym złym - nawet w Ezrze, którego teatr był całym życiem, był stabilnym gruntem i powietrzem - duża scena budziła nerwowe skręty brzucha i podświadome obawy, że nie podoła, że przecież nie jest wcale tak dobry. Do tytułu profesjonalnego aktora w końcu było mu jeszcze daleko i miał świadomość wielu porażek, które niechybnie miał ponieść na tym polu. Wiedział jednak, jak obawy przekuć w coś dobrego; przede wszystkim w sumienność i pasję. I chciał, aby właśnie to zrozumiała Marceline. Nie musiała być nieomylna, by się podobać. Pogoda w ostatni tygodniu wyjątkowo rozpieszczała i chłonięcie jej było przyjemnym zajęciem, nawet jeśli na horyzoncie pojawiały się ciemniejsze chmury. Nie zdążył odczuć upływającego czasu, zatem Krukonka nie musiała się przejmować żadnym drobnym poślizgiem. Nawet, jeśli przedłużyłby się on o kolejne minuty, Clarke nie poczyniłby jej o to wyrzutu; wszak na niektórych warto było czekać. - Marceline, hej. - Długo nie rozmawiali. Ich ostatnie spotkanie na dachu już nieco zatarło się chłopakowi w głowie, lecz wciąż pamiętał korowód ciężkich emocji, które nosiła w sobie wtedy Holmes. Na końcu jego języka zawisło pytanie o te dawne już wydarzenia. Być może byłoby to niepotrzebne wywołanie wilka. W dwóch mrugnięciach strząsnął z powiek zamyślenie, a odwzajemniany uśmiech sięgnął nie tylko kącików wąskich ust, ale i oczu, wokół których pojawiły się minimalne zmarszczki. Bez namysłu nachylił się do Krukonki, zgodnie z zasadami swojej pełnej bezpośredniości składając na jej policzku powitalny pocałunek, lekki i subtelny jak muśnięcie motylimi skrzydłami. - A mam się za co gniewać? - zapytał, tym samym dając jej do zrozumienia, że nawet jeśli wcześniej odczuł jakiś afront, to już dawno został on przez niego zapomniany. Clarke był pamiętliwy, to fakt, lecz tylko w sprawach, które naprawdę mocno go raniły. Ta do nich nie należała i sądził, że roztrząsanie kilku wypowiedzianych w dołku psychicznym słów nie było potrzebne. Ze zrozumieniem więc pokiwał głową, a nawet uśmiechnął się na zabawne porównanie. - Ja, kiedy improwizuję, po prostu wyłączam myślenie. Gdybym cały czas miał świadomość, co ja na tej scenie wyprawiam, to w jednym momencie zapadłbym się pod ziemię - odparł z rozbawieniem. - Poza tym, każdy z nas czasem jest gumochłonem. Ja przemieniam się w niego na eliksirach. I to do takiego stopnia, że moja ślina mogłaby robić za podobny zagęszczacz, serio - zażartował, puszczając jej oczko i również ruszając się z miejsca. Do ćwiczeń potrzebowali znacznie więcej spokoju niż oferowało miasteczko. - Wokół rezerwatu jest dużo porośniętych terenów, na pewno znajdziemy tam jakąś dobrą samotnię. Może jakaś polana byłaby dobra? - zaproponował niezobowiązująco. Nie zamierzał pogardzić czymkolwiek, na co mieli trafić.
Aspekt strachu - rozumiała go niemal bezbłędnie. Sama odczuwała paraliżujący lęk w chwilach, gdy tęczówki obserwatorów podczas gali były wlepione w jej delikatną, ledwie widoczną osobę. Pod osłoną melodii, uciekała do innego świata (tego, który został wykreowany na potrzeby jednego wieczoru bądź dwóch), poddawała się iluzorycznym taktom wygrywanym przez smukłe palce, by zapomnieć o otaczających ją ludziach. Emanowała od niej wtedy dziwnego rodzaju pewność siebie, choć na codzień charakteryzowała się raczej ulotnością i doskonałym kamuflażem, wtapiając się w przenikające na wskroś otoczenie. Uśmiech przyozdobił piegowatą twarz rudowłosej, kiedy tylko poczuła na swoim policzku miękkie wargi Clarke’a, wszak sama nie odważyłaby się (jeszcze) na taką śmiałość. Lustrowała chłopaka wzrokiem i zastanawiała się - jak to możliwe, że posiadał aż tak niebywały urok osobisty!, całe szczęście, że nie należał do przedstawicieli wilowego genu, gdyż ostatnimi czasy - nie miała siły na przebywanie w ich otoczeniu. - Och, nie... Nie masz, byłam przekonująco grzeczna! - odbiła zręcznie piłeczkę, po czym puściła krukonowi nawet oczko. Informacja przepleciona między wierszami pytania, że nie żywi urazy za oschłość w ostatnich listach, dawała swoistego rodzaju perspektywę na to, iż wieczór ten będzie doprawdy przebiegał pod kurtyną żartów i pracy nad scenariuszem. - Nie myślisz wtedy? Jak to możliwe? - zastygła w bezruchu, bo nie dowierzała, że to w ogóle mogło okazać się prawdą. Słyszała o jego talencie, który był doprawdy niezwykły, ale metody, które praktykował, cóż, okazały się zgoła odmienne od tych wspominanych w książkach dla wschodzących aktorów. - Ja na początku nie czułam smykałki do eliksirów, ale teraz zapisałam się do historii o Hogwartu i w duecie z Vivien Dear stworzyłyśmy jako trzecie bezbłędny Wywar Żywej Śmierci! - chwaliła się, bo było to osiągnięcie, które doprawdy należało do tych udanych i wierzyła też w to, że ojciec również będzie dumny. - Znam doskonałe miejsce przy strumieniu, ale nie będziesz mógł do niego wejść, bo utracisz duszę; znajomy mi opowiadał, ale tam jest naprawdę pięknie - zaproponowała, po czym ruszyli w odpowiednią stronę, a skoro mieli trochę czasu, chciała podtrzymać tempo rozmowy. - Co u ciebie słychać? Nie mieliśmy okazji od dawna porozmawiać...
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
W sytuacjach towarzyskich zazwyczaj przejmował dominującą rolę; zazwyczaj żadna ze stron nie protestowała, więc Clarke automatycznie już przyznawał sobie do tego prawo. Dodatkowo lubił obserwować, jak ludzie rozkwitali pod tą śmiałością; to, że Marceline sama nie odważyłaby się na podobny gest, nie oznaczało przecież, że nie był jej miły. - Tak myślałem - zgodził się, mając jednak błysk przekory w oczach. Wystawienie na próbę rzeczonej grzeczności Marceline bez wątpienia mogłoby dla Clarke'a mieć formę rozrywki. - To znaczy, oczywiście, że analizuję, co się dzieje, nie chodzi o to, żeby swoim ego rozsadzić scenę - zaśmiał się, dostrzegając, że chyba opatrznie zrozumiała jego słowa. Starał się nie wchodzić na deski, jeżeli nie potrafił złapać pełnej koncentracji na zadaniu i partnerze. - Chodzi o to, że nie zastanawiam się nad oczekiwaniami wobec mnie, a po prostu staram się czuć sytuację i postać. Spójrz, można spanikować, to normalne. Ale na scenie jesteśmy partnerami, jeśli zrobisz coś źle, masz pewność, że ja zrobię wszystko, co mogę, abyś i tak wypadła dobrze. - Nie chodziło przecież o to, aby wybić się kosztem drugiej osoby, a przynajmniej Ezra nigdy w ten sposób nie postępował - sam nie chciałby być tak potraktowany. - Nie myślę, nie przejmuję się, że właśnie coś skopałem, nie analizuję, co mogłem zrobić lepiej. Na to jest czas później. Najgorsze, co możesz zrobić, to zastygnąć i zacząć się zastanawiać, bo stracisz autentyczność i lekkość, a tego wymaga od ciebie widz - wyjaśnił skrótowo. Teatr, aktorstwo, różne jego techniki były tematem, na który Ezra mógłby opowiadać godzinami, a jeszcze chętniej słuchać i poznawać inne punkty widzenia. Rozumiał jednak, że nie wszyscy byli równymi pasjonatami i przesyt mógł nie być mile widziany. - Och, gratulacje w takim razie! Chociaż teraz trochę strach się bać, skoro masz takie umiejętności - zaśmiał się lekko (nawet nie krzywiąc się na nazwisko Vivien). Bardzo podziwiał osoby, które znały się na warzeniu eliksirów; on nie radził sobie z przygotowaniem jedzenia, a co dopiero mikstur o potężnie magicznych właściwościach. - W takim razie prowadź. Jesteś wystarczającą motywacją do zostania na brzegu, więc o moją duszę możemy być spokojni - mrugnął do niej, chętnie oddając Marceline dowodzenie. - O Roweno, nawet nie wiem, co mogę ci powiedzieć. Jak to w życiu, czasem jest lepiej, czasem gorzej. Teraz zresztą mam trudniejszy okres, bo to mój ostatni rok w Hogwarcie, zresztą nałożyło się trochę obowiązków, trochę spraw rodzinnych... Ale chyba nie mam na co narzekać - Pominął kwestię Leonardo, nawet nie wiedząc jak o to zahaczyć. Zresztą, były chłopak był ostatnią osobą, o której chciał rozmawiać. - A tobie jak się układa? - odbił piłeczkę.
Owszem, tym bardziej Marceline nie miałaby nic przeciwko, wszak w relacjach damsko-męskich była raczej pasywna i wolała oddać władzę drugiej osobie. Pewnie dlatego słuchała frazesów ulatujących spomiędzy warg Ezry i dziwiła się, że chłopak z takim zaangażowaniem mówił o teatrze. Sama Holmes nigdy nie odważyła się nawet mówić więcej niż wypadało o muzyce, która wychodziła spod jej smukłych palców. Słuchała zatem Clarke'a z zaangażowaniem i kiwała jak mały piesek na masce rozdzielczej w mugolskim samochodzie głową, po czym wypuściła powietrze ze świstem. - Czyli powinnam ci zaufać? - zagaiła, a następnie przygryzła nerwowo policzek od środka, jakby chciała dodać coś jeszcze, a przecież było to niemal niemożliwe. Potrafiła aż tak się otworzyć? Nie umiała tego odpowiednio przeanalizować, bo zadania związane z teatrem wydawały się niezwykle trudne, dość abstrakcyjne, ale chciała sróbować. - Wiesz, kiedy gram na fortepianie albo skrzypcach - jestem pozostawiona sama sobie - próbuję wtedy wszystkiego, byleby nie myśleć, więc może właśnie tak będę musiała zachować się w trakcie przedstawienia... - mruknęła pod nosem, a chwilę później wbiła błękitne tęczówki w towarzysza. Uśmiech rozpromienił jej blade lico, wszak dzięki tym kilku radom było jakoś tak łatwiej patrzeć na próby, podobnie jak wielkie przedsięwzięcie Donny. Wierzyła, że da sobie radę, o ile tylko odpowiednio się przygotuje, prawda? Chciała ćwiczyć, próbować, ale na ten moment musiała wyłapać jak najwięcej porad, które ofiarował jej Ezra. - Spokojnie, bardziej obawiałabym się na twoim miejscu, gdyby chodziło o transmutację, wiesz... Podobno nadal nie złapali tego psotnika, który dorabia uczniom i studentom ogony... - rzuciła z rozbawieniem, po czym puściła mu oczko, jakby niemo przyznając się do winy, ale oficjalnie nie zamierzała się nigdy przyznać, że na lekcji Bergmanna i Swanna była odpowiedzialna za drobne zamieszanie. Zresztą, trenowała w ten sposób swoje umiejętności, rozwijała je i nieustannie walczyła z próbą doskonalenia się - to jeszcze nie przestępstwo, czyż nie? - Och, Ezra... - jęknęła cicho, a rumieniec oblał jej piegowate policzki, gdy usłyszała tak niebywałe wyznanie. Wzrok wbiła w trampki i ruszyła w odpowiednią stronę, choć gdy dotarli do terenów rezerwatu, musieli mierzyć się z deszczem, który nagle spadł i sprawił, że byli przemoczeni... Co za pech! - Spójrz tam!, jest jakaś chatka, może przeczekamy tę ulewę? - zaproponowała, bo czy pozostało im coś innego? Niestety, prawdopodobnie nie.
Praca w wolnym zawodzie zdawała się ostatnio przynosić zaskakująco małe zyski - nawet nazwisko oraz pochodzenie nie dawały Ci w żaden sposób większej ilości klientów, ze względu na dość małą ilość zleceń, które do Ciebie docierały. Zapakowane w najróżniejsze listy, z odpowiednimi pieczątkami, teraz zdawały się nie odgrywać żadnej roli; z trudem oczekiwałeś kolejnej wiadomości, dzięki której parę galeonów mogłoby jednak trafić do Twojej studenckiej kieszeni. Nie bez powodu zatem niecierpliwie, od czasu do czasu oczywiście, uderzałeś opuszkami palców o blat, a Twoje myśli zdawały się krążyć wokół całkowicie innych rzeczy, nad którymi powinieneś się bardziej skupić. Szkoła, nadchodzące dni wolne po Świętach, a następnie ponownie nauka. Niemniej jednak, niespodziewanie, otrzymałeś list na zamówienie do portretu, którego nie mogłeś w żaden sposób zepsuć - pochodzący z równie ważnego rodu mężczyzna zdawał się być godzien zapłacić sporą sumkę pieniędzy; czy to była jednak prawda, nie byłeś w stanie ostatecznie stwierdzić. Nie pozostawało zatem nic innego jak ruszyć do określonego miejsca o określonej porze, by następnie przekonać się, z kim masz tak naprawdę do czynienia.
Rzuć kostką, by przekonać się, co spotkało Twoją postać! 1, 4 - przybywasz na ustalone miejsce spotkania do jednej z rezydencji, w której to zostałeś bez problemu przywitany i zaproszony do środka. Przybywając z najbardziej potrzebnymi narzędziami, ostatecznie porozmawiałeś przez chwilę z mężczyzną, który okazał się być zaznajomiony w temacie sztuki; niezależnie od Twoich chęci do rozmowy, ostatecznie udaje Ci się zdobyć jeden punkt do kuferka z Działalności Artystycznej - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! 2, 5 - przedstawiciel rodu okazuje się być najnudniejszym człowiekiem, z jakim kiedykolwiek miałeś do czynienia; rzuca jakimiś niestosownymi żartami, stara się zwrócić na siebie uwagę, aż ostatecznie przysiadasz do pracy z zamiarem wykonania swojej części roboty i zwyczajnego zapomnienia o całej sytuacji. Trzymanie języka za zębami wydawało się być utrudnione, zaś ostatecznie zadecydowało o tym, jak udało Ci się namalować portret przedstawiciela jednego z czystokrwistych rodów. Rzuć jeszcze raz kostką! Parzysta - całe szczęście, udaje Ci się podkoloryzować odpowiednio malowidło, które niemalże natychmiastowo spodobało się mężczyźnie; zdobywasz ostatecznie dodatkowe trzydzieści galeonów za kawał dobrej roboty! Odnotuj zysk w odpowiednim temacie. Nieparzysta - postanawiasz uwiecznić klienta dokładnie takim, jakim jest w rzeczywistości - w związku z czym nie otrzymujesz dodatkowej zapłaty, zaś ten przekręca głową na lewo i prawo. Jego nastawienie do Ciebie się zmienia, aczkolwiek nie ma co się dziwić - kto chciałby widzieć tak niedoskonałą buźkę? Wychodzisz z rezydencji przynajmniej ze schowaną dumą w kieszeni. 3, 6 - uwaga! Zdołałeś tylko usłyszeć, kiedy to, niosąc wszystkie możliwe rzeczy, zwyczajnie poślizgnąłeś się na schodach. Nie zdołałeś w żaden sposób zamortyzować upadku, w związku z czym wywaliłeś się w epickim stylu na ziemię. Z początku, podczas pracy, nie odczuwasz w żaden sposób bólu; potem jednak zauważasz, że ból przeszywający Twój bark staje się coraz trudniejszy to wytrzymania - ta część ciała jest zwyczajnie stłuczona. Masz kilka opcji: możesz zakupić Eliksir Wiggenowy za dwadzieścia galeonów, udać się do szpitala (napisać krótkiego posta) albo na następnej fabule zmagać się z nieprzyjemnym bólem w okolicy lewego barku. Decyzja należy do Ciebie.
______________________
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Zastój w malarstwie nie był niczym szczególnym. Powiedziałbym raczej, że bardziej martwiłby mnie nagły napływ zleceń, niż ich całkowity brak. Ludzie nie potrzebują obrazów do wykarmienia dzieci. Ba, niekoniecznie potrzebują też MOICH obrazów. Mało która czarownica byłaby skłonna powiesić na ścianie w salonie swój własny akt… chyba, że byłaby wyjątkowo atrakcyjną kobietą, pozbawioną wszelkich kompleksów. Lub zarozumiałą… cóż, ja pewnie nie widziałbym nic szczególnego w powieszeniu siebie samego, nagiego, tuż nad kominkiem. Niemniej, chwila przerwy też bywała potrzebna. Dzięki brakowi zleceń mogłem skupić się na dokończeniu poprzednich, dość luźnych projektów, które przez moje roztrzepanie zaczynały powoli przerastać możliwości przechowywania, jakie oferował stryszek w domu Swansea w Dolinie Godryka. Zawaliwszy większą część pomieszczenia, wciąż zastanawiałem się nad artystycznym kierunkiem, w którym powinienem podążyć, aby stworzyć z nich arcydzieła… i tak jakoś leciał mi czas, a płótna schły w samotności. Pozbawione uroków dokończonych dzieł straszyły niczym bezduszne wspomnienia przeszłości. Natchniony bezrobociem, byłem skłonny na nadrobienie zaniedbań jakich się dopuściłem. Może nawet okaże się, że obraz, za jaki dzisiaj się wezmę zwróci uwagę kogoś innego, kto postanowi sypnąć za niego groszem, bądź zamówić u mnie własny? Pełen tych wszystkich wątpliwości, stanąłem wreszcie przed sztalugą i dzierżąc pędzle, zacząłem pracować. I pewnie nie zwróciłbym nawet uwagi na sowę, gdyby dziobnięciem w rękę nie wytrąciła mi narzędzia pracy z dłoni. - Nosz kurwa mać! - Warknąłem natychmiast, opędzając się od sowy. Uderzyłem ją dłonią w skrzydło, na co zwierzątko niezwykle się oburzyło i natychmiast opuściło stryszek. Prychnąłem, pocierając bolące miejsce. Na szczęście dziób nie rozciął mi skóry, co jednak wcale nie naprawiało szkód, jakie tym działaniem wyrządzono obrazowi. Z marsową miną sięgnąłem po różdżkę, aby zebrać z płótna nadmiar farby i wówczas zwróciłem uwagę na kopertę leżącą u moich stóp. I właśnie tak to wszystko się zaczęło. Praca dla przedstawiciela rodu mogła być jedynie czystą przyjemnością. Większość starych, brytyjskich rodzin potrafi wykrzesać z siebie właściwą ludziom cywilizowanym ogładę, jakiej często nie uświadczyłem o ludzi o mniej szlachetnym pochodzeniu. I faktycznie, na miejscu przywitano mnie ze wszystkimi honorami, a sama praca okazała się być całkiem przyjemna. Facet, który życzył sobie odwzorowania go na obrazie, zdawał się niezwykle dużo wiedzieć o malarstwie, dzięki czemu udało mi się zakończyć pracę niezwykle szybko. Skupiony jednocześnie na rozmowie, jak i na powolnych ruchach nadgarstka, poznałem kilka nowości, jeśli chodziło o malowanie krajobrazów. Wpędziło mnie to w niezwykle dobry nastrój, co przełożyło się także na dzieło, nad którym pracowałem. Tego dnia wszyscy byli zadowoleni. Zarówna ja, gdyż w mojej kieszeni pobrzękiwały nowe monety, jakie za moment miałem wydać na nową paczkę błękitnych gryfów (po skończonym obrazie zawsze okrutnie chciało mi się zapalić), jak i gość, któremu obraz sprzedałem. Teraz już każdy będzie wiedział, że jego właściciel jest prawdziwym mężczyzną.
Tegoroczne Halloween w Dolinie Godryka miało przyciągnąć tłumy czarodziejów, nie tylko z wyspiarskich krajów, a na jego organizację przeznaczono horrendalne wręcz sumy galeonów. Na głównym placu wioski już od kilku dni prężnie pracowali ci, dla których transmutacyjne zaklęcia nie miały żadnych tajemnic, a za zgodą mieszkańców ich domy nabrały zupełnie innego charakteru. Teraz wszystkie okoliczne budynki wyglądały na lekko podstarzałe i ponure, co miało nadać imprezie specyficznego, przerażającego klimatu. Oczywiście zmiany te były odwracalne, jednak nie sposób było odmówić im waloru wiarygodności. Dla dorosłych uczestników uroczystości przygotowano wiele rozmaitych atrakcji, a także zaproszono idealnie wpasowujących się w charakter tego święta gości – duchy znanych w magicznym świecie postaci, z którymi można było rozegrać partię kart. Impreza rozpoczęła się 31 października, równo o północy, zaś cały teren został obstawiony przez pracowników Ministerstwa Magii, którzy mieli zapewnić czarodziejom bezpieczeństwo.
Ogólne zasady:
Spoiler:
1. W Nocy Duchów mogą brać udział wyłącznie dorośli czarodzieje. Studenci mogą spróbować wejść na teren imprezy, jednak w tym celu muszą rzucić kością. Wyniki 1 i 6 oznaczają sukces, zaś przy wynikach 2 i 5 musicie założyć w swym poście, że już na samym wejściu zostaliście przegonieni przez pracowników Ministerstwa Magii. W wypadku wyrzucenia 3 i 4 możecie z kolei skorzystać z jednej dowolnie wybranej atrakcji - po tym zostajecie zdemaskowani przez ochroniarzy i musicie opuścić teren imprezy. Uwaga! - Jeśli jesteś studentem i wyrzuciłeś 3 i 4, możesz pominąć rzut w kategorii "Maskarada" i dowolnie wybrać rzut kostką w innej atrakcji. Pamiętaj jednak, że po tym zostajesz wyrzucony z terenu imprezy. - Rzut dotyczy również postaci o zdolnościach metamorfomagicznych. W poście możecie uznać, że Wasza postać utraciła kontrolę nad swym talentem, co zostało spostrzeżone przez ochronę, która wyrzuciła Was z Nocy Duchów. 2. Fabularnie mini-event ma miejsce 31 października o północy i impreza trwa do samego rana. W czasie rzeczywistym możecie brać udział w zabawie od wystartowania mini-eventu do końca listopada 2019 roku i w tym terminie musicie również dokonać wszystkich rozliczeń (zdobyte/utracone punkty, przedmioty, galeony itd.) 3. Fabularnie wstęp na Noc Duchów kosztuje 25 galeonów, jednak nie musicie zgłaszać nigdzie uiszczenia tej opłaty. 4. Każda postać, która weźmie udział we wszystkich opisanych poniżej atrakcjach (maskarada, cukierek albo psikus?, karty z duchami i lampiony), może zgłosić się po 1 punkt w kuferku do dowolnie wybranej przez siebie kategorii. 5. Uwaga! Z każdej atrakcji można skorzystać tylko raz! Wyjątkiem są halloweenowe piniaty.
Maskarada
Każdy uczestnik imprezy zobowiązany jest pojawić się w przebraniu, które przedstawiać powinno jakąś złowieszczą istotę. Duchy, wampiry czy inne krwiożercze monstra są tutaj mile widziane. Ponadto, mimo że organizator nie zdecydował się na oficjalny konkurs na najlepszy kostium, to jednak powołana została komisja składająca się ze znanych w magicznej społeczności artystów, której zadaniem jest ocena kreatywności biorących udział w Nocy Duchów czarodziejów. Jej członkowie mają prawo krytykować, ale również przyznawać drobne nagrody tym, którzy wyróżniają się spośród tłumu swoim strojem. Uwaga! Osoby nieprzebrane zostaną wpuszczone na teren imprezy, jednak nie będą mogły rzucić kostką w tej atrakcji.
W swoim pierwszym poście opisz dokładnie przyodziany przez postać kostium. Możesz się również wspomóc zdjęciem. Następnie rzuć kostką, by poznać reakcję komisji:
Spoiler:
1 - Kiedy przechodziłeś obok jednego ze straganów, ktoś wpadł na Ciebie z impetem i porwał całe Twoje przebranie. Szkoda, bo w innym wypadku pewnie miałbyś szanse. Teraz, jeśli ktokolwiek z komisji zwraca na Ciebie uwagę, raczej kręci tylko ze zrezygnowaniem głową. 2 - Młoda czarownica przyodziana w czarną niczym smoła szatę, z potarganymi włosami i szaleńczym spojrzeniem złapała Cię za ramię, czym niemalże przyprawiła Cię o zawał serca. Spokojnie, to nie żadna zmora z Twych najgorszych koszmarów, a członkini komisji, która doceniła również i Twoją kreatywność. Stwierdziła jednak, że Twoje przebranie potrzebuje dodatkowego kopa, toteż wyciągnęła z kieszeni kredki do malowania twarzy, podkreślając Twoje groźne oblicze. 3 - Nie byłeś przekonany co do swojego kostiumu, choć jak się szybko okazało, zupełnie bezpodstawnie. Mężczyzna we włochatym futrze, z ostrymi niczym brzytwa kłami zatrzymał się na dłuższą chwilę, lustrując Cię wzrokiem, a wreszcie podszedł bliżej, wręczając Ci sakiewkę wypełnioną po brzegi galeonami. Stwierdził przy tym, że Twoje przebranie jest jednym z najlepszych, jakie widział na imprezie, i nie mógłby nie przyznać Ci wyróżnienia. Upomnij się w odpowiednim temacie o 25 galeonów. 4 - Nie wiedzieć dlaczego, komisja nie doceniła Twojego przebrania, za to udało Ci się nabrać kilku uczestników imprezy. Mógłbyś mieć z tego powodu pewnie wiele zabawy, gdyby nie to, że jedna z czarownic naprawdę przestraszyła się Ciebie nie na żarty. Atak paniki sprawił zaś, że trzeba było wezwać na miejsce zdarzenia uzdrowiciela ze św. Munga. Uwaga! Jeśli uważasz, że Twoje przebranie nie jest straszne (np. przebrałeś się za anioła) możesz uznać, że to nie Ciebie, a kogoś w pobliżu przestraszyła się wyżej wspomniana czarownica. Uwzględnij jednak w poście, że zdarzenie rozgrywa się tuż przed Twoimi oczami. 5 - Przed Nocą Duchów przyglądałeś się sobie w lustrze i pomyślałeś, że wyglądasz jak idiota? Niestety... miałeś rację. Twój strój na tle innych wyglądał niezwykle tandetnie, o czym zdecydował Cię przekonać najstarszy członek komisji przyodziany we krwisto-czerwony kostium diabła. Dodał przy tym, że gdyby to od niego należała decyzja, wyrzuciłby Cię z terenu imprezy za wyjątkowe bezguście. 6 - Starsza kobiecina z siwymi włosami i nienaturalnie wręcz bladą cerą już od dłuższego czasu krążyła wokoło, bacznie Ci się przyglądając i poprawiając przy tym co chwila swój długi płaszcz drakuli. Wreszcie wyszczerzyła do Ciebie swe kły, komplementując Twój kostium. Stwierdziła jednak, że brakuje Ci jakiegoś dobrego rekwizytu, a po chwili przyczepiła do Twojego ramienia pluszowego stwora. Rzuć kolejną kostką, by dowiedzieć się, jaką maskotkę zyskałeś: 1 lub 2 - pluszowa aktromantula, 3 lub 4 - zabawkowy dementor, 5 i 6 - pluszowy nietoperz. O zyskany przedmiot upomnij się w odpowiednim temacie.
Karty z duchami
Noc duchów nie byłaby taka sama, gdyby nie zaproszono na nią prawdziwych zmarłych, i to niezwykle znanych wśród magicznej społeczności. Duchy zgodziły się zagrać z ochotnikami w karty, a obok każdego z nich rozstawiono na stoliku pamiątki ściśle związane z ich życiową karierą. Zdecydujesz się stanąć w szranki z kimś, kto już od dawna nie powinien stąpać po tym świecie? Podczas rozgrywki możesz wygrać jedną z pamiątek lub ładną sumkę galeonów, a także porozmawiać ze swoim idolem. Pamiętaj jednak, że duchy to cwane, ale i drażliwe bestie. Równie dobrze, możesz je czymś rozwścieczyć albo przegrać wszystkie swoje pieniądze. Każdy gracz może dowolnie wybrać ducha, z którym chce zasiąść do kart. Po dokonanym wyborze, należy jednak rzucić kostką i uwzględnić wylosowany scenariusz. Uwaga! Nowym graczom przysługuje pewien przywilej. W razie wyrzucenia kostki z utratą galeonów, nie mogą oni bowiem stracić ich więcej niż 30. Innymi słowy, jeśli jesteś nową postacią i wyrzuciłeś powyżej 3 oczek na kostce, to i tak tracisz tylko 30 galeonów. Bonus ten obowiązuje postaci, których staż na forum wynosi maksymalnie miesiąc (liczony od daty zaakceptowania postaci)
Poniżej znajdują się krótkie opisy duchów, które postanowiły odwiedzić Dolinę Godryka:
1. Anthony Mulbert - ekscentryczny wokalista i muzyk, który zasłynął radosnymi pieśniami wygrywanymi na skrzypcach. Pozostał w doczesnym świecie jako duch, nie mogąc się pogodzić z przedwczesnym zakończeniem kariery muzycznej. Pragnie nadal porywać ludzi swoją grą i śpiewem. Nawet podczas wspólnych kart cały czas podryguje i nuci swoje utwory, pociągając kolejne struny. Jeśli zdecydowałeś się usiąść przy stole właśnie z nim, rzuć kostką, aby poznać scenariusz:
Spoiler:
1 - Uwierzyłeś w ten szczery, wesołkowaty uśmiech, zupełnie zapominając o tym, że w kartach łatwo można dać się się oszukać. Mulbert wykorzystał sytuację i pozbawił Cię sporej sumki galeonów. Rzuć jeszcze jedną kostką i pomnóż ją razy 10, a dowiesz się ile galeonów straciłeś. Utratę galeonów zgłoś w odpowiednim temacie. 2 - Po długiej i wyczerpującej rozgrywce zarówno Ty, jak i Mulbert wyszliście na zero. Czas ten nie był jednak zmarnowany. Duch młodziutkiego chłopaka opowiedział Ci o swej muzycznej karierze, o tym jak sława może nieraz doprowadzić do zguby, a także podzielił się z Tobą kilkoma przydatnymi chwytami marketingowymi. Upomnij się o 1 pkt do działalności artystycznej. 3 - Mulbert czuł, że zdobył w Tobie swego wielkiego fana, a przez to w ogóle nie potrafił skoncentrować się na rozgrywce. Bez problemu go pokonałeś, wygrywając nie tylko jego szacunek, ale i pamiątkowe samostrojące się skrzypce. Upomnij się o zyskany przedmiot. 4 - W którymś momencie Mulbert poczuł się dotknięty Twoimi słowami i wleciał w Ciebie z impetem. Był niematerialną istotą, więc nic Ci się oczywiście nie stało. Duch stwierdził jednak, że nie będzie z Tobą grał. Niby nic, a jednak do końca imprezy czułeś się dziwnie. Nie mogłeś wyrzucić z głowy piosenek Anthony'ego, a co jakiś czas mimowolnie je podśpiewywałeś i tańczyłeś do ich rytmu. Czyżby zmarły muzyk rzucił na Ciebie jakąś klątwę? 5 - Nawet nie zdążyłeś wyciągnąć swoich kart, kiedy Mulbert stwierdził, że w ogóle nie jest zainteresowany Twoją osobą. Niestety, z gry nici, możesz jednak wybrać innego ducha i spróbować rzucić kością ponownie. 6 - Nie było łatwo. Przez kilka tur Mulbert nie dawał Ci wytchnienia, ale kiedy już myślałeś, że przegrasz, los się do Ciebie uśmiechnął i trafiłeś na znakomite karty. Nie wygrałeś głównej nagrody, ale rozgrywkę zakończyłeś bogatszy o parę galeonów, więc i tak możesz być z siebie dumny. Rzuć jeszcze jedną kością, a wynik pomnóż razy 10, by dowiedzieć się ile galeonów wygrałeś. Zdobyte galeony zgłoś w odpowiednim temacie.
2. Gunther Keller - Organizatorzy przez długi czas kłócili się między sobą czy powinni go zaprosić. Ostatecznie zdecydowali jednak, że podczas Halloween należy uczcić dusze nawet największych złoczyńców, chociaż pracownicy Ministerstwa Magii nadal bacznie obserwowali Gunthera. W karty można było więc zagrać również z jednym z niemieckich czarnoksiężników, który większość swego życia spędził w Wielkiej Brytanii, żarliwie wspierając Lorda Voldemorta. Z oczywistych względów zrezygnowano z wyłożenia na stoliku czarnomagicznych pamiątek po Kellerze, a zamiast tego zwycięzca mógł wygrać księgę "Największe bitwy czarodziejów" ku przestrodze, że każda wojna jest tragiczna w skutkach i niesie za sobą wiele ofiar. Jeśli byłeś na tyle odważny, by zagrać w karty z Guntherem, rzuć kostką, by poznać swój scenariusz:
Spoiler:
1 - Naprawdę myślałeś, że podołasz walce z kimś, kto na swoim koncie miał przynajmniej kilkadziesiąt oszustw i morderstw? Keller nie potrzebował wiele czasu, by wyprowadzić Cię w pole, a przy okazji pozbawić sporej sumki galeonów. Rzuć jeszcze jedną kostką i pomnóż ją razy 10, a dowiesz się ile galeonów straciłeś. Utratę galeonów zgłoś w odpowiednim temacie. 2 - Tak jak Keller nie był zwykle rozmownym duchem, tak coś sprawiło, że przypadłeś mu do gustu. Graliście naprawdę długo, kończąc remisem, a chcąc nie chcąc usłyszałeś wiele niezwykle brutalnych historii z jego paskudnego życia. Dowiedziałeś się też o wielu zaklęciach, mimo że takiej wiedzy nigdy nie powinieneś posiąść. Upomnij się o 1 pkt do czarnej magii. 3 - Urodziłeś się na Śmiertelnym Nokturnie czy po prostu od dziecka miałeś tak wielki talent do manipulacji? Jakimś cudem udało Ci się zwyciężyć nad takim geniuszem zła jak Keller, a dzięki temu mogłeś opuścić stanowisko z nowiutkim egzemplarzem księgi "Największe bitwy czarodziejów". O przedmiot upomnij się w odpowiednim temacie. 4- Chyba zapomniałeś komu rzuciłeś wyzwanie i że lepiej dla Ciebie byłoby gdybyś po prostu trzymał język za zębami. Wkurzyłeś Kellera, który przeleciał nad stołem, rozwiewając wszystkie karty na trawę. W którymś momencie swą niematerialną dłoń ułożył na Twoim ramieniu. Początkowo wydawało się, że nic się nie wydarzyło. Niestety, wystarczyło że odszedłeś parę metrów dalej, kiedy poczułeś się wyjątkowo słabo. Do końca imprezy nawiedzają Cię niezwykle krwawe i tragiczne obrazy z czarodziejskich bitew, a także doskwierają Ci natrętne myśli o zakończeniu swego żywota. Czyżby zmarły czarnoksiężnik rzucił na Ciebie jakąś klątwę? 5 - Nawet nie zdążyłeś wyciągnąć swoich kart, kiedy Keller stwierdził, że w ogóle nie ma ochoty na grę i właściwie nie wie po co odpowiedział na zaproszenie ze strony organizatorów Nocy Duchów. Niestety, z rozgrywki nici, możesz jednak wybrać innego ducha i spróbować rzucić kością ponownie. 6 - Napociłeś się jak przy maratonie, starając się dzielnie odpierać kolejne ataki Kellera. Zmarły czarnoksiężnik próbował zastosować na Tobie wszystkie swoje sztuczki, byleby wytrącić Cię z równowagi. Nie udało mu się, a chociaż nie zdobyłeś głównej nagrody, należał Ci się ogromny szacunek za to, że nie poddałeś się tak wymagającemu przeciwnikowi. Rzuć jeszcze raz jedną kością, a wynik pomnóż razy 10, by dowiedzieć się ile galeonów wygrałeś. Zdobyte galeony zgłoś w odpowiednim temacie.
3. Christian Schneider - Z narodowości Szwajcar, jednak całe swoje życie zamieszkiwał w Dolinie Godryka. Wraz ze swoją żoną zajmował się magią uzdrowicielską i magicznymi miksturami oraz zasłynął ze swych wybitnych eliksirów. Zachłanna małżonka pozazdrościła mu jednak sukcesu, a pewnej pamiętnej nocy kilkanaście lat temu postanowiła go otruć. Mężczyzna nigdy nie zaznał spokoju. Pozostał na ziemi, by nawiedzać i nękać swą zdradliwą partnerkę.
Spoiler:
1 - Schneider był niezwykle charyzmatycznym i przekonującym duchem, a z tego powodu bez problemu wmówił Ci, że Twoje karty zostały wcześniej pokropione przez kogoś na jego prośbę eliksirem usypiającym. Zadziałał efekt placebo. Zacząłeś się czuć sennie, a przez to nie mogłeś skoncentrować się na rozgrywce. Tym samym Christian wykorzystał sytuację, przy okazji pozbawiając Cię sporej sumki galeonów. Rzuć jeszcze jedną kostką i pomnóż ją razy 10, a dowiesz się ile galeonów straciłeś. Utratę galeonów zgłoś w odpowiednim temacie. 2 - Wola walki i chłonny umysł przekonały Schenidera do tego, by zdradzić Ci jedną ze swych sekretnych receptur, których nie zdążył ukończyć za życia. Życzył Ci powodzenia w dokończeniu leczniczego eliksiru, zapewniając, że jeśli Ci się uda, zarobisz na nim fortunę. Upomnij się o 1 pkt do eliksirów lub uzdrawiania, wedle własnego wyboru. 3 - Mimo że Schneider pozostał na ziemi, jako duch zajęty był przede wszystkim nękaniem swej żony i nie śledził już wcale nowinek ze świata uzdrowicieli czy eliksirowarów. Opowiedziałeś mu o kilku magicznych miksturach powstałych na przełomie ostatnich lat, przez co Christian w ogóle przestał skupiać się na grze. Dzięki temu udało Ci się zgarnąć pamiątkę w postaci samoodmierzającej fiolki. O przedmiot upomnij się w odpowiednim temacie. 4- Nie poszło Ci wcale najgorzej, ale niestety nie udało Ci się wygrać ani galeonów, ani pamiątki. Schneider za to nieźle wściekł się przez to, że nie mógł Cię pokonać. Machnął do jakiegoś chłopaczka znajdującego się w pobliżu, który oblał Cię eliksir zapomnienia. Do końca imprezy nie możesz sobie przypomnieć, co wydarzyło się w Twoim życiu przez ostatnie trzy godziny. 5 - Właśnie miałeś zasiadać do stołu naprzeciwko Schneidera, kiedy ktoś chamsko wepchnął się przed Ciebie w kolejkę. Niestety, z Twoich planów i rozgrywki nici, możesz jednak wybrać innego ducha i spróbować rzucić kością ponownie. 6 - Christian próbował Cię zdekoncentrować informacjami o tajemnych recepturach swoich eliksirów, które oczywiście nie były wcale prawdziwe, ale na szczęście Ty nie dałeś się nabrać na ten chwyt. Walczyłeś zaciekle i chociaż nie wygrałeś głównej nagrody, napsułeś Schneiderowi krwi (o ile można w ogóle napsuć krwi duchowi). Rzuć jeszcze jedną kością, a wynik pomnóż razy 10, by dowiedzieć się ile galeonów wygrałeś. Zdobyte galeony zgłoś w odpowiednim temacie.
4. Annie Montgomery - Znana wszystkim wróżbitka i medium. Kontaktując się ze zmarłymi i korzystając z ich pomocy, przewidziała przyszłość wielu słynnych czarodziejów. Po śmierci pozostała na ziemi jako duch, by kontynuować swoje badania.
Spoiler:
1 - Podczas całej gry Annie zaśmiewała się do łez, kokietowała Cię i wygłaszała wiele naprawdę zabawnych żartów. Tak dobrze Ci się z nią rozmawiało, że przestałeś się przejmować grą w karty. Myślałeś, że podobnie podchodzi do tego Montgomery, ale gdzie tam... ona nie lubiła przegrywać, a wesołą atmosferę wykorzystała do tego, by pozbawić Cię sporej sumki galeonów. Rzuć jeszcze jedną kostką i pomnóż ją razy 10, a dowiesz się ile galeonów straciłeś. Utratę galeonów zgłoś w odpowiednim temacie. 2 - Annie stwierdziła, że widzi w Tobie potencjał i że jej zdaniem masz ogromne predyspozycje do kontaktowania się ze zmarłymi duszami. Wyjaśniła Ci więc na czym polega jej praca i w jaki sposób nawiązać relacje z osobami z innego, tak odległego świata. Upomnij się o 1 pkt do wróżbiarstwa. 3 - Montgomery w istocie nie lubiła przegrywać, ale do Ciebie zapałała tak ogromną sympatią, że postanowiła najzwyczajniej w świecie dać Ci fory. Może nie była to więc satysfakcjonująca gra, ale Annie nie mogła przepuścić okazji, by własnoręcznie przekazać Ci tablicę quija, namawiając Cię do tego, byś skontaktował się z jej zmarłą siostrą. O przedmiot upomnij się w odpowiednim temacie. 4- Ponurak. To na pewno Ponurak. Montgomery ujrzała go w Twoich oczach i odmówiła gry w karty z Tobą. Stwierdziła, że przyniesiesz jej pecha i że jeszcze dzisiaj przydarzy Ci się coś naprawdę złego. Do końca imprezy jesteś podenerwowany i podejrzliwy wobec każdego, kto się do Ciebie zbliży. Nie możesz zapomnieć o słowach ducha wróżbitki. 5 - Chciałeś zagrać w karty z Montgomery? Trafiłeś na zły moment, bo ta odbywała właśnie jakiś rytualny, spirytualistyczny seans. Niestety, z Twoich planów i rozgrywki nici, możesz jednak wybrać innego ducha i spróbować rzucić kością ponownie. 6 - Annie na wszelkie sposoby próbowała przekonać Cię do wiarygodności wróżb. To spoglądała w Twoje oczy, to na Twe linie papilarne, przedstawiając Ci kolejne wydarzenia, które w jej mniemaniu będą miały miejsce w Twojej przyszłości. Nie dałeś się zwieść, wiedząc że to jej taktyka na wygraną. Nie zgarnąłeś głównej nagrody, ale dzięki swej spostrzegawczości zyskałeś parę galeonów. Rzuć jeszcze jedną kością, a wynik pomnóż razy 10, by dowiedzieć się ile galeonów wygrałeś. Zdobyte galeony zgłoś w odpowiednim temacie.
5. Caroline Rose - Drobniutka dziewczynka, której widok w postaci ducha przyprawiał o nieprzyjemne dreszcze. Zginęła, mając siedemnaście lat, podczas halloweenowego meczu quidditcha między Nietoperzami z Bullycastle a Wędrowcami z Wigtown. Była najmłodszą szukającą drugiej z tych drużyn. To, co wydarzyło się tego wieczoru pozostało w pamięci kibiców na długie lata. Caroline wleciała w gracza z przeciwnej drużyny, a koniuszek jego miotły wbił się w jej oczodół. Przy takiej prędkości przeszedł na wylot, a obiecująca gwiazdeczka quidditcha nie miała szans na przeżycie. Nie odeszła jednak do świata zmarłych, nie mogła tego zrobić swych zrozpaczonym rodzicom.
Spoiler:
1 - Patrząc na tę delikatną, słodziutką buźkę przez całą grę nie mogłeś odsunąć od siebie myśli, że dziewczyna odeszła w tak młodym wieku. Mimo że próbowałeś, nie mogłeś skupić się na grze... a może nawet nie chciałeś? Przegrałeś, ale czy w ogóle się tym przejmowałeś? Nadal myślałeś o tym, jak wielka i paskudna halloweenowa klątwa musiała ciążyć nad tym nieszczęsnym meczem i drobniutką zawodniczką. Rzuć jeszcze jedną kostką i pomnóż ją razy 10, a dowiesz się ile galeonów straciłeś. Utratę galeonów zgłoś w odpowiednim temacie. 2 - Rosie, bo tak nazywali ją kibice Wędrowców, widziała jak na nią patrzysz. Przekonywała Cię, że wszystko jest w porządku i że czasami brakuje jej tylko kogoś, komu mogłaby poopowiadać o swoich ekscesach na boisku. Ostatecznie przeprowadziliście naprawdę radosną rozmowę, po której pojawił się na jej twarzy szeroki uśmiech. Ty zaś posłuchałeś wielu wskazówek, które możesz wykorzystać w praktyce na boisku. Upomnij się o 1 pkt do gier miotlarskich. 3 - Caroline słynęła z tego, że podczas meczu używała pozłacanego kompasu ze swoim imieniem. Specjalnie na tegoroczne halloween, by upamiętnić jej życie, wykonano podobne, grawerując na nich z tyłu napis "Rosie. Na zawsze w naszych sercach". Jeden z nich udało się wygrać właśnie Tobie! O przedmiot upomnij się w odpowiednim temacie. 4- Gra zakończyła się remisem i przyjemną rozmową, po której odszedłeś od stolika. Sęk w tym, że nie zrobiłeś nawet kilku kroków, kiedy runąłeś jak długi na ziemię, łamiąc sobie nogę. Cóż, lepsze to niż przebita przez koniuszek miotły czaszka, ale czyżby i na Tobie zaczęła ciążyć ta halloweenowa, quidditchowa klątwa? Jeśli masz minimum 5 punktów z uzdrawiania, możesz sam uleczyć nogę. Jeśli nie, musisz poszukać kogoś, kto Ci pomoże. Niezależnie od tego, do końca imprezy odczuwasz intensywny ból w kolanie. 5 - Próbowałeś zachęcić Caroline do gry, ale ta Noc Duchów chyba ją przytłoczyła. Przypomniała sobie swój halloweenowy mecz, rozpaczając nad tym, że nie może wrócić do świata żywych i do swoich rodziców. Tak naprawdę, a nie jako strasząca wszystkich wokoło zmora. Niestety, tym razem musiałeś odejść z kwitkiem możesz jednak wybrać innego ducha i spróbować rzucić kością ponownie. 6 - Rosie zamiast gry bardziej upodobała sobie samego Ciebie. Stroiła sobie żarty i uśmiechała się wesoło, wsłuchując się w Twoje opowieści. Karty były dla niej jedynie tłem dla wspaniałej, towarzyskiej sytuacji, i chociaż starała się cokolwiek zdziałać, mało które rozdanie było dla niej korzystne. Kilka razy jej się jednak udało, a tym samym dziewczyna oddaliła Cię od głównej wygranej. Udało Ci się jednak zdobyć parę galeonów. Rzuć jeszcze jedną kością, a wynik pomnóż razy 10, by dowiedzieć się ile galeonów wygrałeś. Zdobyte galeony zgłoś w odpowiednim temacie.
Cukierek albo psikus?
Organizatorzy zdali sobie sprawę z tego, że dorośli czarodzieje raczej nie będą chętni, by chodzić po domach mieszkańców, prosząc o cukierki. Z przezorności przygotowali więc halloweenowe piniaty, czyli zawieszone na drzewach papierowe dynie wypełnione po brzegi różnymi "strasznymi" słodyczami. Ochotnicy dostają do ręki zaczarowaną figurkę nietoperza i rzucają nią w kierunku piniaty, którą zwierzak rozrywa swoimi pazurami, uwalniając tym samym ukryte tam ciastka i cukierki. Rzuć kostką, by zobaczyć, co wylosowałeś:
Spoiler:
1 - Twoja piniata wypełniona została żelkami w kształcie szczęk. Po zjedzeniu jednej z nich Twoje zęby wydłużają się i przez kolejne 2 posty możesz wszem i wobec chwalić się wampirzymi kłami. 2 - Czy Ty też należysz do szerokiego grona osób, które nienawidzą lukrecji? Jeśli tak, miałeś pecha, bo z Twojej piniaty uwolnione zostały czarne jak węgliki cukierki w kształcie wilczych łbów. Po zasmakowaniu jednego z nich Twoje ciało na kolejne 2 posty porasta wilkołaczym futrem. 3 - Kto by pomyślał, że w piniatach schowane zostaną również miętowe gumy do żucia... i to w kształcie kości! Co prawda, nie stałeś się dzięki nim szkieletem, ale Twoja skóra przybrała porcelanową barwę, przez co przez kolejne 2 posty naprawdę wyglądasz jak śmierć na chorągwi. 4 - Krwotoczki, mnóstwo krwotoczków. Trafiłeś na wielki stos bardzo smacznych, owocowych cukierków, a kiedy tylko spróbowałeś jednego z nich z Twoich uszu, nosa, ust, jak i spod paznokci zaczął wypływać czerwony płyn. Wyluzuj, to nie krew, tylko magiczny sok wiśniowy, co nie zmienia faktu, że widok jest dość przerażający. Efekt będzie utrzymywał się przez Twoje 2 kolejne posty. 5 - Zniszczyłeś chyba największą z wiszących na drzewie piniat, w której upchane zostały dyniowe ciastka i paszteciki. Nie wywołują one żadnych magicznych efektów, jednak ich smak... to po prostu niebo w gębie. 6 - Twój nietoperz obrał sobie za cel najdziwniejszą z dyniowych piniat o wyjątkowo krzywym uśmiechu, zaś Ty po chwili mogłeś przebierać w szerokiej gamie różnorakich żelek. Zielone ślimaki bez muszli, gumiaste gałki oczne, piankowe duchy, czy dość realistyczne serca to tylko niektóre z nich. Każda w innym kolorze i w innym smaku. Łączyło je jedno - kiedy tylko którąś zjadłeś, zaczynałeś świecić w ciemności, a poświata przybierała kolor zjedzonej przez Ciebie słodkości. Efekt ten utrzymuje się przez 2 Twoje kolejne posty; możesz dowolnie zmieniać przez ten czas barwę poświaty poprzez zjedzenie innej żelki z mieszanki.
Lampiony
Przy jednym ze stoisk starszy, brodaty czarodziej żywo opowiada uczestnikom Nocy Duchów o pielęgnowanych w jego rodzie tradycjach. W nocy 31 października zarówno on, jak i pozostali członkowie jego rodziny wypuszczają bowiem płonące lampiony, które rozświetlają mrok i witają dusze zmarłych, które właśnie tej nocy zstępują na ziemię. Każdemu przechodniowi mężczyzna mówi, by pomyślał o bliskiej osobie, która go opuściła i podaje lampion i smoczą zapalniczkę. Wystarczy podpalić lont świeczki i wypuścić papierowy twór w niebo. Brzmi banalnie, ale wygląda niezwykle efektownie, zważywszy na fakt, że lampiony zostały zaczarowane i każdy z nich eksploduje wysoko w powietrzu, wywołując różnego rodzaju obrazy. Rzuć kostką, aby wylosować lampion, który Ci przypadł:
Spoiler:
1 - Kiedy tylko zapaliłeś lont, lampion pokrył się rubinową poświatą i niesiony wiatrem poleciał hen wysoko. Po niecałej minucie wybuchnął, a niebo rozświetliła ogromna kula ognia, przypominająca wizję piekła. 2 - Maleńki płomień świecy sprawił, że lampion przybrał kolor szmaragdu, zaś w powietrzu zmienił się w długiego węża, do złudzenia przypominającego bazyliszka. Zwierzę zatoczyło na niebie kilka ósemek, po czym zniknęło. 3 - Zaświeciłeś lampion, ale ten nawet nie zmienił koloru. Już myślałeś, że trafiłeś na jakiś lewy model, kiedy nagle jasna poświata rozświetliła mrok, a Ty miałeś wrażenie, że widzisz w niej anielskie chóry wygrywające zmarłym na surmach jakąś piękną melodię pożegnalną. Nie wiesz czy inni również widzieli ten obraz i słyszeli muzykę, czy tylko Tobie coś się wydawało. 4 - Czego symbolem mógł być lampion, który nagle stał się jaskrawożółty? Nie musiałeś długo czekać na efekty. Po chwili czyste niebo wysypane zostało przepięknymi gwiazdami, które świeciły o wiele jaśniej niż wszystkie te, które widziałeś do tej pory. 5 - Widziałeś już wcześniej czerwone lampiony zmieniające się w kule ognia, więc kiedy ujrzałeś podobny kolor, pomyślałeś że dojrzysz dokładnie ten sam efekt. Nic bardziej mylnego... lampion rozbłysł w mroku jeszcze bardziej krwistym światłem, a po chwili po czarnym jak smoła nieba fruwał hologram feniksa. Czy to oznaczało, że tej nocy Twój bliski zmarły także odrodzi się z popiołów? 6 - Kolorowe lampiony podczas Nocy Duchów stanowiły dość powszechny widok. Twój był jednak zupełnie inny... Kiedy zapaliłeś świecę, pokrył się czernią tak, że był ledwie widoczny na gwieździstym niebie. Podobnie zresztą jak stado kruków, w które zmienił się w locie. Szczerze mówiąc, efekt nie był spektakularny. Miałeś już odchodzić od stanowiska, kiedy starszy mężczyzna wcześniej instruujący innych ochotników, pociągnął Cię za rękaw. Konspiracyjnym tonem wyszeptał Ci do ucha, że dostrzega pomiędzy Wami pewną nić porozumienia, po czym wręczył Ci do ręki jakieś zawiniątko. Początkowo nie wiedziałeś, co jest grane, ale kiedy rozwinąłeś szmatę, rozpoznałeś w przedmiocie nowiusieńką świecę mroku. Świeca wystarczy na 5 wątków, upomnij się o nią w odpowiednim temacie.
______________________
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Był ciekaw, tylko tyle. Rozstawiali się długo, jeszcze dłużej wszystko dekorowali. Słyszał, że samolubnie nie zezwolili studentom na udział, ale czy w czymkolwiek mu to przeszkodziło? Raczej niezbyt, bo i tak spróbował. Liczył na to, że przebrany w zakrywający nieomal wszystko strój nie zwróci na siebie uwagi wystającej na każdym kroku ochrony. Co za niedorzeczność. Piniaty i lampiony jako edycja limitowana, wyłącznie dla najstarszych. Gdyby tylko zależało mu jakoś bardziej na tym wszystkim, pewnie poszedłby się awanturować. Jednakże po ostatnich chwilach, kiedy to ktoś tak bezczelnie go polizał, chyba stracił trochę mocy wiecznego wkurwu i miotania przekleństwami. Złagodniał? Oj nie. To była raczej… chwilowa niedyspozycja. Wkraczając na teren zabawy natychmiast wypatrzył sobie okolice duchów, uznając że nawet jeśli ogołocą go do zera to może chociaż zamieni z nimi kilka słów. Najbardziej interesujący wydał mu się facet, którego otruła jego własna małżonka. I feel u bro. Po Dinie spodziewałby się czegoś podobnego, gdyby tylko kiedykolwiek myślał o niej w kategoriach mąż-żona. A póki co nie był w stanie myśleć o niej w ogóle. Od tak, zapobiegawczo, żeby przypadkiem nie pomyśleć sobie za dużo. Ponieważ kiedy myślał, zwłaszcza po ostatnim, gdy słyszał jaki dźwięk potrafi z siebie wydać za jego sprawką, jego spodnie robiły się podejrzanie przyciasne. Kiedy do tego doszło? Zabijcie go, wolał nie pamiętać. Tak samo jak zapomniał właśnie w tej chwili. Zaciekła gra z duchem przerodziła się w impas. W nagrodę wylano mu na maskę eliksir zapomnienia, a na dodatek wyrzucono z imprezy. Biała plama we wspomnieniach sprzed trzech godzin nieco pokręciła mu w głowie. Nie sprzeciwiał się wystawianiu „za bramę”, a żeby jakoś odnaleźć się w tej sytuacji skupił wzrok na ładnej, szmaragdowozielonej czaszce błyszczącej się w trawie. Obserwował ją przez moment, aż wydało mu się, że mrugnęła do niego. Zmarszczył czoło, nagle o wiele bardziej zainteresowany i przychylił się, aby ją sięgnąć. Nie uciekała mu, chociaż ewidentnie była żywa. Przechylił głowę, ale dalsza obserwacja nie przyniosła żadnych zaskoczeń. Wsunął ją do kieszeni obszernego płaszcza i obracając się na pięcie zniknął z głośnym trzaskiem.
| zt | 4 na wejście| 4 na duchy | H na czaszkę
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Pojawiłem się na głównej ulicy pewnie jako jeden z pierwszych. Byłem podekscytowany tegoroczną edycją Halloween. Miałem nadzieję, że chociaż tym razem będę dobrze się bawił, wszak nie wspominałem zbyt pozytywnie zeszłorocznej edycji. Głównie z uwagi na to, że bawiłem się na niej kompletnie sam. Umówiliśmy się z Elaine, że spróbujemy przepchnąć się jakoś obok ochroniarzy i znajdziemy się w tłumie. Obiecałem jej, że na pewno pozna mnie po przebraniu i specjalnie nie dopytywałem jej o jej własne, chcąc aby mnie zaskoczyła. Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że faktycznie zostałem wpuszczony na imprezę i to bez zbędnego gadania. Najwidoczniej w mojej stylówce nikt nie dopatrzył się niczego podejrzanego, a ja ceniłem to sobie, gdyż specjalnie na tę okazję skorzystałem z zeszłorocznej wersji kostiumu. Szkoda byłoby, gdyby po nieomal godzinie męczenia się przed lustrem odesłaliby mnie z kwitkiem. Tym razem nie obawiałem się już widoku samego siebie. Uznałem to za okropnie autoironiczne, aby zobaczyć znowu tego prawdziwego siebie, którego nie zdarzyło mi się widzieć już niemalże od trzech lat. Ubrałem garnitur, specjalnie wystylizowany na podarty i przypalony na lewej stronie mojego ciała i krótką metamorfomagiczną zabawą sprawiłem, że dłoń pasowała teraz do reszty mojego ciała i twarzy. Dosłownie zwęglony, z wytrzeszczonym okiem, łysy i ze ścięgnami na wierzchu budziłem powszechne zainteresowanie. Miałem nawet nadzieję, że może ktoś z komisji zwróci na mnie uwagę i doceni trud jaki włożyłem w stylizowaniu się na prawdziwe efekty smoczego ognia. Zanim dotarłem do oceny, niestety ktoś zaczepił o moje ubrania elementem własnej stylizacji. Z trzaskiem rozdarł mój garnitur od szyi aż po połowę piersi. Wychynęła spod niej czerwona, poparzona skóra, więc nieszczególnie mi to przeszkadzało. Niestety, komisja nie wydawała się być zainteresowana moją kreacją nawet wtedy. No nic, nie płakałem nad tym, zdecydowanie woląc zająć się innymi atrakcjami. Po drodze do miejsca, w którym można było wygrać coś z piniat, znalazłem jakieś podejrzane duchy. Rozgrywały jakieś niepewne gry hazardowe i gdyby jeden z nich nie zaciągnął mnie do siebie, korzystając z mojego zainteresowania i chwilowego zawahania w życiu nie wziąłbym w tym udziału! Jeszcze okazało się, że jednak postanowił wybrzydzać. Gunther Keller mną wzgardził, co wzbudziło we mnie dziwną zaciekłość w grze z kolejnym z duchów. Anthony Mulbert nie wydawał się być nawet w połowie tak przerażający i owiany negatywną sławą jak jego poprzednik i może właśnie to sprawiło, że udało mi się go pokonać? Odszedłem od nich dziwnie rozbawiony i uzbrojony w nowiutką parę samostrojących się skrzypiec. Czy to oznaczało, że powinienem nauczyć się gry? A może raczej oddać je Elaine, która jako Swansea z pewnością miała zrobić z nich lepszy użytek? Ta część była jeszcze do przemyślenia. Żeby je sobie ułatwić, ustrzeliłem nietoperzem całe mnóstwo krwotoczków… wiśniowych? A to pewna nowość! Uradowany zacząłem się nimi zajadać i dopiero, kiedy zaczął ze mnie wyciekać sok wiśniowy, dostrzegłem wreszcie Elę w tłumie. - Hej, jednak ci się udało! - podekscytowany chwyciłem ją za ramię, aby odwróciła się w moją stronę.
Czaszka: D + 20% za 40p z zaklęć Wejściówka: 1 Maskarada: 1 Duchy: 5 i 3 Piniata: 4 Lampiony: 5
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Kostki na wejście:5 → wchodzę na 1 atrakcję Karta ducha - Caroline Rose:2 → 1pkt Gier Miotlarskich Czaszki:H (zdobyta 3 czaszka) → Próba IV
Udało mu się jakimś cudem uniknąć komisji oceniającej przebranie. Po tym, jak wyszedł z Domu Strachów, obdarty i poraniony, z zyskaną Czaszką, dyndającą u paska, ale zupełnie niepasującą do pozostałej części stroju, obawiał się, że organizatorzy mogliby go wygonić z terenu imprezy. Jak się jednak okazało, wcale tego nie uniknął. Ledwie zdążył przysiąść przy duchu Caroline Rose, której nazwisko w przeciwieństwie do jej fanów niewiele mu mówiło. Ledwie zamienił z nią kilka słów. W zasadzie, to ona bogato obdarowała go swoją wiązanką zdań, a on tylko słuchał. Nie narzekał, bo jak się okazało, była to znana, brytyjska graczka Quidditcha, która zaczęła mu opowiadać o taktykach i zagraniach, jakich Heaven nigdy nawet nie wpadłaby zastosować na ich treningu. Dlatego nie opuszczał tak szybko eterycznej formy ducha. Pomogło mu w tym jednak dwoje ochraniarzy, którzy przez strój, dostrzegli w nim osobę uczącą się jeszcze w Hogwarcie. Uważał za iście niesprawiedliwe, że chociaż już dawno powinien skończyć szkołę, bo przecież osiągnął już odpowiedni wiek, tylko za bycie częścią tej angielskiej szkoły kazano mu zwyczajnie wyjść... a przecież nawet JESZCZE nie czuł się jej częścią. Nie wyszedł na tym jednak aż tak tragicznie, biorąc pod uwagę, że wyrywając się ochroniarzom już na samym wyjściu, zauważył umykającą w krzaki czaszkę. Z tego, co było mu wiadomo, jej wartość dobijała do dziesięciu galeonów, a choć nie był to majątek, lepiej je mieć niż nie mieć, prawda? Dlatego dopadł ją, mrucząc pod nosem: — Mam cię. I wrzucił do drugiej, która już leżała w torbie. Kolejna dyndała mu przy boku, rzucając niewybredne, wulgarne żarciki i ciesząc się, ze to nie ją wpakował sobie do torby, a że mogła wszystko kontrolować na widoku. I komentować. Ważniejsze było komentowanie.
| zt
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Miała pewien problem, aby wejść na imprezę. To nie pierwszy raz, gdy wkradała się w miejsca, w które nie wpuszczano studentów. Spędziła przed lustrem półtorej godziny, aby nadać swojej twarzy kształt dwudziestoczteroletniej kobiety. Nie było to proste zważywszy, że musiała zadbać o każdą zmarszczkę, o rysy twarzy, nie wspominając już o poprawnym kształcie brody, przez którą straciła dobre trzydzieści minut. W końcu udało się dodać sobie pięć lat więcej i pozostało nałożyć odrobinę makijażu. Nie więcej, bowiem resztę załatwiła metamorfomagia. Trudziła się z włożeniem czerwonych soczewek, których szczerze nienawidziła za samą problematyczność aplikowania. Potrząsnęła głową i nadała włosom czarnej barwy. Doczepiła do przednich zębów wampirze i... była gotowa. Wskoczyła w specjalnie dobraną suknię, która wyjątkowo odsłaniała więcej niż dotychczas. Miała nadzieję, że Rileyowi się spodoba ta kreacja! Rozjaśniła swoją skórę do niepokojącej bladości i ruszyła zdobywać świat. Ochroniarze odprowadzili ją wzrokiem, ale nic nie mówili. Kręciła się po miasteczku, oglądała straszliwe kreacje innych uczestników i chichotała pod nosem zastanawiając się czy ktoś ją rozpozna. Pochłonięta obserwacją duchów nie spostrzegła pewnego jegomościa, który zaszedł ją od tyłu. Odwróciła się i zachłysnęła się powietrzem, podskoczyła widząc Rileya niemalże w stanie agonalnym. Czy on się wykrwawiał?! Krzyknęła, zwracając na siebie uwagę, ale czyż to nie oczywista reakcja na ten widok? Zakryła palcami wampirze zęby i szybko chwyciła go za ramiona, jakby obawiała się, że jej zemdleje. - Na Merlina, Riley! - autentycznie przeraził ją ogromną ilością czerwieni na twarzy i dopiero usłyszawszy, że to nie jest krew, a sok wiśniowy, odetchnęła z głęboką uglą i przytrzymała się ciasno jego ramienia. - Oszalałeś! - uznała, że to celowa dekoracja jego stroju. Pomogła mu doprowadzić się do porządku, a ręce się jej trochę trzęsły. Autentyczny strach na Halloween, efekt w pełni dokonany. Odetchnęła z ulgą i w końcu mogła popatrzeć na niego czerwonymi oczami, by przyjrzeć się jego nietypowej aparycji. Nie spodziewała się po nim takiej autoironii i z tego, co pamiętała, "doczarował" sobie parę upiornych elementów na twarzy. Nawet nią to wstrząsnęło mimo że widziała już oryginalną wersję. Jej osobistym zdaniem mógł darować sobie całą tą krew, bo autentycznie napędził jej stracha. Mimo wszystko zamierzała się tutaj bawić więc po chwili jej usta z wampirzymi kłami uśmiechnęły się szeroko. - Uou, wyglądasz... - szukała odpowiednich słów, wiedząc, że jest ich bardzo ciekawy. - ... oszałamiająco. To ścięgno... och nie, to oko. Oddaj sobie powiekę, błagam. - jęknęła czując jak przez jej ciało przebiega chłodny dreszcz. Widząc kawałek jego odsłoniętej skóry na torsie... nawet poparzonej... wstrzymała oddech i zastanowiła się ile jest jej "stworzonej" a ile prawdziwej. Nie oparła się, dotknęła jej opuszkami palców i dopiero gdy to zrobiła, wycelowała kraniec fairwynowskiej różdżki w jego ubranie, dyskretnie je łatając. - Widzę, że postanowiłeś wszystkim utrzeć nosa. Ten brak powieki jest straszny. - zadrżała, by to udowodnić. Z pewnością o tym z nim porozmawia, tymczasem oczekiwała jakiegoś komplementu. - Jak ci się podoba twoja wampirza dwudziestoczteroletnia dziewczyna? - zamrugała zalotnie rzęsami i przesunęła szponiastym paznokciem po jego oszpeconym poliku.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Mnie również zatkało na widok jej kreacji. Do tej pory jeszcze nie widziałem jej w tak… odsłoniętej wersji, nic więc dziwnego, że mój wzrok naturalnie przesunął się wzdłuż jej dekoltu i wycięcia na udzie. Gdybym tylko nie miał teraz już przerażająco wytrzeszczonego oka, wywaliłbym je jeszcze bardziej na jej widok. - Wow, Elaine… - nieomal westchnąłem te słowa, bo aż zrobiło mi się przy niej podejrzanie gorąco. Na szczęście jej reakcja trochę studziła moją własną, bowiem wystarczyło abym zrozumiał, że faktycznie mogłem napędzić jej tym stracha. - Przepraszam, dostałem krwotoczki. - Przyznałem się, pokazując jej wypchaną słodyczami kieszeń, aby nie dostawała już zawału na mój widok. Dotknąłem jej dłoni, aby przestała się trząść i uśmiechnąłem się lekko, co oczywiście nie mogło wyglądać miło i przyjemnie. Niezbyt zrozumiałem od razu skąd aż tak żywa reakcja na moje przebranie. Wydawało mi się, że nie zaskoczę jej, gdy przebiorę się za… no, siebie i dopiero po jej słowach pojąłem czym dokładnie przekroczyłem granicę. Uniosłem jedną z brwi, bo i drugiej nie posiadałem. Jedynie zwęglona skóra poruszyła się zgodnie z rytmem mojej zdrowej mimiki. - Wedle rozkazu, ma wampirza królowo. - Odpowiedziałem, śmiejąc się lekko przy tych słowach. Moja powieka zafalowała lekko, a całe wystające na lewej połowie twarzy oko wcisnęło się do wnętrza czaszki. Pal sześć realizm, jeśli dzięki niemu miała mieć problem z patrzeniem mi w twarz. - Ścięgno może zostać? To całkiem ciekawy dodatek do obserwacji pod kątem nauk o uzdrawianiu. - Żartowałem dalej, chcąc jakoś rozluźnić ją po swoim wielkim wejściu. Widziałem jak przygląda się mojej czerwonej skórze i byłem jej autentycznie wdzięczny, że połatała mój garnitur prostym zaklęciem. Jakoś tak nie pomyślałem, że powinienem to robić, ale może faktycznie co za dużo to nie zdrowo? - W końcu mamy Halloween. Potwory wychodzą na światło dzienne. - Poironizowałem znowu, nie mogąc się powstrzymać od faktycznego ukazania się w swojej najbardziej widowiskowej wersji. Nie ciągnąłem tego zbyt długo, bo i nie dała mi do tego okazji. Zwróciła na siebie uwagę, a mnie nie potrzeba było niczego więcej, aby móc skomplementować jej kreację. - Wiesz co? - Zacząłem, patrząc na nią uważnie, jakbym się zastanawiał. - Nie jestem pewien co powinienem myśleć. - Udałem, że się waham, ale jeśli tylko spojrzała mi w oczy bez trudu rozszyfrowała, iż zacząłem się z nią drażnić! - Wyglądasz tak apetycznie, że aż nie wiem co powiedzieć. Dałbym ci się ugryźć gdziekolwiek byś tylko zechciała. - Odpowiedział w końcu, rumieniąc się lekko ze wstydu, że naprawdę powiedziałem, to aż tak bezpośrednio i pocałowałem ją krótko w policzek. - Tylko żałuję, że masz takie długie kły. Jestem skazany na obcałowywanie cię po policzkach. - Pożaliłem się, chociaż wcale nie była to pretensja. Objąłem ją ramionami, chcąc skorzystać z jej bliskości, aby przytulić ją nawet na moment. - Piękna z ciebie dwudziestoczterolatka, wampir też. W ogóle, cała jesteś piękna i kochana. - Zebrało mi się na zwierzenia, najwidoczniej podyktowane upiorną atmosferą panującą na zabawie.
Była zła, że dowiadywała się o tej imprezie tak późno. Mieszkanie w Brighton bardzo ją ograniczało pod tym względem. Do Londynu było daleko, nie miała z kim poplotkować, nie dowiadywała się także niczego z jakichś plakatów i innych takich. Czasami czytała gazety, które prenumerował jej mąż, ale zazwyczaj jedynie przelatywała wzrokiem po tekście, szukając w nim znajomych nazwisk. Nie miała czasu na takie pierdoły, kiedy zajmowała się dzieckiem. Cała ta sytuacja wprawiła ją w niemałe zamieszanie, bo po pierwsze - zamierzała pójść na ten cały event, żeby zobaczyć czy jej Departament poprawnie funkcjonuje, po drugie - nie miała odpowiednich kostiumów, a po trzecie - uwielbiała wszelkie przebieranki i inne takie imprezy. Kiedy w końcu udało jej się uśpić Willow zaczęła przekopywać stertę ubrań, jednak nic jej nie pasowało. Wiedziała, że nie może iść za bardzo roznegliżowana, ale też nie chciała przesadzić w drugą stronę i kompletnie nie przypominać siebie. Zamierzała zaciągnąć ze sobą Doriena, więc musiała jakoś go przekonać, prawda? Kiedy w końcu zdecydowała się na prostego królika wyciągnęła z szafy sukienkę i kilka spinek, które mogła na spokojnie przetransmutować. Już po chwili na łóżku leżały królicze uszka, ogonek, a sukienka miała o wiele dłuższe rękawy. Aurora dorysowała sobie nosek i wąsy, i już po kilkudziesięciu minutach jej look był gotowy. Szybko wysłała wiadomość do swojego męża, po czym skoczyła razem z córką do teściowej, by wytłumaczyć jej sytuację. Na szczęście mama Dear była bardziej niż chętna do opieki nad wnuczką, szczególnie gdy jej synowa powiedziała, że bardzo jej zależy na sprawdzeniu swoich pracowników. W końcu znalazła się w Dolinie Godryka, w swoim przebraniu króliczka, które zostało ulepszone o muchę Doriena, bezczelnie podkradniętą z jego szuflady i białych sandałach. Patrząc na nią z boku mogłoby się wydawać, że jest jej cholernie zimno, jednak przezorna rzuciła na siebie odmianę zaklęcia rozgrzewającego i kompletnie nie odczuwała temperatury. Przywitała się przy wejściu ze znajomymi twarzami, zastanawiając się czy przypadkiem nie powinna być bardziej incognito, w końcu siedziała na urlopie macierzyńskim, a nagle pojawiała się na imprezie. W sumie to nie przejęła się tym zbytnio - zawsze mogła powiedzieć, że robiła inspekcję, co było dość zgodne z prawdą. Chciała wtopić się w tłum i dlatego się przebrała. Rozglądała się dookoła, starając się znaleźć jakiś charakterystyczny punkt o którym mogłaby napisać swojemu mężowi, że pod nim czeka, kiedy nagle zobaczyła bardzo realistyczne przebranie wilkołaka. Już miała podejść i pogratulować mężczyźnie, w końcu niecodziennie ktoś wkłada tak wiele wysiłku w strój na wyjście, kiedy jakaś młoda dziewczyna zaczęła mieć atak paniki tuż przed ich dwójką. Aurora nie wiedziała co zrobić, z kursu na którym była kilka miesięcy wcześniej, pamiętała jedynie niektóre kwestie. Krzyknęła na ludzi dookoła, żeby zostawili biednej kobiecie więcej wolnej przestrzeni, po czym podbiegła do niej starając się dotrzeć do niej w jakikolwiek sposób, mówiąc do niej wolno i wyraźnie, magią wyciszając otoczenie jak tylko mogła. Oczywiście przed samym podbiegnięciem do wystraszonej uczestniczki kazała zniknąć mężczyźnie w wilczym stroju, a przy okazji wezwać magomedyków. Już po chwili lekarze przejęli kobietę, a Aurora podniosła się z klęczek, próbując zrozumieć co się właśnie stało. Miała nadzieję, że jej mąż pojawi się tuż obok niej bardzo szybko. Umiała sobie bez niego poradzić, jednak co dwie głowy to nie jedna. No i chciała zobaczyć jego reakcję na jej krótką sukienkę i ogon. Uwielbiała go drażnić. Zamierzała zwiedzić atrakcje z nim, więc wypatrywała swojego magika, mając nadzieję, że ten nagle nie zmienił swojego zamysłu i nie przygląda się jej zza maski jakiegoś Zorro czy innego pirata. Zaczynała żałować, że nie umówiła się z nim przy wejściu albo w ogóle w domu. Tutaj jednak była dość niska przy większości ludzi i mogła zniknąć w tłumie. Z tego powodu jeszcze bardziej wytężyła wzrok, wyczekując cudu.
Halloween było ulubionym świętem Éléonore. No... może jednak drugim ulubionym. Zajmowało zaszczytne miejsce tuż po Bożym Narodzeniu. Dlaczego Swansea tak bardzo ekscytowała się Świętem Duchów? Odpowiedź była prosta: kostiumy! Czy istnieje na świecie jakakolwiek aktorka, która nie lubiłaby przebierać się i odgrywać przeróżnych ról, szczególnie gdy jest to niezobowiązująca zabawa? No i do tego te wszystkie piękne, zachwycające dekoracje! Nie można też zapomnieć o wymyślnych daniach, a szczególnie słodkościach. Oj tak, szczególnie do tych ostatnich Élé miała słabość... Zatem, gdy tylko dowiedziała się, że w Dolinie Godryka szykuje się halloweenowa zabawa, od razu rozpoczęła przygotowania. Musiała dopracować swój strój do perfekcji. Długo nie mogła zdecydować się, za jakie monstrum przebierze się w tym roku. W swojej karierze była już dementorem, mumią, porcelanową lalką, a nawet... dynią. Miała totalną pustkę w głowie, a niezmiernie zależało jej, żeby w tym roku przygotować coś wyjątkowego, tym bardziej, że wydarzenie odbywało się niemalże pod jej nosem. Postanowiła, że poprosi o radę @Elaine J. Swansea. Wchodząc do pokoju siostrzyczki, spostrzegła, że ta również szykuje się na Noc Duchów (trochę łamiąc zasady). Nie mogła wyjść z podziwu, że dziewczyna potrafi wyczyniać takie cuda dzięki swoim metamorfomagicznym zdolnościom. Widziała już wiele, ale Elaine za każdym razem na nowo ją zaskakiwała. Patrzyła na skupienie na twarzy (z sekundy na sekundę starszej) siostry i nie chciała jej przeszkadzać. Powróciła więc do swojej sypialni, w międzyczasie obmyślając pomysł na swoje przebranie. Zdecydowała się, że zaczerpnie nieco z meksykańskiego Święta Zmarłych. Na twarz nałożyła mocny makijaż, używając specjalnych farb i mocno rozjaśniając odcień swojej cery. Namalowała kolorową maskę, która posiadała charakterystyczne wzory i kwiaty. Aby ją nieco podrasować, przy pomocy zaklęcia sprawiła, że malunek na jej twarzy zmieniał kolor: mienił się od fioletów, przez róże, aż po odcienie niebieskiego. We włosy wpięła kilka różnokolorowych kwiatów, a na siebie zarzuciła czarną, długą suknię, wykonaną z atłasu i koronki. Efekt był zadowalający, choć w głębi duszy liczyła na coś więcej. Wiedziała, że stać ją na coś o wiele bardziej kreatywnego, ale z braku laku... dobry i taki kostium. Od razu po dotarciu na miejsce skierowała się w stronę piniat. Trywialna, infantylna zabawa, a jednak dająca taką satysfakcję! Éléonore nie mogła odmówić sobie tej przyjemności. Kiedy papierowa dynia została już rozszarpana, dziewczyna podeszła bliżej, by zerknąć, cóż tam się z niej wysypało. Podniosła z ziemi garstkę białych kosteczek. Gumy miętowe? Dobre i to... Wzięła kilka na raz i... wtedy to poczuła. Przeraźliwe zimno, które rozpływało się po całym jej ciele. Miała wrażenie, że zmienia się w żywego trupa! Spostrzegła z ogromnym zdumieniem, że jej skóra pobladła, stała się wręcz porcelanowa. Ciekawe, czy ten efekt utrzymuje się na długo... Bądź co bądź - całkiem nieźle współgra z jej makijażem i przebraniem. Uśmiechnęła się pod nosem i skierowała w stronę stoiska z lampionami. Nie mogła jednak odeprzeć wrażenia, że ktoś się jej przygląda. Przez ułamek sekundy pomyślała nawet, że to @Alexander D. Voralberg, ale czyż nie byłoby to już absurdalną przesadą? Jak pokrętnie działał jej umysł, że wykreował takie przypuszczenia? Zaczęła się nawet zastanawiać, czy bardziej dziwi ją fakt tych złudzeń, czy to, że to... jedynie złudzenia? Tak czy owak, ktoś się jej przypatrywał. Mężczyzna przebrany we włochaty kostium. Ku ogromnemu zdziwieniu Swansea okazało się, że ów stalker jest jednym z jurorów tegorocznej Maskarady. Dziewczyna nie była w stanie powstrzymać zdumionej miny, kiedy zachwalał jej przebranie i wcisnął jej nagrodę. Czuła niemałą konsternację, ale co miała zrobić? Nie przyjąć takiej sumki galeonów? Dotarła w końcu do miejsca z lampionami i na dobre odgoniła myśli o Panu Ekscentryku. Skupiła się na tym, by odszukać siostrę. Na całe szczęście, nie było jeszcze tak tłoczno. Z oddali dostrzegła wampirzycę w towarzystwie jakiegoś homo sapiens płci męskiej. To z pewnością Riley. Podeszła do nich, uśmiechając się ciepło. - Hej, Ela! - zawołała w kierunku Iskierki i zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów. Miała na sobie dość... wyzywające odzienie. Na pewno nie takie, jakie Élé chciałaby na niej widzieć. Owszem, wyglądała zjawiskowo, aczkolwiek... czy nie przesadziła? Noc Duchów, ciemno i od groma dziwnych ludzi dookoła, w tym facetów. Dziewczyna miała w głowie okropne wizje, które tylko pogłębiły jej niepokój o młodszą siostrę (która teraz wyglądała na starszą siostrę). - Wyglądasz zdecydowanie za dobrze - powiedziała w kierunku Elaine, unosząc brwi i krzyżując ręce na piersi. Po chwili spojrzała na towarzysza dziewczyny. Tak, jak przypuszczała: @Riley Fairwyn. Miał zdumiewająco realistyczne przebranie, aż mroziło krew w żyłach. - Cześć, Riley. Świetna charakteryzacja - wraz ze szczerym komplementem posłała mu uśmiech pełen sympatii. Coraz bardziej przekonywała się do tego chłopaka. Był chyba dobrą partią dla jej małej Iskierki. Owszem, Élé zawsze pozostanie nadopiekuńczą starszą siostrą i nic tego nie zmieni. Nawet, jeśli za dziesięć lat Ela będzie w szczęśliwym małżeństwie z panem Fairwyn'em, to i tak będzie się o nią martwić i pilnować jak oka w głowie. Jednakże naprawdę lubiła tego młodzieńca, słyszała o nim wiele dobrego i wiedziała, że już parę razy sprawdził się w roli opiekuńczego chłopaka.
Odruchowa reakcja, westchnięcie i dwa słowa - to był wyraźny komplement, który wywołał na jej twarzy dodatkowy uśmiech. Raz na jakiś czas pozwalała sobie na odrobinę odważniejszy strój, a czemu miałaby nie skorzystać z okazji imprezy Halloweenowej? Poza tym nie oszukujmy się, lepiej by przyszła w takiej oto kreacji aniżeli miałaby targać za sobą trumnę. Do torebki by się jej nie zmieściła, a nosić ją pod pachą nie mieściło się jej w głowie. Roześmiała się kręcąc z niedowierzaniem głową. Upiorny chłopak, zaczynało się jej to podobać. - W porządku, przekonałeś mnie ze ścięgnem. Niech tylko spróbuje ci przyglądać ci się zbyt długo jakaś upiorna pielęgniarka to się zezłoszczę. - i choć na jej ustach widniał pogodny uśmiech, to te słowa okolone czerwonym spojrzeniem tęczówek mogłyby wpędzić niejedną osobę w osłupienie. Każdy, kto ją znał wiedział, że nader rzadko wykazywała tak zwany pazur. W sumie to tylko Elijah i tatko byli tego świadomi. - Potwór? - uniosła zaczepnie jedną brew, splatając razem ich palce. Nie było to aż tak wygodne zważywszy na jej wydłużone czarne pazury, jednak za nic w świecie nie chciała z tego zrezygnować. - Musiałbyś się jeszcze trochę postarać, by być pełnoprawnym potworem. - wyszczerzyła się prowokująco, choć z drugiej strony nie chciała, by zabierał sobie znów powiekę. Wytrzeszczone oko budziło grozę i dekoncentrowało podczas przyglądania się jego twarzy. Wodziła wzrokiem po poparzeniu i potrafiła rozpoznać co jest "naturalne" a co "dodane". Nie potrafiła wyjść z podziwu, że się na to zdobył. Co mu siedzi w głowie? Nie odpuści dopóki się nie dowie. Gdy zwlekał z odpowiedzią, zademonstrowała groźną minę, spoglądając na niego spode łba. Te soczyste czerwone oczęta... tak zwężone w sarkastycznej złości... niełatwo było utrzymać usta w jednej linii, kiedy drżały od powstrzymywanego uśmiechu. - Och, cieszę się, że się zgadzasz. - zaśmiała się cokolwiek upiornie, aktorsko mlaszcząc i przyglądając mu się w niezbyt przyzwoity sposób. Jakby chciała go tutaj rozebrać, co rzecz jasna niestety nie było możliwe. Udobruchał ją całkowicie tym buziakiem tylko miała nadzieję, że nie rozmazał jej delikatnego makijażu, bowiem nie brała ze sobą kosmetyków. Wtuliła się w niego czując różnicę w swoim wzroście. - Poczekaj na koniec imprezy. Nadrobimy. - szepnęła do jego szyi, którą to też krótko ucałowała. W takiej oto pozycji znalazła ich Éléonore, której w pierwszej chwili nie rozpoznała. Dopiero jej głos uzmysłowił jej, że to ona. Oderwała się - absolutnie bez śladu wstydu na policzkach - od Rileya i przytuliła krótko siostrę, zapoznając się szczegółowo z jej strojem, makijażem i porcelanową skórą, która wyglądała niczym muśnięta zaklęciem. - Cześć, kochanie. Dziękuję. - dygnęła i obróciła się wokół własnej osi, aby pokazać się ze wszystkich stron. Nie obawiała się żadnych natarczywych spojrzeń czy zaczepek wszak miała obok siebie Rileya. Sięgnęła po jego dłoń i popatrzyła na niego z uśmiechem. - Teraz nie widać po nas podobieństwa, ale to moja starsza siostra, Éléonore. - przedstawiła ją, bowiem sama Élé znała Rileya już z opowieści nie tylko jej, ale i ich rodziców. Cieszyła się, że może go przedstawić, a i ciekawa była reakcji siostry, która oczywiście uwierzyła w całą charakteryzację. Taki był cel. - Rajciu, podziwiam cię za te makijaże. Jesteś w nich najlepsza! Chociaż w sumie Riley może już z tobą konkurować. - zakryła swe wampirze zęby i zachichotała. - Hej, tam są lampiony. Jakiś duch mi mówił, że warto do nich zajrzeć... a szczerze mówiąc chętnie się gdzieś schowam, bo ochroniarze patrzyli na mnie spode łba. - przygryzła kawałek dolnej wargi i szybko ją puściła, czując, że zrobiła to wampirzym kłem. Rozmasowała na niej skórę, sięgnęła po dłoń siostry i zaczęła ciągnąć dwójkę ukochanych ludzi w kierunku stoiska z lampionami.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Skrzywiłem się malowniczo w reakcji na jej słowa, co na brutalnie poparzonej twarzy musiało dawać co najmniej interesujący efekt. - Z pewnych powodów nie przepadam za pielęgniarkami… - Ot spróbowałem oddalić jej podejrzliwość własną szczerością, jednocześnie starając się nie poddać świdrującemu i co najmniej niepokojącemu spojrzeniu rzucanym przez jej czerwone tęczówki. Faktycznie tak było, że gdyby tylko spróbowała zaczepić mnie jakaś niegrzeczna pielęgniarka pewnie zmyłbym się z tej imprezy w trybie natychmiastowym. Wystarczyło mi już, że autoironicznie przyszedłem na imprezę przebrany za samego siebie sprzed trzech lat. - To może znowu wrzucimy tę powiekę? I zjem więcej krwotoczków? - Odpowiedziałem na wzmianki o potworach, jednocześnie szczerząc zęby w uśmiechu. Co prawda z ust nie wylewał mi się już sok wiśniowy, ale przy widocznej połowie szczęki efekt i tak musiał być zadowalający. To Halloween miało jednak pewną aurę. Nie byłem pewien czy to ze względu na to, że tym razem nie brałem w nim udziału wyłącznie sam czy było coś faktycznie dziwnego w tej upiornej muzyce i tłumie poprzebieranych ludzi, iż Elaine wydawała mi się jakaś taka… odważniejsza, niż zwykle? Prawdę mówiąc, ledwie poznawałem ją w takiej drapieżnej wersji, ale nie mogłem powiedzieć, żeby ta odmiana nie była mi przyjemną. Kochałem słodką, codzienną Elę, a jednak ta prowokująca wampirzyca tuż przede mną miała w sobie taki urok, że aż ciarki mnie przechodziły. Zwłaszcza, gdy pocałowała mnie w szyję, muskając mnie przy okazji kłami. Nietrudno sobie wyobrazić, że spaliłem okrutnego buraka, gdy okazało się, iż w międzyczasie dołączyła do nas starsza siostra Elaine. - H-hej - odpowiedziałem skromnie na jej przywitanie, starając się wzbudzić w sobie nieco więcej pewności siebie i wyrwać się w zawstydzenia, w jakie wpędziła mnie ta sytuacja. Udało mi się to dopiero po chwili, gdy Éléonore pochwaliła moją „charakteryzację”. Uśmiechnąłem się nieco ironicznie, czego pewnie nie było widać przez fakt, że połowa mojej twarzy nie działała normalnie. - Dzięki. Ty za to masz cudowną maskę. To zaklęcie czy eliksir neonu? - Podpytałem, jak zawsze stawiając krukońską ciekawość ponad wszystko. Na szczęście, póki co takie pytanie mieściło się jeszcze w towarzyskich konwenansach. Spojrzałem na swoją wampirzycę, a następnie rozejrzałem się, aby zobaczyć o jakich lampionach mówi. Jak to się stało, że nie zauważyłem ich wcześniej? Nie przyklasnąłem temu pomysłowi wyłącznie ze względu na konieczność podpalania lampionów. Żartowanie ze swojego oparzenia ten jeden, jedyny raz w roku to było nic w porównaniu z mierzeniem się z zapalarką i tryskającymi na niebie płomieniami. Mimo tego podążyłem tam wraz z Elą chyba wyłącznie z czystej przekory względem samego siebie. Musiałem coś ze sobą zrobić. Drżenie na widok zapalonej świecy już dawno mi przeszło, a jednak wciąż pamiętałem ognistego węża z lekcji Alexandra i niedobrze robiło mi się na samą myśl jak wtedy się czułem. Może zapalenie lampionu miało być jednym z pierwszych kroków ku odzyskaniu balansu? - Który wybieracie? - Zapytałem, przebijając się przez wykład brodatego czarodzieja i bezczelnie wybierając sobie taki, który najbardziej mi się podobał. Czerwony. Tak na dobry start nie tylko mój i Eli, ale może także na rozpoczęcie nowej ery, w której ogień w końcu przestanie być mi wrogiem.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Wolne chwile spędzał na oglądaniu pięknych Czeszek, kręcących się po Hogwarcie. Oferował im swoje własne towarzystwo, niejednokrotnie się w nie wpraszając, flirtował, ale... nie przeradzało się to w nic ekscytującego, więc siłą rzeczy musiał sobie to darować. Nie spodziewał się, że wzbudzi zainteresowanie... napakowanego, umięśnionego i wytatuowanego Rosjanina, którego tembr głosu przyprawiał o zimne dreszcze. W pierwszym momencie myślał, że ten postanowił dać mu w zęby za nie wiem... powiedzmy podrywanie jego dziołchy... a tu się okazało, że facet potrzebował podwózki do Doliny Godryka, w której nigdy nie był. Zgodził się, bo i tak zamierzał zanieść swe zacne troki na halloweenową i zakazaną dla młodzieży imprezę. Skoro Matthew i Skyler postanowili większość czasu szlajać się razem... to w imię tego, iż czuł się zaniedbany chętnie myślał o wyjściu w jakimkolwiek towarzystwie. Nie cierpiał zapachu farb ani tym bardziej malowania i niepotrzebnego ozdabiania ciała, zatem poszedł na łatwiznę i przebrał się za dementora, bowiem bawiła go wizja złowieszczego wycia i pojawiania się za plecami ludzi. Szata została zaczarowana w taki sposób, iż jej końcówki unosiły się nad ziemią, gdy szedł. Mógłby wskoczyć na miotłę, ale przecież trzeba teleportować rosyjskiego ziomka, którego imienia totalnie nie zrozumiał. Louis? Lazania? Tak, coś z lazanią, ale co dokładnie to za cholerę nie wiedział. Zdjął kaptur, palił głupa, iż wie jak się człowiek nazywa, chwycił go za łokieć i elegancko teleportował ich do Doliny Godryka. - Patrz i chłoń, oto halloweenową impreza w wydaniu Brytyjczyków. - wyciągnął ramiona przed siebie, jakby chciał objąć wszystkich zgromadzonych i zademonstrował szeroki uśmiech, jakby reklamował ojczyznę. Ilekroć spoglądał na Lazzara, to zastanawiał się czy ten człowiek nie chce go za coś uderzyć, więc tym bardziej był miły. Nie żeby się bał czy coś... po prostu wolał nie zachodzić mu za skórę. - Pewnie nasz alkohol w porównaniu z waszym to jakieś siki, ale na bank coś się tutaj ciekawego znajdzie co picia. - tak, czuł potrzebę wlania w siebie czegoś wysokoprocentowego. Nawijał jak najęty, czując się jak krzywe chucherko przy tym mięśniaku. Założył z powrotem kaptur, chowając swoją twarz całkowicie w mroku i zerknął z ukosa na Rosjanina. - Ej, mam chory pomysł. - machnął do niego obszernym rękawem, by się nieco nachylił. Panował tu gwar, a nie chciał, by jakiekolwiek słowo im uciekło. - Lewitowałbyś mnie, a ja bym kogoś nastraszył, co ty na to? - poruszył zaczepnie brwiami, ucieszony swoją pomysłowością. Nie widział jeszcze żadnej potencjalnej ofiary, no ale zaraz się znajdzie...
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Plotki o nocy duchów w Dolinie Godryka szybko rozeszły się po szkole, również wśród przyjezdnych. Nie wiedział co bardziej go kusiło – halloweenowa zabawa, odwiedzenie legendarnego dla brytyjskich czarodziejów miejsca, czy może złamanie zasad i nie do końca legalne wymknięcie się ze szkoły? Nie był typem rozrabiaki, w każdym razie nie specjalnie, ot, po prostu robił to na co miał ochotę. To nie zakazy pchały go do działania bo ich łamanie w ogóle go nie interesowało, to tylko czysto hedonistyczne zapędy sprawiały, że co i rusz ładował się w kłopoty. Siebie albo kogoś innego. Miał zagwozdkę w jaki sposób dostać się do Doliny, bo po wysłaniu matce pieniędzy zwyczajnie nie stać go było na świstoklik, a własnoręcznie (własnomagicznie?) przeprowadzona teleportacja nie wchodziła w grę, bo nie będąc w danym miejscu, nie był w stanie go sobie zwizualizować. I właśnie dlatego zaczepił Dżerego, chłopaka, którego w ogóle wtedy nie znał. Przypadkiem usłyszał, że planuje wziąć udział w halloweenowej zabawie, a to oznaczało, że prawdopodobnie mógł zabrać go ze sobą. Nie owijał w bawełnę, po prostu podszedł do niego, zupełnie nieświadomy jak złe robi na nim wrażenie, przedstawił się (ściskając jego dłoń chyba trochę za mocno) i zapytał. I właśnie takim sposobem znalazł się tutaj, na głównej ulicy w Dolinie Godryka, którą wypełniał teraz tłum ludzi. Lazar rozejrzał się z zaciekawieniem, poprawiając skórzaną, poprzecieraną kurtkę, którą zarzucił na ramiona. Był przebrany za zombie – delikatnie zielonkawa skóra, kilka blizn na twarzy, zakrzepła krew pomiędzy jasnymi lokami. Tors bardziej odkryty niż zakryty – miał założony przybrudzony biały podkoszulek, który był porozcinany tak, że na większości jego powierzchni widoczna była znaczona tatuażami skóra. Na mostku z każdym krokiem podskakiwał zawieszony na szyi, pokryty rdzą nieśmiertelnik. Magia dawała wspaniałe pole do popisu w kwestii charakteryzacji. Zerknął na swojego towarzysza z przypadku i, cóż, chłonął tak jak mu nakazał, uśmiechając się nieznacznie i kiwając delikatnie głową. — Zamierzasz chodzić i wszystkich całować? — zagadnął, komentując w ten sposób jego przebranie. Uśmiechnął się łobuzersko, a potem zaśmiał pod nosem, nisko, w charakterystyczny dla siebie trochę niedźwiedzi sposób. Kiedy tak na to spojrzeć, sam również mógłby się pokusić o coś podobnego. — Dżery, tak? — upewnił się, że dobrze zapamiętał jego imię — Ja tam nie wiem, mnie wódka niezbyt smakuje, ale wy tutaj macie podobno bardzo, jak to się mówi, cienkie głowy? Słabe! Słabe, tak.— zastanowił się przez moment, po czym dodał — Ja to wolę czeskie pivo. A tu jest coś do picia? Był dziwną mieszanką, bo choć mówił z wyraźnie rosyjskim akcentem i dzieciństwo spędził w Petersburgu, to dorastał w Pradze. Trudno było mu określić która kultura była mu bliższa, ale trzeba przyznać, że pod wieloma względami żaden był z niego Rosjanin. — Tak od razu? Szybki jesteś — mimo tego stwierdzenia sięgnął po różdżkę, którą trzymał za paskiem spodni i posłał mu pytające spojrzenie. Przymrużając nieznacznie oczy, rozejrzał się za odpowiednią ofiarą — Jak znajdziemy kogoś, kto nie umrze na zawał. Nie chcę trafić do więzienia na obczyźnie.
Jako że nie miał problemu z nawiązywaniem relacji międzyludzkich tak oto zyskał sobie kumpla na imprezę. Pewnie samemu to by tu nie przyszedł uważając, że bez przyjaciół wokół to nie to samo. Mimo, że Lazar sprawiał groźne wrażenie, to jednak raz na jakiś czas uśmiechał się, co było dla Dunbara wskazówką, by działać dalej i nie dawać się porwać dyskomfortu, gdy tak spoglądał na niego ciemnymi oczami. - No ba! Najlepiej seksowne wampirki i krwawe pielęgniarki w podartych kieckach. Chociaż tym pierwszym chętnie dałbym się dziabnąć tu i ówdzie. - wyszczerzył się całym sobą, jakby w istocie miałoby to być spełnieniem jego dzisiejszych marzeń. Tak złakniony cudzej atencji opowiadał o niej treściwie i niemalże bezwstydnie. - Te usta... - wskazał rzecz jasna na swoje - ... działają jak eliksir euforii. Kwestia czasu jak się jakaś piękna dziewczyna od nich uzależni. - a z pewnością nie miałby nic przeciwko temu! Sęk w tym, że coś mu ostatnio nie szło i ciągnął za sobą pasmo porażek w relacjach z płcią piękną. Przez pewien czas stracił nawet wiarę we własne możliwości, ale Matthew skutecznie go naprostował i dzięki temu mógł dalej rozwijać w sobie energię do głośnego podziwiania piękna. Parsknął śmiechem słysząc swoje skrócone imię. - Jeremy albo Jerry, ale może być i twoje Dżery. - to powinien być ten moment, w którym wypada poprosić o powtórzenie jego imienia... jakoś tak nie mógł się do tego zabrać. Facet miał tak silny akcent, że nie zawsze potrafił go zrozumieć. Nawet gdy się śmiał to tak... głęboko, iż gdyby wybuchnął śmiechem to był pewien, że ziemia zadrżałaby pod ich stopami wtórując jego tembrowi. Nie ma to jak dementor, który niemal zwija się ze śmiechu przy zielonoskórym zombie... - Cienkie głowy, na Merlina, genialny tekst. - musiał napomknąć o nim chłopakom... jeśli ci rzecz jasna postanowią w istocie przypomnieć sobie, że mają gryfońskiego przyjaciela, który domagał się ich atencji. - Jak już ma dostać ataku serca to raczej z uwielbienia. - sprostował, stanął na palcach i wytężał szyję, by zobaczyć do czego ciekawego mogą się dorwać. W oddali widział stanowisko ze słodyczami, ale zanim się tam przedrą to minie trochę czasu. Cieszył oczy cudzymi strojami, zwłaszcza kusymi jeśli chodzi o dziewczęta, odwracał się za nimi z szerokim uśmiechem, co tylko podtrzymywało jego dobry humor. - Cholera wie czy mają coś mocniejszego do picia. W końcu impreza dla dorosłych, co nie? Cho. - szturchnął go i ruszył w kierunku tłumu ludzi. Ochroniarze przepuścili ich i zapewne przez to, że miał założony na głowę kaptur. Prowadził ich mimo, że absolutnie miał tutaj poczucia kierunku. Nie wyglądał jakby mu to przeszkadzało. Wyminęli "stanowisko" z duchami, które wskazał Lazarowi, szturchając go w łokieć i komentując to mało bystrym "o kurwa, ale zajebiste" i ruszył dalej, by dostać się do jedynego stanowiska z żarciem. Nie od dziś wiadomo, że chodził wiecznie głodny. Oglądał wiszące dynie i na samą myśl, że w środku jest słodkie jedzenie, jego żołądek zabuczał wymownie. - Rzucaj pierwszy, chłopie. - podał mu ruszającą się w dłoni figurkę nietoperza.
Nie była pewna, czy nie stała się przypadkiem piątym kołem u wozu, czy nie przyjęła niezamierzanej funkcji przyzwoitki. Wparowała nagle, ni stąd, ni zowąd i rozdzieliła biedną, zakochaną parę. No takich rzeczy nie robi się rodzonej siostrze! Spodziewała się spotkać tutaj Elaine, dlatego też wypatrywała jej już od wejścia na Noc Duchów. Myślała jednak, że Iskierka wybiera się na wydarzenie wraz z grupą znajomych, a nie tylko... w parze. Czy właśnie swoją obecnością psuje im romantyczną randkę? Gdy do nich podeszła, wydawali się być nieco zmieszani. Czy to już starość, kiedy rodzeństwo tak reaguje na spotkanie starszej siostry? Było jej trochę głupio, ale samotne celebrowanie Święta Duchów brzmiało jeszcze smętniej. Może jej wybaczą, a przyszły szwagier nie weźmie jej za nadopiekuńczą siostrzyczkę (choć, w istocie, nie pomyliłby się bardzo). Nie mogła wyjść z podziwu, kiedy przyglądała się im i ich przebraniom. Elaine naprawdę wyglądała na starszą, dałaby jej te dwadzieścia cztery lata, a nawet dwadzieścia pięć. Twarz Rileya to także majstersztyk. Nie miała pojęcia, w jaki sposób osiągnął taki efekt, ale była pełna uznania - trzeba przyznać, że upiornie to wyglądało. Aż dziw brał, że to ona zgarnęła wyróżnienie od jurorów. A przecież nie była zadowolona ze swojego przebrania. - Miło mi Cię wreszcie osobiście poznać, Riley - powiedziała z uśmiechem w kierunku chłopaka. Fakt, do tej pory dużo o nim słyszała, na szczęście same superlatywy. W przeciwnym razie byłaby pewnie bardziej sceptyczna co do tego związku. To oczywiste, że Iskierka zasługuje na kogoś wyjątkowego i prawego. Widziała go też przelotem na kolacji zaręczynowej u Emily i Nathaniela, ale... to był bardzo dziwny wieczór, pełen niezręczności, niedomówień, skandali... Nie mieli czasu ani zapoznać się, ani porozmawiać. - Właściwie... to wpływ jakichś miętowych gum z piniaty - odpowiedziała, nieco zawstydzona. Nie przyłożyła się aż tak do swojego kostiumu. Coś tam zaczarowała swój makijaż, żeby mienił się w różnych kolorach, ale te kosteczki zdecydowanie wpłynęły na całokształt i poprawiły jej wizerunek - O, tak, lampiony! - zawołała radośnie, chcąc odwrócić uwagę od swojego zmieszania i tego, że jej outfit nie jest wcale taki ambitny, jak by chciała. A lampiony to przecież obowiązkowy punkt programu. Tradycja! Podeszła wraz z nimi do stoiska, gdzie piętrzyły się te papierowe cuda. Miały przeróżne rozmiary, formy i kolory. Który wybrać? - Swoją drogą, Iskierko, ochroniarze spoglądali na Ciebie raczej z innego powodu - posłała siostrze wymowne spojrzenie. Riley musi mieć na nią oko, ciąży na nim duża odpowiedzialność. Éléonore podeszła bliżej do lampionów. Naprawdę miała zagwozdkę, który wziąć. Wiedziała, że każdy niesie za sobą inny efekt. Była ciekawa wszystkich, ale w końcu zdecydowała się na ten, który leżał niepozornie z brzegu. Ciekawe, co się z niego wykluje...
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie potrafiła póki co połączyć faktu, iż nie przepadał za pielęgniarkami. Czy to ma związek z jego niegdysiejszym uwięzieniem w szpitalu czy może kryła się za tym inna historia? Szczerze powiedziawszy nie wiedziała już w jaki sposób ma się zachowywać, aby nie wpędzać go w dyskomfort swoim gadulstwem. Postanowił zakpić i zażartować sobie ze wszystkich, czego się nim absolutnie nie spodziewała. Postanowiła zatem, aby skoncentrowali się oboje na imprezie halloweenowej, aby podtrzymać ich dobre nastroje i by mogli wspominać co nieco kilka dni później. Obecność Éléonore nie została przez nią absolutnie odebrana jako przeszkadzanie. Nie byli na randce, wszak jak można randkować w takim tłumie ludzi? To tylko krukońska ciekawość i ochota rozerwania się we względnie normalnych okolicznościach. Sama nigdy w życiu by tutaj nie przyszła. Przy Riley czuła się ekstremalnie bezpiecznie, stąd nieco wyzywający strój. Zaprowadziła ich do stoiska z lampionami, a gdy spostrzegła, że mają one ścisły związek z ogniem, podpalaniem czy wybuchaniem, raptownie zwolniła. Ścisnęła mocno dłoń Rileya czując jak z jej policzków odpływa krew. Brawo, Elaine. Brawo, przyprawisz o zawał własnego chłopaka... Z cichym przestrachem popatrzyła na profil Rileya, ściągając na siebie jego spojrzenie. - Eee... w sumie... nie wyglądają tak fajnie jak myślałam. - nie weźmie żadnego do ręki. Nie ma takiej opcji. Nie dołoży Rileyowi dyskomfortu, skoro już i tak zachowała się tak skrajnie nietaktownie. Gdy Élé napomknęła o ochroniarzach to odwróciła głowę, aby ich zlokalizować. Poczuła się dziwnie uzmysłowiwszy sobie, że siostra miała rację. Jakoś tak mocniej ścisnęła dłoń Rileya. - Mogą sobie pomarzyć. - mruknęła pod nosem niemalże urażona ich bezczelnym zainteresowaniem. Mogła przebrać się za dementora. Ale wtedy nie robiłoby to absolutnie żadnego wrażenia... Popatrzyła na lampiony z nieufnością zwłaszcza, że skubany wybrał sobie jednego z nich. Dużego, czerwonego, który z pewnością zaprezentuje im potężne pokazy pirotechniczne. Przestała nadążać za tokiem jego myślenia, a to zapewne przez tłum ludzi wokół. - Możemy też iść pooglądać duchy. Ogniste fajerwerki są przereklamowane. - zasugerowała, mając tylko i wyłącznie na względzie samopoczucie Rileya. Nie wybrała sobie lampionu mimo, że została przez to zachęcona przez brodatego czarodzieja. Pokręciła głową.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie miałem pojęcia co robi się w takich sytuacjach. Czy powinienem zagadywać Élé czy może właśnie pozwolić, aby ta sytuacja toczyła się sama? Czy nie obrazi się, jeśli nie okażę nią aż takiego zainteresowania jak ona zdawała się wykazywać mną? Nie miałem rodzeństwa, jak mogłem to wiedzieć? Obawiałem się wchodzenia w jakikolwiek związek z przyczyn czysto osobistych, a teraz okazywało się, że o wiele większym wyzwaniem było samo poznawanie cudzej rodziny. Dziwne to i naprawdę mieszające w głowie. - Mnie Ciebie również. Nie wyglądasz wcale jak starsza siostra. - Wypaliłem, bo i w niezręczności często zdarzało mi się paplać głupoty. Zerknąłem na Elaine, potem na Éléonore. - Znaczy… teraz. - Zaznaczyłem, ale cała ta wypowiedź i tak była głupia, skoro obie miały na sobie kostiumy, przy czym jedna z nich manipulowała swoim wyglądem za pomocą metamorfomagii i dodała sobie w ten sposób kilka lat. Wobec tej niezdarności towarzyskiej cudownie było zmienić temat na piniaty, bo o tym to już miałem coś do powiedzenia i najprawdopodobniej nie miało to wyjść równie żenująco. - Och, to super efekt. Mnie trafiły się krwotoczki, które z jakiegoś powodu nastraszyły pewnego wampirka. - Zażartowałem, obejmując talię Eli własnym ramieniem i potem już ochoczo przechodząc do lampionów. Podejrzanie ochoczo. Trudno było nie słyszeć słów Swansea, a szkoda, bo najchętniej udałbym, że wcale do mnie nie dotarły. Jak to patrzyli na nią ochroniarze? Mogłem zrozumieć ocenianie jej wieku, ale sugestia Éléonore nie podobała mi się w żaden sposób. Ściągnąłem brew, spoglądając na Elaine oceniająco, jakbym wcale przed momentem sam nie zdębiał na widok jej stroju. - Nie ośmielą się cię zaczepiać, kiedy taki brzydal ci towarzyszy. - Zażartowałem, aby nieco rozluźnić jej dziwne napięcie, które jej towarzyszyło, ale nie szło mi to chyba najlepiej. Zauważyłem co stara się zrobić. Próba wymigania się od lampionów normalnie byłaby naprawdę zbawienna, a jednak po ostatnich wydarzeniach coś we mnie się zmieniło. Nie mieliśmy czasu, aby o tym porozmawiać, a przy jej starszej siostrze też nie było to tak do końca wskazane. Wobec tego musiałem spróbować jej to wyjaśnić półsłówkami. - Miałem nadzieję, że będziesz chciała podpalić jeden ze mną. Na dobrą wróżbę i pomyślną przyszłość. - Spróbowałem ją przekonać, ale nie sięgałem po oferowaną mi zapalniczkę. Pokręciłem przecząco głową, wiedząc że o wiele prościej będzie mi użyć różdżki. - Tylko jeden. - Obiecałem. Na drugi i tak nie starczyłoby mi odwagi.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Lazar był przyzwyczajony do samotności, albo raczej do tego, że mógł polegać tylko na samym sobie. Nie miał wielu bliskich, zwłaszcza teraz, kiedy opuścił Pragę, w której spędził swoje najlepsze jak dotąd lata. Umiał sobie radzić sam, a w sytuacjach kiedy nie było to możliwe - ta była jedną z nich - po prostu prosił kogoś o pomoc. Zawsze był śmiały i bezpośredni, ale życie nauczyło go, że jeśli nie ma się pod ręką przyjaznej duszy, szybko można było taką znaleźć. A gdyby nieznajomy okazał się złą osobą, to z tym też potrafił sobie poradzić. Pomyślał sobie, że sam również chętnie poznałby jakiegoś mrocznego Draculę, ale przemilczał tę kwestię, nie wiedząc jakiej reakcji może się spodziewać. Nigdy nie krył się ze swoją orientacją, ale nie szukał problemów; wolał milczeć i dobrze się bawić. Na wzmiankę o ustach przyjrzał mu się przenikliwie, zatrzymując wzrok na wspomnianych wargach. — Ach tak? Sam nie wiem czy to znaczy, że powinieneś częściej obdarzać nimi innych, czy na odwrót: powinny być zakazane — mimo swojej sytuacji rodzinnej, wcale nie był w stu procentach przeciwny narkotykom. Uważał, że wszystko jest dla ludzi, po prostu nie dla tych słabych — Tak czy inaczej, lepiej uważaj. Jak będziesz o tym mówił głośno, możesz skusić za dużo osób Powtórzył po nim jego imię, ale silny akcent nie pozwalał mu na wymówienie pierwszej głoski w prawidłowy sposób - albo wychodziło mu zbyt mocne "dż", albo zbyt łagodne "ż" i w niczym nie przypominało to prawdziwego brzmienia. Był tego świadomy, ale, cóż, niewiele mógł na to poradzić. Pod wpływem szturchnięcie, ruszył przed siebie dość energicznym krokiem. Kiedy przechodzili obok strażników, po prostu starał się wyglądać jakby był najodpowiedniejszą osobą w tym miejscu; wyprostował się i nieznacznie też naprężył, choć i bez tego był postawnym mężczyzną. Spodziewał się, że nie będzie miał problemów bo wyglądał dojrzale. Popatrzył na swojego towarzysza i choć nie widział zbyt wiele przez naciągnięty kaptur, odezwał się: — Wyglądasz jak student — skomentował, a po niecałej sekundzie dotarło do niego, że to niezbyt odkrywcze stwierdzenie — lepiej trzymaj ten kaptur na głowie, bo inaczej szybko zauważą. Idąc, rozglądał się dookoła, jednocześnie szukając i ofiary żartu, i alkoholu, przede wszystkim zaś zaspokajając ciekawość. Niebieskie oczy błyszczały ekscytacją; wyjazd na wymianę był jedną z najlepszych rzeczy jakie spotkały go w życiu. — Mam rzucić w dynię? — upewnił się, posyłając mu pytające spojrzenie. W Czechach nigdy nie spotkał się z piniatą. Wziął od chłopaka figurkę i obejrzał ją, ważąc w dłoni. — Na Merlina, jaki słodki. Wcale nie mam ochoty go wyrzucać — a mimo to westchnął, wycelował i z całej siły cisnął nietoperzem w dynię, chybiając o zaledwie parę centymetrów. Zaśmiał się sam z siebie. — Może pożyczę sobie jedną, nikt nie powinien zauważyć skoro jest ich tu tak dużo. Wzruszył delikatnie ramionami. Nie postrzegał tego jako kradzieży, raczej jak spełnienie nagłej zachcianki - a przecież spełnianie własnych marzeń powinno być priorytetem w życiu każdego człowieka.
Wymyśl przebranie na szybko, na imprezę, która zaczyna się o północy, będąc w pracy do 23. Świetnie. Słyszał o tym. Zresztą - mało brakowało, a wciągnęliby go tam siłą i postawili jako ochroniarza. No jeszcze czego. Od tego byli aurorzy i ekipy ratunkowe, a nie amnezjatorzy. Jakoś tak wyszło, że nie wspomniał żonie o wydarzeniu związanym z Nocą Duchów. Z góry założył, że raczej nie chciałaby iść. Czemu? Nie wiedział tak naprawdę. Uznał, że wolałaby iść na kolację do restauracji albo zwyczajnie przeleżeć z nim ten wieczór w łóżku. Niestety mylił się. Od kilku dni używali tego nowego ustrojstwa, głównie pewnie rozpowszechnionego przez nastoletnich czarodziejów. Ale to było kapitalne! W normalnych warunkach, gdyby wysłał żonie wiadomość sową, dostałaby ją po conajmniej dwóch godzinach. A tak? Cyk, i wymienili po kilka wiadomości. Co prawda produktywność amnezjatora w biurze nieco spadła… albo po prostu nie wychodził po herbatę czy na plotki tak często, jak do tej pory. To co pisała uważał za niezwykle urocze. Czuł się tak jakby nadrabiali okres zalotów, który w ich związku nie trwał zbyt długo. A tego dnia ogłosiła, że zamiast wrócić po pracy do łóżka, wychodzą na imprezę. I będąc w biurze, ma sobie zorganizować przebranie. Mhm. Puchaty koc, który mieszkał w jego biurze na wypadek nagłego chłodu przetransmutował w wiązaną pod szyją pelerynę. Czapkę, którą kiedyś zostawił i nigdy nie odebrał Claude zamienił czarami w wysoki cylinder. Piórem dorysował sobie cienki, zakręcony wąs. Zorganizował sobie jeszcze białe rękawiczki i voila, przebrał się za czarodzieja. Albo raczej - magika. A przynajmniej takiego, jak portretują ich sobie mugole. Będzie świetnie wyglądał ze swoim Króliczkiem. Dotarł na miejsce tuż po północy. Mieli się spotkać na miejscu, ale teren był dosyć rozległy, a ludzi sporo. Przedzierał się przez tłum, gdy ktoś złapał go za ramię. Był przekonany, że to jego żona… dopóki się nie odwrócił. Potargana laska zdecydowanie nie była jego żoną. Okazała się być członkinią komisji, której w dodatku spodobał się jego strój. Raczej on jej się spodobał, nie oszukujmy się. Przebranie do najwybitniejszych nie należało, za to już sam Dorien… No, no. Nie wiedzieć czemu, kobieta zabrała się za dorysowywanie mu przy ustach wampirzych kłów i strużki krwi. I wszystko ok, tylko wcale nie zamierzał być wampirem. No trudno. Gdzie ten Króliczek? Dostrzegł poruszenie, zgromadzenie, a w samym centrum niewysoką blondynkę z pomponem na tyłku. Mmm, to musiała być jego żona. Chyba komuś się coś stało, bo przekazywała informacje magomedykom. Usłyszał jej głos - był pewny, że to Aurora. Chwilę potem wmieszała się w tłum, a Dorien podążył za nią, mając nadzieję, że ta go nie zauważy. W najmniej oczekiwanym przez nią momencie zbliżył się na tyle, że mógł złapać i nieco ścisnąć ją za pośladek, wcześniej jednak upewniając się, że ludzie wokół zajęci są czymś innym, niż przyglądaniu się seksownemu Króliczkowi. - Wskoczysz mi do kapelusza? - zagadnął ją szybko, tak by zrozumiała, kto odważył się na ten zuchwały czyn, zanim dostałby w twarz.
Serce jej rosło, kiedy patrzyła na tę dwójkę. Wyglądali naprawdę uroczo. Nawet w taką upiorną noc, jak ta, nawet w swoich przebraniach. Mogła wręcz dostrzec miłość bijącą z oczu Rileya. Tak, chyba go polubi. Wydaje się być w porządku. No i Elaine cała promienieje, to też dobry wyznacznik. Najważniejsze, żeby była szczęśliwa. - Dzięki za komplement - zaśmiała się szczerze i spontanicznie w odpowiedzi na słowa chłopaka - O, krwotoczki? Chyba nigdy ich nie próbowałam - zamyśliła się. W istocie tak było. Chyba obawiała się zbyt intensywnego efektu. Éléonore także posiadała w sobie wiele krukońskiej ciekawości. To potęgowało jej radość i ekscytację związaną z halloweenowymi wydarzeniami. Chciała spróbować wszystkiego, wziąć udział w każdej z atrakcji. Szczególnie zależało jej na lampionach. Miała z nimi sama pozytywne wspomnienia, uwielbiała obserwować jak lecą w niebo i eksplodują, wywołując różnorodne efekty. Nie chciała przegapić tego momentu w tym roku. Nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, że Riley może nie czuć się komfortowo podczas tej zabawy. Nie miała pojęcia o jego lęku, bo i skąd? Toteż, gdy Elaine zawahała się i nie wzięła do ręki żadnego z lampionów, Élé spojrzała na nią zdezorientowana. - Wszystko ok? - skierowała swoje pytanie do siostry. Oczywiście nie była w stanie połapać się, o co chodzi, ale nawet najdrobniejsza zmiana w zachowaniu jej rodzonej siostrzyczki była dla niej jak alarm. Poczuła, że coś nie gra. Zmartwiło ją to i nawet zawahała się, co do swojego wyboru. Spojrzała na lampion, który trzymała w ręku i już miała odłożyć go z powrotem na stoisko, gdy Fairwyn jednak wyraził swoją aprobatę co do podpalenia lampionu. I to wspólnie z Elaine! Czyż nie było to romantyczne? Dziewczyna spojrzała na nich z rozczuleniem. Trochę im nawet zazdrościła tego uczucia i tej chemii. Wzięła fikuśną zapalniczkę od sprzedawcy. Odsunęła się nieco od pary zakochańców i uniosła lampion ku górze. - Duchy to też dobry pomysł - powiedziała, podpalając jednocześnie lont świeczki. Zanim na dobre wypuściła lampion w niebo, spostrzegła, że zmienił barwę. Biła od niego rubinowa łuna. Szybko też poszybował daleko w górę, jakby niezależnie od podmuchów wiatru. Éléonore bacznie się mu przyglądała. Po chwili eksplodował, zmieniając się w ogromną kulę ognia. Widok był niesamowity, ale jednocześnie... zatrważający. Można by rzec... piekielny? Dopiero po chwili dziewczyna uzmysłowiła sobie, że powinna była pomyśleć o kimś zmarłym i na jego cześć wypuścić lampion. Całkiem o tym zapomniała, skupiając się na efektach wizualnych. - Trochę mroczny efekt, co nie? - spojrzała na Elaine i Rileya - Mam nadzieję, że to nie była zła wróżba - zazwyczaj nie przejmowała się takimi błahostkami. Nie wierzyła we wróżby i przepowiednie. Dlaczego tym razem było inaczej i efekt lampionu wywołał w niej ten niepokój? Czy to za sprawą aury Nocy Duchów?
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie było widać spod kaptura jego miny, ale zdecydowanie była pozytywna. - Zakazany owoc smakuje najlepiej. - podsumował ich krótką rozmowę na ten temat jednym zdaniem. - Widzisz, lubię być wśród ludzi, więc jeśli pokuszą się o moją skromną osobę to będę wniebowzięty. - dorzucił jeszcze przyznając się, że jest osobą zgoła towarzyszką i najlepiej czuje się właśnie w takich tłumach. Chłonął wzrokiem rozmaite stroje, wsłuchiwał się w wilczy skowyt jakiegoś gościa przebranego za wilkołaka, wytężał szyję, by zapamiętać jak najwięcej szczegółów jak i również szukał kogoś, kto przykuje na tyle jego uwagę, by mógł się do takiej osoby obezwładniająco wyszczerzyć. Gdy jego dwaj najlepsi kumple postanowili zostać parą to mimo ich usilnych starań, by tego w żaden sposób nie odczuł, zdarzało się, że zostawał sam w swojej kawalerce i jedyne co to otwierał gębę do niedawno nabytego kota. Tym bardziej ucieszył się z inicjatywy Rosjanina pomimo jego niebezpiecznego wyglądu. Wydawał się całkiem miły... kto wie, może był łagodny jak baranek, a siedział po prostu w wilczej skórze? - Taaa, wiem, czuję na plecach ślepia ochroniarzy. - mruknął, gdy się odrobinę między nimi przerzedziło. - Co poradzę, że wyglądam młodo. Może uda się wywieźć ich w pole... - nie miał ochoty opuszczać Doliny Godryka przedwcześnie. Nie po to wykombinował sobie tak specjalnie kryty strój, aby musieć stąd wylatywać zanim nie zapozna się ze wszystkimi atrakcjami. Zerknął na swojego umięśnionego towarzysza. - Ty to za to studenta ni cholery nie przypominasz. - zapewnił, bo nawet sam z początku zwątpił czy aby ten człowiek chodził jeszcze na studia, gdy go dzisiaj zaczepił. Poprawił kaptur, wsunął ręce głębiej do rękawów i próbował - naprawdę starał się - nie stąpać z nogi na nogę z wypełniającej go ekscytacji. Kochał ten gwar, różnorodność kolorów, zapachów, dźwięków... trudno było mu się skoncentrować na wiszących dyniach, kiedy oczy uciekały w kierunku stojącej nieopodal trójki osób - wampirki, półspalonego gościa, w którym rozpoznał prefekta naczelnego i jakaś wymalowana egzotycznie piękność o białej skórze... aż nosiło go, by doskoczyć tam i próbować swoich sił w oczarowywaniu tej ostatniej. Zaniechał planów, bowiem gdzieś kątem oka widział kręcących się ochroniarzy, który raz po raz pokazywali go sobie palcem. Zaklął pod nosem i udawał, że absolutnie się nimi nie przejmuje. - Nooo, fajny nietoperek. Eee, jestem pewien, że nałożyli tu milion zaklęć sygnalizujących, gdyby ktoś wynosił coś stąd nielegalnie. - westchnął, słuchając głosu rozsądku, bo zdecydowanie podzieliłby pomysł Lazara. - Ostatnio na uzdrawianiu w Hogu próbowałem skitrać zaczarowane manekiny, ale Blanc patrzyła mi na ręce. - kolejne westchnięcie. - No rzucaj, rzucaj, sam przecież nie poleci. - ponaglił, opierając się łokciem o płotek. - Dam sobie rękę uciąć, że słodycze są zaczarowane. Może zmieni cię w nietoperza? - uniósł jedną brew, co też Lazar niezbyt mógł zauważyć, jeśli nie zajrzałby wgłąb kaptura. Postukał palcami o grzbiet swojej dłoni wykazując tym zniecierpliwienie, ekscytację i energię, jaka go wypełniała. Też chciał rzucić w dynię, ale wolał zrobić to po Lazarze na wypadek, gdyby któregoś z nich trzeba byłoby zbierać z chodnika. Kto wie co za ustrojstwo wlali w smakołyki dla dorosłych.