Najdłuższa ulica przebiegająca idealnie przez środek Doliny. Zawsze stanowiła główną drogę transportową. Za dawnych czasów to właśnie przy niej ustawiali się liczni handlarze, odbywały się huczne festiwale i parady. Obecnie, po obu jej stronach można odnaleźć wiele ciekawych miejsc, sklepów, ale głównie są to puby, kawiarnie i restauracje. Dzięki temu jest głównym miejscem spotkań wszystkich mieszkańców Doliny. Poza tym, przy tej właśnie ulicy znajduje się stary kościół, a zaraz za nim cmentarz.
Przeklinała siebie i wszystko wokół w duchu, ale przede wszystkim siebie i ten durny pomysł, któremu tak ochoczo się poddała. Miała ochotę się zapaść pod ziemię, a może nawet strzelić sobie avadą w ten durny łeb i gdyby była trochę bardziej empatyczna, to nawet byłoby jej szkoda, że wciągnęła w to swoją kuzynkę – a jednak cieszyła się w głębi, że jak coś to dostanie im się razem. Nie ma co, wspaniale się popisała, a miała nawet czelność ostatnio powoływać się na to, że przecież jest pełnoletnia, dorosła. Biegła przez tłum z jedną myślą – ojciec ją zabije. Wielokrotnie była świadkiem, jak szanowny Sweeney Fairwyn ulega swoim emocjom, zazwyczaj powodem był jej brat i nigdy przenigdy nie chciała, by te emocje i nerwy były skierowane w jej stronę. No teraz to mogła już sobie kopać swój własny grób, ba! była pewna, że ojciec wręczy jej łopatę, bo przecież zaklęcia były zbyt proste, zbyt nagradzające, a ona będzie musiała pobrudzić sobie ręce. Nagle stwierdziła, że już lepiej jak ją zamkną w Azkabanie. Na Merlina! Co jeśli ją wyrzucą ze szkoły? Dobra Morgano, może wcale nie powinna tam wracać? Zmotywowana własnymi pobudkami i zdesperowana swoim losem, gnała przed siebie, jakby właśnie wsiadła na miotłę. Adrenalina sprawiała, że chyba nigdy wcześniej nie biegła w takim tempie i aż siebie nie poznawała. Liczyła na to, że Caroline dotrzymuje jej tempa, ale nie miała odwagi się odwrócić. Była głupia, tak bardzo, że chyba sama powinna się przyznać. Pokora jednak nie była cechą, która ją charakteryzowała, więc biegła ile sił w nogach, licząc na to, że auror był zbyt gruby, by za nią (za nimi?) nadążyć. — SZYBCIEJ — rzuciła przez ramię do Dearówny, miały za dużo życia przed sobą, żeby je zmarnować z takiego durnego powodu. Nie ma co, wspaniały pokojowy protest, ale może pokój nigdy nie był opcją? Nagle wpadła na genialny pomysł, mogła przecież udawać, że jest głucha kiedy auror jednak ją złapie – czego do siebie rzecz jasna nie dopuszczała – miała przecież w uszach coś, co mogło udawać magiczny aparat, może auror jej odpuści, jeśli stwierdzi, że jest jakaś ułomna? Na pewno była, przecież postanowiła kogoś okraść. Moralność nie była czymś, czym jej rodzina się kierowała, tak, właśnie na to zrzuci swoją decyzję. Gorączkowo myślała co może zrobić, klnąc jak szewc na to, że nie zdała jeszcze teleportacji. Miała w dupie co Caroline zrobi z tym transparentem, mogła nawet komuś nim przywalić. Czy jeśli ją zamkną, mogła liczyć na swoją rodzinę? Na pewno nie, Sweeney stwierdzi, że tylko tak dostanie nauczkę. Na Merlina… W co ona się wpakowała?
Ucieczka przed stróżem prawa była nie tylko nieodpowiedzialna, ale i przede wszystkim głupia. W końcu tłum rozrzedził się na tyle, że auror bez problemu wystosował zaklęcie, które od razu trafiło w cel, a Ty chwilowo straciłaś władzę w nogach, padając na ziemię. -Biuro Aurorów. Proszę się wylegitymować. - Mężczyzna stanął nad Tobą z surowym wyrazem twarzy, zabierając z Twojej dłoni wypchaną sakiewkę i czekając, aż pokażesz mu swoją różdżkę, w celu poznania Twojej tożsamości. W tym czasie, dogonił was też jegomość, na którego pieniądze się połasiłaś. -Proszę, to Pana, jeśli się nie mylę. - Auror oddał sakiewkę właścicielowi, po czym zapytał bogatego czarodzieja, czy chce wnieść oskarżenie o popełnieniu przestępstwa.
Rzuć kościa k100, by zobaczyć, jaki los Cię czeka.:
1-30 Czarodziej jest wspaniałomyślny i nie chce żadnych konsekwencji. 31-80 Czarodziej nie jest pewien, ale na pewno nie chce zostawić tej sytuacji samej sobie. 81-90 Czarodziej chce złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa dla Ciebie. 91-100 Czarodziej chce złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa dla Ciebie i Twojej wspólniczki @Caroline O. L. Dear.
______________________
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Nie wiedziała, że ma taką łatwość manipulacji innymi ludźmi. No, dobra wiedziała, ale bardziej nie rozumiała, dlaczego wystarczyło jedno słowo, a Amelia rzuciła w pizdu transparent i pobiegła niczym wprawiona kryminalista po sakiewkę jakiegoś awanturnika. W głębi duszy liczyła na to, że im się uda. Wyjdą z tego zwycięską sakiewką o grubej zawartości, którą rozpieprzą bezczelnie na pierdoły. Nie, żeby brakowało jej pieniędzy, rodzice skąpili, angażując swoje galeony tylko w edukacje, kursy czy za zasługi. Niestety nie ma nic za darmo, zresztą rozdawanie cudzych pieniędzy było z pewnością miłym uczuciem. Tylko że Fairwynówna wszystko zepsuła i to naprawdę z początku wyglądało komicznie, gdyby nie dramat cały tej sytuacji. Uciekały przed aurorem. Biegła, jakby sam bazyliszek ją gonił, chociaż w tym przypadku to nic, w końcu ogromny wąż był ślepy i można było zastosować kilka sztuczek, aby uniknąć jego kłów czy spojrzenia, teraz nie mogło być tak łatwo. Nie wiedziała co Mela sobie właśnie myśli, ale z pewnością obie kierowały swoją uwagę w stronę tego, że mają przerąbane, a ich starzy ich zabiją. Pomijając wyrzucenie ze szkoły, może jakiś Azkaban. Nie, Caroline nie myślała z takim dramatyzmem, w końcu nie mogła sobie pozwolić na takie coś... I to jeszcze wciągając w to swoją kuzynkę. Nie oszukujmy się, Dear też maczała w tym swoje palce, tylko że to nie jej ręce sięgnęły po sakiewkę, ale wiedziała, jak to działa, w końcu matka była prawniczką. Głupota ludzka nie znała granic. Ponaglenie Meli na nic się zdało, bo tylko gdy Dear wyszła z powijaka, wiedziała jedno, ludzie to beznadziejny gatunek. Nawet uciekając, tłum się rozstąpił, pozwalając auorowi na szybkie i celne rzucenie zaklęcia. Nie mogła przecież jej tu zostawić, były rodziną, lojalność i te wszystkie dobre cechy, jakie mieli wychowankowie Salazara Slytherina, nie mogły być kłamstwem, zresztą co na to powiedziałaby jej matka, którą była z domu Fairwyn. - Ależ proszę pana... - Zaczęła, kierując słowa do aurora i mężczyzny, który zaraz to pojawił się przy nich. - To moja ułomna kuzynka. Nie zawsze wie, co jest dobre, a co złe i jest przygłucha. - Wiedziała, że Amelia cierpi na mizofonię, jednak można było, to trochę podkoloryzować. W końcu i tak skala głupoty, wstydu i kompromitacji przekroczyła normy, jeśli to pomogłoby im w uniknięciu chociaż trochę konsekwencji, było warto! - Bardzo mnie to zmartwiło, co zrobiła i ją goniłam, dzięki Merlinowi, pan był na straży. Bardzo ładnie rzucone zaklęcie. - Spojrzała, współczującym wzrokiem na Fairwyn, która przed chwilą została znokautowana przez stróża prawa; a współczucie wyćwiczyła niemal już do perfekcji, kiedy trzeba było odegrać kilka scenek przed rodzicami. Potem zmuszając się do łez, które stanęły jej w oczach, skierowała twarz w stronę mężczyzn. - Bardzo, bardzo za nią przepraszam. - Jej głos lekko zadrżał z udawanych emocji. Zawsze uważała, że powinna spróbować swoich możliwości w teatrze, ale nie zamierzała dawać przedstawienia, ku ucieszę ludzkim degeneratom.
Nie wiedziała czy sama biegła za wolno, czy może zwolniła, żeby Dear mogła ją dogonić, ale z jakiegoś powodu auror ich dopadł, a Mela miała ochotę zamienić się w dżdżownicę i zniknąć – choć umiejętności jeszcze jej na to nie pozwalały. Jeszcze. Mimo to poczuła jakąś wściekłość, że Merlin je najwyraźniej opuścił. Stanęła jednak przed aurorem i już chciała coś powiedzieć, ale kuzynka ją ubiegła. W pierwszej chwili była zaskoczona, w drugiej patrzyła na Caroline z niedowierzaniem, ale w trzeciej szybko przyjęła narzuconą przez Dearównę rolę i spojrzała głupkowato na mężczyznę. Fakt, że i przez jej myśl przebiegł taki plan, ale chyba nie zamierzała go wprowadzać w życie. Jej kuzynka miała jednak zgoła inny plan, a jej nie zostało już nic innego niż odegrać przygłuchą. Dyskretnie dotknęła różdżką magicznych zatyczek, wyciszając tym samym otoczenie niemal całkowicie, co jedynie pomoże jej w zaplanowanym zachowaniu. Zerknęła na Caroline, chcąc jej przekazać, że wchodzi w jej plan, choć prędzej wolałaby skoczyć z wieży astronomicznej niż się tak poniżyć. Nie miała już jednak wyboru. Chwilę później wykonała skomplikowaną serię gestów, nie kierując ją do nikogo konkretnego. Znała żałosne podstawy języka migowego, ale musiało to teraz wystarczyć. Prawdę mówiąc – potrafiła całkiem nieźle czytać z ruchu ust, nauczyła się tego kiedy intencjonalnie wyciszała zatyczki przy swojej rodzinie, żeby nie musieć słuchać ich pierdolenia (mowa oczywiście o jej rodzeństwie), ale jednak chciała wiedzieć co nieco o czym mówili. O co chodzi? — pokazała prostymi znakami, kontynuując przedstawienie i wciąż patrząc głupkowato na strażnika Doliny Godryka porządku. Nie wiedziała, czy im się uda i czy miały w ogóle jakiekolwiek szanse na to, żeby uniknąć większych konsekwencji. Liczyła jednak na to, że jak już to dostanie jakiś idiotyczny mandat, albo upomnienie. Na Merlina, przecież oddała tę głupią sakiewkę szybciej niż ją w ogóle wzięła. Jestem głodna — miała szczerą nadzieję, że auror nie znał języka migowego i nie będzie w ogóle wiedział o co chodzi — Chodźmy stąd — była szczerze przekonana, że Caroline nie miała pojęcia co jej pokazuje, ale znała kuzynkę na tyle, że wiedziała, że coś przekonującego wymyśli na temat tego, co Mela pokazywała. Wciąż jednak udawała kogoś, kto nie ma pojęcia co się dzieje i jest no, przygłupi. Pochyliła nawet lekko głowę, jakby w pokorze, choć to zdecydowanie nie była cecha, która mogła ją charakteryzować, co więcej – Amelia była przekonana, że jest lepsza od wszystkich innych razem wziętych. Obie mogły starać się o karierę w New Magic Theatre.
Dziewczynom zdecydowanie nie brakowało sprytu i pomysłowości. Nie miały jednak pojęcia, że nie trafiły na pierwszego lepszego czarodzieja z plakietką, a doświadczonego aurora, który nie takie rzeczy już w życiu widział i rozwiązał. Mężczyzna wysłuchał tego, co Caroline miała do powiedzenia, nie do końca wierząc w tę narrację. Zachowywał jednak kamienna twarz szczególnie, gdy druga z nich zaczęła komunikować się z rzekomą kuzynką w języku migowym. -Ogromnie przepraszam. Prosiłem o Pani różdżkę w celu identyfikacji tożsamości. W innym wypadku będę musiał zabrać Panią i Pani koleżankę ze sobą, do Ministerstwa. - Wymigał sprawnie, z lekkim uśmiechem na twarzy. Sam od dawna był zaangażowanym wolontariuszem w ośrodku dla głuchoniemych członków magicznego społeczeństwa i płynnie posługiwał się znakami. -Panią też proszę o wylegitymowanie się. - Zwrócił się do Caroline już po angielsku, by po chwili spytać poszkodowanego, co chce zrobić w zaistniałej sytuacji. Czarodziej nawet się nie wahał, od razu przyznał, że ma zamiar wnieść oskarżenia o popełnieniu przestępstwa i współudziale.
Wiedziała, że jeśli kuzynka jest inteligenta, jak jej się wydawało, zacznie grać rolę głupiej, niedorozwiniętej, przygłuchej dziewczyny. W końcu Dear nie zadawała się z byle kim. A rodzina od strony matki z pewnością wykazywała się przytomnością. W innej sytuacji z pewnością Caroline uśmiechnęła się, a nawet zaśmiała z szoku, niedowierzania, jakie malowało się przez ułamek na twarzy Meli, a ona kątem oka to zauważyła, uroki spostrzegawczości. Tylko że jej genialne opanowanie w takich sytuacjach, naprawdę było zbawienne. Tak wiązało się z tym pewne ryzyko, a także poniżenie, które trzeba było przeboleć z godnością. Fakt, że do Dear nie musiała, udawać niedorozwiniętą sprawiał, że odczuwała niemałą satysfakcję. Nie zamierzała jednak po sobie tego poznać, dlatego grała emocje niczym prawdziwa aktorka, wyjęta z macicy Swansea. - Spokojnie, kochanie. Pan prosi o twoją różdżkę. - Powiedziała powoli, niemal sylabizując, patrząc na Amelie. Domyśliła się o co chodzi, gdy padło słowo "wylegitymowanie", zdziwiła się, również, że "kochanie" wyszło z jej ust tak czule, że aż miała ciarki na plecach. Merlin jej świadkiem, że nie znała migowego, a najgorsze było to, że auror przed nimi był w tym świetny. Dobrze, że Fairwyn nie migała jakiś przypadkowych znaków, bo byłyby już spalone. No co tu właściwie się odpierdalało?! Jak ich szczęściu coś nie dopomoże, to wylądują w Azkabanie nie tylko za usiłowanie kradzieży, ale też za robienie w chuja stróża prawa, a za to z pewnością był wyższy wyrok, pomijając fakt, czy przeżyją rozmowę ze swoimi rodzicami. Śmierć czy odsiadka w Azkabanie trudny wybór; chociaż całkiem oczywisty. - Umie czytać z ruchu warg. - Dodała, chcąc wytłumaczyć jakoś, że właśnie nie miga, a także powiedzieć, że jej kuzynka, chociaż ułomna to całkiem zdolna dziewczyna, aczkolwiek w tej chwili to było mało ważne. - Oczywiście. - Wyciągnęła swoją różdżkę, bo co mogły zrobić innego. Na inne sztuczki było już za późno. Trzeba było współpracować ze stróżem prawa, na tyle ile to było możliwe, żeby ich misterny plan nie wyszedł na światło dzienne. Teraz to na pewno Caroline zasłużyła na współudział.
Cały jej misterny i jakże sprytny plan poszedł w cholerę, kiedy auror zaczął w jej stronę migać jak natchniony. Musiała przyznać, że tego się nie spodziewała i już pytała w duchu jakie, kurwa, musiała mieć nieszczęście, że trafiła na tego jegomościa, który najwyraźniej był prawdziwym erudytą. W innej sytuacji nawet pokiwałaby z uznaniem głową, nie był takim ignorantem, za jakich uważała właściwie całe Ministerstwo Magii, ale tkwiły z Caroline po uszy w gównie, więc nie pora na takie rzeczy. Pech chciał, że migał zdecydowanie lepiej od niej, choć sprawnie maskowała swoje braki głupkowatą miną i pozerkiwaniem na kuzynkę jakby szukała u niej pomocy. Wiedziała, że Dearówna nigdy jej nie da tego zapomnieć, ale jeśli tym sposobem jakkolwiek mogły się wymigać od powiadomienia rodziców, to mogła nawet i pełzać po ziemi gdy zajdzie taka potrzeba. Dobrze — pokazała i z ociąganiem, choć starała się tego nie robić, podała mężczyźnie różdżkę, zastanawiając się czy teraz nie wziąć nogi za pas i po prostu spierdolić, choć ten pomysł był z góry skazany na porażkę. Merlinie, czuła się jak jakaś głupia gryfonka, rzygać jej się chciało. Wzrokiem próbowała przekazać Dear, że prawdopodobnie już były martwe i Morgana jej świadkiem, że całą swoją siłę woli musiała wykorzystać kiedy usłyszała – choć słowa były mocno stłumione zatyczkami – że facet chce wnieść oskarżenia, by nie rzucić się na niego jak jakiś neandertalczyk, bo różdżkę jej zabrali. Musiała coś zrobić, teraz albo nigdy. Sięgnęła w swoją pamięć najgłębiej jak mogła, by przypomnieć sobie wszystko czego kiedykolwiek nauczyła się o miganiu i postukała aurora w ramię. Mój brat jest ciężko chory na głowę, kończą nam się pieniądze, rodzice nie pozwalają o tym mówić — skoro ją wylegitymował, wiedział z jakiego rodu się wywodziła, kłamstwo musiało być wiarygodne — przepraszam i obiecuję, że to się nie powtórzy, zaraz znikniemy — prawdę mówiąc nie kłamała, naprawdę uważała, że jej brat jest chory na łeb i już dawno powinien się leczyć, choć wynikało to raczej z natury ich relacji niż faktycznej kondycji medycznej. Wokół Fairwynów krążyło jednak tyle plotek, że niełatwo było odróżnić prawdę od ściemy, co teraz sprytnie wykorzystała. Ostatnie słowa też nie były takie nierealne, znikną z powierzchni tego świata jeśli starzy się o tym wszystkim dowiedzą, tego była pewna. Mogłaby przysiąc, że wszyscy wokół słyszeli bicie jej serca.
Kombinowały dobrze, ale miały niesamowitego pecha. Na szczęście dla nich, nie stawiały się aż tak mocno, ostatecznie widząc, że nie mają z aurorem szans i zgadzając się na współpracę z przedstawicielem prawa. -Dziękuję. - Odebrał różdżkę od Caroline, studiując ją uważnie, by następnie to samo zrobić z magicznym drewienkiem Amelii. Od razu spisał sobie ich dane i choć nie dał tego po sobie poznać, wcale nie podobał mu się fakt, że to kobiety z jednych z najbardziej szanowanych brytyjskich rodów, wdały się w tę dziwną sytuację. Wiedział, że wcale nie będzie to łatwe do ugrania dla żadnej ze stron. -Powód nie usprawiedliwia czynu, panno Fairwyn. - Upomniał ją uprzejmie, migając do niej płynnie. Nie był to przypadek, że nie decydował się na prostszą komunikację poprzez możliwość wyczytania słów z jego warg. -Spiszemy teraz protokół i będę prosił, by Panie opuściły teren protestu. - Zwrócił się do Amelii, jednocześnie powtarzając słowami to samo w stronę Caroline, bo ta najwidoczniej nie przejmowała się kuzynką na tyle, by nauczyć się dla niej języka niedosłyszących. Co za kochana rodzina, nie ma co. -Jako że obydwie Panie są już pełnoletnie, proszę spodziewać się sowy z Wizengamotu. - Oddał dziewczynom różdżki i oddalił się, ponownie prosząc, by jednak opuściły teren imprezy dla dobra swojego i reszty społeczeństwa.
Amelia:
Po rozpatrzeniu całej Twojej sprawy i czynnikach łagodzących (nigdy nie byłaś karana, a Twoi starzy są dziani), zostałaś zobowiązana do opłaty 150g grzywny oraz czynu społecznego w Mungu na rzecz opieki nad osobami niedosłyszącymi i głuchoniemymi. Mechanicznie musisz napisać 3 posty długości samonaukowej Tutaj, opisujące odbywaną przez Ciebie karę. Posty nie mogą pojawić się częściej niż z tygodniowym odstępem. Pod każdym oznacz @Maximilian Felix Solberg. Na odbycie kary masz czas do końca sierpnia inaczej pojawią się konsekwencje.
Caroline:
Zostałaś skazana za współudział. Patrząc na wszelkie dowody i okoliczności łagodzące skazano Cię na odbycie czynu społecznego W tym miejscu. Twoim zadaniem jest pomoc w generalnym remoncie, renowacji miejsca oraz opieka nad chorymi szczuroszczetami. Mechanicznie musisz napisać 2 posty o długości samonaukowej. Nie mogą pojawić się one częściej niż z tygodniowym odstępem. Pod każdym oznacz @Maximilian Felix Solberg. Na odbycie kary masz czas do końca sierpnia inaczej pojawią się konsekwencje.
To, że ktoś nie miał jedzenia, było dla Scarlett wręcz oburzające. Oczywiście, utrata domu i w ogóle wszystkiego, co możliwe w tych smoczych atakach była straszna, ale pozostawienie bez posiłków wydawało jej się naprawdę tragiczne. Nic zatem dziwnego, że zakasała rękawy, może równie starając się nie myśleć o tym, że jej tata także ucierpiał w tych smoczych atakach, i ruszyła do działania. Zjawiła się w miejscu, gdzie wydawano posiłki, by z wielkim entuzjazmem podejść do człowieka, który tym wszystkim zarządzał, od razu dopytując o to, czym miała się zająć, co było do przygotowania, jakie mieli składniki i po jakie mogła jeszcze skoczyć, żeby na pewno wszystko było takie, jak być powinno. Wysłuchała wszystkich uwag, kiwając jednocześnie głową, zapewniając, że w takim razie brała się za przygotowanie pożywnej zupy z odpowiednimi dodatkami, które mogły zapchać w należyty sposób żołądek każdego nieszczęśnika. Związała włosy, otrzepała dłonie i sięgnęła po różdżkę, by przywołać do siebie wszystkie potrzebne składniki, deski, noże, miski i garnki. Robiła to z naturalną wręcz gracją, które wskazywała na to, że to nie była dla Carly pierwszyzna. Doskonale wiedziała, jak tym wszystkim się posługiwać, jak poruszać się po kuchniach, wiedziała, jak działać, żeby zrobić coś, co należało. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy rzuciwszy proste aquamenti wypełniała garnki wodą, jednocześnie komenderując nożami, zmuszając je do krojenia odpowiednich ilości cebul, które następnie zamierzała zeszklić na maśle. To była jej baza wyjściowa do cudu, jaki tutaj właśnie przygotowywała. Poruszając się zwinnie i pospiesznie, dorzuciła nieco soli do wody, a później skoncentrowała się na wprawieniu w ruch kolejnych kuchennych przyrządów, które nie tylko kroiły, ale i obierały wskazane warzywa, a ona śmigała między tym z prędkością światła, odmierzając przyprawy, wąchając je i sprawdzając, czy się do czegoś nadawały. Rozpalała i gasiła ogień, utrzymywała go w odpowiedniej temperaturze, nigdzie się tak naprawdę nie spiesząc, widząc w tym coś pozytywnego. Zupa musiała gotować się w odpowiedni sposób i o tym należało pamiętać. Spojrzała na zegarek, by upewnić się, że miała czas i zapytała, czy może przygotować coś jeszcze, a gdy dowiedziała się, że owszem, bez wahania rzuciła się, żeby przygotować ciasto drożdżowe. To mogło spokojnie wyrastać w cieple, kiedy ona dorzucała warzywa do garnków w odpowiedniej kolejności, upewniając się, czy te zdążyły zrobić się miękkie, czy jeszcze należało je nieco dłużej potrzymać. Smakowała zupę, dorzucając do niej przypraw, latając z miejsca w miejsce, bo taka była. Śmiejąc się cicho, posłała noże do ciasta, gdy była już na to pora i pokroiła wszystko na małe kawałki, do których następnie miała włożyć mięso i cebulę, oczywiście wcześniej przygotowane. Tak więc i za to się zebrała, zmniejszając ogień pod garnkami z bulgoczącą przyjemnie zupą. Wszystko kroiła, doprawiała, dorzucając przyprawy, jak należało. Sprawdzała także, jak miały się pozostałe szykowane przez nią rzeczy, mamrocząc pod nosem, to znowu na chwilę wystawiając czubek języka. Nie zależało jej tak naprawdę w tej chwili na jakimś idealnym obrazie własnej osoby, więc po prostu robiła to, co zawsze. Ciesząc się, że gdy farsz do bułeczek był gotów, mogła oznajmić, że zupa była gotowa i można było ją wydawać. Zaraz też ruszyła z pieczeniem kolejnych porcji szykowanych kolejnych dań. Przy tej okazji wymieniała się uwagami z pozostałymi kucharzami, śmiała się i dobrze się bawiła, starając się po prostu bawić tym, co się działo. Tak po prostu, tak zwyczajnie, tak prosto, jak się tylko dało. Sprawiało jej przyjemność to, że mogła dać od siebie coś innym ludziom i właśnie to upewniało ją w poczuciu, że naprawdę chciała do końca życia gotować! I to niezależnie gdzie i jak, ale to wszystko naprawdę jej się podobało, zwłaszcza wtedy gdy widziała, że jej działania przynoszą efekty.