Jedno jest pewne - w Hogwarcie nie brakuje opuszczonych pokoi. Ale ten różni się od pozostałych tym, że przechowuje stare pianino. Co prawda nie gra ono najczystszych dźwięków, mimo to, nie brak fascynatów tego instrumentu, którzy lubią zapuszczać się w ów miejsce.
Autor
Wiadomość
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
- Owoc z drzewa, jasne - powiedziała, kiwając głową, podchodząc do sprawy zupełnie na poważnie. Bo może normalnie byłaby bardziej skłonna do żartowania i śmiania się, zaczepiania czy też wszelkich innych aktywności, ale teraz korzystała z tego... Spokojnego podejścia Ślizgona. Szczerze mówiąc nie spodziewała się ujrzeć w nim takiej łagodności. Jego eksterior w ogóle nie wskazywał, by posiadał w sobie tego rodzaju wrażliwość, a Kate z przykrością przyłapała samą siebie na ocenianiu go, krótko mówiąc, po okładce. A przecież do tej pory wyłącznie zaskakiwał ją - poczuciem humoru, szczerością, dojrzałością może nawet? Przynajmniej w jej oczach tak to wyglądało. Wiedziała, że był od niej starszy, choć nie miała pojęcia o ile lat. A ona sama miała ledwie osiemnaście, więc w zasadzie każda starsza jednostka w pewien sposób jej imponowała. Swansea zyskiwał w jej oczach z każdym mijającym dniem i powinna dać mu ten kredyt zaufania. Na samą myśl o przysunięciu się ku niemu poczuła, że zrobiło jej się gorąco. Wiedziała, że z miejsca, w którym siedzi, nie da rady sięgnąć wystarczająco daleko, by bez pudła trafić w każdy z klawiszy w taki sposób, w jaki tego od niej oczekiwał. Zbliżyła się więc na tyle, że stykali się ze sobą ramionami. Czuła bijące od niego ciepło i ponownie owionął ją otaczający go zapach - wciąż niemożliwy do zidentyfikowania, acz obezwładniający, w tym pozytywnym sensie. Wzięła głębszy wdech (wcale nie po to, by nasycić się tym przyjemnym bukietem...) i zaczęła uderzać w klawiaturę pianina, próbując jak najwierniej naśladować sposób, który pokazał jej Lockie. I nawet się udawało! - Wychodzi mi! - skomentowała entuzjastycznie, posyłając mu bardzo szeroki uśmiech. Gdyby przyjrzał się dokładniej, na pewno ujrzałby igrające w jej zielonych tęczówkach ogniki.
Takich odsłon Swansea nie było wiele, dużo wygodniej było mu w butach śmieszka i łachudry, którym się przecież czuł. Mimo to nie czuł dyskomfortu w jej towarzystwie. Pozwolił sobie na to wyciszenie, choć niekoniecznie skłonny był zagłębiać się w to, skąd ten spokój przychodził, kiedy siadał naprzeciw instrumentu klawiszowego. - Jabłko. Na przykład. - uniósł brwi. Bo tak mu się ten gest kojarzył właśnie, równomierne uderzenie, stabilne, z odpowiednim naciskiem dla pełnego tonu. Kiwał głową, kiedy powtarzała rozgrzewkę, którą jej pokazał, a gdy rozpromieniła się z powodu prostej gamy uśmiechnął się, nie kryjąc rozbawienia. Gdzieś taką radość w sobie znaleźć z małych sukcesów, coś, czego nie czuł już dawno. - No ulala, złotą gwiazdkę dam. - uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Rozłożył palce lewej ręki - Prawa ręka, czyli Twoja, gra wątek, czyli w naszym przypadku gamę. Lewa, to taki... akompaniament. - uderzył kilka klawiszy, zamiast rytmu wybijanego jednym palcem na jednej nutce. Pomimo tego, że wciąż zagrywała tylko C-dur, był w stanie zróżnicować klimat tej gamy w zależności od tego, czy wybijał dłonią bardziej ponure, powolne dźwięki, czy nieco żywsze, bliższe jej dłoni, chcąc jej pokazać, że wszystko na klawiaturze jest rzeczą płynną i zależną od interpretacji. - Widzisz? - spytał - Teoretycznie prawa ręka prowadzi, w praktyce lewa nadaje klimat. Najtrudniej jest je połączyć. - podkreślił, po czym wstał ze stołeczka i przeciągnął się leniwie ze strzyknięciem kręgów w plecach - A teraz zajrzyjmy tej panience pod spódniczkę... - mruknął obchodząc instrument i zaglądając w jego struny.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Każdy chyba w pewnym stopniu zakładał maski, inne na różne okazje. Najczęściej tę, w której było najwygodniej i za którą najwięcej udawało się schować. Kate chociażby lubiła pokazywać się jako wesoła trzpiotka, subtelna kokietka, z którą każda chwila to dobrze spędzony czas - za tą fasadą kryła się dziewczyna z ciążącym jej na barkach ogromnym poczuciem winy, jakoby rozbiła własną rodzinę swoją odmiennością. Miało sens, że Lockie za całą tą pyszałkowatością i humorem skrywał głębsze wnętrze, w którym znalazło się miejsce na wrażliwość. Ponadto jego nazwisko chyba zobowiązywało go do posiadania talentów artystycznych. Podobało jej się to - i nie, nie chodziło o sam fakt faceta grającego na instrumentach muzycznych. Podobało jej się to, że z każdym spotkaniem czuła zarówno zaskoczenie, jak i ekscytację tym, co odkryje w następnej kolejności. O ile w ogóle będą się jeszcze widywali. Dotychczas tylko raz zaproponował jej faktyczne spotkanie, w dodatku dość krótkie i głównie w celach naukowych. Poza tym wpadali na siebie przypadkiem to tu, to tam. Czy zawsze tak miało być? Wykonała skromny ukłonik w jego stronę, wciąż szczerząc się z radością. To jedno mrugnięcie okiem było już wystarczającą nagrodą za wszystkie jej starania. - Wiesz, że mógłby być z Ciebie dobry nauczyciel? - zagaiła, gdy podniósł się z siedzenia. - Bardzo dobrze tłumaczysz... rzeczy. Tylko to zainteresowanie spódniczkami wydaje mi się problematyczne - pokusiła się o drobny żarcik, wyczuwając delikatną zmianę w jego energii. - Jest tam coś ciekawego poza kurzem? - zapytała. Sama się nie znała, więc nawet jakby powiedział, że mieszkała w pianinie rodzina ghouli, uwierzyłaby.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
- Obawiam się, że ktoś musiałby być solidnie zdesperowany, żeby się czegokolwiek ode mnie uczyć. - powiedział ze szczerym rozbawieniem, ocierając sztuczną łezkę z oka i kręcąc głową. Oparł się dłońmi o krawędź pudła rezonansowego, zwracając na nią swoje spojrzenie z uniesionymi brwiami. - A kto powiedział, że wolno przestać? - kiwnął ponaglająco głową, by dalej ćwiczyła gamę - Muszę przecież słyszeć, czy dobrze nastrajam. - dodał jednak po chwili, w ramach wyjaśnienia skąd ta ostrość w tonie i rzucił jej niedbały półuśmiech- Nie mogę się z Tobą zgodzić. - pomacał ręką wewnątrz pudła rezonansowego, sprawdzając stan strojnicy, próbując wymacać kołki do strojenia strun - Zainteresowanie spódniczkami to już taka kolej rzeczy. Nawet jeśli jest tam dużo kurzu. - czy on mówił dalej o fortepianie? Wyciągnął pokrytą kurzem rękę i zdmuchnął jego kłak, nim stuknął różdżką o strojnicę, zaklęciem pozbywając się go na dobre. - Spróbuj teraz, tylko w G-dur. To o jedną oktawę wyżej. - palcem sięgnął przez instrument i stuknął w klawisz C w durowej gamie, by pokazać jej, od czego ma zacząć- Może to nie kwestia rozstrojenia, tylko po prostu braku ruchu i odpowiedniej stymulacji. - uśmiechnął się zaczepnie, opierając nonszalancko o instrument, przechylił jednak głowę, przysłuchując się temu, jak wybijały dźwięk młoteczki- naciśnij stopą pedał najbardziej na prawo. - dodał, bo nie był pewien, czy dobrze słyszy, a forte pozwalało przedłużyć dźwięk- Słyszysz różnice..? - spojrzał na nią.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
- No to niezłe masz o mnie zdanie - skwitowała i parsknęła pod nosem, oczywiście w żartobliwym tonie. Sama z siebie nie czuła się desperatką, zresztą gdyby spojrzeć wstecz nie błagała o udzielenie lekcji - sam się przysiadł i pokazywał jej, jak powinno się to robić. Jedyne, co czuła, to wdzięczność i może odrobinka ekscytacji, coraz bardziej pobudzanej przez ciągnącą się, bądź co bądź dwuznaczną rozmowę. Lubiła w nim to, że bez kozery prowokował i przekomarzał się z nią, w zasadzie bez większego wysiłku przykuwając całą jej uwagę. Może dlatego przestała grać, bo się w niego zapatrzyła tymi dużymi, sarnimi oczami? Jego nagły wybuch rozbawił ją, a jej perlisty śmiech odbił się echem od gołych, nieco obdartych ścian. - Już, już, sheesh - powiedziała, po czym kierując się jego instrukcjami zaczęła grać. Próbowała skoordynować obie ręce, ale jednak nie było to takie proste i co jakiś czas albo na sekundę gubiła rytm, bo po prostu zapomniała opuścić palec na klawiaturę, albo za słabo dociskała i dźwięk nie był tak czysty, jakby chciała. Jego kolejne komentarze o spoglądaniu pod spódniczki (nie mówiąc już o tym o ruchu i odpowiedniej stymulacji) sprawiły, że w ogóle nacisnęła coś nie po kolei. - Masz rację, ciężko z tym nauczaniem, gdy tak usilnie rozpraszasz uczennicę - skomentowała, modląc się w duchu, by się nie zarumienić. Nie żeby jej myśli uciekły do jej własnej spódniczki, nagle jakiejś takiej potencjalnie zbyt krótkiej na to spotkanie. Starała się w miarę zgrabnie sięgnąć nogą, by wymacać wspomniany przez niego pedał. - No, słychać różnicę! - przyznała, kiwając głową. - Jest dłuższy - dodała, całkiem świadomie dokładając mu materiału do kolejnych insynuacji (bo co jeszcze może być longlasting w umyśle nastolatki?) które tak aktywnie praktykował w jej towarzystwie.
Nie postrzegał się w kategoriach nauczyciela. Właściwie to poczułby się wyśmiany, gdyby go ktoś takim mianem zatytułował, więc gdy Kate chociażby zasugerowała inaczej, jego brwi powędrowały sceptycznie ku górze, węsząc w tym zwyczajną, prostą, ludzką złośliwość. - Może jeszcze będą z Ciebie ludzie, skoro umiesz zauważyć, że jest dłuższy. - uśmiechnął się kącikiem ust - Ten najbardziej po lewej - spróbuj - wycisza dźwięki. Ten po środku jak na moje jest bezużyteczny, ale nigdy nie osiągnąłem wirtuozerii, więc się chuja znam. - parsknął. Wyprostował się zaglądając znów pod klapę fortepianu, zainteresowany tym co w tym pudle rezonansowym się szczególnie dzieje. Dawno nieużywany sprzęt miał święte prawo zdecydować, że idzie na emeryturę, ale skoro wielkooka gryfonella zdecydowała, ze będzie teraz fortepianistką, to kimże on był, jak nie cichym sługą pomagającym jej te cele osiągać. Taki był dobry. O. - Zaklęcie, które powinno może kiedyś Ci się przydać, jeśli planujesz romans z fortepianem na dłuższą metę, to Organum modulato. - powiedział po chwili ciszy. Wyciągnął swoją różdżkę, której już zarzucono, że jest krótka, więc to drażliwy temat i pokazał jej gest, jaki należy wykonać rzucając to zaklęcie. - Organum modulato. - zainkantował, przystawiając jej koniec do strun przy młoteczkach- Trzeba je przytrzymać i słuchać. To nie jest trudne zaklęcie, mogę Cie kiedyś nauczyć. - zaproponował. Zaraz jednak pokiwał na nią ponaglająco głową, żeby dawała te gamy, bo inaczej nie nastroją tego fortepianu do jutra. Chyba, że taki był jej plan, to by nawet powinszował polotu i sprytu.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Niesamowite, jak człowiek chciał drugiemu człowiekowi komplement sprawić i nawet w takim zamiarze musi mierzyć się z błędną interpretacją swoich słów. Kate oczywiście nie miała nic złego na myśli, bo w jej obecnym, bądź co bądź krótkim doświadczeniu z brania u niego lekcji, Lockie spisywał się nieźle. Mówił, co ma robić, a ona wykonywała polecenia i osiągała zamierzony efekt. Czyż to nie był dowód dla skuteczności jego nauczania? Nie brnęła w to jednak dalej, widząc po jego wyrazie twarzy, że każde kolejne słowo w tym temacie mogło przeważyć szalę na jej niekorzyść. Jego energia była dziś sinusoidą i dziewczyna musiała się mocno wysilić, by określić, czy zbliżali się do kolejnego szczytu, czy już przekraczali go i lecieli na łeb, na szyję w dół. Spróbowała wcisnąć inny pedał i faktycznie usłyszała, że dźwięk z klawisza brzmiał na znacznie skrócony. Zagrała kilka nut porównawczo wciskając raz jeden, raz drugi pedał, środkowy omijając, bo skoro jego przydatność nie była określona, nie czuła potrzeby eksploracji. - Co robi? - zapytała, ale dość szybko zdała sobie sprawę, że pytanie było raczej z rodzaju tych głupszych. Pacnęła się dłonią w czoło z miną mówiącą, by zignorował jej durne peplanie bez żadnego pomyślunku. - Tak, chętnie - przytaknęła, a dalej już milczała, grając jedynie to, o co ją prosił, by instrument w końcu stał nastrojony, gotowy na kolejne lekcje. - Słuchaj - zaczęła, gdy tak sobie dostrajali klawisze. - Powtórzymy to kiedyś? - zapytała, spoglądając w jego kierunku. Liczyła, że odczyta z jego twarzy odpowiedź, zanim zdąży werbalnie wyrazić swoje zdanie w tym temacie - gdyby na przykład chciał jej odmówić, może zdążyłaby się wykręcić, zanim usłyszy odmowę.
+
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Instrument potrzebował odrobiny miłości. Jak wszystko, co związane ze sztuką. Obcowanie z fortepianem, połowicznie jedynie wymuszone przez chęć słownych przepychanek z Kate, zbliżało go gdzieś do tej wewnętrznej wrażliwości, którą przecież w sobie miał, choć nie pielęgnował jej wcale. Tak, jak był odklejony od rodu Swansea, tak był odklejony od tej artystycznej strony siebie, z którą było mu zawsze miło się spotkać, zawsze z żalem, że tak rzadko, a jednak wciąż rzadko. - Nastraja instrumenty. - uśmiechnął się, mimo, że zauważył, że pacnęła się w czoło i że pewnie nie chciała, by odpowiadał, by nie czynić tego niemądrego pytania jeszcze bardziej niewygodnym. No ale nie byłby sobą przecież. Przysłuchiwał się napinającym się strunom i dźwiękom młoteczków wybijających w nich rytm. Wyższe oktawy zaczęły brzmieć znacznie lepiej, ale Swansea też nie miał słuchu absolutnego, by być w stanie usłyszeć każdy aspekt tego, do czego próbowali doprowadzić. - Jasne. - kiwnął głową, kiedy już odjął różdżkę od pudła rezonansowego i spojrzał na jej dłonie, pomykające sprawnie po klawiszach. Mówił jasne, a wiedział, że pewnie nigdy, że uciekać będzie, unikać fortepianu, tego pokoju i kto wie, może samej Milburn. W końcu była już na tyle blisko, że jeszcze trochę i będzie w stanie zobaczyć coś sensownego i prawdziwego przez te dziurki na oczy w codziennej masce ślizgona. - Próbuj lewą łączyć z prawą. Naucz się dobrze lewą oddzielnie, prawą oddzielnie i próbuj łączyć. To bardzo dziwny stan, ale w pewnym momencie dociera do mózgu, że nie musi myśleć o tych rękach, bo one już pamiętają co mają robić. - dodał jeszcze słowem zakończenia tej niezręcznej lekcji.
2 x zt
+
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Choć od ich spotkania w tym pokoju minęło już pół roku, wciąż wracała do niego pamięcią. Bywała tu dość często oddając się swojemu nowemu zainteresowaniu, walcząc z wciąż nieco niedostrojonym, starym instrumentem i ograniczeniami własnych dłoni, które zmuszała do podjęcia koordynacyjnego wysiłku. Od pierwszego razu z pewnością poczyniła pewne postępy, w ciągu ostatnich tygodni największe, ponieważ po felernych wydarzeniach z kółka artystycznego i jej niezamierzonym epizodzie ekshibicjonizmu wycofała się nieco z życia towarzyskiego, w pełni korzystając z odosobnienia oferowanego przez zapomniany pokój pianisty. Potrzebowała tej gry jako twórczego zajęcia, które pozwalało jej nieco odciągnąć myśli od nieustannego rozdrapywania wspomnień swojego najbardziej upokarzającego momentu życia. Natknęła się jednak na inny problem - przy okazji tego całego użalania, nie mogła nie zapłakać w myślach nad jeszcze jedną kwestią. Towarzyszący jej w tym miejscu duch Lockiego sprzed całej tej dziwnej afery i wzajemnej obrazy, nie dawał jej spokoju. Choć przegadała całą tę sprawę z Adelą, nie potrafiła do końca powiedzieć sobie dość. Wracała myślami do wspólnie spędzonych chwil - tu, przy tym samym pianinie, nieświadomie romantyzując to wydarzenie, jak gdyby faktycznie działo się tu między nimi coś niesamowitego. Może ta iskra przeskakująca między ich ciałami była wyimaginowana? Miała wrażenie, że bardzo dużo rzeczy sobie wymyśliła. - Organum modulato - mruknęła, stukając w instrument. Dotychczas bardzo kiepsko szło jej całe to nastrajanie mimo używania zaklęcia, którego Ślizgon próbował ją wtedy nauczyć. Czy dziś miał być jej lepszy dzień? Na pewno stał się lepszy w chwili, gdy do jej nozdrzy doleciał ten cudowny zapach...
Często chadzała po zamku, choć od czasu, gdy ostatecznie się z niego wyprowadziła nie zdarzało się to już tak z taką częstotliwością jak kiedyś. Tym razem zbłądziła w okolice skrzydła zachodniego, wodzona ciekawością i nadmiarem wolnego czasu. Pewnie przeszłaby obok pokoju pianisty obojętnie, gdyby nie to, co wyłapało jej ucho. Zajrzała do środka i spostrzegła Kate. Na jej widok natychmiast zrobiło jej się głupio i chciała się odwrócić, pójść w drugą stronę. Od ostatniego spotkania Koła Realizacji Twórczych minęło sporo czasu, ale Verka doskonale pamiętała, co się jej tam przydarzyło. I to jeszcze z winy chłopaka, do którego w międzyczasie zapałała takim… uczuciem? Nie no, to są bardzo duże i straszne słowa, ale z całą pewnością go bardzo polubiła. Przełknęła ślinę, rozważając wszystkie za i przeciw. W końcu z jej ust wyrwało się westchnienie. - Hej. Nie wiedziałam, że grasz - posłała w jej stronę nieśmiały uśmiech. Stała w drzwiach jeszcze przez chwilę, obserwując jej reakcję. Niepewna tego, czy powinna podejść czy jednak sobie pójść, trwała w bezruchu. - Mogę? Jeśli nie masz nic przeciwko. Chyba jestem ci winna przeprosiny…
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Przyglądała się instrumentowi z nieskrywanym zdumieniem, gdy po naciśnięciu tych kilku klawiszy dźwięk wydobywający się z pudła brzmiał... Jakoś tak czysto? Na pewno czyściej. Nie miała słuchu absolutnego i jeszcze dużo czasu zajęłoby jej poprawne wyćwiczenie tego typu umiejętności, ale różnica była na tyle diametralna, że nawet ona słyszała różnicę. A to mogło znaczyć tylko jedno - w końcu dobrze rzuciła to zaklęcie! Wydała z siebie stłumiony, bardzo entuzjastyczny okrzyk, ciesząc się z tego małego sukcesu po paśmie licznych niepowodzeń ostatnich miesięcy. W obliczu wszystkich doznanych dotychczas krzywd, nawet takie małe rzeczy potrafiły zmienić przebieg dnia. Przysiadła z nieskrywaną radością do instrumentu, zaczynając swoją rozgrzewkę. Nieco koślawo, ale pomału wpadała w dawny rytm. Trochę improwizacji jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Nagłe "hej" sprawiło, że podskoczyła w miejscu, zaskoczona obecnością drugiego człowieka. Spojrzała w kierunku drzwi, w których stanęła Veronica. Minę miała nietęgą i vice versa, Kate również nie wiedziała do końca, jak miała się zachować, przyłapana na okropnym fałszowaniu. - Cześć - bąknęła w odpowiedzi z jeszcze dziwniejszym uśmiechem na ustach niż ten, który zaserwowała jej Krukonka. - Możesz - dodała, czując się okropnie dziwnie z wydawaniem tego typu "pozwolenia". Nie miała z Seaver zbyt dobrego kontaktu mimo bycia na tym samym roku, a ostatnie wydarzenia z KRT jeszcze bardziej pogłębiły przepaść między nimi. Dziewczyna wiedziała, że posiadanie uprzedzeń czy żalu do samej Veronici jako organizatorki spotkania było dziecinne i krótko mówiąc głupie, bo miała na rozwój sytuacji dokładnie taki sam wpływ jak ona sama, ale jednak nie umiała zdusić w duszy tego ukłucia żalu, który gdzieś tam gniótł ją, osiadając w ściśniętym dołku. - Gram to trochę za dużo powiedziane - skwitowała z lekkim wzruszeniem ramion, bo fakt faktem była ledwie nowicjuszką. Zresztą pewnie słyszała tych kilka kiepsko zagranych nut, żadna z niej wirtuozka. - Przeprosiny? - powtórzyła do niej, w pierwszej chwili nie rozumiejąc istoty jej zamiarów. Dopiero po sekundzie lampka w jej głowie zapaliła się, naświetlając prawdopodobny powód tych słów. Nie brnęła jednak w temat, zostawiając Veronice pole do popisu. Ciekawe, co takiego miała jej do powiedzenia?
Nie chciała jej wystraszyć, a jednak się jej udało. Nie chciała również, żeby na spotkaniu KRT doszło do rękoczynów, ale tam również dała ciała. Nie chciała także wcale tu być, ale poczucie obowiązku było silniejsze niż strach i wstyd. Weszła do pokoju, omiatając rozgardiasz spojrzeniem. Nie tylko nigdy wcześniej tu nie była, ale i tak naprawdę zyskała tym sposobem chwilę, żeby zebrać myśli. W końcu ostrożnie przycupnęła na skraju taboretu, siadając bokiem w stosunku do Kate. Westchnęła i w końcu mruknęła cicho. - Każdy jakoś zaczyna. – To miała być zachęta? To zabrzmiało naprawdę źle. Vera nie miała jednak odwagi tak po prostu przejść do meritum i jakby tłumacząc się, dodała szybko. - Ja z pianinem też. Uwierz mi, gdybyś tylko mnie usłyszała. Ostatnio wręcz krwawiły mi uszy. Zamilkła na chwilę, obserwując po prostu tumany kurzu widoczne w świetle majowego słońca, które wpadało tu przez liczne okna. Przegryzła z zakłopotaniem wargę, gorączkowo zbierając gonitwę myśli w jakieś sensowne zdanie. Nie była dobra w przyznawaniu się do błędu, ale za całe tamto zdarzenie czuła się po prostu odpowiedzialna. - Słuchaj, głupio wyszło. Z tym kółkiem. Nie sądziłam, że to się może tak skończyć, to miał być tylko niewinny czytelniczy klub. – Skubała w zamyśleniu ledwo odstającą skórkę, wciąż nie znajdując w sobie odwagi, by spojrzeć na Milburn. Gdy teraz wracała do tego wspomnieniami była wręcz zdumiona, że nikomu nic się nie stało w sposób trwały i nieodwracalny. Ale przecież akurat jej stała się poniekąd krzywda. Została upokorzona na oczach tylu osób i jakimś dziwnym sposobem wieść rozniosła się po całej szkole. - Obiecuję, że nie dopuszczę już do takich sytuacji. Wiesz, zdawanie różdżek na wstępie, takie tam. Mam szczerą nadzieję, że to wszystko nie zniechęciło cię ani do KRT, ani do sztuki, ani… do mnie. – Jej głos był coraz to bardziej cichy, zupełnie, jakby zwierzała się z czegoś wstydliwego. Nigdy wcześniej nie miała okazji porozmawiać z nią tak naprawdę, ale jak dłoni widać było, że Verce zwyczajnie zależy, żeby Kasia jej nie znienawidziła. - Przepraszam. To się nie powinno wydarzyć. I wiem, że to słabe pocieszenie, ale jestem przekonana, że Ricky’emu też jest głupio. Nikt nie chciał twojej krzywdy.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Obserwowała Krukonkę, jak wchodziła do pomieszczenia, opieszale, korzystając z czasu (?), by rozglądnąć się po zakurzonym, zagraconym pomieszczeniu (którego jej samej nigdy nie chciało się doprowadzać do porządku, bo po pierwsze wymagało to wysiłku myślenia, rzucania zaklęć i machania różdżką, a po drugie czuła, że byłaby to syzyfowa praca, ponieważ zamek miał swoje metody i prawdopodobnie przy kolejnej wizycie bałagan magicznie pojawiłby się tu na nowo). Nie umiała wyczuć jej zamiarów i szczerze powiedziawszy zaczęła się zastanawiać, czy zbolała mina rudowłosej była faktycznym przejawem dyskomfortu (bycie w towarzystwie Kate tak ją bolało, czy co?), czy może wyłącznie fasadą, za którą skrywała jakiś inny cel? Milburn milczała aż do chwili, gdy rówieśniczka przysiadła się obok niej i zaczęła... Bardzo nieudolnie komentować jej umiejętności muzyczne. Nie umiała powstrzymać parsknięcia śmiechem, gdy tamta tak koślawo chciała ją pocieszyć, a może skomplementować - Merlin jeden wiedział, jaki cel miały rzucane przez nią komentarze. Pewnym było jedno - z pewnością nie poczuła się pochwalona. Na szczęście nonsensowność tej sytuacji sprawiła, że uwagi te rozbawiły ją, zamiast ugodzić w jej ego. - Teraz też krwawią? - zagaiła, prychając pod nosem. Dopiero po paru chwilach jej pierwsze zacięcie zaczęło nieco słabnąć, gdy zorientowała się, że jej skrępowanie nie było bardzo dobrą grą aktorską. Spoważniała nieco, milknąc i pozwalając jej przemielić wszystkie słowa, które zamierzała jej powiedzieć. Z każdym kolejnym oczy Kate zwiększały swoją średnicę, końcowo prawdopodobnie przybierając wielkość spodków od filiżanek. - Zwariowałaś? - zapytała na wstępie, by ustalić tę jedną, ważną kwestię. - Jakbyś miała jakikolwiek wpływ na to, co tam się wydarzyło - zaczęła, niechętnie wracając wspomnieniami do tamtego popołudnia. O ile dobrze pamiętała, Seaverówna też nieźle oberwała. - Jeśli mam być szczera... Prawdopodobnie nie pójdę już nigdy na KRT. Ani na żadne inne kółko, obrzydło mi to wszystko - dodała, wspominając dodatkowo koło miłośników przyrody, na którym została oblana wodą ze szlaucha.
Na co dzień taka wygadana, teraz poniekąd straciła pewność siebie. Normalnie nie podchodziłaby do Kasi z taką rezerwą, ot, to przecież koleżanka, jakich wiele. Albo w sumie znajoma – w każdym razie do czasów KRT nikt, przy tym miałaby prawo czuć się źle. Ale teraz było zupełnie inaczej i jej prychnięcie wcale nie rozluźniło w rozumieniu Verki dość napiętej atmosfery. - Teraz? – próbowała się uśmiechnąć, zerknęła na klawisze. - Niezupełnie. Ty przynajmniej nie mylisz dźwięków jak ja. Tak często jak ja. Nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć, bo wcale nie zamierzała jej chwalić. Prawda była taka, że dziewczętom do perfekcji było bardzo daleko. Ale kto nie ćwiczy, nigdy się nie nauczy! Coś o tym wiedziała jako wieloletnia bębniara. Mogła mieć tylko nadzieje, że jej głupie gadanie nie zniechęci Kate do podejmowania dalszych prób. Gdy Milburn spoważniała, cień uśmiechu umknął z twarzy Veronici. Przypomniało jej się, jak nie tak dawno temu to Adela próbowała tłumaczyć się z decyzji podjętych tamtego dnia. Tamto było jednak błahostką, między Merlinem a prawdą Seaver nawet nie powinna się na nią gniewać. A tu? To Krukonka zgromadziła ferajnę w jeden sali i nie była w stanie ich przypilnować. A powinna, w końcu była już teraz przewodniczącą tego kurwidołku. - Zwariowałam, bo myślałam, że dam radę to jakoś ogarnąć. Jak widać, wyszło gorzej niż średnio – mruknęła z przekąsem, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. Bardzo bolały ją porażki i przyznawanie się do błędu, ale Kasia zasługiwała na chwilę szczerości. Zasmuciło ją, co powiedziała. Widać nawet pomimo jej szczerych chęci, Seaver osiągnęła efekt do zamierzonego. Sztuka to była naprawdę fajna sprawa, a spotykanie się, by ją celebrować jeszcze fajniejsza. Czy mogła powiedzieć coś, co jeszcze zmieni jej decyzję? - Jeśli mam być szczera, kółka i przypały to jakieś fatum. Raz jak poszłam na IKE w ramach szlabanu, natrafiłam na swojego byłego. Nawdychałam się amo i na oczach całej grupy bezczelnie go podrywałam. Fitz nie wiedział, co zrobić, cud, że mnie tam dzielnie nie zostawił. – Wzruszyła ramionami, bo wcale by jej to nie zdziwiło. - Dopiero z czasem rozeszło się po kościach. Wiesz jacy są ludzie, lubią gadać. Ale ciągle o czymś nowym, szybko znajdą sobie inny temat. – Jak na przykład to, że za kilka dni Verka, Ricky i Lily będą naparzać się na eliksirach. Nie, żeby miała jak to w tym momencie wiedzieć.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Prawdopodobnie przyznawanie się do błędu czy jakiekolwiek negocjacje lepszych stosunków międzyludzkich przychodziły Veronice z trudnością, ale kim była Kate, żeby ją oceniać? Nikim istotnym w jej życiu prawdę mówiąc. Zastanawiała się, czy cała ta farsa dotyczyła bardziej tego, że jej krzywda wydarzyła się podczas jej warty, czy może raczej, że zadał ją jej obecny chyba-chłopak, sądząc po ilości czasu, którą ostatnio ze sobą spędzali i po krążących w zamku plotkach o ich niedawno rozpoczętym życiu miłosnym. Doskonale wiedziała, że Ricky nie zrobił tego umyślnie - narwaniec niewprawnie celował w tę drugą stronę barykady, jaką byli Ślizgoni. Gdyby miała iść po nitce do kłębka, wszystko zaczęło się od Marli, a w spudłowaniu zaklęcia swój udział miała nawet jej najlepsza przyjaciółka Adela, także wina Veroniki była w tym wszystkim naprawdę znikoma. Niemniej jednak Gryfonka nosiła w sobie odrobinę żalu, że po wszystkich hecach absolutnie nikt nie zapytał, czy wszystko było w porządku. Jedynie ten młodszy Puchon wykazał się jakimś zrozumieniem i pożyczył jej kurtkę do osłonięcia nóg, które wcześniej nieopatrznie zaprezentowała grupie w pełnej krasie. Ją też ogarnął z nagła smutek, gdy usłyszała wypowiadane przez Krukonkę zdania. Rozumiała jej intencje, nie chciała niczego złego - po prostu wyszło jak zwykle. - Nie pierwsza i nie ostatnia porażka tego roku - skwitowała rezolutnie, nie umiejąc znaleźć dla niej większego pocieszenia. Sama kolekcjonowała podobne potknięcia jak niektórzy zbierali karty czekoladowych żab i co nieco o ich gorzkim smaku wiedziała. - Tak na poważnie to przewodzenie grupą ludzi jest trudne. Szczególnie jeśli pula dzielonych przez nią szarych komórek wynosi dziesięć - dodała już żartobliwie, bo poprzednim "pocieszeniem" co najwyżej można się było podetrzeć. Parsknęła usłyszawszy historię Veronici o niekontrolowanych zalotach do Fitza. - Auć - przyznała, pocierając dłonią nadgarstek drugiej ręki. - Ja, żeby mi było mało, na miłośnikach przyrody wciągnęłam strasznie dużo pyłku ze szczuroszczeta i odwaliłam na polanie spektakl rodem z Czaroland. Tańczyłam i śpiewałam, póki Lockie nie zlał mnie wodą ze szlaucha, a po tym wszystkim ugryzł mnie ten cholerny szczuroszczet. Dobrze, że nie srałam ogniem z dupy! - Im dalej brnęła w tę historię, tym mniejszą uwagę przykładała do języka. Jak miały mieć ze sobą jedną chwilę szczerości, powinna być ona odwzajemniona, a cóż bardziej przemawia za prawdziwością opowiadanych wydarzeń jeśli nie wulgaryzmy?
Veronice było jej szkoda. Coś podpowiadało jej, że wcale nie chodziło tylko o jej porażkę, że nie tylko Krukonce nie dopisywało w tym roku szczęście. No cóż, przynajmniej na tym akurat polu. Jak na wychowankę domu Roweny na lekcjach radziła sobie średnio, ale być może udział miało w tym to, co tak skutecznie rozpraszało jej uwagę? Nie chciała wcale odpowiadać sobie na to trudne pytanie. Jeszcze było na co wcześnie, póki co czarne chmury nie zasnuły się nad jej relacją z Rickym ergo nie było potrzeby do definiowania tego, co tak właściwie między nimi się dzieje. Jeszcze. - Tak, szybko się o tym przekonałam. – Veronica posłała jej smutny uśmiech. Nie tak wyobrażała sobie pierwsze zorganizowane przez siebie spotkanie. Ale czy w sumie ktokolwiek mógł się spodziewać, co tak naprawdę się tam zadzieje? Chyba nie. - Ale ej, wiesz jak to mówią. Nadzieja umiera ostatnia. A nóż widelec w decydującej chwili okaże się, że te komórki cudownie się rozmnożą. Czy coś. Wzruszyła ramionami, a potem z ulgą przyjęła, że j a k i m ś cudem udało jej się nieco rozbawić Kate. Nie ma lepszego sposobu na przełamanie lodów niż podzielenie się kompromitującym wspomnieniem ze swojego życia. Nie ma również gorszej rzeczy, którą można powiedzieć zupełnej nieznajomej. Ale o tym już Verka nie pomyślała, przynajmniej nie w tym momencie. Widać chęć pocieszenia dziewczyny była większa niż zdrowy rozsądek i wyuczona nieufność. - Oho, brzmi poważnie. Mam nadzieję, że byłaś u piguły? – zatroszczyła się odruchowo, zanim jeszcze pomyślała sobie, że to w sumie nie jej sprawa. Toteż szybko zmieniła temat. - Lockie bywa… no cóż. Lockim. Nie przejmuj się, on chyba nic nie bierze na poważnie. Rzuciła Verka, przypominając sobie w tym momencie dwie rzeczy. Po pierwsze to, jak w ferie wybrała się ze Swansea na szusowanie po ukrytej trasie. Było doskonale, zobaczyła yeti i w ogóle nie zastali tłumów. A gdy zjechali na sam dół, Lockie poczęstował ją karmelkami. To było miłe. Mniej miło było jego zachowanie na KRT – a już szczególnie chamska uwaga skierowana w Ceda. Gdy pomyślała o Savage’u, momentalnie spochmurniała. Szybko zdusiła poczucie winy w zarodku, reasumując długi wywód myślowy wnioskiem, że Lockie ma bardzo dwoistą naturę. Częściej jest dupkiem, a tylko czasem jest po prostu miły. Jest… sobą? Ciężko stwierdzić i naprawdę czasami dziwiła się Saskii, że się jej podoba. - Nie chodząc na kółka, zyskasz dużo wolnego czasu. Co zamierzasz z nim zrobić? – Nie wiedzieć czemu, próbowała odwrócić przykrą sytuację w żart. A może była po prostu szczerze zainteresowana osobą Kate? Chyba to drugie, w końcu tak słabo się znały. Ver nie szukała przyjaciół, ale znajomych nigdy nie za wiele. Tak… jakby?
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Kate potrafiła też zrozumieć żal Veroniki związany z tą, co tu dużo mówić, porażką. I tak była zaskoczona, jak wiele osób udało jej się zgromadzić w jednej sali na czytanie baśni Barda Beedla. Sięgając pamięcią wstecz, sama nie do końca wiedziała, dlaczego tam poszła. Chyba po prostu usłyszała, że organizuje im się tam jakiś wieczorek literacki, ot co, nie zaprzątała sobie głowy tematem. A może to właśnie on był powodem, dla którego rozpętało się całe to zamieszanie? Starzy studenci zaczęli się nudzić i uznali, że zabawniejsze będzie lanie się po mordach? Z drugiej strony w kontekście poziomu ich zachowania, czytanie bajek wydawało jej się po czasie dość adekwatne. Jak z dziećmi. - Myślę, że pokładasz w nich jednak zbyt duże nadzieje - stwierdziła z przekąsem i nieco kąśliwym uśmieszkiem na twarzy, bo pewni ludzie zdawali się nigdy nie dorastać. Chłopcy w Hogwarcie chyba na zawsze mieli pozostać wyłącznie chłopcami i Kate pomału zaczynała się z tym godzić. - Nie, to nie było nic poważnego - odparła, niedbale machnąwszy ręką, bo co to dla niej, kolejne pyłkowe rodeo. Odkąd smog zawisł nad Wielką Brytanią, halucynacje doświadczały ją tak często, że w którymś momencie już po prostu płynęła z nurtem brokatowego pyłku. Nie było sensu się wzbraniać i walczyć. Na uwagę o Lockiem prychnęła pod nosem. - Spoko, wiem. - W zgryźliwości, która towarzyszyła tej uwadze, kryło się nieco więcej niż tylko komentarz jego zachowania na kółku. Czy tym jednym, czy tym drugim. Zawarła tam również głęboki żal, bo jej samej Ślizgon najwyraźniej też nie traktował poważnie. Co w nim widziała? Teraz ciężko było jej nazwać te konkretne rzeczy, które go do niego przyciągały. Nie był szczególnie przystojny, może był kupą mięcha i świetnie latał... I wspaniale pachniał... I tak dobrze wyglądał w czarnym golfie... Szybko zorientowała się, że gubiła wątek w tych rozmyślaniach, niech to szlag. - Nie wiem jeszcze - rzuciła, przeciągając się nieco i poprawiając na stołku. - Może założę swoje własne - dodała. - Albo nie wiem, zespół jakiś. Albo grupę teatralną. Albo po prostu zbiorę jakichś fanatyków i będziemy siać trawę na błoniach, cokolwiek - zaśmiała się krótko.
Słysząc jej uwagę, po prostu smutno się uśmiechnęła i wzruszyła ramionami. Nie miała nic na swoją obronę, bo nie zdarzyłoby się to pierwszy raz. Veronica miała słabość do artystów wszelkiej maści i właśni tym indywiduuom mogła wybaczyć więcej niż zwykłym ludziom. W końcu bohema ma to do siebie, że żyje dla kontrowersji. Niby odrobina szaleństwa nikogo jeszcze nie zabiła, choć przecież było blisko. - W kimś trzeba - skwitowała temat lakonicznie, zauważając przekąs w głosie. Nie dziwiła się, że Kate ma wobec nich taki wielki żal, ale była ciekawa, czy mówiłaby inaczej, gdyby nie padła ofiarą przypadkowego zaklęcia? Możliwe, że nie. Zainteresowała ją również kwestia tego, czy bierze swoje własne słowa na poważnie. Nie wątpiła, że do końca roku nie będzie angażować się w żadne koła pozalekcyjne, ale kto wie, co powie we wrześniu? Może w tej rzece musi upłynąć po prostu trochę wody, aby mogła dać szansę swoim kolegom, koleżankom i osobom związanym w organizację spotkań, takim jak ona. Czyli pośrednio, możliwe że istnieje jeszcze szansa na to, żeby przekonać ją do rozwinięcia skrzydeł? Nie odpowiedziała nic, gdy Milburn ucięła temat. Nie zamierzała drążyć tej kwestii, im wszystkim pyłek dawał się we znaki. Nie było nawet, pardon my french, co strzępić ryja, po prostu należało coś z tym zrobić. Być może dlatego Vera zdecydowała się wziąć udział w wyprawie, która jeszcze przysporzy jej tyle kłopotów. Ale to historia na inny raz… Jej uwagę zwrócił fakt, że gdy temat na chwilę zboczył na Lockiego, Kate stała się zgryźliwa. Tym bardziej nie zamierzała wiercić jej dziury w brzuchu, bo to naprawdę nie jej sprawa, komuś Ślizgon nastąpił na odcisk, a podejrzewała, że tych osób jest więcej niż mniej. Gdzieś z tyłu głowy wykwitła jej obawa, że Swansea źle traktuje również Saskię, jej przyjaciółkę. Nie był to jednak czas i miejsce na podobne rozmyślania, bo rozmowa płynęła dalej. Veronica parsknęła, gdy tylko usłyszała o zespole. - Przepraszam - zatkała buzię ustami, chichocząc niemiłosiernie. Uspokoiła się po kilku sekundach i odpowiedziała już poważniej. - Przepraszam, to nie jest śmieszne. Po prostu z doświadczenia wiem, że zakładanie zespołu się nie opłaca. Narobisz sobie nadziei, a nikomu nie będzie chciało przychodzić na próby. Słyszałaś o Narglach? Nie? No właśnie. Lepiej postaw na grupę teatralną - prychnęła, bo z tej sytuacji pozostało się jej tylko śmiać. A potem z jej ust wyrwało się westchnięcie i dodała. - Najpierw był Lockie, Monty, Gabriel i ja. Potem było już tylko nic. Próbowałam reaktywować zespół, ale nie da się reanimować czegoś, co chce umrzeć. I tyle zostało z moich marzeń. Rozbawienie momentalnie przeistoczyło się w niej żal i smutek. Przez chwilę było to widać jak na dłoni, a potem odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na Kasię z pewnością siebie. Z grupą czy nie, poradzi sobie. Ze wszystkim, sama. Jeszcze im kiedyś pokaże.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Prawdopodobnie wszystko będzie zależało od tego, jak potoczą się wakacje. Czy ludzie dadzą jej spokój i widmo jej własnej bielizny przestanie ją prześladować na każdym kroku, czy może jednak ta łatka przyczepi się do niej jak lep do muchy? Czy ona sama odzyska nieco z utraconej pewności siebie, by ponownie podjąć porzucone pasje i zainteresowania? Pierwszy rok studiów był dla niej niezwykle ciężki, zdecydowanie najcięższy ze wszystkich dotychczas. Nie dość, że zaczęła go ze złamanym sercem, zdążyła w międzyczasie jeszcze bardziej je nadwyrężyć. Wszystkie dotychczas podjęte działania przynosiły jej wyłącznie wstyd, ból i całą garść niezręczności. Poznała swojego przyszłego, przybranego brata i tak szybko, jak pojawił się on w jej życiu, tak samo się ulotnił. Dostała się do szkolnej drużyny i w absolutnie każdym meczu więcej dawała ciała, niż robiła coś pożytecznego. Na absolutnie każdym kroku życie rzucało w nią cytrynami, a ona była kiepska w żonglerkę. I kończyła z podbitym okiem. Mimo to miała jakieś marzenia, miała jeszcze tę odrobinę chęci - może jedynie brakowało jej odpowiedniego sposobu, na ich spożytkowanie? Może faktycznie powinna zająć się czymś nowym? Stworzyć coś od podstaw sama? Nawet zdecydowała się podzielić tą myślą z Veronicą, chociaż jeszcze tydzień temu nie odezwałaby się do niej ani słowem, o ile nie musiałaby. Jej parsknięcie przez moment zbiło ją z tropu. Czy rudowłosa zamierzała przyjść do niej z przeprosinami, by następnie się z niej wyśmiewać? Miała tupet... Na szczęście dość szybko się zreflektowała i zaczęła mówić o... swoim własnym zespole? - Nargle? - powtórzyła za nią z nieco skonfundowaną miną, nie załapawszy w pierwszej chwili, do czego zmierzała Veronica. A wraz z jej wyjaśnieniami, na buzi Kate zawitał szok. - Grałaś z Lockiem w zespole?! - zapytała zaskoczona, jakby to była jedyna informacja, jaką wyciągnęła z całego wywodu Krukonki. Zorientowała się dość szybko, że lekkim nietaktem było w tej sytuacji wypytywać o Swansea, gdy dziewczę zwierzało jej się z niespełnionych marzeń. - Przepraszam, też mi przykro, że twój zespół nie wypalił - dodała w końcu, spoglądając na nią i o dziwo nie dostrzegając w jej twarzy smutku. Widziała tam natomiast pewność siebie i zacięcie, którego teraz mogła jej jedynie pozazdrościć.
- Nargle – powtórzyła z pewnym żalem. - Bo wpadają w ucho. I wzruszyła ramionami, bo co mogła więcej zrobić, skoro plany mieli takie ambitne a wykonanie nijakie? Widziała jej szok i zwróciło jej uwagę to, że ze wszystkich osób, które wymieniła to Lockie akurat zwrócił jej szczególną uwagę. Dlaczego w sumie wracały do jego osoby w tej rozmowie po raz drugi? Tego nie wiedziała. Jak na kogoś, kto ma taką małą wolę życia, chłopak zdawał się być wszędzie. Może i Vera była Krukonką, ale nie tak lotną, by w mig pojąć, co się między nimi działo. - Grałam – potwierdziła i choć Kasia nie oczekiwała od niej chyba więcej, postanowiła pewną kwestią wyjaśnić. - Ja tłukę w perkusję, Lockie wywija na basie, Gabriel na pianinie a Monty na gitarze. To znaczy, tak miało być. A jest jak jest. – Poprawiła się na krześle, bo chyba po raz pierwszy przyznała się na głos do tego, że z planów gówno wyszło. Gdy pierwszy szok minął, Gryfonka się zreflektowała, zupełnie jakby miała czego, bo to przecież absolutnie nie jej wina, że ludzie są jacy są. Pierwszy raz usłyszała, że jest jej przykro i przez krótką chwilę w sercu Verki wykwitła myśl, że może się jakoś dogadają. Pomimo tego wszystkiego, co je różni, a już przede wszystkim przez zupełnie skrajny stosunek do Ricky’ego. Widziała, że Kate nie jest łatwo wybaczyć. Z kolei Seaver byłaby w tej chwili go nawet tłumaczyć, choć na szczęście do tego chyba nie dojdzie. Jakoś udało im się już mijać ten śliski temat. - Za co przepraszasz? – spytała Vera, machając ręką. - Daj spokój, jakby to była twoja wina. W tym roku nie wypaliło, ale może w następnym się uda? A jak nie to za rok. A jeśli już to po studiach – mruknęła niby z dużym przekonaniem, choć kryła się tam gdzieś odrobina niepewności. Zatuszowała ją nieśmiałym uśmiechem, bo jeśli Veronka była w życiu czegoś pewna to tego, że kocha muzykę. A jeśli muzyka kocha ją, to wszystko się jeszcze ułoży. - Wiesz, jeśli zmieniłabyś kiedyś stosunek do… mojej działalność. – Bardzo zręczne, nie ma co. - To zapraszam we wrześniu. Może uda się znowu namówić Locka, bo widzę, że chciał ale był jakiś taki, no. Zajęty, jak to on potrafi. Rzuciła, nie mając kompletnie pojęcia, co tak zajmowało mu czas. W głębi serca wierzyła jednak w to co mówi – zdawało jej się, że Ślizgon dzieli jej pasję do muzyki i zamierza wycisnąć z życia tyle, ile się da. - Co do reszty do nie wiem. Nie znam ich znowu tak dobrze, ale może znajdzie się ktoś jeszcze.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Dobrze, że nie piła, bo by się popluła. Nazwa prosta, a niosąca ze sobą ładunek, nawet jeśli nie do końca merytoryczny (bo umówmy się, stworzenia te były prędzej legendą niż potwierdzonym faktem), to chociaż humorystyczny. Tym razem nie zamaskowała śmiechu, który opuścił jej gardło i zadźwięczał w powietrzu, gdy odchyliła głowę do tyłu i oddała się tej spontanicznej reakcji. - Macie ode mnie dziesięć na dziesięć za samą nazwę - dodała, naprawdę zawierając w tym komentarzu uznanie dla pomyślunku pomysłodawcy, w roli którego obstawiała samą Veronicę. Nie zdążyła się ugryźć w język, zanim imię Lockiego wytoczyło się przez jej wargi, więc niestety wybrzmiało ono w dzielonej przez nie przestrzeni ponownie. Był jak nawiedzające je widmo, krążące gdzieś na peryferiach poruszanych przez nie tematów, przypadkiem przez nie przyzywany. Było jej głupio, że tak łatwo się podkładała i poniekąd ujawniała, że jakikolwiek Swansea nie był wobec niej i tego, co ich kiedyś łączyło, ale na szczęście Seaver nie właziła w te kwestie z butami. Jednocześnie zakłuł ją fakt, że tak wielu rzeczy o nim po prostu nie wiedziała. Rozmawiając z innymi miała wrażenie, że chłopak każdemu prezentował inną twarz, inną osobowość. Czy to, co oferował jej, choć trochę było prawdziwe? Jak można było posiadać tak wiele koneksji z gronem przypadkowych ludzi i jednocześnie nie mieć w samym sobie jakiejkolwiek spójności? Mąciło jej to ogromnie w jej małej głowie, więc potrzebowała wyrzucić Lockiego ze swoich myśli. - Będę trzymać kciuki. Za Nargle. I za Ciebie - powiedziała, posyłając jej całkiem szczery uśmiech. Może nie najszerszy z możliwych, jakie potrafiła zaserwować, ale z pewnością zawierający ten pierwiastek z nagła rozbudzonego szacunku w stosunku do Krukonki. Jej wiara w powodzenie projektu, mimo perturbacji, wydawała się być niezachwiana, a Kate mogła jedynie pomarzyć o posiadaniu tak silnych przekonań w stosunku do własnych przedsięwzięć. - Może we wrześniu będę trochę lepsza w całe to granie - dodała. - Chyba że i to rzucę ze swoim słomianym zapałem - kontrapunktowała samą siebie, parskając pod nosem za tę autoironię. Pozwoliła, by uwaga o wiecznie-zajętym-Lockiem spłynęła po niej, bo sama padła ofiarą jego "braku czasu", nie chciała jednak psuć jakichkolwiek marzeń dziewczyny. Nie było nic złego w ich posiadaniu, dlaczego miałaby je niszczyć? - Może umówmy się, że we wrześniu spotkamy się w tym samym miejscu i zweryfikujemy chęci, co? - zaproponowała, pozostawiając ich opcje otwartymi. Czas miał pokazać, czy ponownie znajdą do siebie nawzajem drogę.
Nagły wybuch śmiechu Kate przyniósł Verce tyle zaskoczenia, co ulgi. Z pewnego powodu ta rozmowa nie należała do najprostszych, ale wszystko wskazywało na to, że początkowe niesnaski zostały gdzieś w tyle. Krukonka cieszyła się, że mogła ją rozbawić, nawet jeśli było to okupione kosztem przyznania się do niezbyt wesołej historii z życia wziętej. Ale miała nadzieję na to, że Nargle jeszcze zaistnieją – najpierw w ogóle, a potem w historii muzyki. Uśmiechem odpowiedziała więc na uśmiech, zakładając mimowolnie kosmyk włosa za ucho, czego nie robiła prawie nigdy. - Dziękuję – mruknęła n i e ś m i a ł o, bo przecież jej pewność siebie co do kwestii, że wszystko się ułoży wcale nie miała racji bytu. To było myślenie życzeniowe, a w najbliższym otoczeniu Veronici było wiele osób, które postrzegały jej marzenia o karierze muzycznej za płoche fanaberie. Za coś niestałego, coś, co się nigdy nie uda, toteż każde słowo uznania było na wagę słowa. To wiele dla niej znaczyło, nie żeby w tej chwili była w stanie przyznać to na głos. Ale co innego zostanie jej w życiu, jeśli przestanie wierzyć w to, że wszystko się dobrze skończy? Słuchała w dalszym ciągu jej słów, w myślach kibicując, żeby Kate nie odpuszczała. Choć Seaver wydawała się bardzo stała w swojej miłości pasji i ona miewała chwile zwątpienia – nie raz nie dwa odrzucała czy to pałeczki czy to baletki w kąt, zarzekając się, że nigdy więcej. Każdy chyba miał czasami takie chwile, ale prawda była taka, że nic innego jej nie odpowiadało. - Mam nadzieję, że jednak nie rzucisz. – Uśmiechnęła się do niej, poprawiając na krześle. Zignorowała jej parsknięcie, może trochę podejrzewając, że Milburn nie wierzy w swoje możliwości jak powinna. A przecież jeśli ona sama nie będzie pokładać w sobie wiary, to nikt inny nie również tego nie zrobi. Vera zdusiła westchnienie, kwitując w myślach, że coś o tym wiedziała. Przez życie musiała się wręcz przepychać łokciami, żeby walczyć o siebie i o swoje. Słowa Kate dały jej nadzieję na to, że tak łatwo się nie podda. Nie śmiała jednak naciskać bardziej, bo zdawało jej się , że i tak zawierają rozejm stąpając na kruchym lodzie. Niby było miło, ale dało się poczuć jakąś dziwną atmosferę niedopowiedzeń. Na razie jednak nie poddawała się tej myśli po prostu odparła. - Zgoda. Masz to jak w banku. – I wyciągnęła do niej dłoń, pełna nadziei i wielkich oczekiwań.