Jedno z najbardziej tajemniczych i przesyconych niezwykłą aurą pomieszczeń, stanowi Sala Przyszłości. Ten średnich rozmiarów pokój, znajdujący się na trzecim piętrze został wybudowany ku celom wróżbiarskim. Zawsze w powietrzu czuć tu zapach delikatnych kadzideł. Nie ma tu żadnych ławek czy krzeseł, każdy natomiast może zająć miejsce na wielkich poduszkach rozłożonych na ziemi. Pod sufitem widzą przeróżne materiały, tworząc bardzo przytulny wystrój. Całość zachęca do medytacji, bądź spróbowania swoich wróżbiarskich zdolności na jednej ze szklanych kul, których tutaj na pewno nie brakuje. Można tu także znaleźć filiżanki, herbatę, książki dotyczące chiromancji czy numerologi. Jednym słowem, wszystko co tylko może się przydać do szukania odpowiedzi na pytania dotyczące nie tylko przyszłości.
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Lorelei przemknęła się do skrzydła studenckiego, chcąc je trochę zwiedzić. Wszak trzeba wiedzieć, gdzie się trafi za rok, prawda? Z rozczarowaniem stwierdziła, że miejsca dla studentów wcale nie są takie ciekawe, jak się zapowiadało. Do gustu przypadła jej sala teatralna oraz garderoba, z mnóstwem ciekawych strojów. Poza nimi nie zachwyciła się czymś szczególnie, postanowiła więc zbadać dokładniej trzecie piętro, na którym aktualnie była. Ciche dźwięki wydawane miarowo przez jej trampki ustały na chwilę, kiedy zatrzymała się przed drzwiami nieznajomej sali. Bez wahania weszła do środka, obserwując dziwne pomieszczenie. Nie była zwolenniczką kryształowych kul ani wróżenia z herbacianych fusów, kadzidełka także nieco drażniły jej nozdrza. Jednak było coś w tej sali, co sprawiało, że nie wyszła szybko, zatrzaskując drzwi. Usiadła na jednej z poduszek i wodziła nieco obojętnym wzrokiem po przedmiotach, które tu umieszczono.
Cecilly opuściła sypialnię po szybkich oględzinach - chciała zobaczyć resztę Skrzydła. Pokręciła się trochę po korytarzu, po czym wspięła na wyższe piętro. Zajrzała przez uchylone drzwi do pomieszczenia z aulą, z daleka obejrzała fontannę. Przechodząc obok jednych z drzwi, otwartych, poczuła zapach kadzidełka. Z ciekawością zajrzała do pomieszczenia. Ogarnęła ją duchota; zakaszlała cicho, rozglądając się wokół pomieszczenia, próbując całe ogarnąć wzrokiem. Przyglądała się pufom i poduszkom, materiałom zawieszonym pod sufitem. Na jednym z siedzeń ujrzała ciemnowłosą dziewczynę. Zastanawiała się chwilę, czy jest studentką, czy zwiedzającą Skrzydło uczennicą Hogwartu - trudno było określić, bo siedziała do niej tyłem, i nawet jeżeli Cess kojarzyła ją z czasów, gdy sama była w Hogwarcie, nie potrafiła jej rozpoznać.
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Od razu usłyszała, że w pomieszczeniu znalazł się ktoś jeszcze. Nie odwróciła się jednak w momencie, kiedy dźwięk dotarł do jej uszu, a dopiero po dłuższej chwili, kiedy ciekawość wzięła górę. Spodziewała się kogoś starszego, a konkretniej studenta. Jej przypuszczenia sprawdziły się, jednak nie była do końca pewna, czy dziewczyna nie jest z tego samego rocznika, co ona. W końcu między ostatnim rokiem podstawowej nauki, a pierwszym studiów, nie było aż takiej wielkiej różnicy, przynajmniej w wizerunku. - Cześć - powiedziała równie obojętnie, jak wcześniej obserwowała pomieszczenie. - Ciekawe miejsce, nieprawdaż? - zapytała retorycznie, odwracając się z powrotem, aby nie wyginać się zbyt długo w niewygodnej pozycji.
Sala przyszłości została uprzątnięta, oraz przygotowana na specjalne przyjęcie. Tego dnia bowiem miała się odbyć impreza z okazji przyjazdu studentów. Sala przyszłości została wybrana, bowiem ściśle wiązała się z studentami, a i chodziło o przyszłość. Wszak ich przyjazd był ściśle powiązany z turniejem trójmagicznym, który niebawem miał się odbyć. Owe pomieszczenie w owej chwil posiadało aromat indyjskich kadzideł i panowało tam słabe światło. Nadawało to wnętrzu pewnej tajemniczości. Choć dodatkowo unosił się tam lekki dym. Całość wiązała się też z Andrzejkami, które to lada dzień były. Wszelakie kule do wróżenia były pochowane w szafkach, aby nie roztrzaskały się podczas przyjęcia. Na stolikach był ustawiony poncz, a i znalazło się piwo kremowe. Znajdowały się tu także tradycyjne Angielskie przysmaki. Choć w niewielkich ilościach było można także natrafić na te z pozostałych krajów. Natomiast z gramofonów leciała przeróżna muzyka. Jednakże na zmianę z czterech krajów. Angielska, Amerykańska, Francuska i Rosyjska.
A teraz czas na order za odwagę i zasługi dla ludzkości, po długich mękach i w dotykającym cierpieniu udało mu się dotrzeć do miejsca, które nie było dziedzińcem! Ba, było miejscem imprezy, na którą udawał się oczywiście z jakże ogromnym entuzjazmem. Ten pomysł był tak głupi, że nawet Charlotte po drodze zdążyła wyrazić swoją aprobatę, co w tym konkretnym przypadku powinno w nim wywołać niechęć tak silną, że zdolną do sprowokowania go do powrotu do sypialni. Jednakże odmówienie udziału w imprezie organizowanej tak jakby z okazji także jego przybycia byłoby co najmniej "maleńkim" nietaktem wobec jego "znajomych" a także ludzi z Hogwartu, którzy dopiero co mieli niepowtarzalną okazję stać się nimi. Ruszył więc w pobliże pierwszej pustej ściany, która rzuciła mu się w oczy, w celu aktywnego podpierania jej w czasie najbliższym. I trochę dalszym również. Miał na sobie strój dość luźny, szerokie spodnie, niedopiętą granatową koszulę z krótkim rękawkiem i jakąś tam przepaskę podtrzymującą jego włosy. Ciekawe ile czasu wytrzyma bez wyciągania szkicownika w celu namalowania karykatury połowy uczestników imprezy.
Rose pojawiła się na przyjęciu, chociaż zazwyczaj nie przepadała za studenckimi melanżami. Kojarzyły jej się z wymiotami, urwanymi filmami i przypadkowymi łóżkowymi przygodami, a to zdecydowanie nie były jej klimaty. Mimo to tym razem postanowiła zobaczyć, co się będzie działo. W końcu okazja niebagatelna - można było tu poznać nowych studentów! Wyglądała perfekcyjnie. Weszła pewnym siebie krokiem lekko tylko spóźniona. Nie było tu jeszcze tłumów. Rozejrzała się powątpiewająco. Czyżby wszyscy zignorowali imprezę? Och, dajcie spokój. Spóźnienia są na porządku dziennym w Hogwarcie, więc nie ma się czym przejmować. Rose przybrała obojętny wyraz twarzy i podeszła do stolika z napojami. Liczyła, że spotka kogoś interesującego, kto na dodatek sam się do niej pofatyguje. Póki co zamierzała tylko obserwować, czy ktokolwiek warty uwagi przybył do ich zamku.
Kalei z uśmiechem na ustach wślizgnął się do sali. Na razie nie było tu jeszcze zbyt wiele gości, toteż z idiotyczną miną Indianin pomachał wesoło jakiemuś blondynowi, wyglądającemu na Francuza. -CZEŚĆJESTEMKALEI!- przywitał się, celowo mówiąc po angielsku woolno i wyraaaźnie. Anglicy nie rozumieli amerykańskiego akcentu, a Francuzi i Rosjanie to chyba w ogóle nic nie rozumieli, więc. -WHERE ARE YOU FROM?
Raphael w zasadzie miał być tego wieczoru miły, potulny i uroczy, lecz w momencie w którym poczuł się, jakby robiono z niego idiotę - nie mógł się powstrzymać od choćby lekko wzgardliwego spojrzenia. Amerykanin, na sto procent ten chłopak był Amerykaninem. Ah, koniec świętego spokoju, oh, koniec uroczastych minek skierowanych do nowoprzybyłych. -HELLO, I'M RAPHAEL AND I'M FUCKING UNDERSTANDING WHAT ARE YOU SAYING TO ME, so you don't have to act like that and speak that loud. - był prawdziwie dumny ze swojej przemowy, wszakże każdy amerykano-anglik pewnie nie może pozbyć się przekonania o tym, iż Francuzi nie są w żaden sposób w stanie wypowiedzieć ani jednego, składnego zdania po angielsku. O dumie z pewnością świadczył także szeroki uśmiech pod postacią przewrócenia oczami. Co? A, nieważne.
Zatkało go na moment. Uniósł brwi, spoglądając z podziwem na Francuza. -Your accent is weeeird. And nice to meet ya, by the way. -uznał pogodnie, wyciągając do Rapheala rękę. Zaimponował mu, co tu dużo gadać. Kalei lubił wygadanych, PRZYSTOJNYCH, fajnych ludzi! No i Raphael się doigrał, będzie miał towarzycho na resztę wieczoru.
Dimitriego nie mogło oczywiście tu zabraknąć, każda impreza musiała być uwieczniona jego obecnością.Przewidział jednak, że zapewne 'zabawa' ta będzie bezalkoholowa, a jeśli już dyrekcja zdecyduje się na napoje procentowe, będą one ginąć w wielkich ilościach soków jakie zostały do nich dolane.Dlatego też w kieszeniach powiększonych zaklęciem ukrył kilka butelek alkoholi wysokoprocentowych, które mógłby opróżnić sam lub też z godnym towarzyszem. Gdy tylko znalazł się w środku potwierdził swoje przypuszczenia co do serwowanych tam napoi, jednak dla niepoznaki chwycił w dłoń piwo kremowe i wzrokiem poszukiwał swojego najlepszego przyjaciela czy innego godnego towarzysza.
Igor rozejrzał się niepewnie po sali... Nie było zbyt wielu osób, co nawet lepiej... Nie przepadał za zgiełkiem... Stresował go, a to tylko pogarszało jego stan. Ukradkiem sięgnął do kieszeni po flakonik ze swoim eliksirem i upił z niego łyk. Wzrokiem szukał Raphaela, jednak nie mógł go znaleźć... Miał tylko nadzieje, że może to Francuz rozpozna jego... Podszedł do bufetu sięgając po szklankę i nalewając sobie trochę soku. Z obrzydzeniem spojrzał na alkohol, zaraz też zauważając tego chorego alkoholika, Dimitria. Westchnął zrezygnowany, domyślając się, że koleś wziął swój własny zapas rosyjskiej wódki. Odwrócił się w stronę sali, cały czas sie rozglądając...
Nie, Grigori nie zachowywał się tak samo w stosunku do Colette jak do innych, ale faktycznie nie było dane jej zobaczyć go w akcji. W zasadzie Orlov nie był pewny czy chce żeby go widziała. Wiedział, że nie jest dobrym człowiekiem, ale przy dziewczynie potrafił się całkowicie hamować. Może i faktycznie nie był mało oryginalny, nie zaprzeczał, ale nigdy nie mógł powiedzieć, że naprawdę lubi siebie. Zaśmiał się kiedy przyznała się, że nie zawsze jest grzeczna, szczerze mówiąc taką miał nadzieję! Nawet jakby z nim nie flirtowała, dla Rosjanina Colette emanowała seksapilem i czymś tak ulotnym, nieokreślonym, przyciągającym go jak magnes. Nie był pewny czy ma ochotę na ten bal, ale skoro Indigo chciała iść, on nie potrafił się opierać. Nie znali dokładnie zamku, ale dzięki wspomnianemu wcześniej zmysłu orientacji Orlova, dość szybko znaleźli salę. Ponieważ dziewczyna cały czas chciała iść w złą stronę, w końcu złapał ją za rękę i ciągnął za sobą. Wszedł do sali. Rozejrzał się po znajdujących się tu osobach i od razu wypatrzył najlepszego przyjaciela. Na twarzy pojawił mu się szatański uśmieszek, charakterystyczny dla piromana. - Dimitri, jak Ci się podoba w Hogwarcie. Gdyby nie Tamara zapytałbym się czy widziałeś ładne dziewczyny - krzyczał już z końca sali do przyjaciela, oczywiście w ich ojczystym języku, oczywiście z Francuską u boku. - To Colette Poulin, nie wiem czy pamiętasz, mówiłem ci o niej. To Dimitri, mój przyjaciel - przedstawił ich sobie już po angielsku, z lekkim niepokojem sprawdzając reakcję obojga.
I Tamś musiała się pojawić na imprezie zapoznawczej. Jako dziewczyna Dimitriego, na przykład. W końcu gdzie on, tam i ona, nie? No, nie przesadzajmy, dziewczyna chciała też poznać nowych ludzi, a na takiej imprezie zawsze się to zdarzało. No i to była niezła okazja do napicia się, tak. I sama coś tam podebrała ze swoich zapasów pod pazuchą, domyślając się, że tutaj raczej nie będzie niczego mocniejszego jak piwo kremowe, wszak trzeba było dbać o bezpieczeństwo niepełnoletnich uczniów, nieprawdaż? Rozejrzała się po sali i szybko znalazła swojego partnera. W sumie nie było to trudne, w tej grupce, która tu się zebrała. A obok niego stał nie kto inny, jak Grigori, ach. Ale był z kimś... Był z kimś? Jak to? Szybkiem krokiem podeszła do trójki. - Witajcie - rzekła do nich spokojnie, nie mogła wszak okazać, ze denerwuje ją obecność tej, no, ładnej dziewczyny u boku najlepszego przyajciela jej chłopaka. Wszak powinna się cieszyć, że kogos znalazł, czyż nie? Ale się nie cieszyła. Była wściekłą. Sama na siebie. Że doprowadziła swoim wahaniem do takiej sytuacji.
Uniósł brwi i przewrócił oczami. Czemu miał dziwne wrażenie, że właśnie się doigrał? Wyciągnął rękę nieco od niechcenia, uścisnął jego dłoń i ponownie usiadł na swoich nieszczęśliwych pośladkach. W zasadzie to miał się tu spotkać z Igorem. Ostatnio pisał, że się tu pojawi. Liczył na to, że szybko się rozpoznają i wreszcie porozmawiają ze sobą na żywo, ale oczywiście musiał wyprzedzić go hiperprzyjazny Amerykanin posiadający misję umilenia mu wieczoru. -One moment encore.. - francuskiangielskiheheheh -..And I will be sent to the land of Queen Maud, man, but yes, let's think that i'm enchanté.. Enchant.. Enchanted. Whatever. - omiótł salę spojrzeniem, próbując rozpoznać Igora. Cholera, zdjęcia to jednak stanowczo za mało. Ponadto, zobaczył coś gorszego - jego słodką Colette, pozostającą w towarzystwie innego mężczyzny. Powinien był to przewidzieć. Właściwie to przewidział. Nie mógł sobie wymarzyć piękniejszego wieczoru, ten i tak stanowczo przekraczał granice wszelakich marzeń.
Nie jej wina, że Hogwart to miejsce wręcz stworzone do tego, by wpędzać w ślepe zaułki drobne, francuskie baletnice. Tak, zapewne taki był w ogóle cel jego istnienia, ale Colette przejrzała już wszelkie niecne zamiary twórców tegoż zamku. Niech was szlag, Salazarze, Godryku, Roweno i Helgo! Ale gdy w końcu znaleźli się w Sali Przyszłości, musnęła z wdzięcznością jego ramię, spoglądając znów na zegarek. Spóźnienie eleganckie, nieprzesadne. Wszystko cudownie. Rozejrzała się krótko i posłała ciepły uśmiech Raphaelowi. Machinalnym gestem wygładziła sukienkę, gdy usłyszała przemawiającego po rosyjsku Grigoriego. Stanęła lekko na palcach, co nie było problemem dla baletnicy, by dojrzeć przyjaciela Płomyczka ponad głowami innych. Przeklęty wzrost. Gdy już podeszli do wspomnianego Dymitriego, Indigo wyczuła nutę niepokoju w głosie Rosjanina. W tej chwili zatem i jej udzieliło się lekkie napięcie, ale nie dała niczego po sobie poznać. Uśmiechnęła się nieznacznie do Rosjanina i wyciągnęła w jego kierunku wątłą dłoń. - Miło cię nareszcie poznać, Grigori wiele mi o tobie opowiadał. Doszła do nich jeszcze ciemnowłosa dziewczyna z prostą grzywką. Na pierwszy rzut oka, Colette pomyślała tylko o tym, że Rosjanka jest wręcz prześliczna. - A ty musisz być Tamara? - nieco niepewny uśmiech zaigrał na jej wargach. Coś-nie-tak, coś-nie-tak, przynajmniej tak wyczuwała.
Co, co, co, francuski? Kalei wybałuszył oczy, przez chwilę trwając w niemej konsternacji. Ale...to nie fair! On przynajmniej starał się mówić po angielsku POWOLI. Ehm. Hemhem. Odchrząknął. I zademonstrował swoje wspaniałe umiejętności językowe. -Yo no parle po Twojemu. -odparł z sympatycznym uśmiechem, licząc na to, że jego równiutkie, białe zęby zrekompensują wszelkie niedociągnięcia. -Jesteś z Paryża? -zaciekawił się, a w jego oczach błysnęła jakaś nostalgia. Marlene, ach, słodka Marlene!
Dimitri był już nieco podenerwowany faktem, że nie dostrzegł znajomych twarzy, a w dodatku, tym może bardziej, iż sam będzie musiał opróżniać zapasy alkoholu ukryte w kieszeniach wygodnych jeansów nieco mu już ciążące. Ciężko byłoby Dimitriemu znaleźć się na imprezie gdzie nie mógłby opróżnić choć kilka szklanek wielbionego przez siebie napoju. Z daleka dostrzegł jednak spojrzenie jakie mógł wysyłać w jego stronę tylko Grigori, którego miał szczęście nazywać najlepszym przyjacielem.I on posłał mu szeroki uśmiech, niezwykle ucieszony z faktu, iż wreszcie mogą rozpocząć imprezę. Euforia ta trwałaby, dopóki nie dostrzegł obok niego istotki tak eleganckiej, że aż kłóciła się ze stylem piromana.Fakt tez zaniepokoił go o tyle, że dziewczyna ta wyglądała na wieczną abstynentkę i co było chyba najgorsze mogłaby jeszcze przeciągnąć Grigoria na tą dobrą stronę mocy. - Byłoby świetnie, gdyby nie Pat. - Skrzywił się nieznacznie. - Wiedziałeś, że przyjmują do Hogwartu popieprzone psychopatki ? W między czasie stanęła przy nim Tamara, którą obdarzył uroczym uśmiechem. - Mi także miło Colette, wierz lub nie, ale byłem zmuszany do słuchania o Tobie całe lato. - Uśmiechnął się uprzejmie i uścisnął jej dłoń mimo całych uprzedzeń i wątpliwości co do jej osoby. - Idziemy pić ? Mam w kieszeniach osobisty zapas. - Szturchnął przyjaciela w bok szczerząc zęby w łobuzerskim uśmiechu.
Ostatnio zmieniony przez Dimitri Korotya dnia Nie 28 Lis - 21:45, w całości zmieniany 1 raz
I zupełnie nagle, gdzieś pod ścianą... Oh, tak to ona na pewno! Igorowi aż się ręce zatrzęsły... Zaczęło w niego uderzać to uczucie, które znał aż za dobrze. Musiał się natychmiast uspokoić, bo inaczej padnie tu jak długi! Odwrócił się szybko w drugą stronę, podtrzymując się stołu. Oh, Raphael był taki przystojny w rzeczywistości... wyglądał dużo lepiej teraz, kiedy był prawdziwy, a nie tylko na zdjęciu i w wyobrażeniach Igora. Szybko, z drugiej kieszeni dżinsów wyjął małą buteleczkę z biało przeźroczystym płynem. Eliksir Spokoju kupił właśnie na ta okazję, wiedział, że mu się przyda. Pociągnął spory łyk, od razu czując, jak ogarnia go spokój... Kiedy znowu spojrzał na Francuza, nadal czuł tą ekscytacje, jednak dużo lżej, i z pewnością łagodniej w skutkach...
Koleś zmiótł z jego umysłu wszelkie wątpliwości co do umiejętności językowych Amerykanów i jednocześnie wywołał na jego ustach nieco rozbawiony, nieco drwiący uśmiech. -Yes, I see. I heard, I mean. - wyeksplikował. Whatever. Chętnie by to dodał, ale przecież, umpf, no nie lubił się powtarzać. Zerknął w stronę Colette, która właśnie się do niego uśmiechała. Czy trafił właśnie dla siódmego nieba nienawiści dla ćpunów? Droga Colette, czemuż się do mnie uśmiechnęłaś? Teraz udowodnię sobie swój idiotyzm zastanawiając się przez resztę wieczora, dlaczego też obojętnie nie omiotłaś mnie wzrokiem, naprawdę, nie mogłaś się powstrzymać? Co mógł więc zrobić z wszechogarniającym uczuciem niemocy, która napawała go na widok jej cudownego uśmiechu? Niby obojętnie go odwzajemnić. Genialnie, właśnie to było najlepsze wyjście z tej czarującej sytuacji. Dobra, nie bawmy się więcej w cholernych lingwistów. -Tak. Tak jakby. - to gdzie był ten Igor..?
Odrobinkę upokorzony Kalei nie obraził się na szczęście, lecz rozejrzał po sali, aby mieć gdzie podziać wzrok. Puścił oko ładnemu blondynowi, który się mu (no, Raphaelowi, ale do Kaleiego nie docierało, że ktoś może go nie zauważać!) przypatrywał, zaś potem znów spojrzał na swojego Francuza. -Alefajniee! Znam tam jedną mademoiselle. -uśmiechnął się promiennie. Marlene, ach Marlene! -Bo byłem tam na wakacjach, wiesz. -No, skąd miał wiedzieć? Ale cooo taaam. -Jakmasznaimię?
Grigori zauważył dość niepokojące spojrzenie dziwnego Francuza w stronę Colette, które nie wyglądało zbyt przyjacielsko. Poruszył szybko i dość groźnie brwiami w jego stronę ostentacyjnie obejmując na chwilę dziewczynę, kiedy kierowali się w stronę jego przyjaciół. Jego piękna blondynka przedstawiła się nienagannie i elegancko... Zupełnie nie wtapiając się w ich grupkę. Wyglądała jak anioł, który zszedł do piekła. Znalazła się w innym, nie pasującym do jej delikatnego wyglądu, słodkiego charakteru towarzystwie. Jednak póki co wszystko przebiegło bez rozlewu krwi i zbędnych komplikacji. Zmarszczył brwi, kiedy usłyszał o Pat. - Tą, która wywalili od nas? Faktycznie była psychopatką - Mówiąc to posłał mu jednoznaczny uśmiech, w końcu kto inny mógł wiedzieć to lepiej niż Grigori, który mówiąc kolokwialnie "zaliczył ją". Na wszelki wypadek to również powiedział po rosyjsku. Opuścił ramię, którym obejmował Colette, wyjął z kieszeni papierosy i popalił jednego, dla odmiany zapałką. Spojrzał rozzłoszczony na Dimitria za jego komentarz, ale nie powiedział nic, udając, że tego nie słyszy. - No jasne - odparł tym razem po angielsku. Zerknął na blondynkę niepewnie. - Jakie lubisz alkohole? - zapytał. Widząc Tamarę uśmiechnął się do niej i kiwnął głową, nie poświęcił jej zbyt dużo uwagi, bo skupiony był na koleżance z Francji.
Rose z lekkim rozbawieniem obserwowała poczynania nowo przybyłych. Szybko stwierdziła, że napewno narobią w Hogwarcie sporo zamieszania. Romanse, zdrady, udawane przyjaźnie, wrogowie, a do tego alkohol - nie za dużo? Zapowiadał się ciekawy rok, to napewno. Niestety studenci wyglądali na zajętych sobą i Harm nie bardzo miała z kim pogadać. Cóż, nie przeszkadzało jej to zbytnio. Czyżby tam, skąd przybyli, nie rodzili się tacy aspołeczni samotnicy, którzy stoją na przyjęciach pojedynczo, więc łatwo się z nimi zapoznać? Podchodzenie do grupy do raczej nietakt. Sporo ludzi wyglądało na zaprzyjaźnionych. Z pewnością byli podekscytowani, tak przynajmniej sądziła Rose. Niewątpliwie to musiało być dla nich niezwykle interesujące doświadczenie. Harm nawet trochę im zazdrościła, ale też nie narzekała. No chyba, że miałoby się okazać, że to sami idioci w czystej postaci, których i tak, zdaniem Puchonki, nie brakuje na tej jakże zacnej uczelni. Jak na razie Rose znalazła i jakiegoś upartego alkoholika, i piękne dziewczęta, które śmiało mogłyby zawstydzić dużą część hogwarckich uczennic, także jakiegoś zabawnego Amerykanina i jeszcze kilku innych ludzi. Oparła się o ścianę ze szklanką wody niegazowanej. Było trochę nudno, ale miała szczerą nadzieję, że impreza zdąży się jeszcze rozkręcić.
Effka usłyszawszy, że jest impreza dla przyjezdnych, postanowiła, że się tam wybierze. Wszakże dobrze było wiedzieć, kto taki dołączył do ich szkoły, a że dyrektor nie postanowił ich jakoś przedstawić, to cóż, sama musiała się rozejrzeć. Dlatego też, kiedy tylko impreza miała się zacząć, ubrała się w granatową sukienkę do kolan, na nogi założyła obcasy i ruszyła korytarzami, o całe osiem centymetrów wyższa. Kiedy weszła do pomieszczenia, którego swoją drogą kompletnie nie znała, szybko rozejrzała się w koło. Dla pewności poprawiła długie włosy, które miała bardzo zwyczajnie rozpuszczone i ruszyła przed siebie. Uderzając obcasami o posadzkę, których to dźwięk ginął przy francuskiej piosence, podeszła do stolika. Przesunęła smukłymi palcami po blacie, wahając się, na co takiego ma ochotę. Choć może szło by jej to szybciej, gdyby nie fakt, że kontem oka cały czas obserwowała osoby jakie znajdowały się w pomieszczeniu. Chyba byli tu sami studenci, a przynajmniej nie dostrzegła, aby wiele osób z Hogwartu zainteresowało się tym wydarzeniem. Ach tak, miała wziąć coś ze stołu. Zaraz więc wbiła wzrok w ustawione butelki i różne napoje, ponownie wahając, co to takiego może dla siebie zabrać.
W istocie, Colette poczuła się odrobinę niepewnie. I uczucie bycia wklejoną i wyciętą pogłębiło się znacznie wraz z niejasnym wrażeniem, że spojrzenia rosyjskich znajomych Płomyczka nie są zbyt przychylne. Przekleństwo; to, co sprawiało, że górowała w balecie - jej eteryczność i wdzięk, elegancja i sztywna postawa - to wszystko degradowało ją w oczach innych, gdy przychodziło do normalnego życia, zwykłych relacji. Spojrzała przelotnie na Grigoriego, nieco zaskoczona również jego gestami. O ile kilka chwil wcześniej, w bibliotece, muśnięcie kolana albo dołeczka w policzku było elektryzujące, tak odczuła objęcie ramionami jako gest przynależności. Taki władczy i męski, nieco... prymitywny? I kierowany w stronę... zaraz, zaraz. Raphaela? Och, do diaska. Z nerwów spłyciłby się jej dech, gdyby nie wieloletnia nauka jego kontroli. Jednak jej lekki uśmiech w odpowiedzi do Dimitriego nie krył w sobie żadnych oznak napięcia, jakie zaczęło coraz dokuczliwiej jej towarzyszyć. Cholera, no tak. Nie bez powodu o Rosjanach mówiło się tyle przez pryzmat ich picia. Czuła, że cholernie niekorzystnie odbiorą jej "uhm..., właściwie to niewiele piję". Równie żenujące byłoby "och, przepadam za piwem kremowym". Za którym tak naprawdę wcale nie przepadała. Zapewne dla Dimitriego to wszystko było równoznaczne z "hej, jestem Colette, ale możesz mi mówić >>nudziara<<". Indigo, jesteś w kropce. No cóż, tak. Wybacz Płomyczku, chyba nie pójdzie po twojej myśli. - Z reguły raczej nie piję - rzekła więc spokojnie, spoglądając na Grigoriego z czymś na rodzaj pytania kryjącego się w oczach.
-To interesujące. – rzucił z wrodzonej, jakże autentycznej grzeczności. Chwila. Zabrzmiało jakoś słabo. Mało zajmująco. -Kogo? Raphael. – odpowiedział za jednym zamachem, kątem oka widząc małą scenkę zazdrości w roli głównej z facetem obejmującym Colette. Contumelia esse. Ciesz się nią, póki możesz. Ach, nie, jego prawdopodobieństwo na to, że Colette zagości u jego boku na dłużej było co najmniej niskie, zaś tamten był na starcie na uprzywilejowanej pozycji. No to żyjemy dalej! I gdzie ten Igor, do ciężkiej cholery?... Nie mówiąc już o tłumach miejscowych uczniów, przepychających się w nadziei na zapoznanie się ze starszymi kolegami. Taaa. Czyżby dostrzegł.. -Effie. - wypowiedział, nie ukrywając w swoim tonie cieniu zdziwienia. Nie zdziwiło go to, że w dużo bardziej eleganckim stroju wyglądała inaczej, raczej to, jak owe "inaczej" współgrało z jej subtelną, naturalną urodą. -Wybieram się po napój. - uświadomiwszy tym samym swojego obecnego rozmówcę, oddalił się powoli w stronę stolika, przy którym dostrzegł dziewczynę. -Dawnowybawienienieprzyszłowtakodpowiednimmomencie. - wybełkotał, przebierając w napojach.