Trzecia z cieplarni mieści w sobie najniebezpieczniejsze rośliny. Można tu spotkać mandragory, wnykopieńki, a także jadowitą tentakulę, która skrada się za pomocą macek. Należy na nią uważać. Jest to cieplarnia, do której uczęszcza się najchętniej, gdyż rośliny z tego miejsca otaczane są zainteresowaniem.
Autor
Wiadomość
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Wchodząc do cieplarni Wacuś nie wiedział co się stało @Doireann Sheenani. Zapewne chciała przeprosić go za jakąś głupotkę. Wszak Puchon miał kilka swoich nawyków. Najczęściej przepuszczał wszystkie kobiety w drzwiach i niektóre bliże znajome się nań przez to irytowały, wpychając go przodem na siłę do pomieszczeń. Mogła być to rzecz, którą Panią Prefekt iście frapowała. Dlatego też student postanowił to nieco zignorować, chcąc zapewnić Dori, że wszystko jej przecież super. - Dzień... dobry? Pani Profesor czuje się dziś na siłach, aby prowadzić zajęcia? - Zapytał @Leliel Whitelight z sympatią, którą powinien w sobie znaleźć do opiekunki domu. Oczywiście jak to Wodzirej miał w zwyczaju, od razu spąsowiał przypominając sobie wszystkie żenujące sytuacje, które pod czujną obecnością profesor Whitelight odbył. Chociażby ostatnio, gdy spanikował, kiedy ta prosiła go o pomoc w dojściu do pokoju wspólnego. Totalna porażka z jego strony. Jednak przy Sheenani Puszek czuł się dzielniej no i przede wszystkim - nie chciał siedzieć w tej cieplarni. Zapewne gdyby profesor tryskała młodzieńczym wigorem to Wacław zadałby jej identyczne pytanie. - Jedyną rzeczą, o której teraz wiem to to że martwi mnie twój niepokój - uśmiechnął się z wyzwaniem, bo przecież żadnego powodu do obaw nie było. Poza całą sytuacją geopolityczną w magicznym świecie, ale to problem tak duży, iż Wodzirej skupiał się tylko na tym między Puchonami. - Zacznijmy do nowa - złapał ją miło za dłoń, aby wybadać czy jej stres jest tak silny, aby ją telepało. Liczył, że telepać jej nie będzie, wiadomo. - Błagam, nie czuj się zmuszona mówić mi rzeczy, bo będzie mi przykro. A jeśli ktoś miał mi coś mówić to nie wiem nic, bo ostatnio mój czas jakoś dziwnie ląduje w czyiś łapach - swojej i jej spojrzenie przeniósł na moment na Drejka, aby to rozwiało wszelkie wątpliwości ku złodziejowi atencji Wacka.
Przyszłam na zielarstwo nieznacznie spóźniona i odpowiedziałam na powitanie nauczycielki. To doprawdy zaskakujące jak wyczulony słuch ma ta niewidoma kobieta! Każde otwarcie drzwi szklarni nie umknęło jej uwadze mimo, że (jak zwykle w przypadku cieplarni nr 3) we wnętrzu znajdowało się naprawdę dużo uczniów. Cieplarnia ta była wypełniona znacznie ciekawszymi okazami roślin niż inne jednak trzeba również pamiętać, że były one nie tylko ciekawsze ale i bardziej niebezpieczne. Z tego też powodu już od samego wejścia uważnie rozglądałam się na boki, by uniknąć zbytniego zbliżenia się do jakiejkolwiek z potencjalnie niebezpiecznej roślin.
Otacza was zapach perfum, które wydają się Wam jednymi z najpiękniejszych perfum, jakie w życiu wąchaliście. Przed Wami, na stoliku pod przykryciem z lnianej szmatki znajdują się roślinki, których jeszcze nie możecie zidentyfikować. — Dzień dobry, wszystkim — w końcu pani profesor wita się z Wami już oficjalnie. — Jedną z najbardziej zapierających dech w piersiach roślin, które dzisiaj omówimy, jest... . oszałamiający kwiat, który kwitnie raz na sto lat i z radością muszę Wam powiedzieć, że ten konkretny okaz, który macie przed sobą ma już 99 lat i 360 dni, co oznacza, że już za tydzień będziecie mogli być światkiem niesamowitego wydarzenia, jakie zdarza się w życiu czarodzieja tylko raz, o ile ma szczęście. A jaki to kwiat? Zapiszcie swoje podejrzenia na kartce. Podała pliczek małych karteczek @Vinícius Marlow, który zajmował miejsce najbliżej niej i uśmiechnęła się do niego łagodnie. Jej twarz rumieniła się teraz i ze złego samopoczucia i z ekscytacji wywołanej tematem dzisiejszej lekcji. — Będę wdzięczna za pomoc. To samoczytający papier...
kostki - Teoria:
Rzuć kością 'Litery', żeby dowiedzieć się, jakiej odpowiedzi udzieliła Twoja postać.
Jeśli posiadasz w kuferku najwięcej punktów z Zielarstwa, bądź Twoja postać wiąże swoją przyszłość z dziedziną zielarstwa, nie musisz rzucać kostką, możesz uznać, że znasz odpowiedź.
Każdy, kto udzielił poprawnej odpowiedzi dostaje ocenę Wybitny. [+1 do następnego etapu]
Dopiero po tym, jak każdy z uczniów udzielił swojej odpowiedzi, a karteczki wróciły do nauczycielki, z niezastąpioną pomocą Viniciusa, nauczycielka przeszła do częśći praktycznej zajęć, omawiając kolejno specyfikację rośliny, jej charakterystykę. — Trzepotkę często sadzi się przy okazji szczególnych wydarzeń, rocznic. Właśnie dlatego, że zakwita raz na 100 lat, stanowi idealne przypomnienie rocznicy ważnych wydarzeń. Traktatów, ślubów, urodzin ważnych osobistości. A oprócz tego, jest po prostu śliczna. Zapewne ten aspekt docenicie bardziej niż ja. Zaśmiała się ze swojej 'ułomności poniekąd', koncentrując się jednocześnie na innych, bardziej cenionych przez nią cechach tej rośliny. — Mnie urzeka jej niesamowity zapach, jak zapewne zauważyliście i jej wrażliwość. Drży i trzęsie się nawet bez wpływu wiatru. Używana jest do neutralizowania eliksirów, lub do pewnie znanego już wam eliksiru miłości i stanowi główny składnik, który wpływa na jego zapach. Waszym zadaniem będzie dzisiaj zadbać o to, żeby roślina zakwitła w przyszłym tygodniu najpiękniej, jak może. Mam nadzieję, że zadbacie o nią najlepiej jak umiecie, bo w przyszłym tygodniu będziemy zbierać jej kwiaty do eliksiru.
kostki - Praktyka:
Rzućcie 3 razy kością 'k6'.
Osoby z cechą eventową Magik Żywiołów [ziemia] mogą pozytywnie rozpatrzyć 1 z poniższych kości, niezależnie od wyniku rzutu.
I. Podcięcie krzewu
parzysta [sukces] - udaje Ci się podciąć krzew bez problemu [+1 do następnego etapu] nieparzysta [porażka] - roślinka tak się trzęsie, ze nie jesteś w stanie trafić nożycami w listki i omyłkowo przycinasz kilka pąków nierozwiniętych kwiatów...
II. Nawożenie krzewu
1, 2, 3 [sukces] - trafia Ci się fiolka księżycowej wody, o skutecznym działaniu, która idealnie nawozi roślinkę, dodatkowo idealnie dobierasz proporcje wody. Twoja roślinka w przyszłym tygodniu będzie miała idealne listki i kwiaty.[+1 do następnego etapu] 4 [porażka] - trafia Ci się fiolka księżycowej wody, o skutecznym działaniu, która idealnie nawozi roślinkę, ale niestety źle dobierasz proporcje, dajesz za dużo wody, przez co Twoja roślinka w przyszłym tygodniu będzie miała przerośnięte i nieco zwiędnięte listki i przejrzałe kwiaty. 5 [porażka] - trafia Ci się fiolka księżycowej wody, o skutecznym działaniu, która idealnie nawozi roślinkę, ale niestety źle dobierasz proporcje, dajesz za dużo wody, przez co Twoja roślinka w przyszłym tygodniu będzie miała zżółkłe, nieco opadnięte listki i zmizerniałe kwiaty. 6 [porażka] - każdy z Was otrzymał księżycową wodę do nawożenia krzewu, Tobie trafiła się fiolka, która była przygotowywana na krótko przed zanikiem księżyca, dlatego Twój nawóz nie działa, a kwiaty roślinki nie rozwijają się dobrze.
III. Zabezpiecznie krzewu
parzysta [sukces] - bardzo poprawnie zabezpieczasz roślinkę, przez co zachowujesz ją w idealnym stanie do następnego spotkania [+1 do następnego etapu] nieparzysta [porażka] - nie przykładasz dużej uwagi do zabezpieczenia roślinki [opisz dlaczego - ktoś Cię zagadał, źle się czujesz, coś Cię rozproszyło, czy po prostu nie masz do tego ręki czy serca], przez co w następnym tygodniu Twojej roślince opadło kilka kwiatów.
Uwaga, lekcja składa się z II etapów. II etap fabularnie rozgrywa się za tydzień. Po zakończeniu tego etapu możecie uznać, że opuściliście klasę i wracacie za tydzień.
Na końcu postu umieśćcie kod. Dla uproszczenia nie musicie linkować rzutów, liczę na waszą uczciwość.
Kod:
<zgss>Teoria:</zgss> podaj swoją odpowiedź [sukces/porażka] <zgss>Praktyka - przycinanie:</zgss> k6 [sukces/porażka] <zgss>Praktyka - nawożenie:</zgss> k6 [sukces/porażka] <zgss>Praktyka - zabezpieczenie:</zgss> k6 [sukces/porażka] <zgss>Suma:</zgss> suma dodatnich punktów na przyszłe zajęcia
Kolejny etap w sobotę [9 kwietnia].
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Teoria: sukces 21 kuferek +poprawna odpowiedz ocena Wybitny. [+1 do następnego etapu] Praktyka - przycinanie: porażka k6:1 Praktyka - nawożenie: sukces k6:1 [+1 do następnego etapu][+1 do następnego etapu] Praktyka - zabezpieczenie: k6:5/porażka Suma: 2
No dobra czas się wziąść do pracy, w teorii napisał kilka zdań nawet coś dodał od siebie i oddał kartkę biorąc sie za doniczkę. Puchon wszystko miał już przygotowane przy doniczce, którą miał się zająć. Ziemię i nawóz i wodę. Po chwili zaczął przycinać lekko roślinkę która się trzęsie, tak że Wiktor nie mógł trafić nożycami w listki i przycina nie to co trzeba kalecząc kilka pąków nierozwiniętych kwiatów... A potem po prostu wziął odpowiednią ilość księżycowej wody, która idealnie nawozi roślinkę oraz dobierał proporcje wody. -O tak- mruknął sobie w przyszłym tygodniu będzie mieć idealne listki i kwiaty. Ładnie bedzie wyglądać jak pani profesor mówiła. Jednak po kilku minutach na sam koniec pracy coś było nie tak, Krawczyk nie przykładała dużej uwagi do zabezpieczenia roślinki, chyba rozproszyło rudzielca to jak uczniowie sobie radzą bądź nie. No i z tego wszystkiego roślince opadło kilka kwiatów. Skończył swoją pracę znacznie przed czasem, ponieważ doniczce i roślinka było wszystko idealne. Wiktor wytarł przedramieniem czoło, które lekko się spociło przez ciężką pracę, jaką tutaj włożył. Zdjął brudne rękawice i odłożył je na swoje miejsce, swoją drogą też były nieźle umorusany ziemią.
Ostatnio zmieniony przez Wiktor Krawczyk dnia Sob Kwi 09 2022, 16:03, w całości zmieniany 2 razy
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Teoria:J - Trzepotka [sukces] (W, +1 do drugiego etapu) Praktyka - przycinanie:6 [sukces] (+1 do drugiego etapu) Praktyka - nawożenie:4 [porażka] Praktyka - zabezpieczenie:5 [porażka] Suma: 2
Kwiatki, tak, głównie na tym polegało zielarstwo? Było to zgoła nudne i bezużyteczne, ale nie ma co narzekać w gruncie rzeczy. Ładnie pachniało i wyglądały przyzwoicie. Gdyby nie nękanie Mojry, gdy ta się uczyła to Wacław zapewne nie wiedziałby czym zajmują się na zajęciach. A tak Puchon pochwalił się resztką wiedzy, którą sobie zaskarbił i teoretyczna część zajęć była względnie przyjemna. Głównie za sprawą możliwości niebrudzenia sobie rączek ziemią tudzież innym syfem. Liśćmi chociażby czy też innym chlorofilem, który w ogóle ma potencjał do nazwania jakiś nowych dragów. Pomijając już fakt, że zielony nie był kolorem. Część praktyczna za to była już godna pożałowania i o ile samo podcinanie krzaczków da się podciągnąć pod znośne tak reszta rzeczy była już dość meh. Zapewne przez brak skupienia i kontynuację rozmowy z Dori, niemniej są sprawy ważne i ważniejsze. Bawienie się z kwiatkami ważną sprawą nie było, nawet jeśli kwitł raz na wiek. Stąd rozmowa w konspiracyjnym półszepcie rozpraszała Wacława i robienie jakiś nawozów było trudnym. Niemniej Puchon go podlał, zabezpieczył i dłonie na biodrach. Całkiem ze swojej pracy był zadowolony. Czy roślinka zdechnie? Wątpliwe. Jeśli jednak nie dożyje następnego tygodnia to student nie zdziwiłby się w żadnym stopniu. Takie rzeczy się zdarzały, a też jedyna roślina, której Wodzirej nie zabił to jakiś bambus z Ikeły tudzież magiczny bambus z czarodziejskiego substytutu holenderskiego przedsiębiorstwa.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Zaangażowany analizą samopoczucia nauczycielki, kompletnie nie biorę pod uwagę, że kiedy siadam tak blisko, automatycznie narażam się na zostanie zaangażowanym w zajęcia. Dlatego też w momencie kiedy przed moim nosem pojawia się plik karteczek, biorę je z ogromnym znakiem zapytania w mimice i gestach, czując się jak równie zagubiony, jakby ktoś wyrwał mnie ze zbyt długiej drzemki. Dopiero polecenie sprawia, że w końcu pojmuję i wstaję, wykonując je bez zwłoki. O wiele mniej chętnie rozwiązuję zadanie, głowiąc się przez chwilę nad odpowiedzią i w końcu wybierając ją zupełnie losowo. Potem znów muszę się podnieść, zbieram kartki od kolegów i koleżanek, i zanoszę je prosto do nauczycielki. Czy zamierzała to oceniać? Czy groził mi troll? Nie żeby bardzo mnie to dziwiło... choć niewątpliwie jestem tym nieco rozczarowany. Z jeszcze mniejszym zapałem przystępuję do treści praktycznej. Okazuje się, że mamy dziś do czynienia z trzepotką, więc wiem już, że na kartce udzieliłem złej odpowiedzi. Trudno. Teraz skupiam się na tym, żeby właściwie przyciąć roślinkę. Kojarzy mi się to trochę z uzdrawianiem, wymaga precyzji, a ja jestem w tym przecież dobry. — No już, spokojnie. Grzeczna trzepotka — przemawiam łagodnie do swojego pacjenta, dokonując kosmetycznych poprawek. Wyszło naprawdę w porządku! Gorzej z nawożeniem. Zdecydowanie mam skłonność do przesady i nie bardzo potrafię ocenić proporcje – to dlatego ze mnie żaden eliksirowar, ani nawet kucharz. Podlewam roślinę od serca i wszystko wygląda ok, ale przecież efekty nawet w magicznym świecie często nie są natychmiastowe. Z duszą na ramieniu zabezpieczam roślinę, tak by bez uszczerbku na jej roślinnym zdrowiu dotrwała do następnych zajęć, rzucam jej niepewne spojrzenie i wstaję, gotów opuścić stanowisko. Właściwie nie poszło mi chyba tak tragicznie.
Teoria:E porażka Praktyka - przycinanie:6 sukces Praktyka - nawożenie:5 porażka Praktyka - zabezpieczenie:2 sukces Suma: +2
Co prawda lubiłam zajęcia z zielarstwa niemniej jednak jak już się niejednokrotnie okazywało miałam do niego dwie lewe ręce. A co dopiero jeśli chodzi o teorię! Niemniej jednak co prawda z westchnieniem ale wzięłam w ręce kawałek pergaminu. Przez chwilę poszukiwałam w głowie właściwej odpowiedzi ale ponieważ ona nie przyszła napisałam na pałę pierwszą roślinę jaka mi przyszła do głowy - mandragorę. Mimo, że byłam pewna, że jest to błędna odpowiedź.
Kiedy wzięliśmy się do praktyki miałam duszę na ramieniu. Jednak pierwsze zadanie - o dziwo! - poszło mi bez jakichkolwiek problemów. Rozochocona tym zadaniem przystąpiłam do następnego etapu z nonszalancją. Niestety jednak nie byłam taka dobra z zielarstwa... Już po chwili zorientowałam się, że podlanie rośliny bez uwagi było złym pomysłem. W fiolce zostało mi zdecydowanie mniej wody niż powinno. Oj, muszę się jednak skupić. Do ostatniego etapu - zabezpieczenia rośliny podeszłam z maksymalnym skupieniem. I się udało - kiedy na koniec odsunęłam się od rośliny byłam zadowolona z efektów jakie dało moje zabezpieczenie tej roślinki.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Jeśli miałaby wskazać, za co była wdzięczna, bez wahania wskazałaby swoich przyjaciół - zarówno tych, którzy pozostali z grupy dawnej zbieraniny osobowości, jak i tych, których pozyskała nagle i bardzo przypadkowo. Zdarzało się, że Olivia odbierała jej oziębłość względem dzielenia się sprawami bardzo prywatnymi jako swego rodzaju atak na ich przyjaźń. Ostatecznie nie miała już blisko siebie blondwłosej Gryfonki, za co właśnie obwiniała trzymanie spraw dla siebie. Problem polegał na tym, że nie zawsze potrafiła inaczej - a akceptacja ze strony Wodzireja, jak i zapewnienia, że wcale o wszystkim wiedzieć nie musi działały na nią kojąco. Może nie na tyle, by przestawała się jąkać, ale wciąż wewnętrznie była odrobinę spokojniejsza. No, nie ukrzyżuje jej, a to spory plus. - To ja... p-poszukam trochę odwagi, t-tak na kiedyś. - uśmiechnęła się niemrawo, by następnie jej uwagę zajęła nauczycielka. A przynajmniej zająć ją próbowała, jednak Doireann niekoniecznie zwróciła uwagę na polecenie, wciąż skupiając się, by znaleźć w sobie coś z Gryfona. Ino zamiast odwagi znalazła w sobie naiwną głupotę - bo słysząc czyjeś odkrywcze "No przecież, że mandragora" postanowiła się posłuchać. - Ej... - podjęła po chwili, ciągnąc Wacława za ramię tak, by trochę się pochylił. - Takie przypomnienie co sto lat to całkiem niepraktyczna rzecz jest, prawda? Bo w sumie... No, czarodzieje może i spokojnie dożyją stu dwudziestu lat, ale to i tak całe dziewięćdziesiąt dziewięć lat zapominania. - bo chociaż kwiatki były ładne, tak zdecydowanie wolała zwykłe kalendarze. Dalsza praca szła jej znacznie lepiej. Nie pierwszy raz przyszło jej dbać o roślinę - niezależnie, czy była mowa o przycinaniu ich w odpowiednich miejscach, czy podaniu im ilości nawozu, która nie byłaby szczególnie zabójcza. Często słyszała, że ma "zielone ręce" i czego by nie dotknęła, kwitłoby cudownie. Osobiście uważała to za raczej nietrafne komplementy - bo ignorowały jednak spore ilość martwych storczyków. Niemniej jednak, jeśli roślina sama w sobie nie była wstrętną abominacją, potrafiła sobie poradzić.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Teoria: zielki to jedna z dziedzin, z którą Kryśka wiąże przyszłość - zakładam sukces [W, +1] Praktyka - przycinanie:4 [sukces, +1] Praktyka - nawożenie: 3 [sukces, +1] Praktyka - zabezpieczenie:6 [sukces, +1] Suma: +4
Nie zwróciła większej uwagi na zapach unoszący się w cieplarni. Od jakiegoś czasu wszystkie zapachy wydawały jej się jakieś wyostrzone, więc starała się je ignorować na tyle, na ile było to możliwe. Choć i tak czuła tę dziwną woń. Dziwną, ale właściwie przyjemną. Wysłuchała słów nauczycielki. Musiała przyznać, że lekcja zapowiadała się interesująco. I choć poszukiwanie księżycowej rosy skończyło się dla niej nieciekawie, to Kryśka nadal lubiła nietypowe i niezwykłe rośliny. Opis był na tyle konkretny, że Grimowa miała mocna podejrzenia co do tego, jakiej rośliny dotyczyć będzie ta lekcja. Zapisała swoją odpowiedź na kartce i czekała na dalszą część lekcji. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy okazało się, że udzieliła dobrej odpowiedzi. Słuchała nauczycielki, a jednocześnie patrzyła na trzęsącą się roślinę. Właściwie to nie drżała aż tak bardzo. Było to pocieszające, skoro mieli dzisiaj zajmować się ich pielęgnacją. Po ostatnich zajęciach zielarstwa nieco zwątpiła w swoje umiejętności. Wbrew obawom, podcinanie roślinki poszło jej całkiem dobrze. A nawet niespodziewanie dobrze. Zachęcona tym sukcesem zajęła się nawożeniem trzepotki. Ten etap też poszedł jej sprawnie. Fiolka z księżycową wodą zadziałała bardzo dobrze, a przynajmniej takie Kryśka odniosła wrażenie. Gdzie pielęgnacja rośliny poszła jej dobrze, Kryśka już na luzie zajęła się zabezpieczeniem trzepotki. Miała wrażenie, że to też poszło jej dobrze…
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Nie był mistrzem zielarstwa, ale akurat o Trzepotce słyszał. W końcu nie ma wielu roślin które rozkwitają raz na sto lat, więc wypadało przynajmniej wiedzieć jak wygląda i jak się nazywa. Dlatego też poczuł małą ulgę kiedy okazało się że się nie pomylił i podał poprawną odpowiedź. Następnie przeszli do pielęgnacji roślinki. Dobrał całkiem dobrą wodę księżycową, która chyba ostała się w hogwarckich zapasach, bo z tego co słyszał od zniknięcia księżyca był z nią mały problem i dopiero potem zabrał się do przycinania listków. Pamiętał żeby starać się omijać pączki kwiatków, ale nie było to łatwe. Nie miał w tym aż takiej wprawy... Na szczęście jakimś cudem się udało. Dlatego szybko zabrał się do nawożenia i... przegiął. Dolał za dużo wody, która w chwile zdążyła wsiąknąć. Miał nadzieję że nie odbije się to mocniej na roślinie. Pozostało mu tylko zabezpieczyć roślinkę. Nie wychodziło mu to najlepiej, bo co jakiś czas odruchowo zawieszał oko na Wacławie. W rezultacie Drake zapomniał o paru drobnostkach co raczej nieprzyjemnie się odbije na roślince w większy bądź mniejszy sposób.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Bóg ją opuścił już dawno, a dziś dowiodła tego po raz kolejny. Do zielarstwa miała taki dryg, jak do astronomii. Zresztą, po co babrać się w ziemi i brudzić mundurek albo piękne lico glebą, skoro można napisać list do sklepu i za parę galeonów pozwolić innym wykonać brudną robotę? Już siedzenie na taborecie i patrzenie się w kołatkę krukońskiego dormitorium wydawało się ciekawszym zajęciem, niż wizyta w szklarni, ale Tomek, jak na przyszłego króla Wizengamotu przystało, był istnym mistrzem perswazji. Swoją płomienną przemową natchną jej serce wiarę w dobro wspólne. Roztoczył przed nią apokaliptyczną wizję szkoły, która bez eliksiru spokoju popadnie w anarchię, przy której Bitwa o Hogwart była niewinną bitwą na śnieżki. Nie mogła mu więc odmówić, zwłaszcza że bardzo jej zależało na tym, żeby w końcu przestał jej nawijać makaron na uszy.
- Dobra, dobra, DOBRA! – wyrzuciła w końcu z siebie, przerywając ten wyniosły monolog. Jeżeli Ruby miała tak przez całe dzieciństwo, to wiele by to wyjaśniało w ich relacji. – Już, dobra, pójdę. Nie możemy dopuścić do upadku tej szlachetnej instytucji. – Potarmosiła go po gęstych lokach i razem z Krukonem ruszyła w kierunku cieplarni. Po wejściu od razu poczuła ten charakterystyczny zapach ziół, które rosły w ciężkich donicach. Tu i tam przemykał jakiś skrzat, podlewający te chwasty. A więc eliksir spokoju. Równie łatwy do przyrządzenia, co herbata z imbirem i cytryną. Potrzebowali tylko składników, czyli waleriany, melisy i nieco krwawego ziela.
Krukonka narzuciła na siebie jeden z wiszących tu fartuchów, a drugi podała przyjacielowi. Rękawice sobie odpuściła, bo raczej nie groziło im nic szczególnego, o ile Irytek nie postanowi wpaść z wizytą. – Co tam u Ruby? – zagadała niezobowiązująco, rozglądając się za składnikami. Cóż, nie było to najprostsze, bo zazwyczaj były już gotowe do użytku, a nie w formie kwitnących badyli. – Słyszałam, że nauczyła się od Callahana, czym jest sierpowy.
Nikogo nie powinno dziwić jak sumiennie podchodzę do swoich obowiązków szkolnych, a skoro już nasze kółko zostało poproszone o masową produkcję eliksiru spokoju to biorę sobie za cel spełnienie tej prośby. Szybko kalkuluję kto będzie najbardziej pomocny w tej misji i pada na @Julia Brooks. Ta nie jest jednak przekonana, więc muszę wytężyć swój prawniczy i tęgi umysł, aby ją przekonać. – Słuchaj, bez tego ani rusz. Ta szkoła jebnie bez eliksiru spokoju. Wyobraź sobie, że Ślizgoni wygrywają z nami mecz. Albo co gorsza Puchoni. To przecież wtedy należy go aplikować dożylnie! Jeśli nie zrobimy to sobie wtedy co najwyżej spirytus albo cyjanek wstrzykniemy. Mam rację czy nie? O, albo po takiej transmutacji z Patolem to co drugi leci do skrzydła po coś na dojście do siebie. Wiesz w jakim stanie będą przyjezdni po pierwszych zajęciach z nim? Ja na samą myśl mam palpitacje serca, a to już dziesiąty rok z tym patusiarzem – wymieniam argumenty nie do podważenia, licząc, że przekonają one moją drogą przyjaciółkę. Już mam otwierać gębę, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale w końcu ulega mojemu niekwestionowanemu urokowi. – No i dosko – rozpromieniam się, poprawiam z oburzeniem loki i biegnę z nią do cieplarni. Rzadko bywam w tym miejscu, bo akurat zielarstwo nie jest przedmiotem, w którym odnoszę spektakularne sukcesy. Biorę od Julki jakiś upaskudzony fartuch, ale zanim zabieram się za oględziny nowego elementu garderoby, po prostu go zakładam. I aż mi się robi słabo, gdy wspomina o Ruby. – Daj spokój, szkoda strzępić ryja. Tyle razy jej z braćmi powtarzałem – jak już musisz komuś przyjebać to bez świadków. Co robi Ruby? Napierdala prefektkę na lekcji na oczach połowy szkoły. Za ten nóż to i ja bym jej chętnie wyjebał, wiadomo, rodzinę trzeba bronić i co się odwlecze to nie uciecze, jeszcze sobie utnę pogawędkę z Irvette, ale no litości, brak świadków to podstawa – powtarzam, w międzyczasie szperając po cieplarni. – Ej, Julka, a jak to w ogóle zebrać? – pytam, wskazując na zielsko przypominające walerianę. – Na swoje usprawiedliwienie dodam, że mało jest o roślinach w kodeksach karnych – tłumaczę swój całkowity brak wiedzy w tym zakresie.
______________________
i read the rules
before i break them
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Znali się od pierwszej Hogwarckiej uczty, a ona wciąż nie wychodziła z podziwu, jak szybko pracował mózg chłopaka. Miało to oczywiście odzwierciedlenie w prędkości słów, które z siebie wyrzucał, ale przez te wszystkie lata nauczyła się wyłapywać z tych wypowiedzi sens, bez konieczności zgłębiania się w całość. Była to sztuka okupiona praktyką. Co jakiś czas uśmiechała się lub parskała cicho z rozbawienia, słuchając kolejnych sucharów, kręciła głową z niedowierzania, przytakiwała i odpowiadała, że tak, oczywiście, ma rację, bo tacy puchoni wygrywający w quidditcha to była abominacja jak jajecznica z keczupem.
- Po tym krwawym weselu w Avalonie… spałam trzy dni, jak Pan Jezusek przykazał. I wiesz co było najgorsze, po za tym, że leżałam jak menelica w jakichś chaszczach? Że śniła mi się praca w Ministerstwie i właśnie Patol jako szef. Z tej traumy się nie wyleczę do końca życia. Do dziś zdarza mi się budzić w nocy, krzycząc: „ale tego nie było w dokumentach". – Dorzuciła coś od siebie do tej wesołej pogadanki, która umilała im drogę do cieplarni.
Miała Ruby charakterek, choć mądrością to nie grzeszyła, ale nie miała prawa oceniać, bo sama okładała się po mordach z Callahanem po szkolnym meczu. Nie, nie okładała. BRONIŁA przed tym zbójem z Gryffindoru. Tak, tak wersja brzmiała znacznie lepiej i to ona została niesłusznie oskarżona o haniebne czyny, których, jak wiadomo, mogli dopuszczać się Gryfoni, nie prawilna krukońska elita, creme de la creme tej budy.
- Normalnie. Wyrywasz jak ślizgona, czyli chwasta. To melisa, nie żadna wrzeszcząca mandragora. Czy jak się nazywają te bulwy dzieciaki, co były na pierwszym roku? – Dopytała, bo może chłonny umysł dżolero może zapamiętał nazwę tej piłującej mordę traumy z dzieciństwa.
Od słów przeszła do czynów. Podała Tomkowi koszyk, a sama zajęła się ścinaniem za pomocą różdżki gęstych badyli, które jeden za drugim w nim lądowały, gotowe, aby jakiś frajer (czytaj Julka) je obrobił w moździerzu i dorzucił do parującego kociołka. – Jak nam Clarke za to poświęcenie nie postawi pomnika przed wejściem do Hogwartu, to ja nie wiem, na co to wszystko. Nasze zdjęcie z tej zielarni powinni oprawić w złoto i zastąpić nim obraz Grubej Damy. Niech Gryfoni wiedzą, kto tu rządził przez 10 lat. Ave my. – Wyciągnęła zieloną od chwastów dłoń do pjony, a wzrokiem już zaczęła szukać kolejnego składnika. Na jej nieszczęście, wszystkie te chwasty wyglądały tak samo.
Patrzę ze zdumieniem na Julkę, bo myślałem, że tylko ja byłem tym frajerem, który przespał sto lat po rytuale. – Co ty gadasz?? To było najgorsze wesele na jakim byłem, a uwierz, że wcale nie tak łatwo było ten tytuł przyznać. Za dzieciaka musiałem iść na ślub jakiejś ciotki i wystroili mnie w taki garnitur, że do tej pory boję się, że fotki z tego wydarzenia wypłyną i zrujnują mnie i moją przyszłą karierę. Nie mogliśmy się bawić, siedzieliśmy tylko przy stołach, co chwilę ktoś upominał mnie i moje rodzeństwo, że jesteśmy za głośno i za dużo gadamy. Czaisz? No skandal. I jedzenie było okropne, zatrułem się jakimś wątpliwej jakości gulaszem – opowiadam zaaferowany, po czym przypominam sobie dlaczego w ogóle zacząłem ten temat. – A, Avalon – kiwam głową. – Faktycznie brzmi jak najgorszy koszmar, brr – zgadzam się z przyjaciółką, bo może i nie przerażałaby mnie aż tak praca w ministerstwie, ale pod batutą Patola już owszem. – Też spałem z trzy, może cztery dni. Fredka mnie znalazła nad jakąś rzeką, więc chwała jej za to, bo pewnie do tej pory bym tam siedział. Krzątam się po cieplarni i pilnie obserwuję co robi Brooks. Nie zostaje mi nic innego jak działać dokładnie tak samo jak ona, bo w przeciwnym razie narobiłbym Vicario sporo szkód. – Tak, mandragory – potwierdzam, bo tyle to akurat wiem. – Chyba. Zgarniam od Julki koszyczek i posłusznie go trzymam, kiedy ta niczym naczelna zielara ścina potrzebne nam roślinki. – O też tak uważam. I mam nadzieję, że zrobi to bez jakiejś petycji czy subtelnej aluzji, że zasłużyliśmy. Voralberg to by pewnie jeszcze nas opierdolił, że co go kurwa obchodzą jakieś kółka z eliksirów, tylko zaklęcia i że mamy napierdalać dalej, bo puchar się sam nie zdobędzie – szkaluję byłego opiekuna, żeby umilić nam te niemiłe czynności w cieplarni. – AVE MY – zbijam z psiapsi pionę i rozglądam się za walerianą. Idzie mi kiepsko, ale nie na tyle, żeby się załamać, bo kiedy przechadzam się po tym dusznym przybytku, zauważam przy roślinie karteczkę z napisem krwawe ziele. Eksperckim okiem porównuję to, co widzę do tego, co gdzieś mi świta w głowie. – Chyba mamy tu nasze zielsko – informuję Dżuls i kiwam, aby do mnie podeszła. – Świetnie poradziłaś sobie z melisą, ja z kolei jestem fenomenalnym trzymaczem koszyka – szczerzę się, próbując zwalić tę brudną robotę na nią.
Krwawe wesele zraziło młodą Krukonkę do wszystkich innych imprez, chociaż nie na długo, bo nie tak długo potem szukała Graala i dostawała wpierdol od bogów. I to dosłownie. A zyski z tego wszystkiego? Poza traumą nie wiele więcej. Krwawa obrączka na palcu i upiorny mąż, którego nie widziała od dnia zaślubin. Może to i lepiej? Budzenie się obok takiego jegomościa byłoby wątpliwą przyjemnością.
- Nie mam porównania, bo nigdy nie byłam na żadnym weselu, ale wierzę na słowo. Zwłaszcza to, że kto cię upominał, bo za dużo gadasz. – Sprzedała mu delikatnego kuksańca, uśmiechając się złośliwie, ale zarazem z miłością. Jak to Julka przecież. Kij i marchewka w tym samym czasie.
Na wieść o Fredce, wyszczerzyła się jeszcze bardziej i nawet zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu, jak by ściany cieplarni miały uszy. – A więc Fredka, hmm? Spotkałam ją w waszej kuchni dzień po imprezie u Callahana. Czyżby ktoś w końcu skradł twoje piękne serduszko?
Poszukiwania kwiatków czy tam ziółek szły im całkiem nieźle. Nieźle, biorąc pod uwagę, że Thomas nie potrafił rozróżnić mlecza od dmuchawca, a Julka z ziółek to znała i uznawała tylko takie w skręcie. A mimo to! Dzielni Krukoni po raz kolejny udowodnili, że moc przyjaźni zwycięży wszystko, również brak kompetencji.
- Tęsknię trochę za Voralbiergiem. – Skwitowała te przytyki Tomka, choć słowa towarzysza sprawiały, że co jakiś czas parskała z rozbawienia przez nos. – Może to dziwne, ale lubiłam jego perfekcjonizm i uczciwość. Bywał sztywniakiem z nimbusem w tyłku, fakt, ale zawsze był sprawiedliwy i jak już mi się obrywało, to wiedziałam, że zasłużyłam. Wcześniej jak był Patol, to dramat. Nigdy nie pytał, co się stało, tylko z miejsca darł mordę i dawał szlaban – Może to je skrzywienie, ale zawsze pociągało ją do małomównych i szorstkich typów, którzy pod tą twardą skorupą skrywali ciepłe, dobre wnętrze. Tak zresztą postrzegała samego Augusta, co jedynie potwierdzało tę teorię. Wyjątkiem potwierdzającym regułą był Antoszka, który wnętrze miał zimne jak rosyjska wódka.
- Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła, mój bohaterze. – Westchnęła, przykładając teatralnie dłoń do czoła. – No to chyba mamy wszystko. Teraz tylko uwarzyć to gówno, zanieść pigułom i fajrant. Może jakieś piwko u Irka? Albo bieganie po błoniach? – Zaproponowała, już wybiegając myślami do przodu, bo im szybciej się uwiną z tą przykrą szkolną codziennością, tym lepiej.
Zdecydowanie wolał trzymać się z dala od lochów, kiedy zamek zachowywał się, jakby zamierzał ich utopić w ich własnych łóżkach. Ciągle przemoczone buty, błoto, wilgoć – wszystko to sprawiało, że zastanawiał się coraz mocniej nad propozycją siostry, że powinni na jakiś czas zamieszkać chociażby u dziadków. Czekałaby ich codzienna teleportacja do Hogsmeade, ale wszystko zdawało się być lepsze od przemoczenia. Wyszedł na błonia, kierując się jednocześnie w stronę cieplarni. Chciał złapać Minę, żeby wspólnie pochylili się nad pomysłem jeszcze z wakacji z całkowicie wegańskimi eliksirami. Było to interesujące, stanowiło pewne wyzwanie, ale też otwierało możliwości, w których widział wyjście dla siebie z problemu z eliksirem spokoju. Skoro był na niego odporny, to z pewnością tyczyło się to konkretnych składników, ale gdyby zamienić je na inne, mające podobne działanie, być może mógłby go używać. Zależało mu zwyczajnie na pozbyciu się zagrożenia w postaci utraty kontroli nad sobą. Nie wiedział, jak długo jeszcze będzie w stanie nad sobą panować, a fakt, że dla Carly był gotów rozszarpać każdego, nie poprawiał sytuacji. Szedł spokojnie do cieplarni, ciesząc się, że zrezygnował z szat, które i tak musiały się wysuszyć. Dzięki temu mógł postawić kołnierz kurtki, chroniąc się choć trochę przed wiatrem. Nie zdołał, choć nieszczególnie nawet próbował, ogrzać swojej twarzy, przez co wchodząc do cieplarni miał zaróżowione z zimna policzki. Pewnie przejąłby się tym bardziej, gdyby nie fakt, że szedł do cieplarni, aby rozejrzeć się za roślinami, zdobyć innego natchnienia niż te, którego można było doświadczyć czytając książki w bibliotece. Tutaj nie było nikogo, kto mógłby zwrócić uwagę na jego wygląd, komentować go w sposób irytujący, a przynajmniej tak zakładał. W jednej chwili jego założenia, przynajmniej częściowo, okazały się błędne, gdy zdał sobie sprawę, że ktoś jeszcze postanowił rozejrzeć się między roślinami. Zacisnął mocniej zęby, walcząc z chęcią wyjścia, nie mając ochoty na niczyje towarzystwo w tym momencie, ale nagle zdał sobie sprawę, że rozpoznawał tę twarz. Uśmiech powoli rozciągnął się na jego ustach, kiedy rozpinał kurtkę i wchodził w głąb cieplarni, witając się cicho z dziewczyną, nie będąc pewnym, czy dostrzegła go wchodzącego. - Pałkarka Ravenclaw, prawda? Gratuluję wygranego meczu i… Nie spodziewałem się spotkać tutaj któregokolwiek z graczy. Zainteresowanie, czy zadanie z kółka? – zagaił od razu, nie zamierzając przegapić być może jedynej takiej szansy, żeby zagadać do Krukonki, choć jednocześnie miał świadomość, że w podobnych rozmowach nie był mistrzem.
Billie uwielbiała zwierzęta. Być może nie potrafiła się z nimi obchodzić, tak jak niektórzy, nie miała w sobie też wystarczającego autorytetu, żeby brać się za ich tresowanie, ale ostatecznie wszystkie kontakty uznawała za pozytywne. Szczególnie, gdy chodziło o ptaki. Uważała je za najbardziej wdzięczne ze wszystkich istot i zawsze wstrzymywała się od gwałtownych ruchów, nie lubiąc bezzasadnie ich płoszyć. Czuła się więc nieco zdradzona przez zamieszkujące sowy Hogwart; ranki na dłoniach i odchody na ubraniach zbyt mocno stały się ich codziennością w dormitorium Ravenclaw. Nie wiedziała jeszcze, czy jajeczka, które tego poranka znalazła w kieszeni płaszcza były gestem zaufania i pojednania, ale wszędzie je ze sobą nosiła, owinięte materiałem i ocieplone zaklęciami. Mimo to potrzebowała uciec w miejsce, które nie było naznaczone żadną zdradą - rośliny rozumiała chyba lepiej niż zwierzęta. Tak się w to wciągnęła, że nawet nie zauważyła z początku, że ktoś postanowił do niej dołączyć. Uniosła brwi zdziwiona, że ktoś zapamiętał ją z ostatniego meczu - i mogłaby zastanawiać się, w jakim stopniu był to komplement, skoro sama wiedziała, że szczególnie się nie popisała, podając praktycznie każdego tłuczka, który mógł im się przysłużyć w stronę Julki. Była to jednak myśl krótka i Billie nie dała jej się rozrosnąć, nie mając wcale powodu ani do kwestionowania intencji chłopaka, ani tym bardziej umniejszania samej sobie. - Zgadza się, dziękuję, Ścigający Slytherinu - odparła więc, posyłając mu promienny uśmiech ponad roślinami, który zaraz uzupełniła wyraźnym uniesieniem jednej z brwi. - A to quidditch zazwyczaj gryzie się z zielarstwem? Na Merlina, nie było tego przy zgłoszeniu do drużyny. To nikomu nie mów, że mnie tu widziałeś - poprosiła, mrugając żartobliwie i wracając do obrywania pozostałych gdzieniegdzie martwych liści. - Zainteresowanie, od zawsze. Jak byłam dzieckiem, to wszyscy się śmiali, że więcej historii opowiadam roślinom w ogrodzie, żeby ładniej kwitły, niż moim rodzicom. Ale myślę, że to fair. Mało kto poświęca czas roślinom, szczególnie zimą. Latem wszyscy się cieszymy, że kwitną, ale zapominamy, że potrzebują troski przez cały rok - wyjawiła chłopakowi, kiwając na niego, by podszedł bliżej. - To ranunculus lunaglacies. Jak się dobrze przyjrzysz, to zobaczysz delikatne biało-błękitne światło wokół. Piękny, prawda? Żałuję, że nie wzięłam ze sobą szkicownika, jestem ciekawa czy udałoby mi się oddać na papierze to migotanie... - Szkicownik był jednym z najlepszych przyjaciół w podróży Billie; w końcu świat pełen był cudowności wartych uwiecznienia, bo zwykle umykających zabieganym czarodziejom. - A ciebie co tu sprowadza? - dopytała, w istocie ciekawa motywacji chłopaka, który twierdził, że cieplarnie nie były naturalnym miejscem bytowania graczy quidditcha.
Dla Jamiego w grze najważniejsza była sama akcja. Nie znosił grać meczów, w których nic się nie działo i tak długo, jak długo wszystko zachowywało konieczny dynamizm, tak długo było dobrze. W jego oczach Billie nie miała sobie nic do zarzucenia. Uważał podawanie tłuczka do zawodowej pałkarki, za całkiem dobrą taktykę, skoro Brooks mogła uderzyć tak, żeby każdego z nich znokautować. Ostatecznie zawodowcem nie było się bez powodu. Z pewnością powiedziałby to wszystko stojącej przed nim Krukonce, ale szczęśliwie temat nie został poruszony, a on sam skwitował jedynie krzywym uśmiechem nazwanie go ścigającym. Być może powinien pomyśleć o rezygnacji z drużyny, skoro nie pałał taką miłością do Quidditcha, ale nie był to czas na podobne rozmyślania. - To będzie nasz wspólny sekret, skoro jesteśmy tu we dwójkę - odpowiedział, przekrzywiając nieznacznie głowę i rozkładając przy tym ramiona, jakby chciał wyraźniej zaakcentować swoją obecność w cieplarni. Zaraz też słuchał uważniej słów dziewczyny, z zadowoleniem odkrywając, że miał przed sobą pasjonatkę zielarstwa - kogoś, kto mógł mu pomóc w doborze odpowiednich roślin do potencjalnych eliksirów. Do tego wszystkiego nie pasowała wzmianka o szkicowniku i jakże ambitnym pragnieniu oddawnia migania rośliny na rysunku. - Pałkarka, zielarka i artystka? Wszechstronne zainteresowania - skomentował, podchodząc bliżej rośliny, którą mu pokazała, zastanawiając się, czy sam cokolwiek o niej wiedział. - To chyba tej rośliny używa się do niektórych eliksirów, żeby nadać im atrakcyjności. W końcu chętniej kupić coś, co delikatnie się świeci - powiedział cicho, zaraz kręcąc lekko głową. Wyprostował się, spoglądając wprost na dziewczynę, marszcząc na moment brwi, zastanawiając się nad tym, ile znała się na roślinach po prostu, a ile mogła podpowiedzieć w kwestii eliksirowarstwa. - Pasjonatem zielarstwa wielkim nie jestem, ale przyszedłem szukać natchnienia. Zastanawiam się jakimi roślinami mogę zamienić główne składniki eliksiru spokoju, aby otrzymać taki sam efekt. Może mogłabyś mi w tym pomóc? - zapytał, przekrzywiając głowę z nieznacznie uniesioną brwią.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Lubiła próbować nowych rzeczy; choć doceniała wiedzę płynącą z książek, to te nigdy nie potrafiły zatrzymać jej przy sobie na zbyt długo. W końcu najwięcej uczyła się właśnie poprzez doświadczanie, poprzez ciągłe bycie w ruchu i zmianę. Każdą rzecz, w której mogła się sprawdzić, traktowała jako okazję do dowiedzenia się czegoś nowego o sobie, stąd od dziecka wiele zrozumienia miała do baśniowej dziewczynki w czerwonym kapturku, która nie była w stanie podążyć wskazaną jej ścieżką. Było w końcu tyle ciekawych rzeczy, którymi można się zainteresować tak po prostu, dla przyjemności, nie dlatego żeby być w tym najlepszym. - Tak, można! Zależy od efektu, jaki chce się osiągnąć. Popularny jest jeszcze języcznik migoczący... Albo glicynia. Glicynii dużo uroku zawdzięcza eliksir tęczowy - wyjawiła, przez chwilę martwiąc się, że go zanudza, bo przecież nawykła do tego, że większość ludzi nie odnajdywało niczego pasjonującego w zielarstwie, tym bardziej, że ona sama nie miała aż takiej pamięci do składników konkretnych eliksirów, lubiąc rośliny dla nich samych, nie tylko gdy były użyteczne. - Och, hm. Pomyślimy. Ale lepiej, żebyś z kimś lepiej znającym się na rzeczy jeszcze skonsultował. Z eliksirami jest u mnie jak z gotowaniem, często coś ląduje na suficie - zaśmiała się, ściągając z dłoni rękawice; nie chciała, aby czuł się w jej towarzystwie lekceważony. Zaraz jednak powoli ruszyła pomiędzy roślinami, jakby ich widok miał przynieść jej konkretną inspirację. - Jesteś uczulony na jakiś składnik? Mamy tam na pewno walerianę i krwawe ziele... Próbowałeś kiedyś brać samodzielnie krwawe ziele w formie suszonego kwiatostanu? Nie, żebym chciała cię namawiać na używki! - zarumieniła się lekko, mając wrażenie, że nie zabrzmiało to najlepiej, więc pospieszyła z wyjaśnieniami, pozerkując na jego minę: - Z uzasadnionej przyczyny jest dozwolone w Hogwarcie, uzdrowiciele czasem je przepisują jako środek uspokajający i relaksujący. Po prostu może zadziałać silniej w takiej skoncentrowanej wersji, niż zmieszane z innymi składnikami... Ale jeśli wolisz eliksiry, to na pewno na początek warto zwrócić uwagę na jagody ciemiernika, o ile nie są już w oryginalnej recepturze. - Zmarszczyła na moment całe czoło, próbując sobie przypomnieć szczegółowe wskazania, ale niestety bywało tak, że im silniej Billie pragnęła sobie czegoś przypomnieć, tym łatwiej umykało to z jej pamięci. Dlatego wciąż zdarzało jej się sporządzać notatki na własnej skórze. - O, albo blekot, tylko z nim trzeba uważać na dawkę, żeby się nie zatruć, ale generalnie ma więcej właściwości niż tylko skłanianie do słowotoku, a rzadko z niego korzystamy - zaproponowała po chwili namysłu. Problemem Billie było jednak to, że lubiła wiedzieć, stąd nie była w stanie całkowicie powstrzymać w sobie ciekawości. Nie minęło dużo czasu, nim wyrzuciła z siebie pytanie, które do głowy przyszło jej już na samym początku, ale które z kultury postanowiła pominąć. Przynajmniej przez pierwsze pięć minut. - Po co ci eliksir spokoju właściwie? Nie jestem uzdrowicielką, nie znam twojej sytuacji, żeby się wymądrzać... Ale wierzę, że nasze stany ducha, umysłu i ciała są ze sobą ściśle powiązane, więc może nie potrzebujesz znaleźć leku, tylko źródło problemu... Przepraszam, jeśli to jest zbyt osobiste! Czasami jestem strasznie wścibska, nieważne.
Uśmiechnął się lekko pod nosem, kiedy tylko dziewczyna podjęła zaczęty przez niego temat używania rośliny, przy której stali. Wyraźnie miała wiedzę na temat zielarstwa, co jedynie dodawało pozytywów do tego niespodziewanego spotkania. Bez wahania zadał pytanie dotyczące składników na eliksir spokoju i z zainteresowaniem słuchał jej odpowiedzi. Podążał za nią w głąb cieplarni, uśmiechając się lekko, kącikiem ust, kiedy niemal namawiała go na żucie jednej z uzależniających roślin. Był wyraźnie rozbawiony, ale nie tracił nic z uwagi, jaką jej poświęcał. Jagody ciemiernika brzmiały ciekawie, o nich wcześniej zupełnie nie myślał. Zatrzymał się, zaplatając ramiona na piersi, kiedy tylko padło pytanie, do czego był mu potrzebny eliksir spokoju. Tego się nie spodziewał i nie wiedział, czy dziewczyna robiła sobie z niego żarty, czy naprawdę tym razem zupełnie nie było po nim widać, jaka krew płynęła w jego żyłach. Dorastał pośród nieustannego powtarzania, że półwile zwracają na siebie uwagę, że sprawiają wrażenie atrakcyjniejszych i ludzie będą do niego lgnąć. Teraz za to Krukonka pytała go o coś, co dla niego było oczywiste. - Żebym nie zmieniał się w półharpię przy byle sprzeczce - odpowiedział całkowicie szczerze, spoglądając na dziewczynę z nieznacznie uniesioną brwią, jakby ją pytał, co ona na to powie. Stan umysłu, ciało… Nie wiedział, co krążyło po jej myślach, ale z jakiegoś powodu był tym nawet zaciekawiony, gotów spróbować, o ile nie chodziło o nic naprawdę głupiego. - Chciałbym spróbować zrobić eliksir o takim samym działaniu, co eliksir spokoju, ale na innych składnikach. Uodporniono mnie na niego w dzieciństwie i podejrzewam, że nawet gdybym zaczął żuć krwawe ziele, nie pomogłoby na nic - powiedział, marszcząc nieznacznie brwi. - Problem z tym eliksirem jest jednak taki, że użyto do niego podstawowych uspokajających ziół, więc muszę szukać czegoś innego. Jagody ciemiernika brzmią ciekawie, więc będę próbować - dodał jeszcze, wpatrując się w dziewczynę, czekając na to, w jaki sposób, jej zdaniem, mógłby sobie poradzić z emocjami, z furią, kiedy problem leżał właśnie w nim samym, we krwi tak skłonnej do wybuchów.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
- Rzeczywiście może to przeszkadzać w dyskusji - przyznała poważnie, ale wciąż nie był to dla niej wystarczający argument. Gdyby wszyscy potomkowie wil potrzebowali eliksiru spokoju do funkcjonowania, to niewątpliwie jego sprzedaż byłaby znacznie większa, stąd była przekonana, że był to problem do pokonania na większą ilość sposobów. Nie chciała jednak degradować jego odczuć, więc nie dodała na razie nic więcej, dopóki myśli w jej głowie nie składały się w bardziej empatyczną wypowiedź. - Szyszki chmielu na pewno mają właściwości, które utrudniają przenoszenie bodźców do układu nerwowego, ale nie wiem, czy możesz je dodać do eliksiru. Ale płatki maku też mogą zwiększać działanie uspokajające, choć nie są tak silne jak melisa - dodała jeszcze, chcąc mu podsunąć możliwie jak najwięcej opcji, z którymi mógłby później eksperymentować, aby otrzymać satysfakcjonującą mieszankę. Lubiła być pomocna, szczególnie gdy ktoś zwracał się do niej w kwestiach, w których czuła się wystarczająco kompetentna. - Myślę, że to dobry pomysł, żeby używać eliksiru w momencie przejściowym, dopóki sam nie nauczysz się regulować swoich emocji. Ale kiedy o tym myślisz, nie masz poczucia, że gdybyś na tym poprzestał, to tak jakbyś godził się na bycie zależnym od jakiegoś specyfiku? - zapytała, nie potrafiąc sobie wyobrazić, że miałaby aż tak polegać na eliksirze, tym bardziej, że często źródła zdenerwowania pojawiały się zupełnie niespodziewanie. Nigdy nie można było przewidzieć, w jaki sposób rozwinie się rozmowa. A czasami po prostu miało się zwyczajnego pecha. - Złość jest tylko emocją, nie jest sama w sobie zła i myślę, że nie powinieneś chcieć się jej pozbywać tylko zrozumieć, dlaczego właściwie się pojawia. Ja na przykład w dzieciństwie wybuchałam za każdym razem, gdy ktoś kazał mi czekać, chciałam żeby wszystko działo się szybko, żebym mogła za tym gonić. Strasznie głupie mi się to wydaje teraz. Myślę że kluczem jest to, by nie oczekiwać od siebie zbyt wiele, cieszyć się, gdy jesteśmy w stanie pokonać drobne triggery. I na te drobne triggery się wystawiać, bo jak inaczej miałbyś się uodpornić? - zapytała retorycznie, próbując wyłożyć mu to, w jaki sposób u niej to działało, choć jednocześnie była gotowa wysłuchać jego punktu widzenia - emocje były bardzo fascynujące z tego względu, że każdy odbierał je nieco inaczej i każdy musiał znaleźć własny sposób radzenia sobie z nimi. Przesunęła donice z mandragorami, aby wskoczyć na blat przybrudzony nieco ziemią - zupełnie się tym jednak nie przejmowała. Ciemne spojrzenie skupiła na chłopaku, nie speszona ani trochę jego aparycją, choć z tyłu głowy czaiło się pytanie, czy złość była jedyną rzeczą, nad którą nie potrafił panować przez geny. - Świadomość naszej słabości pozwala na pracę nad sobą. Ale złość jest zbyt ogólnym pojęciem. Nie zmieniłeś się w półharpię, gdy przegraliście mecz, choć dla niektórych jest to powodem do bójki. Dlaczego? - zapytała z ciekawością, machając swobodnie nogami ponad ziemią z nieco dziecięcą nadpobudliwością.
Nie wiedział, jakiej reakcji dziewczyny spodziewał się po tym, jak przyznał, do czego potrzebował eliksiru spokoju, czy raczej innego, który miał identyczne działanie, ale nie był przekonany, czy chciał wykładu na temat emocji. Nikt nie miał prawa wyrażać się, jakby wiedział, z czym się mierzył, jak dobrze sobie radził, kiedy nic o nim nie wiedział. Jednocześnie wiedział, że nie powinien irytować się czymś podobnym, choć trudno było zaprzeczyć stopniowo gotującej się w nim złości. Każdy zawsze wiedział lepiej, choć nie musiał mierzyć się z podobnym problemem. Mógł takich wykładów słuchać od Carly, a i wtedy tracił cierpliwość. Teraz za to, wbił jedynie chłodne spojrzenie w Krukonkę, czekając, aż skończy mówić, starając się panować nad sobą. Mimowolnie zastanawiał się, jak to możliwe, że te atrakcyjne, przyciągające do siebie dziewczyny, potrafiły zajść za skórę w krótkim czasie. - Moja droga, co tak właściwie o mnie wiesz? Nie sądzisz, że trochę zagalopowałaś się ze swoimi teoriami? - zapytał w końcu, przesuwając dłonią po brodzie, wyraźnie będąc zirytowany, ale nie można było powiedzieć, żeby nad sobą nie panował. - Chcę mieć możliwość sięgnąć po eliksir, bo jestem zmęczony ciągłym panowaniem nad sobą, bo czasem to, co sobie wypracowałem, nie pomaga w zachowaniu spokoju. Potrzebuję eliksiru, żeby nie tyle opanować złość, ile nie wpaść w furię, kiedy jestem gotów skrzywdzić nawet najbliższe mi osoby. Wpadłaś kiedyś w taką złość przez to, że kazano ci czekać? - mówił dalej, kręcąc po chwili głową, kiedy podszedł bliżej dziewczyny, żeby stanąć tuż przed nią, ciekaw jak zareaguje. Nie próbował zakładać niczego, choć jednocześnie spodziewał się raczej wycofania, niż przysunięcia, o ile mimowolnie nie działał jego urok. Gdyby zapytała, odparłby bez wahania, że nad złością panuje lepiej niż nad resztą. - Nie zmieniłem się, bo choć gram w drużynie, nie zależy mi na wygranej. Trenuję odkąd pamiętam, w ten sposób radząc sobie z nadmierną złością, a skoro już trenuję, to mogę to wykorzystywać. Trudno też wystawiać się na to, co mnie triggeruje, kiedy jest to niemal wszystko, nawet teraz i naprawdę, czasem wolałbym zażyć eliksir, niż czuć, jak zaczyna mną trząść i liczyć w myślach do dziesięciu - powiedział cicho, cedząc słowa, nachylając się przy tym w jej stronę, aby w końcu uśmiechnąć się do dziewczyny. Choć w żaden sposób nie odbiło się to w jego spojrzeniu, twarz rozjaśniła się odrobinę, nabierając na atrakcyjności, z czego zdawał sobie sprawę. To zawsze tak działało - on się uśmiechał, inni byli mu bardziej przychylni. Aż odechciewało się uśmiechać przy tych, na których mu zależało. - Chętnie jednak wysłucham, jakie jeszcze masz sposoby radzenia sobie z emocjami, poza wystawianiem się na bodźce.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Starała się nie zrażać. Powiedział jej przecież, że zmagał się ze złością wybuchającą z zupełnie błahych powodów, stąd niesprawiedliwym byłoby oceniać go po tym, jak diametralnie zmienił się jego humor. Protekcjonalny sposób wypowiedzi natychmiast jednak sprawił, że jej czoło zmarszczyło się chmurnie - z pewnością nie była żadną "jego drogą" i nie zamierzała akceptować tego wyrażenia, gdy tyle lat zmagała się z niedocenianiem jej na równi z resztą Swansea. Gryzła się jednak w język, pozwalając mu wyrzucić to wszystko z siebie, tak jak i on był w stanie wstrzymać się, dopóki nie skończyła. Nie bała się go, nawet gdy podszedł blisko. Być może jakaś część jej nie wierzyła, że mógłby zrobić jej krzywdę. Być może pokładała w nim po prostu większe nadzieje, niż on sam był w stanie to zrobić - wierzyła, że ludzie z natury byli dobrzy. Wbiła jedynie palce w blat, na którym siedziała, próbując powstrzymać jakiekolwiek spontaniczne odruchy. Nie odpowiadało jej jednak wcale, że wraz z uśmiechem chłopaka mimowolnie czuła, że łagodnieje, że jej wnioski zaczynają się rozpływać, a jakaś część jej umysłu poddaje się zrozumieniu, bo przecież faktycznie nic o nim nie wiedziała. Zeskoczyła więc z blatu i wyminęła chłopaka, mrugając intensywnie, jakby miała tym wyrzucić ze swojej głowy obraz jego uśmiechu. - Chętnie wysłuchasz sposobów, do których doszłam pracując nad sobą, więc odnoszą się do mnie i nie zakładają złości mogącej skłonić do agresji wobec innej osoby, czy powinnam stworzyć dla ciebie spersonalizowany plan? - zatroskała się kpiąco, a Billie naprawdę, naprawdę nie bywała złośliwa ani kąśliwa. Uważała, że nic dobrego nie wynikało z ataków już w założeniu mających urazić rozmówcę. Zrobiła więc głębszy wdech, koncentrując się na zielonych listach rośliny przed sobą. - Posłuchaj, przepraszam, nie chciałam wypowiedzieć się tak, jakbym się wymądrzała. Rozumiem, że twoja sytuacja jest inna, rozumiem że twoje geny zwiększają próg trudności do takiego, którego nie doświadczę. Dlatego też jeśli uważasz, że tylko eliksir da ci ulgę, to nie mam prawa tego negować - zaczęła, wyciągając niejako oliwną gałązkę w stronę Ślizgona - Ale staram się wypowiadać zgodnie z moimi przekonaniami. Nie musisz tego słuchać, jest kilka cieplarni - zauważyła, chcąc by pamiętał, że w żadnym wypadku nie zmuszała go do dotrzymywania jej tu towarzystwa. W rzeczywistości to roślinne w tym momencie mogłaby doceniać bardziej. - Więc rób, co chcesz. Możesz iść. Możesz tu zostać i się przydać, na przykład ta roślina potrzebuje, żeby ją przesadzić, bo jej korzenie są upchnięte - przesunęła w stronę chłopaka jedną donicę ze scillą syberyjską. Chciała przy okazji zobaczyć, czy skupienie na jakiejś konkretnej czynności mogło pozytywnie działać na jego stopień panowania nad sobą, choć nie postawiła takich oczekiwań. - A ja będę mówić dalej czy to do ciebie, czy do siebie. Jasne, mogłabym spróbować wymyślić metody, kazać ci ćwiczyć oddech, pójść pobiegać albo wypić zimną wodę. Tylko że to jest jak plasterek na wielką ranę, te metody nigdy nie będą skuteczne bez zrozumienia źródła. Spojrzała kontrolnie na chłopaka, zdobywając się na lekki uśmiech, jeszcze bardziej zmiękczający jej już i tak łagodne rysy twarzy. Zniżyła też głos, zmuszając go do skupienia, jeżeli faktycznie chciał dosłyszeć kolejne przemyślenia. - Generalnie złość bardzo często przykrywa niewypowiedziane lęki, niemoc i bezsilność. Nawet jeśli sytuacja jest błaha, organizm może być przyzwyczajony do tego, że jedyną opcją poradzenia sobie będzie konfrontacja. W końcu każdy się wycofa, gdy zobaczy, że kipisz. Tego zresztą oczekujesz, prawda? Na przykład po mnie teraz. - Nie miała pojęcia do jakiego stopnia igra z ogniem, ale jej kompas moralny nie pozwalał po prostu na zamilknięcie. Z przejęcia sama przestała skupiać się na swojej pracy, palcami tylko uspokajająco, a przede wszystkim zupełnie nieświadomie, przebiegając po listkach. - Łatwiej jest być złym, niż pozwolić sobie poczuć. Dopiero zrozumienie i akceptacja emocji, które znajdują się pod złością dają możliwość poradzenia sobie z nią w zdrowy sposób. A sam powiedziałeś, że quidditch cię nie złości, bo ci na nim nie zależy. Czyli jednak to "niemal wszystko" chyba można jakoś zawęzić...
Wpartywał się w Krukonkę, czując, jak wszystko w nim się gotuje, walcząc z chęcią zdrapania jej z twarzy uśmiechu i powiedzenia, żeby teraz próbowała zachować spokój. Owszem, nie mógł powiedzieć, żeby ej słowa były pozbawione sensu, ale to zupełnie nie zmieniało odczuć, że częściowo wypowiadała się o nim, jakby wiedziała wszystko, nie wiedząc tak naprawdę nic. Jej porady, ocena, czy jakkolwiek miał nazwać monolog pałkarki, był jak oderwany od rzeczywistości, niepasujący do niego, a przez to jeszcze bardziej irytujący. Zupełnie, jakby nie usłyszała, że przed momentem jej powiedział, że od dawna radzi sobie w inny sposób ze złością, niż sięgając po eliksir. Chciał tego pieprzonego wywaru po to, żeby nie musieć dłużej biegać, ćwiczyć, gdy czuł nadchodzącą złość. Jednak czy był sens mówić o tym dziewczynie, kiedy najwyraźniej miała na wszystko gotową i niesamowicie długą odpowiedź? Nie. Właśnie dlatego, zacisnął dłonie w pięści, starając się skupić na tej czynności, aby zachować względny spokój. Zmiana tonu dziewczyny nieznacznie pomogła, a już zupełnie został rozbrojony, kiedy przesunęła w jego stronę donicę. - Nie wiem, czy liczyłem, że się wycofasz… Może trochę. A może naprawdę chciałem, żebyś powiedziała jeszcze coś, co byłoby wystarczającym powodem, żeby rzucić się na ciebie, zanim sięgnęłabyś po różdżkę - odpowiedział, spoglądając na dziewczynę kątem oka, tracąc wyraz pełen złości z twarzy, zastępując go zmęczeniem i znudzeniem. Rozmowy o tym, jak ważne było kontrolowanie siebie, niewpadanie w furię z byle powodu, zaczynały go nudzić. Miał wrażenie, że tak naprawdę nie robił nic innego i to jedynie zwiększało frustrację, ale Krukonka nie była kimś, komu zamierzał się z tego zwierzać. Spokojnie zabrał się za przesadzanie rośliny, ubierając wcześniej rękawice, jakich nie brakowało w cieplarni. Nie próbował robić tego zaklęciami, chcąc zająć czymś dłonie, słuchając mimowolnie tego, co dziewczyna mówiła. Cóż, zdecydowanie miała oko do ludzi, co musiał w głębi ducha przyznać. - Można zawęzić. Nie znam osoby, która przejmowałaby się absolutnie każdym zdaniem na każdy temat. Chyba że ty przejmujesz się rzeczami, które cię nie interesują, a w których po prostu bierzesz udział dla sportu? Oczywiście, że to, co w tej chwili mnie złości jest zawężone, a już szczególnie to, co doprowadza mnie do furii - przyznał, uśmiechając się kącikiem ust, jednak ten uśmiech nie docierał do jego oczu, które chłodno obserwowały przesadzaną roślinę.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Dzisiejszego dnia byłam na nogach już od czwartej. Przed śniadaniem zdążyłam zrobić mały rekonesans dookoła zamku, zatrzymując się na chwilę, by obejrzeć wschód słońca. Pojawienie się gwiazdy na horyzoncie zawsze wywoływało u mnie radość i dodawało energii. Kolejny dzień, kolejne możliwości i przygody. Delektowałam się chwilą ciszy i promieniami słońca, delikatnie muskającymi mnie po twarzy. Dzięki nim, nawet tutejszy chłód nie był mi straszny. Po paru minutach pobiegłam dalej, mając w pamięci potrzebę doprowadzenia się do porządku przed śniadaniem. Zanim opuściłam dormitorium, rzuciłam okiem na plan zajęć. Widząc w porannych zajęciach wyprawę do cieplarni, w której miała odbywać się lekcja łączona, wrzuciłam do torby potrzebne przybory. Po drodze na śniadanie, dałam się ponieść rozmyślaniom, co też dzisiaj zostało dla nas zaplanowane. Używanie mandragor do odstraszania zwierząt? Czy może w drugą stronę, zastosowanie roślin do ich wabienia? Siadając w Wielkiej Sali rozglądnęłam się po innych uczniach, śmiejąc się w duchu na widok ich zaspanych twarzy. Na miejscu lekcji zjawiłam się...pierwsza. Uniosłam brew, rozglądając się po pomieszczeniu, poszukując dzisiejszego tematu zajęć. Zaczęłam powoli chodzić, trzymając się rękami za uchwyt torby, z lekko zaciśniętymi ustami przyglądając się znajdującym tu rzeczom.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
NIECH ŻYJE WOLNOŚĆ! Wolność i swoboda! Niech żyje zabawa! I dziewczyna młoda! Remy WRESZCIE mogła wyjść ze szpitala. Tak, spędziła w nim tylko dwa dni i tak, to już było dużo jak na jej tolerancje do siedzenia na dupie i nic nie robienia (nie ułatwiał tego fakt, że na starcie miała jej mało). Gdy z samego rana usłyszała, że może wrócić do szkoły, pod warunkiem, że w razie jakiegokolwiek pogorszenia ma udać się na skrzydło szpitalne bądź znowu wrócić, żaden problem. I że będzie brać wszystkie leki, żaden problem. I że będzie się oszczędzać i wstrzyma z treningami, kłamstwo was always an option. Odebrał ją jeden z nauczycieli i teleportował prosto pod szkołę, żeby się nie musiała męczyć podróżą. Jeszcze by po tych wszystkich przejściach zasłabła w pociągu. Opiekun domu pozwolił jej przez jeszcze kilka dni wziąć wolne od zajęć. W końcu trochę ją poturbowało, rękę wciąż miała w gipsie, no i po wstrząsie dalej jej niekiedy było słabiej. Ale ona nie zamierzała skorzystać z tej oferty. Dwa dni siedzenia na dupie. Wystarczy. Gdy tylko odłożyła rzeczy i wzięła leki, ruszyła prosto na zajęcia z zielarstwa, na które to idąc wpadła na @Scarlett Norwood. - Carly! Cześć! – przywitała się z koleżanką i była tak wesoła, że WIDZIAŁA INNYCH UCZNIÓW, że aż na powitanie ją przytuliła. – Też na zajęcia? Chcesz przejść się razem? – paplała jak najęta, rzucając słowami jak z karabinu maszynowego, przeszczęśliwa, że mogła wrócić do Hogwartu. Już chciała złapać ją pod rękę i tak pójść wesołym krokiem dalej ale… Dziewczyno, zwolnij, nie prawą ręką. – Chyba powinnam zmienić stronę – zaśmiała się głupkowato i jednym susem skoczyła na drugą stronę dziewczyny. Czy od tego ją lekko zemdliło? Tak, ale ani trochę tego po sobie nie pokazywała, z największym entuzjazmem łapiąc ją pod ramię lewą ręką i idąc dalej. Najwyżej w klasie łyknie jeszcze jedną mikturkę.