Trzecia z cieplarni mieści w sobie najniebezpieczniejsze rośliny. Można tu spotkać mandragory, wnykopieńki, a także jadowitą tentakulę, która skrada się za pomocą macek. Należy na nią uważać. Jest to cieplarnia, do której uczęszcza się najchętniej, gdyż rośliny z tego miejsca otaczane są zainteresowaniem.
Autor
Wiadomość
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Nancy miała to szczęście, że jeszcze nie miała okazji przekonać się na własnej skórze, że magiczny patyk w kieszeni naprawdę potrafi uratować życie. Była spokojną osobą, która zazwyczaj trzymała się z dala od kłopotów, chociaż ostatnimi czasy zdarzało jej się sporadycznie nieco naginać szkolne regulaminy. Do zakazanego lasu jednak nie zamierzała się wybierać, jego nazwa nie wzięła się znikąd, a Puchonka, choć zasmakowała trochę w adrenalinie, to nie chciała dać się zjeść, albo poćwiartować przez jakieś magiczne stwory, czy kilkumetrowe rosiczki. Choć taka niebezpieczna przygoda pewnie nauczyłaby ją mieć różdżkę zawsze pod ręką, a może nawet zmotywowała do nauki zaklęć, z którymi dotychczas było jej nie po drodze. Kiwnęła głową, zapamiętując nazwę. Płynny lód wypełniający tkanki magicznego kwiatu brzmiał jak coś, co z pewnością było warto zobaczyć. Gdyby nie fakt, że roślina była w bardzo marnym stanie, do tego schowana pod ziemią, to na pewno rozważyłaby przyjście do cieplarni w nocy, by ujrzeć tę piękną roślinę w całej okazałości. Niestety na razie do podziwiania pozostawały jej podręcznikowe ilustracje, do których pewnie jeszcze wróci. Aż sama była zdziwiona swoją chęcią do nauki, której nigdy wcześniej w sobie nie miała. Ta myśl napełniała ją jeszcze większym optymizmem i tylko zwiększała apetyt na wiedzę. Cóż, lepiej późno niż wcale. Zbliżający się ostatni rok studiów chyba był ostatnim momentem na takie rzeczy. - Czyli nie wszystko w tej cieplarni chciałoby mnie zjeść, otruć lub okaleczyć? To całkiem miłe... - zaśmiała się krótko, po czym skupiła się na pytaniu. - Są skategoryzowane według niebezpieczeństwa, jakie stwarzają. Neutralne i niegroźne, które mogą być hodowane w domu, później mamy groźne, które wymagają pewnej wiedzy i umiejętności, ale również da się je opanować. No i niebezpieczne i bardzo niebezpieczne, które stanowią poważne zagrożenie dla życia i jeśli nie jest się specjalistą to lepiej się do nich nie zbliżać. - odpowiedziała ogólnikowo, ale bez większego problemu. Na szczęście czarodzieje stosowali dość prosty podział, opierający się jedynie na bezpieczeństwie, a nie fizjologii roślin czy innych właściwości. To potrafiła opisać, ale kiedy uświadomiła sobie jaką głupotę palnęła na temat podlewania śniegu, to aż poczuła niepokojące ciepło na policzkach. - Eem... No to rzeczywiście nie najlepszy pomysł... - przyznała lekko zawstydzona, po czym zabrała się za oglądanie roślin, żeby bardziej się nie pogrążyć. Nachyliła się nad szalejem, dłonią w rękawiczce delikatnie dotknęła liście, odchyliła je na boki, obserwując i szukając śladów obecności przędziorków. Rzeczywiście odnalazła kilka przebarwień, drobne pajęczynki osnuwające liście i te charakterystyczne zgrubienia, które wcześniej pokazał jej Chris. Każdą znalezioną wskazówkę obecności szkodnika wskazała gajowemu. - Tak, wygląda na to, że tu również mamy przędziorki. Czyli należy usunąć wszystkie obumarłe części rośliny, podamy środek na szkodniki, a następnie zastosujemy nawóz? - zapytała, ostrożnie, niepewna czy dobrze wszystko zrozumiała, spoglądając na Chrisa wyczekująco. Starała się zebrać te wszystkie informacje do kupy, by zapamiętać schemat postępowania w podobnej sytuacji. Było ich bardzo wiele, dlatego chciała upewnić się, czy wszystko dobrze zapamiętała.
11 post nauki
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Miała szczęście. Może wiązało się to trochę z faktem, iż była Puchonką, a nie należała do domu Gryfa tak jak Christopher? Trudno powiedzieć, trzeba jednak przyznać, że gajowy miał tendencje do pakowania się tam, gdzie nie powinien. Nie bał się, gdy coś już się działo, po prostu szedł naprzód i nie oglądał się za siebie, nie zastanawiał, nie analizował i nie próbował szukać pomocy u innych, a przynajmniej nie na zasadzie ukrywania się przy nich, czy czegoś podobnego. - Nie, bywają też rośliny, które chcą nam pomóc - stwierdził, wyraźnie rozbawiony jej uwaga i nieznacznie pokręcił głową. To prawda, że sporo z nich faktycznie chciał ich zjeść, pochłonąć, chciało faktycznie sobie z nimi poradzić, ale też nie można było zakładać, że to dotyczy dokładnie każdego zioła, czy drzewa, jakie spotka się na swojej drodze. - Tak. Laqueushiems ma kategorię niebezpieczną, szalej plasuje się wśród groźnych, rauhitia, jak mówiłem, jest neutralna, a ranunculus również przynależy do typu groźneg - wyjaśnił jej, mając nadzieję, że te informacje również Nancy zapamięta, a przy okazji - pomogą jej w rozpoznawaniu tych roślin w przyszłości. Były, swoją drogą, dość charakterystyczne, więc podejrzewał, że dziewczyna sobie z tym naprawdę dobrze poradzi i nie będzie żadnych problemów. - Dokładnie tak. Trzeba tylko zrobić to bardzo uważnie, żeby przypadkiem nie doprowadzić do większych problemów. Poza tym trzeba nałożyć tutaj nowe zaklęcia, by obszar ten był odpowiednio chłodny, dzięki czemu roślinność powinna powoli zacząć wracać do siebie - powiedział i skinął głową, dając do zrozumienia Nancy, że powinna sama spróbować zająć się problemem, jaki przed sobą miała. Owszem, szalej był niebezpieczną rośliną, ale nie na tyle, by nie była w stanie poradzić sobie z nim sama, w końcu na pewno nie było szans, by cykuta ją po prostu zaatakowała, jak inne rośliny, jakie dało się znaleźć w okolicy. - Swoją drogę... Znasz jakieś rośliny, które naturalnie pochodzą z przeciwnego klimatu? Suchego, gorącego? - zapytał, jednocześnie uśmiechając się do dziewczyny na znak, że to nie jest żaden test, że nie musi się obawiać, jeśli nie odpowie poprawnie albo przyzna, że nie pamięta za dobrze roślin, o jakie je pyta. Ostatecznie przecież głowy jej za to nie urwie, prawda? Mieli jednak całkiem niezły powód do tego, by podyskutować o podobnych roślinach. W tym czasie Christopher znalazł w końcu jeden z kamieni, który nosił w sobie zaklęcia ochładzające to miejsce i stwierdził, że zaklęcia na pewno się wyczerpały.
XI post nauki
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Puchońska natura trzymała ją raczej z dala od kłopotów. Chyba że w grę wchodziła potrzeba pomocy komuś innemu, wtedy nie wahałaby się ani chwili, żeby wskoczyć w ogień, albo wejść do zakazanego lasu. Jeśli kiedyś dojdzie do podobnej sytuacji warto, żeby jednak pamiętała o swojej najskuteczniejszej formie obrony. Skoro otrzymała dar magii, warto było z niego korzystać. Niestety kiedy dodatkowo otrzymało się również sklerozę, nie było to takie proste zadanie... - Oczywiście, chodziło mi po prostu o tę cieplarnię. Myślałam, że tutaj są hodowane tylko te groźniejsze... - wytłumaczyła się szybko, lekko zdziwiona, że to małe nieporozumienie bardziej ją rozśmieszyło, niż zawstydziło. Zdecydowanie nie uciekała od każdego drzewa czy krzewu, zakładając, że to może się na nią rzucić, takie podejście nie świadczyłoby zbyt dobrze o jej wiedzy. Kiwnęła głową, zapamiętując wszystkie wskazówki i zabrała się do pracy. Ostrożnie zaczęła usuwać liście, które były już uschnięte i nie miały szans na powrót do lepszej kondycji. Delikatnie odrywała kolejne fragmenty, czasem jak miała wątpliwości, czy któraś część rośliny jeszcze powinna zostać, czy już nie, podpytywała Chrisa i wtedy postępowała zgodnie ze wskazówkami. Już samo pozbycie się obumarłych liści spowodowało, że szalej wyglądał dużo lepiej niż przed chwilą, ale wciąż była to jedynie połowa drogi. W międzyczasie, kiedy zajmowała się cykutą, postarała się odpowiedzieć na kolejne pytanie. - Z tego co kojarzę, to na obszarach pustynnych występuje soet? Drzewko dające owoce, które dla każdego smakują inaczej, zgodnie z jego preferencjami. Jak się zastanowić, to podobnie jak amortencja. - być może podobne do cytryn owoce były jednym ze składników tego podstępnego eliksiru, ale o tym już Nancy nie miała pojęcia. - Kojarzę jeszcze, że na pustyniach występuje taki bardzo niebezpieczny krzew, który chwyta ofiary i wysysa z nich wodę, ale nie pamiętam jak się nazywał. - Zapamiętywanie egzotycznych nazw przychodziło jej zazwyczaj z trudem. Często kojarzyła rośliny po wyglądzie, ale miewała problemy z przyporządkowaniem do niej nazwy, które często były bardzo dziwne i skomplikowana, a już najgorzej jeżeli łacińskie. - Wydaje mi się, że to już wszystkie liście. - stwierdziła, ostatni raz spoglądając na oczyszczoną roślinę. Nic więcej nie mogła dla niej zrobić, teraz już tylko mogły zadziałać odpowiednie eliksiry i nawozy. No i wciąż musieli przywrócić w cieplarni zimowy klimat.
12 post nauki
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris zaśmiał się cicho, kiedy zdał sobie sprawę z faktu, że nie do końca się zrozumieli i skinął nieznacznego głową, po czym wyjaśnił jej, że nie było do końca sensu całkowicie rozdzielać tych magicznych roślin, skoro należały do jednego biomu. Poza tym całkiem dobrze szło im życie w swojej obecności, a to również było ważne, koegzystencja naturalna często pomagała w rozwoju, a przynajmniej z takiego właśnie wychodził założenia. Nie tylko gleba, nawozy i zdrowie danej rośliny było istotne w procesie jej wzrostu, ale również zachowanie jak najbardziej naturalnych warunków, by można było powiedzieć, że jest dokładnie tak, jakby było, gdyby rosła dziko. - Soet? Tak, rośnie głównie w oazach - powiedział, kiwając lekko głową, a później nieznacznie ją przekrzywił. - Na całe jednak szczęście nie działa, jak amortencja. Podobno jednak jest rzadkie i zjadane przez kumkumbatile - dodał jeszcze, a potem aż się wzdrygnął, bo doskonale wiedział, o czym mówiła. Czytał aż za dużo o tej roślinie, powodowany ciekawością po przeczytaniu niezbyt przyjemnego artykułu, którego wolał teraz nie przywoływać. - Shida. Jej klasyfikacja to bardzo niebezpieczne i wolałbym nigdy się z nią nie spotkać. Cóż, nie jestem nawet pewien, czy takie spotkanie zdołałbym przeżyć. Wolałbym już znaleźć tojad białousty, bo z nim przynajmniej wiem, jak się obchodzić. Niestety, tutaj chwilowo go nie mamy, a jest naprawdę fantastyczną rośliną, bardzo mocną. Wiesz, jaka jeszcze roślina występuje na Syberii? Też chwilowo jej tutaj nie znajdziesz, poza tym zaliczana jest do klasy roślin neutralnych - dodał w formie wyjaśnienia, jednocześnie dorzucając jej kolejne ciekawostki i sprawdzając jeszcze, czy może wie coś nieco o kolejnych zimowych roślinach, jakie do tej pory pominęli z uwagi na ich nieobecność. W czasie, kiedy ona zajmowała się rośliną, on zabrał się za ponowne nakładanie zaklęć, za upewnianie się, że wszystko pozostawią tutaj w jak najlepszym porządku i nie będzie z tym problemów. Musieli jeszcze wyjść, żeby naszykować odpowiednie roztwory i przynieść nawóz, wolał jednak mieć przygotowane pewne rzeczy, by po wykonaniu wszystkiego, co należało, jak najszybciej zapewnić roślinom odpowiednią temperaturę.
XII post nauki
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Nie ukrywając rozbawienia, wysłuchała tłumaczenia, dlaczego znajdują się tutaj też te neutralne rośliny, które nie stwarzają żadnego zagrożenia. Utrzymywanie zimowych roślin w różnych cieplarniach tylko ze względu na ich kategorię rzeczywiście nie miało za dużo sensu. Takie działanie wymagało zmiany klimatu w różnych miejscach, a to była jedynie dodatkowa praca, której gajowy i tak miał zapewne w nadmiarze. Shida zdecydowanie należała do roślin, których Nancy nie chciałaby spotkać na swojej drodze. Jej opis nie brzmiał zbyt przyjemnie, była niczym nundu wśród flory. Na szczęście, te najgroźniejsze stworzenia i jak widać również rośliny, często wybierały sobie dużo cieplejszy klimat, albo wręcz przeciwnie, bardziej mroźny, niż ten panujący w deszczowej Anglii. - Ah, coś mi się kojarzy. Takie niebieskie kwiatki, przypominające gwiazdy? - Zmarszczyła lekko czoło, próbując sobie przypomnieć nazwę kwiatka, na którego kiedyś natrafiła w jednej z książek. Zapamiętała go tylko dlatego, że ilustracja przykuła jej uwagę, ale była pewna, że jego nazwa miała w sobie słowo 'syberyjska', pierwszego członu jednak absolutnie nie mogła sobie przypomnieć. Ku jej zdziwieniu, już nie przejmowała się tym, że czegoś nie wie. W ciągu tego całego czasu spędzonego w cieplarni bardzo się rozluźniła. Prowadzili swobodną rozmowę, której daleko było to atmosfery panującej na lekcjach, a Chris roztaczał wokół siebie atmosferę zrozumienia i chęci dzielenia się wiedzą. Nie oceniał jej za pewne braki, cierpliwie tłumaczył i odpowiadał jej na mniej lub bardziej istotne pytania. Czas zleciał jej bardzo szybko i w naprawdę miłej atmosferze. Kiedy skończyła oczyszczać roślinę, poczuła jak temperatura w cieplarni nieznacznie spada. Zaklęcia rzucane przez Christophera ewidentnie zaczynały działać, a na jej odsłoniętej skórze pojawiła się gęsia skórka. Na szczęście powoli kończyli swoją pracę i pozostało jedynie rozsypać nawóz wraz z odpowiednimi odżywkami. Nancy oparła brudne od ziemi dłonie na biodrach i rozejrzała się dookoła z pewną dumą. Wykonali kawał dobrej roboty i chociaż na ten moment nie było jeszcze widać efektów, to już niedługo do cieplarni numer trzy z pewnością wróci nowe życie.
13 post nauki!
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nieporozumienia się zdarzały, a to było w gruncie rzeczy całkiem zabawne, co Christopher musiał przyznać. Spokojnie wyjaśnił wszystko Nancy, by przypadkiem nie miała już żadnych wątpliwości co do tego, co ich otaczało, czemu się tu znajdowało i co trzeba było z tym zrobić. Miał nadzieję, że dziewczyna nie będzie miała co do tego żadnych uwag, bo właściwie - mimo wszystko - nie czułby potrzeby tłumaczenia się jakoś szczególnie mocno w tym temacie. Na całe jednak szczęście Puchonka wykazywała się najwyraźniej pełnym zrozumieniem, co było całkiem przyjemne. - Tak, dokładnie. Scilia jest byliną i kwitnie przez cały rok. Warto zapamiętać, że im ciemniejsze ma kwiaty, tym przejawia mocniejsze właściwości, płatki wykorzystuje się w eliksirach, więc to cenna informacja. Przy okazji, pyłek jest mocno alergizujący - powiedział, uśmiechając się do niej lekko, a później wrócił do pracy, bo jeszcze tego trochę przed sobą mieli, ale właściwie w pełni mu to odpowiadało. Nie lubił się zatrzymywać, a wypełnianie swoich obowiązków w towarzystwie kogoś, kogo lubił, brzmiało dla niego naprawdę dobrze, podobało mu się to i czuł się z tego powodu całkiem nieźle. Obserwował uważnie Nancy, kiedy ta wykonywała jego polecenia i musiał przyznać, że radziła sobie z tym naprawdę dobrze, wszystko wskazywało na to, że miała do tego dryg i mogłaby w przyszłości być zielarzem, oczywiście, o ile takie coś jej w ogóle odpowiadało. Nie miał ostatecznie pojęcia, co dziewczyna planowała, więc nie zamierzał się jej w żaden sposób narzucać. - Świetnie nam poszło - powiedział, kiedy przyglądał się efektom ich dzisiejszej pracy. - Mam nadzieję, że po wakacjach zgodzisz mi się pomóc z bałaganem, jaki pewnie tutaj zastanę - dodał jeszcze z uśmiechem, kiedy upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, skierowali się po prostu do wyjścia. Z pewnością musieli teraz doprowadzić się do porządku, bo grzebanie w ziemi nie było wcale tak czystą pracą, jak niektórzy podejrzewali. Pożegnał się z Nancy, ciesząc się z tego dzisiejszego spotkania, a później każde z nich poszło w swoją stronę.
XIII post nauki
//zt x2
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
STOWARZYSZENIE MIŁOŚNIKÓW PRZYRODY - Zadanie Czerwiec
Od dłuższego czasu wolał spędzać wolny czas z dala od ludzi, wśród przyrody. Więc kiedy pojawiła się możliwość by pomóc w cieplarniani, wręcz rwał się do roboty, by znów chociaż na chwilę móc odsunąć się od wszystkich uczniów i studentów. W dodatku każdy teraz ostro zakuwał przed egzaminami, więc była to miła odmiana dla zmęczonego nadmiarem treści umysłu. Poukładania wszelkich myśli które zaprzątały co jakiś czas jego głowę. - Dzień dobry, słyszałem, że potrzebna jest pomoc - przywitał się i zaoferował się by jakoś wspomóc wykładowcę. Została mu przydzielona prosta robota, jaką było sprzątanie narzędzi, a także doniczek. W pierwszej kolejności zabrał się za te drugie uznając, że przedmioty tamte przydadzą się jeszcze podczas czyszczenia. W zasadzie to i tak używał do tej czynności tylko jednego narzędzia szkolnego jakim była niewielka łopatka, idealnie nadająca się do nabierania ziemi - a w tym przypadku do wygrzebywania jej resztek z doniczek. Robił to powoli, starając się zrobić to dobrze. W międzyczasie rozmyślając nad propozycją jaką dał mu profesor Raphael po swoich zajęciach. Wielkiej rzeczy musiał bowiem zrezygnować, z ważnej dla niego. Może i nie całkowicie, bo pewnie wiedział, że byłoby to niemożliwe. Nie tak od razu, więc najprawdopodobniej chciał mu dać czas. Znał już jednak odpowiedź na zadane przez niego pytanie i czy podejmie się jego oferty. Wygrzebując resztki ziemi z brązowej doniczki, wytarł brudne ręce w swoje ubranie – nie dbając już o takie rzeczy jak porządne garnitury. Nie bał się ubrudzić swoich dłoni, przez co nawet nie nałożył na ręce rękawiczek ochronnych. Nie pierwszy raz przecież grzebał w ziemi i tym razem ta nawet nie była cmentarną glebą, a resztkami żyznej torfowej ziemi. Tak miękkiej w dotyku, nieporównywalnie inne doznania i uczucia się w nim rodziły. Cały czas zastanawiał się, czy mógłby się zmienić. Odstawił ostatnią doniczkę uznając, że wystarczająco dobrze je oczyścił. Ułożył je wielkościami wkładając jedną w drugą, w taki sposób iż szybko obok niego powstawały niewielkie stosiki różnokolorowych doniczek. Mógł je naraz i bez większego powodu przetransportować poza cieplarnie, lecz nie na tym mu dzisiaj zależało. Chciał się wyciszyć, może też trochę zmęczyć fizycznie. Przez co wszystkie stosiki łapał i wynosił własnoręcznie. Dopiero kiedy to z tym się uporał wyciągnął różdżkę i wykorzystując zaklęcie aquamenti opłukiwał doniczki. By układać je na osobny stosik. Minęło w ten sposób mu wiele czasu. Ale czuł się zadowolony z swojej pracy. Po tym zabrał się za czyszczenie narzędzi które wykorzystują na zajęciach. Za pomocą zaklęcia lewitacji zabrał wszystkie umyte doniczki do składzika i tam również korzystając z różdżki wyciągał narzędzia. Łopaty, nożyce, szpadle, a nawet i dwie taczki się znalazły. Wszystko w zabawny sposób samo się poruszało i układało w kupki żelastwa. Po tym tak samo jak wcześniej umył wszystko zaklęciem wodnym i wracając do kanciapy wyszedł stamtąd z pełną ilością szmat i jakimś kubełkiem przezroczystej, błyszczącej się mazi. Za pomocą szmat wycierał przedmioty nie chcąc by wdarła się korozja, a następnie nakładając smarowidło na ścierkę nakładał niewielką warstwę ochronną na sprzęt szkolny. - Wydaje mi się, że już skończyłem, w takim razie wracam do zamku. Do widzenia i miłego dnia życzę. – powiedział i cały ubrudzony w ziemi, mokry od wody i tłusty od smarowidła.
Z/T
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przed Maxem zapowiadał się pracowity tydzień. Ledwo zdążył zapomnieć o tym, że musiał ganiać po szkole za ożywionymi pucharami, a już naczelny gajowy zwrócił się z prośbą do Miłośników Przyrody o pomoc. Jakiś nierozważny DEBIL, nie zgasił peta i podpalił starannie pielęgnowane przez rezydentów zamku grządki z roślinami. Ta wiadomość poruszyła młodego ślizgona dużo bardziej niż hasające nagrody, ze względu na to, że rośliny te wykorzystywał jako składniki do eliksirów. Od razu postanowił więc zakasać rękawy i ruszyć na ratunek. Z szopy zgarnął rękawice, doniczki, grabki, dziabkę i co tam jeszcze potrzebował i ruszył na miejsce zbrodni. To, co zobaczył było dokładnie takim pobojowiskiem, jakiego się spodziewał. Nie miał czasu do stracenia. Początkowo, prostym zaklęciem czyszczącym ogarnął największy bałagan, który panował na wierzchu. Następnie uważnie zaczął przechadzać się między grządkami, by wypatrzeć te rośliny, które jeszcze dało się uratować. Jednocześnie na kawałku pergaminu notował to, co niestety zostało zniszczone doszczętnie. Miał nadzieję, że szybko uda się im zamówić brakujące nasiona i już niedługo będą znów mogli cieszyć się potrzebnymi roślinami. Gdy już względne oględziny zostały dokonane, Solberg wziął się za przesadzanie roślin, które dało się odratować do nowej ziemi oraz nowych doniczek. Ze względu na przyzwyczajenie i wprawę, większość czynności wykonywał sprawdzonymi mugolskimi metodami. Nie było to najłatwiejsze zadanie, z jakim przyszło mu się zmierzyć. Wiele roślin wymagało specjalnej gleby oraz nawozu. Na całe szczęście Solberg miał przy sobie atlas roślin, który pożyczył specjalnie na tę okazję ze szkolnej biblioteki. Książka pomogła mu przesadzić rośliny do odpowiedniej gleby i odpowiednich doniczek, dbając o to, by każda z nich miała dokładnie tyle miejsca, ile potrzeba do dalszego rozwoju. Gdy już wszystkie pędy, kłącza i łodygi znalazły się w świeżej glebie, ślizgon powstał z kolan i wyjął zza pasa różdżkę. Mrucząc cicho Roro Florens, podlał wszystkie roślinki. Dzięki nowemu środowisku, jeszcze dokładniej mógł dostrzec, które z roślin otrzymał, jak poważne obrażenia. Znalazł kilka egzemplarzy, które przetrwały ten pożar jako jedyne ze swojego gatunku i odseparował od reszty. Następnie ponownie uniósł różdżkę i na niektóre z nich rzucił Baccifero. Rośliny, które właśnie był w trakcie tworzenia malutkich owoców, natychmiastowo dojrzały. Max mógł dzięki temu zebrać z nich nasiona i posadzić nowe rośliny w osobnych doniczkach. Dzięki temu szkoła nie będzie musiała składać aż tak dużego zamówienia. Niestety chłopak nie potrafił zrobić tego samego z roślinami, które wytwarzały dużo większe owoce. Te musiał niestety dopisać do listy, która robiła się z każdą minutą coraz dłuższa. Gdy już najważniejsze miał za sobą, ponownie wybrał się na spacer wzdłuż grządek i prostym, niewerbalnym Reparo, naprawiał te szkody, które naprawić się jeszcze dało. Miał nadzieję, że dzięki szybkiej reakcji jego oraz innych członków koła, zasoby zielne zamku zostaną uratowane, a osoba odpowiedzialna za cały ten bałagan, pociągnięta do odpowiednich konsekwencji.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Ludzie powiadają, że każdy dzień jest nowym początkiem. Swojego rodzaju przygodą, która może ponownie rozpalić w danej osobie płomień nadziei na lepsze jutro. Ignacy nie był pewien czy powinien wierzyć tym słowom, zwłaszcza po tym, jak tragiczny był jego poranek. Czuł się, jakby poprzedniego dnia, co najmniej przebiegł maraton lub dostał niezły wycisk na treningu drużyny Quidditcha. Wiedział jednak, że to niemożliwe, ponieważ przez pierwsze dni szkoły nie wysilał się zbytnio fizycznie. Wręcz oszczędzał siły, aby w razie niezapowiedzianego spotkania zespołu Puchonów być gotowym. Tym dziwniejsze wydawało mu się to, że bolały go ręce, nogi i nawet oddychał ciężej niż zazwyczaj. Zupełnie jakby coś wydrenowało go z sił w środku nocy. Gdyby nie własne samozaparcie, zapewne do tej pory leżałby w łóżku. Nie mógł jednak tego zrobić. Zamiast wylegiwać się przez resztę popołudnia, zagryzł zęby i ruszył na enigmatyczne spotkanie z Cassianem, na które się zgodził parę dni wcześniej. Nie miał pojęcia, czy chodziło o zwykłą towarzyską dyskusję, czy o coś związanego z kwestiami szkolnymi. Może chłopak chciał od niego wybłagać pozwolenie na coś, przez to, że został mianowany prefektem? Wprawdzie nie mógł udzielić mu dostępu do działu ksiąg zakazanych, ale jakiś autorytet miał. Teoretycznie mógł spróbować coś załatwić. – Dlaczego akurat tutaj? – mruknął pod nosem, starając się uspokoić oddech, gdy skończył swój spacer z klatki schodowej, aż do okolic cieplarni. – Ma zamiar znaleźć tutaj materiały na nową koronę? Puchon oparł się o murek, wciągając powoli powietrze nosem. Wspięcie się po tych wszystkich schodach, zdecydowanie nie należało tego konkretnego dnia do najłatwiejszych zadań, jednak jakimś cudem mu się udało. Nawet odnosił wrażenie, że udało mu się ukryć swój niezbyt dobry stan zdrowia przed mijającymi go w drodze uczniami i studentami. Liczył, że przed przyjściem do tego miejsca, Cassian cokolwiek mu wyjawi, jednak szybko się przekonał, że niełatwo było z niego wyciągnąć jakieś odpowiedzi. Nawet w listach. Teraz nie tylko zastanawiał go cel tej małej wycieczki, ale to, co właściwie mieli tu robić. Jeśli dobrze kojarzył w cieplarni, przy której się zatrzymali, nauczyciele trzymali najniebezpieczniejsze rośliny. Co to miało być? Próba wyeliminowania prefekta jednego z domów?
Gryfon naprawdę miał co robić w tym roku szkolnym, a nadrabianie wiedzy i pojęć, których jak się okazywało w trakcie nauki w jego umyśle znajdowała się lakoniczna ilość, nie sprzyjało kontaktom z ludźmi. Nic więc dziwnego, że prędzej czy później postanowił wplatać spotkania we wszystkie momenty, które i tak spędzał na dokształcaniu się. To rodziło jednak problem natury dziwnych miejsc, które były zazwyczaj szeroko komentowane przez wszystkich zainteresowanych. Mimo tego, że wcześniej liczył, że uda się wyrwać chociaż na spotkanie z Ignacym, to rozczarował się dość mocno, kiedy znalazł skrypt z zielarstwa mówiący o jadowitych tentakulach.
Uwijał się w pocie czoła jeszcze kilka minut wcześniej przed przyjściem samego puchona sporządzając notatki na drewnianej podkładce, którą wygrzebał gdzieś z dna swojego kufra. Okazała się całkiem przydatnym narzędziem w pracy przy roślinach. Chłopak niewiele wiedział o samej tentakuli, co planował nadrobić. Wiedział natomiast z eliksirów, że często jej liście są cennym składnikiem do warzenia magicznych mikstur. Nie zamierzał oczywiście tego praktykować, zwłaszcza na małych sadzonkach znajdujących się w cieplarni numer trzy. Sama wiedza stanowiła miły smaczek do tego, że jednak coś tam zapamiętał przez te kilka lat opieszałości nie zbytniego zainteresowania magicznymi sprawami. - O cześć... - Odparł odrywając wzrok od arkuszu pergaminu dosłownie na chwilę pieczołowicie w międzyczasie coś na nim bazgrząc. - Kończę notować, a ostatnio jestem dość... - Mówił odgarniając kosmyki włosów z oczu tak by dokładniej przyjrzeć się jadowitemu okazowi. - Zapracowany. - Dopiero wypowiadając ostatnie słowa był w stanie posłać mu odpowiednie długie spojrzenie i delikatny, aczkolwiek ciepły uśmiech.
Przemilczał słowa o koronie niespecjalnie chcąc wracać do momentu, w którym musiał się jej pozbyć, czego nadal... bardzo żałował. Niemniej jednak posłał mu grymas niezadowolenia na twarzy pomieszany z przedrzeźniającą miną. Nadal uważał swój występ za dość dobrą interpretację. Zwłaszcza, że należało wziąć na poprawkę to, że nie udało mu się ukończyć zadania – zatem nikt go nie ocenił. - Więc opowiadaj. Jak tam się sprawy mają! - Powiedział odkładając podkładkę i pióro na ubrudzony ziemią niewielki podest, koło stanowiska nauczyciela. - Jesteś teraz prefektem. Jak ci z tym?
Wymiana listami nie była tym samym co rozmowa w cztery oczy. Odczuwanie fizycznej bliskości swojego rozmówcy zdecydowanie zwiększało jej jakość i pogłębiało niejako wymiar duchowy. Naprawdę liczył, że chociaż ten jeden raz uda im się spokojnie spędzić razem czas, bez negatywnych komentarzy, przemieniania kogokolwiek w ducha czy wybuchów dzikiej magii.
Być może ta myśl nie przyniosłaby siedemnastolatkowi zbyt wielkiego pocieszenia, jednak warto było pamiętać, że nie był zapewne jedynym uczniem, który spędzał cały swój wolny czas, starając się nadrobić materiał, czy też na własną rękę zgłębiając tematy, które na lekcjach miały pojawić się dopiero w ciągu najbliższych kilku tygodni. Niektórzy lubili wyprzedzać nauczyciela, nawet jeśli nie zawsze oznaczało to pełne opanowanie wymaganych umiejętności. Stanowiło to jednak całkiem niezłą podstawę do nauki pod okiem eksperta w danej dziedzinie. A takich w Hogwarcie było wielu. Ignacemu zajęło dłuższą chwilę zarejestrowanie powitania chłopaka, a gdy już się zorientował, że takowe zawisło w powietrzu, zmrużył lekko oczy, przyglądając się przy okazji sylwetce swego rozmówcy, gdy ten krzątał się po szklarni. O co on go tak właściwie pytał? Coś z pracą? Że dużo robi? Tak? Nie? Ehh, może faktycznie powinien był odwołać to spotkanie w ostatniej chwili, nawet jeśli byłoby to niezłe faux pas na początku ich znajomości. – Emm... Tak, właśnie widzę – skomentował w końcu, po raz kolejny biorąc głęboki oddech i starając się jako tako zachować jasny umysł, pomimo zmęczenia. Pomimo tego, że Cassian cały czas siedział w cieplarni i to z niej dobiegał jego głos, Puchon nie podjął nawet jeden próby przekroczenia progu, czy nawet podniesienie się z miejsca, na którym przysiadł chwilę wcześniej. Miał wrażenie, że gdyby miał teraz spróbować wstać, to niemalże natychmiast wylądowałby plackiem na zimnej posadzce. Musiał zebrać siły na swój kolejny ruch to wszystko! – Tak, jak pisałem w listach. To spora odpowiedzialność, ale mam wrażenie, że powoli się wyrabiam – zawołał, wzdychając ciężko. – A ty? Już zacząłeś prace nad tą swoją trucizną? Mogę ci wlepić pierwszy szlaban i odjąć punkty? Ktokolwiek zgłosił moją kandydaturę, nie miał pojęcia, co robi, pomyślał młody mężczyzna. Pomimo tego, że od otrzymanej informacji minął już jakiś czas, wciąż trudno mu było uwierzyć, że cokolwiek mogło przeważyć na jego korzyść. Zwłaszcza gdyby wziąć pod uwagę jego problemy z nauką w poprzednim semestrze. Może i się nadawał do tej roli, jednak czy naprawdę w Hufflepuffie nie było nikogo lepszego od niego? Przewrócił oczami. Musiał w końcu przestać tak o sobie myśleć. Nie miał zamiaru zaniedbywać funkcji prefekta. Skoro już dostał odznakę w swoje ręce, to chciał zrobić, co mógł, aby jakoś pomóc swojej małej społeczności. Ciągłe zamartwianie się i szukanie problemów na pewno mu w tym zbytnio nie pomoże.
Cassian był mocno zdziwiony, że chłopak nie pofatygował się na tyle by wejść i nawiązać jakikolwiek kontakt wzrokowy. Niemniej jednak... Może była w tym część jego winy. Ciężko było mu wypośrodkować czas na tyle, ażeby przynajmniej dać sobie jeden dzień odpoczynku. Nawet w te luźniejsze dni przeczesywał odmętami własne zwoje mózgowe starając się uporządkować wszystko i odkryć jak dużo jeszcze ma wiedzy do zgłębienia. Wiedział, że nie da się być dobrym ze wszystkiego, ale on przecież dość mocno ograniczył swój krąg zainteresowań. Miał przed sobą jasną, klarowną ścieżkę, którą musiał podążać i chyba to było w tym wszystkim najtrudniejsze. Każdy krok, który stawiał mocno go nadwyrężał i męczył, co czyniło trasę żmudną i okupioną wyrzeczeniami. Wyrzeczeniami, na które chyba nie do końca był gotów. - Nie chcesz wejść? - Zapytał nieśmiało ledwo widząc swojego rozmówcę sprzed wejścia do cieplarni. - Z resztą... Nie ważne. Ja chyba już sam wychodzę. Wespucci mówił, że jest zakaz wchodzenia... - Odchrząknął delikatnie starając się naśladować swojego profesora od zielarstwa. - Zakaz przebywania w cieplarniach bez nadzoru osoby dorosłej. Zwłaszcza w cieplarni numer trzy. - Zaśmiał się i wychodząc z cieplarni dodał jedynie. - No to w sumie dobrze, że mnie tam nie było...
Całość skwitował ledwo zauważalnym uśmiechem i frywolnym przewrotem oczu. Zdecydowanie mniej śmiesznie byłoby mu, gdyby okazało się, że nauczyciel grasuje gdzieś niedaleko bądź też... Stoi tuż za nim. Wtedy zapewne mógłby się pożegnać z jakąkolwiek pozytywną oceną z zielarstwa. - O to świetnie! - Uśmiechnął się szeroko komentując postępy w prefektowaniu. - Gwarantuję ci... Jeśli uda mi się wytworzyć jakąś nową truciznę będziesz pierwszym, który się o tym dowie. - Dodał z dość mocną dozą przekąsu. Wiedział, że to jedynie rozjuszy Ignacego, ale zdawał się powoli przyzwyczajać do jego... Unikalnego stylu bycia. Co więcej... Uważał swój mały żarcik za dość zgrabny, co powinien docenić jego rozmówca, a przynajmniej miał taką nadzieję.
Widząc natomiast to jak zmęczony jest Ignacy posłał mu pytające spojrzenie. Zachwiana postawa była dość mocno zauważalna, zwłaszcza biorąc pod uwagę dość mocno napięte mięśnie, które kompletnie nie wyglądały na szykujące się do rozluźnienia. - Em... Wszystko w porządku? - Zapytał niepewnie nie wiedząc co się właściwie dzieje. W międzyczasie chował całość swoich notatek do torby zawieszonej przez ramię. Nie wiedział na dobrą sprawę jakie teraz mieli plany, ale chyba należało mu się chociaż trochę odpoczynku. Co więcej... Naprawdę nie chciał w żaden sposób pokazywać braku szacunku do kogokolwiek, zwłaszcza może nawet do puchona, nie będąc w stu procentach poświęconym spotkaniu z nim. - Mamy jakieś plany, czy raczej lecimy na żywca? - Ponownie posłał dość nieśmiałe zapytanie chcąc doprecyzować czy którykolwiek co przygotował. Był w stanie, z ręką na sercu przyznać się Ignacemu, że on w sumie liczył na coś spontanicznego.
Każdego innego dnia Ignacy bez wahania wszedłby do szklarni, czy też po prostu stanął w drzwiach, gadając jak najęty, jednak akurat teraz brak mu było sił na cokolwiek. Gdyby nie to, że za wszelką cenę chciał zachować jasność umysłu, to pewnie odpłynąłby i przysnął na tym murku. – Nie, dobrze mi tutaj. Powiedzmy, że będę się rozglądał, czy nikt nie nadchodzi – zawołał słabo. Jakby dla samego tylko podkreślenia swoich słów, zaczął kręcić głową to w jedną, to w drugą stronę, jakby nasłuchiwał kroków potencjalnych intruzów. Ci jednak nie nadchodzili, bo w sumie czemuż by mieli? Był weekend, większość uczniów spała albo korzystała z ostatnich ciepłych dni, odpoczywając ze znajomymi na szkolnych błoniach. Nie wszyscy jeszcze dali się wciągnąć w machinę szkolnej rutyny, przedłużając ostatnie chwile wolności, jak bardzo tylko mogli. Jednostki takie jak Cassian, które już teraz skupiały się na intensywnej nauce, były rzadkością. W sumie Ignacy powinien robić to samo, jednak przez nowe obowiązki, musiał odsunąć nadprogramową naukę na dalszy plan. Pomiędzy ćwiczeniem do najbliższego meczu, prefektowaniem i udzielaniem się na codziennych lekcjach, musiał mieć też trochę czasu dla siebie, bo inaczej by zwariował. Może dlatego właśnie przystał pomimo zmęczenia na spotkanie z chłopakiem? Gdyby tego nie zrobił, pewnie podniósłby się z łóżka późnym popołudniem i resztę dnia spędził, zastanawiając się, czy powinien zaczynać robić cokolwiek, skoro zaraz i tak nastanie zmrok. Typowo. – Wespucci mówił wiele rzeczy – stwierdził z niesmakiem, przypominając sobie jego zdanie odnośnie do zasad obowiązujących, a raczej właśnie nieobowiązujących, w szkole. – Z uwagi na pełnioną przeze mnie funkcję, nie mogę cię zachęcać do łamania regulaminu, jednakże... Technicznie rzecz biorąc, jesteś dorosły. A jeśli to nie wystarcza... Ja jestem jeszcze bardziej dorosły. Wprawdzie podejrzewał, że nie to miał na myśli nauczyciel zielarstwa, wygłaszając swoje ostrzeżenia, co do cieplarni, jednak mógł się wyrażać bardziej zrozumiale. Jakby na to spojrzeć z odpowiedniej perspektywy, to większość uczniów VII roku, jak i studenci, byli już osobami dorosłymi, tylko takimi, które wciąż się uczyły. Patrząc na to z tej strony, Cassian po prostu... balansował na granicy prawa i zasad regulaminu. Widząc swojego towarzysza opuszczającego cieplarnię, zaklaskał parę razy, w dalszym ciągu ciężko oddychając. Przez myśl mu przeszło, że jeśli obecny stan rzeczy się utrzyma, to będzie musiał się później zgłosić do Skrzydla Szpitalnego. Kto wie, czy czegoś nie złapał? Skrzywił się na samą myśl. Wolałby nie spędzić reszty miesiąca w łóżku albo na pod opieką magomedyków w szpitalu św. Munga. – Chyba się nie wyspałem – mruknął, niezbyt pewny własnych słów. Co więcej, mógł powiedzieć? Nie miał pojęcia, z jakiego powodu czuł się taki osłabiony? Jeszcze poprzedniego wieczora wszystko było w jak najlepszym porządku i miał wrażenie, że mógłby przed pójściem spać, przebiec jeszcze kilka kilometrów. Wszystko zmieniło się, gdy tylko otworzył oczy następnego poranka i ledwo co wstał z łóżka. Jaka mogła być przyczyna tego pogorszenia stanu zdrowia? Może zmiana klimatu? Kilka tygodni spędzonych w Luizjanie musiało zrobić swoje w kwestii zmiany przyzwyczajeń jego organizmu, a warto było pamiętać o tym, że odkąd wrócił był praktycznie cały czas w ciągłym ruchu. Podróżował z miejsca na miejsce i praktycznie dopiero przed początkiem roku osiadł na stałe w Hogmseade, aby przygotować się do nowego semestru. Starając się nie pokazywać niepotrzebnie własnej słabości, spróbował się podnieść i ku jemu własnemu zaskoczeni udało mu się to. Nie przewrócił się, ani nawet nie wzdrygnął, czuł tylko swojego rodzaju ciężkość w swoich kolanach. Ignorując to, puchon zrobił kilka kroków w przód, stając w progu szklarni numer trzy. – Zakładałem, że ty masz jakiś plan. W końcu to ty mnie tutaj zaprosiłeś – powiedział z krzywym uśmiechem na ustach. Naturalnie, biorąc pod uwagę, że byli w Hogwarcie, mieli całkiem spore pole do manewru. Mogli udać się na jedną z wież lub wybrać się na spacer po zamkowych błoniach. Mogli spróbować się zachowywać jak normalni znajomi. Tacy, których spotkania nie kończą się za każdym razem na jakimś magicznym incydencie.
Po tonie głosu i mimice Ignacego gryfon długo nie musiał się zastanawiać, jak wygląda stanowisko chłopaka względem Wespuciego, stało się to względnie oczywiste. Niemniej jednak tak jak i jeden, tak i drugi powinni wywiązywać się z zasad wytyczanych przez nauczycieli. Nawet, a może zwłaszcza, wtedy, kiedy ich sytuacja nie jest do końca jasna – jak na przykład w tym momencie. Dzięki jednak Merlinowi nie musieli chować się w liściach niezidentyfikowanej rośliny przed nikim i może to nawet lepiej... Strach pomyśleć jak mogli by skończyć poparzeni samą rośliną. Po raz pierwszy chyba to Cassian miałby chłopaka na sumieniu, a nie na odwrót, a tego względem własnej persony mógłby już nie przeżyć.
To już nawet nie chodziło o to, ile faktycznie przeżyli ze sobą stresujących czy kłopotliwych chwil, a o samo delikatnie kąśliwe strofowanie Ignacego tym, jak często o tym wspominał. Pomijając już fakt doskonałej pamięci chłopaka to... Po prostu brał sobie za punkt honoru wywołanie nawet na półtorej sekundy delikatnie zafrapowanej miny u puchona, mając ją za niesamowicie czarującą. Dodatkowo, gdzieś tam wewnątrz przyjaźnie również łechtało to jego ego, jako akt odwetu za te wszystkie sytuacje, kiedy to właśnie on czuł się zakłopotany. - Tak, tak wiem, ale... - Przerwał na moment delektując się samym wydźwiękiem słowa, ale w tej chwili. - Weź poprawkę na to, że nadal jesteśmy pod ich opieką, a to - Wskazał teatralnym gestem na budynek znajdujący się tuż za ich plecami. - Jest najniebezpieczniejsza cieplarnia. - Ugryzł się w język tuż po tych słowach, kiedy umysł podpowiadał mu coś w stylu, że tylko głupcy i osoby nierozważne spędzałyby tam wolny czas.
Doskonale usłyszał to delikatne poklaskiwanie będące przejawem delikatnego cynizmu. Niemniej jednak powoli zaczynał się uodparniać na te drobne geściki, które tak bardzo urozmaicały ich spędzanie czasu i w zamian denerwować się jakkolwiek tym, czy rzucać jakąkolwiek ripostą zmarszczył jedynie nos wytężając przy tym słuch. Ciężki oddech mężczyzny stojącego zaledwie kilak centymetrów od niego nie umknął jego uwadze i był jedynie poświadczeniem tego, że zaniepokoił się dość słusznie. - Mhm... - Westchnął. - Mam nadzieję, że to naprawdę tylko niewyspanie.
Przejęcie stanem Ignacego nie było w żadnym stopniu ani udawane, ani też wyolbrzymione. Akceptując w pełni swoją naturę, a także ludowe porzekadła mówiące by nie wtykać nosa w nieswoje sprawy, w większości przypadków, po prostu zaakceptowałby taką odpowiedź. Niemniej jednak z Mościckim było inaczej. Tutaj jakby standardowe słowa wydawały mu się niedostateczne. Takie, które stanowiły dobrą wymówkę dla każdego, ale jedynie Beaumont mógł być na tyle zawziętym, by na to nie przystać. Po raz kolejny obdarował go uśmiechem i troskliwym spojrzeniem, niemniej jednak tak jak w kącikach oczu tak i ust czaił się delikatny smutek spowodowany zaniepokojeniem. Jedyne co właściwie mógł teraz zrobić to było obserwacja i trwanie przy puchonie. Mimo wszystko, nastawiając się na to, miał jednak nadzieje, że to naprawdę nie jest nic poważnego.
Odpowiedzi, które jakkolwiek mogłyby wytłumaczyć stan Ignacego było wiele, a każda z nich mogła tak wykluczać jak i rodzić kolejne pytania. W takiej szkole jak Hogwart, tak doszczętnie przepełnionej magią żadna z opcji nie jawiła się na mniej prawdopodobną niźli poprzednia. Tym bardziej, gdyby kiedykolwiek brunet zapytałby się Cassa o zdanie, ten od razu wysłałby go do skrzydła szpitalnego. - Hmm... To może... - Powiedział zaciskając usta i marszcząc czoło. Wyszukiwał najlepsze miejsce, które zdawałoby się przynieść ukojenie strudzonym mięśniom, a jednocześnie spełniałoby szkolne standardy. - Odpoczniemy gdzieś na błoniach? Mnie też by się przydała chwila relaksu.
Sam Cassian nie kłamał... Z dnia na dzień czuł się coraz bardziej zmęczonym i zmęczonym. A sama satysfakcja z nadrobionych punktów wcale nie zdawała się zaspokajać głodu, któy dążył się już w nim obudzić. Więc robił wszystko by zatroszczyć się o każdy ważny przedmiot, lecz gdzieś tam w międzyczasie zatracił kompletnie perspektywę dbania o samego siebie. - To co..? Idziemy? - Zapytał ochoczo zbierając swoje graty, kiedy to nagle przypomniało mu się coś co powinien już dawno zrobić. - Ech... - Westchnął głośno licząc na jakiś objaw współczucia. - Musze jeszcze posprzątać narzędzia.
Jego wzrok, który posłał właśnie w okolice twarzy Ignacego zdawał się wręcz prosić go o pomoc, chcąc tym samym przyśpieszyć cały proces. Kiedy już zdążył skończyć niewielkie przedstawienie ponownie pobiegł do cieplarni starając się posprzątać wszystko to co mogłoby potencjalnie być spowodowane przez niego. Jedynie co jakiś czas, dość regularnie zerkał w kierunku Ignacego, czy być może chłopak nie zechciał mu pomóc.
Zadziwiająco, jak daleko był w stanie posunąć się Beamont, jeśli tylko mu na czymś zależało. Tym dziwniejszy wydawał się fakt, że z uporem maniaka starał się ukrywać własne miny, gdy coś mu się nie podobało. A sam wcale nie wyglądał o wiele gorzej. – I to tutaj spędzasz swój wolny czas? – spytał, unosząc rozbawiony jedną brew. – W miejscu wypełnionym po brzegi niebezpiecznymi roślinami? Nic dziwnego, skoro cię ciągnie do eliksirów i całego tego tałatajstwa. Cóż, nawet on nie wiedział, co konkretnie mu dolega, a przez to, że nie miał żadnych informacji czy poszlak, które mogłyby go pokierować na jakąkolwiek inną sensowną odpowiedź, musiał posłużyć się tą najprostszą. Jasne, mógł wymyślać, ale przecież nie o to w tym chodziło, prawda? Podał odpowiedź, która w tego typu sytuacjach była najczęstsza. Lepsze to niż powiedzenie, że nie ma się pojęcia, skąd się to wzięło. To by tylko jeszcze bardziej zmartwiło gryfona. A Ignacy nie miał, póki co ochoty na wizytę w skrzydle szpitalnym. To było jasne jak słońce, że Cassian liczył na jakikolwiek, nawet minimalny, przejaw współczucia ze strony starszego kolegi. Takie zachowanie nie dość, że całkiem nieźle wpasowywało się w jego styl, to jeszcze było dosyć zgodne z zaobserwowaną dotychczas u niego manierą. Subtelne gesty, półsłówka i sugestie krążące wokół omawianych akurat kwestii. Próba wywołania reakcji i okazania zainteresowania. Puchon przewrócił wymownie oczami i powłóczył spojrzeniem za chłopakiem, gdy ten ponownie wkroczył do cieplarni. Widząc raz po raz kierowany w jego stronę wzrok, westchnął ciężko, aż w końcu również wszedł do środka, rozglądając się dookoła bez większego zainteresowania. – Dobrze, dobrze! Pomogę ci! – powiedział, podchodząc do pierwszej skrzynki i ważąc ją ostrożnie w dłoni. – Tylko daj już sobie spokój z tymi szczenięcymi oczami. Może i ci pasują, ale wystarczyło po prostu poprosić. Ignacy pokręcił głową i zastanawiając się, czemu gryfon jest taki, a nie inny, zaczął składać do kupy porozwalane po całej cieplarni narzędzia. Naprawdę mieli nie lada szczęście, że w okolicy nie kręcił się Wespucci, bo raczej by ich stąd tak łatwo nie wypuścił, gdyby zobaczył ten cały burdel. Nauczyciel raczej wiedział, w jakim stanie były na co dzień poszczególne cieplarnie, więc gdyby zostali przyłapani na gorącym uczynku, raczej by się z tego tak łatwo nie wygrzebali. Biorąc pod uwagę, że wszelkiego rodzaju łopatki, grabki i tym podobne sprzęty można było znaleźć wszędzie, zaczynając od podłogi, a kończąc na małych parapetach. – Ktoś tu był przed tobą, czy to ty – przerwał, orientując się, że to, co chciał powiedzieć, mogło być uznane za niezbyt grzeczne. – Tak intensywnie tutaj pracowałeś? Następne kilka minut przeminęło im na wymienianiu pojedynczych komentarzy, aż udało im się względnie posprzątać miejsce pracy Cassiana. I to nawet dosyć szybko, co zapewne było zasługą tego, że puchon zdecydował się jeszcze bardziej zignorować swój niezbyt sprzyjający wysiłkowi stan i faktycznie uwijał się jak mrówka, przechodząc z jednego kąta w drugi i starając się doprowadzić cieplarnię do stanu względnej używalności. Problem pojawił się, gdy stwierdził, że świetnym pomysłem będzie poukładanie reszty klamotów na czymś w rodzaju starej komody umieszczonej w tylnej części pracowni. Niestety, jedna skrzynia okazała się dużo cięższa od reszty, więc Ignacy musiał poprosić o pomoc Beaumonta. Z trudem udało im się umieścić pudło na właściwym miejscu, jednak przy okazji strącili niedużą konewkę z najwyższej półki. I to był błąd. Chłopcy złapali ją w tym samym momencie i zdążyli jedynie spojrzeć na siebie zdziwieni własnym refleksem, gdy nagle... zniknęli. Kto by mógł się spodziewać, że w szkolnej pracowni, która powinna być zabezpieczona przed takimi wypadkami, znajdzie się świstoklik?
z/t x2
Reginald von Berger
Wiek : 39
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : przenikliwe, świdrujące spojrzenie
Powrót do Hogwartu w charakterze nauczyciela otwierał przed nim zupełnie nowe możliwości. Ekscytujące było przebywanie w tych murach w zupełnie nowej roli i spojrzenie na wszystko, co zdążył tu poznać z zupełnie nowego punktu widzenia. Podobała mu się ta perspektywa. W końcu lubił mieć władzę nad innymi, a bycie nauczycielem zawsze dawało pewną formę władzy – chociażby poprzez nagradzanie czy karanie krnąbrnych uczniów, chociaż on osobiście wolał tę drugą opcję. Razu pewnego wybrał się na spacer po błoniach, wykorzystując ostatnie słoneczne dni, których było coraz mniej. Przechodząc obok szklarni, postanowił zajrzeć do najbardziej interesującej z nich, by dowiedzieć się, jakie zmiany nastąpiły od jego ostatniej bytności w tym miejscu. Nigdy nie przepadał za lekcjami zielarstwa. Uważał je za nudne i zbędne. Jedynie trujące i niebezpieczne rośliny budziły w nim pewne zainteresowanie, stąd też postanowił zajrzeć do cieplarni, w której były hodowane – oczywiście z zachowaniem wszystkich środków ostrożności. Stąd też na wszelki wypadek sięgnął po różdżkę, by w razie czego móc się obronić. Okazało się, że w szklarni już ktoś był. Podstarzały profesor o dziwacznym nazwisku, którego nie zdołał zapamiętać, gdy przedstawili się sobie podczas ceremonii przydziału, przemawiał do jakiejś dziwacznie poskręcanej rośliny. Reginald stanął w wejściu i skrzyżowawszy ramiona zaczął przysłuchiwać się temu monologowi z kpiącym uśmieszkiem. – Ty naprawdę wierzysz, że ona cię słyszy i rozumie? – zapytał z rozbawieniem, przerywając mu w pół słowa.
Enrico Wespucci
Wiek : 74
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Twarz pełna zmarszczek, oraz stare blizny po ranach ciętych jakimś ostrym narzędziem na prawej ręce
Enrico bardzo lubił spędzać wolny czas w cieplarniach. Poza zajęciami lekcyjnymi, jakimiś kółkami nie kręciło się tutaj sporo osób. Po tym jak wypełnił wszystkie swoje obowiązki w gabinecie, miał teraz sporo czasu, żeby zająć się niektórymi roślinami. Chciał zobaczyć, jak sprawują się nowe nasadzenia, których dokonał kilka dni temu. Bez zbędnego pośpiechu zszedł do kompleksu przyzamkowych szklarni, wybierając tę z najbardziej niebezpiecznymi roślinami.
Wchodząc do szklarni zauważył idealnie poukładane donice z roślinami na odpowiednich miejscach. Odkąd Enrico zajmował się szklarniami, wyglądało to wszystko bardziej zorganizowanie. Korzystając z wolnej chwili postanowił przyjrzeć się jednej z roślin dokładniej. Wydawało mu się ostatnio, że miała ona jakieś problemy z liśćmi. Niby nic poważnego, ale lepiej było zapobiegać, niż leczyć. Ciszę i spokój Wespucciego przez chwilę zakłócił dźwięk przebiegających nieopodal dzieci, śmiejących się ile sił. Wytrąciło go z równowagi, przez co jego myśli zaczęły wydobywać się w postaci barwnego monologu. Jeśli ktoś wszedłby teraz do szklarni zobaczyłby właśnie profesora, mówiącego do rośliny. Dalej bowiem oglądał ją uważniej.
- Banda śmiejących się kretynów, biegających z różdżkami po tym ponurym zamczysku. Jakaś niewyobrażalna siła wyższa powoduje, że ta pożal się Boże szkoła jest nadal odbierana za coś prestiżowego. Ja nie wiem, jak potężna magia trzyma jeszcze ten budynek w całości. Od dawna powinna znajdować się tu sterta cegieł i kamieni... - ciągnąłby zapewne dalej, gdyby nie dobiegający głos zza jego pleców, od strony wejścia do cieplarni. Głos początkowo wydał mu się obcy, jednak gdy się obrócił po chwili przypomniał sobie nazwisko mężczyzny, który znalazł się w cieplarniach. Pytanie zadane przez niego bardzo go zdziwiło. Było wręcz absurdalne, ale po chwili zrozumiał, jak to dokładnie wyglądało. Tak, jakby faktycznie mówił do tej rośliny. [b]- W tym wieku pozostaje mi już tylko nadzieja, panie kolego - nie byłby sobą, gdyby odpowiedział tak po prostu, bez jakichś wstawek filozoficznych. Chciał też specjalnie nie rozwiewać wątpliwości mężczyzny, co to zresztą dałoby.
- A co sprowadza pana, panie von Bergen do kompleksu cieplarni? Nie przypominam sobie, żeby obrona przed czarną magią wymagała znajomości jakichś roślin o właściwościach magicznych - był ciekawy czemu on i czemu jemu przeszkodził w tej egzystencji na terenie szklarni. Czekając na odpowiedź Enrico podszedł bliżej mężczyzny i lekko się uśmiechnął.
Reginald von Berger
Wiek : 39
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : przenikliwe, świdrujące spojrzenie
Gdy Enrico się do niego zbliżył, cofnął się o krok, by utrzymać należny dystans, spoglądając na niego nieufnie.– Akurat przechodziłem w pobliżu i postanowiłem zajrzeć, by sprawdzić, jakie zmiany tu zaszły od mojego ostatniego pobytu w tej szkole. Ot zwykła ciekawość – wzruszył ramionami w odpowiedzi na jego pytanie, rozglądając się po szklarni. Nigdy nie przykładał się do zajęć z zielarstwa, więc nawet nie wiedział jak nazywają się tutejsze rośliny, bo zwyczajnie zapomniał ich nazwy. – Te rośliny są naprawdę dziwaczne. Nigdy nie rozumiałem jak można się nimi interesować. To babranie się w ziemi - ohyda – skrzywił się z niesmakiem chowając różdżkę do wewnętrznej kieszeni eleganckiej, czarnej marynarki, a ręce do kieszeni spodni. Zdecydowanie nie znosił magicznych roślin, podobnie jak zwierząt i bynajmniej nie zamierzał się z tym kryć. – Długo tu pracujesz? – zapytał spoglądając na starszego mężczyznę.
Enrico Wespucci
Wiek : 74
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Twarz pełna zmarszczek, oraz stare blizny po ranach ciętych jakimś ostrym narzędziem na prawej ręce
Enrico uśmiechnął się lekko do mężczyzny. Czyli jednak zwykła ciekawość, żadna tam chęć poznania nowego. Mężczyzna nie wydawał się sympatykiem zielarstwa. Po jego doświadczeniu można było wprost patrząc tylko na człowieka powiedzieć, kto jest zielarzem a kto jego po prostu nienawidzi.
- Dziwne? W pewnym sensie my też jesteśmy dziwni. Zapewniam pana, panie von Berger, że gatunek ludzki jest bardziej dziwny niż jakieś tam roślinki, nawet te jak to pan nazwał - dziwne. Magiczne rośliny mają wiele ciekawych i interesujących właściwości. Gdyby nie byłoby ludzi zajmujących się tymi roślinami, nie byłoby wielu składników do eliksirów, które jakby panu powiedzieć - przydają się. Zapewne rośliny te znalazłyby zastosowanie też w obronie przed czarną magią - mówił spokojnie, na chwilę przerywając. Przeszedł kawałek dalej, spoglądając na inną roślinę, by po chwili rzucić - Bo widzi pan, panie Berger. Zielarstwo to nie tylko bezmyślne machanie różdżką. To prawdziwa sztuka, którą nie każdy potrafi. Machać różdżką potrafią już pierwszoroczni. Zajmowanie się żywymi organizmami to jednak spore wyzwanie, odpowiedzialność i wysiłek.
Po chwili podszedł do kolejnej rośliny, by tym razem ją się zająć. Wyciągnął z kieszeni ubrania jakiś specyfik i podlał nim ją. - W Hogwarcie pracuję od tamtych ferii. Wcześniej uczyłem eliksirów ale to we Włoszech. Łącznie jako pedagog z kilkanaście lat. Coś takiego. A pan jest tutaj nowy, jak dobrze pamiętam?
Reginald von Berger
Wiek : 39
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : przenikliwe, świdrujące spojrzenie
Wywrócił oczami na te jego gadanie o roślinach. Nie rozumiał jak można się tak angażować w opiekę nad byle zielskiem i poświęcać mu tyle czasu. - Tak jest, w istocie - wzruszył ramionami, bo cóż więcej mógłby mieć w tej kwestii do powiedzenia? Oczywiście wiedział, że magiczne rośliny stanowią istotne składniki większości eliksirów będąc wykorzystywane również w truciznach. - A zatem pochodzi pan z Włoch, a ostatecznie postanowił pan zamieszkać w Wielkiej Brytanii i nauczać zielarstwa w tutejszej szkole? A ja tak, jestem tu nowy - przytaknął na jego słowa.
Enrico Wespucci
Wiek : 74
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Twarz pełna zmarszczek, oraz stare blizny po ranach ciętych jakimś ostrym narzędziem na prawej ręce
Enrico przeszedł do zaimprowizowanego stołu na końcu cieplarni. Tam miał kilka jeszcze doniczek do wytarcia i umycia, pozostałych po dzisiejszym przesadzeniu kilku roślin.
- Przepraszam pana, że przyjmuję w takich okolicznościach, ale jak sam pan widzi, tutaj praca jest ciągle - uśmiechnął się lekko Enrico. Znalazł gdzieś jakieś krzesło, co by mężczyzna mógł na spokojnie usiąść, a nie tylko stać. Sam natomiast dalej zajmował się doniczkami. Lekkim ruchem różdżki dokładnie umył kolejną i kolejną...
- Właściwie to mieszkam w Wielkiej Brytanii od małego. Uczyłem się w Hogwarcie. Pierwsze lata mieszkałem w rodzinnych stronach w Rzymie, ale po śmierci rodziców... przygarnęła mnie ciotka z Londynu. Później wróciłem do Włoch, a teraz na stare lata... tak sobie egzystuję tu - odpowiedział wzruszając ramionami. Właściwie to nie wiedział, czemu mu o tym powiedział... Nikomu nie mówił raczej co go w życiu spotkało. Po prostu.
Reginald von Berger
Wiek : 39
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : przenikliwe, świdrujące spojrzenie
- Dość ciekawa historia - stwierdził zajmując miejsce na podstawionym przez niego krześle. - I gdzie panu bardziej się podobało? Ja nigdy nie byłem w Italii, ale słyszałem, że jest tam naprawdę pięknie, ale za to w Wielkiej Brytanii łatwiej się żyje, bo to znacznie bogatszy kraj. W końcu Włosi żyją głównie z turystyki, mam rację? - popatrzył na niego z pewnym zainteresowaniem. W końcu on jako rodowity Włoch z pewnością mógł powiedzieć więcej na temat tego kraju i panujących tam warunków gospodarczych.
Enrico Wespucci
Wiek : 74
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Twarz pełna zmarszczek, oraz stare blizny po ranach ciętych jakimś ostrym narzędziem na prawej ręce
Spojrzał na mężczyznę uważnie, wycierając ostatnią z donic dokłądnie. - Szczerze? Włochy miały coś w sobie. A jeśli chodzi o społeczeństwo, to zamożnością zupełnie nie odstaje tutejszemu... Jednak nawet jeśli, to wolę żyć biednie, ale jak Włosi, niż bogato jak Anglicy... - powiedział w stronę rozmówcy.
// bardzo przepraszam, że tak długo :/
Reginald von Berger
Wiek : 39
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : przenikliwe, świdrujące spojrzenie
- Dobrze powiedziane - mrugnął do niego porozumiewawczo. - Idziesz się gdzieś przejść, czy wolisz zostać tu? - zapytał, bo o dziwo starszy mężczyzna wzbudził w nim pewne zainteresowanie i w sumie uznał, że warto by było go lepiej poznać, mimo że z reguły nie był przychylnie nastawiony do innych, ale on póki co go do siebie nie zraził, by okazywać mu pogardę.
Enrico Wespucci
Wiek : 74
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Twarz pełna zmarszczek, oraz stare blizny po ranach ciętych jakimś ostrym narzędziem na prawej ręce
Wespucci właściwie skończył swoje obowiązki w szklarniach, nie miał co tu dłużej zostawać, tylko gdzie miałby pójść z mężczyzną. - Właściwie możemy się przejść gdzieś, gdzie tylko proponujesz - uśmiechnął się w kierunku nieznajomego mężczyzny. Wespucciemu definitywnie przydałby się teraz ruch.
Reginald von Berger
Wiek : 39
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : przenikliwe, świdrujące spojrzenie
- No to chodźmy na błonia - uśmiechnął się do niego, kierując się w stronę wyjścia z cieplarni. Po chwili znaleźli się na zewnątrz, gdzie mogli odetchnąć chłodnym, świeżym powietrzem. - We Włoszech na pewno zimy są łagodniejsze, ale szkockie góry mają swój niezaprzeczalny urok, nie uważasz, profesorze? - zapytał spoglądając na niego.