Jeszcze kilka godzin temu to była zwykła, choć spora, polana, podobna do wielu innych. Jak okiem sięgnąć sam śnieg, na którym ludzka stopa nie postała. Jednak wykolejenie pociągu miało wpływ i na tę okolicę. Zapowiadała się dłuższa naprawa, a przecież takiej liczby uczniów i studentów nie można było zostawić bez zajęcia. Grupa nauczycieli ruszyła więc do boju i wspólnymi siłami, po walce z niesprzyjającą naturą, stworzyła to, co właśnie widzicie. Większą część terenu zajmowała idealnie gładka tafla sztucznego lodowiska. Nad nim wisiały setki, jeśli nie tysiące łańcuchów z mnóstwem maleńkich światełek, jakby przysiadły na nich świetliki. Mimo swojego niepozornego rozmiaru, dawały wystarczająco dużo ciepła, by nikt na lodzie nie mógł zbytnio narzekać na zimno. Łańcuchy te biegły od brzegów lodowiska do jego środka, gdzie stała wielka choinka – oficjalnie postawiona przez kadrę Hogwartu, w prawdziwej wersji rosnąca tu od wieków i nie dająca się usunąć żadną magią. Lampki zbiegały się nad nią w wielkiej kopule, która jednocześnie zdawała się być wielkim głośnikiem. Bez przerwy grały największe przeboje najpopularniejszych czarodziejskich zespołów. Na pozostałej części polany wyczarowano całe mnóstwo okrągłych stolików, zdolnych pomieścić maksymalnie cztery osoby przy każdym. Miejsca nie było dużo i liczono się z tym, że siedzący mogą szturchać się łokciami, ale przecież z założenia nikt nie przyszedł tu, by siedzieć. Na końcu ustawiono jeden z wagonów wykolejonego pociągu, w którym można było kupić coś ciepłego do picia albo drobną przekąskę, a także bezpłatnie wypożyczyć parę łyżew. Całość poza lodowiskiem otaczała wielka bańka, która zatrzymywała w środku ciepło. Można było swobodnie przez nią przechodzić, a uczucie temu towarzyszące podobne było do przejścia przez ducha. Zapowiadała się całonocna zabawa z konkursami, więc nie czekaj, aż zamarzniesz, tylko przyjdź!
Po prostu Francuz miał w sobie coś, czego nie dało się zignorować. Przyciągał do siebie ludzi i nieświadomie robił z nimi coś, że jakoś nie mieli go całkowicie dość. Można powiedzieć, że to jego wewnętrzna moc, z której nieświadomie korzysta. - A nie jestem? – zapytał widocznie zaskoczony jego odpowiedzią, po czym zaśmiał się widocznie z miny, którą zrobił – Wybacz, myślałem, że jestem wystarczająco dobrym prześladowcą, a tu okazało się, że jednak muszę się bardziej postarać… tak więc uważaj, bo teraz będziesz miał mnie na karku dwadzieścia cztery godziny na dobę! – no to ślizgon się teraz wpakował. Aureolka puścił mu oczko i uśmiechnął się szeroko. Jak on uwielbiał go drażnić, normalnie to była słodycz dla jego żywota! Pytanie Casey’a wybiło go z rytmu i nieświadomie złapał się za nogę. Wypadek w pociągu odbił się na nim i to bardzo, ale starał się tego nie ukazywać. Noga bolała go czasami niemiłosiernie, a mimo to uśmiechał się. Oczywiście były momenty, w których można było dostrzec jak bardzo wysila, ale były to ułamki sekundy. Tylko osoba, która skupiła się na nim w stu procentach mógł to dostrzec. Uśmiechnął się pod nosem i przybliżył się do niego niebezpiecznie blisko. - Martwisz się o mnie? Jak słodko… – wyszeptał i ponownie się oblizał nie odsuwając się od niego. Jak będzie chciał to go odepchnie, a jak nie, to będą mogli sobie pobyć w takich, dla Gryffona, przyjemnych warunkach – nie sądziłem, że aż tak bardzo Ci na mnie zależy – z jednej strony śmiał się z niego, z drugiej cieszył się, że chłopak dostrzegł to, co tak bardzo starał się ukryć, a z trzeciej starał się w taki sposób zmienić temat. Żeby nie musiał odpowiadać wprost na to pytanie… jakoś nie miał serca go okłamywać. Ale dlaczego było to takie trudne? No cóż chyba wiedział, że chłopak tak zareaguje i właśnie dlatego tak się zachował, chciał zobaczyć taką minę, chciał, żeby tak zareagował. Kiedy wszedł na lód zauważył jedną rzecz, która wcześniej była dla niego niesamowicie odległa. Kątem oka zmierzył Marvella i przyglądał mu się w ciszy, oczekując aż do niego dotrze. Dlaczego tak bardzo się nad nim znęcam… a raczej dlaczego tak bardzo chce widzieć jego wszystkie miny… – w jego głowie pojawiła się burza myśli i dopóki chłopak był daleko, można było dostrzec powagę na jego twarzy, ale kiedy Casey pojawił się obok niego, znowu pojawił się głupkowaty wyraz twarzy, a z nim myśli – No tak… straszny ze mnie sadysta! Proste wyjaśnienie, które mogło mu dać spokój na jakiś spokój. Kiedy została skomentowana jego wyobraźnia zaśmiał się zakłopotany. - Mówię Ci, dożyjemy takiego dnia, kiedy lód będzie topniał na Syberii! Jestem tego pewny! A jak nie dożyjemy… to trudno! – no cóż prosty chłopak z niego był, który miło skomplikowanego wnętrza ukazywał tylko tą prostotę, która dodawała mu uroku. Jak już to kiedyś napisałam, dla kobiet był mężczyzną, na którego mogą liczyć, który pocieszał je i zapewniał o ich wyjątkowości, za to dla mężczyzn był niesamowicie uroczy i nawet największy i najbardziej zawzięty hetero w głębi duszy musiał przyznać, że był słodki… a później pewnie karcił się za takie myśli, ale w to nie wnikam. Nagle na lodzie pojawił się nauczyciel, a Lacroix przeklął w myślach. Miał nadzieje, że będą mogli sobie pojeździć w spokoju, ale wraz z nauczycielem pojawili się ci bardziej ambitni i zajęli większą cześć lodowiska. W normalnych warunkach pewnie zaciągnąłby go do wspólnej zabawy, ale teraz nie był w stanie tak dobrze jeździć. Nie dałby rady jechać na jednej nodze, czy bawić się w akrobację. Widać było, że na lodzie utykał na jedną nogę jeżdżąc, starał się obciążać drugą nogę. Jednak nie oznaczało to że coś było z nim nie tak, równie dobrze może nie umieć jeździć i dlatego kaleczy to w bardzo dziwny sposób. Tak więc pozwolił siebie zaciągnąć do barierki i spoglądał na bawiących się ludzi. Zaśmiał się pod nosem i dopiero po chwili wpadł na genialny pomysł, żeby coś powiedzieć. - Ktoś chyba skręcił kostkę… – wydukał spoglądając na dziewczynę – pewnie też bym tak skończył – dodał ukazując białe ząbki – jeździłeś kiedyś, czy też tak kaleczysz jak ja?
Lodowisko wyglądało całkiem zachęcająco i tylko jej ślizgońska duma chroniła ją przed wejściem na lód. Może brzmiało to nieprawdopodobnie - przynajmniej dla wszystkich, którzy mieli jakiekolwiek wyobrażenia o Ślizgonach czy pannie Nashword - ale Rains naprawdę lubiła się bawić, a w tym miejscu sporty zimowe zdawały się najbardziej... oczywiste. Co się zaś tyczyło jazdy na łyżwach, robiła to już kiedyś na terenie posiadłości rodzinnej. Sęk w tym, że wtedy rodzice załatwili jej najlepsze czarodziejskie łyżwy, nie tylko chroniące przed upadkiem, ale i pozwalające na zachwycającą jazdę bez ogromnych umiejętności. Nash nie sądziła, by te tutaj były równie świetne. Tym bardziej, że można je było wypożyczyć za darmo. Nic, co darmowe, nie mogło być zbyt dobre. Przynajmniej tyle zdążyła się nauczyć, spędzając czas z rodziną. Stała więc tylko z boku, obserwując, jak Felix Lockwood śmiga na swojej śmiesznej parze łyżew i chociaż ego walczyło zawzięcie razem z dumą, by utrzymać ją w miejscu, nogi same rwały się do zabawy. Przecież nikt nawet nie zauważy jej w tym tłumie. Poza tym wizerunek sztywnej pani prefekt nie wydawał się być zbyt... Och, nie sądziła po prostu, by ktokolwiek szanował sztywniarę. Ona by tego nie robiła. Ryzykując bolesny upadek na lód, ruszyła po własną, z pewnością używaną, parę odpowiedniego obuwia i, szybko wiążąc sznurówki, ruszyła... To złe słowo. Powoli wkroczyła na lód. Cóż, nie wyglądało to najgorzej. Być może ta niewielka sprawka lata temu na coś się jednak przydała. Przynajmniej dopóki Rains nie poczuła się dość pewnie, by spróbować jazdy tyłem. Lockwood z pewnością także nie był zachwycony, gdy oboje runęli na lód. Kiedy znalazła się tak blisko chłopaka? Nie miała jednak ochoty długo się nad tym rozwodzić i gdy tylko pozbierali się z lodowiska, natychmiast pojechała dalej. Gdyby chociaż poświęciła chwilę na rozmowę z Gryfonem, pewnie skończyłoby się inaczej, ale determinacja, żeby pokazać się na lodzie z jak najlepszej strony sprawiła, że kolejny niezły piruet okazał się koszmarem. Nie wiedziała już czy to znowu przeklęta hipnoza, czy może po prostu przeforsowanie, ale ciemność przesłoniła jej cały świat.
Jakby było łatwiej, gdyby niektórzy ludzie po prostu nie istnieli. Weźmy taką Sonie. Przecież jej życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby wykluczyć z jej życia obecną tu młodą Ślizgonkę. Jej staw skokowy najprawdopodobniej jeszcze byłby cały, a ona mogłaby dalej bez przeszkód jeździć na łyżwach... Ale nie! Oczywiście Sonia zawsze miała takiego pecha, że musiała wpadać akurat na ludzi nieznośnych i nieprzyjemnych. Przeklinając w myślach wszystko na czym świat stoi, spojrzała na dziewczynę, przez która upadła. Co ona sobie myśli? Zamiast pomóc jej wstać i przeprosić ta się na nią wydziera? Ratunku! Dlaczego musi należeć do tego najbardziej irytującego Domu? Robią tylko wokół siebie dużo hałasu, a tak naprawdę nic konstruktywnego nie potrafią. Musiało to trochę dziwnie brzmieć zwłaszcza, że Sonia sama wyjątkowo krzykliwą Ślizgonką. Delikatnie podciągnęła nogawkę i obejrzała zranione miejsce. Było bardzo spuchnięte i pulsowało nieznośnym bólem. Chyba skręciła sobie kostkę. Jeśli znowu będzie musiała iść do pielęgniarki to po prostu udusi tą dziewczynę. Już raz dziś u niej była. Wystarczy jak na jeden dzień. Podniosła głowę i spojrzała na dziewczynę, gdy usłyszała jak jej odpowiada. Mała gówniara pewnie myśli sobie, że jest na tym lodowisku najważniejsza i wszyscy tylko mają wokół niej skakać. Marzenie... Już miała odpowiedzieć dziewczynie, żeby się zamknęła, kiedy nagle ona poskoczyła i rzucił się na Sonię. Nie zdążyła nic zrobić, było już za późno. Poczuła na swoim gardle koniec jej różdżki. Ratunku! Czy nikt tego nie widzi? Właśnie rzuciła się na nią jakaś wariatka. Zaraz poderżnie jej gardło... albo ją udusi... zadźga... ZABIJE. Pomocy! To świruska, jest niebezpieczna dla otoczenia. Takie osoby powinno się zamykać w psychiatryku. Spojrzała w jej twarz. W jej oczach zobaczyła tylko bezgraniczną wściekłość, nic więcej... Sonia już żegnała się z tym światem. To smutne... wykrwawić na środku lodowiska, pośród tych nieczułych ludzi. Nikt jej nawet nie współczuje. Nikt nie pomoże. A Delia? Gdzie ona do cholery jest? Zapadła się pod ziemie? Kiedy nagle zniknął ucisk na jej gardle. Przeżyje? A może tylko wzięła zamach? Minęła chwila nim Sonia się otrząsnęła i spojrzała na dziewczynę stojąca obok i oddychającą ciężko. Chyba się opanowała. - Wariatka. Powinno się cię zamknąć w psychiatryku - powiedziała i rzuciła jej pogardliwe spojrzenie. Ponownie skupiła się na swojej nodze. Chyba naprawdę będzie musiała iść do pielęgniarki. Spróbowała sama to zrobić, ale po przejściu jednego kroku znowu upadła. Halo! Czy ci wszyscy ludzie są naprawdę tacy ślepi, żeby nie zauważyć dziewczyny ze skręconą nogą?
Mając pewność, że dziewczę bezpiecznie dotarło do pielęgniarki, która się nią zajęła, wrócił na lód. Już nie próbował szarżować ani porywać się na dziwne skoki, które najwyraźniej wychodziły mu dość średnio, po prostu jeździł i obserwował ludzi. To zawsze było wyjątkowo zajmujące. Zwolnił jednak, kiedy zobaczył, że jakaś dziewczyna, Sonia, jeśli dobrze kojarzył, leży na lodzie z podciągniętą nogawką, pod którą kryła się paskudnie napuchnięta kostka, a druga, Alice, przed chwilą wbijała jej różdżkę w gardło. Na tyle szybko, na ile był w stanie, podjechał do nich. Nie umiał złościć się na kobiety, także i teraz był bardziej zdziwiony, aniżeli zły. Sytuacja nie wyglądała jednak bezpiecznie, a on czuł się w obowiązku, żeby jakoś temu zaradzić. - Co tu się dzieje? - zapytał stanowczo, co w jego przypadku nie było takie oczywiste. - Każda z was właśnie straciła po dziesięć punktów dla domu. Alice, ty gratisowo zarobiłaś szlaban. O szczegóły będziesz mogła zapytać opiekunkę waszego domu, u której wylądujecie obie. Sonia, złap mnie za szyję, pomogę ci dotrzeć do pielęgniarki. Już od dawna nie był zmuszony do takiej interwencji i wcale mu się nie uśmiechało, że teraz tak wyszło. Ale nie po to był prefektem, żeby nie zwracać uwagi na takie rzeczy. Odholował poszkodowaną Ślizgonkę do pielęgniarki, która miała coraz więcej do roboty, a sam poszedł na chwilę usiąść, żeby odpocząć. Nie siedział jednak długo, bo po krótkiej chwili usłyszał głuche uderzenie, jakby ktoś mocno przydzwonił w lód. Poderwał się i szybko wszedł na lodowisko. Dobrze mu się wydawało. Rains, która przecież całkiem niedawno na niego wpadła, teraz leżała na lodzie i najwyraźniej nie zamierzała się podnosić. Z daleka nie wyglądało to zbyt dobrze. Podjechał do niej i z przerażeniem stwierdził, że dziewczyna straciła przytomność. Zaczął ją lekko klepać po policzkach, modląc się, żeby to pomogło. Niestety, bez skutku. Zdesperowany wyjął różdżkę. Magia działała tutaj naprawdę nieoczekiwanie i nie miał pewności, czy to, co miał zamiar zrobić, było bezpieczne. - Rennervate - mruknął, mając nadzieję, że jej tym nie zabije ani nic. Na szczęście Rains powoli otworzyła oczy. Odetchnął z ulgą.
Profesor Limier był bardzo zadowolony z postępów, jakie robili jego uczniowie. Szło im nadspodziewanie dobrze i był ciekawy, jak wiele może z nich jeszcze wycisnąć. Złapali podstawy, także może mógłby pokazać im coś jeszcze, a do tego sprawdzić, jak wiele są w stanie dać od siebie. W związku z tym miał plan. - Kochani moi! – zaczął entuzjastycznie. – Idzie wam naprawdę fantastycznie i w związku z tym zrobimy konkurs! Ba, właściwie dwa konkursy! Będziecie mogli zabłysnąć w pokazach jazdy figurowej zarówno solo, jak i w duetach. Nie martwcie się, jeśli dopiero dzisiaj postawiliście na lodzie pierwsze kroki. Nie oczekujemy cudów, przede wszystkim postawcie na dobrą zabawę! Macie dwie godziny na przygotowania, później zaczynamy część indywidualną! To powiedziawszy, zjechał ku wyjściu z lodowiska i z najbliższego krzesła sięgnął niewielki, płócienny woreczek. Jak się po chwili okazało, w środku znajdowały się małe magiczne odtwarzacze, a każdy grał inną piosenkę, jak dotknęło się go różdżką. Każdy, kto chciał wziąć udział w konkursie, musiał wylosować jeden i do danej piosenki przygotować układ. Kiedy już każdy miał swój odtwarzacz, Limier przystanął blisko bandy, żeby nie przeszkadzać młodzieży w przygotowaniach, ale jednocześnie mieć ogląd na sytuację, móc kontrolować ich poczynania i, w razie potrzeby, wesprzeć drobną radą.
Wciąż, oczywiście, możecie pisać posty na nauce jazdy, jeśli ktoś jeszcze tego nie zrobił, a ma taką chęć. Jeśli podczas nauki jazdy wypadło Ci na drugiej kostce 1, 4 lub 5, dostajesz bonus w postaci 3 punktów. Za każde 5 punktów w kuferku za działalność artystyczną przysługuje Ci jeden przerzut przy dowolnie wybranej kostce.
Kostka pierwsza – muzyka:
1 - Kiedy słyszysz pierwsze takty, masz ochotę podskoczyć z radości. To jedna z Twoich ulubionych piosenek! Znasz ją doskonale, więc nie powinno być problemu, żeby ułożyć do niej jakiś dobry układ. (5 punktów) 2 - Wysłuchałeś całości, ale to niewiele dało. Słyszysz tę piosenkę pierwszy raz i nie wydaje Ci się, żeby nawet kilka kolejnych sprawiło, że uda Ci się wczuć. No cóż, będziesz musiał dać z siebie wszystko. Przynajmniej działa, co nie? (2 punkty) 3 - Uderzasz różdżką w odtwarzacz, ale ten nie chce zadziałać. Wydobywają się z niego podejrzane trzaski i nie wydaje Ci się, że to jest piosenka, do której masz jeździć. W końcu decydujesz się wymienić odtwarzacz na inny. Rzuć kostką: parzysta – nowa piosenka ani trochę Ci się nie podoba i czarno widzisz ułożenie do tego czegoś dobrego (1 punkt); nieparzysta – utwór wpada Ci w ucho, a nogi same rwą się do jazdy; pospiesz się, zostało niewiele czasu! (4 punkty) 4 - W pierwszej chwili zupełnie nie rozpoznajesz utworu. Nawet niezbyt Ci się podoba. Dopiero przy refrenie stwierdzasz, że przecież to znasz! A to już coś ułatwi. Uważasz co prawda, że ten wstęp ma dziwny rytm, ale coś z tego na pewno wyjdzie. (3 punkty) 5 - Skądś kojarzysz to intro. Nie wiesz skąd, a dalsza część jest Ci całkiem obca. Czujesz jednak, że nie jest najgorzej, odtwarzacz przynajmniej działa, jak należy. Po przesłuchaniu utworu kilka razy stwierdzasz, że chyba masz całkiem niezły pomysł na układ. Do dzieła! (3 punkty) 6 - W piosenkę wkomponowane są jakieś dziwne trzaski i dopiero po dłuższej chwili dociera do Ciebie, że to raczej nie tak ma być – Twój odtwarzacz jakoś nie do końca działa, jak powinien. Nie wiesz, czy zaryzykować i spróbować go wymienić, w końcu słychać nie najgorzej. Ostatecznie decydujesz się zostać przy tym, co dostałeś – i to całkiem niezła decyzja! Ignorujesz trzaski i stwierdzasz, że masz niezły plan. (4 punkty)
Kostka druga – jazda w rytmie:
1 – Wpadasz w rytm i z niego wypadasz, jakbyś co kilkanaście sekund jechał do czegoś innego. Co ciekawe, akurat skoki i piruety robisz w rytmie, za to zwykła jazda jest przez większość oderwana od melodii. Liczysz, że to wystarczy i rzeczywiście nie wyszło najgorzej. (3 punkty) 2 – Dopóki tak zwyczajnie jedziesz, wszystko jedno, przodem czy tyłem, siedzisz w rytmie i nic Ci nie można zarzucić. A potem chcesz się wybić do skoku i robisz to w całkiem nieodpowiednim momencie. Mógłbyś poczekać sekundę lub dwie i całość wyglądałaby lepiej. Następny skok z kolei lepiej byłoby wykonać chwilkę wcześniej. Nie ma tragedii, chociaż brakuje Ci wyczucia. (3 punkty) 3 – No nie czujesz tego. Starasz się, ale nieustannie wypadasz z rytmu. Przez to mylisz kroki, do skoków wybijasz się w złych momentach, a całość kończysz kilka sekund przed piosenką. Pasuje do Ciebie stwierdzenie, że muzyka Ci nie przeszkadza ani Ty nie przeszkadzasz muzyce. Szkoda. (1 punkt) 4 – Ogólnie jest nieźle, całość jest w rytmie, poza jednym momentem, kiedy troszeczkę się gubisz. Na szczęście nie trwa to długo i zaraz potem jedziesz znowu w takt muzyki. Masz nadzieję, że nikt tego nie zauważył i jest spora szansa, że rzeczywiście tak było. (4 punkty) 5 – Naprawdę po Tobie widać, że się starasz. Nadstawiasz uszu, chcąc wyłapać najlepszy moment na każdy kolejny krok. Czasem nawet Ci się udaje, ale niezbyt często. Może za mało razy wysłuchałeś tej piosenki przed występem? I dlatego teraz brzmi dla Ciebie nieco obco? Przynajmniej końcówka Ci wyszła, dobre i to. (2 punkty) 6 – Idealnie wczułeś się w muzykę, każdy Twój ruch wpasowany jest w rytm. Gdyby nie to, że wszyscy mieli tyle samo czasu, można by pomyśleć, że przygotowywałeś się tygodniami. Czujesz melodię całym sobą i to widać w sposobie, w jaki jedziesz. (5 punktów)
Kostka trzecia – skoki:
1 – Idzie Ci nie najgorzej. Nie podejmujesz zbyt wielu prób i odpuszczasz trudniejsze skoki, ale te, które masz w planach, wychodzą Ci bez zarzutu. W pewnym momencie robi się dramatycznie, kiedy w locie już wiesz, że nie uda Ci się wylądować. I rzeczywiście, upadasz boleśnie, dłońmi amortyzując upadek. Głowa cała, więc nie patrząc na ręce, jedziesz dalej. Wiesz, że dopóki nie dotrze do Ciebie, co się stało, nie będziesz czuć bólu, bo adrenalina zrobi swoje. Po występie koniecznie zgłoś się do pielęgniarki! (3 punkty) 2 – Dopiero w połowie jazdy decydujesz się na pierwszy skok. Trochę zżera Cię stres, nie czujesz się zbyt pewnie, a jeszcze te wszystkie oczy zwrócone w Twoją stronę… Nie spodziewałeś się takich nerwów. Gubisz się do tego stopnia, że chcąc wykonać zwykłego, podwójnego Toeloopa, zapominasz, że to nie jest moment, w którym powinieneś jechać przodem. Wybijasz się mocno z lewej nogi i robisz dwa i pół obrotu, żeby wylądować tyłem. Dopiero po wszystkim dowiadujesz się od profesora Limiera, że udało Ci się wykonać pięknego podwójnego Axla. A że publiczność zaczęła bić Ci brawo po lądowaniu, czujesz się ośmielony i udaje Ci się wykonać jeszcze kilka naprawdę dobrych skoków. (4 punkty) 3 – Panicznie wręcz boisz się skoczyć. Niby na lekcji nie szło Ci to najgorzej, ale teraz dochodzi stres, z którym nie potrafisz sobie poradzić. W pewnym momencie już, już prawie się wybijasz…! Ale w ostatniej chwili decydujesz się jechać dalej. Starasz się to nadrobić dużą ilością piruetów, jednak to nie to samo. (1 punkt) 4 – Ledwo się rozpędziłeś, już wykonałeś pierwszego, bezbłędnego, potrójnego Toeloopa, zaraz za nim jeszcze jednego, a potem pięknego Rittbergera. Pod koniec próbujesz nawet Axla i to też Ci wychodzi! Masz naprawdę szczęście – albo to po prostu Twój wrodzony talent. Tak czy inaczej, wszyscy są pod ogromnym wrażeniem. Masz się czym chwalić! (5 punktów) 5 – Każdy kolejny skok wychodzi Ci całkiem nieźle. Może nie zapierają tchu w piersiach, ale są poprawne. Prawidłowo się wybijasz, prawidłowo lądujesz. W powietrzu próbujesz zakręcić się trzy razy, ale udaje Ci się maksymalnie dwa. Nie przejmuj się, podwójny Rittberger wciąż wygląda efektownie. (3 punkty) 6 – Jesteś zawzięty i bardzo się starasz. Niestety, brakuje Ci siły przy wybiciach, przez co cierpi też Twoje lądowanie. W wyniku tego kilka razy lądujesz na tyłku. Od razu się podnosisz i jedziesz dalej, żeby podejmować kolejne próby, ale to niewiele zmienia. Wszyscy doceniają to, że się starasz, ale po wszystkim i tak wszystko Cię boli. (2 punkty)
Kostka czwarta – dodatkowy walor artystyczny:
1 – Niefortunnie się potykasz przy ostatnim ukłonie i niewiele brakuje, a skończyłbyś przejazd lądowaniem na lodzie. Masz jednak całkiem niezły refleks i udaje Ci się utrzymać na jednej nodze, dzięki czemu wygląda to na celowe działanie, to ostatnia figura, wieńcząca występ. Publiczność jest pod wrażeniem, a Ty możesz być z siebie dumny. (5 punktów) 2 – W pewnym momencie próbujesz zrobić przysiad i w tym przysiadzie wyciągnąć przed siebie nogę. Przenosisz ciężar ciała nieco do przodu, żeby utrzymać równowagę i nawet Ci to wychodzi. No dobra, ale jak się z tego wstaje…? Bardzo się starasz podnieść, tyle że brakuje Ci siły w nogach i ostatecznie łyżwa spod Ciebie ucieka i lądujesz na plecach. Na szczęście nic Ci się nie stało. (2 punkty) 3 – Roztaczasz wokół siebie magię, dzięki której właściwie nikt nie zwraca uwagi na Twoje ewentualne potknięcia. Mimo, że nie było w tym Twojego świadomego wkładu, przy końcowym ukłonie znikąd opada na Ciebie mnóstwo błyszczących, kolorowych gwiazdek, które znikają, jak tylko dotkną tafli lodu. Gratulacje! (7 punktów) 4 – Podczas nauki całkiem nieźle wyszła Ci jaskółka, pomyślałeś więc, że w cały układ możesz jakąś wpleść, a nawet ją ulepszyć. Próbujesz więc podnieść nogę jak najwyżej, zamiast utrzymywać ją na poziomie ciała. Wygląda to nieźle, chociaż wysiłek (ból?) widoczny na Twojej twarzy nieco psuje efekt. Dopiero po zejściu z lodu czujesz, że chyba naciągnąłeś sobie coś w udzie. Cóż, warto było. (4 punkty) 5 – Twój przejazd, mniej lub bardziej poprawny, nie zrobił szczególnego wrażenia na widowni. Wszyscy wiedzą, że się starałeś, ale mimo to zabrakło tego „czegoś”. Może po prostu nie dla Ciebie jest łyżwiarstwo figurowe… (1 punkt) 6 – W trakcie przejazdu, między jedną a drugą figurą, poplątały Ci się nogi i niewiele brakowało, byś się przewrócił. Ostatecznie wyszła Ci z tego całkiem zgrabna sekwencja kroczków, chociaż widać było, że nie zrobiłeś tego celowo. Cóż, liczy się efekt, prawda? (3 punkty)
Kostka – podstawy: 5 Kostka – piruety i skoki: 2 -> 3 Pomagam: nie
Lodowisko miało być zabawą. Całe te ferie miały być tylko niewinnym urlopem, wolnym od szkoły, chwilą wytchnienia. Ta... piękne marzenia, doprawdy, Gillian, piękne. Jakby nie dość było, że pociąg miał wypadek, to jeszcze Gillian do tej pory nieco bolała głowa. Jakimś cudem doszła do lodowiska, oparła się o barierkę i schowała twarz za kurtyną pomarańczowych włosów. Zdecydowanie czasem się do czegoś przydawały. W tamtym momencie młoda gryfonka marzyła tylko o kilku rzeczach - gorącej czekoladzie, kilku słodkich bułeczkach, nagrzanym łóżeczku i kimś kogo mogła przytulić. Najlepiej gdyby był to jakiś przyjemny w dotyku chłopak, ale miękką dziewczyną w tamtej chwili chyba też by nie pogardziła. Oczywiście chodzi tylko o przytulenie się, jak do dużego pluszaczka. Oczywiście. Gillian prawie przysypiała na barierce, cucona co chwilę przez szturchnięcia przeciskających się obok niej nastolatków i dorosłych. Zirytowana w końcu podniosła głowę żeby kogoś ochrzanić na czym to świat stoi, kiedy jej wzrok padł centralnie na stojącego przy wejściu dyrektora. Wyprostowała się jakby wsadzili jej kija od miotły w tyłek i przyjęła na mordkę uroczy, niewinny uśmiech. Bo mimo świadomości, że mężczyzna na nią nie patrzy, jakoś tak podświadomie czuła, że widzi wszystko. Nie samo pojawienie się dyrektora w tym miejscu zdziwiło Gillian, ale raczej jego zaproszenie... do nauki jazdy. No bez jaj. Jill nigdy nie miała na nogach łyżew. Jak to się w ogóle zakłada? A jednak zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, już miała na nogach białe łyżwy z ząbkami z przedniej strony, wykładanie w środku miłym futerkiem. Przynajmniej w takim obuwiu nie marzły jej stopy. Pierwsze kroki na lodzie były niepewne - i trudno nazwać je jazdą. Trzymała się blisko przy bandzie, często niespodziewanie chwytała przechodzącą obok osobę za rękę - najczęściej tacy ludzie po prostu się śmiali, inni mruczeli coś o bojaźliwych gryfonkach. Niezbyt miłe komentarze, ale to właśnie przez nie Gillian wzięła się w garść i w końcu zrobiła kilka kółek. Nie zdążyła nawet dobrze wyhamować, gdy profesor Limier oświadczył im, że wszyscy mają robić te same ćwiczenia. Co prawda jak zawsze na złość ona chciała robić swoje, ale ostatecznie zaczęła grzecznie jeździć do tyłu. I było to... fajne. Szło jej lepiej niż w tradycyjnym jeżdżeniu do przodu, dlatego śmigała już tylko w tył - w dodatku było to bezpieczniejsze, bo ząbki przy łyżwach były w jej przypadku niczym więcej jak śmiertelnym zagrożeniem. Kolejne ćwiczenia dotyczyły skoków i piruetów - to już nie było takie proste. Gillian tak mocno upadła, że przez chwilę zupełnie nie czuła tyłka. Oj, będzie siniak. Kiedy już się ogarnęła i pomyślała w myślach do dziesięciu, okazało się, że ma mały problem ze wstaniem. Siedziała więc w rozkroku na lodzie, zastanawiając się jak się podnieść. -Pierdolone łyżwy.
Ostatnio zmieniony przez Gillian M. Goyle dnia Sro Lut 18 2015, 19:22, w całości zmieniany 1 raz
Kostka – podstawy: 5 Kostka – piruety i skoki: 4 Pomagam: tak Gillian M. Goyle
Pomimo nie dość ciekawie rozpoczętych ferii zimowych - wykolejeniem się pociągu. To nie mógł narzekać na nic zbytnio. Wpierw roboty było bardzo dużo, więc nie musiał siedzieć sam w przedziale i marznąć, później znalazł swoją siostrę. Mógł więc skupić się na tym by nie zamarznąć i bawić się na tyle dobrze, na ile pozwoli mu to nieprzyjemne miejsce i w zasadzie wyobraźnia nauczycieli. Dlatego gdy tylko usłyszał o lodowisku jakim stworzyli dla uczniów od razu musiał pójść je zobaczyć. Jeśli pociąg ich nie wykończył to najwidoczniej mieli zamiar zrobić to nauczyciele i ten pomysł. Bo przecież pielęgniarka za długo się nudzi i chcą znów kobietę zamęczyć. Tym razem złamaniami, stłuczeniami i skręceniami. O ile nikt nikomu nie przejedzie łyżwą po gardle, to powinna kobieta sobie poradzić. Po takim początku to już chyba nic nie jest jej straszne. W miarę bez problemu dotarł do lodowiska, dużo osób tam zmierzało więc tak poszedł za tłumem i świecącymi światełkami widocznymi z daleka. Zatrzymał się przy barierkach i tak obserwował chwilę ludzi. Wyglądali na szczęśliwych i widocznie w ogóle zapomnieli o tym pociągu który to sobie leży od tak na torach. Obserwował tak i obserwował przez co znużony tymi dalszymi obserwacjami postanowił też pojeździć. A co mu też trochę się rozrywki należało od czasu do czasu. Poszukał jakiś odpowiednich łyżw dla siebie i wcisnął je na nogi, dobrze, starannie zasznurował je i sprawdzając kilka razy, czy nic nie uwiera, nie przeszkadza ruszył na lodowisko. Pierwsze kroki były okropne. To już staruszka z chodzikiem szybciej się od niego porusza. Musiał jednak sobie wszystko przypomnieć, bo już dawno nie jeździł. Robił sobie kółeczka dookoła ludzi coby nikomu nie przeszkadzać i nikogo nie zabić, bądź samemu nie zostać rozjechanym. Z czasem sobie przypomniał i o dziwo o wiele lepiej jeździło mu się tyłem niż przodem. Został jednak poinformowany, że za bardzo odstaje już od innych uczniów i musi zacząć ćwiczyć obroty. Oczywiście nie podobało mu się to nic a nic. Dopiero co przypomniał sobie jak się jeździ, a ci wymagają od niego skoków i obrotów? Szaleńcy! No ale dobra, najwyżej to będzie ich wina jak coś komuś zrobi. Zaczął robić obroty, a nawet skoki. No tylko jakby to powiedzieć... Jak to mugole nazywają? Jak po włączeniu spowolnionego tempa? A nie ważne. Chodziło o to, że tak jak na początku jego "ruchy" można było nazwać ruchami, tak teraz prawie stał w miejscu jakby to oberwał petryfikusem i nie było wiadomo, czy to tak na prawdę on sam się obraca, czy to wiatr go przesuwa po tym lodzie. Nie musiał długo czekać aby to zostać wezwanym na długą rozmowę. Co takiego mu powiedziano to się nie dowiecie! Ha jeszcze czego! Ważniejsze, że to podziałało i to jak! Ślamazarne ruchy może z początku były nie wiele szybsze jednak z każdym kolejnym obrotem robił to widocznie szybciej i dokładniej. Oh oh, można byłoby tak jeszcze długo pisać jak to cudownie mu szło. Ale po którymś obrocie dostrzegł ognistą czuprynę i siedzącą w rozkroku dziewczynę. Od razu ruszył w jej stronę rozstawiając szeroko ręce by uniemożliwić przejazd w jej kierunku. Zatrzymał się wpierw z jej prawej strony i lekko się odpychając zajechał tak by mógł bez problemu zobaczyć i twarz. - Hej, hej, dobrze się czujesz, co ci jest? - Może i zareagował zbyt gwałtownie, ale rozpoznał ją. Rozpoznał w niej dziewczynę która jakiś czas temu leżała nieprzytomna w przedziale bo oberwała czymś ciężkim w głowę, a teraz po prostu od tak sobie siedziała na lodzie. Doświadczony w sprawach medycznych to może on i nie był, ale też nie był totalnym idiotą, który nie wiedział, że coś takiego jak wstrząśnienie mózgu nie istnieje. Bo wtedy to może i przywrócił jej świadomość, ale było to zrobione za sprawą magii. A ta teraz sobie siedziała na ziemi. Nie próbowała się nawet podnieść, co już bardzo go martwiło. - Wiedziałem, że nie powinienem był wtedy Cię zostawiać - mruknął raczej do siebie niż do niej i spoglądając na to jak siedzi przyłożył swoje łyżwy do jej tak by się mogła o nie zaprzeć i wyciągając w jej stronę dłonie powiedział: - No już, wstajemy bo sobie odmrozisz siedzenie, a to część ciała którą faceci lubią poobserwować. A taki odmrożony tyłek pewnie nie wygląda za ciekawie - po czym łapiąc za ręce sam zaparł się o jej buty i zaczął się przechylać do tyłu.
Odpoczął chwilę i już chciał zrobić kilka kolejnych okrążeni wokół lodowiska, kiedy znowu wyszedł na środek profesor Limier. Konkurs? No całkiem nieźle! Wkręcił się w to jeżdżenie i z chęcią się sprawdzi. Bez zastanowienia pognał więc po odtwarzacz i odsunął się na bok, żeby nie zostać przypadkiem stratowanym przez chętnych. Wyciągnął różdżkę i entuzjastycznie puknął nią w magiczne pudełko. Nadstawił uszy, ale tak jakby nic do niego nie dotarło. Puknął więc jeszcze raz i wciąż nic. Za szóstym razem zaczęło trzeszczeć, ale jeśli to miała być muzyka, do której miał jechać, to słabo to widział. W końcu zebrał się w sobie i poszedł do prowadzącego z prośbą o wymianę odtwarzacza. W końcu obecna sytuacja była chyba wystarczającym powodem. I rzeczywiście, dostał nowy przydział. Mało tego, nowy sprzęt działał bez zarzutu i do tego wydawał bardzo przyjemne dla ucha dźwięki, do których aż chciało się tańczyć czy też, jak w tym wypadku, jeździć. Felix zdecydowanie miał zamiar wykorzystać to, jak tylko się dało. Kiedy nadszedł czas występu, trochę się stresował. Nie był przekonany, jak mu to wyjdzie, tym bardziej, że przecież dzisiaj był jego pierwszy raz na łyżwach. Jak po pierwszym razie można brać udział w konkursie? To jakby niezbyt logiczne przecież. Plus, że tyle lat poświęcił na naukę tańca. Jego ojciec nie wyobrażał sobie, jak dobrze wychowany młody człowiek mógłby nie umieć tańczyć i to teraz procentowało. Wczucie się w rytm było banalnie proste, zwłaszcza po takiej ilości prób. Każdy krok, każda figura siedziała w muzyce i chyba nie trzeba było mu więcej. A może i trzeba było. Bo jakby się tak zastanowić, to był konkurs i wypadałoby zrobić coś więcej, niż tylko tak sobie jechać i jechać. Jakiś skok może. Ale Felix był zestresowany, bo gdyby coś nie wyszło, to zbłaźnienie się przed taką liczbą pięknych pań byłoby podwójną kompromitacją. Nie wspominając o niektórych panach. Bardzo wiele było do stracenia, ale cóż, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, prawda? Nie chciał zaczynać od niczego dużego. Kiedy ćwiczył podstawowe kroki, udało mu się kilka razy zrobić jaskółkę. Co prawda nie był zbyt wysportowany, ale może jakby się postarał, dałby radę unieść tę nogę jakoś wyżej… To mogłoby wyglądać nie najgorzej. Spróbował więc i rzeczywiście, plan się powiódł. Siłą rzeczy nie wiedział, jak jego wygibasy wyglądają z boku, ale miał nadzieję, że nie jest źle. Pomyślał też, że może w takim razie spróbowałby skoczyć. Problem w tym, że wszystko mu się pomieszało i zdążył się odbić, kiedy dotarło do niego, że przecież wszystkie skoki, które trenowali, zaczynały się od jazdy tyłem. Tyłem! A on, jak gdyby nigdy nic, jechał przodem – i przodem się wybił. Z pewnym przerażeniem zakręcił się w powietrzu i dość topornie wylądował. Biorąc pod uwagę, że nie robił tego nigdy wcześniej, ba, nie widział, żeby ktoś inny robić, obawiał się, czy to w ogóle ma prawo wyjść. Ale wyszło, a jakby tego było mało, profesor Limier entuzjastycznie bił mu brawo. Cóż, czyli chyba wyszło całkiem nieźle. Zachęcony, zaczął skakać kolejne skoki, już normalnie, tak, jak się nauczył, znaczy wybijając się podczas jazdy tyłem. Trochę żałował, że nie odważył się od początku piosenki, bo teraz nie miał zbyt wiele czasu, który kurczył się w zastraszającym tempie. W końcu gwałtownie się zatrzymał i ukłonił głęboko. No, dał z siebie wszystko. I tak właściwie nie miało znaczenia, czy wygra, bo wiedział, że więcej by nie wyciągnął. Ale czuł, że może być zadowolony z występu. Teraz mógł spokojnie patrzeć, jak inni próbują swoich sił. No i oczywiście wyczekiwać obiecanego konkursu w parach. W tym też chciał wziąć udział, a co.
Tak, tak... tak sobie wmawiajmy! Przynajmniej to o niebo lepsze wytłumaczenie, niż gdyby Ślizgon miał nagle stać się mniej złośliwy, a bardziej otwarty na ludzi. Przecież Casey i "tolerancyjny" wyglądały obok siebie więcej, niż abstrakcyjnie. On po postu nie potrafił w jakiś sposób zignorować tego, co w jakimś stopniu mu nie pasowało! Stąd też ciągłe złośliwe, sarkastyczne komentarze, którym zdarzało się padać pod adresem biednego Francuza, ale również mniej lub bardziej szalone intrygi, klątwy czy zaklęcia, w których Marvell w ostatnich latach naprawdę nieźle się wyćwiczył, co nie? Ale nie o jego zdolnościach w operowaniu różdżką miało być, na Merlina! Podsumowując - lepiej utrzymywać, że Lacroix miał w sobie to coś, które umożliwiało mu przeżycie w towarzystwie młodszego chłopaka i na odwrót również... co nie oznacza, że Cas kiedykolwiek zamierzał myśleć o nim w kategorii przyjaciela. To też nie bardzo trzymałoby się kupy. Przecież wciąż miał w głowie niecny plan, dzieło kochanej Vittorii, o którym nie powinien za bardzo zapominać. - W najmniejszym nawet stop... zdajesz sobie sprawę, że pewnego dnia nie wytrzymam i oberwiesz czymś innym niż moja ręka? - padło w odpowiedzi. W domyśle chodziło mu, rzecz jasna, o zaklęcie i akurat tej groźby nie sposób było zrozumieć inaczej. Nie ukrywajmy, Arterbury wcale nie należał do delikatnych, przepełnionych empatią pacyfistów i jeśli decydowało się z nim zadzierać, należało pamiętać, że potrafi czarować dość dobrze. W każdym bądź razie, na pewno nie zamierzał znosić Aureolki dwadzieścia cztery na siedem, skoro już w obecnym wydaniu potrafił przyprawić go o ból głowy i odebrać wszelką chęć na opuszczanie dormitorium. Jak to dobrze, że Francuz był jednak Gryfonem, cholera jasna! Pomyśleć tylko, co działoby się, gdyby skończył w Slytherinie... Nie. Na samą myśl miał dosyć, to co dopiero, gdyby okazało się to rzeczywistością! Swoją drogą, o ile starszy chłopak przypominał radosnego Golden Retrievera i było to na porządku dziennym, o tyle rozzłoszczony Casey mógł niektórym przywieść na myśl niezadowolonego szczeniaczka. Oczywiście takiego, który potrafi już dość mocno ugryźć i jest stosunkowo wyszczekany. Nie, żeby mądrym pomysłem było o podobnych skojarzeniach mówić na głos! Bo Ślizgon nie należał do zbyt pokojowych, dobrze panujących nad swoimi emocjami osobników. Chociaż, jak od każdej reguły, i tutaj dałoby się wskazać kilka wyjątków. - Nie wyobrażaj sobie za dużo. Po prostu nie chcę cię mieć na sumieniu... ani musieć z tego lodu ściągać. - Kochający i troskliwy jak zawsze... Chyba Aurèle nie oczekiwał po nim jakiegoś bardziej altruistycznego zachowania, czyż nie? Akurat patrząc na to obiektywnie, to młodszy już i tak był wyjątkowo miły. Czasami mu wychodziło, czasami nie. Swoją drogą, Gryfon chyba zapominał o tym, że jego towarzysz zwykł obserwować swoje otoczenie i przy tym aż za bardzo zwracał uwagę na szczegóły. Tym razem mógł się odsunąć, ale bynajmniej tego nie zrobił. Nawet nie spróbował zwiększyć tej odległości o milimetr, tak, jakby bliskość nie wywarła na nim większego wrażenia, ale... wiadomo, jakieś tam skrępowanie czy niezręczność był widoczne na pierwszy rzut oka. Jak zawsze w towarzystwie Francuza. Odetchnął cicho. Z miłą chęcią drążyłby temat, ale Lacroix już załatwiał im łyżwy, więc na niewiele to się zdało. No trudno... zawsze można założyć, że ból to skutek wykolejenia się pociągu. I chyba było to dość prawdopodobne założenie. - Yeah, zostańmy przy tej drugiej opcji - od niechcenia machnął ręką na jego słowa, naprawdę nie czując potrzeby na analizowanie tego, czy śnieg na Syberii kiedyś zniknie na dobre, czy jednak nie. Szczególnie w środku zimy, gdzie człowiek zapadał się niejednokrotnie głębiej, niż po kolana. Tak właśnie. Ostatecznie skończyli stojąc z boku i obserwując jeżdżących po lodzie uczniów Hogwartu. Niektórzy radzili sobie naprawdę dobrze... gorzej z resztą, której wcale nie szło już tak zadowalająco. Cholera, przecież zwykła jazda nie była niczym skomplikowanym! Nie mniej, z akrobacjami to już inna bajka i jeśli o nie chodzi, to Casey chyba nawet nie chciał próbować w takim tłumie, o. Może kiedy się tutaj przerzedzi to o tym pomyśli. - Najwyraźniej... - mruknął, spoglądając w kierunku siedzącej na lodzie poszkodowanej. Jak to on, nie wydawał się nawet odrobinkę tą sprawą poruszony - pozostawał skrajnie neutralny. Przecież nie był to dla niego nikt ważny, nikt istotny, więc czemu miałby się przejąć? Przynajmniej do momentu, w którym jedna dziewczyna nie przyłożyła do gardła drugiej różdżki. Zmrużył oczy. Sonia irytowała również i jego, ale jakoś nigdy nie doszło do poważniejszych rękoczynów. Tym bardziej w obecności siły wyższej w postaci nauczyciela i prefekta. No cholera jasna! - Ślizgonki od siedmiu boleści... żałosne - wyrwało mu się, gdy tak obserwował całą tę sytuację. Owszem, można było być porywczym i agresywnym (cholera jasna, przecież Casey wcale nie udawał grzecznego chłopca), ale znowu po co pakować się w równie bezsensowne sytuacje... Powiedział ten, co w dwa dni po zakończeniu jednego szlabanu dostał kolejny. Ale! Sytuacja była wtedy zupełnie inna. Serio! Zresztą, o wiele łatwiej krytykować innych niż samego siebie. - Jako dziecko i raczej nie było to nic widowiskowego. Ostatni raz byłem chyba jeszcze zanim zacząłem Hogwart, a na pewno przed drugą klasą.
Tak, jasne, że czuła się dobrze. Postanowiła ot tak usiąść sobie na lodzie i odmrozić dupę. Bo jest rudą idiotką, jasne. Chociaż no... po części właśnie tak było. Ale wcale nie siedziała tutaj z własnego wyboru! Nie odmrażała sobie dupy przez własną głupotę i nie sprawiało jej to przyjemności. Ta gryfonica po prostu okazała się być kompletną życiową kaleką, zakałą Drużyny Czerwonych, nikim więcej jak pokonaną przez grawitację dzieciną. W dodatku nie potrafiła się podnieść. To jak w mugolskiej reklamie - padłeś? Powstań! Ona nie potrafiła. No i wątpię, żeby obecność kogoś z domu zielonych działała na nią uspokajająco. Nawet jeśli był to facet, któremu zawdzięczała życie - o czym przecież nawet nie wiedziała. W dodatku nie jest zbyt miłym doświadczeniem tak nagle zobaczyć w bliskiej odległości od siebie ślizgona, który po chwili zaczyna rzucać komentarzami dotyczącymi twojego tyłka. I nawet jeśli są one miłe i przyjemnie ci się ich słucha to i tak wiesz, że powinnaś go ochrzanić. Och, cóż za cudowna logika gryfonów. -Twoja dupa pewnie jest już uodporniona na ból, jeśli tyle razy ją wam skopaliśmy. -Ot, takie typowe dla nich przywitanie. Chociaż gdyby wiedziała, że to dzięki niemu teraz jest w stanie brać udział w tych zajęciach, pewnie dziękowałaby mu inaczej. Jednakże ten komentarz nie miał go urazić. A na dowód tego Gillian uniosła lekko prawy kącik ust i grzecznie chwyciła za dosyć ciepłe dłonie Brandona. Znała go ze szkoły, jasne, że tak - w końcu byli na jednym roku. I wcale nie był taki ślizgonowaty jak reszta. Równie dobrze mógł należeć do Krukonów. Kiedy Russeau wpadł na jakże idealny pomysł podniesienia jej leniwego dupska opierając się łyżwami o jej własne, Gillian nawet nie zdążyła go ostrzec, że nie jest to dobry pomysł. Co prawda ślizgon ją podniósł - żaden wyczyn, każdy dałby radę postawić na nogi smukłe czterdzieści pięć kilogramów - ale ząbki służące do hamowania, które w gruncie rzeczy nie potrafiły tego robić - znalazły zastosowanie w wywracaniu ludzi. To chyba pierwsza taka historia na tym lodowisku, ale kiedy tylko Jill się podniosła, ząbki jej łyżew otarły się o jego i po chwili znowu ruda była na ziemi. Ale tym razem nie sama. No i - wylądowała miękko - bo stojący przed nią chłopak stał się poduchą amortyzującą upadek. Pewnie będzie go potem bolał tyłek, ale trudno. -No i popatrz co zrobiłeś! Potem pewnie będzie na mnie, że cię obmacuję, czy coś w ten deseń. -Gillian udawała złą. Tak naprawdę cała ta sytuacja ją śmieszyła, serio. Pokręciła głową i usiadła mu na brzuchu. -Tak jakby przegrałeś zapasy z drobną dziewczynką, ślizgonie. Gryfoni znowu górą, nawet podczas ferii. -Pokazała mu język, oparła się o jego klatkę piersiową i wstała. Przeskoczyła przez niego i zrobiła wokół leżącego chłopaka kilka zgrabnych kółeczek, by po chwili zatrzymać się przy jego głowie. -Swoją drogą, Brandon... o czym właściwie wcześniej mówiłeś? -Zapytała, pochylając się nad jego twarzą. Długie włosy musnęły czerwone od chłodu policzki chłopaka, a Jill lekko zmrużyła oczy. -Wtedy, no... że nie powinieneś był mnie zostawiać. O co chodziło? -Zapytała, chwytając chłopaka za przedramię. Z niemałym trudem postawiła go na nogi i przejechała obok, dobijając do bandy. Nie będzie się przecież pokazywała w towarzystwie ślizgona, a jednocześnie była między nimi tak mała odległość, że spokojnie mogła usłyszeć jego słowa wytłumaczenia. Widzieli się już dzisiaj? A może chodzi o jakąś sprawę z przeszłości? Znając charakter Zielonych, dziewczyna pewnie usłyszy zaraz jakiś "inteligentny" żart dotyczący jej dzieciństwa, w stylu że ją rodzice przez dach rzucali trzy razy i dwa razy złapali, czy coś w ten deseń. Zabawne. Ha, ha, ha.
I jak tutaj być miłym dla kogoś? Kiedy to ty tak się starasz zachować przyzwoicie, a ten od razu szufladkuje cię i traktuje jak każdego? Nie to, że zależało mu na tym by dziewczyna wiedziała kto ją uratował, bo jeszcze się rozniesie plotka, że ten Ślizgon w ogóle nie przypomina Ślizgona. Nie robił tego bo poczuł nagle chęć niesienia pomocy, niczym grzeczny i prawy Gryfek. Po prostu dość dobrze się czuł w takiej sytuacji i pewnie jeszcze wypomni co niektórym jakimi to niedorozwojami są i że bez pomocy Ślizgonów to teraz nauczyciele zamiast lodowiska to robiliby zbiorowe mogiły i pisali listy z kondolencjami do rodzin ofiar. Bo gdzie nie trafił to jedynie Ślizgoni byli na tyle przytomni i ogarnięci by mogli coś działać, nie Gryfoni, Kruczki, czy Puszki. Jak przystało na tych ostatnich to byli na całkowitej łasce innych, co wcale go nawet nie zaskoczyło. Słysząc jednakże jej odpowiedź uśmiechnął się pogardliwie. Ta drobna dziewoja chciała pokazać pazurki, ale jak to przystało na wiewiórę raczej przypominało piski przestraszonego zwierzątka. - Tak? No to jakimś dziwnym trafem rozmawiasz właśnie z osobą, która dokopała Wam właśnie tak, że twój nie do końca rozwinięty rudy ogon połamie Ci kręgosłup. Chociaż patrząc się na to jak wijesz się na ziemi, to przypominasz raczej jakiegoś bezkręgowca - odburknął w odpowiedzi, ale mimo wszystko nadal zamierzał jej pomóc wstać. - Ale nie martw się, jeszcze zrobimy z Ciebie ludzi i nauczysz się poruszać na dwóch kończynach, a nie ciągle leżeć na ziemi.- Powiedział mając na myśli to, że kiedy zawsze ją spotykał ta tuliła się do podłogi. Pociągnął ją za ręce i kiedy to już podniósł dziewczynę, ta w ogóle nie zamierzała ustać na lodzie, tylko dalej pozwalała się ciągnąć. To było pewne, że zrobiła to specjalnie. W myślach już żałował tego pomysłu i wyzywał ją od różnych robali pozbawionych jakiegokolwiek szkieletu. Słysząc jej słowa podczas tego jak na nim leżała prychnął głośno. - Pff, nie musisz się o to martwić, nawet nikt nie zwróci na to większej uwagi. Ot kolejna która na mnie leci.- odparł takim tonem, że sam prawie uwierzył w prawdziwość tych słów. Ściągnął brwi widząc jak podnosi się dzięki niemu i poczuł ogromną chęć by złapać ją za nogę i pociągnąć ku ziemi. Powstrzymał się jednak od tego i kiedy to ta zaczęła krążyć dookoła niego on już się obracał na brzuch i podciągając wszystkie kończyny pod ciało zaczął się podnosić. Poczuł jak i ona mu pomaga, ale nie miał zamiaru jej dziękować, bo bez jej pomocy sam sobie świetnie radził. - Powiedzmy, że wpierw musiałem się zniżyć do twojego poziomu by w ogóle móc rozpocząć jakąkolwiek rywalizację - powiedział powstrzymując się przed wybuchnięciem fałszywym śmiechem. Otrzepywał się z lekkiego białego puchu i unosząc głowę do góry odszukał ognistą czuprynę i ruszył pomału w jej kierunku. - Domyśl się Wiewióra, wiem, że nie jesteś Krukonką, ale wierzę, że nawet Wy Gryfki nie jesteście aż tak niedorozwinięte, by nie zajarzyć o co chodzi.- Odpowiedział zatrzymując się w jej pobliżu. Bardzo blisko, tuż przed nią, wkraczając nieco w jej strefę prywatności. Zamierzał jej dać pewną wskazówkę, więc wyciągnął rękę. Pomału, by jej nie przestraszyć i powędrował nią do jej czapki odsłaniając lekkim ruchem czoło dziewczyny. Patrzył się na Gryfoniątko w ogóle inny sposób. W jakiś tak troskliwy, jakby widział w niej swoje rodzeństwo, które zrobiło sobie kuku, a on stara się sprawdzić, czy to coś groźnego. Całkowicie zapominając o tym jak sobie dogryzali. Dostrzegł lekkie przecięcie na czole i przejechał kciukiem poniżej niego wzdłuż całej rany muskając skórę, sprawdzając, czy zaczyna się goić. - Nie wygląda źle, nie powinno być blizny, co najwyżej będzie mały siniak, ale kto tam się przejmuje siniakami- rzekł i ciepło się uśmiechnął, nawet nie zauważył kiedy dłoń mu zjechała na policzek Gillian. Cofnął szybko rękę i spojrzał na to co się działo na lodowisku. Jakieś zawody indywidualne, więc będą jeszcze w parach? No to musi poszukać jakiejś partnerki co to potrafi jeździć, a nie ciągle się przewraca na tyłek.
No dobra. Może to, co zrobiła Gillian nie było w porządku. Może naprawdę nie powinna była traktować Brandona jak każdego innego Ślizgona. Ale czym tak naprawdę się różnił? Dopóki nie powiedział jej, że to dzięki niemu teraz może się poruszać, dopóki jej nie podniósł, miał tę samą plakietkę co oni. To chyba nic dziwnego, jeżeli Gillian i Russeau pochodzą z dwóch różnych domów. I to takich, które od zawsze ze sobą rywalizują. -Ty mnie akurat czegoś nauczysz. - Parsknęła śmiechem Gillian. - Prawdopodobnie tylko tego jak wchodzić w dupę każdemu, kto ma nad tobą władzę. Tacy jesteście, prawda, Ślizgonie? -Dodała z przekąsem. Nie chciała być wredna. Naprawdę nie chciała. Bo nie przynosiło jej to ani radości, ani nic z tego nie miała. No a już na pewno nie sympatii tego oto uroczego chłoptasia. Chociaż... czy jej na tym zależało? Nie, ani trochę. Więc w sumie niech mówi co chce, ona i tak wie lepiej. -Bezkręgowca, powiadasz? Jakie ty znasz trudne słowa, Russeau. Jestem pod wrażeniem. -Powiedziała, kładąc rękę na sercu aby pokazać mu, że nie żartuje, kiedy tak naprawdę na jej twarzy pojawił się kpiący uśmieszek. Jak widać Czerwoni też potrafią dokuczyć. To, że się wywaliło, wcale nie świadczyło o tym, że ma jakieś problemy z utrzymaniem równowagi. To była jego wina! Po pierwsze ciągnął za mocno, a po drugie wpadł na idiotyczny pomysł złączenia ich łyżew ząbkami. Ale swojego bohatera chyba nie należy jeszcze oskarżać o próbę zamachu, prawda? -Nie masz o sobie zbyt dużego mniemania, Russeau? -Odpyskowała mu na tą mało grzeczną i bardzo egoistyczną uwagę. -Naprawdę wydaje ci się, że tak dużo lasek na ciebie leci? Czy po prostu próbujesz do tego przekonać sam siebie? -Dobra, Gillian chyba nie miała dzisiaj najlepszego dnia - i w dodatku bolała ją głowa, może zachowywać się co najmniej nieprzyjemnie. -Jaką rywalizację, Brandon? Przecież ja tylko sobie jeżdżę. Chociaż czekaj. W sumie racja. Powinnam ci chyba podziękować za podniesienie mnie. No i miękkie lądowanie. -I jak to na feministkę przystało, dziewczyna zrobiła zgrabny ukłon i uśmiechnęła się krzywo. -Nie martw się, poczekam aż ty się wywalisz. Też ci wtedy pomogę. -Obiecała, kącikiem ust pokazując mu języczek. Takie z niej urocze dziecko, no. Kiedy Brandon podjechał tak blisko, miała ochotę dać mu w twarz. Bo prywatna strefa każdego człowieka obejmuje nie tylko jego ciało, ale też jakieś czterdzieści do czterdziestu pięciu centymetrów otoczenia. A on stał w odległości jakiś dwudziestu, więc to dwa razy bliżej niż by sobie życzyła. Chociaż nie. Lepiej, żeby Ślizgoni trzymali się na jakiś metr. Tak. Dla własnego bezpieczeństwa, nie żeby komuś groziła, czy coś. -Nie jestem Krukonką, ale ty nie masz prawa się do mnie tak odzywać, Ślizgonku. -Odwarknęła mu na tę zaczepkę, niezbyt zachwycona całą tą rozmową. Jaki w ogóle był sens sobie dogryzać? Ale to w sumie ona zaczęła. Cholera. Ale jest kobietą. Może mu wmówić, że to jego wina. Tylko po co. Fuck, fuck, fuck, takie trudne życiowe rozkminy w wykonaniu Gillian na pewno nie są niczym bezpiecznym. -Wierzysz w moją kompetencję, to miłe, bo ja w istnienie waszej już dawno straciłam wiarę. -Dodała jeszcze, jakby mało do tej pory powiedziała. Przeginasz, Jill. Powinnaś tego chłopaka po rękach całować, że ci w ogóle pomógł. Rudzinka już otwierała usta, żeby dodać coś równie zjadliwego, ale ciepła dłoń Brandona powędrowała do jej czoła - a konkretnie do miejsca, które tak usilnie próbowała zakryć nie tylko włosami, ale też puchatą czapką. I wtedy też zauważyła to spojrzenie. Do tej pory obdarzył ją takim tylko Klemens - no i raz czy dwa Ambroge. Ale ze strony Ślizgona nigdy by się takiego gestu nie spodziewała. Rozchyliła usta z zaskoczenia i powoli zaczęła oblewać się rumieńcem. Gdy dodał wzmiankę o tym, że rana zaczyna się goić, jego ręka przesunęła się na jej policzek, co spowodowało jeszcze większe zawstydzenie. Ale jakoś... chyba jej to nie przeszkadzało. Dlatego nic nie mówiła. -Tak... kto się przejmuje siniakami. -Powtórzyła za nim jak w transie, patrząc na Brandona z dołu, z powodu swojego mizernego wzrostu. I w tamtej chwili zabrał dłoń, co w ogóle jej się nie spodobało. Cholera. Mogła się nie odzywać. Zjebała to.
On wszystkim się różnił od innych Ślizgonów. Nigdy sam nie rozpoczynał z nikim zwady, a jeśli już to robił to znaczyło, że miał coś do danej osoby. Na przykład za często widział jak się ślini(patrzy) i wyobraża sobie zboczone rzeczy o jego siostrze(nadal po prostu się patrzy). Dlatego dziewczyny mogły łatwiej dołączyć do tego grona znajomych, bo każdy facet to już na starcie miał mocno pod górkę. Nawet Puchonów z początku normalnie traktuje, pomimo, że nie znosi charakteru tych ludzi, ale kto wie? Może i tam jest jakiś nieco normalniejszy przypadek? Jedyne czym dzieli ludzi to czystość krwi. Ci czystokrwiści oczywiście zawsze będą mieli lepiej, ale przecież nikt nie ma tego wypisanego na czole, więc i zanim się tego nie dowie w jakiś sposób to ciężko wrzucić kogoś do worka Szlama - Nie rozumiem o czym ty bredzisz dziewczyno, muszę przyznać, że jak do tej pory to musiałaś spotykać dziwnych... Ślizgonów - odpowiedział potrząsając głową w niedowierzaniu. Twierdzić, że włażą komuś w tyłek było po prostu śmieszne. A już tym bardziej mówić tak o Brandonie. Kompletnym przeciwieństwie takiego zachowania, komuś kto jest uczulony na puncie słowa musisz, masz, zrób to. Komuś kto zrobi wręcz odwrotnie, na opak owej komendy. A ta właśnie zarzuca mu takie coś? Miała szczęście, że była kobietą i po prostu nie wyłapała za to w tą śliczną buźkę. Nawet nie starał się ukryć tego, że był po prostu załamany jej słowami i brakowało mu słów na aż taką głupotę. Zaczynał powątpiewać w to, że dobrze zrobił podchodząc do niej. Może lepiej byłoby dla niej jakby to ich znajomość skończyła się na etapie nieznanego bohatera. Bo bardzo rzadko było coś w stanie go załamać, by miał ochotę palnąć sobie avadą w łeb byleby nie musieć słuchać tej osoby, a tej Gryfonce właśnie się to udało. - Szkoda, że ja nie mogę powiedzieć tego samego- odparł jedynie na jej docinkę i słysząc swoje nazwisko uśmiechnął się cwanie. - No najwidoczniej nie, skoro to wiesz jak się nazywam, kiedy to ja nie znam ani Twojego imienia, ani nazwiska?- odpowiedział zgodnie z prawdą. Jedyne co wiedział na jej temat to to z jakiego domu była. - Ja to po prostu wiem Wiewióra, zwłaszcza Ty powinnaś wiedzieć dobrze, że mam w sobie jakiś dziwny magnes, który to was przyciąga i na mnie lecicie - zażartował sobie już z tego, bo wiedział przecież, że lowelasem to nie był, ale faktem było, że zdarzało się już nie raz łapać jakąś dziewczynę, która to mdlała i kończyła w jego objęciach, czy tak jak to teraz zrobiła Jill. To raczej taki typ lecenia na niego miał na myśli. Ale chciał by tak pomyślała, bo mimo wszystko lubił być złośliwy tak bez powodu. To tak w zasadzie zależało od wielu rzeczy, czynników, osób. Ciężko było sprecyzować i powiedzieć, że zachowywał się tak i tak. Bo to zależało głównie od tego z kim rozmawiał i w jakich okolicznościach. A te działały akurat na niekorzyść młodszej dziewczyny. - A z chęcią to zobaczę - odpowiedział na wieść, że mu chce podziękować. Był ciekawy czy w ogóle jej to przejdzie przez gardło, widząc więc jedynie lekkie dygnięcie wykonane przez nią roześmiał się. - Mogłem się tego spodziewać, że nie przejdzie ci przez usta to jedno słowo, ale wy przewidywalni jesteście - dodał powstrzymując śmiech i wycierając wyimaginowaną łezkę w kąciku oka. - Trzymam za słowo. - No i masz! Właśnie się okaże kto jest bardziej słowny, Gryfon, czy zły Ślizgon Brandon za jakiego go miała. Mniejsza o to, że wybrała sobie właśnie najcięższego przeciwnika jaki mógł być. - No ale aby nie było, jak znów się przewrócisz to nie zostawię Cię tak - dodał uznając, że również musi coś zaoferować. No i proszę bardzo, jednak on potrafił być i miły. Tylko, czy to ktoś zauważy i następnym razem nie potraktuje go tak stereotypowo? Szczerze w to wątpił. Co do bezpiecznej odległości jaką należy zachować przed Ślizgonem by nie zostać oplutym jego jadem to to powinno być przynajmniej pięć metrów, albo i na taką odległość by słowa przez nich wypowiedziane były ledwo słyszalne, albo w ogóle. Wtedy mogłeś uważać się za farciarza, któremu żaden Ślizgon nie straszny. Tematu wiary nawet nie poruszał, bo za bardzo był zajęty badaniem jej czoła, a później gładkiej skóry na policzku. Musiałby być chyba ślepym by nie zauważyć tego jak się robi cała czerwona. On już miewał takie odruchy jako starszy, dobry braciszek, który zawsze troszczył się o swoje siostrzyczki. Ale rumieniec dziewczyny wywołał u niego uśmiech, bardzo szeroki, od ucha do ucha i lekki chichot. - No i jeśli będziesz tak cały czas czerwona Buraczku to nawet nikt go nie zauważy- rzekł znów spoglądając na jej nieco nieobecny wzrok. Chcąc też w pewien sposób sprawić by dalej miała te rumieńce. To przecież było takie słodkie.
Pakowanie się w kłopoty wcale nie było zależne od czasu, Lyons niespecjalnie miała z tym problemy, nawet jeśli ciężko było znaleźć chwilę na cokolwiek. Wolałaby jednak wpadać w tarapaty razem ze swoją przyjaciółką, z którą w końcu wypadałoby zamienić kilka słów totalnie na osobności. Wspólny przedział nie stwarzał ku temu warunków, za to Echo zdążyła zauważyć, że Utopia kręci z Cichym. Albo Cichy z Utopią. Nieważne, zwyczajnie chciała wiedzieć. - Wiedziałam, że mnie zrozumiesz! - ucieszyła się, bo mogła odetchnąć z ulgą, jej obawy co do nienormalności całej reszty zupełnie się potwierdziły. Była już pewna, że wygrały kosmos. Wygranie zawodów było więc pestką, w porównaniu do wygrywania kosmosu. Nie zdążyła podzielić się tą refleksją z Utopią, którą porwał tłum z Limierem na czele, a gdy już ją odnalazła, stojącą nad przyjezdną z, jeśli dobrze kojarzyła, grupy Austri, zupełnie zapomniała o tym, co miała jej powiedzieć. Była zbyt zaabsorbowana swoim upadkiem i lodowiskiem, żeby myśleć o podbojach kosmosu. - Wszystko dziś wygram. Albo najlepiej wygrajmy razem, potem sobie przy tej czekoladzie porozmawiamy, bo chyba mamy zaległości, a te przedziały są jakieś tragiczne, tłok i wszyscy wszystko słyszą, nie wchodzę w taki interes - burknęła, obrażona na Hampsona za warunki, jakie im zapewnił. Wróć, za ich kompletny brak. - Ooo, o, słyszysz? Konkurs. Super! Szkoda, że indywidualne, myślisz że zauważą, jeśli zrobimy układ we dwie? Nie odpowiadaj, wiem, że zauważą - paplała, rozglądając się za miejscem dla siebie. - I tak wymyślimy coś razem. Albo połączymy, idę się pomordować na lodzie. Nie patrz za dużo, gleby mnie lubią - powiedziała, machając krótko do przyjaciółki, gdy odjeżdżała tyłem na wolny kawałek lodu. Od razu zabrała się do pracy. Muzykę musiała przesłuchać kilka razy, dopiero po którymś z kolei cokolwiek zajaśniało pod jej blond czupryną. Przynajmniej zajaśniało, więc zaczęła to przetwarzać, zanim zniknęło. Czas przeznaczony na układ minął jej przeraźliwie szybko. Występ do idealnych nie należał - nie dość, że w pewnym momencie zgubiła rytm (na chwilę, może nikt nie zauważył), nie uniknęła upadku, choć nie wstawiała sobie na siłę trudnych skoków. Końcówka była bardzo w jej stylu, przypadkowa figura, wynikająca z uniknięcia zjawiskowej gleby, zdawała się podobać widowni. Co nie zmieniło faktu, że musiała podjechać do pielęgniarki. Zrobiła to jednak z uśmiechem!
Kostka – muzyka: 2 przerzucone na 5 Kostka – jazda w rytmie: 4 Kostka – skoki: 6 przerzucone na 1 Kostka – dodatkowy walor artystyczny: 1 Bonus za naukę: tak Suma punktów: 3+4+3+5+3 = 18! /chaos jak nic, ale post jest xd''''''''
Chociaż jej znajomość z Felixem zaczęła się od tego, że uznała go, mówiąc prosto, za debila, teraz nawet ona musiała przyznać, że była mu wdzięczna za pomoc. Leżenie na lodzie nie było zbyt przyjemne i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nabawiła się przez to jakiegoś przeziębienia. Głowa bolała ją nieco, gdy z wolna otwierała oczy i z trudem odzyskiwała ostrość wizji. Felix wciąż tam był, czekając najwyraźniej, aż pozbiera się z lodu i powie wreszcie, że żyje i nic jej nie jest. Merlina, ona naprawdę była mu wdzięczna. Dopiero po chwili, gdy stała już o własnych siłach na dwóch nogach, dotarło do niej, jak upokarzający był ten upadek. A jednak nie mogła odeprzeć od siebie myśli, że gdy spadnie się z konia, trzeba natychmiast wsiąść na niego z powrotem. I chociaż była to raczej ostatnia rzecz, na którą miała ochotę teraz, gdy guz powoli formował się na tyle jej głowy, poszła w ślady Felixa, wysłuchała Limiera i zdecydowała się na ostatnią i chyba najgłupszą rzecz tego wieczoru - udział w przeklętym konkursie jazdy na łyżwach, przez które przed chwilą wyłożyła się jak długa. Należało jednak zacząć od początku. Była już na lodzie, a to, że bierze udział w tym śmiesznym konkursie było oczywiste dla wszystkich zainteresowanych. Teraz miała swoje pięć minut na przygotowania. No, może nie dosłownie pięć minut, ale nieźle to brzmiało. Chwyciła swój odtwarzacz i... Słodka Morgano. Chociaż rzadko zdarzało jej się słuchać muzyki, to tutaj było jej ulubioną piosenką. Przynajmniej tyle dobrego. Z miejsca zaczęła zastanawiać się, co też może pokazać. Właściwie niewiele przecież umiała. Czas skończył się za to szybciej niż się tego spodziewała i teraz nie pozostawało już nic innego, jak iść na żywioł. Trzeba wspomnieć, że żywioł najwyraźniej był w niej, gdy tylko słyszała tę przeklętą, hipnotyzującą piosenkę. Jej ciało zdawało się nie potrzebować niczego więcej. Ona po prostu to czuła. Zaskoczona tym, jak świetnie jej idzie, postanowiła wpleść w występ kilka nadprogramowych elementów, tyle że... Cóż, po fakcie była naprawdę na siebie wściekła. W końcu trudno było nazwać to wszystko inaczej niż deficytem odwagi. Może to przez złość, a może przez zwykłe zrezygnowanie - co bardziej prawdopodobne - końcówka jej występu nie była już tak rewelacyjna jak początek i nie było sensu łudzić się co do wygranej.
Kostka – muzyka: 1 Kostka – jazda w rytmie: 6 Kostka – skoki: 3 Kostka – dodatkowy walor artystyczny: 5 --> 2 Bonus za naukę: ale że na której kostce z nauki? D: były dwie D: Suma punktów: 16
Słysząc jego wypowiedź, gryffon zaśmiał się pod nosem widocznie rozbawiony jego stwierdzeniem. - No nie mogę się doczekać! – czyżby Lacroix wątpił w ślizgona, a może to o coś innego chodziło? – Ale wiesz, zawsze może się okazać, że tylko o tym marzę – powiedział posyłając mu oczko i śmiejąc się pod nosem. No cóż. Nie znali się za dobrze. Mogło się okazać, że Aureolka to masochista… albo sadysta… albo nie wiem transwestyta? Albo okaże się być po prostu… normalny! Ale to chyba niemożliwe. Ale wracając, groźba, czy nie groźba, nie obchodziło go to, bo jakoś nie umiał sobie wyobrazić tego słodkiego chłopaka, na tyle wkurzonego na niego, że rzuca na niego zaklęcie. Nawet jeżeli doprowadziłby do takiej sytuacji, to starałby się ją załagodzić. Nie miał zamiaru doprowadzać go do szału, po prostu lubił jego minę poirytowania. Na samo wyobrażenie się uśmiechał… Czasami zadziwiały go jego własne myśli… dziwne. Och jakie słodkie nawiązanie do piesków! To już wiemy, czemu Francuz tak bardzo uczepił się chłopaka! Po prostu chciał się zaopiekować tym biednym, niesfornym szczeniaczkiem! Nic więcej do szczęścia nie potrzebował. Dobrze wiedział, że tak ułożona odpowiedź zmieni tor rozmowy. Ślizgon nie należał do osób, które ukazałyby pierwszej lepszej osobie swoją ‘słabą’ stronę. Po prostu wolał ukryć to przed całym światem i udawać, że nie posiada tych uczuć. - Nie daj boże byłbym dla ciebie niepotrzebnym ciężarem… bądź co gorsza zostawisz mnie tutaj samego! Tego bym nie ścierpiał! – w jego głosie można było dosłyszeć powagę, a jego twarz przybrała smutny wyraz. Taka mimika pomagała też w ukryciu niektórych uczuć… może jednak powinien wspomnieć? Znając jego to tego albo nie zrobi, albo powie dopiero wtedy kiedy będzie na kresie wytrzymałości. Chciał się jedynie dobrze z nim bawić. Nic więcej… Wiedział również, że młodszy kolega nie jest idiotą i będzie się domyślać czegoś… to mu na razie wystarczyło w zupełności. Wpatrując się jak ludzie uczą się jeździć, bądź biorą udział w konkursie rozmarzył się i wyłączył rozmyślając o czymś. Sam nie wiedział co dokładnie przyszło mu na myśl, po prostu coś zaczęło zaprzątać jego głowę i przez to zaczął się oddalać od Casey’a. Całkowicie zapomniał o jego istnieniu… Oj nie ładnie Lacroix. Nagle przed oczami mignęło mu światełko, spojrzał na Marvella w ciszy i przyglądał mu się zaciekawiony. - Ro… rozumiem – powiedział niepewnie i uśmiechnął się zakłopotany, a w tym samym czasie w jego głowie pojawiły się takie słowa: Co on mówił? Chyba odpowiedział na moje pytanie… ale co? Cholera jasna, nie mam zielonego pojęcia, po prostu będę przytakiwać i udawać, że wiem o co chodzi… od razu odpowiem, żeby było niby, że słuchałem… ale ze mnie idiota! - Ja jeździłem na łyżwach tylko raz w życiu i nie była to dobra przygoda! Prawdę mówiąc trafiłem wtedy do szpitala – powiedział w zamyśleniu. Nie musiał wspominać, że to nie było winą jazdy, bo to szło mu całkiem nieźle. - Nie jest Ci zimno? – dodał po krótkiej chwili. Spojrzał na niego troskliwym wzrokiem i z delikatnym uśmiechem – Może napiłbyś się czegoś rozgrzewającego? Czy coś? W tym momencie otworzył szeroko oczy i wlepił zszokowane spojrzenie w chłopaka. Odwrócił natychmiast spojrzenie i zasłonił usta zdezorientowany. Co jest... potraktowałem go jak dziewczynę... Nie ogarniam...
Może I jestem nienormalna, ale mam to gdzieś! Pielęgniarka ledwo uleczyła moją kostkę, a ja znowu popędziłam na lodowisko, żeby zabawić się na lodzie… A tu konkurs… na pewno zrobię sobie jeszcze większą krzywdę niż wcześniej, ale mam to gdzieś! Chciałam się wybawić! Tak bardzo chciałam znaleźć jakąś radość w wizycie na Syberii. Chciałam złapać jak największą ilość pozytywnych wspomnień… może po to, żeby przegonić i stłumić te złe? Nie ważne. A wiec zaczynamy! Pani pielęgniarko! Niech będzie pani w gotowości! Rozpoczynam! Ten utwór… kiedy zaczęłam jechać i usłyszałam ten utwór całkowicie się wyłączyłam. Zamiast skupić się na tańcu zaczęłam analizować, co to za utwór jest. Nie kojarzę tego… Może dlatego nie umiem złapać rytmu… dopiero refren przypomniał mi co to jest za utwór. Z radości prawie straciłam równowagę, ale przez to znowu nie mogłam wrócić na rytm. Najgorzej! Im bardziej się tym przejmowałam, tym gorzej mi wychodziło… a jeżeli chodzi o skoki… No cóż... Pierwszy podskok przypomniał mi o bólu. Kostka nie została do końca wyleczona i poczułam to od razu… dlatego też nie miałam wystarczająco siły, żeby się wybić i pokazać swoje zdolności, których nawiasem mówiąc nie mam. Z minuty na minutę szło mi coraz gorzej. Musiałam wykombinować coś, co pozwoli mi popisać się chociaż troszeczkę… Po chwili wpadłam na genialny plan! No tak! Jaskółka mi na treningu wychodziła! Powinnam spróbować! Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Z jednej strony to był dobry pomysł. Jechałam, ładnie się prezentując. Z drugiej strony poczułam ból w udzie i schowałam twarz w szaliku chcąc ukryć grymas bólu. Zniszczyło to cały efekt, ale co ja poradzę? Nie jestem zawodową łyżwiarką, jestem tylko dziewczyną, która chciała się zabawić… Kiedy zeszłam z lodu miałam łzy w oczach. Czemu zawsze mnie to spotyka?! Takie już moje szczęście, zawsze, we wszystkim muszę sobie zrobić krzywdę i stracić zabawę ze wszystkiego… zatem lekko podłamana ruszyłam w stronę pielęgniarki chcąc sprawdzić jeszcze raz obolałą kostkę.
Kostka – muzyka: 4 Kostka – jazda w rytmie: 3 Kostka – skoki: 6 Kostka – dodatkowy walor artystyczny: 4 Bonus za naukę: tak Suma punktów: 3+1+2+4+3=13pkt
Sonia poczuła wielką ulgę, gdy Ślizgonka postanowiła jednak nie przebijać jej gardła różdżką i odsunęła się. Poczuła jeszcze większą, gdy podszedł do nich Felix. Ratunek przybył! Na szczęście nie wszyscy ludzie, są tacy nieczuli i ktoś się na reszcie zauważył biedną dziewczynę ze skręconą kostką siedzącą na środku lodowiska… Chociaż nie było tak do końca fantastycznie, bo Gryfon postanowił im na samym wstępie wlepić dwadzieścia minusowych punktów dla Slytherinu i wysłać je obie do opiekuna Domu. Przecież to niesprawiedliwe. Ona tu jest ofiarą, a on ją jeszcze dobija. Wstała, podpierając się o ramię Felixa i westchnęła. Poszła z nim do pielęgniarki, nie odwracając się już do walniętej Ślizgonki. Podziękowała chłopakowi uśmiechając się lekko do niego. Szczerze mówiąc nie znała go i wiedziała o nim tylko tyle, że wiedziała jest gryfońskim prefektem i jest w tym samym wieku co Sonia. Pielęgniarka szybko uleczyła jej kostkę podając jej jakiś specjalny eliksir. Poczekała chwilę nim znowu weszła na lód. No przecież tak łatwo się nie podda. O nie, tak łatwo się jej nie pozbędą i na pewno będzie brać udział w tym konkursie. Jak na prawdziwą Ślizgonkę przystało podchodziła do każdej rzeczy, choćby najmniejszej z zapałem i ambicją. Podeszła do profesora i wylosowała jedna z kasetę. Wzięła jeszcze odtwarzacz i pojechała w stronę odległego kątka lodowiska, żeby mieć miejsce na swoje wygibasy. Po drodze minęła parę osobę, które nieudolnie starały się włączyć swój odtwarzać, raz po raz stukając w niego różdżką. Oby ona miała więcej szczęścia. Postawiła odtwarzacz na lodzie i stuknęła w niego różdżką, a on zaczął grać. Pierwsze takty chyba skądś kojarzyła. Niestety jej szczęście szybko się skończyło, bo szybko okazało się, że kojarzyła tylko intro, a reszta piosenki jest jej kompletnie nie znana. Przesłuchała ze skwaszoną miną dwa razy piosenki i westchnęła. Będzie musiała jakoś dać sobie radę i coś wymyślić. W sumie nie było najgorzej. Zaraz też przyszedł jej do głowy całkiem dobry pomysł i od razu zabrała się za swój układ taneczny. Najpierw lekko się rozciągnęła by sobie czegoś nie nadwyrężyć i zabrała się do pracy. Ślizgonka miała zamiar dobrze wykorzystać te dwie godziny, przeznaczone na przygotowania. Stuknęła w odtwarzacz i zaczęła niezdarnie wymachiwać rękami, podskakiwać i robić piruety. Była ciekawmy przypadkiem. Co chwile wpadała i wypadała w rytmu. Skoki wychodziły jej w miarę zgodnie z rytmem, za to jazda była całkowicie oderwana od muzyki. Pewnie z boku wyglądała jakby jeździła sobie, nie zwracając kompletnie uwagi na muzyki. Miała jednak nadzieje, że to wystarczy. Mając dalej w pamięci niedawny wypadek, nie próbowała żadnych trudnych skoków, tylko te najprostsze. Nie miała zamiaru po raz kolejny skręcić kostki lub zrobić sobie jeszcze większej krzywdy. Czuła się coraz bardziej podekscytowana tym całym konkursem i coraz bardziej się w niego wciągała. Jeździła coraz szybciej i pewniej, jednak przy którymś skoku już w powietrzu wiedziała, że nie da rady ładnie wylądować. Z hukiem upadła na lód, o mało nie rozbijając sobie głowy, na szczęście w ostatniej chwili wyciągnęła ręce do przodu amortyzując upadek. Nie czuła bólu, najprawdopodobniej działała na nią adrenalina, więc szybko podskoczyła do pionu i ćwiczyła dalej. Miała już przygotowane większość występu, brakowało tylko ładnego, widowiskowego zakończenia. Postanowiła zrobić coś naprawdę niesamowitego. W czasie nauki zauważyła, że nie najgorzej wychodzi jej jaskółka i od razu wpadła na pomysł, żeby wykorzystać tą figurę jako zakończenie. Sonia niestety nie była mistrzem gimnastyki i nie była zbyt rozciągnięta, przez to jej grymas bólu i wysiłku, gdy próbowała podnieść jak najwyżej nogę. Po około dwóch godzinach wykończona, lecz zadowolona ze swojego układu zeszła z lodowiska mocno utykając na lewą nogą i skierowała się w już w znaną sobie stronę. Do pielęgniarki. A pomyśleć, że podczas jednego wypadu na łyżwy udało jej się skręcić kostkę, potłuc się i nadciągnąć mięśnie lewej nogi. To się nazywa mieć szczęście.
Kostka – muzyka: 5 Kostka – jazda w rytmie: 1 Kostka – skoki: 1 Kostka – dodatkowy walor artystyczny: 4 Bonus za naukę: nie Suma punktów: 3+3+3+4= 13
Ostatnio zmieniony przez Sonia Rossa dnia Pią Lut 27 2015, 16:25, w całości zmieniany 1 raz
No tak, to... na pewno bardzo ciekawy typ Ślizgona. Jak wiemy oni sami czepiają się ludzi tak naprawdę o nic i czy to nauczyciel, czy pracownik Londynu, dyrektor czy uczeń, oni każdego traktują w ten sam, pełen wyższości sposób. Tak więc chyba nic dziwnego w tym, że Gillian od razu zaszufladkowała go w "Tych nie lubię", prawda? Chociaż w sumie to nie tak, że go nie lubi. Po prostu automatycznie wychowankowie domu węża trafiają na tą samą półeczkę. A to, czy Russeau zdecyduje się przejść na inną, to już tylko i wyłącznie jego sprawa. Takie kategoryzowanie ludzi może nie jest w porządku, ale jeśli robi się to na podstawie ich cech chcarakteru to czemu nie. Na pewno ułatwia to relacje. Chociaż to miłe, że Brandon zachowuje się przyjaźnie nawet w stosunku do Puchonów. Bo szczerze powiedziawszy nawet młodej Goyle często zdarzało się prychać na tych z Hufflepuffu. No bo to jednak wkurzające stworzenia są. Może nie tak, jak Drużyna Zielonych, ale jednak. -Masz rację, byli dziwni. Ale przecież wy wszyscy tacy jesteście. - Mruknęła pod nosem, więc Russeau prawdopodobnie tego nie usłyszał. Nie musiał. Już po samej minie Gillian było widać, co chce mu przekazać. Towarzystwo Brandona nie przeszkadzało jej do momentu w którym nie zaczął szczekać. No dobrze, może to ona rozpoczęła 'awanturę', ale jednak... miła prawo. A może nie. Może naprawdę zachowała się nie w porządku. W każdym razie - jakby się jej tego nie tłumaczyło, ona i tak będzie się coraz bardziej upierała, że wszystkiemu zawinił Brandon. To taki typ człowieka, no co zrobisz? Nic nie zrobisz. Dziewczyna uniosła brew, słysząc jego komentarz dotyczący rzekomej znajomości. No bez przesady, nie znali się znowuż tak doskonale, Goyle po prostu kilka razy słyszała o nim parę bardzo interesujących ciekawostek, to tyle. Poza tym podobno jego siostra umawiała się kiedyś z Ambrożym. I chociaż trudno mi powiedzieć, dlaczego, ale Gillian czuła, że z tego mogą być jeszcze kłopoty. -Musisz mnie znać? Może najpierw wysilisz się trochę bardziej i zabierzesz mnie na porządną randkę? Ratowanie życia i jazda na łyżwach mało mnie kręcą. -Powiedziała, bo oczywiście trudno jest tak po prostu się przedstawić i dodać, że kumple mówią jej "Jill". Nie, staph, on nie był kumplem. I nie jest. No i też nie będzie. Jasne. -Ale wiesz, jeżeli jest ci to tak niezbędne do szczęścia to... Gillian Meredith Goyle, wasza wysokość. - Kiedy podała mu swoje dane personalne ładnie dygnęła, z kpiącym uśmieszkiem rysującym się na ustach. -Ale wiesz, randka to dobry pomysł żeby sprawdzić, czy naprawdę taki magnes posiadasz. Bo gdybyś go miał to raczej nie chciałabym cię przed chwilą machnąć łyżwą. -Zauważyła kolokwialnie dziewczyna, wzruszając niewinnie chudymi ramionkami. Po chwili jegnak uśmieszek zniknął z jej ślicznej buźki, bo Russeau rzucił uwagę o jej złym wychowaniu. Dziękuję nie jest słowem trudnym, ale żeby go użyć, potrzebny jest powód. Ona nie musiała mu dziękować za nic wielkiego, więc powinien się był uradować tym, co dostał. To i tak zbyt wiele dla jednego Ślizgona. Kto to widział, żeby Gryfon musiał kłaniać się oślizgłemu wężowi. Późniejsze wydarzenia rozgrywały się szybko. Ciepła dłoń na policzku, niemiły komentarz i to, jak delikatne palce Ślizgona przestały dotykać jej twarzy. Wszystko byłoby piękne, bo nawet wzrok Brandona mówił, że nie jest to w gruncie rzeczy zły chłopak. Tylko że wszystko zniszczyła, ja wiem, chęć bycia prawdziwym Ślizgonem? Niemiły epitet użyty w stosunku do zarumienionej Gillian wcale nie sprawił, że w jej oczach stał się fajniejszy. Wręcz przeciwnie, Goyle z każdą chwilą przestawała go lubić. -Wlazłeś w moją prywatną przestrzeń, pusta pało. -Warknęła, w agresywny sposób próbując ratować resztki godności. Przecież ona wcale nie jest słodką dziewczynką. Jest wychowanką domu Godryka, ma być silna, niezależna i waleczna. A zachowuje się jak słaba wiewiórka.
Aurèle chyba naprawdę nie doceniał możliwości swojego młodszego kolegi. Ewidentnie wykorzystywał fakt, że ma u Casey'a jakieś niewyjaśnione specjalne względy i jeszcze nigdy nie oberwał niczym specyficznym, ani też bolesnym... właściwie to to aż zaskakujące, bo przecież również Ślizgoni, z którymi teoretycznie Marvell powinien się trzymać, mieli niejednokrotnie szanse doświadczyć wybuchowego charakterku tejże osóbki. - Czasami zastanawiam się, czy mnie wkurwiasz czy po prostu przerażasz... - prychnął, chociaż wcale nie była to jakaś manifestacja słabości. Gdzieżby tam! Cas nie bał się nikogo ani niczego (przynajmniej taki image należało zachować), ale wiadomo - bez właściwej ekspresji wypowiedź nie dawałaby takiego efektu, zwłaszcza, że w jego głosie pobrzmiewała zarówno ironia jak i jakieś pożałowanie... Ślizgon to jednak naprawę stanowił przedziwny przypadek. W dodatku bardzo rzadko dało się zorientować o co tak naprawdę nastolatkowi chodziło. Wariacja! Pomijając, że oczywiście on sam zdawał się tego nie zauważać. No nic. Słabą czy nie, przecież to, że martwił się o Aurèle stanowiło najdziwniejszy element podobnego rozumowania! Gdyby na jego miejscu stała Titi, wtedy to co innego! W jej wypadku przejawy troski były jak najbardziej w porządku i Arterbury nawet się z nimi nie krył, a bo to niby dlaczego? W każdym razie, z Lacroixem z całą pewnością nie łączyły go żadne bliższe relacje, więc też nie miał powodów do przejmowania się jego dobrym samopoczuciem. Oczywiście nie można tłumaczyć tego, jako „pytanie przez grzeczność”, bo i ta cecha nie wchodziła w grę... cóż, pozostawmy interpretację dla każdego z osobna. - Mogę iść chociażby teraz? - zaproponował, jakoś wyjątkowo entuzjastycznie. Jak na Casey'a w typowym do bólu wydaniu, rzecz jasna. Naprawdę kochający z niego człowiek, nie ma co. Szczególnie, że trzeba uważać na absolutnie każde słowo, żeby przypadkiem nie wziął czegoś zbyt dosłowne. W końcu akurat Ślizgon byłby w stanie zrobić teraz w tył zwrot i nawet nie spojrzeć na Francuza ponownie, żeby zorientować się co ten w takiej sytuacji zrobi. Fakt, faktem, wtedy mógłby być pewien problem z realizowaniem niecnych planów Vittorii... ale to już nie jego wina! Przecież z góry ustaliliśmy, że nie zacznie się starać bardziej niż ustawa przewiduje i po prostu grzecznie poczeka na rozwój wypadków. Nawet jeśli czegoś się domyślił, nie poruszył tego samego tematu po raz drugi. Wolał nie drążyć, bo jak zostało wcześniej wspomniane, to nie takie istotne, żeby zaprzątać sobie myśli przez zbyt długi okres. A skoro Gryfon nie zamierzał mu powiedzieć, nie czuł większej potrzeby na niego naciskać. Na cholerę? Skoro Aurèle bolała noga, niech boli. Tak z perspektywy czasu to w ogóle nie powinien go o to pytać... no ale, stało się. Już trudno. - Co niby? - zerknął na starszego z ukosa. Szczere mówiąc, co niby mogło być do rozumienia w jego negatywnej opinii na temat dziewczyn z Domu Węża i jakimś durnym wspomnieniu wycieczki na łyżwy z dzieciństwa? Mało intrygująca sprawa, ale niech już Francuzowi będzie. - Dlaczego mnie to nie dziwi? - Każdy inny na jego miejscu powinien był zapytać, co też takiego się stało, że Lacroix wylądował w szpitalu, albo... nie wiem! Zmienić temat na jakiś pogodniejszy, zamiast podsumować przeszłe wydarzenie w zupełnie beznamiętny sposób, raz jeszcze podkreślając swój niezbyt przychylny stosunek do osoby artysty. Chociaż, z drugiej strony to przecież nie tak, że Gryfona nie znosił! To tylko pozory, bo przecież jak na dłoni mamy dowód odrobinkę innego stanu rzeczy. Rozmawiał z nim od dłuższej chwili i nawet nie próbował zamordować. Po prostu był sobą, nic więcej. Okej, za to pytanie Aurèle zupełnie wybiło go z rytmu i przez moment spoglądał na studenta z niedowierzaniem. Nawet niespecjalnie się z tym krył, a przecież taka otwartość nie zdarzała mu się często. - Um... - zaczął, ewidentnie nie wiedząc, w jaki sposób zareagować. Może dlatego zrezygnował z jakiejś wyjątkowo mało elokwentnej wypowiedzi na rzecz delikatnego skinienia głową, w odpowiedzi na tę propozycję.
Oczywiście, że nie doceniał. Jak miał doceniać coś o czym nie miał zielonego pojęcia? Dla niego Casey był słodkim, małym kolegą, z którym lubił się przekomarzać i którego lubił denerwować. Dla pana Lacroix był on nieporadny i potrzebował jego opieki. Dlaczego tak było? Nie mam zielonego pojęcia, ale tak go postrzegał. Może właśnie dlatego nigdy nie patrzył na niego jak na obiekt westchnień? Tylko kobietami się opiekował, mężczyźni zajmowali się zazwyczaj nim, a on… no cóż nie podchodził do żadnej kategorii, dlatego tak się nim interesował! Nie wiem czemu ale z jakiejś perspektywy brzmi to jak obraza… hmmm… - Gdybym miał wybierać, to wybrałbym pierwszą opcję, bardziej mi odpowiada – nie chciał… on nie chciał, żeby ktoś kojarzył go ze strachem. Do tego mają prawo tylko osoby, które spotkały jego prawdziwe ja, przy których nie miał on oporów przed niczym. A takiej osoby nie było. Na szczęście. Chociaż czy naprawdę był taki straszny? Pewnie nie, ale go przerażał fakt, że nie mógł kontrolować swojego zachowania, nie mógł kontrolować swojego ciała, tracił nad sobą kontrolę. Najgorsze uczucie, jakie mógłby ktoś doświadczyć. Każdy pojmuję tą sytuację inaczej, dla Aurolki było to proste i uważał, że nie chciał ukazywać swoich uczuć – dlatego był taki słodki. A dla Caseya było niedopuszczalne, myśleć w taki sposób, o takim idiocie. - Aż tak bardzo mnie pragniesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie, przy tym przymrużył oczy i oparł łokieć o balustradę. Do tego swoją głowę położył na wewnętrznej stroni dłoni i wpatrywał się w chłopaka z tą dziwną zaciekłością. Jak to Gryffon miał w zwyczaju, wyciągał własne wnioski ze słów, które w ogóle nie kierują normalnego człowieka w tą stronę. On to potrafi wszystko zniszczyć. Ślizgon się cieszył, że może skrzywdzić Francuza, a on zamienił w to całkowicie odwrotną sytuację… To jest szczyt bezczelności, a do tego jeszcze uśmiechał się jak gdyby nigdy nic! Jego pytanie było kłopotliwe, zaśmiał się pod nosem udając, że nie słyszy. Ha, haha, haha… chyba nie trafiłem, ale złapał haczyk. Cieszył się z tego powodu, nie chciał się przyznawać do tego, że go tak olał. Czułby się z tym źle, a tak to mogą kontynuować rozmowę bez żadnego problemu! Najlepiej! No cóż chłopak był ludzkim przypadkiem udziwnień. Dlaczego wspomniał o szpitalu? Nie miał zamiaru wzbudzić współczucia czy jakichś innych uczuć, po prostu rzucił i pozwolił przeminąć tym słowom. Beż żadnego znaczenia. A zarazem wyszedł na idiotę, który potrafi się zabić na łyżwach, a do tego to ON zaciągnął Caseya na lodowisko… wariat, ale słodki. Dobra, to pytanie wybiło i Auréle i Caseya z rytmu. Ten pierwszy powiedział to nieświadomie i nie zdawał sobie sprawy z tego, jak to zabrzmiało, dopiero po chwili doszedł do wniosku, że brzmi to źle, czuł się zakłopotany. Do tego spojrzenie ślizgona, po raz pierwszy przy nim się zarumienił, delikatnie, ale zawsze! Natychmiast odwrócił wzrok i złapał końcówkę swojego szalika. Nałożył ją na połowę twarzy i nos, pozostawiając tylko odkryte oczy. Chciał się schować… Dlaczego to powiedziałem… kurwa mać, czemu tak reaguję?! Kątem oka spojrzał na chłopaka chcąc dostrzec jego reakcję, jakąkolwiek reakcję! A on nic! Czemu to musi zawsze dziać się jemu?! Chociaż nie… po prostu skinął głową i zgodził się bez żadnego obrażania, wyśmiewania. Natychmiast spojrzał na niego zakłopotany, wyciągając twarz z szalika i uśmiechnął się szeroko, łapiąc go za nadgarstek i ściągając pana Marvella z lodowiska. Kiedy już pozbył się niepotrzebnego balastu, którym były łyżwy… no i po części Casey, podszedł do budki z piciem i nieświadomie położył dłoń na bolącej nodze… Nie miało to jakiegoś większego znaczenia, ale jako autorka nie mogę zapomnieć o tym, że jest kontuzjowany i mimo wpływa to na jego zachowanie. - Na co masz ochotę?
Zawsze powtarza się, że nie należy oceniać książki po pozorach i ten błąd niewątpliwie popełniał Francuz, z taką lekkością podchodząc do osoby młodszego kolegi. Zwłaszcza, że sam zainteresowany mógł bardzo łatwo wbić mu gdzieś, kiedyś, w wyniku mniej lub bardziej fortunnego obrotu zdarzeń nóż w plecy. Ślizgon przecież nigdy nie obiecywał mu dozgonnej wierności ani nic podobnego. Nawet ta rozmowa teraz przybrała taki, a nie inny obrót raczej przez prośbę Vittorii, niż zwykłą chęć do nawiązania kontaktu. Przynajmniej przy takim stanie rzeczy zamierzał obstawać Cassie, któremu bynajmniej nie śpieszyło się do przyznawania, że Gryfon w jakiś sposób mu się podoba. Gdzieżby tam! Zresztą, przecież z góry było wiadome, że pomiędzy nim, a Aurèle nie ma prawa zaistnieć nic poważniejszego! Przynajmniej dla młodszego z chłopaków, który aż za dobrze zdawał sobie sprawę z różnicy charakterów... czy my właśnie przypadkiem nie rozwodzimy się nad tą sprawą aż za bardzo? Przecież dopiero co było o tym, jak bardzo Lacorix mylił się mając chłopaka za niegroźnego, a zaczęliśmy rozmawiać o pierdołach, no! - W takim razie obstajemy przy drugiej - prychnął, chociaż to wcale nie tak, że się naszej kochanej Aureolki w jakimkolwiek stopniu bał. Chodziło raczej o te jego genialne pomysły, przez które Marvell zaczynał poważnie rozważać swoje życiowe wybory... Nie byłby jednak sobą, gdyby coś tak marnego odciągnęło go od pierwotnych zamiarów, także żaden problem. Przecież tak naprawdę nie mógł się obawiać przerośniętego golden retrivera samego w sobie, gdzieżby tam! Gryfon miał jednak rację, pierwsza opcja była o wiele bardziej prawdziwa, ale znowu - czemu Casey miałby nagle się z nim zgodzić? Dzisiaj robił już i tak zbyt dużo dziwacznych rzeczy. - Oczywiście - odpowiedział tak, jakby nie było w tym absolutnie nic dziwnego. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Ślizgon brzmiał zaskakująco poważnie i chyba tylko cudem można byłoby dosłyszeć w jego głosie nutę sarkazmu. Chociaż, on z ironii korzystał nad wyraz często, więc to akurat nic dziwnego i raczej Aurèle nie weźmie słów młodszego kolegi na poważnie. To już w ogóle byłoby dziwne. Arterbuty naprawdę uwielbiał odpowiadać w tak niejednoznaczny sposób (bo przecież równocześnie mogło chodzić o to, że pragnie zobaczyć starszego leżącego na lodzie jak długi albo go tutaj zostawić) tylko po to, by później oglądać reakcje swoich rozmówców. Zwłaszcza, że teraz to student ewidentnie chciał go zawstydzić, co tego dnia zrobił już zbyt wiele razy. Podsumowując, Aurèle był skończonym idiotą i Casey nawet się z takim stwierdzeniem nie kłócił. Czy przy tym uroczym? To już pojęcie zupełnie względne, bo przecież niektórzy ludzie uważali Ślizgona za w pewien sposób słodkiego, z czym znowu większa część populacji, która go znała zupełnie by się nie zgodziła... a każdym bądź razie, Francuz miał jakiś tam urok osobisty i z całą pewnością był interesującą osobistością, skoro młodszy jeszcze nie spróbował go zamordować, a nawet całkiem chętnie pozwolił mu wyciągnąć się na lód. Może to pytanie brzmiało nie tyle źle, co raczej zupełnie obco i nie do końca na miejscu, bo chociaż w tym wypadku rzeczywiście prędzej Aurèle opiekowałby się Casey'em niż odwrotnie, nie nawykli do takich interakcji. Inna sprawa, że oni w ogóle od dawna nie rozmawiali ze sobą aż tak długo i we w miarę pokojowych nastrojach. Bo opryskliwe komentarze tego drugiego to nic nadzwyczajnego. Marvell odnosił się tak do wszystkich, ze swoimi bliskimi przyjaciółmi włącznie. Jeśli tak przyjrzeć się zachowaniu Ślizgona dokładniej, to był on po prostu więcej niż odrobinę zakłopotany i chyba nie spodziewał się, że kiedykolwiek usłyszy coś takiego. Skoro jednak nie próbował Lacroixa zamordować wzrokiem, to chyba nie stało się nic złego... zwłaszcza, że na upartego ktoś mógłby zarzucić młodszemu nawet niewielki uśmiech, ale to mogłaby być już lekka przesada. Aż takiej otwartości raczej nie należało się po nim spodziewać. - Herbata wystarczy - mruknął w odpowiedzi, kiedy stali już przy budce z piciem. Chyba nikogo nie dziwi, że wciąż czuł się w tej sytuacji cokolwiek dziwnie, prawda?
Kiedy ostatnia chętna osoba zakończyła swój układ, profesor Limier wyjechał na środek lodowiska i zaczął klaskać. Był dumny z uczniów, którzy wzięli udział w konkursie i dali z siebie wszystko. Nie sądził, że wyjdzie im to tak dobrze, w końcu niektórzy jeszcze kilka godzin temu zabijali się o własne nogi, jak tylko weszli na lód! Sądził, że to niezwykła aura tego miejsca, ta nieokiełznana moc pomogła im w tak szybkim opanowaniu tej nie tak prostej przecież umiejętności. Teraz nadszedł czas na podsumowanie, rozdanie nagród i pozostawienie uczniów na wieczór samych sobie. Mimo późnej pory, lodowisko miało wciąż zostać otwarte, a kuszące zapachy z wagonu szumnie nazwanego restauracyjnym miały wydobywać się z niego bez przerwy. Nawet profesor Limier nie zamierzał odpuścić skosztowania tych przysmaków. Ale najpierw obowiązki, później przyjemności. - No, kochani, gratuluję! Poszło wam znakomicie. Co prawda nie obyło się bez upadków i drobnych urazów, ale nie ma sportu bez ofiar, prawda. Teraz zapraszam na środek naszych zwycięzców! - rozwinął zwój, na którym chwilę wcześniej wypisał sobie listę nazwisk. Oczywiście, mógł je wszystkie wymienić z pamięci, ale postanowił uczynić ten moment bardziej teatralnym i efektownym. - Zaraz za podium, z wynikiem trzynastu punktów, uplasowały się dwie panie i mamy dla nich nagrody pocieszenia. Panna Nicole Nox i panna Sonia Rossa! Trzecie miejsce, z sumą punktów wynoszącą szesnaście, zajęła panna Rains Nashword! Drugie miejsce z osiemnastoma punktami przypada w udziale pannie Echo Lyons! I na koniec nasz zwycięzca, jedyny mężczyzna w tym zestawieniu, który zostawił konkurencję za sobą, zdobywając dwadzieścia punktów - Felix Lockwood! Kiedy uczestnicy podjechały do niego, wręczył im sakiewki z galeonami i pudełka owinięte kokardą, w których znalazły się drobne upominki. Na szyi zawiesił każdemu pamiątkowy medal, który, jak się później okazało, zrobiony był z czekolady. Kilka ukłonów i entuzjastyczny aplauz później, Limier zjechał z lodowiska, zdjął łyżwy i poszedł coś zjeść. Prowadzenie konkursów powoduje głód, zdecydowanie.
Może i popełniał ten błąd, ale trzeba w życiu popełniać błędy, żeby było ciekawej. Jakie by to było życie, gdybyśmy żyli cały czas zgodnie z zasadami i według określonych reguł. Jaki byłby to świat, gdyby ludzie nie popełniali by błędów? Podejrzewam, że co trzecia osoba popełniłaby samobójstwo… chociaż i to byłoby zakazane… Nie oczekiwał od niego wierności. Trzeba przyznać, że kij ma dwa końce i on również niczego nie obiecywał Caseyowi, w każdej chwili mógł go porzucić i zostawić z tą świadomością, że jednak nie był tylko zwykłym natrętem (przynajmniej taką mam nadzieję). Mógł też wbić mu nóż w plecy, jednak powstrzymywała go jedna rzecz – jego charakter. Nie był taką osobą, która by bez powodu zraniła drugą… przynajmniej kiedy był spokojny. - Haha… jak zawsze na przekór, weź przestań się tak ze mną drażnić, bo się zakocham – odpowiedział zgryźliwie. No cóż jak on tak, to Casey wręcz przeciwnie. Czasami Aureolka zastanawiał się, czy nie stało się to hobby dla ślizgona, robienie wszystkim i wszystkiemu na przekór. A co do strachu, to nie brał tego na poważnie. Pan Marvell nie widział jego drugiej strony, zatem nie miał się czego bać, przynajmniej nie teraz. Przerośnięty golder retriver nie był groźny, wręcz przeciwnie, przeraźliwie słodki, uroczy i przyjacielski. Podejrzewam, że te cechy mogłyby być dla ślizgona najbardziej niebezpieczne. Zresztą odczuwał to teraz na sobie, jak narzucanie się Gryffona wpływało na jego zachowanie. Oczywiście – usłyszał w swojej głowie i nie kontrolował się w połowie. Oblizał usta i nie odwracał wzroku od chłopaka. Wiedział, że żartuje, ale nawet nie był świadomy, że wykonał taki dosyć dwuznaczny ruch. Jak wcześniej się wygłupiał, żeby chłopakowi zrobiło się głupio, to teraz nie miał zielonego pojęcia o tym. To słowo miało milion znaczeń, miało milion ‘twarzy’, jednak jego reakcja mówiła o tym, że znalazł tylko jedną i najbardziej dla niego wygodną prawdę. Ależ proszę! Obrażaj go, nazywaj idiotą, on również się z tym zgodzi z szerokim uśmiechem. Wiedział, że mądrością nie grzeszy, a przynajmniej z takiej strony się pokazywał i nie potrafił nic z tym zrobić. Po prostu mówił co mu ślina przyjdzie na język, a jak to brzmiało… no cóż słychać. Dokładnie, nie na miejscu. Właśnie dlatego Ślizgon po raz pierwszy mógł widzieć Gryffona tak zakłopotanego. Pierwszy i być może ostatni… ale nie ważne. Oboje byli w tej sytuacji zakłopotani i nie wiedzieli co ze sobą zrobić więc lepiej było zmienić otoczenie i kontynuować normalną konwersację. Jak gdyby nigdy nic. - Dwa razy herbatę poproszę – powiedział po czym bez wahania zapłacił za obie. Podał chłopakowi z uśmiechem i pociągnął go do wolnego stolika. Tam usiadł zadowolony i napił się herbaty. W mgnieniu oka poczuł jak całe jego ciało się rozgrzewa. - Idealnie – powiedział do siebie. Prawdę mówiąc to wymusił się żeby cokolwiek powiedzieć, ponieważ czuł się… skrępowany? To chyba dobre określenie. Nie wiedział, co może teraz powiedzieć, nie chciał żeby wokół nich trwała taka okropna cisza.
Regulaminy, zasady... przecież to wszystko jest po to, żeby je łamać! Co w tym takiego dziwnego? Oczywiście niektóre działały zupełnie na korzyść i akurat do tych Arterbury zwykł się stosować. Były to oczywiście te, które za młodu wpoił mu ojciec - trochę panujących w arystokratycznym półświatku niespisanych reguł. Dzięki nim człowiek nie wychodził w towarzystwie na skończonego idiotę, to raz, a dwa, mógł spokojnie sterować innymi, jeśli ci nie połapali się w podstępie w porę. Może nie zawsze mu wychodziło ale to nic dziwnego, bo przecież w wieku siedemnastu lat miał przed sobą jeszcze sporo czasu na zbieranie doświadczenia. Pomijając oczywiście, że w czterdziestu procentach przypadków reagował, po prostu, impulsywnie. Niczym taka chodząca bomba zegarowa. Aurèle nawet nie zdawał sobie sprawy, że spełnienie tej „groźby” naprawdę ułatwiłoby młodszemu chłopakowi życie. Oj, bardzo by ułatwiło... albo uczyniło jeszcze trudniejszym, biorąc pod uwagę, że ten cholerny Gryfon od dawien dawna budził w Casey'u ogrom sprzecznych uczuć. Może nie było w tym nic dziwnego, bo przecież ktoś kiedyś musiał - znowu aż tak niewrażliwego dupka nie róbmy z naszego kochanego Ślizgona. Inna historia, że przecież nikt nie próbował zarywać do wszystkich, którzy podobali mu się w jakimś tam minimalnym stopniu, a już szczególnie nie on. Skąd ta zmiana nastawienia wie, jak na tę chwilę, zaledwie sprawczyni tego całego zamieszania... i oczywiście sam zainteresowany, ale to raczej logiczne. Zamiast odpowiadać studentowi, Ślizgon po prostu wzruszył ramionami, posyłając mu jeden z tych swoich firmowych uśmiechów. Może i było w tym trochę racji? Cas jakoś zazwyczaj nie szedł ludziom na rękę. Właściwie to nie robił tego prawie nigdy... bo nie. Tak po prostu. Godzenie się z nimi, kiedy nie było to takie znowu konieczne i robienie dokładnie tego, czego się od niego oczekiwano już dawno stało się przereklamowane i nudne. Zdecydowanie ciekawiej jest w ostatniej chwili odwrócić kota ogonem. Chociaż Aureolka faktycznie nie budził w nim strachu czy nawet drobnego poczucia zagrożenia... teraz wypada sobie zadać pytanie, czy to materiał jest wadliwy, czy raczej przerośnięte golden retivery po prostu nie mogły być dla Marvella straszne. Powinien już chyba przywyknąć do tych niejednoznacznych gestów ze strony Gryfona. Do tego niby-flirtowania z nim, czy co to tam było... a jednak wciąż sprawiało mu to ogrom problemów i skutecznie odbierało umiejętność do dobierania niezwykle zjadliwych komentarzy. Tym razem wyszło troszkę inaczej. Może to wina planu Titi, może tego, że ta dzisiejsza rozmowa trwała już dość długo, a może po prostu humoru Cassiego - nie wiadomo. Co jest pewne, to fakt, że Ślizgon dość sugestywnie (chociaż praktycznie odruchowo) przygryzł dolną wargę, nie odrywając wzroku od Aurèle, tak jak to miał wcześniej w zwyczaju. Odebrał herbatę i usadowił się obok starszego, powoli upijając trochę ciepłego płynu. Uśmiechnął się do siebie, czując znajomy smak swojego ukochanego napoju, zanim w końcu zerknął na Gryfona, słysząc jego słowa. Sam nie miałby nic przeciwko ciszy, ale to raczej nie był odpowiedni partner do takiego komfortowego milczenia. - Idealnie byłoby, gdybyśmy właśnie nie byli unieruchomieni pośrodku Syberii... - mruknął, chociaż już mieliśmy jakiś postęp! Przecież wychodziło na to, że obecność Lacroixa wcale nie przeszkadzała mu aż tak bardzo.
- Trzeba znajdować plusy w trudnych sytuacjach! - odpowiedział natychmiast z widocznym niezadowoleniem - Nie możesz widziesz wszystkiego w negatywnych barwach! Co to za życie! - no cóż, jak zawsze musiał wtrącić swoje trzy grosze - Jeżeli będziesz miał zbyt wysokie wymagania, to nigdy nie zaznasz czystego szczęścia - powiedział posyłając mu oczko. Znowu zagłębił się w swoim cudownym nektarze, który na ten moment dawał mu niesamowitą satysfakcje. Mała rzecz, a jak cieszy! Kątem oka zmierzył towarzyszącego mu chłopaka, w jednej chwili chciał znowu coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Wlepił swoje oczy w niebo i siedział w milczeniu popijając herbatkę. Prawdę mówiąc nie spodziewał się, że przez tak długi okres czasu potrafi siedzieć w ciszy, w milczeniu, a jednak trochę się uspokoił. Do tego nie uważał, że ta cisza jest niesamowicie krępująca. Och, gdybyś wiedział Lacroix, dlaczego ślizgon toleruje twoje zachowania, twoje wybryki i nałogowe gadanie, to byś nie czuł się tak komfortowo w jego towarzystwie. Wręcz przeciwnie, sam zacząłbyś go unikać jak ognia. No ale cóż, nie wiesz, to ciesz się chwilą. - Właściwie... Marvell - zaczął niepewnie - powiedziałbyś mi coś więcej o sobie? - głupie pytanie, które sprawiło mu tak wiele problemów, tak wiele kłopotów. Do tego to zakłopotane spojrzenie i widoczne spięcie na twarzy. Chciałby się czegoś o nim dowiedzieć, ale nie bardzo wiedział jak mógłby się zapytać. To było BARDZO trudne pytanie.