Niedaleko chaty stoi stara szopa. Deski przeżarte przez korniki, w dachu wielka dziura, ale ten niemal wiekowy budynek stoi tak, jakby nic nie było go w stanie ruszyć. Zapewne kryje w sobie ciekawe rzeczy, ale czy masz dość odwagi, by to sprawdzić?
Na tym terenie nie działa teleportacja, a skupienie magii może wywołać nieprzewidziane skutki w rzucaniu zaklęć!
Jaki wspaniały dzień! Nie dość, że pociąg, którym nikomu nie chciało się jechać, się wykoleił, to jeszcze Ethna miała szansę poznać swojego przyrodniego brata! I jego dosyć dziką, Puchońską dziewczynę, która swoją drogą okazała się nawet spoko, jak na kogoś z domu borsuka. Nie mieli szansy porozmawiać o konkretach, bo jak na ruskie przystało - kolej zboczyła z torów, a tym samym większość wagonów bezużytecznie leżała na zboczu drogi. Gryfonka była tylko trochę poturbowana, bo nie taki ból głowy straszny, a mimo to za wszelką cenę chciała uciec z miejsca zdarzenia i pogrążyć się w samotności. Nie tyle chciała być sama. Po prostu próbowała znaleźć chwilę dla siebie, żeby przemyśleć fakt, że rzeczywiście ma brata. I to normalnego! Rodzinę, której tak desperacko potrzebowała od najmłodszych lat, a teraz ni stąd ni zowąd ją znalazła. Nie znali się od dziecka, ale zawsze mogli to zmienić. Byli na dobrej drodze, skoro pierwszego dnia ich znajomości Caulfield poznała wybrankę Coltona. Dlatego też z dodatkową warstwą okrycia wierzchniego, którą znalazła podczas tej całej katastrofy, szła w kierunku... No właśnie, kierunku. Siedemnastolatka nigdy nie była dobra z geografii i zapewne sprawdziłaby swoje położenie na magicznym kompasie, ale - niespodzianka! - magia w tym wspaniałym, malowniczym miejscu nie działa. O czym przekonała się na własnej skórze, kiedy chciała wyczarować sobie kilka stopni Celsjusza więcej. Zmarznięta i zmęczona (bardzo długim!) spacerem, uradowała się w duchu, kiedy w oddali zobaczyła kilka przybitych do siebie desek. Gdy zbliżyła się do drewnianego obiektu, okazało się, że to coś rodzaju szopy. Zadowolona z siebie, że jest taka fajna i znalazła schronienie przed zimnem i oczami nauczycieli (szkoda, że nie miała przy sobie jakiegoś magicznego trunku, eh), wgramoliła się do środka. Przeczesując rozwiane włosy dłonią, oparła się o ścianę i zsunęła na podłogę. Co z tego, że było tam brudno? Przynajmniej nie odpadną jej ręce z zimna albo stopy z przemęczenia! I zawsze może pomyśleć z dala od tych wszystkich poturbowanych frajerów, he.
Zmęczona harmidrem, jaki towarzyszył całej katastrofie, i całą tą pomocą, jakiejś musiała udzielić wszystkim wokół... Och, no dobra. Niczego nie musiała. A jednak to był czysty impuls. Patrzyła wokół na kompletnie poturbowanych współpasażerów, czując, że została zupełnie sama. Nawet jeśli wszyscy wokół myśleli o niej źle, każdy, kto znał ją trochę lepiej, musiał wiedzieć, że Nashword nie pozwoliłaby umrzeć nikomu w swojej obecności. Nie i już. Nie po to wkuwała te wszystkie idiotyczne zaklęcia, żeby łapać same wybitne. No, dobrze, głównie po to. Ale chciała być także gotowa absolutnie na wszystko. Zdobywanie wiedzy było bez sensu, jeśli nie zamierzałeś wykorzystać jej prędzej czy później do jakiegokolwiek celu. Jakiegokolwiek lepszego od chwalenia się na bankiecikach pseudointeligentną gadką. W każdym razie pomagając po kolei tym wszystkim idiotom - i swojej siostrze - którzy porozbijali głowy o szyby i lampy - zupełnie jakby tak trudno było się czegokolwiek przytrzymać - kompletnie opadła z sił. Jej cholerna nieumiejętność panowania nad hipnozą znowu powoli dawała o sobie znać. Na gwałt potrzebowała teraz kogoś, kto nauczyłby ją jakoś to kontrolować, ale jak na złość nikt taki nie chciał się znaleźć. Zacisnęła więc tylko zęby, brnąc w śniegu przed siebie. Nie miała konkretnego pomysłu na to, dokąd pójdzie. Zresztą trudno było o jakikolwiek plan, skoro nawet nie wiedziała, gdzie właściwie się znajduje. Jej wzrok przykuł nagle niewielki budynek. Z obecnej odległości niewiele mogła o nim powiedzieć, dlatego szła dalej, coraz bardziej się do niego zbliżając. Czuła się kompletnie wyczerpana. Przyjazd Cordelii do Hogwartu na krótko przed feriami był sporą niespodzianką, ale Nash nie potrafiła jeszcze ocenić czy dobrą, czy raczej okropnie nieznośną. Nie, żeby Delia była irytująca. Tego jednego nie można było o niej powiedzieć. A jednak była głównym powodem, dla którego Rains musiała opuścić Ardeal, gdzie było jej całkiem dobrze. Teraz, gdy Delia pojawiła się w Hogwarcie, starsza Nashword obawiała się powtórki. Chociaż jadąc do szkoły kompletnie tego nie przewidziała, odnalazła się w tym cholernym miejscu na tyle, by nie planować jego rychłego opuszczenia bez poczucia niszczącego żalu. Ferie także nie do końca były tym, na co miała ochotę. A jednak dokąd miała wrócić? Sowy od starych stały się tak rzadkie od czasu jej wyjazdu, że nie liczyła nawet, iż jej dawny pokój wciąż należy do niej. Ostatecznie przestali przesyłać nawet pieniądze i to przez nich Rains musiała ciągnąć te idiotyczne zmiany u Scrivenschafta. Czy była jakakolwiek szansa, że obchodziła ich jeszcze w jakimkolwiek stopniu? Do kompletu brakowało już tylko ciągnących się tygodniami bólów głowy i to z jakiego powodu? Bo kiedyś pomyślała, że hipnoza będzie świetną metodą na chronienie własnej siostry?! Pięknie! Po prostu pięknie! Żal wezbrał w jej gardle, wyciskając całe powietrze z płuc. Przy tak niskiej temperaturze Rains miała wrażenie, że za chwilę kompletnie zabraknie jej tlenu. Wykolejony pociąg naprawdę nie był tym, na co miała ochotę. Wolałaby już chyba wylecieć przez szybę i nie oglądać więcej całego tego bajzlu. Wreszcie znalazła się dostatecznie blisko budynku, by ustalić, że jest on raczej kompletnie zniszczoną i najwyraźniej nieużywaną szopą. Porzuciła swoje rozmyślania, które przyprawiały ją tylko o większy ból głowy i nieufnie zerknęła na drzwi. Cóż, nawet jeśli takie miejsca faktycznie groziły zawaleniem, chyba nie miała teraz zbyt wiele do stracenia, nie? Snując się jak duch, przekroczyła próg i... zatrzymała się. Nie trudno było jej nie zauważyć. Może - albo głównie - dlatego, że jej różowe włosy z miejsca odznaczały się na tle ciemnej szopy. Chociaż każdy normalny człowiek zastanowiłby się z pewnością czy zabłąkana dziewczyna jest zdrowa albo czy czuje się dobrze, Rains modliła się jedynie o to, by nie okazała się Rosjanką. Kompletnie nie znała rosyjskiego i nie zamierzała wykłócać się o starą szopę. Z drugiej strony... Te różowe włosy coś jej mówiły. Zmrużyła oczy. Cóż, miała jeden sensowny argument na takie sytuacje. Nie była jednak pewna czy nie wolałaby zachować go dla siebie. Z drugiej jednak strony - jeśli trafiła na Rosjankę, słyszała o nich dostatecznie dużo, by wiedzieć, że to wystarczy, a jeśli przypadkiem właśnie znalazła zgubę z pociągu, który się wykoleił... Spróbować nie zaszkodzi. Zrobiła jeszcze jeden pewniejszy krok, grzebiąc w swojej torbie bez dna i wygrzebując z niej dokładnie to, czego szukała. Wciąż jeszcze zamknięta butelka Kłębolota brzdęknęła o ziemię tuż przed siedzącą pod ścianą dziewczyną. - Wolne? - zapytała cicho Rains, zakładając ramiona na piersiach. Cóż, jej oferta przetargowa była całkiem niezła, prawda?
Różowowłosej czas dłużył się nieubłaganie. Dlaczego? W końcu sama chciała odetchnąć od reszty świata? Zdawałoby się, że już którąś godzinę z rzędu siedziała, myślała i marzła, bo marne, drewniane cztery ściany nie dawały zbyt dużo ciepła. Wciąż pocierała rękami o siebie, próbowała chować je w rękawy, tarła nimi o ramię. To wszystko na nic! Minus dwudziestu dziewięciu stopni nie podniesie się do żadnej przyzwoitej temperatury prawami fizyki. Ale co z tego, skoro już wcześniej była zmuszana do samotnego życia, między innymi w niewyobrażalnym zimnie? Tak lodowato jeszcze nigdy nie było, ale (nie)przespane na ulicy/śmietniku/w kartonie noce nauczyły ją jednej rzeczy. Chłód nie jest najgorszą rzeczą, jaka może spotkać człowieka na zewnątrz. Biedni, brudni ludzie, żule, pijacy, ćpunki i inne marginesy społeczne włóczące się o nieprzyzwoitych godzinach o mały włos nie wciągnęły Eth w wir rozpaczy. „Rodzina”, która „wychowywała” Caufield kolokwialnie mówiąc, miała ją w dupie. Nikt nie przejmował się czy ma co jeść, czy nie chodzi brudna, czy obraca się w przyzwoitym towarzystwie, czy w ogóle chodzi do szkoły. Dziewczyna często zastanawia się, czy ktoś prócz babki i matki, wiedział wtedy o jej istnieniu. Właśnie przysypiała z opartymi o ścianę plecami, gdy usłyszała cichy szelest, jakby ktoś ją śledził. Może to jakiś jeleń? Albo inne zwierzę? Nieco zaskoczona, skurczyła nogi i złapała je rękoma, wyglądając przy tym jak obłąkana sierota. Co z tego? Przecież zaraz może umrzeć! Miała tylko nadzieję, że to coś jej nie znajdzie. Miała doskonałą kryjówkę, do której trudno byłoby wejść czemukolwiek poza człowiekiem, dlatego kiedy to sobie uświadomiła, poczuła się w miarę bezpieczna. Gdy okazało się, że to tylko jakaś ciemnowłosa dziewczyna, odetchnęła z ulgą. Chwila, chwila… A co jeśli okaże się, że włada czarną magią? Albo że jest wcieleniem zła? W panującej w pomieszczeniu ciemności Ethnie trudno było dostrzec rysy twarzy tajemniczej przybyszki, która w każdej chwili mogła okazać się wrogiem. Kiedy jednak ta wyciągnęła z torebki pożądany przez Gryfonkę od długiego czasu przedmiot, Różowa skinęła na nią głową w geście zachęty. - Teraz tak – odpowiedziała, nadal siedząc na zimnej ziemi. Poklepała miejsce obok siebie i skrzywiła usta w uśmiechu – Nie jesteś miejscowa, nie? Przysięgam, że kiedyś cię już widziałam. – To prawda. Dziewczyny na sto procent mijały się na korytarzu w Hogwarcie, ale nic więcej. Siódmoklasistka nawet nie domyślała się z jakiego domu mogła być dopiero co poznana koleżanka.
Och, doprawdy! Albo miała nieprawdopodobnego farta, albo nieprawdopodobnie dobre oko. Tak czy inaczej butelka nie tak znowu drogiego alkoholu okazała się całkiem przydatnym zakupem. Wprawdzie była przeznaczona na jakąś lepszą okazję niż spotkanie nieznajomej w szopie na Syberii, ale z drugiej strony Rains wciąż miała dostatecznie dużo pieniędzy, by po powrocie zaopatrzyć się w coś droższego. Być może później pożałuje, iż nie uznała obecnej okazji za dostatecznie dobrą. Tak czy inaczej, uśmiechnęła się lekko, otrzymując zgodę na towarzyszenie różowowłosej. Nie, żeby kiedykolwiek owej zgody potrzebowała. Nawet jeśli nie była skończoną suką, nie do końca obchodziło ją zdanie innych na jej temat, a już tym bardziej zdanie innych na temat tego, gdzie powinna przebywać czy też skąd powinna wyjść. Jak to śmiesznie mawiają mugole - była panią własnego losu i była tego również doskonale świadoma. Skoro już jednak miała uczciwie wytargowane pozwolenie - wszak nie lubiła zbytnio irytować dam, które od początku przyciągały jej uwagę - postanowiła z niego skorzystać. Chwytając butelkę, którą chwilę wcześniej postawiła przed dziewczyną, usiadła tuż obok, dostatecznie blisko, by powietrze pomiędzy nimi zaczęło się powoli ocieplać. Z wyuczoną uwagą wsłuchała się w słowa nowej towarzyszki, chcąc dowiedzieć się wszystkiego, co tylko mogła, nawet jeśli w tej chwili jeszcze nie do końca ją to obchodziło. Z drugiej strony, ci, którzy dobrowolnie oddzielali się od grupy, zawsze mieli jakąś ciekawą historię do opowiedzenia. Może jednak warto było zainteresować się szczerze? Nashword patrzyła na różowowłosą z uwagą, nie przejmując się czy ją tym speszy, czy też nie. Wzrokiem zakreślała kontur jej profilu - czoło, rzęsy, błękitne oczy, zgrabny nos, usta. Zatrzymała się na chwilę na tych ostatnich. Nie trafiła najgorzej, jeśli chodziło o wizualne aspekty towarzyszki. Musiała jednak przerwać na moment zarówno patrzenie, jak i słuchanie, i skupić się na artykulacji. Najprościej było się chyba przedstawić, prawda? - Rains Nashword. Prefekt Slytherinu - rzuciła po prostu, wyginając się nieco nienaturalnie, by podać jej rękę. - A ty, to...? Jesteś cholernie charakterystyczna, ale, zabij, nie mam aż tak zajebistej pamięci do twarzy. Przerywając na chwilę samej sobie, otworzyła zręcznie butelkę Kłębolota, którą wciąż miała przy sobie, na udach. Wyciągnęła różdżkę, mierząc zawartość butelki oceniającym wzrokiem. - Temperatus - mruknęła, myśląc wyłącznie o tym, by schłodzić alkohol. Zdążyła się już nauczyć, że ciepły nie smakuje zbyt dobrze. Zanim zdecydowała się podać butelkę dziewczynie, zerknęła jeszcze przelotnie na bąbelki, układające się w butelce w tajemniczy kształt. Co jak co, ale wróżbiarstwo było jej konikiem. - To... Jakim cudem bezbronna owieczka odłączyła się od stada? - zapytała po chwili, zastanawiając się czy jej pytanie rozbawi, czy raczej rozsierdzi jej towarzyszkę.
Ethna nigdy nie miała okazji tak naprawdę zastanowić się nad sobą. Nad swoim sposobem myślenia, zachowaniem, nad tym, dlaczego jest właśnie taka, jaka jest. Dlaczego ma różowe włosy, zadziorny uśmiech i została przydzielona do Gryffindoru. Dlaczego wychowywała ją wciąż drąca mordę babka, w zastępstwie za niestabilną psychicznie matkę, dlaczego urodziła się w Londynie, a nie na przykład w jakiejś Afrykańskiej wiosce. Caulfield zdecydowanie nie była typem człowieka, który wysiadywał dniami i nocami, i zastanawiał się co by było gdyby. Albo jakie są jego cechy charakteru. Siedemnastolatka nie spędzała wiele czasu w samotni. Nie wiedziała dużo o sobie, po prostu kiedy miała na coś ochotę z tego czy innego powodu, robiła to. Do czego zmierzam? Otóż tajemnicza dziewczyna, która pojawiła się w szopie dosłownie chwilę po niej samej... No cóż, zawróciła jej w głowie. Była tak szalenie intrygująca, tak ciekawa i okryta cieniem sekretu, że ciekawiła młodą Gryfonkę. Dlaczego? Przecież na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniała z tłumu rówieśniczek. Kiedy więc siadła naprzeciwko, twarz Eth pozostała napięta. Nieco wytrzeszczone oczy, zaciśnięte, pełne usta, wszystko wyczekiwało na chwilę, w której okaże się chociaż, jak przybyszka ma na imię. - Prefekt? No proszę - odparła, chwytając wyciągniętą w swoją stronę rękę. Potrząsnęła nią, unosząc jeden z kącików ust w półuśmiechu. - Po prostu Ethna - rozluźniła uścisk dłoni i poprawiła jeden z oryginalnego koloru kosmyków włosów. Czemu nie podała swojego nazwiska? Nie widziała takiej potrzeby. Po pierwsze, z pewnością słowo „Caulfield” nie wzbudzi w nikim sympatii, prędzej wstręt lub współczucie (którego siódmoklasistka nie potrzebowała). Nie było to nazwisko czystokrwistej, arystokrackiej rodziny; nikt go nie znał. - Nie wiedziałam, że da się tu czarować - stwierdziła, gdy nowopoznana koleżanka wypowiedziała zaklęcie schładzające alkohol. Z drugiej strony... Temperatura na tych terenach była chyba wystarczająco niska, aby schłodzić tę pełną procentów ambrozję? W każdym razie Ethna z uwagą przyglądała się Rains, która w tej chwili podziwiała buzujące w Kłębolocie bąbelki. Ciekawe, co się wydarzy? - Przepowiesz mi przyszłość? - Caulfield wpadła na pomysł, że skoro ona sama nie jest najlepsza we wróżbiarstwie, może Ślizgonka ma takie zdolności? Na przykład fajnie byłoby wiedzieć czy jutro wydostaną się z tego zadupia. Albo czy w bliskiej przyszłości stanie się coś ciekawego. - Cóż, historia nudna jak każda inna - rozpoczęła, drapiąc się po nadgarstku - W sumie to dowiedziałam się, że mam brata, który jest uczniem Hogwartu, nic wielkiego - zakończyła, mrużąc oczy i machając prawą ręką na znak, że to nie ważne. Co innego powód przybycia Nashword do tej luksusowej posiadłości! W końcu ona też nie pozostała na miejscu z resztą tych otępiałych gamoni - A ty? Co cię sprowadza w moje skromne progi? - zapytała, z niecierpliwością wyczekując odpowiedzi brunetki.
Rains nie przepadała za chwilą, w której ludzie oceniają ją przez pryzmat bycia prefektem. Och, oczywiście, że o tym mówiła. To było niemal jak test i Nashword nie była do końca pewna, czy Ethna go zdała. A jednak nie powiedziała nic więcej poza "no proszę" i nie było powodu, by się nad tym rozwodzić. Rains miała tylko nadzieję, że różowowłosa nie układa już w głowie listy rzeczy, które nie przystoją pani prefekt. Nie licząc ładnego wpisu w życiorysie i profitów, jakie dawało jej to śmieszne stanowisko, właściwie nie miało dla niej większego znaczenia. Tym bardziej nie obchodziły jej żadne zasady, których powinna była przestrzegać. Na Merlina, była Nashword! Robiła, co chciała i kiedy chciała. Jeśli Hampsonowi się to nie podobało, mógł wyrzucić ją ze szkoły. A jednak nie było najwyraźniej tak najgorzej, skoro wciąż w niej była i na dodatek dawano jej wyższe stanowiska. Może było w niej coś, o czym sama nie wiedziała? A może nazwisko, które zdawało się mieć znaczenie tylko w Rumunii, miało też jakieś i tutaj? Z zamyślenia wyrwał ją uścisk dłoni. Całkiem spodobał jej się sposób, w jaki dłoń Ethny ułożyła się w jej własnej. Jakby zwyczajnie tam pasowała. Dopiero dalsze słowa różowowłosej sprowadziły ją na ziemię i niemal, niemal spłonęła krwistoczerwonym rumieńcem. Schładzała ten cholerny alkohol w towarzystwie dziewczyn, bo tak było ładnie. Bo tak było cool. A one zawsze wtedy patrzyły na nią w ten szczególny, nieco zachwycony sposób, jakby otaczała je zgraja dementorów, a ona wyczarowałaby najpiękniejszego patronusa pod słońcem. Jak tak teraz o tym myślała, może powinna rozsądniej dobierać kobiece towarzystwo. Miała szczęście, że to durne zaklęcie nie urwało jej głowy, choć z pewnością przy minus dwudziestu dziewięciu nie wywołało żadnego szczególnego efektu. - Um... No... Drobne zaklęcia... - zawahała się przez moment, szukając lepszych słów, by odwrócić uwagę Ethny od durnot, jakie wyprawiała. Przepowiadanie przyszłości? Jasne. Wszystko było lepsze od mówienia o tym przeklętym zaklęciu. - Serio chciałabyś wiedzieć, co cię czeka? - uśmiechnęła się lekko, niemal w przekąsem. - Bąbelki mówią, że moje towarzystwo jeszcze bardziej przypadnie ci do gustu - zażartowała, podając Ethnie butelkę. - Piękne panie pierwsze - dodała, ignorując fakt, że właśnie sama sobie ubliża. - Powiedzmy, że miewam silne migreny, a towarzystwo idiotów nieszczególnie mi pomaga. Wyobrażasz sobie, że wszyscy w naszym przedziale się poobijali? Wszyscy. Dosłownie. Poza mną. Jakby tak trudno było wpaść na to, że można się czegoś chwycić. Nieważne zresztą. Po prostu... Zbieranie ich było męczące. I moja siostra... - zawahała się. - Zresztą to też bez znaczenia. Chciałam posiedzieć - zerknęła na różowowłosą, unosząc lewy kącik ust - sama. Nie, nie narzekam - uprzedziła natychmiast wszelkie pytania, jakby urażenie Ethny było ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę. - Czemu nie spotkałyśmy się wcześniej? - zapytała po chwili ciszy. - Wiedziałabym, gdybyś była ze Slytherinu. I nie wyglądasz na Puchonkę. To jak to jest? Inteligentna czy porywcza? - zaśmiała się, prowadząc powoli swoją małą grę.
Jeśli chodzi o listę rzeczy, jakie nie pasują do pani prefekt, Nash powinna być spokojna. Ethna nawet przez chwilę nie pomyślała o czymś takim. Właściwie to można powiedzieć, że w ogóle zignorowała ten fakt. Przywykła już do tego, że Ślizgoni - podobnie do trzy czwartej Hogwartu - lubią się dobrze zabawić i nie przeszkadza im nawet obejmowane stanowisko. - Pewnie, fajnie byłoby wiedzieć, czy w ogóle się stąd wydostaniemy - rzuciła, poprawiając się na niezbyt wygodnym podłożu. Wiatr na zewnątrz był coraz mocniejszy, a drobne płatki śniegu powoli zaczęły dostawać się do środka szopy przez niewielkie otwory w drewnianych ścianach. A jednak, to miejsce nie było zbyt dobre na spędzenie miłego, zimowego popołudnia w towarzystwie n. Ono w ogóle nie było dobre, mimo wszystko nadal pozostawało jedną z lokacji, w których panował jako-taki spokój. Kiedy usłyszała swoją bąbelkową wróżbę, skrzywiła usta w uśmiechu, jednocześnie unosząc cienkie brwi do góry - Nie podlizuj się tak, bo zmienię zdanie o Ślizgonach - stwierdziła, a następnie przejęła butelkę pełną napoju. Przechyliła ją, łapczywie upijając łyk. Oparła głowę o ścianę, którą miała za sobą i wyciągnęła otwarte naczynie w stronę Nashword. - Hm, śmiesznie, jak widać obie mamy problemy z rodzeństwem - spostrzegła Gryfonka. Właściwie to ona nie miała problemu, po prostu właśnie się dowiedziała, że jednak nie jest tak całkiem sama na tym wielkim świecie, i że jest ktoś, kto ma w sobie podobne co ona komórki. I że nie jest jedyną pokrzywdzoną przez tego dupka, Larsena. Jak dobrze, że chociaż nie otrzymała po nim nazwiska. - Gdybym była inteligentna, zapewne zostałabym w pobliżu pociągu, bo wiedziałabym, że zaraz zacznie się ściemniać - odparła, przeczesując różowe włosy dłonią oraz wzdychając. Niby mroku się nie bała, ale perspektywa spędzenia nocy w szopie na odludziu nie wyglądała w żadnym stopniu pocieszająco. Po raz kolejny potarła dłońmi o ramiona, aby się rozgrzać, po czym podniosła się w kąt prosty, tak, że teraz dokładnie mogła odczytać, co kryje się w oczach Rains. Było w nich coś takiego hipnotyzującego, tajemniczego... Nie mogła się im oprzeć. Wzywały ją jak światełka ryb głębinowych wzywały te mniejsze, aby potem je pożreć. W pewnym momencie wydało jej się to wręcz niebezpieczne, a zaraz potem okazały się być oazą spokoju. Ale dlaczego? - Co robisz? - prawie wyszeptała, kiedy intensywność spojrzenia brunetki sięgnęła zenitu.
Akurat co do tego, że powrócą do Hogwartu z tej żałosnej wycieczki, Rains nie miała wątpliwości. Przecież w końcu ktoś będzie musiał zainteresować się rozbitym pociągiem. Rodzice zaczną wydziwiać, Hampson zainterweniuje i wszystko na powrót będzie poukładane. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalała na to rzeczywistość, w której żyła Nashword. Nie zamierzała jednak pocieszać Ethny takimi tekstami. Nigdy nikogo nie pocieszała. Może za wyjątkiem Cordelii, ale to po prostu leżało w jej naturze. Troszczenie się o ludzi, których dopiero co poznała, zdecydowanie nie znajdowało się na jakiejkolwiek liście związanej z naturą tej konkretnej Ślizgonki. Mimo wszystko różowowłosa zdawała się świetnie radzić sobie z własnym nastrojem. A może to po prostu Kłębolot powoli poprawiał jej humor? Niewielki, przebiegły uśmieszek pojawił się na ustach Rains, gdy słuchała towarzyszki. Nie podlizywać się? - Jest wiele ciekawych rzeczy, które potrafię zrobić językiem, ale żeby od razu oskarżać mnie o coś takiego? - zaśmiała się, szukając kontaktu wzrokowego. Cóż, musiała przyznać, że Ethna była niezwykle... intrygująca. Samotny wilk, nie tak znowu różny od Nashword. Wilk o równie intrygującej, różowej sierści. Śmiech prawie wymsknął się z jej gardła. Stłumiła go jednak szybko. Nie zamierzała się tłumaczyć z głupich myśli, a już na pewno nie z tych, w których prawi komplementy. Nawet jeśli istniało jeszcze kilka przyjemnych rzeczy, które byłaby skłonna pomyśleć o Ethnie. - A więc lwica... - mruknęła Rains, uśmiechając się lekko i nie spuszczając oczu z Gryfonki. Czuła się nieco dziwnie. Jakby jej umysł stał się teraz o wiele lżejszy od ciała. Nie potrafiła się tym jednak przejąć, nagle zaintrygowana niesamowicie oczami drugiej dziewczyny. Niespodziewana zmiana pozycji sprawiła, że teraz Ethna znalazła się bliżej, bardziej, atrakcyjniej... Ta dziwna lekkość, która otaczała Rains, kompletnie mieszała jej w głowie. Czuła, jakby wszystkie jej zmysły się przytępiły i była zdolna jedynie do patrzenia w dwie czarne jak węgiel źrenice, pragnąc je posiąść, kontrolować. "Co robisz?" dotarło do niej jakby zza ściany, ale zdawało się tak bardzo bez znaczenia, że ledwie zwróciła na to uwagę. Jej umysł szeptał coś o potrzebie bycia bliżej Ethny i chociaż było to wybitnie absurdalne w tym dziwnym otępieniu, Gryfonka z jakiegoś dziwacznego powodu po prostu się przysunęła. Mózg pracował dalej i nawet jeśli miał coś przeciwko temu, że Rains nawet nie mruga, niewiele mógł teraz na to poradzić. Snuł więc tylko kolejne wizje i tworzył kolejne potrzeby. Bliżej, Ethna. Cieplej. Przy tobie jest cieplej. Twoje usta... Język mimowolnie przesunął się po spierzchniętych nagle wargach. Chodź tu. Wszystko jest w porządku. Po prostu mnie pocałuj. Maleńki płomień zdawał się płonąć w samym wnętrzu jej głowy, ogrzewając powoli całe ciało. A może to po prostu magia wypełniała ją niekontrolowanie od stóp do głów?
- Och, nie wątpię - także odpowiedziała ze śmiechem, spoglądając w duże, błyszczące oczy dziewiętnastolatki. Ethna zaczęła zastanawiać się, o co mogło chodzić brunetce, która swoją drogą również zafascynowała Gryfonkę. Żartowała? Mówiła poważnie? A może zwyczajnie droczyła się? Cóż, różowowłosa nie miała bladego pojęcia o orientacji nowo poznanej przyjaciółki, choć z pewnością chętnie spróbowałaby czegoś... nowego. Nigdy wcześniej nie myślała o przedstawicielce tej samej płci. No, przynajmniej nie w ten sposób. Nashword była taka zabawna, bezpośrednia, władcza - i to w tej samej chwili - co naprawdę, można powiedzieć, podniecało Caulfield. Była inna. A - jak widać na pierwszy rzut oka - Eth uwielbiała inność. A co w tej chwili wyróżniało Nash? Prócz magnetyzujących oczu, które wręcz rozkazywały siódmoklasistce przysunięcie się bliżej? Samo spojrzenie na pełne usta dziewczyny wydawało się zabójcze. Bezgłośnie wołały o scałowanie każdego słowa, uśmiechu, tchnienia należącego do Nashword. Były jak syreny, które śpiewem wabią bezbronnych żeglarzy. A Ethna? Była kapitanem statku, który właśnie tonął w odmętach miodowych tęczówek. Coś ją opętało. Zimno, niewygoda - wszystko zniknęło. W polu widzenia ukazywała się tylko jedna, drobna postać. Rains Unique Nashword. Chciała posiąść te usta, ślepia, włosy, seksowne, odpowiednio umięśnione ciało i wszystko, co należało do tej tajemniczej osoby. Miała ochotę zedrzeć z niej tą kurtkę, która zbędnie zasłaniała kobiece atuty Ślizgonki. Szlag by to trafił, dlaczego musiały poznać się akurat w zimie? Swoją drogą chyba lepiej późno, niż wcale. Nie mogąc oprzeć się wręcz hipnotyzujących, błagających ją oczu, powoli przybliżyła się do siedzącej naprzeciw Rains, przesuwając butelkę na bok. Czy to za sprawą procentów czuła tak silne pożądanie? To nie miało znaczenia tak samo jak fakt, czy obie będą tego później żałować. Ethna spokojnie wyciągnęła rękę, aby dotknąć dolnej wargi towarzyszki, wciąż próbując wydostać się z pułapki zastawionej przez parę oczu koloru miodu. Nie tracąc czasu, nachyliła się, by złożyć na niej mały, niewinny pocałunek, który mógłby trwać wieczność. Chęć posiadania jej, woli wycałowania każdego najmniejszego skrawku jej ciała, ogarnęła całą Ethnę. Żadna inna myśl nie rodziła się w jej głowie, a zaraz później ten dziecięcy cmok przerodził się w serię gorących, pełnych pożądania pocałunków. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam - wypowiadała między nimi. Prosiła o wybaczenie, bo nie mogła się jej oprzeć. To było silniejsze. Ręka, która nie podtrzymywała brody Nashword, bez opamiętania błądziła najpierw po jej twarzy, szyi, ramionach, aby skończyć na talii. Nie była świadoma tego, co robi. A może była? Bez różnicy, nie potrafiła odepchnąć tych uczuć, które właściwie z znikąd pojawiły się w jej głowie, bezczelnie błagając o więcej i więcej. Nawet jeśli nie była do końca sobą - nie chciała przestawać. Nie teraz.
I look and stare so deep in your eyes. I touch on you more and more every time. When you leave I'm begging you not to go call your name two or three times in a row. Such a funny thing for me to try to explain how I'm feeling and my pride is the one to blame. Znaczy chyba dzisiejszy post sponsoruje podpis Ethny. Albo Beyonce. Nie mogę się tylko zdecydować na wersję mimo hejtu dla 50SoG - 1, 2.
Gdyby tylko potrafiła skupić się w tej chwili na czymś innym niż dziwnym uczuciu przejmującym kontrolę nad jej zachowaniem, być może udałoby jej się zrozumieć, dlaczego Ethna patrzy na nią w ten podejrzanie zamroczony sposób. Zupełnie, jakby widziała co najmniej pół-wilę. Umówmy się, że Nashword daleko było do tych pięknych stworzeń o nieskazitelnej cerze, jasnych, gładkich kosmykach i przenikliwych oczach, nawet jeśli nie uważała się za brzydką. Widziała kilka takich nawet w Hogwarcie i czuła doskonale aurę, którą wokół siebie roztaczały. A jako jedna z naczelnych lesb całej tej szkoły doskonale dawała się tej aurze omotać. Mimo to żadna z nich nie zaszczyciła jej swoim towarzystwem i Rains była z tego stanu rzeczy całkiem zadowolona. Chociaż sama miała swoją małą, ukrytą broń, nie sądziła, by zdawała się ona na wiele w kontakcie z potomkiniami wili. Tym bardziej, że zanim zdążyłaby taką zahipnotyzować, sama już dawno byłaby pod działaniem jej uroku. Niemniej, powinna kiedyś spróbować takiego starcia. Może zakończy się to niespotykanym, fascynującym finałem? Teraz jednak ostatnim, na co miała ochotę, była zabawa jej osobą i to jeszcze w wykonaniu tych harpii. Być może warto byłoby się otrząsnąć i zauważyć, że Ethna z wolna padała ofiarą jej własnej gry, nawet, jeśli całkowicie nieuświadomionej. Sęk w tym, że Gryfonka była także ciepła. Och, tak, niezwykle ciepła. Gorąca, podsunął jej umysł. Nashword już się nie uśmiechała. Nie była do tego zdolna, zwłaszcza, że sama czuła się niemal hipnotyzowana. Czy jej zdolność mogła w ogóle działać w dwie strony? Przejmować kontrolę nad jej własnym ciałem tylko dlatego, by niekontrolowanie utrzymać przez chwilę władzę nad kimś innym? Nie, to było tak bardzo idiotyczne. Bóle głowy były jednym, ale brak kontroli nad sobą? Nie było takiej możliwości. Miała po prostu silną ochotę na trochę zabawy, a Ethna najwyraźniej działała pod wpływem czegoś zupełnie podobnego, łasząc się do niej jak typowa kotka. To znaczy, Gryfonka. Butelka została odsunięta na bok, ale Rains ledwie to zarejestrowała, bo dziewczyna zgodnie z jej niewypowiedzianym życzeniem znalazła się przez to bliżej. Zabawa, zabawa, zabawa. Smakowała obco i znajomo jednocześnie. Jej dłoń, sunąca po ciele Nash coraz odważniej, była pożądana i niechciana. Gorąco, zimno, zimno, gorąco. Nie zamierzała się dłużej droczyć, gdy Ethna była taka chętna. Oddała pocałunek mocno i władczo. Nawet, gdy w jej głowie było pełno niepewności, nie potrafiła oddać władzy w cudze ręce. Opuść kolana. Zręcznie przerzuciła własną nogę nad parą obcych, nie gubiąc kontaktu wzrokowego ani na sekundę, jakby od tego zależało jej życie. A przynajmniej spełnienie jej tymczasowej fantazji. Wpijała się w usta Ethny na krótkie chwile, nieświadomie odrywając się tylko po to, by nadal zerkać jej prosto w źrenice. - Nie przepraszaj - mruknęła, ledwie zdając sobie sprawę z tego, co właściwie mówi. Jej ręka nieco na oślep szukała różdżki w połach płaszcza. - Bullae - dodała nieco zdyszana, gdy wreszcie odnalazła to, czego szukała, choć jeśli brać pod uwagę jej ton, równie dobrze mogłaby powiedzieć "pieprzmy się". Ryzyko najwyraźniej nie było brane pod uwagę, gdy naprzód wysuwały się potrzeby i zachcianki. Rains jak przez mgłę miała tylko nadzieję, że otaczający je z wolna bąbel ciepłego powietrza nie postanowi zaraz wybuchnąć. Różdżka wysunęła jej się z dłoni, tocząc się kawałek dalej. Nashword zsunęła natychmiast płaszcz razem z odpiętą, kryjącą się pod spodem szarą bluzą ze ślizgońsko zielonymi sznureczkami i rzuciła je gdzieś za siebie. Nie mogła się odwrócić. Nie, jeśli nie chciała stracić z widoku oczu Ethny. Tylko... dlaczego? Jej ręce rozgościły się na ubraniach towarzyszki, ściągając z wolna wszystkie toporne, zimowe elementy. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była z kimś tak blisko i kiedy przyciąganie było tak wielkie, że ledwie była w stanie się oderwać. To była cholerna Gryfonka, znaleziona w szopie na Syberii! Obca jak masa anonimowych ludzi. Niezwykle śliczna i wyróżniająca się z tłumu dzięki swoim kolorowym włosom, ale Rains nie miała nawet czasu, by odkryć, czy dziewczyna ma w sobie cokolwiek szczególnego. Z jakiegoś irracjonalnego powodu chciała po prostu przywrzeć do niej i uwięzić jej ciało pod własnym, co prawie, prawie udawało jej się w obecnej pozycji. - W porządku - powiedziała nagle, niepewna czy w reakcji na znacznie wcześniejsze przeprosiny, czy też by uspokoić swoje szybko bijące serce. - Jest w porządku. Przyjemnie - mówiła, odnajdując dłońmi drogę pod warstwami ubrania Ethny i gładząc jej boki. - Zostańmy tu jeszcze chwilę - zachęcała, jakby w ogóle istniała taka potrzeba. I tylko w tyle jej głowy wciąż kłębiła się myśl, że coś pomiędzy nimi jest bardzo nie tak.
Przez cały ten czas, od kiedy Nashword pojawiła się w tym miejscu, Ethna była jakaś inna. Niezrównoważona, dzika, spragniona, inna. Zgoda, bywała naprawdę chętna, ale nigdy aż tak, by rzucać się na nieznajomą w jakiejś brudnej szopie na środku Syberii, w dodatku zachowując się jak wygłodniałe zwierzę, które właśnie upolowało swoją zdobycz. Albo - jak w tym wypadku - zdobycz upolowała ją. Caulfield była niczego nieświadoma. Wiedziała, że coś się dzieje, że między nimi dwoma jest jakieś ciche uczucie, napięcie, coś, co w przyszłości mogłoby rozwinąć się w coś większego, ale nic poza tym. Wszystkie jej zmysły natężone do granic możliwości i uśpione w tym samym momencie dawały jej dziwne sygnały, na przemian ostrzegając, upominając, a później nakazując zostanie w miejscu. Nie ważne, o czym zadecydowałaby Gryfonka, była skazana na te pełne namiętności chwile. Oszalały, wycieńczony nadmiernym myśleniem umysł Eth desperacko pragnął się zabawić, chwytając się tego dziwnego uczucia, które towarzyszyło dziewczynie odkąd spojrzała w parę hipnotyzujących, miodowych oczu. Wciąż interwałami całując brunetkę, Ethna przestała funkcjonować w ogóle. Patrząc w rozszerzone do granic możliwości źrenice Ślizgonki była bezwładna, ale pełna energii. Rozgrzana do czerwoności, płonąca i jednocześnie zimna jak lód chciała zedrzeć z Rains wszystkie warstwy ubrań, które niepotrzebnie zakrywały jej piękne ciało. Nie mogła oderwać wzroku od jej twarzy, a jednak zamykała oczy, gdy ich wargi stykały się w pocałunku. Po raz pierwszy w życiu była aż tak namiętna, aż tak łapczywa, spragniona, tak bardzo pożądała drugiej kobiety. Chciała ją posiąść i nikomu nie oddawać. Z zadowoleniem pomogła przyjaciółce ściągnąć okrycie wierzchnie tak, że teraz miała na sobie już tylko połowę tego, co przed chwilą. Następnie poczuła, że teraz to ją pozbawia się zbędnego balastu, co tylko przyspieszyło bicie jej mężnego serca. Dotykając, całując, gładząc Nashword, milcząco błagała o wybawienie. Gryząc usta starszej dziewczyny, Ethna wciąż marzyła o jej oczach, głosie, pięknie. Złapała ją za talię i przyciągnęła do siebie, nie zaprzestając pocałunków. Błądząc po ramionach, łopatkach i dekolcie Unique, w końcu dotarła do jej piersi. Jeszcze tylko na chwilę otworzyła oczy, by wyczytać zgodę ze źrenic Rumunki. Już nie były takie same. Nadal piękne, odmienne, ale nie tak wołające, nie tak płonące i zgubne, jak chwilę temu. Nie chciała tego kończyć, nie chciała wychodzić. Za wszelką cenę chciała dokończyć to, co zaczęła. Ale coś ją do tego zmusiło, jakaś siła, coś, co nie było widoczne na pierwszy rzut oka, jakaś nieznana do tej pory magia... Otworzyła jej oczy. Ściągnęła klapki, rozkazała trzeźwość myślenia. Co ja zrobiłam? Co ona zrobiła?! Mogłam się domyślić, że to jebana wila... - Co... Co ty robisz? - zapytała, niemal krzycząc. Przepełniona emocjami i niemająca pojęcia co się właśnie wydarzyło, zirytowana różowowłosa wstała - Co to, kurwa, miało być?! - wykrzyczała w twarz przed chwilą poznanej pani prefekt, próbując się spod niej wygramolić. Że też akurat musiała jej usiąść na kolanach... Ostentacyjnie zrzucając dziewiętnastolatkę z siebie, Eth podniosła się, powoli zbliżając do wyjścia. Czerwona zarówno ze wstydu, jak i ze złości, poprawiła ubrania, które jeszcze miała na sobie, odwróciła się, schowała dłonie w kieszenie spodni (które jako jedyne nie zostały z niej ściągnięte), po czym opuściła małą, niepozorną szopę. Długo myślała nad tym co zaszło. Nie mogła wymazać z pamięci osoby Nashword, która na początku wydała się taka piękna i nieśmiała, a okazała się? Cóż, dokładnym przeciwieństwem. Znaczy... nadal była piękna, ale nie w ten sposób.
Dłonie Ethny błądziły coraz odważniej po ciele Rains, która również nie pozostawała dłużna. Jak daleko mogła zajść ich gra? Było całkiem miło i Nashword poczuła, że zrobi się jeszcze milej, gdy te dwie ciepłe dłonie znalazły się bliżej jej piersi, tyle że... W jednej sekundzie wszystko zniknęło. Cóż, może "wszystko" nie było odpowiednim określeniem. Zniknęła jednak dziwna siła, która kazała jej patrzeć w oczy Ethny i otępienie, które sprawiało, że jej się podporządkowywała. W głowie kręciło jej się nie do wytrzymania. Zaryzykowała jednak ostatnie spojrzenie na te ciemne źrenice. Nie było tam nic albo przynajmniej nic, czego Rains mogła oczekiwać. Pociemniały? A może tylko jej się zdawało. Wyglądały jednak, jakby z wolna budził się w nich gniew i Nashword z trudem była w stanie zrozumieć, dlaczego jeszcze chwilę wcześniej podniecona Gryfonka teraz nagle zaczęła się złościć. A później były już tylko krzyki i szarpnięcia, które Rains próbowała poskładać w spójną całość, szukając ich źródła. Poczuła, jak Ethna wkłada całą siłę w podniesienie się, a ona sama ląduje tyłkiem na zimnej podłodze szopy. Bańka ciepłego powietrza zniknęła i lodowate powietrze owiało jej ciało pozbawione wierzchnich okryć. Patrzyła za Gryfonką, gdy ta opuszczała szopę, choć musiała nieźle się skupić - zawroty głowy stawały się coraz mocniejsze. I nagle to do niej dotarło... Merlinie, czy ona, Rains Unique Nashword, właśnie użyła hipnozy? Dobrze wiedziała, że nie kontroluje swojej mocy, ale zwykle po prostu nie była w stanie zahipnotyzować tego, kogo chciała. Tym razem jednak hipnoza sama wyrwała się z jej ciała i prawdę mówiąc Ślizgonka kompletnie się tego nie spodziewała. Siedziała więc na podłodze z szokiem wypisanym na twarzy, nie potrafiąc powstrzymać tych cholernych zawrotów spowodowanych z pewnością wyczerpaniem po spontanicznej hipnozie i właściwie nawet nie mając większej ochoty do wstawania. Ta dziewczyna... była naprawdę fajna. Ale Merlin jeden raczy wiedzieć, co sobie pomyślała, a Rains nigdy, nigdy się nie tłumaczyła. Z trudem przyjęła mało godną pozycję na czterech kończynach, by z wolna podnieść się do pionu. Pozbierała swoje rzeczy, wciągając jedną za drugą na swoje ramiona. Jej ciało wciąż było rozgrzane i chyba dlatego chłód zdawał się być tak bardzo dotkliwy. Gdy wreszcie wszystkie ubrania były na swoim miejscu, szybko dotarło do niej, że Ethna zostawiła swój płaszcz. Podniosła go i otrzepała, wpatrując się weń przez chwilę. Zawsze, kiedy trafiał się ktoś dostatecznie sympatyczny i ciekawy, by coś z tego było, ona musiała coś odwalić. Kiedy teraz o tym myślała, nie potrafiła ustalić nawet momentu, w którym Ethna tak naprawdę się nią zainteresowała. Przerzuciła twarz przez przedramię i powolnym, choć już znacznie bardziej stabilnym krokiem opuściła szopę. Różowowłosa musiała teraz ostro marznąć. Poczucie winy spłynęło na Rains tak nieoczekiwanie, że aż zadrżała lekko. Ruszyła w stronę wagonów. Nie miała pojęcia czy Ethna już tam jest, czy może nigdy tam nie dotarła. Miała tylko cichą nadzieję, że mimo wszystko jest bezpieczna. Może i Rains nie była najbardziej uczuciową osobą na świecie, ale naprawdę nie chciała kończyć ich znajomości w ten sposób. Podczas gdy Nashword naszło jeszcze silne wrażenie, że o czymś zapomniała, niezakręcona butelka kłębolota utraciła połowę swej zawartości, sprawiając, że w szopie pachniało teraz... przyszłością.