Jeszcze kilka godzin temu to była zwykła, choć spora, polana, podobna do wielu innych. Jak okiem sięgnąć sam śnieg, na którym ludzka stopa nie postała. Jednak wykolejenie pociągu miało wpływ i na tę okolicę. Zapowiadała się dłuższa naprawa, a przecież takiej liczby uczniów i studentów nie można było zostawić bez zajęcia. Grupa nauczycieli ruszyła więc do boju i wspólnymi siłami, po walce z niesprzyjającą naturą, stworzyła to, co właśnie widzicie. Większą część terenu zajmowała idealnie gładka tafla sztucznego lodowiska. Nad nim wisiały setki, jeśli nie tysiące łańcuchów z mnóstwem maleńkich światełek, jakby przysiadły na nich świetliki. Mimo swojego niepozornego rozmiaru, dawały wystarczająco dużo ciepła, by nikt na lodzie nie mógł zbytnio narzekać na zimno. Łańcuchy te biegły od brzegów lodowiska do jego środka, gdzie stała wielka choinka – oficjalnie postawiona przez kadrę Hogwartu, w prawdziwej wersji rosnąca tu od wieków i nie dająca się usunąć żadną magią. Lampki zbiegały się nad nią w wielkiej kopule, która jednocześnie zdawała się być wielkim głośnikiem. Bez przerwy grały największe przeboje najpopularniejszych czarodziejskich zespołów. Na pozostałej części polany wyczarowano całe mnóstwo okrągłych stolików, zdolnych pomieścić maksymalnie cztery osoby przy każdym. Miejsca nie było dużo i liczono się z tym, że siedzący mogą szturchać się łokciami, ale przecież z założenia nikt nie przyszedł tu, by siedzieć. Na końcu ustawiono jeden z wagonów wykolejonego pociągu, w którym można było kupić coś ciepłego do picia albo drobną przekąskę, a także bezpłatnie wypożyczyć parę łyżew. Całość poza lodowiskiem otaczała wielka bańka, która zatrzymywała w środku ciepło. Można było swobodnie przez nią przechodzić, a uczucie temu towarzyszące podobne było do przejścia przez ducha. Zapowiadała się całonocna zabawa z konkursami, więc nie czekaj, aż zamarzniesz, tylko przyjdź!
Lodowiska są super. Znaczy się, Voice w ciągu całego swojego życia była na lodowisku zaledwie kilka razy, ale zawsze jej się podobało, a kolana (i wiele innych) pozdzierała tylko podczas pierwszej jazdy, co spotkało się z wielkim niezadowoleniem jej matki. Trudno! Nie można być perfekcyjnym we wszystkim, a w każdym bądź razie - nie przy podejściu numer jeden. Biegnąc na pomoc Rowenie i Unie, a raczej wracając ze swojej akcji ratunkowej, Lloyd podsłuchała rozmowę jakichś maluchów, które zachwycały się tym, że nauczyciele robili lodowisko. Z początku nie wydało jej się to fascynujące, ale szybko zmieniła zdanie - w końcu chodziły plotki, że jest tam ciepło i wyjątkowo niesyberyjsko. Informacje na temat bańki podwyższającej temperaturę wewnątrz potwierdziły się. Voice poczuła delikatny opór i przeszywające zimno, a już po chwili otuliło ją przyjemne ciepło, delikatne światło i zapach kawy (z wódką). Uśmiechnęła się, zerkając na Rowenę. - Całkiem nieźle sobie poradzili. Chodź, wypożyczymy łyżwy. A jak już pojeździmy, to muszę spróbować tej kawy. W końcu bez problemu sprzedadzą mi coś, co ma w sobie chociaż marne pół procenta alkoholu. - Wszystko, co mówiła, brzmiało jak plan jakiejś wycieczki. - Trzeba się tym nacieszyć, zanim znowu każą nam wsiąść do jakiegoś pociągu, który najwidoczniej lubi ulegać awariom - przerwała na chwilę i skrzywiła się lekko. - Swoją drogą, cała ta akcja z hamowaniem... Istna katastrofa. Ktoś powinien za to stracić na pensji. Gdy doszły w końcu do wagonu (Merlinie, kto odważył się to tu postawić?), Lloyd zerknęła na osobę siedzącą za ladą, po czym trąciła Ro w rękę. - Patrz, niezły facet! Poproś go o dwie pary najpiękniejszych łyżew dla najpiękniejszych kobiet na świecie - na wpół zaproponowała, na wpół rozkazała, uśmiechając się do Roweny w ten uroczy, zachęcający do złego, sposób.
Gdy tylko poczuł się lepiej opuścił pokój pielęgniarki I postanowił pozwiedzać. Noga nadal bolała go przeraźliwie, ale nie dawał tego po sobie znać. Mimo wszystko sam sobie pogorszył sytuację i z jednej strony kobieta go okrzyczała, ale po wysłuchaniu jego historii zmieniła zdanie… ale i tak na niego krzyczała. Dobrze wiedział, że gdyby tego nie zrobił, tamta krukonka mogłaby się udusić pod tym łóżkiem… ale co było, to minęło! Teraz delikatnie kuląc na prawą nogę podążał drogą w stronę polany. Słyszał od kilku uczniów o tym co tam zostało zorganizowane i uznał, że to będzie najlepszy sposób na rozluźnienie się i zabawienie, a może spotka tam kogoś ciekawego? Zabawa w tym momencie była najlepszym rozwiązaniem. Po tym jak pociąg się wykoleił myślał tylko o kilku osobach, które uważał za ważne i o tych, których prawdę mówiąc nie cierpiał. Po prostu w głębi duszy się o nich martwił i nie chciał, żeby stało im się coś poważnego. Szybko odrzucił od siebie nieprzyjemne myśli i ruszył dalej przed siebie. Jeżeli chciał gdzieś spotkać Ślizgonkę to na pewno na lodowisko, miał też nadzieje, że on tam będzie… wróć! ON WCALE NIE CHCIAŁ JEJ SPOTKAĆ! Dobrze, mógł się przyznać do tego, że lubi pana Marvella, ale to był stosunek przyjaciół, ale ona? ONA doprowadzała go do szału, ONA sprawiała, że tracił kontrolę nad swoją dobrą stroną i pokazywał swoje przeraźliwe oblicze, które nie znało litości. Pamiętał co się stało w gospodzie… cała ta sytuacja sprawiała, że miał do niej coraz większy żal.
Zmarznięty muzyk wszedł do karczmy z gitarą widocznie zainspirowany. Nie myślał o tym gdzie jest, nie myślał o tym, że zostanie tutaj długo. Chciał po prostu zapisać kilka nut, które pozwolą mu zapamiętać melodię, która walczyła w nim od dłuższego czasu. Wyjął długopis… na jego nieszczęście notes został w pokoju, ale były jeszcze chusteczki. Nieobecnie zaczął na niej kreślić nuty, chwyty, to co mu przychodziło do głowy. Był w innym wszechświecie. Nagle to wszystko prysło. Rozbiło się niczym tafla białego szkła i pozostawiło po sobie tylko zniszczenie. Jak oparzony wstał i podniósł zmartwiony gitarę, nie chciał, by i ona została uszkodzona. Usłyszał głos, który dobrze znał, ale który nie dotarł do niego w pierwszej chwili… i zobaczył ją. Jak zwykle rozwiązała się między nimi walka słowna, tym razem to on górował, to on wygrywał. Dziewczyna straciła panowanie i rzuciła w niego szklanką i uciekła. Na szczęście się uchylił, a naczynie rozbiło się na miliony kawałków tak jak i jego dzieło. Poczuł jak rośnie w nim szał, nie potrafił zostawić tego tak jak teraz. Pobiegł za nią bez zastanowienia. Nie do końca pamiętał co robił i co mówił. Kiedy był w takim stanie wszystko co się działo było zamglone. Naprawdę jakby całkowicie inna osoba opanowała jego ciało, a on tylko przyglądał się niepewnie z boku. Jedna rzecz pozwoliła mu wrócić, jego pieprzone dżentelmeństwo. Chociaż był mu wtedy bardzo wdzięczny. Oddał Ślizgonce jedną ze swoich ulubionych kurtek i wyruszył w stronę hogwartu zmarznięty i poirytowany.
Dlaczego teraz mu się to przypomniało? Chłopak złapał się za ranną nogę i zacisnął na niej dłoń. Bolało, musiał odpocząć jakiś czas… Jednak nie miał zamiaru zatrzymywać się po drodze. Gdy dotarł na miejsce znalazł jakąś ławkę i usiadł rozglądając się wokoło i rozmasowując bolącą nogę. Dostrzegł kilka osób, jednak nie zwrócił na nie szczególnej uwagi. Kojarzył je ze szkoły, więc tylko przywitał się gestem, by nie wyjść na totalnego gbura. Każdy kto go znał, mógł zastanawiać się nad jedną rzeczą… gdzie jest jego gitara?
Co Rowena lubiła robić zimą? Niewiele rzeczy. Mogła siedzieć wygodnie w fotelu przy kominku z książką w jednej i z kawą cynamonową w drugiej ręce. Mogła pójść na zakupy, pograć na skrzypcach, czy cokolwiek innego, ale n i e mogła wychodzić na zewnątrz. Nie znosiła wręcz uczucia zimna na skórze, dreszczy i innych towarzyszących niskiej temperaturze dolegliwości. Mimo to jedynym znośnym sportem zimowym była jazda figurowa, która wręcz ujęła serce Krukonki. W młodości często jeździła na prywatnym lodowisku de Montmorencych, a raz nawet udało jej się wykonać piruet w powietrzu! Ale nic dziwnego, skoro swoją cudowność ma we krwi. Całe szczęście, że Lloyd wspomniała o lodowisku, ciepłej bańce i kawie (na dodatek z procentami!), bo pomysł wyjazdu na ferie wraz z uczniami z Hogwartu zdawał się być coraz większym niewypałem. Rowena, która nie miała w zwyczaju dziękować, tym razem była wdzięczna Ślizgonce, że ta pomogła jej w potrzebie. W końcu na co zdałaby się posiniaczona, zakrwawiona, potargana, no i brudna piękność? I choć nadal lepsza od innych, wtedy nie byłaby aż tak nieskazitelnie urocza jak zazwyczaj. Gdy dziewczyny przeszły przez powłokę bańki, de Montmorency przeszła gęsia skórka, która jednak szybko minęła, kiedy znalazły się w środku. Ah, jakie miłe uczucie... W końcu nie będzie martwiła się, że odpadną jej (zgrabne) palce. - Już dawno wyszło na jaw, że ta żałosna szkoła nie dba o elitę - odparła, wcześniej wysłuchując planu Voice. Swoją drogą brzmiał świetnie, prawie jak dobra zabawa! Łyżwy, kawa... Pycha. - Pff, zastanawiam się jakim cudem utrzymuje opinię dobrej. - Dziewczyna ze skwaszoną miną odruchowo pomasowała miejsce na ramieniu, w którym wcześniej znajdowały się odłamki szkła. Skandal, że coś takiego w ogóle miało miejsce. I jaki był cel podróży? Dlaczego nie jadą dalej? To, że Ro nie uśmiechało się ponowne siedzenie w przedziale nie zmieniło faktu, że im szybciej dotrą do celu, tym szybciej wrócą. - Chyba sobie ze mnie kpisz - odpowiedziała na sugestię Ślizgonki. Może i Voice była jedną z normalniejszych osób w tym miejscu, może były do siebie okrutnie podobne, i może się przyjaźniły, ale nie były identyczne. Rowena w przeciwieństwie do uczennicy Slytherinu nie podrywała zwykłych śmiertelników, w dodatku dla zabawy. To nie było w jej stylu. Po co flirtować ze śmiesznym sprzedawcą, skoro on nawet na to nie zasługuje? I choć nie spodobał jej się ten pomysł, stwierdziła, że nie będzie zachowywać się jak nieśmiała Puchoneczka. Dumnie przeczesała włosy dłonią, wyprostowała się i spojrzała w stronę towarzyszki, doskonale wiedząc, że wygląda jak ósmy cud świata - Daję radę? - Z zalotnym, delikatnym uśmiechem na twarzy podeszła do lady i kilkakrotnie zamrugała. - Dwie pary łyżew - wyrzuciła, bawiąc się włosami. Bo po co ma się wysilać, skoro i tak ma tego gołąbka w garści? Z resztą, nie tylko tego. K a ż d y na nią leciał, w końcu długie, błyszczące włosy, duże, czekoladowe oczy, zgrabny nosek, pełne usta i wszystkie potrzebne krągłości robiły swoje. Gdy otrzymała już to, co chciała, odeszła z zadowoleniem wymalowanym na twarzy - Banał, następnym razem musisz się postarać o trudniejsze wyzwanie - odpowiedziała przyjaciółce. - Pospiesz się - popędziła siedemnastolatkę. Gdy wypatrzyła pierwszą lepszą ławkę, usiadła na niej, by założyć zdobyte przed chwilą łyżwy. Była dosyć podekscytowana, biorąc pod uwagę, że w końcu będzie miała szansę pojeździć. Kiedy już zawiązała sznurowadła swoich pięknych, śnieżnobiałych figurówek, wstała, kiwając na Lloyd.
Czasami Casey powinien zastanowić się ze cztery razy, zanim wybierze sobie przyjaciół albo raczej tych ludzi ludzi, w towarzystwie których spędza czas. Dwa to stanowczo za mało, biorąc pod uwagę fakt, że początkowo do znajomości z Vittorią też nie był stuprocentowo przekonany. A teraz, naturalnie, dalej nie wiedział, jakim cudem w ogóle zgodził się na ten jej szalony, iście genialny plan. Chociaż nie, ostateczny efekt mógł być całkiem ciekawy. Tylko dlaczego po drodze to on musiał się poświęcać? Tak, jakby dziewczyna nie potrafiła samodzielnie poderwać Francuza! Nie, ona musiała się wysługiwać swoim przyjacielem, nie dbając za bardzo o jego stosunek do wyżej wymienionego człowiek. Nic przyjemnego. No ale, co się stało, to się nie odstanie i czekało na niego piekielnie trudne zadanie, droga przez piekło i walka z samym sobą, żeby nie powiedzieć o te trzy - cztery słowa za dużo. Później powinno pójść już z górki, ale nigdy nie wiadomo. Teraz nie mógł już się wycofać, więc musiał jakoś sobie poradzić. Przecież z Vittorią nie odpuszczą takiej okazji, a sam chyba jednak chciał zobaczyć ewentualne efekty. Mogło by zrobić się ciekawie. Po tym, jak odstawił Vittorię z powrotem do przedziału, przejrzał swoje bagaże, upewniając się, że wszystko z nimi w porządku i w końcu założył na siebie cieplejsze ubrania. Nie było sensu siedzieć w przedziale wykolejonego pociągu, który i tak nieprędko miał ruszyć. Przynajmniej tak wnioskował z nastrojów, jakie nieciężko było wśród grona pedagogicznego zaobserwować. Czyli utknęli gdzieś pośrodku Syberii, nie mając bladego pojęcia kiedy, i czy w ogóle, dotrą do pierwotnego celu swojej podróży. Brzmi cudownie, czego chcieć więcej? W takich chwilach naprawdę zastanawiał się, czy wyszedłby lepiej decydując się jednak wrócić do domu... i myśl tę odrzucał jeszcze szybciej, niż się ona pojawiała. Spędzenie tych kilkunastu dni wolnych w towarzystwie znienawidzonej kobiety i jej małżonka, który niepotrzebnie i bezskutecznie próbował zająć miejsce ojca chłopaka, byłoby jeszcze większą katorgą, nawet jeśli oszczędziłoby mu widoku pewnych idiotów. To, że w ogóle zdecydował się pójść na lodowisko, to już zupełnie inna bajka, która przekraczała ludzkie pojęcie. Normalnie powinien był zaszyć się gdzieś, gdzie spotkanie irytujących osobników graniczyło z cudem, a nie ładować się w samo centrum chwilowego życia towarzyskiego, jedyną oryginalną atrakcję, która wyraźnie wyróżniała się pośród surowego krajobrazu Syberii. Ale nie! Casey musiał zawędrować akurat tutaj, opatulony pod szyją szalikiem w kolorach swojego domu. Nawet poza Hogwartem chodził w nim naprawdę często i... zresztą, komu niby miał się ze swojej garderoby tłumaczyć? Właśnie. Los chyba naprawdę go nie lubił, skoro, gdy tylko rozejrzał się po polanie, jego wzrok padł na osobę pewnego Gryfona, o którym nasłuchał się już chyba dostatecznie dużo. Vittoria będzie mu to musiała sowicie wynagrodzić. Koniecznie! Tym razem jej nie przepuści. Zaklął w duchu, widząc, że tak na dobrą sprawę to tylko obok Aurèle zostało jeszcze jakieś wolne miejsce. Zły dzień. Naprawdę, zły dzień. Na zewnątrz niespecjalnie dał po sobie tę nagłą zmianę humoru z neutralnego na negatywny poznać - mało tego, przywołał na twarz nieznaczny uśmiech, przez krótką chwilę obserwując jeżdżących i w końcu już na serio odwracając się w stronę starszego chłopaka. - Suń się - warknął cicho, tak, jakby ławka od samego początku należała do niego i nie czekając na pozwolenie, po prostu usiadł obok muzyka od siedmiu boleści, tępo wpatrując się w lodowisko przed sobą.
Biedna skrzywdzona Aureolka. Gdyby wiedział, że ludzie tak bardzo go nienawidzą, pewnie zamknąłby się w pokoju i nie odzywał do nikogo chcąc umrzeć w samotności i śpiewając smutne ballady o tym jaki to świat jest okrutny… albo zabiłby swoją autorkę za nazywanie go Aureolką. Nienawidził tego ponad życie. Nie dość, że i tak ludzie śmiali się z niego, że ma kobiece imię i znęcali się nad nim nazywając go Aurelią, albo jak wyżej Aureolką. Nie jego wina, że te dwa imiona, chociaż dla różnych płci, brzmi dokładnie tak samo! Ale zmieniliśmy temat. Czasami zastanawia mnie dlaczego tak się dzieje? Kiedy człowiek intensywnie myśli o drugim człowieku tak jakby go przyciągał. Nawet jeżeli nieświadomie to robił to jednak tak się dzieje. Chłopak ujrzał znajomą sylwetkę już w oddali i z ciekawością dwuletniego dziecka zerkał w tamtą stronę jakby z nadzieją, że podejdzie bliżej. Wiedział, że ślizgon go zignoruje jak zawsze, przejdzie obok prychając w jego stronę, albo cokolwiek innego. Jednak tak się nie stało. Gdy chłopak podszedł do niego, Auréle wpatrywał się w niego jakby był jakimś kosmitą czy czymś innym. Na jego twarzy malowało się niesamowite zdziwienie. Zazwyczaj to gryffon przychodził do niego i nękał go całą dobę swoją osobą, a Casey życzliwie znosił jego natręctwo obrażając go przy tym. Ale mu to nie przeszkadzało? A teraz? Lacroix przesunął się robiąc miejsce koledze po czym rozejrzał się dookoła. No tak… nigdzie indziej nie było miejsca. Odetchnął z ulgą spoglądając kątem oka na kolegę. Skoro już tutaj przyszedł… to mogę go pomęczyć… Pomyślał zadowolony z takiego obrotu spraw. Nie chciał tutaj siedzieć sam ze sobą. A przynajmniej teraz ma towarzystwo. - Cieszę się, że jesteś cały – zaraz po wypowiedzeniu tego zdania ugryzł się w język. Nie to chciał powiedzieć, nie tak chciał zacząć tą rozmowę. To nie miało być poważne. Odruchowo położył dłoń na nodze i rozmasował nią czując kujący ból. Westchnął pod nosem i mimo woli kontynuował temat – ten wypadek był dosyć… niespodziewany – gdyby mógł to by się trzepnął jeszcze mocniej. Głupszego tematu nie mógł wymyślić! Idioto zacznij jakiś przyjemniejszy temat, znów udawaj idiotę czy coś… W tej chwili na jego twarzy pojawił się trochę wymuszony uśmiech. - Lubisz jeździć? Może masz ochotę, mógłbyś trochę mnie pouczyć – ostatnie słowa wyszeptał będąc niebezpiecznie blisko jego twarzy, a konkretniej ucha.
Och, ale to nie tak, że Casey nie znosił tylko tego konkretnego Gryfona! On nie cierpiał sporej części społeczeństwa - dziewczyn, chłopaków, kobiet, mężczyzn... z matką i ojczymem na czele. Już prędzej spędziłby całe popołudnie w towarzystwie właśnie Aurèle niż tej pierdolniętej pary! I nawet postarałby się być mniej upierdliwym niż normalnie, chociaż prawdopodobnie by mu to nie wyszło, więc skończyłoby się jak zawsze. Swoją drogą, to nie tak, że Francuz był osamotniony z tym pokręconym imieniem. Ile to razy Ślizgonowi zdarzyło się, że ktoś myślał, że jego również jest damskie! Tylko znowu, Casey niespecjalnie przejmował się opinią postronnych i był więcej, niż chętny, żeby wytknąć im ich własną niekompetencję. Tak, patrzenie na skończonych idiotów mogło stanowić zarówno rozrywkę, jak i katorgę. Wszystko zależało tylko od tego, jak człowiek daną sytuację rozegra. A przecież Arterbury nie przegrywał. Nigdy. Zawsze potrafił znaleźć sposób, by odwrócić kota do góry ogonem, dzięki czemu sukces przychodził z łatwością. W normalnych okolicznościach, rzeczywiście, powinien był Francuza zignorwać. Nikt nie widziałby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby po prostu przeszedł obok, a jednocześnie oszczędziłby sobie zachodu... przecież to nie tak, że przyszedł tutaj pojeździć i dać się porwać tej magicznej atmosferze. Dobre sobie. Niebezpiecznie zmrużył oczy, widząc to skołowane spojrzenie studenta. Naprawdę rozważał przywalenie mu w sam środek łba. Ostatnim razem, kiedy sprawdzał nie wyrosła mu żadna dodatkowa głowa i wyglądał cokolwiek normalnie, więc dlaczego ta pierdoła musiała przyglądać się mu tak, jakby widziała podobne stworzenie po raz pierwszy w życiu. Co już naprawdę było absurdalne! Tyle tylko dobrze, że Lacroix ruszył swój tyłek i zrobił mu miejsce, bo miał niewyobrażalną ochotę zepchnąć go w śnieg, gdyby postanowił mu odmówić. Zupełnie ignorując osobę chłopaka, usadowił się obok i wpatrzył w choinkę, stojącą pośrodku lodowiska. Co tu dużo mówić - nie miał nic bardziej konstruktywnego do roboty, nawet jeśli obserwowanie jeżdżących postaci wydawało mu się cokolwiek bezsensu. Co było w nich niby takiego interesującego? Odwrócił głowę w stronę Aurèle, dopiero wtedy, gdy ten raczył się odezwać. - Jak miło z twojej strony - prychnął i obdarzył go czysto złośliwym, sarkastycznym uśmiechem, który opanował chyba do perfekcji. Fuck, miał być miły, ale nie bardzo mu to na razie wychodziło. - Co ty nie powiesz, przecież każdy normalny planuje wykolejenie się pociągu podczas wycieczki - prychnął. I Vittoria serio oczekiwała, że dogada się z tym skończonym pacanem? No proszę was! Tej dziewczynie już chyba do reszty odbiło... Momentalnie spiął się, czując jego oddech na swoim policzku. Osoba postronna raczej nie powinna tego zauważyć, ale życie nauczyło Casey'a, że niczego nie można być pewnym, dlatego w myślach skarcił się za taką reakcję. Zdecydowanie, nie znosił tego pieprzonego artysty - nie tylko dlatego, że był pół krwi Gryfonem i skończonym idiotą. To właśnie takie zachowania doprowadzały młodszego do szału. Tak, jakby Aurèle próbował... - Co będę z tego miał? - zapytał, zanim zdążył ugryźć się w język. Wziął głębszy oddech, próbując zignorować nadmierną bliskość. Przecież to była doskonała okazja na rozpoczęcie planu, tylko no. Ciężko pozbyć się starych nawyków, prawda?
Ich relacje były dosyć skomplikowane. Casey chciał unikać Gryffona, za to ten za wszelką cenę kleił się do niego jak rzep do psiego ogona. Nie ważne jak go obrażał, nie ważne co powiedział, jeszcze nigdy nie udało mu się zniechęcić do siebie gryffona. Może i w pewnym stopniu był idiotką, że pozwalał się tak traktować, ale jakoś nie mógł z niego zrezygnować. Po prostu nie potrafił tego zrobić od tak. Gdyby ślizgon powiedział mu na głos, że wolałby jego towarzystwo od swoich rodziców to bez względu na to jakie ma relacje z rodziną, Auréle siedziałby zadowolony jak pies, zapewne Golder Retriver, i merdał ogonem z uciechą… Muszę przyznać, że miał co nieco z tego zwierzaka… Chociaż jego druga strona mogłaby pokazać, że jest całkowicie inaczej. Każdy skrywa w swoim sercu demona, niektórzy go pokazują, a inni… kryją głęboko i nie potrafią go kontrolować. Ale wracając. Wiedział, że gadka na temat pociągu nie była dobrym wyjściem, wyszedł tylko na głupka, ale jakoś się tym nie przejął. Zaśmiał się pod nosem drapiąc zakłopotany po policzku. - No tak… kretyn ze mnie – powiedział bez najmniejszego przekonania. Wolał nie kontynuować tematu, ponieważ wiedział, że przegra. Można powiedzieć, że taki brak techniki mógł działać trochę na korzyść ślizgona. Lacroix to nie był idiota, znał go i jakby nagle Casey zaczął się przymilać, to zorientowałby się, że coś nie gra. A nie potrzeba zbyt wiele biegania, żeby powiązać go z panną Blanco… a dalej? Na jego szczęście dobrze wiedział jak zmienić temat w taki sposób, żeby ślizgon nie wrócił na niego zbyt często. Ta bliskość nie było nieuzasadniona. Wiedział dobrze, że jego reakcja będzie mniej więcej taka. Zaśmiał się pod nosem i najwyraźniej nie miał zamiaru się odsunąć. Obserwował go obsesyjnie jakby każdy ruch był ważny, każdy oddech opowiadał mu jak się teraz czuje, co ukrywa i o czym myśli. Gdy Marvell zadał pytanie muzyk nieświadomie oblizał wargi odsuwając się od niego, dając mu trochę przestrzeni. Wyglądał jakby miał się zabrać do wyczekiwanego długo posiłku. - A czego pragniesz? – zapytał kładąc łokieć na stole i opierając się o dłoń. Zwrócił się w jego kierunku, jednak jego spojrzenie utknęło na lodowisku. Wiedział, że jak będzie tak natrętny, to tylko zrazi go do siebie jeszcze bardziej. Co najgorsze w tej sytuacji całkowicie zapomniał o bardzo ważnej sprawie…
- Nie oczekujesz, że zaprzeczę, prawda? - No tak, kochany Casey, który czasami przesadzał z tą swoją bezpośredniością. Co zrobisz! Jedni to u niego cenili, drudzy uznawali za jedną z tych cech, przez jakie stawał się nie do zniesienia. Jakoś zwykle brakowało czegoś pośrodku. Ze skrajności w skrajność. Dopiero gdy w końcu odwrócił głowę w stronę Aurèle, zdał sobie sprawę z tego, jak blisko w rzeczywistości był starszy. Dzieliło ich marne kilka centymetrów. Tylko i wyłącznie, a on nie potrafił się za bardzo odsunąć, wpatrując w Gryfona z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Znowu. Muzyk znał go chyba aż za dobrze, skoro z taką łatwością wykorzystywał pewną słabość Ślizgona. Nie to, żeby Casey był jakiś niedoświadczony w relacjach damsko-męskich czy męsko-męskich. Po prostu, nigdy nie wiedział, jak to tak naprawdę jest ze studentem, który bardziej, niż przystojny okazał się irytujący. Czy coś w tym stylu. Zresztą, chyba nie każde zachowania szóstoklasisty należało analizować z taką dokładnością? Gdyby ktoś próbował, prawdopodobnie skończyłby z problemami psychicznymi. - Od ciebie? - Sceptycznie uniósł brew, przeciągając się lekko. - Najlepiej byłoby, gdybym nie musiał cię już oglądać, ale aż tak wspaniałomyślny nie będziesz - przerwał, posyłając Gryfonowi jeden ze swoich firmowych, szerokich uśmiechów. Taka prawda. Ostatnimi czasy odnosił wrażenie, że im bardziej starał się od siebie Francuza, tym częściej ten ładował się w jego życie, z jakimiś absurdalnymi pierdołami, które z reguły zupełnie rozwalały plan dnia i doszczętnie pozbywały się jakichkolwiek śladów dobrego humoru. Nie to, żeby tylko Lacroix tak na niego działał. Odchylił głowę, spoglądając w górę i przez moment obserwował migoczące światełka, odcinające się na tle wieczornego nieba. - Potraktuj to jako nagły przejaw dobroci dla zwierząt... - mruknął, podnosząc się z ławki, na której dopiero co usiadł. Sam nie wiedział, dlaczego się zgodził. Chociaż nie, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to wina tego upierdliwego uśmiechu Aurèle, który pewnie nie dałby mu spokoju do momentu, w którym po prostu by nie spasował. Witamy w świecie Casey'a. On czasem naprawdę robił rzeczy sprzeczne ze wszelkimi prawami logiki i człowiek nigdy nie wiedział, czego może, a czego powinien był się spodziewać.
Nie oczekiwał od niego niczego, tylko jednej rzeczy, żeby nie przestawał być sobą. Gryffon nie uczepił się go bez powodu, po prostu lubił go takim jakim jest. Lubił go denerwować, irytować i słyszeć jego odzywki. Czasami nawet zastanawiał się, co w nim takiego specyficznego jest, że irytuje tylko jego… wróć… Elishia była odrobinę podobna i ją też nawiedzał. Może miał taki fetysz? No cóż, po prostu zawsze się znajdzie ktoś kto będzie Ci w życiu przeszkadzał. Casey trafił na Aureolkę. Te marne kilka centymetrów… prawdę mówiąc, gdyby student nie zorientował się, że jego przyjaciel postanowił się odwrócić byliby jeszcze bliżej, a wręcz mogliby zetknąć się swoimi ustami, ale uznał, że nie o to w tym chodzi. Dlatego odsunął się trochę i dalej spoglądał na niego zaciekawiony. Oj… jeżeli młody uważał, że nie ma co w nim analizować to bardzo, ale to bardzo się mylił. - Musisz mi wybaczyć, ale masz stuprocentową rację… chociaż dałoby się zrobić – powiedział zamyśleniu i spojrzał na niebo – tylko wtedy uznałbyś mnie za prześladowcę, nie widzisz mnie, ale czujesz moją obecność, słyszysz i w ogóle… – w trakcie tej wypowiedzi pojawił się szeroki uśmiech. No przecież nie zrobiłby tak, to był pomysł wymyślony na poczekaniu… chyba. To Ślizgon jeszcze nie wie? Im bardziej staramy się czegoś uniknąć, tym jest większe prawdopodobieństwo na zetknięcie się z tym. Coś jak nieuniknioność przeznaczenia w greckiej sztuce. Król Edyp nie chcąc zabić swojego ojca i nie chcąc ożenić się z własną matką, ucieka spotykając swoich rodziców i wypełniając swoje przeznaczenie… no ale Casey nie będzie znał tej historii, przynajmniej nie w takim wymiarze… to była sztuka mugolów, do której czasami sięgał gryffon… ale znowu odbiegamy od tematu głównego. Jego słowa wzbudziły w nim radość i jak już wcześniej wspomniałam, jakby był psem to merdałby teraz ogonem ze szczęścia. Wstał natychmiast za kolegą i poczuł jak jego całe ciało sparaliżowało się na kilka chwil. Wstrzymał oddech przypominając sobie o tej bardzo ważnej rzeczy, która uniemożliwiała mu zabawę z chłopakiem. Jednak po chwili uśmiech wrócił na twarz. Gryffon wsadził ręce do kieszeni i ruszył za chłopakiem. Ubierając łyżwy co jakiś czas zerkał na prawą nogę, jednak nie poświęcając jej całkowitej uwagi. Nie było to zbyt zauważalne. Wstał i spojrzał kontem oka na Marvella. - Pomóc ci w czymś? – wraz z tym zdaniem zaśmiał się pod nosem i wyobrażał sobie jak by to słodko wyglądało, gdyby zawiązywał mu łyżwy, jak jakiemuś upartemu dzieciakowi, który uważa, że dałby sobie radę sam. Nad jego głową zaświeciła żaróweczka i zanim zdążył pomyśleć czy ten pomysł jest dobry, uklęknął przed młodym jakby chciał mu się oświadczyć. Posłał mu to tajemnicze spojrzenie i zawiązał mu łyżwy mimo jego woli. Ludzie mogli interpretować to na trzy sposoby. Pierwszy z nich mamy dwóch braci, którzy sobie pomagają – chociaż na braci nie wyglądają. Drugi mamy bardzo bogatego pana i jego lokaja, sługę, który wyręcza rozpieszczonego bachora we wszystkich rzeczach. Oraz trzeci najbardziej prawdopodobny… żeby uprościć sobie wyobrażenie, po prostu zacytuję: „Awww jaka słodka para!”. No to by było na tyle. Zanim chłopak zdążył go zbesztać gryffon wszedł na lodowisko i dopiero tam oczekiwał na jakąkolwiek karę. - No rusz się! Bo jeszcze lód się roztopi – tak… na Syberii… naprawdę Auréle?
Aromat dobrego jedzenia przyciągał coraz więcej osób, nadszedł więc czas na trochę ruchu. Przy wejściu na lodowisko pojawił się dyrektor i uśmiechnął się dobrodusznie do zgromadzonych. - Kochani moi! Nie siedzimy w miejscu, zapraszam na lód, zaczynamy lekcję łyżwiarstwa figurowego! Zajęcia poprowadzi wasz ulubiony nauczyciel Quidditcha, Lazare Limier! Któż by się spodziewał, że w nim tyle talentów drzemie, prawda? No już, już, zakładamy łyżwy i do dzieła! Hampson odszedł na bok, żeby spróbować paru wiktuałów tutejszej kuchni, a pałeczkę przejął wspomniany wcześniej Limier. Uśmiechnął się szeroko do zebranej młodzieży i dziarsko wkroczył na lód. Jego głos, wzmocniony zaklęciem, niósł się po całej polanie. - Zaczynamy mocno, jak w Quidditchu, nie ma czasu na mazanie się. Proszę bardzo, najpierw robimy trzy kółka dookoła lodowiska normalnie, kolejne trzy tyłem, a potem próbujemy jak najdłużej jechać na jednej nodze. Zaczynamy! – zaklaskał w dłonie, żeby pogonić spóźnialskich. Przez następne pół godziny jeździł wśród uczniów i poprawiał ich postawę albo pomagał się podnieść, kiedy powinęła im się noga. Kiedy był w miarę zadowolony z podstaw, przeszedł do trudniejszych rzeczy. – Dobrze, teraz stajemy w miejscu i wyciągamy ręce na boki. Jedną ręką robimy zamach i kręcimy się! Tylko podczas obrotów ręce przy sobie, jak najbliżej klatki piersiowej. No, próbujemy! Najpierw sam zakręcił kilka malowniczych piruetów, a potem poświęcił całą swoją uwagę uczniom. To nie było takie proste, wiedział, ale mimo to niektórym szło naprawdę świetnie. Był dumny. I chociaż nie miał tego w planach, pokazał im też najprostsze skoki. Miał tylko nadzieję, że nikt się nie połamie. Z uśmiechem obserwował postępy. No, no, skoro tak dobrze idzie, to może zaraz po lekcji jakiś konkurs? A Tobie jak poszło? Rzuć dwiema kostkami i się przekonaj!
Kostka pierwsza – podstawy:
1,3 – nie masz najmniejszego problemu w jeździe do przodu, do tyłu czy na jednej nodze. Jakbyś był do tego stworzony! Trochę się nawet popisujesz, robiąc jaskółkę, kiedy akurat profesor Limier na Ciebie patrzy. No, no, brawo! 2,6 – jazda do przodu jest całkiem prosta, ale już tyłem całkiem tracisz orientację i wpadasz na znajomego. Obaj się przewracacie, ale na szczęście nikomu żadna krzywda się nie dzieje. Otrzep się i poćwicz jeszcze trochę! 4,5 – jesteś ciekawym przypadkiem. Śmigasz tyłem aż miło, nawet na jednej nodze! Ale do przodu coś Ci ciężko idzie. Trochę znosi Cię na lewo i nie wiesz czemu. Profesor Limier radzi Ci, abyś spróbował balansować całym ciałem i dopiero wtedy rzeczywiście jedziesz prosto. Nie jest najgorzej!
Kostka druga – piruety i skoki:
1 – początkowo idzie Ci znakomicie. Kręcisz piruety jak baletnica w pozytywce. Zachęcony sukcesami zabierasz się za skoki i wykonujesz jeden za drugim niemal bez odpoczynku. Profesor Limier powtarza Ci, żebyś trochę zwolnił, może odpoczął, ale Ty jesteś zawzięty. W końcu, przy którymś lądowaniu po skoku, zakręciło Ci się w głowie, aż się przewróciłeś. Profesor poczekał z Tobą chwilę, odprowadził Cię na krzesło, a na pocieszenie dał Ci pięć czkawkowych cukierków. 2 – nie tego się spodziewałeś. Przy właściwie każdej próbie lądujesz na tyłku i to niezależnie od tego, czy tylko usiłowałeś się zakręcić w miejscu, czy porwałeś się na skok. Może łyżwiarstwo figurowe jednak nie jest dla Ciebie? Poproś kogoś o pomoc, żeby spróbować jeszcze raz. (jeśli ktoś w swoim poście Ci pomoże, możesz dokonać jednorazowego przerzutu) 3 – jesteś bardzo pewny siebie. Piruety idą Ci świetnie, zabierasz się więc dziarsko za skoki. Pierwszy toeloop wychodzi Ci niemal bezbłędnie, chcesz więc czegoś trudniejszego. Zabierasz się za rittbergera, ale źle się wybiłeś i spadasz, boleśnie skręcając staw skokowy. Rzuć kostką, żeby sprawdzić, czy udało Ci się samodzielnie naprawić staw – parzysta: nieźle, zaklęcie zadziałało, możesz bez przeszkód ćwiczyć dalej, a dodatkowo zdobywasz jeden punkt z uzdrawiania!; nieparzysta: niestety, musisz udać się do pielęgniarki, która koczuje zaraz przy wejściu na lodowisko. 4 – zaczynasz ostrożnie, starając się jak najdokładniej powtarzać to, co pokazuje profesor Limier. Nie czujesz się zbyt pewnie i trochę się boisz, że możesz sobie coś zrobić. Profesor widzi Twoje obawy i dłuższą chwilę rozmawia z Tobą, przekonując Cię, że nie ma się czego bać. W końcu się przełamujesz – i sukces! Wykonujesz jednego rittbergera za drugim tak dobrze, jakbyś był do tego stworzony! Zyskujesz dodatkowy punkt z działalności artystycznej! 5 – nie idzie Ci za dobrze. Nie możesz nakłonić swojego ciała, żeby kręciło się tak zgrabnie, jak u innych. Nie przestajesz jednak próbować. W końcu wysiłek się opłaca – udaje Ci się zakręcić największą ilość razy ze wszystkich i w nagrodę dostajesz pięć czekoladowych żab! A teraz, jak już łapiesz, o co w tym chodzi, z podstawowymi skokami radzisz sobie naprawdę nieźle. 6 – radzisz sobie przeciętnie. Niby się kręcisz, ale trochę za wolno, niby wybicie nie jest najgorsze, ale z lądowaniem już gorzej. Już masz ochotę zrezygnować, kiedy profesor Limier prosi Cię, żebyś pomógł koledze, któremu idzie jeszcze gorzej. Czujesz się doceniony, bo najwyraźniej to znaczy, że wcale nie jest tak źle, a ponadto dostajesz dziesięć fasolek wszystkich smaków!
Kod:
<zg>Kostka – podstawy:</zg> <zg>Kostka – piruety i skoki:</zg> <zg>Pomagam:</zg> [color=#009900]tak[/color]/[color=#cc0000]nie[/color]
Ostatnio zmieniony przez Felix Lockwood dnia Pon Lut 09 2015, 12:03, w całości zmieniany 1 raz
Dziewczyna przybiegła zaraz po konkursie z rzeźbami na lodowisko. Jeżeli chodziło o sporty była całkowitą niezdarą… chociaż… ona ogólnie była totalną niezdarą. Ale nie ważne. Kiedy wchodziła na lód wywracała się i potykała o swoje własne nogi. Nie mogła utrzymać równowagi, nie potrafiła zrobić kroku naprzód. Ale czasami zdarzały się takie dni jak teraz, kiedy bez obawy mogła wejść na lód i wiedziała, że się nie zabije, bo ktoś będzie nad nią czuwał. Ktoś pokaże jej co i jak i jak będzie próbowała się zabić to ją powstrzyma. Zatem szybko ubrała łyżwy i pobiegła, po drodze potykając się i przewracając na ziemię), na lód. Profesor okazał się być skarbnicą talentów i przez to Nox wpatrywała się w niego zakłopotana. Tak dużo umiał zrobić bez problemów, ta jazda nie sprawiała mu żadnych problemów. A ona ledwo stała na prostej drodze, co dopiero teraz?! Ale nie… Luna nie miała zamiaru się poddać, zawzięła się w sobie i postanowiła chociaż spróbować… no i jak zawsze okazało się, że wiara we własne możliwości w jakimś stopniu pomogła. Jak to ona miała w zwyczaju zrobiła coś bardzo dziwnego. Podczas robienia kółek przodem, znosiło ją na prawo i czasami traciła równowagę, ale jak jechali tyłem i na jednej nodze? Aż trudno uwierzyć, że to ona jedzie tak dobrze! Dobrze? Na nią to jest perfekcyjnie! Zadowolona postanowiła spróbować piruetów, ale z tym nie było już tak dobrze. Pierwsze dziesięć potknięć i upadek na pupę wytrzymała, zniosła je w ciszy i próbowała dalej. Ale kolejne dwadzieścia upadków doprowadzało ją do płaczu. Wszystko ją bolało, a ona siedziała na lodzie załamana. Boli… Gdyby ktoś mógł jej pomóc… ale kogo mogłaby poprosić o pomoc?
Kostka – podstawy: 4 Kostka – piruety i skoki: 2 Pomagam: nie (bo chyba nie mogę xD)
No proszę! Dopiero co Rowena weszła na lód, od razu chcą uczyć się jeździć. Nic dziwnego, przecież ona doskonale sobie radzi, więc przy okazji może też nauczyć innych. Za namową profesora postanowiła zaprezentować wszystkim zebranym, kto króluje wdziękiem, talentem i ogólnie tym lodowiskiem. - Chodź, pokażemy im jak to się robi! - krzyknęła w stronę towarzyszącej jej od początku Lloyd, stawiając pierwszą nogę na lodzie. Świetnie, w końcu ten wyjazd zaczyna przypominać ferie. Nie śmierdzi tutaj niedźwiedziem, nie jest przeraźliwie zimno, więc można uznać, że stworzenie takiej atmosfery udało się nauczycielom. Bez zbędnych przechwałek (nie, żeby Ro kiedykolwiek puszyła się wychwalając swoje zdolności), Krukonka rozpoczęła "trening" Limiera. Kiedy bezproblemowo i bezbłędnie wykonała trzy okrążenia przodem, nadszedł czas na te tyłem. Ha, po raz kolejny jej wyszło! A w dodatku... Cóż, wyglądała bosko. Mijając całą resztę, która wyraźnie nie była tak wybitna, czuła się najlepiej na świecie. Dlatego też, gdy uchwyciła wzrok nauczyciela, wykonała jaskółkę jadąc na jednej nodze. Wspaniale! Znów idealna! - Czemu zostałam obdarzona takim talentem? - spytała albo Ślizgonkę, albo kogoś stojącego nieopodal, albo samą siebie. No niestety, Rowena nie należała do skromnych. Tym razem jednak przyszedł czas na skoki. Phi, łatwizna! Chcąc zaprezentować wszystkim swój onieśmielający talent, de Montmorency nieco przewyższyła swoje zdolności, bo, uwaga, nie szło jej tak dobrze jak reszcie. Znaczy się, wyglądała super i w ogóle, ale trochę krzywo wylądowała, a o wybiciu się już nie wspomnę. Spokojnie, to tylko dlatego, że długo nie ćwiczyła, następnym razem zwali was z nóg. Zrezygnowana, z nadzieją, że nikt nie widział jej uroczej porażki, właśnie miała opuszczać lód, kiedy profesor poprosił ją o pomoc biednej, niewinnej Puchonce. Eh... Ro nie przepadała za osobami z tego domu, może z wyjątkiem Helgi. Nie, żeby były śmieszne, kiedy się wywracają, albo kiedy myślą, że są zabawne. Po prostu trochę zbyt dziecinne jak na gust Jej Królewskiej Mości. Mimo to brunetka postanowiła spełnić wolę swojego łyżwowego mentora i podjechała bliżej siedzącej na lodzie, załamanej dziewczyny, której szczerze mówiąc nawet nie kojarzyła. - Nie becz, wstawaj, damy radę - stwierdziła, poprawiając sobie włosy, a następnie wyciągając rękę w jej stronę. A niech ma, biedactwo. Los nie uraczył jej rówieśniczki tym samym, dlatego zdecydowała się jej pomóc. Uśmiechnęła się, otarła łzę z policzka dziewczyny i pomogła jej wstać - No to... Z czym konkretnie masz problem? - spytała, gdyż nie do końca wiedziała, w czym tkwi kłopot nieznajomej. Ach, w całym tym zamieszaniu zapomniała się przedstawić, ale co tam!
Kostka – podstawy: 3 Kostka – piruety i skoki: 6 Pomagam: tak
Felix nigdy nie jeździł na łyżwach i nie był przekonany, czy to jest dobry pomysł. Ten lód wyglądał raczej mało stabilnie, a jemu uśmiechało się połamanie. Ale generalnie wyglądało to na niezłą zabawę, więc czemu by nie spróbować? Najpierw powędrował do wagonu, gdzie dali mu łyżwy. Dość długo je wiązał, a kiedy w końcu mu się to udało i spróbował stanąć w pionie, lekki strach zajrzał mu w oczy. Przecież to było koszmarnie niestabilne! Kostki latały mu na boki i istniała uzasadniona obawa, że zaraz sobie którąś skręci. Ale cóż, inni sobie jakoś radzili, prawda? To jemu też się uda, a co. Ostrożnie wszedł na lód, kurczowo trzymając się barierki. Profesor jeździł i robił te wszystkie śmieszne rzeczy bez większego problemu i u niego to wyglądało na banalne. Ale rzeczywistość wcale taka nie była. Choć trzeba przyznać, że po paru niepewnych krokach załapał, o co chodzi i jazda do przodu zaczęła przypominać, no, jazdę na łyżwach. Po dłuższej chwili nawet mu się zaczęło podobać. Ale jazda tyłem już nie była dla niego. Niby w miejscu nie stał, ale jak miał jechać plecami do świata i jednocześnie na nikogo nie wpaść? Przecież to absurd! Tak więc ostatecznie pacnął na lód. I to pacnął nie sam, a z jakąś dziewczyną, która akurat przejeżdżała zbyt blisko (Nicole). Miał nadzieję, że nic jej się nie stało. Zmartwiony uklęknął koło niej. - Wszystko w porządku? Przepraszam, jeszcze tak do końca tego nie ogarniam... Nic ci się nie stało? Kilkanaście minut później zaczął ćwiczyć te śmieszne piruety. Tego to już w ogóle nie był w stanie jakoś sensownie zrobić. To było dziwne, bo przecież umiał tańczyć i w ogóle - rodzice, zwłaszcza ojciec, uważali, że mężczyzna powinien umieć tańczyć klasyczne tańce. I wtedy potrafił w miarę zgrabnie się poruszać. A tutaj? Dramat. W końcu jednak się zawziął i, pojęcia nie mając jak, zaczął się kręcić. Aż nie mógł przestać. Kiedy wreszcie mu się to udało, w głowie kręciło mu się tak bardzo, że znowu klapnął na lód. A tu nagle się okazało, że według profesora to był piękny piruet! No fantastycznie. Uśmiechnął się szeroko, udając, że, oczywiście, zrobił tak specjalnie. Zero przypadku, sam geniusz. Ale faktycznie jakoś lepiej zaczął się czuć na tych łyżwach. Pewniej. I następne piruety, choć nie tak spektakularne, nie były najgorsze. Ba, nawet jakiś skok udało mu się wykonać! No kto by pomyślał...
Kostka – podstawy: 2 Kostka – piruety i skoki: 5 Pomagam: nie
(Uwaga! Ostrzegamy, przed nowym stylem pisania tego gracza, który jest testem porównawczym pokazującym, jak się lepiej pisze graczowi xD)
Ludzie z Hufflepuffa nie koniecznie byli dziecinni, oni byli po prostu bardziej otwarci na świat niż mogłoby się wydawać! A ja… a ja miałam na tyle specyficzny charakter, że można było bez przeszkód nazwać mnie dzieckiem… jednak nie jest to jednoznaczne z tym, że mój dom jest przedszkolem, czy zbiorowiskiem bachorów! Wręcz przeciwnie znajdowało się tam dużo osób, o wiele bardziej dostojniejszych ode mnie, ale… właśnie z tym otwartym poglądem… No ale wracając do rzeczywistości. Kolejny upadek był dla mnie już totalnym załamanie, a dodatkowo nie upadłam sama! W pierwszej chwili byłam przekonana, że to ja wpadłam na chłopaka i to przeze mnie wylądował na ziemi, zatem musiało to komicznie wyglądać, jak równocześnie zaczęliśmy jedno zdanie. - Wszystko w porządku? – jednak słysząc, że chłopak mówi to samo w tym samym czasie zaśmiałam zakłopotana i wysłuchałam go do końca. - Tak… dziękuję… sama przewracam się co kilka chwil… – czy mi się wydaje, że w moim głosie słychać było zakłopotanie? Mam nadzieję, że nie… - Oczywiście mam na tyle dziwny styl, że niektóre rzeczy wychodzą mi świetnie, a inne zawalam nawet na najprostszych rzeczach. Nie chciałam zajmować mu dużo czasu więc wstałam otrzepując się i jeszcze na zakończenie przeprosiłam za ten wypadek. Czas na kolejną próbę! Podskok i kolejny upadek… Naprawdę? Aż mi się płakać zachciało! ZNOWU! Kiedy krukonka podeszła do mnie spojrzałam na nią widocznie zaskoczona. Nie dostrzegłam, że nauczyciel prosił ją o pomoc, po prostu widziałam, jak dziewczyna podchodzi do mnie i proponuje swoją pomocną dłoń. Pociągnęłam nosem wpatrując się w nią zdezorientowana. Bez żadnego słowa pozwoliłam jej otrzeć łzę z mojego policzka i wstałam z nieśmiałym uśmiechem. - Ja… dziękuję – wydukałam niepewnie. Była ona… taka ładna, kulturalna… może wydawała się z jednej strony odrobinę ironiczna, ale nie sądzę żeby była taka naprawdę. Po prostu czasami jej ton brzmiał jakby był wymuszony, ale przecież nie musiała mi pomagać! Dla mnie byłaś wtedy jak anioł, który stąpił na ziemie i pomógł biednemu śmiertelnikowi stanąć na nogi… i to dosłownie. No cóż… może gdybym wiedziała, że nauczyciel Ci kazał to wtedy inaczej bym zareagowała… nie… nie zareagowałabym inaczej. Byłabym dalej szczęśliwa! Taki mam dziwaczny charakterek! Jej pytanie wybiło mnie z równowagi, zaśmiałam się zakłopotana drapiąc się po policzku. - No więc… – zaczęłam zastanawiając się nad całym moim popisie – Ano… jazda do tyłu i na jednej nodze wydaje się prosta, ale do przodu mnie trochę znosiło na początku… jednak to nie problem… profesor mi pomógł w miarę i teraz jadę tak jakby prosto – no cóż tak jakby prosto zawsze jechała, nawet skręcając niechcący w prawo! – ale jeżeli chodzi o piruety i podskoki… to… no cóż – wyciągnęłam ręce do góry i spojrzałam na palce uciszając się na chwilę. Kiedy już ‘upewniłam się’, że żaden palec nie został odcięty spojrzałam w niebo w zamyśleniu – chyba z czterdzieści pięć razy upadłam próbując to zrobić… Nie powinnam płakać, ani być zaskoczona. Nawet najwięksi mistrzowie popełniają pełno błędów, do chodzą do perfekcji poprzez trening i milion upadków… ale pewnie i oni byli w pewnym momencie podłamani, więc można jej trochę wybaczyć to zachowanie. Uśmiechnęłam się do siebie. Dopiero teraz zorientowałam się, że te kilkadziesiąt upadków to było nic, mogę dalej podskakiwać i upadać, aż w końcu mi się uda… nawet jeżeli będzie trwało to kilka milionów prób… chociaż podejrzewam, że nie mamy tyle czasu! Kurczę! Prawie zapomniałam! To było takie niegrzeczne z mojej strony, ale mam nadzieję, że uda mi się to nadrobić w ten sposób. - Przepraszam… ale nawet się nie przedstawiłam, jestem Nicole Luna Nox – dygnęłam przed dziewczyną, jakimś cudem utrzymując równowagę. No cóż, przed królewską rodziną, zawsze się dygało z szacunku… a ona miała to najzwyczajniej w życiu w nawyku… A tak dodając jeszcze bez żadnego powiązania… Ja też chce kilka słodyczy…
Wpadła na polanę radosna jak zawsze. Tym bardziej, że tam było tak przyjemnie ciepło - nie żeby wcześniej jej zimno było, ale i tak. Błyskawicznie przebrała buty na łyżwy i władowała się na lód. Dawno już tego nie robiła, ale swego czasu była naprawdę dobra w łyżwiarstwie figurowym, a tego się nie zapomina. Już po chwili śmigała na wszelkie możliwe sposoby. To do przodu, to do tyłu, na jednej nodze, na drugiej, jakieś jaskółki, jazda w przysiadzie... No wszystko. Nosiło ją niemiłosiernie, więc to było idealne. Miała nadzieję, że może zorganizują jakiś konkurs, mogłaby się wyżyć i może przy okazji też coś wygrać? Kiedy profesor zaczął im pokazywać piruety i skoki, aż podskakiwała w miejscu, tak bardzo nie mogła się doczekać, aż sama tak zaraz zacznie. I oczywiście od pierwszej chwili, kiedy profesor pozwolił im ćwiczyć, zaczęła totalnie szaleć, piruety, skoki, znowu piruety, jeszcze więcej skoków... Aż w końcu stało się. Źle się wybiła, przez co w powietrzu zrobiła o pół obrotu za mało, nie mogła prawidłowo wylądować, więc skończyła na lodzie, sycząc z bólu. Ostrożnie ściągnęła łyżwę i bez problemu oceniła, że staw wypadł z torebki stawowej. Zaraz zacznie puchnąć i boleć jeszcze bardzo... Nie pierwszy raz, także znała zaklęcia leczące, ale nie była pewna, jak magia się zachowa w tym miejscu. Chodziły przecież słuchy, że różne rzeczy się tu działy, a wszelka moc wprost szalała... No cóż, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Wyciągnęła różdżkę. - Episkey! - mruknęła i odetchnęła głęboko. Ulga była natychmiastowa. Założyła z powrotem łyżwę i wróciła do jeżdżenia. Nie zrezygnuje tak łatwo, o nie!
Kostka – podstawy: 3 Kostka – piruety i skoki: 3, 6 Pomagam: nie
To wcale nieprawda, że Rowena pomogła Nicole tylko dlatego, że poprosił ją o to nauczyciel. No dobrze, może to w jakiś sposób popchnęło ją do tego dobrego (!) uczynku, jednak mogła przecież podejść do tego sceptycznie i oschle rozkazać dziewczynie katować się jazdą. A jednak, miała serce. I to na tyle duże, by chcieć pokazać Nox, że łyżwy powinny być zabawą. Że powinna się cieszyć, kiedy jeździ, a tym bardziej kiedy upada. To, że sama nie potrafiła przyjąć tego do wiadomości to już inna sprawa, w końcu nazywała się de Montmorency, tak? - Nie dziękuj, tylko się postaraj - odparła, kiedy brunetka zaczęła jąkać się w podziękowaniach. Krukonce nie tego było trzeba, w końcu wiedziała, że zachowała się - jak zwykle - przykładnie, i że każdy będzie musiał wzorować się na jej osobie. - Może przy odrobinie szczęścia jeszcze dziś zachwycisz Limiera - stwierdziła, unosząc lewy kącik ust w półuśmiechu. Następnie odjechała trochę od Luny, po czym rozpędziła się, by wykonać piruet. Może był nieco lepszy od poprzednich, ale nadal nieidealny, co zdawało się nie odpowiadać czystokrwistej. - I jak, wiesz już o co chodzi? - spytała, wciąż się kręcąc - Musisz się trochę mocniej wybić... to nie jest takie trudne - pocieszała przyjezdną. Cóż, żadna z niej ekspertka, ale zawsze mogła próbować, prawda? Z resztą, ze swoim urokiem osobistym, promiennym uśmiechem, dla którego zrobiłbyś wszystko i lśniącymi włosami... naprawdę wyglądała jak anioł. Może czasami trochę niemiły, ale nadal olśniewający w swojej aurze. - Rowena de Montmorency - rzuciła w stronę towarzyszki, która najwyraźniej chyba domyślała się z kim ma do czynienia. No i prawidłowo. Ukłony w stronę de Montmorencych były jak najbardziej na miejscu. W każdym razie, żeby przenieść rozmowę na poprzedni tor, zrobiła kółko w okół Nox - To jak? Pokażesz mi, jak to robisz? - zapytała, mając na myśli skoki.
- Dobrze! – nie wiem dlaczego poczułam się jak w wojsku. Stanęłam na baczność, przykładając dłoń do czoła, jednak szybko straciłam równowagę i musiałam wrócić do poprzedniej pozycji. Sama nie wiedziałam jak mam się zabrać za te piruety I podskoki, dlatego miałam nadzieje, że krukonka mnie poinstruuje. No cóż… próbowała chociaż. Jej tłumaczenie ograniczyło się do powiedzenia jednej rzeczy i pokazaniu jak ona to robi. Kiedy podjechała do mnie i zapytała czy już wszystko rozumiem, przytaknęłam z szerokim uśmiechem, a w mojej głowie krążyły następujące myśli. Jak ja mam do cholery jasnej to zrobić? Zabije się, zabiję się, zabiję się. Och biada mi, na pewno zrobię sobie krzywdę! Ale bez żadnego narzekania postanowiła bardziej spróbować. Jednak zanim to nadeszło dziewczyna się mi przedstawiła. - Ro… ro… ro… de Montromency? – nie wiem czemu ale poczułam się jakby ktoś wybił mnie z rytmu, co nie wróżyło mi zbyt dobrze – Mi… miło mi – czułam się okropnie zakłopotana, dlatego nie trudno było zobaczyć moje szczęście, jak dziewczyna poprosiła, bym zaprezentowała swoje skoki. Na początku szło mi całkiem nieźle. Ku mojemu zaskoczeniu zrobiłam kilka piruetów bez najmniejszego problemu. No oczywiście, tylko ja potrafię się zabijać na początku, a po chwili zrobić coś dobrze… No dobrze teraz czas na skoki. Nie miała zielonego pojęcia co robi, ale powtarzała ruchy, które widziała u krukonki i u innych uczestników. Najpierw toeloop, który wyszedł bezbłędnie. No normalnie nie mogłam w to uwierzyć. Czułam się jakbym pływała! Teraz coś innego… to się chyba nazywało rittberg… wróć… ale ja nie umiem pływać! Znowu straciłam równowagę… albo źle się wybiłam? Nie mam pojęcia, ale kiedy opadłam na ziemie, od razu upadłam na pupę łapiąc się za obolałą kostkę. Boli…
Kostka – podstawy: 4 Kostka – piruety i skoki: 2 przerzut na 3 Pomagam: nie
Już miał schodzić z lodu, bo się dość mocno zasapał, kiedy zauważył, że jakaś dziewczyna się dość niefortunnie przewróciła. Zaczął jechać w jej stronę, kiedy dotarło do niego, że to ta sama, na którą nie tak dawno wpadł. No, coś dzisiaj nie ma szczęścia... Przyspieszył, mając nadzieję, że nie skończy z twarzą na lodzie przez zbyt szybkie tempo. I że uda mu się wyhamować, co też nie było takie oczywiste. Całe szczęście zatrzymał się w porę i przykucnął przy niej. Najwyraźniej coś stało jej się z kostką, miał tylko nadzieję, że co najwyżej skręcona, a nie na przykład pęknięta. Przez chwilę miał ochotę samodzielnie nastawić jej tę nogę, ale uznał, że nie warto ryzykować. Magia w tych okolicach zachowywała się nieoczekiwanie i ciężko było przewidzieć, jakie skutki wywoła proste zaklęcie leczące. Plus, że przy stoliku niedaleko wejścia na lód siedziała pielęgniarka, to wystarczyło pomóc dziewczynie tam dotrzeć. - Spróbuj wstać i złap mnie mocno, okej? Doholuję cię - uśmiechnął się do niej szeroko. Jeszcze zanim wstała, wpadł na pewien pomysł. Raptem kilka minut temu dostał od profesora Limiera parę czekoladowych żab za te śmieszne piruety. Wyciągnął jedną i wsunął jej do kieszeni kurtki.
Za wszelką cenę chciałam sobie przypomnieć dlaczego tak się stało. Zbyt wielka wiara w siebie? Zbyt dużo błędów? A może po prostu pech? Nie miałam pojęcia, nie wiedziałam jak mogę to zinterpretować. Czułam jak w moich oczach zbierają się łzy, ale bez względu na wszystko nie chciałam pozwolić im wypłynąć. To była niesamowita walka z samą sobą. Siedziałam na tym lodzie, walcząc w duszy, żeby nie zacząć płakać. Nagle usłyszałam czyjś głos. Ku mojemu zdziwieniu nie był to głos Roweny. Gdy podniosłam wzrok zobaczyłam gryffona, z którym wcześniej się zderzyłam. W pierwszej chwili chciałam uśmiechnąć się szeroko i powiedzieć, że to nic takiego, że dam radę, ale wiedziałam, że to było głupie… od razu było widać, że coś jest nie tak. Dlatego w ciszy oparłam się o niego i pozwoliłam się odprowadzić do pielęgniarki. W tej krótkiej drodze walczyłam ze sobą, żeby coś powiedzieć, chociaż podziękować. Pierwszy raz w życiu sprawiło mi to taką trudność. Przegryzłam wargę chcąc jakoś się zmotywować, po czym poczułam jak chłopak grzebie mi w kieszeni. Zwróciłam się w tym kierunku i okazało się, że nie grzebał, a wsadził mi kilka czekoladowych żab. Oczy mi się zaszkliły i pociągnęłam nosem chcąc zatrzymać płacz. Do tego opuściłam głowę, sprawiając, że włosy zasłoniły moją zmieszaną minę. - Dziękuję… naprawdę… dziękuję – wyszeptałam z nadzieją, że jednak będzie to jakoś słyszalne.
Ciemnowłosa dziewczyna poprawiła szalik, który raz za razem opadał odsłaniając fragment gołej skóry na karku. Pociągnęła nosem, przetarła dłonie z zimna i zmrużyła oczy obserwując z daleka nowo otwarte lodowisko. Prychnęła cicho śmiejąc się w duchu z tych wszystkich żałosnych istot wciąż upadających i wciąż podnoszących się, raz za razem. "Potrafię lepiej." - Pomyślała przygryzając dolną wargę i z uporem sunąc do przodu. Wokół lodowiska zebrała się spora grupka uczniów z różnych domów. "Mieszanka wybuchowa." - Uśmiechnęła się sama do siebie, był to jednak uśmiech z serii nieco złośliwych, typowy zresztą dla niej. Z daleka dostrzegła nauczyciela, który z gracją pokazywał różnego rodzaju figury i piruety, namawiając tym samym do powtarzania swoich ruchów, co przynosiło różny skutek. W pierwszej chwili Alice jedynie oparła się o balustradę otaczającą lodowisko i obserwowała dziwny taniec uczestniczących w pokazie profesora uczniów. Wprawdzie sama ostatni raz jeździła na lodzie będąc jeszcze małym dzieckiem, była jednak całkowicie pewna tego, że wszytko pamięta. Nie miała zamiaru póki co pokazywać tym niezdarom co potrafi, niepotrzebnie by tylko zaniemówili. Oparła się wygodniej lustrując bacznie otoczenie. Niektórzy cali poobijani schodzili z lodowiska, inni zaś dopiero szykowali się na niezliczoną ilość upadków. Po pewnym czasie zaczęło ją nieco ciągnąć do ubrania łyżew i wejścia na lodową taflę. Nie musiała długo się zastanawiać. Naciągnęła porządnie czapkę na uszy, ubrała łyżwy i pewnym krokiem ruszyła w stronę wejścia, gdzie tłoczyła się spora grupka osób. Przepychając się jednak między nimi i puszczając mimo uszu ich przekleństwa, stanęła na gładkiej tafli. Z początku delikatnie, niepewnie, po chwili sunęła już do przodu, póki co przy barierce. "Takie proste, takie proste." - Zaśmiała się sama do siebie. Na pewno nigdy nikomu nie przyzna się, że nie potrafi jeździć do tyłu, tak jak to robili niektórzy tutaj obecni. Na pewno nie pokaże swoich słabości.
Kostka – podstawy: 2 Kostka – piruety i skoki: 6 Pomagam: nie.
No tak, tak. Życie Casey'a, bez Aurèle byłoby o niebo łatwiejsze, prostsze i przyjemniejsze, tak tak, zdecydowanie! Albo znalazłby się jeszcze jakiś osobnik, który irytowałby go jeszcze bardziej od upierdliwego Gryfona, a negatywną energię wyładowywałby na dziewięćdziesięciu ośmiu procentach uczniów Hogwartu, nie na dziewięćdziesięciu pięciu, jak to miało miejsce obecnie. Także może to i dobrze, że mamy taką Aureolkę, dla zrównoważenia temperamentu Ślizgona. W sumie to nie taki zły układ, jak Arterbury chciałby utrzymywać. Jakoś jeszcze nie zrobił studentowi krzywdy, a znali się przecież od dłuższego czasu i nie należy zapominać, że młodszy zazwyczaj nie przebierał w środkach. Więcej niż często zdarzało mu się sięgnąć po różdżkę, tylko jakoś dziwnie, nigdy w przypadku Francuza... nie o tym teraz. Tak, zdecydowanie. Pocałunki, nawet te drobne i przypadkowe, lepiej zostawić w ogóle na jakąś tam inną okazję, najlepiej tak, żeby w ogóle się nie zdarzyły! Zwłaszcza w momentach, w których Cas zupełnie się ich nie spodziewał, ani też nie był na nie realnie przygotowany. Poza tym, wtedy sytuacja zrobiłaby się już w ogóle niezręczna! - I tak mam czasem wrażenie, że jednym jesteś - burknął z tradycyjne niezadowoloną miną i delikatnym wzruszeniem ramion. Czasami naprawdę miał dość Aurèle, którego, zdawałoby się, widywał zawsze i wszędzie tam, gdzie widzieć go nie chciał. Znowu z tymi rozważaniami na temat zrządzeń losu nie zapędzałby się tak znowu daleko. Przepowiednie też dało się zmienić, cholera jasna, a w ogóle nie słyszał, by kiedyś jakaś czarownica bądź czarodziej przepowiedziała mu przyszłość przepełnioną Gryfonem-artystą, który nie potrafił dać mu świętego spokoju wtedy, gdy akurat Casey najbardziej go potrzebował. - Boli cię coś? - zapytał, na tyle cicho, że trudno było to w ogóle usłyszeć. I na pewno nie zamierzał się powtarzać, dobre sobie! Akurat przejmowanie się innymi zupełnie do niego nie pasowało, a to teraz było nagłym przebłyskiem solidarności, czy czegoś. Ewentualnie po prostu chciał wiedzieć, czy dobrze rozszyfrował tę zmianę w zachowaniu Gryfona, która trwała zaledwie przez ułamki sekund. - Dam sobie radę. - Bo co mogło być trudnego w zawiązywaniu łyżew, serio? Już miał się zniżyć, kiedy Aurèle wyprzedził go, lądując na jednym kolanie. Co tu dużo mówić, Ślizgon był więcej nż w szoku i nawet zapomniał o rzuceniu nieprzychylnego komentarza, czy próbie odsunięcia się. - Do reszty ci odwaliło? - warknął, nawet jeśli artysta niewiele robił sobie z jego niezadowolonej miny i zaraz czmychnął spoza zasięgu Marvella. - Twoja wyobraźnia mnie powala - mruknął, odrobinę skrępowany i wyraźnie tym faktem niezadowolony. Naprawdę nie uśmiechało mu się... - Och... - nie spodziewał się, że na lodowisko postanowi wyjść nauczyciel quidditcha. Gdzieżby tam. Miał zamiar spokojne pojeździć z Gryfonem nie robiąc ani nic widowiskowego, ani nic wymagającego zbyt dużego wysiłku, ale najwyraźniej się przeliczył, bo skoro tylko stanął na lodzie, została ogłoszona lekcja łyżwiarstwa figurowego. Ostatnim razem, gdy zdecydował się wejść na lód, a było to dobre cztery albo nawet i pięć lat wcześniej, nie robił absolutnie nic podobnego i nawet teraz jakoś mu się do tego nie spieszyło. Dlatego pociągnął Aurèle na sam brzeg, z miną niezadowolonego dziecka, pod nosem marudząc coś o zbyt dużej ilości porąbańców, którym chciało się bawić w takie rzeczy i marnowaniu energii na pierdoły. A o ile zakład, że Lacroix i tak prędzej czy później zmusi go do dołączenia do grupy? Albo nie, nie zmusi, tylko przekona swoim upierdliwym uporem i zawziętością, jak to już nie raz i nie dwa bywało, nawet jeśli Casey wcale nie był podatną na sugestie osobą.
Była zadowolona, że Delii spodobał się pomysł pójścia na lodowisko. Szczerze mówiąc na początku miała zamiar tylko coś zjeść i napić się, nie miała zamiaru jeździć na łyżwach. Była na lodowisku tylko parę razy, jeszcze we Francji, jak była malutka, z matką i jej durną siostrą, za każdym razem było tak samo. Stała z boku i mogła tylko patrzeć jak Susan z zachwytem skakała wokół jej bliźniaczki i pokazywała jej co raz to lepsze figury łyżwiarskie. Była w tym mistrzynią. Sonia czuła się wtedy fatalnie - zresztą jak zawsze. Niezauważalna i samotna. Właśnie dlatego nie miała zamiaru jeździć. Łyżwy kojarzyły jej się tylko z tamtymi wypadkami. - Moment. Przyniosę ci coś do picia - powiedziała do Cordeli i poszła do baru. Bez zastanowienia zamówiła dwie kawy po rosyjsku, jakiś alkohol był teraz bardzo wskazany, może przynajmniej trochę zmniejszy się ten okropny ból głowy. Zapłaciła, wróciła do Ślizgonki i wręczyła jej napój. Nie zastanawiała się specjalnie czy dziewczyna jest pełnoletnia. Lubiła Delie. Nie dlatego, że miała z tego jakieś korzyści, po prostu dobrze czuła się w jej towarzystwie. Mogła być z siebie dumna, na świecie nie było zbyt wiele osób, które Sonia dążyła sympatią. Chwilą później usłyszała krzyk profesora Limiera. Mają wejść na lód? No dobra jak mus to mus.Wypożyczyła łyżwy dla nich obu i z lekkim niezadowoleniem weszła na lód, kurczowo trzymając się barierki. Przez chwilę stała i duchowo przygotowywała się do nauki jeżdżenia na lodzie. Dopiero po jakiś pięciu minutach zebrała się w sobie, odstawiła kubek z kawą i spróbowała zrobić parę kółek. Nie wyszło najgorzej... no dobra była tak niezdarna, że przez prawie cały czas musiała trzymać się barierki, a i tak dwa razy się przewróciła. Po wykonaniu dziesięciu wymaganych okrążeń, spróbowała przejechać się tyłem. Z zaskoczeniem odkryła, że wychodzi jej to dużo lepiej niż przodem. Dumna przejechała dziesięć okrążeń, prawie dwa razy szybciej niż przodem. Uznała to za dobry znak, więc zabrała się za skoki i piruety. Pierwszy piruet wyszedł jej zawodowo. Okręciła się parę razy wokół własnej osi i z wdziękiem przejechała jeszcze jedno okrążenie tyłem. Jeszcze parę razy zrobiła proste piruety, aż w końcu postanowiła zająć się czymś trudniejszym. Skokami. Zaczęła delikatnie, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Jedyne czego nauczyła się podczas tych niewielu razy na lodowisku to żeby nie przesadzać na samym początku. W końcu po paru udanych toeloopach zabrała się za coś trudniejszego, rittbergera. Rozpędziła się, podskoczyła, obróciła się w powietrzu i... ŁUP z wielkim hukiem wpadła na kogoś (Alice) i niefortunnie upadła skręcając sobie kostkę. - Kurna - wrzasnęła i złapała się za nogę. Merlinie, jak to boli. Co za okropny dzień. Najpierw to wykolejenie pociągu, gdzie straciła przyjemność, potem jeszcze wpadła na Delie nad brzegiem rzeki, a teraz TO. No gorzej to już być nie może. To po prostu najgorszy dzień jej życia. Spojrzała na osobę przez, która upadła. To jakaś Ślizgonka, która kojarzyła z pokoju wspólnego, chodziła chyba do piątej klasy. - Jak jeździsz, idiotko? Uważaj trochę - krzyknęła i wyciągnęła różdżkę. Zaraz jednak ją schowała, przypominając sobie, że tam gdzie wylądowali magia działa jeszcze gorzej i za pewne tylko by sobie zrobiła jeszcze większą krzywdę. Rozejrzała się w poszukiwaniu Delii. Gdzie ona jest? Jak jest potrzebna, to nagle znika.
Kostka – podstawy: 4 Kostka – piruety i skoki: 3, 1 Pomagam: nie
Po niecałych piętnastu minutach jazdy przypomniała już sobie praktycznie wszystko, co wyczyniała w dzieciństwie. Oprócz jazdy do tyłu, na właśnie. To była jej pięta achillesowa, bariera nie do pokonania. W każdym bądź razie nie miała zamiaru się do tego nikomu przyznawać. Na lodowisku i na samej polanie zaroiło się od uczniów, było ich jeszcze więcej niż w momencie, gdy przyszła. Wtedy już jej się wydawało, że miejsce osiągnęło swój limit i nikt więcej się tutaj nie zmieści. Jakże się myliła. Teraz znalezienie skrawka lodowiska dla siebie graniczyło z cudem, mogła jedynie wcisnąć się w jakąś szczelinę i jeździć tam gdzie inni, za nimi. Nie lubiła tego typu sytuacji, wolała wszystko robić sama, a nie dostosowywać się do innych i płynąć z nurtem. Jeżdżenie zaczynało ją już powoli nudzić, w końcu ile można robić w kółko to samo. Jeśli chodzi o piruety i inne wygibasy nie miała ani na to nerwów ani miejsca. Nieliczni dalej podskakiwali obracając się wokół własnej osi i wpadając na jeżdżących spokojnie ludzi. Banda bezmyślnych debili. - Pomyślała kręcąc głową, robiła właśnie jakieś trzydzieste kółko wokół lodowiska. W końcu przerwała czynność i ostrożnie skierowała się ku wyjściu, choć i ono było po brzegi zawalone przez uczniów chcących za wszelką cenę choć chwilę pojeździć. Niestety nie dane jej było dojechać do celu. Ktoś z ogromną siłą wleciał w nią od tyłu. Przewróciła się z tą osobą na lód przeklinając siarczyście w myślach. Podniosła się szybko chwytając barierki. Z nosa poleciała jej stróżka krwi, której póki co nie zauważyła. - Idiotko? Może najpierw zorientuj się kto na kogo wleciał? - Warknęła w stronę dziewczyny, ślizgonki, która widocznie jak Alice należała do tych z którymi się raczej nie zadziera. Alice była zbyt nerwowa, zbyt agresywna, nie nadawała się do uczestnictwa w tego typu kłótniach. Komuś mogła stać się krzywda. Zauważyła, że dziewczyna celuje w nią różdżką. W ciemnowłosej aż zabuzowało wszystko. Wyciągnęła swoją różdżkę. Natychmiast doskoczyła do dziewczyny szarpiąc ją za kurtkę i przystawiając koniec różdżki do jej gardła. - Może i nie powinno się używać tutaj magii, ale przysięgam ci, że zaraz wbiję ci tą różdżkę w gardło! - Tak zła jeszcze nie była. Był wypadek, owszem. Ale kiedy ktoś ośmiela się podnosić głos na dziewczynę i co więcej wyzywać ją od idiotek, sprawy zaczynają przybierać nieco inny obrót. Po chwili puściła dziewczynę, wzięła dwa głębokie wdechy i odsunęła się na bezpieczną odległość. jeszcze chwila i zupełnie straciłaby nad sobą kontrolę. Przecież uczyła się kontrolować własne emocje. Dlaczego teraz wybuchła? Czyżby brakowało jej adrenaliny?
Echo, choć wciąż nieco zmęczona, nie mogła odpuścić jazdy na łyżwach. Podstawy właściwie znała od dawna, jako dziecko uczyła się ich pod nadzorem rodziców i szło jej całkiem nieźle, jednak było to tak dawno, że zdążyła zapomnieć, jak poruszać się na lodzie. Szkoda, że tego nie szlifowała, choć teraz było nieco za późno na narzekanie - właśnie miała ponownie opanować tę sztukę. Nie liczyła na specjalne zdolności, być może powoli godziła się z tym, że nie była zbyt rozgarnięta w kwestii zabaw i dyscyplin ruchowych. Nawet w quidditchu, w którym radziła sobie całkiem dobrze (jak na nią), potrafiła dać popis swoich zdolności do wypadków, potknięć, zahaczeń i innych przypadkowych zdarzeń, wiążących się z tym, że parła szybko przed siebie, nie patrząc pod nogi ani pod miotłę. Przyszła jednak, chcąc spotkać na lodzie swoich znajomych, których miała zamiar porysować, gdy już poradzi sobie z lekcją, jakiej udzielał im Limier. Wysłuchała go uważnie i bez krzty strachu wlazła na taflę lodu, decydując się na... jazdę tyłem. Uznała, że tak będzie wygodniej. I najwyraźniej było, bo jazda w ten sposób szła jej bardzo dobrze, nawet wymijała zgrabnie innych, nie mogąc wyjść z podziwu i szoku. Dopiero gdy odwróciła się, aby spróbować normalnej jazdy, tej przodem, jak większość obecnych, pojawiły się problemy. Tutaj już nie była tak wybitna. Podjechała więc zgrabnie (bo tyłem!) do profesora, aby zapytać, gdzie tkwi błąd. Idąc za jego radami wyeliminowała go, z wielką radością stwierdzając, że są skuteczne. Z tej radości nie zauważyła, kiedy wyrosła przed nią (no jak spod ziemi, daję słowo!) Utopia, na którą Echo wpadła, przez co obydwie obiły sobie tyłki. Blythe pewnie bardziej, bo Lyons wylądowała na niej, raniąc sobie nieco swoje cenne kolanka. - Onieonieonie, przepraszam, przepraszam, Utka, nic ci nie jest? Żyjesz? Jak ci się jeździ? Weź mi powiedz, że tyłem też jest ci łatwiej, bo oni wszyscy jeżdżą przodem... - mruknęła, rozglądając się, jakby ci "wszyscy" knuli jakiś spisek, w którym Echo wyglądała na strasznie podejrzanego człowieka. Wstała jednak, z trudem pomagając przyjaciółce podnieść się z lodu. - Nie wiem czy piruety i skoki to w moim przypadku dobry pomysł, ale raz gnomowi śmierć, niech stracę. Nawet zdziwiła się, jak dobrze szły jej owe skomplikowane i szalone wyskoki i obroty. Ćwiczyła je kolejno, aż w końcu doszła do czegoś, co musiało skończyć się źle. W jej przypadku było to z góry przesądzone, także... No cóż, nie dziwiła się wcale, kiedy wykonując rittbergera spadła, skręcając sobie staw skokowy. Jęknęła z bólu, chwytając się od razu w miejscu kontuzji. Różdżkę zabrała, więc gdy już miała chwile na biadolenie za sobą, postanowiła jej użyć. - Episkey - krótkie zaklęcie na szczęście poradziło sobie z urazem, oszczędzając Gryfonce wstydu i wizyty u pielęganiarki. Podjechała za to do Utopii, oczywiście tyłem, bo tak wygodniej, wyszczerzając się do niej, gdy już się odwróciła. - Na pewno nie zaliczysz tak zjawiskowej gleby jak ja. Już wygrałam, ha - powiedziała, robiąc krótki piruet, skoro już wcześniej je wyszedł. Zachwiała się nieco, ale stała na nogach, więc mogli jej bić pokłony!
Kostka – podstawy: 4 Kostka – piruety i skoki: 3, potem 6 Pomagam: nie, chyba że sobie, to tak xd jeśli komuś trzeba to pomogę!
Jazda na łyżwach wydawała się w tym momencie oazą, ratującą ją od natrętnych myśli. Zwłaszcza, że mogła spędzić trochę czasu z potwornie zapracowaną Echo. Ciekawe, czy gdyby miała tyle obowiązków, co jej przyjaciółka, nie pakowałaby się w tyle kłopotów. Malinowa kredka nadal przynosiła pecha i z całą pewnością nie przestanie, dopóki jej razem z Psyche artystycznie nie spalą na środku magicznego kręgu. Tylko takiego bez demonów, czy nawet zwykłych żywiołaków, bo ostatnimi czasy nie wydawały się zadowolone z widoku Blythe’ówny. Do tej pory zdawało jej się, że potrafiła jeździć na łyżwach jak człowiek. Najwyraźniej jednak Syberia przekonała ją, że żyła w błędzie, a te zajęcia udowodniły, że – owszem – miała wyjątkowy talent, ale do jazdy tyłem i robienia z siebie wariatki. Na szczęście dostrzegła, że nie ona jedyna odstawała od reszty, bo i jej przyjaciółka zdawała się doskonale sobie w tym radzić. Chcąc ją dogonić, przyspieszyła nieco, co było wyjątkowym błędem, bo obie zderzyły się, lądując tyłkami na lodzie. Na dodatek Lyons nieco ją przygniotła, dzięki czemu spotkanie z lodową powłoką było jeszcze bliższe, niżby Utopia tego chciała. - Nic mi nie jest – uspokoiła spanikowaną prefekt Gryffindoru, podnosząc do pozycji siedzącej. Z tej perspektywy lodowisko było nawet całkiem wygodne, choć na dłuższą metę pewnie by do niego przymarzła. – Oni wszyscy są nienormalni. Nie potrafią się ani trochę bawić. Przecież to oczywiste, że powinno się jeździć t y ł e m. Wyszczerzyła się do blondynki i starając ze wszystkich sił utrzymać równowagę, stanęła w miarę prosto. Przez moment zachybotała się nieco, omal nie spotykając ponownie z nawierzchnią, jednak obyło się bez tego. Gdyby Utopia miała być ze sobą szczera, nie szło jej najgorzej, choć mogłoby być zdecydowanie lepiej. Już miała ochotę zrezygnować, zwłaszcza że zgubiła gdzieś w tym tłumie Echo, gdy profesor Limier poprosił ją do siebie, prosząc, by pomogła jeszcze słabszym ujeżdżaczom łyżew. To z całą pewnością nie był najlepszy pomysł, ale jak mus, to mus. Podjechała do dziewczyny (Meg), którą wskazał jej profesor – oczywiście tyłem, co z pewnością nie było normalne, mimo że starała się wmówić to nie tylko sobie, ale i Echo. - W porządku? – Spytała, dostrzegając, że dziewczyna ubiera łyżwę na środku lodowej tafli, co wydało jej się podejrzane. Okazało się jednak, że już rzeczywiście nic jej nie było. – Spróbuj bardziej zgiąć nogę, gdy będziesz się odbijać do piruetu. Tak, żeby odbić się samym końcem płozy. Wtedy będziesz się dłużej kręcić. Chciała jej nawet zaprezentować, ale w tym momencie podjechała do nich Lyons, chełpiąc swoim zwycięstwem w najlepszym upadku wszechczasów. - Chyba nie chce z tobą konkurować, więc wygrałaś gorącą czekoladę – uznała z uśmiechem Utopia.
Kostka – podstawy: 5 Kostka – piruety i skoki: 6 Pomagam: tak