Niewielki przedział na samym końcu pociągu jest miejscem, w którym urzęduje pielęgniarka. Do jej dyspozycji pozostawiono jej własną różdżkę oraz wiele mugolskich specyfików - pozostałości po poprzedniej, niemagicznej specjalistce, a także kozetkę oraz biurko, za którym może popijać kawę w wolnych od poranionych pacjentów chwilach. Do tego dochodzą również opasłe teczki każdego z uczniów zawierające ich medyczną dokumentację, którą piguła musi na bieżąco uzupełniać.
Siedziała w fotelu, czekając aż zdarzy się coś złego. Aż ktoś zapuka do jej drzwi i powie "proszę pani, zamarzłam na śmierć" i nic nie będzie w tym dziwnego, skoro temperatura schodzi dużo ponad zero, a nie wszyscy uczniowie są na tyle wykwalifikowani, by machając różdżką w tę i we w tę uzdrawiać siebie nawzajem. Z resztą dzisiejsza młodzież nie była z tych, którzy sobie wzajemnie pomagają, dlatego ferie dla pielęgniarek równają się ogromowi pracy. Pracy, odpowiedzialności i wizyt słodziutkich, przerażonych (i zazwyczaj pobitych) Puchonów, których tym razem będzie jeszcze więcej. Bo Rosja wszystkim kojarzy się z trunkami, a one z bójką. Flavia korzystała z chwili spokoju, co chwila popijając gorącą, niskosłodzoną kawę i przewracając strony magicznego czasopisma. Przy okazji żuła gumę i zastanawiała się, czy to, co ludzie wypisują w rubrykach plotkarskich w Proroku jest prawdą. Słysząc pukanie do drzwi, wyprostowała się na miejscu, odgarnęła włosy za ucho, po czym wygładziła białą sukienkę, którą przykrywał fartuch pielęgniarski. - Proszę - odparła, chowając do szuflady gazetę i siadając za białym biurkiem. Eh, ciekawe, co się tym razem stało.
Nagłe zgaśnięcie świateł nie wróży dobrze. Otwierające się drzwiczki szafek również. Ale co może znaczyć ten dziwny stukot? Sprawdź, co miało miejsce. Gdy żarówka ponownie rozbłysła, zniszczenia były... znaczące, a pielęgniarka z pewnością będzie musiała tu posprzątać. Aby sprawdzić, jak wygląda przedział po hamowaniu, rzuć jedną kostką w odpowiednim temacie:
1,2 - prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. Wszystkie lekarstwa są porozrzucane po podłodze, a osobisty dobytek pielęgniarki wpadł gdzieś pod szafki i chyba wymagana będzie interwencja kogoś jeszcze, aby tu posprzątać. 3,4 - nie jest najgorzej. Kilka szafek straciło drzwiczki, parę buteleczek rozpadło się, uderzając w podłogę, ale nie były to niezbędne medykamenty. Na szczęście. 5,6 - przedział nie ominęło duże trzęsienie całego pociągu, toteż większość rzeczy nie jest na swoim miejscu, ale przewrócona szafka, pod którą wylądowała pielęgniarka to już prawdziwy problem.
Dziewczyna siedziała na plecach chłopaka wpatrując się kątem oka w jego twarz. Głowa nadal pulsowała jej niemiłosiernie, a każdy, bardziej intensywny ruch chłopaka sprawiał, że odczuwała ból, każdej części ciała. W szczególności w okolicach klatki piersiowej. Szli w ciszy, może dlatego, że coraz bardziej męczyło ją wypowiadanie słów. Dlaczego wybrała akurat siedzenie na barana? Dlatego, że chłopak nie mógł widzieć jej zakłopotania oraz grymasów bólu. Kiedy poczuła silniejsze ‘uderzenie’ zamykała oczy i cierpiała w milczeniu nie sprawiając chłopakowi problemów. Całkowicie inaczej by było gdyby niósł ją na rękach. Mógłby obserwować każdy jej ruch, mógłby dostrzec każde jej spojrzenie, każdy grymas. Nie chciała, żeby ktoś ją tak zaciekle obserwował. Wystarczy, że ją wszystko boli, nie zdzierżyłaby gdyby ktoś jeszcze ją obserwował tak intensywnie. W pewnym momencie Luna zamknęła oczy przysypiając na kilka sekund, a kiedy się ocknęła byli już na miejscu. Podejrzewam, że chłopak posadził ją na łóżku, dlatego też odetchnęła tak, jakby to ona wykonała najcięższą pracę. Ale po prostu cieszyła się, że tutaj dotarła. - Przynajmniej sobie poćwiczysz, taki ciężar na plecach to tylko nieliczni uniosą – zaśmiała się pod nosem, ale natychmiast umilkła. Śmiech to zły pomysł w tym momencie. Puchonka rozejrzała się niepewnie, ale nikogo jeszcze nie było. Co najdziwniejsze, to pomieszczenie było przeraźliwie małe. Nie potrafiła sobie wyobrazić jak wszyscy ranni po tym wypadku lądują właśnie w tym miejscu. Nox zamknęła oczy i przyłożyła dłoń do skroni chcąc w ten sposób uspokoić ból, nie bardzo to pomagało, ale człowiek żyje nadzieją. Jest ona matką głupich, ale dzięki niej łatwiej jest przetrwać. - Dziękuję jeszcze raz za pomoc – powiedziała odrobinę zakłopotana – chciałabym się jakoś odwdzięczyć… – dodała po chwili i wzięła głęboki oddech. Jej dłoń z czoła przeniosła się na brzuch, przejechała dłonią wzdłuż mostka. Nie miała połamanych żeber, bardziej potłuczone. Gdyby je połamała to każdy, najmniejszy ruch sprawiałby jej niewyobrażalny ból, a tak nie było, na szczęście. Pamięta jakie to uczucie, już raz tego doświadczyła i nie chciałaby cierpieć w taki sposób jeszcze raz.
On zdecydowanie wolałby ją wziąć na ręce i już wtedy żałował, że w ogóle daj jej jakikolwiek wybór. Niestety dobrze wiedział, że o wiele trudniej by było mu iść niosąc tak na rękach dziewczynę. Na korytarzu ciągle było za dużo ludzi i w pewnych momentach nie mogli by tak przejść. A co chwile stawanie i zmienianie pozycji odbiłoby się na dziewczynie jeszcze bardziej. W dodatku też pewnie czuła się zażenowana tą całą sytuacją. Sam by był, ale nie widział innego wyboru, bo nie było miejsca na to by mogła iść opierając się na nim. Po drodze starał się spoglądać na nią przez ramię, by sprawdzić, czy jeszcze jest przytomna. Starał się iść z nią jak najdelikatniej mógł, do końca nie wiedział w jakim stanie znalazł ją profesor, ale z tego co widział był to chyba najgorszy przypadek, z jakim tutaj się spotkał. A widział już kilka na prawdę nieciekawych. Dlatego starał się obchodzić z dziewczyną jak najdelikatniej. W pewnym momencie poczuł jak mu wisi na plecach i widząc jej zamknięte oczy ruszył szybciej. W końcu dotarli do pielęgniarki, której aktualnie nie było w gabinecie. Nie mógł tutaj nikogo winić, zwłaszcza w takiej chwili. Pewnie była gdzieś indziej potrzebna. Ta dopiero dzisiaj miała pełne ręce roboty, aż nawet trochę jej współczuł. Posadził dziewczynę na łóżku i otarł czoło rękawiczką. - A weź przestań, to nic, właśnie się zastanawiam czy Ty coś jesz? Raczej to przez te futra się zmęczyłem- Odpowiedział szybko i chciał się nawet zaśmiać, jednak widząc jej reakcję na śmiech spoważniał. - Hej, hej odpoczywaj, nie śmiej się i najlepiej nic nie mów - powiedział poważnie, na koniec dopiero unosząc kąciki ust. Na prawdę martwił się czy miała całe żebra, bo skoro nawet śmiech sprawiał jej taki ból. Jeśli coś z nimi było nie tak to będzie zły na siebie jak diabli, że zabrał ją ze sobą, a nie poczekali na pielęgniarkę, przez co mógł uszkodzić je jeszcze bardziej transportując ją w to miejsce. - Daj spokój, pewnie byś zrobiła to samo, no może nie licząc tego noszenia, bo ja to żrę i żrę, więc pewnie z tonę ważę- Odpowiedział, chociaż nie zdążył się ugryźć w język mając nadzieję, że zbytnio jej nie rozśmieszy. Oby w ogóle mu się to nie udało, tak byłoby najlepiej. Słysząc jej kolejne słowa uśmiechnął się szelmowsko, no typowy Ślizgon. Nawet kiedy to ma przed sobą ranną osobę, chce jeszcze ją przestraszyć. Oczywiście to tylko gra aktorska, bo na prawdę miał inny zamiar. - Zrobisz wszystko? - Zapytał się, robiąc długą przerwę i poczekał na jej odpowiedź i dodał znów stając się bardzo poważny. - Wyzdrowiej, a będziemy kwita - No proszę nawet Brandon miał odznaki człowieczeństwa i nie wszędzie węszył interesy. A może jednak... Kto tam wie co temu Ślizgonowi siedzi w głowie, a jego twarz nie była nic w stanie zdradzić. Oczy to już tym bardziej. Tak jak w innych przypadkach były zwierciadłem, tak w jego były czarną studnią, która jedynie wszystko pochłaniała.
Noszenie jej jak księżniczkę byłoby dla niej ciekawym doświadczeniem, które zapewne by się jej spodobała. Ale musiała się powstrzymać i wybrać opcję, która nie będzie przeszkadzać chłopakowi w niesieniu jej. Może była drobna i mała, ale nawet noszenie na rękach może być niewygodne. No chyba, że wziąłby ją tak jak na barana, ale z przodu… wróć! Ona wcale nie pomyślała o takiej pozycji! Ona wcale nie miała pomysłu na inne ciekawe pozycje… zmieńmy może temat. Dopiero teraz dziewczyna zwróciła większą uwagę na chłopaka, a dokładniej na jego ubiór. Przyjrzała się futrom, a potem wlepiła swoje zmęczone oczy w twarz chłopaka. Muszę przyznać, że jest przystojny - przeleciała przez głowę ta myśl i natychmiast ją wyrzuciła – o czym ty głupia myślisz! - Wiesz… – zaczęła niepewnie i zaczęła bawić się palcami wskazującymi – wyglądasz jak niedźwiadek – powiedziała głośniej posyłając mu szeroki uśmiech. Całe szczęście, że uśmiech i śmiech to były całkowicie dwie rzeczy. Ona nie dałaby rady się nie uśmiechać, to było częścią jej życia. Po prostu uśmiech był nią i ona była uśmiechem. Nie mogłaby bez niego żyć. Nawet kiedy działo się w życiu coś bardzo złego starała się uśmiechać. Nie zawsze da się rozwiązać jakieś problemy, więc najłatwiej uśmiechnąć się i przegonić smutki. Sam fakt, że nieznany jej chłopak tak się o nią martwi. Była przekonana, że kiedy tutaj dotrą opuści ją w poszukiwaniach siostry. Ona była teraz ważniejsza niż jakaś tam puchonka, a jednak został. Może i nie była pewna, ale dochodził do tego fakt, że był ślizgonem. Ona nie szufladkowała nikogo, ale po prostu nie spodziewała się, że może spotkać w tym domu kogoś kto tak zareaguje. Oczywiście mogły być tam takie osoby, ale nie musiała się z nimi spotkać… Żebra miała całe, chłopaka powinien zapewnić fakt, że nie wyła przy najmniejszym ruchu z bólu, jedynie przy mocniejszych szarpnięciach odczuwała dyskomfort i ból. Słysząc jego komentarz miała ochotę się zaśmiać, ale powstrzymała się w ostatnim momencie. - Ty żresz i żresz? Wybacz, ale nie wierzę, że ktoś może jeść więcej ode mnie! – nawiązując do jego wypowiedzi odpowiedziała przy okazji na pytanie, które wcześniej, trochę niegrzecznie, zignorowała. Ale jakoś to nadrobiła. Jeszcze nie do końca docierają do niej wszystkie fakty. - Tak – powiedziała bez wahania. Mogła zacząć się obawiać, albo całkowicie zaprzeczyć, ale postanowiła rozegrać to w taki, a nie inny sposób. Jak się bawimy w aktorów to na całego! Ona również może się poświęcić troszeczkę i pograć tutaj kogoś kim nie jest… ale czy o to chodzi? No nie bardzo. Nicole zaśmiała się pod nosem, za wszelką cenę ignorując ból. Nie chciała już go bardziej zamartwiać. - Może jednak… nie wszystko… ale większość – dodała dopiero po chwili. Kiedy odpowiedział, czego chciał jej policzki znowu zapłonęły czerwienią, a ona wpatrywała się w niego swoimi różnokolorowymi tęczówkami. Zaskoczył ją i to bardzo. Nieświadomie posłała mu swój najpiękniejszy uśmiech, którego nikt nie umiał sklasyfikować, a ona sama nie wiedziała kiedy się pojawia. Miał on w sobie coś… dziwnego, jakby ukrywał w sobie wszystkie najważniejsze uczucia, które tak mocno dziewczyna starała się ukryć, miał w sobie coś, czego nikt nie umiał zrozumieć. Ona sama nie wiedziała o jego istnieniu, nigdy go nie widziała, też nieliczni mieli okazję go ujrzeć. Można powiedzieć, że tylko Ci, którzy swoim zachowaniem, słowem, lub gestem trafili prosto w jej serce mogli go doświadczyć. Słodkie to było – wraz z tymi myślami zamknęła oczy na kilka chwil, a uśmiech tak szybko jak się pojawił, zniknął pozostawiając po sobie zwykłe powierzchowne uczucia. - Dziękuję – tylko to udało jej się wydusić. Uchyliła powieki i wwierciła się w tą bezdenną studnią i z dziecięcą ciekawością starała się w niej doszukać czegoś… Czuła jak ją wciąga coraz głębiej, ale nie chciała się wyrwać, pozwalała na to by ją pochłonęła, z czystej ciekawości.
Taka pozycja zdecydowanie byłaby najbardziej wygodna dla każdego z nich. No ale żadne nie było chyba aż tak szalone i śmiałe na tyle by coś nawet takiego zaproponować, a co dopiero zrobić. Zwłaszcza osobie dopiero co poznanej. Już by widział te nagłówki w gazetach "Rumak Brandona Russeau zakleszczony w panience Nox, kiedy to chciał pogalopować po błoniach tej Afrodyty, jednakże przestraszona wypadkiem Afrodyta nie chciała wypuścić dzikiego rumaka znów na wolność, więc gnali po korytarzu w tej jakże uroczej pozycji do pielęgniarki". Oj zdecydowanie nie mógł sobie na coś takiego pozwolić! A przecież później się by im nie wytłumaczyło, że on Ją tylko niósł. Tak, tak oni by wiedzieli bardzo dobrze na Czym Ją niósł. Merlinie! Toż same wyobrażenie sobie tego jest chore, a co dopiero wykonanie tego! Co prawda każdy by chciał się znaleźć na kartach z czekoladowych żab, ale zdecydowanie nie dzięki takiemu dokonaniu... Na całe szczęście nic takiego nie przeszło mu przez myśl, a nawet jeśli dziewczynie tak, to dobrze, że zachowała to dla siebie. Bo pomimo, że umiał zachować poważny wyraz twarzy w takich sytuacjach, to jednak nad rumieńcem nie był w stanie objąć kontroli i nie pozwolić mu się pojawić. Czuł jednak to, że go obserwuje i dlatego sam spojrzał na nią tymi czekoladowymi oczami. Mruknął ciche Mhm w odpowiedzi na jej zaczepkę. Bo właśnie miał się czegoś dowiedzieć, więc dał szybki znak, że ją słucha, a nie błądzi gdzieś myślami. Słysząc kolejne słowa roześmiał się. - No dzięki, mam nadzieję, że jednak jak wyjdę z tego pociągu to nikt nie zacznie na mnie polować myśląc, że jestem prawdziwym niedźwiedziem - odpowiedział i teraz jak najbardziej się szczerze uśmiechał, pokazując na chwilkę rząd białych perełek. W sumie jak tak wspomniała o jego stroju to zrobiło mu się gorąco. Za gorąco. Zdjął z siebie czapkę, którą odrzucił gdzieś przed siebie. Czyli upadła gdzieś w pobliżu dziewczyny. Wbił dłoń w swoje włosy, które oklapły nienaturalnie pod czapką i poczochrał je szybko, co skończyło się na burzy włosów sterczących bez ładu i składu. Każdy w stronę którą sobie właśnie upatrzył. Zdjął też rękawiczki, te jednak wcisnął do kieszeni z przodu w której znajdowała się również jego różdżka. Niestety pod tym względem to się bardzo różnili. On nie uśmiechał się prawie w ogóle. Było niewiele momentów kiedy to jego uśmiech był na prawdę szczery. I to te momenty były niemal zarezerwowane jedynie dla jego sióstr i kuzynostwa. Bo nawet do rodziców nie uśmiechał się za często. Bo niby po co, Ci i tak zajmowali się zawsze pracą, nawet kiedy to rozmawiali to zazwyczaj robili Coś z nosem skierowanym do tej jakże ważnej sprawy, a nie do rozmówcy. Więc i Brandon musiał odziedziczyć to po swoich rodzicach. Ten nieludzki chłód. Spojrzenie które nie zdradzało niczego. Ni radości, ni smutku, czy złości, tylko ten potworny chłód i obojętność. Nie było też tak, że całkiem zapomniał o Kat, nie to było raczej nie możliwe. Nie ważne co za niewiasta chciała by mu zawrócić w głowie. Nie licząc wili oczywiście, ale to też tylko za sprawą magii. Tutaj chodziło też o to, że obiecał profesorowi, że będzie ja nią uważać, a to nie oznaczało dla niego jedynie tego, że ma ją dostarczyć do pielęgniarki i na tym jego zadanie się kończy. Miał się upewnić, że ta drobna persona będzie znów zdrowa lub doświadczone osoby przejmą Ją i to one pomogą dziewczynie. A złożona obietnica jest nie do zerwania. Niczym jak kontrakt dla zabójcy. Jeśli został ukończony, to można o nim zapomnieć. I tu nawet nie chodzi o to, że obiecał to nauczycielowi. To nie miało żadnego znaczenia, czy będzie to minister magii, czy zasmarkany kot. Na całe szczęście nawet nie odczuwał tego jako obowiązek i z chęcią mógł powiedzieć z tak uroczą dziewczyną. Prychnął wielce obrażony, kiedy to powątpiewała w jego słowa. - A co chcesz się sprawdzić? Wyzdrowiej to może przeprowadzimy pojedynek kto więcej zje, ale później mi tam nie płacz jak przegrasz, albo pękniesz. - Usta ułożyły mu się w symbol szczęścia, kiedy to tylko pomyślał o pojedynku, uwielbiał wygrywać, a co zq tym idzie pojedynkować się. Nie ważne, czy to w poważnych konkursach, czy w śmiesznych zakładach. Ale wygrana to wygrana. Nie ważne, czy zagra czysto, czy nie. Oby się nie wydało. Widząc jak jej policzki robią się czerwone to uśmiechnął się lekko zastanawiając się co takiego w zasadzie powiedział, że tak zareagowała. Ohh no tak, a później Ten uśmiech. Zupełnie inny od każdego jaki mu posłała. Jakże magiczny, słodki, uroczy, a co najważniejsze najbardziej szczery. Dziadek nauczył go jak rozpoznawać blefy przeciwników, więc widział, że akurat ten jest nie kontrolowany przez dziewczynę. Tylko co chciała przez to mu powiedzieć? - Na prawdę. To nic - zdołał wymamrotać kiedy to tak się w siebie wpatrywali. Kiedy to poczuł jakby dostał tępym toporkiem w łeb. Brandon ty ślepa kuśko! Zbliżył się tak nagle do niej zatrzymując się przy łóżku na którym leżała i sam teraz nawet nie oderwał wzroku od jej oczu, ba! Nie zamierzał nawet mrugnąć by nie przegapić ani cala jej różnokolorowych oczu. - Ohh Merlinie! Cóż za magiczna dziewczyna! Jesteś metamorfomagiem, czy to od zawsze miałaś takie oczy? - Chyba w tym momencie zupełnie zapomniał, że istnieje coś takiego jak przestrzeń osobista. Bo opierając się o łóżko łokciami napierał na Puchonkę swoim ciałem i bez żadnych skrupułów wpatrywał się w jej oczy na koniec machając palcem na przemian, wskazując to jedno oko, a później drugie.
W takich momentach Puchonka mogła uważać się za szczęściarę. To, że nie była zbytnio otwarta przy obcych pomagało jej w wielu sprawach. Na przykład teraz. Gdyby zaproponowała mu taką dziwną pozycję chłopak mógłby ją uznać za wariatkę, albo jeszcze gorzej. A gdyby się zgodził? Dopiero gdyby szli w takiej pozycji doszłaby do wniosku, że to był zły, bardzo zły pomysł. Miała na to kilka argumentów. Jednym z nich były plotki, które zapewne by powstały. Drugim z nich był fakt, że byliby bardzo, bardzo blisko siebie, sprawiłoby to, że dziewczyna umarłaby ze wstydu. Może i podobała jej się ta pozycja, albo chciałaby kiedyś ze swoim przyszłych chłopakiem spróbować takiej, a może innej pozycji… wróć. Odbiegam od głównego tematu i znowu zaczynam brnąć w niewłaściwą i kłopotliwą stronę. Może nie byłoby to takie złe, ta bliskość, ale na pewno nie byłaby komfortowa dla ludzi, którzy poznali się kilka minut temu. Zatem jak na sytuację, w której się Nicole znalazła podjęła jedną z lepszych decyzji. Brawo dla niej. Panienka Nox lubiła porównywać ludzi do zwierząt, często dostrzegała podobieństwa charakteru z tymi zwierzętami. Ona ma oczy jak piesek i jest równie wierna jak on. A u niego dostrzegam wilcze cechy, wielki samotnik z niego. Brandon w tym futerku przypominał niedźwiedzia, który był w stanie ochronić ją przed niebezpieczeństwem. Jak małego niedźwiadka, który niewiele wie o życiu. Natychmiast zasłoniła usta na tą myśl.
Przed oczami Puchonki pojawił się obraz lasu, przez który kroczył silny i potężny niedźwiedź grizzly. Szedł przed siebie nie zważając na nic. Wszystkie zwierzęta uciekały przed jego chłodnym spojrzeniem i potężną łapą. Nie uginał się przed niczym, szedł niezłamany poszukując nowego leża. Na jego plecach leżał mały niedźwiadek, który znudzony przyglądał się wszystkiemu dookoła. W przeciwieństwie do tego dużego, jego wielkość i wygląd nie przerażały, nie wzbudzały szacunku, czy respektu. Rozczulały każde oko. Dwa całkowicie przeciwne żywioły, w jednym takim samym ciele. Ale wróć! Co tak rozśmieszyło dziewczynę? Może fakt, że w całym tym obrazie nie pasowała jedna, mała rzecz. Niedźwiedzie nie miały niedźwiedzich pysków. Miały po prostu ich twarze, a pysk był przyczepiony na gumce.
To był chyba najgorszy moment na jej nienormalne wizje i pomysły. Śmiech jej tak bardzo nie służył, ale nie potrafiła się powstrzymać. To nie była jej wina, że jest taka nienormalna! To nie jej wina, że ma takie wizje i takie pomysły! Tak już było i nic nie mogła z tym zrobić. Choćby chciała to zmienić – a nie chciała. Mogłoby się wydawać, że te wizje i ten cały charakter pasuje do niej w stu procentach. Była szczęśliwa z tego, że jest taka specyficzna, a zarazem miała do siebie o to pretensje, prawdziwa kobieta. Kobieta… tutaj pojawia się kwestia sporna dla niektórych. Ona wiedziała, że mimo drobnego, filigranowego ciała, dziecięcej twarzyczce oraz dziecięcego charakteru, miała w sobie coś, co może się komuś spodobać. Nie wszyscy wierzyli w to, że ma w sobie dojrzałą i poważną stronę, która może omamić mężczyznę. A jak już wierzyli w to, że nie jest głupim, niedojrzałym bachorem, to nie wierzyli w to, że może być kobieca. Trochę ją to bolało, bo ludzie, którzy jej nie znali ograniczali ją do tego co widzieli, a tak nie powinno być. Nawet on… nawet Diego uważał ją za małe dziecko, które nie poradzi sobie samo, mimo iż widział jej dorosłą stronę. Dlaczego tak nagle zaczęła o tym rozmyślać? Dlaczego nagle wróciła myślami do NIEGO? Luna przegryzła niepewnie wargę chcąc przytłumić uczucia bólem. Równie dobrze mogło to wyglądać jakby chciała przytłumić ból klatki piersiowej (od śmiania się), bólem wargi. Na szczęście z całych tych przemyśleń wybił ją chłopak, który już był prawie rozebrany. Gdyby to była kreskówka, zrobiłaby wielkie oczy i zaczęłaby się zastanawiać ile czasu była nieobecna, ale teraz spojrzała na niego zaskoczona. Naprawdę się wyłączyła. Czy on coś mówił? Chyba nie… miała nadzieję, że nie! Przecież to było takie niegrzeczne i niekontrolowane! Och Nox, co ty wyrabiasz?! - Ależ oczywiście! – powiedziała z wielką dozą pewności w głosie – Przygotuj się już na totalną klęskę – wysłała w jego stronę chytry uśmieszek. Tak teraz myślę, że dziewczyna powinna stworzyć sobie księgę i zapisywać wszystkie rodzaje uśmiechów i mimiki. Jak to mówili w filmach: „A teraz dziewczyna wysłała do Ślizgona uśmiech numer cztery”. Ale znając jej zdolności nie dałaby rady zapisać wszystkiego w jednym zeszycie. Zapewne dlatego, że uczyła się cały czas. Mimika, gesty i reakcje ludzie zazwyczaj kopiują od innych. Uczą się na podstawie obserwacji i albo tworzą identyczną kopię, albo wraz ze swoimi znanymi ‘metodami’ tworzą nowe i niepowtarzalne rzeczy. Ona była dobrą obserwatorką, uwielbiała spoglądać na ludzi i obserwować ich zachowanie. Uczyła się dzięki temu wielu nowych i niepowtarzalnych rzeczy. Nigdzie indziej nie dowiedziałaby się tego, co w trakcie obserwacji – do tego dochodzi oczywiście praktyka. Tak nawiązując do obietnicy złożonej nauczycielowi. Gdyby Luna usłyszała, że chłopak ma taki stosunek do obietnic i dawania komuś swojego słowa, zapewne zaczęłaby go szanować o wiele bardziej niż teraz. Sama nienawidziła łamać słowa. Nie lubiła krzywoprzysięstwa i gdyby charakter jej na to pozwalał, gardziłaby tymi, którzy zachowują się w ten sposób. Trzeba mieć odrobinę godności i honoru, żeby dotrzymać obietnicę. Nawet jeżeli to była mała rzecz, zawsze prała ją na poważnie. - A więc obiecaj mi, że się kiedyś zmierzymy – jej głos trochę złagodniał. W dosyć nietypowy sposób wymusiła na nim obietnice ponownego spotkania. Nie wiedziała czemu tak bardzo chciała, by do tego doszło. Może po prostu nie chciała zaprzepaścić tej znajomości, która w taki ciekawy sposób zaczęła rozkwitać? Minęło kilka chwil. Wypowiedzieli kilka słów, ona posłała mu swój jedyny w swoim rodzaju uśmiech… czy miał on cokolwiek na celu? Tego się niestety nie dowiemy. Gdyby pokazała mu go specjalnie, to co innego, ale wtedy nie miałby on takiego znaczenia jak teraz… Kontynuując. Posłała mu swój niepowtarzalny uśmiech i nagle… chłopak zaczął się do niej niebezpiecznie przybliżać. Biedna dziewczyna nie wiedząc co zrobić odruchowo oparła się na przedramionach do tyłu (dop. Nie mam zielonego pojęcia jak to napisać! Po prostu wygięła się troszkę do tyłu!) i zamrugała zaskoczona. Oczywiście Ślizgon nie pozwoli jej na to, żeby jej twarz nie była czerwona chociaż przez chwilę, wiec dalej płonęła rumieńcem bez przerwy. W końcu wydusił z siebie to co spowodowało takie zachowanie. Na jej twarzy malowało się nie małe zaskoczenie. W jej głowie echem odbijały się słowa: Magiczna dziewczyna. Nie wiedział nawet jaką przyjemność jej sprawił tymi dwoma prostymi słowami. Jako mugol nie często mogła słyszeć coś takiego. Najczęściej towarzyszyły jej obrazy, szlama stała się po jakimś czasie jej drugim imieniem, ale nie przejmowała się tym. Jednakże kiedy ktoś w sposób nie wymuszony dostrzegał w niej odrobinę magii, była wniebowzięta i oczywiście zachwycona. - Niestety, albo -stety, nie jestem metamorfomagiem. Urodziłam się z takimi – rozmowa na temat jej oczu trochę ją rozluźniła, dlatego też rumieniec trochę zbladł. Ta reakcja była na tyle ciekawa, że nie zmusiła siebie, ani jego do zmiany pozycji. Po prostu tak pozostała i wzrokiem podążała za jego palcem.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Wszystko się działo tak szybko. W jednej chwili Katherine rozmawiała ze swoim przyjacielem Salazarem, a chwilę potem pociągiem szarpnęło, a na nią spadło żelazne łóżko. Poczuła tylko ból w tyle głowy i pleców a potem po prostu ogarnęła ją wszechobecna i mająca nad nią przewagę ciemność. Śniło jej się wtedy, że wędruje gdzieś, gdzie jest istny mrok, a wokół niej widać tylko zarys drzew. Ta cała ciemność zdawała się wręcz ją przytłaczać, gotowa w każdej chwili udusić i sprawić by wydała ostatnie tchnienie. Nie widziała nic poza ciemnością. Po drodze potknęła się o coś co leżało na drodze którą kroczyła. Uznała, że to pewnie jakiś korzeń jednego z drzew. W coś przecież musiała wierzyć prawda? Nagle zatrzymała się gwałtownie. Cienie wskazywały jej że ma przed sobą wzgórze, a na jego tle wisiał ogromny księżyc. Dopiero teraz go dostrzegła. Ten oświetlił ciemną postać na szczycie wzgórza. Był to koń, czarny koń, który jednak niezbyt tego konia przypominał. Jego szkielet oblepiała ciemna błyszcząca skóra, a ogon wił się długi i wężowy. To był testral. Tak, Katherine widziała testrale odkąd zginął Benjamin. -ZABIŁAŚ GO! TO BYŁA TWOJA WINA!- usłyszała krzyk a potem nagle ziemia pod nią się zapadła a ona zaczęła spadać w dół. Cały czas słyszała twoja wina...twoja wina... twoja wina... morderczyni... . Potem się obudziła. Widocznie ktoś zdołał ją wydostać spod łóżka bo obudziła się, nagle pojawiła się jasność gdy tylko otworzyła duże zielone oczy. Nie było już przedziału ani łóżek w ciasnym wagonie. Budząc się krzyknęła tylko głośno- nie zabiłam! - na co wszyscy się na nią spojrzeli jak na wariatkę a w jej oczach pojawiły się łzy. Widać, że jest totalnie roztrzęsiona. Przecież to wszystko co siedziało w jej głowie działo się nie przez przypadek, to był po prostu powrót do przeszłości. Powrót do jakby wstępu jej psychozy. To dziadek Maxim z nią pracował, teraz nie miał kto jej pomóc. Była ze swoim problemem zupełnie sama. Nigdzie nie widziała Ambrożego. Usiadła na łóżku, zajęło jej to dobrych parę minut. -Przepraszam. Ambroge Fridey, czy wszystko z nim w porządku? On żyje? Nie wybaczyłabym sobie gdyby coś mu się stało- powiedziała lekko nadal roztrzęsionym głosem. Wiedziała, że ją wyprosił ze swojego przedziału ale potem już go nie widziała. Sądziła, że te ferie spędzą razem. Potrzebowała jego towarzystwa, niczym narkoman swojej dawki narkotyku. Oj chyba braciszek będzie musiał ją wyleczyć z tego związku. Przecież musi wrócić ta dawna uśmiechnięta Katherine. W jej oczach rozbłysły łzy gdy pielęgniarka wzruszyła tylko ramionami. Nagle dostrzegła swojego brata. Nigdy jeszcze się tak nie cieszyła, że widzi kogoś bliskiego. Jej bluza była brudna od krwi, ale nie zauważyła tego. Po prostu wstała z łóżka i pobiegła w stronę swojego brata i łkając wtuliła się w niego. No jak to rodzeństwo. Choćby nie wiadomo jak wielką suką i małpą była Katherine to jednak rodzinę kochała nad życie. -Jak dobrze, że ci nic nie jest. Nikogo przy mnie nie było. Miałam koszmar. Powrócił z dwóch lat, Benjamin- rozkleiła się zupełnie, praktycznie jąkając się i wymawiając każde ze słów osobno. Wiedziała jednak, że brat ją zrozumie. On wiedział jedyny co siostrze dolegało. Ta jednak obecnie miała schowaną twarz w jego klacie. Nie zauważyła nawet nikogo w pobliżu brata, no bo przecież ważniejszy był w tym momencie jej stan psychiczny. Nie dostrzegała nic wokół siebie.
Na całe szczęście dotransportował Nicole tutaj już chwilę temu i nie musieli się znów o to martwić. Przynajmniej do czasu, aż znów kogoś będzie musiał nieść. Teraz miał chwilę aby odpocząć, od tej ciągłej bieganiny z przedziału do przedziału. Pomagając ludziom z którymi miał po raz pierwszy styczność, nie znał ich imion, nic nie wiedział, a jednak niósł pomoc. Może nie była to jakaś specjalistyczna, ale na tyle skuteczna by pomóc pielęgniarce w robocie, profesorom opanować zamieszanie. Co najdziwniejsze, że czuł się dobrze robiąc to wszystko, jego znieczulica i spokój były wręcz idealne do tego typu sytuacji. Szybkie, jasne myślenie, ocena sytuacji miały też chyba pozytywny wpływ na ludzi których spotykał. Dodawał im może jakiejś otuchy, uspokajał. Będąc w drodze już szukał kolejnych potrzebnych zaklęć na wszelki wypadek, choć podróż z przedziału do przedziału trwała zaledwie parę sekund, a jednak potrafił znaleźć na to czas, bo kiedy to wyszedł z miejsca gdzie przed momentem wpadł, całkowicie zapominał o wcześniejszych poszkodowanych. Tylko czy byłby dobrym lekarzem? On realista z lekką skłonnością do pesymizmu? A jednak tam działał instynktownie, podciągając rękawy i robiąc to co powinien. On też zaczął błądzić nieco w myślach obserwując ludzi, którzy też tutaj byli i oczekiwali pomocy pielęgniarki. Tej jednak nie dostrzegł nigdzie więc wrócił na ziemię i do dziewczyny. - No więc postanowione, będzie pojedynek - odpowiedział równie pewnie, jej postawa nie była w stanie go przestraszyć. W końcu nawet jeśli byli takimi samymi żarłokami, to mimo wszystko on nadal pozostawał wielkim facetem, a ona malutką panienką. Nie mógł więc przegrać i prędzej później będzie umierał z przejedzenia niż dopuści do tego by wygrała jakaś dziewucha. Niewiele było osób, które tak na prawdę znały Brandona, więc i on trafiał do wora zwanego Niesłowny Ślizgon. On jednak nikogo nie oceniał, to nie jego sprawa, jeśli ktoś nie dotrzymuje obietnic. Wtedy to i tak on najbardziej cierpi. Bo tylko raz kogoś zwiedzie, drugi raz nigdy się nie zdarzy. No chyba, że ktoś jest na tyle głupi by dalej ślepo wierzyć takiej osobie w jego słowa. Które tak na prawdę są gów guzik warte. Dlatego Brandon starał się tego uniknąć za wszelką cenę. Więc kiedy to usłyszał jej pytanie szybko zaczął analizować co tak właściwie chciała na nim wymusić. Tutaj jednak chodziło o spotkanie, do którego i tak musiało znów dojść jeśli mieli zamiar się pojedynkować. Nie widział więc przeciwwskazań do tego, no ale chwila, chwila. Nie mógł się od tak przecież zgodzić prawda? Nie mogła przecież wszystkiego zrzucić na niego, sama nie mając żadnego wkładu w to by znów się zobaczyli. - Myślę, że postawiłem jasny warunek, kiedy to dopiero do niego dojdzie - odpowiedział znów unosząc kąciki warg. Na całe szczęście, że nie wiedział jak bardzo się mylił z tym co powiedział. Jak bardzo mylił się co do tego, że rozmówczyni była mniej magiczna niż mógł sobie zdawać z tego sprawę. Bo gdyby wiedział, że owa dziewczyna jest mugolakiem, to zastanowił by się i sto razy zanim by to powiedział. Był to bowiem ten typ, który się zaliczał do tamtych prześladowców szlam, a jednak nie wiedząc jaką krew to posiada, nie traktował jej ani lepiej, ani gorzej. Ot normalnie, a różnokolorowe oczy spowodowały, że uważał ją za inny typ jakim tam mogła być. Za nieco bardziej magiczny ze względu na te wyjątkowe ślepia. Poruszał cały czas palcem przed jej nosem obserwując jak jej wzrok podąża za palcem. I wtedy wydawało mu się, że przemknęła mu za głową dziewczyny twarz jego siostry. Wyprostował się więc i dobrze, że to zrobił bo zatrzymała się na nim jak na ścianie właśnie jego siostra. Zawiesiła się na nim i wyłapując szybko jej chaotyczne słowa chwycił w dłonie jej głowę trzymając ją za spody szczęki, tak by patrzyła się tylko w niego. W jego czekoladowe oczy, tym razem tak inne. Jakby należały do zupełnie innego człowieka. Miała się skupić na jego słowach, które to miał zamiar wypowiedzieć cicho, spokojnie, tak by wszystko usłyszała. - Katherina, hej Kat. Uspokój się, już wszystko dobrze, to tylko sen. Jeden głupi sen- Mówił do niej cały czas trzymając jej podbródek by skupiła się tylko na nim. Chociaż wiedział, że w tej chwili i tak był tylko on z polu jej zainteresowania. Jakby wszystko inne zasłoniła gęsta mgła. Po tym mocno przytulił ją do siebie chowając kawałek twarzy w jej włosach. - No co ty Katherina, myślisz, że dałbym się pokonać takiemu wypadkowi. Już widzę te wszystkie listy od rodziców z pretensjami jakie dostanie dyro po powrocie - odpowiedział śmiejąc się cicho i krótko. On również się o nią martwił, ale oboje wiedzieli, że wcale nie musiał tego mówić. Bo on denerwuje się kiedy to siostra znika mu na dłuższy czas i nie może kontrolować tego co robi, a co dopiero taki wypadek. Tutaj musiał być na pograniczu strzępków nerwów, a zawałem. Nie mając pojęcia co się stało z jego siostrzyczką. Małą, najwredniejszą siostrzyczką.
(Uwaga! Ostrzegamy, przed nowym stylem pisania tego gracza, który jest testem porównawczym pokazującym, jak się lepiej pisze graczowi xD)
Czasami wygląd nie mówił wszystkiego o człowieku. To, że ktoś był wielkim, napakowanym mężczyzną nie oznacza, że byłby silniejszy od skromnego chłopaka, którego mięśnie nie są aż tak wyeksponowane. Tak było i w moim przypadku. Nigdy nie wiedziałam dlaczego jestem taka mała i drobna skoro jem za dwóch, albo nawet trzech – zwłaszcza, jeżeli mam do czynienia ze słodyczami, albo kilkoma talerzami spaghetti. Może i moja postawa nie była straszna, ani nie sprawiała chłopakowi problemów na początku, ale kiedy dojdzie już do pojedynki pozna prawdziwe znaczenie słów: „Nie oceniaj książki po okładce”. Nie można oceniać człowieka, którego dopiero się spotkało! Jak można ocenić kogoś, kogo się nie zna? Czasami jednak nie panujemy nad tym odruchem, automatycznie widzimy kogoś i mówimy sobie: „Od razu widać jaka z niej zdzi… ekhem rozrzutna panienka”, a chwilę potem niektórzy się opamiętają i mówią sobie, że nie mają prawa jej oceniać. Czasami tak miałam. Nie mogłam całkowicie wyrzucić naturalnych odruchów, które zachodziły w moim ciele, w mojej głowie automatycznie. Ale wiedziałam, że mogę im zaprzeczyć i zresetować swój styl myślenia. Jednak miałam pewność, że ludzie tak się zachowują z jednego, prostego powodu. Boimy się tego, czego nie znamy. Dlatego też widząc jakąś obcą osobę wolimy nadać jej jakąś plakietkę i podejść do niej oczekując od niej określonych zachowań, niż podejść do kogoś i nie wiedzieć, czego można oczekiwać. Przecież poprzez ocenę człowieka dajemy sobie jakąkolwiek nadzieję, że chcemy go poznać. Widzimy osobę wyglądającą na totalnego dresa oraz jakąś dziewczynę, która wygląda miło. Oczywiście, że podejdziemy do tej dziewczyny, bo wydaje się przyjaźniejsza. Chociaż taka nie musi być. Nienawidzę jak ktoś ocenia kogoś od razu po pozorach. Chociaż ja też to nieświadomie robię to od razu odrzucam od siebie te myśli, które skreśliłyby kogoś w moich oczach. Może i życie wydaje się być trudniejsze i o wiele częściej dostąpię cierpienia, odrzucenia czy czegoś innego, ale czuję się szczęśliwa, że będąc sprawiedliwa do was wszystkich, mogę być sprawiedliwa dla samej siebie. Ale wracając, bo znowu zawładnęły mną myśli, nad którymi straciłam kontrolę. Warunek… obietnica dwustronna. Ja swoją część na pewno spełnię. Przecież to niemożliwe, żebym całe życie chodziła z tymi samymi ranami, które nie były na tyle poważne, żeby odcisnąć się na moim zdrowiu. Po prostu moja część obietnicy była w stu procentach wykonalna. Ale ta druga część zależała tylko i wyłącznie od niego. - Dziękuję - uśmiechnęłam się dziękując w ten sposób za dane słowo. W dosyć specyficzny i pokręcony sposób dane, ale mimo wszystko wydawało się być szczere. Czasami jestem wdzięczna tym tęczówką, bo zamiast wzroku wszystkich zaciekawionych dają mi pozytywną energię. Na przykład powiedziałeś mi coś, co poprawiło mi nastrój natychmiast. Może i zrugałbyś mnie, albo poniżał gdybyś wiedział, że jestem mugolem, ale teraz nie zwracałeś na to uwagi. O to właśnie chodzi we wsadzaniu do wora. Gdybyś wiedział, że jestem zwykłym, niemagicznym człowiekiem nie moglibyśmy porozmawiać w ten sposób. Pewnie skończyłoby się na nieprzyjemnej atmosferze, a tak? Potraktowałeś mnie tak jak każdego, nie gorzej, nie lepiej i za to jestem Ci wdzięczna. Nagle Brandon wyprostował się jak oparzony, a moje spojrzenie wlepiło się w niego zdezorientowane. Zachował się tak, jakby wiedział, że coś ma się stać i stało się. Do pomieszczenia wpadła dziewczyna, która okazała się być jego siostrą. W ciszy wpatrywałam się w rozwój wydarzeń. Nie miałam prawa ingerować, to nie były moje sprawy, teraz byłam tylko i wyłącznie obserwatorem, który może czasami pomóc, jeżeli uzna to za potrzebne. Ta rozmowa nie była przeznaczona dla niej. Nie chciała słuchać ich prywatnych rozmów. Zwłaszcza, że ślizgonka najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z tego, że ja również jestem w tym pomieszczeniu. Właśnie… nie powinno mnie tu teraz być. Czułam się tak nieswojo. Czułam się taka zagubiona. Ale siedziałam w ciszy. Nie chciałam zwracać na siebie uwagi, dlatego starałam się wyciszyć. Wiedziałam, że nie mogłam wyjść, nie dałabym rady, zresztą znając życie dostałabym ochrzan, a wtedy też bym im przerwała. Zamknęłam więc oczy i wyłączyłam się na tych kilka chwil. Zastanawiała mnie jedna rzecz. Chłopak odskoczył jakby wyczuł, że jego siostra zbliża się. Czy tak właśnie zachowuje się rodzeństwo? Czy właśnie tak połączeni są ze sobą, że mimo odległości odczuwają swoją obecność? To było takie… niezwykłe…
Ostatnio zmieniony przez Nicole Luna Nox dnia Czw 12 Lut 2015 - 16:27, w całości zmieniany 1 raz
(Wybaczcie wtargnięcie, najwyżej zaraz się stąd wyniesiemy)
Siedział w swoim przedziale czytając książkę przy okazji odcinając się od wszystkich. W sumie jak na niego nie było to nic niezwykłego. Nie był przecież typem, który lubi bezsensowne paplanie o niczym. Hałas go drażnił więc pogrążenie się we własnym świecie było w pełni satysfakcjonującym zajęciem. Oczywiście do czasu. Pociąg zahamował gwałtownie, pogasły światła i pospadały kufry. Jakim cudem sam nie ucierpiał nie miał pojęcia. Może to kwestia miejsca w jakim siedział, a może zwykłego szczęścia. Nie zamierzał narzekać. Grunt, że nie musiał męczyć się z opatrywaniem ran czy leżeniem przygnieciony bagażem. Rozpętała się panika, zewsząd słychać było podniesione głosy, krzyki i stukot wielu par butów biegających bez ładu i składu. Jakby nie było dostatecznie głośno. Ethan wstał z miejsca i chcąc nie chcąc pomógł towarzyszą swojej podróży jakoś się ogarnąć i opatrzeć powierzchowne rany. A miała to być tak miła podróż. Ale nie, jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Nie ma co się dziwić, że jego nastrój ze zirytowanego stał się paskudny. Ludzie zaczęli się rozchodzić szukając swoich przyjaciół, członków rodziny czy kogo tam potrzebowali. Szczerze mówiąc jemu było to na rękę. Miałby spokój. Tyle, że jedna rzecz, a w zasadzie osoba nie dawała mu spokoju. Zwykle nie przejmował się innymi, ale w stosunku do NIEJ musiał zrobić wyjątek. Jeżeli chciał to wszystko utrzymać na takim poziomie jak teraz musiał zacząć działać. Super. Nieco niechętnie ruszył się ze swojego miejsca i zaczął przepychać się przez tłum na korytarzu. Oh jak bardzo chciał wyjąć teraz różdżkę i ich wszystkich przekląć. Szkoda, że akurat przed tym musiał się powstrzymać. Odnalezienie jej przedziału nie zajęło mu dużo czasu. Byłoby szybciej gdyby nie te blokady w postaci uczniów ale już nie narzekajmy tak bardzo. Otworzył drzwi oznaczone numerem 3 i wszedł do środka. Od razu mógł zauważyć, że ktoś zajął się tu już wszystkim. Zniknął bałagan, kufry wróciły na miejsce i w zasadzie wszyscy pasażerowie gdzieś zniknęli. No cudownie, poważnie nie miał ochoty szukać jej po całym pociągu, ale podejrzewał, że jeśli tego nie zrobi, będzie tylko gorzej. Po porstu świetnie. Zamaszystym ruchem odwrócił się i opuścił przedział kierując się do pierwszego miejsca o jakim pomyślał. Bo skoro nie ma jej tuj istniało prawdopodobieństwo, że jednak coś się jej stało i jest w przedziale pielęgniarki. Jak zawsze kłopotliwa. Sonia nie była jednym wyjątkiem, który musiał ucierpić w tym wypadku. Już na wstępie zauważył, że jest tu znacznie więcej osób. Oczywiście jak zwykle nie poświęcił im większej uwagi przemykając w konkretne miejsce. Sonia leżała na jeden z prycz. Przysiadł na jej łóżku i zaczął gładzić ją po policzku mając nadzieję, że chociaż tym sposobem przywróci ją do świata żywych. Musiał jednak przyznać, ze na swój sposób wyglądała całkiem uroczo i niewinnie leżą wśród jasnej pościeli zupełnie jakby spała. Mógłby się nawet przyzwyczaić do tego widoku. –Sonia, budzimy się, nie mam ochoty sam użerać się z tą bandą rozwrzeszczanych bachorów – zażartował nie przerywając tego delikatnego dotyku na jej twarzy. Dobra, nie żartował, ale taki charakter nadał temu stwierdzeniu.
Wszystko działo się zdecydowanie za szybko. W jednej chwili siedziała sobie spokojnie w przedziale, rozmawiając ze znajomymi. Temat zszedł chyba na jedzenie, mieli iść do przedziału śniadaniowego, a potem... Co się tak właściwie stało? Poczuła jakieś mocne szarpnięcie, coś przeleciało pod sufitem, lampa spadła pozbawiając jej przytomności... Znaczy chyba. Niezbyt wiele pamiętała, z chwili przed wypadkiem. Wszyscy zaczęli krzyczeć. Prawdziwa panika. Pociąg się chyba wykoleił, a może po prostu przesadza. Powoli, z dość mocnym opóźnieniem powracała do niej świadomość. Usłyszała jakieś przytłumione głosy, jakby dochodziły z bardzo daleka. Ile spała? Minuty? Godziny? Może jeszcze dłużej. Nie potrafiła określić. Spróbowała otworzyć oczy, ale gdy tylko je uchyliła, zaatakowało ją ostre, jasne światło. Szybko je zamknęła. Teraz już wszystko ją bolało, a już najbardziej głowa. Czuła wręcz rozsadzający ból, jakby ktoś próbował rozpołowić jej czaszkę na dwie części. Merlinie ratuj! Znowu usłyszała jakieś głosy, tym razem bliżej, nie potrafiła jednak rozróżnić słów. Znowu spróbowała otworzyć oczy. Lekko je uchyliła i rozejrzała się delikatnie po sali w której się znajdowała. Spodziewała się ujrzeć swój przedział, cały zawalony otwartymi kuframi i rozrzuconymi rzeczmi, lecz ze zdumieniem odkryła, że znajduje się w jakimś jeszcze mniejszym przedziale (o ile to było w ogóle możliwe). Były tu jakieś trzy... nie cztery osoby. Było tu jakoś dziwnie zbyt biało, w dodatku wszędzie walały się lekarstwa. Czy ona była... w przedziale pielęgniarki? Jak się tu znalazła? Ktoś ją przyniósł? Próbowała sobie przypomnieć coś takiego, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Druga rzeczą jaka rzuciła jej się w oczy była okrągła twarz wisząca nad jej głową. Delikatnie się uśmiechnęła. Wszędzie rozpoznałaby te lekko skośne oczy. Ethan. Może to on ją przyniósł. Postanowiła skupić całą swoją rozproszoną uwagę na nim. Coś mówił. Bachory? Jakie znowu bachory? O co chodzi? - Cześć, bachorze - szepnęła i spojrzała mu w oczy.
Widząc, że dziewczyna powoli wraca do siebie miał ochotę nią potrząsnąć. Wiedział jednak, że takie działanie zamiast przyspieszyć, tylko opóźniłoby jej i tak wolne kontaktowanie. Eh cudownie. Nie przepadał za skrzydłami szpitalnymi czy w ogóle pokojami medycznymi. Jak dla niego było w nich zbyt sterynie, za jasno i panował dziwny zapach. Niby powinien być do tego przyzwyczajony z powodu pracy matki ale cóż, każdy ma jakieś słabostki. Nawet on nie był od nich wolny, a szkoda. O ile życie byłoby łatwiejsze gdyby można było wyzbyć się wszelkich słabych punktów. Normalnie żyć nie umierać. Obserwował ją nie przestając gładzić jej miękkiego policzka. Musiał to przyznać, była na swój sposób słodka choć często wzbudzała w nim dość silne emocje. Szczególnie gdy i tak był już poirytowany. Mimo to miała coś w sobie, co nie pozwalało mu odejść. Skoro potrafiła go przy sobie utrzymać w względnie stałym związku to już musiało coś znaczyć. Czasem aż szkoda mu się robiło, że w którymś momencie ta bańka pryśnie, a on odfrunie gdzieś poza jej zasięg. Ciekawe jak bardzo go znienawidzi. Ta nie ma to jak optymistyczne myśli podczas czekania na pełny powrót świadomości. Nie jego wina, że miał tendencje do ciągłej analizy wszystkiego co się działo w okół. On by ją tu przyniósł? Ciekawy pomysł, który znając jego wykorzysta. Zawsze to sposób by pokazać się w lepszym świetle, a przecież Sonia i tak nic z tego nie będzie pamiętać. Mógłby jej teraz wmówić co chciał. To, że sam ją tu przyniósł, że pomógł ją opatrzyć, że pobiegł do jej przedziału od razu po wypadku. Nie udowodniłaby mu, że było inaczej ale chyba tym razem nie skorzysta z aż takiej sposobności. -Ja jestem bachorem? To ty wpadasz jak zwykle w kłopoty dzieciaku - odpowiedział z nieco zadziornym uśmiechem. Nachylił się nad nią lekko i złożył lekki pocałunek na jej czole - Poczekaj chwilę, pójdę po jakiś eliksir dla ciebie. Podejrzewam, że głowę to chce ci rozsadzić - widzicie jaki troskliwy? Wstał z miejsca i przepchnął się do pielęgniarki by dowiedzieć się choć podstawowych informacji o stanie ślizgonki. Ba nawet się zaoferował, że sam poda dziewczynie eliksir przeciwbólowy widząc jakie urwanie głowy ma kobieta. Normalnie chyba jednak w głowę sam oberwał, bo jest za miły. Anyways wrócił do Soni od razu wyciągając w jej stronę dawkę eliksiru - Wypij to, powinno pomóc - zarządził tonem nic znoszącym sprzeciwu.
Jej świadomość wracała w zastraszająco wolnym czasie. Powoli obrazy i dźwięki zaczęły się wyostrzać a świat przestawał być szarą plamą. Na nic, poza otworzeniem oczu na razie nie miała siły, więc tylko wpatrywała się w Ethana, uśmiechając się delikatnie. Dopiero teraz poczuła delikatny dotyk na policzku. Wcześniej była za bardzo skupiona na rozsadzającym bólu głowy, w miejscu gdzie uderzyła lampa. Niech was syberyjskie lampy, przeklinam was na wieki. Życzę wam żebyście skończyły na wysypisku śmieci lub zostały zagrzebane gdzieś w ziemi. Ha! Jeszcze przez chwilę zajmowała się zło życzeniem całemu oświetleniu świata, wymyślając coraz to nowe niezbyt miłe rzeczy, aż w końcu dała sobie z tym spokój i znowu skupiła się na Ethanie. Czuła się dobrze w jego towarzystwie, była taki troskliwy. Pasowali do siebie. Dobrze wiedziała, że nie może to trwać za długo, w końcu Krukon znany był z tego, że nie był zbyt wierny. Nie myślała o tym na razie, wolała cieszyć się tym co ma. Pocieszała się myślą, że musi mieć w sobie coś co go jeszcze trzyma przy niej, może to ta jej uroda, a może charakter. Zakładała, że było to pierwsze, bo jej charakter racze odpychała, niż przyciągał. Wredna, sarkastyczna, pesymistyczna, skryta i z pewnością ani trochę słodka, czy niewinna; nie ma się czym zachwycać. Jednak musiała mieć w sobie coś wyjątkowego. Słyszała już parę razy, że jest ładna... ba nawet piękna, lecz wcześniej nie specjalnie się tym przejmowała. W końcu nie zawsze było to coś dobrego, spotkała się już parę razy nawet z niechęcią w stosunku do jej osoby przez zazdrość. To dziwne ile takie proste uczucie jak zazdrość może zrobić z człowiekiem. Ethan nachyliła się pocałował ją lekko w czoło, a jej uśmiech nieco się rozszerzył. - Wrodzony talent - szepnęła. Miała szczęście do wpadania w kłopoty. Ciągle znajdowała się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Gdy odszedł po eliksir, cały czas go obserwowała. Taki troskliwy... Wzięła napój z jego ręki i upiła łyk. Był mocny i poczuła jak pali ją w gardle, jakby piła alkohol. Od razu poczuła się lepiej. - Dzięki bachorze
Tak, Sonie mogła czuć się wyjątkowa. Dokonała czegoś wielkiego a mianowicie utrzymała Ethana przy sobie już od jakiegoś czasu. Wszystko też wskazywało na to, ze ten flirciarz nie zamierza w najbliższym czasie zmieniać swojego obiektu zainteresowań. Tyle, że jego motywacje były zupełnie inne niż ona myślała. Jej wygląd czy charakter nie miały tu nic do rzeczy, chociaż faktycznie Sonia była ładna. Miała delikatne rysy, zgrabny nico zadarty nos i duże oczy. To były niewątpliwe atuty, przez które niewątpliwie zaczął cały ten związek. Przy okazji dobrze się ze sobą dogadywali i potrafili zaleźć wspólny język. Nawet w niektórych tematach był dobrym kompanem do rozmów. Aż szkoda mu się chwilami robił, gdy myślał o tym jak to się w którymś momencie może skończyć. Nic nie trwa wiecznie i Ethan nie był z tych, którzy uparcie trwali przy jednym stanie rzeczy. Wszystko przemija i należy mieć to w pamięci. Oczywiście, że musiał być troskliwi, w końcu to jego dziewczyna. W gruncie rzeczy Krukon nie był takim złym partnerem choć niestałym w uczuciach. O swojego partnera czy partnerkę dbał na tyle na ile to nie było kłopotliwe. Potrafił tego kogoś rozpieszczać i sprawiać by czuł się wyjątkowo. w końcu póki twoja druga połówka jest szczęśliwa ty również jesteś i przynajmniej masz spokój. -Daj spokój z tym bachorem. Ty ty jesteś dziecinna nie ja - odpowiedział żartobliwie mierzwiąc jej lekko włosy. Normalnie cóż za sielankowy widoczek. Tylko zrobić im zdjęcie i oprawić w ramkę. -Jak poczujesz sie lepiej przejdziemy do przedziału. Nie ma sensu blokować łóżek bez potrzeby. Jak się w ogóle czujesz, coś jeszcze cie boli poza rosnącą migreną? - zapytał ujmując jej dłoń w swoją. Nie ukrywał tego, że najchętniej by ją stąd wyniósł i zabrał do któregoś z ich przedziałów. Poważnie nie przepadał za szpitalami, ale nie zamierzał też na siłę jej stad zabierać. Jeśli jej coś dolega to lepiej żeby została tutaj, gdzie ma zapewnioną odpowiednia opiekę. Nie mógł też obalić argument, że tutaj jest o wiele spokojniej niż na korytarzach z których wciąż dobiegały zdezorientowane okrzyki. -Jestem ciekaw co się właściwie stało, czemu pociąg się wykoleił od tak. Nie daje mi to spokoju - przyznał z typową dla siebie zamyśloną miną. W końcu to nie jest normalne, by pociąg pełen uczniów ot tak stanął w środku syberyjskiej tajgi. Coś za tym musiało się kryć, a on po prostu nie znosił nie wiedzieć o co chodzi. -Wybacz, nie powinienem o tym teraz myśleć. W końcu teraz ty jesteś najważniejsza- uśmiechnął się do niej przepraszająco z tym figlarnym błyskiem w oku. Cóż patrząc w tym momencie na niego nie trudno było zrozumieć, czemu tyle dziewczyn i nie tylko, mu uległo. Kiedy chciał potrafił być czarujący.
Poczuła jak siły powoli do niej wracają. Usiadła, oparła się o wielką, puchatą poduszkę i wypiła jeszcze jeden łyk napoju. Spojrzała Ethanowi prosto w oczy starając się przejrzeć jego umysł. Niestety nie na wiele się to zdało, choćby nie wiadomo jak się starała nie potrafiła czytać w myślach. W dalszym ciągu nie wiedziała czemu była tak wyjątkowa, że udało jej się go przy sobie zatrzymać. Zresztą nie miało to większego znaczenia. Nie miała w zwyczaju roztrząsania takich spraw. Zazwyczaj uznawała się po prostu, za co najwyżej za przeciętną. Tylko przy nim było jakoś tak inaczej. Czuła się wspaniale w towarzystwie Krukona. - Wcale nie jestem dziecinna - powiedziała, zrobiła sztucznie obrażoną i uderzyła ręką w łóżką. Faktycznie sielankowy wieczór. Nie licząc oczywiście tego, że straciła przed chwilą przytomność i leży w przedziale pielęgniarki, pijąc eliksir wzmacniający... a i jeszcze pociąg się wykoleił na środku jakiegoś syberyjskiego, zimnego pustkowia, a po za tym to jest fantastycznie... Ale nie można przecież patrzeć tylko na tą złą stronę. Leży sobie przecież na wygodnej poduszce, obok siedzi sobie Ethan. Kiwnęła głową na znak, że się zgadza. Nie ma co tu siedzieć, tylko miejsce zajmują, a może są inni, którzy bardziej potrzebują miejsca u pielengniarki. Zresztą nie było tu zbyt miło. Pachniało tu jakimiś chemikaliami czy czymś równie okropnym. Tak samo jak Krukon nie znosiła siedzieć w żadnym szpitalu, kojarzyło jej się to tylko z chorobami. - Nie nic mi nie jest... Chodźmy coś zjeść do przedziału śniadaniowego - zdecydowała i wstała z łóżka, lekko się chwiejąc. Udało jej się jednak zachować równowagę i szybko ukryła chwilę słabości. Dosyć upadania na ziemie jak na jeden dzień. Nie miała pojęcia dlaczego pociąg się wykoleił. To dość mało prawdopodobne, żeby pociąg napędzany magią nagle przestał działać... może zaatakowała ich jakaś groźna organizacja czy coś podobnego. - Już nie bądź taki słodki - powiedziała i uśmiechnęła się. Faktycznie, kiedy chciał potrafił być czarujący.
Miał swoje powody przez które zdecydował się trwać w tym związku. Uroda Sonii nie miała tu nic do rzeczy, choć faktycznie działała na jej korzyść. Przy okazji dobrze się przy niej czuł, potrafili się dogadać, choć zdecydowanie dobrze, że nie potrafiła czytać w jego myślach. Gdyby tak się działo, pewnie nie raz oberwałby już w twarz lub zwyczajnie by z sobą nie byli. Nie dlatego, że były one obraźliwe, lecz gdyby wiedziała jaka jest jej prawdziwa rola... nie lepiej żeby tego nie dokończył. Lepiej skupmy się na zaletach ślizgonki, bo przecież takie miała, nie była jedynie narzędziem do osiągnięcia jego celów. Przynajmniej na razie. Naprawdę Ethan czasami był gorszy niże niejeden wąż w czystej postaci. -Skoro tak twierdzisz. - przyznał z rozbawieniem kręcąc głową. Czyż nie była urocza? Do tego słodko się irytowała, do czego pewnie za nic by się nie przyznała. No bo jak to, Ślizgon i urocze zachowanie? Przecież to nie idzie w parze. Z reszta nie byłaby jedyną, która nie chce się do tego uroku przyznać. Nie zgłębiamy się jednak w szczegóły bo to mija się z celem. I tak wiedziała swoje. -Jasne, przyda ci się coś ciepłego - przyznał wstając z miejsca. W sumie to nie był głupi pomysł. Pryz okazji siedząc w przedziale śniadaniowym istniało większe prawdopodobieństwo że usłyszą co się w ogóle stało. Upiekłby wtedy dwie pieczeni przy jednym ogniu, raz byłby z nią, dwa istniała szansa, że jego ciekawość zostanie zaspokojona. Odsunął się kawałek robiąc jej miejsce i chyba tylko dzięki temu zauważył to zachwianie dziewczyny. Szybko ją złapał jednocześnie asekurując, by utrzymała się prosto na nogach. Sam nie był przekonany, czy to dobry pomysł by już opuszczała przedział, ale jego egoizm w kwestii jak najszybszego opuszczenia tego miejsca wziął górę. -Nie muszę być, ja jestem słodki - puścił jej oczko i ciągle podtrzymując opuścił razem z nią przedział pielęgniarski.