Tym razem czarodzieje z Hogwartu będą mieli okazję przez całe ferie mieszkać w przedziałach kolei transsyberyjskiej. Raczej nie jest to wymarzone miejsce do spania. Ogromny ścisk sprawia, że wszyscy mieszkańcy mieszczą się w środku dopiero wtedy, gdy każdy z nich siedzi na swoim łóżku lub ewentualnie stoją maksymalnie dwie osoby. Należy pamiętać, że trzeba było gdzieś upchnąć także szkolne kufry, na które nie było miejsca ponad głowami śpiących, głównie ze względu na to, że niektóre przedziały są wyposażone w dwupiętrowe prycze. Pozostało więc umiejscowić je tuż przy średnio miękkich materacach, nakrytych raczej cienką pościelą. Jeśli ogrzewanie nawali, potrafi być tutaj naprawdę chłodno, więc wszyscy magiczni pasażerowie już dawno wypracowali sobie odruch rzucania zaklęcia ogrzewającego na samym wstępie, jeszcze nim przyjdzie im do chociażby wściubienia nosa do środka.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Co ją podkusiło, że w ogóle się na to zgodziła? Chyba tylko zamiłowanie do chłodu. I może chęć odpoczynku od panny Grimsdóttir. A może, może, dawno zapomniana chęć zobaczenia i przeżycia czegoś kompletnie nowego. Chociaż z pozoru wiedziała, w co się pakuje, rzeczywistość mocno ją przytłoczyła. Prawdę mówiąc, miała szczerą nadzieję, że odrobina magii uczyni z kolei transsyberyjskiej coś bardziej znośnego i pozwoli im na wygodną podróż. Uczniowie byli jej zasadniczo obojętni - a przynajmniej obojętny był ich komfort - ale dlaczego, na Merlina, nauczyciele otrzymali dokładnie taki sam przedział? Chyba powinna porozmawiać z Hampsonem o godziwych warunkach pracy, kiedy wrócą do zamku... Za przeokropnie długi okres czasu! A na razie musiała jakoś przeżyć. Uśmiechała się chłodno, obserwując tych wszystkich uczniów walczących z ogromnymi walizkami. Sama już dawno transmutowała swoją w niewielkich rozmiarów torebkę. Wprawdzie będzie musiała przywrócić ją do pierwotnego stanu, ilekroć będzie chciała wyciągnąć coś z jej wnętrza, ale na razie mogła bez problemu lawirować pomiędzy rozszalałymi dzieciakami, szukającymi swoich przedziałów. Zgodnie z oczekiwaniami, przedział numer dwa wyglądał tak samo, jak ten numer trzy, cztery i dziesięć. Nie była tym zachwycona, ale w obecnej sytuacji niewiele mogła z tym fantem zrobić. Zrobiła przynajmniej tyle, na ile pozwalała jej sytuacja - wybrała jedno z dwóch łóżek pod oknem, gdzie zdawało się być najwięcej miejsca na kufer, który nie będzie wadził nikomu. Wprawnie przywróciła go do dawnej formy, ustawiając jak najbliżej ściany i konstruując z niego prowizoryczną szafkę nocną. Nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić - pierwszy raz od dawna - przysiadła na brzegu materaca i ułożyła dłonie na złączonych kolanach. Jasna skóra kontrastowała mocno z ciemnym granatem ołówkowej spódnicy przed kolano. Zapatrzyła się na ten kontrast, ignorując zupełnie otaczającą ją, "metalową puszkę" przedziału.
Nie miał problemu z podróżą. Zawsze był chętny do powrotu do ojczyzny, choćby chwilowego. Po wyjechaniu do szkoły już nie powrócił do Rosji. I choć przez tyle lat nabrał cech kosmopolity, któremu domem jest cały świat - to jednak, tęskno mu było za ojczystymi stronami. A że zimno? Że jadą tam przy takiej pogodzie? Ой, Мороз, Мороз! - jak mówiły słowa starej pieśni ludowej - Не морозь меня, моего коня, Моего коня белогривого! * Idąc korytarzem uśmiechnął się na wspomnienie tej pieśni... choć nie tylko. Przede wszystkim na samą świadomość, że... odwiedzi dom! Odwiedzi dom! Odwiedzi swoją ojczyznę! Starając się nie dotknąć ani nie otrzeć o przechodzących uczniów szedł wzdłuż korytarza i szukał przedziału nauczycielskiego. Powinien być gdzieś na przodzie - oczywiście musiał wsiąść na końcu wagonu, jak zwykle - więc niestrudzenie parł naprzód i szukał. Nauczyciele i uczniowie jechali takim samym standardem, co osobiście uważał za jak najbardziej fair. Niestety za każdym razem gdy miał do czynienia z tym standardem coś go trafiało. Nie chodziło o zimno, nie chodziło o niewygodę. Nie, z tymi rzeczami nigdy nie miał problemu. Rzecz tkwiła w czym innym - w tej cholernej pościeli, która miała tendencję do mięcia się, w lekko asymetrycznym ułożeniu łóżek, w niedopasowaniu poszewki z poduszki i poszewki na kołdrę, na lekko krzywo umieszczonej lampie na suficie i tych wszystkich drobnych rzeczach, które każdy ignorował, a jego doprowadzały do szewskiej pasji. Dzisiaj miał jednak dobry humor, a jeśli miał dobry humor, to nawet takie niedogodności nie niszczyły mu dnia. Z takim wyjątkowo pozytywnym nastawieniem, nucąc sobie pod nosem (Ой, Мороз, Мороз!) wszedł do przedziału. Poznał właściwe drzwi z daleka - na drzwiach powieszona była kartka, na której ktoś jak widać nie chcąc popełnić gafy w grażdance wyjątkowo starannie wykaligrafował jego nazwisko. Było ono na tyle dokładne, że aż raziło w oczy wśród całej reszty nagryzmolonych w pośpiechu. - Dzień dobry, Callisto - przywitał się śpiewnie, zachowując melodię pieśni i uśmiechając się wesoło do koleżanki z kadry, która zdążyła zająć miejsce przed nim. Zajął łóżko, z perspektywy którego mógł dostrzec jak najmniej niedoskonałości pomieszczenia. Położył idealnie na jego środku swoją walizkę i rozpoczął swój rytuał wygładzania pościeli. Nie tylko na swoim łóżku.
//Ой, Мороз, Мороз! Не морозь меня, моего коня, Моего коня белогривого! - oh mrozie mrozie, nie zmrozisz mnie ni konia mego, konia białogrzywego. Słowa zaczerpnięte z, tak, rosyjskiej pieśni ludowej, jakby kogoś to zainteresowało tutaj może sobie jej posłuchać razem z tłumaczeniem. Mi się podoba, acz kto co lubi :)
Nikt nie spodziewał się, że coś takiego może się stać. Wszyscy byli pogrążeni w rozmowach lub swoich prywatnych zajęciach, gdy to się stało. Gwałtowne uderzenie podrzuciło podróżnymi w górę, przysparzając im mniej lub więcej ran. Ktoś pocierał głowę, a potem zgasło światło a przez otwarte drzwi przedziału wdarło się zimne powietrze. Sprawdź, co miało miejsce. Kiedy światło postanowiło wrócić do przedziału i tak było ciemno, bowiem lampa zwisała z sufitu dokładnie po środku, chybotając się na prawo i lewo. Zawinięta w kłębek pościel leżała w drzwiach, ktoś marudził, że go wszystko boli. Niewątpliwie przydałaby się sprawna różdżka, aby sprawdzić, co rzeczywiście miało tutaj miejsce. Wylosuj jedną kostkę w odpowiednim temacie i sprawdź, jak potoczyły się twoje losy podczas gwałtownego hamowania:
1 - gwałtowne hamowanie przysporzyło ci ogromny ból głowy, bowiem z niezłym impetem przyłożyłeś nią w szybę, zostawiając na niej ładny, pękający wzór. Przez dłuższy czas będziesz skołowany, ale może ktoś zna odpowiednie zaklęcie, by uśmierzyć ból i przywrócić koncentrację. 2 - jesteś prawdziwą niezdarą! Nie wiesz, jak do tego doszło, ale podczas całego wypadku próbowałeś ratować się pościelą ze swojego łóżka i ostatecznie skończyłeś zawinięty w kołdrę oraz prześcieradło tak, że nie mogłeś wykonać żadnego ruchu. Czekaj na pomoc kogoś innego. 3 - zimna krew, to jest to! Nie dajesz się ponieść emocjom i z wypadku wychodzisz bez najmniejszego uszczerbku na zdrowiu. Jesteś cały. Możesz udzielić odpowiedniej pomocy poszkodowanym. 4 - właśnie chciałeś wstać ze swojego miejsca, kiedy czyjś kufer staranował twoje nogi. Upadłeś z hukiem i pomknąłeś w stronę otwartych drzwi, wyjeżdżając na korytarz. Przy okazji skręciłeś kostkę. Chodzenie przez całe ferie może być nieprzyjemne, jeśli nie znajdziesz odpowiedniej pomocy. 5 - to chyba coś więcej niż szczęście! W porę zareagowałeś na gwałtowną zmianę prędkości, wychodząc niemal bez szwanku. Masz tylko nieduże rozcięcie na łuku brwiowym, który na szczęście nie krwawi. Spokojnie możesz pomóc innym. 6 - nie wiedziałeś, co się stało, gdy czyjś bagaż przeleciał pod sufitem, zrzucając lampę prosto na twoją głowę. Straciłeś przytomność i ktoś powinien ci pomóc.
Kostki 3 i 5 uprawniają do udzielenia pomocy rannym. Aby sprawdzić, czy udało się uratować kolegę/koleżankę z przedziału, rzuć dodatkową kostką: nieparzysta - niestety, nie udało ci się; zapomniałeś zaklęcia w ostatniej chwili i nie wiesz, co zrobić. parzysta - znasz odpowiednie zaklęcie i z powodzeniem rzucasz je na rannego, pomagając mu. Jeden rzut kostką oznacza jedną udzieloną pomoc.
______________________
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Walentynkowy list zaskoczył Archibalda, który w swoim przekonaniu o nieistotności tego święta odłożył myślenie o prezencie na ostatnią chwilę. Był pewny, że Ira pojawi się na ognisku, przy którym zebrała się już część kadry i miał zamiar dyskretnie dać jej znać, że coś tam dla niej ma, ale nie ma mowy, że dostanie swój prezent przy wszystkich. Żona (wciąż nie dowierzał, choć powoli oswajał się z tą dziwną myślą) zmieniła mu plany, ale nie mógł narzekać - wyglądało na to, że na lepsze. Zanim przeprosił obecnych przy ognisku za swoje chwilowe wyjście, naskrobał krótką odpowiedź na liścik. Dane szanse nie liczą się do spłaty długu, ale chętnie wykorzystam. Oszczędzał słowa, nie zmieniając swojego nawyku do zawierania w minimalnej formie jak najwięcej treści. Zostawało jeszcze samo przygotowanie prezentu, który wesoło czekał sobie w czeluścisch archibaldowego kufra. Tam też leżał jedyny problem. Musiał swój niewinny podarunek wyjąć i zapakować, ale skoro dla Blythe większość rzeczy niemożliwych stanowiła przeszkodę do przeskoczenia, tu również musiał sobie poradzić. Do przedziału przemknął więc ukradkiem, aby móc zasłonić Irinie oczy i bez słowa odwrócić ją tyłem do siebie, co znacznie ułatwiło otoczenie jej głowy czerwoną wstążką, która wylądowała właśnie na oczach. - Jesteś niewidomą niewiastą - poinformował ją cicho i dyskretnie, szepcząc mrukliwie do ucha, odnosząc się do treści listu. Zaczynał pracować na odkupienie win, składających się z pominięcia obowiązku wysłania listu. Na szczęście byli w przedziale sami, więc mógł swobodnie wyciągać prezent, szybko owinąć go w ciemny papier i obwiązać tą samą czerwoną wstążką, a efekt nawet nie był taki zły. Spojrzał krótko na swoją niewidomą Panią Blythe, nie mogąc powstrzymać uśmieszku, po czym dołączył do zawiniątka swój liścik i wstał, jednym krokiem pokonując przestrzeń dzielącą go od kobiety. Wsunął jej w ręce prezent, dosyć typowy i średnio oryginalny, bo skoro zwyczajnie nie potrafił zrozumieć całego walentynkowego parcia na miłość, postanowił, jeden jedyny raz, wpasować się w klimat. Bielizna była równie skąpa co dołączony liścik, ale za to idealnie pasowała do fioletowej sukni, którą dostała na święta (soon!). Powiódł krótko dłońmi po ramionach Węgierki, żeby móc ująć lekko jej podróbek i rozwiązać wstążkę, zasłaniającą jej oczy, przy okazji muskając przelotnie pełne usta. Warto wspomnieć, że idąc w kierunku pociągu Archibald wymyślił sobie mały element zaskoczenia, który jego samego niezmiernie bawił. Wyłapawszy przypadkowo niezbyt wiarygodny fragment rozmowy dwójki uczniów, rozprawiających o świętym Walentym, postanowił dopasować się do ich wizji. Ira na pewno znała prawdziwą historię, ale gdyby zapytał ją, jakie włosy mógł mieć ten cały pan Wu, nie byłoby już tak ciekawie. Otóż z zasłyszanej rozmowy wyraźnie wynikało, że facet był rudy. Pewnie gdyby był to inny kolor, Arch zignorowałby całą kwestię (blond zdecydowanie by sobie darował), ale ponieważ nie mógł sobie odpuścić czupryny w kolorze ognia... Zmienił sobie w miarę sprawnie kolor włosów, a trzeba dodać, że nawet syberyjska magia zdawała się popierać ten pomysł, nie utrudniając mu zaklęcia. Stał więc przed nią, uśmiechając się iście cwaniacko, w chwilowej fryzurze. - Walenty podobno był rudy, więc wszystko powinno się zgadzać. Przybywam porwać cię w ciepłe miejsce.
Siedziała w przedziale. Większość osób prawdopodobnie już dawno przeniosła się do miejsc, gdzie zapewniono rozrywkę na ten Walentynowy wieczór. Ale nie ona. Siedziała na łóżku z podciągniętymi nogami, czytając książkę. Chciała dokończyć rozdział zanim się gdzieś ruszy. Lektura, co prawda należała do beletrystyki, ale pisana była przez autora, potrafiącego wpleść swoją szeroką wiedzę w treść pisanej przez siebie fikcji. Dlatego z zapartym tchem czytała ostatnie strony, dopiero po dotarciu do epilogu i doczytaniu ostatniej strony zwracając uwagę na godzinę. Już dawno była spóźniona na spotkanie nauczycieli. Dlatego rzuciła książkę na łóżko (bo tam było mięciutko i bezpiecznie) i wstała wbrew wszystkiemu spokojnie z miejsca, szukając wzrokiem swojego płaszcza. Była już gotowa do wyjścia. Jeszcze tylko… — Ops — czyjeś dłonie zasłoniły jej oczy. Myślała, że to Gajka, bo dawno się nie widziały, ale po zapachu rozpoznała Archibalda. Sięgnęła rękoma do swoich oczu, próbując zdjąć jego dłonie ze swojej twarzy, ale… ostatecznie słysząc ten tajemniczy szept przy swoim uchu, postanowiła niczego nie psuć. Opuściła dłonie i chrząknęła nieznacznie. — Bycie niewidomą jest trochę rujnujące— spróbowała się odwrócić w jego kierunku, do źródła dźwięku, ale uderzyła kolanami o najbliższe łóżko, więc stała w miejscu. — Niszczy moje barwne wyobrażenie o świecie. Wszystko jest takie… ciemne — zakończyła w końcu inteligentnie i zaśmiała się pod nosem, odbierając od Archibalda swój prezent. Kiedy pozbawił ją jednego zmysłu, wyraźniej odczuwała intensywny zapach jego wody kolońskiej i słyszała szelest papieru, głośniej, niż gdyby patrzyła kiedy go odwiązywał. W momencie, w którym wstążka opadła na ziemie, Ira dalej miała przymknięte oczy, nie będąc pewna do końca czy nie zsunęła jej się przypadkiem z oczu. Ta gra bardzo jej się podobała. Doświadczała dźwięków i zapachów inaczej. I muśnięcie jego warg nabierało zupełnie innego znaczenia. Kiedy zaś otworzyła oczy, doznała szoku. — Rudy? — dopytała — Następnym razem to mnie pytaj o szczegóły historii, Archie — rzuciła rozbawiona, klepiąc go po ramieniu i wyminęła go, rozpakowując swój prezent. Może lepiej, że teraz niż później na ognisku, przy dzieciach. Wyciągnęła bieliznę, przyglądając się materiałowi ginącemu jej na dłoni. Było go tak niewiele, że instynktownie zerknęła w kierunku opakowania, szukając kolejnych części bielizny. Nie znalazła ich oczywiście — Będzie pasowało do sukni. Wiesz której — odezwała się w końcu kręcąc lekko głową z rozbawieniem — I łatwiej byłoby zerwać niż trylion koronkowych oczek — dodała przypominając im historię z ich… ślubu — Szkoda, ze wcześniej na to nie wpadłeś — dorzuciła nie dając mu tym samym jasno do zrozumienia, czy to była obietnica dania mu pozwolenia na zdjęcie bielizny (a skądinąd już wiedziała, że lubił takie zabawy), czy raczej szczucie psa kiełbasą. Zaśmiała się na wyjściu tak niewinnie, ze trudno było stwierdzić.