Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Na końcu korytarza na piątym piętrze mieści się Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Jest to duże pomieszczenie, utrzymane w jasnej kolorystyce. Dominują kremowe ściany, jednak miejscami na całej wysokości ściany znajdują się pasy o ciemniejszej kolorystyce o szerokości mniej więcej metra, które pokryte są z pozoru nieuporządkowanymi, zawiłymi czarnymi liniami, które przy uważniejszym przyjrzeniu się tworzą skomplikowane wzory o tematyce roślinnej. Wbrew pozorom, pokaźnych rozmiarów pokój wcale nie wydaje się pusty. Wypełniony jest rzędami pojedynczo stojących biurek wykonanych z orzechowego drewna i krzeseł obitych czarną skórą i wykończonych w tymże drewnie. Na każdym z biurek stoi dumnie ciemna plakietka z błyszczącym na złoto napisem, z którego można się dowiedzieć, jak nazywa się osoba pracująca przy danym stanowisku. Każdy pracownik Departamentu ma do dyspozycji elegancką, prostą szafkę na niezbędną dokumentację i artykuły piśmiennicze. Oczekując na swoją kolej, można podziwiać całą kolekcję ruchomych zdjęć przeróżnych osobistości ze świata czarodziejów lub porozmawiać z wiszącymi na ścianach portretami.
Mimo że od zawsze, gdy tylko przekraczał próg rodzinnego domu, odczuwał niewymowną ulgę, spowodowaną nie wiadomo czym, tym razem było inaczej. Widząc kuchenny kosz, wypchany pomarańczami, przypominała mu się Wielka Sala. Widząc basen i ogromną wannę, przypominała mu się Łazienka Prefektów. Widząc rodziców, pijących wino do kolacji, przypominała mu się plaża. Wszystko kojarzyło mu się z jedną osobą. Osobą, o której tak bardzo chciałby nie myśleć. Nawet widok małej Sofie, kojarzył mu się z tą osobą. Rano, zgodnie z otrzymanym listem, udał się do Londynu, do pracy. Nie do wiary, pierwszy dzień w Ministerstwie! Nawet z tego powodu nie odczuwał radości. Jak każdego poranka, miał zamiar wypić kawę, jednak gdy zauważył właśnie ją po drugiej stronie ulicy, najzwyczajniej na świecie, jak typowy nieudacznik, stchórzył. Jeśli tak dalej pójdzie, nie dość, że sam się zmusi do wielu wyrzeczeń, to jeszcze będzie chodził krętymi, ciemnymi uliczkami na tyłach Ministerstwa lub złoży wniosek o dołączenie jego domu do sieci Fiuu, byleby tylko się z nią przypadkowo nie spotykać. Nonsens. Weź się w garść! powtarzał sobie w duchu, próbując przywołać na twarz spokojny wyraz i uśmiechać się uprzejmie do pozostałych pracowników. Tak jak kiedyś praca na tym samym piętrze wydawała mu się doskonałym pomysłem, teraz wolałby nawet pracować z goblinami. O ironio! Czyż Departament naprawdę musiał być na końcu korytarza, a po drodze musiał minąć otwarte drzwi pomieszczenia, w którym znajdowała się ona? Gdy już dotarł do swojego biurka, opadł na fotel tak wykończony, jakby pływał non stop kilka godzin. Potarł zaczerwienione przedramię, w które poprzedniego wieczoru ugryzł go jego pupilek, wyraźnie podirytowany wołającym o pomstę do nieba stanem właściciela. Szczęście, że taka sytuacja miała miejsce nie po raz pierwszy, bo jego matka przynajmniej wiedziała, jak ma zareagować. Albo nieszczęście, bo w innym przypadku miałby doskonałą wymówkę do pozostania w domu do końca tygodnia. Weź się w garść! Przecież nie będziesz unikać pracy, której tak pragnąłeś z powodu jednej osoby! Na jedną krótką chwilę się uspokoił, ale gdy tylko zaczął przeglądać papiery na jego biurku, mina mu nieco zrzedła, a wszystkie mięśnie momentalnie się napięły. - O nie, powiedzcie, że sobie żartujecie! - jęknął zrozpaczony, widząc odręczny dopisek "razem z: Cassandrą Lancester" na górze dokumentu odnośnie jego pierwszego zadania. Rumunia. Czyż nie o tym właśnie marzyli? Nie trudno zgadnąć, dlaczego właśnie ona. Z jednego rocznika, z jednej szkoły, ten sam wydział, te same zainteresowania. Układ idealny. Wstał z miejca i poczłapał do Biura Przedstawiciela Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, siląc się na spokój i nonszalancję.
Staż – etap I Ministerstwo Magii, Dep. Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów Bodajże 2010 rok, po ukończeniu szkoły i rocznej przerwie kostki: 4 i 6
Nadszedł ten znamienny moment, kiedy i Franky zdała sobie sprawę, że najwyższa pora poukładać sobie co nieco w życiu, oczywiście w kwestii kariery, bo na resztę miał przyjść jeszcze czas, prawda? Albo i nie, ale to nie jest teraz istotne. Roczna podróż, którą odbyła zaraz po ukończeniu szkoły, okazała się pomysłem trafionym prosto w dziesiątkę. Czuła się podbudowana, napełniona wieloma świetnymi doświadczeniami i generalnie rzecz ujmując, zwarta i gotowa. Z naładowanymi do granic możliwości akumulatorami, przystąpiła do stażu, który miał przygotować ją do pracy w Ministerstwie Magii. Rola Piśmiennika wprawdzie nie stanowiła szczytu jej marzeń, ale była przystankiem na drodze do upragnionego zajęcia, więc Harper postanowiła przyjąć prawdziwie profesjonalną postawę. Pierwszy tydzień zleciał jak z bicza strzelił i młoda czarownica miała co do niego mieszane uczucia. Zderzyła się z niemalże bolesną obojętnością swojego szefa, który absolutnie nie przejmował się jej osobą. Właściwie to nie była pewna, czy on w ogóle wie o jej istnieniu. Z rosnącą irytacją, starała się zwrócić na siebie uwagę, aczkolwiek w dość subtelny sposób, bo to były jej początki, nie chciała przecież zrobić złego wrażenia. Wspaniałomyślnie postanowiła wyróżnić się pracowitością i elokwencją. I choć dla szefa nadal była niezauważalną Panią X, to jej praca nie przeszła obojętnie. Bo, cholera, była fenomenalna. Wszyscy w biurze cieszyli się z jej obecności i tego, jak radziła sobie z obowiązkami. Doszła do takiej wprawy, że pomagała przy papierkach innym, a jedni z najlepszych urzędników departamentu zgłaszali się po notki i zredagowanie umów właśnie do niej. Blondynka w gruncie rzeczy była całkiem usatysfakcjonowana, choć na tym nie zamierzała poprzestać. Zwłaszcza temu szefowi nie mogła odpuścić. Przeklinanie go w myślach przestało jej pomagać.
Złote kraty rozsunęły się ukazując tak dobrze Morganowi znany korytarz. Ubrany w czarny płaszcz, z pod którego prześwitywała czarna marynarka i biała koszula z bordowym krawatem, czarne spodnie od kompletu i pantofle również w tym kolorze wypastowane na wysoki połysk, a w ręku trzymał czarną fedorę, którą zdjął zaraz po wejściu do gmachu Ministerstwa. Przeszedł cały korytarz, aż dotarł do drzwiami z tabliczką: "Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów". Otworzył je i wszedł do środka, po czym skierował się do swojego biurka, które znajdowało się trzy stanowiska od drzwi. Po drodze kiwnął z uśmiechem na powitanie kilku mijanym osobom, niektórym ściskając dłonie, aż w końcu rozsiadł się wygodnie na swoim obitym czarną skórą krześle, otworzył szufladę biurka, w której miał pracę niedokończoną w dniu poprzednim i zabrał się do jej kończenia.
Francesca Harper weszła do gmachu Ministerstwa Magii i ze znacznym pośpiechem pokonała drogę do jednej z wind, będąc ewidentnie spóźnioną do pracy. Czyli dzień, jak co dzień. Otoczenie już dawno przywykło do dynamicznego stukotu obcasów, gdy nosząca je panna kompletnie-niepunktualna pędziła korytarzami w kierunku Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Ale nawet ten codziennie powtarzający się schemat nie powstrzymał kilku osób od rzucenia Franky pełnych pogardy i oburzenia spojrzeń. Z perfekcyjnie wyćwiczoną ignorancją, kobieta udała, że tego nie widzi i kontynuowała swój sprawny marsz. W międzyczasie poprawiła ułożenie marynarki białego damskiego garnituru, który zdecydowała się dzisiaj założyć. Gdy przekroczyła wreszcie drzwi departamentu, mogła już zwolnić tempa. Posłała kilka uśmiechów i pozdrowień, przywitała się z paroma osobami, a tych, których z wzajemnością nie lubiła, obdarzyła wymownym spojrzeniem. Dotarłszy do biurka, z ulgą odłożyła czarną aktówkę na blat. Sterta dokumentów domagała się uwagi i tego, by je zatwierdzić/podpisać/wypełnić czy coś jeszcze innego. O tak wczesnej porze zwykle nie było jeszcze interesantów, więc Harper mogła sobie pozwolić na pogawędkę i niespieszne rozpoczęcie walki z papierami. Obróciła głowę w prawo, zerkając w stronę Morgana, który wyglądał już na mocno zaabsorbowanego pracą. Serio, spóźniła się jakieś 10 minut, a on zdążył już przystąpić do działania! - Dzień dobry. – zaczęła, uśmiechając się do niego w znamiennie ciepły sposób. – Idę zrobić kawę. Przynieść też panu? Obróciła się na krześle, czekając na odpowiedź. Znała Windmilla właściwie od początku swojej kariery, a mimo to w życiu nie odważyłaby się zwrócić do niego po imieniu. Jakoś tak, to byłoby dziwne. Zwłaszcza biorąc pod uwagę szacunek i niekłamaną sympatię, którą go darzyła. Facet naprawdę znał się na rzeczy, wielokrotnie jej pomagał i w pewnym sensie imponował sposobem wykonywanie obowiązków, swoim zaangażowaniem. Franky miała wrażenie, że jest on jedną z tych nielicznych osób wśród doświadczonych dyplomatów, które brały ją na poważnie. I dlatego starała się być dla niego dobrą współpracowniczką.
Czytał, wertował, wypełniał i od czasu do czasu machnął jakiś podpis i nudził się przy tym niemiłosiernie, czemu trudno się dziwić zważając na to co robił przez ostatnie trzydzieści lat, kiedy podróżował po różnych krajach i oprócz pracy zwiedzał i poznawał różne kultury. Ciągle coś się działo, coś nowego i ciekawego, nie było miejsca na monotonię. A teraz? Miał jej aż w nadmiarze. Papiery, papiery i jeszcze raz papiery. Nie znaczy to jednak, że Morgan nie lubił swojej pracy, wręcz przeciwnie. Ma swoje dobre strony. Jest względnie spokojnie, można się trochę poobijać, oczywiście w granicach przyzwoitości, no i spędzić więcej czasu jego hobby.
Od pracy oderwał go głos niejakiej Francesci Harper. Młodej, pięknej i ambitnej dziewczyny, która uważała go za autorytet, przewodnika, nauczyciela... No cóż na pewno za jedno z wymienionych. Podniósł głowę z nad swojej pracy, spojrzał Franky i uśmiechnął się. - Dzień dobry Francesco. Powiedział i obrócił się w jej stronę. - Dziękuję, ale nie jesteś tu po to, by nosić mi kawę, sam po nią pójdę. Uśmiechnął się szerzej i wstał. Nie lubił wysługiwać się ludźmi, nawet jeśli mu proponowano przynieść kawę, to zwykle robiono to z grzeczności, poza tym sam nie cierpiał jej nosić swojemu przełożonemu kiedy był młody, więc, żeby nie być hipokrytą zawsze sam chodził jeśli coś chciał. - Zatem,jeśli Ci to nie przeszkadza, to pójdę z Tobą. Dokończył swoją myśl i zaczekał, aż Franceska wstanie.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Nowy staż, w tym samym ministerstwie a znowu czuł się jak najmniej poważany człowiek na świecie. Znowu zgnojony, znowu jechano po nim. Chciał to tylko przetrwać. Jego szef nie był zbyt uprzejmym człowiekiem. W dodatku obciął mu pensję! Chuj! Za to ze stażem radził sobie zasadniczo dobrze, stabilnie, nie zalegał z pracą, wieczorami imał się dodatkowej pracy. Chciał czym prędzej ukończyć staż i mieć święty spokój, by w końcu stać się najważniejszą kartą tego społeczeństwa.
Etap 2 3, 2
Znowu ta sama sytuacja, coś jak zawsze w tym ministerstwie się psuło. Cholera jasna, tym razem popsuła się lodówka w socjalnym. Trzeba było albo przejść obok tego jakby nigdy nic, albo coś z tym zrobić. Mężczyzna postanowił nie być takim skurwielem i naprawić lodówkę chociażby dla własnego czystego sumienia. Pracowało tu dużo osób, głównie kobiety, które zapewne będą wdzięczne, jak jakić uczynny i bezinteresowny pan ją naprawi. Po prawie godzinie zmagań została naprawiona, a szef docenił jego pracę i postanowił dać wynagrodzenie.
Etap 3 5, 6, 1
Chodził wkurzony cały dzień nie wiedzieć czemu, to pewnie wszystko była wina okropnej pogody. Od samego rana się chmurzyło, padało i wiał przenikliwy wiatr. Szedł z tymi dokumentami i najnormalniej w świecie potknął się lądując na podłodze, twardej, szorstkiej. Zdarł sobie podbródek, a dokumenty się zsunęły, na całe szczęście w taki sposób, że się nie pomieszały, szef oczywiście nic nie zauważył, to dobrze. Pod koniec stażu dostał jeszcze miły upominek, tym razem magiczny kapelusz.
Na początku trzeciego roku studiów dzięki wybitnym wynikom w nauce, a także wpływom teścia Scrooga McDucka Andrewowi udało się dostać na staż do Departemantu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Spełniło się wielkie marzenie Booby'ego - w końcu pojawiła się nadzieja na to, że kiedyś będzie mógł pracować w Ministerstwie Magii. W tym samy czasie staż w Ministerstwie podjęła świeżo upieczona małżonka Andrewa - Bethany McDuck-Booby. Państwo Booby nie spędzali jednak razem zbyt wiele czasu - Andrew pełnił funkcję piśmiennika, a Bethany była pomocnicą magicznych prawników w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Andrew bardzo sumiennie przyłożył się do swojej pracy - miał wprawdzie sporo zadań, ale dawał sobie z nimi radę - w końcu był wybitną jednostką! Miał za zadanie przepisać tekst w godzinę? Zrobił to w kwadrans. Zredagować tekst? Chwila moment. Najbardziej jednak podniecało go notowanie przebiegu spotkań z różnymi czarodziejami - było wśród nich wielu urzędników z innych państw, co było wspaniałym doświadczeniem. Nie wszystko szło mu perfekcyjnie, zdarzało mu się popełniać błędy, ale poza tym było nieźle, stabilnie i pewnie. Nie musiał bać się, że ktoś go zwolni (chociaż jasne, że zawsze może być lepiej) i całkiem nieźle dogadywał się z współpracownikami (chociaż o przyjaźniach nie ma tu mowy! połowa z nich nie była godna bliższej znajomości z Andrewem). Czasem zdarzało mu się coś schrzanić, ale nikt nie robił z tego powodu afery. Jedyny problem jaki miał Andrew podczas pierwszego tygodnia stażu to był szef, a raczej jego brak. Szef nie zauważał Andrewa, a Booby nawet nie wiedział jak ten ktoś wygląda - trudno. Miejmy nadzieję, że to nie odbije się na dalszym przebiegu stażu.
Przez kolejny tydzień Andrew całym sobą przykładał się do pracy. Pisał, raportował, notował i spełniał wszystkie (nawet dziwne!) zachcianki swoich przełożonych. Wszystko było perfekcyjnie dopóki pewnego dnia młody Booby nie chwycił przez przypadek czarnego pióra leżącego na biurku obok. Niemalże od razu na jego dłoni pojawiły się krosty, które z każdą godzina się zaogniały i przenosiły na inne części ciała coraz mocniej piekąc. Andrew bał się, że z powodu choroby zawali staż, ale objawy były coraz gorsze, więc zaraz po pracy udał się do uzdrowiciela, który przepisał mu eliksir. Już po pierwszym zażyciu pojawiła się poprawa - krostki przestały piec i boleć, a dzięki temu, że młody mężczyzna zachował rozsądek nie musiał opuścić ani jednego dnia w pracy!
Dobra passa Andrewa trwała - wszystko układało się wprost idealnie, aż pod koniec stażu Andrew podsłuchał rozmowę, z której wynikało, że jeden z pracowników stłukł wazon szefa i oczywiście nie zamierzał się do tego przyznać. Szef było coraz bardziej zirytowany dlatego Andrew zdecydował się zaryzykować i zażegnać konflikt. Poszedł na bazar i zakupił wazon o podobnym rozmiarze co tamten, po czym stworzył iluzję, która sprawiała, że wazon wyglądał dokładnie jak tamten stłuczony. Szef był tak zachwycony, że Andrew odnalazł jego wazon, że dał mu nagrodę w wysokości 20 galeonów. Opłacało się! Nastepnego dnia (czyli ostatniego dnia stażu) Andrew zostałzaproszony na rozmowę podsumowującą staż. Szef wręczył mu sto galeonów premii chwaląc jego osiągnięcia. Booby opuścił Ministerstwo pewien, że już wkrótce tu wróci.
Kostka: 4 Ponowny rzut: 4 (parzysta) Upominek: 4
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Staż na pisarza i tłumacza Lato 2016 - tuż po zakończeniu studiów
Zupełnie nie miałam ochoty na pieprzenie się ze stażem, ani karierę w Ministerstwie - czułam się totalnie przytłoczona tragedią, która mnie spotkała i gdyby nie krytyczne spojrzenie ojca i chęć sprawienia, żeby mój zmarły ukochany był ze mnie dumny najpewniej w życiu nie stawiłabym się w Ministerstwie Magii na od dawna załatwiony staż. Mimo wszystko zdecydowałam się dawać z siebie sto procent - zwyczajnie nie umiałam inaczej. Podczas stażu zajmowałam się głównie zapisywaniem przebiegu ważnych spotkań dyplomatycznych i tłumaczeniem - miałam to szczęście, że znałam biegle francuski i całkiem nieźle operowałam włoskim, gdyż dzięki temu byłam wybitnie skuteczna. W tym czasie zainteresowałam się również innymi językami. Pracowałam za dwoje - zostawałam po godzinach, nie robiłam przerw, a to wszystko, żeby zapomnieć o bólu. Ta technika była jednak całkiem skuteczna - w pracy szło mi naprawdę dobrze! Szło mi tak dobrze, że po wykonaniu swojej pracy pomagałam również starszym pracownikom za co bardzo mnie chwalono. Co do szefa - bardzo mnie lubił. Nie podejrzewałam go o bycie amatorem młodych dziewcząt, a raczej o to, że miał jakiś poważny dług u mojego ojca, jednakże wśród niektórych pracowników pojawiły się plotki, że chce zatrudnić mnie na stałe. Pewnego dnia dał mi nawet piętnaście galeonów premii! W normalnych warunkach uznałabym to za cudo, z racji przeżyć pozostałam jednak bierna.
Staż Post Pierwszy - retrospekcja z roku 2013 Kostki 3 i 3
Pierwszy dzień stażu był koszmarny. W ogóle cały początek stażu był koszmarny. Studiowała wtedy, ale studia były bardziej mydleniem oczu, a skoro udało się jej dostać na staż, miała zamiar z tego korzystać. Znaczy, sam w sobie staż nie był zły. Radziła sobie w pracy, ale większość rzeczy robiła z typowym dla siebie ... olewactwem, no, bądźmy szczerzy, ten staż to nie było spełnienie marzeń. To nie tak, że jej obowiązki leżały i kwiczały, o nie! Była sumienna, ale nie robiła nic ponad to, co wyznaczały zadania. Gorzej się sprawa miała z jej szefem. Przez bity tydzień nie widziała go ani razu, a to znaczyło że on prawdopodobnie jej też nie widział. No dramat. Jak mógł się wypowiedzieć o pracy osoby której nie widział? Poirytowanie jej nie znało granic, gdy w piątek wieczór okazało się że szef zrobił sobie wolne, a jej nie ma na liście płac! Ileż musiała się namęczyć i na odkręcać, żeby jej nazwisko pojawiło się na liście płac! Na szczęście zastępca szefa potwierdził że pracuje od poniedziałku, więc mimo stresu, udało się. Aura miała dziką nadzieję że następny tydzień okaże się dla niej lepszy.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
W związku z zakłóceniami magii w całym kraju wiele departamentów miało mnóstwo roboty - czego zdecydowanie im nie zazdrościłam. Sytuacja skomplikowała się, gdy okazało się zakłócenia dotknęły również inne miejsca na świecie. Z dnia na dzień spadła na nas cała masa roboty, gdyż nasz oddział był głównym łącznikiem między naszym Ministerstwem, a Ministerstwami z całego świata. Do tego dochodziły jeszcze inne kwestie dyplomatyczne, których pod koniec roku zawsze było bardzo dużo. Mój płynny francuski i niezły włoski były w tej pracy wielkim atutem, ale oznaczały też znacznie więcej roboty - większość urzędników posługiwała się jednym językiem, więc obrabiała kontakty tylko z jednym państwem, a szefowie, którzy znali więcej niż jeden język zajmowali się głównie pełnieniem funkcji dyplomatycznych. Najbardziej ze wszystkich denerwowali mnie jednak ambasadorzy - w gruncie rzeczy nie stali oni dużo wyżej niż my - urzędnicy, a robili zdecydowanie mniej dając do zrozumienia wszystkim, że oni nie są tu od pracy, tylko od dyplomacji. W drugiej połowie grudnia niemalże cały czas siedziałam w pracy - bezustannie wypisywałam listy, wysyłałam sowy i tłumaczyłam coraz bardziej skomplikowane dokumenty. Wybrałam się na krótką delegację do Paryża, niestety nie miałam nawet szansy spotkać się z rodziną, gdyż całe trzy dni robiłam za tłumacza zastępcy szefa departamentu, który po francusku umiał powiedzieć jedynie Voulez-vous coucher avec moi ce soir? , co zdecydowanie byłoby wielką kompromitacją nie tylko dla nas obojga, ale również dla całego brytyjskiego Ministerstwa Magii. Udało mi się jedynie przemycić jeden cenny artefakt dla ojca, jednakże podczas całego wyjazdu miałam problem, zeby znaleźć chociazby czas na pójście do toalety. Mimo że w pracy szło mi naprawdę dosyć i zadowalałam przełożonych i samą siebie, to z nieskrywaną ulgą pożegnałam rok dwa tysiące siedemnasty, z nadzieją, że w kolejnym czeka mnie mniej monotonnej i średnio opłacanej pracy, a więcej ciekawych wyzwań zawodowych i przygód związanych z pracą w tym niezwykle interesujących departamencie.
/zt
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Staż na pisarza i tłumacza ETAP 2 Lato 2016 - tuż po zakończeniu studiów
Trudno ukryć, że w pracy znajdowałam ukojenie, którego nie miałam nigdzie indziej - moje rozchwiane rozpaczą myśli uspokajały się, gdy wszystkie swoje siły wkładałam w tłumaczenia (gdyż głównie nimi się zajmowałam). Pracowałam w tempie błyskawicznym, nie marnując czasu na papieroski, pogaduchy i inne tego typu zjadacze czasu. Pracę ułatwiał mi również fakt, że francuski był językiem, którym posługiwałam się od wczesnego dzieciństwa i który znałam niemal tak dobrze jak angielski, a co za tym idzie - tłumaczenie szło mi tak gładko jak przepisywanie tekstu zapisanego w tym samym języku. Mimo że ja byłam bierna wobec swojej pracy to współpracownicy i szef bardzo doceniali wszystkie moje starania. Gdy okazało się, że skończyłam wszystkie zadania przeznaczone na dwa dni trzy godziny przed czasem szef wypuścił mnie do domu dając mi do zrozumienia, że jeśli praca będzie szła mi tak sprawnie to mogę wychodzić wcześniej. Chociaż się do tego nie przyznałam byłam z tego faktu bardzo niezadowolona - praca była dla mnie wspaniałą odskocznią, a znalezienie równie zajmującego zajęcia wymagało cudów. Mimo to starałam się udawać przed szefem, że się cieszę, żeby nie wziął mnie za kompletną dziwaczkę, po czym od następnego dnia zaczęłam wychodzić z pracy minimum dwie godziny wcześniej.
Kostka: 2
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Staż na pisarza i tłumacza ETAP 3 Lato 2016 - tuż po zakończeniu studiów
Biorąc pod uwagę mojego życiowego pecha wszystko układało się, aż niespodziewanie pomyślnie - było spokojnie i stabilnie, więc nie oczekiwałam niczego więcej. Jedyne bardziej niespodziewane wydarzenie miało miejsce ostatniego dnia pracy - szef chodził wybitnie wkurzony, a współpracownicy na pytania o jego dziwny stan uśmiechali się tylko rzucając jakieś enigmatyczne słówka. Udało mi się jednak podsłuchać rozmowę dwóch starszych koleżanek - jedna z nich stłukła wazon należący do szefa i nie chciała się do tego przyznać. Przełożony był załamany - to była jego jedyna pamiątka po babci, którą bardzo kochał i nie mógł jej nigdzie znaleźć. Oczywiście chciałam, żeby przestał się denerwować (bo nam sięza to obrywało), ale było mi go przede wszystkim żal - wiedziałam jak ważne potrafią być pamiątki rodzinne. Postanowiłam zastąpić wazon nowym - jeszcze tego samego dnia zakupiłam losowy wazon na bazarze, po czym za pomocą zaklęć wiernie odtworzyłam wygląd rodzinnej pamiątki szefa. Wmówiłam mu, że znalazłam zaginiony wazon w innym biurze, co on z dziwną łatwością łyknął. Przełożony był zachwycony do tego stopnia, że gdyby mu wypadało najpewniej nosiłby mnie na rękach. Dał mi dwadzieścia galeonów premii i (o czym dowiedziałam się później o matki) wysłał list wychwalający moją pracę do ojca. Następnego dnia nadszedł czas na rozmowę podsumowującą staż - szef, wciąż niesiony radością związaną z odnalezieniem wazonu, wychwalał mnie pod niebiosa, a później obdarował mnie dodatkową bonifikatą w postaci stu galeonów przy okazji dając mi do zrozumienia co najmniej pięć razy, że liczy iż zacznę tu pracować.
Zaklęłam po niemiecku, wiedząc że i tak nie zrozumie co mówię. Angole śmieli się że i tak każde moje słowo w moim rodowym języku brzmi jak przekleństwo, więc nie przejmując się niczym klęłam i wyzywałam. Dramat. No dramat w trzech aktach. Powierzony mi prezent dla ambasadora Somalii gdzieś zniknął. Biorąc pod uwagę to, że z ludźmi z biura nie dogadywałam się zbyt dobrze w ostatnich czasach, podejrzewałam że to któreś z nich zawinęło prezent który stał koło mojego biurka. Szlag by to. Przeszukałam całe biuro, narażając się na nieprzychylne komentarze współpracowników którzy warczeli na mnie gdy tylko naruszałam ich przestrzeń ale miałam to gdzieś, napędzana chichotami gdy tylko nie patrzyłam. Och, w takich chwilach marzyłam za czasami ze szkoły, gdzie podejście do niektórych zaklęć było, hm, powiedzmy że bardziej elastyczne. W końcu to Skandynawia, kraina wikingów była. Ostatecznie nie znalazłam przedmiotu, więc chcąc nie chcąc poszłam kupić drugi, tym razem płacąc z własnych pieniędzy. Do dupy. U szefa departamentu uśmiechnęłam się szeroko i udając że nie wiem że się spóźniłam szczebiotałam po niemiecku o tym jak wspaniały prezent znalazłam i jakieś inne bzdury. Prawdopodobnie i tak nie rozumiał co mówię. Wyszłam z biura szefa pół godziny później, a wszystkie oczy w okolicy zwrócone były na mnie. Gdy uśmiechnęłam się szerzej, zaczęły się szepty. Usiadłam przy biurku i wróciłam do swojej pracy, aż w końcu podeszła do mnie jedna z pracownic. - I co? Nie wywalił cię za to że zgubiłaś to gówno? - spytała mnie, oglądając swoje paznokcie. - Nicht verstehen - odparłam ze słodkim uśmiechem, mimo że rozumiałam każde słowo. Kobieta machnęła na mnie ręką i odeszła. Cóż, nie zostało już dużo do końca. Może jakoś to przeżyję i nikogo nie zabiję.
Spotkanie z przedstawicielami Ministerstw państw zachodniej Europy trwało już od przynajmniej dwóch godzin. @Aurora Therrathiél jako zastępca szefa pilnowała, by wszystkie ważne punkty planu zebrania zostały poruszone, dokładnie wyjaśnione i omówione, a nowe sposoby i próby okiełznania zaburzeń magii starannie zaplanowane.
1,5 W trakcie przerwy zaczepił cię przedstawiciel Ministerstwa Francji. Ze względu na swoje pochodzenie jesteś w stanie przybliżyć mu aktualną sytuację Wielkiej Brytanii w jego rodzimym języku. Dostrzega to twój szef, który jest z ciebie bardzo dumny i obiecuje ci premię w wysokości 20 galeonów oraz dodatkowy dzień wolny od pracy.
2,4 Zauważyłaś, że niektórzy uczestnicy spotkania ukradkiem tłumili ziewnięcia, a atmosfera generalnie przycichła. Zaproponowałaś przygotowanie kawy, a twój pomysł został przyjęty z entuzjazmem. Niestety poplamiłaś swoją białą koszulę, a jak na złość zaklęcie nie zadziałało. Rzuć ponownie kostką: parzysta – próbujesz jeszcze raz i plama znika (+1pkt z zaklęć), nieparzysta – postanawiasz nie tracić czasu i zarzucasz na wierzch długą szatę. Nie dość, że trochę ci gorąco, to po pracy udajesz się na zakupy po nową koszulę i wydajesz 15 galeonów.
3,6 Czyżby zjadał cię stres? Gubisz się w swoich notatkach, lekko się jąkasz i tracisz wątek, a wszystko starasz się ukryć nerwowym uśmiechem. Szef Departamentu niepostrzeżenie wciska ci w rękę malutką fiolkę pełną złotego płynu. Wychodzisz na moment z sali i zażywasz Felix Felicis. Reszta zebrania przebiega bez zarzutów, a ty czujesz się szczęśliwa do końca dnia.
Po pierwszych tygodniach pracy nagle nastał spokój. Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście - żadnych zgubionych przedmiotów, żadnych... nic. Cisza i spokój i wykonywanie obowiązków. Po prostu, bez żadnych niespodzianek. Dodatkowo szef uznał że to dobrze i był wyjątkowo zadowolony z mojej obecności w pracy. Przechodził koło mojego biurka kiwając z uznaniem głową, gdy uwijałam się z pracą. Wiadomo było że mój staż niedługo się skończy. Ostatniego dnia na moim biurku znalazłam lewitujący kapelusz! Zaskoczona szukałam jakiejś notatki, więc koledzy podeszli do mnie by mnie poinformować że mimo iż nie zaczęłam zbyt dobrze, to świetnie skończyłam i postanowili się zrzucić na mały prezent dla mnie. I trzymają kciuki na rozmowie podsumowującej. W końcu, nadszedł czas pożegnania, a ja poszłam do gabinetu szefa. Na miejscu okazało się że akurat zwolniło się miejsce w biurze, bo stary Harold odchodził na zasłużoną emeryturę... i szef postanowił zaproponować tę posadę od razu mi! Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Cudownie!
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Trudno ukryć, że mój zupełnie niespodziewany awans spowodowany głównie nagłych wyjazdem poprzedniego zastępcy szefa departamentu, wzbudził sensację w całym ministerstwie - od razu poszły plotki, że tak młoda osoba zajęła tak prestiżowe stanowisko tylko dzięki znajomościom ojca. Ludzie mieli w tyłku moją cięzką pracę i sukcesy, bo chociaż nikt nie chciał mi powiedzieć tego wprost to im wszystkim wydawało się, że nic nie umiem. Nie byłam jednak osobą, która przejmowała by się takimi opiniami - wiedziałam jacy ludzie byli fałszywi, więc liczyła się dla mnie tylko opinia znajomych i mojego szefa, który bardzo doceniał moje zaangażowanie. Nie zamierzałam oglądać się na innych - robiłam swoje i wiedziałam, że jestem warta awansu i wszelkich sukcesów. Już w połowie stycznia czekało mnie naprawdę trudne zadanie - miałam sprawować kontrolę na przebiegiem spotkania z przedstawicielami Ministerstw Magii państw Europy Zachodniej. Głównym przewodnikiem spotkania był szef departamentu, ja jednak miałam na swoich barkach ważne i niezwykle odpowiedzialne zadanie. Dokładnie pilnowałam, żeby każdy punkt planu został omówiony i dokładnie wyjaśniony. Rozmawialiśmy głównie o zaburzeniach magii i opanowywaniu ich konsekwencji, ale nie tylko. Mimo wszystko tematyka była dość trudna, więc po kilku godzinach większość uczestników spotkania (nawet największych szych!) miała problem z opanowaniem ziewania, a co za tym idzie - wszyscy byli znacznie mniej wydajni i niechętni do dyskusji. - Przepraszam, że przerwę, ale może napiją się państwo kawy? - zapytałam dość głośno, na co większość tłumu zareagowała spojrzeniami pełnymi wdzięczności, a nawet dość wyraźnym entuzjazmem nie przystającym tak wysoko postawionym urzędnikom. Poszłam na zaplecze z asystentką francuskiego szefa departamentu i zabrałyśmy się za przyrządzanie kawy. Byłam tak zajęta robieniem kawy i rozmową w ojczystym języku Therrathielów, że poplamiłam koszulę kawą. Zarówno ja, jak i moja towarzyszka próbowałyśmy usunąć ją za pomocą magii, niestety bezskutecznie. Westchnęłam cicho i skończyłam robić kawę, po czym podjęłam jeszcze jedną próbę - na szczęście tym razem się udało! Po chwili wróciłyśmy do pomieszczenia z kawą - spotkanie nagle ożyło, a mój szef był zachwycony i po spotkaniu gorąco pochwalił moją pracę.
Dzisiejszy, lutowy poranek oferował Aurorze naprawdę wiele. Odkąd tylko otworzyła oczy i zmierzyła się z poranną pocztą, wiedziała już, że tego dnia może oczekiwać od życia jedynie mnóstwa żmudnej pracy i ani odrobiny wytchnienia. Kiedy już uporała się z całą stertą papierkowej roboty, jaka nazbierała jej się przez kilka ostatnich dni - przepełnionych spotkaniami do tego stopnia, że całkowicie uniemożliwiającymi zajmowanie się dokumentami na bieżąco - okazało się, iż czeka na nią jeszcze problem natury czysto ludzkiej. Składowa jej departamentu - Międzynarodowa Komisja Handlu Magicznego - natknęła się wreszcie na coś ciekawego. Po wielu tygodniach prawdziwej nudy, śledząc poczynania kilku większych przedsiębiorców w Wielkiej Brytanii, natrafiła na trop „drobnych”, wielomilionowych przekłamań podczas handlu bezpośredniego w jednym z punktów w Londynie. Wszystko wydawało się pewne i napuszony dyrektor niemalże wychodził z siebie z dumy, kiedy nagle właściciel przybytku wytoczył ciężkie działa i zasypał urzędników zaskakująco czystymi niczym łzy feniksa papierami. Dosłownie wszystko okazało się być zgodne z prawem. Niestety, zapalczywy szef komisji nie potrafiąc przyjąć tego do wiadomości uparł się, aby ze swoją niezwykle ważną sprawą udać się właśnie do Aurory (jako, że szef całego departamentu tego dnia miał akurat co innego na głowie). Jego zdaniem dokumenty zostały sfałszowane i przedsiębiorca zasługiwał na wielotygodniową i nurzącą dla obu stron kontrolę „na miejscu”, aby komisja mogła utwierdzić się w jego winie bądź nie. W ten sposób, narażano cały departament na astronomiczne wydatki, a potencjalnie niewinnego przedsiębiorcę na całą tonę nerwów i zgryzot.
Cała sprawa oczywiście okazała się okropną farsą i wszystkie papiery były w porządku nie bez powodu, ale jak z tej sytuacji wybrnęła Aurora? Rzuć kostką numeryczną: 1 i 2 - Nikt nie mógł uwierzyć w to, że dałaś mu się przekonać do tego szalonego planu, dopóki nie interweniował sam szef departamentu. Nie można powiedzieć, że Cię zrugał, ale na tyle dobitnie sprowadził was oboje na ziemię, aby upadek stał się odczuwalny. Przez kilka najbliższych dni będziesz czuła na sobie ciekawskie, może nawet nieco kpiące spojrzenia współpracowników, co z pewnością nie wpłynie pozytywnie na Twój i tak już zdrowo nadszarpnięty burą od szefa nastrój. 3 i 4 - Wziąwszy przewodniczącego na przeczekanie naprawdę utrudniłaś sobie życie. Tylu nieprzyjemnych wizyt komisji w przeciągu zaledwie kilku dni jeszcze ten departament nie widział. Kiedy już sądziłaś, że jeszcze jedno jego słowo i zamordujesz urzędniczynę w afekcie, nagle sprawa tajemniczo ucichła. Okazało się, że ktoś musiał podsunąć komuś łapówkę, gdyż cały departament postanowił nabrać wody w usta, a Tobie czy to się podobało czy nie mógł pozostać jedynie niesmak. Bądź radość z przedwczesnego zakończenia użerania się z prezesem komisji - to już zależy od Twojego nastawienia do tej sprawy. 5 i 6 - Od razu wyczułaś pergamin nosem i chociaż nie posłałaś komisji gdzie piołun rośnie, to wystarczająco dobitnie zasugerowałaś, że ten plan jest naprawdę szalony. Komisja musiała obejść się smakiem, a jej przewodniczący rzucał Ci jeszcze przez jakiś czas krzywe spojrzenia. Wynagradzała Ci to jednak drobna premia, jaką obdarzył Cię szef w uznaniu dla zachowanej przez Ciebie zimnej krwi w obliczu natarczywych urzędników. Zgłoś się w odpowiednim temacie po przysługujące Ci bonusowe 30G.
______________________
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Po całej masie dni wypełnionych kolejnymi dyplomatycznymi spotkaniami, podczas których nie miałam czasu nawet na wyjście do toalety, a co dopiero wypełnienie jakichś dokumentów, czekała mnie cała góra papierkowej roboty. Wypełniłam więcej sprawozdań niż wcześniej prze całe życie nie mówiąc już o licznych odpowiedziach na listy i kilku tłumaczeniach i szczerze powiedziawszy miałam ochotę odkręcić sobie głowę i wyrzucić ją przez okno - uwazałam, że papierkowa robota to najgorszy aspekt mojej pracy i bardzo jej nie lubiłam, nie spodziewałam się jednak, ze tego dnia czeka mnie coś znacznie gorszego. Zwalił się na mnie przewodniczący Międzynarodowej Komisji Handlu Magicznego, jeden z najbardziej upierdliwych ludzi, z jakimi miałam nieprzyjemność współpracować. Okazało się, że mężczyzna wykrył rzekome wielomilionowe nieprawidłowości w jednej londyńskiej firmie, ale jej właściciel bez problemu udowodnił, że to nieprawda - jego papier były zupełnie czyste. Mój szef już wcześniej go spławił tłumacząc się, że niby ma coś ważniejszego do roboty, więc ten upierdliwiec zwalił się na mnie. Nie zamierzałam narażać Merlinowi ducha winnego przedsiębiorcy na nieprzyjemne kontrole, ani tym bardziej doprowadzać do tego, żeby nasz departament musiał ponosić bezsensownie koszty tych kontroli, tylko dla spełnienia jakichś złośliwych ambicji jakiegoś durnia. Niestety spławienie mężczyzny nie było zbyt łatwe - należał on do najbardziej upierdliwych jednostek jakie spotkałam w życiu, więc łatwo nie odpuszczał i zatruwał mi życie przez kolejne minuty. W końcu znudzona zbędnym small talkiem i uprzejmościami bardzo sugestywnie zasugerowałam mu, że jego pomysł jest szalony i nie będę trwonić środków departamentu na takie głupoty. W końcu się odczepił, ale byłam skazana na jego krzywe spojrzenia przez następne tygodnie. Gdy opowiedziałam o tej całej sytuacji szefowi widziałam, że z trudem panuje nad wybuchem śmiechu - finalnie, zadowolony z faktu, że spławiłam upierdliwego urzędnika wręczył mi trzydzieści galeonów premii i... kolejną porcję papierów. Westchnęłam cicho i zrezygnowana wróciłam do dokumentów pocieszając się faktem, że przynajmniej wpadło mi trochę dodatkowego grosza.
Ciężki poranek. Dzień nie zapowiadał się zbyt dobrze, tym bardziej, że rozpoczęłaś go serią mdłości i nie zjadłaś śniadania, a w dodatku twój kominek zastrajkował. Co prawda nie spóźniłaś się do pracy, ale chyba straciłaś resztki humoru. Na szczęście dzień nie zapowiadał się zbyt pracowicie… czyżby jednak?
1,6 Na biurku nielubianej koleżanki z departamentu dostrzegasz różową kopertę z wypisanym nazwiskiem osoby, którą sama jesteś zainteresowana. Od ciebie zależy co zrobisz. Rzuć ponownie kostką!
:
Jeśli zdecydujesz się zabrać list: parzysta – ratujesz obiekt westchnień przed spóźnioną walentynką od swojej rywalki. Ukrywasz wszelkie dowody zbrodni, a list spalasz zaklęciem (+1 do zaklęć). nieparzysta – zostajesz przyłapana na gorącym uczynku przez innego pracownika biura. Próbujesz się wymigać, błagając urzędnika, by cię nie zdradził. W ramach podziękowania wysyłasz mu prezent (-15G) Jeśli uznasz, że to nie twoja sprawa i nie powinnaś się mieszać: parzysta – po kilku godzinach spotykasz panią X całą w skowronkach i uznajesz, że pewnie dostała wspaniałą odpowiedź na miłosną wiadomość. Nie dość, że jesteś ciekawa, czy twoje podejrzenia są prawdziwe, to jeszcze robi ci się zwyczajnie przykro. Po wyjściu z pracy fundujesz sobie dużą porcję gorącej czekolady w najlepszej kawiarni w okolicy (-5G) nieparzysta – Chłopiec, który ci się podoba, wpada do twojego biura na krótkie odwiedziny. Burczy pod nosem, że dostał walentynkę, choć wcale nie jest zainteresowany. Zostawia ci drobny upominek (otrzymujesz lampion wspomnień).
2,5 Twój przełożony przychodzi do ciebie z prośbą o przekład bardzo ważnych dokumentów na twój rodzimy język. Musisz zostać po godzinach pracy. Wiąże się to z tym, że spóźnisz się na wcześniej zaplanowane spotkanie (najbliższa nowa sesja), ale otrzymasz premię do wynagrodzenia (+30G).
3,4 Dostajesz propozycję wyjazdu na konferencję do dalekiego kraju. W pracy nikt nawet nie podejrzewa, że mogłabyś być w ciąży. Rozegraj to dobrze i rzuć ponownie kostką!
:
Jeśli zgodzisz się na wyjazd: parzysta – bardzo źle znosisz podróż świstoklikiem i nagłą zmianę klimatu. W dodatku wygląda na to, że zaraziłaś się Lebiotusem, magiczną odmianą przeziębienia. Musisz zaopatrzyć się w eliksir pieprzowy (-10G). nieparzysta – pomimo złego samopoczucia radzisz sobie świetnie i dowiadujesz się wielu ciekawych rzeczy na temat historii i kultury kraju, w którym się znajdujesz. Docenia to twój szef, który widząc twoje poświęcenie i zaangażowanie daje ci kilka dodatkowych dni urlopu do wykorzystania po powrocie do Anglii. (+1 historia magii i runy) Jeśli odmówisz: parzysta – Wykręcasz się chorobą i bardzo złym samopoczuciem. Nie musisz nigdzie wyjeżdżać i dostajesz kilka dni wolnego. nieparzysta – Szef jest zawiedziony twoją decyzją. Obarcza cię dodatkową pracą i zrzuca na ciebie obowiązki pracownika, który zajmie twoje miejsce w delegacji.
Jeśli twoja odpowiedź będzie miała ponad 2000 znaków, poza rozliczeniem punktowym (za reakcję na post MG) możesz zgłosić się również po pieniężne (100% wypłaty).
Drugi miesiąc ciąży nie kończył się dobrze. Okropne napady mdłości zdarzały się jej nawet częściej i nie opuszczały jej rano, a dodatkowo podróż kominkiem nie pomagała. W dodatku zaczynała się jej jakaś dzika huśtawka emocjonalna, więc jak kolejny raz w tym tygodniu obudził ją spirnt do łazienki, a kominek z jakiegoś dziwnego powodu nie reagował na proszek fiuu niemal się rozpłakała. Niemal. Nie była by jednak panią o twardym niemieckim nazwisku, gdyby rozklejała się od tak, prawda? W końcu, po kilku zgrabnych przekleństwach i rzuconych epitetach kominek zadziałał i, wciąż nie spóźniona, pojawiła się w Miniserstwie Magii. Podróż do jej departamentu zawsze chwilę trwała, mimo wszystko dojazd na trzecie piętro po przejściu ogromnego holu głównego zajmował chwilę czasu... jednak jakimś cudem Aurora trafiła do biura jako pierwsza. Czyżby w dzisiejszy piątek wszyscy mieli już dość? Miała szybko dojść do swojego gabinetu i zamknąć drzwi, gdy na biurku jednej z dziewczyn (w dodatku tej która w dalszym ciągu sądziła że Schwarzenberg nie rozumie słowa po angielsku) wystawała z szuflady różowa koperta. I nie było by w tym nic interesującego, gdyby nie to, że mignęło na nim nazwisko... a po dokładniejszemu przyjrzeniu się również i imię. Zagryzła usta, zastanawiając się co zrobić. Jakaś część jej miała ochotę zabrać ten list i spalić na popiół. Ale z drugiej strony, co to tak naprawdę zmieniało? Nie ta okazja, to inna. Po za tym, Dorien był wolnym człowiekiem, podobnie jak jej coraz mniej lubiana współpracownica i mogli mieć oboje sympatie w kimkolwiek. Coraz bardziej bez humoru zamknęła się w swoim biurze postanawiając skupić się w stu procentach na pracy. Przerywała jedynie na toaletę i nową porcję herbaty w myślach pocieszająć się że wciąż nie było po niej widać ciąży... choć plan upadł gdy gdzieś po dwóch godzinach pracy zauważyła że "koleżanka" zniknęła. Aurora ostatecznie zamknęła się w gabinecie i bez humoru zabrała się za rozwiązywanie krzyżówki gdy usłyszała głosy w biurze. Miała już wyjrzeć, gdy usłyszała pukanie do swojego gabinetu. Jakaż była zaskoczona gdy na jej krześle dla interesantów rozsiadł się nie kto inny jak Dorien Dear, adresat nieszczęsnej walentynki, marudzący że ktośtam z Aurorowego działu się zalecał, a go nie interesują jakieś byle jakie czarownice. Po wypiciu herbaty i kilkudziesięciu minutach spędzonych w cudownej atmosferze, Schwarzenberg dostała cudowne buzi i małą paczuszkę, która po rozpakowaniu ukazała lampion wspomnień. Chyba będzie trzeba za niego podziękować.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Jako osoba dość zaangażowana w swoją pracę, a na dodatek wciąż pamiętająca swoje szkolne czasy z wielką radością przystałam na propozycję szefa departamentu, żeby w ramach umowy z Hogwartem przygotować warsztaty przeznaczone dla studentów i młodych dorosłych. Oczywiście dodatkowa premia również wydawała się piekielnie kuszącą opcją, jednakże traktowałam to przede wszystkim jako ciekawe doświadczenie i możliwość pomocy ludziom niewiele młodszym ode mnie. Ku mojemu zdziwieniu miejsca rozeszły się błyskawicznie, więc mimo całej pewności siebie dopadły mnie pewne obawy czy na pewno poradzę sobie z poprowadzeniem tak dużej grupy, jednak dość szybko się ogarnęłam - byłam najmłodszą zastępczynią szefa tego departamentu w ciągu ostatnich kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu lat, więc prezentowałam sobą zdecydowanie więcej niż tylko ładną buzię - byłam świetnie przygotowana merytorycznie i zawodowo. Oczekując na kursantów czekałam przy wejściu do Departamentu wiedząc, że przed kursem konieczna będzie przechadzka po tym nowym dla studentów miejscu. Okej, jest 12 miejsc, ale jeśli lista zostanie zapełniona w ciagu najbliższych 24 godzin to zwiększę ich ilość. Kto pierwszy ten lepszy - w swoim poście zakładacie, że zapisywaliście się na warsztaty wcześniej. Akceptowane są tylko regulaminowe posty, a warsztaty są przeznaczone tylko dla studentów i dorosłych niepracujących w Ministerstwie. 1. @Rasheed Sharker 2. @Ezra T. Clarke 3. @Margo Hayder 4. @Lettice Callaghan 5. @Blaithin ''Fire'' A. Dear 6. @Dante A. Dear 7. @Lysander S. Zakrzewski 8. @Calum O. L. Dear 9. @Ewan Lanceley 10. @Riley Fairwyn 11. @Isilia Smith 12. @Vivien O. I. Dear Każdego proszę o zaznaczenie pod koniec posta czy Wasza postać zna jakieś języki obce - jeśli tak to w jakim stopniu.
Ostatnio zmieniony przez Aurora Therrathiél dnia Sob 10 Mar 2018 - 13:05, w całości zmieniany 2 razy
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Merlin mu świadkiem, że nie potrzebował dodatkowych zajęć. Miał swoje sterty prac domowych i sprawdzianów, a do pary butelkę Ognistej. Czego więcej trzeba temu niezdecydowanemu człowiekowi? Spokoju! Dlaczego więc nie został dzisiaj w domu, a wybierał się na jakieś tam warsztaty w Ministerstwie Magii? Tak naprawdę to… chyba nie ma dla tego pytania dobrej odpowiedzi. W jakimś cholernie upierdliwym przypływie ambitnej nadziei na poprawę sytuacji, chwycił za pióro i zapisał się. Ba, przyciągnął ze sobą nawet naburmuszoną Fire. - Zrób to dla mnie - ciągle jej marudził, aż wreszcie musiała się zgodzić. Jeszcze nie wiedział czego będzie oczekiwała w zamian, ale wydawało mu się wówczas, że będzie w stanie zapłacić tę cenę. Teraz nie był tego aż taki pewien. - Chyba nie dam rady tam wejść. - Oświadczył, kiedy już znaleźli się na drodze do głównego wejścia. Odpowiedni czas na wątpliwości, nieprawdaż? - Prawdę mówiąc, nie wiem co mnie opętało. - Wyznał szczerze, bo i na sarkazm chyba po prostu nie był w formie. Wciąż nie prezentował się najlepiej. Aż ciężko było się zdecydować czy to już czas, aby go dobić czy lepiej jeszcze chwilę poobserwować jak się męczy i zdycha samotnie. Tak czy owak, jakiś fason starał się trzymać. - Jestem pewien, że zaraz znajdziesz dla mnie odpowiednie słowa. - Sam ją do tego sprowokował w jak najbardziej świadomy sposób. Trudno powiedzieć, dlaczego potrzebował dzisiaj posłuchać dobrej obelgi, ale nie wątpił w to, że Fire nie zawiedzie oczekiwań. Może to była taka taktyka na powrót do starego, uszczypliwego ja? Czy okaże się trafna, tego dowiemy się za kilka chwil. Zatrzymali się przed wejściem do departamentu. Sharker dostrzegł kobietę - najprawdopodobniej główną sprawczynię tego całego zamieszania, a chociaż zmierzył ją uważnym spojrzeniem to nie odezwał się ani słowem. Czekali na pozostałych.
Język szwedzki to jego język ojczysty. Angielski zna w bardzo dobrym stopniu. Myślę, że dzięki Carmie oraz Julii rozpoznaje kilka zwrotów po francusku i fińsku. Nic więcej chyba nie zna (ogólnie mocna rozkmina, bo nigdy tego u tej postaci nie analizowałam XD)
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Od zawsze wiedział, że stołek w Ministerstwie nie jest miejscem, w którym chciałby się widzieć za kilka lat. Były to zawody, które nie dawały zbyt wielkiej możliwości na kreatywny rozwój. Czuł, że po prostu by się wynudził. Mimo to, kiedy pojawiły się zapisy na warsztaty, był jednym z pierwszych, którzy złożyli swój podpis na kartce. (A było to jeszcze przed tym, jak dopadła go życiowa apatia.) Ezra lubił sprawdzać różne możliwości; skąd miał wiedzieć ostatecznie, czy coś mu się nie podobało, skoro nigdy wcześniej nie miał okazji tego spróbować? Poruszanie się po Ministerstwie Magii było trochę przytłaczające, kiedy pomyślało się jak wielka i dobrze zorganizowana to była instytucja. Że każdy departament był takim trybikiem, który wszystko to napędzał. Bał się, że się zagubi, skoro ryzykownie nie przyszedł z nikim znajomym, ale na szczęście droga do Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów nie należała do skomplikowanych. Przed wejściem czekała już jakaś młoda kobieta (spodziewał się jakiegoś łysiejącego mężczyzny w średnim wieku z surowym spojrzeniem). Skinął jej krótko głową, przenosząc następnie wzrok na @Rasheed Sharker wraz z @Blaithin ''Fire'' A. Dear i wykonując podobny gest. Niby ich znał, ale nie uważał, żeby łączyła ich na tyle wysoka zażyłość, aby podchodził, a pewnie i oni nie byliby zadowoleni z przymusowego towarzystwa. Ciężko było jednak zawyrokować, która opcja była bardziej niezręczna; samotne stanie, kiedy obok były znajome twarze bez wątpienia też nie należało do najgrzeczniejszych. Ale kto by się przejmował?
Język francuski Ezra kocha i zna praktycznie tak dobrze jak angielski. Dobrze też porozumiewa się po szwedzu przez wieloletnią przyjaźń z Ruth, chociaż może nie znać sformułowań bardziej oficjalnych i specjalistycznych. Ostatnio też liznął hiszpańskiego i rozumie bardziej sens niż wszystkie słówka, ale może zacinać się przy mówieniu. Zna kilka podstawowych zwrotów po polsku przez Lysandra... I generalnie świetnie naśladuje akcenty, szczególnie odmiany angielskiego, więc walijski, szkocki, australijski i tak dalej.