Pomieszczenie niezwykle "przytulne". Składające się z wąskiego korytarzyka, wzdłuż którego ulokowane są wszelkiego rodzaju środki czyszczące i preparaty do pielęgnowania miotły. Na samym końcu pomieszczenia znaleźć można ułożone na półkach, bądź postawione pod ścianą szkolne miotły. Pomieszczenie to jest niezwykle zapełnione, ciasne, chłodne i ciemne. Wbrew temu jak często używane przez wielu uczniów, bardziej bądź mniej przykładających wagę do porządku.
- Tak, moja siostra Sophie też gra w drużynie - wytłumaczył po chwili, aby Keyira miała jasną sytuację co do ich wspólnego nazwiska. Nie byli tak popularnym rodzeństwem jak ona i Caiden. Cieszył się, że tak sprawnie szła im praca, a przede wszystkim umieli podzielić się nią w taki sposób, aby szybko uporać się z tym co profesor im zlecił. Gdyby nie liczyć tej mgły z kurzu i pyłu oraz eksplodującej pasty do polerowania, można by było powiedzieć, że poszło im to wyśmienicie. - Myślę, że zostawmy ją z boku i oznaczmy odpowiednio. Walsh już ją sobie sprzątnie. - stwierdził po krótkim namyśle, po czym naznaczył zaklęciem feralną sztukę, aby odstawić ją z dala od wszystkich. Kiedy skończyli, Key zamknęła schowek i było po wszystkim. - Też myślę, że całkiem zgrany z nas duet. Gdyby tylko nie ta złośliwość rzeczy martwych - urwał, żeby sprawdzić czy pojedyncze plamy na jego szacie jeszcze się tak znajdują, po czym zaśmiał się pod nosem. - Oj, tak. Prysznic to dobry pomysł. A jeśli te oszołomy nie docenią naszego dzisiejszego poświęcenia i będą robić burdel, sam osobiście ich zaciągnę do sprzątania na następny raz. - dodał pół żartem pół serio, chociaż wiedział, że teraz kiedy w schowku był taki porządek, na pewno będzie upominał każdego, kto sięgnie po szkolną miotłę, jeśli tylko zobaczy, że nie zachowuje porządku. Po tak pracowitym popołudniu zdecydowanie należała im się ciepła kąpiel i dlatego naturalnie było to pierwsze co Sinclair zrobił, kiedy wrócił do domu w Hogsmeade. Mimo wszystko cieszył się, że nie przyszło sprzątać szkolnego magazynku ze sprzętem do Quidditcha samemu.
Lekcja miała zacząć się już wkrótce, właściwie za chwilę, ale na boisku nie było nikogo. Może uczniowie, którzy dopiero zaczynali zajęcia z miotlarstwa nie bardzo wiedzieli, dokąd właściwie mają się udać? To było raczej niemożliwe, w końcu wszystko zostało im dokładnie opisane, nie było zatem szans, by gdzieś zabłądzili, czy coś podobnego. W końcu, po dłuższej chwili, orientujesz się, że z okolic schowka na miotły dobiegła narastający hałas, ale z odległości nie jesteś w stanie powiedzieć, co dokładnie go wywołuje, jesteś jednak pewien, że słyszysz podniesione głosy. Być może właśnie tam znajdują się twoi zagubieni uczniowie z pierwszych klas? Pytanie jednak, co tam robią i czy przypadkiem nie doszło do jakiejś niesamowicie niemądrej sprzeczki o to, kto jaką weźmie miotłę albo czym się dzisiaj będą zajmować. A może ktoś coś zniszczył i teraz dzieciaki boją się do ciebie przyjść, bo są pewne, że dostaną za to, co najmniej, burę?
Tego dnia była padnięta i czuła to w kościach. Jej poranny rytuał wyglądał zawsze jednakowo, jednak tym razem jej zapas eliksiru czuwania mocno się skurczył dlatego wzięła tylko małą porcję, by jakoś przetrwać zajęcia z szóstym rokiem, a później już jakoś by sobie poradziła. Ważne, aby jej klątwa nie dopadła jej, kiedy zawiśnie w powietrzu i będzie obserwować poczynania uczniów. Tylko tyle tego dnia potrzebowała. Okazało się jednak, że eliksir był dosyć mocno skoncentrowany - nawet jak na jej osobistą wersję tej mikstury, która była robiona na zamówienie, uwalniająca stopniowo działanie pobudzające układ nerwowy przed cały dzień - i ani razu nawet po południu nie zdarzyło jej się, by choćby przysypiała. A wyczuwała ten moment zazwyczaj, tylko nie potrafiła tego kontrolować. Po prostu odlatywała. Dobrze się złożyło, bo musiała jeszcze po zajęciach zająć się sprzętem szkolnym, który był w opłakanym wręcz stanie po ostatnim nalocie trzecioklasistów. Te dzieciaki nie wiedziały nawet jak odłożyć miotłę na miejsce, z którego ją wzięły, aby nie powyginać wici i nie porysować trzonka o ścianę. To się w głowie nie mieściło. Dlatego jak tylko weszła do składzika, prychnęła na ten widok i obiecała sobie, że nauczy tych gamoni dyscypliny. Niech tylko znowu pojawią się na boisku. Niech ich Perpetua ma w swojej opiece! Czasami wydawało jej się, że nie ma cierpliwości do dzieciaków, jednak potem przypomniała sobie, że do dorosłych osób też szybko ją tracila. Może problem tkwił w niej, jednak z pewnością nigdy nie przyzna się do tego na głos. Zaczęła od wyczesywania włosia, bo to w niektórych starych modelach wołało o pomstę do nieba. Czy naprawdę nikomu nie przyszło do głowy aby robić to regularnie? Wiadomo, że ten sprzęt nie miał dwóch lat (nawet pewnie nie dziesięć), jednak im bardziej skrupulatnie podchodziło się do dbania o miotły, tym dłużej mogły one służyć. Patricia wiedziała o tym doskonale, bo sama miała Nimbusa 2001, na którym śmigała długie, dłuuugie lata, aż w końcu nie stwierdziła, że wstyd pokazywać się na treningach kadry z tak starym modelem, kiedy koledzy prezentowali dumnie swoje miotły zagranicznej produkcji. Ale naprawdę mogłaby jeszcze na tej swojej wysłużonej prześcignąć najbardziej zwinnego i szybkiego ścigającego. Tylko trzeba było robić regularnie jej konserwacje. A pod tym względem te szkolne zamiatacze leżały. Nikt tak naprawdę nie interesował się nimi poza lekcjami, a uczniowie podchodzili do tego na zasadzie "cudze - nie moje -nie szanuje". Tym sposobem, trzeba byłoby zmieniać sprzęt co dwa lata... Rozmyślania na ten temat tak ją pochłonęły, że nim się obejrzała wici szkolnych Nimbusów były ujarzmione i prezentowały się całkiem zadowalająco. Sięgnęła więc po pastę i odkręciła wieko, by nałożyć na szmatkę odrobinę specyfiku. Lubiła polerowanie trzonków, zawsze ją to relaksowało. Bylo to czasochłonne, oczywiście, ale jednak dla osoby takiej jak ona, kochającej wszystko co związane z lataniem, każde zajęcie powiązane z miotłami, zdawało się dawać jej satysfakcję. Tym bardziej, że profesjonalnego dbania o nie nauczyła się od najlepszych, bo jednak jej rodzina współpracowała z najlepszymi wytwórcami mioteł. Dlatego tym bardziej cieszyło ją to, bo wiedziała, że robi to poprawnie i dla ich dobra. Przez to, wiedziała, że czas na to poświęcony, nie był ani trochę zmarnowany i w przyszłości zamiatacze będą jej godnie służyć. Na koniec zabrała się za uprzątnięcie kurzu gdzieniegdzie wokół półek, na których gromadzone były szkolne modele - oczywiście pomagała sobie magią, bo mimo czuła, że powoli oczy jej się kleją, co nie wróżyło nic dobrego. Eliksir czuwania powoli przestawał działać, ale na szczęście była już przy końcówce pracy. Dlatego z zadowoleniem omiotła wzrokiem wnętrze schowka, by chwycić za klamkę i zamknąć drzwi, zamykając je na klucz. Była naprawdę zadowolona ze swojej pracy i mogła spokojna teleportować się do domu.
|zt|
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Brooks należała do tych osób, które chcąc mieć pewność, że zadanie zostanie wykonane perfekcyjnie, same się go podejmują. Co prawda dbałość o szkolne miotły nie należało do jej obowiązków. Od tego byli nauczyciele miotlarstwa bądź uczniowie, którzy otrzymali takie zadanie w ramach szlabanu. Skoro już jednak Brooks pomieszkiwała w Hogwarcie, to mogła dołożyć i swoją cegiełkę w dbaniu o szkołę. Zwłaszcza że doskonale zdawała sobie sprawę ze stanu oraz wieku szkolnych mioteł, a także – jak ciężko na nich latać, zwłaszcza wtedy, gdy witki są pogięte przez pierwszaków, a farba odchodzi płatami. Bądź co bądź, ukończyła kurs na twórcę mioteł, a poza tym potrzebowała się czymś zająć, bo jej pedantyczna dusza odzywała się coraz częściej. W normalnych warunkach chwyciłaby po prostu za odkurzacz i zaczęła ogarniać mieszkanie, ale nie była w Londynie, tylko Szkocji, a tu porządkami zajmowały się całe zastępy skrzatów. Krukonka weszła do szkolnego schowka na miotły, zapaliła swiatło i zamknęła za sobą drzwi. A następnie zaczęła się przygotowywać do działania. Na wąskim parapecie postawiła podręczny gramofon i uruchomiła go zaklęciem. Z głośniczka wydobył się początkowo szum, a następnie – nowy utwór Fatalnych Jędz. Kiwając głową, odsłoniła jeszcze kotary, wpuszczając do środka więcej światła i zaczęła poszukiwania niebędnych przyrządów. Z jednej ze skrzynek wygrzebała kombinerki. Znalazła wiaderko oraz płyn do pielęgnacji drewna. Przygotowała sobie kilka czystych szmatek oraz z całej masy puszek z pastą miotlarską, wybrała nadpastę – tę pachnącą lawendą. Pierwszą miotłą, która miała zostać poddana renowacji, był stary „Migdrąg” Ile czasu ona spędziła, oblatując ten wysłużony kawałek drewna? I ile wypadków na nim zaliczyła? Zdecydowanie za wiele, na co wpływ miał brak doświadczenia oraz kapryśność samej miotły, której to witki lubiły się odkształcać przy wyższych prędkościach. Brooks umieściła miotłę w specjalnym imadle, a następnie za pomocą kombinerek, czule i delikatnie, zaczęła prostować powyginane witki. Zajęcie wydawało się proste, ale wystarczyła chwila dekoncentracji, użycie nieco zbyt wiele siły, by witkę ułamać. A wtedy to już kaplica, trzeba lecieć do sklepu miotlarskiego po nowe. Gdy skończyła, przemyła miotłę szmatką nasączoną płynem, wytarła ją do sucha i gdy substancje zawarte w płynie wchłonęły się w spragnione drewno, chwyciła puszkę z lawendową pastą miotlarską i z namaszczeniem zaczęła pielęgnować Migdrąga. Po kilku minutach miotła wylądowała na stojaku, a Krukonka mogła zająć się kolejną. Działała metodologicznie, za każdym razem identycznie. I choć czas upływał, piosenki się zmieniały, a mioteł ubywało, to kompletnie o tym nie myślała. Była jak w transie, w stu procentach skupiona na zadaniu, prostym, lecz satysfakcjonującym. Do tego wesoło szumiało jej w głowie od oparów z pasty i płynu miotlarskiego, co dodawało zajęciu dodatkowego uroku. W końcu jednak skończyła. Każda ze szkolnych mioteł lśniła czystością, a Krukonka, zanim opuściła ten ciemny i chłodny przybytek, zostawiła jeszcze anonimową notkę dla Patki, w której radziła jej, żeby znalazła pierwszakom coś innego w ramach szlabanu, bo tu nie mają co robić.
/ZT
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
No teraz to była miotlarą na całego! Pomeczowe spotkanie i rozmowa z Victorią na nowo rozbudziły w niej ambicję stworzenia własnej miotły. Zgrało się to idealnie w czasie z jej przypadłością, bo odkąd miała ranną nogę, zyskała te dwie godziny z samego rana, które poświęcała na spacer z psem i bieganie po parku. Postanowiła wykorzystać te „darmowe” godziny, żeby ruszyć naprzód z pracami nad „Soton Jedynką”. Dziś w planach miała dokładne badanie innych mioteł. Po szybkim prysznicu i równie szybkim śniadaniu, wypiła jeszcze kawę w towarzystwie Gwizdka i ze swoimi obiema miotłami ruszyła w kierunku schowka na szkolny sprzęt. Najpierw dokładnie wyczyściła wnętrze, a następnie odłożyła Nimbusa i Yajirushi, żeby móc wyciągnąć z plecaka notes, książki oraz całe mnóstwo miotlarskich czasopism. Bez zbędnej zwłoki zabrała się za robotę. Najpierw wzięła w swoje dłonie Syberyjską Strzałę, która lepsze czasy miała już dawno za sobą. A pomyśleć, że raptem ćwierć wieku temu, była to jedna z najszybszych mioteł na świecie. Dziś nadawała się jedynie do zamiatania. Albo właśnie do nauki latania w szkole magii, takiej jak Hogwart.
Krukonka dokładnie obejrzała sprzęt z każdej strony. Zaczęła od witek. Bacznie rzucała na nie zaklęcia diagnostyczne, które miały powiedzieć jej nieco więcej, niż bystre oko. Następna była obręcz. Krukonka przeanalizowała to, z czego jest wykonana, a następnie znalazła odpowiednią stronicę w opasłym tomisku, które tu przytargała. Skandynawowie się nie pieścili w tańcu i po prostu użyli stali, zabezpieczonej zaklęciami antykorozyjnymi. Miotła była przez to cięższa, ale za to bardziej odporna, co miało sens, gdyż pogoda na północy była znacznie mniej przychylna, niż ta na wyspach. Kolejny w kolejce był wiciosztych 90. Jak ona nienawidziła tej miotły. To na niej doznała swojego pierwszego w życiu złamania. Po tym jak witki odkształciły się w trakcie lotu, dziewczyna spadła na murawę, łamiąc sobie piszczel i rękę w łokciu. Całe szczęście, że piguła znała się na swojej robocie, bo pewnie do dziś wiedziałaby, kiedy zanosi się na deszcz.
Na koniec zostawiła sobie swoje własne miotły. Nimbusa znała od podszewki, w końcu latała na nim dwa lata, ale japoński model wciąż stanowił dla niej zagadkę. Z tą miotłą zeszło jej najdłużej, ale kiedy już skończyła, jej notesik wypełnił się kilkoma stronami notatek. Będzie miała nad czym myśleć podczas obiadu, który nieuchronnie się zbliżał. Bo choć miała spędzić w kanciapie zaledwie dwie godziny, to oczywiście straciła poczucie czasu.
/zt
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Powrót do Hogwartu wyzwolił w Australijczyku nowe pokłady energii, jakiej nie czuł, ucząc latania seniorów czy dzieciaków w rodzinnym centrum na Pokątnej. Jasne, dzieciaki były bystre i chętne do nauki, a quidditch naprawdę je kręcił. Ale Hogwart to Hogwart – miejsce, gdzie wszystko miało swój specyficzny klimat. Każdy dzień przynosił nowe twarze, nowe wyzwania, a przy okazji więcej okazji, żeby się dobrze bawić. No i do tego wszystkiego dochodziła Gwen. Baxter starał się grać obojętnego, bo przecież nie mógł dać po sobie poznać, że robi na nim jakiekolwiek wrażenie. Ale Merlin świadkiem, że zawsze, gdy ją widział, mimowolnie poprawiał czapkę, upewniał się, że między zębami nie ma jakiejś zieleniny, no i ukradkiem zerkał w jej stronę, niby to od niechcenia. Raz czy dwa zdarzyło mu się rzucić jakiś głupi komplement, w stylu: „Gwen, nie wiem, jak ty to robisz, ale Twój uśmiech jest słodszy od komplementofi”. A potem udawał, że wcale nie czeka na jej reakcję.
Oczywiście, jak to w Hogwarcie, nie wszystko było tak różowe. Patrole były prawdziwą zmorą, bo, przede wszystkim, trzeba było się na nich stawiać regularnie, ale Danny szybko znalazł sposób, żeby nieco nagiąć zasady. W końcu czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, prawda? Przez te wszystkie lata spędzone w szkole poznał chyba każdy zakamarek, w którym można było się zaszyć. Kiedyś te miejsca służyły mu do romantycznych schadzek z koleżankami. Teraz? Używał ich do czegoś znacznie bardziej pożytecznego – niezobowiązujących drzemek, kiedy tylko patrol stawał się zbyt nudny.
Jednym z jego ulubionych miejsc był schowek na miotły, który teraz oficjalnie miał pod swoją opieką. To dawało mu świetną wymówkę, kiedy ktoś go tam przyłapał. „Kontrola zapasów” brzmiała dostatecznie poważnie, by nikt nie zadawał zbędnych pytań. Ucieszył go fakt, że przez te lata, które minęły od jego studiów, nikt nie wyniósł starego materaca, a nawet go doczyszczono zaklęciami, choć wydawało mu się to niemożliwe. Tak więc korzystając z tego dobrodziejstwa, nasunął czapkę na oczy, naciągnął kaptur od swojej za dużej bluzy, rozłożył się wygodnie na materacu i z rękami skrzyżowanymi na piersi, przygotował się na szybki odpoczynek.
Stuknął różdżką w magibudzik, ustawiając go na dwie godziny – bo przecież zasłużył na chwilę wytchnienia – a chwilę później zasnął snem sprawiedliwego, całkowicie pewny, że nikt nie przyłapie go na tym małym oszustwie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Miał wiele przemyśleń na temat bludgera, który był organizowany. Owszem, zawsze miło było polatać i poodbijać piłkę, szczególnie z Lockiem w drużynie, ale z drugiej strony czuł się zawiedziony. Brakowało mu w tym emocji, niebezpieczeństwa, adrenaliny, za które tak cenił tę grę. Farba może i była zabawna, ale to zdecydowanie nie to samo, co trzask łamanych kości i ból promieniujący aż przez cały kręgosłup. Pierwszą rundę rozjebali ze Swansea, a Solberg nawet nie oberwał, co tym bardziej było dla niego nieco smutne. Zamiast jednak się tym przejmować, musiał patrzeć w przyszłość, ku kolejnej potyczce. Problemem był tu niestety sprzęt. Nie miał zamiaru marnować Pioruna na coś takiego, więc wybierał szkolne miotły, co jasno pokazywało jego poziom zaangażowania w tę grę. Niestety, tak dawno nie używał udostępnionego przez szkołę sprzętu, że zapomniał, jak bardzo niesterowne i poniszczone to gówno było. Dlatego też chciał zobaczyć, czy jest w stanie jakoś poprawić ten stan i może nieco przyjemniej by mu się z miotłą zaczęło współpracować. W tym celu polazł więc do składzika, poszukać czegoś, co mogłoby mu pomóc ten cel osiągnąć. Otworzył drzwi i uśmiechnął się kątem mordy, bo i owszem, było tam wiele narzędzi, które byłyby przydatne, ale znalazł też nowego nauczyciela miotlarstwa, który widocznie migał się od obowiązków. Hogwart w całej swojej krasie. -Drzemaj sobie, ja tu tylko na chwilę. - Czy było to bezczelne i mało odpowiednie? Może, ale Baxter sam przecież kazał mówić sobie na "Ty", a Maxowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Baxter z zainteresowaniem przyglądał się rozgrywkom szkolnego turnieju bludgera. Fakt, że taki turniej w ogóle się odbywa, pokazywał, że miotlarskie sporty w końcu zmierzają w dobrym kierunku. A Baxter doskonale wiedział, kto za to odpowiadał. I nie, nie ten uśmiechnięty Baxter, tylko ten z Kanady, ten z Ministerstwa Magii. To dzięki niemu teraz można było grać w coś bardziej ekscytującego niż zwykły quidditch. Granie prawdziwymi tłuczkami było o wiele lepsze niż tymi wypełnionymi farbą. Czy zabawa była przednia? Jeszcze jak! Kiedy człowiek wiedział, że każda sekunda może skończyć się solidnym ciosem, czuł, że żyje. Potem, gdy taki tłuczek jednak go trafił, to żałował, że żyje. Ale to była cena, którą się płaciło za adrenalinę.
Oczywiście farbujące piłki były kompromisem, dzięki któremu ta cała zabawa mogła w ogóle zaistnieć w szkolnym życiu. Danny w sumie to cieszył się, że tłuczki były zaczarowane i mniej inwazyjne. Gdyby takie draby jak Max czy Lockie porządnie trafiły młodziutką Krukonkę, to by ją zmietli z planszy i młoda pałkarka odbijałaby sobie tłuczki, ale w niebie, z aniołkami. Zresztą, to właśnie ta "nielegalność" prawdziwego quidditcha dodawała mu uroku. Nocne rozgrywki w Zakazanym Lesie, z duszą na ramieniu, w strachu przed gajowym czy nauczycielem na patrolu – to było coś, co przyspieszało puls.
Serce zaczęło bić szybciej i mocniej w momencie, gdy z przyjemnej drzemki wyrwało go skrzypnięcie drzwi, a zaraz po tym jakiś głos. Baxter poderwał się jak uczniak przyłapany na gorącym uczynku, gotowy do szybkiej wymówki. Niby nie był już uczniem, ale przyłapany na uczynku? Jak najbardziej. Powinien teraz patrolować okolice jeziora, a on tu drzemie jak jakiś bezczelny gamoń. Już chciał zacząć się tłumaczyć – „To nie tak jak myślisz, zemdlałem przez opary pasty!” – ale po chwili dotarło do niego, że to na szczęście tylko student, a nie Wang czy inny Patol.
– Nah, mate. Wystarczy tego dobrego – rzucił, przecierając oczy. Zerknął na budzik. Nie pospał długo, raptem pół godziny, ale drzemka spełniła swoje zadanie. Czuł się trochę bardziej przytomny. Do pełni szczęścia brakowało tylko słodkiej kawy z masą cukru i mleka. – Szukasz czegoś konkretnego? Może mogę pomóc. Jak widziałeś, znam ten schowek jak własną kieszeń – dodał, wstając powoli i wystawiając Maxowi żółwika do zbicia.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cóż, jak się nie miało tego, co się lubi, trzeba było zadowolić się tym, co dawali. Nie było to podejście, które do końca pasowało chłopakowi. Był typem człowieka, który dobrze wiedział, co mu pasowało i nie bał się głośno wyrażać swojego niezadowolenia, gdy coś się w te ramy nie wpasowywało. Zorganizowany przez szkołę bludger był jednym z tych tematów. Był głupi, że w ogóle pomyślał, że Hogwart zorganizowałby coś faktycznie ciekawego i niebezpiecznego. Mecze quidditcha? Luz, ale podobne niebezpieczeństwo bez punktowania kaflem to już tragedia, którą trzeba wyplenić. Oczy same mu się przewracały, gdy o tym myślał. Cóż, zdecydowanie nie był pozytywnie nastawiony do tego roku szkolnego i to praktycznie od jego pierwszych dni. Prychnął rozbawiony, widząc reakcję Baxtera na swoją obecność w schowku. -Power nap? - Zapytał, bo na skacowanego to Danny nie wyglądał. W ogóle Max nie wiedział, jak ten mu wyglądał. Nie wyrobił sobie jeszcze za bardzo o nim zdania. -Szukam cudu, który naprawi te szkolne Zmiataczki i sprawi, że będą nadawać się do czegokolwiek. - Przybił mu żółwika, coby niezręcznie niebyło i odwrocił się to półek z pastami. Oczywiście szkolne miotły były w tak różnych kondycjach, że nawet nie wiadomo było gdzie i czego dokładnie szukać. Nie mówiąc już o tym, że ta Zmiataczka była przysłowiowa, bo jakimś cudem ten burdel dorobił się kilku Nimbusów i innych teoretycznie dobrych mioteł. -Nie da się na tym ujechać, a potrzebuję czegoś skrętnego i zwinnego na bludgera. Samym talentem nie ujadę daleko, jak miotła nie będzie współpracować. - Wyjaśnił nieco bardziej szczegółowo, żeby Baxter przypadkiem nie pomyślał sobie, że Solberga obchodzi stan szkolnych mioteł. No bez przesady. Żal mu było tych, którzy musieli na nich latać. Żal mu było samego siebie, że tyle lat musiał męczyć się z tym topornym gównem, nim w końcu było go stać na własny model, którego w życiu nie wymieniłby na nic innego.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Baxter zdecydowanie skacowany nie był. Nie, to byłoby zbyt proste. Jemu dolegało coś o wiele gorszego, bardziej podstępnego. Starość. Okej, może nie taka zupełna, ale te 35 lat na karku zaczynało dawać o sobie znać. Kiedyś, po ciężkim treningu, organizm regenerował się jak na zawołanie, wystarczyło kilka godzin snu, trochę wody i człowiek znów był gotowy do boju. Teraz jednak? Każdy wysiłek zostawiał ślad – w mięśniach, w krzyżu, a czasem nawet w głowie. Baxter stwierdził, że te drobne bóle są jak nieproszeni goście – pojawiają się, kiedy najmniej ich oczekujesz i za cholerę nie chcą odejść.
A jednak, mimo tych oznak "dojrzałości", Danny nie zamierzał zwalniać tempa. Nie był typem nauczyciela, który stoi z boku, krzyżuje ręce na piersi i czeka, aż reszta zrobi swoje. Nie, Baxter wolał dawać przykład. Rzucał się w wir ćwiczeń razem z uczniami, biegał, unikał tłuczków, a czasem i tańczył po kolana w błocie, jeśli była taka potrzeba. Jego filozofia była prosta: „robię, nie mówię”. Zresztą, w ten sposób lepiej poznawał dzieciaki, a i oni widzieli, że facet nie jest tylko gadającą głową, która rzuca piłkę, a potem znika na kawę. On był jednym z nich, przynajmniej na tyle, na ile pozwalała mu różnica wieku i fakt, że Brytyjczycy nie byli tak otwarci i beztroscy, jak jego poprzedni podopieczni z Calpiatto. No, ale to nic. Baxter wiedział, że z czasem uda mu się do nich dotrzeć. Nie miał pojęcia, ile to zajmie, ale jedno było pewne – czasu miał pod dostatkiem, a chęci jeszcze więcej.
Z rozbudzoną przez przybycie Maxa energią, Baxter przybił mu żółwika, a potem wysłuchał go uważnie, starając się przypomnieć sobie, jak chłopak prezentował się na ostatnich zajęciach. Szkolne miotły to temat rzeka. Zdecydowanie nadawały się bardziej do zamiatania korytarzy niż do lotów. Miał zresztą mocne podejrzenie, że szkolny cieć faktycznie używa ich w ten sposób. Tego człowieka Baxter nie trawił od czasów swojej młodości, a teraz, gdy wrócił do szkoły po tych wszystkich latach, ich stara nienawiść znów ożyła, jakby żaden z nich nie dorósł ani o dzień.
Ostatnie kilka dni spędził na próbach ogarnięcia tych latających gratów, które nazywano miotłami. Naprawiał witki, prostował trzonki, polerował, a nawet odnawiał zaczarowaną farbę. Efekt końcowy? Gówniany. Ale to było jak próba pudrowania trupa – bez względu na to, ile wysiłku włoży, miotły i tak pozostaną tym, czym były: złomem. Z drugiej strony, przynajmniej minimalnie zmniejszył ryzyko, że ktoś rozwali się na śmierć podczas jego lekcji. W jego oczach, wiecznego optymisty, nawet taki drobiazg liczył się jako sukces. Zerknął na sufit, jakby starał się sobie coś przypomnieć, choć równie dobrze mógł się po prostu zastanawiać, co dobrać do wzrostu i wagi Maxa, który do najmniejszych nie należał.
– Cuda się nie zdarzają. Nie w tej szkole, mate – powiedział w końcu, z charakterystycznym uśmiechem, który zawsze zwiastował jakąś kąśliwą uwagę. – TBH, ze szkolnymi miotłami to zawsze był wybór między kiłą a rzeżączką. – Przeszedł między stojakami, sięgając po jedną z mioteł. – Migdrąg, czyli Twoja kiła. Całkiem zwrotny, stabilny, ale nie za szybki. – Podał miotłę chłopakowi, sam szukając dalej. I w końcu znalazł. – A to Twoja rzeżączka – rzucił, podając mu drugą miotłę. – Srebrna Strzała. Nazwa to jakiś żart, bo co prawda jest szybsza od Migdrąga, ale za to kapryśna. Jeśli zacznie padać lub mocniej wiać, to możesz mieć problem z balansem. Ja na Twoim miejscu wziąłbym jedną z drużynowych mioteł. Mogę odwrócić wzrok, albo uciąć sobie kolejną przypadkową drzemkę, tylko pamiętaj, żeby ją potem odnieść. – Puścił mu porozumiewawcze oczko i zerknął przez okno. Jesień tego roku była wyjątkowo malownicza. - Wiesz już przeciwko komu będziecie grać?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Starość nie radość. Max to słyszał wielokrotnie, choć nigdy nie sądził, by miał się o tym przekonać na własnej skórze. Czas jednak leciał, a on wciąż tutaj stał i oddychał, więc może ktoś tam na górze, czy chuj wie co, zmieniło zdanie co do jego żywota. Przyszłość miała pokazać, jaka była prawda, a do tego czasu, na wszelki wypadek, Solberg zamierzał po prostu z życia korzystać. Tak, jakby akurat się okazało, że jednak jutro zejdzie i tyle z tego będzie. Dla ślizgona lepiej by było, gdyby Baxter nie wspominał tamtych zajęć. Max nie popisał się wtedy wcale. Skończył kolorowy jak tęcza i ujebany błotem, jakby tyle co skończył zapasy z dzikiem. W pewien sposób nawet oddawało to jego życie i było dość zabawne. Szkolne miotły to zdecydowanie był sprzęt dla odważnych. Wiele z nich było w naprawdę kiepskiej kondycji do tego stopnia, że strach było na nie wsiąść. No ale Hogwart miał wyjebane, im mniej dzieciaków, tym mniej problemów, czy coś. -Taaa.... Nie musisz mi tego mówić. - Przewrócił oczami, bo w tym miejscu to tylko syf i rozpacz. Radość trzeba było kombinować na własną rękę, a często dostawało się za to jeszcze po dupie, więc nie każdy chciał jej szukać, zadowalając się tym, co dostawali pod mordę od kadry. Spojrzał na podane mu miotły. Obydwie brzmiały źle, oczywiście, ale coś musiał zrobić. W końcu capnął Migdrąga. -Zobaczę, na co to stać. Może zawiodę się mniej niż się spodziewam. - Przejechał dłonią po trzonku, czując zdecydowanie zbyt wiele nierówności, których nie powinno tam być. O dziwo nie załapał żadnej drzazgi, choć pewnie było blisko. -Mam nadzieję, że z kimś, przy kim nie będę musiał się ograniczać. Doceniam zaangażowanie, ale rozpłaszczenie dzieci na szkolnej murawie nie jest tak zabawne, jak gra z kimś, kto stanowi faktyczne wyzwanie. Marzy mi się Norwood. - Nie precyzował, o którym z rodzeństwa mówi, a uśmiech, który automatycznie wykwitł na jego twarzy zdradzał, że ta wypowiedź miała też drugie dno.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Starość nie radość, młodość nie wieczność. Czas uwielbiał uciekać przez palce w zastraszającym tempie. Ledwie wczoraj młody Baxter z bananem na mordzie debiutował w szkolnej drużynie Slytherinu, a dziś? Dziś przysypiał w składziku na miotły po dwóch lekcjach latania i szybkim obchodzie po błoniach. Czas nie oszczędzał nikogo, a Danny zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego łapał każdą chwilę – szczerzył się wesoło i szukał pozytywów nawet w najdrobniejszych momentach. Czasem tym czymś była niezobowiązująca drzemka, a czasem równie niezobowiązująca rozmowa z młodym pałkarzem.
W szkole zmieniały się pewne rzeczy – na przykład aprobata dyrekcji dla tęczowego bludgera czy nowi nauczyciele, którzy nieco obniżyli średnią wieku skostniałego ciała pedagogicznego. Jednak niektóre rzeczy pozostawały bez zmian. Woźny? Jak był łysą pałą i chujem, tak dalej nim był. Patol wciąż męczył uczniaków jakby to była jego życiowa misja, a Puchoni? No cóż, zgarniali oklep przy każdej możliwej okazji jak by to było częścią ich dziedzictwa. Na miotłach, które teraz oglądał Max, latali niegdyś nie tylko Danny, ale pewnie też jego ojciec, a może i dziadek. Baxterowie nie raz proponowali swoje usługi i sprzęt, ale szkoła jakoś nie była zainteresowana. Mówili, że mogłoby to wywołać niesnaski z Brandonami czy Skylightami, ale Baxter wiedział swoje. Oni nawet nie mieli podjazdu do ich Centrum na Pokątnej.
– Wiesz, miotła jest jak kobieta – zaczął Australijczyk z lekkim uśmiechem, obserwując stare pachruście stojące na stojakach. – Nawet ta starsza i zaorana życiem zasługuje na odrobinę czułości i zrozumienia. A kto wie? Może cię jeszcze pozytywnie zaskoczy? – Zerknął na Maxa z błyskiem w oku, po czym dodał, wzruszając ramionami: – A może nie i skończysz z koszmarami, które będą budzić cię w nocy? Fifty-fifty. Z rozbawieniem klepnął Maxa w ramię. – No to trzymam kciuki, żeby twoje marzenie się spełniło. Widowisko na pewno by na tym zyskało. Puścił chłopakowi oczko. – A jakbyś kiedyś miał ochotę sprawdzić się ze mną, ale nie tymi śmiesznymi tłuczkami, tylko zwykłymi… wiesz, gdzie mnie znaleźć. – Wskazał głową na materac w kącie, na którym wciąż była odkształcona sylwetka miotlarza.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dla Maxa zmiany, które się tu działy, były tak niepotrzebne i debilne, że nie potrafił ich uznać za faktyczne zmiany. Zdecydowanie oczekiwał więcej od tej placówki niż jakiś paintball nazwany hucznie bludgerem. Nie, to nie w tę stronę powinno iść i on, który widział w tych murach bardzo dużo spierdolenia, uważał że może śmiało się na ten temat wypowiadać. Stwierdzenie, że miotła jest jak kobieta, szczerze go zainteresowało. Miał wiele wyobrażeń, w którą stronę może się ta wypowiedź rozwinąć, więc czekał cierpliwie, którą z tych ścieżek Baxter postanowi iść. -Wiek, nie wskazuje jakości. To wiem. - Charakterystyczne ogniki zatańczyły w oczach bruneta. Miał na koncie kilka podbojów ze starszymi od niego i choć za emerytki czy emerytów nigdy się nie wziął, tak jednak co nieco na ten temat wiedział. -Bliskie spotkanie ze starszą kobietą na pewno nie jest aż tak naznaczone ryzykiem wyciąganie drzazg z pośladów. - Zauważył rezolutnie. Zdecydowanie wolałby przejechać się na starszej kobiecie niż na rozpadającej się miotle, ale to tylko jego chore preferencje. Zapewne nie każdy myślał podobnie. -Zgadzam się. To by był dopiero pojedynek. No ale wstydu już nie będzie, że ograło mnie dziecko, więc tyle mogę sobie pogratulować. - Uśmiechnął się szerzej. Kochał machać pałą, ale faktycznie brak adrenaliny trochę mu odbierał tę radość i motywację. -Czemu nie. Niech Australia pokaże, co potrafi. - W jego spojrzeniu widać było pewne wyzwanie. Miał bardzo dziwne uczucia co do rodziny Baxterów. Nie miał pojęcia, jakie dokładnie były tu koneksje rodzinne, ale wystarczało mu, że nosili to samo nazwisko. -Jakieś rady co do następnego pojedynku? - Oparł się o regał, wpatrując w wesołą twarz nowego miotlarza. Czy mu ufał? Jeszcze nie, ale nie oznaczało to, że nie chce przekonać się, z kim naprawdę ma do czynienia.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Solberg popełniał jeden krytyczny błąd – oczekiwał od Hogwartu czegokolwiek. W tej konserwatywnej szkole jakiekolwiek zmiany przychodziły z trudem, nie tylko teraz, ale i na przestrzeni ostatnich dekad, czy nawet wieków. Każda rebelia goblinów, każde powstanie wywołane przez czarnomagicznych złodupców odbijało się szerokim echem nie tylko na Wyspach, ale również samym Hogwarcie, który często padał ofiarą ataków. Baxter, choć do specjalnie bystrych nie należał, wiedział jedno – to nie była kwestia samej szkoły, ale głęboko zakorzenionego konserwatyzmu czarodziejów na Wyspach. Brytyjczycy mieli w sobie coś, co sprawiało, że każda zmiana była jak ciągnięcie pijanego i kulawego wołu pod górę.
Danny znał te różnice jak mało kto. Przecież uczył się zarówno w Hogwarcie, jak i w Red Rock, a do tego spędził dwa lata w Calpiatto, gdzie miał okazję uczyć latania. Różnica między podejściem do życia, a nawet quidditcha w tych miejscach była przerażająca. Na południu, w słońcu, ludzie latali na miotłach z prawdziwą pasją, kochali sport dla samego latania, czerpali radość z każdego dnia, bo kto by tam myślał o jutrze, skoro dziś było takie piękne. A na Wyspach? Tutaj wszystko miało inny ciężar. Każdy trening, każda decyzja zdawała się poddawana ocenie surowego społeczeństwa, które kochało tradycję bardziej niż zdrowy rozsądek. Dlatego też quidditch na Wyspach wydawał się bardziej walką o przetrwanie, niż prawdziwą zabawą. Czy to wszystko przez pogodę, która wiecznie odbierała Brytyjczykom radość? A może po prostu ktoś na górze postanowił, że życie tutaj ma być koszmarem, a ludzie mają wiecznie chodzić z kijem w dupie? Merlin jeden raczył wiedzieć.
Sam Baxter nigdy nie był wielkim filozofem, ale życie nauczyło go, że czasami nie trzeba wiedzieć, dokąd zmierzasz, wystarczy, że będziesz w drodze. I tak było w tym momencie – jego myśli płynęły swobodnie, a on nawet nie próbował ich zatrzymać, porównując miotły do kobiet.
- Czasem jednak jest, mate – rzucił z uśmiechem, ciesząc się, że Max podłapał temat. W spojrzeniu chłopaka błysnęły charakterystyczne ogniki, które Danny znał aż za dobrze – zapowiadała się dobra rozmowa. - Taka porada od kogoś trochę starszego? Unikaj starych biurek, serio. – dodał, a jego ton wskazywał na to, że mówi więcej, niż faktycznie powiedział. Baxter lubił te niedopowiedzenia. Jakby każdy żart miał swoją ukrytą głębię – nawet jeśli tak nie było.
Temat szybko zszedł na szkolne rozgrywki bludgera, czyli właściwie powód ich dzisiejszego spotkania. Danny zgodził się skinieniem głowy, że godny przeciwnik to podstawa. To właśnie on mógł sprawić, że rozgrywki nabiorą rumieńców i zyskają na wartości. Bo nie oszukujmy się – szybka deklasacja przeciwnika w kilka minut? Nudne. Nikt nie czuł satysfakcji z wygranej, gdy przeciwnik nie miał szans od początku. Co innego prawdziwa walka, pełna zwrotów akcji, jaką obaj kochali. - Kto wie, może Norwood pokaże klasę? – dodał z namysłem, bo dobrze wiedział, że niektóre mecze szkolne, choć pozornie, welp, niepozorne, mogły zmienić wszystko.
- I Anglia, mate – przypomniał sobie nagle, jakby wspomnienie o jego ojcu nagle wpadło mu do głowy. - Mój staruszek to angol, więc mam obowiązek skopać ci dupę podwójnie, choć w imieniu tego samego Króla. Boże, miej go w swojej opiece... Anyway! Jak będziesz miał ochotę i znajdziesz jakieś spoko miejsce bez wścibskich oczu, to uderzaj do mnie na wizzengerze.
Na pytanie dotyczące kolejnego pojedynku, Danny zamilkł na chwilę, wpatrując się w sufit, jakby szukał w nim odpowiedzi. A potem nagle powrócił do Maxa z miną człowieka, który właśnie odkrył sens życia – albo przynajmniej coś w tym stylu. - Nie trafiasz 100% strzałów, których nie oddasz – rzucił z powagą, choć lekki smirk stanowił kolejne niedopowiedzenie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max niby słyszał, że nie wszędzie jest tak chujowo, ale jednocześnie ciężko było mu w to uwierzyć. Przemaglował już wielu nauczycieli z zagranicznym doświadczeniem i żaden specjalnie nie wyglądał, jakby zależało mu bardziej. Albo jakkolwiek. Wiedział, że nie tylko on ma takie podejście, ale wizja, że jeszcze tylko przyszły rok i pomacha temu śmietnikowi na zawsze, poniekąd mocno go pocieszała. Dużo zabawniej i przyjemniej myślało mu się za to o innych tematach. Może nie do końca miał na myśli mocno starsze babki, ale już takie młode na starszych meblach to mógł sobie wyobrażać. Kompromis dało się znaleźć wszędzie, jak człowiek się postarał. A w takich tematach, to Max zdecydowanie się starał. -Zapamiętam, żeby najpierw sprawdzać. - Wyszczerzył się mocniej, bo zdecydowanie nie chciał wyciągać z pośladków drzazg. Ani swoich, ani kogoś innego. -Czyli moje marzenia o biurku w nauczycielskim idą z dymem. - Westchnął ciężko z udawaną rezygnacją. Pytanie tylko, co było tutaj kłamstwem, ale nie zamierzał tego już wyjaśniać. Jakby nie było nadal miał przed sobą typa z kadry, a taki nie można było w pełni ufać. Nawet jak drzemali w składziku. Temat bludgera przypomniał mu, że jest jednak nieco zirytowany tym wszystkim. Nie na to liczył, ale już chuj, będzie musiał wziąć i się porządnie popałować z Lockiem, żeby jakoś sobie odbić tę farsę. -Coś pokaże na pewno, ale co do klasy nie zawsze można być pewnym. - Nadal nie precyzowali jakiego Norwooda mieli na myśli, ale Max dobrze się tym niedopowiedzeniem bawił. Czuł, że Carly byłaby ostrzejszą przeciwniczką, ale z kolei Jamie mógłby pokazać swoje mocne i słabe strony, których dotychczas nie widzieli, a co za tym szło, można by było lepiej dopasować treningi. Obie opcje miały w sobie coś kuszącego, choć obecnie Max skłaniał się zdecydowanie ku większemu wpierdolowi. -No widzisz. Ja muszę zadowolić dwa królestwa, więc nie dam tak łatwo się zrobić. - Podjął rękawicę już dawno i nie zamierzał się wycofać. Nie teraz, kiedy quidditch stał się ważniejszy dla niego niż do tej pory. -Mam kilka pomysłów. Muszę tylko ogarnąć czas, bo z tym to zawsze gorzej. Nie odpuszczacie nam tutaj. - Już widział przed oczami te wszystkie literki i cyferki w kalendarzu i zrobiło mu się niedobrze. Zdecydowanie wolał czasy, kiedy obowiązków nie miał wcale, bo przecież nauki tutaj to do tego by raczej nie zaliczył. Ot, codzienność, którą układał pod siebie raczej niż dawał się układać jej. -Głębokie. - Zauważył na tę poradę. Nie był pewien czego się spodziewał, pewnie niczego, jak to od ludzi uczących w tym miejscu. -Nie mam w zwyczaju przepuszczać tłuczka, ale zapamiętam. - Skinął poważnie głową czując, jak powoli niewygodnie trzyma mu się podaną mu miotłę. To nie był dobry znak. -Wiesz co, chyba jednak wezmę tę drugą, mam złe przeczucia. - Stwierdził, odstawiając sprzęt na miejsce i sięgając po drugi egzemplarz. -Zobaczmy, co to da. Jak nie to wezmę swoją i tyle, ale trochę żal mi to później z farby skrobać. - Marudził do siebie, bo przecież kto mu zabroni.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Danny uśmiechnął się szeroko, słysząc komentarz Maxa o sprawdzaniu mebli. Zawsze cenił sobie ten typ poczucia humoru – prosto z mostu, bez zbędnych ceregieli. Przy takich rozmowach czuł, że choć dzieli ich różnica lat, to mogą się dogadać bez tego całego zbędnego dystansu nauczyciel-uczeń.
– No widzisz, stary, lepiej zapobiegać, niż leczyć. Albo sprawdzać wcześniej, niż potem wyciągać drzazgi z tyłka. Życiowa zasada – rzucił z rozbawieniem, kiwając głową, jakby naprawdę dzielił się mądrością. Uwielbiał te momenty, kiedy mógł przemycić trochę zdrowego rozsądku w formie żartu. – A to biurko w nauczycielskim? Eh, trzeba pogodzić się z tym, że nie każde marzenie się spełnia – dodał z teatralnym westchnieniem, robiąc minę, jakby właśnie rozpadł się cały świat Maxa. Po chwili jego uśmiech stał się szerszy, a oczy zabłysły figlarnie. – Ale hej, przynajmniej ominiesz ryzyko, że cię Wang dorwie w trakcie. Chociaż… może to by było warte zachodu? – zaśmiał się, rzucając Maxowi porozumiewawcze spojrzenie, jakby dopuszczał możliwość, że taka akcja mogłaby być warta więcej niż zwykły skandal.
Kiedy Max wspomniał o Norwoodach, Danny uniósł brew, wyraźnie zainteresowany. Pojedynki z kimś takim zawsze niosły ze sobą dodatkową nutkę ryzyka, a Danny znał to uczucie aż za dobrze.
– Hmm... może to i lepiej? Klasa jest ostatnią rzeczą potrzebną do sukcesu w bludgerze – zaczął, jakby analizował to z perspektywy własnych doświadczeń. – Trzeba być skurwysynem, żeby być w tym najlepszym... no, chyba że to szkolna wersja. Tu wystarczy być tylko precyzyjnym – dodał z lekkim uśmiechem, który sugerował, że wcale nie żartuje. Dla niego, bludger w swojej prawdziwej formie był bardziej walką o przetrwanie niż sportem. – W każdym razie trzymam za was kciuki. Na pewno wpadnę zobaczyć, jak sobie radzicie – mrugnął do Maxa, rozbawiony jego entuzjazmem. Widocznie młody Solberg był na tyle zdeterminowany, że Danny był pewny, iż to będzie niezłe widowisko.
Na wzmiankę o „dwóch królestwach”, Danny roześmiał się krótko. Nie miałby nic przeciwko, żeby samemu mieć takie „problemy”.
– Dwa królestwa? No to nie masz wyjścia, musisz walczyć podwójnie – przyznał z rozbawieniem, klepiąc Maxa po ramieniu. – Ale spoko, quidditch jak cię raz złapie, to nie puści. Wiem, jak to jest, też to przeszedłem. Teraz to twoje życie, stary, ale jak chcesz się nie dać, musisz cisnąć. Nie daj się zrobić, bo każdy liczy na to, że się potkniesz – dodał z nutą powagi, ale na jego ustach wciąż błądził uśmiech. Dla Danny'ego walka o swoje była zawsze częścią gry, niezależnie od tego, czy chodziło o miotły, czy życie.
Kiedy Max zaczął narzekać na harmonogram i wieczne braki czasu, Danny westchnął, udając współczucie, ale z nutką ironii. Doskonale wiedział, co to znaczy żyć pod presją, choć teraz, w roli nauczyciela, patrzył na to z innej perspektywy.
– Och, tak, klasyczny problem – brak czasu. Kiedyś to się tu nic nie robiło, teraz ledwo można złapać oddech – westchnął z przesadnym żalem, przewracając oczami. – Ale stary, pomyśl o tym tak – masz całe życie, żeby być dorosłym, z dorosłymi problemami i obowiązkami. Czasem warto pobyć po prostu dzieciakiem, otoczonym przyjaciółmi, choćby i na lekcjach – jego ton złagodniał, a w oczach pojawiła się odrobina nostalgii. – Kiedy wszyscy zaczną pracować, robić kariery, zakładać rodziny, będziecie się widzieć od święta. Może być również tak, że nie zobaczycie się nigdy. Jak powiedział kiedyś ktoś mądry: 'Chciałbym, żeby dało się wiedzieć, że przeżywasz najlepsze chwile, zanim one miną.' – Danny mówił to z lekką melancholią, jakby przypominał sobie własne szkolne czasy i chwile, które teraz były tylko wspomnieniem.
Na komentarz o poradzie Danny wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem.
– Czasem człowiek musi rzucić czymś mądrym, żeby brzmieć jak nauczyciel. Ale co do tłuczków, stary, lepiej, żeby to one cię nie przepuszczały, bo znając ciebie, to nawet tłuczek by się zawahał przed uderzeniem – zażartował, wyraźnie rozbawiony myślą, że nawet magiczna piłka mogłaby mieć wątpliwości przy Maxie.
Kiedy Max postanowił zmienić miotłę, Danny przytaknął z uznaniem.
– No, no, dobrze czujesz. Jak masz złe przeczucia, to lepiej nie ryzykować. Bierz tę drugą, może lepiej ci pójdzie – powiedział, obserwując, jak Max zamienia miotły. – A co do skrobania farby... powiem tak: lepsze skrobanie niż szpital. Ale znając ciebie, i tak sobie poradzisz, co?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie odpowiedział nic na te słowa, uśmiechając się tylko. Nie do końca był typem zapobiegawczej osoby. Najlepiej uczył się na własnych błędach, choć też akurat nie zawsze. Uważał też, że niektóre wpadki trzeba było zaliczyć, żeby życie nie było tak nudne i szare. Zdecydowanie jednak drzazgi wolał sobie odpuścić. Zastanawiał się przez chwilę, czy można było to jakoś obejść, ale zaraz kwestia dyrektorki sprowadziła go na ziemię. -Na pewno byłby to porządny mood killer. Chociaż okazja żeby ją złapać i porozmawiać o tym burdelu wydaje się kusząca. Mam wrażenie, że omija wszystkich i wszystko, bo tak jest łatwiej. - Nie mógł się powstrzymać przed krytyką czarownicy. Samo to się z niego wylewało, jak tylko ten temat pojawiał się w rozmowie. Kiedyś, gdy jeszcze Hampson zajmował jej stanowisko, bardziej się pilnował, ale już od jakiegoś czasu uważał, że nie jest to warte zachodu. Żyli przecież w wolnym kraju i mógł sobie wypowiadać opinie o kim chciał, nieważne czy były pochlebne, czy wręcz przeciwnie. A to, że nie wszystkim się one podobały, to już uważał za ich problem. Temat sportu był o wiele przyjemniejszy. Max nie uważał, by quidditch był jego życiem, ale na pewno mu wiele w nim pomagał i mimo wszystko sprawiał ogromną radość. Nie bez powodu wciąż pchał się do drużyny nawet jeśli z wielu powodów było to dla niego szkodliwe. -Zawodowstwa to się po mnie nie spodziewaj. Wielkie stadiony i błyski fleszy nie są dla mnie, ale nie powiem, że łatwo jest odpuścić sobie latanie z tłuczkami. - Wiedział co mówi, bo kilka razy był zmuszony siedzieć na trybunach, gdy jego koledzy grali mecz. Frustrowało go to okropnie, a do tego tak jak kochał grać, tak już śledzenie rozgrywek nie sprawiało mu praktycznie żadnej przyjemności. Kolejny dowód na to, że preferował być tą aktywną jednostką w życiu, zamiast przyjmować rolę biernego obserwatora. -To nie są nadzieję, to jest po prostu czekanie, kiedy to się wydarzy. - Dodał nieco gorzko, bo co jak co, ale potknięć miał w swoim życiu sporo. Baxter miał rację w kontekście sportowym, ale życiowo to Max najbardziej czekał na te porażki. Nauczył się już, że ma wokół siebie tych, którzy gotowi są go podnieść nawet z największego bagna i to w chwilach, gdy sam chętnie by w nich po prostu utonął. Rozmowa zaczęła przybierać dla chłopaka ciężki obrót. Wchodzili na tematy, które mocno leżały mu na sercu i to wcale nie od dziś, czy wczoraj. Kwestia czasu była skomplikowana, bo z jednej strony nie potrafił nie robić nic, a z drugiej brał sobie tyle na bary, że jeszcze bardziej mu to szkodziło. Nie potrafił znaleźć tego złotego środka, który byłby tu naprawdę wskazany. -Łatwo powiedzieć. - Przewrócił oczami, bo bycie dzieckiem było czymś, czego od końca nie potrafił zrozumieć i w pełni się w to wczuć. Od zawsze zmagał się z problemami większymi niż on sam i teraz nagle to odmienić nie było tak łatwo. Szczególnie, że jednak miał już na głowie nie tylko studia, ale i biznes, a do tego relację, która wyglądała, jakby zmierzała w poważnym, naprawdę poważnym kierunku. -Robię co mogę, okej? - Irytacja przebijała się przez jego ton i postawę, choć nie było to umyślne. Zbyt mało znał Baxtera, by na spokojnie podchodzić do podobnych tematów, a to rodziło w nim złość, która później nakręcała całą pojebaną spiralę. Zaśmiał się lekko na ten komentarz o nauczycielu. Widział jasno, że większość z obecnych w tym zamku musiała grać jakąś rolę i przyjmował to za stan naturalny, ale miło było, gdy ktoś czasem po prostu się do tego przyznał. -O to się nie martw. Dopadnę je, nawet jakby spierdalały na drugi koniec świata. - Zapewnił Baxtera z błyskiem w oku. Coraz bardziej nakręcał się na dzisiejszy trening pomimo tego, że sprzęt miał mieć chujowy. Nie był jednak złą baletnicą, żeby jakaś miotła aż tak miała mu przeszkodzić w porządnym wpierdolu. -Na pewno dam Ci znać. Chociaż czuję, że nie będę zadowolony z tej współpracy. - Spojrzał na trzymaną w dłoni miotłę z wielkimi wątpliwościami w oczach. -Wszystko lepsze niż szpital. - Odpowiedział tylko z dziwnym wyrazem twarzy, po czym wsadził jedną łapę w kieszeń, gniotąc znajdującą się tam paczkę fajek.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees